sobota, 27 stycznia 2018

Wesele (Rok VI, Rozdział 23)

Wesele.
 Arthemis była w prawdziwym szoku. Wszyscy się uwijali jak w ukropie. Jak pszczoły w ulu. Ale może to wyglądało tak tylko w domu panny młodej. Dzięki Bogu zjawili się tu tylko po to, by zabrać sukienki, a i tak Arthemis miała ochotę po dziesięciu minutach stamtąd zwiać. Najzabawniejsza oczywiście była pani Fleur Weasley, która na wszystkich krzyczała i rozstawiała po kątach, byle tylko nic nie zniszczyło wesela jej ukochanej córeczki. Potem jednak zanim udali się do spokojnego i przytulnego domu państwa Potterów, czekała ich ogniowa próba, pod okiem spokojnego pana Billa Weasley, w domu pana młodego, gdzie przyjęła ich spokojna Andromeda Tonks, babcia Teddy’ego, który razem ze swoim drużbą, przyjacielem ze szkoły, Christopherem Lambertem. Jak się okazało to ona miał tańczyć z Molly. I po to się właśnie tu zebrali. Mieli przećwiczyć schemat tańców itd. Lucas stał pod ścianą i udawał, że się z nich śmieje, ale tak naprawdę wszystko uważnie obserwował, żeby sprawdzić, czy aby wszystko dobrze znał.
 Fred został bardzo szybko usadzony w miejscu przez Valentine, Arthemis i Molly, które zagroziły, że go oberwą ze skóry, jeżeli się nie uspokoi. Nikt jednak nie zauważył, że Hugo powoli i sukcesywnie niszczy opanowanie Lily.
 Arthemis ze śmiechem myślała o spotkaniu Molly z Valentine.
 Panna Weasley podeszła do swojej szkolnej przyjaciółki i na dzień dobry, z całej siły walnęła ją w ramię, mówiąc:
- Czyś ty postradała rozum?!!
- Molly! Victoire cię zabije, jeżeli zrobisz jej siniaki. Ma sukienkę z odsłoniętymi ramionami! – krzyknęła z końca sali Dominique.
- Nic mnie to nie obchodzi!! – odkrzyknęła jej kuzynka, a potem zwróciła się do Valentine. – Mogłaś mi powiedzieć!
- Jasne. Żebyś nie dała mi żyć…- prychnęła Valentine.
Arthemis zachichotała. To nie był dobry pomysł, Molly spojrzała na nią zmrużonymi oczami.
- Ty, wiedziałaś! Nie mogłaś tego powstrzymać?!
- A co ja jestem? Kupidyn? – prychnęła Arthemis.
- Co się tak rzucasz, Molly… My się doskonale dogadujemy – rzucił Fred, nawijając sobie na palec włos Valentine.
- A ty koleś nie mogłeś mnie bardziej oszukać!! Cały zeszły rok uważałam na Mariannę, żeby ją przed tobą uchronić, ale w życiu by mi nie przyszło do głowy, że trzeba pilnować Valentine!
- To ona zaczęła – odpowiedział jej Fred, co ją naprawdę zaskoczyło.
Molly z kompletnym zaskoczeniem wpatrywała się w Valentine, jakby chciała zapytać: co cię do tego pchnęło!?
- Molly! Nie zajmuj się teraz tym! Mamy inne rzeczy do robienia! – krzyknął w końcu Chris.
 Przez następną godzinę w kółko powtarzali schemat, żeby wszystko wyszło idealnie.
 Potem Dominique wysłała ich do domów, żeby się przygotowali i powiedziała, że do każdej z dziewcząt wpadnie za pół godziny. Valentine pojechała z Molly, a Rose do siebie.
 Arthemis z Lily z wdzięcznością wydostały się z szumiącego miejsca, każda wyposażona w ochraniacz na ubrania, w których były ich kreacje. Arthemis miała złe przeczucia, gdy o tym myślała.
 Chłopacy mieli zawsze ułatwioną sprawę, westchnęła w duchu. Wystarcz, że założą krawat a już wszyscy się zachwycają, jak to są elegancko ubrani.
 Z ciężkim sercem rozpięła pokrowiec, a gdy to zrobiła wybuchł z niego kolorowy dym i usłyszała głos Victoire: Arthemis! Jeżeli coś z nią zrobisz, każę ci ją nosić przez następny rok!!
 Arthemis wzdrygnęła się odruchowo na samą myśl. Nieźle by wyglądała w kiecce do ziemi, biegając po lesie ze zgrają potworów…
Potem pył opadł, a ona zdała sobie jednak sprawę, że jest dziewczyną, bo głęboko westchnęła na widok sukienki. Stosunkowo prostej sukienki, w kolorze metalicznego, bardzo głębokiego granatu. Bez żadnych świecidełek, czy dodatkowych ozdób. Jedynie na piersiach był udrapowany jakiś inny materiał. Suknia była bez ramiączek, a u jej spodu stały delikatne buty na niezbyt wysokim obcasie w dokładnie tym samym kolorze co materiał.
 Z drugiej strony pokoju Lily zaczęła piszczeć z uciechy i zachwytu. Arthemis odwróciła się przez ramię. Sukienka Lily miała odcień głębokiego ciemnego fioletu. Na szerokich ramiączkach i z szeroką białą szarfą pod piersiami spływającą falami w dół.
- Och, jest piękna! Musze ją założyć!! – zachwycała się Lily. – Uważałam, że to wredne, że Vicky i Dominique nie pozwalają nam ich zobaczyć, ale teraz jestem im wdzięczna…
- No, to się ubieraj! – rzuciła ze śmiechem Arthemis.
Arthemis zdążyła zapiąć zamek z tyłu jej sukni, gdy rozległo się pukanie i wpadła Dominique.
- Jezu, Arthemis, jeszcze nie gotowa?! Ubieraj się, ale już!
- Chwila!
- Dobra, to najpierw zajmę się Lily. Chodź, mała. Zostałyście mi tylko wy dwie, ja sama i Molly. Śpieszę się!
 Wybiegła razem z Lily, depczącą jej po piętach.
 Arthemis westchnęła i dotknęła dłonią materiału. Potem położyła sukienkę na łóżku i sprawdziła, co jeszcze jest w pokrowcu.
 No mogły sobie darować podwiązki! – pomyślała zirytowana, ale je założyła. Potem wciągnęła na siebie suknie. Ktoś zapukał. Zrezygnowana przestała próbować zapiąć zamek na plecach i powiedziała:
- Proszę…
 James wszedł do pokoju, mówiąc:
- Dominique kazała mi cię ściągnąć na dół – a potem zatrzymał się i zamrugał.
 Arthemis odwróciła się i powiedziała:
- Zapnij mnie.
- Z najwyższą przyjemnością – mruknął.
 W pierwszej chwili zobaczył tylko jej gładką jasną skórę i zaschło mu w gardle. Ale potem dostrzegł też biegnącą wzdłuż kręgosłupa, wyblakłą bliznę. A więc jednak pani Pomfrey nie wszystko umiała do końca usunąć.
- Chryste - wykrztusił, przeciągnął po jednej ze szram palcem, - gdy pomyślę, co mogło ci się stać…
 Zamknęła oczy i wróciły do niej długie bezsenne godziny spędzone w skrzydle szpitalnym.
- Przyszedłeś wtedy do mnie - szepnęła.
James ostrożnie zapiął zamek ciągnący się od pasa do samej góry.
- Musiałem sprawdzić, czy nic ci nie jest - mruknął.
- Byłam uparta…
- I głupia. Mam ochotę ci wtłuc za każdym razem, kiedy sobie przypomnę, że tak mnie odsunęłaś – dodał i pocałował ją w czubek nosa, żeby zetrzeć z jej twarzy tę smutną minę. – A teraz pokaż mi się.
 Odsunęła się o krok i obróciła wokół własnej osi.
 James zagwizdał.
- Zrobimy furorę!
- Chyba nie widziałeś swoich kuzynek… i siostry – odpowiedziała Arthemis ze śmiechem.
- Nieistotne – odpowiedział, lekceważąco machając ręką. – A teraz idź, zanim Dominique cię zabije. Albo ja cię tu zatrzymam… - mruknął, uśmiechając się porozumiewawczo.
- Och! Jasne! – Arthemis podniosła róg sukienki i pognała po schodach na dół.
- No nareszcie! Arthemis, ja nie mam czasu! – krzyknęła Dominique. Lily nie było już w salonie. – No, chodź tu szybko!
 Zanim Arthemis się obejrzała już podbiegła do niej z tuszami, kredkami i nie wiadomo z czym jeszcze. Ale potem zabrała się jeszcze za włosy. Arthemis była pełna podziwu dla jej umiejętności. Była pewna, że ich butique jest po prostu krzykiem nowości wśród czarownic.
- Teraz kilka czarów… - Dominique zaczęła machać różdżką. – Na weselu powiem ci przeciwzaklęcie i ani chwili wcześniej! A teraz jeszcze kolczyki… To mojej babki, więc nie zgub!- wpięła jej w uszy malutkie błękitne łezki. A potem wyjęła jeszcze wisiorek i zerknęła na szyję Arthemis. – Och… chciałam ci dać do kompletu naszyjnik, ale ten… - dotknęła palcem srebrnego, rzeźbionego kwiatu na piersi Arthemis. – Bardziej do ciebie pasuje… A teraz idź, w korytarzu jest lustro, i podziwiaj moje dzieło! Zobaczymy się na weselu za cztery godziny!
 I aportowała się zanim Arthemis zdążyła odpowiedzieć.
 Szła właśnie w kierunku schodów, kiedy usłyszała głos Lucasa:
- Przepraszam, czy widziała pani…
Arthemis odwróciła się zdziwiona, a Lucas aż podskoczył.
- Arthemis!?
- Co?! Co ona mi zrobiła?! – spanikowała Arthemis, dotykając włosów i twarzy.
- Nie widziałaś się w lustrze? – zapytał Luke.
- Nie – odpowiedziała przestraszona.
Lucas się zaśmiał.
- JAAAAMEES!! – wrzasnął.
- O co ci chodzi? – dopytywała się.
 James zbiegł po schodach, już też kompletnie ubrany w wyjściowe czarodziejskie szaty. Czerń dodawała mu powagi i czyniła strasznie pociągającym.
- Co się stało? – zapytał.
- Zaprowadź ją do lustra – powiedział z szerokim uśmiechem Luke, wskazując głową na Arthemis.
 James spojrzał w jej kierunku i zobaczyła, jak jego oczy się rozszerzają. Potem zrobił coś, czego mogła się spodziewać a mimo wszystko ją zaskoczyło. Zwrócił się do Lucasa.
- Ty, przestań się na nią gapić! A ty – odwrócił się do Arthemis, podchodząc do niej szybko, - chodź ze mną. – Złapał jej zaskoczoną postać za rękę i wyciągnął z salonu.
 Luke jeszcze zdążył usłyszeć, cicho wypowiedziane przez Arthemis: Nie przyzwyczajaj się za bardzo…
 Ktoś znowu zbiegał ze schodów.
- Kto tak krzyczał? – Lily wpadła do salonu.
 Lucas otworzył usta ze zdziwienia. Jego dziewczynka wyglądała… jak królowa wróżek. Ktoś sprawił, że miała idealnie proste włosy, które spływały jej na ramiona. Na włosach miała szeroką białą przepaskę, która idealnie pasowała do jej mieniących się czerwienią włosów.
- Luke… - Lily podeszła do niego niepewnie, bo dziwnie się jej przyglądał. – Coś się stało?
 Ty mnie się pytasz, czy coś się stało?! – krzyknął w duchu. – Nie mogę zebrać myśli!
- Ach… - odchrząknął. – Wołałem James. Wyglądasz… prześlicznie… - dodał z wahaniem.
- Tak, wiem – Lily się rozpromieniła. – Nawet Hugo mi tego dzisiaj nie popsuje. Ale na miotłę bym w tym nie wsiadła – dodała ze śmiechem.
- Nie, raczej nie – powiedział z namysłem, nie zdając sobie sprawy, że powiedziała to, bo właśnie jego ten żart powinien rozbawić.
- A gdzie Arthemis? – zapytała Lily, rozglądając się.
- James próbuje jej udowodnić, że osoba w lustrze to ona – zaśmiał się Luke.
- Och… muszę ją zobaczyć! – Lily odwróciła się i w tym momencie wróciła Arthemis z Jamesem trzymającym się jej, jak blisko się da.
 Nie. Dominique jej nie zmieniła. Bardzo delikatnie podkreśliła jej oczy, w ogóle nie tknęła ust, ale wszystkie włosy ułożyła u góry w cudowny kok. Sama Arthemis była dostatecznie wyrazista więc wszystko co miała na sobie, było delikatne. Razem czyniło to nieprawdopodobny efekt.
- Jestem ciekawa, jak wyglądają pozostałe dziewczyny – zachichotała Lily.


 Cztery godziny później Albus zszedł na dół zaraz za rodzicami.
 Arthemis i Lucas natomiast odbywali szybkie szkolenie u Lily i Jamesa, którzy pokazywali im zdjęcia niektórych członków rodziny i mówili kogo najbezpieczniej omijać i jakich tematów nie poruszać przy co bardziej zdziwaczałych krewnych Weasleyów.
 Arthemis uważała, że pani Potter wygląda cudownie w dopasowanej, mieniącej się sukience i pan Potter chyba uważał tak samo.
- Gotowi? James teleportujesz się z Arthemis. Al z ojcem, a ja wezmę Lily – zarządziła pani Potter. – Lucas, kochany, na pewno nie chcesz przyjechać do nas po weselu?
- Nie, pani Potter. Chcę zobaczyć się chwilę z rodzicami i pojadę od razu do szkoły.
- Dobrze. Ale daj znać Jamesowi, czy już bezpiecznie dotarłeś – poprosiła Ginny i wzięła Lily za ramię. – Wszyscy wiedzą gdzie trafić?
 Pokiwali głowami. Ich celem był jeden z najstarszych pałaców w Walii. Użyczony przez jedną z najbogatszych i najlepszych klientek Victoire, która go nie używała, przebywając najczęściej na południu Francji. W zamian za to Victoire przyrzekła stworzyć jedną kolekcję, tylko dla niej.
 James objął Arthemis ramieniem w pasie i aportował się z nią. Po chwili znaleźli się w holu przepięknego dworku. Oświetlony był ze wszystkich stron i pomimo chłodnej listopadowej nocy, czuło się ciepło na myśl o jaśniejącym wnętrzu. Przy drzwiach ustawione były Dominique z Michellem oraz Molly z Chrisem, witali oni gości. Dominique i Molly, które były druhnami były ubrane w identyczne sukienki, w kolorze bladego błękitu. Pomimo tego każda wyglądała inaczej, ale obie po porostu zabójczo.
 Za nimi zdążyli się aportować pozostali, grupą podeszli do Molly.
- No was nie trzeba odprowadzać – uśmiechnęła się do nich. – Idźcie korytarzem cały czas prosto. Wszystko już gotowe. Trzeci rząd po prawej stronie. Fred i Valentine (Jezu jak to dziwnie brzmi w jednym zdaniu!) już są.
 Państwo Potterowie pomachali z daleko do stojących przed wejściem do sali balowej państwu Weasleyów. Arthemis zamrugała, bo coś jej błysnęło. To się okazało, że Lily w swojej torebeczce, zabrała ze sobą swój nowy aparat, który jak się okazało miał funkcję zmniejszająco-zwiększającą. Potem przeniosła obiektyw na kogo innego. Arthemis dostrzegła Rose w cudownej butelkowo zielonej sukni, z mocnym dekoltem, zawiązywaną na szyję. Włosy miała zakręcone w spirale i idealnie opadały jej wokół twarzy i na plecy, tworząc wokół jej głowy ognistą aureolę. Pomachała im zanim weszła na salę.
 Poszli za nią. Valentine witała się właśnie z Lucy i Roxanne. Wszystkie dziewczyny wyglądały odlotowo. Valentine w oszałamiającej czerwieni, podkreślającej je czarne jak sadza włosy, które teraz opadały wdzięcznymi falami. Lucy w turkusowym wyglądała jak syrenka, a Roxanne w złotym jakby właśnie zeszła z wybiegu.
- Jezu, czy Dominique i Victoire chciały, żeby wszyscy się ślinili na ich widok? – mruknął trochę oburzony James.
- Widziałeś swój wyraz twarzy, gdy spojrzałeś na Arthemis? – wytknął mu Lucas.
 James wyszczerzył zęby w uśmiechu i poszedł za rodzicami na swoje miejsca.
 Pół godziny później cała sala została zapełniona, a James, na zamianę z Albusem i siedzącą przed nią Rose, opowiadali Arthemis kto jest kim.
- O! Tam jest Victor Krum z rodziną. Jego synowie są chyba ciut starsi od nas – mruknął James.
- A tam siedzi siostra ciotki Fleur. Poznałaś Michelle’a. To jej najstarszy syn – wyjaśniła Rose.
- Profesor Scamander! – zauważyła Arthemis.
- Ach, tak! Można się było spodziewać, że zaproszą też Lunę – Albus pokiwał głową. – Ale dzieciaków nie przywiozła. Pewnie się bała, że rozwalą imprezę…
 Arthemis pomachała Hagridowi.
 Potem niespodziewanie pan Potter zerwał się na równe nogi i szybko podszedł do drzwi przez, które Molly właśnie wprowadzała jakąś wysoką, starszą chwiejącą się, ale nadal sztywno wyprostowaną damę.
- Profesor McGonagall! – krzyknął Harry radośnie, biorąc ją pod ramię.
- Och! Dziękuję ci, Potter! – starsza dama, podpierając się na lasce została posadzona na jednym z krzeseł.
- Pani profesor! – radośnie wykrzyczane słowa poniosły się po napełniającej się sali balowej. Podszedł ojciec Freda, George Weasley, a zaraz za nim Hermiona Weasley, Ron, Ginny…
 Nauczyciel musi być naprawdę wyjątkowy, jeżeli wszyscy jego uczniowie w jakiś sposób noszą go w sercach.
 Starsza dama również wydawała się wzruszona, spotkaniem z nimi.
- No, dzieci… porozmawiamy później – zarządziła w końcu była dyrektorka Hogwartu.
 Wrócili na swoje miejsca.
 W tym czasie Artur Weasley pod jedną ręką trzymając swoją żonę, a pod drugą Andromedę Tonks, wszedł na salę i poprowadził je na właściwe miejsce. Za nimi weszli rodzice Fleur, państwo Delcour. A ich córka zaraz za nimi.
 Bill Weasley przecisnął się przez rząd i nachylił do pana Pottera.
- Harry, Teddy prosi, żebyś przyszedł.
Pan Potter skinął głową i natychmiast wstał.
Powoli się uspokajało. Wszyscy już siedzieli na swoich miejscach.
Pod olbrzymim łukiem ubranym w olbrzymie czerwone i białe orchidee, stał już Chris. Sufit został tak zaczarowany, że miało się wrażenie, że nad nimi przesuwa się błękitne, bezchmurne niebo. W miejscu gdzie mieli stać państwo młodzi, spadały małe płatki kwiatów. Cała sala udekorowana została tak niesamowicie, jakby miało się tam odbyć królewskie przyjęcie.
 Wszedł pan Potter, który szybko przebiegł na swoje miejsce i nachylił się do żony ze słowami:
- Jeżeli teraz są takie emocje, to co dopiero, gdy to będą moje własne dzieci.
Ginny poklepała go uspokajająco po kolanie. Wszedł Teddy, który tego dnia wybrał brązowy, wręcz karmelowy kolor włosów, takie jak w młodym wieku posiadał jego ojciec. Podszedł do swojego drużby.
 Znikąd aportował się właśnie mistrz ceremonii. Wysoki postawny mężczyzna ubrany w odświętne, bogato zdobione szaty. Przywitał się z panem młodym.
 Zrobiło się cicho, jak makiem zasiał.
 A potem rozległa się muzyka. Wszyscy goście obrócili się przez ramię, żeby zobaczyć, jak Bill Weasley prowadzi swoją najstarszą córkę do ołtarza. Chociaż gdy się na nią spojrzało… wszyscy zapominali jak się nazywają.
 Złote włosy mieniące się niby w słońcu. Błękitne jak niebo oczy, które wszystkich czarowały i szeroko uśmiechnięte usta, które jej przerażająco wręcz pięknej twarzy, nadawały pełen ciepła wyraz. Jej suknie miała bardzo obcisły gorset, bez ramion, ukazujący dekolt w kształcie serca. A spódnica rozkładała się dookoła, jak prawdziwa suknia balowa. Mieniła się delikatnymi diamencikami. Diadem przytrzymywał welon ciągnący się kilka metrów za panną młodą. Miało się wrażenie, że całe światło skupiło się w pannie młodej, a wszystko inne przyciemniło.
 Za nimi z błyszczącymi oczyma szły Dominique i Molly.
 Nie było to do końca nieprawdą. Gdy panna młoda dotarła do końca dywanu, a pan Weasley oddał dłoń córki Teddy’emu Lupinowi, wszystkie światła przygasły, poza grubymi wysokimi świecami, rozstawionymi dookoła podestu, na którym stali państwo młodzi z mistrzem ceremonii.
- Panie i panowie – rozległ się głęboki głos wysokiego, szykownego mistrza ceremonii, który w intymnej atmosferze zaciemnionej sali robił podwójne wrażenie – zebraliśmy się tutaj dzisiaj, by świętować zjednoczenie dwóch wiernych dusz. Nie ma nic piękniejszego niż miłość jaśniejąca w oczach zakochanych i…
 Lucas nachylił się Arthemis i szepnął:
- Musimy się jakoś pozbyć, Hugo…
- Po prostu poślij mu groźne spojrzenie, a czmychnie… - odparła spokojnie Arthemis.
- No, wiesz..
- O czym tak szepczecie? – James nachylił się do nich.
- Cicho! – mruknęła groźnie pani Potter.
 Arthemis powtórzyła na ucho Jamesowi, co powiedział Lucas. James wychylił się przez krzesło i bezgłośnie powiedział do Lucasa: Da się załatwić!
 Spojrzeli w kierunku młodej pary.
- Edwardzie  Remusie Lupinie – Ginny Potter pociągnęła nosem. – czy chcesz poślubić Victoire Lucretię Weasley? Czy ślubujesz jej miłość, wierność, ochronę i wsparcie w chwilach dobrych i złych? Czy przyrzekasz…
 Andromeda Tonks i Fleur Weasley otwarci już szlochały, podobnie jak pani Delcaour i pani Weasley.
- Victoire Lucretio Weasley…
 Dominique i Molly zaczęły szybko mrugać, a drużba Teddy’ego chyba już bardziej nie mógł rozciągnąć zębów w uśmiechu.
- Przysięgam – odpowiedziała bez wahania Victoire.
- A więc wszystkich obecnych tutaj biorę na świadków i ogłaszam, iż jesteście złączeni ze sobą na całe życie – czarodziej uniósł różdżkę na głowami Teddy’ego i Victoire, a z niej wytrysnął deszcz srebrnych gwiazdek, który omiótł młodą parę świetlistymi spiralami.
- Może pan pocałować żonę – zwrócił się do Teddy’ego.
 A Teddy odrzucił Victoire welon i pocałował ją, a wszyscy zaczęli bić brawo. George Weasley, Fred i James zaczęli gwizdać na palcach. A z nieba posypał się cały deszcz kwiatów zarówno na gości jak i na państwa młodych.
 Mistrz ceremonii krzyknął:
- Panie i panowie! Proszę o powstanie!
 Dookoła nich zaczęła strzelać kolorowe fajerwerki wysyłane pod sufit przez George’a Weasleya. Kryształowy żyrandol u góry rozświetlił się, zmieniając półmrok w blask.
 Gdy wszyscy powstali machnął różdżką, a krzesła w magiczny sposób podjechały pod ściany i ustawiły się tworząc podkowę. Cała przestrzeń na środku została zwolniona i przeznaczona na tańce.
 Państwo młodzi przyjmowali gratulacje najpierw od swoich świadków, a potem od rodziców. Fleur i Bill długo tulili najstarszą córkę, a jeszcze dłużej swojego nowego członka rodziny.
 Goście ruszyli by również złożyć gratulacje i przekazać prezenty. W tym czasie ubrani w czerwone kamizelki lokaje i kelnerzy roznosili pełne pieniącego się szampana kieliszki, a na stołach pojawiały się puchary i talerze. 
 Arthemis zauważyła również małego człowieczka, który biegał z aparatem i wszystkim robił zdjęcia. Westchnęła ciężko.
 Chwilę po tym, jak pogratulowała pannie i panu młodemu zauważyła, że gdzieś znikli jej Lucas i James. Usiadła do jednego ze stołu. Chłopacy wrócili.
- Załatwiliśmy Hugo – mruknął Luke. – Nie chciał się dać przekonać spojrzeniem, więc James go wyciągnął z sali a ja spetryfikowałem. Zaraz po tańcu po niego pójdziemy…
- Módlcie się, żeby mama Victoire, albo co gorsza Victoire, się o tym nie dowiedziały – odparła Arthemis.
 Gdy wszyscy goście już się usadowili, pani Weasley dała im znak, że mają wyjść z sali. Arthemis z ciężkim sercem i gorącym żołądkiem wyszła razem z innymi. Goście odprowadzali ich zdziwionymi spojrzeniami. Cóż wyszło szesnaście osób… Na 200 gości, to dość sporo.
- Zapraszamy państwa młodych do pierwszego tańca – usłyszeli głos dyrektora orkiestry.
- Ustawcie się tak jak mówiliśmy – usłyszała naglący szept Dominique. Stali w ozdobionych wrotach sali balowej, gdy na środek weszli Teddy i Victoire, trzymając się za ręce. Wyglądali tak cudownie, że Arthemis aż się uśmiechnęła. 
 Przed nią wchodziła Dominique z Michellem i Chris z Molly. Za nią była Rose, z wiercącym się niecierpliwie Albusem i Valentine z Fredem, który albo został spetryfikowany, albo wziął sobie do serca, że Molly obetnie mu co-nieco jeżeli się będzie wygłupiał. Lucy z Louisem. Roxanne z jakiś swoim kuzynem, i na końcu oczywiście Lily, która rozglądała się dookoła.
- Gdzie jest ten trol?! – warknęła w końcu.
- Co? – Dominique odwróciła się do niej. – Nie ma Hugo?! Co za kretyn! I co ja mam teraz zrobić?! Oskubie go!
- Spokojnie Dominique – powiedział Lucas, przechodząc obok niej. James parsknął śmiechem. Luke posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. Podszedł do Lily, której oczy z minuty na minutę robiły się coraz większe.
- Ale nie znasz schematu! – panikowała Dominique.
- Znam schemat – poprawił ją Luke. – Byłem na próbie.
- Da sobie radę – powiedziała z pewnością Molly. – Z resztą nie mamy innego wyjścia.
 Baw się dobrze, Lily, pomyślała Arthemis.
- Ale… - zająknęła się Lily, patrząc z lękiem na Lucasa. Chyba jej się właśnie przypomniało, że wcześniej bardzo chciała z nim zatańczyć. Arthemis wiedziała jak  niepewnie musi się teraz czuć.
- Skup się, elfie – mruknął do niej Lucas i ścisnął delikatnie jej palce. – I pomyśl, że przynajmniej nie podepczę ci palców… - uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
 Lily odpowiedziała tym samym. Całą sobą. Jak można było przejść obok niej obojętnie?
 Taniec pary młodej dobiegł końca. Teddy ucałował dłoń Victoire, ale zamiast sprowadzić ją z parkietu, ponownie chwycił ją jak do tańca.
 Muzyka się zmieniła. Dominique i Michelle weszli do sali i skierowali się w jedną stronę. A Molly i Chris w drugą. I tak każda z par. Utworzyli specyficzny okrąg wokół młodej pary. Arthemis podała dłoń Jamesowi, drugą umieściła na jego ramieniu, a gdy spojrzała mu w oczy mimowolnie się uśmiechnęła.
 Gdy dziewięć par zaczęło wirować po Sali, tworząc roześmianą ferie barw, goście zaczęli bić brawo. Przemieszczali się nie tylko wkoło sali, ale również zamieniali się miejscami, jak było przewidziane w choreografii. Zmieniali trzymanie, kierunek obrotów, miejsce w schemacie. I wirowali. Wirowali jak dzieci, które czekają na ten słodki zawrót głowy, gdy zbyt długo kręcisz się w jedną stronę.
 Pod koniec chłopacy obrócili partnerki i nikt nie zauważył, że w tym czasie Fleur podniosła różdżkę, a ich wirujące spódnice, nagle w czarodziejski sposób skróciły się, pozostawiając dziewczęta w modnych, stylowych kreacjach nad kolana. Arthemis powróciła w ramiona Jamesa. Muzyka się skończyła.
 Wszyscy powstali by bić brawo.
  Promieniująca Victoire uściskała swoją siostrę i kuzynkę, a potem zauważyła Lucasa i zmrużyła oczy, ale nic nie powiedziała, tylko też go uściskała. Jak można się wściekać na własnym weselu? Nawet przy temperamencie Victoire…
 Kelnerzy zaczęli roznosić dania i napoje i ustawiać je na stole, a wszyscy tancerze z ulgą usiedli. Tylko Lucas, gdzieś na chwilę znikł, a po chwili pojawił się Hugo. Chyba mu wymazali pamięć, bo nie potrafił wyjaśnić co się stało.
 Lily z błyszczącymi oczami siedziała przy stole i nie mówiła nic. Ale widać było, że jest radosna jak rzadko.
- Nie wiedziałam, że Victoire zrobiła nam też te specjalne suknie, które są ostatnim krzykiem mody. Można je dowolnie skracać i wydłużać – wyjaśniła Rose.
- No, w każdym razie, wygodniej będzie wam tańczyć – rzucił James. – To w końcu wesele…
- Tak – Lily zerknęła na Lucasa szybko, a on niedostrzegalnie prawie skinął głową. To wyraźnie ja uradowało.
 W połowie wesela, podeszła do nich Victoire i szepnęła kilka słów do dziewczyn. Valentine i Arthemis osobiście wzięła pod ręce i wyprowadziła z sali.
- Nie było tak źle, prawda? – zapytała szczęśliwa.
- Wyszło idealnie.
- Zrobicie dla mnie jeszcze jedną rzecz, dobrze? – zapytała ich, a one nie umiały przecież odmówić pannie młodej w dni jej ślubu. Wprowadziła ich do wielkiej bogato zdobionej komnaty. Zasłonięto tu wszystkie zasłony, a wszystkie meble uczyniono niewidzialnymi. Na środku stała jedynie kanapa. – Zrobimy wam zdjęcia – oznajmiła Victoire i ich suknie ponownie się wydłużyły. – Przydadzą nam się w katalogu w sklepie. Potem będzie steki innych z wesela, ale bardzo mi zależy akurat na tych. Za chwilę znowu je zmienię – obiecała, wskazując sukienki.
 Najpierw wszystkie dziewczyny w celowo wyniosłych pozach usadzona na i wokół kanapy. Fotograf kliknął kilka fotek. Potem trzaśnięto kilka zdjęć każdej z osobna i wszystkie były wolne.
 Gdy tylko weszły z powrotem na salę, James od razu porwał Arthemis na parkiet. Tańczyli wolną melodię ściśle do siebie przytuleni, opierając czoło o czoło i cicho rozmawiając.
 Mniej więcej w podobnym stanie byli państwo młodzi…
 Niedaleko większość gości pogrążona była w cichej rozmowie.
- Jakby mnie kto pytał – powiedział Hagrid, siedzący obok Harry’ego na trzech krzesłach, - to na moje szykuje się kolejne wesele.
- Hagridzie, oni nawet jeszcze nie skończyli szkoły – zaperzyła się Hermiona.
- No i co z tego? – zapytał Ron, unosząc puchar do ust. – Najtrwalsze związki tworzą się w szkole… Jesteśmy tego najlepszym przykładem.
 Hermiona posłała mu czułe, pobłażliwe spojrzenie.
- Ostatni raz takie coś widziałem – zadumał się Hagrid, - gdy patrzyłem na twoich rodziców Harry… Oni też mieli coś takiego w oczach, że było wiadomo, że już się nie rozstaną. Jeden bez drugiego nie mógł żyć. Czasem se myślę, że mieli szczęście, że zginęli razem. Nie obrać się chłopcze – dodał szybko.
- Spokojnie… chyba wiem o co ci chodzi – rzekł Harry, wypatrując w tłumie Ginny.
- To dobra dziewczyna – mruknął jeszcze Hagrid, a Harry dopiero po chwili zrozumiał, że mówi o Arthemis a nie o Ginny.
- Świetna! Pasuje do nas – rzekł Ron z rozmachem i czknął. Hermiona spojrzała na niego zmrużonymi oczami i odebrała mu puchar. Spojrzał na nią urażony, ale po chwili znowu zajął się Hagridem. – Jest pomieszaniem Jamesa z Albusem.
- Dlatego dogaduje się z oboma – Harry pokiwał głową.
- Pamiętam jak ją poznaliśmy – ciągnął Ron, - byłem pewny, że będzie z Albusem!
- Ron! Ty stara plotkaro! – zagrzmiała Hermiona.
- A ja wiedziałam, że to będzie James – przysiadła się do nich Ginny. – W ogóle o niej nie mówił, gdy wracał do domu. W przeciwieństwie do Albusa, który nadawał jak szalony, co do niego nie podobne. To było oczywiste…
- Taak? – Hermiona spojrzała na nią z zamyśleniem. – Rose ostatnio mało mówi… - mruknęła do siebie.
- Co?! Jak to mało mówi?! - zdenerwował się Ron. – I co to ma niby znaczyć?!
- Och, Ron, ale z ciebie dzieciak – rzuciła Ginny. – Jest ładną, inteligentną dziewczyną. Na pewno będzie miała tabuny chłopców…
- Tabuny?! Hermiona, o czym ona mówi? – zażądał wyjaśnień.
- Uspokój się, Ron. Pogódź się z tym, że twoje dziecko wyrosło już z zabaw lalkami.
 Ron się przygarbił i mruknął do Harry’ego.
- Masz szczęście, że Lily ma jeszcze przed sobą sporo czasu…
- Jakiś rok – rozwiała jego złudzenia Ginny. – Chociaż jak znam swoją córkę, już pewnie zaczyna…
- Rok?! Kiedy oni zdążyli dorosnąć?! Czuję się staro… Muszę się napić –mruknął.
- Nie histeryzuj Ron- poradziła mu Hermiona, odstawiając kielich poza jego zasięg.
- Nie histeryzuj?! Jestem ostoją spokoju! Dosyć tego! Rose ma szlaban domowy! Dożywotni!
- Prędzej, czy później to i tak się stanie, Ron – zadudnił głos Hagrida.
- Nie przypominam sobie, żeby twój ojciec szalał tak w przypadku Ginny – dodała Hermiona.
- No, bo Ginny  była z Harrym – stwierdził, jakby to wszystko wyjaśniało.
- Może Rose też przyprowadzi kogoś kogo polubisz...
- Nigdy! Harry wytłumacz im jak to jest?!
- Ja tam lubię Arthemis – Harry wzruszył ramionami, chociaż dobrze wiedział, że nie o to Ronowi chodziło. – Potrafi utemperować Jamesa, bez rozlewu krwi.
- Chodziło mi o Lily! – powiedział Ron, jakby mówił do idioty.
- Jeszcze o nikim nie słyszałem, więc nie ma się co zawczasu denerwować…
- Widzisz Ron! – powiedziała uspokajająco Hermiona.
- Dobra, dobra – westchnął i wziął ją za rękę. – Chodźmy zatańczyć.


 Arthemis w rodzinnej, ciepłej atmosferze bawiła się doskonale. Co prawda tańczyła tylko z Jamesem, co odpowiadało zarówno jej jak i jemu, ale to nie zmieniało faktu.
 Do serca szczególnie przypadł jej starszy pan Weasley, dziadek Jamesa. Był to człowiek życzliwy, kochany, zabawny i rozczulający. Gdy James ją przedstawił przesiedzieli przy nim chyba z godzinę. Chyba jako jedyny w całej rodzinie i w ogóle na całym świecie mówił do Jamesa: Jimmy.
 Arthemis dostała napadu śmiechu, gdy usłyszała to po raz pierwszy. Jednak gdy James posłał jej błagalne spojrzenie, przestała się śmiać i poklepała go uspokajająco po dłoni. Rozumiała, że wolałby, żeby to się nie rozprzestrzeniło.
 Drugą postacią, którą z pewnością na długo zapamięta, był ojciec Freda. Rozmowy z nim były niekończącym się pasmem dowcipów. Śmiała się jak szalona, aż ją rozbolał brzuch. Siedząc z nim przy stoliku miała również wrażenie, że jej sok dziwnie zmienił smak. James wpatrywał się w nią znad pucharu z rozbawionymi ognikami w oczach.
 Wiedziała również, że Lily też bawi się doskonale. Luke też jakby… pozbył się jakiegoś ciężaru, który go gryzł.
 Słońce już wyszło zza horyzontu. Musiało więc być dobrze po ósmej rano, gdy goście zaczęli się rozchodzić. Rodzice James zabrali Lily i Albusa do domu już ponad dwie godziny wcześniej. Luke dopiero co się z nimi pożegnał i aportował się. Arthemis też już przysypiała, więc pokiwał Teddy’emu i Victoire i wziął ją na ręce. Po chwili już ich nie było.


 Arthemis ocknęła się z trudem z odmętów snu i od razu wyczuła, że ktoś jest blisko niej. Zbyt blisko…
 Rozchyliła ciężkie powieki i dostrzegła niewyraźne zarysy pokoju. To nie był pokój Lily. Gdy odwróciła głowę, napotkała czułe spojrzenie Jamesa. Leżeli w jego łóżku, przykryci kołdrą. Czuła jego rękę obejmującą ją w pasie.
- Spałeś tu? – mruknęła ochryple, zaspanym głosem. – A co jeżeli…
Wiedział doskonale, o co jej chodzi.
- Znowu chcesz mnie zdenerwować? – zapytał spokojnie.
- Nie – odparła z wahaniem. Kłopot w tym, że miała dzisiaj jakiś problem z automatycznym obudzeniem się jak to działo się zazwyczaj. – Ale wiesz, że to jest niebezpieczne. A co gdybym…
- Czy przeszła na ciebie jakakolwiek moja myśl? Czy śniło ci się to samo, co mnie? – zapytał James. Działał z premedytacją kładąc ją u siebie, a nie jak było ustalone w pokoju Lily.
 Przez dłuższą chwilę zastanawiała się.
- Niee…
- Nawet nie zauważyłaś, że wniosłem cię po schodach – poskarżył się.
- Wniosłeś mnie po schodach? – na jej ustach pojawił się rzewny uśmiech. Miała zamknięte oczy, zaspany głos i absolutnie jeszcze nie kontaktowała. Wyglądała rozkosznie. Taka Arthemis budziła w nim nieskończenie więcej uczuć niż ta bogini, którą zobaczył wczoraj.
- Nie ma się, o co martwić, widzisz? – powiedział spokojnie i połaskotał ją nosem w szyję.
- Mhm  – zgodziła się z nim potulnie, a potem odwróciła się i wtuliła się w niego. – To śpijmy dalej…
 Roześmiał się. Jeszcze nigdy nie widział jej tak słodkiej. Nachylił się i złożył na jej wargach krótki pocałunek.
- Bardzo chętnie, ale musze iść zanim moja matka dowie się, że nie spałem na kanapie w salonie.
 Gdy wstał, objęła rękami kołdrę, jakby już za nim tęskniła. Mruknęła do poduszki:
- Jakby co, to mam cały słoik maści na siniaki od pani Pomfrey.
- Jesteś złośliwa – roześmiał się cicho. Ale ona już chyba tego nie słyszała, śpiąc głęboko. Pokręcił głową. Boże, była nie do przebicia.
 Wyglądała zupełnie naturalnie w jego łóżku. Z tym, że od dzisiaj pewnie będzie miał problemy z zaśnięciem w nim, przypominając ją sobie. Ale teraz już miał jakieś argumenty w razie gdyby upierała się przy swoich bezsensownych teoriach dotyczących snu.
 Bardzo cicho otworzył drzwi i na paluszkach opuścił pokój, modląc się, żeby jego matka miała po weselu wystarczająco mocny sen.

  - James! – Albus wpadł do jego pokoju. Ale postać, która gwałtownie poderwała głowę znad poduszki na pewno nie była Jamesem. – Spałaś tu?- zapytał zdziwiony. – Przecież miałaś spać u Lily…
- Spałam tam, gdzie mnie położyli –mruknęła cicho. – Jestem pewna, że twój wuj dolewał mi coś do soku.
 Albus parsknął.
 Arthemis ukryła głowę w poduszce, mówiąc niewyraźnie.
- Nie patrz na mnie. Pewnie wyglądam jak tryton.
 Albus się roześmiał.
- Cóż… Gdzie James? Spał gdzie indziej?
- A widzisz go tu? – Arthemis uśmiechnęła się ukradkiem do poduszki.
- Pewnie jest w salonie – mruknął do siebie Albus. – Twoja torba chyba jest w pokoju Lily – poinformował ją.
- Zaraz tam idę - powiedziała natychmiast, widząc, że ma na sobie suknię z wczorajszego przyjęcia.
 Gdy godzinę później w dżinsach i koszuli zbiegła po schodach była już czysta, świeża i nie czuła się jak zwłoki. Pani Potter rozmawiała o czymś z Lily, a James oparł się o blat i jedząc jabłko, przysłuchiwał im się. Gdy weszła do kuchni, uśmiechnął się do niej łobuzersko i rzucił:
- Jak się spało?
Nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu.
- Dobrze – odparła zaróżowiona.
Pani Potter bystro spojrzała najpierw na jedno potem na drugie i pokręciła głową.
- Nawet nie chce wiedzieć…
- Oj, mamo – roześmiał się James. –Ty też nie byłaś święta…
- Twój ojciec nigdy…
- Co ja nigdy? – zapytał Harry wchodząc do kuchni.
- Już nic – powiedziała szybko pani Potter.
James jeszcze bardziej się roześmiał i zaczął rozkładać talerze.
- Arthemis, rozłóż sztućce, są w szufladzie obok zlewu – rzuciła pani Potter.
 Arthemis czuła się zupełnie jak w domu. Rozkładając sztućce zapytała:
- Czy wszystkie wasze rodzinne imprezy tak wyglądają?
- Nie –odparł Harry. – Niektóre są fajniejsze.
 Arthemis rozdziawiła usta.
- Serio?
- Musiałabyś widzieć wesele George’a – pokiwał głową pan Potter. – Trwało dwa dni.
- Ale i tak najwięcej ludzi było na naszym weselu – zauważyła Ginny. –Zjechało się całe GD, Zakon Feniksa, pół ministerstwa i wszyscy inni. To był kosmos. Szczególnie, że był podwójny ślub. Gdy rodzice Hermiony zobaczyli taką ilość czarodziei byli w niezłym szoku.
 Harry roześmiał się.
- Hermiona zarzekała się, że będzie musiała podpowiadać Ronowi całą przysięgę, a ten wyśpiewał ją jak z nut.
 Arthemis słuchała ich opowieści zafascynowana.
- Możesz kiedyś obejrzeć zdjęcia jeżeli chcesz – rzuciła Ginny.
- Bardzo chętnie.
- Wieczorem odwieziemy was do szkoły – oznajmił Harry. – Neville już powinien się ocknąć po weselu i będzie na was czekał w swoim gabinecie. To najszybszy sposób.
- Musicie dzisiaj odpocząć – zauważyła Ginny. – Przecież jedziecie jutro do Peru…
Arthemis zakrztusiła się herbatą.
- Gdzie?!
- Och! Neville zapomniał wam powiedzieć? A nam wczoraj opowiadał…
- Super… Peru – mruknął do siebie James. – Komary wielkości strusi i drzewa szerokie jak ten dom.
- Nikt ci nie kazał – mruknął pan Potter, zerkając na niego znad okularów. James wyszczerzył zęby.
- Natura mi kazała, tato! I geny – dodał, a pan Potter parsknął śmiechem.
- Arthemis, byłabym zapomniała – stwierdziła Ginny. – Hermiona dała mi coś dla ciebie. Chyba to zostawiłaś, ale bałyśmy się to wysyłać, żeby czasem nie zginęło…
 Ginny poszła do salonu i przyniosła zapakowaną paczkę. Arthemis od razu ją rozpoznała była to paczka, którą dał jej we wakacje Ariel.
- Och! Dziękuję serdecznie! – ucieszyła się i rozpakowała ją szybko. Zamrugała zdziwiona.
- Co to? – zapytał James.
- To… pamiętniki mojej mamy – mruknęła Arthemis, wpatrując się w trzy oprawione w czerwoną, smoczą skórę zeszyty, każdy zamknięty specjalnym zatrzaskiem. – Nie wiedziałam, że Ariel je miał…
- Cóż… teraz chyba jednak powinniście coś wszyscy zjeść. Mamy kilka smakołyków, które przysłali nam z wesela – oznajmiła pani Potter, kładąc na stół kilka półmisków.

 Arthemis odłożyła pamiętniki na bok, zarówno fizycznie, jak i w myślach i zajęła się zabawnymi anegdotkami, opowiadanymi przez państwa Potterów.

5 komentarzy:

  1. Wpis jest naprawdę ciekawy. Lubię czytać właśnie na takie tematy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę przyznać, że wpis jest super. Mi zawsze zdjęcia wykonuje firma https://robimyfilm.pl/.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rodzinna atmosfera i humorystyczne dialogi - czego wiecej potrzeba? Idealny rozdział 😁

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, miło i rodzinnie... Arthemis wspaniale bawiła się na weselu a także i Lili przeszczęśliwa jest...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, bardzo miło i rodzinnie... Arthemis wspaniale bawiła się na weselu a także i Lili taka przeszczęśliwa...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń