Wesele.
Arthemis była w prawdziwym szoku. Wszyscy się
uwijali jak w ukropie. Jak pszczoły w ulu. Ale może to wyglądało tak tylko w
domu panny młodej. Dzięki Bogu zjawili się tu tylko po to, by zabrać sukienki,
a i tak Arthemis miała ochotę po dziesięciu minutach stamtąd zwiać.
Najzabawniejsza oczywiście była pani Fleur Weasley, która na wszystkich
krzyczała i rozstawiała po kątach, byle tylko nic nie zniszczyło wesela jej
ukochanej córeczki. Potem jednak zanim udali się do spokojnego i przytulnego
domu państwa Potterów, czekała ich ogniowa próba, pod okiem spokojnego pana
Billa Weasley, w domu pana młodego, gdzie przyjęła ich spokojna Andromeda
Tonks, babcia Teddy’ego, który razem ze swoim drużbą, przyjacielem ze szkoły,
Christopherem Lambertem. Jak się okazało to ona miał tańczyć z Molly. I po to się
właśnie tu zebrali. Mieli przećwiczyć schemat tańców itd. Lucas stał pod ścianą
i udawał, że się z nich śmieje, ale tak naprawdę wszystko uważnie obserwował,
żeby sprawdzić, czy aby wszystko dobrze znał.
Fred został bardzo szybko usadzony w miejscu
przez Valentine, Arthemis i Molly, które zagroziły, że go oberwą ze skóry,
jeżeli się nie uspokoi. Nikt jednak nie zauważył, że Hugo powoli i sukcesywnie
niszczy opanowanie Lily.
Arthemis ze śmiechem myślała o spotkaniu Molly
z Valentine.
Panna Weasley podeszła do swojej szkolnej
przyjaciółki i na dzień dobry, z całej siły walnęła ją w ramię, mówiąc:
- Czyś ty postradała rozum?!!
- Molly! Victoire cię zabije, jeżeli
zrobisz jej siniaki. Ma sukienkę z odsłoniętymi ramionami! – krzyknęła z końca
sali Dominique.
- Nic mnie to nie obchodzi!! –
odkrzyknęła jej kuzynka, a potem zwróciła się do Valentine. – Mogłaś mi
powiedzieć!
- Jasne. Żebyś nie dała mi żyć…-
prychnęła Valentine.
Arthemis zachichotała. To nie był
dobry pomysł, Molly spojrzała na nią zmrużonymi oczami.
- Ty, wiedziałaś! Nie mogłaś tego powstrzymać?!
- Ty, wiedziałaś! Nie mogłaś tego powstrzymać?!
- A co ja jestem? Kupidyn? –
prychnęła Arthemis.
- Co się tak rzucasz, Molly… My się
doskonale dogadujemy – rzucił Fred, nawijając sobie na palec włos Valentine.
- A ty koleś nie mogłeś mnie bardziej
oszukać!! Cały zeszły rok uważałam na Mariannę, żeby ją przed tobą uchronić,
ale w życiu by mi nie przyszło do głowy, że trzeba pilnować Valentine!
- To ona zaczęła – odpowiedział jej
Fred, co ją naprawdę zaskoczyło.
Molly z kompletnym zaskoczeniem
wpatrywała się w Valentine, jakby chciała zapytać: co cię do tego pchnęło!?
- Molly! Nie zajmuj się teraz tym!
Mamy inne rzeczy do robienia! – krzyknął w końcu Chris.
Przez następną godzinę w kółko powtarzali
schemat, żeby wszystko wyszło idealnie.
Potem Dominique wysłała ich do domów, żeby się
przygotowali i powiedziała, że do każdej z dziewcząt wpadnie za pół godziny.
Valentine pojechała z Molly, a Rose do siebie.
Arthemis z Lily z wdzięcznością wydostały się
z szumiącego miejsca, każda wyposażona w ochraniacz na ubrania, w których były
ich kreacje. Arthemis miała złe przeczucia, gdy o tym myślała.
Chłopacy mieli zawsze ułatwioną sprawę,
westchnęła w duchu. Wystarcz, że założą krawat a już wszyscy się zachwycają,
jak to są elegancko ubrani.
Z ciężkim sercem rozpięła pokrowiec, a gdy to
zrobiła wybuchł z niego kolorowy dym i usłyszała głos Victoire: Arthemis!
Jeżeli coś z nią zrobisz, każę ci ją nosić przez następny rok!!
Arthemis wzdrygnęła się odruchowo na samą
myśl. Nieźle by wyglądała w kiecce do ziemi, biegając po lesie ze zgrają
potworów…
Potem pył opadł, a ona zdała sobie
jednak sprawę, że jest dziewczyną, bo głęboko westchnęła na widok sukienki.
Stosunkowo prostej sukienki, w kolorze metalicznego, bardzo głębokiego granatu.
Bez żadnych świecidełek, czy dodatkowych ozdób. Jedynie na piersiach był
udrapowany jakiś inny materiał. Suknia była bez ramiączek, a u jej spodu stały
delikatne buty na niezbyt wysokim obcasie w dokładnie tym samym kolorze co
materiał.
Z drugiej strony pokoju Lily zaczęła piszczeć
z uciechy i zachwytu. Arthemis odwróciła się przez ramię. Sukienka Lily miała
odcień głębokiego ciemnego fioletu. Na szerokich ramiączkach i z szeroką białą
szarfą pod piersiami spływającą falami w dół.
- Och, jest piękna! Musze ją
założyć!! – zachwycała się Lily. – Uważałam, że to wredne, że Vicky i Dominique
nie pozwalają nam ich zobaczyć, ale teraz jestem im wdzięczna…
- No, to się ubieraj! – rzuciła ze
śmiechem Arthemis.
Arthemis zdążyła zapiąć zamek z tyłu
jej sukni, gdy rozległo się pukanie i wpadła Dominique.
- Jezu, Arthemis, jeszcze nie
gotowa?! Ubieraj się, ale już!
- Chwila!
- Dobra, to najpierw zajmę się Lily.
Chodź, mała. Zostałyście mi tylko wy dwie, ja sama i Molly. Śpieszę się!
Wybiegła razem z Lily, depczącą jej po
piętach.
Arthemis westchnęła i dotknęła dłonią
materiału. Potem położyła sukienkę na łóżku i sprawdziła, co jeszcze jest w
pokrowcu.
No mogły sobie darować podwiązki! – pomyślała
zirytowana, ale je założyła. Potem wciągnęła na siebie suknie. Ktoś zapukał.
Zrezygnowana przestała próbować zapiąć zamek na plecach i powiedziała:
- Proszę…
James wszedł do pokoju, mówiąc:
- Dominique kazała mi cię ściągnąć na
dół – a potem zatrzymał się i zamrugał.
Arthemis odwróciła się i powiedziała:
- Zapnij mnie.
- Z najwyższą przyjemnością –
mruknął.
W pierwszej chwili zobaczył tylko jej gładką
jasną skórę i zaschło mu w gardle. Ale potem dostrzegł też biegnącą wzdłuż
kręgosłupa, wyblakłą bliznę. A więc jednak pani Pomfrey nie wszystko umiała do
końca usunąć.
- Chryste - wykrztusił, przeciągnął
po jednej ze szram palcem, - gdy pomyślę, co mogło ci się stać…
Zamknęła oczy i wróciły do niej długie
bezsenne godziny spędzone w skrzydle szpitalnym.
- Przyszedłeś wtedy do mnie -
szepnęła.
James ostrożnie zapiął zamek ciągnący
się od pasa do samej góry.
- Musiałem sprawdzić, czy nic ci nie
jest - mruknął.
- Byłam uparta…
- I głupia. Mam ochotę ci wtłuc za
każdym razem, kiedy sobie przypomnę, że tak mnie odsunęłaś – dodał i pocałował
ją w czubek nosa, żeby zetrzeć z jej twarzy tę smutną minę. – A teraz pokaż mi
się.
Odsunęła się o krok i obróciła wokół własnej
osi.
James zagwizdał.
- Zrobimy furorę!
- Chyba nie widziałeś swoich kuzynek…
i siostry – odpowiedziała Arthemis ze śmiechem.
- Nieistotne – odpowiedział,
lekceważąco machając ręką. – A teraz idź, zanim Dominique cię zabije. Albo ja
cię tu zatrzymam… - mruknął, uśmiechając się porozumiewawczo.
- Och! Jasne! – Arthemis podniosła
róg sukienki i pognała po schodach na dół.
- No nareszcie! Arthemis, ja nie mam
czasu! – krzyknęła Dominique. Lily nie było już w salonie. – No, chodź tu
szybko!
Zanim Arthemis się obejrzała już podbiegła do
niej z tuszami, kredkami i nie wiadomo z czym jeszcze. Ale potem zabrała się
jeszcze za włosy. Arthemis była pełna podziwu dla jej umiejętności. Była pewna,
że ich butique jest po prostu krzykiem nowości wśród czarownic.
- Teraz kilka czarów… - Dominique
zaczęła machać różdżką. – Na weselu powiem ci przeciwzaklęcie i ani chwili
wcześniej! A teraz jeszcze kolczyki… To mojej babki, więc nie zgub!- wpięła jej
w uszy malutkie błękitne łezki. A potem wyjęła jeszcze wisiorek i zerknęła na
szyję Arthemis. – Och… chciałam ci dać do kompletu naszyjnik, ale ten… -
dotknęła palcem srebrnego, rzeźbionego kwiatu na piersi Arthemis. – Bardziej do
ciebie pasuje… A teraz idź, w korytarzu jest lustro, i podziwiaj moje dzieło!
Zobaczymy się na weselu za cztery godziny!
I aportowała się zanim Arthemis zdążyła
odpowiedzieć.
Szła właśnie w kierunku schodów, kiedy
usłyszała głos Lucasa:
- Przepraszam, czy widziała pani…
Arthemis odwróciła się zdziwiona, a
Lucas aż podskoczył.
- Arthemis!?
- Co?! Co ona mi zrobiła?! –
spanikowała Arthemis, dotykając włosów i twarzy.
- Nie widziałaś się w lustrze? –
zapytał Luke.
- Nie – odpowiedziała przestraszona.
Lucas się zaśmiał.
- JAAAAMEES!! – wrzasnął.
- O co ci chodzi? – dopytywała się.
James zbiegł po schodach, już też kompletnie
ubrany w wyjściowe czarodziejskie szaty. Czerń dodawała mu powagi i czyniła
strasznie pociągającym.
- Co się stało? – zapytał.
- Zaprowadź ją do lustra – powiedział
z szerokim uśmiechem Luke, wskazując głową na Arthemis.
James spojrzał w jej kierunku i zobaczyła, jak
jego oczy się rozszerzają. Potem zrobił coś, czego mogła się spodziewać a mimo
wszystko ją zaskoczyło. Zwrócił się do Lucasa.
- Ty, przestań się na nią gapić! A ty
– odwrócił się do Arthemis, podchodząc do niej szybko, - chodź ze mną. – Złapał
jej zaskoczoną postać za rękę i wyciągnął z salonu.
Luke jeszcze zdążył usłyszeć, cicho
wypowiedziane przez Arthemis: Nie przyzwyczajaj się za bardzo…
Ktoś znowu zbiegał ze schodów.
- Kto tak krzyczał? – Lily wpadła do
salonu.
Lucas otworzył usta ze zdziwienia. Jego
dziewczynka wyglądała… jak królowa wróżek. Ktoś sprawił, że miała idealnie
proste włosy, które spływały jej na ramiona. Na włosach miała szeroką białą
przepaskę, która idealnie pasowała do jej mieniących się czerwienią włosów.
- Luke… - Lily podeszła do niego
niepewnie, bo dziwnie się jej przyglądał. – Coś się stało?
Ty mnie się pytasz, czy coś się stało?! –
krzyknął w duchu. – Nie mogę zebrać myśli!
- Ach… - odchrząknął. – Wołałem
James. Wyglądasz… prześlicznie… - dodał z wahaniem.
- Tak, wiem – Lily się rozpromieniła.
– Nawet Hugo mi tego dzisiaj nie popsuje. Ale na miotłę bym w tym nie wsiadła –
dodała ze śmiechem.
- Nie, raczej nie – powiedział z
namysłem, nie zdając sobie sprawy, że powiedziała to, bo właśnie jego ten żart
powinien rozbawić.
- A gdzie Arthemis? – zapytała Lily,
rozglądając się.
- James próbuje jej udowodnić, że
osoba w lustrze to ona – zaśmiał się Luke.
- Och… muszę ją zobaczyć! – Lily
odwróciła się i w tym momencie wróciła Arthemis z Jamesem trzymającym się jej,
jak blisko się da.
Nie. Dominique jej nie zmieniła. Bardzo
delikatnie podkreśliła jej oczy, w ogóle nie tknęła ust, ale wszystkie włosy
ułożyła u góry w cudowny kok. Sama Arthemis była dostatecznie wyrazista więc
wszystko co miała na sobie, było delikatne. Razem czyniło to nieprawdopodobny
efekt.
- Jestem ciekawa, jak wyglądają
pozostałe dziewczyny – zachichotała Lily.
Cztery godziny później Albus zszedł na dół zaraz
za rodzicami.
Arthemis i Lucas natomiast odbywali szybkie
szkolenie u Lily i Jamesa, którzy pokazywali im zdjęcia niektórych członków
rodziny i mówili kogo najbezpieczniej omijać i jakich tematów nie poruszać przy
co bardziej zdziwaczałych krewnych Weasleyów.
Arthemis uważała, że pani Potter wygląda
cudownie w dopasowanej, mieniącej się sukience i pan Potter chyba uważał tak
samo.
- Gotowi? James teleportujesz się z
Arthemis. Al z ojcem, a ja wezmę Lily – zarządziła pani Potter. – Lucas,
kochany, na pewno nie chcesz przyjechać do nas po weselu?
- Nie, pani Potter. Chcę zobaczyć się
chwilę z rodzicami i pojadę od razu do szkoły.
- Dobrze. Ale daj znać Jamesowi, czy
już bezpiecznie dotarłeś – poprosiła Ginny i wzięła Lily za ramię. – Wszyscy
wiedzą gdzie trafić?
Pokiwali głowami. Ich celem był jeden z
najstarszych pałaców w Walii. Użyczony przez jedną z najbogatszych i
najlepszych klientek Victoire, która go nie używała, przebywając najczęściej na
południu Francji. W zamian za to Victoire przyrzekła stworzyć jedną kolekcję,
tylko dla niej.
James objął Arthemis ramieniem w pasie i
aportował się z nią. Po chwili znaleźli się w holu przepięknego dworku.
Oświetlony był ze wszystkich stron i pomimo chłodnej listopadowej nocy, czuło
się ciepło na myśl o jaśniejącym wnętrzu. Przy drzwiach ustawione były
Dominique z Michellem oraz Molly z Chrisem, witali oni gości. Dominique i
Molly, które były druhnami były ubrane w identyczne sukienki, w kolorze bladego
błękitu. Pomimo tego każda wyglądała inaczej, ale obie po porostu zabójczo.
Za nimi zdążyli się aportować pozostali, grupą
podeszli do Molly.
- No was nie trzeba odprowadzać –
uśmiechnęła się do nich. – Idźcie korytarzem cały czas prosto. Wszystko już
gotowe. Trzeci rząd po prawej stronie. Fred i Valentine (Jezu jak to dziwnie
brzmi w jednym zdaniu!) już są.
Państwo Potterowie pomachali z daleko do
stojących przed wejściem do sali balowej państwu Weasleyów. Arthemis zamrugała,
bo coś jej błysnęło. To się okazało, że Lily w swojej torebeczce, zabrała ze
sobą swój nowy aparat, który jak się okazało miał funkcję
zmniejszająco-zwiększającą. Potem przeniosła obiektyw na kogo innego. Arthemis
dostrzegła Rose w cudownej butelkowo zielonej sukni, z mocnym dekoltem,
zawiązywaną na szyję. Włosy miała zakręcone w spirale i idealnie opadały jej
wokół twarzy i na plecy, tworząc wokół jej głowy ognistą aureolę. Pomachała im
zanim weszła na salę.
Poszli za nią. Valentine witała się właśnie z
Lucy i Roxanne. Wszystkie dziewczyny wyglądały odlotowo. Valentine w
oszałamiającej czerwieni, podkreślającej je czarne jak sadza włosy, które teraz
opadały wdzięcznymi falami. Lucy w turkusowym wyglądała jak syrenka, a Roxanne
w złotym jakby właśnie zeszła z wybiegu.
- Jezu, czy Dominique i Victoire
chciały, żeby wszyscy się ślinili na ich widok? – mruknął trochę oburzony
James.
- Widziałeś swój wyraz twarzy, gdy
spojrzałeś na Arthemis? – wytknął mu Lucas.
James wyszczerzył zęby w uśmiechu i poszedł za
rodzicami na swoje miejsca.
Pół godziny później cała sala została
zapełniona, a James, na zamianę z Albusem i siedzącą przed nią Rose, opowiadali
Arthemis kto jest kim.
- O! Tam jest Victor Krum z rodziną.
Jego synowie są chyba ciut starsi od nas – mruknął James.
- A tam siedzi siostra ciotki Fleur.
Poznałaś Michelle’a. To jej najstarszy syn – wyjaśniła Rose.
- Profesor Scamander! – zauważyła
Arthemis.
- Ach, tak! Można się było
spodziewać, że zaproszą też Lunę – Albus pokiwał głową. – Ale dzieciaków nie
przywiozła. Pewnie się bała, że rozwalą imprezę…
Arthemis pomachała Hagridowi.
Potem niespodziewanie pan Potter zerwał się na
równe nogi i szybko podszedł do drzwi przez, które Molly właśnie wprowadzała
jakąś wysoką, starszą chwiejącą się, ale nadal sztywno wyprostowaną damę.
- Profesor McGonagall! – krzyknął
Harry radośnie, biorąc ją pod ramię.
- Och! Dziękuję ci, Potter! – starsza
dama, podpierając się na lasce została posadzona na jednym z krzeseł.
- Pani profesor! – radośnie
wykrzyczane słowa poniosły się po napełniającej się sali balowej. Podszedł
ojciec Freda, George Weasley, a zaraz za nim Hermiona Weasley, Ron, Ginny…
Nauczyciel musi być naprawdę wyjątkowy, jeżeli
wszyscy jego uczniowie w jakiś sposób noszą go w sercach.
Starsza dama również wydawała się wzruszona,
spotkaniem z nimi.
- No, dzieci… porozmawiamy później –
zarządziła w końcu była dyrektorka Hogwartu.
Wrócili na swoje miejsca.
W tym czasie Artur Weasley pod jedną ręką
trzymając swoją żonę, a pod drugą Andromedę Tonks, wszedł na salę i poprowadził
je na właściwe miejsce. Za nimi weszli rodzice Fleur, państwo Delcour. A ich
córka zaraz za nimi.
Bill Weasley przecisnął się przez rząd i
nachylił do pana Pottera.
- Harry, Teddy prosi, żebyś
przyszedł.
Pan Potter skinął głową i natychmiast
wstał.
Powoli się uspokajało. Wszyscy już
siedzieli na swoich miejscach.
Pod olbrzymim łukiem ubranym w
olbrzymie czerwone i białe orchidee, stał już Chris. Sufit został tak
zaczarowany, że miało się wrażenie, że nad nimi przesuwa się błękitne,
bezchmurne niebo. W miejscu gdzie mieli stać państwo młodzi, spadały małe
płatki kwiatów. Cała sala udekorowana została tak niesamowicie, jakby miało się
tam odbyć królewskie przyjęcie.
Wszedł pan Potter, który szybko przebiegł na
swoje miejsce i nachylił się do żony ze słowami:
- Jeżeli teraz są takie emocje, to co
dopiero, gdy to będą moje własne dzieci.
Ginny poklepała go uspokajająco po
kolanie. Wszedł Teddy, który tego dnia wybrał brązowy, wręcz karmelowy kolor
włosów, takie jak w młodym wieku posiadał jego ojciec. Podszedł do swojego
drużby.
Znikąd aportował się właśnie mistrz ceremonii.
Wysoki postawny mężczyzna ubrany w odświętne, bogato zdobione szaty. Przywitał
się z panem młodym.
Zrobiło się cicho, jak makiem zasiał.
A potem rozległa się muzyka. Wszyscy goście
obrócili się przez ramię, żeby zobaczyć, jak Bill Weasley prowadzi swoją
najstarszą córkę do ołtarza. Chociaż gdy się na nią spojrzało… wszyscy
zapominali jak się nazywają.
Złote włosy mieniące się niby w słońcu.
Błękitne jak niebo oczy, które wszystkich czarowały i szeroko uśmiechnięte
usta, które jej przerażająco wręcz pięknej twarzy, nadawały pełen ciepła wyraz.
Jej suknie miała bardzo obcisły gorset, bez ramion, ukazujący dekolt w
kształcie serca. A spódnica rozkładała się dookoła, jak prawdziwa suknia
balowa. Mieniła się delikatnymi diamencikami. Diadem przytrzymywał welon
ciągnący się kilka metrów za panną młodą. Miało się wrażenie, że całe światło
skupiło się w pannie młodej, a wszystko inne przyciemniło.
Za nimi z błyszczącymi oczyma szły Dominique i
Molly.
Nie było to do końca nieprawdą. Gdy panna
młoda dotarła do końca dywanu, a pan Weasley oddał dłoń córki Teddy’emu
Lupinowi, wszystkie światła przygasły, poza grubymi wysokimi świecami,
rozstawionymi dookoła podestu, na którym stali państwo młodzi z mistrzem
ceremonii.
- Panie i panowie – rozległ się
głęboki głos wysokiego, szykownego mistrza ceremonii, który w intymnej
atmosferze zaciemnionej sali robił podwójne wrażenie – zebraliśmy się tutaj
dzisiaj, by świętować zjednoczenie dwóch wiernych dusz. Nie ma nic
piękniejszego niż miłość jaśniejąca w oczach zakochanych i…
Lucas nachylił się Arthemis i szepnął:
- Musimy się jakoś pozbyć, Hugo…
- Po prostu poślij mu groźne
spojrzenie, a czmychnie… - odparła spokojnie Arthemis.
- No, wiesz..
- O czym tak szepczecie? – James
nachylił się do nich.
- Cicho! – mruknęła groźnie pani
Potter.
Arthemis powtórzyła na ucho Jamesowi, co
powiedział Lucas. James wychylił się przez krzesło i bezgłośnie powiedział do
Lucasa: Da się załatwić!
Spojrzeli w kierunku młodej pary.
- Edwardzie Remusie Lupinie – Ginny Potter pociągnęła nosem.
– czy chcesz poślubić Victoire Lucretię Weasley? Czy ślubujesz jej miłość,
wierność, ochronę i wsparcie w chwilach dobrych i złych? Czy przyrzekasz…
Andromeda Tonks i Fleur Weasley otwarci już
szlochały, podobnie jak pani Delcaour i pani Weasley.
- Victoire Lucretio Weasley…
Dominique i Molly zaczęły szybko mrugać, a
drużba Teddy’ego chyba już bardziej nie mógł rozciągnąć zębów w uśmiechu.
- Przysięgam – odpowiedziała bez
wahania Victoire.
- A więc wszystkich obecnych tutaj
biorę na świadków i ogłaszam, iż jesteście złączeni ze sobą na całe życie –
czarodziej uniósł różdżkę na głowami Teddy’ego i Victoire, a z niej wytrysnął
deszcz srebrnych gwiazdek, który omiótł młodą parę świetlistymi spiralami.
- Może pan pocałować żonę – zwrócił
się do Teddy’ego.
A Teddy odrzucił Victoire welon i pocałował
ją, a wszyscy zaczęli bić brawo. George Weasley, Fred i James zaczęli gwizdać
na palcach. A z nieba posypał się cały deszcz kwiatów zarówno na gości jak i na
państwa młodych.
Mistrz ceremonii krzyknął:
- Panie i panowie! Proszę o
powstanie!
Dookoła nich zaczęła strzelać kolorowe
fajerwerki wysyłane pod sufit przez George’a Weasleya. Kryształowy żyrandol u
góry rozświetlił się, zmieniając półmrok w blask.
Gdy wszyscy powstali machnął różdżką, a
krzesła w magiczny sposób podjechały pod ściany i ustawiły się tworząc podkowę.
Cała przestrzeń na środku została zwolniona i przeznaczona na tańce.
Państwo młodzi przyjmowali gratulacje najpierw
od swoich świadków, a potem od rodziców. Fleur i Bill długo tulili najstarszą
córkę, a jeszcze dłużej swojego nowego członka rodziny.
Goście ruszyli by również złożyć gratulacje i
przekazać prezenty. W tym czasie ubrani w czerwone kamizelki lokaje i kelnerzy
roznosili pełne pieniącego się szampana kieliszki, a na stołach pojawiały się
puchary i talerze.
Arthemis zauważyła również małego człowieczka,
który biegał z aparatem i wszystkim robił zdjęcia. Westchnęła ciężko.
Chwilę po tym, jak pogratulowała pannie i panu
młodemu zauważyła, że gdzieś znikli jej Lucas i James. Usiadła do jednego ze
stołu. Chłopacy wrócili.
- Załatwiliśmy Hugo – mruknął Luke. –
Nie chciał się dać przekonać spojrzeniem, więc James go wyciągnął z sali a ja
spetryfikowałem. Zaraz po tańcu po niego pójdziemy…
- Módlcie się, żeby mama Victoire,
albo co gorsza Victoire, się o tym nie dowiedziały – odparła Arthemis.
Gdy wszyscy goście już się usadowili, pani
Weasley dała im znak, że mają wyjść z sali. Arthemis z ciężkim sercem i gorącym
żołądkiem wyszła razem z innymi. Goście odprowadzali ich zdziwionymi
spojrzeniami. Cóż wyszło szesnaście osób… Na 200 gości, to dość sporo.
- Zapraszamy państwa młodych do
pierwszego tańca – usłyszeli głos dyrektora orkiestry.
- Ustawcie się tak jak mówiliśmy –
usłyszała naglący szept Dominique. Stali w ozdobionych wrotach sali balowej,
gdy na środek weszli Teddy i Victoire, trzymając się za ręce. Wyglądali tak
cudownie, że Arthemis aż się uśmiechnęła.
Przed nią wchodziła Dominique z Michellem i
Chris z Molly. Za nią była Rose, z wiercącym się niecierpliwie Albusem i Valentine
z Fredem, który albo został spetryfikowany, albo wziął sobie do serca, że Molly
obetnie mu co-nieco jeżeli się będzie wygłupiał. Lucy z Louisem. Roxanne z
jakiś swoim kuzynem, i na końcu oczywiście Lily, która rozglądała się dookoła.
- Gdzie jest ten trol?! – warknęła w
końcu.
- Co? – Dominique odwróciła się do
niej. – Nie ma Hugo?! Co za kretyn! I co ja mam teraz zrobić?! Oskubie go!
- Spokojnie Dominique – powiedział
Lucas, przechodząc obok niej. James parsknął śmiechem. Luke posłał mu ostrzegawcze
spojrzenie. Podszedł do Lily, której oczy z minuty na minutę robiły się coraz
większe.
- Ale nie znasz schematu! –
panikowała Dominique.
- Znam schemat – poprawił ją Luke. –
Byłem na próbie.
- Da sobie radę – powiedziała z
pewnością Molly. – Z resztą nie mamy innego wyjścia.
Baw się dobrze, Lily, pomyślała Arthemis.
- Ale… - zająknęła się Lily, patrząc
z lękiem na Lucasa. Chyba jej się właśnie przypomniało, że wcześniej bardzo
chciała z nim zatańczyć. Arthemis wiedziała jak
niepewnie musi się teraz czuć.
- Skup się, elfie – mruknął do niej
Lucas i ścisnął delikatnie jej palce. – I pomyśl, że przynajmniej nie podepczę
ci palców… - uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
Lily odpowiedziała tym samym. Całą sobą. Jak
można było przejść obok niej obojętnie?
Taniec pary młodej dobiegł końca. Teddy
ucałował dłoń Victoire, ale zamiast sprowadzić ją z parkietu, ponownie chwycił
ją jak do tańca.
Muzyka się zmieniła. Dominique i Michelle
weszli do sali i skierowali się w jedną stronę. A Molly i Chris w drugą. I tak
każda z par. Utworzyli specyficzny okrąg wokół młodej pary. Arthemis podała
dłoń Jamesowi, drugą umieściła na jego ramieniu, a gdy spojrzała mu w oczy
mimowolnie się uśmiechnęła.
Gdy dziewięć par zaczęło wirować po Sali,
tworząc roześmianą ferie barw, goście zaczęli bić brawo. Przemieszczali się nie
tylko wkoło sali, ale również zamieniali się miejscami, jak było przewidziane w
choreografii. Zmieniali trzymanie, kierunek obrotów, miejsce w schemacie. I
wirowali. Wirowali jak dzieci, które czekają na ten słodki zawrót głowy, gdy
zbyt długo kręcisz się w jedną stronę.
Pod koniec chłopacy obrócili partnerki i nikt
nie zauważył, że w tym czasie Fleur podniosła różdżkę, a ich wirujące spódnice,
nagle w czarodziejski sposób skróciły się, pozostawiając dziewczęta w modnych,
stylowych kreacjach nad kolana. Arthemis powróciła w ramiona Jamesa. Muzyka się
skończyła.
Wszyscy powstali by bić brawo.
Promieniująca Victoire uściskała swoją siostrę i kuzynkę, a potem
zauważyła Lucasa i zmrużyła oczy, ale nic nie powiedziała, tylko też go
uściskała. Jak można się wściekać na własnym weselu? Nawet przy temperamencie
Victoire…
Kelnerzy zaczęli roznosić dania i napoje i
ustawiać je na stole, a wszyscy tancerze z ulgą usiedli. Tylko Lucas, gdzieś na
chwilę znikł, a po chwili pojawił się Hugo. Chyba mu wymazali pamięć, bo nie
potrafił wyjaśnić co się stało.
Lily z błyszczącymi oczami siedziała przy
stole i nie mówiła nic. Ale widać było, że jest radosna jak rzadko.
- Nie wiedziałam, że Victoire zrobiła
nam też te specjalne suknie, które są ostatnim krzykiem mody. Można je dowolnie
skracać i wydłużać – wyjaśniła Rose.
- No, w każdym razie, wygodniej
będzie wam tańczyć – rzucił James. – To w końcu wesele…
- Tak – Lily zerknęła na Lucasa
szybko, a on niedostrzegalnie prawie skinął głową. To wyraźnie ja uradowało.
W połowie wesela, podeszła do nich Victoire i
szepnęła kilka słów do dziewczyn. Valentine i Arthemis osobiście wzięła pod
ręce i wyprowadziła z sali.
- Nie było tak źle, prawda? –
zapytała szczęśliwa.
- Wyszło idealnie.
- Zrobicie dla mnie jeszcze jedną
rzecz, dobrze? – zapytała ich, a one nie umiały przecież odmówić pannie młodej
w dni jej ślubu. Wprowadziła ich do wielkiej bogato zdobionej komnaty.
Zasłonięto tu wszystkie zasłony, a wszystkie meble uczyniono niewidzialnymi. Na
środku stała jedynie kanapa. – Zrobimy wam zdjęcia – oznajmiła Victoire i ich
suknie ponownie się wydłużyły. – Przydadzą nam się w katalogu w sklepie. Potem
będzie steki innych z wesela, ale bardzo mi zależy akurat na tych. Za chwilę znowu
je zmienię – obiecała, wskazując sukienki.
Najpierw wszystkie dziewczyny w celowo
wyniosłych pozach usadzona na i wokół kanapy. Fotograf kliknął kilka fotek.
Potem trzaśnięto kilka zdjęć każdej z osobna i wszystkie były wolne.
Gdy tylko weszły z powrotem na salę, James od
razu porwał Arthemis na parkiet. Tańczyli wolną melodię ściśle do siebie
przytuleni, opierając czoło o czoło i cicho rozmawiając.
Mniej więcej w podobnym stanie byli państwo
młodzi…
Niedaleko większość gości pogrążona była w
cichej rozmowie.
- Jakby mnie kto pytał – powiedział
Hagrid, siedzący obok Harry’ego na trzech krzesłach, - to na moje szykuje się
kolejne wesele.
- Hagridzie, oni nawet jeszcze nie
skończyli szkoły – zaperzyła się Hermiona.
- No i co z tego? – zapytał Ron, unosząc
puchar do ust. – Najtrwalsze związki tworzą się w szkole… Jesteśmy tego
najlepszym przykładem.
Hermiona posłała mu czułe, pobłażliwe
spojrzenie.
- Ostatni raz takie coś widziałem –
zadumał się Hagrid, - gdy patrzyłem na twoich rodziców Harry… Oni też mieli coś
takiego w oczach, że było wiadomo, że już się nie rozstaną. Jeden bez drugiego
nie mógł żyć. Czasem se myślę, że mieli szczęście, że zginęli razem. Nie obrać
się chłopcze – dodał szybko.
- Spokojnie… chyba wiem o co ci
chodzi – rzekł Harry, wypatrując w tłumie Ginny.
- To dobra dziewczyna – mruknął
jeszcze Hagrid, a Harry dopiero po chwili zrozumiał, że mówi o Arthemis a nie o
Ginny.
- Świetna! Pasuje do nas – rzekł Ron
z rozmachem i czknął. Hermiona spojrzała na niego zmrużonymi oczami i odebrała
mu puchar. Spojrzał na nią urażony, ale po chwili znowu zajął się Hagridem. –
Jest pomieszaniem Jamesa z Albusem.
- Dlatego dogaduje się z oboma –
Harry pokiwał głową.
- Pamiętam jak ją poznaliśmy –
ciągnął Ron, - byłem pewny, że będzie z Albusem!
- Ron! Ty stara plotkaro! –
zagrzmiała Hermiona.
- A ja wiedziałam, że to będzie James
– przysiadła się do nich Ginny. – W ogóle o niej nie mówił, gdy wracał do domu.
W przeciwieństwie do Albusa, który nadawał jak szalony, co do niego nie
podobne. To było oczywiste…
- Taak? – Hermiona spojrzała na nią z
zamyśleniem. – Rose ostatnio mało mówi… - mruknęła do siebie.
- Co?! Jak to mało mówi?! -
zdenerwował się Ron. – I co to ma niby znaczyć?!
- Och, Ron, ale z ciebie dzieciak –
rzuciła Ginny. – Jest ładną, inteligentną dziewczyną. Na pewno będzie miała
tabuny chłopców…
- Tabuny?! Hermiona, o czym ona mówi?
– zażądał wyjaśnień.
- Uspokój się, Ron. Pogódź się z tym,
że twoje dziecko wyrosło już z zabaw lalkami.
Ron się przygarbił i mruknął do Harry’ego.
- Masz szczęście, że Lily ma jeszcze
przed sobą sporo czasu…
- Jakiś rok – rozwiała jego złudzenia
Ginny. – Chociaż jak znam swoją córkę, już pewnie zaczyna…
- Rok?! Kiedy oni zdążyli dorosnąć?!
Czuję się staro… Muszę się napić –mruknął.
- Nie histeryzuj Ron- poradziła mu
Hermiona, odstawiając kielich poza jego zasięg.
- Nie histeryzuj?! Jestem ostoją
spokoju! Dosyć tego! Rose ma szlaban domowy! Dożywotni!
- Prędzej, czy później to i tak się
stanie, Ron – zadudnił głos Hagrida.
- Nie przypominam sobie, żeby twój
ojciec szalał tak w przypadku Ginny – dodała Hermiona.
- No, bo Ginny była z Harrym – stwierdził, jakby to wszystko
wyjaśniało.
- Może Rose też przyprowadzi kogoś
kogo polubisz...
- Nigdy! Harry wytłumacz im jak to
jest?!
- Ja tam lubię Arthemis – Harry
wzruszył ramionami, chociaż dobrze wiedział, że nie o to Ronowi chodziło. –
Potrafi utemperować Jamesa, bez rozlewu krwi.
- Chodziło mi o Lily! – powiedział
Ron, jakby mówił do idioty.
- Jeszcze o nikim nie słyszałem, więc
nie ma się co zawczasu denerwować…
- Widzisz Ron! – powiedziała uspokajająco Hermiona.
- Widzisz Ron! – powiedziała uspokajająco Hermiona.
- Dobra, dobra – westchnął i wziął ją
za rękę. – Chodźmy zatańczyć.
Arthemis w rodzinnej, ciepłej atmosferze
bawiła się doskonale. Co prawda tańczyła tylko z Jamesem, co odpowiadało
zarówno jej jak i jemu, ale to nie zmieniało faktu.
Do serca szczególnie przypadł jej starszy pan
Weasley, dziadek Jamesa. Był to człowiek życzliwy, kochany, zabawny i
rozczulający. Gdy James ją przedstawił przesiedzieli przy nim chyba z godzinę.
Chyba jako jedyny w całej rodzinie i w ogóle na całym świecie mówił do Jamesa:
Jimmy.
Arthemis dostała napadu śmiechu, gdy usłyszała
to po raz pierwszy. Jednak gdy James posłał jej błagalne spojrzenie, przestała
się śmiać i poklepała go uspokajająco po dłoni. Rozumiała, że wolałby, żeby to
się nie rozprzestrzeniło.
Drugą postacią, którą z pewnością na długo
zapamięta, był ojciec Freda. Rozmowy z nim były niekończącym się pasmem
dowcipów. Śmiała się jak szalona, aż ją rozbolał brzuch. Siedząc z nim przy
stoliku miała również wrażenie, że jej sok dziwnie zmienił smak. James
wpatrywał się w nią znad pucharu z rozbawionymi ognikami w oczach.
Wiedziała również, że Lily też bawi się
doskonale. Luke też jakby… pozbył się jakiegoś ciężaru, który go gryzł.
Słońce już wyszło zza horyzontu. Musiało więc
być dobrze po ósmej rano, gdy goście zaczęli się rozchodzić. Rodzice James
zabrali Lily i Albusa do domu już ponad dwie godziny wcześniej. Luke dopiero co
się z nimi pożegnał i aportował się. Arthemis też już przysypiała, więc pokiwał
Teddy’emu i Victoire i wziął ją na ręce. Po chwili już ich nie było.
Arthemis ocknęła się z trudem z odmętów snu i
od razu wyczuła, że ktoś jest blisko niej. Zbyt blisko…
Rozchyliła ciężkie powieki i dostrzegła
niewyraźne zarysy pokoju. To nie był pokój Lily. Gdy odwróciła głowę, napotkała
czułe spojrzenie Jamesa. Leżeli w jego łóżku, przykryci kołdrą. Czuła jego rękę
obejmującą ją w pasie.
- Spałeś tu? – mruknęła ochryple,
zaspanym głosem. – A co jeżeli…
Wiedział doskonale, o co jej chodzi.
- Znowu chcesz mnie zdenerwować? –
zapytał spokojnie.
- Nie – odparła z wahaniem. Kłopot w
tym, że miała dzisiaj jakiś problem z automatycznym obudzeniem się jak to
działo się zazwyczaj. – Ale wiesz, że to jest niebezpieczne. A co gdybym…
- Czy przeszła na ciebie jakakolwiek moja myśl? Czy śniło ci się to samo, co mnie? – zapytał James. Działał z premedytacją kładąc ją u siebie, a nie jak było ustalone w pokoju Lily.
- Czy przeszła na ciebie jakakolwiek moja myśl? Czy śniło ci się to samo, co mnie? – zapytał James. Działał z premedytacją kładąc ją u siebie, a nie jak było ustalone w pokoju Lily.
Przez dłuższą chwilę zastanawiała się.
- Niee…
- Nawet nie zauważyłaś, że wniosłem
cię po schodach – poskarżył się.
- Wniosłeś mnie po schodach? – na jej
ustach pojawił się rzewny uśmiech. Miała zamknięte oczy, zaspany głos i
absolutnie jeszcze nie kontaktowała. Wyglądała rozkosznie. Taka Arthemis
budziła w nim nieskończenie więcej uczuć niż ta bogini, którą zobaczył wczoraj.
- Nie ma się, o co martwić, widzisz?
– powiedział spokojnie i połaskotał ją nosem w szyję.
- Mhm
– zgodziła się z nim potulnie, a potem odwróciła się i wtuliła się w
niego. – To śpijmy dalej…
Roześmiał się. Jeszcze nigdy nie widział jej
tak słodkiej. Nachylił się i złożył na jej wargach krótki pocałunek.
- Bardzo chętnie, ale musze iść zanim
moja matka dowie się, że nie spałem na kanapie w salonie.
Gdy wstał, objęła rękami kołdrę, jakby już za
nim tęskniła. Mruknęła do poduszki:
- Jakby co, to mam cały słoik maści
na siniaki od pani Pomfrey.
- Jesteś złośliwa – roześmiał się
cicho. Ale ona już chyba tego nie słyszała, śpiąc głęboko. Pokręcił głową.
Boże, była nie do przebicia.
Wyglądała zupełnie naturalnie w jego łóżku. Z
tym, że od dzisiaj pewnie będzie miał problemy z zaśnięciem w nim,
przypominając ją sobie. Ale teraz już miał jakieś argumenty w razie gdyby
upierała się przy swoich bezsensownych teoriach dotyczących snu.
Bardzo cicho otworzył drzwi i na paluszkach
opuścił pokój, modląc się, żeby jego matka miała po weselu wystarczająco mocny
sen.
- James! – Albus wpadł do jego pokoju. Ale postać, która gwałtownie
poderwała głowę znad poduszki na pewno nie była Jamesem. – Spałaś tu?- zapytał
zdziwiony. – Przecież miałaś spać u Lily…
- Spałam tam, gdzie mnie położyli
–mruknęła cicho. – Jestem pewna, że twój wuj dolewał mi coś do soku.
Albus parsknął.
Arthemis ukryła głowę w poduszce, mówiąc
niewyraźnie.
- Nie patrz na mnie. Pewnie wyglądam
jak tryton.
Albus się roześmiał.
- Cóż… Gdzie James? Spał gdzie
indziej?
- A widzisz go tu? – Arthemis
uśmiechnęła się ukradkiem do poduszki.
- Pewnie jest w salonie – mruknął do
siebie Albus. – Twoja torba chyba jest w pokoju Lily – poinformował ją.
- Zaraz tam idę - powiedziała
natychmiast, widząc, że ma na sobie suknię z wczorajszego przyjęcia.
Gdy godzinę później w dżinsach i koszuli
zbiegła po schodach była już czysta, świeża i nie czuła się jak zwłoki. Pani
Potter rozmawiała o czymś z Lily, a James oparł się o blat i jedząc jabłko,
przysłuchiwał im się. Gdy weszła do kuchni, uśmiechnął się do niej łobuzersko i
rzucił:
- Jak się spało?
Nie mogła powstrzymać szerokiego
uśmiechu.
- Dobrze – odparła zaróżowiona.
Pani Potter bystro spojrzała najpierw
na jedno potem na drugie i pokręciła głową.
- Nawet nie chce wiedzieć…
- Oj, mamo – roześmiał się James. –Ty
też nie byłaś święta…
- Twój ojciec nigdy…
- Co ja nigdy? – zapytał Harry
wchodząc do kuchni.
- Już nic – powiedziała szybko pani
Potter.
James jeszcze bardziej się roześmiał i zaczął rozkładać talerze.
James jeszcze bardziej się roześmiał i zaczął rozkładać talerze.
- Arthemis, rozłóż sztućce, są w
szufladzie obok zlewu – rzuciła pani Potter.
Arthemis czuła się zupełnie jak w domu.
Rozkładając sztućce zapytała:
- Czy wszystkie wasze rodzinne
imprezy tak wyglądają?
- Nie –odparł Harry. – Niektóre są
fajniejsze.
Arthemis rozdziawiła usta.
- Serio?
- Musiałabyś widzieć wesele George’a
– pokiwał głową pan Potter. – Trwało dwa dni.
- Ale i tak najwięcej ludzi było na
naszym weselu – zauważyła Ginny. –Zjechało się całe GD, Zakon Feniksa, pół
ministerstwa i wszyscy inni. To był kosmos. Szczególnie, że był podwójny ślub.
Gdy rodzice Hermiony zobaczyli taką ilość czarodziei byli w niezłym szoku.
Harry roześmiał się.
- Hermiona zarzekała się, że będzie
musiała podpowiadać Ronowi całą przysięgę, a ten wyśpiewał ją jak z nut.
Arthemis słuchała ich opowieści zafascynowana.
- Możesz kiedyś obejrzeć zdjęcia
jeżeli chcesz – rzuciła Ginny.
- Bardzo chętnie.
- Wieczorem odwieziemy was do szkoły
– oznajmił Harry. – Neville już powinien się ocknąć po weselu i będzie na was
czekał w swoim gabinecie. To najszybszy sposób.
- Musicie dzisiaj odpocząć – zauważyła
Ginny. – Przecież jedziecie jutro do Peru…
Arthemis zakrztusiła się herbatą.
- Gdzie?!
- Och! Neville zapomniał wam
powiedzieć? A nam wczoraj opowiadał…
- Super… Peru – mruknął do siebie
James. – Komary wielkości strusi i drzewa szerokie jak ten dom.
- Nikt ci nie kazał – mruknął pan
Potter, zerkając na niego znad okularów. James wyszczerzył zęby.
- Natura mi kazała, tato! I geny –
dodał, a pan Potter parsknął śmiechem.
- Arthemis, byłabym zapomniała –
stwierdziła Ginny. – Hermiona dała mi coś dla ciebie. Chyba to zostawiłaś, ale
bałyśmy się to wysyłać, żeby czasem nie zginęło…
Ginny poszła do salonu i przyniosła zapakowaną
paczkę. Arthemis od razu ją rozpoznała była to paczka, którą dał jej we wakacje
Ariel.
- Och! Dziękuję serdecznie! –
ucieszyła się i rozpakowała ją szybko. Zamrugała zdziwiona.
- Co to? – zapytał James.
- To… pamiętniki mojej mamy –
mruknęła Arthemis, wpatrując się w trzy oprawione w czerwoną, smoczą skórę zeszyty,
każdy zamknięty specjalnym zatrzaskiem. – Nie wiedziałam, że Ariel je miał…
- Cóż… teraz chyba jednak powinniście
coś wszyscy zjeść. Mamy kilka smakołyków, które przysłali nam z wesela –
oznajmiła pani Potter, kładąc na stół kilka półmisków.
Arthemis odłożyła pamiętniki na bok, zarówno
fizycznie, jak i w myślach i zajęła się zabawnymi anegdotkami, opowiadanymi
przez państwa Potterów.
Wpis jest naprawdę ciekawy. Lubię czytać właśnie na takie tematy.
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że wpis jest super. Mi zawsze zdjęcia wykonuje firma https://robimyfilm.pl/.
OdpowiedzUsuńRodzinna atmosfera i humorystyczne dialogi - czego wiecej potrzeba? Idealny rozdział 😁
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, miło i rodzinnie... Arthemis wspaniale bawiła się na weselu a także i Lili przeszczęśliwa jest...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, bardzo miło i rodzinnie... Arthemis wspaniale bawiła się na weselu a także i Lili taka przeszczęśliwa...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga