sobota, 27 stycznia 2018

Rose i Scorpius (Rok VI, Rozdział 83)

Pierwsze, co rzuciło się Arthemis w oczy po powrocie do szkoły, to nieobecność profesorów. Zarówno Neville, jak i profesor Vector, nadal pozostawali w szpitalu, a profesor Alexander wyjechała na wcześniejszy urlop.
            Natomiast drugą rzeczą było to, że Lily starannie unikała Lucasa, a ten był bardzo tym zdziwiony i zaniepokojony. Arthemis nie miała zamiaru poruszać tego tematu. Ani tego, ani tego, że Rose, zaraz jak wróciła ze szpitala znikła gdzieś na godzinę i wróciła ze łzami w oczach, którym nie pozwoliła spłynąć ani wtedy ani następnego dnia. Miała natomiast inne zajęcie. James postanowił w ostatniej chwili przystąpić do OWTM-etów. "Dla zabawy", jak twierdził, więc Arthemis siedziała i wskazywała, co mogłoby tam być. Miał tylko weekend, żeby przygotować się na poniedziałek, na pierwszy egzamin. Lucas, chociaż ponury korzystał z okazji i uczył się razem z nimi.


            Rose stała w dormitorium i patrzyła na błonia i Zakazany Las. Nie musiała się wysilać, żeby przypominać sobie, co się stało kilka dni wcześniej, bo i tak wszystko widziała przed oczami, jakby to było chwilę temu.
            Gdy wrócili ze szpitala, Scorpius tylko raz się obejrzał, a ona z ciężkim sercem poszła za nim. Gdy odeszli już wystarczająco daleko od zamku, żeby nikt nie mógł ich zobaczyć, przez dłuższą chwilę wpatrywał się w jezioro, a w końcu powiedział:
            -           To się nie uda...
            Rose znała resztę, więc przełknęła słowa protestu.
            -           Wiem - powiedziała tylko.
            Spojrzał na nią zdziwiony i niemal ją to rozbawiło.
            Podeszła do niego i ujęła jego twarz w dłonie. I chociaż serce jej pękało, rzekła:
            -           Scorpius, leżałeś tam... bez tchu, bez pulsu... i błagałam cię, żeby wrócił. Przysięgłam, że zrobię, co zechcesz. Nigdy więcej cię nie dotknę, ani nie powiem do ciebie słowa. I wróciłeś. Nic nie jest ważne. Tylko to, że żyjesz. Więc zrobię tak, jak obiecałam, ponieważ tego chcesz. - Zamilkła na chwilę, a potem kontynuowała: - Ale pamiętaj, że nigdy więcej nie poproszę cię, żebyś był mój. Nigdy więcej nie będę cię przekonywać, żebyś dał nam szansę. To też ci przysięgam.
            Pocałowała go mocno i słodko. Potem jeszcze przez chwilę muskała jego wargi ustami, kradnąc mu oddech.
            I odeszła.
            A on pozwolił jej na to, bez najmniejszego słowa. Bez najmniejszego komentarza, czy protestu. Jednak i tego Rose się spodziewała.
            Przez ostatnie trzy dni żałowała, że do tego dopuściła Może gdyby nalegała, wpadała na niego... okazywała mu, że go kocha, to by się złamał.
            Chwile potem zreflektowała się i zrugała ostro. Dobrze postąpiła! Może chciał jej, ale na pewno nie chciał tego uczucia. A ona nie będzie go do niczego zmuszać, bo to nic nie warte. Za każdym razem jakoś wywierała na niego presję i za każdym razem ich związek, łamał się jak gałązka... Dlatego to przetrwa i zostawi go za sobą. Będzie się uczyć i zostanie cholernym Ministrem Magii!
            -           Szlag by to - mruknęła do siebie pod nosem, a w tym samym momencie do pokoju weszła równie ponura Lily. - Co ci jest?
            Lily wzruszyła ramionami.
            -           Wkurza mnie, że oni kończą szkołę. Potem wy ją skończycie i zostanę sama - burknęła.
            -           Chodzi ci o Lucasa? - domyśliła się. - Dlatego z nim nie rozmawiasz?
            -           Już nie jest kapitanem, nic nas nie łączy...
            -           Lily, nie mów tak, jesteś dla niego, jak...
            -           Upierdliwa, młodsza siostra! Przecież wiem!
            -           To nieprawda! I jeżeli dlatego z nim nie rozmawiasz, to jesteś głupia! - warknęła Rose. - Masz ostatnie kilka dni, a później nie wiadomo kiedy go zobaczysz. Pomyślałaś o tym?
            -           Nie chcę mu przeszkadzać w egzaminach... - mruknęła smętnie.
            -           Jaasne... bo to dla niego takie ważne... - prychnęła Rose ironicznie. - Weź się w garść!
            -           Pewnie masz rację... - przyznała bez zbędnego entuzjazmu.
            Tak też zastała je Arthemis. Spojrzała na jedną, na drugą i westchnęła ciężko, kręcąc głową. Odłożyła książki na swoje biurko i powiedziała:
            -           Albus wrócił.
            -           Tak?! Jak się czuje? - zapytała natychmiast Lily, podrywając się z łóżka.
            -           Dobrze. Nawet zdjęli mu temblak. Ale ma go zakładać, jak będzie czuł przeciążenie...
            Rose pokiwała ze zrozumieniem głową.
            -           Gdzie jest?
            -           Poszedł gdzieś z Jamesem - odparła lekko.


            -           Też o tym myślałeś? - zapytał Albus.
            -           Marzę o tym od kiedy tylko wyszedłem ze szpitala! - odpowiedział James.
            -           Arthemis wie?
            -           No, co ty! Poza tym Arthemis stwierdziła, że dziewczyny są w takiej sytuacji, w której jedynie one same mogą sobie pomóc...
            -           Ale my w to nie wierzymy?
            -           Jasne, że nie!
            -           A czemu dziewczyny? Myślałem, że tylko Rose ma problem.
            -           A bo ja wiem? Lily chodzi ponura, jakby ktoś umarł...
            -           No dobra, to gdzie on jest?
            -           Mapa mówi, że nad jeziorem. Ostatnio ciągle tam przesiaduje. Już kilka razy się zbierałem, ale jak rozmawiam z nim sam to do niego nie dociera. Już raz próbowałem.
            -           A co mu powiemy?
            James zamilkł.
            -           Nie zamierzałem z nim rozmawiać - przyznał w końcu.
            Albus oniemiał.
            -           To, co?! Chciałeś go pobić?!
            -           O nie! - zaprzeczył James. - Chciałem go zlać, tak żeby nie mógł chodzić i mówić, a potem przewiązałbym go wstążką i dostarczył Rose, jako niewolnika.
            -           Twoje plany są niezdrowe i niebezpieczne - westchnął. -     Ja będę mówił.
            W końcu udało im się znaleźć Malfoya nad jeziorem. Siedziała oparty o jakiś głaz, z jednym kolanem zgiętym i rzucał kamyki do jeziora. Spojrzał na nich chłodno, gdy podeszli bliżej.
            -           Czego? - warknął.
            -           Przyszliśmy przefasonować ci twarz - odpowiedział w podobnym tonie James, nonszalancko kładąc nogę na kamieniu.
            -           Przyszliśmy pogadać - sprostował Albus, piorunując brata wzrokiem.
            -           O czym?
            -           Wdajesz się być trochę rozdarty... - zaczął ostrożnie Al.
            Scorpius odwrócił wykrzywioną twarz do Jamesa.
            -           Dlaczego on gada, jak kobieta? - zapytał z obrzydzeniem.
            James w odpowiedzi wzniósł ręce do nieba w geście: widzisz, co muszę znosić przez całe życie?
            -           Chodzi o to, że Rose jest nasza, ale jest też twoja. Nie da się tego ukrywać. Co więcej jest też zupełnie inna, odkąd zacząłeś ją dołować, a to nam się nie podoba! Ty natomiast jesteś ze Slytherinu, ale wierz mi to wcale nie znaczy, że jesteś gorszy - powiedział poważnie Albus, jak jakiś psychoterapeuta.
            Scorpius zerwał się na równe nogi.
            -           Uważasz, że czuję się gorszy?! Pogięło cię, człowieku?! - Scorpius był naprawdę oburzony.
            -           Może i nasi rodzice za sobą nie przepadają, ale to nie dotyczy ciebie. Przypuszczam natomiast, że moja mama cię lubi... - dodał Al z zastanowieniem. - Więc sprawa wygląda następująco: ty, pogódź się z Rose, a my cię poprzemy.
            -           Że, co?! - Scorpius spojrzał na Jamesa, oczekując wytłumaczenia. James wzruszył ramionami i przeciągnął się, a potem rozprostował palce i strzyknął nimi kilka razy.
            -           Wytłumaczę ci to po męsku - stwierdził. - Masz dwie opcje.
            -           Ach, tak? - rzucił ironicznie Scorpius.
            -           Tak - potwierdził spokojnie James i pokazał mu dwa palce. - Pierwsza: idziesz pogodzić się z Rose. Druga: sklepiemy ci michę, a ty pójdziesz pogodzić się z Rose.
            Scorpius zaśmiał się niewesoło.
            -           Grozisz mi?
            -           Ależ skąd. Przedstawiam ci tylko możliwe rozwiązania...
            -           Chcesz powiedzieć, że zmusicie mnie do pogodzenia się z waszą kuzynką, albo mnie pobijecie?
            -           Cieszę się, że to do ciebie dotarło.
            -           I potwierdzicie tę wersję wszystkim, łącznie z waszymi krewnymi?
            -           Mogę potwierdzić, że się stawiałeś, ale jak ci nabiłem kilka siniaków, to się zgodziłeś - powiedział z namysłem James.
            Scorpiusowi zabłysło coś w oczach.
            -           Serio? - zapytał z niedowierzaniem Al. - Przecież w to nikt nie uwierzy!
            Malfoy wzruszył ramionami.
            -           Nie muszą w to wierzyć. Ale taka będzie oficjalna wersja...
            -           Wolisz to, niż po prostu powiedzieć, że chcesz z nią być!?
            -           Zastanów się, Al - rzucił rozbawiony James. - Panicz Malfoy, syn Dracona Malfoya, prosi o możliwość bycia chłopakiem Rose Weasley, której ojciec i dziadek nie specjalnie się lubią z jego rodziną... - trochę żałośnie to brzmi, prawda? A: James i Albus Potterowie zmusili Malfoya, do bycia ze swoją kuzynką, która jest przez niego nieszczęśliwa?
            -           Rose wolałaby to pierwsze - zapewnił ich przez zaciśnięte zęby Al.
            -           Tak, ale pomyśl, która wersja da mu więcej profitów? Jeżeli on pójdzie do dziadka Weasleya i opowie mu całą historię, czy jeżeli my to zrobimy?
            Tego argumentu Albus nie mógł zbić. Chociaż był niemal pewien, że Rose ich wszystkich trzech zatłucze, a Arthemis będzie jej w tym czasie trzymała płaszcz.
            -           Róbcie, co chcecie! Jestem pewien, że Rose będzie zachwycona faktem, że trzeba kogoś zmusić, żeby z nią był! - warknął Albus, odwracając się na pięcie.
            Scorpius patrzył za nim ponuro.
            -           On ma racje - westchnął ciężko.
            -           Wiem - mruknął James, uśmiechając się kącikiem ust.
            Scorpius zacisnął dłonie w pięści.
            -           Pieprzyć was! - warknął. - Sam to załatwię. Nie potrzebuję do tego żadnej bajeczki! - ruszył sprężystym krokiem w kierunku zamku. - Poparcia też nie! - krzyknął gniewnie na odchodnym.
            James parsknął cicho śmiechem.
            -           I tak je masz... - mruknął.


            Arthemis i Lily wyszły na spacer na błonia, gdzie natknęły się na gniewnie usposobionego Albusa i wesołego jak szczygiełek Jamesa.
            -           Co się stało? - zapytała Arthemis.
            -           Dołożyliśmy Malfoyowi - odparł James zadowolony z siebie.
            -           Nic takiego się nie stało! - warknął Albus. - Chociaż pewnie lepiej, by im to pasowało, niż cywilizowana rozmowa!
            -           Cywilizowana rozmowa - wyśmiał Ala James. - Jesteś rozdarty... - zaświergotał dziewczęcym głosikiem.
            Arthemis wodziła wzrokiem od jednego do drugiego. W końcu wyczekująco uniosła brew.
            -           Po prostu poczekajcie - wyjaśnił z podekscytowany James, puszczając do nich oko.


Rose nigdzie nie mogła znaleźć dziewczyn, więc trochę zła poszła do dormitorium. Rozpuściła warkocz i zaczęła energicznie szarpać szczotką długie włosy. To ją trochę uspokoiło. Gin otarł się o jej nogi, a potem zamiałczał zaniepokojony.
            -           Co się stało, kochanie? - zapytała i popatrzyła, w którą stronę biegnie. Prychnął na miotłę ustawioną w kącie przy oknie. Trącił ją nosem. Rose zmarszczyła brwi. To nie była miotła Lily.
            Chwilę potem odskoczyła zaskoczona, gdy zobaczyła jej właściciela siedzącego w poprzek na parapecie. Wyglądał na całkowicie rozluźnionego i na miejscu.
            Scorpius powoli odwrócił głowę w jej stronę. Zmierzył jej postać leniwym spojrzeniem, dłużej zatrzymując wzrok na ognistych, długich włosach. Zaświerzbiły go palce.
            -           Rozmawiałem z twoimi kuzynami... - oznajmił. - Powiedzieli, że pogruchoczą mi kości, jeżeli się z tobą nie pogodzę...
            -           To dlatego tu jesteś?! - warknęła, gdy wybuchł w niej gniew. Potem przetarła dłonią twarz. - Nie ważne. Nie musisz tego robić. Zajmę się nimi.
            -           Mam nadzieję, że to będzie bolesne. A jak ich zlejesz, to chcę patrzeć - rzucił lekko, ześlizgując się z parapetu.
            -           Po, co tu jesteś? - zapytała cicho Rose, odsuwając się.
            -           Przyszedłem wyciągnąć od ciebie pewną obietnicę - odpowiedział niezobowiązująco. - Zastanawiam się, czy jestem dostatecznie silny? - dodał mimochodem.
            -           Do czego?
            -           Żeby obronić cię przed moją rodziną.
            -           Sama się obronię, jeżeli to będzie konieczne - warknęła.
            -           A twój ojciec?
            -           Mój ojciec nigdy mnie nie skrzywdzi - powiedziała stanowczo. - Do czego zmierzasz?
            -           Rose... chcę cię poprosić o dwie bardzo ważne rzeczy - rzekł cicho, łapiąc ją za zimne ze zdenerwowania dłonie.
            Proszę, powiedz to - błagała w myślach.
            -           Bardzo tego chcę i potrzebuję. I nie odpuszczę dopóki tego nie dostanę. Jestem wredny i uparty, więc wiesz, że mówię prawdę - powiedział ściszając głos. Nachylił się do jej ucha i wciągnął w płuca zapach jej włosów.
            -           Co? - zapytała buntowniczo i niecierpliwie.
            -           Powiedziałaś, że nigdy więcej mnie o to nie poprosisz, więc teraz moja kolej - westchnął. - Daj nam szansę... - poprosił. - Bądź moja.
            Rose otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Jej serce waliło, jak młot. Przełknęła ślinę i odsunęła się od niego, zakładając obronnie ręce na piersi.
            -           Dlaczego? Czemu teraz? Czemu, kiedy porozmawiałeś z Jamesem i Albusem?
            -           To nie ma z nimi nic wspólnego. No, oprócz tego, że potwierdzili coś, co i tak wiedziałem - wzruszył ramionami.
            Czekała na wyjaśnienia.
            Scorpius z zakłopotaniem przetarł dłonią kark.
            -           Jakimś cudem są po mojej stronie... Dlaczego teraz: bo to moja kolej, żeby cię przekonać...
            -           Dlaczego? - powtórzyła Rose, postanawiając, że tak łatwo nie odpuści.
            Scorpius zmarszczył brwi i rozejrzał się po pokoju zawstydzony. W końcu podszedł do biurka i chcąc zająć czymś ręce, zaczął bawić się bibelotami. Wziął do ręki ramkę ze zdjęciem roześmianej Rose i Arthemis. Zapewne autorstwa Lily.
            -           Jest zdolna - mruknął do siebie. - Dobrze łapię światło...
            Gin wskoczył na biurku, wiec go pogłaskał. Rose się nie odzywała, nadal utrzymując między nimi dystans.
            Skoro już muszę to zrobić, to chociaż dobrze - powiedział do siebie stanowczo.
            -           Co mam ci powiedzieć? - szepnął. - Że widziałem, jak ocierasz się o śmierć? Jak oni wszyscy ocierają się o śmierć? Naprawdę stałem tam i nie byłem w stanie... znieść myśli, że oni zginą...
            Rose podeszła bliżej, chcąc go pocieszyć, ale przystanęła, gdy odwrócił się.
            -           Poświęcenie się. Oddanie życia za ciebie. Za was... Było dziecinnie proste. Naprawdę. Nie mogłem znieść świadomości, że nie będzie ciebie. Albo, że nigdy sobie nie wybaczysz, że oni zginą. Zawsze wszystko kręci się wokół ciebie - westchnął sfrustrowany, a potem kciukiem starł z jej policzka nieistniejący pyłek. - Zrobiłbym dla ciebie wszystko - przyznał.
            Niepewnie dotknęła jego dłoni.
            -           Wiem - powiedziała cicho.
            -           A skoro w końcu doszedłem do tego wniosku... Wszystko znaczy wszystko - uśmiechnął się krzywo.
            -           Nie musisz tego robić, jeżeli tego nie chcesz - powiedziała Rose spokojnie. - Nie chcę, żebyś się poświęcał. Nigdy nie chciałam... Więc jeżeli tego nie chcesz, to tego nie rób - poradziła mu, jak przyjaciółka.
            Scorpius skrzywił się słysząc jej ton. Nie chciał być jej przyjacielem.
            -           Problem w tym, że pewnie mogłabyś mnie przekonać tym argumentem - wyjaśnił. - Ale nie przekonasz mnie, że cię nie chcę i nie potrzebuję... Sęk w tym, że chcę być przy tobie. Chcę być najbliżej jak się da. Nawet jeżeli oznacza to, że będę też blisko reszty twoich szurniętych krewnych - dodał cierpiętniczo.
            Rose się uśmiechnęła.
            -           Lubisz ich - rzuciła przekornie. - Z Alem możesz pogadać o nauce. Z Jamesem możecie się bawić w samców alfa. Lily jest artystką, jak ty. A Arthemis... Czasami mam wrażenie, że lubisz ją bardziej niż mnie - dodała nadąsanym tonem.
            -           Brednie wyssane z palca! - prychnął. -          Są bezczelni i nadęci. Poza tym mają skłonności samobójcze...
            Rose spojrzała na niego z politowaniem, a potem przytuliła się do niego.
            -           Jesteś pewien?  - spytała cicho. - Co ze Ślizgonami?
            -           Niech robią, co chcą. Nie obchodzą mnie. Tylko Christer jest moim przyjacielem, a on wie. Z resztą... - Pogłaskał ją po włosach. - Rose to nie ma znaczenia. Zobaczyłem cię, gdy otworzyłem oczy... i chociaż już odzyskałem oddech dopiero wtedy, zaczęło mi bić serce. Tak się bałem, że coś ci się stanie - wykrztusił, obejmując ją.
            Rose zacisnęła powieki, żeby się nie rozpłakać. Przecież nie będzie płakać, gdy jest taka szczęśliwa.
            -           Musisz stąd iść. To dormitorium dziewczyn - powiedziała nagle zaniepokojonym, stanowczym głosem.
            Scorpius zamknął jej usta pocałunkiem.
            -           Jestem prefektem - odpowiedział, w międzyczasie, gdy ich usta się rozłączyły.
            Rose potulnie pokiwała głową.
            -           To na pewno załatwi sprawę - mruknęła.


W ostatni dzień szkoły Arthemis i James zaprowadzili Rose do sali muzycznej.
            -           Jest zabezpieczona zaklęciami - powiedział James. - Teraz to też twój sekret, bo Arthemis ma zabronione wchodzić tu beze mnie - dodał z groźbą w głosie.
            -           Nadal się boisz, że kogoś tu przyprowadzę? - prychnęła wesoło, pokazując klucze Rose. - Korzystaj z tego mądrze i niezbyt często, żeby nikt nie skapnął się, że tu coś jest. Klucze zawsze leżą w mojej szufladzie, więc, jak zniknął, będę wiedziała, gdzie są - mrugnęła do Rose porozumiewawczo. - Uprzedzę cię, jak będę chciała pograć na pianinie...
            -           Dzięki wam - powiedział zarumieniona Rose. Przez chwilę wpatrywała się w kluczyk, jakby parzył. Otrząsnęła się i odchrząknęła. - Widzieliście Lily? - zmieniła temat.
            -           Dąsa się w dormitorium. Już jest spakowana i teraz leży na łóżku i wpatruje się w sufit - oznajmiła Arthemis, kręcąc głową. Skierowali swe kroki do Wielkiej Sali na pożegnalną ucztę.
            -           Wiadomo, co z Nevillem? - zapytała Arthemis.
            -           Zrezygnował z pracy w szkole - mruknął z żalem James. - Wyjechał na razie do jakiejś zamorskiej kolonii, gdzie ma się nauczyć obchodzić bez wzroku. Spożywa jakiś specjalne eliksir, który sprawia, że po dotyku, wie czego dotyka. Nawet drobinka kurzu i jakiś skomplikowany kwiat to teraz dla niego pestka, bo od razu wie, co to jest - wyjaśnił James.
            -           Deveraux mianował go honorowym dożywotnim opiekunem Gryffindoru - dodała Rose z uśmiechem. - A co z profesor Vector?
            -           Wróci we wrześniu do szkoły, ale zrezygnowała z bycia wicedyrektorą. Stwierdziła, że obecnie nie będzie mogła poświęcić się temu zajęciu - odparł James. - Już zawsze będzie musiała używać głosowej kulki, żeby się porozumiewać.
            -           Dobrze, że chociaż profesor Alexander połatali - stwierdziła Arthemis, wchodząc do Wielkiej Sali, przeleciała obok niej fala gorąca, gdy Scorpius i Rose wymienili spojrzenia. Każde usiadło przy swoim stole. Chodzili razem po szkole i żadne z nich nie miało problemów w swoim domu, szczególnie, że to oni byli prefektami, ale nie afiszowali się zbytnio, nie chcąc kusić sytuacji, dopóki nie wsiądą do pociągu.
            -           Al już jest - zauważyła Arthemis. - A gdzie Lily i Luke?


Lily wyszła z dormitorium i udała się do pustego już Pokoju Wspólnego, wypełnionego jedynie podróżnymi kuframi Gryfonów. Usłyszała hałas na schodach do dormitorium chłopców i po chwili zobaczyła Lucasa ciągnącego swój kufer.
            -           Gotowy na wakacje? - spytała lekko.
            -           Nie bardzo. Nie mam pojęcia, co ze sobą zrobię - odpowiedział.
            -           Może wpadniesz do nas? - zaproponowała.
            -           Pewnie tak - odrzekł niezobowiązująco. - Chyba, że skorzystam z oferty letnich treningów reprezentacji Anglii...
            -           CO?! Zaprosili cię?! - pisnęła Lily, rzucając mu się w ramiona. - Jak mogłeś o tym wcześniej nie wspomnieć, głupku!
            Okręcił się z nią dookoła i opuścił ją na ziemię.
            -           Nie rozmawiałaś ze mną - przypomniał jej.
            -           To, mogłeś mi powiedzieć - walnęła go w ramię. - A więc się nie zobaczymy - zadecydowała. - Musisz brać udział w treningach. I to dużo!
            -           Tak jest, pani kapitan - rzucił ochoczo. - Miałem ci to dać na King's Cross, ale... - wyciągnął kopertę.
            Lily ze zmarszczonym czołem otworzyła ją i przeczytała list od dyrektora Hogwartu.
            -           Zaproponowałem cię na swoje miejsce już miesiąc temu, a Neville mnie poparł. Dyrektor się zgodził - nie mogąc wytrzymać, wyjaśnił Lucas.
            -           Ja... jestem kapitanem? - szepnęła, wpatrując się w list. Zaśmiała się. - Naprawdę?
            -           Naprawdę - potwierdził. Pogładził ją po głowie. - Powodzenia, mała - dodał smutno.
            Podniosła na niego chochlikowate spojrzenie, a potem pociągnęła go za krawat i wpiła usta w jego wargi, w krótkim, niewinnym pocałunku.
            -           Tobie też - rzuciła.
            Lucas zmrużył oczy, ale kąciki ust uniosły mu się w uśmiech. Lily ruszyła do dziury za portretem. Na chwilę jednak przystanęła i nie odwracają się, zapytała:
            -           Mogę mieć długoletnią prośbę?
            -           Jasne.
            Lily uśmiechnęła sie do siebie lekko.
            -           Znajdź mnie, Luke... - szepnęła i nie czekając na odpowiedź wyszła.
            Lucas uśmiechnął się do samego siebie.
            -           Zawsze - odpowiedział czule.


Droga do Londynu minęła im szybko, a jedyną nowością było to, że zamiast Albusa, który siedział z Lisbeth gdzie indziej, w przedziale towarzyszyli im Scorpius i Christer. Im bliżej byli Londynu tym Scorpius był bardziej milczący. Christer natomiast się nie przejmował. Gadał jak najęty, przy okazji dając się ogrywać Jamesowi i Lily w karty.
            W końcu jednak nadeszła chwile, gdy pociąg się zatrzymał.
            Arthemis i Lily wyszły na peron. Arthemis zapytała cicho:
            -           Wszystko zorganizowane?
            -           Jasne - Lily uśmiechnęła się do niej, przypominając sobie, jak Arthemis tuż przed wyjazdem do Nowej Zelandii powiedziała, żeby zorganizowała tę małą akcję. Co prawda nie mówiła, dokładnie tego, co Lily zrobiła, ale nie mogło to przecież zaszkodzić...
            W przedziale zostało dwójka ludzi. Rose dyskretnie uścisnęła dłoń Scorpiusowi.
            -           Nie musisz tego robić - powiedziała cicho.
            -           Im później tym gorzej - stwierdził. - Wyobrażasz sobie ich reakcję, gdy się dowiedzą za pięć lat? Ścięliby mi głowę i nabili na pal...
            -           Przestań - mruknęła rozbawiona jego makabryczną wizją.
            -           Tak w ogóle to lubię twoją matkę - poinformował ją uciekając myślami w bok.
            Rose otworzyła ze zdumienia usta. A potem uśmiechnęła się.
            -           Nie wyobrażaj sobie za wiele - rzucił chłodno, ale ona i tak wiedziała swoje.
            Wysiedli na peronie.
            -           A twoi rodzice? - spytała Rose.
            -           Powiedziałem, że chcę załatwić coś w Londynie i sam aportuje się do domu... Jedni rodzice na raz - powiedział stanowczo, blednąc trochę bardziej.
            Wtedy zobaczył jej rodziców stojących na peronie. Jej matka uśmiechnęła się tylko lekko i wróciła do rozmowy z Ginny, natomiast jej ojciec wpatrywał się w ich połączone ręce zmrużonymi oczyma i wyszczerzonymi zębami. Zrobił kilka wojowniczych kroków w ich kierunku. Zarówno Rose, jak i Scorpius spięli się gotowi na konfrontację, gdy znikąd przed nimi ustawili się: James, Albus, Arthemis, Lily, Lucas. Ustawili się w szeregu, jak jakaś cholerna gwardia i  patrzyli wyzywająco na Rona Weasleya. Harry odchrząknął, tłumiąc śmiech.
            To nie było wszystko. Lily komuś pomachała i nagle dołączyli do nich Fred, Molly, Lucy, Louise, Hugo, Victoire, Dominique, Roxanne, Teddy, a także Valentine. Wszyscy jednomyślnie stojąc po stronie Rose i jej szczęścia emanowali ostrzeżeniem dla wujka Rona i każdego członka rodziny, który chciałby im się sprzeciwić.
            -           Nie radziłbym ci zadzierać z dzieciakami, który bawią się armagedonem, jak piłką do quidditcha... - rzucił lekko Harry.
            -           Porozmawiamy o tym w domu! - powiedział  Ron dostatecznie głośno, żeby Rose go usłyszała.
            Następne pokolenie roześmiało się prześmiewczo, a potem korzystając ze spotkania, zaczęli się wymieniać uwagami, zapraszać i umawiać, oraz opowiadać najnowsze wieści.
            Rose wpatrywała się przez chwilę w ojca, a potem skinęła głową na znak, że go usłyszała i przewróciła oczami, a potem celowo powoli pocałowała lekko Scorpiusa w policzek.
            -           Do zobaczenia - rzuciła z uśmiechem i podeszła do matki.
            James odciągnął Arthemis na bok.
            -           Arthemis, uważaj na siebie- powiedział poważnym tonem.
            -           Daj spokój James. Co mi się może stać- powiedziała, uśmiechając się na widok jego miny.
            -           Nie wiem, ale mam złe przeczucia.
            -           Od przeczuć w tym związku jestem ja- szepnęła, obejmując go w pasie.
            Wtulił twarz w jej włosy.
            -           To takie dziwne, że nie będę cie widział już w szkole. Że nie wciągnę cię w jakiś ciemny korytarz podczas przerwy.
            Roześmiała się, przypominając sobie te wszystkie niezliczone niespodzianki, które jej szykował za rogiem.
            -           Dlatego masz te swoje złe przeczucia - powiedziała spokojnie. - To tylko rok. A teraz mamy całe wakacje - przypomniała. - Kiedy przyjedziesz?
            -           Może za tydzień. Możemy potem pojechać odwiedzić moich dziadków...
            -           Byłoby wspaniale - mruknęła, ciesząc się jego ciepłem.
            -           Gotowa? - zapytał Tristan.
            -           Tak, jest - Arthemis odwróciła się do niego z uśmiechem.
            -           Do zobaczenia wkrótce - rzucił Tristan ściskając dłoń Jamesa.
            James skinął głową i poszedł do rodziców i pożegnać się z Lukiem.
            Lucas umówił się z nim w Londynie w sierpniu, a potem odszedł w kierunku ojca, nie odwracając się ani razu, podobnie, jak Lily. James zmarszczył brwi.
            -           Coś się stało? - szepnął do siostry.
            Potrząsnęła głową.
            -           Już się pożegnaliśmy - uśmiechnęła się trochę smutno. - Już nie będzie tak samo. Nie będziemy w komplecie...
            -           Kiedyś znowu będziemy w komplecie - odpowiedział jej spokojnie.
            -           Taaak...Teraz trzeba tylko czekać na następne spotkanie.
            -           Ładnie to zorganizowałaś...  
            Zaśmiała się.
            -           Teraz wszyscy będą myśleli, że osobiście są odpowiedzialni za szczęście Rose. Nie sądzę, żeby Ślizgonowi się spodobało, gdy wszyscy będą mu otwarcie pokazywać swoje poparcie.
            James uśmiechnął się złośliwie zgadzając się z nią w duchu i już nie mógł się doczekać, aż spotka się z ojcem i dowie się, co się stało z przedmiotami z Nowej Zelandii, Beverly Vane, a także kim był Anglestone i skąd się wziął. A jak tylko się tego dowie poleci do Arthemis i korzystając z wakacji, zamkną tę sprawę raz na zawsze.

            Ale jak powiedziała Lily, na to będzie musiał chwilę zaczekać i przy okazji przygotować niespodziankę dla Arthemis.





KONIEC CZĘŚCI III

3 komentarze:

  1. Jejku jak dziwnie jest widzieć że nie ma tu żadnych komentarzy. No w każdym razie ostatnio całą 3 część pochłonęłam po raz kolejny chociaz wgl tego nie planowałam. I chyba jednak się cofne i przeczytam poprzednie czesci już chyba po raz 3. No cóż poradzę na to że to uzależnia xd
    W każdym razie życzę weny i cierpliwie czekam na nowe notki :) (bo na bieżąco też czytam oczywiście)

    Werka

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny rozdział kończący tą część. Pełen pozytywnych uczuć i humorystycznych scen jak np ta na peronie xD 3 część jest chyba moją ulubioną, nie tylkonze wzgledu na dlugosc ale tez na fabułę, przedstawienie postaci, wykreowany świat, sceny wywołujące śmiech i smutek, niepokój. Oby tak dalej, życzę weny i czekam na dalsze losy bohaterów :) <3

    OdpowiedzUsuń
  3. O matko! To już koniec 3 części, a ja dopiero obudziłam się z komentowaniem. Muszę napisać, że jestem mile zaskoczona zakończeniem. Polubiłam Twój styl pisania! Świetna część. Otwarcie kibicuję Scorpiusowi i Płomyczkowi, ale mój ulubiony związek to nasza kochana Potterówna i mistrz przestworzy. Szkoda, że chłopcy i Valentine opuszczają już Hogwart! Mam nadzieję, że James znajdzie sposób, aby widywać się z boginią wojny.

    OdpowiedzUsuń