środa, 24 stycznia 2018

Tajemniczy pan Ru (Rok V, Rozdział 1)

ELITA HOGWARTU. NASTĘPNE POKOLENIE
CZ. II


KRWAWY NÓW


Tajemniczy pan Ru

  Pierwszego września Arthemis weszła z ojcem na peron numer 9 i 3/4 pomachała kilku koleżanką, które rozpoznała. Jakimś cudem nawet się nie zawahała i wiedziała dokąd iść. W pewnym momencie nawet mignął jej Scorpius, ale nie pomachała mu, bo rozmawiał z bardzo podobnym do niego starszym czarodziejem.
 Ojciec zdziwiony jej pewnością szedł za nią. Zobaczyła z daleka rudą czuprynę Freda Weasley. Obok niego stał James. Reszty nie widziała.
- Och, widzę ich – powiedziała. – Możesz mnie zostawić.
- No, nie wiem – powiedział z wahaniem pan North.
- Wiem, że masz spotkanie z Marcelem. Nic mi się nie stanie – powiedziała spokojnie.
- No, dobrze -  westchnął. - Nie szalej w tym roku – powiedział, patrząc na nią surowo.
- O ile nie będę musiała – odparła, rozśmieszają go.
- No, dobrze – westchnął i uścisnał ją krótko. – Do zobaczenia na święta.
- Do zobaczenia.
 Gdy się aportował z hukiem, podeszła do chłopaków.
- Cześć!
 Na jej widok zamilkli. Fred otwarcie się na nią gapił.
- Woow… - mruknął.
 James przewrócił oczami, ale nie wiadomo czemu zezłościła go reakcja kuzyna, który bądź co bądź reagował tak na każdą ładną dziewczynę.
- Znowu to robisz – powiedziała niezadowolona Arthemis do Freda.
- Co? – zapytał trochę nieprzytomnie.
- Gapisz się na mnie – powiedziała.
- A jest na co się pogapić – mruknął, trącając porozumiewawczo łokciem Jamesa, który nie zareagował tak jak powinien.
- Jeżeli nie przestaniesz to przysięgam, że nie przeżyjesz szczęśliwie tego roku w Hogwarcie – powiedziała groźnie.
- Heh – mruknął.
- To – wskazała ręką wzdłuż swojej postaci – jest nietykalne, rozumiesz? Zajmij się kimś innym.
 James wiedział, że żartują i droczą się, bo taki mieli zwyczaj, jednak trochę go denerwowało zachowanie Freda. Zupełnie nie wiedział, czemu.
- Teraz tak mówisz, a potem będziesz za mną tęsknić –zaśmiał się Fred i poczochrał jej włosy.
- Chyba śnisz - prychnął James.
 Arthemis dziwnie się przy nim czuła. Tak jakby… onieśmielona, co było niedorzeczne, bo przecież znała go od roku i to dobrze znała. Był jej przyjacielem… wręcz kumplem. Od kiedy odwiedzili ją w wakacje często nawiedzał jej myśli, pewnie dlatego czuła się teraz nieswojo. Uśmiechnęła się jednak lekko.
- Gdzie reszta? –zapytała.
- Czekają na Rose i Hugo. Jeszcze nie przyjechali.
- Znajdę ich później. Idę zająć jakiś przedział – powiedziała i pociągnęła za sobą wózek z ciężkim kufrem.
 Udało jej się załadować kufer do przedziału z pomocą Rory’ego Adams i Leo Dawlisha, kolegów z roku, których spotkała po drodze. Usiadła w przedziale razem z Lisbeth i Mary Lynn.
- O Arthemis, chodź do nas! Na pewno coś wiesz – przywoływały ją koleżanki.
- Cześć, dziewczyny… Co tam?
- Wiesz, kto został prefektami w tym roku? – zapytała Lisbeth, gdy Arthemis już usiadła.
- Tak się składa, że wiem.
- Mamy pewne podejrzenia. Stawiamy na Rose Weasley – powiedziała podekscytowana Mary Lynn.
- I dobrze stawiacie – roześmiała się Arthemis. – Drugim prefektem jest Albus.
- Mogłyśmy się domyślić – Lisbeth puknęła w ramię koleżankę.
- A jak wam minęły wakacje? – spytała Arthemis.
- No wiesz, moi rodzice to mugole więc spokojnie. Byłam na wycieczce w Danii. Dziwny kraj. Mówią tam tyloma językami… jakby nie mogli sobie znaleźć jednego – stwierdziła Mary Lynn.
- A ja się nie ruszałam z domu. Uwielbiam Irlandię – westchnęła Lisbeth. – Tęsknię za nią przez cały rok. A co tam u ciebie?
- Ja się najeździłam. Tata, zbiera materiały do kolejnej podróży –wyjaśniła Arthemis.
- Musiałaś zobaczyć mnóstwo miejsc – powiedziała zafascynowana Mary.
- Oj tak. Szczególnie Indie były fascynujące – odparła spokojnie Arthemis. – Te wszystkie kolory i kształty, Anglia przy nich wydaje się strasznie szara.
 Drzwi do przedziału się otworzyły.
- Możemy się przysiąść? – zapytała uśmiechnięta Lily Potter, wchodząc razem z koleżanką z klasy Leną Smith. Uściskały się z Arthemis. – Boże, tak się cieszę, że cię widzę. Albus i Rose musieli iść do przedziału dla prefektów, więc pewnie ich nie zobaczymy aż do uczty, a Jamesa i Freda wolę omijać szerokim łukiem. Mam wrażenie, że coś knują.
- Serio? –Arthemis się zdziwiła. – James wydawał mi się raczej ponury.
- No to ci się coś pomyliło – odparła spokojnie Lily i padła na siedzenie obok niej. – W ogóle wiedziałaś, że Lena jest siostrą Evelyn Smith?
-  Nie - odparła Arthemis, marszcząc brwi. Zwróciła się do Leny. – Wybacz, ale nie wiem kto to jest?
- Moja siostra jest w Ravenclawie – wyjaśniał Lena. – Weszła w tym roku do drużyny quidditcha więc na pewno ją poznasz. Melinda już wyszła ze szkoły, więc doprawdy nie mam pojęcia, kto zajmie jej miejsce – westchnęła.
- To i tak nie istotne – zaśmiała się Lisbeth. – W tym roku i tak wygramy my.
- Znając Lucasa, ma rację – westchnęła ciężko Lily i spojrzała na Arthemis. – Weź lepiej załatw sobie jakiś ochraniacz na siedzenie, bo treningi będą pewnie całodobowe.
- Mamy zamiar odebrać Puchar Ślizgonom, musimy zrobić, coś, żeby się nie powtórzył ostatni mecz…
- Widziałam jak James dostał – Lisbeth przełknęła ślinę. – Gdybyś go nie złapała spadłyby z miotły.
- Ale Flint dostał za swoje – roześmiała się Lily. – James go nie cierpi.
- Mówicie o tym z piątej klasy? –zapytała Lena. – O Connorze?
- Nie, on jest na naszym roku – powiedziała Arthemis. – A ten, który gra w drużynie to Denis. Rok starszy.
- To i tak bez znaczenia, obydwaj to totalne durnie. James i Fred nie trawią obydwu –oznajmiła Lily. 
- Hej, a Latimer nadal jest w drużynie Krukonów? – zapytała nagle Arthemis, Lenę.
- A czemu miałby nie być? – zapytała zdziwiona Lena. – Chociaż Evelyn mówi, że zupełnie nie wiedzą, co się z nim stało pod koniec roku. Rodzice go zabrali ze szkoły.
 Arthemis i Lily wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. One wiedziały. Czyli jednak nauczyciele oszczędzili Flynna. Tylko kilka osób wiedziało co się tak naprawdę działo w zeszłym roku w Hogwarcie.
- Wiecie coś o nowym nauczycielu od transmutacji? Podobno wyrzucili Viciousa – zagadnęła podekscytowana Mary Lynn. Dalej rozmowa potoczyła się sama.
  W połowie podróży do ich przedziału weszli Albus i Rose.
- Cześć! – rzucił Al. do dziewcząt i chcąc niechcąc musiał usiąść obok Mary Lynn, która uśmiechnęła się do niego słodko. Arthemis niemal parsknęła śmiechem na widok jego miny.
- Arthemis! –Rose i Arthemis padły sobie w objęcia. Tak dobrze było zobaczyć przyjaciółkę.
- Muszę ci pogratulować Rose. Chociaż nie twierdzę, że to było zaskoczenie – stwierdziła ze śmiechem.
- A ja się w ogóle nie spodziewałam – zaśmiała się. – Słyszałem, że twój ojciec planuje kolejną wyprawę… musisz mi wszystko opowiedzieć – powiedziała rozemocjonowana.
- Zwolnij Rose - poleciła jej stanowczo Lily i zrobiła miejsce obok siebie. – Siadajcie i mówicie, kto jest jeszcze prefektem.
- No, w Slytherinie oczywiście Malfoy – powiedział Albus.
- Nie wydaje się być z tego zbyt zadowolony – oznajmiła Rose zamyślona.
 Arthemis patrząc na nią pomyślała, że Scorpius jest niezadowolony zupełnie z innego powodu. Teraz będą z Rose spotykać się na każdym kroku.
- I taka jakaś dziewczyna… blond włosy i strasznie chłodny wyraz twarzy, jak ona miała….
- To Cynthia Glass głupku – oznajmiła Rose – przecież chodziliśmy z nią na lekcje w zeszłym roku.
- Bo ty myślisz, że ja mam czas na lekcjach gapić się na dziewczyny – odparł Albus zgryźliwie.
Arthemis widziala jak ramiona Mary Lynn opadły przygnębione. Al, ty tępaku!, rzuciła w myślach.
- W Ravenclawie Marissa Corner i Austin Atkins – oznajmiła Rose.
- A w Hufflepuffie Sandra Savage i Daryll Banister – dodał Albus.
 - Będziemy mieli tyle fajnych obowiązków, prawda? – powiedziała, podekscytowana Rose, patrząc na Albusa.
 Zrobił minę i nie odpowiedział jej.
- Jestem ciekawa jaką minę zrobi Gillian gdy zobaczy Rose z nowiuteńką odznaką –zachichotała Lily.
- To już zakończona sprawa – stwierdziła Arthemis, wzruszając ramionami.
- Jesteśmy z Gryffindoru, nie powinniśmy się kłócić – dodała Rose, kiwając głową.
- W ogóle zastanawiam się co ona i Eliza robią w Gryffindorze. Ich wredne charaktery powinny skazać je na Slytherin – stwierdziła Lisbeth z zawziętą miną.
- Czy ja wiem… - mruknęła Lily, patrząc psotnie na Arthemis. – Trzeba mieć nie mało odwagi, żeby zniszczyć rzeczy Arthemis…
Arthemis tylko odchrząknęła.
- Nigdy nie widziałam, żeby ktoś rzucał tak szybko zaklęcia – stwierdziła Mary Lynn, patrząc na Arthemis.
- Och, dajcie spokój – odparła, a jej policzki się zaróżowiły.
Albus spojrzał na swój zegarek.
- Już dojeżdżamy – oznajmił.- Idę się przebrać.
Razem z Rose wyszli.
Wszystkie przebrały się i czekały aż pociąg zatrzyma się w ulewnym deszczu na stacji Hogwart-Hogsmead.
 Arthemis weszła razem z Lily i Leną do Wielkiej Sali. Po chwili dołączyli do nich Rose i Hugo, machając do Darylla i Sandry, którzy usiedli przy stole Puchonów.
 Usiedli przy stole razem z resztą klasy. Naprzeciw Arthemis rozsiadł się Lucas z Fredem i Jamesem. Uśmiechnął się do niej szeroko.
- Cześć! Nie widziałem cię wcześniej.
 Też się do niego uśmiechnęła, udając, że nie widzi Jamesa uparcie wpatrującego się w stół Krukonów. Co mu się stało? Zachowywał się dziwnie…
- Słyszałem, że miałeś pracowite lato?
- Ach, tak! Mam nadzieję, że szybko będziemy mogli zacząć treningi. Mam kilka świetnych pomysłów…
- Jakżeby inaczej – mruknął James i uśmiechnął się lekko, gdy Arthemis się roześmiała.
 Rozpoczęła się ceremonia przydziału. Tylko Albus i Rose przyglądali się nowym uczniom, których mieli pilnować. Inni prowadzili cichą konwersacje.
- W sumie to mógłbyś mnie wkręcić do drużyny Lucas – stwierdził nieoczekiwanie Fred. – Tak na niby… Dziewczyny lecą na graczy.
- Na ciebie to poleci chyba tylko pani Pince – zgasiła go Arthemis.
- Jeszcze to odszczekasz – zagroził, mrużąc oczy.
- Pamiętasz, że jak ostatnio stoczyliśmy pojedynek, wylądowałeś na podłodze z mackami na głowie? – upewniła się Arthemis, mrugając do Jamesa.
- Nie bądź taka pewna siebie – mruknął Fred i odwrócił się w stronę dyrektora, który powstał.
- Fred, musisz się pogodzić z kilkoma rzeczami – powiedziała z cichym śmiechem i poklepała go po dłoni, żeby się nie gniewał.
- Tak? – zapytał nonszalancko.
- Tak –Arthemis, skinęła głową. – Po pierwsze: pogódź się z tym, że naprawdę niewielu ma ze mną szanse. A po drugie – nachyliła się do niego.  – Pogódź się z tym, że nie jesteś w moim typie.
 James i Lucas parsknęli jednocześnie powstrzymując śmiechem na widok miny Freda.
- Ale nie martw się – powiedziała pocieszająco. – W Hogwarcie jest dużo innych dziewczyn.
 Fred jakby też uśmiechnął się kącikiem ust, ale patrzył na nią z tajemniczym wyrazem twarzy. Jakby wiedział coś czego ona nie wiedziała. Poczuła się niepewnie.
 A z Jamesa jakby opadło jakieś napięcie. Wymienił z Arthemis krótkie spojrzenie. I oboje nagle zainteresowali się przemową dyrektora.
- Mam zaszczyt przedstawić wam również nowego nauczyciela transmutacji. Profesor Luna Scamander.
- Co?!! – krzyknęli jednocześnie Potterowie i Weasley’owie. Albus wyciągnął szyję.
- To rzeczywiście ona! – zaśmiał się.
Arthemis odchyliła się, żeby zobaczyć co ich tak zdziwiło. Przy stole, na miejscu Viciousa, obok Neville’a Longbottoma siedziała, jasnowłosa czarownica o marzycielskich, jasnobłękitnych oczach i rozmarzonym wyrazie twarzy. Wyglądała eterycznie i bardzo młodo, ale poza tym, Arthemis nie widziała w niej nic, co mogłoby tak wstrząsnąć jej przyjaciółmi.
- Kto to jest? – zapytała w końcu uśmiechniętego od ucha do ucha Albusa.
- Ciotka Luna – odpowiedział.
Spojrzała na niego nagląco, żeby kontynuował.
- To przyjaciółka rodziców. Bliska przyjaciółka. Z resztą przyjaźni się też z Nevillem.
Aa. To wiele wyjaśniało…
- Profesor Scamander zostanie z nami przez rok, gdyż na moją usilną prośbę zgodziła się przez ten czas zastępować profesor Axelrode’a.
- Och – rozległo się rozczarowane westchnienie Lily. – Byłoby fantastycznie, gdyby już została, co nie?
 Rose pokiwała głową.
- Drugą zmianą, którą na pewno zauważycie – kontynuował dyrektor, - jest zmiana szkolnej bibliotekarki. Pani Pince po długoletniej pracy dla naszej szkoły, przeszła na zasłużoną emeryturę. Jej miejsca zajmie Chloe Tate.
 Rozległy się oklaski. Nikt specjalnie nie ubolewał nad stratą nazbyt surowej pani Pince.
- Mam nadzieję, że nowi prefekci będą znakomicie wywiązywać się ze swoich zadań. A teraz, żeby już nie przedłużać, zapraszam do jedzenia.
 Jak na komendę na stole pojawiły się setki dań i naczyń, parujących i roznoszących smakowite zapachy.
- Ale jestem głodny – westchnął obok niej Albus i zabrał się za jedzenie pieczonych ziemniaków. – W ogóle Arthemis, czekają nas wybory kariery zawodowej w tym roku, myślałaś coś o tym?
 Rose odwróciła się do nich również zainteresowana tematem.
 Arthemis zmarszczyła brwi i zagryzła wargi. Dopiero parsknięcie Freda ją otrzeźwiło. Ale ten nie patrzył na nią tylko na Jamesa, który szybko spuścił wzrok.
- Nie… w sumie o tym nie myślałam – wyznała.
- Naprawdę? – Rose wyglądała na głęboko wstrząśniętą.
- A ty, co chcesz robić? – zapytała Albusa.
- Ja? No, wiesz ja zawsze…
- Zawsze chciał być uzdrowicielem – odparła za niego Lily. – Jak miał z dziesięć lat to latał z plastrami i łatał mnie albo Jamesa nawet wtedy kiedy nie musiał.
- Lily!- syknął na nią.
- No, co, przecież to prawda – stwierdziła dziewczyna, wzruszając ramionami.
Arthemis patrzyła na niego z zastanowieniem.
- Moja mama była uzdrowicielem – oznajmiła niespodziewanie. – I myślę, że wspaniale się do tego nadajesz.
- Serio? – wpatrywał się w nią, jakby to co odpowie było najważniejszą rzeczą w jego życiu.
Arthemis patrząc na niego spokojnie wzięła do ręki widelec.
- Oczywiście. Jesteś spokojny, ale masz autorytet, który sprawi, że wszyscy cię posłuchają. Poza tym świetnie znasz się na eliksirach i ziołach więc to  na pewno ci pomoże. No i nie tracisz głowy w krytycznych sytuacjach. Owszem… myślę, że będziesz znakomitym uzdrowicielem.
 Al zarumienił się i zajął się swoim talerzem. Arthemis wyczuwała jego zadowolenie i wdzięczność. Ponieważ jej też się zrobiło nagle jakoś miło, odchrząknęła i spojrzała na Rose.
- Ty pewnie już dużo o tym myślałaś?
- Ach, tak i wiesz mam spory problem. Ogólnie interesuje mnie wszystko i naprawdę jest się nad czym zastanawiać. Jestem całkowicie pogubiona… - westchnęła.
- Ja mam podobnie, bo w sumie jedyne co… sprawia mi autentyczną przyjemność to… tajemnice.
- Raczej szukanie guza – zaśmiał się Lucas.
 Arthemis rozjaśniła się w uśmiechu.
- Oczywiście, że tak. Z tym, że zupełnie nie wiem gdzie mogłoby mi się to przydać… Pewnie w końcu będę jeździć po świecie jak mój ojciec, wynajdując nowe problemy… - zaśmiała się.
- Zostań aurorem – powiedziała Lily. – Jak James.
Arthemis podniosła wzrok na Jamesa.
Wzruszył ramionami, zajęty jedzeniem.
- Może – odparła Arthemis. – To wcale nie taki głupi pomysł…
- Taak, ale trzeba zdać eliksiry – oświadczyła Rose.
Arthemis wymownie spojrzała w sufit.
- Wiedziałam, że te cholerne eliksiry będą mnie prześladować do końca życia.
- Daj spokój Arthemis, jakbyś się skupiła to by ci wyszło – stwierdził pewnie Albus.
- Jasne – odparła ironicznie. – Swoją drogą jestem ciekawa jak będzie uczyć ta Scamander…
- Na pewno będzie zabawnie – zachichotał James.
- Ciotka Luna, która nie lubi, żeby mówić do niej „ciociu”, jest dość barwną postacią – wyjaśnił Albus. – Lily, może ci coś o tym opowiedzieć…
- No! – Lily pokiwała głową. – Jest moją matką chrzestną. Lubię u niej spędzać wakacje… Jest świetna!
- Jest straszną ekscentryczką, ale za to jaką genialną – dodała Rose.
- Aż trudno przewidzieć, co się będzie działo na jej lekcjach – stwierdził z uśmiechem Fred.
- Myślicie, że ona i Neville kręcą ze sobą? – zapytała niespodziewanie Arthemis patrząc na zawzięcie dyskutujących o czymś profesorów Scamander i Longbottoma.
- Co?! – Rose zakrztusiła się sokiem. Albus odruchowo poklepał ją po plecach.
- Bardzo w to wątpię – stwierdził James.
- Czemu? – zapytała Arthemis.
- Bo ona ma męża – odpowiedział jej Albus.
- Poza tym, tylko spójrz na tych nauczycieli – powiedział James. – To albo stare panny, albo kawalerzy, albo samotnicy z wyboru, albo stere dziadki, które już mają dorosłe dzieci. No wiesz całoroczne mieszkanie w zamku nie sprzyja rodzinnym kontaktom. Większość z nich jest zasuszona…
- Nie uważam Forsythe’a za zasuszonego – przerwała mu Arthemis ze złośliwym uśmiechem. – Jest całkiem niezły.
- Podoba ci się Forsythe?! – James patrzył na nią z głębokim niedowierzaniem.
W odpowiedzi wzruszyła ramionami.
- Ja też zawsze uważam, że jest przystojny – stwierdziła Rose. – Ale Neville i Luna?
- To by było takie słodkie – zachichotała Lily.
- Oni są tylko przyjaciółmi – oświadczył stanowczo Albus. – I to od bardzo, bardzo dawna.
- Ale rzeczywiście nauczyciele nie mają dużego pola do założenia rodziny – powiedziała spokojnie Rose.
- A kto mówi zaraz o małżeństwie – zaśmiał się James.
- Właśnie… we dwoje można robić tyle rzeczy. No a ich nikt nie pilnuje - dodał Fred, patrząc sugestywnie na pochylających się do siebie Neville’a i Lunę.
 Arthemis i James zaczęli niekontrolowanie chichotać, natomiast Rose patrzyła z przerażeniem na młodych profesorów, jakby ci mieli się za chwilę na siebie rzucić. Albus starał się zachować powagę, ale kąciki jego ust mimowolnie się unosiły.
 Lili przestała się śmiać i powiedziała:
- Może być jeszcze tak, że to Forsythe zainteresuje się Luną.
Przy ich stole rozległy się nowe wybuchy śmiechu. Tylko Arthemis miała zamyśloną minę patrząc na profesora obrony przed czarną magią.
- Wątpię – stwierdziła cicho.
- Nie, no ja przecież tylko żartuje – powiedziała szybko Lily.
- Nie o to mi chodzi – Arthemis spojrzała na dziewczynę. – Forsythe był kiedyś bardzo zakochany. Nie sądzę, żeby chciał… się z kimś wiązać.
 Wszyscy spojrzeli na nią, otwierając szeroko oczy. Zawsze zaskakiwała ich nieoczekiwanymi nowinami.
- Skąd to wiesz? –zapytał natychmiast Fred.
- Bo wiem w kim był zakochany – oświadczyła, nakładając sobie oblanego karmelem ciasta.
- W kim? – zapytała natychmiast Rose.
Arthemis włożyła do ust kawałek ciasta i przeżuwając je z przyjemnością zastanawiała się czy im powiedzieć. Może nie powinna…?
- Gadaj – ponaglił ją James.
Przewróciła oczami i przełknęła.
- W mojej mamie.
Jednocześnie wszystkie usta siedzących obok niej osób rozwarły się ze zdziwienia.
- Ściemniasz –zarzucił jej Fred.
- Sam mi to powiedział – odparła spokojnie. – To cała skomplikowana historia… Ale znam tylko jej fragmenty.
- No, to na co czekasz? – zapytał niecierpliwie Fred, gdy zajęła się znowu jedzeniem.
- Ale z ciebie plotkarz – mruknęła, patrząc na niego zmróżonymi oczami.
- Nie daj się prosić, Arthemis – powiedziała uśmiechając się rozkosznie Lily.
Dziewczyna westchnęła.
- Ale ja naprawdę nie dużo wiem. Tylko to, co on sam mi powiedział. Że od pierwszych dni w Hogwarcie byli przyjaciółmi. Że była jego miłością od pierwszego wejrzenia. Ale moja mama traktowała go jak brata. A potem wyszła za mojego tatę. Bardzo przeżywał jej śmierć. Tylko tyle wiem. Zadowoleni?
 Wszyscy patrzyli na nią z powagą. W końcu żadne z nich nie chciało znać intymnych spraw i uczuć profesor Forsythe’a. W takich chwilach każde z nich zdawało sobie sprawę z czym często musi się mierzyć Arthemis.
- No, ale to i tak bezsensowne spekulacje, bo już drugi raz powtarzam – ona ma męża – oznajmił spokojnie Albus.
- Taaa, którego ciągle nie ma w domu – zauważył James.
- Czemu? – zapytała natychmiast Arthemis.
- Jest podróżnikiem. Bada magiczne zwierzęta i jeździ po całym świecie. Ciotka Luna jeździła z nim przez wiele lat, ale po narodzinach bliźniaków musiała zostać w domu.
- Ona ma dzieci? Gdzie one teraz są? – zapytała zaskoczona Arthemis.
- Siedzą przy stole Krukonów – roześmiała się Lily.
- Jeżeli zobaczysz jakieś zamieszanie przy ich stole to na pewno Lorcan i Lysander – wyjaśnił Fred. – Straszne rozrabiaki z nich, ale umysły jak żyletki. Spytaj Hugo, kumpluje się z nimi.
- Pewnie wuj Rolf znowu bada jakieś dziwactwo w Mongolii więc ciocia przyjęła propozycję dyrektora… - stwierdziła Lily.
- W jakiej klasie są bliźniaki? – zapytała ciekawie Arthemis.
- W drugiej – odpowiedziała Rose.
- Tak mi teraz przyszło do głowy, że mają przerąbane… Ich matka będzie ich uczyć – skrzywił się Fred.
 James też się skrzywił.
- A ja nie widzę w tym nic złego – oznajmiła Rose.
- A wyobraź sobie, że transmutacji uczy nas twoja matka – powiedział James.
 Rose zrobiła wielkie oczy.
- Aha.
- Ale za to byłoby świetnie, gdyby obrony przed czarną magią uczył nas wujek Harry – zaśmiał się Fred.
- No nie wiem – odparł James. – Ministerstwo mogłoby pomyśleć, że robi z nas armię.
- W ogóle to uważam, że Ministerstwo powinno mieć armię – stwierdziła niespodziewanie Arthemis.
 Wszyscy spojrzeli na nią w szoku.
- Albo przynajmniej przeszkolone rezerwy.
James spojrzał na nią zamyślony.
- Społeczeństwo miałoby wtedy jakąś realną obronę. Ostatnim razem wszystko spoczęło na barkach Zakonu Feniksa i waszego ojca – spojrzała na Potterów. – Teraz Zakonu Feniksa już nie ma, a nie wiem, czy znalazłby się człowiek podobny do waszego ojca, gdyby zaistniała zbliżona sytuacja…
 Rose również wyglądała na zamyśloną.
- Arthemis, przerażasz mnie – oznajmiła Lily. – Zachowujesz się tak jakbyś była pewna, że ponownie coś takiego się stanie…
- Nie, Lily, nie jestem niczego pewna. Ale też niczego nie wykluczam. Biorąc pod uwagę historię magii czarodzieje już nie raz przejechali się na myśleniu, że nic podobnego już nie ma prawa się stać…
- Co masz na myśli? - zapytała ciekawie Rose.
- Najpierw Merlin pokonał Morganę… wszyscy myśleli już będzie wszystko ok… i co? Pojawił się Mordred. To samo było z Grindewaldem. Pomijając jakiś 50 innych czarnoksiężników o których wiemy i pewnie drugie tyle o których nie wiemy.  Potem pojawił się Voldemort, który zniknął i wszyscy myśleli, że znowu wszystko będzie ok.? I co? Było jeszcze gorzej. Udało się go pokonać. Minęło znowu dwadzieścia lat i znowu zaczęło panować rozprężenie i takie właśnie chwilę, taką niewiarę wykorzystują czarnoksiężnicy…
 Przez długą chwilę wszyscy wpatrywali się w nią z napięciem.
- Straszne – wyszeptała Lily.
- Ale prawdziwe – dodał James cicho, wpatrując się z uwagą w Arthemis.
  Walka dobra ze złem nigdy nie zaniknie. Chodzi o to, która ze stron będzie miała silniejszych żołnierzy… W głowie Arthemis pojawiły się słowa bardzo mądrego człowieka, którego poznała podczas tegorocznej wyprawy. Dotknęła wiszącego na jej piersi kryształu i uśmiechnęła się do siebie.
- Mhm – odchrząknął wreszcie Albus. – Myślicie, że nowa bibliotekarka będzie taka jak Pince?
- Gorsza już nie będzie – włączyła się do rozmowy Rose, wdzięczna za zmianę tematu.



Godzinę później siedzieli w wąskim gronie przy stoliku w Pokoju Wspólnym dzieląc się między sobą wrażeniami z wakacji. Czekali na Rose i Albusa, którzy oprowadzali pierwszoroczniaków.
 Arthemis miała niezły ubaw, patrząc jak Rose próbuje zapanować nad rozchichotanymi i rozemocjonowanymi uczennicami, prowadząc je do żeńskiego dormitorium.
 Albus jakoś nie miał z tym problemów. Do dormitorium chłopców zaprowadził uspokojoną jego belferskim spojrzeniem i spokojnym głosem grupkę uczniów.
 Fred i James pokazywali nowe karciane sztuczki, a Lily i Lucas debatowali nad rozgrywkami quidditcha. Arthemis obserwowała jak talia w rękach Freda wybucha tworząc kolorowy wachlarz w powietrzu. Obok niej na krzesło opadła Rose. Miała trochę rozbiegane oczy i zaróżowione policzki.
- To było straszne! Co to w ogóle za pokolenie?! – powiedziała oburzona. – Jak ja przyszłam do szkoły to byłam przerażona i wszystkiego słuchałam jak zaklęta. A one?! Zero szacunku do prefektów! W ogóle nie zwracały na mnie uwagi, a potem każdej z osobna musiałam powtarzać wszystko, bo żadna nie wiedziała, o czym mówiłam – sapnęła.
- Och, Rose ty po prostu za bardzo lubisz regulamin, żeby wykorzystać to, że jesteś starsza i mądrzejsza – Arthemis odchyliła się na krześle. – Wrzaśnij, walnij jednego klątwą i po sprawie! Reszta się przestraszy i zaczną cię słuchać…
- I to właśnie dlatego nie ty jesteś prefektem, Arthemis – zaśmiała się Lily, klepiąc ją przyjacielsko po ramieniu.
 Albus usiadł na krześle naprzeciw nim.
- Młody Wood jest strasznie gadatliwy – oznajmił. – Nadaje jak najęty. Głównie o quidditchu. Chociaż jak mówi, o czym innym to i tak wydaje się, że mówi o quidditchu.
Lucas nachylił się do niego błyskawicznie.
- Jak wygląda? Jest wysoki? Niski? Gruby? Chudy? Gdzie by najlepiej grał?
- Jezu, Lucas wyluzuj – zaśmiał się Fred.
- Mógłby z nami ćwiczyć, ale do drużyny może by wszedł dopiero na drugi rok? Zobaczymy jak dobry by był – Lucas pogrążył się we własnych myślach.
 Lily współczująco poklepała go po głowie.
- Biedakowi za dużo słoneczko przygrzało w lecie – mruknęła.
- Jejku, zapomniałam!! – Arthemis klepnęła się w czoło. Gwałtownie wstała, mówiąc: - Zaraz wracam.
 I rzeczywiście po błyskawicznej wizycie w dormitorium dziewcząt, wróciła w ramionach trzymając niewielkie kartonowe pudło.
- Powiedziałam, że wszystkim coś przywiozłam – oznajmiła uśmiechnięta.
- Prezenty! – James zadowolony roztarł ręce. – I to gdy nie ma Gwiazdki!
- Nie martw się Arthemis, ja nie uważam, że wyglądasz jak Święty Mikołaj – powiedział Fred sugestywnie do niej mrugając.
 Jamesowi zrzedła mina, za to Arthemis uniosła drwiąco brew.
- Chcesz wrócić od rozmowy z kolacji? – zapytała cicho.
- Dzięki, ale nie – prychnął.
Uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Więc również sądzę, że wcale nie chcesz ode mnie prezentu… - mruknęła, udając zasmucenie.
- Masz coś dla mnie – zapytał zdziwiony.
- Nie sądzę, żeby ci się spodobało, ale nie mogłam się oprzeć – powiedziała, wyjmując z pudełka oprawioną w skórę, bogato zdobioną książkę, wielkości zeszytu.
- Kupiłaś mi książkę?! – rozległ się niedowierzający krzyk Freda.
- Kupiłaś mu książkę?! – rozległ się zazdrosny krzyk Rose.
- Oj, zamknijcie się – uciszyła ich roześmiana Arthemis. –To nie jakaś tam ksiażka  - powiedziała tajemniczo i pokazał im wybity złotymi literami tytuł. „ Magiczna księga podrywu”.
 James i Lucas ryknęli śmiechem, a Fred założył ręce na piersi i powiedział wyniośle:
- Ja tego nie potrzebuję.
Arthemis zacmokała.
- A mnie się przyda – stwierdziła. - Szczególnie, że ma takie fantastyczne właściwości…
Zaczęła wkładać książkę z powrotem do kartonu. Jednak Rose wyrwała jej ją z ręki i zaczęła chciwie przeglądać.
 Fred nadstawił uszy i spojrzał na Arthemis podejrzliwie.
- Jakie właściwości? – zapytał natychmiast.
- Tu nic nie ma – powiedziała zdziwiona Rose, pokazując im puste ozdobne kartki.
- I co? Mam ją sam napisać? – prychnął Fred.
Arthemis nonszalancko wzruszyła ramionami.
- Jeżeli chcesz… Ale wiesz, ja na twoim miejscu podkradła bym jakiejś dziewczynie włos i położyła go na jednej ze stron… - przekładając wolumin z ręki do ręki obserwowała Freda.
- I co wtedy? – nachylił się do niej zaintrygowany.
- A książka pokaże ci, w jaki sposób najszybciej i najłatwiej dotrzeć do serca dziewczyny… Ostrzeże cię o jej humorach a nawet opisze ci jak zachowuje się, w co bardziej typowych sytuacjach.
 Fred rozdziawił usta.
 Arthemis usatysfakcjonowana jego reakcją, wyjęła książkę z rąk Rose, która miała zmarszczone brwi.
- No… ale ty jej nie potrzebujesz… - szepnęła i chciała ją włożyć do kartonu.
- Ja ją chętnie wezmę! – krzyknął szybko Lucas, rozśmieszając Albusa.
Jednak w tym czasie Fred wyrwał książkę z ręki Arthemis, mówiąc do Lucasa:
- Spadaj! To moje…
- To nie etyczne – stwierdziła Rose, patrząc nagląco na Albusa, jakby oczekiwała jego poparcia.
- Ale jakie przydatne – odparł jej Lucas, patrząc zazdrośnie na książkę w rękach Freda.
- Jakbym tego potrzebował – mruknął Fred i natychmiast walnął Lucasa po łapach, gdy ten chciał mu odebrać prezent.
- Skąd w ogóle to masz? – zapytał Arthemis, James patrząc z tajemniczym uśmiechem.
- Z Indii – odparła. – W Delhi był taki mały sklepik. Same pachnidła i olejki. Eliksiry miłosne i różne… inne rzeczy.
 James uniósł z zainteresowaniem brwi. Arthemis z jakiegoś powodu oblała się rumieńcem i zaczęła się trochę jąkać pod jego spojrzeniem.
- Erotyczne? – zapytał szczerząc się James.
- Poszłaś do magicznego sex-shopu?! – Fred odchylił głowę do tyłu i ryknął śmiechem.
- Cicho – skarciła ich Arthemis, rozglądając się uważnie, czy nikt ich nie słyszy. - Książka leżała na wystawie, więc… No, przecież… no inaczej bym tam nie weszła… i… - odchrząknęła.
  Nie dodała, że urwała się na chwilę spod oka ojca, żeby odwiedzić mały intrygujący sklepik.      Były tam takie rzeczy, od których nadal się rumieniła. Olejki rozpylone w sklepie miały naprawdę niezłą moc…
 Musiała jak najszybciej zmienić temat.
 - Rose stwierdziłam, że nie będę cię obciążała kolejną książką. I tak ich za dużo czytasz – powiedziała szybko, bo James już otwierał usta, żeby coś powiedzieć. Wyjęła z kartonu niewielkie otwierane pudełeczko. Otworzyła je.
 Na poduszeczce leżały średniej długości, złote kolczyki, które na końcu łańcuszka miały małe gryfy z szkarłatnymi oczkami z rubinów.
- Och, jakie śliczne – westchnęła Lily. – Powiedz, coś Rose – puknęła kuzynkę w ramię, bo ta absolutnie zaniemówiła.
Rose wpatrywała się w kolczyki.
- Są… naprawdę piękne – powiedziała w końcu cicho. – Dziękuję – wzięła pudełeczko do ręki.
- Poczekaj trochę aż odzyska głos – poradził Albus, ze śmiechem patrząc na Rose.
- Gdybyś dała jej książkę, albo… pióro, pewnie by piszczała z radości, a tak to ją zatkało – stwierdził James.
- Taki był plan – oznajmiła. – Cieszę się, że ci się podobają – zwróciła się do Lily wyjmując z kartonu drugie pudełeczko. – Uznałam, że tak będzie sprawiedliwie.
 Lily porwała zachłannie opakowanie i otworzyła je szybko. Zapiszczała z uciechy i pokazała jego zawartość Lucasowi, co wszystkich zdziwiło.
- To znicze – stwierdził ze śmiechem patrząc na kolczyki.
Rzeczywiście na małych łańcuszkach wisiały malutkie złote kuleczki, trzepoczące cieniutkimi skrzydełkami.
- Są obłędne! – krzyknęła, od razu wpinając je w uszy.
Arthemis roześmiała się.
- Pasują do ciebie – stwierdził Luke, patrząc na cieniutkie trzepoczące przy jej szyi skrzydełka złotego znicza.
- Dzięki – Lily uśmiechnęła się do niego.
 Lukas szybko odwrócił wzrok. Arthemis poczuła jego nagłą dezorientacje. Żeby wybawić go z kłopotu, podała mu mały woreczek, który wyjęła z pudła, mówiąc:
- Przyda ci się na treningach…
 Luke ze zaskoczony zajrzał do środka, a potem wyjął z niego mały srebrny gwizdek na łańcuszku.
- No pięknie! – syknął niezadowolony James. – Jeszcze mi tego brakowało, żeby Lucas na mnie gwizdał.
- On nie gwiżdże – zaprzeczyła z uśmiechem Arthemis.
- To, co robi? – zapytała ze zdziwieniem Lily, a w tym samym momencie Luke dmuchnął w gwizdek.
 Wszyscy podskoczyli i złapali się za serca, gdy z gwizdka wydobył się nagle basowy, zgryźliwy męski głos, który niczym sierżant w wojsku krzyczał:
- DO ROBOTY, ŚMIERDZĄCE, LENIWE GUMOCHŁONY!!!
- LATASZ NA MIOTLE GORZEJ NIŻ GÓRSKI TROL!!!
- MOJA STULETNIA BABCIA MA WIĘCEJ ENERGII NIŻ TY POKRAKO!!
 I tego typu inne wyzwiska.
 Lucas był tak zaskoczony, że aż przewrócił się na krześle. Lily ze śmiechem pomogła mu się podnieść.
 A potem na raz wybuchli śmiechem.
- Widzisz, co narobiłaś? – zaśmiał się James. – Teraz jakiś psychotyczny trener będzie się na nas wydzierał na treningu.
- Byłoby zabawnie gdyby ten gwizdek był jedyną rzeczą, która może zmobilizować Jamesa do pracy – powiedział złośliwie Albus.
- Spadaj – odparł zgodnie z tradycją James.
- Może to ci poprawi humor – powiedziała Arthemis i postawiła przed nim szeroką skrzyneczkę.
- No w końcu doszliśmy do mnie! – krzyknął radośnie James i otworzył zabezpieczenia na kuferku.
 Na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, gdy spojrzał na jego zawartość.
 Na wyściełanym dnie leżały równo poukładane bańki, przypominające bombki choinkowe. Wewnątrz szklanych, przezroczystych kul, kłębiły się różnokolorowe dymy.
  Fred nachylił się nad Jamesem i ciekawie zajrzał do pudełeczka.
- Co to jest? – zapytał go cicho.
- Nie mam pojęcia – odszepnął James i nieśmiało spojrzał na Arthemis.
Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- To są Klonujące Bombki – wyjaśniła z uśmiechem.
- Co? – zapytali wszyscy jednocześnie.
- A do czego to służy? – zapytał Al.
- Już wyjaśniam – roześmiała się. – Przypuśćmy, iż James – tu skłoniła głowę w jego stronę, - będzie chciał urwać się z lekcji…
- Tak – zainteresował się od razu James.
- … aby zrobić to, co tam sobie wymyśli…
- Zarywanie jakiejś… - dodał Fred z sugestywnym uśmiechem, ale James walnął go pięścią w żołądek zanim dokończył.
- To już jego sprawa – stwierdziła szybko Arthemis i odwróciła wzrok od Jamesa. – Wtedy, otwiera sobie taką kuleczkę – podniosła do góry jedną z dymnych kul – i rozbija ją obok siebie.
- I znika! – roześmiała się zachwycona Lily.
 Arthemis pokręciła głową.
- I wtedy na godzinę tworzy się jego klon. Który zachowuje się, odpowiada i myśli jak James. Nikt nie pozna, że to nie on. No, chyba, że twój klon będzie z kimś rozmawiał, gdy minie godzina… - zwróciła się do Jamesa ze zmarszczonymi brwiami.
- I to małe cudeńko naprawdę może to zrobić? -  zapytał James z fascynacją , wpatrując się w kłębiące się w kulce, trzymanej przez Arthemis, chmury.
 Krótko skinęła głową.
- Przez godzinę jest was dwóch. Ale może to sprawić wiele kłopotów - dodała po namyśle. – Dajmy na to, siedzisz na lekcji – jest ok jeśli zastąpi cię klon. Ale jeżeli jest was dwóch, w dwóch różnych miejscach, to nie panujesz nad tym, co robi twój klon, co więcej, nie wiesz co robił, gdy go nie widziałeś… Więc jest to przydatna zabawka, ale nie radziłabym ci jej używać do poważniejszych celów – oznajmiła ze zmarszczonymi brwiami.
- A jeżeli klon zginie? – zapytała z przejęciem Lily.
Arthemis wzruszyła ramionami.
- To przecież tylko idealna kopia. Jak odbicie w lustrze. Możesz zbić lustro, ale nawet gdy twojego odbicia już nie ma, ty jesteś…
- Lustra!- prychnął Al. i otrząsnął się, jakby przebiegł go zimny dreszcz. Arthemis dokładnie wiedziała o czym pomyślał i niemal się roześmiała.
- Super – szepnął James, z zastanowieniem wpatrując się w kule.
- Nie było tego więcej? – zapytał Fred, zazdrośnie wpatrując się w Klonujące Bombki.
- Nie. Takie pudełeczka, szybko się sprzedają…
- Wyobrażam sobie – prychnął Lucas.
- To bardzo ciekawy wynalazek – stwierdził z namysłem James. – I nie chodzi mi o to, że jest pomocna dla Huncwotów – dodał szybko, zanim Fred zdążył wygłosić kolejny komentarz na temat jego randek. Co za idiota! – Wyobraźcie sobie jak genialną dywersję w krytycznej sytuacji można za ich pomocą przeprowadzić. – Zapalił się do tego pomysłu. – Gdyby takie coś działało przez dajmy na to dziesięć minut, a ty rozwalasz takich dwadzieścia, to zasłona dymna jak z marzeń! Twoi wrogowie nie wiedząc, kogo ścigać…
 Wszyscy patrzyli na niego z otwartymi ustami. Zamilkł, gdy to spostrzegł.
- Auror? – zapytała Arthemis z tajemniczym uśmiechem, patrząc na niego z fascynacją.
 James zalał się rumieńcem, a potem odchrząknął.
- Więcej z tego kłopotu niż pożytku – wyraziła opinię Rose, zakładając ręce na piersi.
- Ja tak nie uważam – odparł Fred. – Masz mieć szlaban? Wysyłasz klona, a sam robisz co chcesz…
- O ile twój szlaban nie będzie trwał więcej niż godzinę – zgasiła jego rozmarzoną minę Arthemis.
- I tak mi się podoba – oznajmił radośnie James. – Dzięki!
- Nie ma, za co – uśmiechnęła się wesoło.
 A potem zrobiła coś dziwnego. Rozejrzała się ukradkiem dookoła, czy nikt ich nie obserwuje, ani nie podsłuchuje. Potem nachyliła się do Albusa i szepnęła:
- Al, nie wyciągaj tego i nie pokazuj nikomu, dobrze? – i podała mu pakunek, zapakowany w stary, szary papier.
 Albus przez chwilę patrzył z niepokojem na prezent.
- Arthemis, nie powinnaś dawać niczego niezgodnego z prawem prefektowi! – wyraziła swoje oburzenie Rose.
- To nic nielegalnego – zapewniła ją szybko Arthemis. – Ale wolałabym, żeby żaden z uczniów, czy nawet nauczycieli, nie wiedział, że Al to ma – powiedziała poważnie, lecz nagle na jej twarzy zakwitł chochlikowaty uśmiech. – Chociaż pewnie tylko ty z całego Hogwartu, umiałbyś z tego skorzystać.
- Jezu, Arthemis co to jest? – zapytał niecierpliwie Fred, patrząc z niepokojem na paczkę.
- Książka – odparła cicho. – Ale nie byle jaka książka -  dodała, a jej oczy zabłyszczały gdy spojrzała na Albusa. - Są tam receptury najsilniejszych eliksirów, jakie stworzono. Również tych niewielu, które działają we współpracy z potężnymi zaklęciami, czasami podwyższając ich moc stukrotnie.
- Arthemis – westchnął Albus, - może nie powinienem tego mieć…
 Popatrzył na paczkę z zachłannością i ostrożnością jednocześnie.
- Też tak myślałam, Al - odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem i nachyliła się do niego. – Ale gdy jej dotknęłam… to miałam, nie wiem jak to nazwać, nie była to wizja, bardziej… przeczucie. No i jeszcze tamten facet…
- Jaki facet? – zapytał podejrzliwie James.
 Arthemis się rozsiadła. Spojrzała po nich wszystkich, a potem zamilkła jakby zastanawiała się co ma powiedzieć.
- Mój ojciec czegoś szuka – zaczęła w końcu. – Nie wiem, co to do końca jest, bo nie chce mi tego powiedzieć. Twierdzi, że im mniej osób o tym wie, tym lepiej. Musi to być coś bardzo potężnego. Pojechaliśmy do Mołdawii, żeby się zobaczyć z jednym kolesiem. Mieszka w małym miasteczku, właściwie wiosce, położonej pośrodku lasu w górach. Bardzo trudno się tam dostać. Nie można się tam teleportować, bo wioskę chronią potężne czary. Wygląda tam jakby czas się zatrzymał i nadal był XII wiek, a nie XXI. Co dziwne żyją tam też mugole, ale doskonale wiedzą o magii. Żyją wśród czarodziejów, jakby było to coś zupełnie naturalnego…
- Serio? – zapytała z niedowierzaniem Rose. – Nigdzie o tym nie piszą… a mogłoby to naprawdę pomóc w kontaktach z mugolami…
Arthemis pokręciła głową.
- O to chodzi, że nikt spoza wioski o tym nie wie, chyba, że ktoś, komu się na to pozwoli, jak mój ojciec. Słyszałam, że to jakiś sekretny pakt… W każdym razie – kontynuowała. – pośrodku dziedzińca tego miasteczka stoi wysoki, stary budynek, nazywają go Wieżą Kartografa, chociaż nigdy nie mieszkał tam żaden kartograf. Mieszka tam za to człowiek, którego nazywają „bibliotekarz”. Chociaż mnie przedstawił się jako pan Ru – dodała z uśmiechem jakby coś sobie przypominała. – To właśnie z nim chciał się spotkać mój ojciec. Naprawdę nie ma w nim nic niezwykłego dopóki nie spojrzy mu się w oczy. Jego źrenice wyglądają jakby mieściła się w nich cała galaktyka…To właśnie on chroni czarami całą wioskę.
- To wymaga potężnej magii – wyszeptała Rose. – Powinniśmy o nim wiedzieć, chociaż trochę. To wygląda tak jakby miał moc podobną do Dumbleode’a czy nawet założycieli Hogwartu. Czemu go nie ma w żadnej książce? – zasępiła się.
- Może jest, ale o tym nie wiesz – oznajmił Fred ze złośliwym uśmiechem.
Rose zgromiła go wzrokiem w taki sposób, że natychmiast zamilkł.
- Sądzę, że on po prostu nie chce być w żadnej książce – oznajmiła z namysłem Arthemis. – Po co mu to? Każdy chciałby wykorzystać jego potęgę. No, ale wracając do historii, opowieści w wiosce mówią o tym, że on potrafi przewidywać przyszłość. Zawsze trafnie – dodała, żeby podnieść napięcie.
- I twój ojciec chciał wiedzieć, co się wydarzy? – zapytał z przejęciem Lucas.
Arthemis przewróciła oczami.
- A po, co mu to wiedzieć? Z resztą pan Ru nigdy nie przepowiada przyszłości, od tak. Zawsze jest to jakaś zawiła zagadka słowna. Bo twierdzi, że to niebezpiecznie znać przyszłość. A mój ojciec, chciał od niego mapę. Starożytną mapę. Więc pan Ru pozwolił mu ją obejrzeć.
- A dowiemy się w końcu, skąd masz tę książkę? – zapytał niecierpliwie Fred.
- Już – odparła opryskliwie. – Chodziłam sobie po jego bibliotece w Wieży Kartografa. Wszystkie książki tam wyglądają jakby za chwilę miały się rozpaść. Jakby kupę lat przeleżały pod ziemią. Dotknęłam akurat tej książki… to był zupełny przypadek… A on nagle pojawił się za mną i powiedział: Weź ją. Ja na to odpowiadam, że: nie mogę. I że nawet najprostszego eliksiru nie umiem, nie sknocić. A on spojrzał na mnie tymi dziwnymi oczami i z uśmiechem dobrotliwego dziadka oznajmił: Ale znasz kogoś, kto ma prawdziwy dar. Myślałam, że koleś mi czyta w myślach! – powiedziała podekscytowana. – Potem zrobił się bardzo poważny i cichym głosem, spojrzał w przestrzeń i zachowywał się, jakby mnie zupełnie nie widział. A jego głos był taki… jakby z oddali…
- I co? – zapytał natychmiast Albus. – Co ci powiedział?
- Musicie pokonać coś, czego nikt jeszcze pokonać nie zdołał… - popatrzyła po reszcie. – Rozumiecie mój szok, prawda? – A gdy wszyscy zgodnie pokiwali głowami usatysfakcjonowana kontynuowała. – Spytałam go oczywiście, co ma się stać, ale on z cholernie tajemniczą miną, odparł tylko: Wiele rzeczy. Złych rzeczy… Ale też dobrych rzeczy. Miejcie głowy i serca otwarte dzieci… a gdy zapytałam, czemu mówi w liczbie mnogiej, powiedział: „Bo nie jesteś sama.”
 Wszyscy otworzyli usta ze zdziwienia. Skinęła głowa, żeby pokazać, że rozumie ich zdziwienie.
  Jednak nie powtórzyła im późniejszej rozmowy. Wolała zachować ją dla siebie. Zapatrzyła się w przestrzeń, przypominając sobie, słowa Bibliotekarza.
- Wiele przed tobą, dziecko – powiedział pan Ru. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile. Dużo stracisz… ale jeszcze więcej zyskasz. Będzie ci ciężko, ale nie zamykaj się. Nie próbuj uciekać, bo czasami się nie da. Nie chowaj się… Sprawi ci to więcej bólu niż zmierzenie się z własnymi lękami.
- O czym pan mówi? – zapytała wtedy.
- Domyślisz się – odparł tajemniczo, a potem westchnął. – Miejmy nadzieję, że we właściwym momencie…
 To była najdziwniejsza z ich rozmów.
 Spędzili z tatą w miasteczku ponad tydzień. Podczas gdy ojciec ślęczał na starożytnymi, magicznymi mapami i podaniami, ona poznawała charakter miejsca, w którym się znalazła. Ludzie żyli tu w zgodzie nie tylko z naturą, ale i z magią. I pomimo tego, że oczywiście wadzili się między sobą, jak w każdym miejscu na ziemi, mieszkańcy byli niesamowicie sympatyczni. Poza tym prowadziła fascynujące rozmowy z panem Ru. Dowiedziała się, że jego imię pochodzi od zwykłego imienia „Rurik”, ale nie sądziła, żeby było to jego prawdziwe imię. Tak naprawdę nie potrafiła go rozgryźć. Był jednocześnie młody i stary. Zabawny i poważny. Doświadczony, ale zachwycały go codzienne rzeczy. Opowiadał jej o różnych starożytnych sposobach magii i zdumiewała ją jego wiedza, ale cóż… był Bibliotekarzem.
  Gdy odchodzili miała wrażenie, że żegna się z nią z żalem. Dostała od niego oprócz księgi pięknie oszlifowany kryształ, który wręczył jej z tajemniczymi słowami:
- Pewnego dnia może ci się przydać. Rozjaśni ci ciemność…
 Jednak usłyszała go jeszcze jeden raz. Gdy opuścili miasteczko i sporo już przeszli, zapuszczając się coraz głębiej w ciemniejący i gęstniejący las w jej myślach rozległy się słowa pana Ru.
- Nie martw się dziecko. Będę nad wami czuwał aż do granic lasu…
Ktoś chrząknął i rozległ się przytłumiony chichot i to otrzeźwiło Arthemis, że nadal znajduje się w Pokoju Wspólnym z przyjaciółmi, którzy z niepokojem na nią patrzyli. Freda jednak rozbawił widok Albusa, który z nabożeństwem wpatrywał się w papier, jakby mu powiedzieli, że sam Merlin napisał tę książkę.
- Pójdę ją schować – powiedział nagle i zerwał się z krzesła, jakby bał się, że ktoś mu tę paczkę w końcu zabierze.
 Gdy zniknął na schodach do dormitorium chłopców, James powiedział:
- Aż go ręce palą, żeby do niej zajrzeć…
- Moim zdaniem to niebezpieczne – oznajmiła stanowczo Rose.
- Twoim zdaniem wszystko jest niebezpieczne –odparował błyskawicznie Fred.
- Nie martw się, Rosie – powiedziała uspokajająco Lily. - Znasz Albusa. Nie zrobi nic, co mogłoby komuś zagrozić.
 Arthemis potrząsnęła pudłem.
- No to już chyba wszyscy – stwierdziła.
Lily się ożywiła.
- A sobie nic nie przywiozłaś? – zajrzała ciekawie do pustego już pudła.
- Aaach, tak! – Arthemis rozświetliła się w uśmiechu. – Kilka przydatnych rzeczy. Uprzęże na przedramię i łydki, w których mogę chować różne rzeczy jak różdżka, czy sztylet i nie widać ich spod ubrania… I taki cudny sztylet. Jest ze srebra. Ojciec nie wie, że go kupiłam…. Ale jak tylko go zobaczyłam musiał być mój.
 Wszyscy patrzyli na nią w milczeniu. Tylko James miał delikatny uśmiech na twarzy. Jakby był przygotowany, że może coś takiego wymyślić i nawet mu się to podobało.
- Jesteś szurnięta – oznajmił Fred z śmiertelnym przekonaniem.
- Taa… - zgodził się z nim Lucas. – To wygląda tak, jakbyś się szykowała na wojnę – stwierdził z niepokojem.
 Arthemis zmarszczyła brwi z niesmakiem.
- Gdybyś to ty usłyszał przepowiednie, też zacząłbyś się zabezpieczać – oznajmiła poważnie.
- Ty nie jesteś do końca normalna – wyraził opinię Fred.
- Nikt nie jest całkowicie normalny – odparła spokojnie, wzruszając ramionami. – Z resztą normalny, znaczy nudny…
 James uśmiechnął się kącikiem ust.
- No, ale przywiozłam ze sobą kilka innych pamiątek, ciuchów i gadżetów… - dodała. – No i mamy kilka zdjęć.
Nagle Lily podskoczyła jak oparzona.
- Zdjęcia! Trzeba uwiecznić pierwszy września! Nie ruszajcie się stąd. Zaraz wracam! – i szybko pobiegła do sypialni dziewcząt.
- Uwiecznić? – zdziwiła się Arthemis, popatrzyła zaniepokojona na miejsce gdzie zniknęła Lily, ale reszta wyglądała jakby nie była zbyt zaskoczona.
- Ach, no bo ty nie wiesz!- James klepnął się w czoło.
Arthemis spojrzała na niego wyczekująco. Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę w dziwny sposób, dopóki James nie zrozumiał, że Arthemis czeka na opowieść.
- No więc –zaczął. – Lily znalazła u dziadków na strychu jakiś stary dawno zapomniany przez Boga i ludzi aparat. Do tej pory nie wiemy jakim cudem udało jej się go naprawić, ale zaczęła nim pstrykać zdjęcia. Od tego czasu wszędzie go ze sobą nosi i wszystkim i wszystkiemu robi
zdjęcia. Wywołuje je i chowa do albumów. Minęły dopiero 2 miesiące, a ona ma ich już 4 – westchnął. – Aż się boję pomyśleć, co na tych zdjęciach może być…
- Czyżbyś był niegrzeczny w wakacje, James? - zagruchał niewinnie i słodko Fred.
 Od odpowiedzi uratował Jamesa nagły błysk oślepiającego flesza i głos Lily:
- No zróbcie jakieś ludzkie miny, bo wyglądacie jak znudzony gumochłon. – przyłożyła aparat do twarzy i mruknęła –Brakuje Ala, ale nie można mieć wszystkiego… Hej, ludzie! Ściśnijcie się jakoś! Arthemis, przysuń się do Jamesa, Rose usiądź pomiędzy chłopakami!
  Powstał ogólny rozgardiasz w wyniku, którego James objął Arthemis, chroniąc ją przed niechybnym upadkiem, Rose wylądowała ściśnięta na kolanach Freda, który zrezygnowanym gestem, zasłonił sobie twarz dłonią i właśnie w tym momencie, Lily pstryknęła zdjęcie.
 Cała ta sytuacja na zdjęciu wyszła jeszcze gorzej, bo Arthemis słysząc krzyk Rose odwróciła się w jej stronę i w tym samym momencie James na nią spojrzał, co w ogólnym rozrachunku wyglądało to tak jakby zamierzał ją pocałować.
- Na pewno będzie cudownie! – zachichotała zachwycona Lily. – Takie zdjęcia są najlepsze. Ale teraz chciałabym jakieś normalne…
- No to chodź do nas – stwierdziła Arthemis, grzecznie siadając obok Jamesa. Rose usadowiła się wygodnie obok Lucasa.
- Co robicie? Zdjęcia? – Albus zbiegł do Pokoju Wspólnego, żeby zobaczyć, kto robi takie zamieszanie. – Lily – mruknął z rezygnacją.
- Chodź szybko!- krzyknęła Arthemis do niego klepiąc miejsce obok siebie.
- Szybko! - krzyknęła Lily. – Włączyłam samowyzwalacz!
 Podbiegła do kanapy i ukucnęła przed Rose.
 Wiszący w powietrzu aparat błysnął fleszem. Lily od razu pobiegła wszystko sprawdzić.
- Nie mogę się doczekać kiedy je wywołam – westchnęła.
 Fred ziewnął szeroko.
- Idę spać. Wam też radzę – dodał wstając.
- Tak to dobry pomysł – stwierdziła Rose. – Czeka nas jutro dużo nauki i nowych obowiązków…
 Wszyscy spojrzeli na nią protekcjonalnie. Lily przewróciła oczami, a Arthemis roześmiała się wesoło i objęła ją ramieniem.

- Tak Rosie, masz rację -  i we trzy ruszyły do dormitorium dziewcząt.                                           

4 komentarze:

  1. O MOJEJ ŻYCIOWEJ OPOWIEŚCI

    Nazywam się Grais Bridget, pochodzę ze Szkocji, chcę dzielić się wspaniałą wiadomością o moim życiu dla wszystkich i dla tych, którzy potrzebują pomocy również w swoim życiu. Od 6 lat cierpię, mój mąż mnie opuścił i poszedł do przodu poślubić inną kobietę tylko dlatego, że jego rodzina mnie nie kocha, także dlatego, że nie mogłem dać mu dziecka, byłem w łzach przez 6 lat cierpienia, odkąd mój mąż rozwiódł się ze mną, szukałem rzucającego czar, by pomóc mi w Internecie, spotkałem tak wielu rzucających czar, że wszyscy odebrali ode mnie pieniądze, nie pomagając mi, ale 14 maja 2018 zobaczyłem stanowisko kobiety, która dzieli się dobrą robotą rzucającego zaklęcie o imieniu Dr Odia, muszę zdobyć się na odwagę, aby się z nim skontaktować, kiedy skontaktowałem się z nim, powiedział mi, że mój problem został rozwiązany, ponieważ skontaktowałem się z nim, po rzuceniu zaklęć powiedział mi, że mój mąż wróci do mnie w mniej niż 24 godziny, co stało się dla mnie zaskakujące, po rzuceniu czaru na mnie powiedział mi, że mój mąż zadzwonił do mnie, aby mnie przeprosić. Natychmiast po tym, jak mi to wszystko powiedział, mój mąż zadzwonił do mnie telefonicznie i zaczął błagać mnie, abym go przyjęła po 6 latach rozwodów. dziś dzielę się tą wiadomością, ponieważ chcę, aby świat dowiedział się o nim io jego dobrej pracy, jestem również bardzo szczęśliwy, mówiąc, że jestem w ciąży teraz po zaklęciu ciąży u mnie, i dla tych z was, którzy potrzebują jakiejkolwiek pomocy, problem z życiem, problem z pieniędzmi, nazwij go, radzę skontaktować się z Dr Odia dzisiaj i masz problem rozwiązany tutaj są jego dane kontaktowe E-mail: odiasolutioncenter@gmail.com i jego Whats-App numer: +2349065101630 i jego Viber: +27638836445, kontakt i żyj swoim życiem ze szczęścia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny rozdział i początek nowej części 😁 zaczyna sie interesująco, ciekawe jakie w tym roku kłopoty znajda dzieciaki 😁 a opowieść o Panu Ru była bardzo kreatywna 😊

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    tajemniczy pan Ru, coś się chyba święci bo te słowa i prezenty...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka,
    wspaniały początek nowego roku ;) i mamy tajemniczego Pana Ru, chyba coś się tutaj już święci... bo mamy i te słowa i prezenty...
    weny i chęci życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń