- Będziemy musieli zdecydować, gdzie umieścić wszystkich
poniżej 15 roku życia - stwierdził Scorpius, patrząc na plany Hogwartu i
okolic.
- Poniżej 15 roku życia? Chcesz, żeby
piątoklasiści też walczyli? - zapytała przerażona Rose.
Scorpius
odwrócił się do okna i zacisnął powieki.
- Chcę im i ich rodzicom dać wybór...
- Ale piętnastolatki?! Lily jest w tym wieku!
Przez twarz
Scorpiusa przemknął szybki, morderczy uśmiech.
- Taa... i sądzę, że przetrzebiłaby trochę ich
armię...
Rose zbladła.
Przełknęła ślinę i opadła na krzesło.
- My naprawdę się zbroimy, prawda? Czy
naprawdę chcesz żeby te dzieciaki stanęły wraz z nami do boju?
- Nie chcę - odpowiedział cicho. - Nie chcę,
żeby to wszystko się działo. - Włożył palce we włosy i zaczął szarpać. - Do tej
pory myślałem, że najtrudniejsze co w życiu zrobię to stanąć przed twoimi
rodzicami i powiedzieć im, że cię nie oddam. A tu nagle mam tu wojnę do
rozegrania, ludzi do obronienia i wiedźmę z sprzed tysiaca lat, która tylko
czyha aż będzie mogła nas wszystkich rozerwać na strzępy!
Rose, której
zatrzepotała serce, przy pierwszej części jego wypowiedzi, zamarła. Miał racje.
Ale nie do końca...
- Raczej pokłonić się...
- Co?
- Morgana nie chce rozerwać nas na strzępy. A
przynajmniej nie wszystkich... Nie chce przecież rządzić światem bez
czarodziejów. Chce rządzić czarodziejami. Chce zdusić w zarodku wszelkie
możliwe ogniska buntu, a wie doskonale, że w pierwszej kolejności musi zdławić
opór swojego największego przeciwnika i zniszczyć wszystko, co po sobie
pozostawił.
Scorpius
spojrzał na nią z zastanowieniem.
- Masz rację. Ale nie zmienia to faktu, że
złagodzi swój atak. Przeleje tyle krwi ile będzie potrzeba. Tyle, żeby inni
zadławili się nią ze strachu... Musimy wykorzystać wszystko, co mamy.
- Arthemis i James wyruszają jutro do Indii,
szukać ostatniego z kluczy. Muszą się śpieszyć.
- A dzieciaki?
- Zakopały się w archiwum i poszukują czegoś o
merlinistach i morganie.
- To zajmie im całe wieki. Nie mamy na to
czasu! Na nic już nie mamy czasu... - dodał szeptem.
- Wiadomo, czy Nick i chłopaki rozgryźli
system obronny?
- Nie. Nie udało im się dokończyć. A teraz
przybyli następnie i zajęli się czymś innym... - burknął niezadowolony.
- Kiedy Minister będzie chciał poinformować
społeczeństwo? - zapytała Rose.
- Za kilka dni. Próbują zminimalizować panikę,
ale wątpię, żeby to coś dało...
- Więc chcesz, żebyśmy powiadomi studentów, że
ci którzy chcą i otrzymają zgodę od rodziców, mogą zgłosić się do obrony
Hogwartu?
- Umieścimy ich na niższych poziomach. Przy
schronach, żeby ktoś ich strzegł.
Rose pokiwała
głową, chociaż jej serce drżało. Jak dużo czasu jeszcze im zostało? Kogo
straci? Spuściła głowę i odetchnęła ciężko.
Scorpius do
niej podszedł i palcem podniósł jej podbródek.
- Co się stało?
Rose przeszedł
dreszcz. Spojrzała na niego błyszczącymi, mokrymi oczami.
- Nie chcę nikogo stracić - szepnęła.
Scorpius
zamarł. Mógł ją okłamać. Przyszłoby mu to z łatwością, a ona może spałaby dzisiaj
spokojniej.
Ale nigdy nie
wierzył w te wszystkie heroiczne bzdury i obietnice. Jak można było komuś
obiecywać "Nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić". Nie był wszechmocny.
Mógł tylko robić wszystko, co był w stanie zrobić. I pomimo tego, że wprawiało
go to w przerażenie, musiał być świadomy swoich słabości.
Dlatego tylko
pocałował ją w czoło i mocno przytulił.
- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby do
tego nie doszło.
Rose wdychając
zapach jego koszuli, pokiwała głową. Czerpiąc siłę z jego spokoju i spokój z
jego zapachu.
- Myślałem, że będę miał więcej czasu -
mruknął niezadowolonym tonem.
- Na co? - zapytał sennym głosem Rose,
rozluźniajac się w jego ramionach. Było jej ciepło, jej serce biło trochę
szybciej niż zwykle. Czuła jak jej mięśnie się rozluźniają. Chciała tutaj
zostać. Zapaść w sen, czując pod policzkiem bicie jego serca.
- Chciałem to dobrze zaplanować. I powoli
wprowadzić w życie. Ale ponieważ ta cała chora sytuacja może w ogóle odebrać mi
możliwość poinformowania świata, że jesteś ze mną i mam ich w nosie, nie mam
zamiaru zwlekać...
Rose poderwała
głowę, żeby spojrzeć mu w twarz.
Scorpius
odgarnął jej kosmyk włosów za ucho i dodał:
- Wyjdziemy stąd dzisiaj ręka w rękę Rose... -
wpatrywała się w niego, jak w obraz. Trochę z nadzieją, trochę ze strachem i z
mieniącą się radością.
Scorpius
zbliżył usta do jej ust.
- Żadnych protestów? - Pokręciła powoli głową,
czując mrowienie warg od bliskości jego oddechu. - Dobra dziewczynka - mruknął
Scorpius, oplatając ją w pasie ramionami, w tym samym momencie, w którym jego
nakryły jej.
Arthemis
siedziała przed toaletką w dormitorium dziewcząt. Energicznie szczotkowała włosy. Gdy zerknęła na szczotkę skrzywiła się.
Może nie powinna szarpać ich aż tak bardzo, ale była taka wkurzona. Taka
wściekła, że łzy złości napływały jej do oczu.
Powinna im obu
poucinać co nieco! Jak oni śmieli tak bawić się jej uczuciami i naciskać jej
guziki, jak im się podoba?!
Drzwi się
otworzyły i zamknęły. James wyszedł spod peleryny i rzucił ją na łóżko Lily.
- Jestem przygotowany na tyradę stulecia -
zapowiedział.
Arthemis
odwróciła się do niego energicznie.
James się
rozpłynął. Bał się, że jeżeli jeszcze sekundę na nią popatrzy popłynie mu krew
z nosa. Nie mógł się opanować.
Podszedł do
niej i pocałował ją. Przywarł do jej ust, objął ją w pasie i uniósł z
siedzenia. W końcu jednak niechętnie się od niej oderwał.
- Boże, jesteś taka przesłodka. Te zaróżowione
ze złości policzki i błyszczące od łez oczy. Ostatni raz widziałem coś tak
słodkiego, jak Miodowe Królestwo wypuściło na rynek nową serię czekoladowych kremówek.
Arthemis
zmrużyła oczy.
- Bardzo chcę ci teraz przywalić, wiesz?
Odepchnęła go.
- Niby co to miało być?! - warknęła.
James
westchnął. Przetarł dłonią kark.
- Przepraszam.
Arthemis
założyła ręce na piersi.
- Myślisz, że to wystarczy?
James padł na
kolana i rozłożył ręce.
- Bardzo przepraszam...
Nie śmiej się,
nie śmiej się, nie śmiej się. Nie waż się nawet uśmiechnąć! - rozkazała sobie
Arthemis w myślach.
Wyciagnęła
rękę a z łóżka od razu wystrzeliła w jej kierunku poduszka. Pierwszy cios spadł
na głowę Jamesa. Drugi na jego ramię.
- Hej!
- Jak mogłeś być takim idiotą?! Przez tyle miesięcy dobierała się do ciebie a
ty nie reagowałeś?! Mało cię nie zgwaciła!! A może jeszcze ci się to podobało,
co?! Masz intelgencje planktonu?!
- To o to jesteś zła?
- Wszystkie neurony odpłynęły ci poniżej
pasa?! O czym ty myślałeś, jak jej tyłek wciskał ci się w krocze?! Jaja sobie
robisz?! Nawet nie jestem w stanie wymyślić dostatenicznie obraźliwego
określenia, żeby opisać poziom twojej głupoty! Do tej pory nie sądziłam, że
można mieć iloraz inteligencji niższy niż gumochłon, ale zmieniłam zdanie!
- To nie było tak - powiedział James,
wzruszając ramionami. - Byłem zbyt zajęty zwracaniem uwagi na takie drobnostki.
- Drobnostki?! - syknęła Arthemis i poraz
kolejny walnęła go w głowę, wkładając w to więcej siły.
- Ałaa! No, wiesz, jak wtedy kiedy przyjeżdżają jacyś krewni i wciskają ci do
opieki jakiegoś irytującego dzieciaka. Generalnie jesteś zirytowany, że cię w
to wrobili, ale gdzieś tam czasami sobie pomyślisz: fajnie, że dobrze się bawi.
Arthemis
upuściła wojowniczo uniesioną poduszkę.
- Myślałeś tak o Antonette?
- Mniej więcej...
- Nie możesz
tak myśleć o dorosłych kobietach! - Arthemis walnęła mu z całych sił, a potem
odrzuciła poduszkę. - Zabraniam! Masz o nich myśleć, jak o... Jak o
wampirzycach, które czyhają na twoją krew, godność i cnotę! - Złapała go za
kołnierz i pociągnęła na nogi. -
Rozumiesz?!
James nachylił
głowę i po raz kolejny wpił się w jej usta.
- Jesteś zbyt urocza, gdy zachowujesz się
irracjonalnie. Mam ochotę zamknąć cię w pudełku i przewiązać wstążką.
Chwilę potem
zgiął się w pół, gdy pięść Arthemis wbiła mu się pod żebro.
- Wybacz, to był odruch.
James pomachał
ręką nie podnosząc głowy, na znak, że nie szkodzi. W końcu jednak udało mu się
zaczerpnąć tchu.
- W porządku. Czyli wszystko gra?
- Gra?
Słysząc w jej
głosie nagły mrok i chłód, James się wyprostował.
Zaczynamy
drugą rundę, pomyślał.
- Dałeś zrobić z siebie przynętę - powiedziała
cicho. Jamesowi ten ton kojarzył się z odgłosem wydawanym przez niskolecącą
jaskółkę, szukającą schronienia przed zbliżającą się burzą. Ten ton był jak
cisza sekundę przed uderzeniem pierwszej błyskawicy.
Przeszedł go
dreszcz. Już nie chciał jej pocałować, jak przed chwilą. Chciał rzucić ją na
łóżko i pozwolić jej, żeby przejęła nad nim kontrolę.
- Wystawiłeś się na niebezpieczeństwo -
dodała. - Którym byłam ja!
- To nie było niebezpieczeństwo - odpowiedział
poważnym tonem. - To nigdy nie było niebezpieczeństwo.
- Lucian zrobił z ciebie mój cel! Specjalnie!
- Tak. Zrobił ze mnie cel. I udowodnił ci to,
o czym przekonywałem cię od dawna - dodał łagodniej. - Nawet nie panując nad
sobą... nie jesteś w stanie mnie skrzywdzić. - Podszedł do niej i pogłaskał ją
po policzku. - Miej w siebie trochę więcej wiary, Arthemis.
- Nie zostałeś ranny?
- Nawet okruch szkła na mnie nie spadł. Musiałbyś
być na moim miejscu. Jakbym znalazł się w szklanej bańce. Nic nie mogło się
przedrzeć.
- Dobrze - powiedziała twardo. - W porzadku.
- Nie chciałem cię zranić, Arthemis. Naprawdę.
Ale to jedyna sytuacja, która przyszła mi do głowy, kiedy Lucian powiedział, że
trzeba cię sprowokować, żebyś straciła nad sobą panowanie. Przynajmniej przy
mnie.
- Rozumiem. Nie powiem, żeby było to
przyjemne, ale rozumiem. I... cóż... ulżyło mi.
Arthemis
wzięła głęboki oddech i przeciągnęła się.
- Potrzebuje snu. Ty też... - Zerknęła na
niego przez ramię, szukając swoich piżam. Zamrugała, widząc jego minę. - Co się
stało? Wyglądasz jakbyś miał się
rozbeczeć...
- Bo po tym wszystkiem bardzo chciałbym się z
tobą kochać, a jesteśmy w szkole i jest tu pół mojej rodziny. I do tego śpi tu
moja młodsza siostra... I to takie smutne! - odchylił głowę do tyłu, jakby wył
z rozpaczy.
Arthemis
parsknęła śmiechem. Spojrzała na trzymane w rękach piżamy, a potem schowała je
ponownie do szafy, podeszła do Jamesa i szarpnęła go za koszulkę.
- Ściągaj.
- Co?
- Muszę w
czymś spać. Więc ściągaj koszulkę i kładź się do łóżka.
Gdy pogasili
wszystkie lampy, mocno spleceni cieszyli się jedną z niewielu spokojnych nocy,
jaka im pozostała.
W momencie, gdy J.J. ze swobodą kota pojawiła się między
wrogiem i jednym lekkim dotnięciem powaliła czterech z nich, Tristan oniemiał.
Kim była ta
dziewczyna?!
- Zakon Kruka! - warknął przywódca. - Zabić
ją!
Zanim jednak
czarownica stojąca najbliżej J.J. zdążyła się w jej stronę odwrócić ta kopnęła
ją wysoko prosto w kręgosłup.
- A wy ruszycie się w końcu, czy dalej
będziecie odpoczywać? - rzuciła zgryźliwie w stronę Sereny, jednocześnie
wykręcając rękę przeciwniczce i zasłaniając się nią jak tarczą.
- Może rzeczywiście powinniśmy? - mruknęła
Serena z zastanowieniem do Gabriela.
- Po, co? J.J. całkiem nieźle sobie radzi...
J.J. parsknęła
z irytacją, gdy czarownica wbiła jej obcas w śródstopie.
- Przestańcie się bawić z tymi bachorami! -
warknął przywódca. Machnął różdżką w stronę J.J. która odskoczyła w samą porę,
by zobaczyć, jak śmiertelne zaklęcie trafia w czarownicę, która z nią walczyła.
Chwilę później znikła.
- Wezwijcie
pozostałych - warknął przywódca. - Połowa ma przeszukać archiwum! Macie mi
znaleźć tego Łowcę! Reszta niech w końcu pozbędzie się tych bachorów! Ja
osobiście zajmę się tym małym Krukiem!
Tristan zrobił
krok do przodu, widzac, jak czarodzieje otaczający Serenę i Gabriela zaciśniają
krąg, unosząc różdżki. Jednak w tym samym momencie poczuł rekę na ramieniu.
- Jeżeli zrobisz krok z tego miejsca, sama
osobiście cię zabiję - usłyszał szept J.J., która zmaterializowała się za nim z
nicości.
- Nie będę tu stał - warknął Tristan.
- Niech Pan lepiej tu zostanie. Chodzi im o
Pana. Dopóki Pan tu jest są rozproszeni. Jeżeli się Pan ujawni skupią się
bardziej na wybiciu nas.
- Dlaczego nie zostałaś niewidzialna.
- Bo gdyby nie widzieli przeciwnika, zaczęliby
Pana szukać, a Rena i Gabe skupiliby na sobie całą ich uwagę. Poradzimy sobie -
dodała i znowu znikła.
- Niech to szlag! - warknął Tristan i przywarł
do regału, bo dziewczyna miała rację.
Obserwował
wszystko, gdy pojawiło się więcej przeciwników. Ręce mu drżały od
powstrzymywania się, ale nie drgnął, bojąc się pogorszyć sytuację.
J.J. w swej niewidzialnej formie musiała
kopnąć Lydię w nerki, bo ta poleciała jak długa do przodu. W następnej chwili
pojawiła się z różdżką za plecami przywódcy.
- Szukasz mnie? - rzuciła z uśmiechem.
- Dziecko, nawet nie wiesz z kim zadzierasz -
powiedział spokojnie przywódca.
J.J. rzuciała
zaklęcie, które przywódca bez problemu odbił. W następnej chwili oboje zaczęli
poruszać się z taką szybkością, że Tristan widział jedynie zostawiane przez
nich cienie i rozbłyski zaklęć.
Ich walka na
kilka sekund sprawiła, że wszyscy morganiści spojrzeli w ich kierunku. Wtedy
właśnie Gabriel krzyknął:
- TERAZ!!
Serena wzięła
głęboki oddech, a w chwilę poźniej pchnęła swoją moc w stojących na przeciwko
niej ludzi. Pięć osób stojących jeszcze przed chwilą dwa metry od niej, leciało
teraz przez całą długość archiwum jakby niewidzialna siła taranowała ich niczym
muchy.
W tym samym
czasie Gabriel machnął różdżką, a szuflady i półki z poprzewracanych regałów
zasypały kolejnych trzech. Jakby nagle te przemioty ożyły zaczęły bez
opamiętania tłuc przeciwników.
Serena i
Gabriel wyrwali się z kręgu, jednak przewaga nadal była przeważająca, a widać
było, że nie są posiadają umiejętności, jak J.J., która właśnie na chwilę
pojawiła się na jednym z wciąż stojacych regałów, a na przeciwko niej kilka
regałów dalej stał przywódca.
- Nie jesteś zwykłym Krukiem - powiedział,
ocierając stróżkę krwi ściekającym mu po szyi.
- A ty nie jesteś byle morganistą, prawda?
Przywódco Dragonów?
Przywódca
zasyczał na nią, a w tym momencie J.J. rzuciła w jego nogi dwie ostre jak
przytwa gwiazdki. Rozległ się wrzask, a potem oboje znowu znikli, pogrążając
się w zbyt szybkiej walce.
Tristan
zaciskał zęby, widząc Gabriela i Serenę pogrążonych w walce. Wiedział, że
magiczne bariery, którymi się otaczali, są coraz bardziej nadwątlone, a oni
zostają coraz bardziej zepchnięci do defensywy. Musiał coś wymyślić...
Serena rzucała
zaklęcia jednocześnie lewą ręką używając swojej mocy i rozsyłając przeciwników
po całym magazynie. Tristan znał tę moc i wiedział, że używanie jej w nadmiarze
ma swoje konsekwencje.
Widział też,
że część powalonych za jej pomocą ludzi, powoli otrząsa się, łapiąc za głowę.
Zaraz ponownie przyłączął się do walki. Przemknął więc cicho do każdego z nich
i petryfikował ich. Łamał różdżki. Wiązał ich zaklęciami, podczas gdy za jego
plecami, krzyki bólu i dźwięki zaklęć coraz bardziej się nasilały.
Widział, tę
przerażającą chwilę, gdy Serena poślizgnęła się na kałuży krwi Drake'a i padła
na ziemię, a Lydia niczym wściekły tygrys rzuciła się na nią i zaczął uderzać
jej głową i posadzkę. Jej pięść trafiła Serenę w twarz, a ta otrząsając się
próbowała skupić wzrok.
Gabriel
krzyknął jej imię. Odepchnął zaklęciem przeciwnika i zaczął biec w jej
kierunku, jednak kilku jeszcze stojących przeciwników trafiło go w plecy
zaklęciami i padł na ziemię.
Serena na
szczęście tego nie widziała. Ledwo widząc wściekłą twarz Lydii, objęła dłonią
jej nadgarstek i posłała w nią wiązkę naelektryzowanej mocy. Dziewczyna
poleciała na olbrzymią metalową konstrukcję regału i osunęła się po nim bez
życia.
J.J.
zmaterializowała się kilka metrów dalej wraz z przywódcą, który posłał w jej
stronę kombinację zaklęć, którą ja powaliła. Dziewczyna oddychała z trudem,
patrząc jak Przywódca zbliża się do niej. Stanął nad nią i wycelował w nią
różdżką.
- Powiedz pozostałym... że nadchodzimy. Crucio!
W archiwum rozległy się
rozdzierające wrzaski Jennifer.
Tristan zaczął
biec.
Serena zdołała
podnieść się na kolana. Zobaczyła leżącego na ziemi, nieprzytomnego Gabriela
oraz J.J. rzucającą się po podłodze z niewyobrażalnego bólu. Okrążało ją
siedmiu nadal stojących przeciwników. Krzyki J.J. nie ustawały, jakby próbowano
wyrwać z niej duszę gołymi rękami.
- Nie... - szepnęła Serena. - J.J... - wyciągnęła rękę w kierunku przywódcy i
posłała w niego falę psychicznej energii, przez co zgiął się w pół i złapał za
skroń z wrzaskiem.
Serena nie widziała
jednak, że stojacy za nią czarodziej, celuje prosto w jej głowę. Tristan wpadł
na niego wrzeszcząc:
- Sectusempra! - czarodziej padł na
podłogę zalewając się krwią.
- To ON!! Brać
go! Brać go żywego!! - zaczęli wrzeszczeć pozostali.
J.J. wykorzystała
pomoc Sereny i zamieszanie, wyciągnęła podręczny nóż z buta i wbiła go w stopę
Przywódcy, a gdy ten ponownie nachylił się oszołomiony bólem i wściekłością,
wycelował w nią różdżką ze śmiertelnym zaklęciem na ustach, wyrwała nóż z jego
ciała i chlasnęła nim na oślep. Z żyły polała się krew. J.J. zamrugała
zaskoczona, widząc jak Przywódca łapie się za gardło. Z pomiędzy jego palców
wypływała gęsta, gorąca posoka. Mężczyzna zaczął się dławić, a chwilę potem
runął tuż obok Jennifer.
Serena widząc
jak przeciwnicy otaczają Tristana podźwignęła się na nogi. Dwójka z nich
odwróciła się w jej stronę i zaczęła rzucać w nią zaklęciami. Odbijała je
uparcie prząc na przód.
Rozległ się
odgłos rozbitego szkła i w całym archiwum rozbłysło oślepiające białe światło. Tuż
za Tristanem pojawiła się ogromna dziura w przestrzeni. Nie zastanawiając się
dwóch czarodziejów, z którymi walczył po prostu rzuciło się na niego i siłą
impetu przeskoczyło z nim przez portal.
- NIEE!! - Serena rzuciła się biegiem w stronę
portalu, ale powstrzymało ją jedno z zaklęć, rzucone przez przeciwnika. Padła
na ziemię, wijac się z bólu i patrzac, jak ostatni morganiści przeskakują przez
dziurę w przestrzeni i znikają.
Chwilę potem
zapadła ciemność, a portal zniknął.
- Nie... - szepnęła Serena. - Dziadku...
NIE...!
- Serena!? - rozległ się niewyraźne i
zniekształcony krzyk J.J., która z trudem podnosiła się na nogi. Była cała we
krwi. A ten człowiek, w którego krwi stała... A on... Poczuła gwałtowne
mdłości. Nie. Nie mogła teraz o tym myśleć. Zataczając się ruszyła w stronę
Sereny. - Co się stało?
- Zabrali go... Zabrali dziadka - powiedziała
w szoku Rena.
- Co z Gabrielem?
Serena
gwałtownie odwróciła głowę. Jęknęła i poderwała się z ziemi, żeby dotrzeć do
Gabe'a.
- Gabe?! - odwróciła go na plecy i potrząsnęła
nim. - Gabe?!
Gdy jęknął
zalała ją fala ulgi. Pochyliła głowę i położyła czoło na jego piersi. J.J.
padła na kolana obok niej. Położyła jej rękę na ramieniu i ścisnęła.
- Musimy szybko poinformować naszych o tym, co
się tu stało. Zaczynamy znikać... - powiedziała.
- Co?! -
Serena spojrzała na swoją dłoń. Zrobiła się blada. Bardzo blada. Dłonie
J.J. były już niemal przezroczyste. Pojedynek z przywódcą musiał ją wiele
kosztować.
- Zużyliśmy zbyt dużo mocy. Piasek czasu się
wyczerpuje...
- Ja pójdę. Nadal wyglądam jak człowiek...
Zajmij się Gabrielem - Serena z trudem podniosła się na nogi i powolnym biegiem ruszyła w kierunku wyjścia.
Arthemis i James zostali zbudzeni przez przerażoną i
oszołomioną Rose.
- WSTAWAJCIE! WUJEK HARRY MÓWI, ŻE BYŁ ATAK NA
MINISTERSTWO!
Oszołomieni
wyskoczyli z łóżka. Złapali za ciuchy i zaczęli się pośpiesznie ubierać.
- Ktoś zginął? - zapytała Arthemis, wkładając
broń w uprzęże i pasy.
- Nie wiem. Wujek powiedział, że mam was
natychmiast zawiadomić.
James był
gotowy pierwszy, Arthemis dogoniła go chwilę potem.
- Atak na Ministerstwo? Ponowny w tak krótkim
czasie?! To bez sensu! - warknął James.
- Nie wiemy, czy chodziło im o coś
konkretnego, czy ponownie chcieli wzbudzić panikę... - odpowiedziała.
Biegiem
przemierzali nadal uśpiony i cichy zamek. Gdy dotarli do gabinetu dyrektora,
czekała na nich Hermiona, pośpiesznie wprowadziła ich do środka.
- Co się dzieje? - zapytała Arthemis.
- Grupa
Morganistów zaatakowała Archwium.
Arthemis serce
zamarło.
- Dlaczego?
Hermiona
spojrzała na nią. Ręka, którą położyła na ramieniu Arthemis, drżała.
- Szukali twojego ojca...
- CO?! - Arthemis się zachwiała.
- Ale nic mu nie jest?
Hermiona
wrzuciła do kominka garść proszku. W jej wzroku było zbyt dużo żalu, strachu i
współczucia.
- Czekają na was...
Arthemis
wskoczyła w płomienie, krzycząc "Ministerstwo Magii!".
Tato! -
wrzasnęła w myślach, a jej szamocząca się moc domagała się uwolnienia.
Popuściła jej wiązku, szukając połączenia, śladu jego aury, coraz dalej i
dalej, ale napotykała tylko pustkę. Przerażającą zimną pustkę.
Nie! Tylko nie
jej ojciec!
Gdy wylądowała
na błyszczącej posadzce Ministerstwa Magii, pochwyciły ją dłonie pana Pottera.
Za nią zmaterializował się James i pani Weasley.
- Idziemy do Archiwum. Musimy porozmawiać z
dzieciakami, dopóki mamy szansę - rzucił, pociagając ją za sobą do biegu.
- Co to znaczy? - zapytała Arthemis.
- Wydaje mi się, że zaraz ich stracimy.
- Wiadomo, co z moim ojcem?
- Zabrali go. Wykorzystali dwukierunkowy
portal, żeby porwać go z Ministerstwa.
Arthemis
musiała z całej siły powstrzymywać swoją kipiącą moc, przed rozwaleniem tego
wszystkiego. Dlaczego?! Dlaczego jej ojciec?
Wpadli do
Archwium. Arthemis zrozumiała, czemu pan Potter nie przeniósł stąd dzieciaków.
Zadawanoby zbyt dużo pytań. Gabriel powoli zanikał, a Serena... Serena była
jedynie kształtem, widocznym na tle jednego z regałów.
Arthemis
przypadła do niej.
- Co się stało? - zapytała Gabriela, który
wyglądał najstabilniej.
- Mieli przewagę liczebną - szepnął głos za
nią. Odwróciła się, ale zobaczyła tylko złoty piasek, przebierający kształt
człowieka. - A nasz czas się kończy - dodał głos J.J.
- Wpadli tutaj szukając pana Northa. Chcieli
dorwać Łowcę, bo wie o czymś czego chce Morgana - wyjaśnił Gabriel.
- Gdy zaczęliśmy z nimi walczyć, powiedziałam
mu, żeby się nie wychylał. Myślałam, że posłuchał - powiedziała cicho J.J.
- Wydaje mi się, że to on spetryfikował i
związał wszystkich tych, których Serena powaliła swoją mocą, żeby już nie mogli
nas atakować.
- Ale było ich ponad dwudziestu... Na
szczeście nie wszyscy dysponowali takimi umiejętnościami, jak ich przywódca.
Nie mam pojęcia jak J.J. umiała stawić mu czoła...
- Zakon Merlinistów, jest nazywany Zakonem
Kruka. Część z nas udoskonaliło starożytną technikę walki, która pozwala nam
zamazywac materialne kształty naszej osoby i wykorzystywac naszą własną
energię, jako broń. Nazywamy ich Białymi Krukami. Tylko oni są w stanie walczyć
z Dragonami Morgany, którzy władają mroczna i potężną magią. Z pozostałymi morganistami
mogłam sobie poradzić, ale przywódca, był jednym z Dragonów... - wyjaśniła J.J.
której głos stawał się coraz oddleglejszym echem.
- Przepraszam - szepnęła Serena do Arthemis. -
Gdyby nie próbował mnie uratować nie odkryliby go...
- Gdyby nie próbował
ratować własnej wnuczki, nie byłby Tristanem Northem - powiedziała spokojnie Arthemis.
- Teraz wasza kolej by odpocząć... Potrzebujemy was w pełni sił.
- Znaleźliśmy go - powiedział cicho Gabriel. -
Znaleźliśmy Mistrza Zakonu Kruka. Nazywa się...
- Heming Pickerton - dokończył za niego nieznajomy
głos. - A jestem jego zastępcą...
Arthemis usłyszała
jeszcze szept J.J. "Dziadek", zanim złoty piasek rozpłynął się w powietrzu.
W tym samym momencie Serena niczym pył zdmuchnięty przez wiatr przeciekła jej przez
palce, a Gabierl w jednej chwili zniknął im z oczu.
Spojrzała na człowieka,
który nagla przybył. Był to wysoki blondyn o oczach niebieskich, jak chabry. Przez
jego lewy policzek przebiegała blizna znikająca w zaroście. Mógł byc w wieku ojca
Arthemis. Ubrany był strój bojowy przypominający ten, którzy nosili aurorzy. Na
prawej dłoni miał tatuaż przedstawiający kruka.
Za nim stało kolejnych
sześć osób. Byli ubrani identycznie z wyjątkiem chust zawiazanych na twarzy, zakrywających
im nosy i naciągniętych kapturów, który odsłaniały jedynie oczy.
- Nazywam się Marcosias
Jarou. Dowodzę jednostkami militarnymi Zakonu Kruka, chcemy was prosić o pomoc...
- Szukaliśmy was...
Znamy sytuację i z całego serca witamy was...
- Jak tu trafiliście? - zapytała Hermiona.
- Moi szpiedzy poinformowali mnie, że Dragoni Morgany
polują na niejakiego Tristana Northa. Chcieliśmy zapewnić mu ochronę zanim do niego
dotrą. Gdzie on jest?
- Spóźniliście się - powiedziała cicho Arthemis.
James pomógł jej
wstać. Spojrzał na Marcosiasa.
- Został porwany. - Położył rękę na ramieniu Arthemis.
- Chodź, musimy się spakować i ruszyć za nimi. Mamy jeszcze szansę go znaleźć...
Arthemis wyrwała
się i spojrzała na niego z płomieniem w oczach.
- Nie lekceważ mojego ojca! - warknęła.
- Nie lekceważę - powiedział uspokajająco James.
- Ale z każdą minutą nasze i jego szanse maleją.
- Jest wystarczająco intelignetny, żeby przetrwać,
szczególnie jeżeli ma coś, czego od niego chcą. A my mamy własną misję James. Musimy
uratować ostatni klucz...
- My go znajdziemy - powiedział nieoczekiwanie
Marcosias. - Musimy wiedzieć, czego od niego chcą...
- Przez ostatnie trzy lata mój ojciec pracował
nad znalezieniem źródła młodości. Tylko tyle wiem. Wszystkie mapy i dane zawsze
miał w gabinecie w domu...
- Jeżeli Morgana chce wykorzystać źródło młodości
to znaczy, że jeszcze nie wpełni włada swoją mocą i ciałem. A dopóki twój ojciec
jej tego nie zdradzi nasze szanse na zabicie jej się zwiększają. - Spojrzał na swoich
ludzi. - Będziemy działać szybko...
Jednocześnie skinęli
głowami.
Marcosias wyciągnął
rękę w kierunku Harry'ego.
- Nasz Mistrz spotka się z wami w tym miejscu -
na dłoni Harry'ego pojawił się tatuaż. - W tej wojnie nie możemy walczyć sami -
dodał, a potem cała niezwykła grupa rozpłynęła się w powietrzu.
- Przykro mi, Arthemis - powiedziała cicho Hermiona.
Arthemis potrząsnęła
głową.
- Nic mu nie będzie. Mój ojciec wie, że spotka
go coś o wiele gorszego jeżeli będę musiała go szukać w zaświatach... - mruknęła
złowieszczo. - Czy mogłaby Pani zaopiekować się Archerem?
- Oczywiście.
- James, chcę wyruszyć do Indii już dzisiaj - powiedziała,
odwracając się w jego kierunku.
Skinął głową, powstrzymując
się od objęcia jej. Była jak hartowana stal, ale cała aż dygotała w środku.
- Nie traćmy czasu... - dodał zamiast tego, łapiąc
ją za rękę. Skinął ojcu głową i teleportował się wraz z Arthemis.