poniedziałek, 22 stycznia 2018

Arthemis North (Rok IV, Rozdział 1)

ELITA HOGWARTU - NASTĘPNE POKOLENIE

cz. I

LUSTRZANY POKÓJ



Arthemis North

U wybrzeża Szkocji leży mała zamglona wysepka Arran. Jej oddalenie i odosobnienie sprawia, że ludzie raczej stronią od jej zielonych pastwisk i stromych klifów. Wichry nie przywiewają tu wielu obcych, a morze co dzień śpiewa dla jej mieszkańców wzburzoną pieśń. Ten mały zakątek świata stał się azylem, domem dla wielu spragnionych spokoju ludzi. Ludzi pragnących zachować swoje sekrety i tajemnice. Wielu, więc dziwacznych ludzi sprowadzało się na Arran. Jednakże największą sensację wzbudzał z pewnością mieszkaniec znad samego brzegu morza - Tristan North.
     Tych niewielu mieszkańców Arron, nigdy nie było we wspaniałym dworze, ba nigdy nawet go nie widziało, gdyż otoczony był wysokim murem, za którym ciągnął się kilometrowy park ze starych dębów i klonów. Jednakże wydawało się jakby nie miał w sobie życia.
            Wszyscy z pobliskiej wioski zdawali się mieć świadomość, że szanowny pan North nie życzy sobie towarzystwa. Wokół posiadłości działy się dziwne rzeczy. Gdy ktoś postanowił odwiedzić pana Northa, nagle zdawał sobie sprawę, że stoi przed żelazną bramą, ale zupełnie nie wie, dlaczego.
            Pan North rzadko kiedy opuszczał domostwo za wysokim murem. Czasami widziano go w towarzystwie dziecka- młodej dziewczynki o długich kasztanowych włosach, bardzo chudej i jakby zbyt bladej. Ale im więcej lat mijało tym, rzadziej mieszkańcy wioski widywali pannę North.
            Nikt nie pamiętał  kiedy Northowie się sprowadzili. Wiedzieli tylko, że kiedy dziewczynka skończyła jedenaście lat, przestali ją w ogóle widywać poza ogrodzeniem wokół starego dworu.
            Tristanowi Northowi ta sytuacja bardzo odpowiadała. Miał wiele sekretów i nie chciał by obcy ludzie wtrącali się w jego życie. Ponieważ nikt, absolutnie nikt z jego sąsiadów nie mógł się dowiedzie, że pan North jest najprawdziwszym na świecie czarodziejem. Gdyby to się wydało… cały świat czarodziejów byłby w niebezpieczeństwie. Dlatego odosobnienie na wyspie było najlepszym rozwiązaniem, szczególnie, że musiał chronić swój skarb. Skarb najważniejszy ze wszystkich. Skarb, który właśnie rzucał w niego kolejną serią bibelotów stojących na marmurowym kominku.
            Gdy szklany jednorożec z piskiem zaczął wyrywać się z dłoni czternastoletniej dziewczyny, a potem przeleciał przez pokój uderzając go w bark, wyprowadzony z równowagi pan North, powiedział:
            -           Arthemis, przestań zachowywać się jak rozwydrzona małolata, albo obiecuję, że na złość tobie się nie zgodzę.
            Dziewczyna nazwana Arthemis spuściła oczy i przyglądała się jak figurka jednorożca biega na trzech nogach w poszukiwaniu rogu. Wzięła wdech:
            -           Tato, chcę iść do szkoły jak wszystkie normalne czarownice!
            -           Tylko, że nie jesteś normalną czarownicą, Arthemis, niech to do ciebie dotrze…
            -           Przecież się od nich nie różnię, aż tak bardzo. Nie chcę być odmieńcem.- Arthemis spojrzała na ojca z błaganiem w oczach.
     -      To nie jest dobry pomysł- upierał się pan North.
     -      Mówisz tak od trzech lat!- wypomniała mu sfrustrowana dziewczyna.
     -      Bo to prawda…
     -      Dlaczego?!
     -      Bo nie umiesz jeszcze panować nad zdolnościami.
            -           Ale radzę sobie coraz lepiej. A szkoła jest od tego, żeby mnie tego nauczyć!- Wydała z siebie zirytowany okrzyk i ostentacyjnie odwróciła się do okna.- Nie możesz mnie tu więzić.
     Tristan North opadł na fotel i z ponurą miną obserwował zdenerwowaną córkę.
     -      Nie wiedziałem, że tak to odbierasz… Boję się o ciebie Arthemis…- powiedział
poważnie.
     Arthemis westchnęła głęboko i spojrzała na ojca.
     -      Wiem, ale przecież sobie poradzę…
            Pan North patrzył na nią z powątpieniem. Uklękła przy jego fotelu z błagalnym wzrokiem powiedziała:
            -           Chcę mieć przyjaciół… Chcę poznać ludzi w moim wieku, mieć problemy z nauką, z chłopakami, z przyjaciółkami… Chcę iść do szkoły.
            Mimo, że rozumiał argumenty córki nie był przekonany, że jej wyjazd do szkoły to jest najlepsze rozwiązanie. Tyle niebezpiecznych rzeczy mogło ją spotkać. Tyle przykrych momentów. Chciał, żeby została z nim w domu, gdzie zawsze mógł jej pomóc.
            -           Arthemis, trafisz do czwartej klasy… do czwartej, rozumiesz? Wszyscy będą się znali, przez wiele tygodni będziesz po prostu obcą. Będzie ci ciężko… te wszystkie negatywne emocje mogą źle na ciebie wpłynąć- chciał przekonać córkę.
            -           Wiem- powiedziała z mocą, co miało przekonać ojca, że naprawdę wie.- Ale to jest już mój problem. Realny problem, a nie…- szukała odpowiedniego słowa- wyimaginowany. Ważne jest to, co teraz a nie to, co przypuszczalnie może się stać za jakiś czas… A ty już próbujesz mnie do tego przygotować, jakby to była sprawa najwyższej wagi…
            Podenerwowany pan North zaczął nieubłaganie wydeptywać koleinę w wysłużonym dywanie, który wyglądał jakby zdarzyło się to nie po raz pierwszy.
            -           Twoje zdolności to nie jest nieistotny problem, który można lekceważyć. Nie zdajesz sobie sprawy, co się stanie, gdy znajdziesz się w tłumie rozemocjonowanych nastolatków i rzeczy, których nigdy nie dotykałaś. Tyle uczuć i wspomnień na raz może cię przeciążyć i złamać tę blokadę, którą z takim trudem stworzyłaś…
            Pan North rzucił jej surowe spojrzenie. W odpowiedzi Arthemis przewróciła oczami.
            -           Tato, ja wiem… Ale prędzej, czy później i tak będę musiała się z tym zmierzyć.
            Pan North tracił swoje argumenty i w głębi świadomości wiedział, że tę partię wygrało jego dziecko. Jego jedyne dziecko. Wyjątkowe dziecko.
            -           Będziesz musiała zrezygnować z nauczania w domu, z moich lekcji. Nie będziesz mogła używać czarów poza szkołą, aż do siedemnastych urodzin. Nie będziesz mogła grać…
     Arthemis jakby się skurczyła przy jego słowach.
     -      … no i, nie będziesz mogła zabrać ze sobą Archera.
            Przystanął w miejscu i spojrzał na nią surowo. Jakby chciał, żeby zrozumiała, ale Arthemis wiedziała, chociaż wcale nie chciała wiedzieć, że próbuje u niej wywołać poczucie winy i uczucia, którym zawsze ulegała. Świadomość ta bolała, że tata wykorzystuje jej dar, jej uczucia, żeby ją przekonać. Na jej kolanach ułożyła się wielka psia głowa w kolorze najlepszych herbatników z Miodowego Królestwa.            Arthemis pogłaskała labradora po kudłatej głowie.
            -           Wiem- powiedziała cicho.- Ale sam powiedziałeś, że nie ma nic za darmo. Będzie mi trudno z tego zrezygnować. Nikt nie był lepszym nauczycielem od ciebie… i nie ma lepszego kompana niż Archer.
            Pan North przez dłuższą chwilę patrzył z ciężkim sercem na córkę.
            -           Pozwolę ci jechać. Ale musisz być pewna…
            Arthemis skinęła głową. Spojrzała w oczy swojego psiego kompana i miała wrażenie, że pies dokładnie wiedział, o czym rozmawiali, bo zaskomlał cicho i wsunął mokry nos pod jej długie palce.



Była już połowa sierpnia a ona jeszcze nie zdecydowała. Hogwart od zawsze był jej marzeniem, ale ojciec uświadomił je to, co od dawna wiedziała, a co wypowiedziane na głos stało się przerażająco realne.
            -           Archer!- zawołała idąc do frontowych drzwi. Drzemiący w najlepsze przed kominkiem pies, natychmiast zerwał się na nogi i pognał za nią.
            Wyszła do ogrodu. Tegoroczne lato było tak upalne, że miało się wrażenie, iż wszystko jest lepkie i rozgrzane do białości.
            Arthemis wciągnęła duszne powietrze w płuca. Otworzyła oczy i rozejrzała się.
            Dworek w starym stylu położony nad brzegiem morza zbudowany był z białego marmuru. Okna przepuszczały światło o każdej porze dnia. Z każdego parapetu zwisały cudowne, bujne pelargonie. A gdzie niegdzie bluszcz piął się po ścianach. Posiadłość ogrodzona była grubym murem. Tylko od wschodu ciągnęło się morze. Ich własny skrawek morza. Lubiła ten dom. Lubiła tu mieszkać. Uwielbiała promienie słońca prześlizgujące się po wysokich drzewach, lubiła kwitnące wszędzie kwiaty i niespokojny szum fal, który towarzyszył jej od kiedy pamiętała. Z ciężkim sercem poklepała stare mury i rozejrzała się za psem. Jednak Archer pognał między drzewami i zniknął jej z oczu. Pobłażliwie pokręciła głową.
            Pstryknęła palcami, ale to wystarczyło, by pies pognał z radością w jej stronę. Wolnym krokiem poszli na plażę. Usiadła na zwilgotniałym piasku i zapatrzyła się na tonące w morzu słońce. Obok niej przebiegł Archer, który wpadł do wody i ochoczo zaczął szczekać na falę.
Arthemis roześmiała się, ale zaraz spochmurniała na nowo. Słysząc ją Archer pognał w jej stronę obryzgując wszystko wodą.
            -           Och, Archer już sama nie wiem czego chcę- powiedziała przepełniona frustracją. Pies w odpowiedzi położył jej głowę na kolanach.
            Tato, czemu nie chcesz mi pomóc? Czemu mnie nie poprzesz zamiast mieszać mi w głowie- pomyślała rozgniewana.
            Kochała ojca najbardziej na świecie. Miała tylko jego i na myśl o rozstaniu pękało jej serce. Byli razem. Zawsze razem. Wspierając się w najgorszych chwilach. Przetrwali śmierć mamy. Nauczyli się żyć z jej przekleństwem. Do diabła, to tata zawsze powtarzał jej, że za wszelką cenę należy dążyć do spełnienia marzeń, choćby cały świat mówił, że ci się nie uda. Jak mógł jej to wpajać przez czternaście lat, a teraz zaprzeczać wszystkiemu, z powodu jednego głupiego problemu? Pouczał ją, żeby za żadne skarby nie dała sobie wmówić, że jest gorsza, czy dziwaczna. A teraz wszystko wskazywało na to, że sam tak o niej myślał, nie chcąc puścić jej do szkoły, co powinno stać się już dawno temu!
            Och!- krzyczała w duchu sfrustrowana. – Mamo, tak bardzo mi ciebie brakuję! Ojciec ciebie na pewno by posłuchał… Powiedziałabyś mi co robić!
            Straciła matkę, gdy miała dziewięć lat. Ale jej obraz zachował się w jej pamięci tak dokładnie, jakby stanęła przed nią zaledwie wczoraj.
            Althea, Thea North była cudowną, uśmiechniętą i promieniującą radością kobietą o blond włosach i zielonych oczach. Była wysoka i smukła jak trzcina, a córkę kochała najmocniej na świecie. I właśnie za tą miłością, czułością i tym cichym, radosnym spokojem, który mówił, że wszystko będzie dobrze, Arthemis tęskniła najbardziej.
            Pamiętała godziny spędzone z na lekcjach gry na fortepianie, sadzenie kwiatów, czytanie baśni wieczorami, i te chwile kiedy nie mogła oderwać oczu od całkowicie sobie oddanych rodziców.
            Przez kilka lat nie umiała pogodzić się z jej śmiercią, z tym, że już nie może liczyć na jej obecność, a nie wiedziała czy uporałaby się z tym w ogóle, gdyby nie było przy niej ojca. A teraz siedziała na plaży i tak strasznie się bała, że podejmie złą decyzję, za którą zapłaci utratą także jego. Nie miała żadnej pewności, że ojciec się od niej nie odwróci, że nie będzie na nią zły, że zostawia go samego…
            Ale mama na pewno chciałaby żebym poszła do szkoły, przeszło jej przez myśl, chciałaby, żebym miała przyjaciół, poznała nowych ludzi. Przecież uważała, że ludzie są najważniejsi.      Gdy żyła ich dom zawsze wypełniony był ludźmi.
Tylko Thea z radością pokazywała i opowiadała o wszystkich swoich grzechach młodości, mówiąc, że człowiek jest tylko człowiekiem i ma prawo popełniać błędy. A jedyne, czego należy się wstydzić to krzywdzenia innych ludzi.
            Arthemis spojrzała na swoje dłonie.
            Och, gdyby nie wy wszystko byłoby normalne i nigdy nie musiałabym się zastanawiać, czy iść do szkoły, czy nie… po prostu ojciec sam by ją posłał do Hogwartu kiedy był na to czas- pomyślała.
            A to właśnie jej dłonie były jej problemem. Arthemis miała dar… a raczej przekleństwo, jak sama uważała.
            Pamiętała szok, przerażenie i mimowolne zaciekawienie rodziców, gdy zaczęła szczebiotać o tym, co czasami widzi, gdy czegoś dotknie. I gdy oni zrozumieli co to może oznaczać.
            Arthemis posiadała bardzo rzadki dar. Dla niektórych czarodziejów było to niemal tak specyficzne i przerażające jak mówienie językiem wężów. Była empatką, potrafiła współodczuwać. Ale o ile można było przewidzieć co się będzie działo z wężoustym o tyle dar empatii u każdego ujawniał się inaczej. Arthemis słyszała, że u mugoli też się to zdarza, ale o wiele słabiej niż u czarodziejów.
            Arthemis widziała. Dotykając dłonią przedmiotu widziała jego historie. Czuła to, co jego stworzyciel, właściciele, czy przypadkowe osoby, które go dotknęły. Jak na przyśpieszonym mugolskim filmie widziała obrazy, sceny, czasami słyszała głosy przeniesione na niego przez jakiegoś człowieka.
            Ale na tym nie koniec, bo jej dar dotyczył też ludzi. A raczej ich emocji i przeszłości. Oczywiście nie widziała wszystkich wspomnień. Ludzki umysł to skomplikowana rzecz i dzięki Bogu nie miała umiejętności, która by pozwalała go spenetrować do głębi.
            Tak więc jej dłonie uczyniły ja więźniem we własnym domu a jej kontakt z żywymi istotami ograniczyly do ojca i psa.
            Jednak po latach ćwiczeń nauczyła się to blokować. Umiała nad tym panować i widziała tylko wtedy kiedy chciała. A przecież nikt chyba nie pomyślał, że naprawdę chciała to wszystko widzieć i wiedzieć.
            Może jednak ojciec ma rację? Nie wiedziała przecież, co się stanie gdy znajdzie się wśród setek uczniów Hogwartu, a ich emocje pomkną w jej stronę bombardując barierę… Tylko emocje wyczuwała bez bezpośredniego kontaktu i te były najtrudniejsze w blokowaniu, więc może tylko jej się wydawało, że jest na to gotowa?
            No, ale przecież jej dar miał też dobre strony. Mogła pomagać innym lepiej ich rozumiejąc no i poznawała książki w zaledwie sekundę po ich delikatnym dotknięciu, co zapewne powinno pomóc w studiowaniu magii. A trzeba pamiętać też o tym, że nigdy nie zapominała… Nigdy niczego nie zapominała.
            Bała się. Ba, była przerażona. Ale wiedziała, że sobie poradzi. Chciała poznać nowy świat, nową nieznaną rzeczywistość. Chciała… chciała być zwyczajną czarownicą i nic jej w tym nie przeszkodzi…- powzięła nagle stanowczą decyzję.
            Pies zwiesił smętnie głowę jakby wiedział o jej decyzji i zaskomlał żałośnie.    


            Na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy, gdy Arthemis wreszcie wróciła do domu. Ojca odnalazła w pokoju, który przez ostatnie lata służył im za pracownię. Było tu pełno książek, podręczników, przyborów… jednym słowem wszystko, co mogło służyć do nauki magii. Pamiętała nieskończone ilości lekcji, niezliczone zaklęcia, wybuchy, niepowodzenia i sukcesy. Wiedziała, że czasami ojciec musiał się czegoś sam nauczyć, żeby móc jej to później wytłumaczyć. Ale i tak nigdy nie zdołał jej przekonać do eliksirów, numerologi, czy choćby astronomii. Za to jego opowieści z historii magii uwielbiała. W jego ustach każde wydarzenie było fascynującą przygodą. Jednak najbardziej lubiła zajęcia praktyczne. Rzucanie zaklęć, transmutację, zaklęcia obronne… wykraczała znacznie poza to, co powinna umieć osoba w jej wieku.
            Wyrwała się z zamyślenia i popatrzyła na zadumanego, pochmurnego ojca.
            -           Już nie pamiętam ile razy upadłam tutaj na tyłek, próbując zablokować twoje klątwy- powiedziała wesoło, żeby zwrócić na siebie uwagę.
            -           Przecież ty niczego nie zapominasz- mruknął cicho.
            Arthemis nie czuła się teraz mile widziana w tym pokoju. Nigdy nie sądziła, że kiedyś między nimi pojawi się taka bariera. Przełknęła ślinę i uśmiechnęła się, starając się robić dobrą minę do złej gry.
            -           Tato, tak strasznie będę za tobą tęskniła- wykrztusiła w końcu. Ogarnęła wzrokiem pokój i ścisnęło jej się serce, gdy na raz setki wspomnień stanęły jej przed oczami.
            -           A więc podjęłaś decyzję?- powiedział ojciec sztywnym głosem, jakiego jeszcze u niego nie słyszała. Czuła bijącą od niego urazę.
            Pełna żalu tylko pokiwała głową.
            -           W takim razie jutro udam się do Hogwartu porozmawiać z dyrektorem- pan North wstał i podszedł do okna. Nie chciał być zły, rozczarowany i zdradzony. A jednak czuł się jakby los po raz kolejny mu coś odebrał.
            Usłyszał za sobą jakiś dźwięk, jakby ktoś zachłysnął się powietrzem. Czasami tak łatwo było zapomnieć…
            Zacisną ręce na parapecie i odwrócił się. Stała ze spuszczoną głową w drzwiach Sali, w której przeżyli tyle samo śmiechu co zgrzytania zębów. Wydawała się taka mała, taka bezbronna.
            Jego dziecko… takie normalne, że często nie pamiętał, że jest takie niezwykłe. Że nawet nieświadomie może ją zranić… Musiała czytać w jego uczuciach jak w otwartej księdze.
     Westchnął i podszedł do niej.
     -      Arthemis, wiesz, że mnie nie zawiodłaś, prawda?
     -      Jesteś tak strasznie zły…
     -      To chwilowe- powiedział zakłopotany.- Przejdzie mi…
            Nieśmiało podniosła na niego wilgotne oczy. Delikatny uśmiech zakwitł na jej wargach. Na wszystkich bogów, była tak strasznie podobna do matki…
            Wziął ją za rękę. Próbowała się wyrwać, ale nie pozwolił jej. Pokazał Arthemis wspomnienie o niej jakie zachował. Jej malutkiej z piąstką zaciśniętą wokół jego palca, z wielkimi, zbyt inteligentnymi oczami jak na niemowlaka.
            -           Posłuchaj… zawsze będziesz moją dziewczynką… obojętnie jak daleko stąd się znajdziesz.
            Pocałował ją w czoło i zostawił samą. 
            Arthemis opadła na poduszki, na które podała już setki razy, z miną człowieka, w którym ulga miesza się ze smutkiem.
           

Z zadziwiającą szybkością mijał czas…
            Jej nowy kufer został wypełniony książkami, szatami, szatami na zmianę, podręcznikami, ingrediencjami i mnóstwem innych rzeczy.
            Na biurku Arthemis spoczywały listy ze szkoły, pozwolenie na odwiedzanie Hogsmeade, niezapisane pergaminy i nowa klatka z szarą sową, która otrzymała imię Aurora.
            Im bliżej pierwszego września tym mniejszym zapałem do wyjazdu pałała Arthemis.       Przyłapywała się na tym, że za wszelką cenę próbuje znaleźć jakiś istotny powód, żeby pierwszego września nie wsiąść do pociągu.
            Ale nie tylko ona dbała o to, by w zwykle pogodnym i radosnym domu panowała przytłaczająca i ponura atmosfera.
            Archer jakby zdawał sobie sprawę, ze zbliżającego się wyjazdu swojej pani, nie odstępował jej na krok i bez przerwy spoglądał na nią wzrokiem pełnym wyrzutu.
            Ale to było niczym w porównaniu z zachowaniem pana Northa, który stał się milczący i mrukliwy pomimo swoich wcześniejszych zapewnień, że to przecież chwilowe.
            Arthemis żałowała, że rozstaną się w taki sposób i bała się, że na zawsze zniszczyła coś między sobą i ojcem. Nie mogła znieść myśli, że gdy wróci do domu na Boże Narodzenie będzie je musiała spędzić w cichy i pozbawiony radości sposób.
            Jedyne pocieszenie znajdowała w muzyce. Kładąc palce na czarno-białej klawiaturze przypominała sobie wszystkie żmudne ćwiczenia pod czujnym okiem matki, radosne i smutne melodie, które razem grywały. Czasami żałowała, że może odtworzyć zasłyszaną melodię, a nie może powtórzyć tego jak śmiała się jej mama. Ponadto spędzając czas przy fortepianie miała wrażenie, że ojciec słucha jak gra, ale nigdy nie dał tego po sobie poznać.
            Dzień przed wyjazdem do szkoły Arthemis była już tak sfrustrowana zachowaniem ukochanego rodzica, że zastanawiała się czyby nie użyć swojego daru celowo i z premedytacją by dowiedzieć się co czuje jej ojciec. Jednak nie odważyła się tego zrobić. Pamiętała każde słowo ojca o tym, że należy szanować cudzą prywatność. Była pewna, ze jej zazwyczaj spokojny ojciec dostałby szału gdyby wiedział, co zrobiła.


            Ukrywała się więc w pokoju, mając za towarzystwo zły humor, ciche wyrzuty sumienia, obrażonego psa i sowę, która chyba jej nie lubiła.

4 komentarze:

  1. Hej,
    zapowiada się bardzo interesująco... ta walka, zaciekła walka Artchemis z ojcem o wyjazd do Hogwartu, wspaniale przedstawiona... czyżby Archer to miał jakiś szósty zmysł? ale i Tristisna rozumiem boi się o córkę, a także przez tyle lat miał ją tylko dla siebie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    och zapowiada się to bardzo interesująco... ta walka Artchemis z ojcem o wyjazd do Hogwartu, taka zaciekła... naprawę wspaniale wyszła... Archer to ma chyba jakiś szósty zmysł? Tristiana doskonale rozumiem boi się o córkę, no i przez tyle lat miał ją tylko dla siebie... a teraz zostanie w tak wielkim domu sam, no z psem ;)
    Weny, weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. No to zaczynamy czytanie po raz 3 😁 Nadal jestem pod wrażeniem twoich umiejętności w opisywaniu i przedstawianiu postaci 😉 I uwielbiam fakt, że Tristan próbował przekonać ją do dostania w domu psem 😂

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    kochana bardzo tęsknię za tą historią... a w ramach takiego przypomnienia postanowiłam jeszcze raz przeczytać od początku...
    och zapowiada się to bardzo interesująco... ta walka Artchemis z ojcem o wyjazd do Hogwartu, taka zaciekła... naprawę wspaniale wyszła... Archer to ma chyba jakiś szósty zmysł? Tristiana doskonale rozumiem boi się o córkę, no i przez tyle lat miał ją tylko dla siebie... a teraz zostanie w tak wielkim domu sam, no z psem ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń