ELITA HOGWARTU -
NASTĘPNE POKOLENIE
cz. I
LUSTRZANY POKÓJ
Arthemis North
Tych niewielu mieszkańców Arron, nigdy nie
było we wspaniałym dworze, ba nigdy nawet go nie widziało, gdyż otoczony był
wysokim murem, za którym ciągnął się kilometrowy park ze starych dębów i
klonów. Jednakże wydawało się jakby nie miał w sobie życia.
Wszyscy
z pobliskiej wioski zdawali się mieć świadomość, że szanowny pan North nie
życzy sobie towarzystwa. Wokół posiadłości działy się dziwne rzeczy. Gdy ktoś
postanowił odwiedzić pana Northa, nagle zdawał sobie sprawę, że stoi przed
żelazną bramą, ale zupełnie nie wie, dlaczego.
Pan
North rzadko kiedy opuszczał domostwo za wysokim murem. Czasami widziano go w
towarzystwie dziecka- młodej dziewczynki o długich kasztanowych włosach, bardzo
chudej i jakby zbyt bladej. Ale im więcej lat mijało tym, rzadziej mieszkańcy
wioski widywali pannę North.
Nikt
nie pamiętał kiedy Northowie się
sprowadzili. Wiedzieli tylko, że kiedy dziewczynka skończyła jedenaście lat,
przestali ją w ogóle widywać poza ogrodzeniem wokół starego dworu.
Tristanowi
Northowi ta sytuacja bardzo odpowiadała. Miał wiele sekretów i nie chciał by
obcy ludzie wtrącali się w jego życie. Ponieważ nikt, absolutnie nikt z jego
sąsiadów nie mógł się dowiedzie, że pan North jest najprawdziwszym na świecie
czarodziejem. Gdyby to się wydało… cały świat czarodziejów byłby w
niebezpieczeństwie. Dlatego odosobnienie na wyspie było najlepszym
rozwiązaniem, szczególnie, że musiał chronić swój skarb. Skarb najważniejszy ze
wszystkich. Skarb, który właśnie rzucał w niego kolejną serią bibelotów
stojących na marmurowym kominku.
Gdy
szklany jednorożec z piskiem zaczął wyrywać się z dłoni czternastoletniej
dziewczyny, a potem przeleciał przez pokój uderzając go w bark, wyprowadzony z
równowagi pan North, powiedział:
- Arthemis, przestań zachowywać się jak
rozwydrzona małolata, albo obiecuję, że na złość tobie się nie zgodzę.
Dziewczyna
nazwana Arthemis spuściła oczy i przyglądała się jak figurka jednorożca biega
na trzech nogach w poszukiwaniu rogu. Wzięła wdech:
- Tato, chcę iść do szkoły jak
wszystkie normalne czarownice!
- Tylko, że nie jesteś normalną
czarownicą, Arthemis, niech to do ciebie dotrze…
- Przecież się od nich nie różnię, aż
tak bardzo. Nie chcę być odmieńcem.- Arthemis spojrzała na ojca z błaganiem w
oczach.
- To
nie jest dobry pomysł- upierał się pan North.
- Mówisz
tak od trzech lat!- wypomniała mu sfrustrowana dziewczyna.
- Bo
to prawda…
- Dlaczego?!
- Bo
nie umiesz jeszcze panować nad zdolnościami.
- Ale radzę sobie coraz lepiej. A
szkoła jest od tego, żeby mnie tego nauczyć!- Wydała z siebie zirytowany okrzyk
i ostentacyjnie odwróciła się do okna.- Nie możesz mnie tu więzić.
Tristan North opadł na fotel i z ponurą
miną obserwował zdenerwowaną córkę.
- Nie
wiedziałem, że tak to odbierasz… Boję się o ciebie Arthemis…- powiedział
poważnie.
Arthemis westchnęła głęboko i spojrzała na
ojca.
- Wiem,
ale przecież sobie poradzę…
Pan
North patrzył na nią z powątpieniem. Uklękła przy jego fotelu z błagalnym
wzrokiem powiedziała:
- Chcę mieć przyjaciół… Chcę poznać
ludzi w moim wieku, mieć problemy z nauką, z chłopakami, z przyjaciółkami… Chcę
iść do szkoły.
Mimo,
że rozumiał argumenty córki nie był przekonany, że jej wyjazd do szkoły to jest
najlepsze rozwiązanie. Tyle niebezpiecznych rzeczy mogło ją spotkać. Tyle
przykrych momentów. Chciał, żeby została z nim w domu, gdzie zawsze mógł jej
pomóc.
- Arthemis, trafisz do czwartej klasy…
do czwartej, rozumiesz? Wszyscy będą się znali, przez wiele tygodni będziesz po
prostu obcą. Będzie ci ciężko… te wszystkie negatywne emocje mogą źle na ciebie
wpłynąć- chciał przekonać córkę.
- Wiem- powiedziała z mocą, co miało
przekonać ojca, że naprawdę wie.- Ale to jest już mój problem. Realny problem,
a nie…- szukała odpowiedniego słowa- wyimaginowany. Ważne jest to, co teraz a
nie to, co przypuszczalnie może się stać za jakiś czas… A ty już próbujesz mnie
do tego przygotować, jakby to była sprawa najwyższej wagi…
Podenerwowany
pan North zaczął nieubłaganie wydeptywać koleinę w wysłużonym dywanie, który
wyglądał jakby zdarzyło się to nie po raz pierwszy.
- Twoje zdolności to nie jest
nieistotny problem, który można lekceważyć. Nie zdajesz sobie sprawy, co się
stanie, gdy znajdziesz się w tłumie rozemocjonowanych nastolatków i rzeczy,
których nigdy nie dotykałaś. Tyle uczuć i wspomnień na raz może cię przeciążyć
i złamać tę blokadę, którą z takim trudem stworzyłaś…
Pan
North rzucił jej surowe spojrzenie. W odpowiedzi Arthemis przewróciła oczami.
- Tato, ja wiem… Ale prędzej, czy
później i tak będę musiała się z tym zmierzyć.
Pan
North tracił swoje argumenty i w głębi świadomości wiedział, że tę partię
wygrało jego dziecko. Jego jedyne dziecko. Wyjątkowe dziecko.
- Będziesz musiała zrezygnować z
nauczania w domu, z moich lekcji. Nie będziesz mogła używać czarów poza szkołą,
aż do siedemnastych urodzin. Nie będziesz mogła grać…
Arthemis jakby się skurczyła przy jego
słowach.
- …
no i, nie będziesz mogła zabrać ze sobą Archera.
Przystanął
w miejscu i spojrzał na nią surowo. Jakby chciał, żeby zrozumiała, ale Arthemis
wiedziała, chociaż wcale nie chciała wiedzieć, że próbuje u niej wywołać
poczucie winy i uczucia, którym zawsze ulegała. Świadomość ta bolała, że tata
wykorzystuje jej dar, jej uczucia, żeby ją przekonać. Na jej kolanach ułożyła
się wielka psia głowa w kolorze najlepszych herbatników z Miodowego Królestwa. Arthemis pogłaskała labradora po
kudłatej głowie.
- Wiem- powiedziała cicho.- Ale sam
powiedziałeś, że nie ma nic za darmo. Będzie mi trudno z tego zrezygnować. Nikt
nie był lepszym nauczycielem od ciebie… i nie ma lepszego kompana niż Archer.
Pan
North przez dłuższą chwilę patrzył z ciężkim sercem na córkę.
- Pozwolę
ci jechać. Ale musisz być pewna…
Arthemis
skinęła głową. Spojrzała w oczy swojego psiego kompana i miała wrażenie, że
pies dokładnie wiedział, o czym rozmawiali, bo zaskomlał cicho i wsunął mokry
nos pod jej długie palce.
Była już połowa sierpnia a ona jeszcze nie
zdecydowała. Hogwart od zawsze był jej marzeniem, ale ojciec uświadomił je to,
co od dawna wiedziała, a co wypowiedziane na głos stało się przerażająco
realne.
- Archer!- zawołała idąc do frontowych
drzwi. Drzemiący w najlepsze przed kominkiem pies, natychmiast zerwał się na
nogi i pognał za nią.
Wyszła
do ogrodu. Tegoroczne lato było tak upalne, że miało się wrażenie, iż wszystko
jest lepkie i rozgrzane do białości.
Arthemis
wciągnęła duszne powietrze w płuca. Otworzyła oczy i rozejrzała się.
Dworek
w starym stylu położony nad brzegiem morza zbudowany był z białego marmuru. Okna
przepuszczały światło o każdej porze dnia. Z każdego parapetu zwisały cudowne,
bujne pelargonie. A gdzie niegdzie bluszcz piął się po ścianach. Posiadłość
ogrodzona była grubym murem. Tylko od wschodu ciągnęło się morze. Ich własny
skrawek morza. Lubiła ten dom. Lubiła tu mieszkać. Uwielbiała promienie słońca
prześlizgujące się po wysokich drzewach, lubiła kwitnące wszędzie kwiaty i niespokojny
szum fal, który towarzyszył jej od kiedy pamiętała. Z ciężkim sercem poklepała
stare mury i rozejrzała się za psem. Jednak Archer pognał między drzewami i
zniknął jej z oczu. Pobłażliwie pokręciła głową.
Pstryknęła
palcami, ale to wystarczyło, by pies pognał z radością w jej stronę. Wolnym
krokiem poszli na plażę. Usiadła na zwilgotniałym piasku i zapatrzyła się na
tonące w morzu słońce. Obok niej przebiegł Archer, który wpadł do wody i
ochoczo zaczął szczekać na falę.
Arthemis roześmiała się, ale zaraz
spochmurniała na nowo. Słysząc ją Archer pognał w jej stronę obryzgując
wszystko wodą.
- Och, Archer już sama nie wiem czego
chcę- powiedziała przepełniona frustracją. Pies w odpowiedzi położył jej głowę
na kolanach.
Tato,
czemu nie chcesz mi pomóc? Czemu mnie nie poprzesz zamiast mieszać mi w głowie-
pomyślała rozgniewana.
Kochała
ojca najbardziej na świecie. Miała tylko jego i na myśl o rozstaniu pękało jej
serce. Byli razem. Zawsze razem. Wspierając się w najgorszych chwilach.
Przetrwali śmierć mamy. Nauczyli się żyć z jej przekleństwem. Do diabła, to
tata zawsze powtarzał jej, że za wszelką cenę należy dążyć do spełnienia
marzeń, choćby cały świat mówił, że ci się nie uda. Jak mógł jej to wpajać
przez czternaście lat, a teraz zaprzeczać wszystkiemu, z powodu jednego
głupiego problemu? Pouczał ją, żeby za żadne skarby nie dała sobie wmówić, że
jest gorsza, czy dziwaczna. A teraz wszystko wskazywało na to, że sam tak o
niej myślał, nie chcąc puścić jej do szkoły, co powinno stać się już dawno
temu!
Och!-
krzyczała w duchu sfrustrowana. – Mamo, tak bardzo mi ciebie brakuję! Ojciec
ciebie na pewno by posłuchał… Powiedziałabyś mi co robić!
Straciła
matkę, gdy miała dziewięć lat. Ale jej obraz zachował się w jej pamięci tak
dokładnie, jakby stanęła przed nią zaledwie wczoraj.
Althea,
Thea North była cudowną, uśmiechniętą i promieniującą radością kobietą o blond
włosach i zielonych oczach. Była wysoka i smukła jak trzcina, a córkę kochała
najmocniej na świecie. I właśnie za tą miłością, czułością i tym cichym,
radosnym spokojem, który mówił, że wszystko będzie dobrze, Arthemis tęskniła
najbardziej.
Pamiętała
godziny spędzone z na lekcjach gry na fortepianie, sadzenie kwiatów, czytanie
baśni wieczorami, i te chwile kiedy nie mogła oderwać oczu od całkowicie sobie
oddanych rodziców.
Przez
kilka lat nie umiała pogodzić się z jej śmiercią, z tym, że już nie może liczyć
na jej obecność, a nie wiedziała czy uporałaby się z tym w ogóle, gdyby nie
było przy niej ojca. A teraz siedziała na plaży i tak strasznie się bała, że
podejmie złą decyzję, za którą zapłaci utratą także jego. Nie miała żadnej
pewności, że ojciec się od niej nie odwróci, że nie będzie na nią zły, że
zostawia go samego…
Ale
mama na pewno chciałaby żebym poszła do szkoły, przeszło jej przez myśl,
chciałaby, żebym miała przyjaciół, poznała nowych ludzi. Przecież uważała, że
ludzie są najważniejsi. Gdy żyła ich
dom zawsze wypełniony był ludźmi.
Tylko Thea z radością pokazywała i
opowiadała o wszystkich swoich grzechach młodości, mówiąc, że człowiek jest
tylko człowiekiem i ma prawo popełniać błędy. A jedyne, czego należy się
wstydzić to krzywdzenia innych ludzi.
Arthemis
spojrzała na swoje dłonie.
Och,
gdyby nie wy wszystko byłoby normalne i nigdy nie musiałabym się zastanawiać,
czy iść do szkoły, czy nie… po prostu ojciec sam by ją posłał do Hogwartu kiedy
był na to czas- pomyślała.
A
to właśnie jej dłonie były jej problemem. Arthemis miała dar… a raczej
przekleństwo, jak sama uważała.
Pamiętała
szok, przerażenie i mimowolne zaciekawienie rodziców, gdy zaczęła szczebiotać o
tym, co czasami widzi, gdy czegoś dotknie. I gdy oni zrozumieli co to może
oznaczać.
Arthemis
posiadała bardzo rzadki dar. Dla niektórych czarodziejów było to niemal tak
specyficzne i przerażające jak mówienie językiem wężów. Była empatką, potrafiła
współodczuwać. Ale o ile można było przewidzieć co się będzie działo z
wężoustym o tyle dar empatii u każdego ujawniał się inaczej. Arthemis słyszała,
że u mugoli też się to zdarza, ale o wiele słabiej niż u czarodziejów.
Arthemis
widziała. Dotykając dłonią przedmiotu widziała jego historie. Czuła to, co jego
stworzyciel, właściciele, czy przypadkowe osoby, które go dotknęły. Jak na
przyśpieszonym mugolskim filmie widziała obrazy, sceny, czasami słyszała głosy
przeniesione na niego przez jakiegoś człowieka.
Ale
na tym nie koniec, bo jej dar dotyczył też ludzi. A raczej ich emocji i
przeszłości. Oczywiście nie widziała wszystkich wspomnień. Ludzki umysł to
skomplikowana rzecz i dzięki Bogu nie miała umiejętności, która by pozwalała go
spenetrować do głębi.
Tak
więc jej dłonie uczyniły ja więźniem we własnym domu a jej kontakt z żywymi
istotami ograniczyly do ojca i psa.
Jednak
po latach ćwiczeń nauczyła się to blokować. Umiała nad tym panować i widziała
tylko wtedy kiedy chciała. A przecież nikt chyba nie pomyślał, że naprawdę
chciała to wszystko widzieć i wiedzieć.
Może
jednak ojciec ma rację? Nie wiedziała przecież, co się stanie gdy znajdzie się
wśród setek uczniów Hogwartu, a ich emocje pomkną w jej stronę bombardując
barierę… Tylko emocje wyczuwała bez bezpośredniego kontaktu i te były
najtrudniejsze w blokowaniu, więc może tylko jej się wydawało, że jest na to
gotowa?
No,
ale przecież jej dar miał też dobre strony. Mogła pomagać innym lepiej ich
rozumiejąc no i poznawała książki w zaledwie sekundę po ich delikatnym
dotknięciu, co zapewne powinno pomóc w studiowaniu magii. A trzeba pamiętać też
o tym, że nigdy nie zapominała… Nigdy niczego nie zapominała.
Bała
się. Ba, była przerażona. Ale wiedziała, że sobie poradzi. Chciała poznać nowy
świat, nową nieznaną rzeczywistość. Chciała… chciała być zwyczajną czarownicą i
nic jej w tym nie przeszkodzi…- powzięła nagle stanowczą decyzję.
Pies
zwiesił smętnie głowę jakby wiedział o jej decyzji i zaskomlał żałośnie.
Na
niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy, gdy Arthemis wreszcie wróciła do
domu. Ojca odnalazła w pokoju, który przez ostatnie lata służył im za
pracownię. Było tu pełno książek, podręczników, przyborów… jednym słowem
wszystko, co mogło służyć do nauki magii. Pamiętała nieskończone ilości lekcji,
niezliczone zaklęcia, wybuchy, niepowodzenia i sukcesy. Wiedziała, że czasami
ojciec musiał się czegoś sam nauczyć, żeby móc jej to później wytłumaczyć. Ale
i tak nigdy nie zdołał jej przekonać do eliksirów, numerologi, czy choćby
astronomii. Za to jego opowieści z historii magii uwielbiała. W jego ustach
każde wydarzenie było fascynującą przygodą. Jednak najbardziej lubiła zajęcia
praktyczne. Rzucanie zaklęć, transmutację, zaklęcia obronne… wykraczała
znacznie poza to, co powinna umieć osoba w jej wieku.
Wyrwała
się z zamyślenia i popatrzyła na zadumanego, pochmurnego ojca.
- Już nie pamiętam ile razy upadłam
tutaj na tyłek, próbując zablokować twoje klątwy- powiedziała wesoło, żeby
zwrócić na siebie uwagę.
- Przecież ty niczego nie zapominasz-
mruknął cicho.
Arthemis
nie czuła się teraz mile widziana w tym pokoju. Nigdy nie sądziła, że kiedyś
między nimi pojawi się taka bariera. Przełknęła ślinę i uśmiechnęła się, starając
się robić dobrą minę do złej gry.
- Tato, tak strasznie będę za tobą
tęskniła- wykrztusiła w końcu. Ogarnęła wzrokiem pokój i ścisnęło jej się
serce, gdy na raz setki wspomnień stanęły jej przed oczami.
- A więc podjęłaś decyzję?- powiedział
ojciec sztywnym głosem, jakiego jeszcze u niego nie słyszała. Czuła bijącą od
niego urazę.
Pełna
żalu tylko pokiwała głową.
- W takim razie jutro udam się do
Hogwartu porozmawiać z dyrektorem- pan North wstał i podszedł do okna. Nie
chciał być zły, rozczarowany i zdradzony. A jednak czuł się jakby los po raz
kolejny mu coś odebrał.
Usłyszał
za sobą jakiś dźwięk, jakby ktoś zachłysnął się powietrzem. Czasami tak łatwo
było zapomnieć…
Zacisną
ręce na parapecie i odwrócił się. Stała ze spuszczoną głową w drzwiach Sali, w
której przeżyli tyle samo śmiechu co zgrzytania zębów. Wydawała się taka mała,
taka bezbronna.
Jego
dziecko… takie normalne, że często nie pamiętał, że jest takie niezwykłe. Że
nawet nieświadomie może ją zranić… Musiała czytać w jego uczuciach jak w
otwartej księdze.
Westchnął i podszedł do niej.
- Arthemis,
wiesz, że mnie nie zawiodłaś, prawda?
- Jesteś
tak strasznie zły…
- To
chwilowe- powiedział zakłopotany.- Przejdzie mi…
Nieśmiało
podniosła na niego wilgotne oczy. Delikatny uśmiech zakwitł na jej wargach. Na
wszystkich bogów, była tak strasznie podobna do matki…
Wziął
ją za rękę. Próbowała się wyrwać, ale nie pozwolił jej. Pokazał Arthemis
wspomnienie o niej jakie zachował. Jej malutkiej z piąstką zaciśniętą wokół
jego palca, z wielkimi, zbyt inteligentnymi oczami jak na niemowlaka.
- Posłuchaj… zawsze będziesz moją
dziewczynką… obojętnie jak daleko stąd się znajdziesz.
Pocałował
ją w czoło i zostawił samą.
Arthemis
opadła na poduszki, na które podała już setki razy, z miną człowieka, w którym
ulga miesza się ze smutkiem.
Z
zadziwiającą szybkością mijał czas…
Jej
nowy kufer został wypełniony książkami, szatami, szatami na zmianę,
podręcznikami, ingrediencjami i mnóstwem innych rzeczy.
Na
biurku Arthemis spoczywały listy ze szkoły, pozwolenie na odwiedzanie
Hogsmeade, niezapisane pergaminy i nowa klatka z szarą sową, która otrzymała
imię Aurora.
Im
bliżej pierwszego września tym mniejszym zapałem do wyjazdu pałała Arthemis. Przyłapywała się na tym, że za wszelką
cenę próbuje znaleźć jakiś istotny powód, żeby pierwszego września nie wsiąść
do pociągu.
Ale
nie tylko ona dbała o to, by w zwykle pogodnym i radosnym domu panowała
przytłaczająca i ponura atmosfera.
Archer
jakby zdawał sobie sprawę, ze zbliżającego się wyjazdu swojej pani, nie
odstępował jej na krok i bez przerwy spoglądał na nią wzrokiem pełnym wyrzutu.
Ale
to było niczym w porównaniu z zachowaniem pana Northa, który stał się milczący
i mrukliwy pomimo swoich wcześniejszych zapewnień, że to przecież chwilowe.
Arthemis
żałowała, że rozstaną się w taki sposób i bała się, że na zawsze zniszczyła coś
między sobą i ojcem. Nie mogła znieść myśli, że gdy wróci do domu na Boże
Narodzenie będzie je musiała spędzić w cichy i pozbawiony radości sposób.
Jedyne
pocieszenie znajdowała w muzyce. Kładąc palce na czarno-białej klawiaturze
przypominała sobie wszystkie żmudne ćwiczenia pod czujnym okiem matki, radosne
i smutne melodie, które razem grywały. Czasami żałowała, że może odtworzyć
zasłyszaną melodię, a nie może powtórzyć tego jak śmiała się jej mama. Ponadto
spędzając czas przy fortepianie miała wrażenie, że ojciec słucha jak gra, ale
nigdy nie dał tego po sobie poznać.
Dzień
przed wyjazdem do szkoły Arthemis była już tak sfrustrowana zachowaniem
ukochanego rodzica, że zastanawiała się czyby nie użyć swojego daru celowo i z
premedytacją by dowiedzieć się co czuje jej ojciec. Jednak nie odważyła się
tego zrobić. Pamiętała każde słowo ojca o tym, że należy szanować cudzą
prywatność. Była pewna, ze jej zazwyczaj spokojny ojciec dostałby szału gdyby
wiedział, co zrobiła.
Ukrywała
się więc w pokoju, mając za towarzystwo zły humor, ciche wyrzuty sumienia,
obrażonego psa i sowę, która chyba jej nie lubiła.
Hej,
OdpowiedzUsuńzapowiada się bardzo interesująco... ta walka, zaciekła walka Artchemis z ojcem o wyjazd do Hogwartu, wspaniale przedstawiona... czyżby Archer to miał jakiś szósty zmysł? ale i Tristisna rozumiem boi się o córkę, a także przez tyle lat miał ją tylko dla siebie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hej,
OdpowiedzUsuńoch zapowiada się to bardzo interesująco... ta walka Artchemis z ojcem o wyjazd do Hogwartu, taka zaciekła... naprawę wspaniale wyszła... Archer to ma chyba jakiś szósty zmysł? Tristiana doskonale rozumiem boi się o córkę, no i przez tyle lat miał ją tylko dla siebie... a teraz zostanie w tak wielkim domu sam, no z psem ;)
Weny, weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
No to zaczynamy czytanie po raz 3 😁 Nadal jestem pod wrażeniem twoich umiejętności w opisywaniu i przedstawianiu postaci 😉 I uwielbiam fakt, że Tristan próbował przekonać ją do dostania w domu psem 😂
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńkochana bardzo tęsknię za tą historią... a w ramach takiego przypomnienia postanowiłam jeszcze raz przeczytać od początku...
och zapowiada się to bardzo interesująco... ta walka Artchemis z ojcem o wyjazd do Hogwartu, taka zaciekła... naprawę wspaniale wyszła... Archer to ma chyba jakiś szósty zmysł? Tristiana doskonale rozumiem boi się o córkę, no i przez tyle lat miał ją tylko dla siebie... a teraz zostanie w tak wielkim domu sam, no z psem ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia