poniedziałek, 22 stycznia 2018

Zagadki (Rok IV, Rozdział 11)

Arthemis nie mogła dojść do siebie. Może dlatego, że budziła się w środku nocy ledwo wstrzymując krzyk, a czasami w ogóle się nie kładła. A może dlatego, że miała wrażenie, że Vicious tym razem ją pokonał. Nienawidziła tego uczucia.
  Nie wiedziała czemu chce to ukryć przed wszystkimi, ale ich unikała i godzinami przesiadywała w bibliotece. Po jakimś czasie doszła do wniosku, że nie chciała kolejny raz okazać się dziwadłem. Do tego słabym dziwadłem. Już wystarczyła jej ta scena, którą urządziła w Noc Duchów. Dla każdego innego ucznia byłaby to raczej lekka, a przynajmniej zwyczajna kara. Ale nie dla niej! A skąd! A dla niej było jak uczestnictwo w śmiertelnych, makabrycznych egzekucjach.
  Dopiero w środę zaczęła się w miarę normalnie zachowywać przy rzucaniu uroków na lekcji zaklęć. Rzucając zaklęcie redukujące na jakieś przedmioty odczuwała dziwną satysfakcję, szczególnie, że najpierw wyobrażała sobie na nich namalowaną twarz Viciousa.
 Ale później nadeszła sobota…
 Znów zeszła do lochów z wyzywającą miną i kpiącym uśmiechem, czym wyraźnie zdenerwowała Viciousa. Gdy poprowadził ją korytarzem w środku była rozdygotana jak galaretka.
  Ale udało jej się przytrzeć mu nosa, gdy wyciągnął rękę i zażądał:
- Różdżka.
- Zostawiłam w dormitorium - powiedziała uśmiechając się szyderczo. Chyba nie był na tyle tępy, że myślał, że znowu się da mu okazję do odebrania sobie różdżki? Powoli obróciła się wokół własnej osi, mówiąc: - Może pan sprawdzić…
  Posłał jej mordercze spojrzenie i bez słowa zatrzasnął za sobą drzwi.
  Tym razem Arthemis od razu zabrała się do dzieła wmawiając sobie, że jeżeli szybko skończy, już nigdy nie będzie musiała tu wrócić.
 Ale im bardziej się śpieszyła, tym była mniej ostrożna. Przez jej blokadę przebijało się więcej i więcej obrazów, scen i uczuć.
  Gdy Vicious w końcu ja wypuścił przeszła z nim tak długo aż zdecydował się ją zostawić samą a potem niemal nieprzytomna z załamania i rozpaczy pobiegła do Wieży Gryffindoru.
  W tygodniu nawet profesor Forsytha zauważył, że coś jest z nią nie tak, bo nie wychodziły jej nawet najprostsze zaklęcia rozbrajające.
 Albus obserwował ją jak jastrząb, a Rose próbowała coś z niej wyciągnąć wieczorami. Ale byli cieńcy. Nie umieli jej podejść.
  Biblioteka stała się dla niej azylem. Z podkrążonymi oczami siedziała i szukała informacji do późna, a potem zabierała jeszcze więcej książek ze sobą. Ponieważ mogła przeoczyć jakąś istotną rzecz w napływie informacji po dotknięciu jakiejś książki, wolała przeglądać i czytać je w tradycyjny sposób, przy okazji robiąc notatki, gdy natrafiła na coś interesującego.
  Bo nie czytała przypadkowych książek. O, nie. Szukała informacji, wskazówek, podobieństwa do tego, co działo się teraz w Hogwarcie.
  Przy okazji sprawdziła oczywiście tajemniczego dyrektora Castlerighta. Jako pierwszą sprawdziła „Historię Hogwartu”. Ale nawet w takiej grubej książce nie było tego wiele. Opisanych było kilka dziwactw, jak to, że kazał do Hogwartu sprowadzić stado owiec, by strzygły trawę na błoniach, które jednak zaczęły szybko zdychać zaraz po przybyciu, więc dał spokój. Innym dziwactwem były te lustra, które kazał zdjąć ze ścian. Nie można było nawet nosić własnych osobistych lusterek. Chodziły słuchy, że dyrektor wierzy, iż można w nich zakląć duszę.
- Lustra…- szepnęła do siebie Arthemis. Jakby spodziewała się odpowiedzi z góry. - Czemu ci tak przeszkadzały?
  Przed oczami stanęła jej jakby wizja… Wspomnienie. Noc. Korytarz. James. „Nic specjalnego, co nie?”, powiedział. Źrenice Arthemis rozszerzyły się.
 Lustra! Komnata narcyzów!
  Nagle usłyszała trzask i drgnęła gwałtownie. To Albus rzucił się na krzesło, waląc swoją torbą o stolik przed jej twarzą, wyrywając ją z zamyślenia.
- Mam dość!- powiedział gwałtownie.
 Arthemis udając znudzoną powróciła do czytania.
- Czego? - zapytała od niechcenia.
- Twojego zachowania - wycedził przez zęby.
- To nie zwracaj na mnie uwagi - poradziła mu, przewracając stronę.
- Nie mogę. Jesteśmy przyjaciółmi.
- Przyjaźń jest przereklamowana - odparła lekko.
  Poczuła jego gwałtowną dezorientację, która natychmiast zmieniła się w złość.
- Zamieniasz się w Viciousa! - syknął wściekle.
- Przestań się czepiać, Al – odparła. – Nic tylko siedzisz mi nad głową i dyktujesz: co mam robić, albo jaka mam być. Zachowuję się tak jak mi się podoba.
  Odchylił się od niej z mieszaniną zawstydzenia, bólu i żalu na twarzy.
- Nie myślisz tak naprawdę.
Podniosła na niego twardy, zimny wzrok.
- Jesteś pewien? - szepnęła cicho.
  Al zerwał się z krzesła.
- Dowiem się w końcu, co on ci zrobił i zniszczę go za to.
 Gdy Arthemis wzruszyła ramionami i wróciła do czytania cały zesztywniały wymaszerował z biblioteki.
  Arthemis patrzyła na słowa w książce i nie rozumiała ich znaczenia. Zamrugała szybko. Nie wiedziała, co się przed chwilą stało. Czy naprawdę to wszystko powiedziała?
- Och, Al - szepnęła do siebie, ukrywając twarz w dłoniach.
  Było w niej tyle cudzego bólu, rozpaczy, przerażenia i niesprawiedliwości, że nie mogły się przez to przebić jej własne uczucia. Na jakiekolwiek słowa, czy zainteresowanie odpowiadała agresją albo ucieczką. Chowała się w bibliotece, żeby nikogo nie zranić ani fizycznie, ani w inny sposób. Ale Al znalazł ją nawet tu. Dlaczego akurat on? Przecież na to nie zasłużył…
  Jeszcze bardziej znienawidziła Viciousa i przyrzekła sobie, że gdy już się z tego otrząśnie, drogo jej za to zapłaci.



 Albus siedział przy oknie w Pokoju Wspólnym razem z Jessym i Lucasem i zaśmiewał się z czegoś, co czytali w gazecie.
  Arthemis westchnęła. Z ciężkim sercem skierowała do nich swe kroki.
- Mogę pogadać z Albusem? - zapytała chłopaków.
- Jasne – Jessy i Lucas nie widzieli w tym nic złego i od razy zaczęli wstawać.
- Dokończysz nam później- rzucił jeszcze Jessy.
 Z kamiennym wyrazem Al. skinął głową. Arthemis wolno usiadła naprzeciw niego.
- Przepraszam, Al.- szepnęła, naprawdę skruszona.
Nie odezwał się.
- Przykro mi, że to powiedziałam. Ostatnio nie jestem sobą.
Spojrzał na nią ostro.      
- Wiem. – Nachylił się w jej stronę. – Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, co robisz na szlabanie?
- Nic takiego. Po prostu czyszczę i układam stare graty. Już mam odciski na dłoniach od ciągłego szorowania. Vicious przychodzi po mnie o pierwszej, drugiej w nocy. Jestem niewyspana. Z niczym nie mogę się wyrobić przez ten szlaban. Jestem wykończona i na wszystkich warczę…
  Al przyglądał jej się uważnie, a Arthemis wmawiała sobie, że go nie okłamuje. W końcu wszystko, co powiedziała było prawdą.
 Poklepała go po dłoni.
- Przejdzie mi, gdy ten szlaban się skończy, a ja przestanę budzić się z krzykiem na myśl o paście do polerowania.
  Kąciki ust Albus uniosły się w uśmiechu, a Arthemis pogratulowała sobie w duchu, że udało jej się go rozbawić.
 Chrząknął.
- Jestem pewien, że jest jakiś przepis, zabraniający Viciousowi trzymania cię na szlabanie tyle czasu. Powiedzmy Neville’owi.
  Arthemis pokręciła głową.
- Sam twierdziłeś, że z Viciousem trzeba ostrożnie – wytknęła mu. – Jeżeli teraz się poskarżę to następnym razem… a nie łudźmy się na pewno będzie następny raz… wymyśli coś jeszcze bardziej podłego.
  Albus miał wyraźnie niezadowoloną minę, ale chcąc nie chcąc, musiał się z nią zgodzić. Pomimo tego, Arthemis miała wrażenie, że przyjaciel tak nie do końca jej wierzy, ale postanowiła, że tym zajmie się później.


  Mając chwilowo Albusa z głowy, Arthemis odrobinę się rozluźniła. Obiecała nawet Lucasowi, że przyjdzie piątek na wieczorny trening.
  W grubych szatach do gry było im stosunkowo ciepło, ale mróz i tak był wyczuwalny.
- Aż trudno oddychać, co?- wykrztusiła Lily zza szalika, niosąc swoją miotłę.
- Jest fantastycznie – krzyknął James, przebiegając obok nich i w tym samym momencie Arthemis poczuła lodowatą bryłkę lodu, wpadającą jej za koszulkę.
  Wzdrygnęła się.
- Potter!!- wrzasnęła rozwścieczona.
  W odpowiedzi roześmiał się w głos.
- Zabiję cię! - krzyknęła, gdy kolejna kula trafiła ją prosto w twarz.- AAAAAH!!!
  James obejrzał się z kolejnym pociskiem w dłoni i zobaczyła jak Arthemis w niewiarygodnie płynny sposób wskoczyła na swoją miotłę i zaczęła lecieć w jego stronę.
- Hej! Oszukujesz!!- wrzasnął i uskoczył przed kulką, którą cisnęła, a po chwili również wzlatywał na swoim nowym Nimbusie.
- Nie trzeba było ze mną zaczynać!- krzyknęła Arthemis mściwie. – Lily!
 Jego siostra - zdrajczyni, która mu później za to zapłaci, - rzuciła jej ulepioną śnieżkę, którą Arthemis zręcznie złapała.
- No weź! Ja nie mam broni!!- krzyknął James, przyśpieszając i robiąc wokół niej zawrotne spirale.
- Nie jęcz, Potter – rzuciła tylko i cisnęła w niego lodową kulką, której zręcznie uniknął. – Następną!
- Z najwyższą przyjemnością – powiedziała Lily i podrzuciła jej dwie kolejne śnieżki.
- Jestem twoim bratem!! – krzyknął James na wpół ze śmiechem, na wpół z oburzeniem.
- Wybacz, James. Zapomniałam. -  A potem bezceremonialnie zwróciła się do Arthemis: - Mocno. Będzie go bardziej bolało. Najlepiej w nos. I tak już ma krzywy.
- Wypraszam sobie! – odkrzyknął. Ale gdy Arthemis wycelowała po prostu obniżył tor lotu i uniknął śnieżki. Latał po mistrzowsku. Robił uniki tak szybkie, że nie nadążała z celowaniem. Ale ona też miała swoje sztuczki.
 Gdy chciał ją zmylić i przelecieć pod nią, błyskawicznie przekręciła się na miotle i zawisła głową w dół idealnie nadziewając jego twarz na bryłkę śniegu. Gdy znieruchomiał z zaskoczenia, wsadziła mu drugą za bluzę.
  Zaczął pluć śniegiem i chwytać gwałtownie powietrze.
- Ssssss! – jęknął. – Lodowate. – Otrząsnął się. Czuł jak po plecach spływają mu kryształki lodu. Potrząsnął głową i zamrugał. Przyjrzał jej się głupio. – Dlaczego jesteś do góry nogami?
 W odpowiedzi rozluźniła nogi, dzięki którym utrzymywała się na miotle, w ostatniej chwili złapała ją jedną ręką i zaczęła spadać.
- Nieeeee!! – wrzasnął przerażony James, machając rękami, histerycznie próbując ją złapać.
 Ale chwilę później zobaczył, że w trakcie spadania wskoczyła bez problemu na miotłę, po czym brawurowo wylądowała obok Lily. Spojrzała na niego z dołu z uśmiechem i ukłoniła się, niczym aktor po przedstawieniu.
- Chcesz, żebym dostał zawału?! – krzyknął, ale z uśmiechem na twarzy.
- Lubię adrenalinę! – odkrzyknęła.
 Pokręcił z niedowierzaniem głową. Była niemożliwa.
- Dobra, dobra, dobra! – krzyknął na nich Lucas. – Drużyna na miejsca. Poćwiczymy z godzinę i zjeżdżamy z tego zimna. – odwrócił się do Arthemis. - Arthemis, możesz zająć miejsce przy obręczach.
 Skinęła głową i ponownie wskoczyła na miotłę, ustawiając się na swoim miejscu.
 Mrok im nie przeszkadzał. Bawili się świetnie. Lily, co chwilę udowadniała, że jest na właściwym miejscu, brawurowo chwytając znicza.
 A Arthemis… ona sama uważała, że daje sobie radę, choć czasami trudno jej było rozszyfrować, w którą pętle ścigający chce wrzucić kafla. Szczególnie Lucas potrafił ją tak wykiwać, że albo wpuszczała jego gol albo udawało jej się obronić dzięki jakiejś wymyślnej figurze na miotle.
  Tym bardziej, że nie mogła oderwać oczu od Jamesa, bo… zachowywał się bardzo dziwnie. Zamiast stać i czekać, aż tłuczki komuś zagrożą - on je gonił. Wyglądało to jakby grał w tenisa i był obydwojgiem zawodników. Wyraźnie świetnie się bawił. Raz tak się zagapiła, gdy teatralnie wręcz brał zamach, że nie zauważyła jak podleciała do niej Clare Hayer i wbiła kafla centralnie w środkową pętlę. Zła na siebie, potrząsnęła głowa i starała się przekonać, że wcale nie jest rozbawiona. W końcu każdy ma swoją taktykę. Widocznie taktyką Jamesa było granie idioty.
  Gra ją tak wciągnęła, że po chwili jednak o tym zapomniała. Taki trening, wymagający wysiłku i skupienia był dla niej tak naprawdę odprężający. Zapomniała na chwilę o wszystkich swoich zmartwieniach.
 Jednak dziesięć minut przed końcem meczu, przybiegł Hugo i zawołał:
- Arthemis! Arthemis! Mam wiadomość dla ciebie!
 Zdziwiona i pełna złych przeczuć, skierowała swoją miotłę na ziemię.
- Dobra i tak kończymy – zawołał Lucas i dał znak drużynie, że koniec treningu.
Lily i James razem z Lucasem podlecieli do Arthemis i Hugo.
- Od Viciousa – powiedział Hugo, wyciągając rękę z karteczką. Arthemis mało nie jęknęła, biorąc ja do ręki. Już wiedziała co w niej jest, ale dla zachowania pozorów normalności rozwinęła ją i przeczytała.
  James widział zmianę na jej rozluźnionej twarzy, która nagle zmieniła się w nieprzepuszczalną maskę. Nie podobało mu się, że tak brawurowa, bezczelna dziewczyna czuje się niepewnie z powodu jednego starego grzyba. Bardzo mu się to nie podobało. To był wysoce podejrzane…
- Przełożył mi szlaban na dziś, bo jutro jest podobno zajęty. Muszę iść - wyjaśniła krótko, nie patrząc na nich. Wyjęła z uprzęży na nodze różdżkę. – Vicious zawsze chce mi ją zabrać –powiedziała, podając ją Lily. – Po prostu połóż ją u mnie na łóżku, dobrze?
 Lily skinęła głową, mówiąc: Jasne!
 Arthemis pośpiesznie oddaliła się od grupy. Bydlak zaskoczył ją. Nigdy by się nie domyśliła, że przełoży jej szlaban. Serce waliło jej jak młotem, gdy pośpiesznie szła do zamku.
 Vicious już na nią czekał. I był wyraźnie uszczęśliwiony jej wściekłą miną.
- Spóźniłaś się. Minus dziesięć punktów.
 Arthemis niby ze znudzeniem przymknęła oczy.
- Różdżka – zażądał gdy już sprowadził ją do jej osobistej izby tortur.
- Dobrze pan wie, że jej nie mam i nigdy nie będę jej miała dopóki będzie pan chciał mi ją zabrać – powiedział cicho i spokojnie.
 Prychnął wściekle.
- Ciekawej nocy życzę!- rzucił i z całej siły zatrzasnął drzwi.
 Arthemis chwilę zwalczała w sobie chęć wybuchnięcia płaczem. Zacisnęła zęby. Miała już tak strasznie dość tych nagłych ataków przerażenia i bólu. Była od nich chora, zatruta. Spojrzała na, już znaczenie zmniejszony stos. Widziała zarysy większych i groźniejszych przedmiotów.
 Westchnęła i z ciężkim sercem podeszła do okropnie wyglądającego, żelaznego tronu, oblepionego różnymi wydzielinami. Z zawziętą miną złapała je i zaczęła ciągnąć w stronę wody i szczotek.
 Po długim czasie Arthemis cała spocona od przesuwania wielkiego żelastwa aż podskoczyła ze strachu gdy do sali wpłynął Prawie Bez Głowy Nick z Grubym Mnichem.
- Panna North?! A co ty tutaj robisz o tej porze do stu gargulców?- zapytał Nick.
- Szlaban – odparła Arthemis. Była już wykończona fizycznie i umysłowo. To było jak walka z własnym mózgiem. Marzyła o tym, żeby znaleźć się w jakiejś próżni. Ręce jej drżały, ale nie z wysiłku. Ze strachu… przed kolejnym przedmiotem, przed tym co się w nim kryło. Wykorzystała błogosławioną chwilę przerwy. - Sir Nicholasie, czy mogę spytać, która godzina?
- Właśnie mieliśmy rozegrać partię szachów, drogie dziecko, kiedy wybiła druga i usłyszeliśmy ten okropny hałas - odpowiedział jej Mnich.
- Przepraszam - szepnęła Arthemis i odruchowo opadła na żelazne krzesło. Zaraz jednak się z niego zerwała gdy nawiedziła ją wizja człowieka przykutego łańcuchami, którego żywcem zżerały mady. Musiała powstrzymać mdłości. Potrząsnęła głową i odetchnęła głęboko.
- To naprawdę dziwne, że masz tu szlaban. Nikt nie wchodził tu od lat. Nawet do Archiwum nie zaglądano od co najmniej dekady – powiedział Nicholas, oglądając przedmioty na pólkach. – Ach, przerażające zaprawdę to rzeczy. Niektórymi można było sprawiać niewyobrażalny ból przez długie godziny.
 Arthemis przełknęła ślinę. Och, jak dobrze o tym wiedziała…
- Tak niewinne jagniątko jak ty nie powinno musieć tego oglądać – powiedział współczująco duch Hufflepuffu.
 Żeby nie wdawać się w dalszą rozmowę na ten temat, Arthemis zadała pierwsze pytanie, które jej przyszło do głowy.
- Co jest w Archiwum?
- Przeróżne, bezużyteczne dokumenty. Czasami jakieś prywatne zapiski, pamiętniki, które tu zostawiono. Akta o szkole. Wspomnienia. Wszystko to, co nie przydało się w bibliotece.
 Wyprawa tam mogłaby być bardzo ciekawa, pomyślała Arthemis, patrząc w zamyśleniu na unoszące się w powietrzu duchy. Miała poważne trudności z koncentracją. Nagle wpadła na pomysł.
- Nick, czy kiedykolwiek w szkole…
 Ale nie zdążyła dokończyć pytania gdy do Sali wpadł Vicious.
- Z kim rozmawiasz?! Przecież nikt nie może tu wejść!
Gdy nagle spostrzegł duchy jego twarz z czerwonej przybrała lekko blady kolor.
- Olafie! A więc to ty wyznaczyłeś tak niegodne zadanie temu dziecku! I to o tej porze! Wstydź się! – zagrzmiał obudzony Gruby Mnich.
 Vicious patrzył na niego z morderczą miną. Pewnie gdyby duch już nie był martwy padłby trupem po tym spojrzeniu. Rozejrzał się po Sali i wykrzywił się w złośliwym wyrazie.
- Słabo ci poszło, co? – Gdy nie odpowiedziała, warknął: - Możesz iść.
 Niemal mu podziękowała za to, że dzisiaj jej nie odprowadzi. Pobiegła prosto do Wieży Gryffindoru, oddychając szybko i czując żelazną obręcz na piersi.
 Boże jeżeli się nie opanuje jej blokada runie, a wtedy… Nie chciała nawet myśleć, co wtedy.
 Łapczywie chwytała powietrze.
 Przyciskając rękę do piersi jakby w ten sposób mogła je uspokoić, opadł na kanapę w Pokoju Wspólnym. W swoim umyśle usłyszała echo jakiegoś krzyku, prośby, błagania, płacz.
  Przycisnęła ręce do skroni.
  Spokojnie. Spokojnie. Spokojnie - nakazała sobie histerycznie. - Myśl o czymś innym. Siedzisz na kanapie… O właśnie! Na kanapie, na której siadają przyjaciele i dzielą się sekretami, radosnymi nowinami. Pary wymieniają gorące, mokre pocałunki. Obejmują się. Chciałabym być tak intymnie obejmowana, pomyślała sobie zupełnie niespodziewanie i była niemal zawstydzona tą myślą.
  Jednak dzięki temu, że jej myśli zajęły się czymś innym najgorsze minęło.
  Siedziała na kanapie i oddychała głęboko.
 


James zszedł do salonu Gryffindoru, bo przypomniał sobie, że zostawił tam w jednej z książek Mapę Huncwotów. Niezmazaną. W duchu wyzywał się za taką nieostrożność. Popukał się w czoło. I aż się bał pomyśleć co by mu zrobił ojciec gdyby się dowiedział.
 Pokój był już zaciemniony, ale w blasku ognia z kominka dostrzegł wpatrującą się w płomienie dziwnie podłamaną twarz Arthemis.
- W końcu cię wypuścił? – zapytał, siadając obok niej i od razu zapominając po co tu przyszedł.
Zmęczona przetarła twarz.
- Tak.
Przyjrzał się jej uważnie. Dygotały jej ręce.
- Co on ci robi Arthemis? - zapytał cicho i spokojnie, chociaż w środku gotował się ze złości. Wziął jej dłoń w swoje. Wzdrygnęła się.
 Nie proszę, szepnęła w myślach, nie umiem cię teraz zwodzić. Idź sobie.
 Jednak powiedziała tylko:
- Nic. Nic mi nie jest.
- Pamiętasz, co zrobiłem ostatnim razem, kiedy twierdziłaś, że nic ci nie jest? – rzekł siląc się na wesoły ton i udając groźną minę.
 Pokiwała głową starając się uśmiechnąć, a zamiast tego delikatnie uwolniła dłoń i przycisnęła palce do oczu. Drżąco odetchnęła.
- Tego nie można zobaczyć James. Tego nie widać jak zaklęcia. Takie rzeczy nie zostawiają śladów – wyszeptała z trudem.
- Arthemis, tak nie można! – powiedział niemal rozpaczliwie. – Przecież widzę, wszyscy widzimy, że to nie jest zwykły szlaban. Al mało nie odchodzi od zmysłów. Powiedz mi. Razem coś wymyślimy.
- Ja przecież tylko sprzątam – wyszeptała Arthemis z trudem hamując łzy.
- Zabiję go – powiedział żarliwie James. Niemal rozśmieszył ją tą młodzieńczą brawurą. Ale bardziej była wzruszona zaciętym wyrazem jego twarzy. – Cokolwiek zrobił.
 Pokręciła głową.
- Powiedz mi – zażądał.
Popatrzyła w jego ciepłe orzechowe oczy zabarwione teraz złością niemal na czarno. Przełknęła ślinę.
- Sprzątam…
Żachnął się gdy usłyszał to słowo, ale ona pokręciła głową by jej nie przerywał. Jakby teraz jej przerwał nic nie udałoby jej się wykrztusić. – Sprzątam, czyszczę i układam na półkach… - powiedziała cicho. – Narzędzia, które służyły przez wieki do torturowania i przeróżnego sprawiania bólu. Czy wiesz, że Hogwart był kiedyś więzieniem? A też nie wszyscy dyrektorzy byli tak humanitarni jak Dumledore czy Deveraux… - wyszeptała nadal zakrywając twarz dłońmi.
  James na początku w ogóle nie wiedział o co jej chodzi. Chociaż było to trochę makabryczne nie widział czym by się tu tak przejmować. A potem spojrzał na jej jakby zgaszoną, stłumioną postać i wszystko stało się dla niego jasne. Dotykała ich, czuła a czasami widziała wszystko co przenieśli na nie inni.    Najmniejsza nawet szpilka mogła oznaczać dla niej godziny psychicznego bólu.
- Sukinsyn – warknął, mając ochotę zacisnąć palce na szyi Viciousa. – Już dobrze – szepnął, powoli głaszcząc ją po włosach. – My też umiemy być wredni. Jak się wszyscy zabierzemy to wymyślimy taką zemstę, którą na długo zapamięta.
  Pokiwała niemrawo głową. Jej ramiona drżały. Odwrócił ja do siebie.
- Nie musisz radzić sobie ze wszystkim sama Arthemis. Przyzwyczaj się do tego. Oprzyj się na mnie. To nie boli – mruknął cicho, gdy położyła mu głowę w zagięciu ramienia.
- Nie mogę spać, James – wyszeptała zanim zdążyła się powstrzymać. – Obojętnie jak silna jest moja blokada, we śnie wszystko i tak do mnie wraca. Ciągle słyszę te krzyki, śnią mi się rany i krew. Jestem taka wściekła na wszystko…
 Chciał jej powiedzieć, żeby poszła do pani Pomfrey po eliksir na sen, ale wiedział, że nie posłuchałaby go. Ostatecznie na jej miejscu pewnie zrobiłby to samo.
- Prześpij się tutaj. Będę pilnował, żeby cię obudzić, gdybyś miała koszmar.
Potrząsnęła głową i zupełnie nagle wstała. Przetarła twarz dłońmi.
- Nie ty też musisz spać, a ja muszę sobie z tym poradzić. Minie. Gdy skończy się ten szlaban wszystko będzie ok. Pomogło to, że się wyżaliłam. Dziękuję – powiedziała kładąc mu rękę na ramieniu.
 Nakrył jej rękę swoją dłonią.
- Do usług – powiedział spokojnie.
Coś gwałtownie ścisnęło się w jej sercu.
- Jutro powiem Albusowi – obiecała.
- Wszyscy cię pomścimy- rzucił ze śmiechem i wstał.
- Już wyobrażam sobie te krwiożercze pomysły Rose – zażartowała Arthemis stojąc przy schodach do dormitorium dziewcząt.
- Żebyś się nie zdziwiła. Dobranoc – dorzucił, wchodząc na schody do swojego dormitorium.
- Dobranoc – odparła cicho. Rozlewało się w niej ciepło. Chyba jeszcze nie do końca znała zasady przyjaźni skoro nadal postępowała tak głupio. Nie wiedziała, czy była to kwestia dumy, czy wstydu, że im nic nie powiedziała, ale cieszyła się teraz, że już nie musi z tym walczyć sama. A ten gad naprawdę ich popamięta, pomyślała mściwie wyobrażając sobie gotującego się z wściekłości Viciousa.



  - Nie miał żadnego prawa! – powiedział gwałtownie Albus, pałający świętym oburzeniem.
Żeby nikt im nie przeszkadzał zaszyli się w pustej klasie. Siedzieli tam Al, Rose, Lily, Hugo, Lucas i James. To wszystko było oczywiście winą Jamesa. Ona by to jakoś delikatnie przekazała Albusowi, wmawiając mu, że nie ma się czym przejmować. Ewentualnie Rose. A James podstępem zaciągnął ją do klasy, w której już wszyscy czekali. Kurcze, przecież nie miała zamiaru opowiadać o tym całej szkole!!
- Powinnaś opowiedzieć o tym dyrektorowi. Albo chociaż Neville’owi – namawiała ją Lily.
 Pokręciła głową.
- Nie dam mu tej satysfakcji.
- Zwariowałaś?! – krzyknął James. – To nie są żarty! A jakby naprawdę coś ci się stało? A gdybyś dostała ataku jak w Noc Duchów? Nikogo przy tobie nie było. Nie mogłaś stamtąd wyjść! Mogłaś wykrwawić się na śmierć!!
- Przestań się drzeć James – mruknęła Arthemis.
Ale on nie mógł. Wczoraj, gdy się dowiedział był zły, ale bardziej interesowało go to, żeby ją uspokoić. Jednak gdy się już przestało go szokować to co się stało i zaczął spokojnie o tym myśleć, dotarło do niego co mogło jej się przytrafić… Miał ochotę zatrzepać jej w ten głupi, uparty tyłek za to, że tak ryzykowała. Że nikomu nie powiedziała. Że nic z tym nie zrobiła. Nie zmrużył oczu, bo nawiedzał go jej obraz zakrwawionej, dławiącej się krwią w Halloween.
- Ale on ma rację, Arthemis – powiedział spokojnie Albus. – To mogło się źle skończyć.
- Daj spokój, Al. Przecież to Vicious… Nie znasz go? Czego się spodziewałeś? Że każe mi zamieść kilka lochów, poklepie po główce i powie, żebym była grzeczna? – powiedziała gorzko, podchodząc do okna.
- Szlaban ma być karą. A nie torturami – powiedział zdenerwowany.
- A on jest nauczycielem – zauważyła Lily. – Nie powinien…
James przerwał jej nieprzyjemnym śmiechem, a w tym samym momencie Al. prychnął gniewnie.
- Vicious ma inne zasady. A raczej nie ma ich wcale – powiedział zimno Lucas.
- Ale Lily ma racje – powiedziała nagle, milcząca do tej pory Rose. Miała bardzo poważny wyraz twarzy. – Jest nauczycielem – spojrzała na Lucasa. A potem popatrzyła w oczy Arthemis. – Nauczycielom przekazano wiedzę o twoim darze po to, żeby cię chronili. Żeby na ciebie uważali. Żeby ci pomagali. Nie po to, żeby wykorzystywali ją przeciwko tobie. To już nie jest zwykła niechęć miedzy uczniem i nauczycielem. On naprawdę chciał ci zrobić krzywdę. Nie miał żadnej reguły, która by mu na to pozwalała, a co więcej złamał prawo, skazując cię na coś takiego. A w takim razie według mnie nie powinien mieć styczności z uczniami.
  Wszyscy patrzyli na nią z respektem, widząc jej zacięty i poważny wyraz twarzy. Rose widać bardzo serio traktowała zasady i etykę. I budziło jej gniew tak otwarte ich łamanie.
- Powinnaś powiedzieć Deverauxowi – poparł niespodziewanie siostrę Hugo.
- Nie!! To by oznaczało, że można mnie pokonać moją własną bronią! Rozumiecie? Gdyby ktoś się o tym dowiedział, wykorzystałby to od razu. Odrobina negatywnych emocji może mnie zdekoncentrować i osłabić.
- Odrobina?! – zaśmiał się Albus. – Cała sala narzędzi tortur miała w sobie odrobinę negatywnych emocji? – zapytał ironicznie.
 Wszyscy spojrzeli na nią protekcjonalnie.
- Oj, no dobra! Ale i tak wolę, żeby się nikt nie dowiedział.
Rose przewróciła oczami.
- Rozumiem, że cię nie namówimy.
Arthemis stanowczo pokręciła głową.
Wszyscy westchnęli ciężko, jakby była idiotką, która nic nie rozumie.
- Ciekawa jestem, co wy byście zrobili na moim miejscu?– Poczuła niemałą satysfakcję, gdy James, Albus, Lucas i Lily spuścili wzrok. – Skończyliśmy już? – dodała zniecierpliwiona.
- O nieee… Dopiero zaczynamy – powiedział James, a na jego twarz wpłynął złośliwy uśmieszek. – Ale teraz będzie najlepsza część: zemsta!
- Jak dokopać Viciousowi tak, żeby mu najbardziej dopiec… - zaczął Lucas.
- Ale żeby było to legalne – przerwała mu Rose, ale po chwili zamilkła gdy wszyscy spojrzeli na nią z pobłażaniem, a Lily trzepnęła ja po głowie. – No to chociaż nie dajcie się przyłapać!
- Może łajnobomby? Moglibyśmy wysmarować nimi cały jego gabinet… - zasugerował Hugo.
- Eeee tam, stare i nie dość wredne – James machnął ręką.
- To musi być coś mocnego – zgodziła się z Lily. – Dolejmy mu do herbaty jakiś błyskawiczny środek na przeczyszczenie…
- Albo Eliksir Miłosny – powiedział James, któremu rozbłysły oczy. – Wyobrażacie sobie Viciousa, który pała namiętnym uczuciem do chociażby profesor Vector?
Wszyscy ryknęli śmiechem.
- Latałby z kwiatkami i z czekoladkami – zaśmiał się Lucas.
- Śpiewałby serenady – zapiał Hugo, udając, że gra na harfie.
- Na takiego zgreda mogłoby nie podziałać. Przecież on nie ma serca – wyraziła swoje wątpliwości Arthemis.
 Lily musiała przytrzymać się Lucasa, żeby nie upaść ze śmiechu. Arthemis otarła kąciki oczu, co chwilę zaczynając się śmiać od nowa. Albus też się uśmiechał, lecz minę miał raczej zamyśloną.
- To prostackie – powiedziała w końcu Rose. –Nie mówiąc już, że niemal niewykonalne. Czemu by nie wymyślić czegoś bardziej… wyrafinowanego?
- Och, daj spokój Rose – Lily przewróciła oczami.
- Chodzi mi o to, że Eliksir Miłosny byłby zabawny i efektowny, ale krótkotrwały….
  James spojrzał na nią w zamyśleniu.
- Mów dalej.
 Rose zadowolona z siebie obeszła całą grupę dookoła.
- Musimy wymyślić coś takiego, co doprowadzi go do szału. Coś czego nie może znieść. Co będzie mu cierniem w boku, przez długi czas. I najlepiej, żeby było to coś takiego co spodoba się innym nauczycielom. Co poprą. Wtedy nie będzie mógł nas tknąć.
 Arthemis uśmiechnęła się.
- Coś ci chodzi po głowie.      
Rose na nią spojrzała.
- Czego Vicious nie cierpi? Co go najbardziej wnerwia? Arthemis musisz się tego dowiedzieć….
Arthemis prychnęła.
- Nie muszę wchodzić w jego umysł, żeby to wiedzieć. Osobiście mi to powiedział. Vicious nienawidzi zdolnych uczniów. Takich, którzy potrafią więcej niż on, co nie jest trudne. Dlatego zadaje nam zadania z wyższych poziomów, żeby sobie udowodnić, że my też jesteśmy debilami.
- Myślę, że jest coś czego nie znosi bardziej – powiedział cicho Rose. – Podważania jego kompetencji. Nie tylko nie umie nas tego nauczać, ale w ogóle nie umie transmutacji. Gdy wtedy mu powiedziałaś, że nic nam nie tłumaczy… wpadł w furie. Stracił nad sobą panowanie.
 Zniecierpliwiony James oparł się o ławkę.
- Dziewczyny nie łapie o co wam chodzi.
Arthemis uśmiechnęła się do niego najsłodszym z uśmiechów. Spojrzał na nią podejrzliwie.
- James, jesteś świetny z transmutacji, prawda?
- Nie do końca – odparł ostrożnie.
-Jest świetny – wtrącił się Lucas.
- Zamknij się – warknął na niego James.
- Chodzi o to, że stworzylibyśmy pewną… grupę.
- Taaak…
- W której uczylibyśmy się transmutacji.
- Iiiii?
- I innych rzeczy przy okazji, ale głównie transmutacji, żeby dopiec Viciousowi.
- A co ja mam z tym wspólnego?
- Uczyłbyś nas!
- Chyba oszalałaś!! Ja?! To Albus ma belferskie podejście. Ja mogę co najwyżej uczyć jak dobrze rzucić łajnobombą.
- Oczywiście w zależności od tego co kto najlepiej umie, będzie pomagał. Ale wyobrażasz sobie minę Viciousa, gdy dowie się, że największy rozrabiaka w szkole uczy lepiej od niego?
- A my zadbamy o to, żeby dowiedział się cały Hogwart – zapewniła Rose.
- Jeszcze lepiej – zakpił.
- Nauczyciele będą zachwyceni, że pomagamy sobie nawzajem… Vicious nas nie tknie.
- Zwariowałyście…
- Nic go bardziej nie rozwścieczy. Utworzymy Klub Nauki i Zajęć Dodatkowych z Transmutacji…
- Klub Nauki?! Chcecie mi zniszczyć reputacje?!
- To wymyśl jakąś inną nazwę. Nieważne! Ważne, żeby Vicious wiedział co my robimy – powiedziała Rose.
 - Niech to po protu będzie Klub Uczniowski – rzucił Lucas. – A że uczymy tam transmutacji będzie na plakatach.
- Plakatach? –zainteresowała się Rose.
- Zrobimy takimi małymi literami Klub Uczniowski a pod spodem ogromne: LEKCJE TRANSMUTACJI W KAŻDĄ SOBOTĘ O CZWARTEJ. A drobnym drukiem, że są możliwe też inne zajęcia.
- Jesteś genialny! – krzyknęła Lily klepiąc go po plecach.
- Widać mnie przegłosowaliście – mruknął James.
- Bo to naprawdę dobry pomysł – powiedziała spokojnie Arthemis, stając przy nim.
- Według regulaminu musimy mieć podpis co najmniej jednego profesora.
 Lily wzruszyła ramionami.
- Poprosimy Neville’a.
- Jeżeli będzie tylko jeden podpis, Vicious może się mścić –zauważył Lucas.
- Załatwię podpis Forsytha. Lubi mnie – Arthemis uśmiechnęła się do siebie.
- Al. a co ty o tym myślisz? – rzucił James. Jego brat zamrugał jakby wyrwano go ze snu.
- Tak świetnie. Myślę nad czymś innym…
- My tu obmyślamy długotrwałą zemstę, a ty myślisz o czymś innym?! – zapytał James z niedowierzaniem.
- Wy obmyślacie zemstę –zgodził się spokojnie, ale twarz miał poważną. – A ja zastanawiam się jak pomóc Arthemis przetrwać dwa kolejne szlabany.
 Wszyscy spojrzeli na niego z całkowitym zrozumieniem i w obliczu tego problemu zemsta zeszła na dalszy plan.
  Tylko Arthemis się nie przejęła.
- Dajcie spokój. Następnym razem skończę. Za dwa tygodnie będzie musiał wymyślić coś nowego.
- Ale skoro możemy coś z tym zrobić to po, co masz się męczyć? – rozsądnie zapytał Al.
- Pomożemy ci – powiedziała Lily.
 Arthemis pokręciła głową.
- Założył jakąś blokadę na drzwi. Nie da się ich otworzyć bez jego wiedzy. A zanim je zamknie nie da się wślizgnąć nawet w pelerynie niewidce. Zawsze stoi w drzwiach. Nie ma tam nawet okien, żeby przez nie wejść. Muszę sobie sama poradzić.
 Albus wpatrywał się w nią w zamyśleniu.
- Mam pomysł. Ale muszę cos zrobić więc będę gotowy za kilka dni. Do tego czasu się nie martw.
- Nie martwię się – powiedziała ze śmiechem, posyłając mu wesołe spojrzenie. – Już nie.




 Była środa. Arthemis siedziała w Pokoju Wspólnym otoczona książkami, w których szukała informacji tylko, że nigdzie nie było sytuacji nawet zbliżonej do tego, co się działo w Hogwarcie.
  Co prawda istniały klątwy, które umożliwiały czerpanie energii z innych, ale o nich były tylko wzmianki w podręczniku Obrony Przed Czarną Magią. Jednak dopisane było tam, że trzeba mieć cząstkę żywej istoty, z której zamierza się wysysać energię.
  Nie była możliwa rzeczywista obrona, jedynym wyjściem było odebranie swojej cząstki osobie, która ją zabrała.
  Sfrustrowana Arthemis rzuciła te książki na bok. Co prawda nietrudno zabrać liść drzewa, czy pióro sowy, ale kto w Hogwarcie wiedziałby jak to zrobić skoro nawet ona nie mogła znaleźć na ten temat informacji.
  Markotna, sięgnęła po coś, co zawsze ochoczo zajmował jej umysł. Po historię profesora Castlerighta.
  W Historii Hogwart znalazła zapisek o tym, że to on stworzył dział Ksiąg Zakazanych. W trosce o niewłaściwą dla uczniów wiedzę, którą mogli w nich znaleźć. Zakazał zupełnie korzystania z tej części biblioteki.
  Arthemis zapatrzyła się w przestrzeń. Może przesadzała, ale coś jej nie grało w całym tym zamieszaniu z Castlerightem. Rezygnuje z posady dyrektora by znowu nim zostać, chowa wszystkie lustra i zakazuje czytania niektórych ksiąg…
- Wyglądasz jakbyś głęboko nad czymś myślała – powiedziała Rose, siadając naprzeciw niej.
- Wiedziałaś, że to Castleright utworzył dział Ksiąg Zakazanych?
 Rose wzruszyła ramionami.
- No to nie był tak do końca nie rozgarnięty. Myślałam, że był absolutnym dziwakiem. Nadal się tym zajmujesz?
- Czasami – odparła wymijająco Arthemis. – Dział Ksiąg Zakazanych w VII wieku? Nie wydaje ci się to dziwne?
- Dlaczego?
- Wtedy naukę magii traktowano inaczej. Nieistotne było czego się uczy o ile było to magiczne i poszerzało wiedzę czarodziejów.
- Castleright widocznie myślał inaczej. Może chciał zapobiec rozszerzaniu się czarnej magii? Czytałam, że był znany z tępienia czarnoksiężników zanim został dyrektorem.
 Arthemis zacmokała sceptycznie.
- Wiesz jak najlepiej ukryć coś co się zrobiło, a co jest wstydliwe? – Rose potrząsnęła głową. – Rozgłosić wszem i wobec, że jest to niewłaściwe i niebezpieczne. Myślę, że w kilku z tych książek była wiedza o czymś, co według niego nigdy nie powinno ujrzeć światło dziennego. Bał się do tego stopnia, że zakazał bezwzględnie dostępu do tych ksiąg.
- Przesadzasz – skarciła ją Rose.
- Coś dużo tych jego dziwactw. Zauważyłaś, żeby jakiś inny dyrektor wprowadzał równie dziwaczne zakazy jak ten z lustrami? Według mnie on jest podejrzany.
- Eeee tam! To było prawie pięćset lat temu. Kto by się tym przejmował? Przyszłam zapytać, czy idziesz ze mną do Neville’a?
- Ja z tobą pójdę – powiedział Albus, stając przy nich. – Arthemis i tak musi się zastanowić jak przekonać Forsytha.
- Pójdę na żywioł – powiedziała wesoło Arthemis. – Jutro po lekcji z nim pogadam.
 Albus i Rose skinęli głowami i wyszli z Sali. Arthemis spojrzała przez okno na Zakazany Las. Ciekawe jak wyglądają teraz te drzewa, które tak niespodziewanie umarły? A wierzba bijąca? Może zostały przy nich jakieś ślady?
  Arthemis pobiegła do dormitorium po płaszcz. Już zmierzchało, ale miała nadzieję, że coś jeszcze dostrzeże.
 Idąc przez błonia słyszała skrzypienie twardego śniegu pod butami. Przedzieranie się przez zaspy nie było łatwym zajęciem, ale ona była twarda.
 Stanęła przed kilkoma obumarłymi drzewami, wpatrując się w nie jakby zaraz miały się odezwać. Wyglądały upiornie. Całe czarne i pozbawione szansy na jakiekolwiek odrodzenie.
 Dotknęła drzewa, ale wiedziała, że nic nie zobaczy. Drzewo umarło. Było już tylko pustą skorupą.
 Jak ciało jej matki, gdy zginęła.
 Wtedy też nic nie widziała. Ojciec musiał ją wyprowadzić siłą z pokoju. Nie pozwolił jej niczego dotknąć. Niczego. I już nigdy nie pozwolił jej wrócić do tamtego domu.
 Oddychała głęboko, przytulona do drzewa. Nie chciała sobie teraz tego przypominać. Miała teraz inne zadanie. Odsunęła się, starając dostrzec coś w słabym świetle różdżki, ale o ile były tu jakieś ślady śnieg dawno je zniszczył. Gdzie – niegdzie leżały połamane gałęzie. Jednak nie wyglądały jakby ktoś złamał je celowo. No, ale zgodnie z tym co przeczytała wcale nie musiał. Wystarczyłby listek.
- Arthemis?! – zabrzmiał tubalny, załzawiony głos.
 Arthemis błyskawicznie się odwróciła. Hagrid wychodził właśnie z ciemnego lasy z kuszą w jednej ręce i latarnią w drugiej.
- Hagridzie – powiedziała, podchodząc do niego. – Poszłam się przejść i zaszłam aż tutaj. Od tej całej nauki mój mózg paruje.
- Ach, no tak – powiedział olbrzym, pociągając nosem. Arthemis przypominało to sekcje dętą orkiestry symfonicznej.
- Hagridzie, czy coś się stało?
- Nie. To znaczy, tak. To takie smutne. Zawsze jest smutne jak ktoś umiera. Żal mi, że biedny tak skończył.
- Kto?! – zapytała zaniepokojona Arthemis.
- Jednorożec. Taki ładny był, cholibka. Idę po łopatę, żeby go zakopać. Bidulek nie może tak leżeć.
- Ktoś zabił jednorożca? – zapytała wstrząśnięta Arthemis.
- Nie zabił – chlipnął Hagrid. – Zdechło się biedakowi. Tak jak tym wszystkim sowom i drzewom. Do Hogwartu przypętało się jakieś choróbsko. Mam nadzieję, że się na ludzi nie przeniesie…
 Arthemis miała na ten temat inne zdanie. Tę epidemię coś spowodowało.
- Czy mogę iść z tobą? Potrzymam ci lampę – zaproponowała.
- W sumie dobrze byłoby mieć towarzystwo… Poczekaj tutaj na mnie, zaraz wrócę.
 Arthemis ze zmartwienie wpatrywała się w zwiędłe drzewo. A jeżeli to rzeczywiście przeniesie się na ludzi? Najpierw sowy i drzewa, wierzba bijąca, teraz jednorożec. Cokolwiek to było robiło się zachłanne. Małe i słabsze istoty widocznie przestały wystarczać. W końcu jednorożce były zwierzętami posiadającymi potężną moc magiczną…
 Przerwała rozmyślania, gdy zobaczyła Hagrida. Podał jej olbrzymią lampę i kazał iść za sobą.
- Zdechł niedaleko. Jednorożce żyją bardzo długo i rzadko się zdarza, żeby jakiś umarł tak młodo. To coś naprawdę dziwnego.
 Rzeczywiście szli może z dziesięć minut gdy do niego doszli.
 Arthemis ścisnęło się serce. Jednorożec nie zachował niczego ze swojego piękna.
 Jego głaska skóra była naciągnięta na kościach do granic możliwości i wysuszona. Jego śnieżnobiała sierść była poszarzała,  boki zapadnięte. Z ogona i grzywy zostało tylko wspomnienie. Wyglądało to tak, jakby zwierzę błyskawicznie i gwałtownie się postarzało.
 - Musiał być naprawdę chory – szepnęła Arthemis przyklękając i gładząc pozostałości po grzywie. – Straszne.
 Hagrid zabrał się do kopania.
 - Drzewa też zaczęły nagle tracić liście, czernieć. Wierzba bijąca przestała być nagle bijąca. Sowy traciły pióra i były zdezorientowane. Próbowaliśmy wszystkiego: eliksirów… czarów. Nic nie działa. Nie wiem co to jest. To jak zaraza... – powiedział, energicznie kopiąc, co przy jego posturze zajęło mu chwilę. Wziął w wielkie ramiona martwe zwierzę i złożył je w dole, ukradkiem ocierając oczy. – To było piękne zwierze. Mam nadzieję, że nie będzie ich więcej – westchnął, szybko zasypując dół.
 Arthemis też miała taką nadzieję. Chociaż równocześnie była niemal pewna, że już nie będzie więcej martwych jednorożców. Sowie łatwo wyrwać pióro, ale żeby zabrać coś jednorożcowi trzeba mieć szczęście. Bardzo duże szczęście…
 Z głową przesyconą domysłami niemal nie usłyszała jak Hagrid zaprasza ją na herbatę. Odruchowo się zgodziła. Praktycznie i tak nie miała nic do roboty. Był początek lutego i nauczyciele bardziej skupiali się na piątoklasistach, którzy zdawali SUMY. James miał przerąbane…
 Arthemis weszła do chatki Hagrida i w pierwszej chwili roześmiała się na widok Kła i Hardodzioba przytulonych do siebie i śpiących przy kominku. Jednak gdy hipogryf ledwo podniósł jedną powiekę, żeby się na nią spojrzeć, zaczęła się niepokoić.
- Hagridzie, czy Hardodziob nie jest chory? – zapytała udając umiarkowane zainteresowanie.
- Ach, jest już bardzo stary i niemal tak samo leniwy – Hagrid machnął ręką i spojrzał z czułością na stworzenie.
 Arthemis w czasie gdy Hagrid przygotowywał herbatę, uklęknęła przy hipogryfie i skłoniła głowę. Zwierzę spojrzało na nią ze zmęczeniem i niemą prośbą w oczach. Wyciągnęła drżącą rękę do Hardodzioba i pogłaskała go po coraz rzadszych piórach. Opuściła swoją blokadę. Był słaby, bardzo, bardzo słaby. Jego krew płynęła wolno, jego serce miało nienaturalnie powolny rytm. Jego umysł spowity był zmęczeniem i ciężkością. Patrzyła w zasnute mgłą oczy i z żalu zamknęła swoje.
 Hardodziob umierał.
 Spojrzała ze współczuciem na Hagrida, który pogwizdując stawiał kubki z herbatą na stole. Mogłaby mu powiedzieć, ale nie umiała złamać mu serca. Po, co ma się zadręczać? Były niewielkie szanse na to, że zdołają mu pomóc.
 Z ciężkim sercem wstała i usiadła naprzeciw Hagrida. Zapatrzyła się w herbatę.
- Myśleliście o tym, że może to są czary? A nie żadna choroba? – zapytała mimochodem, patrząc z ciekawością na kuszę Hagrida. – Że to nie przypadek, tylko celowe działanie?
 Hagrid zamyślił się.
- Neville’owi przeszło coś takiego przez myśl. Nawet rozmawiał o tym z profesorem Forsythem. Ale Gaelen się z nim nie zgadza. Powiedział, że potrzeba naprawdę potężnego czarodzieja, żeby działy się takie czary. Nie mówiąc już o tym, że wiedza na ich temat przepadła. To naprawdę czarna magia…
- Zawsze się znajdzie ktoś kto się bawi czarną magią.
- Owszem – zgodził się z nią. – Ale w Hogwarcie? I tylko w Hogwarcie – zauważył. – To mało prawdopodobne.
- Ale nie niemożliwe – powiedziała. Gdyby nie to, że Arthemis była przekonana, że Vicious nie potrafi sobie nawet butów czarami wyczyścić uznałaby, że to jego sprawka.
 Dopiła herbatę i pożegnała się z Hagridem, rzucając ostatnie smutne spojrzenie Dziobkowi.
Szybko szła do zamku, chcąc podzielić się z przyjaciółmi smutną nowiną. Gdy szła przez zamek dotarło, że musi być już dość późno, bo na swojej drodze spotykała tylko pojedyncze osoby. Dotarła do Wieży Gryffindoru i ucieszyła się widząc Potterów w Pokoju Wspólnym.
 Gdy Albus ją zobaczył pokiwał jej zwiniętym kawałkiem pergaminu. Podeszła do nich a Al. z szerokim uśmiechem, rozwinął przed nią pergamin z podpisem profesora Longbottoma.
- Wyrażam zgodę na utworzenie Klubu Uczniowskiego w celu polepszenia i umacniania wszelkiej wiedzy czarodziejskiej, pod przewodnictwem Jamesa Potter i Arthemis North – przeczytała.
- Jesteś zastępcą – powiedział James, odchylając się na krześle. – Od dziś mów mi panie prezesie.
 Arthemis parsknęła, a James zmrużył oczy.
- Dodaliśmy twoje nazwisko, żeby wkurzyć Viciousa – wyjaśnił Al.
- Świetnie – Arthemis wzruszyła ramionami. – Gdzie reszta? Muszę wam coś powiedzieć.
Rozejrzała się po pokoju. Widziała Clare i Jesse’ego grających w szachy i poczuła niepokojące uczucie, gdy Gillian i Eliza zerknęły najpierw na nią, a potem wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
- Rose i Hugo wysyłają list do rodziców, zaraz wrócą. A Lily chyba jest w swoim dormitorium – powiedział James, patrząc na nią ciekawie. – Co nam musisz powiedzieć?
- Za chwile. Idę zdjąć płaszcz.
- Czemu w ogóle masz go na sobie – zainteresował się Al.
- Za chwilę – powtórzyła i wbiegła po schodach.
Przed ich dormitorium stała Lily plotkując z koleżankami z roku.
- Hejka, Arthemis. Wiedziałaś, że Latimer z Ravenclawu napisał ostatni test z transmutacji na 100%? Nikt nie wie jak to zrobił. Vicious uważa, że ściągał. Przy pierwszej lepszej okazji da mu szlaban. Obojętnie za co – rzuciła Lily.
- Mam wiadomość. Spotkajmy się za chwilę na dole, dobra? – powiedziała tylko i bez namysłu otworzyła drzwi.
  Odwiesiła płaszcz do szafy, ale jej wzrok skupił się raczej na jej łóżku i szafce. Poduszki były rozrzucone. Jej zdjęcie z mamą było przewrócone. Jakiś jej ciuch wystawał z kufra. Kilka książek leżało obok niego.
 Ktoś dotykał jej rzeczy!
 Ostrożnie podeszła do łóżka. Wzięła do ręki zdjęcie z szafki i wiedziała, że ktoś go dotykał bo inaczej nie miałaby wizji. Widziała twarz Gillian i słyszała głos Elizy.
 - O patrz jakie to słodkie – powiedziała drwiąco.
 Arthemis dopiero wtedy spojrzała na zdjęcie. Było całe porysowane. Jej mamie ktoś dorysował wąsy i okulary, ona miała pryszcze i sterczące włosy. Postacie kryły się na brzegach ram i za nic nie chciały wyjść. Arthemis wzięła fotografię i wcisnęła ją sobie do kieszeni spodni i aż w gardle zapiekły ja łzy ze złości.
  Jej poduszki na pewno też dotykały. Arthemis zacisnęła zęby i daremnie starała się uspokoić. Gdy wzięła do ręki poduszkę usłyszała więcej ciekawych informacji. Kopniakiem otworzyła swój kufer i automatycznie się cofnęła, gdy wyleciały z niego nietoperze, a pomiędzy jej nogami biegły spasione myszy. Usłyszała piski i krzyki dziewcząt na korytarzu.
- Jezu, Arthemis! – Lily wbiegła do pokoju. – Próbujesz jakieś nowe czary?
 Arthemis bez słowa wyciągnęła pogryzione ubrania i książki.
- Co tu się stało? – zapytała przerażona Lily.
Arthemis spomiędzy znoszonych rzeczy wyjęła spinkę do włosów. Zacisnęła na niej pięść. Aż trzęsła się ze złości.
- W twoim łóżku jest skóra węża – poinformowała ją chłodno, idąc do wyjścia. – I niech Rose nie zbliża się do swojego zestawu z ingrediencjami. Najlepiej niech go spali.
- Co tu się stało?! – krzyknęła sfrustrowana Lili, idąc ze złością za Arthemis.
 W Pokoju Wspólnym panowało zamieszanie. Rose Weasley ściskając Hugona za ramię piszczała na cały głos:
- Skąd to się tu wzięło?!
 Chłopacy radośnie ćwiczyli zaklęcia łapiąc i unieruchamiając zwierzęta.
 Arthemis nie zwracając najmniejszej uwagi na wołających ją Albusa i Lily podeszła do stolika dziewcząt i trzasnęła pięściami w stolik, przy którym siedziały Eliza i Gillian. Obie podskoczyły.
- Zgubiłaś coś! – powiedziała zimno i groźnie Arthemis rzucając spinkę pod nos Elizy.
- Nie wiem o co ci chodzi – powiedziała Eliza przełykając ślinę.
- Była w moim kufrze razem z innymi ciekawymi niespodziankami.
- Och tak mi przykro – powiedziała sztucznie Eliza.
- Eliza! – szepnęła Gillian prosząco.
- Cicho! Przykro mi Arthemis, że masz problem – powiedziała niewinnym głosem.
- Ty też masz problem. Ze sobą.
- Nie trzeba było wchodzić mi w drogę – powiedziała z trudem zdobywając się na groźny szept.
- Nic mnie nie obchodzi twoja droga. Dla mnie jesteś jak kurz. Niepotrzebny i uciążliwy, ale w sumie nie zwracasz na niego uwagi.
- Gdybyś nie nastawiła go przeciw mnie, wszystko byłoby dobrze. Ostrzegałam cię.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz, ale zbliż się jeszcze raz do moich rzeczy albo moich przyjaciół i pożałujesz – powiedziała takim tonem, że nie było wątpliwości, że była to groźba.
 Arthemis odwróciła się, chociaż w ręku ściskała różdżkę i aż paliła się, żeby jej użyć.
- El, nie! – usłyszała tylko i coś musnęło jej policzek. W duchu wrzasnęła z radości.
- To był błąd. Trzeba było trafić – rzekła i po chwili Eliza zawisła do góry nogami, wierzgając wściekle i złorzecząc Arthemis.
 - Przyznaj się! Teraz. Gdy wszyscy to słyszą – zażądała Arthemis, gdy uświadomiła sobie, że nagle wszyscy na nie spojrzeli.
 - Odwal się! - Podniosła różdżkę.
- Expelliarmus! – powiedziała spokojnie, niemal zimno Arthemis, a różdżka Elizy wpadł jej do ręki. – Przyznaj się, albo zamienię twoją twarz w ser szwajcarski.
- Puść ją! – krzyknęła Gillian.
- Co tu się dzieję? Co to za krzyki?! I co tutaj do stu diabłów robią te nietoperze? –rozległ się głos Neville’a Longbottoma. Po chwili jego wzrok padł na dziewczyny znajdujące się w centrum uwagi. – Na boga Arthemis co ty wyprawiasz?! Puść Elizę!
- Nie dopóki ta suka nie przyzna się co zrobiła – powiedziała spokojnie nieprzejednanie dziewczyna.
- Zmień słownictwo albo będę musiał ci dać szlaban – zganił ją. – Co się stało?
- Bawiłyśmy się jej rzeczami – wykrztusiła z trudem Eliza – a ona dostała szału.
- Arthemis to nie jest powód, żeby ona wisiał pod sufitem – powiedział groźnie profesor Longbottom, unosząc własną różdżkę.
 Arthemis spojrzała mu w oczy i powiedziała cicho:
- Pan profesor doskonale wie dlaczego nie można dotykać moich rzeczy.
 Jego oczy rozjaśnił błysk zrozumienia. Ale zanim zdążył coś powiedzieć, Arthemis zwróciła się do Elizy.
- Dobrze wiesz, że nie za to wisisz pod sufitem. Jak myślisz ile minie czasu zanim krew spłynie ci do mózgu?
- Arthemis twoje zachowanie jest niedopuszczalne! Puść ją, albo wylecisz ze szkoły! – krzyknął profesor Longbottom, w tej samej chwili, w której Arthemis opuściła Elizę na ziemię.
- Zniszczyłyśmy jej rzeczy. Wrzuciliśmy do jej kufra myszy i nietoperze i zaczarowałyśmy je tak, żeby wszystko pogryzły – powiedziała z płaczem Gillian.
- Zamknij się Gil! – zawołała Eliza.
- To nie wszystko prawda? – zapytała Arthemis, uśmiechając się złowieszczo.
Gillian żałośnie spojrzała na Longbottoma.
- To miał być tylko głupi żart.
- Jesteś prefektem Gillian. Osobiście namówiłem dyrektora, żeby ciebie nim minował. Jak mogłem się tak pomylić?
Po twarzy Gillian zaczęły spływać rzęsiste łzy, gdy spuściła głowę.
- Macie miesięczny szlaban. Obie. I gwarantuje, że nie będzie to nic przyjemnego. Arthemis twoje zachowanie było karygodne więc pomimo tego, że miałaś prawo być wzburzona masz szlaban. W następny piątek. Myślę, że dla dobra ogółu już nie powinnyście razem mieszkać. Załatwię wam rozdzielenie. – Odwrócił się do reszty uczniów. – Nie życzę sobie, żeby między Gryfonami dochodziło do jakichkolwiek walk. Nasz dom szczyci się odwagą i solidarnością. Towarzysz pozostaje towarzyszem do końca. Jeżeli jeszcze raz dojdzie do takiego incydentu, wyciągnę konsekwencję. I nie obchodzi mnie powód.
  Rose i Lily z rozdziawionymi ustami patrzyły na profesora Longbottoma gdy wychodził.
- Nie znałem go od tej strony – powiedział cicho James Potter, ale w pokoju była taka cisza, że i tak wszyscy go usłyszeli.
  W pokoju nastała ciężka atmosfera. Wszyscy patrzyli na Gillian i Elizę, a Arthemis nie chcąc już dłużej być w centrum uwagi przeszła przez pokój. Za nią ruszyły Rose i Lily. Albus chwycił ja za rękę.
 - Mogę ci jakoś pomóc? – zapytał.
- Większość jest zniszczona. Do wyrzucenia – powiedziała twardo.
- Czemu to zrobiły? – zapytał James patrząc na dziewczyny ze zdumieniem.
- Przez ciebie – syknęła z uśmiechem i pozostawiła James z szeroko rozdziawionymi ustami.
  We trzy zamknęły się w dormitorium.
- Daj mi swój kuferek z ingrediencjami do eliksirów- powiedziała Arthemis do Rose.
- Po, co?
- Daj.
Rose wzruszyła ramionami i przyniosła skrzyneczkę. Arthemis położyła ją na ziemi. Różdżką zatoczyła wokół niej krąg. Potem wyszeptała:
- Insendio! - A kuferek zapłonął.
- Co ty robisz?!
Pod wpływem zaklęcia skrzyneczka otworzyła się, a Rose zobaczyła jak wokół jej buteleczek i słoiczków pełzają mady.
- Fuj – mruknęła.
- Dorzuć jeszcze to – powiedziała Lily, wrzucając do ognia skórę węża.
- To ohydne. Nie mogę uwierzyć, że Gillian to zrobiła. Jest prefektem! – powiedziała oburzona Rose.
- W imię przyjaźni można zrobić różne rzeczy – mruknęła Arthemis. – Tak samo jak w imię chorej, pozbawionej skrupułów miłości.
  Podeszła do swojego kufra.
- Może coś da się naprawić – mruknęła Rose, współczująco.
- A namówisz myszy, żeby zwróciły co zjadły?
- O fuj! – jęknęła Rose.
Nagle ktoś zapukał w szybę. Zdziwione spojrzały w tamtą stronę, a z trzech gardeł rozległ się krzyk. Zobaczyły Albusa i Jamesa wiszących za oknem na miotle. Ponaglali je, żeby im otworzyły. Pierwsza oprzytomniała Lily.
- Mam braci debili – powiedziała gdy trzęsąc się z zimna schodzili z miotły.
- Inaczej nie mogliśmy wejść. Co jest głupie, bo wy możecie sobie wchodzić i wychodzić od nas jak na dworcu – zauważył James. – O robicie ognisko! Co palicie?
- Wspomnienia o moim dotychczasowym życiu – powiedziała Arthemis wrzucając do ogniska kilka bluzek i książek.
- Gillian ryczy w pokoju, a Eliza ją przeprasza. Teraz, bo przedtem kłóciły się tak, że żyrandol się trząsł – powiedział Albus. -  Mimo tego lepiej nie ryzykować. – Podszedł do drzwi i rzucił na nie zaklęcie „Muffiato!”. – Co nam chciałaś powiedzieć? – zapytał.
 Arthemis od czasu do czasu dorzucała coś do ogniska. Dzięki Bogu nie wszystko było doszczętnie zniszczone. Jednak zastanawiała ją skala zniszczeń. Wyglądało to tak jakby na myszy rzucono zaklęcie żarłoczności. W końcu odwróciła się do reszty.
- To nic takiego – rzekła i rzuciła się na łóżko. Od razu gwałtownie się wzdrygnęła. Spojrzeli na nią z niepokojem. – Przepraszam, zdziry dotykały mojego łóżka.
  Zastanowiła się przez chwilę. Powinna odczuwać jakiś ślad po tylu emocjach, ale jej własny wybuch i rozładowanie napięcia, sprawiły, że była spokojna jak tafla jeziora. Odetchnęła.
- No więc, kiedy Rose i Al poszli wydębić podpis od profesora Longbottoma, ja poszłam się przejść. Z lasu wyszedł Hagrid. Znalazł martwego jednorożca.
- Och -  westchnęła Lily. – To takie straszne.
- Poszłam z nim go pogrzebać, a potem piliśmy herbatę u niego w chatce. Hardodziob umiera – oznajmiła bez ogródek.
  Wszyscy patrzyli na nią w szoku.
- Hagrid musi być załamany – powiedział Albus. – Był z nim tak długo. Nasz ojciec też. Dziobek przecież tak długo był z Syriuszem…
- Hagrid nie wie. Nie powiedziałam mu. Nie chciałam go… zranić.
Spojrzeli na nią ze zdumieniem.
- Więc skąd wiesz.
 Popatrzyła na nich zaniepokojona i zawstydzona własnym postępkiem. Popatrzyła na sufit.
- Do diabła Arthemis wiemy co potrafisz –powiedział gniewnie Albus. – Po prostu go dotknęłaś, tak?
 Skinęła głową i przymknęła oczy.
- To takie straszne. Jest słaby jak pisklę. I z każdą chwilą staje się coraz słabszy…
Lily ciężko opadła na swoje łóżko.
- Ta choroba i jego dotknęła. Stanie się z nim to samo co z tym biednym jednorożcem, prawda?
 James położył jej rękę na ramieniu.
 Arthemis zerwała się z łóżka.
- Do diabła to nie jest choroba, kiedy mi w końcu uwierzycie?!
Podeszła do okna i z furią oparła się o parapet. Spojrzeli po sobie zaskoczeni jej nagłym wybuchem. Przecież zawsze była taka opanowana.
- To się nie dzieje bez przyczyny, ktoś tym steruje! – powiedziała z pewnością w głosie. – Zaczęło się od małych niepozornych istot. W końcu kto się przejmie jeżeli zginie kilka sów, umrze kilka drzew… Ale jednorożce, hipogryfy to już nie są słabe stworzenia! Mają siłę, magię… Pomyślcie chociaż przez chwilę! Widziałam tego jednorożca, obserwowałam jak umiera wierzba bijąca, było to bardzo powolne. Jak przyspieszone starzenie. Coś z nich wysysało życie…
- Arthemis, rozumiem, że…
- Al., kiedy ostatnio w Hogwarcie zginęło tyle zwierząt na raz?! Bez powodu?! – odwróciła się do niego gwałtownie, ale następne słowa zamarły jej na ustach a oczy zamieniły się w głębokie studnie, jakby Arthemis nagle pogrążyła się w jakimś hipnotycznym stanie. Niemal widzieli jak pod kopułą jej głowy w zawrotnym tempie biegają myśli. – Castleright… - wyszeptała.
- Kto? – zapytała Lily zdezorientowana.
- Jeden z dyrektorów Hogwart z XVII wieku – powiedziała odruchowo Rose. – Ale nie mam pojęcia, co on według niej ma z tym wszystkim wspólnego…
 W tym momencie Arthemis spojrzała na Rose.
- Owce – powiedziała jakby to wszystko wyjaśniało. – Sprowadził do zamku owce, które niemal natychmiast zaczęły umierać… To jedyny taki przypadek w całej historii – powiedziała jakby do siebie.
 Gdy nadal na nią patrzyli nic nie rozumiejąc, potrząsnęła głową, jakby chciała w ten sposób pokładać myśli. Usiadła po turecku na łóżku.
- Marius Castleright został mianowany dyrektorem, ale co dziwne złożył dymisję już po roku – wyjaśniła, zawzięcie gestykulując. – W gruncie rzeczy to bardzo tajemnicza postać, przez to podejrzana. Nie wiadomo, co robił przez długi czas, poza tym, że uganiał się za jakimś czarnoksiężnikiem, ni którego punkcie miał obsesję. Potem został po raz drugi mianowany dyrektorem, co jest wystarczająco dziwne, bo nie jestem skłonna przypuszczać, że tak łatwo by mu pozwolili wrócić. Musiał ich jakoś przekonać. Do Hogwart sprowadzono owce, które zaczęły ginąć. Ponadto to on założył dział Ksiąg Zakazanych i… - spojrzała na Jamesa, jakby tylko on mógł ją w tej chwili zrozumieć – Kazał zdjąć wszystkie lustra ze ścian całego Hogwartu.
  James patrzył na nią i niemal natychmiast powiedział:
- Lustra! Ta dziwaczna komnata wypełniona lustrami!
Arthemis pokiwała głową.

- Zniknęła na drugi dzień, ale mówię ci, że jakoś się ją otwiera – popatrzyła po pozostałych. – Castleright jest kluczem do zagadki, jak poznam jego –dowiem się co się dzieje w Hogwarcie. 

4 komentarze:

  1. Hej,
    wspaniale, w końcu dowiedzieli się co Vicous robi, i to planowanie jak uprzykrzyć mu życie... ciekawe czy z powrotem dostaną się do tej komnaty...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  2. Plan zemsty idealny 😂 Szkoda Hardodzioba 😢 cudownie opisana zagadka Castlerighta. A podczas treningu i ich zabaw na zimnie trudno było utrzymać obojętny wyraz twarzy 😁

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    o tak fantastycznie, w końcu wiadomo co Vicous robi, i piękny plan uprzykrzania mu życia...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, fantastycznie, no i w końcu wiadomo co Vicous robi, i taki piękny plan uprzykrzania mu życia...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń