poniedziałek, 22 stycznia 2018

Wakacje (Rok IV, Rozdział 20)

Arthemis wieczorem usiadła na plaży. Archer nie opuszczał jej na krok. Śmiała się rzucając mu różne przedmioty, za którymi z ochotą gonił. Nawet nie wiedziała, jak bardzo tęskni za tym miejscem. Wiatr rozwiewał jej włosy,gdy rozkoszowała się ostatnimi promieniami, zachodzącego słońca.
  Usłyszała chrzęst. Odwróciła się i zobaczyła idącego w jej stronę ojca. Usiadł obok niej.
- W końcu musimy porozmawiać – powiedział cicho.
- Wiem – odparła.
- Powiem ci co zrozumiałem, gdy przyjechałaś do domu na Boże Narodzenie.
 Spojrzała na niego.
- Chciałem cię mieć tylko do siebie, w miejscu, w którym nikt nigdy nie będzie mógł zrobić ci krzywdy, ale dotarło do mnie, że nie mogę. Jesteś w Hogwarcie szczęśliwa…
- Tatooo… oczywiście, że jestem. Ale tutaj też. Chodzi o to, że zachłysnęłam się zbyt szybko wszystkim co mogę zrobić. I chciałam sobie i tobie udowodnić, że umiem radzić sobie sama. No… z pomocą przyjaciół – poprawiła się.
- Arthemis, to, że będę wiedział co się dzieję, nie znaczy, że od razu zacznę się w to wtrącać. Jednak wolałbym mieć wiedzę o tym, że ktoś się znęca nad moim dzieckiem – dodał surowo. – Gdy będziesz miała własne dzieci sama to zrozumiesz.
- Wiem.
- Jednak – zaczął powoli, - gdzieś w zakamarku mojego umysłu istnieje głosik mówiący mi, że pewnie zachowałbym się tak samo.
 Uśmiechnęła się do niego.
- Rozumiem, że nie lubicie siedzieć z założonymi rękami, gdy coś się dzieję, ale… proszę cie bądź ostrożna, dobrze?
- Tato, już nie musisz się o mnie tak martwić – powiedziała, kładąc głowę na jego ramieniu. – Mam teraz dużą ilość przyjaciół, którzy robią to równie dobrze. Nie jestem sama.
- Dzięki Bogu – westchnął. – Cieszę się, że masz przyjaciół.
- I to bardzo dobrych. Tato, oni są wspaniali. Wszyscy. Rose… jest taka spokojna i zrównoważona. A Lily taka wesoła. I Albus… Tato, nie sądziła, że ktoś może mnie rozumieć tak dobrze. A poza tym jest taki… rozsądny…
- Chociaż ktoś – mruknął pan North.
- Opiekujemy się sobą nawzajem tato – powiedziała, patrząc mu poważnie w oczy. – Żaden z nas nie pozwoli, żeby drugiemu stała się krzywda.
- Powiedzmy, że mnie uspokoiłaś – powiedział z westchnieniem i wstał. – Chodź. Zrobimy kolacje.


 Minął lipiec. Albus i Arthemis pisali do siebie co najmniej raz na tydzień. Dostawała nawet list od Rose i kilka słów od Lily. Wakacje mijały zadziwiająco szybko. Bardzo ją to cieszyło. Nie mogła się doczekać kiedy wróci do Hogwartu i znowu będzie mogła używać czarów.
 Poza tym nie mogła narzekać na nudę. Ojciec po prostu robił jej wycieczki po świecie w tak różne miejsca, że nie sądziła, że mogą istnieć.
 Mieli aktualnie pierwszy tydzień tylko w domu.
 Tristan North spacerował po przydowomowym parku, gdy usłyszał delikatny sygnał oznajmujący, że przed bramą ktoś stoi. Zdziwiony poszedł to sprawdzić. Otworzył bramę trzymając różdżkę w pogotowiu. Jednak gdy zobaczył kto stoi za nią natychmiast ją opuścił.
- A to mi niespodzianka – powiedział i uśmiechnął się.
- Byliśmy w pobliżu i dzieciaki chciały sprawdzić, czy może jesteście w domu – powiedziała uśmiechnięta Ginny Potter. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy.
- Ależ oczywiście, że nie – powiedział Tristan i otworzył szerzej bramę. – Zapraszam, Arthemis oszaleje z radości.
- Niezłe ma pan tu zabezpieczenia – powiedział James Potter oglądając wszystko dookoła z zainteresowaniem.
- Cóż, gdy blokada Arthemis była jeszcze bardzo słaba wolałem nie ryzykować, zbyt wielu gości. Chodźcie, chodźcie!
- Całkowicie zrozumiałe – powiedział James, przypominając sobie mimowolnie jak blokada Arthemis znikła podczas Święta Duchów.  
 Potterowie weszli za Tristanem na parkową alejkę.
- Urocze miejsce – zauważyła Ginny, rozglądając się po parku.
- Dziękuję. Przeprowadziliśmy się ty sześć lat temu. Praktycznie sami wszystko urządziliśmy…
 Nagle rozległo się ogłuszające szczekanie i warczenie. W ich kierunku biegł wielki jasnobrązowy pies.
- Stój! – krzyknął pan North.
 Pies się zatrzymał, ale nadal warczał.
- Spokój, Archer, to przyjaciele.
Na dźwięk tego słowa pies od razu zmienił swoją postawę. Wyszczerzył zęby w psim uśmiechu i zaczął energicznie machać ogonem. Podszedł do Lily i oparł się o jej nogi całym ciężarem ciała.
- Och, jaki on słodki – zagruchała Lily, przyklękając i drapiąc za uszami wniebowziętego psa.
- To pies, Arthemis – wyjaśnił pan North, patrząc na zwierzaka z niesmakiem. – Strasznie go rozpieściła. Nie mogę go znieść gdy nie ma jej w domu.
 Ruszyli do domu. Lily co chwilę rzucała psu jakiś patyk, który z ochotą jej odnosił.
 Albus i James rozglądali się ciekawie dookoła. Dom wyglądał na stary, ale zadbany, podobnie jak ogród, a w oddali widać było ciągnące się morze.
- Ginny, czego się napijesz? – zapytał Tristan, wprowadzając ich do holu. – Możecie iść do Arthemis – zwrócił się do Ala, Jamesa i Lily, otwierając drzwi. – Jest w salonie. Pierwsze drzwi po lewej. Będzie miała niespodziankę…
 Pan North zabrał ich matkę do jakiegoś innego pokoju. Sami ciekawie się rozglądając ruszyli korytarzem. Na ścianach wisiały pamiątki z licznych podróży pana Northa. Skądś dobiegały łagodne dźwięki muzyki.
 Przeszli przez szerokie drzwi do zalanego słońcem jasnego salonu. Naprzeciw nich wejścia stał fortepian, przy którym siedził nikt inny tylko Arthemis, wygrywając jakąś wolną melodię.
 Albus otworzył ze zdziwienia usta. James zresztą też.
 Arthemis miała zamknięte oczy i tak była pochłonięta muzyką, że w ogóle ich nie widziała.
- Mogłaś nam powiedzieć! – powiedziała nagle radośnie Lily.
- Ty grasz?! – zawołał Albus.
Arthemis natychmiast otworzyła oczy, a potem rozchyliła usta ze zdumienia. A potem zerwała się z krzykiem:
- Lily! – padły sobie w objęcia i wymieniały się radosnymi uwagami na widok zmian w ich wyglądzie. Potem padła w ramiona Jamesa.
- Cześć, mała! – powiedział i ściskając ją, uniósł kilka cali nad ziemię.
- Al! - Objęła Albusa. – Na Merlina, co wy tu robicie?!
- Byliśmy na meczu w Glasgow. I namówiliśmy mamę, żebyśmy wpadli – wyjaśnił Al.
- To wspaniale! Musicie mi wszystko opowiedzieć!
- Chodźmy się przejść – zaproponowała Lily. – Podoba mi się twój pies…
- Archer? Daj mu herbatnika, a zostanie twoim niewolnikiem. Nie jest wymagający – powiedziała ze śmiechem Arthemis i otworzyła drzwi na taras. - Możemy się przejść na  plażę.
 Albus i Lily stali obok niej gawędząc o jakis nieistotnych rzeczach, natomiast James nie mógł oderwać od niej wzroku.
  Już nie była uroczym czternastoletnim dzieckiem. Jak mogła się tak zmienić w ciągu miesiąca?!- zastanawiał się. Jej twarz się wydłużyła i była bardziej kobieca. Była wyższa i bardziej no… dorosła.
 Czy Rose też się tak zmieniła? – przyszło mu do głowy, gdy patrzył na jej postać. W końcu spojrzał na jej stopy. Była na boso. O boże, co mu się stało, że gdy patrzył na jej nieobute stopy, nagle poczuł się zawstydzony.
- Idziesz, James? – zapytał Albus, wychodząc na taras.
- Czekajcie, gdzieś tu były moje buty! – powiedziała ze śmiechem i wróciła do pokoju. – Jestem taka zaskoczona! Dajcie mi chwilę aż się przyzwyczaję do was. - Założyła sandały i uśmiechnęła się do Jamesa. – Dostałeś wyniki?
- Co? – zapytał trochę nie ogarniając.
- Dostałeś wyniki z SUMÓW? – powtórzyła i wyprowadziła go na taras, skąd mogli wyjść na ogród.
- Ach… - zajarzył. – No, tak. Oblałem historię magii, ale reszta jakoś poszła. Dostałem wzorowy z transmutacji i z obrony przed czarną magią – pochwalił się.
- Jakżeby inaczej – powiedziała.
 Lily szalała z Archerem, który chyba znalazł właśnie swoja jedyną miłość, a Albus i James spacerując opowiadali Arthemis, co się działo.
- Rose i Hugo pojechali z dziadkami do wujka Charliego do Rumunii – powiedział James. – Znając Hugo wujek będzie musiał pilnować, żeby nie wlazł na jakiegoś smoka.
 Arthemis parsknęła śmiechem.
- A co u Freda? – rzuciła ze śmiechem.
- Czaruje klientki w sklepie swojego ojca – odpowiedział jej Albusa.
- A rzeczywiście, widziałam go tam, jak byłam z ojcem na Pokątnej. Ale był zbyt zajęty – dodała ze złośliwym uśmiechem.
- Tak, wymyśla coraz to nowe gorsze Magiczne Dowcipy – uśmiechnął się Al. – James się przez to nudzi. Zazwyczaj spędzają razem większość wakacji.
- Nawet Teddy mnie zawiódł – westchnął teatralnie James. – Na okrągło gada tylko o Victoire. Nie ma co z nim gadać…
- Macie wieści od Lucasa? –zapytała Arthemis.
- Byliśmy u niego tydzień temu. Pograliśmy chwilę – zawołała Lily. – Jeszcze bardziej mu odbiło. Za wszelką cenę, chce zdobyć puchar w tym roku!
- Musiałem mu wyperswadować pomysł wakacyjnych treningów – mruknął James. – Byłby do tego zdolny.
- A ty co robiłaś? – zapytał Albus Arthemis.
- No, więc byłam w Indiach i Turcji – powiedziała Arthemis. – Ojciec szuka informacji na temat jakiegoś nowego artefaktu. Jeździliśmy po różnych starszych czarodziejach i wypytywaliśmy ich o najmniejsze plotki. Pojutrze wyjeżdżamy do Mołdawi. W ogóle to przywiozłam wam prezenty, ale jeszcze ich nie zapakowałam, więc dostaniecie je dopiero we wrześniu.
- A co dostaniemy? – zapytał natychmiast James.
- Zobaczysz – klepnęła go w ramie. – Wiecie już coś o nowym nauczycielu transmutacji?
- Rodzice coś wiedzą, ale nie chcą nam powiedzieć – rzuciła Lily, głaszcząc psa.
- Ale za to wiemy coś o Viciousie – powiedział James.
- Tata wyszperał, że chodził do Durmstrangu, ale nie wiele więcej o nim wiadomo. Ciotka Hermiona, powiedziała, że napiszę do Victora Kruma, żeby poprosić, żeby się czegoś dowiedział – dodał Albus.
- Moim zdaniem on jest po prostu niepoczytalny – Arthemis wzruszyła ramionami. - Po, co wiedzieć więcej? Mam nadzieję, że już nigdy się na niego nie natknę i wszystko.
- Dostałaś już listy podręczników? – zapytał mimochodem Albus.
- Albus, chce się pochwalić – roześmiała się Lily.
- Tak? – Arthemis spojrzała na niego pytająco.
- Został prefektem – poinformował ją James, czochrając mu włosy. – Wszyscy jesteśmy z niego tacy dumnie – zaszczebiotał jak do dziecka.
- Spadaj – Al, odepchnął jego rękę.
- Drugim prefektem jest Rose – dodała Lily.
- Można było się tego spodziewać. To jakby wymarzona funkcja dla niej – stwierdziła Arthemis.
- Ty też mogłaś zostać prefektem – zauważył Albus. – Byłaś jednym z najlepszy uczniów w klasie.
 Spojrzała na niego pobłażliwie.
- Al… ja? Przecież ja się do tego nie nadaje… W ciągu swojego pierwszego roku nauki dwa razy wylądowałam u dyrektora i to nie z powodu błahostki.
- Yeah! – mruknął James i przybił z nią piątkę. – Moja krew!
 Gawędzili jeszcze, śmiejąc się co chwilę. Dobrze było mieć ich znowu przy sobie.
- Dzieciaki! – rozległ się od domu krzyk pani Potter. – Idziemy!
 Wolnym krokiem ruszyli do domu. Pani Potter przyglądała się przez chwilę Arthemis.
- Zmieniłaś się Arthemis – powiedziała, ściskając ją krótko i energicznie.
 Dziękuję ci mamo!- krzyknął w duchu James. – Już myślałem, że zwariowałem.
- Tak? – zdziwił się Albus, patrząc na Arthemis. – W którym miejscu?
- Chłopcy – powiedziała protekcjonalnie Lily, kręcąc w głową.
 Odprowadzili ich do bramy.
- Zobaczymy się pierwszego września w Londynie – krzyknęła Lily, machając im gdy się oddalali.
- Tęskniłam za nimi – powiedziała Arthemis, patrząc na oddalających się przyjaciół.
- To mili ludzie – odparł jej ojciec, zamykając bramę.


- Nie tylko – szepnęła do siebie. Bo Potterowie byli jak rodzina.



KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Ostatnie porachunki (Rok IV, Rozdział 19)

  Arthemis szła przez zalany słońcem zamkowy dziedziniec. Maj sprowadził do Hogwartu cudowną wiosnę. Wszystko zaczęło się robić zielone i tętniło życie. Dzięki Bogu życiem, którego nic nie mogła wyssać.
 Zauważyła, że na jednej z kamiennych ławek siedzi Scorpius i bawi się różdżką. Wpatrywał się w przestrzeń. Chociaż nie, poprawiła się w myślach Arthemis i podążyła za jego wzrokiem.
 Rose z Lisbeth i dziewczyną, w której Arthemis rozpoznała Roxanne Weasley – siostrę Freda. Rozprawiały o czymś z ożywieniem.
 Scorpius patrząc na nie, bezmyślnie zamieniał jakiegoś pająka w co chwilę jakis nowy przedmiot.
  Podeszła i niespodziewanie usiadła obok niego.
- Cześć!
 Powoli odwrócił głowę w jej kierunku i spojrzał jak na totalnie niepoczytalną.
- Co robisz? – zapytał, jakby nie mieściło mu się to w głowie. Nie miał zbyt zachęcającej miny.
- Zauważyłam, że siedzisz sam – odparła swobodnie, w ogóle nie przejmując się gwałtowną irytacją, która go zalała.
- I poczułaś nieodpartą potrzebę zmienienia tego? – zapytał ironicznie.
- Cóż, rzadko cię z kimś widuję…
- A nie pomyślałaś, że to raczej mój wybór? – spytał zimno.
- Scorpius… - spojrzała na niego z politowaniem.
- Nie wiem, czego ty ode mnie chcesz – powiedział znudzony.
- Niczego – wzruszyła ramionami. – Jesteś po prostu ciekawą postacią…
 Spojrzał na nią z nienawiścią.
- Znajdź sobie inną sensacje – powiedział gwałtownie.
- O co ci chodzi? –zapytała zdziwiona.
- Czyż to nie oczywiste – powiedział z drwiną, chociaż w jego uczuciach było jednak więcej żalu. – Jestem synem śmierciożercy… i to nie byle jakiego…
- I co z tego? – zapytała, wzruszając ramionami. – Myślisz, że ty jedyny?
Zerknął na nią, ale już bez tego strasznego chłodu w oczach. Wyszczerzyła do niego zęby. Parsknął śmiechem.
- Jesteś ciekawą osobą Scorpius, wierz mi… znam się na tym – mruknęła do siebie. – Jesteś samotnikiem, ale jeszcze nie wiem czy z wyboru, czy dla tego, że tak jest ci łatwiej.
 Wzruszył ramionami i oparł się swobodnie o mur, przy którym stała ławka.
- Nie lubie jak ktoś się wtrąca w moje życie – odparł, patrząc na nią wymownie.
- Daj spokój… lubisz mnie – stwierdziła.
 Kpiąco uniósł brew, ale nic nie odpowiedział. Jego spojrzenie pobiegło ponad Arthemis.
- Czemu z nią nie porozmawiasz? – wypaliła nagle.
 Od razu przeszyło ją zimne spojrzenie szarych oczu.
- Chyba żartujesz…
Uśmiechnęła się pewna siebie.
- Ach, więc wiesz o kim mówię…
Rozdziawił usta, jakby go zaskoczyła, lecz natychmiast je zacisnął.
- Denerwujesz mnie – mruknął groźnie.
- Jestem pewna, że ten ton odstrasza większość ludzi – powiedziała i spojrzała na niego spokojnie. – Ale ja nie jestem większością…
- Słuchaj ja się nie wtrącam do twojego życia i byłbym wdzięczny, gdybyś odpłaciła mi tym samym.
 Ale Arthemis była coraz bardziej nim zafascynowana.
- Kiedy zaczęła ci się podobać? – drążyła.
 Zmrużył oczy.
- Jeżeli chcesz, żebyśmy pozostali w tolerancyjnych stosunkach natychmiast przestań – ostrzegł.
 Zrobiła niezadowolną minę.
- Niech ci będzie – mruknęła. – Jak ci idą przygotowania do egzaminów?
- Jesteś nieznośna – rzucił, a gdy patrzyła na niego wyczekująco, westchnął cicho i powiedział zrezygnowany: - Dobrze.
- Jestem ciekawa, co będzie najtrudniejsze…
- Pewnie transmutacja – burknął.
- Nie sądzę – powiedziała z uśmiechem, mówiącym, że wie coś czego on nie wie.
Patrzył na nią z zastanowieniem.
- Chodzą po szkole różne plotki… - rzucił swobodnie.
- Tak? Jakie? – odparła niezbyt zainteresowana Arthemis.
- O tobie, Albusie Potterze i Flynnie Latimerze…
- Ach – Arthemis zacisnęła usta. – Cóż, nie odpowiadam za to, co ludzie wygadują.
 Jednak Scorpius ją przejrzał. Wiedział, że ona coś wie.
- Szybko wtedy zniknęłaś z meczu… - rzucił, wpatrując się w nią.
 Wzruszyła ramionami.
- Wygraliśmy – odparła. – Po, co miałam tam siedzieć?
- Może bym ci uwierzył, gdybyś nie wpadła w panikę, jak Flint trafił tłuczkiem Pottera – powiedział drwiąco.
 Uparcie wpatrywała się w ludzi na dziedzińcu. Wiedział, że nie ma takiej siły, która mogłaby z niej to wyciągnąć. Nagle odwróciła się do niego.
- Nie powiem ci teraz – powiedziała cicho. – Ale dowiesz się wszystkiego, gdy tylko ta sprawa ucichnie, a wszyscy o niej zapomną.
- Naprawdę mi powiesz?- wpatrywał się w nią z cieżkim szokiem.
Pokiwała głową z lekkim wahaniem.
- Ale nie powiesz nikomu? – spytała, patrząc na niego w napięciu.
Był tak zaskoczony, że automatycznie pokiwał głową.
Arthemis wstała.
- Rose nazywa się Weasley, ale nie myśli w taki sam sposób jak pozostali – powiedziała, zadziwiając go jeszcze bardziej i odeszła.
 Jednak niewiadomo czemu jej ostatnie słowa ukłuły go w serce, za co jego sympatia do niej trochę spadła.
 Arthemis uśmiechała się do siebie. Może Scorpius był samotnikiem, ale nie musiał być samotny. Jednego nauczyła się od Albusa: zaufanie wywalczaj zaufaniem.



  Pięć dni później Jamesa wypuścili ze szpitala. Wszedł do Wielkiej Sali wśród westchnień ulgi dziewcząt, gratulacji za mecz chłopców i szumu sowich skrzydeł, które akurat wleciały z pocztą.
 Przed Arthemis wylądowała ogromna sowa z małym pakunkiem i przyczepionym do nóżki listem. Odczepiła wszystko od ptaka i podała mu kilka płatków kukurydzianych. Sowa zahukała z wdzięcznością i odleciała.
- Muszę sobie kupić nową sowę – mruknęła do siebie, patrząc na odlatującego ptaka.
- Co to? – zapytał Albus, patrząc z ciekawością na pakunek.
 Rozdarła szary papier, pod którym krył się kolejny, upstroszony barwnymi balonikami i serpętynami.
- Masz urodziny?! – krzyknął Al. – I nic nie powiedziałaś?
- Zapomniałam, że dzisiaj już trzynasty – jej policzki się zaróżowiły. – Jeszcze tylko półtora miesiąca i koniec szkoły – westchnęła, ale nie wiedziała czy z ulgi, czy ze smutku.
 Rozpakowała paczkę. W środku znalzła przecudowną spinkę do włosów zrobioną ze starego srebra. Miała skomplikowane celtyckie wzory.
- Och, jakie to śliczne – powiedziała Lily, zaglądając jej przez ramię. – Masz urodziny?
Gdy Arthemis skinęła głową, objęła ją za szyję i cmoknęła w policzek.
- Wszystkiego najlepszego.
 W momencie jak to powiedziała, okazało się, że mnóstwo ludz ich słyszy. Ze wszystkich stron posypały się życzenia. Przepchnęła się do nich Rose i też ją wyciskała, mówiąc:
- Mogłaś nam powiedzieć!
- Oj, dajcie spokój –powiedział, śmiejąc się. – Za rok następne. -  Wróciła do podziwiania kunsztownie zdobionej ozdoby. Gdy jej dotykała widziała jak ojciec ją wybierał. Nie potrafiła poznać miejsca, w którym to robił. Wzięła list do ręki.
- Idę się przejść – powiedziała, chwytając swoją torbę.
- Tylko się nie spóźnij. Za dwadzieścia minut mamy zaklęcia – przypomniał jej Albus.
Skinęła głową i pośpiesznie wyszła z Wielkiej Sali.
 Usiadła nad jeziorem i wyjęła list od ojca.


 Najdroższa Arthemis,
 wszystkiego najlepszego z okazji piętnastych urodzin. Prezent dla ciebie zdobyłem we Francji, gdy pojechałem zobaczyć starożytne manuskrypty dotyczące czegoś co teraz badam. Na spinkę jest nałożone zaklęcie. Ostrzega przed atakiem. Uznałem, że będzie to bardziej odpowiedni prezent, niż ozdobny sztylet, służący jako ozdoba do włosów, choć jestem pewien, że tamten bardziej przypadłby ci do gustu.
  Cieszę się, że nie długo wrócisz do domu.
                                                                                       Tata

   
  Gdy Arthemis skończyła czytać krótki list od ojca, a przez opuszki jej palców przepływały cząstki jego uczuć, zalała ją gwałtowna fala wyrzutów sumienia.
 Nie pojechała do domu na farie, ani na Wielkanoc. Pisała do ojca krótkie zdawkowe listy, które nic nie wyjaśniały poza tym, że jest bardzo zajęta. Sprawy w Hogwarcie tak ją pochłonęły, że przez większość czasu zapominała o tym, że ojciec musi być bardzo samotny w wielkim domu jedynie z psem do towarzystwa. Całkowicie go od siebie odcięła.
 Wyjęła z torby pergamin i pióro. Westchnęła.


  Tato,
  dziękuję za prezent.
   Muszę ci coś powiedzieć. Proszę cię nie bądź zły. Wiem, że powinnam to zrobić już dawno, ale nie wiedziałam jak. Pamiętasz jak w Boże Narodzenie pytałam cię o coś, co może wysysać życie z różnych istot? Oczywiście nie mogłam się oprzeć i musiałam zbadać ten temat. Okazało się, że miałam rację…

Dalej opowieść potoczyła się sama. Opowiedziała mu wszystko ze szczegółami. Łącznie z tym, jak wdarła się o umysłu Flynna, a potem wpadła do lustra razem z Albusem. Zakończyła list słowami: wiem, że gdy wrócę do domu czeka mnie szlaban stulecia, ale mam nadzieję, że się za bardzo tym nie zdenerwujesz. Całuję. Arthemis
 Przez chwilę zastanawiała się, czy opowiedzieć ojcu jeszcze o sprawach z Viciousem, ale uznała, że lepiej nie przeciągać struny. Wolała nie ryzykować, że ojciec wpadnie do szkoły i zmieni profesora w proch.
  Gdy skończyła list, zerknęła na zegarek i dotarło do niej, że jest już pięć minut spóźniona. No, pięknie! Pognała do zamku.


 Następnego ranka przy śniadaniu dostała odpowiedź i to nie byle jaką.
- Nie wierzę – powiedziała, patrząc na szkarłatną kopertę. – No, czy on zwariował? Chce, żeby cała szkoła się dowiedziała?
- Dopóki jej nie dotkniesz to nie wybuchnie – powiedział jej James z szerokim uśmiechem. – Przerabiałem to mnóstwo razy…
- Nie mogłeś wcześniej?! – wrzasnęła Arthemis, w tym samym momencie, gdy koperta zaczęła dymić. Ale już było za późno, żeby cokolwiek zrobić. Oparło czoło na rękach, gdy usłyszała:
- NIE MAM SIĘ DENERWOWAĆ?!!! CZYŚ TY ZUPEŁNIE POSTRADAŁA ROZUM?! WŁAZISZ DO LUSTRA GDZIE JEST JAKIŚ PRZEKLĘTY DEMON I LICZYSZ NA TO, ŻE NIE BĘDĘ SIĘ DENERWOWAŁ?!!!! POCZEKAJ AŻ DOBIORĘ CI SIĘ DO SKÓRY MOJA PANNO!! MASZ SZCZĘŚCIE, ŻE NIC CI SIĘ NIE STAŁO!!...
 Monolog trwał przez dobre dziesięć minut. Arthemis ani razu nie podniosła wzroku, ale była cała czerwona. Oprócz tego wiedziała, że tyradzie jej ojca przysłuchuje się połowa uczniów Hogwartu. Dzięki Bogu ojciec skupił się bardziej na tym, żeby uświadomić jej jak głupio zrobiła i nie ujawniał zbyt wielu szczegółów z całego zdarzenia.
 Gdy wyjec uległ samozniszczeniu, rozległy się pojedyncze śmiechu, była na to przygotowana. Jednak dotarł do niej pewien odgłos, który z każdą chwilą przybierał na sile. Powoli podniosła morderczy wzrok, na duszącego się ze śmiechu Jamesa. Najpierw tylko chichotał, ale po chwili ryczał już ze śmiechu na cały głos.
- Natychmiast zamilcz – powiedziała z groźbą w głosie.
Pokręcił głową i nabrał powietrza jakby chciał się uspokoić, ale od razu zaczął się śmiać od nowa.
- James – powiedziała ostrzegawczo, a nozdrza jej się rozchyliły ze złości.
- Bo nawet nie wiesz… jakie… to jest śmieszne! – wykrztusił.
 Zmrużyła oczy i energicznie wstała z zamiarem wyjścia z sali.
- Hej – krzyknął James. – Zaczekaj!
 Chwycił swoją torbę i pobiegł za nią.
- Zaczekaj!- gdy w połowie Sali wejściowej wreszcie przystanęła, uśmiechnał się. – Chodziło mi o to, że to zabawne, że tym razem to nie ja, chociaż brałem w tym taki sam udział. Wszystkie ochrzany zawsze lecą na moją głowę, a tym razem dostało się komuś innemu.
- I to cię śmieszy? – zapytała z niedowierzaniem.
- Noo… taak – odparł z wahaniem widząc jej minę.
- Idź zajmij się jakąś dziewczyną, James – powiedziała, podejmując dalszą drogę. – A jak mi ojciec pod koniec sierpnia pozwoli wyjść z pokoju to może do ciebie napiszę.
 Zostawiła Jamesa z zdezorientowaną miną, pośrodku sali wejściowej.



 Do końca maja byli pochłonięci nauką do egzaminów. Działalność Klubu Uczniowskiego została tymczasowo zawieszona. James i Lucas zostali  zawaleni górą notatek ze wszystkich lat, które miały im pomóc w nauce do SUMÓW. Ale chyba, żaden z nich nie przejmował się tym tak jak powinien.
 Co innego Rose. W sumie jakby się nad tym zastanowić to Arthemis nie widywała jej nie uczącej się. Nie było z nią po co rozmawiać, jeżeli w rozmowie nie zaistniał temat powtórki.
 Co do Arthemis to nie musiała zajmować się żadnymi notatkami, bo po prostu wszystko miała w głowie. Za to musiała dużo ćwiczyć używanie zaklęć i tworzenie eliksirów. Transmutacja nadal sprawiala jej problemy, a Albus sam zajęty nauką nie mógł jej pomóc w eliksirach.
 Gdy siedziała w Pokoju Wspólnym i próbowała transmutować różne rzeczy, które jej się nawinęły po różdżkę przysiadł się do niej Fred.
- Ćwiczysz?
- Mhm – odmruknęła skupiona.
- Może chcesz, żeby ci James pomógł? – zachichotał złośliwie. – Chociaż może być teraz trochę zajęty – dodał, patrząc znacząco w inny koniec pokoju.
 Trochę nieprzytomnie Arthemis spojrzała. James siedział nad jakąś książką, ale tylko kretyn pomyślałby, że się uczy. Wyraźnie flirtował z filigranową blondyneczką o uroczych rysach twarzy i wielkich brązowych oczach.
- Kto to? – zapytała, ale niekoniecznie była tym naprawdę zainteresowana.
- Lana – wyjaśnił Fred. – Z piątego roku. Przychodziła na zajęcia do Klubu. Jest fajna.
Arthemis wzruszyła ramionami.
- To dobrze.
Fred przygladał jej się uważnie.
- To i tak nie potrwa długo – powiedział. – O ile się w ogóle zacznie…
- Czemu? – zapytała, tym razem naprawdę zainteresowana.
- Nie lubimy długotrwałych związków – wytłumaczył jej lekko.
Uniosła brew, czekając na ciąg dalszy.
- Nie zrozumiesz tego, jesteś dziewczyną – powiedział, patrząc na nią protekcjonalnie.
- Sprawdź mnie – zaproponowała wyzywająco.
Przez chwilę na nią patrzył, zastanawiając się.
- No, dobra… Powiedzmy, że poznajesz dziewczynę i bardzo ją lubisz. Spędzacie miło czas i w ogóle. W pewnym momencie na pewno, na pewno – podkreślił, - dojdzie do tego, że ona będzie chciała coraz więcej, czegoś czego ty wcale nie chcesz jej dać. Gdyby była twoją dziewczyną miałaby podstawę, żeby robić awantury, ale gdy nią nie jest nie ma do tego prawa.
- Nie ma prawa być urażona, że bawiłeś się nią przez pewien okres wyznaczonego przez ciebie czasu? – zapytała marszcząc brwi.
- Nie bawiłem – powiedział zniecierpliwiony. – Sprawdzałem, czy jestem w stanie z nią wytrzymać na dłuższą metę. Jeżeli na dźwięk słowa związek nie ogarnie mnie śmiech, wtedy warto się nad nim zastanowić. Ale dziewczyny tego nie rozumieją – dodał. – Myślą, że jak jesteś dla nich miły to od razu to jest wielka miłość. Dlatego lepiej na początku trzymać je na pewien emocjonalny dystans – zakończył spokojnie.
- To zrozumiałe – odparła spokojnie. – Jesteście nastolatkami… nikt nie ma prawa wymagać od was, że od razu pobiegniecie do ołtarza.
- Właśnie – powiedział ucieszony. – Z tym, że dziewczyny w naszym wieku są bardzo… - szukał odpowiedniego słowa -… nie wiem jak to określić. Chodzi mi o to, że lepiej im nie obiecywać zbyt dużo…
 Arthemis wróciła do bawienia się różdżką.
- Może gdybyś potraktował choć jedną poważnie, zmieniłbyś zdanie – powiedziała. – Jednak rozumiem, że raczej to nie w twoim stylu. Jestem pewna, że znajdzie się kilka dziewczyn myślących tak jak ty.
  Zmarszczył brwi, patrząc na nią.
- Ostatnio doszedłem do wniosku, że jesteś dziwna – wypalił nagle.
- Tak? – uśmiechnęła się.
- Nie zachowujesz się jak dziewczyna. A wierz mi znam się na tym… Mam dużą ilość kuzynek i siostrę.
- Sądzę, że znasz się na tym z innego powodu – uśmiechnęła się do niego kpiąco.
- A nie mam racji?
- Wychował mnie ojciec. Resztę dopowiedz sobie sam – powiedziała wesoło i odeszła.


 Arthemis pomimo zbliżających się egzaminów miała dużo wolnego czasu, który spędzała siedząc w bibliotece i wynajdując nowe zaklęcia,których warto się nauczyć. Nie sądziła, że w Hogwarcie może się jeszcze coś w tym roku wydarzyć. Wszyscy zbyt bardzo byli pochłonięci nauką. Widać było, że zbyt krótko zna Hogwart…
  Dzień przed rozpoczęciem SUMÓW, gdy napięcie piątoklasistów sięgało zenitu po zamku przeszła fala plotek. Ciekawa podążyła z Albusem na piąte pietro, gdzie zebrała się znaczna część szkoły. Wszyscy zebrali się przy drzwiach do łazienki dziewcząt i chichotali, cały czas pokazując sobie coś palcami.
 Arthemis ciągnąc za sobą niechętnego Albusa (w końcu była to damska toaleta), przepchnęła się przez tłum.
  To co zobaczyła było dość… nietypowe. Rozdziawiła usta ze zdziwienia. Natomiast Albus najpierw parsknał, a potem wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Zgiął się w pół i rechotał jak szalony. Nie był zresztą jedyną osobą, która tak zareagowała.
 A powodem był… hmm… rzadko spotykany widok.
 Odlotowa błyszcząca, satynowa sukienka, w kolorze pastelowego różu sięgająca zaledwie do połowy uda. Ciemny uwodzicielski makijaż z daleka widocznymi mocno uszminkowanymi ustami i cudowna blond peruka wyglądała oszałamiająco na czerownym z wściekłości i zażenowania Denisie Flincie. Owłosione nogi psuły trochę całościowy efekt, ale nadrabiał to wysokimi szpilkami.
  Stał przy wysokim lustrze w łazience dziewcząt i najwyraźniej jedna ręką był przyklejony do ściany.
- Co się gapicie?! – warczał na wszystkich. – Niech ktoś mnie stąd wypuści do cholery!!
- Ależ Flint, doprawdy pasujesz do tego miejsca – powiedział radośnie Jack Lars.
- Ale muszę przyznać, że róż to nie jest twój kolor – dodał Leo Dawlish.
- Zapłacicie mi za to!! – wrzasnął. – Już nie żyjesz, Potter!
 Chłopacy naigrywali się z niego bezlitośnie.
 Arthemis rozglądała się, ale nie znalazła tego kogo szukała w tłumie. Gdy zadzwonił wreszcie dzwonek, rozległ się głos:
- Co to za zbiegowisko?! Rozejść się natychmiast!
 Profesor Alexander szybkim marszowym krokiem pruła przez tłum. Wreszcie weszła do łazienki. Kąciki jej ust zadrżały, ale po chwili się opanowała. Odchrząknęła:
- Co ty wyprawiasz, Flint? To łazienka dziewcząt.
- Pani profesor przyklejono mnie do ściany – powiedział wściekle Flint.
- Ach, cóż… - machnęła różdżką. I zmarszczyła brwi gdy nic się nie stało. – Hmm… to chyba nie jest skutek zaklęcia.
- Niech mnie panie odklei! – krzyknął Flint.
- Nie podnoś na mnnie głosu, chłopcze – powiedziała ostro. – Na razie będziesz musiał tu zostać. Skoro nie jest to skutek zaklęcia musimy się dowiedzieć, czego.
- Niech pani zapyta Pottera! – warknął.
- To on cię tu przykleił? – zapytała spokojnie.
- A kto inny? – warknął Flint.
- I masz jakiś dowód tak? Ktoś go widział? Może sam go widziałeś?
- Pani profesor ja wiem, że to Potter!
- Porozmawiamy później Flint. A wy co tu stoicie? – powiedziała ostro, odwracając się. – Natychmiast się rozejść do klas!
Chcąc nie chcąc musieli jej posłuchać.
Albus, Arthemis i Rose, której szybko zdali relacje gdy tylko ją zobaczyli nie mogli się doczekać końca zajęć z historii magii. Gdy tylko zadzwonił dzwonek kończący lekcje, pobiegli do Pokoju Wspólnego. Zrzedła im mina, gdy zobaczyli tłum ryczących ze śmiechu ludzi otaczających kanapę. Stwierdzili, że nie ma co się przez nich przedzierać i najpierw odrobili zadania domowe.
  W końcu, a było już bardzo późno. Arthemis razem z Albusem usiedli obok Jamesa, Freda i Lucasa.
- No, to jak to zrobiliście? – wypaliła Arthemis.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz – mruknął James, rozprostowując długie nogi.
- Ty mi powiesz – wskazała palcem Lucasa.
- Ja ci powiem – rzekł radośnie Fred. – Nikt nie zna całościowej wersji, choć wszyscy wiedzą, że to my. No, więc niczego niespodziewający się Flint idzie sobie korytarzem, James poszedł za nim i oszołomił go.
- Zamknęliśmy się w damskiej łazience – podjął opowieść Lucas. – Rozebraliśmy go, a potem upiększyliśmy tę jego brzydką facjatę.
- Skąd wzieliście tę kieckę – zapytał Albus.
- To stara sukienka Roxanne – Fred wzruszył ramionami. – Dała nam ją. A kosmetyki pożyczyliśmy od Molly.
- Będziemy je musieli odkupić – powiedział zamyślony James. – Nie sądzę, żeby chciała ich użyć po Flincie.
- Było warto – rzucił rozradowany Lucas, klepiąc Jamesa po ramieniu.
- Czemu Alexander nie mogła go odkleić? – zapytała Arthemis.
- Bo to nie zaklęcie – zachichotał James. – To superklej wujka George’a.
- Jeszcze w fazie testów – dodał Fred.
- Słyszałem, że musieli wyciąć kawałek ściany, żeby zabrać stamtąd Flinta – Lucas zarechotał.
- Flint wie, że to ty – powiedział do brata Albus.
- To, co? – James wzruszył ramionami. - Nie ma na to dowodów. Ani świadków. Nie mogą mi nic zrobić.



  Profesorowie z panią Pomfrey jednak zdołali odkleić Flinta od kawałka ściany, a następnego ranka wszyscy piątoklasiści zasiedli do SUMÓW z transmutacji.
 Profesorowie natomiast rozpoczęli już egzaminy końcowe. Zaczęło się od obrony przed czarną magią. Dla Arthemis nie było nic prostszego, ale już na następny dzień mieli egzamin z eliksirów. Teoria poszła jej bezbłędnie, ale eliksir usypiajacy uważyła na zaledwie Dostateczny. Z historią magi też nie miała problemów. Była to w końcu typowa pamięciówka.
 Jednak tydzień później przerwany został egzamin z zielarstwa. Do cieplarni niespodziewanie wpadł profesor Forsythe mówiąc:
- Neville, natychmiast masz się stawić u dyrektora.
- Po, co – zdziwił się profesor Longbottom.
- To bardzo pilne.
- Dobrze, już idę – profesor zmarszczył brwi, patrząc na klasę, jakby nie wiedział co ma zrobić. – Popilnujesz ich Gaelenie? – zapytał w końcu.
- Dobrze – zgodził się. Gdy profesor był już przy drzwiach Forsythe powiedział: - Masz ze sobą wziąć Arthemis North i Rose Weasley.
 Dziewczęta błyskawicznie na siebie spojrzała zdziwione i zaniepokojone. Albus miał bardzo podobną minę.
- Eee… - Neville wydawał się tym niemniej zaskoczony. – Dziewczynki chodźcie. Napiszecie egzamin później.
 Rose i Arthemis wstały i powoli podeszły do niego. Szli przez Hogwart aż doszli do wejścia do gabinetu dyrektora. Neville wprowadził ich po krętych schodach.
 Arthemis wiedziała, że to nie może być nic dobrego, gdy tylko obaczyła Elizę siedzącą w fotelu przed dyrektorem. Ale to nie wszystko… na jego biurku w swoim szklanym więzieniu stał kwiat Viciousa.
- Och, nie – jęknęła Rose.
 Arthemis wiedziała, że to ich wina. Trzymały kwiat w swoim pokoju, wierząc, że nikt tam nie wejdzie. Nawet go podlewały, bo musieli mieć haka na Viciousa. Trzymały go w szafie, żeby nie stał na widoku. Ktoś musiał wiedzieć, że go mają, a wiedział tylko Vicious. Więc co tu robiła Eliza?
- Siadajcie dziewczęta – powiedział surowo profesor Deveraux. – Czekamy jeszcze na pannę Potter.
 Po chwili ktoś zapukał do drzwi i weszła Lily.
- Panie profesorze? Czy coś się stało? – zapytała, a po chwili jej twarz pobladła widząc zgromadzonych w gabinecie ludzi i kwiat stojący na biurku.
 Neville jak zahipnotyzowany wpatrywał się w kwiat.
- Czy to Krwista Lilia? – zapytał w końcu. – Przecież ona jest nielegalna.
- O tym właśnie chciałem porozmawiać – powiedział dyrektor patrząc na dziewczęta. – Eliza znalazła to w waszym pokoju.
- Jestem ciekawa co tam robiła – powiedziała Arthemis, choć miała wrażenie, że pogarsza swoją sytuację.
- Szukałam szala, który musiałam zostawić gdy się pakowałam – wyjaśniła szybko Eliza.
- Gówno prawda – powiedziała Lily.
- Lily! – syknęła Rose.
- Proszę uważać panno Potter – ostrzegł ją Deveraux.
- Chodzi o to panie profesorze, że Eliza musiała dokładnie przeszukać nasz pokój, jeżeli to znalazła – powiedziała już spokojniej Lily.
- Czy to istotne? – zapytała udając przerażenie Eliza. – Przecież to bardzo groźna roślina. Pan profesor opowiadał nam o niej na zielarstwie.
- I jestem pewna, że nie stąd o niej wiesz – powiedziała zimno Arthemis, a złość wzbierała w niej z każdą chwilą. Podniosła się, patrząc na nią. – W całym Hogwarcie jest tylko jedna osoba, która mogła powiedzieć ci o tym, że to mamy!
- Ważne, że to miałyście! – krzyknęła triumfalnie Eliza.
- A powiedział ci skąd to mamy? Powiedział, że to należy do niego?
- Spokój dziewczęta! – zagrzmiał profesor Deveraux. – O kim wy mówicie? Skąd to macie?
 Popatrzył na buntowniczą postawę Elizy, wściekłą Arthemis, podobnie wściekłą Lily i wpatrzoną w podłogę Rose. Tam spoczął jego wzrok.
- Rose?
- Od profesora Viciousa – wyszeptała dziewczyna.
- Co?! – krzyknął Neville, który miał bardzo złe przeczucia co do końca tej historii.
- One to ukradły! – krzyknęła Eliza, a Arthemis widziała jak szybko przesuwają się jej myśli, gdy próbuje dostosować fakty do swojej bajeczki. – Profesor kazał mi to odebrać zanim zrobią coś strasznego!
 Arthemis odwróciła się do niej błyskawicznie.
- Nie mieszaj się w coś o czym nie masz zielonego pojęcia – syknęła.
- Jeżeli natychmiast nie dowiem się o co tu chodzi wyrzucę wszystkie cztery ze szkoły! – powiedział Deveraux.
- Arthemis! –szepnęła błagalnie Rose.
- Dobrze – powiedziała Arthemis już spokojnie. – Panie dyrektorze, profesorze Longbottom mamy wam do opowiedzenia ciekawą historię…
- Słuchamy – powiedział niecierpliwie Deveraux.
- Opowiemy  ją pod warunkiem, że ona stąd wyjdzie – dodała Arthemis, wskazując palcem na Elizę.
- Arthemis – powiedział ostrzegawczo profesor Longbottom.
- Panie profesorze jest tu wiele osobistych szczegółów, bardzo osobistych – spojrzała znacząco na Deverauxa mając nadzieję, że zrozumiał.
 Skinął głową.
- Neville, wyprowadź pannę Mors.
- Ale… - chciała zaprotestować Eliza, jednak widząc spojrzenie Deveraux, natychmiast zamilkła i posłusznie wyszła z Nevillem. Po chwili ten wrócił.
- Czy w końcu mogę się dowiedzieć, co nielaglany bardzo groźny kwiat robi na terenie tej szkoły? – zapytał ironicznie, ale groźnie.
- Ukradłyśmy go profesorowi Viciousowi – powiedziała Lily.
Profesor Longbottom przyglądał im się uważnie i Arthemis  wiedziała, że domyśla się, iż nie tylko one trzy brały w tym udział.
- Nie, Lily – powiedziała Arthemis. – To nie tak. Lepiej zacząć od początku…
 Lily westchnęła i pokiwała głową.
- To twoja historia… - powiedziała.
- Profesor Vicious od pierwszej lekcji mnie nienawidzi – oświadczyła spokojnie.
- Na pewno przesadzasz Arthemis – powiedział profesor Deveraux.
- Czy myśli pan, że ja… akurat ja pomyliłabym się w tym temacie? – zapytała spokojnie i wyczekująco patrząc w oczy dyrektorowi.
 Po chwili skinął głową.
- No, więc – podjęła, - Vicious przez cały rok gnębił mnie na każdym kroku. Dostałam szlaban…
- To szkoła. Ma do tego absolutne prawo – powiedział surowo dyrektor.
- … w Zakazanym Lesie – kontynuowała.
- Zamiast mnie – dodała Rose.
- Przecież musi wiedzieć, że ty się boisz zwierząt Rose – powiedział szybko Neville. – Nie mógłby…
 Lily spojrzała na niego wyczekująco, czekając aż zrozumie. Wytrzeszczył oczy, gdy to do niego dotarło.
- Arthemis, poszła za mnie. Zgodził się na to – wyjaśniła Rose.
- Było mu to bardzo na rękę – stwierdziła Arthemis. – Ale to nic… wtedy jeszcze było znośnie. Panie profesorze czy ma pan myślodsiewnie? – wypaliła nagle.
- Słucham?
- Profesor Dumbledore ją miał czytałam o tym, byłam ciekawa, czy nadal tu jest.
- Oczywiście, że tak – Deveraux pokiwał głową.
- Więc chciałabym się podzielić kilkoma wspomnieniami, bo raczej opowieść o tym mogłaby mi nie przejść przez gardło.
 Deveraux był tak zaskoczony, że nawet nie zaprotestował. Przyniósł myślodsiewnie i postawił ją na biurku. Rose z zaskoczeniem patrzyła na Arthemis, która przyłożyła różdżkę do skroni i wyciągnęła kilka białych pasm z własnej głowy.
- Proszę, może je pan obejrzeć – powiedziała, chociaż w środku było jej tak duszno i niedobrze, że bała się, że dostanie zawrotów głowy.
 Deveraux patrzył na nią nieodgadnionym wzrokiem. Wytrzymała to spojrzenie. Patrząc na nią profesor zanurzył się w jej wspomnieniach.
- Czemu to zrobiłaś? – zapytała cicho Rose, gdy zniknął.
- Bo inaczej by nie zrozumiał – odparła Arthemis, patrząc na kamienną misę. – Nawet wy tak do końca nie możecie zrozumieć, na co jestem skazana.
 Spokojnie usiadła i czekała. Nagle stanął przy nich profesor Longbottom.
- Mogłyście do mnie przyjść – powiedział gwałtownie z żalem. – Obojętnie co to było, mogłyście do mnie przyjść!
- Panie profesorze… - zaczęła Lily, ale po chwili spuściła wzrok. – Nie chciałyśmy nikogo w to mieszać.
- I uważacie, że to było rozsądne?!
- Nie – odparła cicho Rose.
Jednak zanim Neville miał możliwość ciągnięcia swojej tyrady, profesor Deveraux wyszedł z myślodsiewni. Pod ciemną skórą zrobił się trochę blady. Nie spuszczał wzroku z Arthemis.
- Interesuje mnie twój ostatni szlaban – powiedział cicho, ale łagodnie, jakby była ze szkła.
- Profesor Vicious zamknął mnie w Sali, gdzie był ukryty ten kwiat. Niezabezpieczony. Oficjalnie miałam po prostu coś pisać. Dopiero po jakimś czasie się zaczęło.
- Widziałem – mruknął dyrektor i przełknął ślinę.
- Niezabezpieczony?! Czy zdaje sobie sprawę co się mogło stać? – krzyknął Neville.
- Co się stało – poprawiła go Rose, a Neville spojrzał na Arthemis.
- W każdym bądź razie, ukradłyśmy to – powiedziała Lily. – Żeby już nie mógł tego wykorzystać.
- I nie uznałyście za stosowne, żeby komuś o tym powiedzieć?! – uniósł się Neville.
- Dopóki to miałyśmy, nie mógł nas tknąć – powiedziała cicho Rose i podniosła wzrok na Neville’a. – Nadal nie może.
- A co ma z tym wspólnego panna Mors? – zapytał Deveraux.
- One się nie lubią – wyjaśnił szybko Neville.
- Pewnie Vicious chciał odsyskać kwiat i ją namówił, żebym go przyniosła – Arthemis wzruszyła ramionami.
- Ale widocznie Eliza miała jakiś inny plan – dodała Lily.
 Przez chwilę wszyscy siedzieli w milczeniu. Profesor Deveraux wpatrywał się w przestrzeń. Neville wyglądał jakby zaraz miał zionąć ogniem.
- Co z nami będzie – zapytała cicho Rose.
 Deveraux na nią spojrzał.
- Nic. Wrócicie na lekcje.
- Naprawdę? – zapytała z nadzieją Rose.
- Oczywiście. W świetle zaistniałych okoliczności możnaby was ukarać jedynie, za to, że jakoś się broniliście – stwierdził dyrektor. – Poza tym jest w tym dużo mojej winy. Nie powinienem zatrudniać Olafa znając jego przeszłość – westchnął. – Zaczekajcie za drzwiami, dobrze? Chciałbym porozmawiać z Arthemis.
 Lily i Rose wyszły. Profesor Longbottom wpatrywał się to w dyrektora, to w Arthemis.
- Bardzo cię przepraszam – powiedział spokojnie dyrektor. – To co cię spotkało nigdy nie powinno mieć miejsca. Tortury i halucynacje nie są karą, którą stosujemy w szkole. Mam nadzieję, że twój ojciec po tym wszystkim cię stąd nie zabierze. To byłaby wielka strata.
- Mój ojciec się o tym nie dowie – powiedziała Arthemis dopiero teraz zaniepokojona.
- Oczywiście, że się dowie – odparł Deveraux. – Osobiście do niego napiszę.
- Proszę tego nie robić – wyjąkała prosząco Arthemis.
- Nie mogę. Twój ojciec ma prawo znać prawdę.
- Ale…
- Nie ustąpię.
Arthemis opadły ramiona. Miała przegwizdane na wszystkich frontach.
- Chodź, Arthemis – powiedział Neville i wyprowadził ją z gabinetu dyrektora, gdzie czekały Rose i Lily oraz profesor Forsythe.
- Co się stało? – zapytał.
- Później – rzucił tylko Neville i niczym anioł zemsty pognał korytarzem.


 James siedział na lekcji transmutacji. Vicious znów był pewny siebie i złośliwy jak nigdy dotąd. Chyba trzeba mu przypomnieć, że mają coś co należy do niego, pomyślał.
 Vicious akurat objeżdżał Lucasa, gdy drzwi Sali otworzyły się z hukiem, a Vicious wylądował na ścianie przyczepiony jakimś zaklęciem.
 Neville Longbottom podszedł do niego wolno.
- Tknij jeszcze jednego mojego ucznia – powiedział wolno i wyraźnie, głosem cichym przez co bardzo groźnym - i zniszczę cię.
Vicious wyraźnie się dusił. Wszyscy wpatrywali się w profesora Longbottoma, jakby widzieli go po raz pierwszy w życiu.
 Po chwili profesor się odwrócił, a Vicious spadł z hukiem na ziemię.
 James się odwrócił. W drzwiach sali stała jego siostra z Rose i profesorem Forsythem.
 Czy te idiotki o wszystkim powiedziały? O co tu chodzi?! Wymienili z Lucasem zaskoczone spojrzenia.

 Wieść o furii profesora Longbottoma obiegła szkołę niczym błyskawica. Vicious wyleciał ze szkoły, ale poza kilka osobami nikt nie wiedział dlaczego. Arthemis choć niechętnie dotrzymała obietnicy i przed końcem roku opowiedziała wszystko profesorowi Forsythowi. Przyjął to bardziej nerwowo niż myślała.
 Dotrzymała też innej obietnicy i dzień przed wjazdem do domu opowiedziała o wszystkim co się stało w lustrzanej komnacie zaskoczonemu Scorpiusowi, pomijając jedynie fakty dotyczące jej własnych zdolności.
  Martwiła ją jedna sprawa. Po prostu spędzała jej sen z powiek.
  Nie dostała żadnego listu od ojca. Nawet jednego słówka. Nic. To ją przerażało bardziej niż jakikolwiek szlaban u Viciousa.
 Z cieżkim sercem wsiadała do pociągu Hogsmead – Londyn. Przez dwa miesiące nie będzie mogła używać magii i aż do września nie zobaczy przyjaciół.
 Gdy wysiedli na peronie 9 i ¾ Lucas i Fred pomogli wyciągnąć jej kufer. Rozejrzała się. Jej ojciec swobodnie i radośnie rozmawiał z państwem Potter i Weasley.
 Zaskoczyło ją to.
- No, to do zobaczenia – powiedział cicho James.
 Uśmiechnęła się do niego smutno.
- Do zobaczenia.
Zmarszczył brwi.
- Nie martw się. Jeżeli zamkną cię w wieży to cię odbijemy – obiecał z uśmiechem.
Kaciki jej ust się uniosły.
- Będziemy do siebie pisać – Albus westchnął ciężko. – Mam nadzieję, że nie oberwiesz za bardzo.
 Arthemis spojrzała z niepokojem na ojca.
- Będziemy za tobą tęsknić! – krzyknęły jednocześnie Rose i Lily zamykając ją w uścisku.
- Ja za wami też – odparła wesoło. – Nie ucz się przez wakaje Rose. Masz na to pozostałe dziesięć miesięcy.
- Dobrze mówi – rozległ się głos Rona Weasleya.
- Nie przywitacie się rodzicami? – zapytała ze śmiechem Ginny. – Znając ich w ogóle nie chcieli wracać do domu.
- Biorąc pod uwagę co wyprawiają w szkole jestem skłonny przyznać ci rację, Ginny – rzekł Tristan North patrząc uważnie na córkę.
- Arthemis, mam nadzieję, że następnym razem odwiedzisz nas w mniej dziwacznych okolicznościach – rzucił Harry Potter.
 James zachichotał i objął ją przyjacielsko ramieniem.
- To niemożliwe, tato. Nie w przypadku Arthemis.
- Chyba zgadzam się co do tego chłopcze –westchnał pan North.
- Oj, tato – mruknęła Arthemis.
Otoczyła ich reszta rodziny Weasleyów. Chwilę pogawędzili w tej ogromnej zbieraninie, a potem machając Arthemis i jej ojciec oddalili się i po chwili znikli za barierką.
- Jestem ciekawa co jeszcze macie nam do powiedzenia – powiedziała Hermiona, obejmując ramieniem Rose.
- Wcale nie jesteś – powiedziała z przekonaniem Rose.
- Ależ jestem – powiedziała i spojrzała na nią brązowymi oczami, tak, że Rose wiedziała, że pod koniec wakacji matka będzie już wszystko wiedzieć.
- To, co? Idziemy? – zapytał entuzjastycznie James. – Tato, odwiedziemy Teddy’ego?
- Pomyślę o tym – odparł Harry i skierowali się w stronę barierki.
- Moglibyśmy jechać na wakacje do wujka Charliego – zapaliła się Lily, dopraszając się uwagi matki.

Albus pokręcił ze śmiechem głową. Obejrzał się za siebie, gdzie stała cała rodzina Weasleyów. Pomachał wujkowi George’owi i uśmiechnął się do ciotki Fleur. Nie mógł się doczekać tegorocznego rodzinnego zjazdu…