Arthemis szła przez zalany słońcem zamkowy dziedziniec. Maj sprowadził
do Hogwartu cudowną wiosnę. Wszystko zaczęło się robić zielone i tętniło życie.
Dzięki Bogu życiem, którego nic nie mogła wyssać.
Zauważyła, że na jednej z kamiennych ławek
siedzi Scorpius i bawi się różdżką. Wpatrywał się w przestrzeń. Chociaż nie,
poprawiła się w myślach Arthemis i podążyła za jego wzrokiem.
Rose z Lisbeth i dziewczyną, w której Arthemis
rozpoznała Roxanne Weasley – siostrę Freda. Rozprawiały o czymś z ożywieniem.
Scorpius patrząc na nie, bezmyślnie zamieniał
jakiegoś pająka w co chwilę jakis nowy przedmiot.
Podeszła i niespodziewanie usiadła obok niego.
- Cześć!
Powoli odwrócił głowę w jej kierunku i
spojrzał jak na totalnie niepoczytalną.
- Co robisz? – zapytał, jakby nie
mieściło mu się to w głowie. Nie miał zbyt zachęcającej miny.
- Zauważyłam, że siedzisz sam –
odparła swobodnie, w ogóle nie przejmując się gwałtowną irytacją, która go
zalała.
- I poczułaś nieodpartą potrzebę
zmienienia tego? – zapytał ironicznie.
- Cóż, rzadko cię z kimś widuję…
- A nie pomyślałaś, że to raczej mój
wybór? – spytał zimno.
- Scorpius… - spojrzała na niego z
politowaniem.
- Nie wiem, czego ty ode mnie chcesz
– powiedział znudzony.
- Niczego – wzruszyła ramionami. –
Jesteś po prostu ciekawą postacią…
Spojrzał na nią z nienawiścią.
- Znajdź sobie inną sensacje –
powiedział gwałtownie.
- O co ci chodzi? –zapytała
zdziwiona.
- Czyż to nie oczywiste – powiedział
z drwiną, chociaż w jego uczuciach było jednak więcej żalu. – Jestem synem
śmierciożercy… i to nie byle jakiego…
- I co z tego? – zapytała, wzruszając
ramionami. – Myślisz, że ty jedyny?
Zerknął na nią, ale już bez tego
strasznego chłodu w oczach. Wyszczerzyła do niego zęby. Parsknął śmiechem.
- Jesteś ciekawą osobą Scorpius,
wierz mi… znam się na tym – mruknęła do siebie. – Jesteś samotnikiem, ale
jeszcze nie wiem czy z wyboru, czy dla tego, że tak jest ci łatwiej.
Wzruszył ramionami i oparł się swobodnie o
mur, przy którym stała ławka.
- Nie lubie jak ktoś się wtrąca w
moje życie – odparł, patrząc na nią wymownie.
- Daj spokój… lubisz mnie –
stwierdziła.
Kpiąco uniósł brew, ale nic nie odpowiedział.
Jego spojrzenie pobiegło ponad Arthemis.
- Czemu z nią nie porozmawiasz? –
wypaliła nagle.
Od razu przeszyło ją zimne spojrzenie szarych
oczu.
- Chyba żartujesz…
Uśmiechnęła się pewna siebie.
- Ach, więc wiesz o kim mówię…
Rozdziawił usta, jakby go zaskoczyła,
lecz natychmiast je zacisnął.
- Denerwujesz mnie – mruknął groźnie.
- Jestem pewna, że ten ton odstrasza
większość ludzi – powiedziała i spojrzała na niego spokojnie. – Ale ja nie
jestem większością…
- Słuchaj ja się nie wtrącam do
twojego życia i byłbym wdzięczny, gdybyś odpłaciła mi tym samym.
Ale Arthemis była coraz bardziej nim
zafascynowana.
- Kiedy zaczęła ci się podobać? –
drążyła.
Zmrużył oczy.
- Jeżeli chcesz, żebyśmy pozostali w
tolerancyjnych stosunkach natychmiast przestań – ostrzegł.
Zrobiła niezadowolną minę.
- Niech ci będzie – mruknęła. – Jak
ci idą przygotowania do egzaminów?
- Jesteś nieznośna – rzucił, a gdy
patrzyła na niego wyczekująco, westchnął cicho i powiedział zrezygnowany: -
Dobrze.
- Jestem ciekawa, co będzie najtrudniejsze…
- Pewnie transmutacja – burknął.
- Nie sądzę – powiedziała z
uśmiechem, mówiącym, że wie coś czego on nie wie.
Patrzył na nią z zastanowieniem.
- Chodzą po szkole różne plotki… -
rzucił swobodnie.
- Tak? Jakie? – odparła niezbyt
zainteresowana Arthemis.
- O tobie, Albusie Potterze i Flynnie
Latimerze…
- Ach – Arthemis zacisnęła usta. –
Cóż, nie odpowiadam za to, co ludzie wygadują.
Jednak Scorpius ją przejrzał. Wiedział, że ona
coś wie.
- Szybko wtedy zniknęłaś z meczu… -
rzucił, wpatrując się w nią.
Wzruszyła ramionami.
- Wygraliśmy – odparła. – Po, co
miałam tam siedzieć?
- Może bym ci uwierzył, gdybyś nie
wpadła w panikę, jak Flint trafił tłuczkiem Pottera – powiedział drwiąco.
Uparcie wpatrywała się w ludzi na dziedzińcu.
Wiedział, że nie ma takiej siły, która mogłaby z niej to wyciągnąć. Nagle
odwróciła się do niego.
- Nie powiem ci teraz – powiedziała
cicho. – Ale dowiesz się wszystkiego, gdy tylko ta sprawa ucichnie, a wszyscy o
niej zapomną.
- Naprawdę mi powiesz?- wpatrywał się
w nią z cieżkim szokiem.
Pokiwała głową z lekkim wahaniem.
- Ale nie powiesz nikomu? – spytała,
patrząc na niego w napięciu.
Był tak zaskoczony, że automatycznie
pokiwał głową.
Arthemis wstała.
- Rose nazywa się Weasley, ale nie
myśli w taki sam sposób jak pozostali – powiedziała, zadziwiając go jeszcze
bardziej i odeszła.
Jednak niewiadomo czemu jej ostatnie słowa
ukłuły go w serce, za co jego sympatia do niej trochę spadła.
Arthemis uśmiechała się do siebie. Może
Scorpius był samotnikiem, ale nie musiał być samotny. Jednego nauczyła się od
Albusa: zaufanie wywalczaj zaufaniem.
Pięć
dni później Jamesa wypuścili ze szpitala. Wszedł do Wielkiej Sali wśród
westchnień ulgi dziewcząt, gratulacji za mecz chłopców i szumu sowich skrzydeł,
które akurat wleciały z pocztą.
Przed Arthemis wylądowała ogromna sowa z małym
pakunkiem i przyczepionym do nóżki listem. Odczepiła wszystko od ptaka i podała
mu kilka płatków kukurydzianych. Sowa zahukała z wdzięcznością i odleciała.
- Muszę sobie kupić nową sowę – mruknęła
do siebie, patrząc na odlatującego ptaka.
- Co to? – zapytał Albus, patrząc z
ciekawością na pakunek.
Rozdarła szary papier, pod którym krył się
kolejny, upstroszony barwnymi balonikami i serpętynami.
- Masz urodziny?! – krzyknął Al. – I
nic nie powiedziałaś?
- Zapomniałam, że dzisiaj już
trzynasty – jej policzki się zaróżowiły. – Jeszcze tylko półtora miesiąca i
koniec szkoły – westchnęła, ale nie wiedziała czy z ulgi, czy ze smutku.
Rozpakowała paczkę. W środku znalzła
przecudowną spinkę do włosów zrobioną ze starego srebra. Miała skomplikowane
celtyckie wzory.
- Och, jakie to śliczne – powiedziała
Lily, zaglądając jej przez ramię. – Masz urodziny?
Gdy Arthemis skinęła głową, objęła ją
za szyję i cmoknęła w policzek.
- Wszystkiego najlepszego.
W momencie jak to powiedziała, okazało się, że
mnóstwo ludz ich słyszy. Ze wszystkich stron posypały się życzenia. Przepchnęła
się do nich Rose i też ją wyciskała, mówiąc:
- Mogłaś nam powiedzieć!
- Oj, dajcie spokój –powiedział,
śmiejąc się. – Za rok następne. - Wróciła do podziwiania kunsztownie zdobionej
ozdoby. Gdy jej dotykała widziała jak ojciec ją wybierał. Nie potrafiła poznać
miejsca, w którym to robił. Wzięła list do ręki.
- Idę się przejść – powiedziała,
chwytając swoją torbę.
- Tylko się nie spóźnij. Za
dwadzieścia minut mamy zaklęcia – przypomniał jej Albus.
Skinęła głową i pośpiesznie wyszła z
Wielkiej Sali.
Usiadła nad jeziorem i wyjęła list od ojca.
Najdroższa Arthemis,
wszystkiego najlepszego z okazji piętnastych
urodzin. Prezent dla ciebie zdobyłem we Francji, gdy pojechałem zobaczyć
starożytne manuskrypty dotyczące czegoś co teraz badam. Na spinkę jest nałożone
zaklęcie. Ostrzega przed atakiem. Uznałem, że będzie to bardziej odpowiedni
prezent, niż ozdobny sztylet, służący jako ozdoba do włosów, choć jestem
pewien, że tamten bardziej przypadłby ci do gustu.
Cieszę się, że nie długo wrócisz do domu.
Tata
Gdy Arthemis skończyła czytać krótki list od ojca, a przez opuszki jej
palców przepływały cząstki jego uczuć, zalała ją gwałtowna fala wyrzutów
sumienia.
Nie pojechała do domu na farie, ani na
Wielkanoc. Pisała do ojca krótkie zdawkowe listy, które nic nie wyjaśniały poza
tym, że jest bardzo zajęta. Sprawy w Hogwarcie tak ją pochłonęły, że przez
większość czasu zapominała o tym, że ojciec musi być bardzo samotny w wielkim
domu jedynie z psem do towarzystwa. Całkowicie go od siebie odcięła.
Wyjęła z torby pergamin i pióro. Westchnęła.
Tato,
dziękuję za prezent.
Muszę ci coś powiedzieć. Proszę cię nie bądź zły. Wiem, że powinnam to
zrobić już dawno, ale nie wiedziałam jak. Pamiętasz jak w Boże Narodzenie
pytałam cię o coś, co może wysysać życie z różnych istot? Oczywiście nie mogłam
się oprzeć i musiałam zbadać ten temat. Okazało się, że miałam rację…
Dalej opowieść potoczyła się sama.
Opowiedziała mu wszystko ze szczegółami. Łącznie z tym, jak wdarła się o umysłu
Flynna, a potem wpadła do lustra razem z Albusem. Zakończyła list słowami:
wiem, że gdy wrócę do domu czeka mnie szlaban stulecia, ale mam nadzieję, że
się za bardzo tym nie zdenerwujesz. Całuję. Arthemis
Przez chwilę zastanawiała się, czy opowiedzieć
ojcu jeszcze o sprawach z Viciousem, ale uznała, że lepiej nie przeciągać
struny. Wolała nie ryzykować, że ojciec wpadnie do szkoły i zmieni profesora w
proch.
Gdy skończyła list, zerknęła na zegarek i dotarło do niej, że jest już
pięć minut spóźniona. No, pięknie! Pognała do zamku.
Następnego ranka przy śniadaniu dostała odpowiedź
i to nie byle jaką.
- Nie wierzę – powiedziała, patrząc
na szkarłatną kopertę. – No, czy on zwariował? Chce, żeby cała szkoła się
dowiedziała?
- Dopóki jej nie dotkniesz to nie
wybuchnie – powiedział jej James z szerokim uśmiechem. – Przerabiałem to
mnóstwo razy…
- Nie mogłeś wcześniej?! – wrzasnęła
Arthemis, w tym samym momencie, gdy koperta zaczęła dymić. Ale już było za
późno, żeby cokolwiek zrobić. Oparło czoło na rękach, gdy usłyszała:
- NIE MAM SIĘ DENERWOWAĆ?!!! CZYŚ TY
ZUPEŁNIE POSTRADAŁA ROZUM?! WŁAZISZ DO LUSTRA GDZIE JEST JAKIŚ PRZEKLĘTY DEMON
I LICZYSZ NA TO, ŻE NIE BĘDĘ SIĘ DENERWOWAŁ?!!!! POCZEKAJ AŻ DOBIORĘ CI SIĘ DO
SKÓRY MOJA PANNO!! MASZ SZCZĘŚCIE, ŻE NIC CI SIĘ NIE STAŁO!!...
Monolog trwał przez dobre dziesięć minut.
Arthemis ani razu nie podniosła wzroku, ale była cała czerwona. Oprócz tego
wiedziała, że tyradzie jej ojca przysłuchuje się połowa uczniów Hogwartu.
Dzięki Bogu ojciec skupił się bardziej na tym, żeby uświadomić jej jak głupio
zrobiła i nie ujawniał zbyt wielu szczegółów z całego zdarzenia.
Gdy wyjec uległ samozniszczeniu, rozległy się
pojedyncze śmiechu, była na to przygotowana. Jednak dotarł do niej pewien
odgłos, który z każdą chwilą przybierał na sile. Powoli podniosła morderczy
wzrok, na duszącego się ze śmiechu Jamesa. Najpierw tylko chichotał, ale po
chwili ryczał już ze śmiechu na cały głos.
- Natychmiast zamilcz – powiedziała z
groźbą w głosie.
Pokręcił głową i nabrał powietrza
jakby chciał się uspokoić, ale od razu zaczął się śmiać od nowa.
- James – powiedziała ostrzegawczo, a
nozdrza jej się rozchyliły ze złości.
- Bo nawet nie wiesz… jakie… to jest
śmieszne! – wykrztusił.
Zmrużyła oczy i energicznie wstała z zamiarem
wyjścia z sali.
- Hej – krzyknął James. – Zaczekaj!
Chwycił swoją torbę i pobiegł za nią.
- Zaczekaj!- gdy w połowie Sali
wejściowej wreszcie przystanęła, uśmiechnał się. – Chodziło mi o to, że to
zabawne, że tym razem to nie ja, chociaż brałem w tym taki sam udział.
Wszystkie ochrzany zawsze lecą na moją głowę, a tym razem dostało się komuś
innemu.
- I to cię śmieszy? – zapytała z
niedowierzaniem.
- Noo… taak – odparł z wahaniem
widząc jej minę.
- Idź zajmij się jakąś dziewczyną,
James – powiedziała, podejmując dalszą drogę. – A jak mi ojciec pod koniec
sierpnia pozwoli wyjść z pokoju to może do ciebie napiszę.
Zostawiła Jamesa z zdezorientowaną miną,
pośrodku sali wejściowej.
Do końca maja byli pochłonięci nauką do
egzaminów. Działalność Klubu Uczniowskiego została tymczasowo zawieszona. James
i Lucas zostali zawaleni górą notatek ze
wszystkich lat, które miały im pomóc w nauce do SUMÓW. Ale chyba, żaden z nich
nie przejmował się tym tak jak powinien.
Co innego Rose. W sumie jakby się nad tym
zastanowić to Arthemis nie widywała jej nie uczącej się. Nie było z nią po co
rozmawiać, jeżeli w rozmowie nie zaistniał temat powtórki.
Co do Arthemis to nie musiała zajmować się
żadnymi notatkami, bo po prostu wszystko miała w głowie. Za to musiała dużo
ćwiczyć używanie zaklęć i tworzenie eliksirów. Transmutacja nadal sprawiala jej
problemy, a Albus sam zajęty nauką nie mógł jej pomóc w eliksirach.
Gdy siedziała w Pokoju Wspólnym i próbowała
transmutować różne rzeczy, które jej się nawinęły po różdżkę przysiadł się do
niej Fred.
- Ćwiczysz?
- Mhm – odmruknęła skupiona.
- Może chcesz, żeby ci James pomógł?
– zachichotał złośliwie. – Chociaż może być teraz trochę zajęty – dodał,
patrząc znacząco w inny koniec pokoju.
Trochę nieprzytomnie Arthemis spojrzała. James
siedział nad jakąś książką, ale tylko kretyn pomyślałby, że się uczy. Wyraźnie
flirtował z filigranową blondyneczką o uroczych rysach twarzy i wielkich
brązowych oczach.
- Kto to? – zapytała, ale
niekoniecznie była tym naprawdę zainteresowana.
- Lana – wyjaśnił Fred. – Z piątego
roku. Przychodziła na zajęcia do Klubu. Jest fajna.
Arthemis wzruszyła ramionami.
- To dobrze.
Fred przygladał jej się uważnie.
- To i tak nie potrwa długo –
powiedział. – O ile się w ogóle zacznie…
- Czemu? – zapytała, tym razem
naprawdę zainteresowana.
- Nie lubimy długotrwałych związków –
wytłumaczył jej lekko.
Uniosła brew, czekając na ciąg
dalszy.
- Nie zrozumiesz tego, jesteś
dziewczyną – powiedział, patrząc na nią protekcjonalnie.
- Sprawdź mnie – zaproponowała
wyzywająco.
Przez chwilę na nią patrzył,
zastanawiając się.
- No, dobra… Powiedzmy, że poznajesz
dziewczynę i bardzo ją lubisz. Spędzacie miło czas i w ogóle. W pewnym momencie
na pewno, na pewno – podkreślił, - dojdzie do tego, że ona będzie chciała coraz
więcej, czegoś czego ty wcale nie chcesz jej dać. Gdyby była twoją dziewczyną
miałaby podstawę, żeby robić awantury, ale gdy nią nie jest nie ma do tego
prawa.
- Nie ma prawa być urażona, że
bawiłeś się nią przez pewien okres wyznaczonego przez ciebie czasu? – zapytała
marszcząc brwi.
- Nie bawiłem – powiedział
zniecierpliwiony. – Sprawdzałem, czy jestem w stanie z nią wytrzymać na dłuższą
metę. Jeżeli na dźwięk słowa związek nie ogarnie mnie śmiech, wtedy warto się
nad nim zastanowić. Ale dziewczyny tego nie rozumieją – dodał. – Myślą, że jak
jesteś dla nich miły to od razu to jest wielka miłość. Dlatego lepiej na
początku trzymać je na pewien emocjonalny dystans – zakończył spokojnie.
- To zrozumiałe – odparła spokojnie.
– Jesteście nastolatkami… nikt nie ma prawa wymagać od was, że od razu
pobiegniecie do ołtarza.
- Właśnie – powiedział ucieszony. – Z
tym, że dziewczyny w naszym wieku są bardzo… - szukał odpowiedniego słowa -…
nie wiem jak to określić. Chodzi mi o to, że lepiej im nie obiecywać zbyt dużo…
Arthemis wróciła do bawienia się różdżką.
- Może gdybyś potraktował choć jedną
poważnie, zmieniłbyś zdanie – powiedziała. – Jednak rozumiem, że raczej to nie
w twoim stylu. Jestem pewna, że znajdzie się kilka dziewczyn myślących tak jak
ty.
Zmarszczył brwi, patrząc na nią.
- Ostatnio doszedłem do wniosku, że
jesteś dziwna – wypalił nagle.
- Tak? – uśmiechnęła się.
- Nie zachowujesz się jak dziewczyna.
A wierz mi znam się na tym… Mam dużą ilość kuzynek i siostrę.
- Sądzę, że znasz się na tym z innego
powodu – uśmiechnęła się do niego kpiąco.
- A nie mam racji?
- Wychował mnie ojciec. Resztę dopowiedz
sobie sam – powiedziała wesoło i odeszła.
Arthemis pomimo zbliżających się egzaminów
miała dużo wolnego czasu, który spędzała siedząc w bibliotece i wynajdując nowe
zaklęcia,których warto się nauczyć. Nie sądziła, że w Hogwarcie może się jeszcze
coś w tym roku wydarzyć. Wszyscy zbyt bardzo byli pochłonięci nauką. Widać
było, że zbyt krótko zna Hogwart…
Dzień przed rozpoczęciem SUMÓW, gdy napięcie piątoklasistów sięgało
zenitu po zamku przeszła fala plotek. Ciekawa podążyła z Albusem na piąte pietro,
gdzie zebrała się znaczna część szkoły. Wszyscy zebrali się przy drzwiach do
łazienki dziewcząt i chichotali, cały czas pokazując sobie coś palcami.
Arthemis ciągnąc za sobą niechętnego Albusa (w
końcu była to damska toaleta), przepchnęła się przez tłum.
To co zobaczyła było dość… nietypowe. Rozdziawiła usta ze zdziwienia.
Natomiast Albus najpierw parsknał, a potem wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
Zgiął się w pół i rechotał jak szalony. Nie był zresztą jedyną osobą, która tak
zareagowała.
A powodem był… hmm… rzadko spotykany widok.
Odlotowa błyszcząca, satynowa sukienka, w
kolorze pastelowego różu sięgająca zaledwie do połowy uda. Ciemny uwodzicielski
makijaż z daleka widocznymi mocno uszminkowanymi ustami i cudowna blond peruka
wyglądała oszałamiająco na czerownym z wściekłości i zażenowania Denisie
Flincie. Owłosione nogi psuły trochę całościowy efekt, ale nadrabiał to
wysokimi szpilkami.
Stał przy wysokim lustrze w łazience dziewcząt i najwyraźniej jedna ręką
był przyklejony do ściany.
- Co się gapicie?! – warczał na
wszystkich. – Niech ktoś mnie stąd wypuści do cholery!!
- Ależ Flint, doprawdy pasujesz do
tego miejsca – powiedział radośnie Jack Lars.
- Ale muszę przyznać, że róż to nie
jest twój kolor – dodał Leo Dawlish.
- Zapłacicie mi za to!! – wrzasnął. –
Już nie żyjesz, Potter!
Chłopacy naigrywali się z niego bezlitośnie.
Arthemis rozglądała się, ale nie znalazła tego
kogo szukała w tłumie. Gdy zadzwonił wreszcie dzwonek, rozległ się głos:
- Co to za zbiegowisko?! Rozejść się
natychmiast!
Profesor Alexander szybkim marszowym krokiem
pruła przez tłum. Wreszcie weszła do łazienki. Kąciki jej ust zadrżały, ale po
chwili się opanowała. Odchrząknęła:
- Co ty wyprawiasz, Flint? To
łazienka dziewcząt.
- Pani profesor przyklejono mnie do
ściany – powiedział wściekle Flint.
- Ach, cóż… - machnęła różdżką. I
zmarszczyła brwi gdy nic się nie stało. – Hmm… to chyba nie jest skutek
zaklęcia.
- Niech mnie panie odklei! – krzyknął
Flint.
- Nie podnoś na mnnie głosu, chłopcze
– powiedziała ostro. – Na razie będziesz musiał tu zostać. Skoro nie jest to
skutek zaklęcia musimy się dowiedzieć, czego.
- Niech pani zapyta Pottera! –
warknął.
- To on cię tu przykleił? – zapytała
spokojnie.
- A kto inny? – warknął Flint.
- I masz jakiś dowód tak? Ktoś go
widział? Może sam go widziałeś?
- Pani profesor ja wiem, że to
Potter!
- Porozmawiamy później Flint. A wy co
tu stoicie? – powiedziała ostro, odwracając się. – Natychmiast się rozejść do
klas!
Chcąc nie chcąc musieli jej
posłuchać.
Albus, Arthemis i Rose, której szybko
zdali relacje gdy tylko ją zobaczyli nie mogli się doczekać końca zajęć z
historii magii. Gdy tylko zadzwonił dzwonek kończący lekcje, pobiegli do Pokoju
Wspólnego. Zrzedła im mina, gdy zobaczyli tłum ryczących ze śmiechu ludzi
otaczających kanapę. Stwierdzili, że nie ma co się przez nich przedzierać i
najpierw odrobili zadania domowe.
W końcu, a było już bardzo późno. Arthemis razem z Albusem usiedli obok
Jamesa, Freda i Lucasa.
- No, to jak to zrobiliście? –
wypaliła Arthemis.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz –
mruknął James, rozprostowując długie nogi.
- Ty mi powiesz – wskazała palcem
Lucasa.
- Ja ci powiem – rzekł radośnie Fred.
– Nikt nie zna całościowej wersji, choć wszyscy wiedzą, że to my. No, więc
niczego niespodziewający się Flint idzie sobie korytarzem, James poszedł za nim
i oszołomił go.
- Zamknęliśmy się w damskiej łazience
– podjął opowieść Lucas. – Rozebraliśmy go, a potem upiększyliśmy tę jego
brzydką facjatę.
- Skąd wzieliście tę kieckę – zapytał
Albus.
- To stara sukienka Roxanne – Fred
wzruszył ramionami. – Dała nam ją. A kosmetyki pożyczyliśmy od Molly.
- Będziemy je musieli odkupić –
powiedział zamyślony James. – Nie sądzę, żeby chciała ich użyć po Flincie.
- Było warto – rzucił rozradowany
Lucas, klepiąc Jamesa po ramieniu.
- Czemu Alexander nie mogła go
odkleić? – zapytała Arthemis.
- Bo to nie zaklęcie – zachichotał
James. – To superklej wujka George’a.
- Jeszcze w fazie testów – dodał
Fred.
- Słyszałem, że musieli wyciąć
kawałek ściany, żeby zabrać stamtąd Flinta – Lucas zarechotał.
- Flint wie, że to ty – powiedział do
brata Albus.
- To, co? – James wzruszył ramionami.
- Nie ma na to dowodów. Ani świadków. Nie mogą mi nic zrobić.
Profesorowie z panią Pomfrey jednak zdołali odkleić Flinta od kawałka
ściany, a następnego ranka wszyscy piątoklasiści zasiedli do SUMÓW z
transmutacji.
Profesorowie natomiast rozpoczęli już egzaminy
końcowe. Zaczęło się od obrony przed czarną magią. Dla Arthemis nie było nic
prostszego, ale już na następny dzień mieli egzamin z eliksirów. Teoria poszła
jej bezbłędnie, ale eliksir usypiajacy uważyła na zaledwie Dostateczny. Z
historią magi też nie miała problemów. Była to w końcu typowa pamięciówka.
Jednak tydzień później przerwany został
egzamin z zielarstwa. Do cieplarni niespodziewanie wpadł profesor Forsythe
mówiąc:
- Neville, natychmiast masz się
stawić u dyrektora.
- Po, co – zdziwił się profesor
Longbottom.
- To bardzo pilne.
- Dobrze, już idę – profesor
zmarszczył brwi, patrząc na klasę, jakby nie wiedział co ma zrobić. – Popilnujesz
ich Gaelenie? – zapytał w końcu.
- Dobrze – zgodził się. Gdy profesor
był już przy drzwiach Forsythe powiedział: - Masz ze sobą wziąć Arthemis North
i Rose Weasley.
Dziewczęta błyskawicznie na siebie spojrzała
zdziwione i zaniepokojone. Albus miał bardzo podobną minę.
- Eee… - Neville wydawał się tym
niemniej zaskoczony. – Dziewczynki chodźcie. Napiszecie egzamin później.
Rose i Arthemis wstały i powoli podeszły do
niego. Szli przez Hogwart aż doszli do wejścia do gabinetu dyrektora. Neville
wprowadził ich po krętych schodach.
Arthemis wiedziała, że to nie może być nic
dobrego, gdy tylko obaczyła Elizę siedzącą w fotelu przed dyrektorem. Ale to
nie wszystko… na jego biurku w swoim szklanym więzieniu stał kwiat Viciousa.
- Och, nie – jęknęła Rose.
Arthemis wiedziała, że to ich wina. Trzymały
kwiat w swoim pokoju, wierząc, że nikt tam nie wejdzie. Nawet go podlewały, bo
musieli mieć haka na Viciousa. Trzymały go w szafie, żeby nie stał na widoku.
Ktoś musiał wiedzieć, że go mają, a wiedział tylko Vicious. Więc co tu robiła
Eliza?
- Siadajcie dziewczęta – powiedział
surowo profesor Deveraux. – Czekamy jeszcze na pannę Potter.
Po chwili ktoś zapukał do drzwi i weszła Lily.
- Panie profesorze? Czy coś się
stało? – zapytała, a po chwili jej twarz pobladła widząc zgromadzonych w
gabinecie ludzi i kwiat stojący na biurku.
Neville jak zahipnotyzowany wpatrywał się w
kwiat.
- Czy to Krwista Lilia? – zapytał w
końcu. – Przecież ona jest nielegalna.
- O tym właśnie chciałem porozmawiać
– powiedział dyrektor patrząc na dziewczęta. – Eliza znalazła to w waszym
pokoju.
- Jestem ciekawa co tam robiła –
powiedziała Arthemis, choć miała wrażenie, że pogarsza swoją sytuację.
- Szukałam szala, który musiałam
zostawić gdy się pakowałam – wyjaśniła szybko Eliza.
- Gówno prawda – powiedziała Lily.
- Lily! – syknęła Rose.
- Proszę uważać panno Potter –
ostrzegł ją Deveraux.
- Chodzi o to panie profesorze, że Eliza musiała dokładnie przeszukać nasz
pokój, jeżeli to znalazła – powiedziała już spokojniej Lily.
- Czy to istotne? – zapytała udając
przerażenie Eliza. – Przecież to bardzo groźna roślina. Pan profesor opowiadał
nam o niej na zielarstwie.
- I jestem pewna, że nie stąd o niej
wiesz – powiedziała zimno Arthemis, a złość wzbierała w niej z każdą chwilą.
Podniosła się, patrząc na nią. – W całym Hogwarcie jest tylko jedna osoba,
która mogła powiedzieć ci o tym, że to mamy!
- Ważne, że to miałyście! – krzyknęła
triumfalnie Eliza.
- A powiedział ci skąd to mamy?
Powiedział, że to należy do niego?
- Spokój dziewczęta! – zagrzmiał
profesor Deveraux. – O kim wy mówicie? Skąd to macie?
Popatrzył na buntowniczą postawę Elizy,
wściekłą Arthemis, podobnie wściekłą Lily i wpatrzoną w podłogę Rose. Tam
spoczął jego wzrok.
- Rose?
- Od profesora Viciousa – wyszeptała
dziewczyna.
- Co?! – krzyknął Neville, który miał
bardzo złe przeczucia co do końca tej historii.
- One to ukradły! – krzyknęła Eliza,
a Arthemis widziała jak szybko przesuwają się jej myśli, gdy próbuje dostosować
fakty do swojej bajeczki. – Profesor kazał mi to odebrać zanim zrobią coś
strasznego!
Arthemis odwróciła się do niej błyskawicznie.
- Nie mieszaj się w coś o czym nie
masz zielonego pojęcia – syknęła.
- Jeżeli natychmiast nie dowiem się o
co tu chodzi wyrzucę wszystkie cztery ze szkoły! – powiedział Deveraux.
- Arthemis! –szepnęła błagalnie Rose.
- Dobrze – powiedziała Arthemis już
spokojnie. – Panie dyrektorze, profesorze Longbottom mamy wam do opowiedzenia
ciekawą historię…
- Słuchamy – powiedział niecierpliwie
Deveraux.
- Opowiemy ją pod warunkiem, że ona stąd wyjdzie –
dodała Arthemis, wskazując palcem na Elizę.
- Arthemis – powiedział ostrzegawczo
profesor Longbottom.
- Panie profesorze jest tu wiele
osobistych szczegółów, bardzo osobistych – spojrzała znacząco na Deverauxa
mając nadzieję, że zrozumiał.
Skinął głową.
- Neville, wyprowadź pannę Mors.
- Ale… - chciała zaprotestować Eliza,
jednak widząc spojrzenie Deveraux, natychmiast zamilkła i posłusznie wyszła z
Nevillem. Po chwili ten wrócił.
- Czy w końcu mogę się dowiedzieć, co
nielaglany bardzo groźny kwiat robi na terenie tej szkoły? – zapytał
ironicznie, ale groźnie.
- Ukradłyśmy go profesorowi
Viciousowi – powiedziała Lily.
Profesor Longbottom przyglądał im się
uważnie i Arthemis wiedziała, że domyśla
się, iż nie tylko one trzy brały w tym udział.
- Nie, Lily – powiedziała Arthemis. –
To nie tak. Lepiej zacząć od początku…
Lily westchnęła i pokiwała głową.
- To twoja historia… - powiedziała.
- Profesor Vicious od pierwszej
lekcji mnie nienawidzi – oświadczyła spokojnie.
- Na pewno przesadzasz Arthemis –
powiedział profesor Deveraux.
- Czy myśli pan, że ja… akurat ja
pomyliłabym się w tym temacie? – zapytała spokojnie i wyczekująco patrząc w
oczy dyrektorowi.
Po chwili skinął głową.
- No, więc – podjęła, - Vicious przez
cały rok gnębił mnie na każdym kroku. Dostałam szlaban…
- To szkoła. Ma do tego absolutne
prawo – powiedział surowo dyrektor.
- … w Zakazanym Lesie – kontynuowała.
- Zamiast mnie – dodała Rose.
- Przecież musi wiedzieć, że ty się
boisz zwierząt Rose – powiedział szybko Neville. – Nie mógłby…
Lily spojrzała na niego wyczekująco, czekając
aż zrozumie. Wytrzeszczył oczy, gdy to do niego dotarło.
- Arthemis, poszła za mnie. Zgodził
się na to – wyjaśniła Rose.
- Było mu to bardzo na rękę –
stwierdziła Arthemis. – Ale to nic… wtedy jeszcze było znośnie. Panie
profesorze czy ma pan myślodsiewnie? – wypaliła nagle.
- Słucham?
- Profesor Dumbledore ją miał
czytałam o tym, byłam ciekawa, czy nadal tu jest.
- Oczywiście, że tak – Deveraux
pokiwał głową.
- Więc chciałabym się podzielić kilkoma
wspomnieniami, bo raczej opowieść o tym mogłaby mi nie przejść przez gardło.
Deveraux był tak zaskoczony, że nawet nie
zaprotestował. Przyniósł myślodsiewnie i postawił ją na biurku. Rose z
zaskoczeniem patrzyła na Arthemis, która przyłożyła różdżkę do skroni i
wyciągnęła kilka białych pasm z własnej głowy.
- Proszę, może je pan obejrzeć –
powiedziała, chociaż w środku było jej tak duszno i niedobrze, że bała się, że
dostanie zawrotów głowy.
Deveraux patrzył na nią nieodgadnionym
wzrokiem. Wytrzymała to spojrzenie. Patrząc na nią profesor zanurzył się w jej
wspomnieniach.
- Czemu to zrobiłaś? – zapytała cicho
Rose, gdy zniknął.
- Bo inaczej by nie zrozumiał –
odparła Arthemis, patrząc na kamienną misę. – Nawet wy tak do końca nie możecie
zrozumieć, na co jestem skazana.
Spokojnie usiadła i czekała. Nagle stanął przy
nich profesor Longbottom.
- Mogłyście do mnie przyjść –
powiedział gwałtownie z żalem. – Obojętnie co to było, mogłyście do mnie
przyjść!
- Panie profesorze… - zaczęła Lily,
ale po chwili spuściła wzrok. – Nie chciałyśmy nikogo w to mieszać.
- I uważacie, że to było rozsądne?!
- Nie – odparła cicho Rose.
Jednak zanim Neville miał możliwość
ciągnięcia swojej tyrady, profesor Deveraux wyszedł z myślodsiewni. Pod ciemną
skórą zrobił się trochę blady. Nie spuszczał wzroku z Arthemis.
- Interesuje mnie twój ostatni
szlaban – powiedział cicho, ale łagodnie, jakby była ze szkła.
- Profesor Vicious zamknął mnie w
Sali, gdzie był ukryty ten kwiat. Niezabezpieczony. Oficjalnie miałam po prostu
coś pisać. Dopiero po jakimś czasie się zaczęło.
- Widziałem – mruknął dyrektor i
przełknął ślinę.
- Niezabezpieczony?! Czy zdaje sobie
sprawę co się mogło stać? – krzyknął Neville.
- Co się stało – poprawiła go Rose, a
Neville spojrzał na Arthemis.
- W każdym bądź razie, ukradłyśmy to
– powiedziała Lily. – Żeby już nie mógł tego wykorzystać.
- I nie uznałyście za stosowne, żeby
komuś o tym powiedzieć?! – uniósł się Neville.
- Dopóki to miałyśmy, nie mógł nas
tknąć – powiedziała cicho Rose i podniosła wzrok na Neville’a. – Nadal nie
może.
- A co ma z tym wspólnego panna Mors?
– zapytał Deveraux.
- One się nie lubią – wyjaśnił szybko
Neville.
- Pewnie Vicious chciał odsyskać
kwiat i ją namówił, żebym go przyniosła – Arthemis wzruszyła ramionami.
- Ale widocznie Eliza miała jakiś
inny plan – dodała Lily.
Przez chwilę wszyscy siedzieli w milczeniu.
Profesor Deveraux wpatrywał się w przestrzeń. Neville wyglądał jakby zaraz miał
zionąć ogniem.
- Co z nami będzie – zapytała cicho
Rose.
Deveraux na nią spojrzał.
- Nic. Wrócicie na lekcje.
- Naprawdę? – zapytała z nadzieją
Rose.
- Oczywiście. W świetle zaistniałych
okoliczności możnaby was ukarać jedynie, za to, że jakoś się broniliście –
stwierdził dyrektor. – Poza tym jest w tym dużo mojej winy. Nie powinienem zatrudniać
Olafa znając jego przeszłość – westchnął. – Zaczekajcie za drzwiami, dobrze?
Chciałbym porozmawiać z Arthemis.
Lily i Rose wyszły. Profesor Longbottom
wpatrywał się to w dyrektora, to w Arthemis.
- Bardzo cię przepraszam – powiedział
spokojnie dyrektor. – To co cię spotkało nigdy nie powinno mieć miejsca.
Tortury i halucynacje nie są karą, którą stosujemy w szkole. Mam nadzieję, że
twój ojciec po tym wszystkim cię stąd nie zabierze. To byłaby wielka strata.
- Mój ojciec się o tym nie dowie –
powiedziała Arthemis dopiero teraz zaniepokojona.
- Oczywiście, że się dowie – odparł
Deveraux. – Osobiście do niego napiszę.
- Proszę tego nie robić – wyjąkała
prosząco Arthemis.
- Nie mogę. Twój ojciec ma prawo znać
prawdę.
- Ale…
- Nie ustąpię.
Arthemis opadły ramiona. Miała
przegwizdane na wszystkich frontach.
- Chodź, Arthemis – powiedział
Neville i wyprowadził ją z gabinetu dyrektora, gdzie czekały Rose i Lily oraz
profesor Forsythe.
- Co się stało? – zapytał.
- Później – rzucił tylko Neville i
niczym anioł zemsty pognał korytarzem.
James siedział na lekcji transmutacji. Vicious
znów był pewny siebie i złośliwy jak nigdy dotąd. Chyba trzeba mu przypomnieć,
że mają coś co należy do niego, pomyślał.
Vicious akurat objeżdżał Lucasa, gdy drzwi
Sali otworzyły się z hukiem, a Vicious wylądował na ścianie przyczepiony jakimś
zaklęciem.
Neville Longbottom podszedł do niego wolno.
- Tknij jeszcze jednego mojego ucznia
– powiedział wolno i wyraźnie, głosem cichym przez co bardzo groźnym - i zniszczę
cię.
Vicious wyraźnie się dusił. Wszyscy
wpatrywali się w profesora Longbottoma, jakby widzieli go po raz pierwszy w
życiu.
Po chwili profesor się odwrócił, a Vicious
spadł z hukiem na ziemię.
James się odwrócił. W drzwiach sali stała jego
siostra z Rose i profesorem Forsythem.
Czy te idiotki o wszystkim powiedziały? O co
tu chodzi?! Wymienili z Lucasem zaskoczone spojrzenia.
Wieść o furii profesora Longbottoma obiegła
szkołę niczym błyskawica. Vicious wyleciał ze szkoły, ale poza kilka osobami
nikt nie wiedział dlaczego. Arthemis choć niechętnie dotrzymała obietnicy i
przed końcem roku opowiedziała wszystko profesorowi Forsythowi. Przyjął to
bardziej nerwowo niż myślała.
Dotrzymała też innej obietnicy i dzień przed
wjazdem do domu opowiedziała o wszystkim co się stało w lustrzanej komnacie zaskoczonemu
Scorpiusowi, pomijając jedynie fakty dotyczące jej własnych zdolności.
Martwiła ją jedna sprawa. Po prostu spędzała jej sen z powiek.
Nie dostała żadnego listu od ojca. Nawet jednego słówka. Nic. To ją
przerażało bardziej niż jakikolwiek szlaban u Viciousa.
Z cieżkim sercem wsiadała do pociągu Hogsmead
– Londyn. Przez dwa miesiące nie będzie mogła używać magii i aż do września nie
zobaczy przyjaciół.
Gdy wysiedli na peronie 9 i ¾ Lucas i Fred
pomogli wyciągnąć jej kufer. Rozejrzała się. Jej ojciec swobodnie i radośnie
rozmawiał z państwem Potter i Weasley.
Zaskoczyło ją to.
- No, to do zobaczenia – powiedział
cicho James.
Uśmiechnęła się do niego smutno.
- Do zobaczenia.
Zmarszczył brwi.
- Nie martw się. Jeżeli zamkną cię w
wieży to cię odbijemy – obiecał z uśmiechem.
Kaciki jej ust się uniosły.
- Będziemy do siebie pisać – Albus
westchnął ciężko. – Mam nadzieję, że nie oberwiesz za bardzo.
Arthemis spojrzała z niepokojem na ojca.
- Będziemy za tobą tęsknić! –
krzyknęły jednocześnie Rose i Lily zamykając ją w uścisku.
- Ja za wami też – odparła wesoło. –
Nie ucz się przez wakaje Rose. Masz na to pozostałe dziesięć miesięcy.
- Dobrze mówi – rozległ się głos Rona
Weasleya.
- Nie przywitacie się rodzicami? –
zapytała ze śmiechem Ginny. – Znając ich w ogóle nie chcieli wracać do domu.
- Biorąc pod uwagę co wyprawiają w
szkole jestem skłonny przyznać ci rację, Ginny – rzekł Tristan North patrząc
uważnie na córkę.
- Arthemis, mam nadzieję, że
następnym razem odwiedzisz nas w mniej dziwacznych okolicznościach – rzucił
Harry Potter.
James zachichotał i objął ją przyjacielsko
ramieniem.
- To niemożliwe, tato. Nie w
przypadku Arthemis.
- Chyba zgadzam się co do tego
chłopcze –westchnał pan North.
- Oj, tato – mruknęła Arthemis.
Otoczyła ich reszta rodziny
Weasleyów. Chwilę pogawędzili w tej ogromnej zbieraninie, a potem machając
Arthemis i jej ojciec oddalili się i po chwili znikli za barierką.
- Jestem ciekawa co jeszcze macie nam
do powiedzenia – powiedziała Hermiona, obejmując ramieniem Rose.
- Wcale nie jesteś – powiedziała z
przekonaniem Rose.
- Ależ jestem – powiedziała i
spojrzała na nią brązowymi oczami, tak, że Rose wiedziała, że pod koniec
wakacji matka będzie już wszystko wiedzieć.
- To, co? Idziemy? – zapytał entuzjastycznie
James. – Tato, odwiedziemy Teddy’ego?
- Pomyślę o tym – odparł Harry i
skierowali się w stronę barierki.
- Moglibyśmy jechać na wakacje do
wujka Charliego – zapaliła się Lily, dopraszając się uwagi matki.
Albus pokręcił ze śmiechem głową.
Obejrzał się za siebie, gdzie stała cała rodzina Weasleyów. Pomachał wujkowi
George’owi i uśmiechnął się do ciotki Fleur. Nie mógł się doczekać tegorocznego
rodzinnego zjazdu…