poniedziałek, 22 stycznia 2018

Szlaban (Rok IV, Rozdział 10)

Po Nowym Roku uczniowie powrócili do szkoły. Arthemis miała w głowie świeże ostrzeżenie ojca: „ Nie szukaj kłopotów, tam gdzie ich nie ma!”, które tylko ją rozśmieszyło. I kto to mówi?
  W pociągu pierwszą napotkała Rose siedzącą samotnie w przedziale, z jakąś grubą książką.
- Część!
- Arthemis! Dzięki za kolejną książkę.
- Nie ma za co. Ojciec chodzi dumny jak paw, że ma taką fankę. Jak święta?- zapytała zanim Rose zdążyła się zarumienić.
 - Głośne- Rose zmarszczyła brwi.- Reszta poszła się przywitać z innymi.
- To cudownie. Nie będę się nudzić- zbagatelizowała Arthemis.- Mój tata coś przebąkuję o kolejnej wyprawie.
- Mam nadzieję, że napisze następną książkę- Rose zabłysły oczy.- To znaczy… z kim zostałabyś gdyby wyjechał?
- Sama – odparła Arthemis powstrzymując rozbawienie z powodu zakłopotania Rose.- Nie starczy ci książek? Widzę, że masz nową…
- Ach, tak! Dostałam od dziadka Weasleya. Leksykon dyrektorów Hogwartu. Bardzo ciekawy. Profesor Deveraux jest obcenie 30 dyrektorem nie licząc tego, który został mianowany podwójnie.
- Hmm, to dziwne, nie wiedziałam, że można dwa razy zostać dyrektorem.
- No, bo zazwyczaj, że tak powiem nominacja jest dożywotnia- odparła Rose śmiejąc się sama ze swojego dowcipu.
- Więc dlaczego został mianowany dwa razy?- zapytała naprawdę zaintrygowana Arthemis.
- W książce piszą, że Marius Castleright za pierwszym razem był w Hogwarcie tylko rok i zrezygnował, podając jako powód sprawy rodzinne. Był bardzo znanym człowiekiem. Osławionym twórcą wielu zaklęć, podobno cudownym dzieckiem… Wcześnie go wybrali. Miał zaledwie 45 lat. To nadzwyczajne jak na dyrektora.
- Ciekawe, co było tak ważne, że nie mógł zostać w Hogwarcie- zastanowiła się Arthemis.
- Nie piszą, ale dziwne rzeczy działy się wtedy w Anglii. Co jest jeszcze dziwniejsze, ale też nie piszą jakie. Mianowano wówczas dyrektorem Helene Aldrin. Znaną wówczas aurorkę. Ministerstwo chciało mieć pewność, że zapewni szkole bezpieczeństwo.
- A co się wówczas działo z Castlerightem?
- Leksykon nie pisze, ale może jest w jakiejś innej książce. W każdym bądź razie, gdy Aldrin przeszła na emeryturę poparli jego ponowną kandydaturę. Szczególnie, że był znany. Pomógł zażegnać kryzys w Anglii. O jego działalności w Hogwarcie piszą niewiele, że był samotnikiem i ekscentrykiem i na czas jego kadencji kazał schować wszystkie lustra w Hogwarcie w jedno miejsce, co uznano za przejaw próżności, gdyż nie grzeszył urodą.
  Na krańcu przeładowanego umysłu Arthemis błysnęła jakaś myśl.
- Chyba nie był zbyt lubiany- mruknęła pod nosem Rose.
- Albo przestał być- powiedziała cicho do siebie Arthemis.- To ciekawe.
- Też masz żyłkę detektywistyczną jak ojciec, prawda?- Rose się uśmiechnęła.
- Po prostu lubię wiedzieć różne rzeczy.
Rose spojrzała na nią z wyrozumiałym uśmiechem. Pochyliła się i cicho powiedziała:
- Nie masz pojęcia ilu rzeczy można dowiedzieć się w bibliotece… zwłaszcza w jednym zamkniętym dziale.
Arthemis uśmiechnęła się do niej tajemniczo. Jechały dalej w milczeniu. Arthemis po głowie krążyły różne myśli. Problem w tym, że miała problem z wyłowieniem tych właściwych z jednego wielkiego chaosu. Urywki słów, wydarzenia. W Hogwarcie coś się działo i nikt nie chciał tego dostrzec. Zamyślona przebierała się w szaty, gdy do przedziału wpadła roześmiana banda Potterów i Hugo Weasley.
- Jest moja ulubiona dziewczyna- krzyknął uradowany James.- My cię szukamy  po całym pociągu, a ty siedzisz w miejscu, z którego wyszliśmy. Albus, zaczął siwieć ze strachu, że nie wróciłaś do szkoły.
- Zamknij się!- powiedział Al. i równocześnie złapali się z Arthemis za przedramiona gestem bardziej braterskim niż przyjacielskim. Popatrzyli sobie w oczy.- Miło cię zobaczyć.
- Ciebie też. Cześć, Lily!- dodała patrząc na stojącą w wejściu dziewczynę.
- Cześć- uśmiechnęła się promiennie.- Muszę cię ostrzec, że James przez całe święta knuł coś z wujkiem Georgem.
- Świetnie- powiedziała Arthemis, rozprostowując palce.- Uwielbiam wyzwania.
- Żebyś nie zmieniła zdania- roześmiał się James, patrząc na nią tajemniczo.
Odpowiedziała mu takim samym spojrzeniem, dodając do kompletu kpiący uśmiech.
- Na wojnie i w miłości wszystkie chwyty są dozwolone- odparła i włączyła się do dyskusji o Quidditchu, udając, że nie widzi spoczywającego na niej, zamyślonego spojrzenia Jamesa.


  Gdyby nie to, że nazajutrz mieli zabójcze lekcje to Arthemis od razu pobiegłaby zobaczyć jak się czuje Wierzba Bijąca, a w następnej kolejności miała ochotę spenetrować bibliotekę. Na razie tylko zbiory dostępne dla wszystkich uczniów. Potem zajmie się tymi… zakazanymi.
  Jednak gdy tylko znalazła się w Pokoju Wspólnym, została wciągnięta w tysiąc dyskusji, a w międzyczasie starała się jeszcze dokończyć zadania z eliksirów i transmutacji, których nie chciało jej się robić w czasie świat, przez co Rose spoglądała na nią z pobłażliwą naganą, a Albus klepał się w czoło próbując jej coś tłumaczyć.
  Następnego dnia Arthemis musiała przeżyć ciężką próbę. Jednak po lekcji uznała, że trafienie do więzienia za zamordowanie Viciousa byłoby niewielką ceną.
Lekcja zaczęła się spokojnie, co było nawet dziwne. Arthemis nie słuchała Viciousa, ani nawet jednym uchem, bo koleś po prostu cytował podręcznik, który znała siłą rzeczy na pamięć. Nagle profesor staną przed nią z charakterystyczną dla niego pogardą na twarzy.
- Panna North na pewno z chęcią nam to zaprezentuje- oznajmił.
- Ale, co?- zapytała głupio zanim zdążyła pomyśleć z kim rozmawia. Miała ochotę palnąć sobie w łeb.
- Widać jest pani już tak mądra i uzdolniona, że woli nie słuchać, gdy tłumaczę.
- Pan nie tłumaczy- mruknęła znowu. Sfiksowałam, pomyślała w panice. Gdybym była normalna, siedziałabym cicho.
Ale gdy udało jej się trochę skupić, stwierdziła, że to reakcja obronna. Nie na jego słowa, tylko na emocje, które aż w nią uderzały. Nienawiść, pogarda, złość, zazdrość- ten facet był pokręcony. Miał naprawdę porąbany umysł.
- Słucham?- zapytał zjadliwym tonem, a Arthemis oprzytomniała.
- Nie tłumaczy pan. Nigdy. Albo pan cytuje bezwartościowe, suche podręczniki, które nam w niczym nie pomagają, albo żąda pan od nas, żebyśmy sami wpadli na to jak coś zrobić.
  Arthemis niemal poczuła jak Albus osuwa się po swoim krześle załamany.
- Mam prawo uczyć tak jak mi się podoba.
- Bo nie umie pan inaczej- powiedziała z kamienną twarzą.- Przerabia pan z nami materiał klasy szóstej i moim zdaniem przerasta to pana, profesorze.
- Uważaj na słowa panienko! Możesz ich gorzko pożałować…
- Pan również…
Arthemis ani drgnęła, gdy poczuła na brzuchu ukłucie jego różdżki. Poczuła nagły, ostry ból rozchodzący się po wnętrznościach. Zaczerpnęła tchu z trudem.
 Albus zerwał się z krzesła.
- Profesorze!
Reszta klasy też powstała. Vicious oderwał się od niej nagle, a jego umysł zalała fala obrzydliwej satysfakcji i jakby spełnienia. Jakby cieszył się, że zadał jej ból. Nieprzytomnie rozejrzał się po klasie.
- Siadać!- warknął. Spojrzał na Arthemis.- Miesięczny szlaban, minus sześćdziesiąt punktów dla Gryffindoru i możesz być pewna, że porozmawiam z dyrektorem o twoim wydaleniu ze szkoły.
- I wzajemnie- szepnęła tak cicho, żeby tylko on ją usłyszał. Nie odwrócił się, ale widziała jak zacisnął palce na różdżce pod szatą, poczuła jego strach.
 Reszta lekcji siedziała próbując pozbyć się uporczywego bólu brzucha i wściekłości krążącej jej w żyłach szybciej niż krew. Było to bardzo niebezpieczne, gdy nie mogła się skupić jej blokada słabła. Już czuła złość i pretensje Albusa.
 Gdy tylko zadzwonił dzwonek, wypadła z sali.
 Ponieważ wszyscy poszli na obiad,  ona udała się w przeciwna stronę. Gdy doszła na siódme piętro, zamknęła się w pierwszej otwartej Sali. Zaczęła nerwowo chodzić od ściany do ściany.
 Mieszały się w niej jej własne uczucia z uczuciami Viciousa. Aż jej się od tego niedobrze robiło. Miała ochotę zacisnąć ręce na czyjejś szyi.
 Krzyknęła sfrustrowana, a wszystkie szyby w oknach rozprysły się w drobny mak. Arthemis dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to ona to zrobiła choć nieświadomie.
 Ten wybuch jednak zupełnie ja uspokoił. Jakby wszystkie emocje uleciały i już nie wróciły.
  Nagle drzwi się otworzyły stanął w nich Scorpius Malfoy z różdżką w pogotowiu i Arthemis uświadomiła sobie jakiego hałasu musiała narobić.
  Chłopak obrzucił pokój spojrzeniem jakby spodziewał się ujrzeć kogoś jeszcze. Jego wzrok spoczął zdziwiony na pokruszonym szkle.
- Co tu się stało?- zapytał podejrzliwie.
- Wkurzyłam się- powiedziała spokojnie Arthemis. Odwróciła się i podniosła różdżkę.- Reparo!- szepnęła, a wszystkie kawałki szyb poleciały na swoje miejsce.
- Przypomnij mi, żebym cię nie wkurzał- mruknął do siebie.
- Sam będziesz pamiętał- powiedziała z pewnym siebie wzrokiem.
- Jesteś tak arogancka, że powinnaś być w Slytherinie- zakpił.
- Uznam to za komplement i tym razem ci nie przyłożę.
- Ale mam szczęście- powiedział drwiąco.
  Arthemis była zdziwiona, że ja rozbawił. Zapytała z lekkim uśmiechem:
- Co tu robisz, Scorpius?
- Szukam- powiedział leniwie, opierając się o ścianę.
- Czego?
- Zdrowego rozsądku- odparł z krzywym uśmiechem.- Chyba gdzieś mi się zagubił, bo inaczej bym z tobą nie rozmawiał.
- Bo?- zapytała obrażonym tonem.
- Bo jesteś przyjaciółką Potterów. Bliską przyjaciółką.
- I co z tego?
Wyraźnie zbiła go tym z tropu.
- To nie może się dobrze skończyć- zaśmiał się ironicznie.
- Jestem ich przyjaciółką, ale nie nałożyli na mnie Przysięgi Wieczystej, że nie będę z tobą rozmawiać.
- Jeszcze nie- zgodził się.- Jeżeli nie chcesz stracić przyjaciół, lepiej się do mnie nie zbliżaj.
Oparła się o ławkę i stanęła w dokładnie takiej samej pozie jak on.
- Słabo znasz się na dobrych ludziach, prawda?
Uśmiechnął się krzywo, ale jego oczy zwęziły się ze złości. Mimo tego skinął głową.
- Masz rację, słabo znam się na dobrych ludziach. Za to znam się na takich jak Potterowie.
Arthemis uniosła pytająco brew.
- To znaczy?
- Na ociekających praworządnością, zakochanych w sobie dupkach, lubiących robić z siebie bohaterów. Tam gdzie się coś dzieje, tam będą tacy jak Potterowie- dodał.
- Ja uwielbiam robić z siebie bohatera. To takie podniecające- zgasiła go z uśmiechem na twarzy.
 Scorpius mimowolnie parsknął śmiechem.
- Potterowie i Weasleyowie należą po prostu do ludzi, którzy mają potrzebę zrobienia wszystkiego co w ich mocy, żeby nikomu nie stała się krzywda- powiedziała już poważniej.
- Skoro wolą myśleć o innych niż o sobie- Scorpius wzruszył ramionami.
- O Rose też tak myślisz?- zapytała i poczuła falę satysfakcji za dobrze zadany cios, bo Scorpius nagle zesztywniał.
- Rose jest naiwna- powiedział ostro.
- Przeszkadza ci to, że jest dla ciebie miła?
- Idealiści nigdy nie kończą dobrze.
Arthemis przyglądała mu się przez chwilę, a z niego ulatniało się napięcie.
- Nie męczy cię to?- zapytała.
- Co?
- Granie egoistycznego, samolubnego, złośliwego dupka?
- Ani trochę- powiedział rozkładając ręce i uśmiechając się krzywym uśmiechem.- Talent wrodzony.
- Uważaj…- powiedziała, kierując się do drzwi,- bo niedługo od tych kłamstw nos ci odpadnie.
 Scorpius szedł dwa kroki za nią.
- Wiesz, gdybyś była w Slytherinie mógłbym cię nawet polubić.
- Gdybyś ty nie był w Slytherinie też mogłabym cie polubić- odparowała uśmiechając się do siebie.
 Chłopak parsknął śmiechem.
 Gdy podeszli do schodów każde z nich poszło w swoją stronę nie oglądając się za siebie, ale mając pewność, że to drugie nie strzeli mu następnym razem w plecy.



- Arthemis, zwariowałaś?! Co ci odbiło?!- krzyknął Albus, gdy ją zobaczył. - Vicious jest na ciebie cięty i bez twojego dopieprzania mu. Po co mu się jeszcze wystawiasz?! Nie mogłaś siedzieć cicho?!
- Przestań się na mnie drzeć, Al- mruknęła zmęczona, siadając w fotelu w Pokoju Wspólnym. Albus stał nad nią w totalnie oskarżającej postawie, jakby karcił trzyletnie dziecko. - Już mam dosyć po Viciousie.
  Na jego twarzy pojawiło się niedowierzanie i złość.
-Nie trzeba było go wkurzyć. Idiotko, czy zdajesz sobie sprawę, że możesz wylecieć ze szkoły!
- Nie krzycz, Al.- powiedziała cicho Rose, rozglądając się dookoła. - Nie wszyscy muszą o tym wiedzieć.
- On nie pójdzie do dyrektora - powiedziała spokojnie i pewnie Arthemis, moszcząc się wygodniej w fotelu. Posłała Albusowi spokojne spojrzenie
- Skąd możesz to wiedzieć? - syknął Albus niecierpliwie.
Wzruszyla ramionami.
- Po pierwsze: nie pójdzie, bo wie, że za dobrze znam jego uczucia. Ten koleś uwielbia sprawiać ból… A on zdaje sobie sprawę, że ja to wiem. Nie dopuści, żeby się ktoś inny dowiedział. Po drugie: boi się Deverauxa. A po trzecie: będzie się bał, że powiem dyrektorowi, że użył czarów wobec ucznia. To prędzej on wyleci niż ja. Jestem całkowicie kryta. Poza tym nie sądzę, żeby kiedykolwiek wyrzucili kogos ze szkoły za to, że odpyskował nauczycielowi.
- Kiedy użył czarów? - zapytała Rose, patrząc na nią spod zmarszczonych brwi. - Nic nie widzieliśmy.
- Ja nie musiała widzieć, żeby czuć - mruknęła cicho i położyła dłoń na brzuchu.
- Walnął cię zaklęciem? – zapytała podniesionym głosem i z niedowierzaniem Rose.
- Nic ci nie jest?- zapytał ostro Al. Miał wściekłą poważną minę.
- Czemu się na nią wydzierasz?- zapytał Albusa James, stając obok niego.
Albus spojrzał na niego, oczekując poparcia i ze złością wyjaśnił:
- Bo jest nieostrożna. Znowu zadarła z Viciousem.
- Ostrożność jest przereklamowana, co nie Arthemis? – James mrugnął do niej.
- A może gdyby bardziej uważała na słowa nie dostałaby zaklęciem - powiedział Al wściekły za beztroskę Jamesa.
- Zejdź ze mnie, Al - rzuciła Arthemis, spoglądając na niego twardo.
- Hej, zaraz - wtrącił się James, podnosząc do góry rękę. Spojrzał poważnie na Arthemis. - Co znaczy, że dostałaś zaklęciem?
- Użył wobec niej czarów - powiedziała Rose wolno i wyraźnie jakby miała kuzyna za totalnego kretyna.
- Co?! Jakich?
- Nie mam pojęcia – powiedziała niecierpliwie Arthemis. - To był tylko nagły ból brzucha gdy dotknął mnie różdżką – dodała cicho. Żeby przestali panikować dodatkowo wzruszyła ramionami.
- Chwilowy ból, czy nadal cię boli? - zapytała James,obserwując ją uważnie.
Mogła skłamać. Mogła, ale pewnie i tak by jej nie uwierzył.
- Trochę - przyznała.
- I nie wiesz, co to za zaklęcie? – zapytał poważnie, a gdy skinęła głową, zerwał ją z fotela i przytrzymując za ramię, pociągnął ją przez Pokój Wspólny, pomimo tego, że Arthemis się opierała.
 Rose i Albus wymienili zaniepokojone spojrzenia, ale poszli za nimi. Niespodziewanie zatrzymali się w połowie klatki schodowej do dormitorium chłopców.
- Pokaż gdzie cię boli - zażądał James.
- Chyba zwariowałeś?! – wyśmiała go Arthemis.
 Przez chwilę mierzyli się wzrokiem a potem, bez zbędnych ceregieli, nie pytając ją o zdanie, James popchnął ją na ścianę i zanim zdążyła zaprotestować podciągnął jej bluzkę nad spódniczkę i odsłonił brzuch.
 Al wstydliwie odwrócił wzrok.
- James! - skarciła go ostro Rose, zszokowana jego zachowaniem i stanęła przy Arthemis jakby chciała go odepchnąć.
 Arthemis spojrzała na sufit. James odchrząknął i powiedział:
- Skoro jest głupia, to nie będę się z nią bawił. Spójrz!
Rose go automatycznie posłuchała.
- O Jezu! - jęknęła.
Albus nieśmiało zerknął. Otworzył szeroko usta. Skrawek skóry Arthemis, który odsłonił James był posiniały, aż fioletowy i poznaczony czarnymi żyłkami. Jakby jakiś pająk zrobił sobie w środku niej pajęczynę.
- Troszkę cię boli? - wycedził ironicznie James.
Arthemis wyszarpnęła koszulkę i opuściła ją, ignorując jego pytanie i złość.
- Jeżeli chciałeś mnie rozebrać to trzeba było w bardziej intymnej sytuacji, ty zboczeńcu- chciała zażartować, próbując odwrócić jego uwagę.
 Kącik ust Jamesa uniósł się lekko, ale oczy pozostały poważne.
- Nie wiesz co to za zaklęcie. Nie wiemy jakie może mieć skutki – stwierdził spokojnie.
- Musisz iść do pani Pomfrey- powiedziała stanowczo Rose.
- Albo znajdziemy przeciwzaklecie – włączył się Albus.
- Nie ma mowy… Jeżeli Vicious będzie chciał mnie wykopać ze szkoły, to chociaż wyleci razem ze mną, bo ja pójdę i pokaże to dyrektorowi.
- To może się rozprzestrzenić - zauważył James. Gdy w odpowiedzi wzruszyła ramionami, syknął: - Idiotka!
- Tak, tak… Bla, bla, bla… już to słyszałam. Twój brat na okrągło mi to powtarza - powiedziała, poprawiając ubranie i kierując się spowrotem do Pokoju Wspólnego. Gdy nie odpowiedzieli ani słowem, poczuła się winna. Przystanęła i nie oglądając się na nich, powiedziała: - Jeżeli do jutra nie zniknie, to pójdę do pani Pomfrey - obiecala cicho i poszła dalej.
  James, Albus i Rose stali na schodach i patrzyli za nią. Równocześnie podziwiając ją za upór i odwagę, i przeklinając za głupotę i brawurę.
- Jesteśmy drugi dzień w szkole po świętach, a ona już ma szlaban, jak tak dalej pójdzie to przegoni ciebie, James - zakpił Albus i nadal zdenerwowany poszedł do swojej sypialni.


 Ponieważ obrażenia znikły na drugi dzień, a ona nie została wezwana do dyrektora, uznała, że miała rację, co do Viciousa. Wiedział, że to on a nie ona wyleci, za chwilę utraty panowania nad sobę. Chory padalec…
 Sprawa ucichła, więc nie myśląc za dużo o tym zajęła się pozostałymi lekcjami. Profesor Forsythe uczył ich teraz nowych zaklęć rozbrajających, co ją totalnie zajmowało. Aż do soboty, kiedy to po objedzie, dostała od profesora notatkę, że ma się natychmiast pojawić w lochach. Ponieważ miała tam być „natychmiast” oczywiście zwlekała z tym jak najdłużej się dało, po drodze wynajdując rozmaite drobiazgi do zrobienia. Miała nadzieję, że Viciousa po prostu trafi szlag. Pożegnała się z Lily i Rose i uprzedziła Lucasa, że nie będzie jej na wieczornym treningu, który miał się odbyć pomimo mroźniej styczniowej pogody. Wydawało jej się, że jest naprawdę zawiedziony, gdyż jeszcze nie miała okazji pokazać, co potrafi z resztą drużyny, a następny mecz miał się odbyć już za dwa miesiące.
  Zeszła do podziemi w grubej bluzie, bo w styczniu w lochach można było zamarznać. Jej oddech wytwarzał kłęby pary na korytarzu.
  Vicious czekał na nią tupając niecierpliwie przy sali do eliksirów, a z jego postawy biła czysta, niczym nieskażona nienawiść i upiorna radość, której powodów jeszcze nie znała.
- Mam nadzieję, że jesteś w dobrej kondycji - powiedział kpiąco, patrząc na miejsce gdzie ukłuł ją różdżką.
- W najlepszej - odparła spokojnie, uśmiechając się pobłażliwie. Chyba go tym irytowała.
- To się zaraz zmieni - mruknął chorobliwie radosnym tonem jak na miejsce, w którym się znajdowali. I poprowadził ją wzdłuż korytarza. Przeszli przez jakieś drzwi, żeby wejść w kolejny korytarz. Tutaj jeszcze nie była. Na drzwiach były napisane różne rzeczy: Składzik, Graciarnia, Archiwum, Pokój Duchów, aż w końcu Rzeczy wycofane z użytku.
  Vicious otworzył te drzwi i wprowadził Arthemis do ogromnej, ciemnej sali z setką szaf, szafeczek, pólek, wieszaków i stołów, na których nic nie było. Za to w jednym kącie aż pod sufit piętrzyły się przeróżne szpargały.
- Myślę, że ułożenie i posegregowanie, ach i oczywiście wyczyszczenie tych rzeczy będzie dla ciebie… ciekawym przeżyciem.
Arthemis miała co do tego poważne wątpliwości.
- Ach byłbym zapomniał, nie wolno ci używać czarów, więc oddaj mi różdżkę.
- W życiu- żachnęła się Arthemis, niemal śmiejąc się z jego słów. Chyba nie myślał, że jest taka głupia.
Zbliżył do niej twarz.
- Oddaj mi różdżkę, North! – rozkazał i chyba myślał, że naprawdę przestraszy się jego tonu.
- Nigdy - powiedziała hardo.
- Jeszcze chwila, a szlaban będzie trwał dwa miesiące i będziesz musiała umyć podłogi we wszystkich lochach – zagroził.
- Może być nawet rok, a pan i tak nie dostanie mojej różdżki.
- Tym razem pójdę do dyrektora - zagroził.
- Już raz miał pan iść – zauważyła uprzejmie.
Zgrzytnął zębami.
- Jeżeli mogę coś zaproponować, to może oddam swoją różdżkę profesorowi Neville’owi? – oznajmiła.
- Nie mam teraz czasu szukać Longbottoma – zagrzmiał opryskliwie Vicious.
- Myślę, że to nie będzie kłopot - Arthemis wyjęła różdżkę i wysłała do profesora Longbottoma świetlistego patronusa w kształcie olbrzymiego jastrzębia.
 Nienawiść i zazdrość Viciousa buchnęła w nią z taką siłą, że aż się cofnęła.
- Nienawidzę takich małych sprytnych i wszędzie włażących gówniarzy, którzy myślą, że ponieważ są zdolni mogą sobie na wszystko pozwolić. Wszędzie was pełno. Błyskacie zaklęciami, żeby tylko ktoś zauważył jak zdolni jesteście, szczeniaki! Ze mną się to nie uda. Znam was i wiem, że popisujecie się, a gdy dochodzi co do czego i tak nie potraficie najprostszych rzeczy wyczarować…
 Pewnie jego tyrada ciągnęła by się bardzo długo, jednak w tym momencie wpadł do sali lekko zdyszany Neville. Zdziwiony patrzył na obronna postawę Arthemis niemal przypartą do muru i wściekłą twarz Viciousa.
- Co się stało? – zapytał, patrząc na Viciousa uważnie.
- Twoja podopieczna jest niezdyscyplinowana i nie okazuje szacunku należnego nauczycielom - warknął Vicious, prostując się.
- Och… - Neville miał niewątpliwie zaskoczoną minę. Cóż trudno było okazywać szacunek Viciousowi.
- Nie chce oddać mi różdżki chociaż nie wolno jej używać czarów podczas szlabanu.
 Arthemis posłała Nevillowi błagalne spojrzenie. On też wpatrywał się w Viciousa z umiarkowanym zaufaniem.
- Ach, więc… minus dziesięć punktów dla Gryffindoru i żeby mi się to nie powtórzyło, Arthemis, zrozumiano? – oznajmił surowo, patrząc na dziewczynę.
 Arthemis skwapliwie kiwnęła głową i podała mu swoją różdżkę, zanim Vicious zdążył po nią sięgnąć.
- Dobrze - powiedział zaskoczony Neville, chwytając ją. - Możesz ją odebrać, kiedy skończysz. Zostawię was samych - dodał trochę zmartwiony, patrząc na Arthemis.
 Arthemis przez jedną szaloną sekundę, chciała go zawołać, ale równocześnie wiedziała, że nie dałaby Viciousowi tej satysfakcji.
 Co do Viciousa… czerwony ze złości, stał wściekłe na nią patrząc, a jego nozdrza drgały jakby miał zaraz zionąć ogniem.
- Dodatkowo dwa tygodnie - warknął tylko.
Gdy Arthemis otworzyła usta, żeby się sprzeciwić, podszedł do niej.
- A jeżeli zaczniesz się kłócić, to będą cztery!
Arthemis zacisnęła usta. Może byłoby warto, ale nie miała zamiaru spędzać w tych zimnych lochach więcej czasu niż powinna.
 Vicious wyczarował jej balię z pienistą wodą i szmatki.
- Wyczyść, posegreguj i poukładaj - warknął. - Nie śpiesz się… Masz jeszcze pięć tygodni na to. Gdy uznam, że na dzisiaj wystarczy, przyjdę po ciebie. I nie łudź się. Drzwi są zabezpieczone. Przyjaciele ci nie pomogą, a jeżeli spróbują, będą mieli ze mną do czynienia.
 Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Na klucz.
 Arthemis podeszła do ciągnącej się aż po sufit sterty gratów.
- Spoko, to nic trudnego- mruknęła do siebie. A ponieważ była sama mogła sobie zdjąć blokadę i odetchnąć. Przecież nikt tu nagle nie wejdzie, prawda?
 Złapała pierwszą rzecz jaka wystawała z kupy. Były to wielkie czarne szczypce, umazane jakąś mazią.
 Gdy tylko ich dotknęła, w jej umyśle pojawił się rozdzierający krzyk setek osób i obrazy tak okrutne i straszne, że zrobiło jej się niedobrze. Gdy zobaczyła przerażający obraz młodego mężczyzny, któremu odcinano palce, wypuściła przyrząd z dłoni. W murach pustej sali odpowiedziało jej tylko echo własnego krzyku.
 Przełknęła ślinę, zmrużyła oczy i przyjrzała się uważnie stercie. Były tam noże, łańcuchy, kajdany, wszelkiego rodzaju przecinaki i szpikulce oraz miliony innych rzeczy których nie rozpoznawała, za to kojarzyły się jej tylko z jednym słowem: tortury.
  Westchnęła. Może to była zwykła złomownia, ale dla niej to było po prostu więzienie. I ten chory sukinsyn o tym wiedział.
 Odsunęła się jak najdalej od sterty, kręcąc z niedowierzaniem głową, aż uderzyła plecami o ścianę.
 Pierwszą godzinę, przynajmniej tak jej się zdawało, że minęła godzina, przesiedziała pod drzwiami na znak buntu i nie miała zamiaru ruszyć tej kupy gratów nawet małym palcem u stopy, a gdy tylko ją stąd wypuszczą, pójdzie do dyrektora i powie, żeby wykopał tego chorego sadystę. To był dobry plan.
 Gdy jednak minęła ta pierwsza godzina… przez oszołomienie i strach, przedarł się wreszcie jej charakter. Charakter, który mówił, że nie da Viciousowi tej satysfakcji i wyjdzie stąd jakby się nic nie stało. Nie pokaże po sobie, co jej zrobił. Poza tym nie udowodni wszystkim, że jest jakimś dziwadłem. W końcu nikt inny by się nie przejmował czyszczeniem jakiś starych gratów.
  Wzięła głęboki oddech i włożyła jeszcze więcej wysiłku w utworzenie dodatkowej blokady. Z zawziętą miną zbliżyła się do stosu, jakby był to uzbrojony przeciwnik.
- To zaczynajmy zabawę – szepnęła.
 Następne godziny były dla niej pasmem bólu, rozpaczy, szaleństwa, chorej radości, przerażenia. Uczucia pozostawione przez torturowanych i torturujących, coraz bardziej odbierały jej siłę. Bo nie wszystko dało się powstrzymać przed przedarciem się do jej umysłu.       Ale ludzki ból… czasami był tak silny, że nawet jej blokada nie wystarczyła by zablokować obrazy.
 Nie wiedziała ile tam siedziała, ale nie była pewna czy ma jeszcze jakieś włosy na głowie od rwania, albo czystą skórę od wbijania w nią paznokci. Czasami drobny ból ją oprzytamniał. Ale mimo tego nadal czyściła, wycierała i układała rzeczy.
 Gdy wzięła do ręki kolejny zakrzywiony nóż od razu upuściła go na ziemię. Drżącą ręką powoli go podniosła. Zapiekły ją oczy. Nie sądziła, że naprawdę obdzierali ludzi ze skóry…
 Usłyszała kroki na korytarzu. Szybko wytarła nóż i położyła go do szuflady z innymi nożami. Otworzyły się drzwi, zdążyła tylko przykleić na twarzy spokojny, obojętny, uprzejmy wyraz.
- Coś słabo ci to idzie. Za tydzień będziesz musiała zacząć wcześniej. Przecież chcemy, żebyś zdążyła przez te pięć tygodni wysprzątać na błysk, prawda? - zapytał złośliwie Vicious, próbując wyczytać cokolwiek z jej spokojnej twarzy.
 Arthemis tylko wzruszyła ramionami, gdy wyprowadzał ją z lochu. Miała nadzieję, że w sali wejściowej się rozdzielą. W tedy mogłaby pognać do swojego dormitorium i zakopać się pod kołdrę. Ale on szedł przy niej dalej, gdy zmierzała na trzecie piętro do gabinetu profesora Longbottoma.
 - Niedawno dowiedziałem się, że zanim Hogwart stał się szkołą i zamek przejęli czarodzieje, to było więzienie dla mugolskich przestępców? Ciekawe prawda? - mówił radosnym tonem, jakby rozmawiali o pogodzie.
- Fascynujące - powiedziała obojętnie, stając przed drzwiami kwatery Neville’a Longbottoma. - Dobranoc, panie profesorze.
 Skłoniła głowę i odwróciła się ignorując do całkowicie, co spowodowało u niego kolejną falę dzikiej wściekłości. Gdy zapukała głośno do drzwi, Vicious zrobił się czerwony na twarzy, przełknął to, co miał do powiedzenia i odszedł zanim profesor Longbottom stanął w drzwiach.
  Neville w pośpiechu ubierał szlafrok i przecierał zaspane oczy.
- Arthemis?- zapytał po chwili wpatrywania się w nią, gdy już ją poznał. - Na Boga jest pierwsza w nocy, co ty tu robisz?
- Przepraszam, nie wiedziałam, że już tak późno. Chciałabym odzyskać różdżkę – powiedziała cicho.
- No dobra - mruknął. Zniknął na chwilę w gabinecie, by po chwili wrócić z jej różdżką. - Połóż się zanim Filch złapie cię biegającą po nocy – poradził jej z dobrotliwym uśmiechem.
 Według Arthemis małe utarcie nosa Filchowi, mogło jej tylko dobrze zrobić. Albo małe roztrzaskanie czegoś. Zmiażdżenie. Obrócenie w drobny mak.
 Skinęła jednak głową Nevillowi i poszła do Wieży Gryffindoru, niespecjalnie uważając na Filcha. Gdy znalazła się przed portretem Grubej Damy, westchnęła z ulgą, ale nadal ręka z różdżką drżała jej jakby miała zaraz stoczyć pojedynek.
 Pokój Wspólny jak zwykle o tej porze był zaciemniony. I powinien być pusty, zamiast tego siedzieli w nim Albus, James i Lily, którzy grali z Hugo i Lucasem w karty i Rose, przysypiająca na kanapie.
 Arthemis zrezygnowana zgarbiła ramiona. Dlaczego musiała mieć tak kochanych przyjaciół. Inni zostawiliby ją w spokoju, którego tak bardzo teraz potrzebowała.
- No w końcu - powiedziała Lily, gdy podniosła wzrok.
Wszyscy na nią spojrzeli.
- Za godzinę mieliśmy iść do dyrektora, powiedzieć, że Vicious cię porwał - zaśmiał się James.
Arthemis dzielnie uśmiechnęła się kącikiem ust.
- Co ci kazał robić?- zapytał ciekawy Hugo, przeciągając się na krześle.
- Sprzątałam salę w lochach - odpowiedziała cicho. Nie miała zamiaru wdawać się w szczegóły.
- Baliśmy się, że coś ci zrobi. Już chcieliśmy iść na wojnę - mruknęła zaspana Rose z niedowierzaniem w głosie. - A ty po prostu coś sprzątałaś. To już Zakazany Las był gorszy.
- Koleś się starzeje - zadrwił James, mrugając do Arthemis porozumiewawczo. - Kończą mu się pomysły. Traci swoją iskrę.
 Arthemis spojrzała na nich niewyraźnie. Według niej Zakazany Las to był spacer w porównaniu z tym, ale nic nie powiedziała.
 Albus przyglądał jej się uważnie. Była trochę bledsza niż zwykle i taka jakby… zgaszona. Nie miała w sobie takiej ikry jak na co dzień.
- Arthemis, dobrze się czujesz? – zapytał niespokojnie.
Popatrzyła na niego pociemniałymi oczami.
- Nic mi nie jest – oznajmiła spokojnie.
 Byli kochani, że na nią czekali, że się o nią martwili, ale ona potrzebowała teraz być sama. Raczej nie miała na to szans przez następne kilka godzin, więc postanowiła po prostu iść spać. I to jak najszybciej.
- Idę się umyć- powiedziała cicho i nie żegnając się, ruszyła do schodów do swojego dormitorium. Dopiero wtedy wszyscy zauważyli jej dziwne zachowanie.
- Co on jej zrobił?- zapytał wściekły i wystraszony Albus, gdy już nie mogła go usłyszeć.
- Eee tam - Hugo machnął ręką, - pewnie jest tylko zmęczona.
 Ale Albus wiedział, że Arthemis nigdy nie odpuściłaby sobie porcji złośliwości dla Viciousa albo nie nieucieszyłaby się, że na nią czekali.

 Arthemis nigdy by od nich nie uciekła. 

4 komentarze:

  1. Hej,
    wspaniały rozdział,  skąd znalazł się ktoś taki jak Vicous? czy naprawdę nikt nie zauważa co robi?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten Vicous to demon a nie nauczyciel, niepokojące jest to ze kazał jej robić takie rzeczy. Nareszcie jakiś fragment ze Scorpiusem 😁

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    nie wiem jak to się stało, że nie skomentowałam tego rozdziału choć go przeczytałam, ale teraz to nadrobię... wspaniały rozdział, czy naprawdę nikt nie zauważa co Vicous robi? niepokojące jest to, że kazał Arthemis robić takie rzeczy...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, czy naprawdę tutaj nikt nie zauważa co Vicous robi? bqrdzo niepokojące jest to, że kazał Arthemis coś takiego robić...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń