Po Nowym Roku uczniowie powrócili do
szkoły. Arthemis miała w głowie świeże ostrzeżenie ojca: „ Nie szukaj kłopotów,
tam gdzie ich nie ma!”, które tylko ją rozśmieszyło. I kto to mówi?
W pociągu pierwszą napotkała Rose siedzącą samotnie w przedziale, z jakąś
grubą książką.
- Część!
- Arthemis! Dzięki za kolejną
książkę.
- Nie ma za co. Ojciec chodzi dumny
jak paw, że ma taką fankę. Jak święta?- zapytała zanim Rose zdążyła się
zarumienić.
- Głośne- Rose zmarszczyła brwi.- Reszta
poszła się przywitać z innymi.
- To cudownie. Nie będę się nudzić-
zbagatelizowała Arthemis.- Mój tata coś przebąkuję o kolejnej wyprawie.
- Mam nadzieję, że napisze następną
książkę- Rose zabłysły oczy.- To znaczy… z kim zostałabyś gdyby wyjechał?
- Sama – odparła Arthemis powstrzymując
rozbawienie z powodu zakłopotania Rose.- Nie starczy ci książek? Widzę, że masz
nową…
- Ach, tak! Dostałam od dziadka
Weasleya. Leksykon dyrektorów Hogwartu. Bardzo ciekawy. Profesor Deveraux jest
obcenie 30 dyrektorem nie licząc tego, który został mianowany podwójnie.
- Hmm, to dziwne, nie wiedziałam, że
można dwa razy zostać dyrektorem.
- No, bo zazwyczaj, że tak powiem
nominacja jest dożywotnia- odparła Rose śmiejąc się sama ze swojego dowcipu.
- Więc dlaczego został mianowany dwa
razy?- zapytała naprawdę zaintrygowana Arthemis.
- W książce piszą, że Marius
Castleright za pierwszym razem był w Hogwarcie tylko rok i zrezygnował, podając
jako powód sprawy rodzinne. Był bardzo znanym człowiekiem. Osławionym twórcą
wielu zaklęć, podobno cudownym dzieckiem… Wcześnie go wybrali. Miał zaledwie 45
lat. To nadzwyczajne jak na dyrektora.
- Ciekawe, co było tak ważne, że nie
mógł zostać w Hogwarcie- zastanowiła się Arthemis.
- Nie piszą, ale dziwne rzeczy działy
się wtedy w Anglii. Co jest jeszcze dziwniejsze, ale też nie piszą jakie. Mianowano
wówczas dyrektorem Helene Aldrin. Znaną wówczas aurorkę. Ministerstwo chciało
mieć pewność, że zapewni szkole bezpieczeństwo.
- A co się wówczas działo z
Castlerightem?
- Leksykon nie pisze, ale może jest w
jakiejś innej książce. W każdym bądź razie, gdy Aldrin przeszła na emeryturę
poparli jego ponowną kandydaturę. Szczególnie, że był znany. Pomógł zażegnać
kryzys w Anglii. O jego działalności w Hogwarcie piszą niewiele, że był
samotnikiem i ekscentrykiem i na czas jego kadencji kazał schować wszystkie
lustra w Hogwarcie w jedno miejsce, co uznano za przejaw próżności, gdyż nie
grzeszył urodą.
Na krańcu przeładowanego umysłu Arthemis błysnęła jakaś myśl.
- Chyba nie był zbyt lubiany-
mruknęła pod nosem Rose.
- Albo przestał być- powiedziała
cicho do siebie Arthemis.- To ciekawe.
- Też masz żyłkę detektywistyczną jak
ojciec, prawda?- Rose się uśmiechnęła.
- Po prostu lubię wiedzieć różne
rzeczy.
Rose spojrzała na nią z wyrozumiałym
uśmiechem. Pochyliła się i cicho powiedziała:
- Nie masz pojęcia ilu rzeczy można
dowiedzieć się w bibliotece… zwłaszcza w jednym zamkniętym dziale.
Arthemis uśmiechnęła się do niej
tajemniczo. Jechały dalej w milczeniu. Arthemis po głowie krążyły różne myśli.
Problem w tym, że miała problem z wyłowieniem tych właściwych z jednego
wielkiego chaosu. Urywki słów, wydarzenia. W Hogwarcie coś się działo i nikt
nie chciał tego dostrzec. Zamyślona przebierała się w szaty, gdy do przedziału
wpadła roześmiana banda Potterów i Hugo Weasley.
- Jest moja ulubiona dziewczyna-
krzyknął uradowany James.- My cię szukamy
po całym pociągu, a ty siedzisz w miejscu, z którego wyszliśmy. Albus,
zaczął siwieć ze strachu, że nie wróciłaś do szkoły.
- Zamknij się!- powiedział Al. i
równocześnie złapali się z Arthemis za przedramiona gestem bardziej braterskim
niż przyjacielskim. Popatrzyli sobie w oczy.- Miło cię zobaczyć.
- Ciebie też. Cześć, Lily!- dodała
patrząc na stojącą w wejściu dziewczynę.
- Cześć- uśmiechnęła się promiennie.-
Muszę cię ostrzec, że James przez całe święta knuł coś z wujkiem Georgem.
- Świetnie- powiedziała Arthemis,
rozprostowując palce.- Uwielbiam wyzwania.
- Żebyś nie zmieniła zdania-
roześmiał się James, patrząc na nią tajemniczo.
Odpowiedziała mu takim samym
spojrzeniem, dodając do kompletu kpiący uśmiech.
- Na wojnie i w miłości wszystkie
chwyty są dozwolone- odparła i włączyła się do dyskusji o Quidditchu, udając,
że nie widzi spoczywającego na niej, zamyślonego spojrzenia Jamesa.
Gdyby nie to, że nazajutrz mieli zabójcze lekcje to Arthemis od razu
pobiegłaby zobaczyć jak się czuje Wierzba Bijąca, a w następnej kolejności
miała ochotę spenetrować bibliotekę. Na razie tylko zbiory dostępne dla
wszystkich uczniów. Potem zajmie się tymi… zakazanymi.
Jednak gdy tylko znalazła się w Pokoju Wspólnym, została wciągnięta w
tysiąc dyskusji, a w międzyczasie starała się jeszcze dokończyć zadania z
eliksirów i transmutacji, których nie chciało jej się robić w czasie świat,
przez co Rose spoglądała na nią z pobłażliwą naganą, a Albus klepał się w czoło
próbując jej coś tłumaczyć.
Następnego dnia Arthemis musiała przeżyć ciężką próbę. Jednak po lekcji
uznała, że trafienie do więzienia za zamordowanie Viciousa byłoby niewielką
ceną.
Lekcja zaczęła się spokojnie, co było
nawet dziwne. Arthemis nie słuchała Viciousa, ani nawet jednym uchem, bo koleś
po prostu cytował podręcznik, który znała siłą rzeczy na pamięć. Nagle profesor
staną przed nią z charakterystyczną dla niego pogardą na twarzy.
- Panna North na pewno z chęcią nam
to zaprezentuje- oznajmił.
- Ale, co?- zapytała głupio zanim
zdążyła pomyśleć z kim rozmawia. Miała ochotę palnąć sobie w łeb.
- Widać jest pani już tak mądra i
uzdolniona, że woli nie słuchać, gdy tłumaczę.
- Pan nie tłumaczy- mruknęła znowu.
Sfiksowałam, pomyślała w panice. Gdybym była normalna, siedziałabym cicho.
Ale gdy udało jej się trochę skupić,
stwierdziła, że to reakcja obronna. Nie na jego słowa, tylko na emocje, które
aż w nią uderzały. Nienawiść, pogarda, złość, zazdrość- ten facet był
pokręcony. Miał naprawdę porąbany umysł.
- Słucham?- zapytał zjadliwym tonem,
a Arthemis oprzytomniała.
- Nie tłumaczy pan. Nigdy. Albo pan
cytuje bezwartościowe, suche podręczniki, które nam w niczym nie pomagają, albo
żąda pan od nas, żebyśmy sami wpadli na to jak coś zrobić.
Arthemis niemal poczuła jak Albus osuwa się po swoim krześle załamany.
- Mam prawo uczyć tak jak mi się
podoba.
- Bo nie umie pan inaczej-
powiedziała z kamienną twarzą.- Przerabia pan z nami materiał klasy szóstej i
moim zdaniem przerasta to pana, profesorze.
- Uważaj na słowa panienko! Możesz
ich gorzko pożałować…
- Pan również…
Arthemis ani drgnęła, gdy poczuła na
brzuchu ukłucie jego różdżki. Poczuła nagły, ostry ból rozchodzący się po
wnętrznościach. Zaczerpnęła tchu z trudem.
Albus zerwał się z krzesła.
- Profesorze!
Reszta klasy też powstała. Vicious
oderwał się od niej nagle, a jego umysł zalała fala obrzydliwej satysfakcji i
jakby spełnienia. Jakby cieszył się, że zadał jej ból. Nieprzytomnie rozejrzał
się po klasie.
- Siadać!- warknął. Spojrzał na
Arthemis.- Miesięczny szlaban, minus sześćdziesiąt punktów dla Gryffindoru i
możesz być pewna, że porozmawiam z dyrektorem o twoim wydaleniu ze szkoły.
- I wzajemnie- szepnęła tak cicho,
żeby tylko on ją usłyszał. Nie odwrócił się, ale widziała jak zacisnął palce na
różdżce pod szatą, poczuła jego strach.
Reszta lekcji siedziała próbując pozbyć się
uporczywego bólu brzucha i wściekłości krążącej jej w żyłach szybciej niż krew.
Było to bardzo niebezpieczne, gdy nie mogła się skupić jej blokada słabła. Już
czuła złość i pretensje Albusa.
Gdy tylko zadzwonił dzwonek, wypadła z sali.
Ponieważ wszyscy poszli na obiad, ona udała się w przeciwna stronę. Gdy doszła
na siódme piętro, zamknęła się w pierwszej otwartej Sali. Zaczęła nerwowo
chodzić od ściany do ściany.
Mieszały się w niej jej własne uczucia z
uczuciami Viciousa. Aż jej się od tego niedobrze robiło. Miała ochotę zacisnąć
ręce na czyjejś szyi.
Krzyknęła sfrustrowana, a wszystkie szyby w
oknach rozprysły się w drobny mak. Arthemis dopiero po chwili zdała sobie
sprawę, że to ona to zrobiła choć nieświadomie.
Ten wybuch jednak zupełnie ja uspokoił. Jakby
wszystkie emocje uleciały i już nie wróciły.
Nagle drzwi się otworzyły stanął w nich Scorpius Malfoy z różdżką w
pogotowiu i Arthemis uświadomiła sobie jakiego hałasu musiała narobić.
Chłopak obrzucił pokój spojrzeniem jakby spodziewał się ujrzeć kogoś
jeszcze. Jego wzrok spoczął zdziwiony na pokruszonym szkle.
- Co tu się stało?- zapytał
podejrzliwie.
- Wkurzyłam się- powiedziała
spokojnie Arthemis. Odwróciła się i podniosła różdżkę.- Reparo!- szepnęła, a
wszystkie kawałki szyb poleciały na swoje miejsce.
- Przypomnij mi, żebym cię nie
wkurzał- mruknął do siebie.
- Sam będziesz pamiętał- powiedziała
z pewnym siebie wzrokiem.
- Jesteś tak arogancka, że powinnaś
być w Slytherinie- zakpił.
- Uznam to za komplement i tym razem
ci nie przyłożę.
- Ale mam szczęście- powiedział
drwiąco.
Arthemis była zdziwiona, że ja rozbawił. Zapytała z lekkim uśmiechem:
- Co tu robisz, Scorpius?
- Szukam- powiedział leniwie,
opierając się o ścianę.
- Czego?
- Zdrowego rozsądku- odparł z krzywym
uśmiechem.- Chyba gdzieś mi się zagubił, bo inaczej bym z tobą nie rozmawiał.
- Bo?- zapytała obrażonym tonem.
- Bo jesteś przyjaciółką Potterów.
Bliską przyjaciółką.
- I co z tego?
Wyraźnie zbiła go tym z tropu.
- To nie może się dobrze skończyć-
zaśmiał się ironicznie.
- Jestem ich przyjaciółką, ale nie
nałożyli na mnie Przysięgi Wieczystej, że nie będę z tobą rozmawiać.
- Jeszcze nie- zgodził się.- Jeżeli
nie chcesz stracić przyjaciół, lepiej się do mnie nie zbliżaj.
Oparła się o ławkę i stanęła w
dokładnie takiej samej pozie jak on.
- Słabo znasz się na dobrych
ludziach, prawda?
Uśmiechnął się krzywo, ale jego oczy
zwęziły się ze złości. Mimo tego skinął głową.
- Masz rację, słabo znam się na
dobrych ludziach. Za to znam się na takich jak Potterowie.
Arthemis uniosła pytająco brew.
- To znaczy?
- Na ociekających praworządnością,
zakochanych w sobie dupkach, lubiących robić z siebie bohaterów. Tam gdzie się
coś dzieje, tam będą tacy jak Potterowie- dodał.
- Ja uwielbiam robić z siebie
bohatera. To takie podniecające- zgasiła go z uśmiechem na twarzy.
Scorpius mimowolnie parsknął śmiechem.
- Potterowie i Weasleyowie należą po
prostu do ludzi, którzy mają potrzebę zrobienia wszystkiego co w ich mocy, żeby
nikomu nie stała się krzywda- powiedziała już poważniej.
- Skoro wolą myśleć o innych niż o
sobie- Scorpius wzruszył ramionami.
- O Rose też tak myślisz?- zapytała i
poczuła falę satysfakcji za dobrze zadany cios, bo Scorpius nagle zesztywniał.
- Rose jest naiwna- powiedział ostro.
- Przeszkadza ci to, że jest dla
ciebie miła?
- Idealiści nigdy nie kończą dobrze.
Arthemis przyglądała mu się przez
chwilę, a z niego ulatniało się napięcie.
- Nie męczy cię to?- zapytała.
- Co?
- Granie egoistycznego, samolubnego,
złośliwego dupka?
- Ani trochę- powiedział rozkładając
ręce i uśmiechając się krzywym uśmiechem.- Talent wrodzony.
- Uważaj…- powiedziała, kierując się
do drzwi,- bo niedługo od tych kłamstw nos ci odpadnie.
Scorpius szedł dwa kroki za nią.
- Wiesz, gdybyś była w Slytherinie
mógłbym cię nawet polubić.
- Gdybyś ty nie był w Slytherinie też
mogłabym cie polubić- odparowała uśmiechając się do siebie.
Chłopak parsknął śmiechem.
Gdy podeszli do schodów każde z nich poszło w
swoją stronę nie oglądając się za siebie, ale mając pewność, że to drugie nie
strzeli mu następnym razem w plecy.
- Arthemis, zwariowałaś?! Co ci
odbiło?!- krzyknął Albus, gdy ją zobaczył. - Vicious jest na ciebie cięty i bez
twojego dopieprzania mu. Po co mu się jeszcze wystawiasz?! Nie mogłaś siedzieć
cicho?!
- Przestań się na mnie drzeć, Al-
mruknęła zmęczona, siadając w fotelu w Pokoju Wspólnym. Albus stał nad nią w
totalnie oskarżającej postawie, jakby karcił trzyletnie dziecko. - Już mam
dosyć po Viciousie.
Na jego twarzy pojawiło się niedowierzanie i złość.
-Nie trzeba było go wkurzyć. Idiotko,
czy zdajesz sobie sprawę, że możesz wylecieć ze szkoły!
- Nie krzycz, Al.- powiedziała cicho
Rose, rozglądając się dookoła. - Nie wszyscy muszą o tym wiedzieć.
- On nie pójdzie do dyrektora -
powiedziała spokojnie i pewnie Arthemis, moszcząc się wygodniej w fotelu.
Posłała Albusowi spokojne spojrzenie
- Skąd możesz to wiedzieć? - syknął
Albus niecierpliwie.
Wzruszyla ramionami.
- Po pierwsze: nie pójdzie, bo wie,
że za dobrze znam jego uczucia. Ten koleś uwielbia sprawiać ból… A on zdaje
sobie sprawę, że ja to wiem. Nie dopuści, żeby się ktoś inny dowiedział. Po
drugie: boi się Deverauxa. A po trzecie: będzie się bał, że powiem dyrektorowi,
że użył czarów wobec ucznia. To prędzej on wyleci niż ja. Jestem całkowicie
kryta. Poza tym nie sądzę, żeby kiedykolwiek wyrzucili kogos ze szkoły za to,
że odpyskował nauczycielowi.
- Kiedy użył czarów? - zapytała Rose,
patrząc na nią spod zmarszczonych brwi. - Nic nie widzieliśmy.
- Ja nie musiała widzieć, żeby czuć -
mruknęła cicho i położyła dłoń na brzuchu.
- Walnął cię zaklęciem? – zapytała
podniesionym głosem i z niedowierzaniem Rose.
- Nic ci nie jest?- zapytał ostro Al.
Miał wściekłą poważną minę.
- Czemu się na nią wydzierasz?-
zapytał Albusa James, stając obok niego.
Albus spojrzał na niego, oczekując
poparcia i ze złością wyjaśnił:
- Bo jest nieostrożna. Znowu zadarła
z Viciousem.
- Ostrożność jest przereklamowana, co
nie Arthemis? – James mrugnął do niej.
- A może gdyby bardziej uważała na
słowa nie dostałaby zaklęciem - powiedział Al wściekły za beztroskę Jamesa.
- Zejdź ze mnie, Al - rzuciła
Arthemis, spoglądając na niego twardo.
- Hej, zaraz - wtrącił się James,
podnosząc do góry rękę. Spojrzał poważnie na Arthemis. - Co znaczy, że dostałaś
zaklęciem?
- Użył wobec niej czarów -
powiedziała Rose wolno i wyraźnie jakby miała kuzyna za totalnego kretyna.
- Co?! Jakich?
- Nie mam pojęcia – powiedziała
niecierpliwie Arthemis. - To był tylko nagły ból brzucha gdy dotknął mnie
różdżką – dodała cicho. Żeby przestali panikować dodatkowo wzruszyła ramionami.
- Chwilowy ból, czy nadal cię boli? -
zapytała James,obserwując ją uważnie.
Mogła skłamać. Mogła, ale pewnie i
tak by jej nie uwierzył.
- Trochę - przyznała.
- I nie wiesz, co to za zaklęcie? –
zapytał poważnie, a gdy skinęła głową, zerwał ją z fotela i przytrzymując za
ramię, pociągnął ją przez Pokój Wspólny, pomimo tego, że Arthemis się opierała.
Rose i Albus wymienili zaniepokojone
spojrzenia, ale poszli za nimi. Niespodziewanie zatrzymali się w połowie klatki
schodowej do dormitorium chłopców.
- Pokaż gdzie cię boli - zażądał
James.
- Chyba zwariowałeś?! – wyśmiała go
Arthemis.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem a potem, bez
zbędnych ceregieli, nie pytając ją o zdanie, James popchnął ją na ścianę i
zanim zdążyła zaprotestować podciągnął jej bluzkę nad spódniczkę i odsłonił
brzuch.
Al wstydliwie odwrócił wzrok.
- James! - skarciła go ostro Rose,
zszokowana jego zachowaniem i stanęła przy Arthemis jakby chciała go odepchnąć.
Arthemis spojrzała na sufit. James odchrząknął
i powiedział:
- Skoro jest głupia, to nie będę się
z nią bawił. Spójrz!
Rose go automatycznie posłuchała.
- O Jezu! - jęknęła.
Albus nieśmiało zerknął. Otworzył
szeroko usta. Skrawek skóry Arthemis, który odsłonił James był posiniały, aż
fioletowy i poznaczony czarnymi żyłkami. Jakby jakiś pająk zrobił sobie w
środku niej pajęczynę.
- Troszkę cię boli? - wycedził
ironicznie James.
Arthemis wyszarpnęła koszulkę i
opuściła ją, ignorując jego pytanie i złość.
- Jeżeli chciałeś mnie rozebrać to
trzeba było w bardziej intymnej sytuacji, ty zboczeńcu- chciała zażartować,
próbując odwrócić jego uwagę.
Kącik ust Jamesa uniósł się lekko, ale oczy
pozostały poważne.
- Nie wiesz co to za zaklęcie. Nie
wiemy jakie może mieć skutki – stwierdził spokojnie.
- Musisz iść do pani Pomfrey-
powiedziała stanowczo Rose.
- Albo znajdziemy przeciwzaklecie –
włączył się Albus.
- Nie ma mowy… Jeżeli Vicious będzie
chciał mnie wykopać ze szkoły, to chociaż wyleci razem ze mną, bo ja pójdę i
pokaże to dyrektorowi.
- To może się rozprzestrzenić -
zauważył James. Gdy w odpowiedzi wzruszyła ramionami, syknął: - Idiotka!
- Tak, tak… Bla, bla, bla… już to
słyszałam. Twój brat na okrągło mi to powtarza - powiedziała, poprawiając
ubranie i kierując się spowrotem do Pokoju Wspólnego. Gdy nie odpowiedzieli ani
słowem, poczuła się winna. Przystanęła i nie oglądając się na nich, powiedziała:
- Jeżeli do jutra nie zniknie, to pójdę do pani Pomfrey - obiecala cicho i poszła
dalej.
James, Albus i Rose stali na schodach i patrzyli za nią. Równocześnie
podziwiając ją za upór i odwagę, i przeklinając za głupotę i brawurę.
- Jesteśmy drugi dzień w szkole po
świętach, a ona już ma szlaban, jak tak dalej pójdzie to przegoni ciebie, James
- zakpił Albus i nadal zdenerwowany poszedł do swojej sypialni.
Ponieważ obrażenia znikły na drugi dzień, a
ona nie została wezwana do dyrektora, uznała, że miała rację, co do Viciousa.
Wiedział, że to on a nie ona wyleci, za chwilę utraty panowania nad sobę. Chory
padalec…
Sprawa ucichła, więc nie myśląc za dużo o tym
zajęła się pozostałymi lekcjami. Profesor Forsythe uczył ich teraz nowych
zaklęć rozbrajających, co ją totalnie zajmowało. Aż do soboty, kiedy to po
objedzie, dostała od profesora notatkę, że ma się natychmiast pojawić w
lochach. Ponieważ miała tam być „natychmiast” oczywiście zwlekała z tym jak
najdłużej się dało, po drodze wynajdując rozmaite drobiazgi do zrobienia. Miała
nadzieję, że Viciousa po prostu trafi szlag. Pożegnała się z Lily i Rose i
uprzedziła Lucasa, że nie będzie jej na wieczornym treningu, który miał się
odbyć pomimo mroźniej styczniowej pogody. Wydawało jej się, że jest naprawdę
zawiedziony, gdyż jeszcze nie miała okazji pokazać, co potrafi z resztą drużyny,
a następny mecz miał się odbyć już za dwa miesiące.
Zeszła do podziemi w grubej bluzie, bo w styczniu w lochach można było zamarznać.
Jej oddech wytwarzał kłęby pary na korytarzu.
Vicious czekał na nią tupając niecierpliwie przy sali do eliksirów, a z
jego postawy biła czysta, niczym nieskażona nienawiść i upiorna radość, której
powodów jeszcze nie znała.
- Mam nadzieję, że jesteś w dobrej
kondycji - powiedział kpiąco, patrząc na miejsce gdzie ukłuł ją różdżką.
- W najlepszej - odparła spokojnie, uśmiechając
się pobłażliwie. Chyba go tym irytowała.
- To się zaraz zmieni - mruknął
chorobliwie radosnym tonem jak na miejsce, w którym się znajdowali. I
poprowadził ją wzdłuż korytarza. Przeszli przez jakieś drzwi, żeby wejść w
kolejny korytarz. Tutaj jeszcze nie była. Na drzwiach były napisane różne
rzeczy: Składzik, Graciarnia, Archiwum, Pokój Duchów, aż w końcu Rzeczy
wycofane z użytku.
Vicious otworzył te drzwi i wprowadził Arthemis do ogromnej, ciemnej sali
z setką szaf, szafeczek, pólek, wieszaków i stołów, na których nic nie było. Za
to w jednym kącie aż pod sufit piętrzyły się przeróżne szpargały.
- Myślę, że ułożenie i
posegregowanie, ach i oczywiście wyczyszczenie tych rzeczy będzie dla ciebie…
ciekawym przeżyciem.
Arthemis miała co do tego poważne
wątpliwości.
- Ach byłbym zapomniał, nie wolno ci
używać czarów, więc oddaj mi różdżkę.
- W życiu- żachnęła się Arthemis,
niemal śmiejąc się z jego słów. Chyba nie myślał, że jest taka głupia.
Zbliżył do niej twarz.
- Oddaj mi różdżkę, North! – rozkazał
i chyba myślał, że naprawdę przestraszy się jego tonu.
- Nigdy - powiedziała hardo.
- Jeszcze chwila, a szlaban będzie
trwał dwa miesiące i będziesz musiała umyć podłogi we wszystkich lochach –
zagroził.
- Może być nawet rok, a pan i tak nie
dostanie mojej różdżki.
- Tym razem pójdę do dyrektora -
zagroził.
- Już raz miał pan iść – zauważyła
uprzejmie.
Zgrzytnął zębami.
- Jeżeli mogę coś zaproponować, to
może oddam swoją różdżkę profesorowi Neville’owi? – oznajmiła.
- Nie mam teraz czasu szukać Longbottoma
– zagrzmiał opryskliwie Vicious.
- Myślę, że to nie będzie kłopot -
Arthemis wyjęła różdżkę i wysłała do profesora Longbottoma świetlistego patronusa
w kształcie olbrzymiego jastrzębia.
Nienawiść i zazdrość Viciousa buchnęła w nią z
taką siłą, że aż się cofnęła.
- Nienawidzę takich małych sprytnych
i wszędzie włażących gówniarzy, którzy myślą, że ponieważ są zdolni mogą sobie
na wszystko pozwolić. Wszędzie was pełno. Błyskacie zaklęciami, żeby tylko ktoś
zauważył jak zdolni jesteście, szczeniaki! Ze mną się to nie uda. Znam was i
wiem, że popisujecie się, a gdy dochodzi co do czego i tak nie potraficie
najprostszych rzeczy wyczarować…
Pewnie jego tyrada ciągnęła by się bardzo
długo, jednak w tym momencie wpadł do sali lekko zdyszany Neville. Zdziwiony
patrzył na obronna postawę Arthemis niemal przypartą do muru i wściekłą twarz
Viciousa.
- Co się stało? – zapytał, patrząc na
Viciousa uważnie.
- Twoja podopieczna jest
niezdyscyplinowana i nie okazuje szacunku należnego nauczycielom - warknął
Vicious, prostując się.
- Och… - Neville miał niewątpliwie
zaskoczoną minę. Cóż trudno było okazywać szacunek Viciousowi.
- Nie chce oddać mi różdżki chociaż
nie wolno jej używać czarów podczas szlabanu.
Arthemis posłała Nevillowi błagalne
spojrzenie. On też wpatrywał się w Viciousa z umiarkowanym zaufaniem.
- Ach, więc… minus dziesięć punktów
dla Gryffindoru i żeby mi się to nie powtórzyło, Arthemis, zrozumiano? –
oznajmił surowo, patrząc na dziewczynę.
Arthemis skwapliwie kiwnęła głową i podała mu
swoją różdżkę, zanim Vicious zdążył po nią sięgnąć.
- Dobrze - powiedział zaskoczony
Neville, chwytając ją. - Możesz ją odebrać, kiedy skończysz. Zostawię was
samych - dodał trochę zmartwiony, patrząc na Arthemis.
Arthemis przez jedną szaloną sekundę, chciała
go zawołać, ale równocześnie wiedziała, że nie dałaby Viciousowi tej
satysfakcji.
Co do Viciousa… czerwony ze złości, stał
wściekłe na nią patrząc, a jego nozdrza drgały jakby miał zaraz zionąć ogniem.
- Dodatkowo dwa tygodnie - warknął
tylko.
Gdy Arthemis otworzyła usta, żeby się
sprzeciwić, podszedł do niej.
- A jeżeli zaczniesz się kłócić, to
będą cztery!
Arthemis zacisnęła usta. Może byłoby
warto, ale nie miała zamiaru spędzać w tych zimnych lochach więcej czasu niż
powinna.
Vicious wyczarował jej balię z pienistą wodą i
szmatki.
- Wyczyść, posegreguj i poukładaj -
warknął. - Nie śpiesz się… Masz jeszcze pięć tygodni na to. Gdy uznam, że na
dzisiaj wystarczy, przyjdę po ciebie. I nie łudź się. Drzwi są zabezpieczone.
Przyjaciele ci nie pomogą, a jeżeli spróbują, będą mieli ze mną do czynienia.
Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Na klucz.
Arthemis podeszła do ciągnącej się aż po sufit
sterty gratów.
- Spoko, to nic trudnego- mruknęła do
siebie. A ponieważ była sama mogła sobie zdjąć blokadę i odetchnąć. Przecież
nikt tu nagle nie wejdzie, prawda?
Złapała pierwszą rzecz jaka wystawała z kupy.
Były to wielkie czarne szczypce, umazane jakąś mazią.
Gdy tylko ich dotknęła, w jej umyśle pojawił
się rozdzierający krzyk setek osób i obrazy tak okrutne i straszne, że zrobiło
jej się niedobrze. Gdy zobaczyła przerażający obraz młodego mężczyzny, któremu
odcinano palce, wypuściła przyrząd z dłoni. W murach pustej sali odpowiedziało
jej tylko echo własnego krzyku.
Przełknęła ślinę, zmrużyła oczy i przyjrzała
się uważnie stercie. Były tam noże, łańcuchy, kajdany, wszelkiego rodzaju
przecinaki i szpikulce oraz miliony innych rzeczy których nie rozpoznawała, za
to kojarzyły się jej tylko z jednym słowem: tortury.
Westchnęła. Może to była zwykła złomownia, ale dla niej to było po
prostu więzienie. I ten chory sukinsyn o tym wiedział.
Odsunęła się jak najdalej od sterty, kręcąc z
niedowierzaniem głową, aż uderzyła plecami o ścianę.
Pierwszą godzinę, przynajmniej tak jej się
zdawało, że minęła godzina, przesiedziała pod drzwiami na znak buntu i nie
miała zamiaru ruszyć tej kupy gratów nawet małym palcem u stopy, a gdy tylko ją
stąd wypuszczą, pójdzie do dyrektora i powie, żeby wykopał tego chorego
sadystę. To był dobry plan.
Gdy jednak minęła ta pierwsza godzina… przez
oszołomienie i strach, przedarł się wreszcie jej charakter. Charakter, który
mówił, że nie da Viciousowi tej satysfakcji i wyjdzie stąd jakby się nic nie
stało. Nie pokaże po sobie, co jej zrobił. Poza tym nie udowodni wszystkim, że
jest jakimś dziwadłem. W końcu nikt inny by się nie przejmował czyszczeniem
jakiś starych gratów.
Wzięła głęboki oddech i włożyła jeszcze więcej wysiłku w utworzenie
dodatkowej blokady. Z zawziętą miną zbliżyła się do stosu, jakby był to
uzbrojony przeciwnik.
- To zaczynajmy zabawę – szepnęła.
Następne godziny były dla niej pasmem bólu,
rozpaczy, szaleństwa, chorej radości, przerażenia. Uczucia pozostawione przez
torturowanych i torturujących, coraz bardziej odbierały jej siłę. Bo nie
wszystko dało się powstrzymać przed przedarciem się do jej umysłu. Ale ludzki ból… czasami był tak silny,
że nawet jej blokada nie wystarczyła by zablokować obrazy.
Nie wiedziała ile tam siedziała, ale nie była
pewna czy ma jeszcze jakieś włosy na głowie od rwania, albo czystą skórę od
wbijania w nią paznokci. Czasami drobny ból ją oprzytamniał. Ale mimo tego
nadal czyściła, wycierała i układała rzeczy.
Gdy wzięła do ręki kolejny zakrzywiony nóż od
razu upuściła go na ziemię. Drżącą ręką powoli go podniosła. Zapiekły ją oczy.
Nie sądziła, że naprawdę obdzierali ludzi ze skóry…
Usłyszała kroki na korytarzu. Szybko wytarła
nóż i położyła go do szuflady z innymi nożami. Otworzyły się drzwi, zdążyła
tylko przykleić na twarzy spokojny, obojętny, uprzejmy wyraz.
- Coś słabo ci to idzie. Za tydzień będziesz
musiała zacząć wcześniej. Przecież chcemy, żebyś zdążyła przez te pięć tygodni wysprzątać
na błysk, prawda? - zapytał złośliwie Vicious, próbując wyczytać cokolwiek z
jej spokojnej twarzy.
Arthemis tylko wzruszyła ramionami, gdy
wyprowadzał ją z lochu. Miała nadzieję, że w sali wejściowej się rozdzielą. W
tedy mogłaby pognać do swojego dormitorium i zakopać się pod kołdrę. Ale on
szedł przy niej dalej, gdy zmierzała na trzecie piętro do gabinetu profesora
Longbottoma.
- Niedawno dowiedziałem się, że zanim Hogwart
stał się szkołą i zamek przejęli czarodzieje, to było więzienie dla mugolskich
przestępców? Ciekawe prawda? - mówił radosnym tonem, jakby rozmawiali o
pogodzie.
- Fascynujące - powiedziała
obojętnie, stając przed drzwiami kwatery Neville’a Longbottoma. - Dobranoc,
panie profesorze.
Skłoniła głowę i odwróciła się ignorując do
całkowicie, co spowodowało u niego kolejną falę dzikiej wściekłości. Gdy
zapukała głośno do drzwi, Vicious zrobił się czerwony na twarzy, przełknął to,
co miał do powiedzenia i odszedł zanim profesor Longbottom stanął w drzwiach.
Neville w pośpiechu ubierał szlafrok i przecierał zaspane oczy.
- Arthemis?- zapytał po chwili
wpatrywania się w nią, gdy już ją poznał. - Na Boga jest pierwsza w nocy, co ty
tu robisz?
- Przepraszam, nie wiedziałam, że już
tak późno. Chciałabym odzyskać różdżkę – powiedziała cicho.
- No dobra - mruknął. Zniknął na
chwilę w gabinecie, by po chwili wrócić z jej różdżką. - Połóż się zanim Filch
złapie cię biegającą po nocy – poradził jej z dobrotliwym uśmiechem.
Według Arthemis małe utarcie nosa Filchowi,
mogło jej tylko dobrze zrobić. Albo małe roztrzaskanie czegoś. Zmiażdżenie.
Obrócenie w drobny mak.
Skinęła jednak głową Nevillowi i poszła do
Wieży Gryffindoru, niespecjalnie uważając na Filcha. Gdy znalazła się przed
portretem Grubej Damy, westchnęła z ulgą, ale nadal ręka z różdżką drżała jej
jakby miała zaraz stoczyć pojedynek.
Pokój Wspólny jak zwykle o tej porze był
zaciemniony. I powinien być pusty, zamiast tego siedzieli w nim Albus, James i
Lily, którzy grali z Hugo i Lucasem w karty i Rose, przysypiająca na kanapie.
Arthemis zrezygnowana zgarbiła ramiona.
Dlaczego musiała mieć tak kochanych przyjaciół. Inni zostawiliby ją w spokoju,
którego tak bardzo teraz potrzebowała.
- No w końcu - powiedziała Lily, gdy
podniosła wzrok.
Wszyscy na nią spojrzeli.
- Za godzinę mieliśmy iść do
dyrektora, powiedzieć, że Vicious cię porwał - zaśmiał się James.
Arthemis dzielnie uśmiechnęła się
kącikiem ust.
- Co ci kazał robić?- zapytał ciekawy
Hugo, przeciągając się na krześle.
- Sprzątałam salę w lochach -
odpowiedziała cicho. Nie miała zamiaru wdawać się w szczegóły.
- Baliśmy się, że coś ci zrobi. Już
chcieliśmy iść na wojnę - mruknęła zaspana Rose z niedowierzaniem w głosie. - A
ty po prostu coś sprzątałaś. To już Zakazany Las był gorszy.
- Koleś się starzeje - zadrwił James,
mrugając do Arthemis porozumiewawczo. - Kończą mu się pomysły. Traci swoją
iskrę.
Arthemis spojrzała na nich niewyraźnie. Według
niej Zakazany Las to był spacer w porównaniu z tym, ale nic nie powiedziała.
Albus przyglądał jej się uważnie. Była trochę
bledsza niż zwykle i taka jakby… zgaszona. Nie miała w sobie takiej ikry jak na
co dzień.
- Arthemis, dobrze się czujesz? –
zapytał niespokojnie.
Popatrzyła na niego pociemniałymi
oczami.
- Nic mi nie jest – oznajmiła
spokojnie.
Byli kochani, że na nią czekali, że się o nią
martwili, ale ona potrzebowała teraz być sama. Raczej nie miała na to szans
przez następne kilka godzin, więc postanowiła po prostu iść spać. I to jak najszybciej.
- Idę się umyć- powiedziała cicho i nie żegnając się, ruszyła do schodów do swojego dormitorium. Dopiero wtedy wszyscy zauważyli jej dziwne zachowanie.
- Idę się umyć- powiedziała cicho i nie żegnając się, ruszyła do schodów do swojego dormitorium. Dopiero wtedy wszyscy zauważyli jej dziwne zachowanie.
- Co on jej zrobił?- zapytał wściekły
i wystraszony Albus, gdy już nie mogła go usłyszeć.
- Eee tam - Hugo machnął ręką, - pewnie
jest tylko zmęczona.
Ale Albus wiedział, że Arthemis nigdy nie
odpuściłaby sobie porcji złośliwości dla Viciousa albo nie nieucieszyłaby się,
że na nią czekali.
Arthemis nigdy by od nich nie uciekła.
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, skąd znalazł się ktoś taki jak Vicous? czy naprawdę nikt nie zauważa co robi?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Ten Vicous to demon a nie nauczyciel, niepokojące jest to ze kazał jej robić takie rzeczy. Nareszcie jakiś fragment ze Scorpiusem 😁
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńnie wiem jak to się stało, że nie skomentowałam tego rozdziału choć go przeczytałam, ale teraz to nadrobię... wspaniały rozdział, czy naprawdę nikt nie zauważa co Vicous robi? niepokojące jest to, że kazał Arthemis robić takie rzeczy...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, czy naprawdę tutaj nikt nie zauważa co Vicous robi? bqrdzo niepokojące jest to, że kazał Arthemis coś takiego robić...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia