środa, 24 stycznia 2018

Jej i jego okoliczności (Rok V, Rozdział 23)

 Albus z niecierpliwością wybiegł na dziedziniec i patrzył jak miotły lądują na zamkowym dziedzińcu. Rose miała dużą część twarzy zakrwawioną. Ale poza tym chyba nic jej nie było, bo sama zeszła z miotły i podbiegła go uściskać.
 Zanim zdążył otworzyć usta, powiedziała:
- Później na mnie na krzyczysz. Teraz już mi odpuść.
- Do szpitala!!! – zagrzmiał głos, profesor Vector.
- Delco biega po zamku i chwali się, że mu się akcja udała – wyjaśnił jej Albus.
Rose i Scorpius odeszli w kierunku zamku. Scorpius szedł w pewnym oddaleniu od niej. Wtedy dopiero uświadomił sobie, że naprawdę mocno krwawiła. Podszedł do niej bliżej. Przytrzymał ją za łokieć gdy się zachwiała.
- Twój kuzyn mnie za to upiecze – rzucił z markotną miną.
- Jesteś milszy niż on…
Położyła Scorpiusowi rękę na ramieniu, żeby się przytrzymać. Spojrzał na nią z burzą uczuć na twarzy.
- Mamroczesz Weasley – wykrztusił w końcu. – Chyba za dużo krwi straciłaś. 
 We dwoje wolno ruszyli w kierunku skrzydła szpitalnego.
- Jezu, Weasley, ledwo stoisz na nogach – mruknął, gdy przechodzili przez drugie piętro.
- Kręci mi się w głowię – odpowiedziała cicho.
Przez chwilę się wahał, a potem ostrożnie objął ją w pasie i podtrzymał.
- No, chodź, jeszcze kawałek…
- Dziękuję – szepnęła. – Jesteś naprawdę miły. Nie jestem tak silna jak Arthemis.
- Nie każdy musi być od razu jak Arthemis – odparł.
- To samo jej powiedziałam. Miałeś rację wtedy, że to ona mnie wkurzyła. Ale to moja przyjaciółka… Najważniejsza.
- Skoro tak, to powiedz mi, czemu nie jest z Potterem?
- Bo jest głupia.
- Upiera się, że jej na nim nie zależy?
- Nie. Kocha go.
- Więc o co jej chodzi?
- Boi się.
- Boi się? Czego? – powtórzył zdziwiony.
- Że ją znienawidzi, przez jej zdolności.
- Masz na myśli to odnajdywanie was myślami, itd.?
- Nie tylko. Arthemis potrafi… Nie powinnam ci tego mówić…
- To nie mów – uspokoił ją.
- Teraz ja mogę cię o coś zapytać? – zapytała ostrożnie.
- Mhm – mruknął cicho.
- Czemu mnie nie lubisz?
Na to pytanie Scorpius nie mógł odpowiedzieć.
- Powiedziałem, że możesz zapytać, nie że ci odpowiem – wyjaśnił po chwili.
- Jakoś to przeżyję – westchnęła.
Scorpius kopnięciem otworzył drzwi do skrzydła szpitalnego.

  Nauczyciele próbowali zapanować nad nieoczekiwaną sytuacją. Wysyłali ostatnich ludzi do skrzydła szpitalnego, innych zmuszali do sprzątania bałaganu. Każdy gdzieś biegał. Dyrektor zarządził przygotowanie do uczty.
 Arthemis znowu pogrążona w depresyjnym stanie ruszyła w stronę schodów, gdzie czekali na nią jej ojciec, pan Potter, Albus i Delco. James szedł zaraz za nią.
 - Panno North, pomimo wszystkich nieprzewidzianych okoliczności była to doskonała akcja. Cieszę się, że nic pani nie jest. I reszcie oczywiście – powiedział Delco, ciesząc się jak mały chłopiec.
 Arthemis krótko skinęła głową, ale już wiedziała, że jest za późno, bo James obok niej zesztywniał cały. Powiało od niego chłodem.
- Miałaś tylko zrobić rozpoznanie. Nie przewidzieliśmy, że to się tak skończy – zachwycił się porucznik.
- Właśnie – mruknął jej ojciec.
- Wiedzieliście o tym? – zapytał lodowatym tonem James, siląc się na spokój.
- Oczywiście. Cały czas nadzorowaliśmy działania panny North… - odparł zadowolony z siebie Delco, chyba nie zauważając, że James, powoli przekraczał granice własnej kontroli.
- To był wasz pomysł!? Wasz??! Celowo ja tam posłaliście?!! Czy wy wiecie, co mogło jej się stać?!
- Panna North znała ryzyko… - powiedział Delco, zdziwiony jego gwałtownym zachowaniem.
- Obojętnie jak wielkie byłoby ryzyko ta idiotka i tak by się na to zgodziła!! O czym wy myśleliście?!
- Mieliśmy kontrolę…
- Pieprzyć kontrolę! – warknął James. – Wiedziałeś?! – ryknął w kierunku, stojącego trochę dalej Albusa. – Wiedziałeś o tym?!
- Wydałem zezwolenie na uczestnictwo Albusa w akcji – przyznał spokojnie pan Potter.
- Zgodziłeś się na to?! I pan?! – wrzasnął na ojca Arthemis.
- Zrobił to na prośbę Arthemis – wtrącił się Delco.
- Wiedział pan, że leżała w tym tygodniu w szpitalu?! Że mało nie wykrwawiła się na śmierć?!
- Nie – odpowiedział pan North, a w jego wzroku Arthemis dojrzała chłodny gniew, gdy na nią spojrzał. – Nie wiedziałem.
Niedowierzanie i oburzenie Jamesa, przedzierało się do niej bez wysiłku. Odwróciła głowę.
- To była moja decyzja – powiedziała cicho. – Nie miałeś wiedzieć…
James odwrócił się w jej stronę.
- Jak mogłaś? – zapytał przepełnionym bólem, żalem i gniewem głosem.
Arthemis przełknęła łzy w gardle.
Gdy nie odpowiedziała James przedarł się przez stojących przed nim ludzi i ruszył po schodach.
- Pójdę z nim pogadać – westchnął Harry.
- Nie – zatrzymała go Arthemis. – Czuje się zdradzony. A poza tym… to moje zadanie.


 Arthemis wiedziała, że czekają ją trudne rozmowy. Pierwsza z ojcem.
 Odciągnął ją od chwalącego ja Delco i powiedział:
- Jak mam ci ufać?
- Gdybyś wiedział, nie pozwoliłbyś mi iść – wyszeptała.
- Oczywiście, że nie! – wściekł się. – Co ty sobie myślisz!?
- Dałam radę, prawda?! Wszystko się skończyło dobrze!
- To nie ma nic do rzeczy! Pytam, jak mam ci ufać, gdy mijasz się z prawdą na każdym kroku!
 Zaczęli się kłócić, aż w końcu Arthemis, westchnęła:
- Przepraszam! Przepraszam, że taka jestem! Jestem uparta i nie cofam się! Jestem taka jak ty!
Pan North spojrzał na nią zaskoczony.
- Podejmuje wyzwania, żeby przekonać się, że dam radę. Dałam radę. Przepraszam, że ci nie powiedziałam. Ale nie żałuję tego, co zrobiłam.
 Jej ojciec odwrócił się i przycisnął palce do oczu.
- Jesteś moim jedynym dzieckiem, nie ryzykuj tak – wykrztusił.
- Mogłabym ci to obiecać, ale znowu minęłabym się z prawdą – wyszeptała.
- Ten chłopak naprawdę się na mnie wściekł – zauważył pan North.
- Byłoby inaczej, gdyby wiedział – westchnęła Arthemis.
- Rozumiem, że to jeszcze nie koniec twojego ciężkiego dnia?
- Nie. Najgorsze dopiero przede mną.
- Pocieszy cię to, że nie ty jedna dostałaś ochrzan? Harry, właśnie obdziera Albusa ze skóry, za to, że nie informował nas na bieżąco.
- Nie pocieszyłeś mnie. To przeze mnie wam nie mówił…
Pan North westchnął.
- Idź się umyć. Wyglądasz jakbyś czyściła komin.
- Dobrze – odparła znużona.
- Zobaczymy się w czerwcu – dodał.
Przytuliła się na chwilę do niego. Pogłaskał ją po głowie i pozwolił jej odejść.


 James kopnął w drzwi i wrzasnął sfrustrowany.
 Jak mogli!? Jak mogli jej na to pozwolić?! Gdy pomyślał o tym co przeżyli dzisiaj i o tym, że nie poszła tam sama tylko dzięki szczęśliwemu przypadkowi, zalewała go czerwona furia.
 Niech tylko dorwie Albusa, zmasakruje go za to, że się na to zgodził.
 Wszedł pod prysznic myśląc, że lodowata woda trochę go ostudzi, ale nie. Gdy zmył z siebie już cały brud, pot i trochę krwi, wrócił do dormitorium i rzucił się na łóżko.
 Jak mogła mu nie powiedzieć? Czy naprawdę nie potrafili już zaufać sobie nawzajem? Skoro tak, to czemu nadal walczyli ramię w ramię, jakby nie było tych kilku miesięcy?
 Niespodziewanie James usłyszał klikniecie zamka i skrzypniecie drzwi. W ciszy jaka panowała w dormitorium zabrzmiały, jakby ktoś się aportował.
 Usiadł na łóżku i spojrzał w tamtym kierunku, spodziewając się ojca, czy Albusa i zamierzał powiedzieć im parę rzeczy, nie oszczędzając w słowach.
 Zamiast tego zobaczył, jak Arthemis zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie cicho. Miała mokre włosy i już nie była cała pokrwawiona, więc podobnie jak on musiała wziąć prysznic. Stała tak przez chwilę, wpatrzona w podłogę.
 Na jej widok James wściekł się jeszcze bardziej i zerwał się z łóżka.
- Przepraszam – powiedziała cicho.
- Za, co? – rzucił ironicznie. – Za to, że wiedzieli wszyscy oprócz mnie? Za to, że chciałaś dać się zabić?
- Przecież, wiesz, że… - zaczęła.
- Jak mogłaś mi nie powiedzieć!!?? – ryknął na całe dormitorium. – Czy jesteś w stanie odpowiedzieć mi szczerze, czemu poszłaś tam sama?!! Czemu?! Czemu się na to zgodziłaś?!! Jezu, czemu zabroniłaś mojemu ojcu mi powiedzieć? – zapytał z niedowierzaniem, tak głębokim, jakby przenikało go na wskroś.
 Arthemis mogła znieść jego krzyki. Ale nie ten ból w jego głosie. Jakby naprawdę zraniła go tym jeszcze bardziej niż wcześniej. Nie mogła tego wytrzymać.
- Nie chciałam tego! Nie zniosłabym tego!! – krzyknęła, a w jej gardle zabrzmiały łzy. –Poszedłbyś ze mną tylko dlatego, że ci kazali!!
- Gdybym wiedział… gdybym chociaż podejrzewał, że wpadniesz na ten samobójczy pomysł, nic nie byłoby w stanie mnie powstrzymać!! Nic, rozumiesz?! Chociażbym miał się do ciebie siłą przywiązać, nie poszłabyś sama! Powinnaś była to wiedzieć, do cholery!!
- Skąd miałabym wiedzieć?! Czemu?! Nienawidzisz mnie! – krzyknęła i sfrustrowana otarła łzę, która spłynęła jej po policzku.
- Nienawidzę?!? – James nie wiedział czy się roześmiać, czy wrzasnąć jeszcze mocniej. – Czyś ty do reszty postradała rozum?!?
- Skreśliłeś mnie ze swojego życia jednym machnięciem ręki!! Tak jak w zeszłym roku!!
James zaniemówił, a ramiona mu opadły.
Arthemis przez chwilę wpatrywała się w niego, a potem błyskawicznie odwróciła się i chwyciła za klamkę. James w ostatniej chwili machnął różdżką i zablokował drzwi.
- Nigdzie nie idziesz. Dokończymy tę rozmowę chociaż byśmy mieli się pozabijać – rzucił spokojnie. – Jeżeli cię nienawidzę to po, co przychodziłbym do ciebie w szpitalu?
- Czułeś się winny – odpowiedziała natychmiast stłumionym głosem.
- Oczywiście, że tak! A jak miałem się czuć?! Zostałaś ranna na mojej warcie!
- Więc miałam rację! Robisz to, co musisz, bo taki już jesteś! Nie potrzebuje twojego sztucznego zainteresowania. Nie jesteśmy już nawet przyjaciółmi…
 Ukryła twarz w dłoniach, żeby nie widział łez, których nie mogła powstrzymać. Bardzo długo w dormitorium słychać było tylko ich przyśpieszone oddechy.
- Nigdy nie byliśmy tylko przyjaciółmi – usłyszała. – Może masz racje z tym, że cię skreśliłem. Ale jakoś musiałem się bronić… inaczej bym zwariował.
- Nie dałeś mi nawet wytłumaczyć… nie chciałeś mnie słuchać… A powiedziałabym ci… dlaczego… Chciałam ci powiedzieć, żebyś mnie przekonał, że… że nie mam racji… - jej głos załamywał się, jakby chciała powstrzymać płynące słowa.
- Arthemis… - zaskoczony podszedł do niej i ujął jej twarz w dłonie. – Arthemis… nie płacz – szepnął, ocierając jej łzy kciukami.
- Nie chcę cię tak potrzebować. Nie mogę…        
- Czemu? – zapytał spokojnie.
- Co zrobię gdy mnie zostawisz? Jak sobie poradzę? Skoro nawet teraz nie umiem tego znieść…- osunęła się powoli po ścianie na ziemię, zaciskając powieki. Usiadł naprzeciw niej. - Całymi miesiącami miałam przed oczami twoją twarz, gdy w zeszłym roku dowiedziałeś się, co potrafię… Przypominało mi się, co wtedy robiłeś i mówiłeś. Nie chciałam, żeby jeszcze kiedykolwiek do tego doszło. Co bym wtedy zrobiła? Po tym, gdy wiem, jak się czuję, gdy jesteś przy mnie… nie zniosłabym tego. Mogę zmienić wszystko w sobie. Oprócz tej jednej rzeczy. Nawet teraz będąc praktycznie w stanie nienawiści potrafiliśmy sobie zawierzyć. Gdyby moje zdolności sprawiły, że … przestaniesz mi ufać…
- Arthemis…ty… idiotko… - wyszeptał, biorąc jej dłonie w swoje. - Czy dlatego zgotowałaś nam to piekło? – zapytał z napięciem i zmęczeniem w głosie.
Arthemis spojrzała na niego przestraszona, ale nie wydawał się być zły. Raczej oszołomiony.
- Popełniłem błąd – oznajmił cicho. – Myślałem, że rozumiesz, co do ciebie czuję…
-  Ja…
- Powinienem był ci to powiedzieć. Ale faceci nie umieją znajdować słów… Chyba zbyt mocno byłem przekonany, że sprawdziłaś moje uczucia z czystej ciekawości. Powinienem znać cię na tyle, żeby wiedzieć, że tego nie zrobisz – powiedział łagodnie. – Ale ty też popełniłaś błąd, nie ufając mi.
- Nigdy, przenigdy nikt nie był tak blisko mnie jak ty. Skąd mogę wiedzieć, co się stanie, gdy zbliżysz się jeszcze bardziej? Skąd mogę mieć pewność, że nie zrobię czegoś, przez co mnie znienawidzisz? – wyszeptała z drżeniem, a głos jej się załamał.
- A skąd możesz wiedzieć, że coś się stanie, dopóki tego nie sprawdzisz? – odpowiedział jej cicho James. – Nie sądzisz, że nadszedł czas?
 Zbliżył się do niej. Zamrugała zaskoczona tym, że jego twarz jest tak blisko.
- Co ty chcesz zrobić? – szepnęła, gdy dotknął ręką jej twarzy.
- Sprawdzić, jak zareagujesz – odpowiedział już niemal z ustami na jej ustach, a potem poczuła jego wargi i wszystkie myśli uciekły z jej głowy. Zalała ją fala czułości, przyjemności i strachu. I to nie były uczucia Jamesa.
 Nigdy nie sądził, że to będzie aż tak. Miała najbardziej aksamitne wargi na świecie. Miał ochotę już nigdy nie przestać jej całować, bo nie było przyjemniejszej rzeczy.
 Zabrakło jej tchu, a myśli zaczęły wirować, ale nie przeszkadzało jej to. I zupełnie nagle Arthemis zrozumiała, co się dzieję. Zalało ja przerażenie i odepchnęła go. Oddychając z trudem, dotykała palcami ust.
- Czemu to robisz? Czemu nie możesz odpuścić? – zapytała rozpaczliwie.
- Bo to co robisz, jest pozbawione sensu.
Pokręciła rozpaczliwe głową.
- Nie uwierzę, jeżeli mi powiesz, że nic nie poczułaś – oznajmił.
- Czy nie rozumiesz, James, że ja czuję za dużo? – zapytała desperacko.
Westchnął i zmusił ją, żeby spojrzała mu w oczy.
- Tego się boisz, prawda? Czy przeszła na ciebie jakakolwiek moja myśl?
Pokręciła głową.
- Ale to nie znaczy, że…
- … że tak się nie stanie – dokończył za nią spokojnie. – I co z tego?
Rozchyliła usta słysząc jego spokojny ton. Uśmiechnął się lekko.
- Jest mi to obojętne – wyjaśnił. – Nawet bez twoich zdolności, potrafisz czytać mi w myślach…
- Teraz tak mówisz, a później… - zaczęła szybko, ale przerwało jej głębokie westchnienie. James pomyślał, że trzeba spróbować z innej strony.
- Arthemis, pamiętasz ten szlaban u Viciousa rok temu? – rzucił. -  Pamiętasz, jak przejmowałaś się, że coś nam się stanie? A gdyby mi się dzisiaj coś stało…
- Nie mów tak! Dlaczego to wykorzystujesz przeciwko mnie? – zakryła twarz dłońmi.
- Bo nie dajesz mi wyboru – odpowiedział, a w jego głosie zabrzmiały twarde nuty. -  Muszę z tobą walczyć. Z tym, że tym razem nie mam zamiaru przegrać. Możesz mówić, że tego nie chcesz, ale ja już ci nie wierzę. Tym razem będziesz siedzieć cicho – oznajmił stanowczo, gdy chciała mu przerwać.  – Uznałaś mnie za jakiegoś dupka, który cię nie zna i nie wie, na co się pisze…
- James… nie możesz zrezygnować ze swojej prywatności…
- Pieprzysz głupoty, Arthemis - przerwał jej szybko. - Nigdy nikogo nie zabiłem, chociaż nie przeczę, że święty nie jestem… Znasz mnie, więc, do cholery, kilka tajemnic w tą czy w tamtą nie robi mi różnicy.
- James, to nie jest zabawa…
- Oczywiście, że nie - żachnął się. - Ale nie jesteś potworem Arthemis. Już raz ci nie zaufałem i nie mam zamiaru popełniać tego błędu po raz drugi. Nigdy przenigdy bym się od ciebie nie odwrócił. Nie ufasz mi, bo nie zdajesz sobie sprawy z tego, że to nie jest zwykłe zauroczenie…
- Odwróciłeś się ode mnie…
James przez chwilę zaniemówił.
- Dobrze wiesz, że to nie to samo – powiedział cicho, głosem przepełnionym emocjami. – Chciałaś, żebym był twoim przyjacielem, i żeby wszystko zostało po staremu. Nie mogłem się na to zgodzić.
- Wiem, że to moja wina – szepnęła gorzko. – Wszyscy myślą, że jest na odwrót, ale ja znam prawdę.
- Gdybyś sprawdziła od czasu do czasu moje uczucia, wiedziałabyś, jak to jest nie móc cię dotknąć, powstrzymywać się na każdym kroku…
 Patrzyła na swoje dłonie. Westchnął i wziął ją za ręce.
- Popatrz na mnie – polecił. Gdy po chwili podniosła na niego nieszczęśliwy wzrok, kontynuował: - Arthemis… znam cię. Wiem, jaka jesteś. Wiem, jakie masz humory i co robisz, gdy coś cię gnębi. Nie jestem głupi. Gdybym wiedział, że nie zdajesz sobie z tego sprawy, powiedziałbym ci to. Nie zrobiłem tego wtedy, więc zrobię to teraz. – Potrząsnął głową jakby coś mu się w niej nie mieściło. - Nie ma dla mnie bardziej naturalnej rzeczy niż myśl o tobie. Rozumiesz? Nie jakiejś tam dziewczynie, tylko o tobie. Chcę się z tobą kłócić. Chcę, żebyś wypominała mi, kiedy robię jakąś głupotę. Chcę się tobą opiekować. I chcę mieć pełne prawo, żeby martwić się o ciebie. Nie chcę więcej sytuacji, w której nie mógłbym ci pomóc, gdy będziesz ranna… Nie mogę myśleć bez ciebie… nic nie jest takie samo. Jakbym znalazł się nagle na innej planecie… Arthemis… może nie zawsze byłaś moja, ale od chwili, gdy spojrzałaś na mnie w pociągu dwa lata temu tym chłodnym, wyzywającym wzrokiem, ja byłem twój.
 Arthemis zamarło serce. On naprawdę… Boże, przez te wszystkie miesiące… Wszystko nagle było takie jasne i czyste. Gdyby kilka miesięcy temu, powiedział jej, przekonał ją… Nie to było już nie ważne. Zupełnie nie ważne…
 Wpatrywał się w nią z napięciem zapewne myśląc, że znowu mu odmówi. Ale nawet ona nie była taka głupia, nagle poczuła, że może się śmiać, że ma ochotę na żarty. Gdy delikatnie wyswobodziła dłonie z jego uścisku, przygnębiony spuścił wzrok.
- Prawie ci wierzę – oznajmiła cicho. Przesunęła się na kolana.
- Prawie? – zapytał z niedowierzaniem James.
- Musisz mi udowodnić jedną rzecz – pokiwała głową, zbliżyła się do niego i objęła go za szyję. – Jeszcze raz – poprosiła cicho.
 James mrugnął zaskoczony, a potem zrozumiał, o co jej chodzi. Och, Boże, tak…
 Wpił się w jej usta.
 Smakowała jak deszcz w maju. Świeżo i orzeźwiająco. Z początku nieśmiała, ale potem ciekawość w niej zwyciężyła. Objęła go za szyję i poczuł jak jej palce wplatają się w jego włosy na karku. Ich wargi nie chciały się rozłączyć. Zabierał jej oddech, ale nie przeszkadzało jej to. Po raz pierwszy w życiu doświadczyła tak intymnej bliskości i nie mogła sobie wyobrazić, że mógłby być to ktokolwiek poza nim. Całował tak jak robił wszystko żywiołowo i całym sercem. Po tych wszystkich miesiącach tęsknoty i marzeń oszołomiło ich ogarniające ich pragnienie.
 Z westchnieniem przerwała pocałunek.
- Tęskniłam za tobą – wyszeptała drżąco w jego szyję.
- Naprawdę?
- Tak strasznie mi cię brakowało…
James był oszołomiony. Mógł ją przytulić, mógł ją przycisnąć do siebie, nie wypuszczać z ramion. W końcu. Przytknął czoło do jej czoła i wyszeptał:
- Nigdy świadomie cię nie skrzywdzę, Arthemis.
- Ja ciebie też nie - przyrzekła, a on jakby odetchnął z ulga.
- Myślałem, że znowu mnie zostawisz – powiedział cicho.
- Jak mogłabym, James, skoro wszystko we mnie, aż się do ciebie wyrywa…
 Odsunęła się. Niechętnie wypuścił ją z ramion.
- Teraz ja ci coś powiem – przez chwilę milczała nie patrząc na niego. - Przez te wszystkie miesiące walczyłam z samą sobą. I wiedziałam, że albo pewnego dnia ze mną wygrasz, albo zupełnie o mnie zapomnisz. Nie wiedziałam, co przeraża mnie bardziej. Co jakiś czas wyrzucałam sobie głupotę i już byłam bliska poddania się. Zawsze łapał mnie wtedy paniczny strach. Jednak raz byłam zdecydowana, żeby ci wszystko wyznać… Pamiętasz ten dzień, gdy dowiedziałam się, że chodzisz z Anabelle?
 Lekko skinął głową.
 Zmarszczyła się jakby sama z sobą walczyła, czy mu to powiedzieć, czy nie. W końcu się przemogła.
- Wcale nie chciałam ci wtedy przypomnieć, że masz wartę…
- Nie? – wydawał się naprawdę zaskoczony. – To, co chciałaś mi powiedzieć?
- Że… - zerknęła na niego nieśmiało.
- No, co? – ponaglił ją mając złe przeczucia.
- Że nie miałam racji – wykrztusiła w końcu. James otworzył szeroko oczy ze zdumienia. – Że się myliłam… Że rozumiem o co ci chodziło. Że mi na tobie zależy… - zaschło jej w gardle i zaniemówiła.
- Powiedz, że żartujesz – poprosił rozemocjonowanym, napiętym głosem. Dwa miesiące,  pomyślał z niedowierzaniem, tyle rzeczy potoczyłaby się inaczej, gdyby nie zaczął chodzić z Anabelle.
 Nie patrząc na niego, pokręciła głową.
- W pewnym momencie dotarło do mnie, że okłamuję siebie tak bardzo, że to aż śmieszne. Jednak, gdy byliście parą… uznałam, że tak jest lepiej. – James poczuł nieodpartą ochotę dania jej po głowie, ale zanim zdążył, dodała: - Ale bez ciebie… - odetchnęła głęboko i zerknęła na niego, a potem roześmiała się na widok jego nadal niedowierzającej miny.
- Co? Beze mnie co, Arthemis? – ponaglił ją.
 Przez chwilę patrzyła mu w oczy.
- Przecież wiesz…
- Nie. Nie wiem – powiedział uparcie.
- Nie umiałam się z niczego cieszyć. Nie mogłam wymawiać nawet twojego imienia. Nie mogłam spać. Pomimo tego, że nigdy do niczego między nami nie doszło, tęskniłam za tobą. Brakowało mi… - szukała odpowiednich słów. Spojrzała na niego z uśmiechem i błyszczącymi oczami. – Wiesz, co robisz?
- Siedzę i gapię się na ciebie z ogłupiałym uśmiechem, a co? – odparł, szczerząc zęby.
- Nie, nie o to mi chodzi – roześmiała się. – Wiesz, jaki masz nawyk?
- Jaki? – nadal szeroko się uśmiechał. Była zawstydzona tym, co mówiła, a on zachwycony, bo okazało się, że nie tylko on z nich dwojga był do szaleństwa zakochany.
- Dotykasz mnie – powiedziała cicho. – Bałam się tego a jednocześnie mi tego brakowało. Zawsze mnie dotykałeś. Odgarniałeś mi włosy, albo łapałeś za rękę… Takie drobne gesty, ale i tak mi ich brakowało. To dziwne, ale… moja skóra po prostu była do ciebie przyzwyczajona.
- No, cóż, trudno mi po prostu trzymać ręce przy sobie w twoim przypadku – uśmiechnął się szelmowsko. Lecz po chwili spoważniał. – Gdybym wiedział, że…
- Właśnie, dlatego ci nie powiedziałam. Pomimo tego, co wszyscy sądzą, jesteś zbyt porządnym gościem. Nie zerwałbyś tak po prostu z Anabelle, a oboje bylibyśmy nieszczęśliwi.
 Westchnął i pokiwał głową. Nagle zmarszczył brwi. Spojrzał na nią mrużąc oczy.
- Moment! - mruknął groźnie. – Wiedziałaś, że zerwałem z Anabelle! Więc skoro już to wszystko wiedziałaś, co to ma znaczyć?  - spojrzał na nią wyczekująco. – I co to w ogóle dzisiaj było?! Co?! Powiedz! – zażądał – Bo coś czuję, że mi się to nie spodoba…
- Gdy zobaczyłam was razem, dotarło do mnie, że zasługujesz na kogoś… normalnego. Bez moich problemów, fanaberii…
- … skłonności do przesady – wpadł jej w słowo.
Roześmiała się.
- Tak… i nieufności. – zamilkła na chwilę, a potem spojrzała niego i spytała nerwowo: - Poradzisz sobie ze mną, James?
- Mam swoje sposoby - odpowiedział cicho i tajemniczo. – Arthemis, czy wiesz, co mi powiedziała Anabelle, gdy ze mną zrywała?
 Gdy Arthemis pokręciła głową, kontynuował:
- Że chociażbym nie wiem jak się starał, nie zamienię jej w ciebie. Wtedy dotarło do mnie, że ma racje.
 Arthemis zalała fala ciepła, totalnie zagłębiona w tych nowych ciepłych uczuciach, jednak na jej horyzoncie pojawił się nowy cień. Stwierdziła, że lepiej będzie od razu to z siebie wyrzucić, żeby uniknąć nieporozumień.
- Zdajesz sobie sprawę, że się na tym nie znam, prawda? – szepnęła.
- Na czym? – zapytał James, z rozanielonym wzrokiem, bawiąc się jej włosami.
- Na tym wszystkim. Co powinnam robić? Jak powinnam się zachowywać?
- „Powinnam”? – zdziwił się James. – Oczekujesz etykiety? Arthemis tu nie ma zasad… No może jest jedna… albo dwie – dodał po namyśle. – Po pierwsze nie wolno ci się zbliżać do innych facetów, a po drugie całujesz mnie tyle razy ile się da i gdzie się da.
- To nie jest śmieszne – burknęła.
- Oczywiście, że myśl o tobie i innym kolesiu nie jest śmieszna – zgodził się z nią. – Wierz mi, że jestem śmiertelnie poważny w tej sprawie…
 Mimowolnie zachichotała.
- Arthemis, po prostu się nie zmieniaj… - powiedział poważniej, a jego twarz nagle znalazła się tak blisko, że Arthemis widziała zielone plamki w jego ciemnych brązowych oczach. Mogła policzyć piegi na jego nosie. – Zobaczysz, jak błyskawicznie się do siebie dopasujemy…
Jego słowa przeleciały, gdzieś obok niej, bo strasznie rozpraszał ją ten jego wiele mówiący wyraz oczu. Nieświadomie rozchyliła usta. Na jego wargi wypłynął szelmowski uśmiech.
- Drzwi są zamknięte, prawda?
Pokiwała głową jak w zwolnionym tempie.
- Więc nikt nie może mi tym razem przeszkodzić – ucieszył się. – Żaden centaur, cholerny Fred, czy bezczelne bliźniaki - wyszeptał i pocałował ją.
 Arthemis bardzo powoli uczyła się tego, jak dopasować się do niego. Nie wiedziała, że mężczyzna może mieć tak delikatne wargi. Chciał się odsunąć, ale mu nie pozwoliła i przedłużyła pocałunek. Jednak w końcu zabrakło jej tchu i z westchnieniem go puściła. James uśmiechnął się z satysfakcją.
- I zapewniam cię, że jak następnym razem zdejmiesz bluzkę, to na pewno nie po to, żebym mógł ci zabandażować żebra.
 Roześmiała się, a on dotknął ustami jej szyi. Szepnął:
- Wiesz, że będziesz musiała mi zapłacić za te miesiące, prawda?
- Tak?... – mruknęła.
- Już nawet wiem jak – odparł i musnął jej wargi.
Objęła go za szyję.
- Cieszę się.
- Nawet w połowie nie tak jak ja – odrzekł z ustami na jej ustach.
Gdy po chwili odsunął się trochę, uśmiechnęła się i z wdzięcznością, powiedziała:
- Całe szczęście, że jesteś uparty.
- Pewnego dnia przypomnę ci te słowa – powiedział. Uśmiechnął się psotnie. – Wrócił mi dobry nastrój. Jesteśmy bohaterami, a podobno jest impreza… Chodźmy się pokazać…
- Naprawdę chcesz gdzieś iść? – zapytała, obejmując go w pasie.
Przez chwilę przypatrywał jej się będąc w szoku, że jest tak blisko. I będzie nadal. Jutro i za miesiąc i już zawsze. Po tym długim czasie wzajemnej wrogości nie myślał o niczym innym, tylko o tym, żeby nie wypuszczać jej z ramion.
 Pocałował ją gwałtownie. A potem wstał.
- Chcę, żeby wszyscy się dowiedzieli. Gdy wiadomość pójdzie w świat trudniej ci będzie się z tego wycofać – powiedział, wyciągając do niej rękę.
 Spojrzała na niego robiąc głupią minę.
- No nie wiem, czy to dobry pomysł. Twój fanklub może mnie zmieść z powierzchni ziemi.
- Kochanie, widziałem co potrafisz. Nie mają z tobą szans.
Roześmiała się i pozwoliła się podnieść.
- Zaraz przyjdę. Pójdę się przebrać.
- Jeżeli nie przyjdziesz to siłą cię ściągnę z dormitorium – zagroził wesoło, gdy szła do drzwi. – Już mi się nie wymkniesz.
- Nie mam zamiaru nawet próbować – rzuciła.
Posłał jej zadziorne spojrzenie.
- I słusznie.
Biegnąc do swojej sypialni, Arthemis miała wrażenie, że unosi się w powietrzu. Nie znała takiego uczucia. Miała nieodpartą ochotę dotknąć własnych ust. Jej serce trzepotało, jakby miało skrzydełka motyla.
 Najszybciej jak mogła wysuszyła włosy i nakleiła plaster na przedramieniu, żeby nie było widać rany. Założyła bluzkę, która mniej odsłaniała ślady po ostrych szponach Gina, który ponownie będąc kotem, zwinięty w kłębek spał na łóżku Rose.
  Zbiegła po schodach, chcąc się przekonać, czy czasem nie ma omamów. Czy jej się to wszystko nie śni… Czy on naprawdę czeka na nią?
 Czekał. Arthemis zabiło mocniej serce, gdy do niego podchodziła. Nadal się troszeczkę bała. Ale tylko troszeczkę.
 Wysuszyła włosy, rozpuściła je i przebrała się w normalne ubrania. Przez chwilę się w nią wpatrywał.
- Naprawdę miałem dzisiaj palpitację na myśl o tobie i Malfoyu.
Spojrzała na niego z czułością .
- Głupek - rzuciła. - Jemu się podoba ktoś inny.
 Zmrużył oczy.          
- Nie mogę uwierzyć, że moja dziewczyna kumpluje się z Malfoyem.
 Ciekawe, co to będzie, gdy Rose zacznie się koło niego kręcić, pomyślała rozbawiona. Miała jakieś dziwne przeczucia, co do tego, że jest to nieuniknione.
- Pogódź się z tym. Z resztą on nie jest taki zły. Trochę złośliwy, ale nie jest zły.
- Jak tam sobie chcesz – mruknął. – Ale niech tylko spojrzy na ciebie inaczej niż po koleżeńsku, a dorobię mu kilka dodatkowych kończyn.
Wziął ją za rękę, gdy się roześmiała.
- Chciałabym zaznaczyć, że to ja powinnam być zazdrosna.
- Ależ zupełnie nie masz, o co – zapewnił i uśmiechnął się rozbrajająco.


 Albus był trochę markotny po tym, jak ojciec objechał go za to, że tak naprawdę nie wiedzieli co się dzieję. Siedział przy stole Gryffindoru w Wielkiej Sali i rozprawiał z Lucasem o tym co się działo w lesie. Trochę niepokoiło go to, że Arthemis poszła pogadać z Jamesem. Niemal czuł zapach krwi w powietrzu…
 Nagle przeszło obok niego jakieś poruszenie. Rozejrzał się. No tak, wokół nich były głównie dziewczyny. Szeptały o czymś i nie miały zbytu uszczęśliwionych min.
 Albus wychylił się i spojrzał na to, co je tak poruszyło.
 Między stołami w ich kierunku, szli Arthemis i James. Trzymali się za ręce. Arthemis miała trochę niepewną minę, a James wyglądał, jakby sprawiało mu to niesamowitą radochę.
- No, w końcu - mruknął cicho Lucas, przez co kilka dziewcząt spojrzało na niego jak na karalucha.
 Albus szybko zrobił im miejsca. Usiedli między nim, a Lukiem.
 Albus wpatrywał się w nich wyczekująco, gdy po prostu zaczęli się rozglądać po sali.
- Co? – zapytał w końcu James.
Albus wskazał ich ręką, jakby było oczywiste o co mu chodzi.
Arthemis i James popatrzyli na siebie i niemal jednocześnie wzruszyli ramionami.
- Tak jakoś wyszło – mruknęła Arthemis.
- Tak jakoś wyszło? – powtórzył z niedowierzaniem Al. – Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Tak jakoś wyszło?!
 Arthemis przewróciła oczami i westchnęła.
- Al…
- Czekaj, ja mu to wytłumaczę – przerwał jej James. Spojrzał na brata i wskazał na siebie rękę. – Kto mógłby mi się oprzeć?
 Lucas parsknął śmiechem, ale Albus zmrużył oczy i zwrócił się do Arthemis.
- Rozumiem, że zrobił coś, przez co zmieniłaś zdanie.
- Zrobił bardzo dużo rzeczy, przez które zmieniłam zdanie – odparła mu cicho, splatając pod stołem palce z Jamesem.
- I już nie myślisz tych wszystkich bzdur, które plotłaś przez ostatnie pół roku? – zapytał.
- Nie. Wybiłem jej je z głowy – odpowiedział mu James.
A Arthemis wzruszyła ramionami.
- Chociaż coś –mruknął Albus i zajął się tym, co miał na talerzu. – Myślałem, że się pozabijacie.
- Taki mieliśmy zamiar – rzucił James.
- I co się stało? – dopytywał się Albus.
- Nie musisz wszystkiego wiedzieć… - mruknęła Arthemis.
- Jestem po prostu ciekaw, czy ustaliliście w końcu czyja to była wina, bo mam ochotę skopać komuś tyłek, za to, że przez ostatnie trzy miesiące trzeba było chodzić wokół was na paluszkach – wyjaśnił marszcząc gniewnie brwi.
- Wina? Ustaliliśmy czyja to wina? – zapytała Arthemis Jamesa.
- Nie pamiętam, chodzą mi po głowie inne rzeczy – odpowiedział szczerząc zęby.
- Tak po prostu, po dwóch miesiącach doszliście do wniosku, że wszystko jest ok? – zapytał z niedowierzaniem Albus.
 Al, proszę nie drąż tematu, bo – przekazała mu w myślach Arthemis, w tym samym momencie, w który James, powiedział triumfalnie:
- Wystarczył jeden pocałunek bracie, żeby zmieniła zdanie…
O tym mówiłam, westchnęła w myślach Arthemis.
- Nie muszę znać szczegółów – doszedł do natychmiastowego wniosku Al.


 Arthemis zupełnie nagle obudziła się całkowicie przytomna. Usiadła na łóżku z mocno bijącym sercem. To wszystko jej się śniło?
Chyba by jej serce pękło, gdyby tak było…
 Wyskoczyła z łóżka jak z procy i chwyciła ubrania, przeciągnęła kilka razy po włosach szczotką i nawet stwierdziła, że nie warto tracić czasu, żeby je związać. Musiała się upewnić. Miała nadzieję, że nie będzie musiała się upewniać, całe życie.
 Uczta w Wielkiej Sali trwała do świtu. Jednak James już po godzinie wyciągnął ją stamtąd. Poszli odwiedzić Rose, jednak ta spała jak zabita w skrzydle szpitalnym. Wyszli na wieżę astronomiczną, a potem…
 Arthemis uśmiechnęła się do siebie. Wybiegła przez drzwi, nie myśląc o tym, że jeżeli chociaż na sekundę spojrzałaby w lustro, jej usta byłyby dostatecznym dowodem, że to nie był sen…

- Idź ją obudź! – zażądał James.
Lily natychmiast wstała. Jednak została ściągnięta na krzesło przez Albusa, który powiedział do brata.
- Chyba głupi jesteś. Jest jeszcze osłabiona po pierwszej nocy nowiu…
- Ale tęsknię za nią – marudził James, jak dziecko, ale wiedział, że brat ma racje. Chciał się po prostu upewnić, że Arthemis znowu coś nie odbiło i nie wpadła w panikę. Chyba by ją wtedy żywcem pochował…
- Doprawdy to żenujące – westchnął Fred.
  James już miał coś odpowiedzieć na jego głupią uwagę, gdy wszyscy usłyszeli szybkie kroki na schodach do dormitorium dziewcząt i wypadły z nich jakieś dwie pierwszoklasistki. James odwrócił się zawiedziony i usiadł naprzeciw Lily  przy stoliku.
- Niech już będzie… Irytuje mnie to, że nie wolno nam wchodzić do waszego dormitorium… to niesprawiedliwe i odczuwam to w tej chwili wyjątkowo mocno.
- Skąd wiesz, że Arthemis chce, żebyś ją obudził. Ja bym wpadła w szał, gdyby jakiś chłopak widział mnie z samego rana rozczochraną i nie do końca obudzoną – burknęła Lily.
- Bo dziewczyny zawsze idiotycznie przejmują się tym, jak wyglądają z samego rana… - zaczął James.
 Zanim zdołał dalej wygłosić swoją opinię Lucas sugestywnie chrząknął. Lekko wskazał głową coś za plecami z Jamesa.
 James odwrócił głowę.
 Wpatrywała się w niego z niepewną miną, czekając na jego reakcję. Uśmiechnął się szeroko, gdy to zauważył. Gdy tylko to zrobił cała jej postać rozjaśniła się w tak niesamowity sposób, że nawet Lucas, szepnął:
- Łaał…
James wstał i wyciągnął do niej rękę.
- Chodź do mnie.
 Przez chwilę wpatrywała się w jego dłoń i zagryzła wargę, zapewne zastanawiając się co zrobić, bo cała banda patrzyła się na ich dwójkę, jakby byli cyrkowcami na arenie.
- Nie zachowuj się jak kretyn – stwierdziła w końcu cicho, ale podeszła do niego i wzięła go za rękę.
 - Mam nadzieję, że będziesz milsza, gdy tylko ci idioci przestaną się na nas gapić…
- James, gdybyś chciał kogoś milszego, zostałbyś z Anabelle – prychnął Fred.
I gdy wszyscy pozostali jednocześnie zmrozili go wzrokiem, zdał sobie sprawę, że palną jakąś straszną głupotę. Tylko Arthemis spojrzała przez okno.
 James pociągnął ją do siebie, tak, że wpadła mu w ramiona i szepnął jej na ucho, żeby tylko ona go usłyszała:
- Przypomnij sobie każde moje słowo z wczorajszego wieczoru i nie waż się mieć więcej tej miny.
 Na jej twarzy ukrytej w jego koszulce, odruchowo pojawił się uśmiech.
- Tak lepiej – mruknął James.
Wszyscy się na nich gapili. Lily miała ogłupiały uśmiech na twarzy. Arthemis odwróciła się do nich zarumieniona po końcówki włosów.
 Usłyszeli jak dziura za portretem się otwiera i weszła przez nią Rose, wciąż z opatrunkiem na głowie. Podeszła do nich i od razu, zaczęła mówić:
- Słuchajcie, coś mi przyszło do głowy. – Spojrzała na Jamesa, który opierał brodę na czubku głowy Arthemis, obejmując ją od tyłu z zadowoloną miną. Arthemis wyglądała, jakby nie mogła się zdecydować, czy to komfortowa sytuacja, czy nie.  – Nie sądzicie, że… - zaczęła, zwracając się do Albusa, ale nagle urwała i wróciła wzrokiem do Arthemis i Jamesa. Wskazała na nich palcem, a potem zabrała rękę i poklepała się po nosie. – Czy ja o czymś nie wiem? – zapytała ostrożnie.
- Nie widać? – rzucił z niesmakiem Albus. – Są tacy od wczoraj… Nie widzisz tych różowych serduszek?
- Al – rzuciła ostrzegawczo Arthemis.
Rose przez chwilę wpatrywała się w nich osłupiała, a potem rzuciła się w ich ramiona, piszcząc z radości.
- Tak się cieszę, że przestaliście być idiotami!
- Tak, tak, wiemy – powiedziała Arthemis, klepiąc ją niezdarnie po ramieniu. Odsunęła się od Jamesa, bo uważała, że zwracają na siebie zbyt dużą uwagę i usiadła na krześle. James oparł się o ścianę obok niej. – Wypuścili cię ze szpitala?
- Później mi wszystko opowiesz – zapowiedziała Rose stanowczo. – A pani Pomfrey wczoraj mnie zabandażowała, a Scorpiusa puściła wolno, co jest niesprawiedliwe. Powiedziała, że nic mi nie będzie, tylko muszę dzisiaj uważać, żeby nie jeść zbyt dużo, bo może mnie zemdlić.
- Malfoya? – zapytał z niesmakiem Albus.
- Odprowadził mnie do skrzydła – powiedział Rose, patrząc na niego z naganą. – Nie waż się o nim źle mówić.
 Albus przewrócił oczami.
- Co chciałaś nam powiedzieć zanim zajęłaś się Arthemis i Jamesem? – zapytała ciekawie Lily.
Rose usiadła naprzeciwko Arthemis.
- Tak sobie myślałam, jak się dzisiaj obudziłam… Skoro krwawe diabły są demonami klątwy, to kto ją rzucił?
 Wszystkim opadły szczęki. O tym nie pomyśleli.
- Cholera. Ktoś rzucił to zaklęcie i uwarzył eliksir, a potem zostawił to wszystko, żebyśmy sobie z tym radzili? – zdziwił się Albus.
- Zaleciało mi Viciousem – mruknął Lucas.
- Był na to za głupi – zaprzeczyła Arthemis. – Nie dałby rady.
- Ale mógł kogoś znaleźć…
Przez chwilę milczeli.
- Jeżeli tak jest, to jest to zadanie dla aurorów – powiedział cicho Albus. – Muszę napisać do taty. To musiał być jakiś czarnoksiężnik.
- Nie mamy takich środków, żeby się dowiedzieć kto to… - mruknęła Arthemis. – Takie czary nie zostawiają śladów.
- Myślicie, że zaatakuje drugi raz? – zapytała Rose z przejęciem.
James pokręcił głową.
- Zbyt łatwo by było go złapać, gdyby dwa razy zrobił to samo. A poza tym… gdzie miałby to zrobić? Teraz to już nie nasze zadanie. Obroniliśmy szkołę. Dopóki znowu nie zostanie zagrożona, nie mamy się co w to wtrącać.
 Pokiwali jednocześnie głowami i siedzieli w milczeniu.
- Idę napisać list – powiedział w końcu Albus, wstając.
Arthemis wymieniła spojrzenie z Jamesem.
- Hej, skoro już mamy nów za sobą i egzaminy też, to trzeba się skupić na ostatnim meczu z Krukonami! – powiedział niespodziewanie Lucas. – Mamy trochę do nadrobienia i…
 Wszyscy się roześmiali, podczas, gdy Lucas nie przestawał mówić.


Arthemis znalazła Scorpiusa nad jeziorem. Było tu dużo uczniów, korzystających z ciepłych majowych dni. Szczególnie piątoklasiści cieszyli się, że maja za sobą SUMY.
- Co robisz? – zapytała.
 Scorpius spanikowany pośpiesznie coś wrzucał do torby. Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Czego chcesz? – zapytał.
- Aj, Scorp, mógłbyś już przestać udawać, że przeszkadza ci moje towarzystwo – powiedziała spokojnie.
- Ja nie udaje – burknął.
 Zacmokała.
- Tak jak nie udajesz, że nie lubisz Rose…
- Mało przez was nie zginąłem. Mogłabyś się odczepić – powiedział, zaciskając zęby.
- Poszedłeś do lasu – zgodziła się z nim. – Ryzykowałeś życie, żeby ją ocalić. I niech mnie szlag trafi jeżeli to nie były najpiękniejsze chwile twojego życia.
 Zmrużył oczy.
- Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
- Byłeś z nią. Razem walczyliście. A ona ani razu nie wspomniała, założę się nawet, że nie pomyślała o tym, że nazywasz się Malfoy. To cię szokuje.
- A żebyś wiedziała – powiedział gwałtownie. – Nie mieści mi się w głowie, że ona się tak zachowuje. I zawsze się tak zachowywała. Gdy byliśmy w pierwszej klasie na lekcji zaklęć złamało mi się pióro. Nie miałem zapasowego. Byłem przerażony, bo Alexander patrzyła na wszystkich gniewnym, surowym wzrokiem. Ona siedziała przede mną. Jak gdyby nigdy nic, odwróciła się i podała mi swoje pióro. Myślałem, że nie ma pojęcia kim jestem, a wtedy powiedziała: Proszę, Scorpius. I od tamtej pory nie wiem, co ona wyprawia!
 Odetchnął gwałtownie, zaskoczony swoim wybuchem.
- Scorpius, to jak Rose się zachowuje, przysłania ci cały jej obraz – powiedziała spokojnie, szeroko uśmiechnięta Arthemis. Biedny wpadł po uszy. – Nie widzisz, że dla niej nie ważne jest kim się urodziłeś, ale jaki jesteś. Jest ciepłą, przyjacielską osobą. Dopóki nie dasz jej prawdziwego powodu nie znienawidzi cię. Taka już jest.
- To i tak nieistotne – powiedział chłodno.
- Masz rację – zgodziła się z nim szybko Arthemis. Zbyt szybko. Spojrzał na nią podejrzliwe. Uśmiechnęła się złośliwie. – Nieistotne, dopóki nie powiem Rose, czemu jesteś dla niej taki niemiły. Jestem pewna, że nie będzie miała skrupułów podobnych do twoich.
- Nie zrobisz tego – powiedział groźnie.
 Wzruszyła ramionami.
- Może nie. Ale powiem ci coś z własnego doświadczenia. Gdyby James się nie uparł, zrobiłabym bardzo głupią rzecz i byłabym z własnego wyboru bardzo nieszczęśliwa. Nie popełniaj mojego błędu.
 Scorpius tylko pokręcił głową i zapatrzył się na jezioro. Arthemis obserwowała go przez chwile po czym jej wzrok padł na jego dłonie. Palce prawej ręki były czymś pobrudzone.
- Już nie pierwszy raz to widzę – powiedziała wskazując jego dłoń.
- To nic – powiedział szybko i wytarł dłoń o spodnie.
- Wiesz, na czym polegają moje zdolności? – zapytała niespodziewanie.
- Masz zamiar mi powiedzieć? – zapytał ze zdziwieniem.
- Tak, ale jeżeli komuś powiesz, skopię ci tyłek – zapowiedziała spokojnie. Zaczęła opowiadać o swoich zdolnościach. Scorpius słuchał ją, a jego twarz robiła się coraz ciemniejsza. Odsunął się od niej.
- Czytasz mi w myślach? – zapytał ostro.
Pokręciła znużona głową.
- Nie robię takich rzeczy. Jeżeli ci to przeszkadza to możesz się do mnie nie zbliżać – dodała twardym tonem. – Nie będę cię zmuszać, żebyś…
Padł na nią cień.
- Tutaj jesteś – powiedział James. Skinął krótko głową Scorpiusowi. – Idziemy się przejść?
 Wyciągnęła do niego ręce. Pomógł jej wstać.
- Nigdy z premedytacją nie korzystam ze swoich zdolności – powiedziała jeszcze do Scorpiusa chłodno. James spojrzał ze zdziwieniem najpierw na nią potem na Malfoya.
Ponieważ Arthemis wydawała mu się rozdrażniona, wziął ją za rękę i odciągnął od Ślizgona bez słowa.
- Powiedziałaś mu? – zapytał gdy odeszli już niemal na drugą stronę jeziora. Tutaj nie było uczniów, bo nikomu nie chciało się tak daleko iść. Usiedli pod wielkim drzewem.
- Tak. Był z nami w jaskini, widział jak znalazłam Rose… poza tym chyba chciałam mu powiedzieć…
 James chciał powiedzieć, że mu się to nie podoba, ale wolał jej nie drażnić. Nie po tym, jak wczoraj się pogodzili.
 James przyciągnął ją do siebie i posadził ją sobie na kolanach. Usiadła tak, by widzieć jego twarz. Przeczesała mu ręką włosy.
- Przeszkadza ci, gdy jestem tak blisko? – zapytał.
- To dziwne… ale nie.
- Więc nie potrzebnie tak bardzo się starałaś doprowadzić mnie do szału?
- Nie chodziło o to, że jesteś blisko – mruknęła z poczuciem winy. – Ale o to, co może ci przyjść do głowy.
 Zetknął się z nią czołem.
- Głupek – powiedział.
- Chociaż przeszkadza mi trochę, gdy ktoś się na nas gapi – dodała.
- Przyzwyczaisz się – odpowiedział z pewnością.
- Nie dasz mi wyboru, co? – zaśmiała się.
- Nie w tej kwestii – zgodził się z nią.
- Pocałujesz mnie? – zapytała i oblała się rumieńcem.
- Za chwilę – obiecał. – Chcę ci coś dać.
- Co?
Wyjął z kieszeni spodni małe pudełeczko.
- Miałaś urodziny – powiedział.
- James, nie chcę, żebyś…
- Kupiłem to jeszcze przed Nowym Rokiem, jak byłem w domu – przerwał jej. – Wałęsałem się po Pokątnej, jak mama robiła zakupy. Nie dałem ci go wcześniej, bo nie było okazji…
 Nachylił się i odgarnął jej włosy, a po chwili zawiesił jej na szyi, na drobnym łańcuszku, misternie rzeźbiony kwiat. Jego liście i pąk były tak idealnie zrobione, że gdy się bliżej przyjrzało, wyglądały jak kobieta wyciągająca ręce w górę. Arthemis zamrugała.
- Jest piękny – szepnęła.
- Jest niewielki i możesz go schować pod bluzką – powiedział James, dotykając wisiorka. – Tylko ja będę wiedział, że go nosisz.
Arthemis wpatrywała się w jego palce dotykające naszyjnika. Nie myślała teraz, że nie wie co w takich chwilach robić. Po prostu wzięła jego dłoń i położyła na walącym sercu. James z oszołomieniem na swoją rękę, przyciśniętą do jej skóry.
- Tylko przy tobie – powiedziała cicho Arthemis. – Obojętnie czy ze złości, czy z radości… bije tak tylko przy tobie.
 Jego usta dotknęły jej ust tak delikatnie i czule, że jej serce opadło prosto do jego stóp.


Tydzień później w Wielkiej Sali. Ostatnie osoby kończyły jeść śniadanie.
- Masz na sobie te świetne buty? – zapytał ją James.
- Mhm – odparła, rozkładając gazetę.
- Daj mi je przymierzyć…
Arthemis zerknęła pod stół, a potem się wyprostowała.
- Masz za duże stopy – stwierdziła.
- Serio być mi je dała? – zdziwił się.
 Wzruszyła ramionami.
- Gdyby pasowały…
- Cholera – mruknął zawiedzionym głosem James.
- Patrz jest artykuł w Proroku Codziennym – powiedziała.
- Co piszą?
- Sylfid Delco dzięki doskonale przeprowadzonej akcji zdołał zapobiec dalszym napaściom na zamek Hogwart i wioskę Hogsmead – James chrząknął. – Niestety szczegóły akcji nie są znane… ble, ble, ble… został odznaczony… ble, ble ble… Sprawę przejęło biuro aurorów, gdyż podejrzewa się, że stoją za tym jacyś czarnoksiężnicy…- Arthemis przewróciła stronę. – Dobrze, że nas w to nie wpakował – mruknęła.
- Pokaż mi sport – powiedział. Oddała mu kilka kartek.
Niespodziewanie usiadł naprzeciw nich Fred.
 Wpatrywał się w Arthemis z zastanowieniem. Nachalnie.
 Czytając Proroka Codziennego nie zwracała na niego uwagi. Obok niej James studiował tablicę rozgrywek meczowych quidditcha na ten sezon. Co chwilę spokojnie i normalnie wymieniali między sobą jakieś uwagi.
 W końcu Arthemis podniosła wzrok.
- Co ci jest? – zapytała Freda.
- Ty nie możesz być dziewczyną – oznajmił stanowczo.
 James posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.
 Natomiast Arthemis złożyła gazetę i oparła łokcie na stole.
- Dlaczego? - spytała.
- Bo… dziewczyny się tak nie zachowują – wypalił.
 Zmarszczyła brwi.
- Dziewczyny szczebiocą, chodzą za tobą, chcą żebyś cały czas trzymał je za rękę i słuchał ich. Nie zachowują się… normalnie. A już w ogóle gdy są zakochane – powiedział z pewnością.
- To co mówisz jest bardzo ciekawe. Ale widzisz ja nigdy nie szczebiocze i pomimo tego, że jestem zakochana nie będę chodzić krok w krok za Jamesem, bo to nie byłoby do końca normalne. A poza tym nie wszyscy muszą o wiedzieć o wszystkim co robimy – dodała, podnosząc puchar z sokiem do ust.
- A robimy naprawdę fajne rzeczy – zaśmiał się triumfalnie James.
- Jak to możliwe, że nie odbiła wam szajba?!! – zapytał z niedowierzaniem Fred.
 Arthemis wzruszyła ramionami.
- Odbija, gdy jesteśmy sami…
- Powinno być więcej takich dziewczyn jak ty – powiedział z żalem.
 Spojrzała na niego jak na idiotę, sięgnęła przez stół i pociągnęła go za ucho.
- Posłuchaj mnie, głupku – powiedziała, niemiłosiernie rozciągając mu ucho w swoją stronę. – Jest pełno takich dziewczyn. Normalnych dziewczyn. Wiesz, czemu nie możesz ich znaleźć? Bo skupiasz się na takich, które są słodkie, puste i nieskomplikowane. Które łatwo możesz rzucić, gdy ci zaczną przeszkadzać. Weź się w garść i przestań się zachowywać jak rozwydrzony bachor. – Pociągnięciem skierowała jego wzrok na stół Hufflepuffu. – I znam co najmniej jedną dziewczynę, która na pewno by za tobą nie chodziła…
  Puściła go niespodziewanie i wstała.
- Zobaczymy się później – rzuciła do Jamesa i oddaliła się.
Fred patrzył na nią zranionym wzrokiem jak dziecko, które właśnie dostało klapsa.
- Nic z tym nie zrobisz? – spytał oburzony, Jamesa. Był jego kumplem i powinien stanąć po jego stronie.
James przez chwilę wpatrywał się w niego, a potem powróciła do czytania tabeli, mówiąc:
- Nie.
 Fred patrzył na niego niezadowolony, rozcierając sobie zaczerwienione ucho. Przez chwilę wpatrywał się w stół Hufflepuffu.
- Valentine jest fajna – mruknął niespodziewanie. – Z tym, że jest taka…
- Beztroska? Nie przywiązująca się? Zdystansowana? Lubiąca dobrą zabawę?– wpadł mu w słowo James.
- Taak – burknął Fred.
 James spojrzał na niego.
- Ona jest identyczna jak ty – oznajmił.
Fred rozdziawił ze zdziwienia usta.
- Wcale nie! – zaprzeczył gwałtownie.
- Co robisz, gdy dziewczyna za bardzo się przywiązuje? – zapytał retorycznie James. – Panikujesz i ją rzucasz. Ona zrobiła z tobą dokładnie tak samo – dodał.
- Co się czepiasz? – rzucił defensywnie Fred. – Robiłeś identycznie.
- Bo nie wiedziałem ile frajdy może sprawić uczenie Arthemis całowania – roześmiał się. – Prawda jest taka Fred, że Arthemis ma rację. Jesteśmy dupkami. Jeżeli Valnetine ci się podoba, to coś z tym zrób.
- To nie będzie takie łatwe, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że ona jest taka jak ja – burknął Fred.
- Coś wymyślisz – rzucił James i chwycił swoją torbę. – Masz jeszcze dwa tygodnie do końca szkoły. Bierz się do roboty.


 Jednak okazało się, że Fred ma więcej czasu. Wezwała go do siebie profesor Vector i oznajmiła, że musi odrobić jeszcze pół roku szkoły, gdyż takie są przepisy. Freda nie było, w zeszłym roku w pierwszym semestrze, bo leżał chory na smoczą ospę.
 Fred był wściekły i oburzony, dopóki nie uświadomił sobie, że to mu stwarza dodatkowe możliwości i tak bardzo potrzebny mu czas.
 W przeddzień wyjazdu tradycyjnie odbyła się wielka uczta. Gryffindoru zdobył Puchar Quidditcha, gdyż Krukoni nie byli w stanie pokonać Gryfonów w ostatnim meczu.
 Puchar domów również trafił w ich ręce.
 Arthemis siedziała w przedziale, kłócąc się z Jamesem o to, że nie chciał jej pokazać jak robi sztuczki z kart. Śmiał się z niej, podnosząc ręce do góry, gdy próbowała mu wyrwać talię. Pozostali wpatrywali się w nich ze zdziwieniem.
- Arthemis, połącz się ze mną, to ci powiem, co o tym myślę – mruknął znużonym głosem Albus. – Bo jak powiem to na głos, to James mnie pobiję.
 James spojrzał na nią zmrużonymi oczami.
- To nie fair, że nie umiesz to robić tylko z nim – powiedział obrażonym tonem. Sprawdzali już to. Nie zadziałało.
 Arthemis wzruszyła ramionami.
- Nic na to nie poradzę. Do tej pory nie wiem, jak to się stało, że mogę się z nim połączyć myślami…
- Uważam, że to lepiej – odpowiedział Fred. – James wykorzystywałby to, żeby przekazywać ci zboczone myśli…
- Zamknij się! – powiedział James rzucając w niego paczką fasolek wszystkich smaków.
- James, nie wystarczy, że i tak mogę ci się dobrać do umysłu? – westchnęła Arthemis.
- Nie – odpowiedział krótko.
- Nie mów, że jesteś zazdrosny… - mruknęła Rose z niedowierzaniem.
James nie odpowiedział.
- Jezu, jak się dowiem, jak to zrobić, to ci powiem – obiecała mu Arthemis, przewracając oczami, żeby się nie dąsał.
- Jesteś tak samo napalona, jak on – stwierdził z niedowierzaniem Fred.
Lily i Lucas zaczęli się śmiać, Rose i Albus popatrzyli na Arthemis z niepokojem, przez co zalała się rumieńcem, a James miał na twarzy wyjątkowo chochlikowaty uśmiech.
 Dojechali w końcu do Londynu. Wyciągnęli swoje kufry i czekali, aż rodzice ich odnajdą.
 James przyciągnął do siebie Arthemis, zanim zdążyła podejść do ojca.
- Nie zapomniałaś o czymś? – zapytał cicho.
- Nadal nie jestem do tego przyzwyczajona – westchnęła.
- Więc musisz ćwiczyć – stwierdził i objął ją w pasie. Stanęła na palcach i lekkim wahaniem dotknęła ustami jego warg. Wplótł jej palce we włosy i przytrzymał jej głowę przy swoich ustach. Nie chciał jechać na wakacje. Nie chciał być z daleka od niej, bo dopiero niedawno ją odzyskał.
 Ktoś obok niego chrząknął. James otworzył oczy i błyskawicznie odsunął się od Arthemis, mówiąc szybko:
- Przepraszam, mamo! Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy…
Ginny Potter uśmiechnęła się do niego, mówiąc:
- Nie wiem, o co ci chodzi, chciałam się tylko przywitać.
James zmarszczył brwi.
- Ale ostatnio…
- Jak się masz, Arthemis? – zapytała pani Potter. – Czujesz się dobrze?
- Tak, pani Potter – odpowiedziała Arthemis, uśmiechając się szeroko. Zza jej pleców dostrzegł pana Pottera, i państwa Weasley’ów, którzy wpatrywali się w nią i James, jak kiedyś w Jamesa i Anabelle.
- Arthemis, przykro mi, ale naprawdę musimy się pośpieszyć – powiedział jej ojciec, patrząc uważnie na Jamesa. – Mam nadzieję, że wpadniecie do nas w wakacje… - dodał.
- Niech tylko zdam egzamin, na teleportację, to się ode mnie nie uwolnisz – szepnął James na ucho Arthemis.
 Uśmiechnęła się i zaczęła żegnać wylewnie z Rose i Lily. Pomachała Fredowi i Lucasowi.
- Do zobaczenia – powiedziała do Albusa.
Skinął jej głową z lekkim uśmiechem.
Arthemis spojrzała na Jamesa. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, wymieniając tysiące myśli.
Potem James wyciągnął rękę i odgarnął jej włosy za ucho.
- Czekaj na mnie – powiedział.
Uśmiechnęła się i odwróciła. Pomachała państwu Potterów i Weasley’ów i ruszała za ojcem, ale nagle się zatrzymała.

 Podbiegła do Jamesa, pocałowała go krótko i mocno, i odbiegła, zostawiając go z szerokim uśmiechem na twarzy.




KONIEC CZĘŚCI II