Albus z niecierpliwością wybiegł na
dziedziniec i patrzył jak miotły lądują na zamkowym dziedzińcu. Rose miała dużą
część twarzy zakrwawioną. Ale poza tym chyba nic jej nie było, bo sama zeszła z
miotły i podbiegła go uściskać.
Zanim zdążył otworzyć usta, powiedziała:
- Później na
mnie na krzyczysz. Teraz już mi odpuść.
- Do szpitala!!!
– zagrzmiał głos, profesor Vector.
- Delco biega po
zamku i chwali się, że mu się akcja udała – wyjaśnił jej Albus.
Rose i Scorpius
odeszli w kierunku zamku. Scorpius szedł w pewnym oddaleniu od niej. Wtedy
dopiero uświadomił sobie, że naprawdę mocno krwawiła. Podszedł do niej bliżej.
Przytrzymał ją za łokieć gdy się zachwiała.
- Twój kuzyn
mnie za to upiecze – rzucił z markotną miną.
- Jesteś milszy
niż on…
Położyła
Scorpiusowi rękę na ramieniu, żeby się przytrzymać. Spojrzał na nią z burzą
uczuć na twarzy.
- Mamroczesz
Weasley – wykrztusił w końcu. – Chyba za dużo krwi straciłaś.
We dwoje wolno ruszyli w kierunku skrzydła
szpitalnego.
- Jezu, Weasley,
ledwo stoisz na nogach – mruknął, gdy przechodzili przez drugie piętro.
- Kręci mi się w
głowię – odpowiedziała cicho.
Przez chwilę się
wahał, a potem ostrożnie objął ją w pasie i podtrzymał.
- No, chodź,
jeszcze kawałek…
- Dziękuję –
szepnęła. – Jesteś naprawdę miły. Nie jestem tak silna jak Arthemis.
- Nie każdy musi
być od razu jak Arthemis – odparł.
- To samo jej
powiedziałam. Miałeś rację wtedy, że to ona mnie wkurzyła. Ale to moja
przyjaciółka… Najważniejsza.
- Skoro tak, to
powiedz mi, czemu nie jest z Potterem?
- Bo jest
głupia.
- Upiera się, że
jej na nim nie zależy?
- Nie. Kocha go.
- Więc o co jej
chodzi?
- Boi się.
- Boi się?
Czego? – powtórzył zdziwiony.
- Że ją
znienawidzi, przez jej zdolności.
- Masz na myśli
to odnajdywanie was myślami, itd.?
- Nie tylko.
Arthemis potrafi… Nie powinnam ci tego mówić…
- To nie mów –
uspokoił ją.
- Teraz ja mogę
cię o coś zapytać? – zapytała ostrożnie.
- Mhm – mruknął
cicho.
- Czemu mnie nie
lubisz?
Na to pytanie
Scorpius nie mógł odpowiedzieć.
- Powiedziałem,
że możesz zapytać, nie że ci odpowiem – wyjaśnił po chwili.
- Jakoś to
przeżyję – westchnęła.
Scorpius
kopnięciem otworzył drzwi do skrzydła szpitalnego.
Nauczyciele próbowali zapanować nad
nieoczekiwaną sytuacją. Wysyłali ostatnich ludzi do skrzydła szpitalnego,
innych zmuszali do sprzątania bałaganu. Każdy gdzieś biegał. Dyrektor zarządził
przygotowanie do uczty.
Arthemis znowu pogrążona w depresyjnym stanie
ruszyła w stronę schodów, gdzie czekali na nią jej ojciec, pan Potter, Albus i
Delco. James szedł zaraz za nią.
- Panno North, pomimo wszystkich
nieprzewidzianych okoliczności była to doskonała akcja. Cieszę się, że nic pani
nie jest. I reszcie oczywiście – powiedział Delco, ciesząc się jak mały
chłopiec.
Arthemis krótko skinęła głową, ale już
wiedziała, że jest za późno, bo James obok niej zesztywniał cały. Powiało od
niego chłodem.
- Miałaś tylko
zrobić rozpoznanie. Nie przewidzieliśmy, że to się tak skończy – zachwycił się
porucznik.
- Właśnie –
mruknął jej ojciec.
- Wiedzieliście
o tym? – zapytał lodowatym tonem James, siląc się na spokój.
- Oczywiście.
Cały czas nadzorowaliśmy działania panny North… - odparł zadowolony z siebie
Delco, chyba nie zauważając, że James, powoli przekraczał granice własnej
kontroli.
- To był wasz
pomysł!? Wasz??! Celowo ja tam posłaliście?!! Czy wy wiecie, co mogło jej się
stać?!
- Panna North
znała ryzyko… - powiedział Delco, zdziwiony jego gwałtownym zachowaniem.
- Obojętnie jak
wielkie byłoby ryzyko ta idiotka i tak by się na to zgodziła!! O czym wy
myśleliście?!
- Mieliśmy
kontrolę…
- Pieprzyć
kontrolę! – warknął James. – Wiedziałeś?! – ryknął w kierunku, stojącego trochę
dalej Albusa. – Wiedziałeś o tym?!
- Wydałem
zezwolenie na uczestnictwo Albusa w akcji – przyznał spokojnie pan Potter.
- Zgodziłeś się
na to?! I pan?! – wrzasnął na ojca Arthemis.
- Zrobił to na
prośbę Arthemis – wtrącił się Delco.
- Wiedział pan,
że leżała w tym tygodniu w szpitalu?! Że mało nie wykrwawiła się na śmierć?!
- Nie –
odpowiedział pan North, a w jego wzroku Arthemis dojrzała chłodny gniew, gdy na
nią spojrzał. – Nie wiedziałem.
Niedowierzanie i
oburzenie Jamesa, przedzierało się do niej bez wysiłku. Odwróciła głowę.
- To była moja
decyzja – powiedziała cicho. – Nie miałeś wiedzieć…
James odwrócił
się w jej stronę.
- Jak mogłaś? –
zapytał przepełnionym bólem, żalem i gniewem głosem.
Arthemis
przełknęła łzy w gardle.
Gdy nie
odpowiedziała James przedarł się przez stojących przed nim ludzi i ruszył po
schodach.
- Pójdę z nim
pogadać – westchnął Harry.
- Nie –
zatrzymała go Arthemis. – Czuje się zdradzony. A poza tym… to moje zadanie.
Arthemis wiedziała, że czekają ją trudne
rozmowy. Pierwsza z ojcem.
Odciągnął ją od chwalącego ja Delco i powiedział:
- Jak mam ci
ufać?
- Gdybyś
wiedział, nie pozwoliłbyś mi iść – wyszeptała.
- Oczywiście, że
nie! – wściekł się. – Co ty sobie myślisz!?
- Dałam radę,
prawda?! Wszystko się skończyło dobrze!
- To nie ma nic
do rzeczy! Pytam, jak mam ci ufać, gdy mijasz się z prawdą na każdym kroku!
Zaczęli się kłócić, aż w końcu Arthemis,
westchnęła:
- Przepraszam!
Przepraszam, że taka jestem! Jestem uparta i nie cofam się! Jestem taka jak ty!
Pan North
spojrzał na nią zaskoczony.
- Podejmuje
wyzwania, żeby przekonać się, że dam radę. Dałam radę. Przepraszam, że ci nie
powiedziałam. Ale nie żałuję tego, co zrobiłam.
Jej ojciec odwrócił się i przycisnął palce do
oczu.
- Jesteś moim
jedynym dzieckiem, nie ryzykuj tak – wykrztusił.
- Mogłabym ci to
obiecać, ale znowu minęłabym się z prawdą – wyszeptała.
- Ten chłopak
naprawdę się na mnie wściekł – zauważył pan North.
- Byłoby
inaczej, gdyby wiedział – westchnęła Arthemis.
- Rozumiem, że
to jeszcze nie koniec twojego ciężkiego dnia?
- Nie. Najgorsze
dopiero przede mną.
- Pocieszy cię
to, że nie ty jedna dostałaś ochrzan? Harry, właśnie obdziera Albusa ze skóry,
za to, że nie informował nas na bieżąco.
- Nie
pocieszyłeś mnie. To przeze mnie wam nie mówił…
Pan North
westchnął.
- Idź się umyć.
Wyglądasz jakbyś czyściła komin.
- Dobrze –
odparła znużona.
- Zobaczymy się
w czerwcu – dodał.
Przytuliła się
na chwilę do niego. Pogłaskał ją po głowie i pozwolił jej odejść.
James kopnął w drzwi i wrzasnął sfrustrowany.
Jak mogli!? Jak mogli jej na to pozwolić?! Gdy
pomyślał o tym co przeżyli dzisiaj i o tym, że nie poszła tam sama tylko dzięki
szczęśliwemu przypadkowi, zalewała go czerwona furia.
Niech tylko dorwie Albusa, zmasakruje go za
to, że się na to zgodził.
Wszedł pod prysznic myśląc, że lodowata woda
trochę go ostudzi, ale nie. Gdy zmył z siebie już cały brud, pot i trochę krwi,
wrócił do dormitorium i rzucił się na łóżko.
Jak mogła mu nie powiedzieć? Czy naprawdę nie
potrafili już zaufać sobie nawzajem? Skoro tak, to czemu nadal walczyli ramię w
ramię, jakby nie było tych kilku miesięcy?
Niespodziewanie James usłyszał klikniecie
zamka i skrzypniecie drzwi. W ciszy jaka panowała w dormitorium zabrzmiały,
jakby ktoś się aportował.
Usiadł na łóżku i spojrzał w tamtym kierunku,
spodziewając się ojca, czy Albusa i zamierzał powiedzieć im parę rzeczy, nie
oszczędzając w słowach.
Zamiast tego zobaczył, jak Arthemis zamknęła
za sobą drzwi i oparła się o nie cicho. Miała mokre włosy i już nie była cała
pokrwawiona, więc podobnie jak on musiała wziąć prysznic. Stała tak przez
chwilę, wpatrzona w podłogę.
Na jej widok James wściekł się jeszcze
bardziej i zerwał się z łóżka.
- Przepraszam –
powiedziała cicho.
- Za, co? –
rzucił ironicznie. – Za to, że wiedzieli wszyscy oprócz mnie? Za to, że
chciałaś dać się zabić?
- Przecież,
wiesz, że… - zaczęła.
- Jak mogłaś mi
nie powiedzieć!!?? – ryknął na całe dormitorium. – Czy jesteś w stanie
odpowiedzieć mi szczerze, czemu poszłaś tam sama?!! Czemu?! Czemu się na to
zgodziłaś?!! Jezu, czemu zabroniłaś mojemu ojcu mi powiedzieć? – zapytał z
niedowierzaniem, tak głębokim, jakby przenikało go na wskroś.
Arthemis mogła znieść jego krzyki. Ale nie ten
ból w jego głosie. Jakby naprawdę zraniła go tym jeszcze bardziej niż
wcześniej. Nie mogła tego wytrzymać.
- Nie chciałam
tego! Nie zniosłabym tego!! – krzyknęła, a w jej gardle zabrzmiały łzy.
–Poszedłbyś ze mną tylko dlatego, że ci kazali!!
- Gdybym
wiedział… gdybym chociaż podejrzewał, że wpadniesz na ten samobójczy pomysł,
nic nie byłoby w stanie mnie powstrzymać!! Nic, rozumiesz?! Chociażbym miał się
do ciebie siłą przywiązać, nie poszłabyś sama! Powinnaś była to wiedzieć, do
cholery!!
- Skąd miałabym
wiedzieć?! Czemu?! Nienawidzisz mnie! – krzyknęła i sfrustrowana otarła łzę,
która spłynęła jej po policzku.
- Nienawidzę?!?
– James nie wiedział czy się roześmiać, czy wrzasnąć jeszcze mocniej. – Czyś ty
do reszty postradała rozum?!?
- Skreśliłeś
mnie ze swojego życia jednym machnięciem ręki!! Tak jak w zeszłym roku!!
James
zaniemówił, a ramiona mu opadły.
Arthemis przez
chwilę wpatrywała się w niego, a potem błyskawicznie odwróciła się i chwyciła
za klamkę. James w ostatniej chwili machnął różdżką i zablokował drzwi.
- Nigdzie nie
idziesz. Dokończymy tę rozmowę chociaż byśmy mieli się pozabijać – rzucił
spokojnie. – Jeżeli cię nienawidzę to po, co przychodziłbym do ciebie w
szpitalu?
- Czułeś się
winny – odpowiedziała natychmiast stłumionym głosem.
- Oczywiście, że
tak! A jak miałem się czuć?! Zostałaś ranna na mojej warcie!
- Więc miałam
rację! Robisz to, co musisz, bo taki już jesteś! Nie potrzebuje twojego
sztucznego zainteresowania. Nie jesteśmy już nawet przyjaciółmi…
Ukryła twarz w dłoniach, żeby nie widział łez,
których nie mogła powstrzymać. Bardzo długo w dormitorium słychać było tylko
ich przyśpieszone oddechy.
- Nigdy nie
byliśmy tylko przyjaciółmi – usłyszała. – Może masz racje z tym, że cię
skreśliłem. Ale jakoś musiałem się bronić… inaczej bym zwariował.
- Nie dałeś mi
nawet wytłumaczyć… nie chciałeś mnie słuchać… A powiedziałabym ci… dlaczego…
Chciałam ci powiedzieć, żebyś mnie przekonał, że… że nie mam racji… - jej głos
załamywał się, jakby chciała powstrzymać płynące słowa.
- Arthemis… -
zaskoczony podszedł do niej i ujął jej twarz w dłonie. – Arthemis… nie płacz –
szepnął, ocierając jej łzy kciukami.
-
Nie chcę cię tak potrzebować. Nie mogę…
- Czemu? –
zapytał spokojnie.
- Co zrobię gdy
mnie zostawisz? Jak sobie poradzę? Skoro nawet teraz nie umiem tego znieść…-
osunęła się powoli po ścianie na ziemię, zaciskając powieki. Usiadł naprzeciw
niej. - Całymi miesiącami miałam przed oczami twoją twarz, gdy w zeszłym roku
dowiedziałeś się, co potrafię… Przypominało mi się, co wtedy robiłeś i mówiłeś.
Nie chciałam, żeby jeszcze kiedykolwiek do tego doszło. Co bym wtedy zrobiła?
Po tym, gdy wiem, jak się czuję, gdy jesteś przy mnie… nie zniosłabym tego.
Mogę zmienić wszystko w sobie. Oprócz tej jednej rzeczy. Nawet teraz będąc
praktycznie w stanie nienawiści potrafiliśmy sobie zawierzyć. Gdyby moje
zdolności sprawiły, że … przestaniesz mi ufać…
- Arthemis…ty…
idiotko… - wyszeptał, biorąc jej dłonie w swoje. - Czy dlatego zgotowałaś nam
to piekło? – zapytał z napięciem i zmęczeniem w głosie.
Arthemis
spojrzała na niego przestraszona, ale nie wydawał się być zły. Raczej
oszołomiony.
- Popełniłem
błąd – oznajmił cicho. – Myślałem, że rozumiesz, co do ciebie czuję…
- Ja…
- Powinienem był
ci to powiedzieć. Ale faceci nie umieją znajdować słów… Chyba zbyt mocno byłem
przekonany, że sprawdziłaś moje uczucia z czystej ciekawości. Powinienem znać
cię na tyle, żeby wiedzieć, że tego nie zrobisz – powiedział łagodnie. – Ale ty
też popełniłaś błąd, nie ufając mi.
- Nigdy,
przenigdy nikt nie był tak blisko mnie jak ty. Skąd mogę wiedzieć, co się
stanie, gdy zbliżysz się jeszcze bardziej? Skąd mogę mieć pewność, że nie
zrobię czegoś, przez co mnie znienawidzisz? – wyszeptała z drżeniem, a głos jej
się załamał.
- A skąd możesz
wiedzieć, że coś się stanie, dopóki tego nie sprawdzisz? – odpowiedział jej
cicho James. – Nie sądzisz, że nadszedł czas?
Zbliżył się do niej. Zamrugała zaskoczona tym,
że jego twarz jest tak blisko.
- Co ty chcesz
zrobić? – szepnęła, gdy dotknął ręką jej twarzy.
- Sprawdzić, jak
zareagujesz – odpowiedział już niemal z ustami na jej ustach, a potem poczuła
jego wargi i wszystkie myśli uciekły z jej głowy. Zalała ją fala czułości,
przyjemności i strachu. I to nie były uczucia Jamesa.
Nigdy nie sądził, że to będzie aż tak. Miała
najbardziej aksamitne wargi na świecie. Miał ochotę już nigdy nie przestać jej
całować, bo nie było przyjemniejszej rzeczy.
Zabrakło jej tchu, a myśli zaczęły wirować,
ale nie przeszkadzało jej to. I zupełnie nagle Arthemis zrozumiała, co się
dzieję. Zalało ja przerażenie i odepchnęła go. Oddychając z trudem, dotykała
palcami ust.
- Czemu to
robisz? Czemu nie możesz odpuścić? – zapytała rozpaczliwie.
- Bo to co
robisz, jest pozbawione sensu.
Pokręciła
rozpaczliwe głową.
- Nie uwierzę,
jeżeli mi powiesz, że nic nie poczułaś – oznajmił.
- Czy nie
rozumiesz, James, że ja czuję za dużo? – zapytała desperacko.
Westchnął i
zmusił ją, żeby spojrzała mu w oczy.
- Tego się
boisz, prawda? Czy przeszła na ciebie jakakolwiek moja myśl?
Pokręciła głową.
- Ale to nie
znaczy, że…
- … że tak się
nie stanie – dokończył za nią spokojnie. – I co z tego?
Rozchyliła usta
słysząc jego spokojny ton. Uśmiechnął się lekko.
- Jest mi to
obojętne – wyjaśnił. – Nawet bez twoich zdolności, potrafisz czytać mi w
myślach…
- Teraz tak mówisz,
a później… - zaczęła szybko, ale przerwało jej głębokie westchnienie. James
pomyślał, że trzeba spróbować z innej strony.
- Arthemis,
pamiętasz ten szlaban u Viciousa rok temu? – rzucił. - Pamiętasz, jak przejmowałaś się, że coś nam
się stanie? A gdyby mi się dzisiaj coś stało…
- Nie mów tak!
Dlaczego to wykorzystujesz przeciwko mnie? – zakryła twarz dłońmi.
- Bo nie dajesz
mi wyboru – odpowiedział, a w jego głosie zabrzmiały twarde nuty. - Muszę z tobą walczyć. Z tym, że tym razem nie
mam zamiaru przegrać. Możesz mówić, że tego nie chcesz, ale ja już ci nie
wierzę. Tym razem będziesz siedzieć cicho – oznajmił stanowczo, gdy chciała mu
przerwać. – Uznałaś mnie za jakiegoś
dupka, który cię nie zna i nie wie, na co się pisze…
-
James… nie możesz zrezygnować ze swojej prywatności…
- Pieprzysz
głupoty, Arthemis - przerwał jej szybko. - Nigdy nikogo nie zabiłem, chociaż
nie przeczę, że święty nie jestem… Znasz mnie, więc, do cholery, kilka tajemnic
w tą czy w tamtą nie robi mi różnicy.
-
James, to nie jest zabawa…
-
Oczywiście, że nie - żachnął się. - Ale nie jesteś potworem Arthemis. Już raz
ci nie zaufałem i nie mam zamiaru popełniać tego błędu po raz drugi. Nigdy
przenigdy bym się od ciebie nie odwrócił. Nie ufasz mi, bo nie zdajesz sobie
sprawy z tego, że to nie jest zwykłe zauroczenie…
-
Odwróciłeś się ode mnie…
James
przez chwilę zaniemówił.
-
Dobrze wiesz, że to nie to samo – powiedział cicho, głosem przepełnionym
emocjami. – Chciałaś, żebym był twoim przyjacielem, i żeby wszystko zostało po
staremu. Nie mogłem się na to zgodzić.
-
Wiem, że to moja wina – szepnęła gorzko. – Wszyscy myślą, że jest na odwrót,
ale ja znam prawdę.
-
Gdybyś sprawdziła od czasu do czasu moje uczucia, wiedziałabyś, jak to jest nie
móc cię dotknąć, powstrzymywać się na każdym kroku…
Patrzyła na swoje dłonie. Westchnął i wziął ją
za ręce.
-
Popatrz na mnie – polecił. Gdy po chwili podniosła na niego nieszczęśliwy
wzrok, kontynuował: - Arthemis… znam cię. Wiem, jaka jesteś. Wiem, jakie masz
humory i co robisz, gdy coś cię gnębi. Nie jestem głupi. Gdybym wiedział, że
nie zdajesz sobie z tego sprawy, powiedziałbym ci to. Nie zrobiłem tego wtedy,
więc zrobię to teraz. – Potrząsnął głową jakby coś mu się w niej nie mieściło.
- Nie ma dla mnie bardziej naturalnej rzeczy niż myśl o tobie. Rozumiesz? Nie
jakiejś tam dziewczynie, tylko o tobie. Chcę się z tobą kłócić. Chcę, żebyś
wypominała mi, kiedy robię jakąś głupotę. Chcę się tobą opiekować. I chcę mieć
pełne prawo, żeby martwić się o ciebie. Nie chcę więcej sytuacji, w której nie
mógłbym ci pomóc, gdy będziesz ranna… Nie mogę myśleć bez ciebie… nic nie jest
takie samo. Jakbym znalazł się nagle na innej planecie… Arthemis… może nie
zawsze byłaś moja, ale od chwili, gdy spojrzałaś na mnie w pociągu dwa lata
temu tym chłodnym, wyzywającym wzrokiem, ja byłem twój.
Arthemis zamarło serce. On naprawdę… Boże,
przez te wszystkie miesiące… Wszystko nagle było takie jasne i czyste. Gdyby kilka
miesięcy temu, powiedział jej, przekonał ją… Nie to było już nie ważne.
Zupełnie nie ważne…
Wpatrywał się w nią z napięciem zapewne
myśląc, że znowu mu odmówi. Ale nawet ona nie była taka głupia, nagle poczuła,
że może się śmiać, że ma ochotę na żarty. Gdy delikatnie wyswobodziła dłonie z
jego uścisku, przygnębiony spuścił wzrok.
-
Prawie ci wierzę – oznajmiła cicho. Przesunęła się na kolana.
-
Prawie? – zapytał z niedowierzaniem James.
-
Musisz mi udowodnić jedną rzecz – pokiwała głową, zbliżyła się do niego i
objęła go za szyję. – Jeszcze raz – poprosiła cicho.
James mrugnął zaskoczony, a potem zrozumiał, o
co jej chodzi. Och, Boże, tak…
Wpił się w jej usta.
Smakowała jak deszcz w maju. Świeżo i
orzeźwiająco. Z początku nieśmiała, ale potem ciekawość w niej zwyciężyła.
Objęła go za szyję i poczuł jak jej palce wplatają się w jego włosy na karku.
Ich wargi nie chciały się rozłączyć. Zabierał jej oddech, ale nie przeszkadzało
jej to. Po raz pierwszy w życiu doświadczyła tak intymnej bliskości i nie mogła
sobie wyobrazić, że mógłby być to ktokolwiek poza nim. Całował tak jak robił
wszystko żywiołowo i całym sercem. Po tych wszystkich miesiącach tęsknoty i
marzeń oszołomiło ich ogarniające ich pragnienie.
Z westchnieniem przerwała pocałunek.
-
Tęskniłam za tobą – wyszeptała drżąco w jego szyję.
-
Naprawdę?
-
Tak strasznie mi cię brakowało…
James
był oszołomiony. Mógł ją przytulić, mógł ją przycisnąć do siebie, nie
wypuszczać z ramion. W końcu. Przytknął czoło do jej czoła i wyszeptał:
-
Nigdy świadomie cię nie skrzywdzę, Arthemis.
-
Ja ciebie też nie - przyrzekła, a on jakby odetchnął z ulga.
-
Myślałem, że znowu mnie zostawisz – powiedział cicho.
-
Jak mogłabym, James, skoro wszystko we mnie, aż się do ciebie wyrywa…
Odsunęła się. Niechętnie wypuścił ją z ramion.
-
Teraz ja ci coś powiem – przez chwilę milczała nie patrząc na niego. - Przez te
wszystkie miesiące walczyłam z samą sobą. I wiedziałam, że albo pewnego dnia ze
mną wygrasz, albo zupełnie o mnie zapomnisz. Nie wiedziałam, co przeraża mnie
bardziej. Co jakiś czas wyrzucałam sobie głupotę i już byłam bliska poddania
się. Zawsze łapał mnie wtedy paniczny strach. Jednak raz byłam zdecydowana,
żeby ci wszystko wyznać… Pamiętasz ten dzień, gdy dowiedziałam się, że chodzisz
z Anabelle?
Lekko skinął głową.
Zmarszczyła się jakby sama z sobą walczyła,
czy mu to powiedzieć, czy nie. W końcu się przemogła.
- Wcale nie
chciałam ci wtedy przypomnieć, że masz wartę…
- Nie? – wydawał
się naprawdę zaskoczony. – To, co chciałaś mi powiedzieć?
- Że… - zerknęła
na niego nieśmiało.
- No, co? –
ponaglił ją mając złe przeczucia.
- Że nie miałam
racji – wykrztusiła w końcu. James otworzył szeroko oczy ze zdumienia. – Że się
myliłam… Że rozumiem o co ci chodziło. Że mi na tobie zależy… - zaschło jej w
gardle i zaniemówiła.
- Powiedz, że
żartujesz – poprosił rozemocjonowanym, napiętym głosem. Dwa miesiące, pomyślał z niedowierzaniem, tyle rzeczy
potoczyłaby się inaczej, gdyby nie zaczął chodzić z Anabelle.
Nie patrząc na niego, pokręciła głową.
- W pewnym
momencie dotarło do mnie, że okłamuję siebie tak bardzo, że to aż śmieszne.
Jednak, gdy byliście parą… uznałam, że tak jest lepiej. – James poczuł
nieodpartą ochotę dania jej po głowie, ale zanim zdążył, dodała: - Ale bez
ciebie… - odetchnęła głęboko i zerknęła na niego, a potem roześmiała się na
widok jego nadal niedowierzającej miny.
- Co? Beze mnie
co, Arthemis? – ponaglił ją.
Przez chwilę patrzyła mu w oczy.
- Przecież
wiesz…
- Nie. Nie wiem
– powiedział uparcie.
- Nie umiałam
się z niczego cieszyć. Nie mogłam wymawiać nawet twojego imienia. Nie mogłam
spać. Pomimo tego, że nigdy do niczego między nami nie doszło, tęskniłam za
tobą. Brakowało mi… - szukała odpowiednich słów. Spojrzała na niego z uśmiechem
i błyszczącymi oczami. – Wiesz, co robisz?
- Siedzę i gapię
się na ciebie z ogłupiałym uśmiechem, a co? – odparł, szczerząc zęby.
- Nie, nie o to
mi chodzi – roześmiała się. – Wiesz, jaki masz nawyk?
- Jaki? – nadal
szeroko się uśmiechał. Była zawstydzona tym, co mówiła, a on zachwycony, bo
okazało się, że nie tylko on z nich dwojga był do szaleństwa zakochany.
- Dotykasz mnie
– powiedziała cicho. – Bałam się tego a jednocześnie mi tego brakowało. Zawsze
mnie dotykałeś. Odgarniałeś mi włosy, albo łapałeś za rękę… Takie drobne gesty,
ale i tak mi ich brakowało. To dziwne, ale… moja skóra po prostu była do ciebie
przyzwyczajona.
- No, cóż,
trudno mi po prostu trzymać ręce przy sobie w twoim przypadku – uśmiechnął się
szelmowsko. Lecz po chwili spoważniał. – Gdybym wiedział, że…
- Właśnie,
dlatego ci nie powiedziałam. Pomimo tego, co wszyscy sądzą, jesteś zbyt
porządnym gościem. Nie zerwałbyś tak po prostu z Anabelle, a oboje bylibyśmy
nieszczęśliwi.
Westchnął i pokiwał głową. Nagle zmarszczył
brwi. Spojrzał na nią mrużąc oczy.
- Moment! -
mruknął groźnie. – Wiedziałaś, że zerwałem z Anabelle! Więc skoro już to
wszystko wiedziałaś, co to ma znaczyć? -
spojrzał na nią wyczekująco. – I co to w ogóle dzisiaj było?! Co?! Powiedz! –
zażądał – Bo coś czuję, że mi się to nie spodoba…
- Gdy zobaczyłam
was razem, dotarło do mnie, że zasługujesz na kogoś… normalnego. Bez moich
problemów, fanaberii…
- … skłonności
do przesady – wpadł jej w słowo.
Roześmiała się.
- Tak… i
nieufności. – zamilkła na chwilę, a potem spojrzała niego i spytała nerwowo: -
Poradzisz sobie ze mną, James?
- Mam swoje
sposoby - odpowiedział cicho i tajemniczo. – Arthemis, czy wiesz, co mi
powiedziała Anabelle, gdy ze mną zrywała?
Gdy Arthemis pokręciła głową, kontynuował:
- Że chociażbym
nie wiem jak się starał, nie zamienię jej w ciebie. Wtedy dotarło do mnie, że
ma racje.
Arthemis zalała fala ciepła, totalnie
zagłębiona w tych nowych ciepłych uczuciach, jednak na jej horyzoncie pojawił
się nowy cień. Stwierdziła, że lepiej będzie od razu to z siebie wyrzucić, żeby
uniknąć nieporozumień.
-
Zdajesz sobie sprawę, że się na tym nie znam, prawda? – szepnęła.
-
Na czym? – zapytał James, z rozanielonym wzrokiem, bawiąc się jej włosami.
-
Na tym wszystkim. Co powinnam robić? Jak powinnam się zachowywać?
-
„Powinnam”? – zdziwił się James. – Oczekujesz etykiety? Arthemis tu nie ma
zasad… No może jest jedna… albo dwie – dodał po namyśle. – Po pierwsze nie
wolno ci się zbliżać do innych facetów, a po drugie całujesz mnie tyle razy ile
się da i gdzie się da.
-
To nie jest śmieszne – burknęła.
-
Oczywiście, że myśl o tobie i innym kolesiu nie jest śmieszna – zgodził się z
nią. – Wierz mi, że jestem śmiertelnie poważny w tej sprawie…
Mimowolnie zachichotała.
-
Arthemis, po prostu się nie zmieniaj… - powiedział poważniej, a jego twarz
nagle znalazła się tak blisko, że Arthemis widziała zielone plamki w jego
ciemnych brązowych oczach. Mogła policzyć piegi na jego nosie. – Zobaczysz, jak
błyskawicznie się do siebie dopasujemy…
Jego
słowa przeleciały, gdzieś obok niej, bo strasznie rozpraszał ją ten jego wiele
mówiący wyraz oczu. Nieświadomie rozchyliła usta. Na jego wargi wypłynął
szelmowski uśmiech.
-
Drzwi są zamknięte, prawda?
Pokiwała
głową jak w zwolnionym tempie.
-
Więc nikt nie może mi tym razem przeszkodzić – ucieszył się. – Żaden centaur,
cholerny Fred, czy bezczelne bliźniaki - wyszeptał i pocałował ją.
Arthemis bardzo powoli uczyła się tego, jak
dopasować się do niego. Nie wiedziała, że mężczyzna może mieć tak delikatne
wargi. Chciał się odsunąć, ale mu nie pozwoliła i przedłużyła pocałunek. Jednak
w końcu zabrakło jej tchu i z westchnieniem go puściła. James uśmiechnął się z
satysfakcją.
-
I zapewniam cię, że jak następnym razem zdejmiesz bluzkę, to na pewno nie po
to, żebym mógł ci zabandażować żebra.
Roześmiała się, a on dotknął ustami jej szyi.
Szepnął:
- Wiesz, że
będziesz musiała mi zapłacić za te miesiące, prawda?
- Tak?... –
mruknęła.
- Już nawet wiem
jak – odparł i musnął jej wargi.
Objęła go za
szyję.
- Cieszę się.
- Nawet w
połowie nie tak jak ja – odrzekł z ustami na jej ustach.
Gdy po chwili
odsunął się trochę, uśmiechnęła się i z wdzięcznością, powiedziała:
-
Całe szczęście, że jesteś uparty.
-
Pewnego dnia przypomnę ci te słowa – powiedział. Uśmiechnął się psotnie. –
Wrócił mi dobry nastrój. Jesteśmy bohaterami, a podobno jest impreza… Chodźmy
się pokazać…
-
Naprawdę chcesz gdzieś iść? – zapytała, obejmując go w pasie.
Przez
chwilę przypatrywał jej się będąc w szoku, że jest tak blisko. I będzie nadal.
Jutro i za miesiąc i już zawsze. Po tym długim czasie wzajemnej wrogości nie
myślał o niczym innym, tylko o tym, żeby nie wypuszczać jej z ramion.
Pocałował ją gwałtownie. A potem wstał.
-
Chcę, żeby wszyscy się dowiedzieli. Gdy wiadomość pójdzie w świat trudniej ci
będzie się z tego wycofać – powiedział, wyciągając do niej rękę.
Spojrzała na niego robiąc głupią minę.
-
No nie wiem, czy to dobry pomysł. Twój fanklub może mnie zmieść z powierzchni
ziemi.
-
Kochanie, widziałem co potrafisz. Nie mają z tobą szans.
Roześmiała
się i pozwoliła się podnieść.
-
Zaraz przyjdę. Pójdę się przebrać.
-
Jeżeli nie przyjdziesz to siłą cię ściągnę z dormitorium – zagroził wesoło, gdy
szła do drzwi. – Już mi się nie wymkniesz.
-
Nie mam zamiaru nawet próbować – rzuciła.
Posłał
jej zadziorne spojrzenie.
-
I słusznie.
Biegnąc
do swojej sypialni, Arthemis miała wrażenie, że unosi się w powietrzu. Nie
znała takiego uczucia. Miała nieodpartą ochotę dotknąć własnych ust. Jej serce
trzepotało, jakby miało skrzydełka motyla.
Najszybciej jak mogła wysuszyła włosy i
nakleiła plaster na przedramieniu, żeby nie było widać rany. Założyła bluzkę,
która mniej odsłaniała ślady po ostrych szponach Gina, który ponownie będąc
kotem, zwinięty w kłębek spał na łóżku Rose.
Zbiegła
po schodach, chcąc się przekonać, czy czasem nie ma omamów. Czy jej się to
wszystko nie śni… Czy on naprawdę czeka na nią?
Czekał. Arthemis zabiło mocniej serce, gdy do
niego podchodziła. Nadal się troszeczkę bała. Ale tylko troszeczkę.
Wysuszyła włosy, rozpuściła je i przebrała się
w normalne ubrania. Przez chwilę się w nią wpatrywał.
-
Naprawdę miałem dzisiaj palpitację na myśl o tobie i Malfoyu.
Spojrzała
na niego z czułością .
-
Głupek - rzuciła. - Jemu się podoba ktoś inny.
Zmrużył oczy.
-
Nie mogę uwierzyć, że moja dziewczyna kumpluje się z Malfoyem.
Ciekawe, co to będzie, gdy Rose zacznie się
koło niego kręcić, pomyślała rozbawiona. Miała jakieś dziwne przeczucia, co do
tego, że jest to nieuniknione.
-
Pogódź się z tym. Z resztą on nie jest taki zły. Trochę złośliwy, ale nie jest
zły.
-
Jak tam sobie chcesz – mruknął. – Ale niech tylko spojrzy na ciebie inaczej niż
po koleżeńsku, a dorobię mu kilka dodatkowych kończyn.
Wziął
ją za rękę, gdy się roześmiała.
-
Chciałabym zaznaczyć, że to ja powinnam być zazdrosna.
- Ależ zupełnie
nie masz, o co – zapewnił i uśmiechnął się rozbrajająco.
Albus był trochę markotny po tym, jak ojciec
objechał go za to, że tak naprawdę nie wiedzieli co się dzieję. Siedział przy
stole Gryffindoru w Wielkiej Sali i rozprawiał z Lucasem o tym co się działo w
lesie. Trochę niepokoiło go to, że Arthemis poszła pogadać z Jamesem. Niemal
czuł zapach krwi w powietrzu…
Nagle przeszło obok niego jakieś poruszenie.
Rozejrzał się. No tak, wokół nich były głównie dziewczyny. Szeptały o czymś i
nie miały zbytu uszczęśliwionych min.
Albus wychylił się i spojrzał na to, co je tak
poruszyło.
Między stołami w ich kierunku, szli Arthemis i
James. Trzymali się za ręce. Arthemis miała trochę niepewną minę, a James
wyglądał, jakby sprawiało mu to niesamowitą radochę.
-
No, w końcu - mruknął cicho Lucas, przez co kilka dziewcząt spojrzało na niego
jak na karalucha.
Albus szybko zrobił im miejsca. Usiedli między
nim, a Lukiem.
Albus wpatrywał się w nich wyczekująco, gdy po
prostu zaczęli się rozglądać po sali.
-
Co? – zapytał w końcu James.
Albus
wskazał ich ręką, jakby było oczywiste o co mu chodzi.
Arthemis
i James popatrzyli na siebie i niemal jednocześnie wzruszyli ramionami.
-
Tak jakoś wyszło – mruknęła Arthemis.
-
Tak jakoś wyszło? – powtórzył z niedowierzaniem Al. – Tylko tyle masz mi do
powiedzenia? Tak jakoś wyszło?!
Arthemis przewróciła oczami i westchnęła.
-
Al…
-
Czekaj, ja mu to wytłumaczę – przerwał jej James. Spojrzał na brata i wskazał
na siebie rękę. – Kto mógłby mi się oprzeć?
Lucas parsknął śmiechem, ale Albus zmrużył
oczy i zwrócił się do Arthemis.
-
Rozumiem, że zrobił coś, przez co zmieniłaś zdanie.
-
Zrobił bardzo dużo rzeczy, przez które zmieniłam zdanie – odparła mu cicho,
splatając pod stołem palce z Jamesem.
-
I już nie myślisz tych wszystkich bzdur, które plotłaś przez ostatnie pół roku?
– zapytał.
-
Nie. Wybiłem jej je z głowy – odpowiedział mu James.
A
Arthemis wzruszyła ramionami.
-
Chociaż coś –mruknął Albus i zajął się tym, co miał na talerzu. – Myślałem, że
się pozabijacie.
-
Taki mieliśmy zamiar – rzucił James.
-
I co się stało? – dopytywał się Albus.
-
Nie musisz wszystkiego wiedzieć… - mruknęła Arthemis.
-
Jestem po prostu ciekaw, czy ustaliliście w końcu czyja to była wina, bo mam
ochotę skopać komuś tyłek, za to, że przez ostatnie trzy miesiące trzeba było
chodzić wokół was na paluszkach – wyjaśnił marszcząc gniewnie brwi.
-
Wina? Ustaliliśmy czyja to wina? – zapytała Arthemis Jamesa.
-
Nie pamiętam, chodzą mi po głowie inne rzeczy – odpowiedział szczerząc zęby.
-
Tak po prostu, po dwóch miesiącach doszliście do wniosku, że wszystko jest ok?
– zapytał z niedowierzaniem Albus.
Al,
proszę nie drąż tematu, bo – przekazała mu w myślach Arthemis, w tym samym
momencie, w który James, powiedział triumfalnie:
-
Wystarczył jeden pocałunek bracie, żeby zmieniła zdanie…
O tym mówiłam, westchnęła w myślach
Arthemis.
-
Nie muszę znać szczegółów – doszedł do natychmiastowego wniosku Al.
Arthemis zupełnie nagle obudziła się
całkowicie przytomna. Usiadła na łóżku z mocno bijącym sercem. To wszystko jej
się śniło?
Chyba by jej
serce pękło, gdyby tak było…
Wyskoczyła z łóżka jak z procy i chwyciła
ubrania, przeciągnęła kilka razy po włosach szczotką i nawet stwierdziła, że
nie warto tracić czasu, żeby je związać. Musiała się upewnić. Miała nadzieję,
że nie będzie musiała się upewniać, całe życie.
Uczta w Wielkiej Sali trwała do świtu. Jednak
James już po godzinie wyciągnął ją stamtąd. Poszli odwiedzić Rose, jednak ta
spała jak zabita w skrzydle szpitalnym. Wyszli na wieżę astronomiczną, a potem…
Arthemis uśmiechnęła się do siebie. Wybiegła
przez drzwi, nie myśląc o tym, że jeżeli chociaż na sekundę spojrzałaby w
lustro, jej usta byłyby dostatecznym dowodem, że to nie był sen…
-
Idź ją obudź! – zażądał James.
Lily
natychmiast wstała. Jednak została ściągnięta na krzesło przez Albusa, który
powiedział do brata.
-
Chyba głupi jesteś. Jest jeszcze osłabiona po pierwszej nocy nowiu…
-
Ale tęsknię za nią – marudził James, jak dziecko, ale wiedział, że brat ma
racje. Chciał się po prostu upewnić, że Arthemis znowu coś nie odbiło i nie
wpadła w panikę. Chyba by ją wtedy żywcem pochował…
-
Doprawdy to żenujące – westchnął Fred.
James już miał coś odpowiedzieć na jego
głupią uwagę, gdy wszyscy usłyszeli szybkie kroki na schodach do dormitorium
dziewcząt i wypadły z nich jakieś dwie pierwszoklasistki. James odwrócił się
zawiedziony i usiadł naprzeciw Lily przy
stoliku.
- Niech już
będzie… Irytuje mnie to, że nie wolno nam wchodzić do waszego dormitorium… to
niesprawiedliwe i odczuwam to w tej chwili wyjątkowo mocno.
- Skąd wiesz, że
Arthemis chce, żebyś ją obudził. Ja bym wpadła w szał, gdyby jakiś chłopak
widział mnie z samego rana rozczochraną i nie do końca obudzoną – burknęła
Lily.
- Bo dziewczyny
zawsze idiotycznie przejmują się tym, jak wyglądają z samego rana… - zaczął
James.
Zanim zdołał dalej wygłosić swoją opinię Lucas
sugestywnie chrząknął. Lekko wskazał głową coś za plecami z Jamesa.
James odwrócił głowę.
Wpatrywała się w niego z niepewną miną,
czekając na jego reakcję. Uśmiechnął się szeroko, gdy to zauważył. Gdy tylko to
zrobił cała jej postać rozjaśniła się w tak niesamowity sposób, że nawet Lucas,
szepnął:
- Łaał…
James wstał i wyciągnął
do niej rękę.
- Chodź do mnie.
Przez chwilę wpatrywała się w jego dłoń i
zagryzła wargę, zapewne zastanawiając się co zrobić, bo cała banda patrzyła się
na ich dwójkę, jakby byli cyrkowcami na arenie.
- Nie zachowuj
się jak kretyn – stwierdziła w końcu cicho, ale podeszła do niego i wzięła go
za rękę.
- Mam nadzieję, że będziesz milsza, gdy tylko
ci idioci przestaną się na nas gapić…
- James, gdybyś
chciał kogoś milszego, zostałbyś z Anabelle – prychnął Fred.
I gdy wszyscy
pozostali jednocześnie zmrozili go wzrokiem, zdał sobie sprawę, że palną jakąś
straszną głupotę. Tylko Arthemis spojrzała przez okno.
James pociągnął ją do siebie, tak, że wpadła
mu w ramiona i szepnął jej na ucho, żeby tylko ona go usłyszała:
- Przypomnij
sobie każde moje słowo z wczorajszego wieczoru i nie waż się mieć więcej tej
miny.
Na jej twarzy ukrytej w jego koszulce,
odruchowo pojawił się uśmiech.
- Tak lepiej –
mruknął James.
Wszyscy się na
nich gapili. Lily miała ogłupiały uśmiech na twarzy. Arthemis odwróciła się do
nich zarumieniona po końcówki włosów.
Usłyszeli jak dziura za portretem się otwiera
i weszła przez nią Rose, wciąż z opatrunkiem na głowie. Podeszła do nich i od
razu, zaczęła mówić:
- Słuchajcie,
coś mi przyszło do głowy. – Spojrzała na Jamesa, który opierał brodę na czubku
głowy Arthemis, obejmując ją od tyłu z zadowoloną miną. Arthemis wyglądała,
jakby nie mogła się zdecydować, czy to komfortowa sytuacja, czy nie. – Nie sądzicie, że… - zaczęła, zwracając się
do Albusa, ale nagle urwała i wróciła wzrokiem do Arthemis i Jamesa. Wskazała
na nich palcem, a potem zabrała rękę i poklepała się po nosie. – Czy ja o czymś
nie wiem? – zapytała ostrożnie.
- Nie widać? –
rzucił z niesmakiem Albus. – Są tacy od wczoraj… Nie widzisz tych różowych
serduszek?
- Al – rzuciła
ostrzegawczo Arthemis.
Rose przez
chwilę wpatrywała się w nich osłupiała, a potem rzuciła się w ich ramiona,
piszcząc z radości.
- Tak się
cieszę, że przestaliście być idiotami!
- Tak, tak,
wiemy – powiedziała Arthemis, klepiąc ją niezdarnie po ramieniu. Odsunęła się
od Jamesa, bo uważała, że zwracają na siebie zbyt dużą uwagę i usiadła na
krześle. James oparł się o ścianę obok niej. – Wypuścili cię ze szpitala?
- Później mi
wszystko opowiesz – zapowiedziała Rose stanowczo. – A pani Pomfrey wczoraj mnie
zabandażowała, a Scorpiusa puściła wolno, co jest niesprawiedliwe. Powiedziała,
że nic mi nie będzie, tylko muszę dzisiaj uważać, żeby nie jeść zbyt dużo, bo
może mnie zemdlić.
- Malfoya? –
zapytał z niesmakiem Albus.
- Odprowadził
mnie do skrzydła – powiedział Rose, patrząc na niego z naganą. – Nie waż się o
nim źle mówić.
Albus przewrócił oczami.
- Co chciałaś
nam powiedzieć zanim zajęłaś się Arthemis i Jamesem? – zapytała ciekawie Lily.
Rose usiadła
naprzeciwko Arthemis.
- Tak sobie
myślałam, jak się dzisiaj obudziłam… Skoro krwawe diabły są demonami klątwy, to
kto ją rzucił?
Wszystkim opadły szczęki. O tym nie pomyśleli.
- Cholera. Ktoś
rzucił to zaklęcie i uwarzył eliksir, a potem zostawił to wszystko, żebyśmy
sobie z tym radzili? – zdziwił się Albus.
- Zaleciało mi
Viciousem – mruknął Lucas.
- Był na to za
głupi – zaprzeczyła Arthemis. – Nie dałby rady.
- Ale mógł kogoś
znaleźć…
Przez chwilę
milczeli.
- Jeżeli tak
jest, to jest to zadanie dla aurorów – powiedział cicho Albus. – Muszę napisać
do taty. To musiał być jakiś czarnoksiężnik.
- Nie mamy
takich środków, żeby się dowiedzieć kto to… - mruknęła Arthemis. – Takie czary
nie zostawiają śladów.
- Myślicie, że
zaatakuje drugi raz? – zapytała Rose z przejęciem.
James pokręcił
głową.
- Zbyt łatwo by
było go złapać, gdyby dwa razy zrobił to samo. A poza tym… gdzie miałby to
zrobić? Teraz to już nie nasze zadanie. Obroniliśmy szkołę. Dopóki znowu nie
zostanie zagrożona, nie mamy się co w to wtrącać.
Pokiwali jednocześnie głowami i siedzieli w
milczeniu.
- Idę napisać
list – powiedział w końcu Albus, wstając.
Arthemis
wymieniła spojrzenie z Jamesem.
- Hej, skoro już
mamy nów za sobą i egzaminy też, to trzeba się skupić na ostatnim meczu z
Krukonami! – powiedział niespodziewanie Lucas. – Mamy trochę do nadrobienia i…
Wszyscy się roześmiali, podczas, gdy Lucas nie
przestawał mówić.
Arthemis
znalazła Scorpiusa nad jeziorem. Było tu dużo uczniów, korzystających z
ciepłych majowych dni. Szczególnie piątoklasiści cieszyli się, że maja za sobą
SUMY.
-
Co robisz? – zapytała.
Scorpius spanikowany pośpiesznie coś wrzucał
do torby. Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
-
Czego chcesz? – zapytał.
-
Aj, Scorp, mógłbyś już przestać udawać, że przeszkadza ci moje towarzystwo –
powiedziała spokojnie.
-
Ja nie udaje – burknął.
Zacmokała.
-
Tak jak nie udajesz, że nie lubisz Rose…
-
Mało przez was nie zginąłem. Mogłabyś się odczepić – powiedział, zaciskając
zęby.
-
Poszedłeś do lasu – zgodziła się z nim. – Ryzykowałeś życie, żeby ją ocalić. I
niech mnie szlag trafi jeżeli to nie były najpiękniejsze chwile twojego życia.
Zmrużył oczy.
-
Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
-
Byłeś z nią. Razem walczyliście. A ona ani razu nie wspomniała, założę się
nawet, że nie pomyślała o tym, że nazywasz się Malfoy. To cię szokuje.
-
A żebyś wiedziała – powiedział gwałtownie. – Nie mieści mi się w głowie, że ona
się tak zachowuje. I zawsze się tak zachowywała. Gdy byliśmy w pierwszej klasie
na lekcji zaklęć złamało mi się pióro. Nie miałem zapasowego. Byłem przerażony,
bo Alexander patrzyła na wszystkich gniewnym, surowym wzrokiem. Ona siedziała
przede mną. Jak gdyby nigdy nic, odwróciła się i podała mi swoje pióro.
Myślałem, że nie ma pojęcia kim jestem, a wtedy powiedziała: Proszę, Scorpius.
I od tamtej pory nie wiem, co ona wyprawia!
Odetchnął gwałtownie, zaskoczony swoim
wybuchem.
-
Scorpius, to jak Rose się zachowuje, przysłania ci cały jej obraz – powiedziała
spokojnie, szeroko uśmiechnięta Arthemis. Biedny wpadł po uszy. – Nie widzisz,
że dla niej nie ważne jest kim się urodziłeś, ale jaki jesteś. Jest ciepłą,
przyjacielską osobą. Dopóki nie dasz jej prawdziwego powodu nie znienawidzi
cię. Taka już jest.
-
To i tak nieistotne – powiedział chłodno.
-
Masz rację – zgodziła się z nim szybko Arthemis. Zbyt szybko. Spojrzał na nią
podejrzliwe. Uśmiechnęła się złośliwie. – Nieistotne, dopóki nie powiem Rose,
czemu jesteś dla niej taki niemiły. Jestem pewna, że nie będzie miała skrupułów
podobnych do twoich.
-
Nie zrobisz tego – powiedział groźnie.
Wzruszyła ramionami.
-
Może nie. Ale powiem ci coś z własnego doświadczenia. Gdyby James się nie
uparł, zrobiłabym bardzo głupią rzecz i byłabym z własnego wyboru bardzo
nieszczęśliwa. Nie popełniaj mojego błędu.
Scorpius tylko pokręcił głową i zapatrzył się
na jezioro. Arthemis obserwowała go przez chwile po czym jej wzrok padł na jego
dłonie. Palce prawej ręki były czymś pobrudzone.
-
Już nie pierwszy raz to widzę – powiedziała wskazując jego dłoń.
-
To nic – powiedział szybko i wytarł dłoń o spodnie.
-
Wiesz, na czym polegają moje zdolności? – zapytała niespodziewanie.
-
Masz zamiar mi powiedzieć? – zapytał ze zdziwieniem.
-
Tak, ale jeżeli komuś powiesz, skopię ci tyłek – zapowiedziała spokojnie. Zaczęła
opowiadać o swoich zdolnościach. Scorpius słuchał ją, a jego twarz robiła się
coraz ciemniejsza. Odsunął się od niej.
-
Czytasz mi w myślach? – zapytał ostro.
Pokręciła
znużona głową.
-
Nie robię takich rzeczy. Jeżeli ci to przeszkadza to możesz się do mnie nie
zbliżać – dodała twardym tonem. – Nie będę cię zmuszać, żebyś…
Padł
na nią cień.
-
Tutaj jesteś – powiedział James. Skinął krótko głową Scorpiusowi. – Idziemy się
przejść?
Wyciągnęła do niego ręce. Pomógł jej wstać.
-
Nigdy z premedytacją nie korzystam ze swoich zdolności – powiedziała jeszcze do
Scorpiusa chłodno. James spojrzał ze zdziwieniem najpierw na nią potem na
Malfoya.
Ponieważ
Arthemis wydawała mu się rozdrażniona, wziął ją za rękę i odciągnął od Ślizgona
bez słowa.
- Powiedziałaś
mu? – zapytał gdy odeszli już niemal na drugą stronę jeziora. Tutaj nie było
uczniów, bo nikomu nie chciało się tak daleko iść. Usiedli pod wielkim drzewem.
- Tak. Był z
nami w jaskini, widział jak znalazłam Rose… poza tym chyba chciałam mu
powiedzieć…
James chciał powiedzieć, że mu się to nie
podoba, ale wolał jej nie drażnić. Nie po tym, jak wczoraj się pogodzili.
James przyciągnął ją do siebie i posadził ją
sobie na kolanach. Usiadła tak, by widzieć jego twarz. Przeczesała mu ręką
włosy.
- Przeszkadza
ci, gdy jestem tak blisko? – zapytał.
- To dziwne… ale
nie.
- Więc nie
potrzebnie tak bardzo się starałaś doprowadzić mnie do szału?
- Nie chodziło o
to, że jesteś blisko – mruknęła z poczuciem winy. – Ale o to, co może ci
przyjść do głowy.
Zetknął się z nią czołem.
- Głupek –
powiedział.
- Chociaż
przeszkadza mi trochę, gdy ktoś się na nas gapi – dodała.
- Przyzwyczaisz
się – odpowiedział z pewnością.
- Nie dasz mi
wyboru, co? – zaśmiała się.
- Nie w tej
kwestii – zgodził się z nią.
- Pocałujesz
mnie? – zapytała i oblała się rumieńcem.
- Za chwilę –
obiecał. – Chcę ci coś dać.
- Co?
Wyjął z kieszeni
spodni małe pudełeczko.
- Miałaś
urodziny – powiedział.
- James, nie
chcę, żebyś…
- Kupiłem to
jeszcze przed Nowym Rokiem, jak byłem w domu – przerwał jej. – Wałęsałem się po
Pokątnej, jak mama robiła zakupy. Nie dałem ci go wcześniej, bo nie było
okazji…
Nachylił się i odgarnął jej włosy, a po chwili
zawiesił jej na szyi, na drobnym łańcuszku, misternie rzeźbiony kwiat. Jego
liście i pąk były tak idealnie zrobione, że gdy się bliżej przyjrzało, wyglądały
jak kobieta wyciągająca ręce w górę. Arthemis zamrugała.
- Jest piękny –
szepnęła.
- Jest niewielki
i możesz go schować pod bluzką – powiedział James, dotykając wisiorka. – Tylko ja
będę wiedział, że go nosisz.
Arthemis
wpatrywała się w jego palce dotykające naszyjnika. Nie myślała teraz, że nie
wie co w takich chwilach robić. Po prostu wzięła jego dłoń i położyła na
walącym sercu. James z oszołomieniem na swoją rękę, przyciśniętą do jej skóry.
- Tylko przy tobie
– powiedziała cicho Arthemis. – Obojętnie czy ze złości, czy z radości… bije
tak tylko przy tobie.
Jego usta dotknęły jej ust tak delikatnie i
czule, że jej serce opadło prosto do jego stóp.
Tydzień
później w Wielkiej Sali. Ostatnie osoby kończyły jeść śniadanie.
-
Masz na sobie te świetne buty? – zapytał ją James.
-
Mhm – odparła, rozkładając gazetę.
-
Daj mi je przymierzyć…
Arthemis
zerknęła pod stół, a potem się wyprostowała.
-
Masz za duże stopy – stwierdziła.
-
Serio być mi je dała? – zdziwił się.
Wzruszyła ramionami.
-
Gdyby pasowały…
-
Cholera – mruknął zawiedzionym głosem James.
-
Patrz jest artykuł w Proroku Codziennym – powiedziała.
-
Co piszą?
-
Sylfid Delco dzięki doskonale przeprowadzonej akcji zdołał zapobiec dalszym
napaściom na zamek Hogwart i wioskę Hogsmead – James chrząknął. – Niestety
szczegóły akcji nie są znane… ble, ble, ble… został odznaczony… ble, ble ble…
Sprawę przejęło biuro aurorów, gdyż podejrzewa się, że stoją za tym jacyś
czarnoksiężnicy…- Arthemis przewróciła stronę. – Dobrze, że nas w to nie
wpakował – mruknęła.
-
Pokaż mi sport – powiedział. Oddała mu kilka kartek.
Niespodziewanie
usiadł naprzeciw nich Fred.
Wpatrywał się w Arthemis z zastanowieniem.
Nachalnie.
Czytając Proroka Codziennego nie zwracała na
niego uwagi. Obok niej James studiował tablicę rozgrywek meczowych quidditcha
na ten sezon. Co chwilę spokojnie i normalnie wymieniali między sobą jakieś
uwagi.
W końcu Arthemis podniosła wzrok.
-
Co ci jest? – zapytała Freda.
-
Ty nie możesz być dziewczyną – oznajmił stanowczo.
James posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.
Natomiast Arthemis złożyła gazetę i oparła
łokcie na stole.
-
Dlaczego? - spytała.
-
Bo… dziewczyny się tak nie zachowują – wypalił.
Zmarszczyła brwi.
-
Dziewczyny szczebiocą, chodzą za tobą, chcą żebyś cały czas trzymał je za rękę
i słuchał ich. Nie zachowują się… normalnie. A już w ogóle gdy są zakochane –
powiedział z pewnością.
-
To co mówisz jest bardzo ciekawe. Ale widzisz ja nigdy nie szczebiocze i pomimo
tego, że jestem zakochana nie będę chodzić krok w krok za Jamesem, bo to nie
byłoby do końca normalne. A poza tym nie wszyscy muszą o wiedzieć o wszystkim
co robimy – dodała, podnosząc puchar z sokiem do ust.
-
A robimy naprawdę fajne rzeczy – zaśmiał się triumfalnie James.
-
Jak to możliwe, że nie odbiła wam szajba?!! – zapytał z niedowierzaniem Fred.
Arthemis wzruszyła ramionami.
-
Odbija, gdy jesteśmy sami…
-
Powinno być więcej takich dziewczyn jak ty – powiedział z żalem.
Spojrzała na niego jak na idiotę, sięgnęła
przez stół i pociągnęła go za ucho.
-
Posłuchaj mnie, głupku – powiedziała, niemiłosiernie rozciągając mu ucho w
swoją stronę. – Jest pełno takich dziewczyn. Normalnych dziewczyn. Wiesz, czemu
nie możesz ich znaleźć? Bo skupiasz się na takich, które są słodkie, puste i
nieskomplikowane. Które łatwo możesz rzucić, gdy ci zaczną przeszkadzać. Weź
się w garść i przestań się zachowywać jak rozwydrzony bachor. – Pociągnięciem
skierowała jego wzrok na stół Hufflepuffu. – I znam co najmniej jedną
dziewczynę, która na pewno by za tobą nie chodziła…
Puściła go niespodziewanie i wstała.
-
Zobaczymy się później – rzuciła do Jamesa i oddaliła się.
Fred
patrzył na nią zranionym wzrokiem jak dziecko, które właśnie dostało klapsa.
-
Nic z tym nie zrobisz? – spytał oburzony, Jamesa. Był jego kumplem i powinien
stanąć po jego stronie.
James
przez chwilę wpatrywał się w niego, a potem powróciła do czytania tabeli,
mówiąc:
-
Nie.
Fred patrzył na niego niezadowolony,
rozcierając sobie zaczerwienione ucho. Przez chwilę wpatrywał się w stół Hufflepuffu.
-
Valentine jest fajna – mruknął niespodziewanie. – Z tym, że jest taka…
-
Beztroska? Nie przywiązująca się? Zdystansowana? Lubiąca dobrą zabawę?– wpadł
mu w słowo James.
-
Taak – burknął Fred.
James spojrzał na niego.
-
Ona jest identyczna jak ty – oznajmił.
Fred
rozdziawił ze zdziwienia usta.
-
Wcale nie! – zaprzeczył gwałtownie.
-
Co robisz, gdy dziewczyna za bardzo się przywiązuje? – zapytał retorycznie
James. – Panikujesz i ją rzucasz. Ona zrobiła z tobą dokładnie tak samo –
dodał.
-
Co się czepiasz? – rzucił defensywnie Fred. – Robiłeś identycznie.
-
Bo nie wiedziałem ile frajdy może sprawić uczenie Arthemis całowania –
roześmiał się. – Prawda jest taka Fred, że Arthemis ma rację. Jesteśmy dupkami.
Jeżeli Valnetine ci się podoba, to coś z tym zrób.
-
To nie będzie takie łatwe, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że ona jest taka jak ja –
burknął Fred.
-
Coś wymyślisz – rzucił James i chwycił swoją torbę. – Masz jeszcze dwa tygodnie
do końca szkoły. Bierz się do roboty.
Jednak okazało się, że Fred ma więcej czasu.
Wezwała go do siebie profesor Vector i oznajmiła, że musi odrobić jeszcze pół
roku szkoły, gdyż takie są przepisy. Freda nie było, w zeszłym roku w pierwszym
semestrze, bo leżał chory na smoczą ospę.
Fred był wściekły i oburzony, dopóki nie uświadomił
sobie, że to mu stwarza dodatkowe możliwości i tak bardzo potrzebny mu czas.
W przeddzień wyjazdu tradycyjnie odbyła się
wielka uczta. Gryffindoru zdobył Puchar Quidditcha, gdyż Krukoni nie byli w
stanie pokonać Gryfonów w ostatnim meczu.
Puchar domów również trafił w ich ręce.
Arthemis siedziała w przedziale, kłócąc się z
Jamesem o to, że nie chciał jej pokazać jak robi sztuczki z kart. Śmiał się z
niej, podnosząc ręce do góry, gdy próbowała mu wyrwać talię. Pozostali
wpatrywali się w nich ze zdziwieniem.
- Arthemis,
połącz się ze mną, to ci powiem, co o tym myślę – mruknął znużonym głosem
Albus. – Bo jak powiem to na głos, to James mnie pobiję.
James spojrzał na nią zmrużonymi oczami.
- To nie fair,
że nie umiesz to robić tylko z nim – powiedział obrażonym tonem. Sprawdzali już
to. Nie zadziałało.
Arthemis wzruszyła ramionami.
- Nic na to nie
poradzę. Do tej pory nie wiem, jak to się stało, że mogę się z nim połączyć
myślami…
- Uważam, że to
lepiej – odpowiedział Fred. – James wykorzystywałby to, żeby przekazywać ci
zboczone myśli…
- Zamknij się! –
powiedział James rzucając w niego paczką fasolek wszystkich smaków.
- James, nie
wystarczy, że i tak mogę ci się dobrać do umysłu? – westchnęła Arthemis.
- Nie –
odpowiedział krótko.
- Nie mów, że
jesteś zazdrosny… - mruknęła Rose z niedowierzaniem.
James nie
odpowiedział.
- Jezu, jak się
dowiem, jak to zrobić, to ci powiem – obiecała mu Arthemis, przewracając
oczami, żeby się nie dąsał.
- Jesteś tak
samo napalona, jak on – stwierdził z niedowierzaniem Fred.
Lily i Lucas
zaczęli się śmiać, Rose i Albus popatrzyli na Arthemis z niepokojem, przez co
zalała się rumieńcem, a James miał na twarzy wyjątkowo chochlikowaty uśmiech.
Dojechali w końcu do Londynu. Wyciągnęli swoje
kufry i czekali, aż rodzice ich odnajdą.
James przyciągnął do siebie Arthemis, zanim
zdążyła podejść do ojca.
- Nie
zapomniałaś o czymś? – zapytał cicho.
- Nadal nie
jestem do tego przyzwyczajona – westchnęła.
- Więc musisz
ćwiczyć – stwierdził i objął ją w pasie. Stanęła na palcach i lekkim wahaniem
dotknęła ustami jego warg. Wplótł jej palce we włosy i przytrzymał jej głowę
przy swoich ustach. Nie chciał jechać na wakacje. Nie chciał być z daleka od
niej, bo dopiero niedawno ją odzyskał.
Ktoś obok niego chrząknął. James otworzył oczy
i błyskawicznie odsunął się od Arthemis, mówiąc szybko:
- Przepraszam, mamo! Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy…
- Przepraszam, mamo! Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy…
Ginny Potter
uśmiechnęła się do niego, mówiąc:
- Nie wiem, o co
ci chodzi, chciałam się tylko przywitać.
James zmarszczył
brwi.
- Ale ostatnio…
- Jak się masz,
Arthemis? – zapytała pani Potter. – Czujesz się dobrze?
- Tak, pani
Potter – odpowiedziała Arthemis, uśmiechając się szeroko. Zza jej pleców
dostrzegł pana Pottera, i państwa Weasley’ów, którzy wpatrywali się w nią i
James, jak kiedyś w Jamesa i Anabelle.
- Arthemis,
przykro mi, ale naprawdę musimy się pośpieszyć – powiedział jej ojciec, patrząc
uważnie na Jamesa. – Mam nadzieję, że wpadniecie do nas w wakacje… - dodał.
- Niech tylko
zdam egzamin, na teleportację, to się ode mnie nie uwolnisz – szepnął James na
ucho Arthemis.
Uśmiechnęła się i zaczęła żegnać wylewnie z
Rose i Lily. Pomachała Fredowi i Lucasowi.
- Do zobaczenia
– powiedziała do Albusa.
Skinął jej głową
z lekkim uśmiechem.
Arthemis
spojrzała na Jamesa. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, wymieniając tysiące
myśli.
Potem James
wyciągnął rękę i odgarnął jej włosy za ucho.
- Czekaj na mnie
– powiedział.
Uśmiechnęła się
i odwróciła. Pomachała państwu Potterów i Weasley’ów i ruszała za ojcem, ale
nagle się zatrzymała.
Podbiegła do Jamesa, pocałowała go krótko i
mocno, i odbiegła, zostawiając go z szerokim uśmiechem na twarzy.
KONIEC CZĘŚCI II