środa, 24 stycznia 2018

Nowe oblicze Arthemis (Rok V, Rozdział 4)

Dzięki Bogu wszystko wróciło do normy. Arthemis już więcej nie miała tak podłego dnia jak pierwszy w szkole. Ani tak głupiego snu. Nie doszło do żadnej więcej kłótni. Lily coraz lepiej wychodziło opanowywanie się, a Albus chyba już przyzwyczaił się do myśli, że dziewczyna przestała być jego maleńką siostrzyczką. Fred natomiast plótł pajęczą sieć, do której w końcu miała się złapać śliczna panna Tores. Lucas męczył ich morderczymi treningami dwa razy w tygodniu chociaż był dopiero wrzesień używając swojego nowego gwizdka, ale w sumie wszyscy już się do tego przyzwyczaili. Nawet niektóre zadania z transmutacji jej zaczęły wychodzić.
 Jednak nie tylko ona nie zapomniała o tamtym pierwszym dniu. Przekonała się o tym już w pod koniec września.
 Siedziała późnym wieczorem w prawie opustoszałym pokoju wspólnym, z biednym Albusem, który próbował jej wytłumaczyć nowy eliksir, który mieli uwarzyć na następnej lekcji, gdy podszedł do niej James i od niechcenia włożył jej na głowę szkolną tiarę, ze słowami:
- Cześć, piękna!
- Cześć - odparła spokojnie i zwyczajnie zdjęła czapkę z włosów. – Chciałam cię zapytać o to, co mieliśmy wczoraj na transmutacji…
- Tak? – zapytał uprzejmie James, więc Arthemis dopiero po chwili zrozumiała, że krztusi się ze śmiechu. Spojrzała na niego jak na totalnego tępaka.
- Co cię tak bawi?
- Ależ absolutnie nic – zapewnił z rozmachem, jednak po chwili nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem.
- Twój brat sfiksował – oznajmiła z pewnością w głosie Albusowi, Arthemis.
 Jednak Albus patrzył na nią z rozdziawionymi ustami, jakby wyrosła jej druga głowa.
- Do cholery, co jest?! – zapytała sfrustrowana, zrywając się z krzesła.
 Wtedy jej wzrok padł na odbicie w szybie. Jej oczy wyszły z orbit. A na ustach zamarł krzyk.
 Miała blond włosy.
- I to, moja droga, jest dobry żart – zachichotał James. – Idealna zemsta za przyklejenie mnie do ściany i tę uroczą pobudkę…
 Ale Arthemis nie odpowiedziała. Nadal wpatrując się z przerażeniem w szybę, bezgłośnie poruszała ustami, jak ryba wyjęta z wody.
- Arthemis? – zapytał zaniepokojony Albus.
Arthemis jakby w zwolnionym tempie odwróciła się w kierunku James.
- Nie potrzebuje czarów – powiedziała szeptem. – Zabiję cię gołymi rękami!!!
I rzuciła się na Jamesa. Przelecieli przez kanapę i wylądowali na podłodze.
- I ona mnie uczy opanowania… - westchnęła Lily, z niedowierzaniem kręcąc głową.
- Musisz przyznać, że to wyjątkowa sytuacja… - odparł jej Albus.
- No nie wiem… ja czasami chciałabym zmienić kolor włosów…
 A na podłodze James, próbując nie zranić Arthemis, chronił się przed jej paznokciami, pięściami i zębami. Na w pół się śmiejąc, na w pół jęcząc, próbował przemówić jej do rozsądku.
- Przecież nic takiego się nie stało… Arthemis… uspokój się… to, co robisz jest… natychmiast…
I nagle rozległ się jego wrzask bólu.
- Ugryzłaś mnie! – krzyknął z niedowierzaniem.
- To jeszcze nic! Ja ci pokażę, ty imbecylu! Jak mogłeś!? – Arthemis zaczęła chaotycznie go kopać.
Stojący nad nim Albus i Lily, patrzyli na to zafascynowani.
- Może powinniśmy ich rozdzielić? – zapytał z wahaniem Albus.
- Ja tam wolę się cofnąć – odparł Lily, robiąc kilka kroków do tyłu. – Bo Arthemis wygląda jakby miała zaraz wysadzić wieżę w powietrze.
- Taak… odwrót to chyba dobry pomysł – zgodził się z nią Albus, cofając się powoli w kierunku swojego dormitorium. – W końcu to James ją wkurzył. Niech sobie teraz z nią radzi…
 Na ziemi James próbował wydostać się z plątaniny nóg i rąk Arthemis. Dostał bolesny cios w wątrobę, przez co na chwilę stracił oddech. Gdy go odzyskał, był już naprawdę zirytowany.
 Może i Arthemis dorównywała mu magicznymi umiejętnościami, ale fizycznie był od niej silniejszy. Zablokował jej nogi i zanim się zorientowała trzymał jej nadgarstki przyciśnięte do podłogi, ściśle przygniatając ją własnym ciałem.
- Dosyć! – rozkazał ostro.
Zszokowana nagłym obrotem sytuacji Arthemis na chwilę zaniemówiła i znieruchomiała. Potem znowu zaczęła się wyrywać.
- Masz to natychmiast cofnąć! – krzyknęła.
- Uspokój się! – nakazał ponownie James, ściskając mocniej jej nadgarstki.
Gdy w końcu przestała z nim walczyć, odetchnął głęboko i zapytał z troską:
- Uderzyłaś się gdzieś?
 Spojrzała na niego tak, że od samego jej spojrzenia powinien paść martwy.
- Masz to cofnąć! – powiedziała lodowatym głosem.
- Widząc twoją reakcję, wierz mi, że chciałbym, jednak z przykrością stwierdzam, że nie mogę – oznajmił James.
- ŻE, CO?!
- Cóż, z tego co mówił wujek George, zaklęcie w końcu samo minie…To jego nowy gadżet.
Arthemis zatrzęsła się ze złości.
- Naprawdę cię przepraszam. Nie sądziłem, że się aż tak wściekniesz… - przyznał skruszony James.
- Nie sądziłeś, że… - Arthemis zaniemówiła, patrząc na górującego nad nią Jamesa, próbowała wyswobodzić ręce z jego uścisku. – Przefarbowałeś mi włosy, idioto!!
- Przecież to minie… - uspokoił ją James.
- Wyglądam jak… jak…
Działo się z nią coś dziwnego. Nie mogła wykrztusić słowa. I w błyskawicznym tempie jej złość malała, gdy James wpatrywał się w nią łagodnym spojrzeniem brązowych oczu, przez co czuła się jak zahipnotyzowana. Uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy nie była tak blisko niego.
 James nagle zdał sobie sprawę, że ich ciała ściśle do siebie przylegają. Mógł wyraźnie wyczuć klatkę piersiową Arthemis unoszącą się w niespokojnym oddechu. Poczuł gwałtowne uderzenie gorąca w całym ciele, gdy po raz kolejny delikatnie poruszyła się, w próbie uwolnienia.
- Arthemis… - szepnął.
Arthemis przestała próbować się uwolnić.
- Co? – odszepnęła.
James nachylił się do niej, ich usta dzieliły centymetry…
- Hej, Albus powiedział, że się bijecie, więc przyleciałem zobaczyć, czy nie trzeba któregoś zabandażować – powiedział, przybiegając do nich Fred. Otworzył szeroko oczy na ich widok.
 James z szczerym zamiarem zamordowania go, posłał mu spojrzenie z samego dna piekieł. Fred przełknął głośno ślinę i posłał mu przepraszające spojrzenie. Zaczął się wolno wycofywać, lecz na końcu zakwitł na jego ustach zadowolony uśmiech, jakby czegoś Jamesowi gratulował.
 James naprawdę nie mógł w to uwierzyć. Jak można mieć takiego pecha?!
 Westchnął ciężko i podniósł się. Wyciągnął rękę do Arthemis, żeby pomóc jej wstać. Nie był na tyle naiwny, żeby sądzić, że da się jeszcze uratować chwilę.
 Arthemis odwróciła od niego wzrok i ponownie spojrzała w szybę.
- Kiedy to zejdzie? – zapytała z westchnieniem.
 James zrobił przepraszającą minę.
- Wujek George mówi, że zaklęcie trwa od jednego do pięciu dni.
- Poczekaj aż wymyślę dostatecznie dobrą karę – powiedziała groźnie wskazując na niego palcem. Znowu ze smutną miną spojrzała na siebie w szybkie. Przeczesała włosy palcami.
- Nie dokończyłaś – powiedział nagle. – Powiedziałaś, że wyglądasz jak ktoś? Jak kto?
Arthemis zaśmiała się smutno.
- Żeby zrobić na złość mojej babce, moja matka przez trzy lata farbowała sobie włosy. Babcie doprowadzało to do szału. A mój ojciec się w niej wtedy zakochał… - wzruszyła ramionami. – Masz rację, że nie potrzebnie się wściekłam…
- Ugryzłaś mnie – powiedział James nadal w lekkim szoku, gdy o tym pomyślał.
 Arthemis roześmiała się na głos.
- Nie wyglądam tak źle – powiedziała w końcu.
- Wyglądasz inaczej – odparł. – Chociaż chyba wolę twoje normalne włosy… - oznajmił niespodziewanie, wprawiając ją i siebie w zawstydzenie.
Arthemis zmarszczyła brwi. A po chwili zaśmiała się złowieszczo.
- Chyba powinnam ci podziękować… Jutro będę miała niespodziewaną rozrywkę.
- Czemu? – zapytał zdziwiony.
- Każda dziewczyna jutro będzie zastanawiać się, czy warto mi się narażać komentując mój wygląd… to będzie naprawdę zabawne.
 James się zaśmiał. Mógł się tego po niej spodziewać.
- Dobranoc James – powiedziała, kierując się do schodów do żeńskiego dormitorium.
James poczekał aż zniknie po czym ruszył w kierunku swojego dormitorium przy okazji ściskając dłonią kostki palców przez co wydały dźwięk jakby zostały złamane.
 Fred nie zdawał sobie sprawy jak blisko jest śmierci…
 Fred czekał na niego na schodach.
 James zmrużył oczy i zbliżał się do niego niczym gepard do ofiary.
- Świetnie stary! Naprawdę nieźle! Wcześniej nie widziałem, że Arthemis ma takie nogi! A jako blondynka wygląda super… słuchaj… ja… James… ? James? Pamiętasz, że jesteśmy niemal braćmi, prawda?
 James nadal zbliżał się do niego z morderczymi zamiarami.
- Słuchaj! Naprawdę myślałem, że zalewacie się krwią! Byłem w szoku, kiedy zobaczyłem was…
 Fred przymknął oczy, gdy James zbliżył rękę do jego gardła, ale zamiast tego złapał go za ucho i pociągnął w swoją stronę.
- Odwal jeszcze raz taki numer… a dorobię ci nie tylko głos, ale też ogon i pysk osła, a pewną część twojego ciała transmutuję w coś wręcz przeciwnego…
- Staryy… - wyjąkał Fred, - czy ty aby trochę nie przesadzasz? To był przypadek…
- Jeszcze jeden taki przypadek, a stracisz to, co najbardziej kochasz… - zagroził James i puścił zaczerwienione ucho kuzyna.
- Aleś się zrobił drażliwy… - zachichotał Fred. – Chyba ci potrzeba dziewczyny…
 James posłał mu spojrzenie, po którym natychmiast zamilkł.
- Dobra, dobra… już nic nie mówię…


  I rzeczywiście następnych kilka dni nie było takich złych. Do czasu. A konkretnie wydarzyły się cztery rzeczy, przez które Arthemis ponowiła swoje postanowienie zamordowania Jamesa.
 Pierwsza: gdy weszła do wielkiej Sali mając włosy zaplecione na głowie w kok, żeby były jak najmniej widoczne, jednak były tak jasne, że nic to nie dało. Fred stanął naprzeciwko niej i przykląkł na jedno kolano.
- Wyglądasz pięknie! Odkąd jesteś blondynką, stwierdziłem, że jesteś totalnie w moim typie. Wyjdź za mnie.
Oczywiście jego idiotyczne zachowanie zostało zauważone przez większość uczniów znajdujących się w jadalni. Rozległy się pojedyncze śmiechy.
 Fred miał naprawdę poważną minę. Jednak w jego wzroku czaiły się złośliwe błyski.
 Stojąca za Arthemis Rose, powiedziała groźnie:
- Daj spokój, Fred!
Jednak było już za późno. Arthemis uniosła różdżkę i powiedziała:
- Pilus infectus!
Na oczach wszystkich włosy Freda z krótkiej żołnierskiej szczeciny zmieniły się na fluorescencyjnie niebieskie loki, wydłużyły się do pasa i poskręcały we wdzięczne fale.
- I kto teraz wzbudza większą sensację? – zaćwierkała Arthemis na ucho Fredowi.
 Rose z całych sił próbowała nie śmiać się jednak po chwili zakrywania dłonią ust, dostała napadu histerycznego śmiechu.
- Fred, wyglądasz jak syrenka!
- Co tu się do cholery dzieje?! – rozległ się głos Jamesa. Przedarł się przez tłum otaczający Freda i Arthemis i rozdziawił usta.
- Jezusieńku! Fred, co ci się stało, bracie?!
Fred był nadal w takim szoku, że nic nie odpowiedział. James podniósł wzrok i otworzył ze zdziwienia usta na widok Arthemis.
 - Arthemis, wyglądasz…
- Chcesz wrócić do rozmowy z wczorajszego wieczora? – zapytała słodkim głosikiem.
James się zastanowił.
- Cóż z jednej strony… - zaczął James, przypominając sobie, niektóre skutki wczorajszej kłótni.
 Arthemis uniosła rękę z różdżką.
- Jaki chcesz mieć kolor włosów? – zapytała uprzejmie.
- Rozumiem, że Fred zrobił coś złego? – odparł wymijająco.
- Nie, zachowywał się po prostu jak Fred… Trochę ją zirytował – wyjaśniła Rose. – Poprosił ją o rękę…
 James powoli odwrócił się do Freda.
- Co zrobiłeś?
- To był żart! – krzyknął Fred.
- Jeszcze nie wiecie, że Arthemis nie ma poczucia humoru? – rozległ się głos Albusa siadającego do stołu.
- I kto to mówi? – westchnęła Arthemis i również usiadła, zostawiając Freda wpatrującego się w otaczające jego postać niebieskie loki i Jamesa, który przyglądał mu się w niezbyt przyjemny sposób.
- Arthemis, cofnij to! – nakazał jej groźnie Fred.
- Uważam, że na to zasłużyłeś – stwierdził James, zakładając ręce na piersi.
- Zamknij się! – warknął Fred. – Arthemis, cofnij to!
Arthemis spojrzała na niego przez ramię.
- Dopóki moje włosy nie wrócą do normalnego stanu, twoje również nie…
- Przecież to nie ja ci to zrobiłem!! – krzyknął oburzony.
Arthemis zastanowiła się nad jego słowami i zerknęła na Jamesa. Ten obronnym gestem podniósł ręce do góry.
- Już cię przeprosiłem.
Arthemis zrobiła niezadowoloną minę i wycelowała różdżką we Freda.
- Finite! – mruknęła, a jego włosy zaczęły się gwałtownie kurczyć i zmieniać kolor od niebieskiego przez zielony, żółty, czerwony, pomarańczowy, aż do naturalnego koloru Freda.
 Tak skończyła się pierwsza sprawa.
 Druga była po prostu irytująca.
 Weszła właśnie do klasy transmutacji, gdy profesor Forsythe podniósł głowę znad biurka, a potem zerwał się zza biurka, przewracając krzesło i złapał się za serce.
- Althea!?
Arthemis spuściła znużona głowę, a Albus poklepał ją współczująco po ramieniu.
- To nie jest zabawne, panie profesorze – powiedziała chłodno, idąc w kierunku swojej ławki.
Profesor Forsythe nadal był w wyraźnie widocznym szoku.
- Arthemis? Przysiągłbym, że…  – zapytał histerycznie. – O ile się nie mylę to w szkole zakazane… - dodał, grożąc jej palcem.
- Posiadanie blond włosów jest zakazane? – zapytała, drwiąco parząc na jego złociste kosmyki.
- Nie zmieniaj tematu! Farbowanie włosów jest…
- To nie ja – burknęła, rzucając się nerwowo na krzesło. Przyjrzała się profesorowi. Wyglądał na przerażonego. Nie spodziewała się aż tak panicznej reakcji…
- Jeżeli to nie ty, to czemu tego nie zmienisz? – zapytał, już nieco spokojniej.
- Nic na to nie poradzę. Zaklęcie musi samo minąć… - westchnęła Arthemis.
- Aha… - odpuścił profesor, jednak przez całą lekcję, co chwilę na nią zerkał, jakby widział ducha. Naprawdę ją to irytowało. Trzy razy zwracając się do niej użył imienia jej matki, po czym szybko się poprawiał. Miała szczerą ochotę wyjść z klasy.
 Jednak wytrwała jakoś ten dzień. Miała nadzieję, że czar minie, jednak kładąc się do łóżka nadal wyglądała jak swoja matka.
 Drugiego dnia zaspała, więc nie zdążyła sprawić, żeby jej nowe włosy nie były widoczne. Po prostu włożyła na siebie to, co było najbliżej i pobiegła na lekcje. W efekcie jej włosy wyglądały jak złota fala spływająca na plecy. Za każdym razem, kiedy zerkała w szybę doznawała szoku.
 I to spowodowało trzecią sytuację, która ją lekko mówiąc przeraziła. Po obiedzie szła właśnie do Wieży Gryffindoru, gdzie chciała wymienić książki do popołudniowych lekcji, gdy na siódmym piętrze rozległ się nagle dziewczęcy pisk. Arthemis z różdżką w ręku gotowa na wszystko obejrzała się dookoła, by natrafić prosto na ogarniętą szałem swojego zeszłorocznego wroga – Elizę.
 Arthemis przybrała na twarzy chłodny wyraz.
- Czego chcesz? – zapytała.
- Wyglądasz super! – zapiszczała Eliza, wprawiając Arthemis w zupełne osłupienie. – Mogłybyśmy być teraz siostrami! – odwróciła Arthemis w stronę okna, żeby mogły się przejrzeć w szybie.
 Arthemis zgrzytnęła zębami.
- Musisz tylko zacząć ubierać się bardziej pastelowo, naprawdę te ciemne kolory, w które wciąż jesteś ubrana sprawiają, że wyglądasz groźnie…
Arthemis odetchnęła głęboko próbując się uspokoić.
- Eliza… - zaczęła groźnie.
- Zupełnie zmieniłaś styl… naprawdę nie odważyłabym się na tak gwałtowną zmianę…
Eliza trajkotała nie zważając na to, że Arthemis unosi już różdżkę do góry.
- Eliza, to naprawdę nie jest dobry pomysł – odezwała się nagle Lily. Chwyciła Arthemis za ramiona i odwróciła w stronę wejścia do salonu Gryfonów. – Arthemis, nie jest w dobrym humorze.
- Co ty mówisz? Wygląda świetnie. Mogłaby pozować na okładkę tygodnika „Czarownica”.!
- Lily, zabierz ją stąd – poprosiła cicho Arthemis.
- Tak, już – powiedziała szybko Lily, trochę przerażona zarumienioną teraz twarzą Arthemis.
Gdy Lily zaczęła się kłócić z nic-nie-czającą Elizą, Arthemis zesztywniała pomaszerowała do swojego dormitorium. Nie odpowiadając na pytania Albusa, który siedział z Jamesem przy stoliku, co się stało.
 W końcu dotarła do nich Lily, oddychając ciężko.
- Co się stało Arthemis? – zapytał ją Al.
- Jaka ta Eliza jest tępa… Chyba sobie nie zdaje sprawy z tego, że właśnie ocaliłam jej głowę… - gdy chłopacy patrzyli na nią nie rozumiejąc, wyjaśniła – powiedziała, że ona i nowa Arthemis wyglądają jak siostry, że Arthemis powinna być na okładce jakiegoś szmatławca i jak tylko zacznie nosić jaśniejsze ubrania, podbiją razem szkołę.
- Auć – mruknął Albus.
- Ona mnie zabije – jęknął James patrząc na schody do dormitorium dziewcząt.
Lily pocieszająco poklepała go po ramieniu. Było wielce prawdopodobne, że miał rację.
Tego dnia włosy Arthemis również nie zmieniły koloru.
Jednak dopiero trzeciego dnia szala jej chwiejnego spokoju została przechylona. Stała przy jednym z okiem niedaleko biblioteki, czekając na Rose, która czegoś szukała na eliksiry. Wpatrywała się w błonia, które oświetlało coraz bardziej mdłe światło.
 Usłyszała jakieś szepty. A potem słowa:
- Cześć, maleńka! Może ci w czymś pomóc…
Spokojnie, pomyślała Arthemis. To nie może być skierowane do mnie.
Jednak usłyszała kroki.
- Coś się stało? – usłyszała pewny siebie głos, za sobą. – Może chciałabyś się rozerwać?
- Nie. Dziękuję. – odpowiedziała nadzwyczaj spokojnie.
- Hej, daj spokój, taka ładna dziewczyna nie może być smutna… - chłopak, chwycił ją za ramie i odwrócił do siebie. – Może byśmy się gdzieś razem przeszli?
- Raczej nie… - odparła, wpatrując się w emblematy na jego szacie.
- Nieśmiała? – zachichotał. - Słodziutka, nie udawaj nie dostępnej – mruknął Puchon z zarozumiałym, olśniewającym uśmiechem.
 Arthemis właśnie stwierdziła, że jeżeli dziewczyny się na to łapią, to są naprawdę głupie… Jej cierpliwość, dobiegła końca.
 Podniosła morderczy wzrok na kolesia stojącego przed nią, w momencie gdy ten wyciągnął rękę, żeby odgarnąć jej włosy za ucho i powiedział:
- Lubię blondynki…
- Więc masz pecha – oświadczyła i wbiła mu różdżkę w żebra. – Cofnij się.
- Hej, kwiatuszku – zaśmiał się – chciałem cię tylko wziąć na spacer.
- Ferio! – mruknęła, a chłopak zgiął się w pół, trzymając się za żołądek.
- Nie chcę ci zrobić krzywdy, blondi – mruknął, gdy udało mu się wyprostować i wyjąć różdżkę. – Ale teraz mnie wkurzyłaś…
- Co ty nie powiesz… - mruknęła drwiąco.
- Mal, zostaw ją  - powiedział jeden z niedaleko stojących kumpli Puchona.
- Walnęła mnie – odparł tamten. – Durna baba!
 Różdżka Arthemis świsnęła a chłopak uderzył o ścianę i osunął się po niej.
- Dla własnego bezpieczeństwa, zostań tam… - poradziła mu Arthemis. – A następnym razem zwracaj się z szacunkiem do dziewczyn.
Odwróciła się i ruszyła w kierunku Rose, która stała w drzwiach biblioteki. Jej ramie przeszył nagły ból. Zamrugała zaskoczona. Odwróciła się wolno i uniosła różdżkę.
- Afficio enervis! – powiedziała a srebrzysty pocisk trafił Puchona, który zatoczył się i upadł, jakby nogi nie mogły unieść jego ciężaru. – Mogłeś mnie posłuchać – powiedziała i dodała: -  Zaklęcie nie trwa długo. Do wieczora powinno ci przejść…
 Arthemis odeszła, niesiona wściekłością. Wpadła do Pokoju Wspólnego, mamrocząc po nosem gniewnie, z idąc za nią trochę zaniepokojoną Rose.
- Kwiatuszku? Maleńka? – wyrzucała z siebie te słowa, jak przekleństwa. – Słodziutka?!
- O co jej chodzi? – zapytał cicho James, nachylając się do Rose.
Rose zagryzła wargi.
- Zdaje się, że jakiś koleś chciał ją poderwać – wyjaśniła.
- Co?!!! – krzyknął James.
- Spodobała mu się. Wiesz… Arthemis wygląda zupełnie inaczej w tych włosach.
- Który koleś? – zapytał chłodno James.
- A bo ja wiem? Jakiś puchon… - Rose wzruszyła ramionami. – Ale chyba Arthemis straciła nad sobą panowanie…
 Tymczasem Arthemis stanęła przed Albusem.
- Czy uważasz, że w tych włosach, wyglądam na głupszą? – zapytała gwałtownie.
- Eeee – Albus wyglądał na wyraźnie zaskoczonego tym pytaniem. – Nie? – zaryzykował.
- Czy blondynki są głupsze, łatwiejsze i można je traktować jak pustaki?!
- Nie – odpowiedział szybko.
- Więc czemu wszyscy faceci traktują je, jakby miały na czołach napisane: weź mnie, jestem twoja!?
- Coś w tym jest, Arthemis – zachichotał Fred.
- Zamilcz, jeżeli nie chcesz, żeby wszystkie twoje podboje stały się druzgocącą klęską – powiedziała śmiertelnie poważnie.
 Fred przestał się uśmiechać i wrócił do swoich spraw. Lucas nachylił się do niego.
- Czemu ciągle się jej narażasz? – zapytał.
 Fred przez chwilę się zastanawiał, po czym wzruszył ramionami.
- Po prostu nie mogę się powstrzymać. Szczególnie, iż wiem, że w sumie grozi mi dla zasady.
James stanął przy Arthemis, ale zanim zdążył coś powiedzieć, ta podniosła rękę i powiedziała:
- Nie odzywaj się do mnie. Nie odzywaj się do mnie, dopóki moje włosy nie wrócą do naturalnego stanu…
 James westchnął, przełknął to, co miał do powiedzenia i w ciszy nawinął sobie jeden z kosmyków jej włosów na palec. W tym momencie pukiel zaczął ciemnieć, a całe pasmo poszło za jego śladem.
- Arthemis… - zaczął.
- Powiedziałam, żebyś…
- Patrz – szepnął, pokazując jej lok.
Całe włosy Arthemis zmieniały się mieniąco na jej głowie. W kilka minut nie pozostał na niej nawet najmniejszy jasny włos.
- Dzięki Bogu – westchnęła Arthemis. – To zaczynało być kłopotliwe.
- Ha! I mogę się do ciebie odzywać. To wielka ulga po tych siedmiu sekundach… - powiedział teatralnie James.
- Nie przeginaj – ostrzegła go, jednak on się tylko roześmiał.
- No, to skoro w końcu ze wszystkich opadło napięcie, spowodowane przez groźbę szybkiej śmierci z rąk oszalałej Arthemis, to pewnie ucieszy was wiadomość, że w ten weekend jest wypad do Hogsmead – powiedziała, zbliżając się do nich Lily. – A najważniejsze jest to, że ja też mogę iść! – zapiszczała.
- Serio? – ucieszył się Fred. – Zonku, nadchodzę! Muszę sprawdzić, co szykuje konkurencja w tym roku… A poza tym, mam do załatwienia jedna sprawę… - dodał pogrążając się nagle w myślach.
 Arthemis spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Magiczne Dowcipy Weasleyów – wyjaśnił jej cicho Albus. – Fred jest bardzo zaangażowany w sprawy firmy.
- Fajnie. Miło będzie wejść poza teren szkoły – westchnęła Arthemis. – Idę napisać do ojca, czy czasem coś mu się nie przyda…
 Lily rozmawiając z nią o czymś cicho odeszła do dormitorium. Rose wstała chcąc iść za nimi, ale James złapał ją za rękę.
- Pokażesz mi kto to był – powiedział cicho.
- Co? – nie zrozumiała Rose.
- Chcę, żebyś mi pokazała, który to był Puchon – powtórzył.
- Jezu, James, odpuść – odparł, wyrywając rękę z uścisku. – Myślisz, że Arthemis tak po prostu to zostawiła? Nie wiem, czy koleś się do tej pory pozbierał…

 I odeszła z dziewczynami, zostawiając James ze zmarszczonymi brwiami.

6 komentarzy:

  1. Na oczach wszystkich włosy Freda z rudych zmieniły się na fluorescencyjnie niebieskie, wydłużyły się do pasa i poskręcały we wdzięczne fale.-- Ze tak powiem kolor włosów freda został zmieniony :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Sprawdziłam dokładnie pierwszą część pod tym względem, ale drugiej widocznie nie. W pierwotnej wersji Fred był długowłosym rudzielcem! :D Już poprawiam.

      Usuń
  2. Rozdział doprowadzający do łez ze śmiechu :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    och James i ten kawał,  choć Arthemis sie nie spodobał, jaki zazdrosny bywa, ale pytanie Foryshe uczy transmutacj? bo wydawało mi się, że obrony...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka,
    wspaniale, James ten twój kawa nie spodobał się Arthemis, ocho jaki zazdrosny bywa, ale mam pytanko Foryshe uczy transmutacji? bo mi w głowie kotłuje się myśl, że była mowa o obronie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  5. Fosythe uczy Obrony przed czarną magią. Może w którymś miejscu się przejęzyczyłam.

    OdpowiedzUsuń