Dzięki Bogu
wszystko wróciło do normy. Arthemis już więcej nie miała tak podłego dnia jak
pierwszy w szkole. Ani tak głupiego snu. Nie doszło do żadnej więcej kłótni.
Lily coraz lepiej wychodziło opanowywanie się, a Albus chyba już przyzwyczaił
się do myśli, że dziewczyna przestała być jego maleńką siostrzyczką. Fred
natomiast plótł pajęczą sieć, do której w końcu miała się złapać śliczna panna
Tores. Lucas męczył ich morderczymi treningami dwa razy w tygodniu chociaż był
dopiero wrzesień używając swojego nowego gwizdka, ale w sumie wszyscy już się
do tego przyzwyczaili. Nawet niektóre zadania z transmutacji jej zaczęły
wychodzić.
Jednak nie tylko ona nie zapomniała o tamtym
pierwszym dniu. Przekonała się o tym już w pod koniec września.
Siedziała późnym wieczorem w prawie
opustoszałym pokoju wspólnym, z biednym Albusem, który próbował jej wytłumaczyć
nowy eliksir, który mieli uwarzyć na następnej lekcji, gdy podszedł do niej
James i od niechcenia włożył jej na głowę szkolną tiarę, ze słowami:
- Cześć, piękna!
- Cześć -
odparła spokojnie i zwyczajnie zdjęła czapkę z włosów. – Chciałam cię zapytać o
to, co mieliśmy wczoraj na transmutacji…
- Tak? – zapytał
uprzejmie James, więc Arthemis dopiero po chwili zrozumiała, że krztusi się ze
śmiechu. Spojrzała na niego jak na totalnego tępaka.
- Co cię tak
bawi?
- Ależ absolutnie
nic – zapewnił z rozmachem, jednak po chwili nie wytrzymał i wybuchnął
śmiechem.
- Twój brat
sfiksował – oznajmiła z pewnością w głosie Albusowi, Arthemis.
Jednak Albus patrzył na nią z rozdziawionymi
ustami, jakby wyrosła jej druga głowa.
- Do cholery, co
jest?! – zapytała sfrustrowana, zrywając się z krzesła.
Wtedy jej wzrok padł na odbicie w szybie. Jej
oczy wyszły z orbit. A na ustach zamarł krzyk.
Miała blond włosy.
- I to, moja
droga, jest dobry żart – zachichotał James. – Idealna zemsta za przyklejenie
mnie do ściany i tę uroczą pobudkę…
Ale Arthemis nie odpowiedziała. Nadal
wpatrując się z przerażeniem w szybę, bezgłośnie poruszała ustami, jak ryba
wyjęta z wody.
- Arthemis? –
zapytał zaniepokojony Albus.
Arthemis jakby w
zwolnionym tempie odwróciła się w kierunku James.
- Nie potrzebuje
czarów – powiedziała szeptem. – Zabiję cię gołymi rękami!!!
I rzuciła się na
Jamesa. Przelecieli przez kanapę i wylądowali na podłodze.
- I ona mnie
uczy opanowania… - westchnęła Lily, z niedowierzaniem kręcąc głową.
- Musisz
przyznać, że to wyjątkowa sytuacja… - odparł jej Albus.
- No nie wiem…
ja czasami chciałabym zmienić kolor włosów…
A na podłodze James, próbując nie zranić
Arthemis, chronił się przed jej paznokciami, pięściami i zębami. Na w pół się
śmiejąc, na w pół jęcząc, próbował przemówić jej do rozsądku.
- Przecież nic
takiego się nie stało… Arthemis… uspokój się… to, co robisz jest… natychmiast…
I nagle rozległ
się jego wrzask bólu.
- Ugryzłaś mnie!
– krzyknął z niedowierzaniem.
- To jeszcze
nic! Ja ci pokażę, ty imbecylu! Jak mogłeś!? – Arthemis zaczęła chaotycznie go
kopać.
Stojący nad nim
Albus i Lily, patrzyli na to zafascynowani.
- Może
powinniśmy ich rozdzielić? – zapytał z wahaniem Albus.
- Ja tam wolę
się cofnąć – odparł Lily, robiąc kilka kroków do tyłu. – Bo Arthemis wygląda
jakby miała zaraz wysadzić wieżę w powietrze.
- Taak… odwrót
to chyba dobry pomysł – zgodził się z nią Albus, cofając się powoli w kierunku
swojego dormitorium. – W końcu to James ją wkurzył. Niech sobie teraz z nią
radzi…
Na ziemi James próbował wydostać się z
plątaniny nóg i rąk Arthemis. Dostał bolesny cios w wątrobę, przez co na chwilę
stracił oddech. Gdy go odzyskał, był już naprawdę zirytowany.
Może i Arthemis dorównywała mu magicznymi
umiejętnościami, ale fizycznie był od niej silniejszy. Zablokował jej nogi i
zanim się zorientowała trzymał jej nadgarstki przyciśnięte do podłogi, ściśle
przygniatając ją własnym ciałem.
- Dosyć! –
rozkazał ostro.
Zszokowana
nagłym obrotem sytuacji Arthemis na chwilę zaniemówiła i znieruchomiała. Potem
znowu zaczęła się wyrywać.
- Masz to
natychmiast cofnąć! – krzyknęła.
- Uspokój się! –
nakazał ponownie James, ściskając mocniej jej nadgarstki.
Gdy w końcu
przestała z nim walczyć, odetchnął głęboko i zapytał z troską:
- Uderzyłaś się
gdzieś?
Spojrzała na niego tak, że od samego jej
spojrzenia powinien paść martwy.
- Masz to
cofnąć! – powiedziała lodowatym głosem.
- Widząc twoją
reakcję, wierz mi, że chciałbym, jednak z przykrością stwierdzam, że nie mogę –
oznajmił James.
- ŻE, CO?!
- Cóż, z tego co
mówił wujek George, zaklęcie w końcu samo minie…To jego nowy gadżet.
Arthemis
zatrzęsła się ze złości.
- Naprawdę cię
przepraszam. Nie sądziłem, że się aż tak wściekniesz… - przyznał skruszony
James.
- Nie sądziłeś,
że… - Arthemis zaniemówiła, patrząc na górującego nad nią Jamesa, próbowała
wyswobodzić ręce z jego uścisku. – Przefarbowałeś mi włosy, idioto!!
- Przecież to
minie… - uspokoił ją James.
- Wyglądam jak…
jak…
Działo się z nią
coś dziwnego. Nie mogła wykrztusić słowa. I w błyskawicznym tempie jej złość
malała, gdy James wpatrywał się w nią łagodnym spojrzeniem brązowych oczu,
przez co czuła się jak zahipnotyzowana. Uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy nie
była tak blisko niego.
James nagle zdał sobie sprawę, że ich ciała
ściśle do siebie przylegają. Mógł wyraźnie wyczuć klatkę piersiową Arthemis
unoszącą się w niespokojnym oddechu. Poczuł gwałtowne uderzenie gorąca w całym
ciele, gdy po raz kolejny delikatnie poruszyła się, w próbie uwolnienia.
- Arthemis… -
szepnął.
Arthemis
przestała próbować się uwolnić.
- Co? –
odszepnęła.
James nachylił
się do niej, ich usta dzieliły centymetry…
- Hej, Albus
powiedział, że się bijecie, więc przyleciałem zobaczyć, czy nie trzeba któregoś
zabandażować – powiedział, przybiegając do nich Fred. Otworzył szeroko oczy na
ich widok.
James z szczerym zamiarem zamordowania go,
posłał mu spojrzenie z samego dna piekieł. Fred przełknął głośno ślinę i posłał
mu przepraszające spojrzenie. Zaczął się wolno wycofywać, lecz na końcu zakwitł
na jego ustach zadowolony uśmiech, jakby czegoś Jamesowi gratulował.
James naprawdę nie mógł w to uwierzyć. Jak
można mieć takiego pecha?!
Westchnął ciężko i podniósł się. Wyciągnął
rękę do Arthemis, żeby pomóc jej wstać. Nie był na tyle naiwny, żeby sądzić, że
da się jeszcze uratować chwilę.
Arthemis odwróciła od niego wzrok i ponownie
spojrzała w szybę.
- Kiedy to zejdzie?
– zapytała z westchnieniem.
James zrobił przepraszającą minę.
- Wujek George
mówi, że zaklęcie trwa od jednego do pięciu dni.
- Poczekaj aż
wymyślę dostatecznie dobrą karę – powiedziała groźnie wskazując na niego
palcem. Znowu ze smutną miną spojrzała na siebie w szybkie. Przeczesała włosy
palcami.
- Nie
dokończyłaś – powiedział nagle. – Powiedziałaś, że wyglądasz jak ktoś? Jak kto?
Arthemis
zaśmiała się smutno.
- Żeby zrobić na
złość mojej babce, moja matka przez trzy lata farbowała sobie włosy. Babcie
doprowadzało to do szału. A mój ojciec się w niej wtedy zakochał… - wzruszyła
ramionami. – Masz rację, że nie potrzebnie się wściekłam…
- Ugryzłaś mnie
– powiedział James nadal w lekkim szoku, gdy o tym pomyślał.
Arthemis roześmiała się na głos.
- Nie wyglądam
tak źle – powiedziała w końcu.
- Wyglądasz
inaczej – odparł. – Chociaż chyba wolę twoje normalne włosy… - oznajmił
niespodziewanie, wprawiając ją i siebie w zawstydzenie.
Arthemis
zmarszczyła brwi. A po chwili zaśmiała się złowieszczo.
- Chyba powinnam
ci podziękować… Jutro będę miała niespodziewaną rozrywkę.
- Czemu? –
zapytał zdziwiony.
- Każda
dziewczyna jutro będzie zastanawiać się, czy warto mi się narażać komentując
mój wygląd… to będzie naprawdę zabawne.
James się zaśmiał. Mógł się tego po niej
spodziewać.
- Dobranoc James
– powiedziała, kierując się do schodów do żeńskiego dormitorium.
James poczekał
aż zniknie po czym ruszył w kierunku swojego dormitorium przy okazji ściskając
dłonią kostki palców przez co wydały dźwięk jakby zostały złamane.
Fred nie zdawał sobie sprawy jak blisko jest
śmierci…
Fred czekał na niego na schodach.
James zmrużył oczy i zbliżał się do niego
niczym gepard do ofiary.
- Świetnie
stary! Naprawdę nieźle! Wcześniej nie widziałem, że Arthemis ma takie nogi! A
jako blondynka wygląda super… słuchaj… ja… James… ? James? Pamiętasz, że
jesteśmy niemal braćmi, prawda?
James nadal zbliżał się do niego z morderczymi
zamiarami.
- Słuchaj!
Naprawdę myślałem, że zalewacie się krwią! Byłem w szoku, kiedy zobaczyłem was…
Fred przymknął oczy, gdy James zbliżył rękę do
jego gardła, ale zamiast tego złapał go za ucho i pociągnął w swoją stronę.
- Odwal jeszcze
raz taki numer… a dorobię ci nie tylko głos, ale też ogon i pysk osła, a pewną
część twojego ciała transmutuję w coś wręcz przeciwnego…
- Staryy… -
wyjąkał Fred, - czy ty aby trochę nie przesadzasz? To był przypadek…
- Jeszcze jeden
taki przypadek, a stracisz to, co najbardziej kochasz… - zagroził James i
puścił zaczerwienione ucho kuzyna.
- Aleś się
zrobił drażliwy… - zachichotał Fred. – Chyba ci potrzeba dziewczyny…
James posłał mu spojrzenie, po którym
natychmiast zamilkł.
- Dobra, dobra…
już nic nie mówię…
I rzeczywiście następnych kilka dni nie było
takich złych. Do czasu. A konkretnie wydarzyły się cztery rzeczy, przez które
Arthemis ponowiła swoje postanowienie zamordowania Jamesa.
Pierwsza: gdy weszła do wielkiej Sali mając
włosy zaplecione na głowie w kok, żeby były jak najmniej widoczne, jednak były
tak jasne, że nic to nie dało. Fred stanął naprzeciwko niej i przykląkł na
jedno kolano.
- Wyglądasz
pięknie! Odkąd jesteś blondynką, stwierdziłem, że jesteś totalnie w moim typie.
Wyjdź za mnie.
Oczywiście jego
idiotyczne zachowanie zostało zauważone przez większość uczniów znajdujących
się w jadalni. Rozległy się pojedyncze śmiechy.
Fred miał naprawdę poważną minę. Jednak w jego
wzroku czaiły się złośliwe błyski.
Stojąca za Arthemis Rose, powiedziała groźnie:
- Daj spokój,
Fred!
Jednak było już
za późno. Arthemis uniosła różdżkę i powiedziała:
- Pilus infectus!
Na oczach
wszystkich włosy Freda z krótkiej żołnierskiej szczeciny zmieniły się na fluorescencyjnie niebieskie loki,
wydłużyły się do pasa i poskręcały we wdzięczne fale.
- I kto teraz
wzbudza większą sensację? – zaćwierkała Arthemis na ucho Fredowi.
Rose z całych sił próbowała nie śmiać się
jednak po chwili zakrywania dłonią ust, dostała napadu histerycznego śmiechu.
- Fred,
wyglądasz jak syrenka!
- Co tu się do
cholery dzieje?! – rozległ się głos Jamesa. Przedarł się przez tłum otaczający
Freda i Arthemis i rozdziawił usta.
- Jezusieńku!
Fred, co ci się stało, bracie?!
Fred był nadal w
takim szoku, że nic nie odpowiedział. James podniósł wzrok i otworzył ze
zdziwienia usta na widok Arthemis.
- Arthemis, wyglądasz…
- Chcesz wrócić
do rozmowy z wczorajszego wieczora? – zapytała słodkim głosikiem.
James się
zastanowił.
- Cóż z jednej
strony… - zaczął James, przypominając sobie, niektóre skutki wczorajszej
kłótni.
Arthemis uniosła rękę z różdżką.
- Jaki chcesz
mieć kolor włosów? – zapytała uprzejmie.
- Rozumiem, że
Fred zrobił coś złego? – odparł wymijająco.
- Nie,
zachowywał się po prostu jak Fred… Trochę ją zirytował – wyjaśniła Rose. –
Poprosił ją o rękę…
James powoli odwrócił się do Freda.
- Co zrobiłeś?
- To był żart! –
krzyknął Fred.
- Jeszcze nie
wiecie, że Arthemis nie ma poczucia humoru? – rozległ się głos Albusa
siadającego do stołu.
- I kto to mówi?
– westchnęła Arthemis i również usiadła, zostawiając Freda wpatrującego się w
otaczające jego postać niebieskie loki i Jamesa, który przyglądał mu się w
niezbyt przyjemny sposób.
- Arthemis,
cofnij to! – nakazał jej groźnie Fred.
- Uważam, że na
to zasłużyłeś – stwierdził James, zakładając ręce na piersi.
- Zamknij się! –
warknął Fred. – Arthemis, cofnij to!
Arthemis
spojrzała na niego przez ramię.
- Dopóki moje
włosy nie wrócą do normalnego stanu, twoje również nie…
- Przecież to
nie ja ci to zrobiłem!! – krzyknął oburzony.
Arthemis
zastanowiła się nad jego słowami i zerknęła na Jamesa. Ten obronnym gestem
podniósł ręce do góry.
- Już cię
przeprosiłem.
Arthemis zrobiła
niezadowoloną minę i wycelowała różdżką we Freda.
- Finite! –
mruknęła, a jego włosy zaczęły się gwałtownie kurczyć i zmieniać kolor od
niebieskiego przez zielony, żółty, czerwony, pomarańczowy, aż do naturalnego
koloru Freda.
Tak skończyła się pierwsza sprawa.
Druga była po prostu irytująca.
Weszła właśnie do klasy transmutacji, gdy
profesor Forsythe podniósł głowę znad biurka, a potem zerwał się zza biurka,
przewracając krzesło i złapał się za serce.
- Althea!?
Arthemis
spuściła znużona głowę, a Albus poklepał ją współczująco po ramieniu.
- To nie jest
zabawne, panie profesorze – powiedziała chłodno, idąc w kierunku swojej ławki.
Profesor
Forsythe nadal był w wyraźnie widocznym szoku.
- Arthemis?
Przysiągłbym, że… – zapytał
histerycznie. – O ile się nie mylę to w szkole zakazane… - dodał, grożąc jej
palcem.
- Posiadanie
blond włosów jest zakazane? – zapytała, drwiąco parząc na jego złociste
kosmyki.
- Nie zmieniaj
tematu! Farbowanie włosów jest…
- To nie ja –
burknęła, rzucając się nerwowo na krzesło. Przyjrzała się profesorowi. Wyglądał
na przerażonego. Nie spodziewała się aż tak panicznej reakcji…
- Jeżeli to nie
ty, to czemu tego nie zmienisz? – zapytał, już nieco spokojniej.
- Nic na to nie
poradzę. Zaklęcie musi samo minąć… - westchnęła Arthemis.
- Aha… -
odpuścił profesor, jednak przez całą lekcję, co chwilę na nią zerkał, jakby
widział ducha. Naprawdę ją to irytowało. Trzy razy zwracając się do niej użył
imienia jej matki, po czym szybko się poprawiał. Miała szczerą ochotę wyjść z
klasy.
Jednak wytrwała jakoś ten dzień. Miała
nadzieję, że czar minie, jednak kładąc się do łóżka nadal wyglądała jak swoja
matka.
Drugiego dnia zaspała, więc nie zdążyła
sprawić, żeby jej nowe włosy nie były widoczne. Po prostu włożyła na siebie to,
co było najbliżej i pobiegła na lekcje. W efekcie jej włosy wyglądały jak złota
fala spływająca na plecy. Za każdym razem, kiedy zerkała w szybę doznawała
szoku.
I to spowodowało trzecią sytuację, która ją
lekko mówiąc przeraziła. Po obiedzie szła właśnie do Wieży Gryffindoru, gdzie
chciała wymienić książki do popołudniowych lekcji, gdy na siódmym piętrze
rozległ się nagle dziewczęcy pisk. Arthemis z różdżką w ręku gotowa na wszystko
obejrzała się dookoła, by natrafić prosto na ogarniętą szałem swojego
zeszłorocznego wroga – Elizę.
Arthemis przybrała na twarzy chłodny wyraz.
- Czego chcesz?
– zapytała.
- Wyglądasz
super! – zapiszczała Eliza, wprawiając Arthemis w zupełne osłupienie. –
Mogłybyśmy być teraz siostrami! – odwróciła Arthemis w stronę okna, żeby mogły
się przejrzeć w szybie.
Arthemis zgrzytnęła zębami.
- Musisz tylko
zacząć ubierać się bardziej pastelowo, naprawdę te ciemne kolory, w które wciąż
jesteś ubrana sprawiają, że wyglądasz groźnie…
Arthemis
odetchnęła głęboko próbując się uspokoić.
- Eliza… -
zaczęła groźnie.
- Zupełnie
zmieniłaś styl… naprawdę nie odważyłabym się na tak gwałtowną zmianę…
Eliza trajkotała
nie zważając na to, że Arthemis unosi już różdżkę do góry.
- Eliza, to
naprawdę nie jest dobry pomysł – odezwała się nagle Lily. Chwyciła Arthemis za
ramiona i odwróciła w stronę wejścia do salonu Gryfonów. – Arthemis, nie jest w
dobrym humorze.
- Co ty mówisz?
Wygląda świetnie. Mogłaby pozować na okładkę tygodnika „Czarownica”.!
- Lily, zabierz
ją stąd – poprosiła cicho Arthemis.
- Tak, już –
powiedziała szybko Lily, trochę przerażona zarumienioną teraz twarzą Arthemis.
Gdy Lily zaczęła
się kłócić z nic-nie-czającą Elizą, Arthemis zesztywniała pomaszerowała do
swojego dormitorium. Nie odpowiadając na pytania Albusa, który siedział z
Jamesem przy stoliku, co się stało.
W końcu dotarła do nich Lily, oddychając
ciężko.
- Co się stało
Arthemis? – zapytał ją Al.
- Jaka ta Eliza
jest tępa… Chyba sobie nie zdaje sprawy z tego, że właśnie ocaliłam jej głowę…
- gdy chłopacy patrzyli na nią nie rozumiejąc, wyjaśniła – powiedziała, że ona
i nowa Arthemis wyglądają jak siostry, że Arthemis powinna być na okładce
jakiegoś szmatławca i jak tylko zacznie nosić jaśniejsze ubrania, podbiją razem
szkołę.
- Auć – mruknął
Albus.
- Ona mnie
zabije – jęknął James patrząc na schody do dormitorium dziewcząt.
Lily
pocieszająco poklepała go po ramieniu. Było wielce prawdopodobne, że miał
rację.
Tego dnia włosy Arthemis
również nie zmieniły koloru.
Jednak dopiero
trzeciego dnia szala jej chwiejnego spokoju została przechylona. Stała przy
jednym z okiem niedaleko biblioteki, czekając na Rose, która czegoś szukała na
eliksiry. Wpatrywała się w błonia, które oświetlało coraz bardziej mdłe
światło.
Usłyszała jakieś szepty. A potem słowa:
- Cześć,
maleńka! Może ci w czymś pomóc…
Spokojnie,
pomyślała Arthemis. To nie może być skierowane do mnie.
Jednak usłyszała
kroki.
- Coś się stało?
– usłyszała pewny siebie głos, za sobą. – Może chciałabyś się rozerwać?
- Nie. Dziękuję.
– odpowiedziała nadzwyczaj spokojnie.
- Hej, daj
spokój, taka ładna dziewczyna nie może być smutna… - chłopak, chwycił ją za
ramie i odwrócił do siebie. – Może byśmy się gdzieś razem przeszli?
- Raczej nie… -
odparła, wpatrując się w emblematy na jego szacie.
- Nieśmiała? –
zachichotał. - Słodziutka, nie udawaj nie dostępnej – mruknął Puchon z zarozumiałym,
olśniewającym uśmiechem.
Arthemis właśnie stwierdziła, że jeżeli
dziewczyny się na to łapią, to są naprawdę głupie… Jej cierpliwość, dobiegła
końca.
Podniosła morderczy wzrok na kolesia stojącego
przed nią, w momencie gdy ten wyciągnął rękę, żeby odgarnąć jej włosy za ucho i
powiedział:
- Lubię
blondynki…
- Więc masz
pecha – oświadczyła i wbiła mu różdżkę w żebra. – Cofnij się.
- Hej,
kwiatuszku – zaśmiał się – chciałem cię tylko wziąć na spacer.
- Ferio! – mruknęła,
a chłopak zgiął się w pół, trzymając się za żołądek.
- Nie chcę ci
zrobić krzywdy, blondi – mruknął, gdy udało mu się wyprostować i wyjąć różdżkę.
– Ale teraz mnie wkurzyłaś…
- Co ty nie
powiesz… - mruknęła drwiąco.
- Mal, zostaw
ją - powiedział jeden z niedaleko
stojących kumpli Puchona.
- Walnęła mnie –
odparł tamten. – Durna baba!
Różdżka Arthemis świsnęła a chłopak uderzył o
ścianę i osunął się po niej.
- Dla własnego
bezpieczeństwa, zostań tam… - poradziła mu Arthemis. – A następnym razem zwracaj
się z szacunkiem do dziewczyn.
Odwróciła się i
ruszyła w kierunku Rose, która stała w drzwiach biblioteki. Jej ramie przeszył
nagły ból. Zamrugała zaskoczona. Odwróciła się wolno i uniosła różdżkę.
- Afficio
enervis! – powiedziała a srebrzysty pocisk trafił Puchona, który zatoczył się i
upadł, jakby nogi nie mogły unieść jego ciężaru. – Mogłeś mnie posłuchać –
powiedziała i dodała: - Zaklęcie nie
trwa długo. Do wieczora powinno ci przejść…
Arthemis odeszła, niesiona wściekłością.
Wpadła do Pokoju Wspólnego, mamrocząc po nosem gniewnie, z idąc za nią trochę
zaniepokojoną Rose.
- Kwiatuszku?
Maleńka? – wyrzucała z siebie te słowa, jak przekleństwa. – Słodziutka?!
- O co jej
chodzi? – zapytał cicho James, nachylając się do Rose.
Rose zagryzła
wargi.
- Zdaje się, że
jakiś koleś chciał ją poderwać – wyjaśniła.
- Co?!!! –
krzyknął James.
- Spodobała mu
się. Wiesz… Arthemis wygląda zupełnie inaczej w tych włosach.
- Który koleś? –
zapytał chłodno James.
- A bo ja wiem?
Jakiś puchon… - Rose wzruszyła ramionami. – Ale chyba Arthemis straciła nad
sobą panowanie…
Tymczasem Arthemis stanęła przed Albusem.
- Czy uważasz,
że w tych włosach, wyglądam na głupszą? – zapytała gwałtownie.
- Eeee – Albus
wyglądał na wyraźnie zaskoczonego tym pytaniem. – Nie? – zaryzykował.
- Czy blondynki
są głupsze, łatwiejsze i można je traktować jak pustaki?!
- Nie –
odpowiedział szybko.
- Więc czemu
wszyscy faceci traktują je, jakby miały na czołach napisane: weź mnie, jestem
twoja!?
- Coś w tym
jest, Arthemis – zachichotał Fred.
- Zamilcz,
jeżeli nie chcesz, żeby wszystkie twoje podboje stały się druzgocącą klęską –
powiedziała śmiertelnie poważnie.
Fred przestał się uśmiechać i wrócił do swoich
spraw. Lucas nachylił się do niego.
- Czemu ciągle
się jej narażasz? – zapytał.
Fred przez chwilę się zastanawiał, po czym
wzruszył ramionami.
- Po prostu nie
mogę się powstrzymać. Szczególnie, iż wiem, że w sumie grozi mi dla zasady.
James stanął
przy Arthemis, ale zanim zdążył coś powiedzieć, ta podniosła rękę i
powiedziała:
- Nie odzywaj
się do mnie. Nie odzywaj się do mnie, dopóki moje włosy nie wrócą do
naturalnego stanu…
James westchnął, przełknął to, co miał do
powiedzenia i w ciszy nawinął sobie jeden z kosmyków jej włosów na palec. W tym
momencie pukiel zaczął ciemnieć, a całe pasmo poszło za jego śladem.
- Arthemis… -
zaczął.
- Powiedziałam,
żebyś…
- Patrz –
szepnął, pokazując jej lok.
Całe włosy
Arthemis zmieniały się mieniąco na jej głowie. W kilka minut nie pozostał na
niej nawet najmniejszy jasny włos.
- Dzięki Bogu –
westchnęła Arthemis. – To zaczynało być kłopotliwe.
- Ha! I mogę się
do ciebie odzywać. To wielka ulga po tych siedmiu sekundach… - powiedział
teatralnie James.
- Nie przeginaj
– ostrzegła go, jednak on się tylko roześmiał.
- No, to skoro w końcu ze wszystkich opadło napięcie, spowodowane przez groźbę szybkiej śmierci z rąk oszalałej Arthemis, to pewnie ucieszy was wiadomość, że w ten weekend jest wypad do Hogsmead – powiedziała, zbliżając się do nich Lily. – A najważniejsze jest to, że ja też mogę iść! – zapiszczała.
- No, to skoro w końcu ze wszystkich opadło napięcie, spowodowane przez groźbę szybkiej śmierci z rąk oszalałej Arthemis, to pewnie ucieszy was wiadomość, że w ten weekend jest wypad do Hogsmead – powiedziała, zbliżając się do nich Lily. – A najważniejsze jest to, że ja też mogę iść! – zapiszczała.
- Serio? –
ucieszył się Fred. – Zonku, nadchodzę! Muszę sprawdzić, co szykuje konkurencja
w tym roku… A poza tym, mam do załatwienia jedna sprawę… - dodał pogrążając się
nagle w myślach.
Arthemis spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Magiczne Dowcipy
Weasleyów – wyjaśnił jej cicho Albus. – Fred jest bardzo zaangażowany w sprawy
firmy.
- Fajnie. Miło
będzie wejść poza teren szkoły – westchnęła Arthemis. – Idę napisać do ojca,
czy czasem coś mu się nie przyda…
Lily rozmawiając z nią o czymś cicho odeszła
do dormitorium. Rose wstała chcąc iść za nimi, ale James złapał ją za rękę.
- Pokażesz mi
kto to był – powiedział cicho.
- Co? – nie
zrozumiała Rose.
- Chcę, żebyś mi
pokazała, który to był Puchon – powtórzył.
- Jezu, James,
odpuść – odparł, wyrywając rękę z uścisku. – Myślisz, że Arthemis tak po prostu
to zostawiła? Nie wiem, czy koleś się do tej pory pozbierał…
I odeszła z dziewczynami, zostawiając James ze
zmarszczonymi brwiami.
Na oczach wszystkich włosy Freda z rudych zmieniły się na fluorescencyjnie niebieskie, wydłużyły się do pasa i poskręcały we wdzięczne fale.-- Ze tak powiem kolor włosów freda został zmieniony :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzięki! Sprawdziłam dokładnie pierwszą część pod tym względem, ale drugiej widocznie nie. W pierwotnej wersji Fred był długowłosym rudzielcem! :D Już poprawiam.
UsuńRozdział doprowadzający do łez ze śmiechu :D
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńoch James i ten kawał, choć Arthemis sie nie spodobał, jaki zazdrosny bywa, ale pytanie Foryshe uczy transmutacj? bo wydawało mi się, że obrony...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, James ten twój kawa nie spodobał się Arthemis, ocho jaki zazdrosny bywa, ale mam pytanko Foryshe uczy transmutacji? bo mi w głowie kotłuje się myśl, że była mowa o obronie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Fosythe uczy Obrony przed czarną magią. Może w którymś miejscu się przejęzyczyłam.
OdpowiedzUsuń