środa, 24 stycznia 2018

Strażnicy z Zakazanego Lasu (Rok V, Rozdział 3)

Następnego ranka o świcie Arthemis, biorąc swój niezbędny sprzęt, cicho, żeby nie obudzić Rose i Lily otworzyła drzwi na korytarz.
 Gdy nacisnęła już klamkę usłyszała:
- Nie mogę uwierzyć, że nawet ty jesteś przeciwko mnie.
 Arthemis powoli się odwróciła. Lily siedziała na łóżku i wpatrywała się w nią oskarżycielsko. Arthemis westchnęła.
- Dobrze wiesz, że i tak by mnie przegłosowali. Twoi bracia są uparci jak muły…
- Są nadopiekuńczy i złośliwi! Z resztą gdybyś stanęła po mojej stronie, to James też by się zgodził.
 Arthemis uniosła brew.
- A co to niby ma znaczyć?
Lily spojrzała na nią drwiąco.
-  Nie mów mi, że nie zdajesz sobie sprawy, że jesteś jedyną osobą, która jest w stanie namówić do czegoś Jamesa…
 Arthemis ze zdziwienia opadły ręce i spojrzała tępo na Lily.
- Ale dlaczego?
 Lily zrobiła upartą minę.
- Ty nie chcesz mnie zabrać, to ja ci nie powiem.
Arthemis uśmiechnęła się drwiąco.
- Z tym, że ty naprawdę chcesz iść, a ja tak naprawdę jestem średnio ciekawa o czym mówisz.
 Posłała jej w powietrzu buziaka, a gdy Lily sfrustrowana rzuciła poduszką w jej kierunku zniknęła szybko za drzwiami.
 Kręcąc głową ze śmiechem, cicho zeszła na dół po schodach. Rozejrzała się zdziwiona po Pokoju Wspólnym, bo jeszcze żadnego z chłopaków nie było.
 Z zawziętą miną ruszyła po schodach do dormitorium chłopców. Naprawdę nie lubiła, gdy ktoś psuł wcześniej ustalony plan. Skoro ona wstała tak wcześnie, to oni też powinni.
 Po drodze wpadła na zaspanego przecierającego oczy Albusa.
- Gdzie pozostali?- zapytała.
- Pewnie jeszcze w łóżkach.
Usłyszeli kroki na korytarzu i za Albusem pojawiła się Fred z jak zwykle nieodłącznym, pewnym siebie uśmiechem.
- Hej? Gdzie reszta?
 Arthemis z groźną miną popatrzyła na drzwi do sypialni Jamesa i Lucasa. Na jej ustach zakwitł wyjątkowo złośliwy uśmiech. Powoli wyjęła różdżkę.
- Zostawcie to mnie… - powiedziała cicho.
 Fred zachichotał i szepnął Albusowi na ucho:
- Muszę to zobaczyć.
- Arthemis nie jest cierpliwą osobą – odparł z westchnieniem Albus.
 Arthemis otworzyła drzwi do dormitorium chłopców, po czym podeszła do dwóch ostatnich łóżek w sypialni. Odsłoniła kurtyny wokół łóżka James i stanęła sobie spokojnie obok.
- Trzeba było wstać na czas – zaśpiewała do siebie, patrząc na śpiącego w najlepsze Jamesa. Uniosła różdżkę. – Levicorpus!!
 Rozległ się huk, a James wyleciał w powietrze i zawisł do góry nogami pod sufitem. Gwałtownie rozbudzony wierzgał wszystkimi kończynami przez chwilę.
W tym czasie pozostali chłopcy w dormitorium zdążyli z krzykiem zerwać się z łóżek i zdziwieni rozglądali się, co narobiło takiego hałasu. Lucas właśnie podnosił się z podłogi, na którą spadł, gdy próbował wyplątać się z kołdry.
 W powietrzu James przestał się kręcić i znieruchomiał. Zmróżył oczy, a w jego spojrzeniu pojawiły się groźne błyski.
- Ty… - wyszeptał, patrząc morderczym wzrokiem na Arthemis, która niczym uczennicą najlepszej szkoły dobrych manier splotła palce i spokojnie czekała.
- Dzień dobry, James – powiedziała grzecznie. – Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że powinniśmy być za pięć minut u Hagrida…
 Rozległy się chichoty, a Fred otwarcie ryczał ze śmiechu.
- Arthemis! Czyś ty zwariowała?! – krzyknął James.
- Ktoś musiał cię obudzić – oznajmiła spokojnie.
- A nie mogłaś mną po prostu potrząsnąć? – warknął. – Natychmiast mnie opuść.
- W twoim przypadku zwykłe potrząsanie nie wystarcza – odparła i machnęła różdżką, a James wylądował na łóżku.
- Och, zapłacisz mi za to – mruknął. – Niech tylko wymyślę odpowiednią zemstę…
- Przestań marudzić i ubieraj się. Trzeba było wstać na czas. Hagrid już na nas czeka…
- Lucas, też zaspał – poskarżył się James i zwlókł się z łóżka.
Na twarzy Arthemis pojawił się wyjątkowo chochlikowaty uśmiech.
- Wiem – mruknęła i skierowała się do wyjścia.
Lucas westchnął z ulgą, gdy Arthemis była przy drzwiach. Arthemis usłyszała to i przystanęła. Na oślep wycelowała za plecy i mruknęła:
- Levicorpus!
A Lucas z krzykiem wylądował pod sufitem jak przed chwilą James.
- Sprawiedliwość musi być – mruknęła Arthemis, mijając Albusa.
- Arthemis, naprawdę cieszę się, że wyjątkowo dzisiaj nie zaspałem – zachichotał Fred, idąc za nią do pokoju wspólnego.
- Może trochę przesadziłaś? – wyraził opinię Albus.
- Oczywiście, że przesadziłam – zgodziła się z nim Arthemis. – Ale obudzenie go w tradycyjny sposób zajęłoby za dużo czasu i nie przyniosłoby tyle rozrywki.
- Ja ci dam rozrywkę Arthemis. Poczekaj tylko – rozległ się gburowaty głos James, który zbiegał po schodach.
- Arthemis, proszę cię, żadnych więcej ataków na członków mojej drużyny dobrze? Chociaż do meczu – zawołał Lucas, wciągając w pośpiechu bluzę.
- Nie wiem, czy twoja drużyna ma jakieś szanse, skoro szukająca jest obrażona na połowę jej członków – odparła Arthemis, umieszczając różdżkę za pazuchą.
 Lucas z przerażenia otworzył usta.
- Chyba żartujesz – zająknął się i wybiegł zaraz za Arthemis przez dziurę w portrecie. – Ale… ale przecież to dla jej dobra! Nie chcemy, żeby coś jej się stało…
- I uważasz, że dla Lily jest to odpowiednie wytłumaczenie? – zapytała mimochodem.
- Powinno być – wtrącił się Albus. – Ona ma dopiero trzynaście lat.
- Ahaaa… - Arthemis klepnęła się w czoło, jakby chciała się ukarać za to, że o tym nie pomyślała. – Dwa lata temu miałam trzynaście lat i wierz mi, nie widzę żadnej różnicy…
- Ale ty to ty… Lily nie ma jeszcze takich umiejętności…
- To czemu jej nie nauczysz? – zapytała, jakby było to coś oczywistego.
- No, bo… - zająknął się. A potem zrobił upartą minę. – Jak już się wszystkiego nauczy będzie chciała wszędzie łazić, a to może być niebezpieczne… A poza tym jest za młoda!
- James? – rzuciła Arthemis.
- Czego? – burknął nadal trochę obrażony za pobudkę.
- Co robiłeś jak miałeś trzynaście lat?
- Co tylko mogłem, żeby łamać regulamin – zachichotał.
- Widzisz Al? – Arthemis uśmiechnęła się triumfalnie.
- Ale sobie przykład wybrałaś… Lily to nie James – żachnął się.
- Sądzę, że jest do niego bardziej podobna niż do ciebie – odparła. – I biorąc to pod uwagę, uważam, że bezpieczniej jest nauczyć ją walczyć, niż trzymać ją pod kloszem… W końcu, żeby wam udowodnić, że jest już dojrzała zrobi coś głupiego. I wtedy będzie to tylko wasza wina…
- Sądzę, Al, że ona może mieć racje… - stwierdził Fred.
- Jestem ciekaw, czy byłbyś tak skłonny przyznać jej rację, gdyby to o twoją siostrę chodziło – odparł Al.
 Fred wzruszył ramionami.
- Roxanne, to nie ten typ. Ją bardziej interesują upiększające uroki niż zaklęcia obronne.
Arthemis przystanęła i spojrzała na Ala.
- Lily jest jedną z Potterów. Jest waszą siostrą. Myślisz, że będzie potulnie siedzieć w pokoju, robiąc na drutach, gdy wy będziecie walczyć?
 I zostawiła Albusa z mętlikiem w głowie, zanim zdążył jej odpowiedzieć. James minął Albusa z cichym chichotem i słowami:
- Poddaj się. Z nią nie wygrasz…
Lucas dobiegł do Arthemis i zapytał zmartwiony:
- Lily naprawdę jest taka wściekła?
- Spokojnie – roześmiała się i poklepała go po ramieniu -  nie jest aż tak zła, żeby nie zagrać w meczu…
- Nie o to mi chodzi… chociaż to też wielka ulga… Ale czy Lily nie zrobi czegoś głupiego?
- Na razie nie – mruknęła Arthemis. – Ale w końcu czara goryczy się przepełni… Lily nie jest osobą, która lubi siedzieć, gdy inni coś robią. Chłopacy nie powinni jej tak ograniczać.
- To może ty byś ją podszkoliła? – Lucas schylił się do niej, ściszając głos. – Mógłbym wam służyć jako worek treningowy…
- Serio? – Arthemis spojrzała na niego spod oka, z półuśmiechem. – A czemuż to chcesz się tak poświęcić?
- Ja… eee… no… po prostu… Nie chce, żeby Lily rozpraszała się czymś poza grą – wyrzucił nagle szybko. – Szczególnie jeżeli mamy zdobyć puchar w tym roku. A jeżeli będzie wciąż chciała dogryźć chłopakom, zacznie się pakować w kłopoty i nie wiadomo, co może się stać – odchrząknął.
- Aha – odparła Arthemis, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu. Co za ściema…
 Przed chatką czekał już na nich Hagrid.
- Cześć Hagridzie – rzucił Fred.
- Przepraszamy za spóźnienie – dorzuciła Arthemis. – Niektórzy mieli problem ze wstaniem… - spojrzała na Jamesa spod oka.
 James odwróciła się do niej plecami, a Hagrid zachichotał.
- Sądzę, że powinniśmy sprawdzić las od strony wioski – rzucił. - Od południowej części. Teraz kilka zasad…
- Och, Hagridzie – jęknął Fred.
Hagrid nie ustąpił, tylko powiedział:
- Nie wdawajcie się w za długie rozmowy z centaurami i spróbujcie nie zabijać każdego zwierzęcia, które będzie chciało wam zrobić krzywdę, dobrze?
 Arthemis zachichotała.
- Myślę, że Al i Lucas powinien iść z Fredem. Nie potrzeba nam żadnych głupich dowcipów… - dodał Hagrid.
- To może jednak Arthemis powinna z nim iść – zachichotał Lucas.
- Taak… tylko kto wtedy pójdzie z Jamesem? – mruknął Hagrid.
- Nasza reputacja ma swoje złe strony –mruknął Fred do Jamesa.
James wzruszył ramionami i powiedział:
- Ja wcale nie chce z nią iść...
Arthemis uniosła drwiąco brew.
- W takim razie pójdę sama… Którędy Hagridzie? – zapytała stanowczo, odwracając się od Jamesa.
- Chyba żartujesz! –warknął James, szarpnięciem odwracając ja do siebie.
- Ani trochę – odparła chłodno. – Nie potrzebuje nikogo, żeby sobie poradzić w jednym cholernym lesie…
- No, no dzieciaki… - zagrzmiał Hagrid.
Jednak żadne z nich go nie słuchało. Patrząc na siebie gniewnie niemal dotykali się nosami.
- Nie pójdziesz sama – powiedział ostro James.
- Spróbuj mnie powstrzymać – mruknęła zimno.
- Myślisz, że jesteś na tyle silna, żeby walczyć z potworami żyjącymi w tym lesie?
- A ty sądzisz, że nie jestem?
- Twoja pewność siebie kiedyś cię zgubi…
- Powinieneś sam zastanowić się nad tym ostrzeżeniem.
- Ja przynajmniej nie próbuje wleźć do lasu bez obstawy.
- Moja obstawa zrezygnowała ze swojej funkcji – odparowała Arthemis, z drwiącym, chłodnym uśmiechem.
 James nie umiał na to odpowiedzieć. Odstąpił od niej o krok z dziwnym spojrzeniem.
Arthemis odwróciła się od niego.
- Chodźmy już Hagridzie. Straciliśmy zbyt dużo czasu.
- Ach, no tak… - Hagrid ze zdezorientowaną miną, zastanawiał się nad sytuacją. – No więc chodźmy…
 Szli przez chwilę w milczeniu, aż doszli do południowego ogrodzenia na skraju lasu.
- W głębi lasu ogrodzenie się kończy. Naturalna granica puszczy jest wystarczającym zabezpieczeniem przed obcymi. Tylko samobójca chciałby się przez nią przedrzeć…
- Niewątpliwie – zgodził się z nim Albus, przecierając okulary o szatę i wyjmując różdżkę.
- No, więc… - Hagrid zawahał się. – To może jednak Arthemis przypilnuje Freda, a…
 Fred nonszalancko wzruszył ramionami, a James posłał mu mordercze spojrzenie.
- Powiedziałam, że pójdę sama… - wyrwała się Arthemis.
- Nie – zagrzmiał James. – Pójdziesz ze mną tak jak to było ustalone – łapiąc ją gwałtownie za łokieć.
- Szybko zmieniasz zdanie – odparła, wyrywając rękę i wzruszając ramionami. – Chodźmy już. Bo nie zdążymy nic zrobić.
- No dobrze… No to… idziemy… - mruknął Hagrid i wziął do ręki kuszę. – No to chłopaki na lewo, ja na prawo a James i Arthemis pójdą prosto, ok?
 Wszyscy zgodnie pokiwali głowami.
James i Arthemis weszli w głąb lasu w milczeniu. Szli przez bardzo długi czas.
Arthemis uważnie wpatrywała się w podłoże, szukając odciśniętych śladów na miękkim mchu, chociaż nie było na to większych szans. Minęło zbyt wiele czasu… Czasami znajdowała wygniecione polany, lecz widać było wyraźnie, że to ślady kopyt. James idąc kilka metrów od niej robił dokładnie to samo.
- To naprawdę idiotyczne zajęcie. Naprawdę myślisz, że coś tu znajdziemy? Po takim czasie? – odezwał się w końcu James.
- Wystarczy mi cholerny skrawek materiału – odparła cicho, lecz bez zwykłej dla niej swobody.
 James przystanął i popatrzył na nią. Nie odzywała się do niego od ponad godziny…
 Arthemis nie zorientowała się, że stanął, więc znacznie się od niego oddaliła.
- Wiesz, że żartowałem, prawda?
 Arthemis przystanęła i zdziwiona na niego spojrzała. James wolno do niej podszedł.
- O czym mówisz? – zapytała.
- Wiesz, że żartowałem z tym, że nie chcę z tobą iść…
Arthemis zamrugała, wzruszyła ramionami i odwróciła się gotowa szukać dalszych śladów. James chwycił ją za ramię i ponownie do siebie odwrócił.
- Jezu, ty naprawdę się wściekłaś, prawda?
- Nie wiem, o czym mówisz… - odparła chłodno.
- Nie mogę w to uwierzyć - żachnął się James. – To ja powinienem być wściekły, za tą pobudkę, którą mi łaskawie zgotowałaś!
- To! To, James! To właśnie był żart! – popchnęła go, wyrywając się z uścisku. – Gdy nie mogę na ciebie liczyć… to nie jest żart – powiedziała cicho i poważnie. – Kiedy nie możesz liczyć na czyjeś bezinteresowne wsparcie lepiej w ogóle go nie mieć… - dodała i odwróciła się energicznie.
 James otworzył usta ze zdziwienia w takim był szoku. Ona chyba naprawdę nie widziała różnicy między wyprawą do lasu, a prawdziwym zagrożeniem…
 Nie zdawała sobie sprawy, że on… że był gotów dla niej…
 Co cholerna tępogłowa baba!!
 Arthemis została przyszpilona nagle do ogromnego drzewa przez brutalne ręce Jamesa.
- TO BYŁ ŻART!!! Idiotko! – powiedział powoli przez zaciśnięte zęby. – Słowo daję czasami mam taką ochotę ci wtłuc, że aż mnie ręce świerzbią. Kto jak kto, ale ty powinnaś umieć rozpoznać blef, gdy masz go przed sobą!
 Puścił ją nagle, więc zaskoczona się zachwiała. Automatycznie ją podtrzymał. Zrobiła kilka kroków do przodu.
- Nie dziw mi się, że biorę takie rzeczy na serio, James – powiedziała cicho, znowu rozglądając się za śladami. – Nie łatwo jest ze mną pracować… Często robię rzeczy brawurowe i zakrawające na samobójstwo. Zapytaj Albusa. Współpraca ze mną oznacza taniec na linie nad przepaścią… dlatego nie dziwię się, gdy ktoś boi się mi towarzyszyć, lub zwyczajnie nie chce – dodała spoglądając na niego przez ramię. – Po prostu zaskoczyło mnie, że akurat ty to powiedziałeś.
 James zrobił kwaśną minę i przez zaciśnięte zęby powiedział:
- Po raz czwarty powtarzam ci, że to był żart… - a potem niespodziewanie uśmiechnął się szeroko. – W niektórych sprawach jesteś zadziwiająco krótkowzroczna, prawda?
 Posłała mu zmrożone spojrzenie.
- To naprawdę pocieszające… Już myślałem, że niczego się przed tobą nie da ukryć, a tu niespodzianka… - James wydawał się naprawdę uradowany, gdy stanął przy niej.
- Nie wiem, o co ci chodzi…
- Nie potrafisz uwierzyć w to, że komuś naprawdę może na tobie zależeć…
 Źrenice Arthemis gwałtownie się rozszerzyły, gdy to usłyszała. Jamesowi sprawiała perfidną satysfakcję ta jej nagła delikatność, niepewność w spojrzeniu. Miał ochotę sprawić, żeby stała się jeszcze bardziej wrażliwa. Przysunął się do niej jeszcze bliżej.
- Nikt ci nigdy nie powiedział, jak wyjątkowa jesteś, prawda?
- Przestań – powiedziała cicho.
- Dlaczego? Nie mówię przecież niczego, co mogłoby cię skrzywdzić. Arthemis, dlaczego teraz nie potrafisz zmrozić mnie spojrzeniem, albo chłodno czegoś powiedzieć? Czemu wydaje mi się jakbyś się mnie bała, pomimo tego, że nie zrobiłem nic, co mogłoby to sprawić?
 James wyciągnął dłoń i dotknął jej policzka. Arthemis zadrżały powieki. Palce Jamesa delikatnie, zsunęły się na jej szyję, gdzie bił puls.
 James pochylił głowę…
 Arthemis drżąco zaczerpnęła powietrza…
 W aurę Arthemis wdarły się nagle różne uczucia. Odwróciła się błyskawicznie od Jamesa, ze słowami:
- Ktoś się zbliża…
- Skąd wiesz? – zapytał szybko, stając do niej plecami i wyciągając różdżkę.
- A jak myślisz? – odparła, a w jej głosie słuchać było śmiech.
James pokręcił z uśmiechem głową.
Usłyszeli tętent kopyt. Podbiegło do nich czterech centaurów z wycelowanymi w nich strzałami.
- Ale też macie wyczucie czasu, chłopaki… - mruknął do siebie James.
 Oddział przyjrzał im się uważnie. Jeden z nich opuścił łuk. Miał długie blond włosy i był potężnie umięśniony. Arthemis kojarzył się z rycinami wikingów, które widziała w książkach ojca.
- Co uczniowie szkoły robią w tej części lasu? – zapytał zadziwiająco śpiewnym i łagodnym głosem.
- Co w ogóle robią w lesie?! – zagrzmiał agresywnie inny, ciemnoskóry centaur, stojący obok.
- Spokojnie – powiedziała Arthemis, opuszczając różdżkę. – Szukamy dwóch zaginionych mężczyzn z wioski. Zniknęli jakieś dwa tygodnie temu. Mieliśmy nadzieję, że znajdziemy po nich jakiś ślad. Jakiś kawałek ubrania, przedmiot… - wyjaśniała Arthemis, mając nadzieję na cokolwiek.
 Centaur powoli pokręcił głową.
- Nikogo nie znaleźliśmy. Nikt tu się nie kręcił. Wiemy to na pewno, bo patrolujemy cały las.
- Dlaczego? – zapytał zdziwiony James.
Centaur nie odpowiedział.
- Jesteście zmartwieni – odezwała się po chwili cicho Arthemis. – Coś was niezwykle trapi…
 Blond włosy centaur spojrzał na nią dziwnie, jakby znużony.
- Skąd ty to możesz wiedzieć, dziecko? W porównaniu z nami jesteś ledwie pisklęciem…
- A czy to nie prawda? – odparła pytaniem.
Arthemis zrobiła krok w jego kierunku. James szybko chwycił ją za rękę. Uspokajająco ścisnęła jego palce. Nie zamierzała robić nic głupiego. Przynajmniej na razie. Odchyliła głowę, żeby móc spojrzeń centaurowi w oczy.
– Cały las jest spowity jakąś dziwną aurą.
 Źrenice centaura rozszerzyły się zdziwione.
- Kim ty jesteś!? – krzyknął jeden z centaurów stojących za przywódcą.
- To jakiś demon! – dodał inny, wyglądający na najstarszego.
 James uniósł różdżkę, celując w niego.
- Cofnij to - powiedział cicho, jednak po wszystkich przeszedł dreszcz. Chłopak nie żartował.
 Jak jeden mąż centaury naciągnęły cięciwy łuków. Przywódca stojący przed Arthemis, przewrócił zniecierpliwiony oczami. Arthemis położyła rękę na nadgarstku Jamesa.
- Odpuść, Potter – powiedziała cicho.
- Magorianie, to bardzo nie ładnie z twojej strony – skarcił go i dał ręką znak, żeby opuszczono broń. – Chodzi o to, dziewczynko, iż żadna ludzka istota nie potrafi wyczuć aury lasu…
- Jestem Arthemis – odparła oburzona, że nazwał ją dziewczynką. – I nie potrafię wyczuć aury lasu, ale rozpoznaję uczucia wszystkich żywych istot w lesie. Zwierzęta są czymś przerażone… a i wy jesteście zaniepokojeni – dodała.
 Centaur przez długą chwilę patrzył na nią z głębokim zastanowieniem, a potem schylił przed nią głowę.
- Na imię mi Severin. Jestem przywódcą stada. Przykro mi, ale nie możemy wam pomóc. Nie znaleźliśmy nic, co mogłoby należeć do człowieka.
 Arthemis westchnęła zawiedziona, ale pokiwała głową.
- Nie spodziewaliśmy się wiele znaleźć. Hagrid i nasi przyjaciele szukają w innej części lasu, ale to chyba bezcelowe…
- Dzieci takie jak wy, wiele tu nie znajdą – odezwał się jeden z młodszych centaurów, o łagodnej niemal dziecięcej twarzy. – Znamy las najlepiej z żywych istot, a i tak nie potrafimy odnaleźć tych, którzy zaginęli.
- Zamilcz, Dion! – ryknął Magorian. – Nie wolno nam zdradzać tajemnic ludziom!
- Magorianie – skarcił go cicho Severin. – To już nie te czasy, które znałeś…
- Wolicie się bratać z tymi, którzy uważają się za lepszych od nas! Co za czasy nastały, żeby szlachetnej krwi centaury rozmawiały z ludzkimi szczeniętami!! – krzyknął Magorian i pogalopował przed siebie przez puszczę.
 Severin westchnął ciężko.
- Byłem jednym z centaurów walczących w bitwie o Hogwart. Nie uważam, żeby ludzie byli naszymi wrogami. Ale starsze pokolenia nadal są przeciwne naszej komunikacji…
 Arthemis jednak nadal wpatrywała się w Diona, jakby cała reszta nie miała miejsca.
- Czy to znaczy, że ktoś z waszych również zaginął?
- Niestety –westchnął Severin. – Pomimo wszelkich naszych zdolności i znajomości lasu, nie umiemy ich odnaleźć. Straciliśmy już nadzieję… A teraz radzę wam dobrze, wracajcie do szkoły. Las nawet dla nas nie wydaje się teraz bezpieczny. Odprowadzimy was do Hagrida…
- Szliśmy w linii prostej. Poradzimy sobie – powiedział James, wyciągając rękę do centaura.
 Severin uśmiechnął się lekko i uścisnął rękę Jamesa.
- Wybacz, że obraziliśmy twoją przyjaciółkę, młody Potterze… Twój ojciec jest nam dobrze znany – dodał po chwili.
 James skinął mu głową. Centaur odwrócił się do Arthemis. Schylił się tak, że teraz ich twarze znajdowały się na jednym poziomie.
- Intrygują mnie twoje zdolności, młoda damo. To nie ostatnie nasze spotkanie, mam nadzieję…
 Arthemis zamrugała.
- Nie martwcie się tak. Cokolwiek to jest, zagraża nam wszystkim, więc pokonamy to wspólnie…
Severin zaśmiał się cicho i odsunął się.
- Niektórzy uważają, że zwierzęta nie mają w ogóle uczuć. A centaury są dla wielu czarodziejów właśnie zwierzętami. To nie zwykłe, że twoje zdolności nie odnoszą się tylko do ludzi…
- Miałam okazję napotkać ludzi, u których nie wyczuwałam ani odrobiny jakichkolwiek emocji. A nigdy nie spotkałam zwierzęcia nie posiadającego uczuć. Nie uważam, że jest to coś niezwykłego…
 Severin uprzejmie skłonił głowę.
- Nie wchodźcie do lasu w nocy. Nasi i tych dwóch chłopców z wioski znikło właśnie wtedy… - poradził i dał sygnał swoim do odwrotu.
 James i Arthemis przez chwilę zostali ogłuszeni łoskotem galopu. Gdy stracili centaury z oczy, Arthemis westchnęła.
- Która godzina? – zapytała.
James spojrzał na zegarek.
- Po dziesiątej.
- Serio? Od czterech godzin chodzimy po lesie? – zdziwiła się.
- Tak. Chyba już pora wracać, co?
- Skoro Severin nic nie znalazł, to wątpię, żeby nam się udało… - odparła z żalem. – Chodź, znajdziemy pozostałych…
- Lepiej wrócić na błonia. Inaczej wszyscy się pogubimy.
- Albus jest na północ od nas – odparła zdecydowanie.
James przystanął i zapytał zdziwiony:
- Skąd wiesz?
Arthemis zamrugała zdziwiona i dopiero po chwili uprzytomniła sobie, co przed chwilą powiedziała. Zmarszczyła brwi, patrząc na Jamesa.
- Nie mam pojęcia – wyznała. – Po prostu wiem, że Albus jest gdzieś tam – dodała, wskazując kierunek palcem.
- Tak mnie zaintrygowałaś, że aż jestem gotów się zgubić, żeby to sprawdzić – oznajmił James i zaczął iść we wskazanym przez nią kierunku.
 Arthemis się zaśmiała i poszła za nim.
- Okłamałaś Albusa, prawda? – odezwał się James niespodziewanie.
- O czym ty mówisz? – zapytała gniewnie Arthemis. Nikt nie będzie jej zarzucał kłamstwa bezkarnie.
- Powiedziałaś mu, że nie sądzisz, żeby cokolwiek się działo – przypomniał jej James. – Kłamałaś.
Arthemis westchnęła.
- Chyba tak – powiedziała w końcu. – Zwierzęta są zalęknione. Jakby w oczekiwaniu na zło –mruknęła cicho. A potem pokręciła głową. – Coś się stanie, ale jeszcze nie wiem co. Jednak nie martw się. Albus i tak mi nie uwierzył – dodała po chwili. – Zbyt dobrze mnie zna.
 James skinął głową uśmiechając się lekko i przez chwile szli w zupełnym milczeniu.
 Pół godziny później, James patrzący w gęste korony drzew, jakby było w nich coś niezwykle ciekawego, rzucił cicho:
- Spodobałaś mu się.
Arthemis, która akurat wypatrywała na wszelki wypadek jakiś śladów na podłożu, spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami, nie rozumiejąc.
- Centaurowi – wyjaśnił James.
Arthemis parsknęła śmiechem.
- Chyba żartujesz.
- Jeżeli facet mówi ci, że go intrygujesz, to znaczy, że mu się podobasz – odparł James.
- Może – zgodziła się z nim Arthemis, niemal krztusząc się ze śmiechu. – Ale po pierwsze ten facet jest centaurem, a po drugie intrygują go moje zdolności, a nie ja… Poza tym koleś miał dwa metry wzrostu i cholerne cztery nogi. Nasz związek nie miałby przyszłości… - dodała udając szczery żal.
- Nie jestem pewien, czy on myśli tak samo – oznajmił James.
Arthemis roześmiała się na głos, a z pobliskiej gałęzi zerwało się kilka ptaków.
- Błagam cię James, skończ ten temat… Jeszcze odbije mi i pomyślę, że ciebie też intryguje…
- A myślisz, że nie intrygujesz? – zapytał niespodziewanie James.
Arthemis przestała się śmiać.
- Daj spokój James. Co mogłoby cię we mnie intrygować? – zapytała z drwiną, jakby to był dobry dowcip.
 James zaniemówił i przez długą chwilę na nią patrzył.
- Jesteś niemożliwa! – krzyknął w końcu James. – Jak to się dzieję, że…
- Arthemis?! James?!! To wy??! – rozległ się głos Albusa.
James zacisnął dłonie w pięści i odwrócił się w stronę wzniesie, na którym stała niewielka postać.
- Nie, do cholery! – krzyknął. – Spadaj!
Jednak Al się  nie przejął jego niemiłą odpowiedzią.
- Lucas! Mówiłem ci, że to oni! Nadal się kłócą! – krzyknął Albus, odwracając się.
- Jeszcze?! – rozległ się krzyk Freda. – Do tej pory już powinno im się znudzić…
Albus zbiegł w ich kierunku i nie zważając na morderczą minę Jamesa, podszedł do nich.
- Jaki przypadek, że się tu spotkaliśmy, co nie? Przecież byliście z zupełnie innej strony lasu – powiedział.
 James pokazał kciukiem Arthemis.
- Tu masz swój przypadek.
Albus spojrzał na Arthemis z pytaniem w oczach. Ta w odpowiedzi wzruszyła ramionami.
- Tak jakoś wyszło.
- Zawsze tak odpowiadasz, a to wcale nic nie wyjaśnia – odparł niezadowolony Albus.
- Nie mogę ci wyjaśnić czegoś, czego sama jeszcze nie rozumiem – odrzekła spokojnie.
Dobiegli do nich Lucas i Fred.
- Znaleźliście coś? – zapytała ich Arthemis.
- A jak myślisz? – odparł ironicznie Fred.
- Ale widzieliśmy jednorożca – odparł Lucas. – Naprawdę piękne stworzenie.
- A ja znalazłem kilka niezwykłych roślin – dodał Albus. – Muszę jeszcze sprawdzić dokładnie, ale wydaje mi się, że maja potężne właściwości w niektórych eliksirach.
- Super – mruknął James. – Więc zupełnie straciliśmy czas.
- U was też nic się nie działo? – zapytał rozczarowany Lucas.
- Oprócz tego, że Arthemis była podrywana przez olbrzymiego centaura?
- James, skończ temat – nakazała Arthemis.
Jednak Fred, Lucas i Albus zdążyli już ryknąć śmiechem.
- Serio?
- Nie – odpowiedziała stanowczo Arthemis. – Wpadliśmy na zwiad centaurów, więc chwilę z nimi pogadaliśmy, ale oni też nie widzieli żadnych śladów tamtych dwóch mężczyzn.
- Ale za to dowiedzieliśmy się przez przypadek, że kilku z nich też zaginęło dwa tygodnie temu – dodał James.
 Chłopacy rozdziawili usta ze zdziwienia.
- Kurcze – szepnął Lucas.
- Niedobrze – dodał Fred ze zmartwioną miną.
- Wiedziałem! – mruknął nerwowo Albus, patrząc zmróżonymi oczami na Arthemis.
 Zrobiła bezradny gest, mówiący: przecież to nie moja wina. 
 Na ścieżce zadudniły kroki. W ich kierunku kroczył Hagrid.
- Dzieciaki! Znalazłem was w końcu! – ryknął. – Arthemis, James? Już tu jesteście? Całe szczęście! Jak tylko się rozdzieliliśmy trafiłem na akromantulę nie są cholibka ostatnio przyjazne, i wtedy do mnie dotarło, żem was w kłopoty wpakował, całe szczęście, że nic wam nie jest.
 Wszyscy po sobie spojrzeli.
- Hagridzie – powiedział uspokajająco James. – My nie mieliśmy takich przygód.
- Przecie mówię, że szczęście, cholibka!
- Uważasz, że nie dalibyśmy sobie rady?! – krzyknął oburzony Albus.
- Ja… eeee… no… tego…
 Wszyscy z wyczekiwaniem unieśli brwi, czekając na odpowiedź Hagrida.
Ten w końcu westchnął ciężko i machnął ręką.
- A dajcie wy mi święty spokój. Wracamy do zamku. Zanim znowu dam się wam namówić na jakiś niebezpieczny pomysł.
 I poprowadził ich krętą ścieżką.
- To nie był do końca stracony czas – zaczęła Arthemis, jednak Hagrid szybko jej przerwał.
- Nie chce nic o tym słyszeć. I nie chcę, żebyście się do tego mieszali dzieciaki. To zbyt niebezpieczne.
- Trochę na to za późno – szepnęła Arthemis na ucho Albusowi.
Albus westchnął ciężko w odpowiedzi, ale pokiwał głową. Szli za Hagridem, a Arthemis i James opowiadali cicho chłopakom i rozmowie z centaurami.
 Gdy skończyli James powiedział markotnie:
- Jestem głodny.
- Nie długo będziemy w zamku – pocieszył go Lucas.
Arthemis sięgnęła do małej torebki przewieszonej przez ramię i rzuciła w jego stronę małą paczuszkę.
 Zaskoczony James złapał ją w ostatniej chwili. Zajrzał do papierowej torby. Było w niej kilka słodkich babeczek. Spojrzał na Arthemis jakby podarowała mu, co najmniej ozłoconą Błyskawicę.
 Arthemis uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Wiedziałam, że jak będziesz głodny zrobisz się nieznośny jak dziecko – powiedziała ze śmiechem.
James stał niczym wrośnięty w ziemię. Wpatrując się nadal w zawartość torebki. W końcu Fred klepnął go w tył głowy i powiedział:
- Podziel się.
- W życiu – żachnął się James, przytomniejąc szybko i wyjął z paczki lukrowaną babeczkę.
Lucas łakomie spojrzał na torbę.
Albus i Arthemis szli obok Hagrida, kręcąc z politowaniem głowami, gdy trzech chłopców za nimi zaczęło się kłócić o słodycze.
- Hagridzie, jak daleko jeszcze do zamku? – zapytał z niepokojem Albus. – Bo ta trójka gotowa się pobić o jedzenie…
- Jesteśmy już na skraju – oznajmił Hagrid z chichotem.
- Całe szczęście – westchnęła Arthemis.   


 Wieczorem po kolacji do Pokoju Wspólnego w końcu weszła Rose z naręczem książek z biblioteki.
- No, w końcu jesteś – powiedział Albus.
- Nie jesteś ciekawa, co się działo? – dodał zdziwiony Fred.
Rose wzruszyła ramionami.
- Przecież w końcu i tak mi powiecie, a musiałam znaleźć kilka książek do wypracowania z astronomii…
- Kilka? – prychnął James, patrząc zdegustowany na ilość książek w jej rękach.
 Rose posłała mu chłodne spojrzenie.
- Nie denerwuj mnie. Właśnie spędziłam dwie godziny z niekompetentną bibliotekarką.
- Gdzie Lily? – zapytał Lucas.
- Nie odzywała się do mnie przez cały dzień – odparła chłodno Rose, pomimo tego, na jej twarzy pojawił się cień. – Nie widziałam jej od obiadu…
- Ale chyba nie opuściła zamku, prawda? – zapytał niespokojnie Luke.
- Lucas, drży na samą myśl o tym, że jego ukochana szukająca mogłaby doznać uszczerbku na zdrowiu – zachichotał Fred.
- Spokojnie – powiedziała czytająca gazetę Arthemis, ani na chwilę nie odrywając się od czytania, - Lily jest na drugim piętrze.
 Dopiero po dłuższej chwili Arthemis zorientowała się, że wszystkie rozmowy w jej pobliżu zamilkły, a przyjaciele patrzą się na nią dziwnie.
- Co? – zapytała zdezorientowana.
- Już drugi raz tego dnia, pytam cię: skąd ty to wiesz? – oznajmił w końcu James.
- Nie wiem – odparła zgodnie z prawdą Arthemis, wolno odkładając gazetę.
- Ja mam pomysł – rzekł Albus. – Chodźmy to sprawdzić.
Arthemis wzruszyła ramionami.
- To chodźmy.
Budząc zdziwieni większej części Gryfonów, całą grupą wyszli przez dziurę pod portretem. Zbiegli pięć pięter w dół i stanęli na klatce schodowej na drugim piętrze. Arthemis bez wahania poszła w prawą stronę.
 Znaleźli się w długi korytarzu, gdzie co kilka metrów były drzwi. Arthemis po raz kolejny przeszła przez cały korytarz i otworzyła drzwi do jednej z nieużywanych klas.
 Lily właśnie rozwaliła zaklęciem jakiś szklany przedmiot.
- Cześć! – rzuciła Arthemis.
- Skąd wiedziałaś, że tu jestem? – zdziwiła się trochę zła Lily.
- Właśnie przyszliśmy to ustalić! – krzyknął zza pleców Arthemis, Albus.
- Super! A teraz wynocha wszyscy!! – wrzasnęła Lily.
- Uuups – jęknął Albus. – Jest wściekła.
- Ten napad złego humoru niedługo jej minie – Uspokoił go Fred. – Roxy zawsze w końcu mija.
- Może powinnam z nią porozmawiać? – zapytała z wahaniem Rose.
- Lepiej nie – poradził jej James. – Możesz zostać ranna.
- Wynocha!! – wrzasnęła Lily.
- Idźcie – poleciła im cicho Arthemis, wchodząc do sali.
- Ale… – zaczął Albus, jednak Lucas złapał go za tył bluzy i zaczął ciągnąć.
- Słyszałeś, co powiedziała… idziemy – powiedział.
Arthemis cicho zamknęła drzwi.               
- Idź sobie!! – wrzasnęła Lily, a nad głową Arthemis przeleciał gruby wolumin, rozbijając się z hukiem o ścianę. Arthemis ani drgnęła. Stała nadzwyczaj spokojnie patrząc na Lily.
- Myślisz, że tym dziecięcym atakiem złości osiągniesz to, co chciałaś? Myślisz, że udowodniłaś im jak dojrzała jesteś? – zapytała drwiąco.
- Nie rozmawiam z tobą, ty zdrajco! – warknęła Lily i promień jej zaklęcia poleciał w kierunku Arthemis. W ręku dziewczyny niespodziewanie pojawiła się różdżka, którą od niechcenia odbiła zaklęcie.
- Dobrze. Ale nie dostatecznie szybko… - zwróciła jej uwagę. – Spróbuj jeszcze raz.
Lily wrzasnęła sfrustrowana. I z jej różdżki posypały się zaklęcia. Arthemis nawet nie drgnęła. Znudzona wręcz odbijała jej zaklęcia w różne strony klasy.
 W końcu zrobiła kilka ruchów do przodów, machnęła różdżką i cicho coś powiedziała. Lily została porwana podmuchem wiatru i uniesiona. Została zamknięta w magicznej klatce stworzonej z powietrza.
- Uspokoiłaś się? – zapytała Arthemis.
- Nienawidzę cię! – krzyknęła Lily.
- Proszę cię – odparła znużona, - nie bądź melodramatyczna.
- Wypuść mnie!
- Za chwilę – obiecała Arthemis. Usiadła wygodnie na krześle i spojrzała do góry na wiszącą w powietrzu Lily. - Powiedz mi, czemu jesteś zła na Rose?
- Jestem wściekła na was wszystkich! Traktujecie mnie jak dziecko!!!
- Więc przestań się jak dziecko zachowywać – poradziła jej chłodno Arthemis.
 Lily przestała wierzgać bezradnie kończynami. Popatrzyła na przyjaciółkę, a jej mina z gniewnej zmieniła się na żałosną. Pociągnęła nosem. Zamrugała gwałtownie, a po jej policzku spłynęła łza.
- Och, nie – jęknęła Arthemis. – Proszę cię Lily tylko nie to…
- Nic na to nie poradzę – wyjąkała Lily.
Arthemis machnęła różdżką, a Lily powoli spłynęła na ziemię i padła w objęcia Arthemis.
- Nie pozwalają mi używać czarów! – zawyła. -  Lily nie to! Lily nie tamto! Lily to jest zbyt niebezpieczne! Lily nie włóż sobie różdżki w oko! Całe życie słyszę tylko jak trzeba na mnie uważać! Przez nich nie nauczyłam się połowy zaklęć, jakich chciałam, bo „to dla mnie nie odpowiednie”! Nienawidzę tego!
 Arthemis westchnęła.          
- No, dobrze. Coś na to poradzimy… Ale czemu jesteś zła na Rose?
- Bo zamiast stanąć po mojej stronie jest jeszcze bardziej przeciwko mnie! – Lily rozpłakała się na dobre.
- Rose nie jest przeciwko tobie – powiedziała pewnie Arthemis. – Nie chce po prostu zostać sama. Na razie nie umiem poradzić sobie ze swoim strachem i uważa się za nie potrzebną…
- Bycie najmłodszym jest do kitu – załkała Lily. – Albus nigdy mi nie pozwoli złapać nawet kataru!
- Albusa zostaw mnie – uspokoiła ją Arthemis.
- Masz szczęście, że nie masz rodzeństwa – Lily otarła ręką mokrą twarz i dopiero wtedy zobaczyła, że na twarzy Arthemis pojawił się cień. – No, ale co za różnica, że nie masz, skoro Albus i tak najchętniej zamknąłby cię w klatce jak mnie – dodała szybko.
 Arthemis uśmiechnęła się lekko.
- Wierz mi… do tego nigdy nie dojdzie.
- No, tak. Z tobą w walce to ma szanse tylko James… a z nim w tych sprawach raczej nie ma problemu.
- Oj, byś się zdziwiła – odparła cicho Arthemis, przypominając sobie dzisiejszy ranek. Obejmując ją ramieniem i poprowadziła ją w kierunku drzwi.
- Gdzie się nauczyłaś tak walczyć? – zapytała Lily. – Wiesz jesteś trochę przerażająca, kiedy trzymasz różdżkę.
 Arthemis zachichotała chłodno.
- Lubię mieć przewagę nad przeciwnikiem. Dużo czasu poświęcam na naukę nowych zaklęć.
- Nie miałam z tobą najmniejszych szans – w głosie Lily ponownie pojawił się żałosny ton.
- Nie, nie miałaś – zgodziła się z nią Arthemis. Ale gdy Lily ponownie pociągnęła nosem, w obawie przed następnym napadem płaczu, dodała szybko: - Ale nauczymy cię wszystkiego, co ci się przyda.
- Naprawdę? – zapytała z nadzieją Lily.
- Tak – westchnęła Arthemis. – Jak tylko stoczę walkę z twoimi braćmi…
- To może nie być łatwe – stwierdziła Lily.
- Cóż… nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.
Lily pokiwała głową.
- Co się w ogóle działo dziś w lesie.
- Nic. Niestety. Niemal całkowicie zmarnowany czas. Dowiedzieliśmy się tylko tyle, że tamci dwaj zaginieni to na pewno nie był przypadek…
- Więc co się stało?
- Nie mam pojęcia. I jeszcze pewnie długo się nie dowiem, o ile w ogóle – powiedziała zmartwiona Arthemis.
Weszły do Pokoju Wspólnego.
- Idę umyć twarz – oznajmiła Lily. Rzuciła ostre spojrzenie Albusowi i poszła do dormitorium.
Arthemis usiadła obok Freda na kanapie.
- Co zrobiłaś?
Arthemis wzruszyła ramionami.
- Trochę ją przetrzymałam w powietrzu. Zmyłam jej głowę, że zachowuje się jak rozwydrzony bachor i pozwoliłam jej się wyżyć.
- I jak? – zapytał Fred.
- Przeszło jej trochę.
- To znaczy jak? – zapytał ostrożnie Albus.
Posłała mu chłodne spojrzenie.
- To znaczy, że ty nadal jesteś na jej czarnej liście i jeżeli trochę nie odpuścisz już tam zostaniesz…
- A co ja takiego robię! – krzyknął oburzony.
- Traktujesz ją jak jajko…
- Gdyby była chłopakiem nie miałbym żadnych problemów.
- To nie ma żadnego znaczenia! – krzyknęła oburzona Arthemis.
- MA!
- Bo co? Że niby jeżeli jest dziewczyną jest słabsza?!
- Nie o to mi chodzi!
- Więc, o co?!
- Ona ma dopiero trzynaście lat! – Albus wyraźnie nie miał dobrze opracowanych argumentów.
- Tak! Aż rok mniej ode mnie, gdy wskoczyłam do lustra czarownicy – powiedziała ironicznie Arthemis.
- To nie był dobry przykład – powiedział cicho James, a Lucas zgodnie pokiwał głową.
Albus powoli wstał.
- I uważasz, że to było rozsądne!?! – wrzasnął.
- Nie musiało być rozsądne skoro było skuteczne – odparła gwałtownie.
- Gdybyś była moją siostrą zamknąłbym cię w pokoju na rok, żebyś dobrze przemyślała, co wtedy odwaliłaś!
- Więc całe szczęście, że nie jestem twoją siostrą, Albusie! – odparowała Arthemis. – Żyję, prawda? A dlaczego? Bo byłam zdolna do tego, żeby pokonać Medeę. Jeżeli Lily znajdzie się w podobnej sytuacji nie będzie mogła zrobić nic! A wiesz dlaczego?! Bo nie byłeś zdolny do tego, żeby pozwolić jej nauczyć się tego, co pomoże jej się bronić!
- Czy to źle, że nie chce, żeby moja siostra stała się kimś takim jak ty?! Śmiercionośnie niebezpieczną istotą…
- Al!! – krzyknęła oburzona Rose, ale zamilkła gdy Arthemis uniosła rękę, prosząc o ciszę.
- Nie chronisz jej w ten sposób Albusie – powiedziała zimno Arthemis. – Chroniłbyś ją, ucząc tego jak ma sobie radzić, gdy ciebie obok nie będzie…
 Albus przez chwilę patrzył na nią wściekle, a potem odwrócił się na pięcie i sztywnym krokiem odszedł w kierunku dormitorium chłopców.   
 Gdy zniknął Arthemis westchnęła ciężko i zamknęła oczy. Potem pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Nie powinien był tego mówić – usłyszała ciche słowa Jamesa, który stanął za nią i położył jej ręce na ramionach.
- Był zły – odparła cicho.
- To żadne usprawiedliwienie – powiedział twardo.
- Może ma rację – Arthemis wzruszyła ramionami. – W sumie mogłabym to uznać za komplement… śmiercionośnie niebezpieczna…
- W sumie mogłabyś – zgodził się z nią cicho James.
Arthemis odetchnęła głęboko i położyła rękę na jego dłoni. Przyszyło ją ciepło jego uczuć. Poczuła się lepiej po niespodziewanym chłodzie Albusa.
- Dzięki… już mi lepiej.
- W końcu do niego dotrze, że masz racje…
- Pewnie tak – odparła, patrząc na klatkę schodową do dormitorium chłopców.
- Boże, co za rok! – westchnęła Rose. – Jest dopiero pierwszy tydzień września, a co chwilę się coś dzieję.
- Miejmy nadzieję, że nie będzie coraz gorzej – dodał Lucas, patrząc zamyślony w okno.
 Rose pokiwała głową.


 Gdy wszyscy się rozeszli do łóżek, James został jeszcze w Pokoju Wspólnym. Wpatrywał się w płomienie i myślał.
 Przypomniał sobie wydarzenia w Zakazanym Lesie. Ten dziwny, wrażliwy wzrok Arthemis. Widział go za każdym razem, gdy przymknął powieki. Dostawał od tego gęsiej skórki.
 Wzięła dla niego ciastka… Pokręcił z niedowierzaniem głową.
 A potem zrozumiał, że uśmiecha się jak idiota do ognia. Boże, co za dziwne uczucie.
 Nie! To się nie mogło stać! Chyba zaczynał się zakochiwać…
 Sama myśl była przerażająca. Przecież jemu nie mogło się to przytrafić…
 Ale w sumie, dlaczego nie?
 Zanim jednak jego myśli zdążyły pójść dalej, ze schodów do sypialni chłopców zszedł Albus. James wstał.
- Lepiej się do mnie nie odzywaj, bo naprawdę mam ochotę ci przywalić – oznajmił niespodziewanie, nawet dla samego siebie.
 Albus zrobił zbolałą minę.
- Trochę przegiąłem, nie?
- Trochę, matole?? – zapytał ironicznie James. – Zrobiłeś z niej jakiegoś potwora!
Albus odwrócił wzrok.
- Wyprowadziła mnie z równowagi…
- To, żadne wytłumaczenie – odparł James.
- Hej! Czy ja się wtrącam gdy się kłócicie?!
- Na twoje szczęście, nie – rzekł z niechęcią James.
- Więc ty też mnie zostaw…
James wzruszył ramionami i skierował się do schodów.
- Zastanawiałeś się, że ona może mieć rację? – spytał jeszcze.
- Trochę…
- Wiesz… Lily to też moja siostra… Ale w pewnym momencie będziemy musieli ją zostawić samej sobie… i nie chcę, żeby była wtedy bezradna.
- Chyba tak – odparł Albus cicho i odszedł.

Następnego ranka Albus stanął przy jedzącej śniadanie Arthemis. Spokojnie podniosła na niego wzrok.
- Ja… - zaczął.
- Nie ma sprawy… Po namyśle uznałam to za komplement – rzuciła, wzruszając ramionami.
Albus rozdziawił usta.
- Serio?
- Mhm – Arthemis wróciła do swoich kanapek.
- Ze mną ci tak łatwo nie pójdzie – warknęła Lily, patrząc na brata.
- Tobie to nic nie zrobiłem – odparł gniewnie Albus.
- Arthemis, jest za miękka – oznajmiła Lily.
- Lily – zabrzmiał cichy, groźny głos Arthemis.
- Przepraszam – burknęła Lily. Później uśmiechnęła się złośliwie do Albusa. – Obiecała, że pokaże mi kilka zaklęć, jeżeli najpierw nauczę się nad sobą panować... Nic na to nie poradzisz, braciszku! – dodała zgryźliwie.
- No, to mogę na razie być spokojny, bo trochę ci to zajmie – odparował.
Lily zrobiła się czerwona ze złości i wstała z miejsca.
- Ty cholerny pa…
- Lily – Arthemis nawet na nią nie spojrzała tylko wyraźnie, mruknęła, - posadź… swój tyłek… na miejsce.
 Lily klapnęła obok niej z niezadowoloną miną.
- To jego wina – wyszeptała.
- Nie obchodzi mnie to – Arthemis napiła się herbaty. – To nie ma znaczenie, kto cię zezłości. Jeżeli stracisz nerwy, stracisz koncentrację, a wtedy znajomość nawet najpotężniejszych zaklęć, nic ci nie da…
- Dobrze – odparła zgaszona Lily.
- Dobrze, mój mistrzu… - poprawił ją surowo Fred. A potem zaczął się nieopanowanie, złośliwie chichotać.
 Lily znowu zrobiła się czerwona ze złości. Jednak zacisnęła dłonie w pięści i pozostała na miejscu. Arthemis to doceniła, bo wiedziała, że Lily ma ochotę walnąć Freda prosto w nos. Postanowiła zrobić jej prezent.
 Zwijający się ze śmiechu Fred nie zauważył jak Arthemis wycelowała w niego różdżką i mruknęła:
- Asinus!
 Uroczy, dźwięczny, podobający się dziewczętom śmiech Freda zamienił się nagle w ośle rżenie. Wszyscy wybuchli śmiechem. Przerażony Fred zatkał sobie usta dłonią i spojrzał morderczym wzrokiem na Arthemis.
 Obok nich przechodziła akurat Molly Weasley – kuzynka Freda z jakimiś koleżankami. Zachichotały na jego widok. Molly poklepała go współczująco po ramieniu, mówiąc:
- Aj, Fred. Znowu zadarłeś z Arthemis?
Wyminęła go, ale Fred pomimo swojego żałosnego stanu, odwrócił się, żeby popatrzeć na jedną z towarzyszących jej dziewczyn. W jego spojrzeniu coś zabłysło.
Arthemis skończyła śniadanie, wstała i mruknęła:
- Finite! – Fred odchrząknął. – Następnym razem bądź milszy – poradziła mu Arthemis.
- North! Prosisz się o śmierć! – warknął, chwytając ją silnie za ramie.
- Chcesz wiedzieć jak ma na imię tamta dziewczyna? – zapytała z cwanym uśmiechem Arthemis.
 Fred popatrzył na nią z zastanowieniem, po czym puścił jej ramię.
- To Marianna Tores. Siódmy rok. Hufflepuff. Jest specjalnością jest astronomia i wróżbiarstwo.
- Coś mi mówi, że zobaczy mnie nie długo w kryształowej kuli – mruknął z tajemniczym uśmiechem Fred.

Arthemis pokręciła głową z niesmakiem i odeszła w kierunku Sali Wejściowej. 

3 komentarze:

  1. Wspaniały rozdział, juz widac ze dzieciaki nie bede sie nudzic w tym roku. Pełno zagadek dookoła :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    ech szkoda, że nic nie znaleźli w tym lesie, ale przynajmniej dowiedzieli się że i centaury też to spotkało... pobudka była boska i jedzenie, a potem kłótnia, o nie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    rozdział wspaniały, szkoda tylko, że nic nie znaleźli w lesie, żadnej poszlaki, ale dowiedzieli się że i centaury też mają ten problem...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń