Następnego ranka
o świcie Arthemis, biorąc swój niezbędny sprzęt, cicho, żeby nie obudzić Rose i
Lily otworzyła drzwi na korytarz.
Gdy nacisnęła już klamkę usłyszała:
- Nie mogę
uwierzyć, że nawet ty jesteś przeciwko mnie.
Arthemis powoli się odwróciła. Lily siedziała
na łóżku i wpatrywała się w nią oskarżycielsko. Arthemis westchnęła.
- Dobrze wiesz,
że i tak by mnie przegłosowali. Twoi bracia są uparci jak muły…
- Są
nadopiekuńczy i złośliwi! Z resztą gdybyś stanęła po mojej stronie, to James
też by się zgodził.
Arthemis uniosła brew.
- A co to niby
ma znaczyć?
Lily spojrzała
na nią drwiąco.
- Nie mów mi, że nie zdajesz sobie sprawy, że
jesteś jedyną osobą, która jest w stanie namówić do czegoś Jamesa…
Arthemis ze zdziwienia opadły ręce i spojrzała
tępo na Lily.
- Ale dlaczego?
Lily zrobiła upartą minę.
- Ty nie chcesz
mnie zabrać, to ja ci nie powiem.
Arthemis
uśmiechnęła się drwiąco.
- Z tym, że ty
naprawdę chcesz iść, a ja tak naprawdę jestem średnio ciekawa o czym mówisz.
Posłała jej w powietrzu buziaka, a gdy Lily
sfrustrowana rzuciła poduszką w jej kierunku zniknęła szybko za drzwiami.
Kręcąc głową ze śmiechem, cicho zeszła na dół
po schodach. Rozejrzała się zdziwiona po Pokoju Wspólnym, bo jeszcze żadnego z
chłopaków nie było.
Z zawziętą miną ruszyła po schodach do
dormitorium chłopców. Naprawdę nie lubiła, gdy ktoś psuł wcześniej ustalony
plan. Skoro ona wstała tak wcześnie, to oni też powinni.
Po drodze wpadła na zaspanego przecierającego
oczy Albusa.
- Gdzie
pozostali?- zapytała.
- Pewnie jeszcze
w łóżkach.
Usłyszeli kroki
na korytarzu i za Albusem pojawiła się Fred z jak zwykle nieodłącznym, pewnym
siebie uśmiechem.
- Hej? Gdzie
reszta?
Arthemis z groźną miną popatrzyła na drzwi do
sypialni Jamesa i Lucasa. Na jej ustach zakwitł wyjątkowo złośliwy uśmiech.
Powoli wyjęła różdżkę.
- Zostawcie to
mnie… - powiedziała cicho.
Fred zachichotał i szepnął Albusowi na ucho:
- Muszę to
zobaczyć.
- Arthemis nie
jest cierpliwą osobą – odparł z westchnieniem Albus.
Arthemis otworzyła drzwi do dormitorium
chłopców, po czym podeszła do dwóch ostatnich łóżek w sypialni. Odsłoniła
kurtyny wokół łóżka James i stanęła sobie spokojnie obok.
- Trzeba było
wstać na czas – zaśpiewała do siebie, patrząc na śpiącego w najlepsze Jamesa.
Uniosła różdżkę. – Levicorpus!!
Rozległ się huk, a James wyleciał w powietrze
i zawisł do góry nogami pod sufitem. Gwałtownie rozbudzony wierzgał wszystkimi
kończynami przez chwilę.
W tym czasie
pozostali chłopcy w dormitorium zdążyli z krzykiem zerwać się z łóżek i
zdziwieni rozglądali się, co narobiło takiego hałasu. Lucas właśnie podnosił
się z podłogi, na którą spadł, gdy próbował wyplątać się z kołdry.
W powietrzu James przestał się kręcić i
znieruchomiał. Zmróżył oczy, a w jego spojrzeniu pojawiły się groźne błyski.
- Ty… -
wyszeptał, patrząc morderczym wzrokiem na Arthemis, która niczym uczennicą
najlepszej szkoły dobrych manier splotła palce i spokojnie czekała.
- Dzień dobry,
James – powiedziała grzecznie. – Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że
powinniśmy być za pięć minut u Hagrida…
Rozległy się chichoty, a Fred otwarcie ryczał
ze śmiechu.
- Arthemis! Czyś
ty zwariowała?! – krzyknął James.
- Ktoś musiał
cię obudzić – oznajmiła spokojnie.
- A nie mogłaś
mną po prostu potrząsnąć? – warknął. – Natychmiast mnie opuść.
- W twoim
przypadku zwykłe potrząsanie nie wystarcza – odparła i machnęła różdżką, a
James wylądował na łóżku.
- Och, zapłacisz
mi za to – mruknął. – Niech tylko wymyślę odpowiednią zemstę…
- Przestań
marudzić i ubieraj się. Trzeba było wstać na czas. Hagrid już na nas czeka…
- Lucas, też
zaspał – poskarżył się James i zwlókł się z łóżka.
Na twarzy
Arthemis pojawił się wyjątkowo chochlikowaty uśmiech.
- Wiem – mruknęła
i skierowała się do wyjścia.
Lucas westchnął
z ulgą, gdy Arthemis była przy drzwiach. Arthemis usłyszała to i przystanęła.
Na oślep wycelowała za plecy i mruknęła:
- Levicorpus!
A Lucas z
krzykiem wylądował pod sufitem jak przed chwilą James.
- Sprawiedliwość
musi być – mruknęła Arthemis, mijając Albusa.
- Arthemis, naprawdę
cieszę się, że wyjątkowo dzisiaj nie zaspałem – zachichotał Fred, idąc za nią
do pokoju wspólnego.
- Może trochę
przesadziłaś? – wyraził opinię Albus.
- Oczywiście, że
przesadziłam – zgodziła się z nim Arthemis. – Ale obudzenie go w tradycyjny
sposób zajęłoby za dużo czasu i nie przyniosłoby tyle rozrywki.
- Ja ci dam
rozrywkę Arthemis. Poczekaj tylko – rozległ się gburowaty głos James, który
zbiegał po schodach.
- Arthemis,
proszę cię, żadnych więcej ataków na członków mojej drużyny dobrze? Chociaż do
meczu – zawołał Lucas, wciągając w pośpiechu bluzę.
- Nie wiem, czy
twoja drużyna ma jakieś szanse, skoro szukająca jest obrażona na połowę jej
członków – odparła Arthemis, umieszczając różdżkę za pazuchą.
Lucas z przerażenia otworzył usta.
- Chyba
żartujesz – zająknął się i wybiegł zaraz za Arthemis przez dziurę w portrecie. –
Ale… ale przecież to dla jej dobra! Nie chcemy, żeby coś jej się stało…
- I uważasz, że
dla Lily jest to odpowiednie wytłumaczenie? – zapytała mimochodem.
- Powinno być –
wtrącił się Albus. – Ona ma dopiero trzynaście lat.
- Ahaaa… -
Arthemis klepnęła się w czoło, jakby chciała się ukarać za to, że o tym nie
pomyślała. – Dwa lata temu miałam trzynaście lat i wierz mi, nie widzę żadnej
różnicy…
- Ale ty to ty…
Lily nie ma jeszcze takich umiejętności…
- To czemu jej
nie nauczysz? – zapytała, jakby było to coś oczywistego.
- No, bo… -
zająknął się. A potem zrobił upartą minę. – Jak już się wszystkiego nauczy będzie
chciała wszędzie łazić, a to może być niebezpieczne… A poza tym jest za młoda!
- James? –
rzuciła Arthemis.
- Czego? –
burknął nadal trochę obrażony za pobudkę.
- Co robiłeś jak
miałeś trzynaście lat?
- Co tylko
mogłem, żeby łamać regulamin – zachichotał.
- Widzisz Al? –
Arthemis uśmiechnęła się triumfalnie.
- Ale sobie
przykład wybrałaś… Lily to nie James – żachnął się.
- Sądzę, że jest
do niego bardziej podobna niż do ciebie – odparła. – I biorąc to pod uwagę,
uważam, że bezpieczniej jest nauczyć ją walczyć, niż trzymać ją pod kloszem… W
końcu, żeby wam udowodnić, że jest już dojrzała zrobi coś głupiego. I wtedy
będzie to tylko wasza wina…
- Sądzę, Al, że
ona może mieć racje… - stwierdził Fred.
- Jestem ciekaw,
czy byłbyś tak skłonny przyznać jej rację, gdyby to o twoją siostrę chodziło –
odparł Al.
Fred wzruszył ramionami.
- Roxanne, to
nie ten typ. Ją bardziej interesują upiększające uroki niż zaklęcia obronne.
Arthemis
przystanęła i spojrzała na Ala.
- Lily jest
jedną z Potterów. Jest waszą siostrą. Myślisz, że będzie potulnie siedzieć w
pokoju, robiąc na drutach, gdy wy będziecie walczyć?
I zostawiła Albusa z mętlikiem w głowie, zanim
zdążył jej odpowiedzieć. James minął Albusa z cichym chichotem i słowami:
- Poddaj się. Z
nią nie wygrasz…
Lucas dobiegł do
Arthemis i zapytał zmartwiony:
- Lily naprawdę
jest taka wściekła?
- Spokojnie –
roześmiała się i poklepała go po ramieniu -
nie jest aż tak zła, żeby nie zagrać w meczu…
- Nie o to mi
chodzi… chociaż to też wielka ulga… Ale czy Lily nie zrobi czegoś głupiego?
- Na razie nie –
mruknęła Arthemis. – Ale w końcu czara goryczy się przepełni… Lily nie jest
osobą, która lubi siedzieć, gdy inni coś robią. Chłopacy nie powinni jej tak
ograniczać.
- To może ty byś
ją podszkoliła? – Lucas schylił się do niej, ściszając głos. – Mógłbym wam
służyć jako worek treningowy…
- Serio? –
Arthemis spojrzała na niego spod oka, z półuśmiechem. – A czemuż to chcesz się
tak poświęcić?
- Ja… eee… no…
po prostu… Nie chce, żeby Lily rozpraszała się czymś poza grą – wyrzucił nagle
szybko. – Szczególnie jeżeli mamy zdobyć puchar w tym roku. A jeżeli będzie
wciąż chciała dogryźć chłopakom, zacznie się pakować w kłopoty i nie wiadomo,
co może się stać – odchrząknął.
- Aha – odparła
Arthemis, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu. Co za ściema…
Przed chatką czekał już na nich Hagrid.
- Cześć
Hagridzie – rzucił Fred.
- Przepraszamy
za spóźnienie – dorzuciła Arthemis. – Niektórzy mieli problem ze wstaniem… -
spojrzała na Jamesa spod oka.
James odwróciła się do niej plecami, a Hagrid
zachichotał.
- Sądzę, że
powinniśmy sprawdzić las od strony wioski – rzucił. - Od południowej części.
Teraz kilka zasad…
- Och, Hagridzie
– jęknął Fred.
Hagrid nie
ustąpił, tylko powiedział:
- Nie wdawajcie
się w za długie rozmowy z centaurami i spróbujcie nie zabijać każdego zwierzęcia,
które będzie chciało wam zrobić krzywdę, dobrze?
Arthemis zachichotała.
- Myślę, że Al i
Lucas powinien iść z Fredem. Nie potrzeba nam żadnych głupich dowcipów… - dodał
Hagrid.
- To może jednak
Arthemis powinna z nim iść – zachichotał Lucas.
- Taak… tylko
kto wtedy pójdzie z Jamesem? – mruknął Hagrid.
- Nasza
reputacja ma swoje złe strony –mruknął Fred do Jamesa.
James wzruszył
ramionami i powiedział:
- Ja wcale nie
chce z nią iść...
Arthemis uniosła
drwiąco brew.
- W takim razie
pójdę sama… Którędy Hagridzie? – zapytała stanowczo, odwracając się od Jamesa.
- Chyba
żartujesz! –warknął James, szarpnięciem odwracając ja do siebie.
- Ani trochę –
odparła chłodno. – Nie potrzebuje nikogo, żeby sobie poradzić w jednym
cholernym lesie…
- No, no
dzieciaki… - zagrzmiał Hagrid.
Jednak żadne z
nich go nie słuchało. Patrząc na siebie gniewnie niemal dotykali się nosami.
- Nie pójdziesz
sama – powiedział ostro James.
- Spróbuj mnie
powstrzymać – mruknęła zimno.
- Myślisz, że
jesteś na tyle silna, żeby walczyć z potworami żyjącymi w tym lesie?
- A ty sądzisz,
że nie jestem?
- Twoja pewność
siebie kiedyś cię zgubi…
- Powinieneś sam
zastanowić się nad tym ostrzeżeniem.
- Ja
przynajmniej nie próbuje wleźć do lasu bez obstawy.
- Moja obstawa
zrezygnowała ze swojej funkcji – odparowała Arthemis, z drwiącym, chłodnym
uśmiechem.
James nie umiał na to odpowiedzieć. Odstąpił
od niej o krok z dziwnym spojrzeniem.
Arthemis
odwróciła się od niego.
- Chodźmy już
Hagridzie. Straciliśmy zbyt dużo czasu.
- Ach, no tak… -
Hagrid ze zdezorientowaną miną, zastanawiał się nad sytuacją. – No więc
chodźmy…
Szli przez chwilę w milczeniu, aż doszli do
południowego ogrodzenia na skraju lasu.
- W głębi lasu
ogrodzenie się kończy. Naturalna granica puszczy jest wystarczającym
zabezpieczeniem przed obcymi. Tylko samobójca chciałby się przez nią przedrzeć…
- Niewątpliwie –
zgodził się z nim Albus, przecierając okulary o szatę i wyjmując różdżkę.
- No, więc… -
Hagrid zawahał się. – To może jednak Arthemis przypilnuje Freda, a…
Fred nonszalancko wzruszył ramionami, a James
posłał mu mordercze spojrzenie.
- Powiedziałam,
że pójdę sama… - wyrwała się Arthemis.
- Nie –
zagrzmiał James. – Pójdziesz ze mną tak jak to było ustalone – łapiąc ją
gwałtownie za łokieć.
- Szybko
zmieniasz zdanie – odparła, wyrywając rękę i wzruszając ramionami. – Chodźmy
już. Bo nie zdążymy nic zrobić.
- No dobrze… No
to… idziemy… - mruknął Hagrid i wziął do ręki kuszę. – No to chłopaki na lewo,
ja na prawo a James i Arthemis pójdą prosto, ok?
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami.
James i Arthemis
weszli w głąb lasu w milczeniu. Szli przez bardzo długi czas.
Arthemis uważnie
wpatrywała się w podłoże, szukając odciśniętych śladów na miękkim mchu, chociaż
nie było na to większych szans. Minęło zbyt wiele czasu… Czasami znajdowała
wygniecione polany, lecz widać było wyraźnie, że to ślady kopyt. James idąc
kilka metrów od niej robił dokładnie to samo.
- To naprawdę
idiotyczne zajęcie. Naprawdę myślisz, że coś tu znajdziemy? Po takim czasie? –
odezwał się w końcu James.
- Wystarczy mi
cholerny skrawek materiału – odparła cicho, lecz bez zwykłej dla niej swobody.
James przystanął i popatrzył na nią. Nie
odzywała się do niego od ponad godziny…
Arthemis nie zorientowała się, że stanął, więc
znacznie się od niego oddaliła.
- Wiesz, że
żartowałem, prawda?
Arthemis przystanęła i zdziwiona na niego
spojrzała. James wolno do niej podszedł.
- O czym mówisz?
– zapytała.
- Wiesz, że
żartowałem z tym, że nie chcę z tobą iść…
Arthemis
zamrugała, wzruszyła ramionami i odwróciła się gotowa szukać dalszych śladów.
James chwycił ją za ramię i ponownie do siebie odwrócił.
- Jezu, ty
naprawdę się wściekłaś, prawda?
- Nie wiem, o
czym mówisz… - odparła chłodno.
- Nie mogę w to
uwierzyć - żachnął się James. – To ja powinienem być wściekły, za tą pobudkę,
którą mi łaskawie zgotowałaś!
- To! To, James!
To właśnie był żart! – popchnęła go, wyrywając się z uścisku. – Gdy nie mogę na
ciebie liczyć… to nie jest żart – powiedziała cicho i poważnie. – Kiedy nie możesz
liczyć na czyjeś bezinteresowne wsparcie lepiej w ogóle go nie mieć… - dodała i
odwróciła się energicznie.
James otworzył usta ze zdziwienia w takim był
szoku. Ona chyba naprawdę nie widziała różnicy między wyprawą do lasu, a
prawdziwym zagrożeniem…
Nie zdawała sobie sprawy, że on… że był gotów
dla niej…
Co cholerna tępogłowa baba!!
Arthemis została przyszpilona nagle do
ogromnego drzewa przez brutalne ręce Jamesa.
- TO BYŁ ŻART!!!
Idiotko! – powiedział powoli przez zaciśnięte zęby. – Słowo daję czasami mam
taką ochotę ci wtłuc, że aż mnie ręce świerzbią. Kto jak kto, ale ty powinnaś
umieć rozpoznać blef, gdy masz go przed sobą!
Puścił ją nagle, więc zaskoczona się
zachwiała. Automatycznie ją podtrzymał. Zrobiła kilka kroków do przodu.
- Nie dziw mi
się, że biorę takie rzeczy na serio, James – powiedziała cicho, znowu
rozglądając się za śladami. – Nie łatwo jest ze mną pracować… Często robię
rzeczy brawurowe i zakrawające na samobójstwo. Zapytaj Albusa. Współpraca ze
mną oznacza taniec na linie nad przepaścią… dlatego nie dziwię się, gdy ktoś
boi się mi towarzyszyć, lub zwyczajnie nie chce – dodała spoglądając na niego
przez ramię. – Po prostu zaskoczyło mnie, że akurat ty to powiedziałeś.
James zrobił kwaśną minę i przez zaciśnięte
zęby powiedział:
- Po raz czwarty
powtarzam ci, że to był żart… - a potem niespodziewanie uśmiechnął się szeroko.
– W niektórych sprawach jesteś zadziwiająco krótkowzroczna, prawda?
Posłała mu zmrożone spojrzenie.
- To naprawdę
pocieszające… Już myślałem, że niczego się przed tobą nie da ukryć, a tu
niespodzianka… - James wydawał się naprawdę uradowany, gdy stanął przy niej.
- Nie wiem, o co
ci chodzi…
- Nie potrafisz
uwierzyć w to, że komuś naprawdę może na tobie zależeć…
Źrenice Arthemis gwałtownie się rozszerzyły,
gdy to usłyszała. Jamesowi sprawiała perfidną satysfakcję ta jej nagła
delikatność, niepewność w spojrzeniu. Miał ochotę sprawić, żeby stała się
jeszcze bardziej wrażliwa. Przysunął się do niej jeszcze bliżej.
- Nikt ci nigdy
nie powiedział, jak wyjątkowa jesteś, prawda?
- Przestań –
powiedziała cicho.
- Dlaczego? Nie
mówię przecież niczego, co mogłoby cię skrzywdzić. Arthemis, dlaczego teraz nie
potrafisz zmrozić mnie spojrzeniem, albo chłodno czegoś powiedzieć? Czemu
wydaje mi się jakbyś się mnie bała, pomimo tego, że nie zrobiłem nic, co
mogłoby to sprawić?
James wyciągnął dłoń i dotknął jej policzka.
Arthemis zadrżały powieki. Palce Jamesa delikatnie, zsunęły się na jej szyję,
gdzie bił puls.
James pochylił głowę…
Arthemis drżąco zaczerpnęła powietrza…
W aurę Arthemis wdarły się nagle różne
uczucia. Odwróciła się błyskawicznie od Jamesa, ze słowami:
- Ktoś się
zbliża…
- Skąd wiesz? –
zapytał szybko, stając do niej plecami i wyciągając różdżkę.
- A jak myślisz?
– odparła, a w jej głosie słuchać było śmiech.
James pokręcił z
uśmiechem głową.
Usłyszeli tętent
kopyt. Podbiegło do nich czterech centaurów z wycelowanymi w nich strzałami.
- Ale też macie
wyczucie czasu, chłopaki… - mruknął do siebie James.
Oddział przyjrzał im się uważnie. Jeden z nich
opuścił łuk. Miał długie blond włosy i był potężnie umięśniony. Arthemis
kojarzył się z rycinami wikingów, które widziała w książkach ojca.
- Co uczniowie
szkoły robią w tej części lasu? – zapytał zadziwiająco śpiewnym i łagodnym
głosem.
- Co w ogóle robią
w lesie?! – zagrzmiał agresywnie inny, ciemnoskóry centaur, stojący obok.
- Spokojnie –
powiedziała Arthemis, opuszczając różdżkę. – Szukamy dwóch zaginionych mężczyzn
z wioski. Zniknęli jakieś dwa tygodnie temu. Mieliśmy nadzieję, że znajdziemy
po nich jakiś ślad. Jakiś kawałek ubrania, przedmiot… - wyjaśniała Arthemis,
mając nadzieję na cokolwiek.
Centaur powoli pokręcił głową.
- Nikogo nie
znaleźliśmy. Nikt tu się nie kręcił. Wiemy to na pewno, bo patrolujemy cały
las.
- Dlaczego? –
zapytał zdziwiony James.
Centaur nie
odpowiedział.
- Jesteście
zmartwieni – odezwała się po chwili cicho Arthemis. – Coś was niezwykle trapi…
Blond włosy centaur spojrzał na nią dziwnie,
jakby znużony.
- Skąd ty to
możesz wiedzieć, dziecko? W porównaniu z nami jesteś ledwie pisklęciem…
- A czy to nie
prawda? – odparła pytaniem.
Arthemis zrobiła
krok w jego kierunku. James szybko chwycił ją za rękę. Uspokajająco ścisnęła
jego palce. Nie zamierzała robić nic głupiego. Przynajmniej na razie. Odchyliła
głowę, żeby móc spojrzeń centaurowi w oczy.
– Cały las jest
spowity jakąś dziwną aurą.
Źrenice centaura rozszerzyły się zdziwione.
- Kim ty jesteś!?
– krzyknął jeden z centaurów stojących za przywódcą.
- To jakiś demon!
– dodał inny, wyglądający na najstarszego.
James uniósł różdżkę, celując w niego.
- Cofnij to -
powiedział cicho, jednak po wszystkich przeszedł dreszcz. Chłopak nie żartował.
Jak jeden mąż centaury naciągnęły cięciwy
łuków. Przywódca stojący przed Arthemis, przewrócił zniecierpliwiony oczami.
Arthemis położyła rękę na nadgarstku Jamesa.
- Odpuść, Potter
– powiedziała cicho.
- Magorianie, to bardzo nie ładnie z twojej strony – skarcił go i dał ręką znak, żeby opuszczono broń. – Chodzi o to, dziewczynko, iż żadna ludzka istota nie potrafi wyczuć aury lasu…
- Magorianie, to bardzo nie ładnie z twojej strony – skarcił go i dał ręką znak, żeby opuszczono broń. – Chodzi o to, dziewczynko, iż żadna ludzka istota nie potrafi wyczuć aury lasu…
- Jestem
Arthemis – odparła oburzona, że nazwał ją dziewczynką. – I nie potrafię wyczuć
aury lasu, ale rozpoznaję uczucia wszystkich żywych istot w lesie. Zwierzęta są
czymś przerażone… a i wy jesteście zaniepokojeni – dodała.
Centaur przez długą chwilę patrzył na nią z
głębokim zastanowieniem, a potem schylił przed nią głowę.
- Na imię mi
Severin. Jestem przywódcą stada. Przykro mi, ale nie możemy wam pomóc. Nie
znaleźliśmy nic, co mogłoby należeć do człowieka.
Arthemis westchnęła zawiedziona, ale pokiwała
głową.
- Nie
spodziewaliśmy się wiele znaleźć. Hagrid i nasi przyjaciele szukają w innej
części lasu, ale to chyba bezcelowe…
- Dzieci takie
jak wy, wiele tu nie znajdą – odezwał się jeden z młodszych centaurów, o
łagodnej niemal dziecięcej twarzy. – Znamy las najlepiej z żywych istot, a i
tak nie potrafimy odnaleźć tych, którzy zaginęli.
- Zamilcz, Dion!
– ryknął Magorian. – Nie wolno nam zdradzać tajemnic ludziom!
- Magorianie –
skarcił go cicho Severin. – To już nie te czasy, które znałeś…
- Wolicie się
bratać z tymi, którzy uważają się za lepszych od nas! Co za czasy nastały, żeby
szlachetnej krwi centaury rozmawiały z ludzkimi szczeniętami!! – krzyknął
Magorian i pogalopował przed siebie przez puszczę.
Severin westchnął ciężko.
- Byłem jednym z
centaurów walczących w bitwie o Hogwart. Nie uważam, żeby ludzie byli naszymi
wrogami. Ale starsze pokolenia nadal są przeciwne naszej komunikacji…
Arthemis jednak nadal wpatrywała się w Diona,
jakby cała reszta nie miała miejsca.
- Czy to znaczy,
że ktoś z waszych również zaginął?
- Niestety –westchnął Severin. – Pomimo wszelkich naszych zdolności i znajomości lasu, nie umiemy ich odnaleźć. Straciliśmy już nadzieję… A teraz radzę wam dobrze, wracajcie do szkoły. Las nawet dla nas nie wydaje się teraz bezpieczny. Odprowadzimy was do Hagrida…
- Niestety –westchnął Severin. – Pomimo wszelkich naszych zdolności i znajomości lasu, nie umiemy ich odnaleźć. Straciliśmy już nadzieję… A teraz radzę wam dobrze, wracajcie do szkoły. Las nawet dla nas nie wydaje się teraz bezpieczny. Odprowadzimy was do Hagrida…
- Szliśmy w
linii prostej. Poradzimy sobie – powiedział James, wyciągając rękę do centaura.
Severin uśmiechnął się lekko i uścisnął rękę
Jamesa.
- Wybacz, że
obraziliśmy twoją przyjaciółkę, młody Potterze… Twój ojciec jest nam dobrze
znany – dodał po chwili.
James skinął mu głową. Centaur odwrócił się do
Arthemis. Schylił się tak, że teraz ich twarze znajdowały się na jednym
poziomie.
- Intrygują mnie
twoje zdolności, młoda damo. To nie ostatnie nasze spotkanie, mam nadzieję…
Arthemis zamrugała.
- Nie martwcie
się tak. Cokolwiek to jest, zagraża nam wszystkim, więc pokonamy to wspólnie…
Severin zaśmiał
się cicho i odsunął się.
- Niektórzy
uważają, że zwierzęta nie mają w ogóle uczuć. A centaury są dla wielu
czarodziejów właśnie zwierzętami. To nie zwykłe, że twoje zdolności nie odnoszą
się tylko do ludzi…
- Miałam okazję
napotkać ludzi, u których nie wyczuwałam ani odrobiny jakichkolwiek emocji. A
nigdy nie spotkałam zwierzęcia nie posiadającego uczuć. Nie uważam, że jest to
coś niezwykłego…
Severin uprzejmie skłonił głowę.
- Nie wchodźcie
do lasu w nocy. Nasi i tych dwóch chłopców z wioski znikło właśnie wtedy… -
poradził i dał sygnał swoim do odwrotu.
James i Arthemis przez chwilę zostali
ogłuszeni łoskotem galopu. Gdy stracili centaury z oczy, Arthemis westchnęła.
- Która godzina?
– zapytała.
James spojrzał
na zegarek.
- Po dziesiątej.
- Serio? Od
czterech godzin chodzimy po lesie? – zdziwiła się.
- Tak. Chyba już
pora wracać, co?
- Skoro Severin
nic nie znalazł, to wątpię, żeby nam się udało… - odparła z żalem. – Chodź,
znajdziemy pozostałych…
- Lepiej wrócić
na błonia. Inaczej wszyscy się pogubimy.
- Albus jest na
północ od nas – odparła zdecydowanie.
James przystanął
i zapytał zdziwiony:
- Skąd wiesz?
Arthemis zamrugała
zdziwiona i dopiero po chwili uprzytomniła sobie, co przed chwilą powiedziała.
Zmarszczyła brwi, patrząc na Jamesa.
- Nie mam
pojęcia – wyznała. – Po prostu wiem, że Albus jest gdzieś tam – dodała,
wskazując kierunek palcem.
- Tak mnie
zaintrygowałaś, że aż jestem gotów się zgubić, żeby to sprawdzić – oznajmił
James i zaczął iść we wskazanym przez nią kierunku.
Arthemis się zaśmiała i poszła za nim.
- Okłamałaś
Albusa, prawda? – odezwał się James niespodziewanie.
- O czym ty
mówisz? – zapytała gniewnie Arthemis. Nikt nie będzie jej zarzucał kłamstwa
bezkarnie.
- Powiedziałaś
mu, że nie sądzisz, żeby cokolwiek się działo – przypomniał jej James. –
Kłamałaś.
Arthemis
westchnęła.
- Chyba tak –
powiedziała w końcu. – Zwierzęta są zalęknione. Jakby w oczekiwaniu na zło
–mruknęła cicho. A potem pokręciła głową. – Coś się stanie, ale jeszcze nie
wiem co. Jednak nie martw się. Albus i tak mi nie uwierzył – dodała po chwili.
– Zbyt dobrze mnie zna.
James skinął głową uśmiechając się lekko i
przez chwile szli w zupełnym milczeniu.
Pół godziny później, James patrzący w gęste
korony drzew, jakby było w nich coś niezwykle ciekawego, rzucił cicho:
- Spodobałaś mu
się.
Arthemis, która
akurat wypatrywała na wszelki wypadek jakiś śladów na podłożu, spojrzała na
niego ze zmarszczonymi brwiami, nie rozumiejąc.
- Centaurowi –
wyjaśnił James.
Arthemis
parsknęła śmiechem.
- Chyba
żartujesz.
- Jeżeli facet
mówi ci, że go intrygujesz, to znaczy, że mu się podobasz – odparł James.
- Może –
zgodziła się z nim Arthemis, niemal krztusząc się ze śmiechu. – Ale po pierwsze
ten facet jest centaurem, a po drugie intrygują go moje zdolności, a nie ja…
Poza tym koleś miał dwa metry wzrostu i cholerne cztery nogi. Nasz związek nie
miałby przyszłości… - dodała udając szczery żal.
- Nie jestem
pewien, czy on myśli tak samo – oznajmił James.
Arthemis
roześmiała się na głos, a z pobliskiej gałęzi zerwało się kilka ptaków.
- Błagam cię
James, skończ ten temat… Jeszcze odbije mi i pomyślę, że ciebie też intryguje…
- A myślisz, że
nie intrygujesz? – zapytał niespodziewanie James.
Arthemis
przestała się śmiać.
- Daj spokój
James. Co mogłoby cię we mnie intrygować? – zapytała z drwiną, jakby to był
dobry dowcip.
James zaniemówił i przez długą chwilę na nią
patrzył.
- Jesteś
niemożliwa! – krzyknął w końcu James. – Jak to się dzieję, że…
- Arthemis?!
James?!! To wy??! – rozległ się głos Albusa.
James zacisnął
dłonie w pięści i odwrócił się w stronę wzniesie, na którym stała niewielka
postać.
- Nie, do
cholery! – krzyknął. – Spadaj!
Jednak Al
się nie przejął jego niemiłą
odpowiedzią.
- Lucas! Mówiłem
ci, że to oni! Nadal się kłócą! – krzyknął Albus, odwracając się.
- Jeszcze?! –
rozległ się krzyk Freda. – Do tej pory już powinno im się znudzić…
Albus zbiegł w
ich kierunku i nie zważając na morderczą minę Jamesa, podszedł do nich.
- Jaki
przypadek, że się tu spotkaliśmy, co nie? Przecież byliście z zupełnie innej
strony lasu – powiedział.
James pokazał kciukiem Arthemis.
- Tu masz swój
przypadek.
Albus spojrzał
na Arthemis z pytaniem w oczach. Ta w odpowiedzi wzruszyła ramionami.
- Tak jakoś
wyszło.
- Zawsze tak
odpowiadasz, a to wcale nic nie wyjaśnia – odparł niezadowolony Albus.
- Nie mogę ci
wyjaśnić czegoś, czego sama jeszcze nie rozumiem – odrzekła spokojnie.
Dobiegli do nich
Lucas i Fred.
- Znaleźliście
coś? – zapytała ich Arthemis.
- A jak myślisz?
– odparł ironicznie Fred.
- Ale
widzieliśmy jednorożca – odparł Lucas. – Naprawdę piękne stworzenie.
- A ja znalazłem
kilka niezwykłych roślin – dodał Albus. – Muszę jeszcze sprawdzić dokładnie, ale
wydaje mi się, że maja potężne właściwości w niektórych eliksirach.
- Super –
mruknął James. – Więc zupełnie straciliśmy czas.
- U was też nic
się nie działo? – zapytał rozczarowany Lucas.
- Oprócz tego,
że Arthemis była podrywana przez olbrzymiego centaura?
- James, skończ
temat – nakazała Arthemis.
Jednak Fred,
Lucas i Albus zdążyli już ryknąć śmiechem.
- Serio?
- Nie –
odpowiedziała stanowczo Arthemis. – Wpadliśmy na zwiad centaurów, więc chwilę z
nimi pogadaliśmy, ale oni też nie widzieli żadnych śladów tamtych dwóch
mężczyzn.
- Ale za to
dowiedzieliśmy się przez przypadek, że kilku z nich też zaginęło dwa tygodnie
temu – dodał James.
Chłopacy rozdziawili usta ze zdziwienia.
- Kurcze –
szepnął Lucas.
- Niedobrze –
dodał Fred ze zmartwioną miną.
- Wiedziałem! –
mruknął nerwowo Albus, patrząc zmróżonymi oczami na Arthemis.
Zrobiła bezradny gest, mówiący: przecież to
nie moja wina.
Na ścieżce zadudniły kroki. W ich kierunku
kroczył Hagrid.
- Dzieciaki!
Znalazłem was w końcu! – ryknął. – Arthemis, James? Już tu jesteście? Całe
szczęście! Jak tylko się rozdzieliliśmy trafiłem na akromantulę nie są cholibka
ostatnio przyjazne, i wtedy do mnie dotarło, żem was w kłopoty wpakował, całe
szczęście, że nic wam nie jest.
Wszyscy po sobie spojrzeli.
- Hagridzie –
powiedział uspokajająco James. – My nie mieliśmy takich przygód.
- Przecie mówię,
że szczęście, cholibka!
- Uważasz, że
nie dalibyśmy sobie rady?! – krzyknął oburzony Albus.
- Ja… eeee… no…
tego…
Wszyscy z wyczekiwaniem unieśli brwi, czekając
na odpowiedź Hagrida.
Ten w końcu
westchnął ciężko i machnął ręką.
- A dajcie wy mi
święty spokój. Wracamy do zamku. Zanim znowu dam się wam namówić na jakiś
niebezpieczny pomysł.
I poprowadził ich krętą ścieżką.
- To nie był do
końca stracony czas – zaczęła Arthemis, jednak Hagrid szybko jej przerwał.
- Nie chce nic o
tym słyszeć. I nie chcę, żebyście się do tego mieszali dzieciaki. To zbyt
niebezpieczne.
- Trochę na to
za późno – szepnęła Arthemis na ucho Albusowi.
Albus westchnął
ciężko w odpowiedzi, ale pokiwał głową. Szli za Hagridem, a Arthemis i James
opowiadali cicho chłopakom i rozmowie z centaurami.
Gdy skończyli James powiedział markotnie:
- Jestem głodny.
- Nie długo
będziemy w zamku – pocieszył go Lucas.
Arthemis
sięgnęła do małej torebki przewieszonej przez ramię i rzuciła w jego stronę
małą paczuszkę.
Zaskoczony James złapał ją w ostatniej chwili.
Zajrzał do papierowej torby. Było w niej kilka słodkich babeczek. Spojrzał na
Arthemis jakby podarowała mu, co najmniej ozłoconą Błyskawicę.
Arthemis uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Wiedziałam, że
jak będziesz głodny zrobisz się nieznośny jak dziecko – powiedziała ze
śmiechem.
James stał
niczym wrośnięty w ziemię. Wpatrując się nadal w zawartość torebki. W końcu
Fred klepnął go w tył głowy i powiedział:
- Podziel się.
- W życiu –
żachnął się James, przytomniejąc szybko i wyjął z paczki lukrowaną babeczkę.
Lucas łakomie
spojrzał na torbę.
Albus i Arthemis
szli obok Hagrida, kręcąc z politowaniem głowami, gdy trzech chłopców za nimi
zaczęło się kłócić o słodycze.
- Hagridzie, jak
daleko jeszcze do zamku? – zapytał z niepokojem Albus. – Bo ta trójka gotowa
się pobić o jedzenie…
- Jesteśmy już
na skraju – oznajmił Hagrid z chichotem.
- Całe szczęście
– westchnęła Arthemis.
Wieczorem po kolacji do Pokoju Wspólnego w
końcu weszła Rose z naręczem książek z biblioteki.
- No, w końcu
jesteś – powiedział Albus.
- Nie jesteś
ciekawa, co się działo? – dodał zdziwiony Fred.
Rose wzruszyła
ramionami.
- Przecież w
końcu i tak mi powiecie, a musiałam znaleźć kilka książek do wypracowania z
astronomii…
- Kilka? –
prychnął James, patrząc zdegustowany na ilość książek w jej rękach.
Rose posłała mu chłodne spojrzenie.
- Nie denerwuj
mnie. Właśnie spędziłam dwie godziny z niekompetentną bibliotekarką.
- Gdzie Lily? –
zapytał Lucas.
- Nie odzywała
się do mnie przez cały dzień – odparła chłodno Rose, pomimo tego, na jej twarzy
pojawił się cień. – Nie widziałam jej od obiadu…
- Ale chyba nie
opuściła zamku, prawda? – zapytał niespokojnie Luke.
- Lucas, drży na
samą myśl o tym, że jego ukochana szukająca mogłaby doznać uszczerbku na
zdrowiu – zachichotał Fred.
- Spokojnie –
powiedziała czytająca gazetę Arthemis, ani na chwilę nie odrywając się od
czytania, - Lily jest na drugim piętrze.
Dopiero po dłuższej chwili Arthemis
zorientowała się, że wszystkie rozmowy w jej pobliżu zamilkły, a przyjaciele
patrzą się na nią dziwnie.
- Co? – zapytała
zdezorientowana.
- Już drugi raz
tego dnia, pytam cię: skąd ty to wiesz? – oznajmił w końcu James.
- Nie wiem –
odparła zgodnie z prawdą Arthemis, wolno odkładając gazetę.
- Ja mam pomysł
– rzekł Albus. – Chodźmy to sprawdzić.
Arthemis
wzruszyła ramionami.
- To chodźmy.
Budząc zdziwieni
większej części Gryfonów, całą grupą wyszli przez dziurę pod portretem. Zbiegli
pięć pięter w dół i stanęli na klatce schodowej na drugim piętrze. Arthemis bez
wahania poszła w prawą stronę.
Znaleźli się w długi korytarzu, gdzie co kilka
metrów były drzwi. Arthemis po raz kolejny przeszła przez cały korytarz i
otworzyła drzwi do jednej z nieużywanych klas.
Lily właśnie rozwaliła zaklęciem jakiś szklany
przedmiot.
- Cześć! –
rzuciła Arthemis.
- Skąd
wiedziałaś, że tu jestem? – zdziwiła się trochę zła Lily.
- Właśnie
przyszliśmy to ustalić! – krzyknął zza pleców Arthemis, Albus.
- Super! A teraz
wynocha wszyscy!! – wrzasnęła Lily.
- Uuups – jęknął
Albus. – Jest wściekła.
- Ten napad
złego humoru niedługo jej minie – Uspokoił go Fred. – Roxy zawsze w końcu mija.
- Może powinnam
z nią porozmawiać? – zapytała z wahaniem Rose.
- Lepiej nie – poradził
jej James. – Możesz zostać ranna.
- Wynocha!! –
wrzasnęła Lily.
- Idźcie –
poleciła im cicho Arthemis, wchodząc do sali.
- Ale… – zaczął
Albus, jednak Lucas złapał go za tył bluzy i zaczął ciągnąć.
- Słyszałeś, co
powiedziała… idziemy – powiedział.
Arthemis
cicho zamknęła drzwi.
- Idź sobie!! –
wrzasnęła Lily, a nad głową Arthemis przeleciał gruby wolumin, rozbijając się z
hukiem o ścianę. Arthemis ani drgnęła. Stała nadzwyczaj spokojnie patrząc na
Lily.
- Myślisz, że
tym dziecięcym atakiem złości osiągniesz to, co chciałaś? Myślisz, że
udowodniłaś im jak dojrzała jesteś? – zapytała drwiąco.
- Nie rozmawiam
z tobą, ty zdrajco! – warknęła Lily i promień jej zaklęcia poleciał w kierunku
Arthemis. W ręku dziewczyny niespodziewanie pojawiła się różdżka, którą od
niechcenia odbiła zaklęcie.
- Dobrze. Ale
nie dostatecznie szybko… - zwróciła jej uwagę. – Spróbuj jeszcze raz.
Lily wrzasnęła
sfrustrowana. I z jej różdżki posypały się zaklęcia. Arthemis nawet nie
drgnęła. Znudzona wręcz odbijała jej zaklęcia w różne strony klasy.
W końcu zrobiła kilka ruchów do przodów,
machnęła różdżką i cicho coś powiedziała. Lily została porwana podmuchem wiatru
i uniesiona. Została zamknięta w magicznej klatce stworzonej z powietrza.
- Uspokoiłaś
się? – zapytała Arthemis.
- Nienawidzę
cię! – krzyknęła Lily.
- Proszę cię –
odparła znużona, - nie bądź melodramatyczna.
- Wypuść mnie!
- Za chwilę –
obiecała Arthemis. Usiadła wygodnie na krześle i spojrzała do góry na wiszącą w
powietrzu Lily. - Powiedz mi, czemu jesteś zła na Rose?
- Jestem
wściekła na was wszystkich! Traktujecie mnie jak dziecko!!!
- Więc przestań
się jak dziecko zachowywać – poradziła jej chłodno Arthemis.
Lily przestała wierzgać bezradnie kończynami.
Popatrzyła na przyjaciółkę, a jej mina z gniewnej zmieniła się na żałosną.
Pociągnęła nosem. Zamrugała gwałtownie, a po jej policzku spłynęła łza.
- Och, nie –
jęknęła Arthemis. – Proszę cię Lily tylko nie to…
- Nic na to nie
poradzę – wyjąkała Lily.
Arthemis
machnęła różdżką, a Lily powoli spłynęła na ziemię i padła w objęcia Arthemis.
- Nie pozwalają
mi używać czarów! – zawyła. - Lily nie
to! Lily nie tamto! Lily to jest zbyt niebezpieczne! Lily nie włóż sobie
różdżki w oko! Całe życie słyszę tylko jak trzeba na mnie uważać! Przez nich
nie nauczyłam się połowy zaklęć, jakich chciałam, bo „to dla mnie nie
odpowiednie”! Nienawidzę tego!
Arthemis westchnęła.
- No, dobrze.
Coś na to poradzimy… Ale czemu jesteś zła na Rose?
- Bo zamiast
stanąć po mojej stronie jest jeszcze bardziej przeciwko mnie! – Lily rozpłakała
się na dobre.
- Rose nie jest
przeciwko tobie – powiedziała pewnie Arthemis. – Nie chce po prostu zostać
sama. Na razie nie umiem poradzić sobie ze swoim strachem i uważa się za nie
potrzebną…
- Bycie
najmłodszym jest do kitu – załkała Lily. – Albus nigdy mi nie pozwoli złapać
nawet kataru!
- Albusa zostaw
mnie – uspokoiła ją Arthemis.
- Masz
szczęście, że nie masz rodzeństwa – Lily otarła ręką mokrą twarz i dopiero
wtedy zobaczyła, że na twarzy Arthemis pojawił się cień. – No, ale co za
różnica, że nie masz, skoro Albus i tak najchętniej zamknąłby cię w klatce jak
mnie – dodała szybko.
Arthemis uśmiechnęła się lekko.
- Wierz mi… do
tego nigdy nie dojdzie.
- No, tak. Z
tobą w walce to ma szanse tylko James… a z nim w tych sprawach raczej nie ma problemu.
- Oj, byś się
zdziwiła – odparła cicho Arthemis, przypominając sobie dzisiejszy ranek.
Obejmując ją ramieniem i poprowadziła ją w kierunku drzwi.
- Gdzie się
nauczyłaś tak walczyć? – zapytała Lily. – Wiesz jesteś trochę przerażająca,
kiedy trzymasz różdżkę.
Arthemis zachichotała chłodno.
- Lubię mieć
przewagę nad przeciwnikiem. Dużo czasu poświęcam na naukę nowych zaklęć.
- Nie miałam z
tobą najmniejszych szans – w głosie Lily ponownie pojawił się żałosny ton.
- Nie, nie
miałaś – zgodziła się z nią Arthemis. Ale gdy Lily ponownie pociągnęła nosem, w
obawie przed następnym napadem płaczu, dodała szybko: - Ale nauczymy cię
wszystkiego, co ci się przyda.
- Naprawdę? –
zapytała z nadzieją Lily.
- Tak –
westchnęła Arthemis. – Jak tylko stoczę walkę z twoimi braćmi…
- To może nie
być łatwe – stwierdziła Lily.
- Cóż… nikt nie
obiecywał, że będzie łatwo.
Lily pokiwała
głową.
- Co się w ogóle
działo dziś w lesie.
- Nic. Niestety.
Niemal całkowicie zmarnowany czas. Dowiedzieliśmy się tylko tyle, że tamci dwaj
zaginieni to na pewno nie był przypadek…
- Więc co się
stało?
- Nie mam
pojęcia. I jeszcze pewnie długo się nie dowiem, o ile w ogóle – powiedziała
zmartwiona Arthemis.
Weszły do Pokoju
Wspólnego.
- Idę umyć twarz
– oznajmiła Lily. Rzuciła ostre spojrzenie Albusowi i poszła do dormitorium.
Arthemis usiadła
obok Freda na kanapie.
- Co zrobiłaś?
Arthemis
wzruszyła ramionami.
- Trochę ją
przetrzymałam w powietrzu. Zmyłam jej głowę, że zachowuje się jak rozwydrzony
bachor i pozwoliłam jej się wyżyć.
- I jak? –
zapytał Fred.
- Przeszło jej
trochę.
- To znaczy jak?
– zapytał ostrożnie Albus.
Posłała mu
chłodne spojrzenie.
- To znaczy, że
ty nadal jesteś na jej czarnej liście i jeżeli trochę nie odpuścisz już tam
zostaniesz…
- A co ja
takiego robię! – krzyknął oburzony.
- Traktujesz ją
jak jajko…
- Gdyby była
chłopakiem nie miałbym żadnych problemów.
- To nie ma
żadnego znaczenia! – krzyknęła oburzona Arthemis.
- MA!
- Bo co? Że niby
jeżeli jest dziewczyną jest słabsza?!
- Nie o to mi
chodzi!
- Więc, o co?!
- Ona ma dopiero
trzynaście lat! – Albus wyraźnie nie miał dobrze opracowanych argumentów.
- Tak! Aż rok
mniej ode mnie, gdy wskoczyłam do lustra czarownicy – powiedziała ironicznie
Arthemis.
- To nie był
dobry przykład – powiedział cicho James, a Lucas zgodnie pokiwał głową.
Albus powoli
wstał.
- I uważasz, że
to było rozsądne!?! – wrzasnął.
- Nie musiało
być rozsądne skoro było skuteczne – odparła gwałtownie.
- Gdybyś była
moją siostrą zamknąłbym cię w pokoju na rok, żebyś dobrze przemyślała, co wtedy
odwaliłaś!
- Więc całe
szczęście, że nie jestem twoją siostrą, Albusie! – odparowała Arthemis. – Żyję,
prawda? A dlaczego? Bo byłam zdolna do tego, żeby pokonać Medeę. Jeżeli Lily
znajdzie się w podobnej sytuacji nie będzie mogła zrobić nic! A wiesz dlaczego?!
Bo nie byłeś zdolny do tego, żeby pozwolić jej nauczyć się tego, co pomoże jej
się bronić!
- Czy to źle, że
nie chce, żeby moja siostra stała się kimś takim jak ty?! Śmiercionośnie
niebezpieczną istotą…
- Al!! –
krzyknęła oburzona Rose, ale zamilkła gdy Arthemis uniosła rękę, prosząc o
ciszę.
- Nie chronisz
jej w ten sposób Albusie – powiedziała zimno Arthemis. – Chroniłbyś ją, ucząc
tego jak ma sobie radzić, gdy ciebie obok nie będzie…
Albus przez chwilę patrzył na nią wściekle, a
potem odwrócił się na pięcie i sztywnym krokiem odszedł w kierunku dormitorium
chłopców.
Gdy zniknął Arthemis westchnęła ciężko i
zamknęła oczy. Potem pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Nie powinien
był tego mówić – usłyszała ciche słowa Jamesa, który stanął za nią i położył
jej ręce na ramionach.
- Był zły –
odparła cicho.
- To żadne
usprawiedliwienie – powiedział twardo.
- Może ma rację
– Arthemis wzruszyła ramionami. – W sumie mogłabym to uznać za komplement…
śmiercionośnie niebezpieczna…
- W sumie
mogłabyś – zgodził się z nią cicho James.
Arthemis
odetchnęła głęboko i położyła rękę na jego dłoni. Przyszyło ją ciepło jego
uczuć. Poczuła się lepiej po niespodziewanym chłodzie Albusa.
- Dzięki… już mi
lepiej.
- W końcu do
niego dotrze, że masz racje…
- Pewnie tak –
odparła, patrząc na klatkę schodową do dormitorium chłopców.
- Boże, co za
rok! – westchnęła Rose. – Jest dopiero pierwszy tydzień września, a co chwilę
się coś dzieję.
- Miejmy
nadzieję, że nie będzie coraz gorzej – dodał Lucas, patrząc zamyślony w okno.
Rose pokiwała głową.
Gdy wszyscy się rozeszli do łóżek, James
został jeszcze w Pokoju Wspólnym. Wpatrywał się w płomienie i myślał.
Przypomniał sobie wydarzenia w Zakazanym
Lesie. Ten dziwny, wrażliwy wzrok Arthemis. Widział go za każdym razem, gdy
przymknął powieki. Dostawał od tego gęsiej skórki.
Wzięła dla niego ciastka… Pokręcił z
niedowierzaniem głową.
A potem zrozumiał, że uśmiecha się jak idiota
do ognia. Boże, co za dziwne uczucie.
Nie! To się nie mogło stać! Chyba zaczynał się
zakochiwać…
Sama myśl była przerażająca. Przecież jemu nie
mogło się to przytrafić…
Ale w sumie, dlaczego nie?
Zanim jednak jego myśli zdążyły pójść dalej,
ze schodów do sypialni chłopców zszedł Albus. James wstał.
- Lepiej się do
mnie nie odzywaj, bo naprawdę mam ochotę ci przywalić – oznajmił
niespodziewanie, nawet dla samego siebie.
Albus zrobił zbolałą minę.
- Trochę
przegiąłem, nie?
- Trochę,
matole?? – zapytał ironicznie James. – Zrobiłeś z niej jakiegoś potwora!
Albus odwrócił
wzrok.
- Wyprowadziła
mnie z równowagi…
- To, żadne
wytłumaczenie – odparł James.
- Hej! Czy ja
się wtrącam gdy się kłócicie?!
- Na twoje
szczęście, nie – rzekł z niechęcią James.
- Więc ty też
mnie zostaw…
James wzruszył
ramionami i skierował się do schodów.
- Zastanawiałeś
się, że ona może mieć rację? – spytał jeszcze.
- Trochę…
- Wiesz… Lily to
też moja siostra… Ale w pewnym momencie będziemy musieli ją zostawić samej
sobie… i nie chcę, żeby była wtedy bezradna.
- Chyba tak –
odparł Albus cicho i odszedł.
Następnego ranka
Albus stanął przy jedzącej śniadanie Arthemis. Spokojnie podniosła na niego
wzrok.
- Ja… - zaczął.
- Nie ma sprawy…
Po namyśle uznałam to za komplement – rzuciła, wzruszając ramionami.
Albus rozdziawił
usta.
- Serio?
- Mhm – Arthemis
wróciła do swoich kanapek.
- Ze mną ci tak
łatwo nie pójdzie – warknęła Lily, patrząc na brata.
- Tobie to nic
nie zrobiłem – odparł gniewnie Albus.
- Arthemis, jest
za miękka – oznajmiła Lily.
- Lily –
zabrzmiał cichy, groźny głos Arthemis.
- Przepraszam –
burknęła Lily. Później uśmiechnęła się złośliwie do Albusa. – Obiecała, że
pokaże mi kilka zaklęć, jeżeli najpierw nauczę się nad sobą panować... Nic na
to nie poradzisz, braciszku! – dodała zgryźliwie.
- No, to mogę na
razie być spokojny, bo trochę ci to zajmie – odparował.
Lily zrobiła się
czerwona ze złości i wstała z miejsca.
- Ty cholerny
pa…
- Lily –
Arthemis nawet na nią nie spojrzała tylko wyraźnie, mruknęła, - posadź… swój
tyłek… na miejsce.
Lily klapnęła obok niej z niezadowoloną miną.
- To jego wina –
wyszeptała.
- Nie obchodzi
mnie to – Arthemis napiła się herbaty. – To nie ma znaczenie, kto cię zezłości.
Jeżeli stracisz nerwy, stracisz koncentrację, a wtedy znajomość nawet
najpotężniejszych zaklęć, nic ci nie da…
- Dobrze –
odparła zgaszona Lily.
- Dobrze, mój
mistrzu… - poprawił ją surowo Fred. A potem zaczął się nieopanowanie, złośliwie
chichotać.
Lily znowu zrobiła się czerwona ze złości.
Jednak zacisnęła dłonie w pięści i pozostała na miejscu. Arthemis to doceniła,
bo wiedziała, że Lily ma ochotę walnąć Freda prosto w nos. Postanowiła zrobić
jej prezent.
Zwijający się ze śmiechu Fred nie zauważył jak
Arthemis wycelowała w niego różdżką i mruknęła:
- Asinus!
Uroczy, dźwięczny, podobający się dziewczętom
śmiech Freda zamienił się nagle w ośle rżenie. Wszyscy wybuchli śmiechem.
Przerażony Fred zatkał sobie usta dłonią i spojrzał morderczym wzrokiem na
Arthemis.
Obok nich przechodziła akurat Molly Weasley –
kuzynka Freda z jakimiś koleżankami. Zachichotały na jego widok. Molly
poklepała go współczująco po ramieniu, mówiąc:
- Aj, Fred.
Znowu zadarłeś z Arthemis?
Wyminęła go, ale
Fred pomimo swojego żałosnego stanu, odwrócił się, żeby popatrzeć na jedną z
towarzyszących jej dziewczyn. W jego spojrzeniu coś zabłysło.
Arthemis
skończyła śniadanie, wstała i mruknęła:
- Finite! – Fred
odchrząknął. – Następnym razem bądź milszy – poradziła mu Arthemis.
- North! Prosisz
się o śmierć! – warknął, chwytając ją silnie za ramie.
- Chcesz
wiedzieć jak ma na imię tamta dziewczyna? – zapytała z cwanym uśmiechem
Arthemis.
Fred popatrzył na nią z zastanowieniem, po
czym puścił jej ramię.
- To Marianna
Tores. Siódmy rok. Hufflepuff. Jest specjalnością jest astronomia i
wróżbiarstwo.
- Coś mi mówi,
że zobaczy mnie nie długo w kryształowej kuli – mruknął z tajemniczym uśmiechem
Fred.
Arthemis pokręciła
głową z niesmakiem i odeszła w kierunku Sali Wejściowej.
Wspaniały rozdział, juz widac ze dzieciaki nie bede sie nudzic w tym roku. Pełno zagadek dookoła :)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńech szkoda, że nic nie znaleźli w tym lesie, ale przynajmniej dowiedzieli się że i centaury też to spotkało... pobudka była boska i jedzenie, a potem kłótnia, o nie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hej,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały, szkoda tylko, że nic nie znaleźli w lesie, żadnej poszlaki, ale dowiedzieli się że i centaury też mają ten problem...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga