poniedziałek, 22 stycznia 2018

Wakacje (Rok IV, Rozdział 20)

Arthemis wieczorem usiadła na plaży. Archer nie opuszczał jej na krok. Śmiała się rzucając mu różne przedmioty, za którymi z ochotą gonił. Nawet nie wiedziała, jak bardzo tęskni za tym miejscem. Wiatr rozwiewał jej włosy,gdy rozkoszowała się ostatnimi promieniami, zachodzącego słońca.
  Usłyszała chrzęst. Odwróciła się i zobaczyła idącego w jej stronę ojca. Usiadł obok niej.
- W końcu musimy porozmawiać – powiedział cicho.
- Wiem – odparła.
- Powiem ci co zrozumiałem, gdy przyjechałaś do domu na Boże Narodzenie.
 Spojrzała na niego.
- Chciałem cię mieć tylko do siebie, w miejscu, w którym nikt nigdy nie będzie mógł zrobić ci krzywdy, ale dotarło do mnie, że nie mogę. Jesteś w Hogwarcie szczęśliwa…
- Tatooo… oczywiście, że jestem. Ale tutaj też. Chodzi o to, że zachłysnęłam się zbyt szybko wszystkim co mogę zrobić. I chciałam sobie i tobie udowodnić, że umiem radzić sobie sama. No… z pomocą przyjaciół – poprawiła się.
- Arthemis, to, że będę wiedział co się dzieję, nie znaczy, że od razu zacznę się w to wtrącać. Jednak wolałbym mieć wiedzę o tym, że ktoś się znęca nad moim dzieckiem – dodał surowo. – Gdy będziesz miała własne dzieci sama to zrozumiesz.
- Wiem.
- Jednak – zaczął powoli, - gdzieś w zakamarku mojego umysłu istnieje głosik mówiący mi, że pewnie zachowałbym się tak samo.
 Uśmiechnęła się do niego.
- Rozumiem, że nie lubicie siedzieć z założonymi rękami, gdy coś się dzieję, ale… proszę cie bądź ostrożna, dobrze?
- Tato, już nie musisz się o mnie tak martwić – powiedziała, kładąc głowę na jego ramieniu. – Mam teraz dużą ilość przyjaciół, którzy robią to równie dobrze. Nie jestem sama.
- Dzięki Bogu – westchnął. – Cieszę się, że masz przyjaciół.
- I to bardzo dobrych. Tato, oni są wspaniali. Wszyscy. Rose… jest taka spokojna i zrównoważona. A Lily taka wesoła. I Albus… Tato, nie sądziła, że ktoś może mnie rozumieć tak dobrze. A poza tym jest taki… rozsądny…
- Chociaż ktoś – mruknął pan North.
- Opiekujemy się sobą nawzajem tato – powiedziała, patrząc mu poważnie w oczy. – Żaden z nas nie pozwoli, żeby drugiemu stała się krzywda.
- Powiedzmy, że mnie uspokoiłaś – powiedział z westchnieniem i wstał. – Chodź. Zrobimy kolacje.


 Minął lipiec. Albus i Arthemis pisali do siebie co najmniej raz na tydzień. Dostawała nawet list od Rose i kilka słów od Lily. Wakacje mijały zadziwiająco szybko. Bardzo ją to cieszyło. Nie mogła się doczekać kiedy wróci do Hogwartu i znowu będzie mogła używać czarów.
 Poza tym nie mogła narzekać na nudę. Ojciec po prostu robił jej wycieczki po świecie w tak różne miejsca, że nie sądziła, że mogą istnieć.
 Mieli aktualnie pierwszy tydzień tylko w domu.
 Tristan North spacerował po przydowomowym parku, gdy usłyszał delikatny sygnał oznajmujący, że przed bramą ktoś stoi. Zdziwiony poszedł to sprawdzić. Otworzył bramę trzymając różdżkę w pogotowiu. Jednak gdy zobaczył kto stoi za nią natychmiast ją opuścił.
- A to mi niespodzianka – powiedział i uśmiechnął się.
- Byliśmy w pobliżu i dzieciaki chciały sprawdzić, czy może jesteście w domu – powiedziała uśmiechnięta Ginny Potter. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy.
- Ależ oczywiście, że nie – powiedział Tristan i otworzył szerzej bramę. – Zapraszam, Arthemis oszaleje z radości.
- Niezłe ma pan tu zabezpieczenia – powiedział James Potter oglądając wszystko dookoła z zainteresowaniem.
- Cóż, gdy blokada Arthemis była jeszcze bardzo słaba wolałem nie ryzykować, zbyt wielu gości. Chodźcie, chodźcie!
- Całkowicie zrozumiałe – powiedział James, przypominając sobie mimowolnie jak blokada Arthemis znikła podczas Święta Duchów.  
 Potterowie weszli za Tristanem na parkową alejkę.
- Urocze miejsce – zauważyła Ginny, rozglądając się po parku.
- Dziękuję. Przeprowadziliśmy się ty sześć lat temu. Praktycznie sami wszystko urządziliśmy…
 Nagle rozległo się ogłuszające szczekanie i warczenie. W ich kierunku biegł wielki jasnobrązowy pies.
- Stój! – krzyknął pan North.
 Pies się zatrzymał, ale nadal warczał.
- Spokój, Archer, to przyjaciele.
Na dźwięk tego słowa pies od razu zmienił swoją postawę. Wyszczerzył zęby w psim uśmiechu i zaczął energicznie machać ogonem. Podszedł do Lily i oparł się o jej nogi całym ciężarem ciała.
- Och, jaki on słodki – zagruchała Lily, przyklękając i drapiąc za uszami wniebowziętego psa.
- To pies, Arthemis – wyjaśnił pan North, patrząc na zwierzaka z niesmakiem. – Strasznie go rozpieściła. Nie mogę go znieść gdy nie ma jej w domu.
 Ruszyli do domu. Lily co chwilę rzucała psu jakiś patyk, który z ochotą jej odnosił.
 Albus i James rozglądali się ciekawie dookoła. Dom wyglądał na stary, ale zadbany, podobnie jak ogród, a w oddali widać było ciągnące się morze.
- Ginny, czego się napijesz? – zapytał Tristan, wprowadzając ich do holu. – Możecie iść do Arthemis – zwrócił się do Ala, Jamesa i Lily, otwierając drzwi. – Jest w salonie. Pierwsze drzwi po lewej. Będzie miała niespodziankę…
 Pan North zabrał ich matkę do jakiegoś innego pokoju. Sami ciekawie się rozglądając ruszyli korytarzem. Na ścianach wisiały pamiątki z licznych podróży pana Northa. Skądś dobiegały łagodne dźwięki muzyki.
 Przeszli przez szerokie drzwi do zalanego słońcem jasnego salonu. Naprzeciw nich wejścia stał fortepian, przy którym siedził nikt inny tylko Arthemis, wygrywając jakąś wolną melodię.
 Albus otworzył ze zdziwienia usta. James zresztą też.
 Arthemis miała zamknięte oczy i tak była pochłonięta muzyką, że w ogóle ich nie widziała.
- Mogłaś nam powiedzieć! – powiedziała nagle radośnie Lily.
- Ty grasz?! – zawołał Albus.
Arthemis natychmiast otworzyła oczy, a potem rozchyliła usta ze zdumienia. A potem zerwała się z krzykiem:
- Lily! – padły sobie w objęcia i wymieniały się radosnymi uwagami na widok zmian w ich wyglądzie. Potem padła w ramiona Jamesa.
- Cześć, mała! – powiedział i ściskając ją, uniósł kilka cali nad ziemię.
- Al! - Objęła Albusa. – Na Merlina, co wy tu robicie?!
- Byliśmy na meczu w Glasgow. I namówiliśmy mamę, żebyśmy wpadli – wyjaśnił Al.
- To wspaniale! Musicie mi wszystko opowiedzieć!
- Chodźmy się przejść – zaproponowała Lily. – Podoba mi się twój pies…
- Archer? Daj mu herbatnika, a zostanie twoim niewolnikiem. Nie jest wymagający – powiedziała ze śmiechem Arthemis i otworzyła drzwi na taras. - Możemy się przejść na  plażę.
 Albus i Lily stali obok niej gawędząc o jakis nieistotnych rzeczach, natomiast James nie mógł oderwać od niej wzroku.
  Już nie była uroczym czternastoletnim dzieckiem. Jak mogła się tak zmienić w ciągu miesiąca?!- zastanawiał się. Jej twarz się wydłużyła i była bardziej kobieca. Była wyższa i bardziej no… dorosła.
 Czy Rose też się tak zmieniła? – przyszło mu do głowy, gdy patrzył na jej postać. W końcu spojrzał na jej stopy. Była na boso. O boże, co mu się stało, że gdy patrzył na jej nieobute stopy, nagle poczuł się zawstydzony.
- Idziesz, James? – zapytał Albus, wychodząc na taras.
- Czekajcie, gdzieś tu były moje buty! – powiedziała ze śmiechem i wróciła do pokoju. – Jestem taka zaskoczona! Dajcie mi chwilę aż się przyzwyczaję do was. - Założyła sandały i uśmiechnęła się do Jamesa. – Dostałeś wyniki?
- Co? – zapytał trochę nie ogarniając.
- Dostałeś wyniki z SUMÓW? – powtórzyła i wyprowadziła go na taras, skąd mogli wyjść na ogród.
- Ach… - zajarzył. – No, tak. Oblałem historię magii, ale reszta jakoś poszła. Dostałem wzorowy z transmutacji i z obrony przed czarną magią – pochwalił się.
- Jakżeby inaczej – powiedziała.
 Lily szalała z Archerem, który chyba znalazł właśnie swoja jedyną miłość, a Albus i James spacerując opowiadali Arthemis, co się działo.
- Rose i Hugo pojechali z dziadkami do wujka Charliego do Rumunii – powiedział James. – Znając Hugo wujek będzie musiał pilnować, żeby nie wlazł na jakiegoś smoka.
 Arthemis parsknęła śmiechem.
- A co u Freda? – rzuciła ze śmiechem.
- Czaruje klientki w sklepie swojego ojca – odpowiedział jej Albusa.
- A rzeczywiście, widziałam go tam, jak byłam z ojcem na Pokątnej. Ale był zbyt zajęty – dodała ze złośliwym uśmiechem.
- Tak, wymyśla coraz to nowe gorsze Magiczne Dowcipy – uśmiechnął się Al. – James się przez to nudzi. Zazwyczaj spędzają razem większość wakacji.
- Nawet Teddy mnie zawiódł – westchnął teatralnie James. – Na okrągło gada tylko o Victoire. Nie ma co z nim gadać…
- Macie wieści od Lucasa? –zapytała Arthemis.
- Byliśmy u niego tydzień temu. Pograliśmy chwilę – zawołała Lily. – Jeszcze bardziej mu odbiło. Za wszelką cenę, chce zdobyć puchar w tym roku!
- Musiałem mu wyperswadować pomysł wakacyjnych treningów – mruknął James. – Byłby do tego zdolny.
- A ty co robiłaś? – zapytał Albus Arthemis.
- No, więc byłam w Indiach i Turcji – powiedziała Arthemis. – Ojciec szuka informacji na temat jakiegoś nowego artefaktu. Jeździliśmy po różnych starszych czarodziejach i wypytywaliśmy ich o najmniejsze plotki. Pojutrze wyjeżdżamy do Mołdawi. W ogóle to przywiozłam wam prezenty, ale jeszcze ich nie zapakowałam, więc dostaniecie je dopiero we wrześniu.
- A co dostaniemy? – zapytał natychmiast James.
- Zobaczysz – klepnęła go w ramie. – Wiecie już coś o nowym nauczycielu transmutacji?
- Rodzice coś wiedzą, ale nie chcą nam powiedzieć – rzuciła Lily, głaszcząc psa.
- Ale za to wiemy coś o Viciousie – powiedział James.
- Tata wyszperał, że chodził do Durmstrangu, ale nie wiele więcej o nim wiadomo. Ciotka Hermiona, powiedziała, że napiszę do Victora Kruma, żeby poprosić, żeby się czegoś dowiedział – dodał Albus.
- Moim zdaniem on jest po prostu niepoczytalny – Arthemis wzruszyła ramionami. - Po, co wiedzieć więcej? Mam nadzieję, że już nigdy się na niego nie natknę i wszystko.
- Dostałaś już listy podręczników? – zapytał mimochodem Albus.
- Albus, chce się pochwalić – roześmiała się Lily.
- Tak? – Arthemis spojrzała na niego pytająco.
- Został prefektem – poinformował ją James, czochrając mu włosy. – Wszyscy jesteśmy z niego tacy dumnie – zaszczebiotał jak do dziecka.
- Spadaj – Al, odepchnął jego rękę.
- Drugim prefektem jest Rose – dodała Lily.
- Można było się tego spodziewać. To jakby wymarzona funkcja dla niej – stwierdziła Arthemis.
- Ty też mogłaś zostać prefektem – zauważył Albus. – Byłaś jednym z najlepszy uczniów w klasie.
 Spojrzała na niego pobłażliwie.
- Al… ja? Przecież ja się do tego nie nadaje… W ciągu swojego pierwszego roku nauki dwa razy wylądowałam u dyrektora i to nie z powodu błahostki.
- Yeah! – mruknął James i przybił z nią piątkę. – Moja krew!
 Gawędzili jeszcze, śmiejąc się co chwilę. Dobrze było mieć ich znowu przy sobie.
- Dzieciaki! – rozległ się od domu krzyk pani Potter. – Idziemy!
 Wolnym krokiem ruszyli do domu. Pani Potter przyglądała się przez chwilę Arthemis.
- Zmieniłaś się Arthemis – powiedziała, ściskając ją krótko i energicznie.
 Dziękuję ci mamo!- krzyknął w duchu James. – Już myślałem, że zwariowałem.
- Tak? – zdziwił się Albus, patrząc na Arthemis. – W którym miejscu?
- Chłopcy – powiedziała protekcjonalnie Lily, kręcąc w głową.
 Odprowadzili ich do bramy.
- Zobaczymy się pierwszego września w Londynie – krzyknęła Lily, machając im gdy się oddalali.
- Tęskniłam za nimi – powiedziała Arthemis, patrząc na oddalających się przyjaciół.
- To mili ludzie – odparł jej ojciec, zamykając bramę.


- Nie tylko – szepnęła do siebie. Bo Potterowie byli jak rodzina.



KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

3 komentarze:

  1. No lepiej tej części zakończyć sie nie dało 😁 chyba miłość rośnie wokół nas 😂

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    miły, no James zauważyłeś zmiany pięknie..., ciekawe kto będzie nowym nauczycielem transmutacji...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    fantastycznie, o James zauważył zmiany... ale kto będzie nowym nauczycielem transmutacji teraz?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń