poniedziałek, 22 stycznia 2018

Nocna przechadzka (Rok IV, Rozdział 4)


G
dy Arthemis dotarła na dół schodów nieśmiało zajrzała do Pokoju Wspólnego. Pozostało w nim jeszcze tylko kilka osób: jakaś para całująca się na kanapie przed kominkiem, mała grupka grająca w eksplodującego durnia i dwóch chłopaków debatujących nad czymś z ożywieniem. W jednym z nich Arthemis rozpoznała ciemnowłosego Jamesa Pottera.
    Nikt nie zwrócił na nią uwagi, więc usiadła przy jednym z wolnych stolików. Rozłożyła pergamin i przez chwilę się zastanawiała. Nigdy wcześniej nie musiała pisać listu do nikogo. W końcu wzięła do ręki pióro.

            Najdroższy Tato!

Jestem w Gryffindorze! Wiem, że ty i mama nie byliście w tym domu, ale mam nadzieję, że się nie pogniewasz. Poznałam już kilku fantastycznych ludzi. Ze mną wszystko dobrze - wiesz co mam na myśli. Trochę to dla mnie dziwne, że nie będę dziś spała w swoim łóżku.
                                       Tęsknię jak szalona,
                                                                                                                                Arthemis

P.S. Moja nowa koleżanka, Rose Weasley jest twoją fanką. Przyślij jej kilka książek z podpisem. Zyskam jej dozgonną wdzięczność. 


    Przeczytała list kilka razy i odłożyła pióro. Zwinęła i zapieczętowała pergamin. Przez chwilę trzymała go w dłoni, zastanawiając się co z nim teraz zrobić. Jej wzrok przez przypadek spoczął na parze przed kominkiem.
    Przechyliła głowę i otworzyła usta ze zdziwienia: Czy on ma zamiar ją połknąć? - pomyślała.
    -   Może ci w czymś pomóc? - padł na nią cień. Podniosła wzrok by spojrzeć w iskrzące rozbawieniem oczy Jamesa Pottera.
    -   Eeee… - jej wzrok mimowolnie pobiegł do całującej się pary.
    James uniósł brew.
    -   Nie uważasz, że za krótko się znamy?
    Arthemis z całej siły starała się nie zarumienić. Zamiast tego obrzuciła go chłodnym spojrzeniem.
    -   Nie, nie potrzebuje pomocy - powiedziała stanowczo, ale po chwili wyczuła w dłoni pergamin. - To znaczy… hmmm…. A masz może sowę? - wypaliła nagle.
    -   Mam, ale jest w sowiarni.
    -   Och! - Arthemis opuściła wzrok i spojrzała na swoje dłonie. Przecież równie dobrze może wysłać ten list jutro.
    -   Chciałaś wysłać sowę? Teraz?
    -   Chyba… tak.
    Na twarzy Jamesa zakwitł uśmiech chochlika.
    -   No proszę, proszę, chyba doczekałem się konkurencji… Nocna wyprawa do sowiarni już pierwszego dnia szkoły?
    -   Nie - zmieniła zdanie Arthemis. - To głupi pomysł…
    -   Hej no! Nie pękaj teraz!
    -   Nie, wiesz... to… i… nawet nie wiem gdzie jest ta cała sowiarnia.
    James nie wydawał się tym przejęty.
    -   To się da załatwić. Nawet pójdę z tobą. W wakacje miałem zbyt mało rozrywki… dobrze mi zrobi taka nocna wyprawa.
    -   Lily mówiła, żeby ci nie ufać - Arthemis podejrzliwe zmrużyła powieki.
    -   Ach, ta moja siostrunia nie wie, kiedy zamknąć buzię - westchnął. - Na pewno źle ją zrozumiałaś…
    -   Nie sądzę - powiedziała wolno, wpatrując się nieufnie w Jamesa, ale w wewnątrz już myślała czyby się nie zgodzić. W końcu była córką Tristana Northa, a on uwielbiał ryzykować. Kurczę ryzyko miała we krwi. Przecież nocny spacer po zamku nie mógł być jakoś szczególnie niebezpieczny. Z drugiej strony nic się nie stanie jak wyśle list rano…
    W czasie, gdy ona się zastanawiała podszedł do nich znajomy Jamesa.
    -   Idziesz, James?
    Dopiero po chwili udało jej się skupić na stojących przy niej chłopcach.
    -   To zależy - odparł swobodnie James. - Arthemis-Lucas, Lucas-Arthemis - przedstawił ich sobie.
    -   Miło mi poznać - powiedział Lucas, podając jej dłoń.
    Miał krótką brązową czuprynę. Część włosów zaczepił za uchem. Był wzrostu Jamesa tyle, że oczy miał niebieskie jak bezchmurne niebo. Przy tym uśmiechał się tak przyjaźnie, że Arthemis bez wahania odpowiedziała tym samym.
    -   Nie wątpię, że ci miło - James szturchnął przyjaciela w ramię. A potem zwrócił się do Arthemis - No to jak?
    Z lekkim wahaniem skinęła głowa.
    -   Super. Zaczekaj na mnie, zaraz wracam - dodał i siłą odciągnął od niej Lucasa. Po chwili obaj zniknęli na schodach do dormitorium chłopców.
    Arthemis starając się zagłuszyć delikatne wyrzuty sumienia, schowała list do kieszeni. Po chwili pojawił się James z jakimś zawiniątkiem w rękach i pergaminem.
    -   Też będziesz pisał list - zapytała, spoglądając na czyste kartki w jego ręku.
    -   Co? Ach, nie… Zaraz ci pokażę.
    Rozłożył pergamin na stole i wyjął różdżkę. Już miał nią stuknąć, jednak zlustrował pokój szybkim spojrzeniem, żeby upewnić się czy nikt na nich nie patrzy, a po chwili zmarszczył brwi i spojrzał na nią podejrzliwie.
    -   Mogę ci ufać? - zapytał zabawnie poważnym tonem.
    -   Hmm… raczej wolałabym, żeby nikt się nie dowiedział, że wałęsam się z tobą nocą po szkole, więc… - nie dokończyła, żywiąc nadzieję, że resztę dopowie sobie sam.
    Pokiwał w jej stronę różdżką i uśmiechnął się.
    -   Podoba mi się twój styl - powiedział. - Ale i tak wyprę się wszystkiego, jeżeli komuś o tym powiesz.
    -   Nie wątpię - mruknęła Arthemis. - Ale poza tobą, twoją rodziną i teraz Lucasem… no i jeszcze Elizą, która notabene, ma na ciebie straszną ochotę, nie znam tu jeszcze nikogo.
    -   Hę? Ta blondyna, która śmieje się jakby miała wykrztusić płuca? – zapytał z przerażoną miną.
    -   Nie martw się, masz Lily na tyłach… jakby, co to cię ostrzeże.
    -   No mam nadzieję!
    Arthemis ledwo stłumiła śmiech.
    -   Co? Blondynki nie są w twoim typie?
    -   Nie, to raczej Eliza nie jest w moim typie - mruknął, wzdrygając się.
    -   Czemu? Wydaje się bardzo miła…
    -   Jeżeli tak myślisz to jesteś głupsza niż wyglądasz.
    Arthemis przez chwilę zastanawiała się, czy się nie obrazić.
    -   Po, co ci ten kawałek pergaminu?
    -   A tak!
    James upewnił się, że ostatni gracze w eksplodującego durnia są całkowicie pochłonięci sobą, po czym stuknął różdżką w pergamin i mruknął:
    -   Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.
    Arthemis parsknęła śmiechem, a James puścił do niej oko. Dziewczyna zafascynowana przyglądała się, jak na czystym papierze zaczynają się kreślić linie. Na górze strony pojawił się napis: MAPA HUNCWOTÓW. A pod nim narysowane były szczegóły zamku Hogwart, z maleńkimi kropkami poruszającymi się na mapie w różnych jej punktach.
    -   Skąd to masz? - zapytała szeptem.
    -   Odziedziczyłem. Ojciec pewnie wiedział, że to ja będę kontynuować rodzinną tradycję łamania prawa. Chociaż nadal mam nadzieję, że Albus o nią poprosi… - powiedział z tęsknotą w głosie. - Ale pewnie będę musiał czekać, aż Lily podrośnie. Czas na mój drugi skarb…
    Wziął do ręki zawiniątko i rozwinął je. Arthemis bezbłędnie z niedowierzaniem rozpoznała pelerynę-niewidkę.
    -   Robi wrażenie, co? - rzucił z dzieciecą radością.
    Bezgłośnie pokiwała głową.
    -   No! Komu w drogę temu czas.
    -   Ale… to znaczy… może to jednak nie jest dobry pomysł? - wydusiła z siebie.
    -   Och, daj spokój. To świetna zabawa, zobaczysz. Robiłem to setki razy…
    Zamiast ją przekonać, sprawił, że jeszcze mocniej poczuła, że robi błąd. Jednak zew przygody był w niej zbyt silny, żeby teraz się poddać. Pokiwała głową.
    Przeszli przez dziurę i szybko narzucili na siebie pelerynę. James szybko skontrolował mapę.
    -   Droga wolna. Nawet ducha nie mamy na drodze. Filch na pierwszym, Krentz w lochach… - Nagle uśmiechnął się. - Irytek, ty wredny draniu, znowu kombinujesz coś w Izbie Pamięci?
    Ruszyli. Szli powoli. Arthemis straciła rachubę ile razy skręcili w lewo, ile w prawo, którymi schodami szli w górę, którymi na dół. Miała po prostu nadzieję, że James wie dokąd idzie.
    Nie wiedziała gdzie się znajdują, ale zobaczyła jakieś dwa małe punkciki w ciemnym korytarzu. Już miała krzyknąć, gdy James zatkał jej usta dłonią. Sam przycisnął się do ściany i pociągnął ją za sobą.
    -   To tylko kotka Filcha, Pani Norris - szepnął jej do ucha. Kot przez chwilę wpatrywał się w miejsce, w którym stali, ale po chwili odszedł głośno mrucząc.
    -   Och, to głupie kocisko mogłoby w końcu zdechnąć.
    Arthemis spojrzała na niego z oburzeniem.
    -   Naprawdę - powiedział uparcie. - Jest tak samo wredna, jak Filch. Sama się przekonasz… a nie łudźmy się na pewno się przekonasz…
    Ruszyli w głąb korytarza.
    -   A teraz - marudził dalej James, - oprócz Filcha i tego wyliniałego kota mamy na głowie jeszcze tego ogra Krentza.
    -   Kto to?
    James prychnął tak głośno, że Arthemis aż rozejrzała się, czy nikt ich nie usłyszał, bo echo w korytarzu było potworne.
    -   Stażysta Filcha, jego…uczeń - niemal wypluł to słowo. - Śmierdzi jak ogr i jest tak samo głupi.
    James wskazał jej strome schody, na których szczycie były drzwi. Gdy przez nie przeszli znaleźli się w pomieszczeniu pełnym sów. Co chwilę jakaś wylatywała lub przylatywała z nocnych łowów. W Arthemis i Jamesie utkwione były setki żółtych ślepi. Arthemis szybko przywołała Aurorę, która niechętnie do niej podfrunęła. Dziewczyna przypięła jej do nóżki list i po chwili sowa wyleciała. Teraz wydawało się jej strasznie głupie, że tyle czasu zajęło im przejście przez ciemne zamczysko, by wykonać tak krótką czynność.
    -   To chyba tyle - powiedziała Arthemis cicho, myśląc cały czas o swoim prozaicznym liście. Gdyby to było coś ważnego… a ona tylko nie była przyzwyczajona, że nie może w każdej chwili porozmawiać z ojcem.
    -   Trochę nudno, nie? - rzucił lekko James, gdy wracali.
    -   Nie, wcale nie - powiedziała szybko, bojąc się, że James zacznie zaraz wymyślać coś, żeby ich rozerwać.
    Oczywiście, jakby na życzenie Jamesa, naprzeciwko nich pojawił się woźny. Poruszał się wolno, ale miał za to wyjątkowo wredny wyraz twarzy. Głośno dyszał i rozglądał się podejrzliwie. Mniej więcej podobny był jego stan emocjonalny, z lekkim dodatkiem obsesji według Arthemis.
    Szedł w ich kierunku, Arthemis odruchowo chciała się cofnąć, ale nie mogła gdyż za nią stał nieruchomo James. Objął ją mocno, uniemożliwiając ruch i szepnął do ucha ledwie słyszalnym szeptem:
    -   Ani drgnij.
    Filch był coraz bliżej nich. Arthemis była już wstanie policzyć krosty na jego nosie, wstrzymała oddech. Małe przekrwione oczka woźnego wpatrywały się w korytarz za nimi na razie nieświadome, że niecały metr od nich ktoś stoi.
    -   Iryt! - warknął nagle tak, że tylko James powstrzymał Arthemis przed podskokiem. - Wiem, że tu jesteś… Izba Pamięci wygląda jak złomowisko ty cholerny pasożycie. Nie ścierpię!
    Po chwili robiąc po drodze straszny hałas schodami nadbiegł pulchny czarodziej z rozbieganymi małymi oczkami. Jego serdelkowate nogi plątały się, gdy podchodził do Filcha.
    -   Panie Filch? Czy coś się stało? - wysapał z trudem.
    -   To nasza szansa. Za tym arrasem jest tajne przejście, gdy dam ci znać przejdziesz przez nie - usłyszała Arthemis szept Jamesa.
    Filch wściekły odwrócił się do Krentza, a James ścinał rękę Arthemis, która odsunęła arras i błyskawicznie znaleźli się po jego drugiej stronie.
    -   Ty idioto! Zamilcz! To Irytek znowu coś knuje - warknął Filch.
    -   Ach, Irytek… - głos czarodzieja nie wydawał się uradowany ze zbliżającego spotkania ze złośliwym poltergeistem.
    Gdy woźni zaczęli iść korytarzem James i Arthemis odważyli się zrobić pierwsze kroki. Nie zapalili jednak różdżek i musieli poruszać się w kompletnych ciemnościach, zimnym korytarzem.
    -   No teraz tylko schodami i wyjdziemy na szóstym piętrze - powiedział James, gdy doszli do załamania. Wchodził już na pierwszy stopień, gdy Arthemis zapytała:
    -   A gdzie dojdziemy tą odnogą?
    Ręka, którą dotykała muru trafiła na puste miejsce, więc uznała to za kolejne odgałęzienie.
    -   Co? - zdziwił się James. - O czym ty mówisz? Przecież tu jest tylko mur.
    -   To powiedz mi - zapytała sarkastycznie - czemu ja tego muru nie czuję?
    -   Musisz być naprawdę bardzo zmęczona - mruknął do siebie James. - Lumos! - Na końcu jego różdżki zapłonęło mdłe światło, oświetlając solidny, gruby mur. - Widzisz - powiedział, jak do małego dziecka, zadowolony z siebie. - Mur.
    -   Tak widzę mur - syknęła zniecierpliwiona Arthemis - i widzę też, że moja ręka po prostu w nim znika!
    James poświecił trochę niżej i zobaczył, że dłoń Arthemis jest do nadgarstka pogrążona w murze.
    -   Ale może to w Hogwarcie normalne?! - syknęła.
    James pokręcił głową i z zamyśloną miną podszedł do niej.
    -   Co czujesz?
    Arthemis zbaraniała.
    -   Jest środek nocy! Mój tyłek zamienił się w grudkę lodu, moja ręka utkwiła w jakiejś ścianie, a ja włóczę się po zamku z gościem, który uważa to za świetną zabawę! Sądzę, że rozdrażnienie byłoby dobrym określeniem mojego samopoczucia… Dzięki za troskę - dodała jadowicie.
    -   Bo to jest świetna zabawa - powiedział bynajmniej nieurażony James. - Ale chodziło mi o to, czy dotykasz czegoś?
    -   Och! - zastanowiła się przez chwilę, nadal trochę zawstydzona swoim wybuchem. - Nie. Jakby tam był po prostu dalszy korytarz.
    -   Możesz wyjąć dłoń? - zapytał, marszcząc brwi.
    Teraz gdy o tym pomyślała…
    -   Eee… tak - wyjąkała. Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Jej panika była niepotrzebna. Pewnie to po prostu kolejna wnęka.
    -   A możesz posunąć ją dalej? -  James wydawał się być coraz bardziej zaintrygowany tą sytuacją.
    Poruszyła dłonią.
    -   Chyba tak.
    -   To świetnie - ucieszył się i włożył swoje ręce aż po łokcie.
    -   JAMES! - krzyknęła przerażona.
    -   Nie krzycz - zganił ją cicho - Filch tu przyjdzie.
    -   Ale przecież nie możesz…
    -   Gdybym teraz tego nie sprawdził, nie mógłbym spać w nocy - wyjaśnił cierpliwie, jednak Arthemis widziała na jego twarzy dobrze już jej znany chochlikowaty uśmiech.
    I zanim Arthemis zdążyła wytłumaczyć mu, dlaczego to jest bardzo głupi pomysł, James zniknął w murze. Dziewczyna przez chwilę po prostu ogłupiała wpatrywała się w ścianę, a potem ogarnęła ją panika.
    Co teraz? Co tu robić? Pobiec po kogoś? Czy on stamtąd wyjdzie? A jak mu się coś stanie? Co się stanie z nimi jak ich nakryją?

    Te i inne myśli krążyły jej po głowie. Ale przecież nie mogła go tam zostawić…  Z zrozpaczoną miną zrobiła krok do przodu, a gdy zrobiła następny znalazła się nagle w małej komnacie, którą James oświetlał różdżką.
    -   Oszalałeś?! - syknęła. - Coś ci się mogło stać!
    -   Martwiłaś się, kochanie? - uśmiechnął się do niej krzywo i puścił oko.
    -   Chyba śnisz - prychnęła, zła i jednocześnie trochę rozbawiona. Zapytała: - Co to w ogóle za miejsce?
    -   Nie mam pojęcia - James wzruszył ramionami. - Ale nic nadzwyczajnego, co? - dodał zawiedzionym głosem. - Miałem nadzieję na jakiś pojedynek z trolem, albo z jakimś wampirem, czy coś…
    -   Jesteś nienormalny… - Arthemis rozejrzała się. W pokoiku nie było okien, mebli, świec, czy chociażby dywanu. Jedynymi przedmiotami w pokoju były lustra. Każda z czterech ścian szczelnie pokryta była lustrami. Lustrami małymi jak paznokieć i wielkimi jak zamkowe okna. W ramach złotych, posrebrzanych, drewnianych. Była tu chyba setka luster, odbijających nawzajem swoje odbicia, sprawiając, że wydawało się, że jest ich jeszcze więcej.
    -   Najpierw myślałem, że to Ain Eingarp - powiedział James, wskazując na wielkie lustro naprzeciwko nich, - ale to nie ono. Nic tu nie ma. To pewnie tajemny pokój prefektów. Lubią się przeglądać - zaśmiał się. - Wracamy. Mnie też już jest zimno.
    Przez chwilę przypatrywali się temu dziwacznemu pomieszczeniu. Gdy się odwracali coś zachrzęściło pod stopą Arthemis.
    James oświetlił różdżką jej buty. Spod jednego z nich wystawała podarta karteczka. Podniósł ją. Przez chwilę przyglądał się jej po czym oddał ją Arthemis.
    -   To chyba runy - mruknął.
    Gdy wzięła ją do ręki nawiedziło ją poczucie niezdrowego podniecenia, ale uczucie to było, oprócz obrazu piszących dłoni, jedynym co niosła ze sobą karteczka. Pomimo tego schowała ją do kieszeni. Zanim odeszła jeszcze raz rzuciła okiem na pokoik. Zdawało jej się nawet, że przez chwilę widzi jakąś postać w jednym z luster, ale wrażenie znikło, więc uznała je za zwyczajny refleks światła.
  Ruszyli po schodach na szóste piętro ukryci pod peleryną- niewidką. Gdy bez przeszkód dotarli przed portret, Gruba Dama nie wydawała się zachwycona tym, że ją obudzili, ale łaskawie wpuściła ich do środka.
  W Pokoju Wspólnym było cudownie ciepło, chociaż ogień już dogasał. Arthemis podeszła do stolika, by sprzątnąć swoje rzeczy. James składał pelerynę.
- Dziękuję, że ze mną poszedłeś- powiedziała.- Przez tą sytuację z Filchem mógłbyś mieć kłopoty.
- To było nic- zaśmiał się James.- Raz Filch dojrzał spod peleryny trampek Lucasa, gonił nas przez siedem pięter i niemal nas złapał!
- I co zrobiliście?
- No, transmutowaliśmy nasze trampki w szopy.
- Co?!- Arthemis zatkało ze śmiechu.
- Mówię ci to naprawdę świetny widok jak Filch ucieka przed czterema wściekłymi szopami.- Na twarzy Jamesa pojawił się błogi wyraz jakby to sobie przypominał.- Ale oczywiście musiałem napisać do taty, żeby przysłał mi nową parę butów, mama nigdy nie dowiedziała się co się stało ze starą. Nie byłaby zbyt uszczęśliwiona.
- Wyobrażam sobie. A tak z ciekawości, po co w ogóle włóczycie się po zamku nocą?
- Najczęściej, żeby zwędzić coś do jedzenia albo picia z kuchni. Chociaż zdarzały się też pojedynki. A czasami po prostu, żeby podręczyć Filcha.- James ziewnął.- No, ale jakby co to zawsze jestem gotów łamać kolejne punkty przesadzonego (moim zdaniem) regulaminu.
  Arthemis uśmiechnęła się.
- Jeszcze jutro sprawdzę ten pokój, ale pewnie to komnata dla narcyzów… dlatego są tam same lustra- i zaczął robić głupie pozy jakby stał przed lustrem, wywołując tym salwę śmiechu u Arthemis. 
- Ale teraz: Koniec psot- stuknął różdżką w Mapę Huncwotów, zasalutował nią Arthemis i zniknął na schodach wiodących do dormitorium chłopców. Chcąc nie chcąc poszła za jego przykładem.
  Okropnie się skrzywiła, gdy stare drzwi do jej nowej sypialni zaskrzypiały przeraźliwie. Starając się nie robić zbędnego hałasu przeszła do swojego łóżka i spojrzała z niesmakiem na nie rozpakowany kufer. Wyciągnęła różdżkę.
- Rozpakuj!- szepnęła i w magiczny sposób jej ubrania, książki i inne rzeczy poukładały się na właściwych miejscach, robiąc przy tym trochę hałasu.
- Udało ci się wysłać sowę?- mruknęła Lily w półśnie.
- Tak- odszepnęła Arthemis.
- To świetnie- i przewróciła się na drugi bok.
 Arthemis uśmiechnęła się. Ściągając szatę, wyjęła z kieszeni małą karteczkę, ale w przyciemnionym świetle nie potrafiła odczytać zapisanych na niej symboli. W końcu schowała ją do jednej z książek i przebrała się w piżamy.
  Zrezygnowana spojrzała na nowe łóżko. Westchnęła. Przecież wiedziała, że musi to zrobić.
  Dotknęła kolumienki łóżka.
  Ulga…zmęczenie… Niezliczone ilości dziewczyn padających na posłanie… Przez chwilę czekała, aż wszystko czym przez setki lat nasiąkło łóżko znajdzie się w jej świadomości. Miała szczerą nadzieję, że ten ostatni obraz to nie były wymioty….
  Przeprowadziła ten rytuał z kołdrą, materacem, prześcieradłem, szafką, świecznikiem, i ze wszystkim, czego przez przypadek mogła dotknąć w czasie snu.
  Najgorsza oczywiście okazała się poduszka…
  Hektolitry wylanych w nią łez, rozpacz, czasami echo wykrzyczanych w nią słów, stłumiły obraz walki na poduszki i przelanych w nią marzeń. Wszystko to powoli zblakło. Jeszcze tylko kilka wizji przeleciało przez jej głowę i… skąd ten chłopak wziął się w żeńskim dormitorium?...  Po chwili wszystko ustało. Teraz już bezpiecznie mogła ułożyć się na łóżku.
 We śnie była kompletnie bezbronna wobec swojego daru. Dzięki Bogu, tylko pierwszy dotyk w przypadku przedmiotów -należących do niej- miał jakieś znaczenie. Nie mogła przecież zobaczyć czegoś co już było w jej umyśle.
  Z ludźmi było zupełnie inaczej… Emocje odczuwała natychmiast, ale wspomnienia? Wspomnienia były dziwną, nieuchwytną często rzeczą. Widziała tylko te, które były najbliżej powierzchni w momencie dotyku, żeby poznać pozostałe musiałaby celowo ich szukać, włamać się do czyjegoś umysłu… A przecież nigdy by tego nie zrobiła. Już to co robiła nieświadomie było jej niepotrzebne… po co to jeszcze pogłębiać?
  Rozciągnęła się na łóżku i rozpoczęła swój conocny zwyczaj. Powoli wyrównała oddech, po kolei rozluźniała każdy mięsień i wyobraziła sobie zasłonę. W myślach odchyliła ja delikatnie. Blokada w jej umyśle rozsunęła się.
  Jej zmysły zostały zbombardowane przez powitania, pożegnania, upomnienia, podniecenie, przerażenie, radość i smutek obecne na King’s Cross. Scena się zmieniła: Lily Potter wyciągała do niej rękę… STOP. Arthemis przesunęła się dalej. Na wierzch wypłynęła wizja Gaelena Forsytha, jego zainteresowanie i sentyment. Hmm? Następne: rozbawienie przenikające przez skórę Jamesa, gdy przemykali ciemnymi korytarzami… Karteczka… Arthemis pamiętała to niezdrowe podniecenie, które odczuła gdy ją dotknęła. I żądzę… żądzę sławy…
   Gdy już przeanalizowała dzień, zaczęła sortować w umyśle różne fakty na te istotne i te nie.
   Kiedyś gdy była młodsza pamiętała o wiele więcej, bo jej blokada była słaba i przepuszczalna, więc po prostu odsuwała w czasie zobaczenie pewnych rzeczy. Jednak im bardziej wzmacniała barierę, tym mniej rzeczy przez nią do niej docierało. Większość po prostu się od niej odbijało i nigdy nie docierało do jej świadomości.

  Arthemis miała nadzieję, że z czasem blokada będzie tak silna, że wszystkie wspomnienia i emocje, szczególnie te złe, będą do niej docierały  tylko wtedy, gdy będzie tego chciała.

4 komentarze:

  1. Hej,
    ciekawe to pomieszczenie, które znaleźli, rozbawił mnie tekst Arthemis na pytanie jak się czuje...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    rozdział wspaniały, bardzo ciekawa jest ta komnata, która znaleźli, a ten tekst Arthemis na pytanie jak się czuje... boski
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobry rozdział, cudny opis nocnych psot 😁 Filch to chyba nigdy się nie zmieni 😂 A dar który posiada Arthemis jest jednoczesnie niesamowity, jak i lekko przerażający

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniale, och bardzo niezwykła jest ta komnata, która znaleźli, a ekst Arthemis na pytanie jak się czuje... boski m po prostu boski...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń