G
|
dy Arthemis dotarła na dół schodów
nieśmiało zajrzała do Pokoju Wspólnego. Pozostało w nim jeszcze tylko kilka
osób: jakaś para całująca się na kanapie przed kominkiem, mała grupka grająca w
eksplodującego durnia i dwóch chłopaków debatujących nad czymś z ożywieniem. W
jednym z nich Arthemis rozpoznała ciemnowłosego Jamesa Pottera.
Nikt
nie zwrócił na nią uwagi, więc usiadła przy jednym z wolnych stolików. Rozłożyła
pergamin i przez chwilę się zastanawiała. Nigdy wcześniej nie musiała pisać
listu do nikogo. W końcu wzięła do ręki pióro.
Najdroższy
Tato!
Jestem w Gryffindorze!
Wiem, że ty i mama nie byliście w tym domu, ale mam nadzieję, że się nie pogniewasz.
Poznałam już kilku fantastycznych ludzi. Ze mną wszystko dobrze - wiesz co mam
na myśli. Trochę to dla mnie dziwne, że nie będę dziś spała w swoim łóżku.
Tęsknię jak szalona,
Arthemis
P.S. Moja nowa
koleżanka, Rose Weasley jest twoją fanką. Przyślij jej kilka książek z
podpisem. Zyskam jej dozgonną wdzięczność.
Przeczytała
list kilka razy i odłożyła pióro. Zwinęła i zapieczętowała pergamin. Przez
chwilę trzymała go w dłoni, zastanawiając się co z nim teraz zrobić. Jej wzrok
przez przypadek spoczął na parze przed kominkiem.
Przechyliła
głowę i otworzyła usta ze zdziwienia: Czy on ma zamiar ją połknąć? - pomyślała.
- Może ci w czymś pomóc? - padł na nią cień.
Podniosła wzrok by spojrzeć w iskrzące rozbawieniem oczy Jamesa Pottera.
- Eeee… - jej wzrok mimowolnie pobiegł do
całującej się pary.
James
uniósł brew.
- Nie uważasz, że za krótko się znamy?
Arthemis
z całej siły starała się nie zarumienić. Zamiast tego obrzuciła go chłodnym
spojrzeniem.
- Nie, nie potrzebuje pomocy - powiedziała
stanowczo, ale po chwili wyczuła w dłoni pergamin. - To znaczy… hmmm…. A masz
może sowę? - wypaliła nagle.
- Mam, ale jest w sowiarni.
- Och! - Arthemis opuściła wzrok i spojrzała na
swoje dłonie. Przecież równie dobrze może wysłać ten list jutro.
- Chciałaś wysłać sowę? Teraz?
- Chyba… tak.
Na
twarzy Jamesa zakwitł uśmiech chochlika.
- No proszę, proszę, chyba doczekałem się
konkurencji… Nocna wyprawa do sowiarni już pierwszego dnia szkoły?
- Nie - zmieniła zdanie Arthemis. - To głupi
pomysł…
- Hej no! Nie pękaj teraz!
- Nie, wiesz... to… i… nawet nie wiem gdzie
jest ta cała sowiarnia.
James
nie wydawał się tym przejęty.
- To się da załatwić. Nawet pójdę z tobą. W
wakacje miałem zbyt mało rozrywki… dobrze mi zrobi taka nocna wyprawa.
- Lily mówiła, żeby ci nie ufać - Arthemis
podejrzliwe zmrużyła powieki.
- Ach, ta moja siostrunia nie wie, kiedy
zamknąć buzię - westchnął. - Na pewno źle ją zrozumiałaś…
- Nie sądzę - powiedziała wolno, wpatrując się
nieufnie w Jamesa, ale w wewnątrz już myślała czyby się nie zgodzić. W końcu
była córką Tristana Northa, a on uwielbiał ryzykować. Kurczę ryzyko miała we
krwi. Przecież nocny spacer po zamku nie mógł być jakoś szczególnie
niebezpieczny. Z drugiej strony nic się nie stanie jak wyśle list rano…
W
czasie, gdy ona się zastanawiała podszedł do nich znajomy Jamesa.
- Idziesz, James?
Dopiero
po chwili udało jej się skupić na stojących przy niej chłopcach.
- To zależy - odparł swobodnie James. -
Arthemis-Lucas, Lucas-Arthemis - przedstawił ich sobie.
- Miło mi poznać - powiedział Lucas, podając
jej dłoń.
Miał
krótką brązową czuprynę. Część włosów zaczepił za uchem. Był wzrostu Jamesa
tyle, że oczy miał niebieskie jak bezchmurne niebo. Przy tym uśmiechał się tak
przyjaźnie, że Arthemis bez wahania odpowiedziała tym samym.
- Nie wątpię, że ci miło - James szturchnął
przyjaciela w ramię. A potem zwrócił się do Arthemis - No to jak?
Z
lekkim wahaniem skinęła głowa.
- Super. Zaczekaj na mnie, zaraz wracam - dodał
i siłą odciągnął od niej Lucasa. Po chwili obaj zniknęli na schodach do
dormitorium chłopców.
Arthemis
starając się zagłuszyć delikatne wyrzuty sumienia, schowała list do kieszeni.
Po chwili pojawił się James z jakimś zawiniątkiem w rękach i pergaminem.
- Też będziesz pisał list - zapytała,
spoglądając na czyste kartki w jego ręku.
- Co? Ach, nie… Zaraz ci pokażę.
Rozłożył
pergamin na stole i wyjął różdżkę. Już miał nią stuknąć, jednak zlustrował
pokój szybkim spojrzeniem, żeby upewnić się czy nikt na nich nie patrzy, a po
chwili zmarszczył brwi i spojrzał na nią podejrzliwie.
- Mogę ci ufać? - zapytał zabawnie poważnym
tonem.
- Hmm… raczej wolałabym, żeby nikt się nie
dowiedział, że wałęsam się z tobą nocą po szkole, więc… - nie dokończyła,
żywiąc nadzieję, że resztę dopowie sobie sam.
Pokiwał
w jej stronę różdżką i uśmiechnął się.
- Podoba mi się twój styl - powiedział. - Ale i
tak wyprę się wszystkiego, jeżeli komuś o tym powiesz.
- Nie wątpię - mruknęła Arthemis. - Ale poza
tobą, twoją rodziną i teraz Lucasem… no i jeszcze Elizą, która notabene, ma na
ciebie straszną ochotę, nie znam tu jeszcze nikogo.
- Hę? Ta blondyna, która śmieje się jakby miała
wykrztusić płuca? – zapytał z przerażoną miną.
- Nie martw się, masz Lily na tyłach… jakby, co
to cię ostrzeże.
- No mam nadzieję!
Arthemis
ledwo stłumiła śmiech.
- Co? Blondynki nie są w twoim typie?
- Nie, to raczej Eliza nie jest w moim typie - mruknął,
wzdrygając się.
- Czemu? Wydaje się bardzo miła…
- Jeżeli tak myślisz to jesteś głupsza niż
wyglądasz.
Arthemis
przez chwilę zastanawiała się, czy się nie obrazić.
- Po, co ci ten kawałek pergaminu?
- A tak!
James
upewnił się, że ostatni gracze w eksplodującego durnia są całkowicie
pochłonięci sobą, po czym stuknął różdżką w pergamin i mruknął:
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś
niedobrego.
Arthemis
parsknęła śmiechem, a James puścił do niej oko. Dziewczyna zafascynowana
przyglądała się, jak na czystym papierze zaczynają się kreślić linie. Na górze
strony pojawił się napis: MAPA HUNCWOTÓW. A pod nim narysowane były szczegóły
zamku Hogwart, z maleńkimi kropkami poruszającymi się na mapie w różnych jej
punktach.
- Skąd to masz? - zapytała szeptem.
- Odziedziczyłem. Ojciec pewnie wiedział, że to
ja będę kontynuować rodzinną tradycję łamania prawa. Chociaż nadal mam
nadzieję, że Albus o nią poprosi… - powiedział z tęsknotą w głosie. - Ale
pewnie będę musiał czekać, aż Lily podrośnie. Czas na mój drugi skarb…
Wziął
do ręki zawiniątko i rozwinął je. Arthemis bezbłędnie z niedowierzaniem
rozpoznała pelerynę-niewidkę.
- Robi wrażenie, co? - rzucił z dzieciecą
radością.
Bezgłośnie
pokiwała głową.
- No! Komu w drogę temu czas.
- Ale… to znaczy… może to jednak nie jest dobry
pomysł? - wydusiła z siebie.
- Och, daj spokój. To świetna zabawa,
zobaczysz. Robiłem to setki razy…
Zamiast
ją przekonać, sprawił, że jeszcze mocniej poczuła, że robi błąd. Jednak zew
przygody był w niej zbyt silny, żeby teraz się poddać. Pokiwała głową.
Przeszli
przez dziurę i szybko narzucili na siebie pelerynę. James szybko skontrolował
mapę.
- Droga wolna. Nawet ducha nie mamy na drodze.
Filch na pierwszym, Krentz w lochach… - Nagle uśmiechnął się. - Irytek, ty
wredny draniu, znowu kombinujesz coś w Izbie Pamięci?
Ruszyli.
Szli powoli. Arthemis straciła rachubę ile razy skręcili w lewo, ile w prawo,
którymi schodami szli w górę, którymi na dół. Miała po prostu nadzieję, że
James wie dokąd idzie.
Nie
wiedziała gdzie się znajdują, ale zobaczyła jakieś dwa małe punkciki w ciemnym
korytarzu. Już miała krzyknąć, gdy James zatkał jej usta dłonią. Sam przycisnął
się do ściany i pociągnął ją za sobą.
- To tylko kotka Filcha, Pani Norris - szepnął
jej do ucha. Kot przez chwilę wpatrywał się w miejsce, w którym stali, ale po
chwili odszedł głośno mrucząc.
- Och, to głupie kocisko mogłoby w końcu
zdechnąć.
Arthemis
spojrzała na niego z oburzeniem.
- Naprawdę - powiedział uparcie. - Jest tak
samo wredna, jak Filch. Sama się przekonasz… a nie łudźmy się na pewno się
przekonasz…
Ruszyli
w głąb korytarza.
- A teraz - marudził dalej James, - oprócz
Filcha i tego wyliniałego kota mamy na głowie jeszcze tego ogra Krentza.
- Kto to?
James
prychnął tak głośno, że Arthemis aż rozejrzała się, czy nikt ich nie usłyszał,
bo echo w korytarzu było potworne.
- Stażysta Filcha, jego…uczeń - niemal wypluł
to słowo. - Śmierdzi jak ogr i jest tak samo głupi.
James
wskazał jej strome schody, na których szczycie były drzwi. Gdy przez nie
przeszli znaleźli się w pomieszczeniu pełnym sów. Co chwilę jakaś wylatywała
lub przylatywała z nocnych łowów. W Arthemis i Jamesie utkwione były setki
żółtych ślepi. Arthemis szybko przywołała Aurorę, która niechętnie do niej
podfrunęła. Dziewczyna przypięła jej do nóżki list i po chwili sowa wyleciała.
Teraz wydawało się jej strasznie głupie, że tyle czasu zajęło im przejście
przez ciemne zamczysko, by wykonać tak krótką czynność.
- To chyba tyle - powiedziała Arthemis cicho,
myśląc cały czas o swoim prozaicznym liście. Gdyby to było coś ważnego… a ona
tylko nie była przyzwyczajona, że nie może w każdej chwili porozmawiać z ojcem.
- Trochę nudno, nie? - rzucił lekko James, gdy
wracali.
- Nie, wcale nie - powiedziała szybko, bojąc
się, że James zacznie zaraz wymyślać coś, żeby ich rozerwać.
Oczywiście,
jakby na życzenie Jamesa, naprzeciwko nich pojawił się woźny. Poruszał się
wolno, ale miał za to wyjątkowo wredny wyraz twarzy. Głośno dyszał i rozglądał
się podejrzliwie. Mniej więcej podobny był jego stan emocjonalny, z lekkim
dodatkiem obsesji według Arthemis.
Szedł
w ich kierunku, Arthemis odruchowo chciała się cofnąć, ale nie mogła gdyż za
nią stał nieruchomo James. Objął ją mocno, uniemożliwiając ruch i szepnął do
ucha ledwie słyszalnym szeptem:
- Ani drgnij.
Filch
był coraz bliżej nich. Arthemis była już wstanie policzyć krosty na jego nosie,
wstrzymała oddech. Małe przekrwione oczka woźnego wpatrywały się w korytarz za
nimi na razie nieświadome, że niecały metr od nich ktoś stoi.
- Iryt! - warknął nagle tak, że tylko James
powstrzymał Arthemis przed podskokiem. - Wiem, że tu jesteś… Izba Pamięci
wygląda jak złomowisko ty cholerny pasożycie. Nie ścierpię!
Po
chwili robiąc po drodze straszny hałas schodami nadbiegł pulchny czarodziej z
rozbieganymi małymi oczkami. Jego serdelkowate nogi plątały się, gdy podchodził
do Filcha.
- Panie Filch? Czy coś się stało? - wysapał z
trudem.
- To nasza szansa. Za tym arrasem jest tajne
przejście, gdy dam ci znać przejdziesz przez nie - usłyszała Arthemis szept
Jamesa.
Filch
wściekły odwrócił się do Krentza, a James ścinał rękę Arthemis, która odsunęła
arras i błyskawicznie znaleźli się po jego drugiej stronie.
- Ty idioto! Zamilcz! To Irytek znowu coś knuje
- warknął Filch.
- Ach, Irytek… - głos czarodzieja nie wydawał
się uradowany ze zbliżającego spotkania ze złośliwym poltergeistem.
Gdy
woźni zaczęli iść korytarzem James i Arthemis odważyli się zrobić pierwsze
kroki. Nie zapalili jednak różdżek i musieli poruszać się w kompletnych
ciemnościach, zimnym korytarzem.
- No teraz tylko schodami i wyjdziemy na
szóstym piętrze - powiedział James, gdy doszli do załamania. Wchodził już na
pierwszy stopień, gdy Arthemis zapytała:
- A gdzie dojdziemy tą odnogą?
Ręka,
którą dotykała muru trafiła na puste miejsce, więc uznała to za kolejne
odgałęzienie.
- Co? - zdziwił się James. - O czym ty mówisz?
Przecież tu jest tylko mur.
- To powiedz mi - zapytała sarkastycznie -
czemu ja tego muru nie czuję?
- Musisz być naprawdę bardzo zmęczona - mruknął
do siebie James. - Lumos! - Na końcu jego różdżki zapłonęło mdłe światło,
oświetlając solidny, gruby mur. - Widzisz - powiedział, jak do małego dziecka,
zadowolony z siebie. - Mur.
- Tak widzę mur - syknęła zniecierpliwiona
Arthemis - i widzę też, że moja ręka po prostu w nim znika!
James
poświecił trochę niżej i zobaczył, że dłoń Arthemis jest do nadgarstka
pogrążona w murze.
- Ale może to w Hogwarcie normalne?! - syknęła.
James
pokręcił głową i z zamyśloną miną podszedł do niej.
- Co czujesz?
Arthemis
zbaraniała.
- Jest środek nocy! Mój tyłek zamienił się w
grudkę lodu, moja ręka utkwiła w jakiejś ścianie, a ja włóczę się po zamku z
gościem, który uważa to za świetną zabawę! Sądzę, że rozdrażnienie byłoby
dobrym określeniem mojego samopoczucia… Dzięki za troskę - dodała jadowicie.
- Bo to jest świetna zabawa - powiedział
bynajmniej nieurażony James. - Ale chodziło mi o to, czy dotykasz czegoś?
- Och! - zastanowiła się przez chwilę, nadal
trochę zawstydzona swoim wybuchem. - Nie. Jakby tam był po prostu dalszy
korytarz.
- Możesz wyjąć dłoń? - zapytał, marszcząc brwi.
Teraz
gdy o tym pomyślała…
- Eee… tak - wyjąkała. Miała ochotę zapaść się
pod ziemię. Jej panika była niepotrzebna. Pewnie to po prostu kolejna wnęka.
- A możesz posunąć ją dalej? - James wydawał się być coraz bardziej
zaintrygowany tą sytuacją.
Poruszyła
dłonią.
- Chyba tak.
- To świetnie - ucieszył się i włożył swoje
ręce aż po łokcie.
- JAMES! - krzyknęła przerażona.
- Nie krzycz - zganił ją cicho - Filch tu
przyjdzie.
- Ale przecież nie możesz…
- Gdybym teraz tego nie sprawdził, nie mógłbym
spać w nocy - wyjaśnił cierpliwie, jednak Arthemis widziała na jego twarzy
dobrze już jej znany chochlikowaty uśmiech.
I
zanim Arthemis zdążyła wytłumaczyć mu, dlaczego to jest bardzo głupi pomysł,
James zniknął w murze. Dziewczyna przez chwilę po prostu ogłupiała wpatrywała
się w ścianę, a potem ogarnęła ją panika.
Co
teraz? Co tu robić? Pobiec po kogoś? Czy on stamtąd wyjdzie? A jak mu się coś
stanie? Co się stanie z nimi jak ich nakryją?
Te
i inne myśli krążyły jej po głowie. Ale przecież nie mogła go tam zostawić… Z zrozpaczoną miną zrobiła krok do przodu, a
gdy zrobiła następny znalazła się nagle w małej komnacie, którą James oświetlał
różdżką.
- Oszalałeś?! - syknęła. - Coś ci się mogło
stać!
- Martwiłaś się, kochanie? - uśmiechnął się do
niej krzywo i puścił oko.
- Chyba śnisz - prychnęła, zła i jednocześnie
trochę rozbawiona. Zapytała: - Co to w ogóle za miejsce?
- Nie mam pojęcia - James wzruszył ramionami. -
Ale nic nadzwyczajnego, co? - dodał zawiedzionym głosem. - Miałem nadzieję na
jakiś pojedynek z trolem, albo z jakimś wampirem, czy coś…
- Jesteś nienormalny… - Arthemis rozejrzała się.
W pokoiku nie było okien, mebli, świec, czy chociażby dywanu. Jedynymi
przedmiotami w pokoju były lustra. Każda z czterech ścian szczelnie pokryta
była lustrami. Lustrami małymi jak paznokieć i wielkimi jak zamkowe okna. W
ramach złotych, posrebrzanych, drewnianych. Była tu chyba setka luster,
odbijających nawzajem swoje odbicia, sprawiając, że wydawało się, że jest ich
jeszcze więcej.
- Najpierw myślałem, że to Ain Eingarp -
powiedział James, wskazując na wielkie lustro naprzeciwko nich, - ale to nie
ono. Nic tu nie ma. To pewnie tajemny pokój prefektów. Lubią się przeglądać -
zaśmiał się. - Wracamy. Mnie też już jest zimno.
Przez
chwilę przypatrywali się temu dziwacznemu pomieszczeniu. Gdy się odwracali coś
zachrzęściło pod stopą Arthemis.
James
oświetlił różdżką jej buty. Spod jednego z nich wystawała podarta karteczka.
Podniósł ją. Przez chwilę przyglądał się jej po czym oddał ją Arthemis.
- To chyba runy - mruknął.
Gdy
wzięła ją do ręki nawiedziło ją poczucie niezdrowego podniecenia, ale uczucie
to było, oprócz obrazu piszących dłoni, jedynym co niosła ze sobą karteczka.
Pomimo tego schowała ją do kieszeni. Zanim odeszła jeszcze raz rzuciła okiem na
pokoik. Zdawało jej się nawet, że przez chwilę widzi jakąś postać w jednym z
luster, ale wrażenie znikło, więc uznała je za zwyczajny refleks światła.
Ruszyli po schodach na szóste piętro ukryci pod
peleryną- niewidką. Gdy bez przeszkód dotarli przed portret, Gruba Dama nie
wydawała się zachwycona tym, że ją obudzili, ale łaskawie wpuściła ich
do środka.
W Pokoju Wspólnym było cudownie ciepło, chociaż ogień już dogasał.
Arthemis podeszła do stolika, by sprzątnąć swoje rzeczy. James składał
pelerynę.
- Dziękuję, że ze mną poszedłeś-
powiedziała.- Przez tą sytuację z Filchem mógłbyś mieć kłopoty.
- To było nic- zaśmiał się James.-
Raz Filch dojrzał spod peleryny trampek Lucasa, gonił nas przez siedem pięter i
niemal nas złapał!
- I co zrobiliście?
- No, transmutowaliśmy nasze trampki
w szopy.
- Co?!- Arthemis zatkało ze śmiechu.
- Mówię ci to naprawdę świetny widok
jak Filch ucieka przed czterema wściekłymi szopami.- Na twarzy Jamesa pojawił
się błogi wyraz jakby to sobie przypominał.- Ale oczywiście musiałem napisać do
taty, żeby przysłał mi nową parę butów, mama nigdy nie dowiedziała się co się
stało ze starą. Nie byłaby zbyt uszczęśliwiona.
- Wyobrażam sobie. A tak z
ciekawości, po co w ogóle włóczycie się po zamku nocą?
- Najczęściej, żeby zwędzić coś do
jedzenia albo picia z kuchni. Chociaż zdarzały się też pojedynki. A czasami po
prostu, żeby podręczyć Filcha.- James ziewnął.- No, ale jakby co to zawsze
jestem gotów łamać kolejne punkty przesadzonego (moim zdaniem) regulaminu.
Arthemis uśmiechnęła się.
- Jeszcze jutro sprawdzę ten pokój,
ale pewnie to komnata dla narcyzów… dlatego są tam same lustra- i zaczął robić
głupie pozy jakby stał przed lustrem, wywołując tym salwę śmiechu u
Arthemis.
- Ale teraz: Koniec psot- stuknął
różdżką w Mapę Huncwotów, zasalutował nią Arthemis i zniknął na schodach
wiodących do dormitorium chłopców. Chcąc nie chcąc poszła za jego przykładem.
Okropnie się skrzywiła, gdy stare drzwi do jej nowej sypialni
zaskrzypiały przeraźliwie. Starając się nie robić zbędnego hałasu przeszła do
swojego łóżka i spojrzała z niesmakiem na nie rozpakowany kufer. Wyciągnęła
różdżkę.
- Rozpakuj!- szepnęła i w magiczny
sposób jej ubrania, książki i inne rzeczy poukładały się na właściwych
miejscach, robiąc przy tym trochę hałasu.
- Udało ci się wysłać sowę?- mruknęła
Lily w półśnie.
- Tak- odszepnęła Arthemis.
- To świetnie- i przewróciła się na
drugi bok.
Arthemis uśmiechnęła się. Ściągając szatę,
wyjęła z kieszeni małą karteczkę, ale w przyciemnionym świetle nie potrafiła
odczytać zapisanych na niej symboli. W końcu schowała ją do jednej z książek i
przebrała się w piżamy.
Zrezygnowana spojrzała na nowe łóżko. Westchnęła. Przecież wiedziała, że
musi to zrobić.
Dotknęła kolumienki łóżka.
Ulga…zmęczenie… Niezliczone ilości dziewczyn padających na posłanie…
Przez chwilę czekała, aż wszystko czym przez setki lat nasiąkło łóżko znajdzie
się w jej świadomości. Miała szczerą nadzieję, że ten ostatni obraz to nie były
wymioty….
Przeprowadziła ten rytuał z kołdrą, materacem, prześcieradłem, szafką,
świecznikiem, i ze wszystkim, czego przez przypadek mogła dotknąć w czasie snu.
Najgorsza oczywiście okazała się poduszka…
Hektolitry wylanych w nią łez, rozpacz, czasami echo wykrzyczanych w nią
słów, stłumiły obraz walki na poduszki i przelanych w nią marzeń. Wszystko to
powoli zblakło. Jeszcze tylko kilka wizji przeleciało przez jej głowę i… skąd
ten chłopak wziął się w żeńskim dormitorium?...
Po chwili wszystko ustało. Teraz już bezpiecznie mogła ułożyć się na
łóżku.
We śnie była kompletnie bezbronna wobec
swojego daru. Dzięki Bogu, tylko pierwszy dotyk w przypadku przedmiotów
-należących do niej- miał jakieś znaczenie. Nie mogła przecież zobaczyć czegoś
co już było w jej umyśle.
Z ludźmi było zupełnie inaczej… Emocje odczuwała natychmiast, ale
wspomnienia? Wspomnienia były dziwną, nieuchwytną często rzeczą. Widziała tylko
te, które były najbliżej powierzchni w momencie dotyku, żeby poznać pozostałe
musiałaby celowo ich szukać, włamać się do czyjegoś umysłu… A przecież nigdy by
tego nie zrobiła. Już to co robiła nieświadomie było jej niepotrzebne… po co to
jeszcze pogłębiać?
Rozciągnęła się na łóżku i rozpoczęła swój conocny zwyczaj. Powoli
wyrównała oddech, po kolei rozluźniała każdy mięsień i wyobraziła sobie
zasłonę. W myślach odchyliła ja delikatnie. Blokada w jej umyśle rozsunęła się.
Jej zmysły zostały zbombardowane przez powitania, pożegnania,
upomnienia, podniecenie, przerażenie, radość i smutek obecne na King’s Cross.
Scena się zmieniła: Lily Potter wyciągała do niej rękę… STOP. Arthemis
przesunęła się dalej. Na wierzch wypłynęła wizja Gaelena Forsytha, jego
zainteresowanie i sentyment. Hmm? Następne: rozbawienie przenikające przez
skórę Jamesa, gdy przemykali ciemnymi korytarzami… Karteczka… Arthemis
pamiętała to niezdrowe podniecenie, które odczuła gdy ją dotknęła. I żądzę…
żądzę sławy…
Gdy już przeanalizowała dzień, zaczęła sortować w umyśle różne fakty na
te istotne i te nie.
Kiedyś gdy była młodsza pamiętała o wiele więcej, bo jej blokada była
słaba i przepuszczalna, więc po prostu odsuwała w czasie zobaczenie pewnych
rzeczy. Jednak im bardziej wzmacniała barierę, tym mniej rzeczy przez nią do
niej docierało. Większość po prostu się od niej odbijało i nigdy nie docierało
do jej świadomości.
Arthemis miała nadzieję, że z czasem blokada będzie tak silna, że
wszystkie wspomnienia i emocje, szczególnie te złe, będą do niej docierały tylko wtedy, gdy będzie tego chciała.
Hej,
OdpowiedzUsuńciekawe to pomieszczenie, które znaleźli, rozbawił mnie tekst Arthemis na pytanie jak się czuje...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hej,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały, bardzo ciekawa jest ta komnata, która znaleźli, a ten tekst Arthemis na pytanie jak się czuje... boski
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Bardzo dobry rozdział, cudny opis nocnych psot 😁 Filch to chyba nigdy się nie zmieni 😂 A dar który posiada Arthemis jest jednoczesnie niesamowity, jak i lekko przerażający
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, och bardzo niezwykła jest ta komnata, która znaleźli, a ekst Arthemis na pytanie jak się czuje... boski m po prostu boski...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia