sobota, 27 stycznia 2018

RPA. Zadanie 4: Ciemność (Rok VI, Rozdział 72)

Rose, Scorpius i Dafne nie mieli podróżować tak wymyślnym środkiem transportu, jak Arthemis i James. Natomiast tradycyjnie w towarzystwie profesor Alexander, użyli świstoklika.
Byli bardzo ciekawi, co też im szanowni organizatorzy zgotują tym razem. Ale skoro w swoich zaleceniach profesor Alexander wyznaczyła im tomy należące do działu Ksiąg Zakazanych, to obawiali się, że ma złe przeczucia.
Jednak Rose uważała, że i tak nie będzie to tak straszne, jak zadanie Arthemis i Jamesa. Którekolwiek…
-      Witamy i Hogwart – powitał ich niezbyt wesoły głos. Pan Murphy patrzył na nich z niepokojem, jakby się spodziewał awantury.
Profesor Alexander zmierzyła go obojętnym wzrokiem.
-      Mam nadzieję, że tym razem nasi uczniowie będą bezpieczni…
-      To zależy tylko od nich – odparł uprzejmie.
-      Co to niby ma znaczyć? – syknął Scorpius, a Dafne skuliła się za plecami Rose, patrząc spod z boku na postawnego Irlandczyka.
Pan Murphy znużony machnął ręką.
-      Nic wam nie będzie – zapowiedział. – Wasze zadanie jest krótkie. Może wam się trochę nie spodobać otoczenie, ale tak będzie bezpieczniej. Potrzebowaliśmy miejsca, gdzie nikt by wam nie przeszkadzał. A ciebie młoda damo, zapraszam do namiotu wróżbitów…
Dafne przyglądała mu się nieufnie. W końcu jednak poszła we wskazanym kierunku.
-      Wszyscy inni już przybyli. Jakby na to nie patrzeć to półfinał. Została was trójka. Tylko dwie drużyny przejdą dalej…
-      Zdajemy sobie z tego sprawę – prychnął Scorpius.
-      A jakże – westchnął pan Murphy i wyprowadził ich poza niewielkie obozowisko namiotów.
Rose westchnęła. Była przyzwyczajona do lasów, zieleni, łąk, gór... ale czerwone złoto pustyni niosło ze sobą, jakiś pierwotny, niepowtarzalny urok. Była sucha i martwa, a jednak… mogła sobie wyobrazić bezmiar przestrzeni i wolności. Niezwykłe, niepowtarzalne zachody słońca. Niczym nie zasłonięte niebo. Blady księżyc, sprawiający, że wszystko wydawało się być srebrzyste.
-      W niedalekiej odległości rozstawione są trzy namioty. Jeden z nich jest wasz… Zaraz was zaprowadzimy do niego. Na wykonanie zadania macie 24 godziny. Po upływie czasu będziemy przyznawać punkty.
-      Ale jestem zdziwiony – mruknął do siebie Scorpius.
Rose mimowolnie parsknęła śmiechem.
Zaprowadzono ich do ogromnego namiotu. Rose widziała pewnego razu zdjęcia mugolskiego cyrku. Mniej więcej tak wyobrażała sobie jego wielkość.
Nie do końca rozumiała, po co im aż tyle przestrzeni skoro potrzebne do zadania instrumenty leżały na środku na maleńkim stoliczku. Były tam świece, owoce granatu i oszlifowany, grafitowy kamień.
-      Eee... – mruknęła Rose niepewnie. – Niepokoi mnie niedobór wyposażenie...
-      Potrzebne ci jakieś mebelki? – prychnął, podchodząc bliżej.
-      Nie podobają mi się proporcje. Tak mało wyposażenia? Tak dużo przestrzeni?
-      Narzekasz – odpowiedział lekko.
Przewróciła oczami. Scorpius szybko poszedł na środek, gdzie na stoliczku leżała czerwona koperta.
Rose powoli obchodziła olbrzymi namiot.
-      Co tam piszą tym razem?
Scorpius milczał.
Rose odwróciła się zaciekawiona.
Z daleka wiedziała, że coś jest nie tak. Scorpius pobladł i nie poruszał się.
-      Co się stało? – zapytała nerwowo, idąc w jej kierunku. – Scorpius? Co tam jest?
Złapała go za rękaw. Scorpius zamrugał i podał jej kopertę.
Rose gorączkowo wyrwała mu list i przeleciała treść wzrokiem.
-      To... to czarna magia! – powiedziała oburzona i przestraszona. – Co oni sobie wyobrażają!
Scorpius spojrzał na nią powoli.
-      Nie zrobimy tego! – zapowiedziała wściekle.
-      Poczekaj chwilę... – powiedział cicho, marszcząc brwi w skupieniu.
Spojrzała na niego zszokowana.
-      Jak w ogóle możesz brac pod uwagę...
-      Ucisz się, babo! – krzyknął w końcu Scorpius.
Szczęka jej opadła, tak była zaskoczona jego wybuchem.
Scorpius delikatnym gestem, położył palec pod jej brodą, a potem złoczył jej usta.
-      Daj mi pomyśleć – powiedział spokojnie.
Rose spojrzała jeszcze raz na trzymany w rękach papier.


Wszystko co jest wam potrzebne znajduje się przed wami. Stworzenie przedmiotu o niezwykłych magicznych właściwościach jest zadaniem skomplikowanym. Półfinał wygra drużyna, która skomplikuje je jeszcze bardziej.
W kamiennym sercu umieśćcie czar, którego nieodparta moc przyzwie do was to,  co nie jest materialne.
Powodzenia!

Rose sapnęła po raz kolejny rozwścieczona. Przyzwie niematerialne? Kamienne serce z czarem? To aż zionie czarną magią!!
Zerknęła na Scorpiusa.
-      Nad czym tu myśleć! – powiedziała sfrustrowana. – To nielegalne! Tworzenie stelli jest niezgodne z prawem! Jeżeli dowie się o tym Międzynarodowa Konfederacja Czarodziejów...
-      Rozumiem twoje oburzenie, ale przeczytaj to jeszcze raz – polecił jej, trochę zirytowany.
-      Czytałam już dwa razy!
-      Więc przeczytaj na głos... – syknął.
Wykrzywiła twarz w jego stronę, a potem przeczytała treść na głos.
-      Już rozumiesz? – zapytał.
Rose uparcie założyła ręce na piersi i spojrzała na niego wyzywająco.
Przewrócił oczami.
-      Nie ma tam nic o stelli... I nie ma również nic o przyzywaniu zjaw i potworów.
-      A co innego „niematerialnego” można „przyzywać” do „kamiennego serca? – zapytała ironicznie.
-      Światło, chociażby – odpowiedział lekko. – Tęczę, dźwięk... zaklęcie...
-      Nie o to im chodziło...
-      Ja to wiem, i ty też to wiesz... Od razu o tym pomyśleliśmy – zgodził się z nią. – A to tylko dlatego, że już raz mieliśmy do czynienia w tym turnieju ze stellą potworów... Ale organizatorzy pozostają czyści, a my nie mamy dowodu...
Rose wpatrywała się w  niego ze złością i rodzącym się strachem. Potrząsnęła głową.
Scorpius odwrócił się i wpatrywał w leżące na stoliczku.
-      Nie zastanawia cię dlaczego dwa razy dali nam podobne zadanie? W Niemczech mieliśmy zdobyć dla nich stellę... Gdy nam się nie udało, musieli wymyślić coś innego. Sam nie wierzę, że to mówię, ale twój kuzyn i jego zadymiarska dziewczyna chyba mieli rację – coś jest nie tak z tym turniejem...
-      Ale nie wolno nam tego zrobić! I inni zawodnicy też nie powinni!
-      To tylko ich sprawa – powiedział Scorpius obojętnie. – Jeżeli dadzą się na to nabrać i zrobiom coś nielegalnego to sami będą sobie winni...
-      W takim razie od razu możemy zrezygnować z konkursu! – oświadczyła Rose.
-      Niekoniecznie – odpowiedział chłodno. – Jak już wspomniałem jest wiele niematerialnych rzeczy, które można przyzywać. Może nie wygramy tego zadania, ale po ostatnim i tak mamy przewagę punktową...
-      No dobra... dobra... – westchnęła sfrustrowana.
Scorpius nie wydawał się usatysfakcjonowany jej zgodą. Nadal był głęboko zamyślony.
-      Po, co im stella? – zapytał sam siebie. - Czemu chcą kamień przyzywający?
Rose zamyśliła się nad jego pytaniem. Według niej to zadnie w żadnym razie nie powinno mieć miejsca. Zwalczać stellę – ok – to jeszcze podchodziło pod walkę z ciemnymi mocami. Ale tworzyć stellę? To było niebezpieczne! Można było stracić duszę! Zostać pożartym przez to, co się przyciągnęło! Albo opętanym przez zjawę!
Gdy sobie to uświadomiła, zezłościła się jeszcze bardziej. Zwalać całą brudną robotę na nastolatków?!
-      Czemu oni chcą, żebyśmy my to zrobili? Czemu sami tego nie zrobią? Albo nie wynajmą kogoś, kto to zrobi?
-      I do czego potrzebny jest im kamień przywoławczy? – dodał Malfoy złowrogo. – Nie podoba mi się. Jak tylko wrócimy muszę porozmawiać z North...
-      Nie możesz porozmawiać ze mną? – zapytała zagniewana i odrobinę zazdrosna.
-      Ty, rudzielcu, mimo całego swojego temperamentu, przed którym mimowolnie drżę, nie masz instynktu krwiożercy, co niewątpliwie posiada twoja szacowna przyjaciółka... – odparł Scorpius kurtuazyjnie.
-      Zaraz dam ci posmakować instynktu krwiożercy, Malfoy – syknęła.
Uśmiechnął się.
Rose pomyślała, że zawsze podczas zadania, gdy miał dużo na głowie i groziło im niebezpieczeństwo, całkowicie zapominał kim są i dlaczego nie mogą ze sobą być. Według tego prawidła do szczęścia wystarczyłoby jej wieczne zagrożenie i masa groźnych zagadek do rozwiązania...
-      Może lepiej będzie, jeżeli zrezygnujemy? – rzuciła cicho.
-      Rose, na tej pustyni znajduje się sześciu najbardziej potężnych nastoletnich mistrzów zaklęć. Jesteś jednym z nich, nawet jeżeli my odpuścimy, sądzisz, że tamci zrobią to samo?
Rose spuściła oczy. Wiedziała, że miał rację. Potem jednak przyszło jej coś do głowy.
-      Scorpius, da się zmienić stellę? Jej przeznaczenie? To, co sie przyciąga?
-      Nie wiem, a czemu? – odpowiedział, patrząc na nią uważnie.
-      Może nie powinniśmy ich lekceważyć? Może oni też wpadli na to, że nie wolno im tego zrobić, bo za to grozi więzienie... A w takim razie nasi organizatorzy muszą mieć coś w zanadrzu. Jeżeli zbudujemy dla nich stellę, obdarzoną magiczną mocą i sprawimy, że będzie przyzywała światło, to czy mogą ją zmodyfikować?
-      Zmodyfikować? – Strapieni zamyślili się oboje.
-      Myślę, że... – odezwała się w końcu Rose.  – Myślę, że nie można jej zmienić, ale można coś do niej dodać... Pomyśl, moglibyśmy zrobić coś co przywołuje jednocześnie tęczę i światło... Więc oni również mogą przy niej majstrować...
-      To trudne, ale nie niemożliwe... – przyznał Scorpius. - Można sprawdzić moc, wszystkiego, co ma magiczne właściwości. Jeżeli mogą zmodyfikować stellę, to wybiorą po prostu kamień z największą mocą...
Rose wymownie spojrzała na oszlifowany przedmiot. Potem prychnęła.
-      To raczej jasne, co chcieli, żebyśmy zrobili – powiedziała, biorąc do ręki jeden z owoców granatu. – Jeżeli nawet ktoś nie skojarzył, to mając tu granat, wpadłby na połączenie światów niematerialnych i materialnych... Aż nas do tego pchają... – dodała złośliwie. – No, to co? Zaczynamy? I musimy zdecydować, co będziemy przyzywać...
-      Zaczekaj... myślę – powiedział Scorpius.
-      Myślisz, tak już od pół godziny – odparła. – Chyba już ustaliliśmy, co...
Scorpius usiadł na ubitym piasku i wyjął z torby zeszyt i ołówek. Nie patrząc na nią, powiedział:
-      Na pewno przewyższasz mnie mocą, rudzielcu, ale daleko ci do mojej przebiegłości... Więc zajmij się projektem stelli, a ja... – podniósł na nią wzrok i uśmiechnał się chłopięco – zajmę sie zasłoną dymną...


Rose zdjęła z siebie sweter i koszulkę. Została w podkoszulce, a i tak było jej za ciepło. I to nie była kwestia miejsca… Taka zaawansowana magia wytwarzała mnóstwo energii, która przeistaczała się w ciepło. Pot zalewał jej oczy, gdy próbowała zaklęciami uplastycznić głaz.
Według niej Scorpius bawił się o wiele lepiej. Na schemacie kamienie rysował tysiące odnośników i skojarzeń, jakby sam ze sobą robił burzę mózgów.
Serce głazu było gotowe na umieszczenie w nim zaklęciowego wabika. Nieodpartego „magnezu” dla wybranej niematerii. Ale nadal jeszcze nie zdecydowali, co to ma być… a Scorpius siedząc po turecku na ziemi bawił się, jak mały chłopiec.
Odchrząknęła.
-      Jak mam zobaczyć, czy przyciągnie zadziała, skoro tu jest pełno światła? – zapytała.
-      Ciemność – odparł roztargniony.
-      Właśnie nie mam tutaj ciemnego kąta – odparła zgryźliwie.
-      Przywołamy ciemność – dookreślił poprzednią wypowiedź.
-      Ale… czemu? – zapytała, czując rodzące się iskierki strachu.
-      Bo będzie nam potrzebna – odpowiedział Scorpius, skocznie wstając.
-      Co tam wymyśliłeś? – zapytała podejrzliwie, chcąc chwycić za zeszyt.
Scorpius odsunął go poza jej zasięg.
-      To nie dla ciebie – powiedział łagodnie.
Rose odsunęła się o krok i spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka.
-      Bo jestem za głupia? – syknęła.
Scorpius przewrócił oczami.
Rose w niemym żądaniu odpowiedzi, założyła ręce na piersi. Scorpius zrobił krok w jej stronę i nachylił się nad jej uchem.
-      Jak skończę do ciebie mówić, postaraj się zarumienić i zachichotać... – szepnął.
Rose zarumieniła się natychmiast. Ze złości…
-      Nie powiem ci, bo mogą nas podsłuchiwać. Im mniej wiesz, tym jesteś bezpieczniejsza… Gdy się odsunę, udasz, że cię przekonałem, że nie musisz nic wiedzieć…
Rose cicho sapnęła z oburzenia.
-      Daj z siebie wszystko, rudzielcu… - dodał Scorpius i odsunął się.
Przygryzła wargę, w wyrazie niepewności.
-      No… no dobrze… wiem, że nie lubisz, gdy się wtrącam w twoje pomysły… Nie musiałeś być nie miły – powiedziała nerwowo i przeciągnęła dłonią po włosach. – A już groźby pod moim adresem mogłeś sobie darować… Czasami to się ciebie boję – zachichotała nerwowo i dzięki temu wyszło to jeszcze bardziej naturalnie.
Scorpius jednak wpatrywał się w nią przez chwilę oszołomiony jej słowami. Chyba nie tego się spodziewał. I raczej nie spodobały mu się jej słowa, bo wydawał się być… zaniepokojony. W końcu jednak przełknął ślinę.
-      Dobrze, że to rozumiesz, Weasley – oznajmił z chłodnym uśmiechem, robiąc krok w tył.
-      Czyli zrobimy to, co ja chcę? – upewnił się.
-      Tak – odparła Rose potulnie.
-      Doskonale – powiedział i wziął do ręki owoc granatu. – A więc zacznijmy od tego…
Rose spojrzała na niego przestraszona. Co on kombinował?


Dwie godziny później nadal nie wiedziała.
Jeżeli przyczyni się do apokalipsy to zwali wszystko na Malfoya…
Powtarzała sobie to wszystko, czując się coraz gorzej… Jakby brakowało jej słońca… Scorpius też był ziemisto blady.
-      Dobrze nam idzie – oznajmił. – Skoro już się czuję, jakbym nie widział dziennego światła od miesięcy, to znaczy, że robimy postępy… świetna robota – pochwalił ją, gdyż to ona tworzyła skomplikowaną siatkę zaklęć. – Teraz moja kolej, żebym się pobawił, ty odpocznij…
Rose z ulgą oderwała różdżkę i rękę od rozgrzewającego się kamienia. Opadła na tyłek tam gdzie stała.
Patrzyła na Scorpiusa, który modyfikował jej zaklęcie.
-      Scorpius… nie wiem, czy to dobry pomysł – powiedziała cicho. – Tworzenie takich kamieni, nawet jeżeli nie przyzwiemy potworów… jest bardzo niebezpieczne. Bez względu na to, co jest przedmiotem przyzwania… dla twórców może się źle skończyć, igranie z taką magią…
Scorpius z włosami opadającymi na oczy, był zbyt skupiony na swoim zadaniu, żeby jej odpowiedzieć.
Rose podkurczyła kolana i objęła je ramionami.
-      Nawet światło mogłoby nam zrobić krzywdę – szepnęła. – Mogłoby nas poparzyć, oślepić… sprawić, że się zestarzejemy – wyobraziła sobie, jak pod wpływem gorąca jej skóra się marszczy, łuszczy i ciemnieje. Wzdrygnęła się pod wpływem tej wizji. – Jeżeli przywołalibyśmy chłód. Moglibyśmy zamarznąć. Zapaść w śpiączkę… nawet umrzeć…- Scorpius jej nie słuchał, więc mówiąc do siebie ściszyła głos: - Jeżeli przywołamy ciemność… może nas pochłonąć, może nas zmienić… może ściągnąć na nas strach tak wielki, że nasze serca stanął. Ciemność może pokazać nam wszystkie największe lęki naszego serce. Jeżeli ją wezwiemy już nigdy możemy nie zobaczyć jasności, zachodzącego słońca, kolorów. Mogę już nigdy nie zobaczyć niebieskich oczu Arthemis, albo czerwonych włosów Lily… Pozostanie tylko… ciemność – ułożyła czoło na kolanach.
Jej strach wynikał ze świadomości konsekwencji ich czynów. Jeżeli coś pójdzie nie tak… Już czuła, jak jej skóra lodowacieje, pod wpływem cieni, wkradającej się do kręgów światła, w namiocie. Aż trudno było uwierzyć, że na zewnątrz świeci jeszcze słońce.
–     Boję się – szepnęła, jakby powiedzenie tych słów na głos mogło sprawić, że strach stanie się bardziej realny i można będzie z nim wtedy walczyć.
Scorpius poruszony podniósł głowę.
Była taka… krucha.
Chwilę potem przyszło mu jednak na myśl, że w ważnych sprawach okazywała się twarda i niewzruszona, jak głaz.
Wziął do ręki szkicownik. Przez chwilę przyglądał się schematowi kamienia, który projektował, a potem przewrócił na czystą kartkę.
Chwilę później od głowy Rose odbił się kawałek kartki. Podniosła wzrok. Scorpius nadal wydawał się być zaabsorbowany swoim projektem. Obok jej buta leżał papierowy samolocik.
Marszcząc brwi, rozwinęła papier.
Szybkimi pociągnięciami ołówka, narysowana była tam kanciasta scenka.
Z wielkiego klifu zwisała maleńka postać. Druga mocno trzymała ją za rękę, nie pozwalając spaść do  przerażającej otchłani czarnego strachu. W różnych miejscach na rysunku ukryte były maleńkie literki, wtapiające się w część, obrazu. Rose jednak szybko je znalazła. Gdy złożyła je razem, utworzyły słowa: trzymaj się…
Podniosła rozjaśniony wzrok i przyłapała Scorpiusa na tym, jak jej się przyglądał.
Podniesiona na duchu, wstała. Schowała drogocenny rysunek do tylnej kieszeni jeansów. W tym samym momencie, Scorpius powiedział:
-      Jestem gotowy… - Rose podeszła bliżej. - Jesteś pewna, że wszystko działa, jak trzeba?
Rose rozejrzała się wskazując wymownie ręką na czające się na obrzeżach areny cienie i zalegające kłęby ciemności.
-      Raczej tak – rzuciła. – Może jednak nie musimy tego testować? – zapytała z nadzieją.
-      O ile twoja robota jest dobrze widoczna, o tyle moja jest raczej niepewna – odparł Scorpius z krzywym uśmiechem. – Muszę sprawdzić, czy wszystko działa tak jak należy…
Rose skinęła głową i zacisnęła mocniej ręce na różdżce.
-      Zamknę obwód zaklęć i wtedy stella będzie gotowa – powiedziała zmartwionym głosem.
Scorpius zrobił kilka kroków, żeby stanąć obok niej.
Różdżka Rose zapłonęła jadeitowo błękitnym światłem, które powoli przeszło na kamień otaczając go wdzięcznymi spiralami. Niespodziewanie światło zostało pochłonięte i zamknięte w sercu kamienia.
-      Nie jestem pewien, czy to dobry, czy zły znak – powiedział po chwili Scorpius.
Rose rozejrzała się dookoła i złapała go za ramię. Ciemność pokrywała podłogę i zaczynała się piętrzyć dookoła nich jak fala tsunami, która tylko czeka, żeby runąć i wszystko przykryć.
-      Na, co czeka? – zapytał cicho Malfoy.
W tym samym momencie z kamienia wystrzeliło jadeitowe światło, rozbryzgując się we wszystkie strony, jak tarcza. Rose zdążyła paść na ziemię, natomiast Scorpiusa przeszył na pół jeden z promieni.
Rose krzyknęła. Dopiero wtedy Scorpius padł obok niej.
-      Nic ci nie jest? – zapytała, wśród nagle zaległej kompletnej ciszy.
-      Nie. Na razie nie – dodał z niewesołym żartem. Rose spojrzała na niego ostro. Jednak po chwili jego twarz zaczęła  znikać w ciemności. Przestraszyła się, dopóki nie zobaczyła, że z nią dzieje się to samo.
Światło w namiocie znikało, jak podczas jakiegoś upiornego zaćmienia słońca. Pokrywała je gromadząca się wszędzie ciemność.
-      Lumos Maxima! – krzyknęła Rose i wyrzuciła kulę światła pod sklepienie namiotu nim pochłonęła ich czerń.
Jej zaklęcie unosiło się dając tyle światła ile dawałby wątły promień świecy.
-      Działa – oznajmiła ostro. – Możemy już skończyć?
Scorpius wstał i pomógł jej się podnieść.
I nagle się zaczęło.
Rose odwróciła się z nerwami w strzępach, ale nie wiedziała skąd dochodził ją dźwięk szurania.
Była pewna, że coś dotknęło jej włosów.
Ręka, w której ściskała różdżkę zaczęła drżeć, jak listek na zbyt mocnym wietrze.
Poczuła dotyk ostrego paznokcia, na odsłoniętej szyi.
Krzyknęła. Trwało to ułamek sekundy, jakby ciemność pochłonęła jej krzyk. Rose odruchowo chciała się cofnąć, ale stała w miejscu, bo nie wiedziała, gdzie jest wyjście.
Gdzieś pośród ogłuszającej ciszy, rozległ się wrzask, a potem jego zwielokrotnione echo.
-      Dosyć! – krzyknęła przerażona Rose. – Dosyć!
Jej oddech spazmatycznie drgał.
Poczuła za plecami, jakby ciemność gęstniała. Bała się odwrócić.
Scorpius stał na środku areny obok kamienia, jak skamieniały. Zaciskał usta i dłoń na różdżce.
Rose zobaczyła, w ścianie ciemności, uformowaną ludzką, wykrzywioną twarz, która niemal natychmiast zniknęła.
Potrząsnęła głową.
Chwilę później zobaczyła, jakby zakapturzoną postać, która zlała się z ciemnością.
-      Coś ty zrobił!? – wrzasnęła na całe gardło, trzęsąc się, jak w febrze. Przerażenie ją obezwładniło. Wlewało się jedwabistym mrokiem do jej gardła, nozdrzy, przysłaniało oczy. Nie mogła oddychać.
Scorpius spojrzał w jej stronę i zaczął szybko iść.
-      Rose! - krzyknął przestraszony.
Wtedy poczuła, dotyk oślizgłego, wilgotnego mrocznego języka na policzku i rękę, która zostawiała zimny ślad na jej ramieniu.
Rose poleciała do tyłu, prosto w objęcia mroku.
Różdżka wypadła z jej ręki. Utrzymywane przez nią zaklęcie znikło, oddając pola ciemności.
Jedno uderzenie serca.
Drugie.
Otchłań.
-      ROOOOSE!!


-           Spójrz na mnie! Do cholery, spójrz na mnie!
Rose słyszała zdenerwowany głos wyraźnie, ale widziała tylko ciemność. Jej własne zaklęcie ją pochłonęła. Czuła na całej skórze wilgotny dotyk zimnego potu i oblepiające łapska mroku.
Cała się trzęsła, zupełnie nie kontrolując przerażenia.
-      Oślepłam – szepnęła. – Oślepłam... – wyjąkała jeszcze bardziej przerażona.
-      Poprostu otwórz oczy, tępaku – usłyszła zirytowany ton Scorpiusa.
Rose przełknęła ślinę i z trudem zmusiła mięśnie to poruszenia powiekami. Najpierw w szparze zobaczyła jasną- złotą plamę. Szerzej otworzyła oczy i zamrugała, tym razem wstrzymując ze strachu oddech. Mgiełka z jej oczy opadła.
Scorpius klęczał przy niej, jedna ręką obejmując jej plecy.
Rozejrzała się. Nadal była w namiocie, co ją dodatkowo zdenerwowała. Jednak znowu przez świetliki przedzierało się światło, padając na czubek jej buta.
Jej wzrok padł w końcu na twarz Scorpiusa. Wydawał się byc mocno zirytowany, a nawet trochę zły.
-      Zemdlałaś! – rzucił z pretensją.
-      Oczekiwałeś czego innego, po tej prezentacji? – odparła zła i odsunęła się od niego, jak najdalej. Najpierw z trudem uklękła, a potem wstała. Jej mięśnie odmawiały posłuszeństwa nadal się trzęsąc. Wzięła kilka głębokich oddechów.
-      Przestraszyłaś mnie – powiedział niechętnie, wkładając ręce do kieszeni.
Rose odwróciła się do niego wściekle.
-      JA CIEBIE, TY SKOŃCZONY IDIOTO!? –wrzasnęła na całe gardło, przyciskając rękę do buntującego się żołądka.
-      Przecież wiedziałaś, że tworzę dodatkowe zaklęcie – burknął niepewnie.
-      Nie miałam pojęcia, że zgotujesz coś takiego! Jak mogłeś!? Co to w ogóle miało być!? – krzyczała, a z jej oczu nagle trysnęły łzy. Była zbyt rozchwiana, żeby je powstrzymać.
-      To nie istotne. Ważne, że się udało – odparł cicho, odwracając się.
-      Ważne, skoro mało przez to nie umarłam ze strachu! – krzyknęła.
-      Wiedziałem, że jesteś zbyt strachliwa na ten turniej – powiedział.
-      Wiedziałeś, ale mimo to nie zawahałeś się tego zrobić – odparła gorzko.
Scorpius drgnął, jakby przeszyło go niewidzialne ostrze.
-      Opanuj się – powiedział jedynie chłodno. – Zaraz będą tu sędziowie...
Rose przez chwilę nie mogła zrozumieć, o czym on mówi. Potem jej wzrok padł na kamień leżący na stoliku.
-      To jest nielegalne – powiedziała zduszonym głosem. – Nie możesz im tego dać. Nawet jeżeli działa! – zaczęło szybko iść w stronę areny, z zamiarem zniszczenia ich ciężkiej pracy.
Scorpius zatrzymał ją, chwytając wściekle za ramię.
Usłyszeli hałas. Spojrzał nerwowo na wejście do namiotu, a potem zbliżył do niej twarz, z groźną miną.
-      Nie waż się odzywać. Nie mów nic. Najlepiej udawaj śmiertelnie przerażoną – polecił.
-      Nie wierzę, że to robisz – powiedziała cicho z rozczarowaniem.
-      Nie wierzę, że uważałem chociaż przez chwilę, że nie oceniasz mnie wedle tego, co wiesz o mojej rodzinie – odpowiedział jej zimno Scorpius.
A poczuła lodowatą grudkę w żołądku i zamilkła.
-      Mam prawo pytać o coś, co sprawiło, że mało nieumarłam ze strachu – powiedziała drżąco.
-      Jasne – odpowiedział jej nie zmieniając tonu.
Rose patrzyła na jego plecy, nadal drżąc. Wszystko co stworzył, było przerażające i przerażajaco skuteczne.
-      Żądasz ode mnie ślepego zaufania... A sam mi nie ufasz nawet na tyle, żeby powiedzieć, co właściwie zrobiłeś.
Scorpius milczał przez chwilę, aż w końcu powiedział jedynie:
-      Sędziowie...
Skład sędziowski doświadczonych mistrzów zaklęć, wszedł do namiotu. Za nimi weszła Beverly Vane.
-      Grupa numer 3. Sprawdzenie – powiedział nobliwy sekretarz komisji. – Siła?
Przewodniczący komisji podszedł do stoliczka, na którym błyszczała oszlifowana stella. Wyciągnął różdżkę i długo coś przy niej mamrotał. Zmarszczył czoło i gestem przywołał wiceprzewodniczącego.
Rose z niepokojem spojrzała na Scorpiusa, ale ten był niewzruszony.
Przez chwilę cicho debatowali. Spoglądając na nich. Wyraźnie chcieli zapytać ich, jakiego zaklęcia użyto, ale nie mogli się przyznać, że sami nie mogą tego odkryć. Rose niemal pod skórą, czyła zadowolenie Scorpiusa.
-      Siłę określam na wykraczającą ponad 7,5 tysiąca w skali SAM.
SAM była Skalą Aktywności Magicznej, wprowadzona na potrzeby szkolnictwa. Do każdego wieku przypisane były zaklęcia z odpowiedniej grupy zaklęć w SAM. W podręcznikach mogło sobie jednak pisać, co chciało, a i tak przeważnie młodzi czarodzieje byli zdolni do wykonywania zaklęć z o wiele wyższej półki. Wystarczyło spojrzeć na Arthemis – myślała Rose. - No, ale im więcej trudniejszych zaklęć się używało, tym większa była moc czarodzieja.
-      Czy działa? – zapytała Beverly.
-      Droga pani proszę nam nie przerywać... Sprawdzamy zaklęcia – ofuknął ją brodaty przewodniczący. Beverly zacisnęła usta w wąską kreskę. Czarodziej z nad okularów spojrzał na Scorpiusa. – Co przywołuje?
-      Ciemność – odpowiedziała zatrwożona Rose, szeptem.
Sędzia uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
-      Chyba skutecznie skoro jesteś taka przerażona. Nie ma się, co martwić, mamy za sobą trochę lat doświadczenia, więc damy sobie z tym radę.
Rose starała się nie zauważać uśmiechu, który pojawił się na sekundę w kąciku ust Scorpiusa.
-      No, dobrze – czarodziej podwinął rękawy. Stella pod wpływem lewitajce uniosła się nad ich głowami, następnie sędzia wypowiedział odpowiednie zaklęcie aktywujące. Ponownie wydobył się z nich promień jadeitowego światła, który po chwili rozbłysku wrócił do kamienia. Niemal natychmiast zrobiło się ciemniej.
Rose czując lodowaty pot spływający po karku, zacisnęła palce na różdżce. Nawet jeżeli wiedziała, że to jest mistyfikacja, to nadal nie wiedziała, jak działa i nadal wierzyła w to, że może ją skrzywdzić, jeżeli nie będzie uważać.
Gęsta ciemność wlała sie do namiotu wszelkimi porami. Kłębiła się wokół stelli, spływała kaskadami na arenę otaczając sędziów.
Rose otworzyła usta, gdy zaczęła dusić ją ciemność. Chciała ponownie rozproszyć, ją zaklęciem, ale wtedy zatrzymała ją czyjaś ręka. Poczuła stojącego za sobą za sobą Scorpiusa. Otoczyły ją jego ramiona.
-      Nic nie rób. Nie ruszaj się. Nie bój się. Skup się na mnie...
Wśród gęstej ciemności coś przemknęło przed jej twarzą.
Pisnęła i wcisnęła się jeszcze bardziej w ciało Scorpiusa. Jej serce kołatało jak oszalały ze strachu ptak. Co to do cholery było?! Czym były te strachy?!
Zacisnęła powieki, jak mała dziewczynka, wierząc, że gdy zamykasz oczy, zaczynasz być niewidzialna.
Usłyszała poruszenie i krzyki składu sędziowskiego.
-      Co... co... co to?!
-      Czujecie to?!
-      Coś mnie dotknęło!!! – krzyknęła rozdzierająco Beverly.
Czy tylko Scorpius się nie boi? – zastanawiała się Rose. – Czy tylko on nie przejmuje się dotykiem ciemności?
Okazało się jednak, że nie tylko on. Wśród panicznych głosów, rozległy się niespodziewane słowa.
-      Bardzo ciekawa kompozycja... Naprawdę bardzo twórcza. Nic dziwnego, że na pierwszy rzut oka nie byliśmy w stanie rozpoznać zaklęć. Synteza jest bardzo przemyślana, nie mówiąc już o tym, że dołączono ją do stelli. No, ale... dosyć już tego. - Powiedział kilka słów, a stella zaczęła świecić jadeitowym blaskiem rozpraszając ciemności.
Rose poczuła, jak Scorpius się od niej odsuwa, chociaż wolałaby, żeby został.
Ciemność ustąpiła.
Sekretarz, wiceprzewodniczący i Beverly trzęśli się, rozglądając się dookoła, jakby w obawie, przed niewidzialnymi strachami.
-      Kto by pomyślał, żeby użyć zaklęcia dla dzieci w celu zastraszenia – zachichotał czarodziej. – No, nie powiem, wizja zwierzątek stworzonych z ciemności, jest raczej niepokojaca, ale jakże widowiskowa...
Rose spojrzała na Scorpiusa. Mrugnął do niej ukradkiem.
Zaklęcie dla dzieci? – Jej mózg zaczął pracować, jak oszalały. Dopiero po chwili, wpadła na to, co to mogło być... Zajęło jej to tyle czasu, ponieważ jej rodzice nigdy tego zaklęcia nie używali, bo jako dziecko śmiertelnie bała się zwierząt. Ale Hugo często był w ten sposób bawiony. Było to zaklęcie dla małych dzieci, które dopiero uczyły się poznawać świat. Czarodziej mógł wyczarować dowolne zwierzę, które naśladowało zachowania prawdziwych stworzeń, czuło się ich dotyk – żeby dzieci dobrze mogły poznać dane zwierzę.
Scorpius musiał dodać do nich zaklęcie wyciszające, żeby zostały same postacie i sprawić jeszcze, żeby zrobiły się przezroczyste. Pewnie na dokłądkę dodał jeszcze zaklęcie dźwiekowe, jak kroki, czy szuranie... Dlatego wyglądało wszystko, jak obleczone w ciemność. Poczuła język na szyi, a to pewnie była jakaś żyrafa, czy coś. A pazury na nodze należały pewnie do jakiegoś dzikiego kota...
Połączone zaklęcia, dawały łącznie wysoki współczynnik w SAM, a przecież o to mu chodziło.
Nic dziwnego, że się wkurzył kiedy zemdlała. Jednak chwilę potem spochmurniała, skoro to było takie banalne, mógł jej powiedzieć, a nie wystraszyć, ja na śmierć! Chciał ją zabić!
-      No, więc biorąc pod uwagę, że jednej drużynie nie udało się wypełnić zadania, a druga została zdyskwalifikowana...
-      Zdyskwalifikowana? Czemu? – przerwał mu Scorpius.
-      Nawet jeżeli jest to konkurs, nie możemy dopuszczać, by czarodzieje parali się czarną magią. Bez względu na wiek! – odpowiedział mu surowo przewodniczący.
-      Nie wiemy, jakie zwyczaje panują w Chinach, ale sądzimy, że ich prawo nie różni się dalece od prawa Zachodu – dodał jego zastępca. – Zawodnicy i ich dzieło, zostaną poddani surowemu przesłuchaniu przez Międzynarodową Konfederacją Czarodziejów.
-      Całe szczęście, że nasi organizatorzy wykazali się na tyle rozsądni, aby niezwłącznie powiadomić magiczną policję...
-      Czyżby? – rzucił cicho Malfoy.
-      Jak najbardziej! Ale wracając do sytuacji wasza drużyna jest na pierwszym miejscu, jak dotąd. Wy oraz  Finowie traficie do finału.
Rose i Scorpius spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
-      Nie cieszycie się? – zapytał zdziwiony przewodniczący.
Scorpius spojrzał chłodno na Beverly Vane, a potem uśmiechnął się lekko i powiedział uprzejmie:
-      Oczywiście, że się cieszymy, ale trochę również martwi nas to, jak trudne będzie następne zadanie...
-      Och, no tak! To bardzo dobrze o was świadczy! Bardzo dobrze! Gratuluję wam serdecznie!
Sędziowie skierowali się do drzwi, eskortowani przez panią Vane, a za nimi szedł Scorpius, wwiercając się spojrzeniem w plecy organizatorki.
Rose patrzyła z niepokojem na stellę. Do czego jej użyją? Czy nie przyczynili się do jakiejś katastrofy? – zamartwiała się, a potem poszła z westchnieniem za resztą.
Gdy wyszli z namiotu, powitała ich dumna profesor Alexander. Za nią stała smutna Dafne.
-      Doskonale sobie poradziliście. Mam nadzieję, że oboje jesteście cali?
Skinęli głowami, chociaż Rose miała ochotę paść na rozgrzany piasek i dziękować bóstwom za słońce.
-      Coś się stało? – zapytała Rose, widząc spuszczoną głowę Dafne.
-      Odpadłam – odparła cicho dziewczynka. – Ale w sumie to się cieszę... – wzruszyła ramionami.
Ja też bym się cieszyła – westchnęła w duchu Rose, w przypływie kiepskiego humoru.
-      Wracajmy do Hogwartu – zapowiedziała profesor Alexander. – Dopiero w czerwcu będzie następne zadanie, ale tak, czy inaczej musicie zacząć się mocno przygotowywać...
Scorpius przewrócił oczami, a Rose zadrżała w przypływie złego przeczucia. Chciała już wrócić i porozmawiać z Arthemis i Jamesem. I przekazać Arthemis wiadomość, że Scorpius też chce z nią rozmawiać.
-      Wracajmy – skinęła głową i chwyciła za świstoklik.


Gdy wylądowali w Hogwarcie, profesor Alexander została natychmiast zawołana przez profesora Longbottoma.
-      Dziesięciobój dostał wezwanie! Wyjeżdżają jutro! – wysapał.
-      Już?! Ale przecież dopiero skończyliśmy tutaj! – rzuciła poruszona.
-      Wiem, dlatego wszyscy się zdziwili – powiedział Neville. – Arthemis i James są za to spokojni, jak tafla jeziora... Jakby się tego spodziewali....
-      Kto z nimi jedzie? – zapytała.
-      Cóż... miała jechać Hermiona Weasley, ale jednak jedzie Ginny Potter razem z profesor Vector. Harry stwierdził, że w niektórych sytuacjach perswazja jego żony, jest skuteczniejsza niż jego ojcowski autorytet...
-      Wciąż zadziwia mnie fakt, że jesteś na ty z Harrym Potterem – mruknęła cicho, a Rose ledwo powstrzymała śmiech. Scorpius przewrócił oczyma.
-      A jak wam poszło?
-      No, więc Rose i Scorpius poradzili sobie bezbłędnie. Jednak Dafne nie przeszła dalej...
Dafne prychnęła cicho.
-      Wcale nie chciałabym przejść dalej – powiedziała i poszła w kierunku zamku.
Rose poszła za nią. Bądź, co bądź, dziewczyna właśnie przegrała.
-      Hej, naprawdę uważam, że nie ma, co żałować – powiedziała łagodnie do Dafne. – Ten turniej robi się, coraz bardziej niebezpieczny i dziwaczny. Nie wiadomo, czego by od ciebie jeszcze chcieli...
-      Nie żałuję. I naprawdę cieszę się, że odpadłam... Oni oszukiwali...
-      Co?! – Rose złapała ją za ramię.
-      Cały czas oszukiwali, tylko, że nikt nie mógł tego sprawdzić, bo to wróżbiarstwo... Oszukiwali... chciałam zobaczyć do kiedy będą to robić...
-      Możesz mi to wyjaśnić? – zapytałą gorączkowo, wciągając ja w załom korytarza. – To bardzo ważne...
-      Wiem – postukała się w skroń. – Widzę to... Nie wiem, co się stanie dopóki ktoś nie podejmi decyzji, ale coś się stanie na pewno... Dlatego wiem, że cały czas z nielicznymi wyjatkami przechodziły osoby bez żadnych umiejętności wróżbiarskich... Bardzo długo trzymali mnie... jakby chcieli mnie mieć na oku, ale gdy dzisiaj odpadłam, to zostało tylko trzech półgłówką, którzy znali na pamięć podręcznik chiromancji, ale poza tym nie wiele umieli...
-      Jesteś tego pewna?
-      Wiem, kiedy ktoś kłamie – odparła pewnie Dafne.
Rose myślała szybko.
-      Dziękuję. Zajmę się tym...
-      Nie ma za co... Ale uważajcie, bo to już nie przelewki...
-      To nigdy nie były przelewki. Dzięki! – Rose pobiegła do góry po schodach. Miała nadzieję, że spotka gdzieś Arthemis.
Potem jednak wróciła z drugiego piętra i pognała w drogę powrotną. Złapała Malfoya, jak wchodził do lochów.
-      Musimy pogadać – powiedziała szybko i zaczęła go ciągnąć do góry.
-      Hej, nie pozwalaj sobie! – powiedział ostro.
Stanęła nagle, tak, ze wpadł jej w ramiona.
-      Wolisz, żeby zobaczyli nas obściskujących się? – zapytała słodko.
Scorpius jedynie zmrużył oczy.
-      No, więc właśnie – odpowiedziała i dalej pociągnęła go korytarzem. Po drodze mijali ich zdziwieni ludzi.
Gdy Scorpius to zauważył, wyrwał rękę. Przewróciła oczami.
-      Justin widziałeś Arthemis? – rzuciła do mijającego ich chłopaka.
-      Ćwiczą z Jamesem w Sali obrony! – odkrzyknął. – Jak zadanie?!
-      Dobrze! – powiedziała tylko i pognała.
Chciała chwycić za klamkę, ale Scorpius ją zatrzymał.
-      Nie zapukasz? – zapytał.
-      Po, co?
-      A jeżeli są zajęci? – rzucił, tonem, który nie pozostawiał złudzeń, co do zajęć, o jakie mu chodziło.
Rose prychnęła i nacisnęła klamkę.
Natychmiast zaatakowały ich dźwięki.
Jęki. Krzyki...
Odgłos odbijania zaklęć od sprzętów, ścian i ponaglenia.
-      Dawaj! No, co?! Nie obijaj sie Arthemis.
Zaklęcie James poleciało w stronę drzwi, ale Arthemis w porę się zorientowała i odbiła je zanim trafiło w nowoprzybyłych.
-      Mamy gości James – wydyszała Arthemis, podchodząc do biurka po butelkę wody.
-      Już wróciliście? To jest totalnie niesprawiedliwe! – odpowiedział podchodząc do Arthemis. – Wiecie, nie mamy za dużo czasu...
-      Wiemy. Ale koniecznie musicie o tym wiedzieć. Nie tylko z dziesięciobojem jest coś nie tak – oznajmiła Rose. – Dafne odpadła, bo potrafi przewidywać przyszłość, a to jest im bardzo nie na rękę... Jestem ciekawa, które jeszcze konkurencje są zamieszane w tę tajemnicę, bo dam sobie rękę uciąć, że to nie tylko my...
Arthemis i James spojrzeli na siebie, a po chwili Arthemis machnęła różdżką, a drzwi za Scorpiusem sie zamknęły.
-      Chyba będziesz musiał się pogodzić z naszym towarzystwem, Malfoy – rzucił James, siadając na biurku.
-      Jakoś to zniosę – odparł Scorpius, siadając na ławce na przeciw niego.
Rose i  Arthemis wymieniły rozbawione spojrzenia, a potem zaczęli dyskutować.


Arthemis i James nie mieli zamiaru spędziś spokojnej nocy, ale nie sądzili też, żeby była aż tak niespokojna. A bardzo szybko okazało się, że taka właśnie będzie.
Najpierw przyszedł drugi list od organizatorów, który uświadomił im, w jak wielkim bagnie się znaleźli. Mieli zdobyć artefakt, uprzejmie nawet dodano jego zdjęcie... Był to półtora metrowy rzeźbiony kij, z ozdobnymi zakończeniami, przypominającymi ręce. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że to nie było wszystko. Nie wolno było dotknąć kija gołą ręką. I tu zaczynała się zabawa. Laska nauczyciela, bo tak nazywało ją Tokijskie Muzeum Sztuki, był to najważniejszy eksponat, który przyciągał codziennie masy turystów.
-      Wytłumacz mi, proszę cię, czemu ma nas obchodzić, jakiś mugolski kij! I jak go wyciągnąć z muzeum, w którym jest 24-godzinna ochrona, lasery, kamery i Bóg jeden wie, co jeszcze? Jak mamy go zdobyć nie narażając naszego świata na ujawnienie? – zapytał znużony James, przecierając twarz dłonią.
-      Nie wiem, po, co James. Ale musi mieć też jakies magiczne właściwości, skoro nie można go wziąć gołymi rękami...
-      No, to w jaki sposób mugole sobie z nim radzą?
-      Może na nich nie działa? Może nie rezonuje z nimi? A przynajmniej z większością... A poza tym, sam wiesz, jak to jest, mugole w tych ich muzeach mają świra na punkcie nie dotykania niczego – prychnęła, uważnie czytając wszystkie materiały przysłane im przez organizatorów, łącznie ze skomplikowanym opisem systemów zabezpieczeń muzeów.
Mieli się tam włamać do cholery?!
Niestety, wszystko na to wskazywało...
-      Chyba z tydzień będziemy tam siedzieć! – krzyknęła w końcu o 2 nad ranem Arthemis. – A w tym czasie Rose i Scorpius będą musieli przesłuchać naszą reprezentację, a Lily i Tasya, będą badać sprawę zachorowań na Głosozmieniacz! Nienawidzę, gdy mnie, coś omija!
James odchylił głowę do tyłu i się zaśmiał.
-      Zosia Samosia – rzucił.- Nie za dużo masz już na głowie?
-      Wiem, wiem – machnęła ręką Arthemis i zaczęła wszystko zbierać. – Idę się spakować i wyspać. Co prawda wyjeżdżamy wieczorem, ale i tak jeszcze sporo przed nami. Potrzebny nam jakiś spec od mugoloznastwa – dodała do siebie mimochodem.
I wtedy okazało się, że bagno, w którym się znaleźli, dodatkowo śmierdzi siarką i żrącymi oparami. Mała sowa zapukała dziobem w szybę. Wyglądała, jakby miała zaraz wyzionąć ducha. Przewróciła się sztywna na grzbiet, nóżkami do góry.
James zerwał się na nogi i otworzył okno. Wziął list doczepiony do jej nóżki, a ją ułożył bezpiecznie niedaleko kominka.
-      To... do nas – powiedział zdziwiony.
-      Z Japonii – dodała Arthemis, widząc dopisek nadawcy w górnym rogu.
-      Ale nie ma pieczęci turnieju – zauważył James i otworzył kopertę. Tekst był napisany do bólu poprawną angielszczyzną i koszmarnym pisem, które wynikało z wyraźnego pośpiechu autora.
Spojrzeli na nadawcę. Saito.
-      Mam złe przeczucia – powiedziała Arthemis cicho.
James zerknął na nią i zaczął czytać list od ich konkurentów.


Drodzy Przyjaciele!

Nasze zadanie może uderzyć nie tylko w Japonię, ale w cały świat. Laska Nauczyciela, którą kazano nam zdobyć, jest potężnym artefaktem. Nasz rząd został wprowadzony przez organizatorów w błąd. Nie bez powodów ten magiczny przedmiot jest chroniony nie tylko przez czarodziejów, ale też przez mugoli. Jego naruszenie może doprowadzić, to katastrofy. Sam w sobie nie jest niebezpieczny, jednak bez wątpienia, w złych rękach może sprawadzić na nas wszystkich zgubę.
 W imieniu moich braci, proszę, abyście nie próbowali zdobyć Laski Nauczyciela, gdyż ja i moi bracie, nie ustaniemy w wysiłkach, aby was powstrzymać i z całą pewnością powsatrzymać Rosjan.
 Tym razem zyskaliśmy pewność, że organizatorzy, chcą doprowadzić do magicznego armagedonu. Mam nadzieję, że podejmiecie rozważną decyzję.
Saito

-      No, to pięknie! – syknęła Arthemis. – Jeszcze do tego mamy zostać złodziejami dziedzictwa narodowego! „Moi bracia”? Co to ma niby znaczyć? I czemu wprowadzono rząd w błąd?
-      To akurat łatwo wytłumaczyć – mruknął James. – Anglestone tam wpadł i powiedział, że zdobędzie dla czarodziejów kij, bo już zbyt długo jest w mugolskich rękach. Potem wyjaśni, że jako dowód będzie go trzymał do końca turnieju, a potem zwróci go rządowi Japonii.
-      Ich Minister Magii musi być totalnym kretynem – prychnęła Arthemis. – Ale nadal intryguje mnie czemu to takie ważne..- dodała, siadając spowrotem, przy ławce i sięgając po ulotki i książki. – Muszę, to znaleźć. Gdzieś musi o tym pisać...
-      Godzina, Arthemis! – rzucił niezadowolony James, też otwierając książkę. – Godzina i idziemy się przespać...
Arthemis skinęła głową i dotknęła następnej książki, wchłaniając w swój niezwykły umysł nowe informacje.
Godzinę... i pół później. Czego James nie omieszkał jej wytknąć... Arthemis zebrała wszystko i ruszyła w stronę dormitorium.
Była tak zamyślona, że dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że James idzie za nią.
Na pewno chodzi o coś durnego – pomyślała z rozbawieniem. – Może znowu jest zły, że nawet nie powiedziałam mu dobranoc.
James jednak nic nie powiedział i nie dał znać, o co mu chodzi, a gdy Arthemis zaczęła wchodzić po schodach, lekko odepchnął się od ziemi i uniósł na swoich skrzydlatych trampkach.
Arthemis odwróciła się do niego mrużąc oczy.
-      Co ty robisz? – zapytała groźnie.
-      Idę spać – odpowiedział radośnie, mijając ją i kierując sie w górę schodów.
Arthemis z niedowierzaniem potrząsnęła głową i pobiegła za nim.
-      A niby czemu tu? – zapytała. – Jesteśmy przed zadaniem! To nie jest czas na zabawę i rozprężenie! Musimy być...
-      ... wypoczęci – wpadł jej w słowo James i położył dłoń na klamce. – A doskonale wiesz, że możemu spać cztery godziny spokojnie w jednym łóżku, albo dwanaście przewracając się z boku na bok w dwóch osobnych...
Arthemis nie wiedziała, jakim cudem, ale udało mu się to powiedzieć niemal chłodno. Przez chwilę mierzyła go wzrokiem, a potem zacisnęła usta i westchnęła. Chrząknęła:
-      Masz zamiar spać w tym?
Na twarzy James natychmiast pojawił się rozbrajający uśmiech. Otworzył usta, zapewne, żeby jej odpowiedzieć, ale uniosła dłoń.
-      Po prostu... idź – zaproponowała, wskazując drzwi.
-      Jak sobie życzysz. Przecież nie pozwoliłbym ci nalegać...
Arthemis zacisnęła zęby i pchnęła go do wnętrza sypialni, jednocześnie dziękując, za to, że mają przed sobą jeszcze trochę spokojnych chwil.

Mogli stawiać różnym niebezpiecznym rzeczom czoło. Ale świat mugoli, - ich technologia, prawa, zwyczaje -  niósł ze sobą niebezpieczeństwo, z którym mogli sobie nie poradzić...

1 komentarz:

  1. Chciałabym sie już dowiedzieć o co chodzi Anglestoneowi. Jednak będzie trzeba sie uzbroić w cierpliwość bo przed nimi kolejne (podejrzane) zadanie

    OdpowiedzUsuń