sobota, 27 stycznia 2018

Długo wyczekiwana walka (Rok VI, Rozdział 10)

Następnego dnia James wstał, poruszał głową aż coś mu strzyknęło w karku, przeciągnął się i zaczął ubierać. Czuł się spokojny. Wiedział, jednak, że jego spokój pryśnie jak bańka mydlana, gdy zobaczy Flinta.
 Ubierał się z tą świadomością. Miał świadomość tego, że brak koncentracji mu nie pomaga, rozprasza go. Nie przeszkadzało mu to. Chciał, żeby polała się krew. Nie chodziło tylko o to, co zrobił Arthemis. Ale też o to, co wydarzyło się w zeszłym roku i dwa lata temu i co wydarzy się jutro, w następnym miesiącu i roku. Wiedział, że nienawiść i obsesja Flinta na jego punkcie nigdy nie minie. Chociażby nie wiadomo ile razy go pokonał, ten dureń i tak niczego nie zrozumie…
 James zapiął bluzę i ogarnął go zapach, który znał. Wziął głęboki oddech.
 Arthemis.
 Ale nie jej perfumy. Tylko to jak pachniała naturalnie. Mieszanina szamponu do włosów i mydła. Tak pachniała wczoraj, gdy trzymał ją na kolanach.
 Uśmiechnął się do siebie. Wiedział, skąd się ten zapach wziął. Nie miał tej bluzy na sobie od pierwszego dnia rozgrywek. Arthemis nosiła ją potem cały dzień. Aż żal będzie mu ją wyprać…
 Przekonany o tym, że to dobry znak, zbiegł do Pokoju Wspólnego. Najwyższy czas na śniadanie.
 Arthemis właśnie wychodziła z Rose i Lily przez dziurę w portrecie. Dogonił je.
- Widzę, że skaczesz z radości – powiedziała z przekąsem Lily.
- Legalnie dokopać Flintowi… Przecież to się nie dzieje codziennie – rzucił z szerokim uśmiechem.
- Rozumiem, że jesteś gotowy… - rzuciła Arthemis.
- Uuuu, postępy – mruknął James.
Arthemis spojrzała na niego nie rozumiejąc, dopóki nie podniósł do góry ich złączonych dłoni. Do tej chwili nie zdawała sobie sprawy z tego, że gdy podszedł do niej, wzięła go za rękę.
 Zamrugała i chciała wyswobodzić dłoń, ale trzymał ją mocno.
- Po prostu… ostatnio… - zająknęła się i zawstydziła. To była jego wina. To on ją przyzwyczaił do tego. Kretyn jeden.
Wyszczerzył zęby.
Zmrużyła oczy i odwróciła się. Jednak ręki nie puściła.
- Jak oczy?
- Mam mgiełkę w kącikach, ale z każdą chwilą jest lepiej – chciała go uspokoić, ale James i tak czuł nieustającą potrzebę zemsty.
Był piątek. Albus miał dzisiaj ostatnie eliminacje z EA. Na tablicy w Sali wejściowej wisiały już nazwiska reprezentantów z większości dziedzin. Zostały jeszcze tylko eliksiry, zaklęcia i obrona przed czarną magią.
 Zjedli śniadanie i jak było zapisane, stawili się o 10 w Wielkiej Sali.
 Było tu zadziwiająco dużo ludzi. Była pewna, że większość z nich urwała się z lekcji…
 Zaczęło się spokojnie. Lucas zremisował z Peterem Warrenem. Warren z każdym dniem widocznie nabierał pewności siebie i umiejętności. W tym samym czasie Justin nie dał się zmieść z powierzchni ziemi Robertowi Kingowi. Walczył dzielnie i Arthemis dostrzegła jaki dobry by mógł być gdyby się temu poświęcił.
- Ale mam pecha – mruknął do siebie Fred. – Że też musze walczyć w tym samym czasie, w którym James będzie wykrwawiał Flinta…
- Nic nie poradzisz. Takie było losowanie. Albus też narzekał, ale ma teraz ostatnie eliminacje. Równie dobrze mógłby na nie, nie iść. I tak wynik jest oczywisty…
- Chodź, Fred – powiedział Lucas. – Zaraz cię wywołają.
 Lucas też wyraźnie żałował, że nie zobaczy walki Jamesa z Flintem. Pewnie nie tylko on, bo skoro z Fredem walczył Max, również Justin jej nie obejrzy. A wszyscy chłopacy z Gryffindoru naprawdę czekali, na to, aż zobaczą James i Flinta naprzeciw siebie. Arthemis obiło się o uszy, że chodzą zakłady jakim zaklęciem James wyeliminuje Flinta. Ale ona miała przeczucie, że jej chłopak (Boże, czemu to brzmiało dziwnie nawet w jej głowie?), nie ma zamiaru wyeliminować rywala.
 Ponieważ niedługo miały się zakończyć pierwsze pojedynki, Arthemis znalazła Jamesa i ruszyli w kierunku trzeciego podwyższenia.
- Masz zamiar się go pozbyć? – zapytała.
- Bo ty myślisz, że to takie łatwe… Cooka wyeliminowałem tylko dzięki temu, że miał ciężkie walki przede mną i był oględnie mówiąc cienki.
- Nie wmówisz mi James, że nie dałbyś rady go wyeliminować… - prychnęła pobłażliwie.
Nie odpowiedział.
- Nawet ja bym dała radę, gdybym nie była taka zmęczona wczoraj…
Zerknął na nią z ukosa.
- Nie wyeliminowałabyś go.
- Nie? – zapytała ironicznie.
- Nie. Z tego samego powodu, z którego ja go nie wyeliminuję…
- Czyli? – zapytała nie do końca rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Chcę, żeby doszedł do konkursu drużynowego. Żeby dostał trzy razy bardziej…
 Arthemis uśmiechnęła się pod nosem. Mogła się tego spodziewać.
 Zerknęła na zegarek.
~Jak ci idzie? – zapytała w myślach Albusa.
~Robię właśnie Felix Felicis. Nie przeszkadzaj mi – burknął.
- Albus właśnie warzy wywar szczęścia – powiedziała Jamesowi. – Może pożyczymy trochę od niego i damy Flintowi, żeby miał jakieś szanse?
 Parsknął śmiechem, ale potem spochmurniał.
- Znowu z nim gadasz…
- Nie zaczynaj tematu. Przecież powiedziałam, że nie wiem, czemu tak się dzieje.
- Wiem, ale…
- Skup się teraz! – nakazała mu, gdy usłyszeli.
- Na macie trzeciej będą teraz walczyć Denis Flint z numerem 11 oraz James Potter z numerem 22.
 Ludzie zrezygnowali z oglądania dwóch pozostałych walk dla tej jednej. Arthemis myślała, że będą mieli problem z dotarciem do podestu, jednak gdy tylko James się zbliżył ludzie rozstąpili się, jakby był papieżem. Usłyszał jak za jego plecami Arthemis zachichotała, posłał jej przez ramię rozbawione spojrzenie. Kilka dziewczyn westchnęło.
 Wszyscy czekali na widowisko. A przecież miał to być tylko jeden z pojedynków, jakie odbyły się tu już ponad setkę razy. Plotki jednak robią swoje. Nawet ci, którzy nie wiedzieli, że Potter i Flint są zatwardziałymi wrogami już od dawna, to spodziewali się masakry za to, co Flint zrobił Arthemis. Gdyby ją pokonał w uczciwy sposób nie byliby tacy napaleni. Ale on zastosował niedozwolone środki i do tego przegrał. Nie przysporzyło mu to wielbicieli. Może z wyjątkiem Ślizgonów, którzy dla zasady nie lubili żadnego Gryfona.
 Sędzina dała znak, że można wejść na matę.
- Nie zdejmiesz bluzy? – zapytała zdziwiona Arthemis. Zazwyczaj to robił.
- Nie. Lubię ją – odpowiedział po prostu i wszedł po schodkach.
Wzruszyła ramionami i zaczęła się przyglądać Flintowi. Nie wyglądał na zbyt wypoczętego.
Flint myślał inaczej. Wredny wyraz jego twarzy. Pewność siebie napędzana przekonaniem, że przecież jest lepszy od jakiegoś tępego Gryfona i złośliwość dawały mu siły. Chciał pokonać Jamesa. To była jego obsesja. Nie mógł zrozumieć jakimi czarami wspierają tego idiotę, że nie mógł przegrać. A jak już go pokona, to zajmie się tą jego zdzirą… Pokaże jej gdzie jest jej miejsce, a przy okazji się jeszcze zabawi. Miała taki spokojny, chłodny wyraz twarzy, ale miał wrażenie, że śmieje się z niego. Taka była pewna? No, to się przejedzie…
 Forsythe dał znak do rozpoczęcia walki i przestawił klepsydrę. Mieli dziesięć minut na załatwienie swoich porachunków.
 James wiedział, że łatwiej byłoby mu wygrać gdyby się opanował, rozsądnie myślał i uważnie obserwował Flinta. Ale on nie chciał. Chciał, żeby ta jedna walka była gwałtowna, brutalna i polegała tylko na instynkcie.
 Flint zaatakował. James też. Ich zaklęcia zderzyły się na środku. James odsunął się w bok i rzucił dwa zaklęcia. Jedno w głowę, drugie w brzuch. Flint zblokował jedno z nich, ale drugiego nie zdołał. Zachwiał się i upadł na tyłek. James specjalnie wybierał takie zaklęcia, których nie musiał cofać. Uderzały we Flinta, ale nie pozbawiały go zdolności ruchu, ani przytomności. Jeszcze nie. James miał zamiar jak najmocniej go zmęczyć. Chciał, żeby był na skraju wytrzymałości.
 Flint po raz kolejny podniósł się jednocześnie sprawiając, że James pofrunął w górę i z hukiem spadł na ziemię, będąc jednak w powietrzu zdołał zablokować następne zaklęcie, które miało go oszołomić i dać Flintowi czas na odpoczynek.
 Polała się pierwsza krew, gdy zaklęcie Flinta przecięło powietrze i zrobiło rozdarcie w bluzie Jamesa na środku jego piersi. James miał pewne wątpliwości, czy było to legalne zagranie, ale nie zgłaszał sprzeciwu. Zaraz mu się odwdzięczy. Poczuł pieczenie, a jego bluza zaczęła delikatnie nasiąkać krwią.
 James spojrzał chłodno na Flinta.
- Lubiłem tę bluzę – powiedział i rzeczywiście odwdzięczył się Flintowi bardzo szybko. Trzy zaklęcia jedno po drugim trafiło w jego twarz zostawiając trzy szramy, który tworzyły się w literę A. James jednak nie dał mu nawet szansy, żeby krzyknąć. Bolały go mięśnie, od upadków, szczypała i piekła skóra w miejscach, gdzie dotknęły ją zaklęcia, jednak dalej bardziej zależało mu na ataku niż na obronie. Flintowi, chyba już nie tak bardzo.
 Świstały zaklęcia. Rozlegały się zduszone okrzyki bólu i gwałtowne sapnięcia. Było brutalnie. Żaden z nich nie przejmował się teraz jakimi zaklęciami wolno im operować. Po prostu nikt nie śmiał im przerwać.
 James z każdym zaklęciem się przesuwał, jakby za wszelką cenę, chciał się znaleźć jeszcze bliżej Flinta. Denis chyba to widział, bo się cofał, lub starał się odpowiednimi zaklęciami, odepchnąć Jamesa.
 James poczuł gwałtowny ból w lewej ręce. Uczucie, jakby miażdżono mu kość. Jednak jedyną jego myślą, było: trzeba było celować w prawą, idioto!
 Latali w powietrze, jakby walczyli na trampolinie. Jeszcze chyba w żadnym pojedynku podczas eliminacji, nie polało się tyle krwi. Nie było tylu bolesnych, uciążliwych ran. Ci dwaj byli nastawieni na zadawanie i przyjmowanie bólu.
 Arthemis wiedziała, że James ma kilka bolesnych zranień, dużo stłuczeń, nie mógł też ruszać lewą ręką, jednak Flint wyglądał jeszcze gorzej. Twarz, z której już zniknął drwiący wyraz, była naznaczona ranami i sińcami. Wyraźnie utykał na jedną nogę, więc mógł ją mieć nawet złamaną, do tego James zranił go mocno w ramię, więc coraz trudniej było mu unosić różdżkę. Arthemis jednak tylko zerknęła na niego okiem. Pewnie podobnie jak większość dziewcząt.
 Ta pasjonująca złość Jamesa, wpływała na nią… zniewalająco.
 James był już o krok od Flinta. Nie mógł używać ogniowych zaklęć, ale miał straszna ochotę go podpiec. Zamiast tego wykorzystał ulubione zaklęcie Arthemis. Było banalnie proste i też proste miało zastosowanie. Był to po prostu silny cios. Flint skulił się jakby dostał pięścią prosto w brzuch. W tym momencie Forsythe krzyknął, koniec czasu.
 Jednak James się nie odsunął, ani nie odwrócił. Gdy Flint uniósł głowę, wymierzył mu szybki cios w twarz. Tak. To przyniosło mu więcej satysfakcji niż cały pojedynek. Flint zalał się krwią, zasłaniając rękoma nos i klapnął na ziemie z okrzykiem oburzenia.
 Podniósł się szum.
- Złamałeś mi nos! Złamałeś mi nos! – wrzeszczał.
- Cóż… wyprostowałem tylko to, co uszkodziłem ostatnim razem – odpowiedział chłodno James.
 Wbiegli sędziowie, a za nimi oburzony Avery.
- Potter, co to ma być?!! – warknął Forsythe.
- Było już po pojedynku – przypomniał mu spokojnie James. – Po prostu niefortunnie opadła mi ręka…
- Nie wciskaj mi tu bredni! Szlaban i minus pięćdziesiąt punktów!
James się odwrócił.
- I tak było warto… - usłyszeli jego ciche słowa.
- Potter kontra Flint 18 do 14. Wygrywa Potter – ogłosiła sędzina maty trzeciej, Liberty Wade.
 Flint wyzywając i klnąc na czym świat stoi został ściągnięty z podwyższenia.
 Arthemis stała na podwyższeniu, zaraz przy schodkach. James podszedł do niej. Nie uśmiechnęła się, nie rzuciła zgryźliwego komentarza. Gdy jego trampki dotknęły jej trampek, wspięła się na palce i musnęła jego wargi ustami. Po czym jak gdyby nigdy nic, sprowadziła go z podwyższenia.
 James przez chwilę stał lekko zdezorientowany, czy mu jej czasem ktoś nie podmienił, dopóki nie posłała mu poirytowanego spojrzenia, że ma się pośpieszyć. Dopiero wtedy uśmiechnął się szeroko. Arthemis przeprowadziła go przez tłum, posyłając wszystkim chłodne spojrzenia.
 Wyszli na chwilę przez drzwi do bocznej komnaty w Wielkiej Sali.
- Mam dziesięć minut – powiedziała szybko. – Trzeba cię załatać na ten czas. Chyba, że wolisz iść do skrzydła szpitalnego, a Luke mi będzie sekundował.
- Chyba żartujesz! – prychnął.
Zdjął bluzę.
- To też – powiedziała, pociągając go za koszulkę. Na środku miała brzydką czerwoną plamę.
James bez sprzeciwu zdjął koszulkę.
- Następnym razem, też masz być taka grzeczna, jak będę chciał cię opatrzyć – powiedział, gdy grzebała w torbie, którą zostawił im Albus. Wiedziała, który eliksir jest od czego. Wyjęła waciki i przemyła największe rany. Większość i tak już nie krwawiła, a reszta musiała poczekać. Tak jak siniaki, którymi James był pokryty.
 James starał się nie myśleć o dłoniach błądzących po jego piersi. Podobnie z resztą jak Arthemis. Zawsze zły moment, przemknęło mu przez myśl.
 Arthemis szybko się ze wszystkim uporała.
- Masz jakieś stłuczenia?
- Nie.
- Kłamiesz – powiedziała, mrużąc oczy.
- Kilka – przyznał. – Można się nimi zająć później.
Po chwili wahania skinęła głową.
- Żadnego komentarza? – zapytał, gdy zbierali się wyjścia.
- Będziesz miał jeszcze ich dość – zapowiedziała mu. – Nie jestem pewna, czy ktoś się nie posikał z zachwytu…
- Chcę wiedzieć co ty myślisz, nie inni.
Westchnęła.
- Co mogę powiedzieć? Co mogę powiedzieć skoro nadal brakuje mi słów? Pojedynek był niesamowity. Ale ostatni cios zwalił mnie z nóg – przyznała.
- Zasłużył sobie – powiedział twardo James.
- Niewątpliwie.
Zanim wyszli zatrzymała się i mocno go pocałowała. Tak jak miała na to ochotę, gdy schodził z podestu. Wtedy jednak gapili się na nich ludzi.
- Jakiego to mugolskiego słowa używasz? – mruknęła do siebie. Przytulając policzek do jego policzka. – Ach, tak… sexy.
 James zaśmiał się cicho i chciał ją przytrzymać, ale się wymknęła.
- Za trzy minuty, wchodzę na matę – przypomniała mu i weszła do Wielkiej Sali. – A mój sekundant nie może mieć maślanych oczu...
 James roześmiał się na dobre i poszedł za nią.
 Arthemis stanęła naprzeciwko prefekta Gryffindoru. Z resztą nie po raz pierwszy. Już raz się spotkały, chociaż wtedy, bardziej interesowała ją Eliza. Teraz przekonała się, że dziewczyny pomimo, że są na jednakowym poziomie umiejętności walki, to różnią się temperamentem. Gillian wyraźnie miała jakąś strategię. Planowała swoje ruchy i chciała przewidzieć ruchy przeciwnika. Natomiast Eliza reagowała żywiołowo. Na atak odpowiadała atakiem, broniła się kiedy musiała. I dzięki temu zdobywało trochę więcej punktów niż jej przyjaciółka. Nigdy nie wiadomo było, czym cię zaskoczy.
 Jednak Arthemis była pomieszaniem ich dwóch z dodatkiem umiejętności technicznych i większym doświadczeniem. Dlatego potrafiła poradzić sobie z obydwiema.
 Gillian podobnie jak Eliza nie przysporzyła jej większych problemów. Szczególnie, że Arthemis napędzana nadal poczuciem triumfu dzięki Jamesowi, nie dawała jej na to większych szans. Dziewczyna broniła się dzielnie i kilka razy nawet udało jej się przejść do ataku, ale Arthemis szybko sprowadzała ją na ziemię. Wygrała ze sporą przewagą punktów.
 Gdy zeszły z maty, mogła się w końcu zająć porządnie Jamesem i dowiedzieć się, jak poszedł pojedynek Freda z Maxem. A ponieważ mieli teraz przerwę, przyłączył się do niej Albus, opowiadając z przejęciem, że dostał się na listę zakwalifikowanych. Powiedział też z podziwem, że Krukom z którym rywalizował o pierwsze miejsce był równie dobry, ale zabrakło mu kilku punktów.
 Z politowanie patrzył na wygląd Jamesa i od razu zabrał się do drobnego leczenia. Potem wysłał Jamesa pod prysznic i poradził mu, żeby się nie przejadł podczas obiadu.
- W moim słowniku nie istnieje słowo „przejeść się” – odpowiedział mu wyniośle James, odchodząc.


 Allena Astra.
 Arthemis zastanawiała się, czy walka z nią będzie kolejnymi porachunkami, czy będzie to po prostu część turnieju. Była ciekawa, czy jej rywalka nadal ma w pamięci wyeliminowanie jej partnerki.
 Arthemis westchnęła. Przecież wcale nie chciała eliminować Hattie Towsend. Tak po prostu wyszło. Stała tak na podwyższeniu z tymi myślami, kręcącymi się po głowie, naprzeciw Puchonki. Dziewczyna nie miała sekundanta. Arthemis poczuła się trochę winna.
- Arthemis – usłyszała cichu głos Jamesa, tuż przed sygnałem rozpoczynającym walkę, - pamiętaj, co mi zawsze mówisz. Ona jest zawodnikiem. I masz ją traktować jak zawodnika.
 Tak. Dobrze, że to powiedział, bo po raz pierwszy w całych eliminacjach, Arthemis zamierzała odpuścić, jednak doszła do wniosku, że to nie byłoby fair wobec Alleny i dziewczyna byłaby z tego powodu wściekła, tak jak Arthemis byłaby wściekła na jej miejscu.
 Ukłoniły się sobie z Alleną, gdy zabrzmiał sygnał.
 Pomimo tego, że zawodniczki różniły się poziomem i to znacznie, Arthemis ceniła sobie ten pojedynek bardziej niż ten z Ursulą Hint. Nie sztuka bowiem walczyć z równym sobie. Allena zdawała sobie sprawę, że Arthemis nie pokona, ale przecież mogła sprawić jej kłopoty. I na Merlina sprawiała. Unikała, broniła, odbijała zaklęcia. A gdy jej się udało niespodziewanie przechodziła na chwilę do ataku. Arthemis się zmęczyła. Nie, nie została zraniona, ani też powalona zaklęciem. Ale Allenie udało się ją zmęczyć. W końcu obie nawiązały pewną nic porozumienia w tym, co się działo na arenie. Zaczęły się wspólnie dobrze bawić. Arthemis sprawiała, że Allena wznosiła się na wyżyny swoich umiejętności, ale chyba jej to odpowiadało. Arthemis też nie używała najcięższych i najbardziej bolesnych zaklęć, tak jak  to robiła z Flintem. Gdy zabrzmiał gong kończący pojedynek Allena padła powalona zaklęciem łaskotek. Arthemis podeszła cofnęła zaklęcie i pomogła jej wstać. Skinęły sobie głowami, a potem uśmiech Alleny zaskoczył Arthemis.
- Dzięki za Hattie – powiedziała cicho. – Chciałam się z tobą zmierzyć i chyba nie wypadłam tak źle... – dodała.
 Arthemis też się uśmiechnęła.
- Całkiem nieźle.
- Przywieźcie nam puchar z olimpiady – powiedziała jeszcze i odeszła w kierunku schodków.
Arthemis też zeszła z podestu.
- Fred zremisował z Dubbinem. Żadnemu chyba już nie chce się brać udziału w turnieju. Luke mówił, że gdyby Freda kopnąć w tyłek, to by wygrał.
- Mogę to załatwić – odpowiedziała słodko Arthemis.
 James parsknął i oboje przeszli przez linki. Podeszli do podwyższenia pierwszego gdzie miał walczyć teraz Lucas z Elizą.
- Luke ją oszczędzi – powiedział James.
- Wiem – odparła Arthemis, bez zwykłej drwiny w głosie.
- Żadnego docinka? Co ci się stało?
- Eliza ma w tej rundzie dwie walki. Drugą z Averym. Mam nadzieję, że nie da mu odpocząć – odpowiedziała Arthemis.
- Wiedziałem, że nie zrezygnowałaś tak po prostu ze swojej złośliwości… - mruknął James.
 Oglądali raz walkę Lucasa, a raz odwracali się w kierunku drugiego podestu, na którym walczyli Robert King z Gillian Anderson. Arthemis miała nadzieję, że dziewczyna da sobie jakoś radę.
 Bardzo chciała zobaczyć następną walkę na macie pierwszej, ale musiała być przy macie drugiej, gdzie walczył James. Obydwoje z resztą byli ciekawi, jak Max Moore poradzi sobie ze zmiękczonym i poobijanym Flintem. Lucas zaproponował, że będzie Maxa sekundantem, bo Justin będzie w tym czasie walczył z Jamesem. Wszyscy doszli do wniosku, że nie jest to zły pomysł.
 Arthemis obserwowała z uwagą pojedynek Jamesa. Był poobijany i jego ruchy były mniej sprawne niż zwykle nie mówiąc już o tym, że Albus powiedział, że jego lewa rękę może się zregenerować dopiero za dzień, czy dwa. Dlatego była skupiona na każdym jego ruchu, chociaż wiedziała, że gdyby po raz pierwszy podczas eliminacji krzyknęła: czas!, byłby wściekły. Nie zawahałaby się jednak przed zrobieniem tego.
 James wygrał, jednak nie z taką przewagą jak mógł, gdyby był w lepszej formie. A z tego, co Arthemis widziała Max wygrał z Flintem. Czyli kolejna porażka, Denis, zacmokała w myślach.
 Po tym, jak ostatnia walka (podczas której Eliza zremisowała z Averym) dobiegła końca, odbyło się losowanie. Ostatnia runda tego dnia miała nie należeć do łatwych.
 Arthemis, James i Lucas mieli dwie walki. Arthemis z niepokojem spoglądała na Jamesa. On też wyglądał, jakby mu się już nie chciało i najchętniej położyłby się spać.
 ~Al, zwróciła się do niego w myślach, chociaż szedł obok niej, masz eliksir na wzmocnienie?
 ~Mhm.
 ~Dasz go Jamesowi, dobrze?
 ~Czemu ty mu go nie dasz?
 ~Nie posłucha mnie.
 ~Prędzej weźmie go od ciebie niż ode mnie. Zrób tylko takie wielkie smutne oczy…
 ~Oszalałeś? A co ja jestem? Szczeniak?
 ~Chcesz, żeby go wziął, czy nie?
 ~Taaa…
 ~Więc mu go daj.
 ~A ty nie możesz?
 ~Nie będę się z nim kłócił.
 ~Więc lepiej, żebym ja się z nim kłóciła?
 ~Przecież jesteście przyzwyczajeni. Zresztą jak się pokłócicie, to będziecie potem Bóg jeden wie, co robić, gdy już się pogodzicie…
 ~Zamknij się! Rzucimy monetą, ok.?
 ~Ale ja rzucam.
 ~Czemu ty?
 ~Bo ty na pewno oszukujesz…
 ~Zwariowałeś? Jak można oszukiwać przy rzucie monetą?
~ Nie wiem. Myślałem, że James ci powiedział. On zawsze oszukuje…
- A wy, co tacy nagle zamyśleni? – zapytał James, bo obydwoje od dłuższego czasu milczeli. Zmrużył oczy. – Macie przestać – zażądał.
- Hmm? – obydwoje udali nagłe zdziwienie.
- Natychmiast!
- Ale przecież my nic takiego nie robimy! – powiedziała Arthemis.
- Robicie, czy nie, i tak mam wrażenie, że mnie obgadujecie – oznajmił niespodziewanie.
Albus odwrócił wzrok.
~Kretynie, zdradziłeś się! Warknęła do niego w myślach Arthemis.
- Wiedziałem! – warknął James.
- Po pierwsze nie obgadujemy – powiedział obronnym tonem Albus. – A po drugie Arthemis prędzej napisze poemat, niż powie na ciebie złe słowo.
- Zamknij się! – syknęła Arthemis i chciała go kopnąć w kostkę, ale się odsunął.
 James nadal nie wydawał się być zadowolony.
- No, więc do jakich wniosków doszliście, hę? – zapytał z przekąsem, a oni zdali sobie sprawę, że jeszcze chwila i zawisną pod sufitem.
- Do żadnych wniosków. Kłóciliśmy się o to, kto cię namówi na eliksir wzmacniający – powiedział Albus i od razu otrzymał trzepnięcie w głowę od Arthemis.
- Papla! Albus pożyczę ci swój kręgosłup, co? Widać, że jest ci bardzo potrzebny…
- Zjeżdżaj! Z karę to ty…
- Zamknąć się! – warknął na nich James. Zamilkli natychmiast. – Wezmę eliksir, jeżeli ty też go weźmiesz – powiedział spokojnie do Arthemis. – Nawiasem mówiąc, Lucas również powinien…
 Arthemis musiała się przełamać i pokonać swoją niechęć do wszelkich… leków, czy jakby to inaczej nazwać. Czuła się wtedy, jak bezradne dziecko, które nie może poradzić sobie dzięki własnemu umysłowi i ciału. Ale wiedziała, że James myśli podobnie. I znał ją na tyle, żeby wiedzieć o jej decyzji jeszcze zanim ją podjęła.
 Westchnęła i skinęła głową.
- Grzeczna dziewczynka – powiedział James.
Rzuciła mu gniewne spojrzenie.
Albus odetchnął z ulgą. Może jego brata stał się mądrzejszy od kiedy z nią jest. Albo bardziej cwany. W każdym bądź razie, cieszył się, że nie polała się krew.


 Przed 17 ruszyli do Wielkiej Sali. Wszyscy byli już trochę zmęczeni. Rose to rozumiała. Sama miała jutro przejść ostatni egzamin i już się bała, co tym razem wymyśli profesor Alexander. Czy da radę?
 Lily oczywiście nie zwracała na to uwagi. Poprawiła im humor ożywczymi opowieściami, o tym, co się dzieje  na lekcji.
- A Maiden dzisiaj połknął na raz trzy różne czekoladki z bombonierki lesera, byle tylko móc zobaczyć walkę Jamesa i Flinta. Ale przecież wiecie jak to działa jak się to połączy…
 Skrzywili się. Wiedzieli. Wymioty, krwotoczki i inne dolegliwości, w zależności od tego jaką pigułkę wziąłeś.
- Tak więc – konturowała Lily, - musiał iść do pani Pomfrey, a pojedynku tak czy inaczej nie obejrzał. Jego pech, bo mieliśmy wtedy zielarstwo i profesor Longbottom zabrał całą naszą klasę do Wielkiej Sali, bo sam chciał zobaczyć. – Zachichotała. – Musielibyście go słyszeć… Już się bałam, że zacznie krzyczeć, gwizdać albo obgryzać paznokcie. On jest taki kochany, prawda?
 Arthemis się zaśmiała. Łatwo mogła sobie wyobrazić przejętego profesora.
- Przypomnijcie mi jeszcze raz, jak to wygląda – poprosił Albus.
- Idziesz teraz z Fredem i Lucasem – powiedziała Arthemis. – Mata I. Walka z Flintem. Lucas nie powinien mieć większych kłopotów, o ile Flint nie wykąpał się w eliksirze regenerującym.
 Albus skinął głową.
- Tam są chłopacy. To ja do nich pójdę…
 Rose i Lily poszły za nim, natomiast Arthemis z Jamesem ruszyli w kierunku podestu III, gdzie czekała już Allena Astra. Arthemis zmarszczyła brwi. Rozmawiał z nią cicho Darryl Bannister. Wyglądało na to, że będzie jej sekundantem.
 No, tak. Ani on, ani ona nie mieli już partnerów, więc w drugiej części eliminacji pewnie połączą siły.
 James szybko ustawił sobie Allenę, tak, żeby za bardzo nie zmęczyć, ani jej ani siebie. Miał jeszcze jedną walkę za niecałe pół godziny. Wygrał sporą przewagą punktową.
 W tym czasie Lucas doprowadził do trzeciej tego dnia klęski Flinta. Flint wyraźnie nie mógł się z tym pogodzić, bo po zakończeniu pojedynku, niemal rzucił się na Lucasa z pięściami, ale przytrzymał go Avery. Denis odepchnął wściekle Toma i odszedł gniewnym krokiem, trzaskając wrotami do Wielkiej Sali.  
 Później Arthemis stanęła na macie naprzeciw Luciana Jose. To był jej pierwszy pojedynek. A za dziesięć minut zaczynał się drugi. Dwa pod rząd. James nie był zbyt zadowolony z tego powodu, ale przecież miała walczyć z Lucasem. Co mogło jej się złego stać?
 W tym czasie James też miał mieć walkę, co jeszcze bardziej go denerwowało.
 Arthemis przypomniała sobie powoli, jakie widziała pojedynki z udziałem Luciana Jose i uświadomiła sobie, że James wyeliminował z konkursu jego dziewczynę, Sylvie Drake. James chyba też sobie zdał dopiero teraz z tego sprawę, bo patrzył na Josego z lekkim niepokojem. Koleś zapewne chciałby wyeliminować Arthemis. Oko za oko, w końcu. Jednak wiedział, że jedyne osoby, które mogły Arthemis wyeliminować już ma za sobą. Ta myśl trochę go uspokoiła.
 Arthemis rzeczywiście dawała sobie radę z Josem, co nie zmieniało faktu, że z całą pewnością, starał się jej pozbyć. Odbiła, odskoczyła, skontrowała i po raz kolejny rzuciła go na ziemię. Podniósł się po raz kolejny i zaatakował jeszcze zacieklej.
 Przytrzymała go chwilę w powietrzu skąd rzucał na nią zaklęcia. Kilka nawet ją trafiło, więc opuściła go z hukiem na ziemię.
 Minutę później kazano im zejść z maty. James podał jej butelkę z wodą, gdy ogłaszano wyniki. Wygrała 18 do 14.
- Muszę iść – powiedział James.
 Skinęła głową, na znak powodzenia i wzięła do ręki kolejny formularz podany jej przez pomocnika. Podpisała się na znak, że zgadza się na walkę bez sekundanta. Po drugiej strony Lucas zrobił to samo.
 Wiedziała już jak się walczy z Lucasem. Zawsze miała z nim pewne problemy, chociaż nie takie jak z Jamesem. Jednak Luke robił podstawowy błąd, nawet znając ją, nawet wiedząc, co potrafi, nadal chciał być wobec niej delikatny. Łagodny wobec bezbronnej dziewczyny. Właśnie Lucas najbardziej nie przepadł za przemocą i siłą. Nawet Albus częściej skłaniał się do siłowych rozwiązań. Lucas owszem był dobry w walce, ale nie pasjonowała go. Robił co do niego należało, ale nie oddawał się temu. Chyba, że ktoś naprawdę wyprowadził go z równowagi. I to bardzo.
 Tak więc Arthemis radziła sobie z Lucasem, pokazując mu, że wykorzysta każdą sposobność, która ułatwi jej wygranie. Miała nadzieję, że da mu to do myślenia.
 W tym czasie dwie maty dalej James bawił się z Maxem. No, może nie była to tak do końca zabawa, głównie dlatego, że był już zmęczony, a Max był  nie w ciemię bity i na pewno nie zamierzał mu ułatwić zwycięstwa. Tak więc James postawił tym razem na taktykę. Nie zależało mu na punktach. Prowadził albo on, albo Arthemis w klasyfikacji, więc nie było strachu. Przez pierwsze pięć minut raczej bawił się. Ograniczył do obrony. Skupiał się na obronie, co wyraźnie dziwiło Maxa. Jednak gdy Jamesowi zostało już tylko kilka minut do końca przeszedł do ataku z takim impetem, że wkrótce Max nie nadążał za jego zaklęciami.
 Była to dobra taktyka. Niezbyt do niego pasująca, ale odpowiednia. Tym razem właśnie dzięki niej wygrał.
 Gdy zszedł z maty pomyślał: jeszcze jutro i będę mógł się wyspać… Miał całą niedzielę dla siebie. Dopiero w poniedziałek zaczynała się druga część rozgrywek.
 Widział jak Arthemis i Lucas krótko uścisnęli się na macie i szybko coś powiedzieli. Pewnie się upewniali, że żadnemu nic nie jest. Zeszli z maty.
 Przybiegła do niego Lily.
- Widziałeś jak Lucas załatwił Flinta w pierwszej walce? Był odlotowy!
James pokręcił głową.
- Na Arthemis zawsze się miło patrzy, prawda? – zapytała. – Wygląda jakby nie widziała nic poza przeciwnikiem…
 Podeszli do nich Arthemis i Luke.
- I jak? – zapytała go Arthemis.
- W porządku. A wy?
- Też. Luke był gentlemanem – powiedziała z lekkim przekąsem.
- No to teraz losowanie i kolacja – ucieszył się Albus i spojrzał w kierunku Forsythe’a, który wyciągnął urnę losującą.
 Obejrzeli losowanie do końca. Pierwsze walki jutrzejszego dnia nie zapowiadały się zbyt emocjonująco. No, chyba, ze Gillian zamiast z nim walczyć, rzuci się na Jamesa….
 Arthemis mu to powiedziała, a on się roześmiał i stwierdził, że to chyba byłoby straszniejsze.
- Radzę wam się dzisiaj porządnie wyspać – poradził im Albus. – A ty, James, powinieneś jeszcze wziąć dawkę eliksiru i zabandażować lewą rękę.
- Jezu… a co ma się jutro dziać? – zapytał z udawanym niepokojem James.
- Wiecie jutro jest ostatni dzień walk. Zapewne będziecie mieli znowu więcej niż trzy walki, a do tego, będziecie musieli walczyć ze sobą…

 James i Arthemis spojrzeli na siebie. Cóż… przecież wiedzieli, że będą musieli ze sobą walczyć. Tylko, gdy stało się to teraz nieuniknione, nie było już takie pociągające. 

3 komentarze:

  1. Piekna kompromitacja i zemsta na Flicie. Brutalność dodala wiecej realizmu. Nie moge sie doczekac pojedynku Arthemis z Jamesem 😀

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, och James pieknie to zalatwił Flinta, wciąż ma porażki, ale Foryshe czemu ukarał, a Neville podenerwowany...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, James w pięknym stylu to zalatwił Flinta....
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń