Następnego dnia dziewczyny z Gryffindoru
trzymały się od Arthemis na bezpieczną odległość. Szczególnie, że miała
bardziej mroczny wyraz twarzy niż zwykle.
Kolejny sen nie miał już żadnych nowych
elementów. Były to tylko wspomnienia. Jej umysł wypychał je na wierzch, gdy
spała. Dzisiaj na nowo przeżywała walentynkową kłótnie z Jamesem. Wszystkie
negatywne uczucia, które się tam pojawiały, gwałtowny ból i oburzenie Jamesa.
Cierpienie. To one tak na nią wpływały. Bo gdy wstawała rano i przypominała
sobie wszystko, widziała również coś innego. Ich ostatnią rozmowę. Gdy James
powiedział jej wszystko to, co powinna usłyszeć w lutym i od razu się
uspokajała.
Gdyby Arthemis tak bardzo się tym nie
przejmowała, gdyby spojrzała na to z boku, zauważyłaby, że te wszystkie sny
cechuje zaskakująca i podejrzana chronologia.
Podchodząc do stołu Gryffindoru odprowadzały
ją lekko przestraszone, trochę oburzone spojrzenia dziewczyn i zaintrygowane
spojrzenia chłopaków.
Pierwsze naprawdę wściekłe spojrzenie
napotkała, gdy usiadła przy stole. Czarne oczy ciskały gromy.
- Nienawidzę cię! – oświadczył Fred.
- Mogę z tym żyć – odpowiedziała
chłodno.
- Czemu to zawsze ja mam wyglądać jak
idiota?
- Bo nie trzeba się natrudzić, żebyś
tak wyglądał – odparowała.
- Znajdź sobie innego kozła
ofiarnego, bo kiedyś przegniesz…
- Po prostu byłeś pod ręką.
Nachylił się do niej groźnie.
- Kiedyś naprawdę przegniesz, North –
powiedział cicho.
Arthemis przetarła dłonią twarz,
wzdychając.
- Przepraszam. Po prostu ciebie
pierwszego spotkałam. Równie dobrze mógł być to Leo, Rory, Justin, czy
jakikolwiek pierwszak. Nie miałabym żadnych skrupułów…
Fred odchylił się i przyjrzał jej uważnie. Coś
było nie tak. Zazwyczaj dogryzałaby mu, upierając, że i tak dobrze zrobiła, a
potem sprawiłaby, że śmiałby się razem z nią. Tymczasem ona najpierw była zimna,
a potem zdołowana.
- Co jest? - zapytał zdziwiony.
- Kiepsko sypiam – odparła, nadal
zasłaniając oczy.
- Weź do łóżka, Jamesa to zaśniesz
jak aniołek – odpowiedział, oczekując znajomej reakcji. Jakiegoś gniewu, czy
śmiechu. Ona natomiast spojrzała na niego przestraszona samym pomysłem. Tak,
zdecydowanie było coś nie tak. Zanim jednak zdążył wyciągnąć od niej coś więcej
podszedł do nich James.
- Cześć! Mam nadzieję, że już się
pokłóciliście, pogodziliście i strefa rażenia jest bezpieczna… - rzucił,
siadając przy Arthemis.
- No, cóż, powinna mi zapłacić za
pozbawienie mnie takiego przestawienia –
odrzekł Fred, przyglądając się z boku Arthemis. Gdy James zaczął sobie nakładać
jedzenie, przysunęła się do niego nieznacznie, jakby było jej zimno i chciała
się ogrzać. Wyglądała też jakoś jaśniej i bardziej radośnie. Gdyby jej nie
obserwował, w ogóle by tego nie zauważył.
- Słuchaj, Arthemis…- odwrócił jej
uwagę. – Czemu Valentine ze mną zerwała?
James na niego spojrzał.
- Kurcze, zupełnie zapomniałem, że
miałem ją o to zapytać…
Arthemis spojrzała na niego znad
kubka herbaty.
- Nie możesz jej zapytać?
- Nie powiedziała mi wtedy, nie powie
mi teraz – odparł Fred. – A jeżeli zapytam, znowu usłyszę, że „przestało ją to
bawić” – dodał cierpko.
Arthemis przyglądała mu się z namysłem.
- Uważasz, że naprawdę ci na niej
zależy? Czy robisz to po prostu dlatego, żeby być górą? – niespodziewanie
zadała mu pytanie.
Fred nie odpowiedział jej od razu, co już było
punktem dla niego. Po chwili położył na stole rękę, dając jasno do zrozumienia,
żeby się z nim połączyła. Arthemis ułożyła palce na jego dłoni.
James wydął usta i odwrócił się do siedzącego
obok niego Leo. Tyle rozumiał, żeby nie wtrącać się w uczucia Freda. To byłoby
takie… babskie.
Arthemis usłyszała w głowie słowa.
- Na początku rzeczywiście chyba chciałem jej udowodnić, że za mną
tęskni. Ale teraz to ja tęsknię za nią, rozumiesz? Siedzę z nią na lekcjach. To
miał być przytyk dla niej, ale okazało się, że dla mnie również. Ona... nie
daje mi spokoju, Arthemis. Coś nieustannie pcha mnie w jej kierunku.
Arthemis zabrała rękę.
- Valentine ma trzech bardzo
opiekuńczych starszych braci – powiedziała. – Od zawsze była tłamszona i
zagłuszona. Uważano, że skoro jest dziewczynką, powinno się ją chronić przed
wszystkim i wszystkimi. A ona jest bardzo niezależna. Nie może znieść tego, że
ktoś próbuje nią rządzić. Potrzebuje swobody. I gdy coś do ciebie poczuła, ta
swoboda została zagrożona. Bała się, że trafi pod kontrolę kolejnego
nadopiekuńczego, przekonanego, że on wie najlepiej, nie dającego jej dojść do
głosy samca – wyjaśniła, a gdy Fred patrzył na nią ze zdziwieniem, wolno dopiła
herbatę.
Po chwili Fred zmarszczył brwi i zmrużył oczy
z niedowierzaniem.
- Chcesz mi powiedzieć, że zerwała ze
mną, przez coś na co w ogóle nie miałem wpływu? Że po prostu napisała sobie
scenariusz według, którego historia po prostu musiała się potoczyć? Że przez
jej wyimaginowane problemy… - coraz bardziej podnosił głos.
- Zamknij się – polecił mu cicho
James, odwracając się do niego. – Nie wszyscy muszą o tym wiedzieć.
- A do diabła z tym! Czy ona jest
nienormalna?!
- Dziewczyny tak robią – próbował
uspokoić go James. – Asekurują się…
- Bo myślą, że co?! Że startujemy w
zawodach na największych dupków?!
- Cicho bądź! – poleciła mu szybko
Arthemis, rozglądając się wokół. – Chcesz zepsuć wszystko, co do tej pory
zrobiłeś? Chcesz, żeby się o tym dowiedziała?
- O, tak! Zapewniam cię, że bardzo
szybko się o tym dowie… - warknął Fred, chcąc wstać.
- Siadaj! – warknęła Arthemis. –
Pamiętasz, że leżałeś w szpitalu, gdy do ciebie przyszła?
- A jak myślisz? – syknął ironicznie.
- Słuchaj, zostałeś wtedy poważnie
ranny. Ona to pewnie widziała. Wpadła w panikę…
- Bo zostałem ranny?
- Właśnie dlatego… Przestraszyła się
tego, jak daleko to zaszło. Gdy człowiekowi się zakocha, jest jakby na
straconej pozycji. Jest gotów zrezygnować z siebie… A ona nie chciała do tego
dopuścić.
- I co? Że niby chciałem ją zmienić?!
Nawet mi to przez myśl nie przeszło!
- Tak. Wiem… Ale jestem pewna, że
wszyscy inni też jej zawsze mówili, że to dla jej dobra...
Fred westchnął ciężko i opadł na
krzesło.
- Co za głupia małpa – mruknął. – Ale
jej nagadam…
- Jak źle to zrobisz, to zapewniam
cię, że zobaczysz jej plecy szybciej niż dojdziesz do drugiego akapitu
wypowiedzi – stwierdziła Arthemis chłodno.
- Chyba, że nie będzie miała jak
uciec – stwierdził z krzywym uśmiechem Fred. – Gdybym nie był wtedy przykuty do
łóżka, też by jej tak łatwo nie poszło… - Wstał. – Muszę się przejść, bo zaraz
zacznę czymś rzucać… Albo ją uduszę jak tylko wejdę na zajęcia…
James się zaśmiał i skinął głową kuzynowi.
Potem spojrzał na Arthemis.
- Nas nikt nie próbował godzić –
stwierdził James cicho i z namysłem.
- My byliśmy w innej sytuacji. Oni po
prostu się rozeszli. My nigdy nie byliśmy razem…
- Naprawdę myślisz, że człowiek
rezygnuje z siebie, gdy z kimś jest?
Uśmiechnęła się.
- Nie. Uczy się jak pogodzić siebie z
uczuciami. Ale nie raz… jedna z osób jest silniejsza. Głębokie uczucia nie
wymagają niczego. Nie mają zasad. Jeżeli ktoś próbuje cię zmienić… to nie jest
miłość.
- Jesteś ostatnio bardzo cicha –
powiedział James, dotykając jej twarzy, ze zmartwieniem. Zauważył jej zmęczone
oczy, bladą skórę. – Mam wrażenie, że czegoś mi nie mówisz…
Samo to, że ukryła twarz na jego ramieniu,
świadczyło o wszystkim. Jakby nie widziała ludzi w Wielkiej Sali, którymi
zazwyczaj się tak przejmowała.
- Co się dzieję? – zapytał, głaszcząc
ją po włosach.
- Nie wiem – odpowiedziała cicho.
- Może po prostu masz zły nastrój? –
zgadywał.
- Myślę, że… Nie. Już nic – zmieniła
zdanie. - Przechodzi mi gdy cię widzę…- oświadczyła, uśmiechnęła się i wstała.
– Idę na lekcję. A ty pilnuj Freda, żeby na zajęciach nie zrobił czegoś
głupiego.
- Dobrze. Arthemis… w końcu będziesz
mi musiała powiedzieć, o co chodzi – zapowiedział.
Skinęła głową i odeszła.
Tydzień później w Lucas o dwudziestej
zapowiedział, że cała jego drużyna ma natychmiast iść spać, żeby być
przygotowanym do meczu następnego dnia. Osobiście zaprowadził Simona Wooda i
Oskara Doobsa do łóżek i polecił Lily, żeby sprawdziła czy Tasya też już się
położyła. Arthemis chichocząc pożegnała się z Jamesem i razem z Rose poszły do
swojego dormitorium.
Ta noc okazała się jednak dla Arthemis
wyzwaniem. A raczej wyzwaniem okazało się nie wpadnięcie w panikę.
Śnił jej się pojedynek. Z jakimś
wyimaginowanym przeciwnikiem. Bieg przez las. I nagle wszystko zaczęło się
zacinać. Pojawiły się paski, które chwilę później ułożył się w szkolny
korytarz. Szła nim, aż natrafiła na tajne przejście. Gdy odsłoniła arras
zobaczyła, parę, która się obejmowała. Chciała się wycofać, gdy nagle
zauważyła, że to był James. A przyciskał do siebie Anabelle. Arthemis cofając
się z szokiem, przewróciła się. Nagły ból przywrócił ją do rzeczywistości.
Otworzyła oczy. Przyciskała poduszkę do
twarzy. Przewróciła się na plecy, żeby odetchnąć. Ok. to nie było wspomnienie.
Jej umysł oszalał i zaczął stwarzać nowe wizje na podstawie wspomnień i lęków.
Daj temu spokój, Arthemis, powiedziała sobie,
panicznie odgadniając od siebie resztki snów. Wyobraźnia podpowiadała jej
tragiczny ciąg dalszy. Rozgrzeszając się błyskawicznie, myślami sprawdziła,
gdzie jest James. Był w dormitorium. I zapewne, nieźle by oberwała za to, że
śmiała myśleć inaczej.
On jest mój… pomyślała z czułością.
Uspokoiła się, otuliła kołdrą i zapadła w
niespokojny sen, ale na szczęście już bez snów.
Następnego dnia widać było jednak po
niej, że jest niewyspana i poruszona. Lucas patrzył na nią niezadowolonym
wzrokiem, oskarżając o to, że nie szanuje zdrowia jego obrońcy!
- Nic mnie nie obchodzi co robisz
poza sezonem, ale w dzień meczu masz być zdrowa i sprawna.
- Dobra już dobra – mruknęła
obrażonym tonem i poszła za resztą drużyny.
I wtedy stało się coś dzięki czemu zagrała
doskonały mecz. Zobaczyła Seana Caldwella. Kapitana drużyny Hufflepuffu, który
do kogoś machał. Po chwili podbiegła do niego złotowłosa postać i rzuciła mu
się w ramiona. Obdarzyła go przeciągłym pocałunkiem.
- Twoja dziewczyna ma chłopaka –
powiedziała Jamesowi.
Spojrzał na nią jak na wariatkę.
Wskazała kciukiem za siebie.
- Była dziewczyna – uściśliła.
James podniósł wzrok. Uśmiechnął się
pod nosem.
- No, to Seanowi się trafiło –
mruknął.
- Nie jesteś zazdrosny? Ani
troszeczkę? – zdziwiła się Arthemis. Wiedziała, że instynkt posiadania Jamesa,
praktycznie nie ma granic. Podobnie jak jego zazdrość i zaborczość.
Spojrzał na nią z uniesioną brwią.
- A czemu miałbym?
- A czemu miałbym?
- Booo… była twoją dziewczyną? –
mruknęła jakby to było oczywiste.
- Nigdy nie byłem o nią zazdrosny.
Nawet wtedy, gdy byliśmy razem…
Arthemis trochę nie mieściło się to w głowie.
Wiedziała, że James już w zeszłym roku, nawet będąc przyjacielem był o nią
zazdrosny. I to mocno… Nie lubił gdy ktoś się do niej zbliżał. Raz niemal pobił
brata Valentine…
- Czemu masz taką zdziwioną minę? –
zapytał ciekawie.
- Nie pozwalasz mi czytać listów, od
ludzi, których nawet nie znam, a o nią nie byłeś zazdrosny, nawet gdy była
twoją dziewczyną?! – zapytała z niedowierzaniem.
- Arthemis… - powiedział cierpliwie,
odgarniając jej włosy z czoła. - To o kogo jestem zazdrosny wynika tylko z
moich uczuć. A w takim razie dotyczy tylko ciebie… Po prostu na myśl o tym, że
ktoś miałby cię dotykać tak jak ja, że miałby czuć twoje usta na swoich, czuje,
że muszę coś rozwalić.
Arthemis cała się rozpromieniła.
- Hej! Nie obchodzi mnie jak dobrzy w
pojedynkach jesteście! Jak natychmiast się nie pośpieszycie wywrócę wam bebechy
na drugą stronę! – krzyknął na nich Lucas.
W biegu ruszyli do szatni.
Grali ze Ślizgonami. Mecze ułożono tak, żeby
nie kolidowały z olimpiadą. Dlatego zamiast w połowie października mecz był na
początku.
Drużyna szybko się przebrała w szaty do
quidditcha. Lucas był wyraźnie zestresowany. To był pierwszy mecz nowych
zawodników.
Arthemis stanęła obok Lily i po boku Jamesa.
Spojrzała centralnie w twarz Flinta.
- Oooo… czyżbyś już skończył szlaban?
– zapytała słodko.
Nie dał się sprowokować. I to jak najbardziej
upewniło Arthemis w tym, że chłopak knuje coś bardzo, bardzo niedobrego. Denis
powoli zwrócił twarz w kierunku Jamesa.
- Pilnuj jej, Potter – rzucił tylko,
i odbił się od ziemi, gdy usłyszał gwizdek pani Hooch.
James wzbił się w powietrze w ślad za
nim. A Arthemis odleciała do bramek i na całe szczęście zrobiła to w porę, gdyż
ścigający Slytherinu już gnali w stronę trzech pętli Gryffindoru.
Przez chwilę pałkarze zajmowali się tylko
sobą. To znaczy James i Denis ganiali się po boisku jak idioci, przy okazji
odbijając tłuczki w różne strony. W końcu Lucas poświęcił kilka cennych sekund,
podczas których Gryffindoru stracił 20 punktów, zjechał Jamesa z góry na dół, a
potem powrócił do swoich młodych ścigających. James również stwierdził, że nie
może zostawić Oskara samego sobie. Chłopak był blady i jakoś sobie nie radził.
Gdyby nie to, że Arthemis z zadziwiając sprawnością jak na nią broniła pętli,
byliby daleko w tyle.
Rzuciła kafla do Lucasa, który przerzucił go
do Simona, a Simon błyskawicznie wrzucił kafla do pętli Ślizgonów.
- North fenomenalnie broni prawą
pętle, szukający Ślizgonów nie mają szans się przedrzeć. Potter odbija tłuczek
prosto w twarz Puceya. Pucey puszcza kafla. Przejmuje go Simon Wood, nowa
gwiazda Gryfonów. I trafia! Przepiękny zwód! Lily Potter krąży nad boiskiem na
ogonie siedzi jej Scorpius Malfoy. Lucas Williamson przechodzi do ataku
ponownie. Upuszcza kafla do Tasyi Kannings. Drobna dziewczyna, czy przedrze się
przez Ślizgonów?
Oskar Doobs lecąc nad Tasya i wywijając pałką
przecierał jej drogę.
Tymczasem Flint dostrzegł swoją szansę, gdy
wszystkie oczy skierowały się na bramki Ślizgonów, odbił tłuczka w Arthemis.
Uniknęła go ze złośliwą miną, a chwilę później
tłuczek świsnął nad jego uchem. James zasalutował mu pałką.
- Pilnuj się Flint – rzucił.
Arthemis i James wymienili gorące spojrzenia.
Tymczasem Lily świsnęła im nad głową.
Zblokował ją Malfoy. Zaklęła.
Znicz zniknął znowu.
- A już prawie było po wszystkim! –
usłyszeli komentarz.
Mecz trwał i trwał. Ślizgoścy ścigający co
chwilę lecieli w stronę bramek, ale zarówno Arthemis, jak i ścigający
Gryffindoru dawali sobie z tym radę.
Lily jednak przez długi czas nie mogła znaleźć
znicza. A im dłuższy czas byli w powietrzu tym głupsze mieli pomysły. I właśnie
przez to James, Flint i Arthemis znowu mieli na pieńku.
Flint stwierdził, że pani Hooch jest zbyt
zajęta, żeby się nim przejmować. Wszystko teraz rozgrywało się pod bramkami
Ślizgonów. James właśnie trzymał tłuczki z daleka od Lily, więc Flint
natchniony przez jakieś nieczyste siły, poleciał w przeciwnym kierunku. Nie
zmniejszając prędkości pędził prosto nas Arthemis, która ani drgnęła.
- Hmm… czyżby Denis Flint wpadł na
kolejny cudownie idiotyczny pomysł? – rozległ się głos komentatora. Cała
widownia spojrzała w przeciwnym kierunku, jednak pozostali zawodnicy byli zbyt
zajęci grą. Jamesa korciło, żeby się obejrzeć, ale w tej konkretnej chwili miał
pełne ręce roboty. Gdy jednak ocalił Lily przed wybitym, przez jednego ze
ślizgońskich pałkarzy tłuczkiem, odwrócił głowę w samą porę by zobaczyć, jak
rozpędzony Flint leci na Arthemis. Poderwał miotłę do lotu. Nie było szans,
Arthemis nadal stała w tym samym miejscu. Nie drgnęła, nie była w stanie już
uciec. James z przerażeniem patrzył na pędzącego Flinta. I był już tylko kilka
metrów za nim.
Arthemis błagam cię zrób coś, pomyślał w
panice.
W tym momencie zobaczył jak na zwolnionym
filmie, że Arthemis przerzuca nogi przez krawędź miotły i pojął co ona
zamierza. Nagle znikła z pola widzenia Flinta, a on z całej siły uderzył w
tyczkę.
- Uuuuu…. I tak się kończy zaczynanie
z Arthemis North… - rozległ się komentarz.
I po raz kolejny nieszczęsny Flint miał
złamany nos. Niestety jego twardy łeb nie pozwolił mu na utratę przytomności.
Po chwili jego zamroczenie się zmniejszyło i zauważył zwisającą na rękach
Arthemis. Z ohydnym zakrwawionym uśmiechem z całej siły nadepnął na palce
obejmujące trzonek miotły.
Arthemis skrzywiła się, a Flint z całej siły
nadepnął jeszcze raz. Stwierdziła, że ma szansę… Jeżeli wystarczająco szybko
wyjmie różdżkę, nie zostanie plackiem na ziemi.
- Ooooj... nieładne zagranie ze
strony Flinta, profesor Hooch już leci w jego kierunku…
Jednak Arthemis już się puściła. W
panice próbowała dosięgnąć do uprzęży na łydce, gdy nagle w połowie lotu w dół
coś ją zatrzymało. Otworzyła oczy. James obejmując ją w pasie, trzymał ją przed
sobą na miotle.
- Idiotka – mruknął.
- Też chciałam złamać nos Flintowi… -
odpowiedział, gdy wzlatywali w górę.
- Proszę państwa… - widownia
odetchnęła z ulgą. – Profesor Hooch ogłasza rzut wolny dla Gryffindoru. Wybija
Wood…
Arthemis i James wznieśli się w powietrze nad
Flinta, który próbował zatamować krwotok z nosa. Spojrzał na nich nienawistnie.
- Z nami się nie zaczyna – rzucił
James, wtulając nos we włosy Arthemis, która posłała Flintowi złośliwy uśmiech.
- Dobra… wygrywamy, ale muszę wrócić
do pętli – powiedziała Arthemis.
- Gdzie twoja miotła?
- Eeee…
- Do cholery weźcie się w garść!! –
wrzasnął Lucas i wyglądał na naprawdę wściekłego.
- Luke!! – Lily przeleciała nad ich
głowami. – Już nie trzeba! – Chwyciła znicza dosłownie metr nad głową Lucasa.
- Potter ma znicz!! – krzyknął
komentator. – Niespodziewany koniec meczu! Gryffindoru wygrywa 200 do 60. Nie
można powiedzieć, że nie był to emocjonujący mecz – zaśmiał się. – Czyżby
profesor Alexander czekała już na Flinta na boisku?
Flint zleciał na ziemię, ledwie wytrzymując
swoje upokorzenie. Zapłacą mu za to… chociażby miał zostać wyrzucony ze szkoły…
zapłacą mu za to!
Drużyna Gryffindoru zleciała na dół.
Na boisko wbiegło kilku Ślizgonów, którzy
podbiegli do swojej ekipy. Avery i jeszcze jeden chłopak podeszli do Flinta o
coś go zapytali. Tom dał mu jakąś szmatkę do wytarcia twarzy, po czym we dwóch
ruszyli wściekle w stronę Arthemis.
- Uuuu… - mruknęła. – Ale się boję…
Jednak Tom nie wyjął różdżki. Rzucił się na
nią z pięściami, ale James wszedł mu w drogę. Arthemis wyjęła różdżkę, szybko
go obezwładniając, ale zanim się obejrzała James już tarzał się po trawie z tym
drugim chłopakiem. Rozpoznała w nim Melvin Mellera. Był o wiele potężniejszy od
Jamesa, ale James był zwinniejszy, szybko wysunął się spod zwalistego cielska i
wymierzył chłopakowi szybki cios w twarz. Zanim jednak zdążył zadać kolejny,
nadbiegła profesor Alexander.
- Meller!!! Do diaska, co się z wami
dzieję!! Szlaban! Panie Potter, panno North, nic wam nie jest?
Pokręcili głowami.
Nauczycielka złapała za ucho Melvina,
odczarowała Toma i złapała go za drugie ucho, po czym poprowadził ich w stronę
zamku, nie szczędząc groźny słów.
- Flintowi też się dostanie!! –
usłyszeli jeszcze.
Arthemis pomogła Jamesowi wstać.
- Nic ci nie jest?
- Oni się proszą o śmierć – warknął.
W tym czasie Luke uściskał Lily, dziękując jej
solennie. Pogratulował Tasyi, Simonowi i Oskarowi wspaniałego pierwszego meczu,
a potem odwrócił się do Arthemis i Jamesa. Skulili się w sobie.
- To wina Flinta!! – krzyknęli
jednocześnie, robiąc krok w tył.
- Więc do cholery zróbcie z nim coś
raz na zawsze!! – krzyknął Luke. - Nie przegram Pucharu przez wasze osobiste
rozgrywki!
- Uspokój się, Luke – powiedziała
łagodnie Lily, dotykając jego ramienia. – Arthemis mogła się rozbić o ziemię…
- Wiem i dobrze, że James ją złapał,
ale nie musiałby tego robić, gdyby nie postanowiła, że odpłaci Flintowi pięknym
za nadobne – upierał się Lucas.
- Chciał we mnie wlecieć – burknęła
Arthemis.
- A ty oczywiście nie miałaś czasu,
żeby tego uniknąć? – zapytał ironicznie. – Nie ściemniaj Arthemis. Róbcie sobie
z nim co chcecie, do diabła, nawet wam z chęcią pomogę, ale nie na boisku!! My
tu sobie żyły wypruwamy, a wy gracie w osobiste rozgrywki!
- No, no… - powiedziała Lily, biorąc
go pod ramię. – Wygraliśmy, a w planie nie ma więcej meczy ze Slytherinem. Więc
Arthemis i James będą już grzeczni, prawda? – rzuciła w ich stronę twarde
spojrzenie.
Skwapliwie zaczęli kiwać głowami.
- Przepraszam Luke… naprawdę… -
powiedziała Arthemis, gdy spojrzał na nią wilkiem.
Lily posłała Jamesowi mordercze spojrzenie.
- Ja też – burknął.
Gdy Lucas krótko skinął głową i oddalił się w
stronę szatni, z obydwu uleciało powietrze.
- Ale się wściekł… - mruknęła
Arthemis. – Pierwszy raz go takim widzę…
- Ja drugi – przyznał James, który
bądź co bądź znał Lucasa dłużej.
- Serio?
James skinął głową.
- Wcześniej też się tak pieklił o
quidditcha? – zapytała, gdy zaczęli iść w stronę szatni.
- Nie. O ciebie.
Arthemis z wrażenia, aż się zakrztusiła
powietrzem.
- O mnie?! Ale… O mnie?!
James uśmiechnął się kącikiem ust.
- Dostałem dwa sierpowe, prosto w
brzuch… A zjechał mnie tak, że chyba nigdy tego nie zapomnę…
- Ale… dlaczego? – Arthemis wyraźnie
nie mieściło się to w głowie.
- Pamiętasz jak taka mała Krukonka,
znalazła się na błoniach podczas nowiu?
- Jasne… zupełnie mnie to rozwaliło.
I jeszcze do tego ty… - przerwała w połowie zdania, a James uśmiechnął się
gorzko.
- Tak wiem. I właśnie za to, Lucas
mnie opieprzył. Chociaż zaczęło się od tego, że zarzuciłem mu, że ma na ciebie
ochotę…
- Co zrobiłeś? – zapytała z
niedowierzaniem.
- Wiesz… Zajął się tobą w taki
sposób, że… A ja w tym czasie… I wiesz… - James zaczął się nieporadnie
tłumaczyć.
- Miałeś dziewczynę… byłeś na mnie
wściekły… ledwie mogłeś znieść moją obecność i…
- Jezu, nic na to nie poradzę!!
- … i byłeś zazdrosny? O Lucasa? –
zapytała, jakby sama nie mogła w to uwierzyć.
Spojrzał na nią spode łba.
- Jesteś szurnięty – szepnęła
łagodnie, z oczami pełnymi czułości i odgarnęła mu włosy z czoła. – Jesteś
naprawdę szurnięty, Potter…
- Hej, wy tam! – krzyknęła za nimi
Lily. – Lucas już nie jest zły! Możecie przyjść…
Roześmieli się i weszli do szatni.
Ten dzień sprawił, że Arthemis pomimo
wszelkich snów - najbardziej dzikich, najbardziej dołujących, ukazujących jej
największe lęki - przestała być śmiertelnie blada, a wróciła, do swojej zwykłej
dziarskiej postawy. Może to było dziwaczne, ale zazdrość Jamesa, często
irracjonalna, uspokajała ją jak nic innego. Nadal często budziła się w nocy
pełna lęku i zrozpaczona, ale gdy pierwszy szok mijał, wyrzucała sobie głupotę
i idiotyzm. Uważała, że jej umysł w końcu się uspokoi…
Tymczasem działo się wiele innych rzeczy,
które pochłaniały jej uwagę. Po pierwszy profesor Forsythe z asystującym mu
profesorem Longbottomem oświadczyli Arthemis i Jamesowi, że powinni rozpocząć
ćwiczenia do olimpiady.
James gdy to usłyszał otworzył usta ze
zdziwienia. Chyba nie przewidział, że międzynarodowe zawody wiążą się z
dodatkowymi zajęciami.
Więc dostali listę zaleceń, a profesorowie
wyrazili nadzieję, że się do niej zastosują.
- Boże, po co mamy biegać wokół
jeziora, trzy razy w tygodniu… - jęknął James, czytając listę.
- Żeby poprawić kondycję i
wytrzymałość – oświadczyła Arthemis. – Nikt nie wie, na czym będą polegały
turniejowe zadania.
- I co w ogóle ma znaczyć ta lista
książek?!
- Tym się zajmę ja, a potem ci
streszczę – uspokoiła go.
- Uwielbiam cię – westchnął. – Mamy
również pozwolenie na nocne przechadzki… Po, co?
- Mamy się przyzwyczaić do ciemności
– powiedziała z namysłem Arthemis.
- Cóż… to jakoś przeżyję. No i co
sobotę musimy dwie godziny odbywać walki pod okiem Forsythe’a. Tylko z kim?
Arthemis wzruszyła ramionami.
- Co za różnica?
- Wiesz… przez te zawody będziemy
mieli dwa razy więcej roboty – mruknął zawiedziony.
- Sami tego chcieliśmy – przypomniała
mu.
Skinął głową.
Okazało się jednak, że nie tylko oni mają
dodatkowe zajęcia.
Albus wrzucając do ust rodzynki z paczki,
śmiał się z Rose.
- Co się dzieję? – zapytała Arthemis,
podchodząc.
- Ona ma trzy razy w tygodniu zajęcia
w towarzystwie Malfoya, pod okiem profesor Alexander. Mówiłem, że to się źle
skończy… - powiedział wesoło.
Rose też siedziała z przygnębioną miną.
- Tobie też to przeszkadza? –
zapytała Arthemis, przyglądając jej się uważnie.
- Nie, tylko… - pokręciła głową.
Arthemis wyciągnęła rękę do niej i pociągnęła
ją za sobą, jednocześnie żegnając się z chłopakami.
Weszły do sypialni, Rose rzuciła się na łóżko,
a Arthemis podeszła do swojej szafki i zaczęła wypinać z ucha kolczyki.
- Co jest? – rzuciła tylko.
- On mnie nie lubi…
- Scorpius? Teraz to do ciebie
dotarło?
- Nie, ale… to było przykre.
- Co on ci zrobił? – zapytała
Arthemis, a w jej głosie zabrzmiały twarde nuty.
- W sumie to nic.
- Na Merlina, Rose, wyrzuć do z siebie!
- No, profesor Alexander wezwała nas
do siebie i powiedziała, że mamy mieć razem dodatkowe zajęcia. Nie tylko po to,
żeby się uczyć, ale też zgrać. Żeby nie było między nami kłótni na zawodach…
- Iii?
- A on spojrzał na nią jak na
wariatkę i zapytał: czy żartuje… A gdy zaprzeczyła zaczął się z nią kłócić, że
nikt go nie uprzedzał o czymś takim i on się na to nie zgadza…
Oszalałeś, Scorpius? Zapytała w myślach
Arthemis.
- Znasz Malfoya… jest złośliwy –
powiedziała łagodnie.
- Tak wiem, ale… czy aż tak bardzo mu
przeszkadzam, że profesor Alexander musiała mu zagrozić usunięciem z kadry,
jeżeli się nie zgodzi? – zapytała żałośnie Rose.
Arthemis położyła się na łóżku obok niej.
- Słuchaj… po pierwsze: to Malfoy. A
wiesz, że on zawsze ma jakiś problem…
- Ze mną – dodała Rose.
- Ze sobą – poprawiła ją Arthemis. –
Po drugie: na pewno nie uśmiecha mu się, że jest pod okiem całej twojej
rodziny.
Rose skinęła głową z wahaniem.
- Po trzecie – kontynuowała Arthemis
– znając Malfoya, to się pewnie kłócił dla zasady.
- No nie wiem…
- Po czwarte: to jego problem i albo
się do tego przyzwyczai, albo nie, ale to na pewno nie twoja wina - z tego małego kłamstewka Arthemis
rozgrzeszyła się od razu. – Już ci lepiej?
- Trochę… - przyznała Rose.
- Tak, więc nie przejmuj się tym i
rób co do ciebie należy… I pamiętaj, że Malfoy zawsze głośno narzeka, ale potem
robi co do niego należy.
Rose musiała przyznać jej rację.
Do dormitorium weszła Lily. Zerknęła
na nie i rzuciła się na łóżko między nie.
- Przyszedł list od Victoire –
oznajmiła. – Opowiada coś tam o weselu, o tym, że mamy jej napisać, kiedy może
udać się do Hogsmead, bo musi dokonać przymiarek sukni (co oczywiście
przypomniało mi, że Hugo nie umie tańczyć). Oprócz tego żąda, żebyśmy ćwiczyli
taniec, żeby nie zniszczyć jej ślubu.
Wszystkie trzy jednocześnie westchnęły ciężko.
- Hej, a tak w ogóle, to czym zajmuje
się Victoire? – zapytała Arthemis.
- Ma ekskluzywny butique. Projektuje
cudowne ubrania, a niektóre sprowadza z zagranicy. Jest bardzo popularna w
Londynie. Dominique też zaczęła tam pracować teraz. Więc rozumiesz, że suknie
to nie problem. Później mogą je wystawić na wystawę, albo sprzedać po niżej
cenie – wyjaśniła Rose.
Znowu westchnęły.
- Hej, a w ogóle to ty jeszcze nie
tańczyłaś z Jamesem, prawda? – zachichotała Lily Arthemis.
- Nie. Jakoś nie było okazji… Ale do
czego zmierzasz?
- A nic… tak tylko pytam.
- Jestem ciekawa, czy Molly pogodziła
się z myślą, że Fred z nią tańczy…- mruknęła Rose.
- Co do Freda… ostatnio chodzi
dziwnie zamyślony – stwierdziła Lily.
- Pewnie coś knuje – odparła Rose.
Arthemis zastanowiła się.
Rzeczywiście Fred był ostatnio wiecznie zamyślony i trochę niecierpliwy. Na
pewno coś knuł. I Arthemis mogła się założyć o swoje skrzydlate buty, co to
było.
- Swoją drogą to nie sprawiedliwie, że Albus
nie ma żadnych zajęć dodatkowych – burknęła Rose.
- A co może zrobić biedna profesor
Carmanthen? – odrzekła z politowaniem Arthemis. – W końcu to on uczyłby ją. Co
za kujon…
- Wydaje mi się, że on ma coś za
uszami – mruknęła Lily.
- Co? Albus? Jedyne co może mieć za
uszami to aureolę… - odparła Rose.
- No to do kogo cały czas pisze te
listy?
- Albus pisze listy? – zapytała
zdziwiona Arthemis.
- Mhm. Co najmniej trzy razy w
tygodniu. Raz jak mu zerknęłam przez ramię, to mało mnie nie pobił i powiedział, żeby nie
wtrącała nosa w nie swoje sprawy…
- Co ty nie powiesz… - mruknęła
zaintrygowana Arthemis. – Należy czym prędzej to sprawdzić…
- Zastawiam to tobie Arthemis – Lily
poklepała ją po ramieniu. – Ciebie nie otruje, bo inaczej James zamieni go w
żuka gnojarka…
Na łóżko wskoczył Gin i zaczął się przechadzać
po ich nogach jak po wybiegu.
- No, ten na pewno nie ma żadnych
problemów – zachichotała Rose, drapiąc go za uszami.
Następnego dnia wczesnym rankiem, kiedy było
jeszcze sporo czasu do śniadania Arthemis skupiła się, pomimo bólu głowy
(kolejny sen był o wiele bardziej szczegółowy niż pozostałe) i odnalazła
Albusa.
Uuu, cicha woda brzegi rwie… właśnie
przechodził przez piąte piętro i jak nic kierował się w stronę sowiarni.
Arthemis błyskawicznie się ubrała i pobiegła
za nim.
Piętnaście minut później, Albus zamykał za
sobą drzwi od sowiarni.
- Masz coś na sumieniu? – usłyszał za
plecami głos i aż podskoczył.
Odwrócił się do Arthemis, cały
zaczerwieniony.
Stała oparta o ścianę, z rękami
założonymi na piersi. Uniosła brew.
- I to jeszcze jak… - stwierdziła.
- Ja… właśnie… no…
- Wysyłałeś list – podpowiedziała mu.
- Dokładnie!
- Do jakiejś dziewczyny…
- Aj, Arthemis wiesz, że ja… -
zamilkł i zacisnął usta. – Podeszłaś mnie – zarzucił jej, gdy zrozumiał, że
strzelała.
- Nie było to zbyt trudne –
odpowiedziała leniwie. – Więc kto to jest?
- Nie znasz jej…
- Ty jak widzę też nie – powiedziała
Arthemis.
- Wiesz, że nie umiem rozmawiać z
dziewczynami.
- Ze mną rozmawiałeś. Od pierwszej chwili
gdy się poznaliśmy…
- Ty byłaś inna…
- Nie w twoim typie?
- Nie! To znaczy… tak… Boże…- Albus
przetarł dłonią sterczące włosy. – Byłaś jeszcze bardziej zamknięta niż ja,
więc…
- Dobra, dobra. Więc łatwiej ci
pisać, niż mówić?
- Noo… taaak – przyznał w końcu z
oporem.
- Al... wiesz, że to nie to samo… -
powiedziała łagodnie. - Wiesz, że… Nie masz pewności, czy ktoś pisze szczerze…
- Ona jest… Arthemis ona napisała do
mnie po tym artykule w „Czarownicy”. Jest naprawdę miła…
Arthemis westchnęła. Miała nadzieję, że nie
doprowadzi do kłótni.
- Al… nic o niej nie wiesz… -
powiedziała ostrożnie.
- Ty tym bardziej! – powiedział
podnosząc głos.
- Al… nie chcę, żebyś się w coś
wkopał…
- Wiem. Ale… słuchaj ona jest z
Hiszpanii. Umie angielski, ale robi takie zabawne błędy… - powiedział z
maślanym wzrokiem.
- Słuchaj…
- Oj, Arthemis! Co może się stać!? –
powiedział ostro. – Daj mi spokój… Ja się w twoje życie nie wtrącam!
Arthemis spojrzała na niego spokojnie.
- Dobrze – powiedziała w końcu. – Ale
uważaj na to, co piszesz…
- Nie jesteś moją matką – fuknął.
- Tak… ale znasz wszystkie moje
tajemnice, a wolę, żeby nie dowiedział się o nich cały świat – odpowiedziała
ostro i odwróciła się, żeby odejść.
Złapał ją za ramię i odwrócił do siebie.
- Nie traktuj mnie jakbym był
nierozgarniętym dzieckiem! – warknął.
- Więc nie zachowuj się jak
nierozgarnięte dziecko – odparła. – Rozejrzyj się czasami wokół siebie!
- A niby co to ma znaczyć?!
- Jest bardzo dużo dziewczyn, które
chętnie by z tobą porozmawiała, a ty wybrałeś akurat taką, której pewnie nigdy
nie zobaczysz...
- Zobaczę! Ona też bierze udział w
konkursie…
Arthemis otworzyła usta ze
zdziwieniem.
- I ty uważasz… że od tak sobie do
ciebie napisała?!
- A ty uważasz, że nikt nie może się
tak po prostu mną zainteresować?! – odpowiedział równie gniewnie.
- Oczywiście, że nie! Ale do cholery,
zbyt wiele jest tu podejrzanych spraw. A jeżeli chce cię wybadać?!
- Nie bierze udziału w tej samej
konkurencji. Jest dobra w transmutacji!
- Tak ci napisała? – zapytała
ironicznie Arthemis.
- Odczep się od mnie. Od niej też! –
warknął Albus i odszedł pustym korytarzem.
Arthemis patrzyła w ślad za nim,
mając bardzo złe przeczucia.
Arthemis podczas śniadania usiadła daleko od
niego. Uważała, że ma rację. I to bezsprzeczną rację. Jednak wiedziała, że
jeżeli stanie przeciwko niemu to Albus zupełnie się od niej odetnie.
Dlatego przed zajęciami podeszła do niego i
powiedziała:
- Nie będę się wtrącać.
Albus spojrzał na nią podejrzliwie.
- Coś tak nagle zmieniła zdanie?
- Jesteś dorosły. Wiesz, co robisz…
Jesteś dorosłym, rozsądnym, w sumie najrozsądniejszym człowiekiem jakiego znam,
więc nie uważam, że muszę cię jakoś kontrolować – oświadczyła.
- Przedtem mówiłaś co innego…
Arthemis użyła chwytu starego jak
świat.
- Wiesz… chyba trochę mnie
oszołomiło, że znalazłeś sobie nową przyjaciółkę, ale jeżeli dzięki temu...
- Jezu, Arthemis to nie tak! –
powiedział natychmiast. – Ona… znajomość z nią jest inna! Rozmawiam z nią o
rzeczach, o których z tobą nie mogę…
- Nie wiedziałam, że są takie rzeczy
– mruknęła smutno.
- Są… ale tylko dlatego, że… ja
jestem jaki jestem – odpowiedział, kładąc jej rękę na ramieniu. – Między nami
nic się nie zmieni, Arthemis…
Powoli skinęła głową.
- Chodźmy już na te zajęcia… -
mruknęła.
Flint jest kretynem jakich malo, probowac zrobic cos tak glupiego. W kazdym razie bardzo przyjemny rozdzial 😊 i nowa zagadka: czemu nagle Arthemis ma takie sny?! 🤔
OdpowiedzUsuńHejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, mi też wydaje się to takie pidejrzane, i Lucas taki wściekły...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, to wszystko jest takie podejrzane, och a Lucas taki wściekły... ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga