sobota, 27 stycznia 2018

Gwiazdy ostatniego meczu (Rok VI, Rozdział 76)

Mecz quidditcha. Mecz Puchoni vs. Gryfoni, wywołał falę podniecenia wśród uczniów, jak każdy finał quidditcha, szczególnie, że Gryfoni nie byli tak bardzo do przodu w tabeli. Lily nie zdołała złapać znicza w ostatnim meczu z Krukonami, a Puchoni przegrali na razie tylko ze Ślizgonami. Więc jeżeli Gryffindor nie wygra przynajmniej 250 punktów, które tracili do Ślizgonów, to Ślizgoni przejmą puchar.
Po moim trupie, pomyślała Lily. Nie pozwoli, żeby ostatni mecz Lucasa okazał się porażką. Zerknęła na niego przez długość sali.Unikał jej od wczoraj. Nawet na nią nie patrzył. Nie wiedziała czemu, ale przez chwilę bała się, że to, co Arthemis powiedziała, sprawiło, że wszystko po niej widać i to dlatego.
Po początkowym szoku doszła do wniosku, że jest w czarnej dziurze. No, bo co mogła zrobić, oprócz usychania z tęsknoty i zwyciężania meczy quidditcha? Więc postanowiła, że to właśnie zrobi. Da mu coś, co go uszczęśliwi.
Westchnęła i pierwsza wyszła na boisko.
Lucas podążył za nią wzrokiem. Od wczoraj musiał się powstrzymywać, żeby nie dać po sobie poznać, że przyciąga go jak magnes. Jak ogień ćmę... Po chwili spojrzał na swoich zawodników i dostrzegł mordercze spojrzenie Arthemis.
Wzruszył ramionami, gestem mówiącym: Nie mogę nic teraz zrobić.
Prychnęła.
-      Dobra. Wiecie, co macie robić. To mój ostatni mecz, więc chciałem też wam powiedzieć, że pomimo lenistwa, niektórych członków – spojrzał na Jamesa – i wątpliwego zaangażowania innych – zerknął na Arthemis – jesteście najlepszą drużyną jaką można mieć. I obojętni czy wygracie, czy przegracie, dla mnie i tak będziecie najlepsi...
Rozległy się oklaski, a potem Lucas otworzył drzwi i poprowadziło drużynę na boisko.


Co się dzieje z tą pogodą, pomyślała zirytowana Arthemis, wystawiając twarz na chłostające krople deszczu. Jak grali w marcu, prażyło słońce. Mieli czerwiec i ulewne deszcze, jakby zmówiły się przeciw nim.
Zerknęła na Lily. Dziewczyna wydawała się być zdeterminowana i żądna wygranej, chyba jeszcze bardziej niż nieco zamyślony Lucas.
Puchoni byli o tyle niebezpieczni, że mogli utrudnić im wygranie, tak dużą przewagą. Musieli mieć co najmniej sto punktów, zanim Lily będzie mogła złapać znicza. A co więcej, będzie musiała do tej pory trzymać o małej złotej piłeczki szukającego Hufflepuffu.
Na sygnał pani Hooch wystartowali. Czternastu zawodników, którzy zmienili się w żołto-szkarłatne plamy, na deszczu.
Arthemis była zła. Przemokła w pięć minut i było jej zimno. Co więcej była wolniejsza. Zdecydowanie wolniejsza. Dlatego musiała bardziej uważać.
Obok niej przeleciała szkarłatna strzała, śmiejąc się radośnie.
-      Dawaj Arthemis! – krzyknęła Lily. – Dajmy chłopakom mecz o jakim im się nie śniło!
Poleciała na drugi koniec boiska z prędkością wiatru, stawiając czoła ulewie.
Arthemis z uśmiechem na ustach pokręciła głową. Ona miała dość łatwe zadanie. Ale inni... cóż, Lucas był doskonałym szkoleniowcem. To trzeba było mu przyznać. I wiedział, jak wykorzystać możliwości swoich zawodników. Przynajmniej tych, którzy chodzili na treningi... James trzymał się bardzo blisko szukającego Puchonów. Wszystkie tłuczki uderzał w niego i ścigał go z uporem myśliwskiego psa. Arthemis nie wiedziała dlaczego ważne było, żeby mu przeszkadzać, ale Lucas wiedział, że nie może liczyć na zgranie Arthemis i Jamesa z resztą drużyny z powodu ich licznych obowiązków. Jednak dał im zadania, które mogli wypełnić, żeby pozostałych pięciu zawodników zadało druzgocącą klęskę Puchonom.
Dosłownie dwie minuty później Arthemis zrozumiała, czemu to James ma się zajmować szukającym Hufflepuffu.
Rudowłosy płomień przemknął między  ścigającymi Hufflepuffu i nikt jej nie zatrzymał. Lucas podał kafla Tasyi, a ona przekazała go prosto w ręce Lily Potter, która wrzuciła go bez problemu przez środkową pętlę, a potem wystrzeliła pionowo w górę.
Puchoni byli tak zaskoczeni, że gdyby nie zirytowany głos komentatora z Hufflepuffu, to pewnie nadal staliby bez ruchu i wpatrywali się w rozbawioną ich szokiem Lily.
-      Do diabła nie stójcie tak! Nawet nie wiadomo, czy tak wolno! Szukający przerzucający kafla?! Niech się zajmie swoim zadaniem!
Lily pokazała mu obsceniczny gest środkowym palcem, a w tym czasie Tasya wbiła drugi gol dla Gryffindoru.
Puchoni przejeli kafla i od razu pognali w strone bramek pilnowanych przez Arthemis.
-      Finch kieruje się na bramkę Gryfonów. Jak tego nie spieprzysz, to stawiam ci piwo – usłyszeli głos komentatora, a za chwilę dźwięk uderzenia dłoni o czaszkę. – Przepraszam, pani profesor.
Arthemis parsknęła śmiechem, akurat w momencie, gdy Finch na nią spojrzał. Ta chwila dekoncentracji sprawiła, że bez trudu złapała źle wycelowaną piłkę.
Podała ją do Simona, który był najbliżej. Przeleciał z nią przez pół boiska, a potem bez przyczyny tak po prostu upuścił kafla. Arthemis spodziewała się zobaczyć, że zjawi się pod nim Tasya, żeby przejąć piłkę, ale tak się nie stało.
-      Oooo... czyżby mały Wood miał śliskie palce? – zadrwił głos komentatora, który był tak zajęty drwinami z Gryfonów, że nie zauważył, że Puchońscy ściagający rzucili się z pewnym opóźnieniem w dół, próbując dosięgnąć kafla nim uderzy o ziemię. – Hufflepuff przystępuje do ataku! Czy i tym razem North uda się obronić?
Piłka wciąż spadała, a Puchoni ją gonili.
-      Chyba Gryfoni zaniemówili na to, oszałamiające zaniedbanie ich ścigającego! – komentujący wypowiedział jednak te słowa w złą godzinę, bo nad Simonem równolegle do siebie pojawili się Lily i Lucas. W sekundę, spikowali pionowo z taką szybkością, że trudno było uwierzyć, że ich ciała mogą to znieść. W tym pędzie dodatkowo zamienili się płynnie stronami i wbili się pomiędzy lecących w dół Puchonów, tak, że ci musili odbić w bok. Lucas złapał kafla tuż nad ziemią i od razu wyrzucił go w górę, gdzie przejąła go Tasya.
Arthemis nie mogła się nadziwić temu genialnemu zamysłowi. Gryffindor miał teraz jednego ścigającego więcej, a Lucas... Lucas miał prawą rękę, dorównującą mu umiejętnościami. 
Gryffindor zdobywął punkty w zastraszającym tempie, a Zachariasz – komentator nie nadążął z komentowaniem tego makabrycznego pokazu umiejętności dwójki Gryfonów.
Mogła ich obserwować dowoli z prostej przyczyny, że nie miała nic innego do robienia. W przeciwieństwie do Jamesa, który musiał bardzo uważać na tłuczki i szukajacego Hufflepuffu, Lucas dał w pewnym momencie znak Oscarowi i ten również odłączył się od gry w środkowym polu i przyłączył się do Jamesa. Gryffindor miał już dostateczną przewagę, ale gdyby udało się Puchonom złapać znicza, podczas gdy Lily była zajęta, nic by ich nie uratowało od utratu pucharu.
Lucas zdobył kolejny punkt. Było już 70 punktów do 20. Brakowało im jeszcze 50. Tasya rzuciła kafla do Simona a ten wbił następnego gola. Puchoni gnali w kierunku tyczek Arthemis, chcąc jak najdalej odsunąć moment, w którym Lily Potter na serio zainteresuje się łapaniem znicza.
Jednak to nie było takie proste, gdy Lucas jak jakiś bóg wiatru wpadł między dwójkę lecących obok siebie Puchonów i tak bardzo ich przestraszył, że rozpierzchli się na dwie strony, gdzie Tasya i Lily już na nich czekały.
Arthemis nie nadążała do końca z przebiegiem gry. Wiedziała tylko, że Lily i Lucas są częściej pod bramkami przeciwników, niż bramkarz Hufflepuffu.
Została im jeszcze jedna bramka. Jedna i potem wszyscy będą musieli tylko bronić bramek Gryffindoru razem z Arthemis. Lily ruszyła na bramki a w tym samym momencie szukający Hufflepuffu ruszył ostro pikując w dół. James uderzył w niego tłuczka, ale ten zgrabnie go wyminął.
-      No i proszę, chyba jednak podwójna rola Lily Potter nie do końca opłaci się Gryfonom w tym spotkaniu...
I wtedy Lily zrobiła coś za co Arthemis miała ochotę ją zabić, a zapewne, gdy Lucas wyrazi swoją opinię, młoda panna Potter nie będzie mogła siedzieć przez tydzień na tyłku.
Znajdowała się tuż na pikującym Puchonem, rzuciła kafla do Tasyi, a sama skoczyła z miotły w dół. Jedną ręką trzymała trzonek Błyskawicy, a i pikowała z prędkością z jaką spadać może tylko bezwładne ludzkie ciało.
-      Na Merlina! Ta dziewczyna popełni samobójstwo! Zatrzymajcie ją!!
Tak się tym zajął, że nie zauważył ostatniego wbitego przez Simona potrzebnego gola.
Arthemis wstrzymała oddech, znała tę sztuczkę, ale nie wiedziała, że Lily jest na tyle nierozważna, żeby wykonywać ją podczas meczu. Gdy szukający Hufflepuffu zaskoczony spojrzał w górę. Lily nawet na niego nie zerknęła. Z taką prędkością Arthemis wiedziała, że Lily nie ma szans, żeby ponownie wsiąść na miotłę. Wyciągnęła różdżkę i ruszyła w ich kierunku.
-      Zostań gdzie jesteś! – warknął na nią Oscar.
Chyba tylko szok sprawił, że została na miejscu.
Wszyscy zajęci wyczynem Lily nie zauważyli, że Lucas, który był o wiele niżej niż pozostali, ruszył jeszcze niżej, a potem brawurowo złapał, gdy ciężko przelatywała obok niego. Usadowiła się wygodniej za jego plecami, a w jej ręce trzepotała mała złota piłeczka.
-      No, nie wierzę! – warknął komentator.
Chwila napięcia i szoku, a potem stadion wybuchnął radością z taką siłą, że Arthemis zachwiała się lekko.
-      Gryfindor wygrywa Puchar Quidditcha! – wykrzyknął niechętnie komntator.
Arthemis zgrzytnęła zębami. Lily może sobie być bohaterką quidditcha, Gryffindoru, albo całego świata i tak poprzetrąca jej wszystkie kości za to, co zrobiła.
Lily obejmowała Lucasa w pasie jedną ręką, drugą nadal trzymając Błyskawicę. Arthemis powstrzymała się od wyładowania na nich swojego strachu i gniewu tylko dlatego, że Lucas śmiał się głośno i radośnie, co chwilę poklepując dłoń Lily spoczywającą na jego pasie.
Arthemis i James wymienili ze sobą odległe, niezadowolone spojrzenia. Ci samobójcy to wcześniej ćwiczyli.
Po chwili jednak dotarło do nich, że wygrali mecz. Gryffindor nie stracił pucharu, a na niebie quidditcha zaświeciły dwie nowe, jasne i silne gwiazdy.
Razem z resztą drużyny zlecieli na dół i porwał ich tłum Gryfonów wyjących ze szczęścia.
Od emocji zakręciło się Arthemis w głowie, ale natychmiast znalazł się obok niej James. Rozumiejąc i milcząco wspierając.
Lily i Lucas odwrócili uwagę od reszty członków drużyny, która mogła zmoczona i zmarznięta ruszyć do szatni i przebrać się w suche i czyste ciuchy. Arthemis i James byli im za to niewymownie wdzięczni. Szczególnie, że gdy wychodzili, żadne z nich jeszcze nie wróciło.


Szatnia była pusta i Lily była za to ogromnie wdzięczna. Chyba trochę ją przytłoczyła reakcja Gryfonów i ledwo hamowana złość Arthemis i Jamesa. Cóż, gdyby chodzili na treningi to by nie byli zaskoczeni.
Zrzuciła z siebie przemoczoną szatę i wciągnęła na zimną skórę t-shirt na ramiączkach. Zdążyła ledwo wciągnąć na wilgotną skórę opierające się stanowczo jeansy, gdy z ręką na rozporku  zamarła i przeszedł ja dreszcz. Nie wiedziała, czy to ton, czy już sam głos to sprawił.
-      Lily…
Lucas czuł ucisk w piersi. Czuł zdenerwowanie, jak jakiś totalny dzieciak. Ale na zewnątrz wyglądał pewnie i dorośle. I nawet udało mu się wmówić sobie, że tak właśnie jest.
Odwróciła głowę przez ramię i posłała mu uśmiech. Przez cieńką białą podkoszulkę prześwitywał kolorowy bistonosz. Lucas starał się na nim nie skupiać, ale udało mu się to dopiero, gdy ich spojrzenia się spotkały.
Czy dla nich dwojga było bardziej odpowiednie miejsce niż szatnia?
-      Dobrze nam poszło, prawda? – rzuciła.
Skinął głową i zrobił kilka kroków w jej kierunku.
Przyjrzała mu się uważnie i poczuła zaniepokojenie. Miał coś niepokojącego w oczach. Coś co jednocześnie ją przestraszyło i niebezpiecznie przyciągało.
-      Luke? –zapytała ostrożnie.
Zrobił kilka kolejnych kroków, a ona cofnęła się odruchowo, aż dotknęła plecami ściany.
Lucas czuł jak w uszach dudni mu krew, gdy oparł dłonie po obu stronach jej głowy. To był równocześnie sposób na utrzymanie jej w miejscu, jak utrzymanie jego rąk z dala od niej.
Lily podniosła głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Przełknęła ślinę.
-      Lily… zaraz cię pocałuję – powiedział cicho i ochryple. – Chcę, żebyś dobrze zapamiętała to doświadczenie, rozumiesz?
Lily była pewna, że jej serce stanęło, a potem horda havymetalowych perkusistów zaczęła wybijać na nim rytm.
Lucas jak na zwolnionym filmie pochylał głowę, uważnie obserwując jej reakcję. Gdy ich usta dzieliły milimetry jej powieki zadrżały i opadły.
Na początku po prostu przyłożył usta do jej ust, bardzo delikatnie. Gdy musnął jej dolną, a potem górną wargę, poczuł na ustach, delikatne drżące westchnienie.
Chciał jej pokazać całą gamę doświadczeń, żeby nigdy nie musiała próbować na nikim innym. Nie obchodziło go ilu będzie po nim. Nie obchodziło go, czy będę lepsi. To on był pierwszy. To on pokazał jej jak otworzyć drzwi do tego intymnego świata i wiedział, że będzie o tym pamiętać.
Bardzo niewinny pocałunek, sprawił, że jej usta zmiękły i zaczęły pulsować. Przechylił głowę, żeby jeszcze chwilę nacieszyć się tą słodyczą, a potem odsunął się o milimetr i szepnął, prosto w jej usta:
-      Rozchyl wargi…
Podniosła na niego ociężałe powieki i zrobiła to bez wahania.
Pokazał jej co to znaczy pogłębić pocałunek. Pokazał jej dlaczego Arthemis miała zawsze lekko zamglony wzrok po pocałunku z Jamesem. Pokazał jej jak w jednej chwili tętno może przyśpieszyć do szaleńczego galopu.
A potem zupełnie się zatracił i zapomniał, że to miało być doświadczenie. Przytrzymał jej głowę jedną ręką i oddał się czerwono-złotej ferii barw w głowie. Jej usta, gorące i podatne, miały w sobie coś co go przyciągało, pochłaniało i pogrążało jeszcze bardziej.
Drżącymi palcami dotknęła jego piersi, a on z bolesnym żalem zaczął wracać do rzeczywistości.
Zaskoczyło go, że wspięła się na palce, gdy zaczął podnosić głowę, żeby jak najdłużej zachować tę chwilę. To delikatne połączenie wilgotnych, gorących ust. Z miękkim, seksownym odgłosem ich usta się rozłączyły.
Lily wzięła głęboki oddech, jakby do tej pory zupełnie o tym zapomniała, a potem wykrztusiła:
-      Muszę usiąść.
Lucas odsunął się, żeby mogła opaść na ławkę.
Musiał stąd wyjść. Musiał pozbyć się ciepła i przyjemności z całego ciała. Gwałtownego łaskotania w żołądku i myśli o tym, że ona już wcale nie jest taka młoda. Bo była. Musiał pamiętać, że była…
Na razie jednak stał i cieszył się jej reakcją. Jej zamglonym spojrzeniem. Jej miękkimi kolanami… I starał się nie myśleć o własnych miękkich kolanach i zamglonym spojrzeniu.
Lily w końcu dotknęła palcami ust i zapytała:
-      Zawsze tak jest?
Czyli nadszedł czas na pytania, pomyślał trochę przestraszony Lucas.
-      Nie. Nie zawsze…
-      Czyli jeżeli ktoś tego nie umie, to pocałunek nie wyjdzie?
-      To raczej nie jest kwestia umiejętności – odpowiedział ostrożnie Lucas.
-      To, czego?
Pogrążał się. Czuł to. Coraz bardziej.
-      Zgrania. Wzajemnej… chemii?
Czekał z napięciem, aż Lily zaczai co się dzieję.
Nic nie powiedziała. Po prostu wierzyła w to, co mówił. Chwile później skinęła głową.
-      To nie mogłoby być takie proste – spojrzała na niego i ponownie dotknęła ust, jakby chciała się upewnić, że nadal tam są. Wstała i uściskała go. – Dziękuję – szepnęła.
-      Nie dziękuj mi – burknął odsuwajac się od niej szybko.
Spojrzała na niego zraniona jego reakcją.
-      To miała być nauczka? – zapytała, czując wzbierajacą złość i żal.
Nie odpowiedział. Nie wiedział, co mógłby w takiej chwili powiedzieć, żeby się nie zdradzić. Uznając jego milczenie za potwierdzenie wzięła swoją miotłę i ruszyła do drzwi, jednak się zatrzymała i kilka razy otwierała usta, jakby chciała o coś jeszcze zapytać.
-      No, dalej – zachęcił ją.
-      Czy… to było dla ciebie przyjemne? Czy po prostu… chciałeś mnie ochronić, przed głupotą?
-      Pocałunek może wywołać emocje, a może być po prostu zetknięciem ust. Ten nie był zetknięciem ust – powiedział dyplomatycznie, nadal odwrócony do niej tyłem, więc nie widział, jak uśmiechnęła się lekko. Nie usłyszał drzwi, więc się odwrócił.
Stała tam. Wciąż. Oddzielona od niego całą długością pomieszczenia, ale i tak nadal mógł zobaczyć jej malinowe usta i coś w jej oczach, przez co zadrżał. I bynajmniej nie było to miłe uczucie.
-      Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała z naciskiem. To było ważne. Bardzo ważne.
Lucas zdał sobie sprawę, że niewłaściwa odpowiedź, może zniszczyć wszystko. Jeżeli uzna, że zrobił to tylko po to, żeby zaspokoić jej ciekawość, to Lily go znienawidzi. Mógł albo odsłonić się na krótką chwilę, albo zachować dumę i stracić serce.
Ale nie mógł na nią patrzeć, więc odwrócił się do ściany i zaczął zdejmować mokrą szatę od quidditcha.
-      Chciałem wiedzieć – powiedział cicho.
-      Co?
Zacisnął zęby, a potem wziął głęboki oddech.
-      Jak smakujesz. Jak pachniesz. Jak to jest poczuć krew tętniącą ci w żyłach, gdy dotykam twoich warg... – powiedział, pogrążając się w uczuciach tak bolesnych, tak nieodłącznych, od kiedy ją poznał, że nie zauważył, że z wrażenia oparła się o ścianę i przełknęła ślinę.
Przymknęła oczy, czując jak się rozpływa. Chwyciła za klamkę i przekręciła ją.
Odwróceni do siebie plecami, zbyt przytłoczeni uczuciami, nie wiedzieli, jak to zakończyć.
W końcu jednak Lily, szepnęła tak, że nie mógł do końca zrozumieć słów. Już bardziej domyślał się ich znaczenia:
-      Pewnego dnia... to ja posmakuję ciebie...
Usłyszał oddalające się kroki, gdy wychodziła z szatni.
Lucas stwierdził, że podwójnie dzisiaj wygrał. Zapobiegł jej niebezpiecznym działaniom i spełnił jedno ze swoich marzeń. A może nawet podłożył podwaliny pod jej marzenia…
A potem jego kolana nie wytrzymały i opadł na ławkę z głębokim westchnieniem.


Lily zamknęła się w dormitorium mając nadzieję, że zachwyceni Gryfoni będą zbyt zajęci, żeby zauważyć jej brak. Za późno zdała sobie sprawę, że jest ktoś kogo nigdy nie zdoła zwieść.
Arthemis siedziała na łóżku, wpatrując się w książkę. Lily zauważyła, że już niewiele jej zostało. Wystarczył jeden rzut oka na zarumienioną Lily, żeby wiedzieć, co się stało, a panna Potter doskonale o tym wiedziała.
Nie uśmiechnęła się porozumiewawczo. Nie zaśmiała się. Uważnie tylko się jej przyglądała, a potem zapytała:
-      Czy jesteś w stanie o tym mówić?
Lily tylko potrząsnęła głową.
Dopiero teraz Arthemis się uśmiechnęła.
-      A więc było tak, jak powinno być...
Lily wiedziała, że to był jedyny komentarz, jaki ktokolwiek z ich paczki wypowie. Już Arthemis o to zadba. Nawet jeżeli ktoś się dowie, nikt nie będzie się wtrącał. Nie będzie porozumiewawczych uśmieszków, ani komentarzy.
Nawet tych pochodzacych od jej złośliwego brata...

Ponieważ Arthemis stała na straży tajemnicy. Słodkiej, niewinnej tajemnicy dwojga zakochanych ludzi. A gdy Arthemis czegoś strzegła... Cóż... smoki w Gringotta to były przy niej puchate króliczki.

1 komentarz:

  1. Szukająca ścigającą, no tego to się chyba nikt nie spodziewał. Cudowny rozdział, pełen słodkich emocji :)

    OdpowiedzUsuń