W poniedziałek na Sali było
zdecydowanie mniej ludzi, bo rozpoczęły się zajęcia, więc większość osób
musiała być na lekcjach. Tylko ludzie zaangażowani w eliminacje do
dziesięcioboju mogli przebywać na sali, lub te które nie miały lekcji.
Według Arthemis schemat by prosty. Lucas
wykańcza Gillian, James Warrena, ona zajmie się Hint, a na koniec Fred dołoży
Averemu.
Nie było innego scenariusza.
I tak też się stało. Chociaż nie mogła
powiedzieć, że Ursula Hint ją rozczarowała. Po niej była następną dziewczyną w
klasyfikacji. Wyprzedzała nawet Freda. Dała sobie z nią radę w bardzo stylowy
sposób. Wygrała z nią 19 do 14. Ale przynajmniej się zmęczyła…
Losowanie do drugiej rundy tego dnia nie
poszło po jej myśli. Walczyła z Elizą, co pewnie okaże się dość nudne, chociaż
zabawne. Ale potem jednocześnie walczyli Fred, James i Lucas. To… stwarzało
pewne problemy. Albus chyba też tak myślał, ale ci kretyni twierdzili, że nic
się nie stanie, nie muszą mieć sekundanta. Niemal się zaczęli kłócić o to,
który z nich pójdzie bez sekundanta. Problem w tym, że nie wiedzieli w sumie,
jak walczą ich przeciwnicy.
Dyskutowali o tym, idąc na obiad.
- Jak walczył Dubbin? – zapytała
niespodziewanie Arthemis, Jamesa.
- Który to był? – odparł od
niechcenia, krojąc kotleta.
- Twoja pierwsza walka.
- Aaa, ten klocek – przypomniał
sobie. – Trochę wolny, ale cwany. A co?
- Elijah Cook jest jego partnerem,
można pomyśleć, że mają podobny styl. Przynajmniej bardzo podobnie wyglądają.
- Jeżeli tak, to Lucas będzie miał co
robić – odpowiedział James, spoglądając na nią z namysłem.
- Nie widzieliśmy wcześniej jego walk
– stwierdził Fred. – Ja sobie z Chesterem poradzę…
- Ja z Kaanem też – zapewnił szybki
James.
- Skończcie temat – powiedziała Arthemis
szybko. – Każdy z was będzie miał sekundanta i koniec tematu.
Obydwaj niczym bliźnięta zacisnęli usta i
obrażeni spojrzeli na swoje talerze.
- Ja pójdę do Lucasa – oznajmiła. –
Poradzę sobie lepiej niż Albus…
Al wzruszył ramionami, a James skinął
głową, chociaż Lucas starał się protestować.
- A na resztę dajcie mi czas –
odpowiedziała, a w jej umyśle układał się plan.
Arthemis po obiedzie na chwilę gdzieś znikła,
ale potem pojawiła się normalnie o 14 w Wielkiej Sali. Walczyła jako druga na
macie I. Wbiegła tam z Jamesem za plecami. Po drugiej stronie widziała jak
Gillian mówi coś do Elizy. Wyglądała na trochę zmęczoną. Arthemis wiedziała, że
ma za sobą dwa ciężkie pojedynki: z Lucasem i z Justinem. Justin podszedł i o
coś zapytał, ale skinęła głową.
Eliza natomiast nie wydawała się przejmować.
Trzeba będzie, zatem się z nią pobawić. Nie chciała jej wykluczyć, ale Eliza
będzie musiała trochę pobiegać. Arthemis w przeciwieństwie do chłopaków, nie
miała taryfy ulgowej dla dziewcząt.
James
jej nie pouczał. Nie dawał rad. Za to poklepał ją po głowie, zanim weszła po
schodkach i wesoło powiedział:
- Baw się grzecznie.
Uśmiechnęła się do niego słodko i odwróciła do
przeciwniczki.
Ukłoniły się grzecznie, jak im kazano i
Arthemis zaczęła się bawić. Naprawdę dobrze bawić. Miło było patrzeć, jak Eliza
za wszelką ceną stara się odbić jej zaklęcie i jeszcze skontrować. Jednak
Arthemis nie pozostawiła jej wyboru. Dziewczyna nie miała szans przejść do
ataku. Jeżeli nie chciała zostać skasowana, musiała się ograniczyć do obrony.
Słyszała jak Gillian coś krzycz do Elizy. Cóż… według niej Eliza dopiero teraz
zdała sobie sprawę, że powinna słuchać przyjaciółki.
Arthemis robiła z nią, co chciała. Ustawiała
ją sobie tak jak chciała. Niewątpliwie dziewczyna dostanie najwyższą notę za
obronę. To był naprawdę… ładny pojedynek. Ładny o ile się patrzyło na Arthemis.
Wyglądała jak amazonka. Brakowało jej tylko konia. I może miecza. Jak dla niej
dziesięć minut minęło zbyt szybko. Kilka włosów wymknęło jej się z kitki, a
twarz uroczo zaróżowiła. Wyglądała naprawdę apetycznie.
Rozległy się brawa i gwizdy, gdy Arthemis i
Eliza, podeszły by podać sobie ręce i krótko się uścisnęły.
James się obejrzał. Chłopacy stojący przy
macie oglądali Arthemis, jak ciekawe zdjęcie w magazynie. W magazynie dla
dorosłych. Zmrużył oczy. Nie pozostawiając im żadnych złudzeń, podszedł do
Arthemis i podał jej rękę, kiedy schodziła z podestu. Trzymał się blisko niej.
Niech tylko, któryś się zbliży to pożałują.
- 19 do 6 – ogłosiła sędzina maty I.
– Dla Arthemis North.
- Ładnie. Naprawdę ładnie –
stwierdziła Arthemis. Wkładając bluzę. Zakiełkowało w niej poczucie radości i
triumfu.
Przeszli przez linki wokół maty.
- Mamy dziesięć minut – stwierdził
James. – Ja, bądź Fred idziemy bez sekundanta…
- Oj, mylisz się – poprawiła go i
odgarnęła z czoła, lekko spocone włosy. – Znajdź Ala, niech z tobą zostanie, a
ja przyprowadzę sekundanta Freda.
- Kogo? – zapytał ciekawie.
Arthemis spojrzała na niego przez
ramię, odchodząc:
- Valentine.
James parsknął śmiechem.
Arthemis długo się zastanawiała nad
tym. Najpierw myślała, że Freda tym rozproszy. Ale potem stwierdziła, że raczej
będzie chciał się popisać i go to zmobilizuje. To bardziej do niego pasowało.
Powiedziała Valentine, że Fred nie będzie miał sekundanta w bardzo prostych
słowach.
- Zgadzasz się, czy nie? – nie
próbowała jej namawiać, czy zniechęcać. To nie był podstęp, jak początkowo
sądziła Valentine. Po prostu zaszła taka, a nie inna sytuacja.
Fred czekał przy trzeciej macie na swoją kolej.
Arthemis do niego podeszła.
- Zaraz będziesz miał swojego
sekundanta – powiedziała. – Ja lecę do Lucasa.
- Kogo? Tylko na Boga, nie mów, że
Rose… albo jeszcze gorzej Hugo!
Zaśmiała się.
- Będziesz zadowolony – zapewniła go.
Podejrzliwe zmrużył oczy.
- Fred Weasley z numerem 25 oraz
Frank Chester z numerem 6 proszeni są na podwyższenie trzecie – powiedział
Tyler Stokes.
Fred przeszedł przez linki, gdy
usłyszał.
- Jestem!
Obejrzał się zaskoczony.
Valentine wzięła do rąk pergamin i podpisała
się na miejscu sekundanta WWS, czyli Sekundanta w Wypadku Wyjątkowej Sytuacji.
Mogła to być osoba, która nie została pierwotnie wpisana na listę sekundantów.
Mimochodem skinęła mu głową.
Uniósł brew.
- Opieprzę cię, jeżeli przegrasz –
oznajmiła.
- Kochanie… ja nie przegrywam jeżeli
nie chcę – odparł jej spokojnie.
Valentine starała się zignorować falę
podniecenia, która przez nią przepłynęła słysząc ten leniwy, sugestywny ton,
którym wymówił pieszczotliwe słowo.
- Więc niech ci się zachce…
- Dziwię się, że ty nie startujesz –
powiedział.
Wzruszyła ramionami.
- Nie mam z kim. Allena startuje z
Hattie, a nikt inny nie jest dostatecznie dobry, jak na mojego partnera…
- Nie wierzę, że w Hufflepuffie nie
ma jakiegoś gościa, który…
- Chciałby, żebym robiła dokładnie
to, co on mi każe. Nie dzięki… - prychnęła.
- Dobra. Życz mi szczęścia –
powiedział, wyszczerzył do niej zęby i wszedł na podest.
Fred wziął sobie za punkt honoru, że wygra tę
walkę. I wygra z porządną przewagą. Szczerze mówiąc Frank Chester mu tego nie
ułatwiał, ale nie dawał za wygraną.
- Niżej! – krzyknęła Valentine.
Dopiero teraz to zauważył. Frank był
stosunkowo niski, a gdy się schylił, jego zaklęcia, go mijały. Uśmiechnął się.
Niżej? Proszę bardzo.
Arthemis patrzyła jak Lucas, stara
się nie przegrać z Elijahem Cookiem. Cook nie był jakoś straszliwie dobry, ale
walczył podobnie do Lucasa. A najgorzej jest walczyć z kimś kto ma taki sam
styl jak ty. Jednak robił pewien błąd. Po każdym zaklęciu się cofał. Jakby nie
mógł ustać w miejscu.
- Luke, jednocześnie! – krzyknęła.
Lucas miał jeszcze połowę do zdobycia poważnej przewagi, bo na razie według
niej był remis. – On się cofa!!
Lucas przez chwile nie wiedział o co jej
chodzi, ale gdy po raz kolejny Cook przeszedł do ataku, zobaczył, o co jej chodziło
i gdy ten wystrzelił zaklęcie, urok Lucasa trafił go w podbrzusze. Idealnie.
- Nie daj mu odpocząć – krzyknęła. –
Jest coraz wolniejszy!
Lucas poczuł wiatr we włosach. Arthemis
uśmiechnęła się pod nosem. W tym momencie Cook stracił swoją szansę na remis.
Jeszcze pięć minut i Lucas zziajany zszedł z
podwyższenia.
- Williamsona wygrywa. 17 do 11.
- W pięć minut taka przewaga –
zacmokała z podziwem.
Uśmiechnął się szeroko.
- Dzięki – powiedział.
- Nie ma, za co. Zawsze do usług.
Chodźmy zobaczyć, jak Valentine poradziła sobie z Fredem…
- Valentine? Jest sekundantem? –
zaśmiał się Luke.
Po drodze spotkali Albusa i Jamesa.
James spojrzał na nią spode łba.
- Nie musiałem mieć sekundanta. Kaan
to płotka…
- Wynik? – spytała jedynie.
- 17 do 9.
- Więc nie taka straszna płotka –
stwierdziła.
Przybiegła do nich Rose.
- Fred wygrał. Nawet nieźle. 16 do
12.
- A więc poskutkowało. Faceci są tacy
przewidywalni – westchnęła Arthemis. – Wystarczy, żebyście mieli się przed kim
popisać…
James klepnął ją w pośladek za tę niepochlebną
opinię.
Fred leniwym krokiem zszedł z podwyższenia.
- A więc, jak ci się podobało?
- Mogłeś być szybszy, ale ogólnie nie
było źle – odparła Valentine chłodno, wycierając wilgotne dłonie o jeansy. Miło
się patrzyło na wysokiego, szczupłego faceta pogrążonego w walce.
- Dzięki – odpowiedział z szerokim
uśmiechem. Wyszli za linki, gdzie czekała na nich cała banda.
- Dałaś radę? – zapytała Arthemis,
Valentine.
Wzruszyła ramionami.
- Dużo robić nie musiałam…
- Nikt nie ma żadnych kontuzji? –
upewnił się Albus.
Jednocześnie pokręcili głowami.
- To obejrzymy jeszcze ostatnią
walkę, co? – rzuciła Rose. – Walczy Max i Leo.
- Max wygra – oznajmili jednocześnie
Arthemis i James.
- Psujecie zabawę – stwierdziła,
patrząc na nich kwaśno. – Jutro już nie będę mogła obejrzeć części walk, bo mam
własne eliminację.
- I tak musimy czekać na losowanie –
stwierdził Lucas, wzruszając ramionami.
- To, ja lecę – pożegnała się
Valentine i odeszła zanim ktoś zdążył ją zatrzymać.
Podeszli do pierwszego podwyższenia
gdzie Max i Leo zaczynali walkę.
- Mam nadzieję, że nie popsułam
jakiegoś twojego super-genialnego planu? – zapytała cicho Arthemis Freda.
- Nie. Doprawiłaś po prostu na ostro
zupę, którą gotuje…
- Żebyś jej tylko nie spalił…
- Spokojna głowa. Jestem doskonałym
kucharzem – zapewnił ją, patrząc na walkę dwóch Gryfonów.
Losowanie
do trzeciej rundy nie poszło tak, jak się Arthemis spodziewała. Nie, nie było
większych trudności z sekundantami. Każdy z nich walczył oddzielnie. James
walczył z Leo Dawlishem, więc nie powinno być problemów. A Lucas z jakimś
Alainem Longiem. Chyba go kojarzyła. Był w jej klasie na szóstym roku, tyle że
w Ravenclawie. Fred walczył z Ursulą Hint, więc będzie musiał się trochę
namęczyć. A ona niestety trafiła na Hattie Towsend. Cały dzień z dziewczynami,
westchnęła. Żadnych niespodzianek. Do tego była to ostatnia walka. Trochę sobie
poczeka.
Tak więc, wieczór nie zapowiadał się zbyt
emocjonująco. I pewnie dlatego ją zaskoczyło to, co się zaczęło dziać. I pewnie
nie tylko ją. Zaczęło się już przy pierwszej walce.
James właśnie zszedł z podwyższenia, gdy
usłyszeli jakieś poruszenie, przy drugim podwyższeniu. W Wielkiej Sali rozległ
się głos Stokesa.
- Alain Long odpada z konkursu. Lucas
Williamson zwycięża 17 do 9.
Spojrzeli po sobie zdziwieni i pobiegli w
tamtą stronę.
Lucas rozmawiał właśnie z sędziami i
Frankiem Chesterem partnerem Alaina. Stał tam też Fred. Po chwili wszyscy się
rozeszli.
Przywołali do siebie Freda.
- Wykluczył go? – zapytał Arthemis.
- Long miał ciężki dzień – stwierdził
ponuro Fred. – Najpierw walczył z Flintem, potem z Kingiem, a na końcu dostał
Lucasa. Podobno po drugiej walce już nie czuł się dobrze. Zaczął opadać z sił
po pierwszej połowie…
- Jak Lucasa?
- Cóż, pewnie się czuje trochę winny,
ale mu przejdzie. Nic na to nie poradzi.
Arthemis skinęła głową. Luke z ponurą
miną zszedł z podwyższenia, po cichej rozmowie z Frankiem Chesterem.
- Podobno to skutek przeciążenia. Nie
uniknął kilku zaklęć – wyjaśnił Luke. – Wyjdzie z tego za kilka dni.
- Na macie numer 2 ustawiają się
Denis Flint z numerem 11 oraz Elijah Cook z numerem 7 – usłyszeli głos
dyspozytora.
- Chodźmy – zarządził James. – Obok
będzie walczył King. Więc jest co oglądać.
Skinęli głowami.
Nie było to jednak koniec wrażeń na ten dzień.
Oglądali właśnie beznadziejnie agresywną jak
zwykle walkę Flinta, gdy zaledwie w połowie walki usłyszeli krzyk na macie
pierwszej, a Hank Kaan padł nieprzytomny. Robert King stał spokojnie z
uniesioną różdżką. Nie użył żadnego z niedozwolonych zaklęć. Kaan po prostu nie
wytrzymał.
Sędziowie próbowali ocucić Kaana, ale nie
zdołali. W takim wypadku wycofano go z konkursu, gdyż według zasad nie był w
stanie dokończyć pojedynku. Darryl Bannister jego partner, skinął ze smutkiem
głową i przez chwilę mówił coś do kilku kolegów. Potem wezwano jego imię na
matę trzecią gdzie miał walczyć. Hanka wyniesiono na noszach do skrzydła
szpitalnego.
- Robert King eliminuje Hanka Kaana.
Wygrywa 18 do 8.
- A jednak Kaan bronił się dzielnie –
stwierdził James.
- Ten człowiek jest niebezpieczny –
mruknęła Arthemis, obserwując Kinga, który bez najmniejszych emocji zszedł z
podestu.
- Dobrze, że już masz go za sobą –
oznajmił James.
- Ale ty nie – powiedziała
zmartwiona.
- Kaan też miał ciężki dzień… Jest
średnim zawodnikiem, a trafił na Dubbina, mnie, a na końcu Kinga.
- Skąd wiesz, że nie będziesz walczył
z Kingiem przy trzeciej rundzie? – odparła Arthemis z pociemniałymi oczami.
- Nie wierzysz we mnie? – zapytał
oburzony, starając się ja rozbawić.
- Wierzę. Ale jemu nie ufam –
odrzekła, obserwując Kinga jak jastrząb.
- Znamy już jego słabości – uspokoił
ją James. – Więc je wykorzystamy.
Skinęła głową, choć niechętnie.
- Chodź, zobaczymy, jak dziewczyna
dokłada Fredowi…
Parsknęła śmiechem.
- Uważaj na nią Fred – powiedziała
Arthemis.
- Tak, tak – prychnął chłopak
lekceważąco.
Dwadzieścia minut później, ledwo zremisował ze
Ślizgonką. Arthemis uważała, że za późno zapomniał o tym, że walczy z
dziewczyną. Zbyt długo starał się być delikatny.
Nadeszła kolej na ostatnią walkę tego dnia.
Arthemis stanęła naprzeciw bladej, Hattie Towsend. Dziewczyna uciekała
wzrokiem.
Błąd. Pierwszy błąd. Nigdy nie pokazuj, że się
boisz.
Rozległ się gong.
Pięć minut później Arthemis zastanawiała się
jak to możliwe. Powaliła dziewczynę jednym ze słabszych zaklęć i cofnęła je, a
ona nadal leżała ze wzrokiem wbitym w sufit.
Nie chciała jej atakować. Obejrzała się zdezorientowana
na Jamesa. Pokręcił głową, że nie wie, o co chodzi.
Dziewczyna się z trudem podniosła. Arthemis
chciała zapytać ją czy się dobrze czuje, ale ona podjęła próbę ataku. Arthemis
odbiła ją od niechcenia. Kolejne zaklęcie przekierowała w inną stroną, a gdy
użyła zaklęcia tarczy, żeby zablokować promień uroku, odbiło się i poleciało w
stronę przeciwniczki. Dziewczyna padła po raz kolejny.
- Czas! – krzyknęła Allena Astra i
wbiegła na podest.
Sędziowie zatwierdzili czas, Arthemis
podeszła bliżej.
- Użyła oszałamiacza – powiedziała i
cofnęła zaklęcie.
Allena potrząsnęła Hattie, mówiąc:
- Nie chciała z tobą walczyć. Zmusiłam
ją do tego.
- Jezu, przecież bym jej nie zabiła –
mruknęła Arthemis. Poczuła się jak potwór.
- Hattie w ogóle nie lubi walczyć.
Wystartowała dla mnie.
Arthemis westchnęła.
Hattie otworzyła oczy.
- Ally… ja się do tego nie nadaje –
powiedziała ze łzami w oczach.
- Świetnie sobie poradziłaś –
zapewniła ją szybko Allena. – Chodź, zabiorę cię stąd.
- Pojedynek się jeszcze nie skończył…
- Trudno – oznajmiła Allena.
- Nie chcę być jedyną, która
zrezygnuje – powiedziała Hattie przez łzy. Poczucie wstydu przeniknęło
Arthemis.
Duma, pomyślała, to często krzywdząca cecha.
- Jeżeli wstaniesz, to cię
wyeliminuję – powiedziała cicho.
Allena spojrzała na nią oburzona, ale
Hattie wstała i skinęła głową.
- Zwariowałaś? – powiedziała Allena
do przyjaciółki.
- Nie chcę zrezygnować – powiedziała
uparcie Hattie.
Arthemis wróciła na swoje miejsce,
napotykając pytające spojrzenie Jamesa.
- Koniec czasu! – krzyknęła sędzina i
Allena musiała zejść z podium.
Arthemis wiedziała jakiego zaklęcia użyć.
Szybkiego, w sumie nie sprawiającego bólu, ale na pewno Hattie nie obudzi się
po nim do wieczora.
Hattie zaatakowała Arthemis. Jednym ruchem
zblokowała zaklęcie, a siła drugiego podniosła na kilka metrów dziewczynę w
powietrze i rzuciła na ziemię.
Kilka dziewczyn krzyknęło oburzonych. Allena z
sędzią weszli na podium. Arthemis spuściła głową. Teraz dopiero będzie
potworem…
- Hattie Towsend zostaje
wyeliminowana przez Arthemis North. Wynik 20 do 4. To pierwszy osiągnięty
maksymalny wynik…
Sędzia skinął Arthemis głową, więc zeszła z
podwyższenia. Minęła Jamesa bez słowa. Zdziwiony poszedł za nią. Po drodze
dołączyły do nich Rose i Lily.
- Nie musiałaś być taka ostra… -
mruknęła do niej cicho Rose.
Arthemis się zatrzymała i spojrzała
na nią twardo.
- Wszyscy teraz będą tak myśleć, co?
– rzuciła gorzko i poszła dalej. Rose chciała iść za nią, ale James ją
powstrzymał i sam dołączył do Arthemis.
Usiadł przy niej w kącie sali, gdzie
popijała wodę z butelki.
- Co się stało? – zapytał cicho.
- Nie chciała ze mną walczyć…
- To komplement.
- Tak, jakby…
- Więc o co naprawdę chodzi?
- Wyeliminowałam ją, bo nie chciała
rezygnować, ale nie chciała też brać udziału w turnieju. Oszczędziłam jej
drwiących spojrzeń…
- Na pewno jest ci wdzięczna –
powiedział uspokajająco, głaszcząc ją po ramieniu.
- Wszyscy myślą, że jestem okrutna i
brutalna... – poskarżyła się.
- Przecież lubisz, gdy się ciebie
boją – zaśmiał się.
- Ale czasami mi to przeszkadza –
odparła ponuro.
James dyskretnie (bo wiedział, że
inaczej go odepchnie) pocałował ją w skroń.
- To już koniec na dzisiaj –
pocieszył ją. – Jutro wszyscy będą pamiętać, tylko, że wygrałaś.
Skinęła głową i poszli obejrzeć
losowanie.
Klasyfikacja po drugim dniu, miała
się następująco: Arthemis North (109), James Potter (107) i Robert King (104).
Widząc swoje imię na pierwszym miejscu jednak wcale się nie ucieszyła. Nie tak
jak powinna. Wszyscy będą myśleli, że zdobyła je kosztem Hattie Towsend.
Następnego dnia podczas porannych walk mieli
znowu problem z sekundantami. Ponieważ James, Arthemis i Fred walczyli
jednocześnie. Jednak James walczył z dziewczyną, więc stwierdził, że się
obejdzie. Arthemis pobawiła się z Leo Dawlishem na swój swobodny sposób. Fred
wyraźnie odpuścił, wytrąconej z rytmu Allenie Astrze, a Lucas wygrał z Rorym
Adamsem.
Walki popołudniowe też nie przyniosły
zaskoczenia. Chociaż to nie był widocznie dzień Rory’ego, bo trafił mu się tym
razem Fred. Ona natomiast dołożyła Elijahowi Cookowi. Po tym jak dokładnie
widziała jego walkę z Lucasem, nie stanowił dla niej większego wyzwania.
Plasował się mniej więcej po środku, chociaż bliżej końca.
Żałowała, natomiast, że nie może obejrzeć
walki na macie I. Walczyli tam w tym samym momencie Lucas i James, co
przyciągało tłumy widzów. Na pewno było na co popatrzeć. Jej sekundantami byli
Fred i Albus.
Jedyną nowością były wprowadzone zmiany.
Zawodnicy musieli się teraz liczyć, z tym, że w ciągu jednej runy będą mieli
kilka walk, bo już trzy osoby odpadły. Jako pierwszy w takiej sytuacji znalazł
się Robert King, który musiał walczyć najpierw z Lucjanem Jose, a potem z
Frankiem Chesterem.
Podczas wieczornych walk Arthemis również nie
miała szczęścia. Nie mogła obejrzeć walki Jamesa, a naprawdę lubiła patrzeć jak
walczył.
Gdy on (była tego pewna) czyścił podłogę
Elijahem Cookiem, ona musiała wygrać z Peterem Warrenem, partnerem Roberta
Kinga. Nie był tak groźny jak jego kumpel, ale nie stanowił łatwej przeszkody.
Był wyzwaniem, bo nie wiedziała jak walczy. A Arthemis lubiła wyzwania. Lucas,
który był jej sekundantem również okazał się pomocny.
Gdy zeszła z maty dowiedziała się, że James
właśnie wyeliminował Elijaha Cooka. Bez większych problemów. Po prostu koleś po
kilku zaklęciach już nie wstał. Cóż… zmiękczyła go dla niego kilka godzin
wcześniej.
Tak minął trzeci dzień rozgrywek. Na pierwsze
miejsce wysunął się Robert King, co było zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że miał
jeden pojedynek więcej. Arthemis była druga, a James trzeci. Denis Flint był
zaraz za nimi.
Cóż… należy zrobić z tym porządek. Arthemis
była w niezłym humorze. Udało jej się wygrać z Warrenem sporą przewagą punktów.
Nie był tak groźny, jak jego przyjaciel. Jednak jej radość ulotniła się w
środku losowania. Nie… nie z powodu jej przeciwnika. Ona znowu miała walczyć z
jakąś dziewczyną… Ale James miał walczyć z Robertem Kingiem.
Cholera! Cholera! Cholera!
Ale przecież wiedziała, że ten dzień
nadejdzie. Lepiej w połowie, niż gdyby James miał z nim walczyć pod koniec
tygodnia. Jednak wiedziała, że James będzie chciał nie tyle zremisować, co
wygrać z tym kolesiem.
Odetchnęła. W takim razie, mu w tym pomoże…
James nie wydawał się zbytnio przejmować. No,
ale on się nigdy niczym nie przejmował.
Westchnęła głęboko, więc spojrzał na nią spod
uniesionych brwi i uśmiechnął się szeroko.
- Martwisz się o mnie.
- Nie irytuj mnie.
- Nic się nie stanie.
- Tego nie wiesz.
- Wiem, wiem. Nie dam się pobić na
oczach własnej dziewczyny.
Parsknęła śmiechem, a potem
odetchnęła.
- Jego wzrost jest zarówno zaletą,
jak i wadą – stwierdziła.
- Owszem.
- A wady należy wykorzystać.
- O ile nie zmieni taktyki.
- Chcesz mnie zdenerwować?
- Arthemis, jak ty miałaś z nim
walczyć, to tak nie wariowałem – zwrócił jej uwagę. – Będę musiał w to włożyć
trochę wysiłku, ale z nim wygram – odparł spokojnie.
- Wiem – odpowiedziała.
- Więc o co chodzi?
- To odruch – odpowiedziała. – Po
tym, jak widziałam jego twarz, gdy znokautował Hanka Kaana, uważam, że jest
zdolny do wszystkiego, tyle, że się powstrzymuje, żeby nie odpaść…
Przechodzili właśnie przez siódme piętro.
Reszta ich znacznie wyprzedzała. Arthemis niespodziewanie pociągnęła Jamesa do
jednej z wnęk w grubej ścianie i przytuliła się do niego.
- Boże, Arthemis, przecież właśnie
ustaliliśmy, że nic mi się nie stanie – zaśmiał się zaskoczony James.
- Wiem. Nie o to chodzi –
odpowiedziała spokojnie. Przez chwilę jeszcze go trzymała, po czym ruszyła w
dalszą drogę.
James zmarszczył brwi.
- Więc o co?
Zerknęła na niego przez ramię.
- Zaraz wejdziemy do Pokoju
Wspólnego, a tam jest pełno ludzi – zauważyła.
- I co?
- Ładnie pachniesz. Lubię twój zapach
– powiedziała, przez co otworzył szeroko oczy.
Uśmiechnął się lekko, gdy spojrzała na niego
spod rzęs i zalała go fala czułości. Dodał dwa do dwóch. Chciała się przytulić.
Przez te całe mistrzostwa wszystko zeszło na dalszy plan, więc oboje na jakiś
czas zrezygnowali z rozpraszających ich rzeczy.
Weszli do Pokoju Wspólnego, gdzie zawodnicy
opowiadali o tym, jak minęły walki, podczas lekcji. Panował hałas i
rozgardiasz.
Podeszli do stolika Rose.
- I jak eliminacje? – rzuciła
Arthemis.
- Oh, te zadania były proste.
Dostaliśmy test teoretyczny.
James uniósł brew.
- Nie taki zwykły test – wyjaśniła
szybko Rose. – Pytania polegały raczej skojarzeniach i inteligencji niż wiedzy.
Na przykład trzeba było podać jakiego zaklęcia by się użyło w przypadku, gdy na
ziemię spadają meteoryty i zagrożone jest jakieś miasteczko. I tego typu inne.
Nie miałam z niczym problemu – zakończyła.
- Nie spodziewałam się niczego innego
– oznajmiła Arthemis.
- Nie będzie mnie jutro przy
pierwszych walkach – oznajmił niespodziewanie Albus. – Mam własne eliminacje.
- Równie dobrze Carmanthen mogła
osobiście wysłać twój formularz zgłoszeniowy i bez eliminacji – prychnęła
Arthemis.
- Jestem głęboko wzruszony twoją
wiarą we mnie – odpowiedział zgryźliwie.
- Nie ma za co – odrzekła, szczerząc
zęby.
- Jaki dzień jutro przewidujecie? –
zapytała Rose.
- Pierwsze walki będą znośne –
odpowiedział szybko James.
- Ja walczę z Ivonne Jacklin. Nie
widzę problemu – przyznała mu rację Arthemis.
- Taa… problem może się zrobić, kiedy
Robert King stwierdzi, że chce wygrać – zaśmiał się niespodziewanie zza ich
pleców Fred.
- Eliza z nim walczyła i nic jej nie
jest – odparła chłodno Arthemis. – O ile się nie mylę, mnie też nic nie zrobił,
nie mówiąc już o tych wszystkich ludziach, którzy również przeżyli z nim walkę.
Znokautował tylko Kaana – zauważyła. – Nie widzę problemu.
James uśmiechnął się patrząc na jej głowę.
Mogła się martwić, ale nie pokazywała tego po sobie. Niezłomna wiara w jego
umiejętności była tym, czego potrzebował.
- King po prostu musi się pogodzić z
tym, że po raz pierwszy przegra – dokończyła spokojnie.
James wyszczerzył zęby do Freda. Ten
w odpowiedzi przewrócił oczami.
Arthemis wiedziała co powiedziała.
Wierzyła w to. Jednak niepokój pozostał.
James Potter walczący z Robertem Kingiem. To
było coś, co chciała zobaczyć cała szkoła, a nie wielu miało okazję. Zauważyła,
że za Kingiem nie stoi Peter Warren, tylko jakiś inny chłopak. Peter Warren
miał w tym samym czasie walczyć na macie II z Maxem. Wątpiła, żeby Peter
wygrał.
- To jego brat – powiedział jej na
ucho Lucas. – Christian. Jest w piątej klasie.
Arthemis skinęła głową. Ten drugi nie wyglądał
jej na wojownika.
Arthemis poruszyła prawym barkiem. Tak
intensywnie ciskała w Ivonne zaklęciami, że aż go nadwerężyła. Opłaciło się,
dostała maksymalną liczbę punktów.
Zerknęła na Jamesa. Z zamkniętymi oczami
poruszał głową. Maksymalne skupienie.
- Na matę! – krzyknął sędzia.
James otworzył oczy. Zero emocji. Tylko czysta
koncentracja.
Wszedł na podwyższenie.
Arthemis spojrzała na Kinga. Ona była dla
niego płotką. Przynajmniej tak myślał. James był przeciwnikiem. Na pewno
Ślizgon uważał go za godnego siebie. I słusznie.
Gdy rozległ się gong, Arthemis wstrzymała
oddech.
To było… coś.
Robert King był sprytny, brutalny i potężny.
Znał silne zaklęcia i umiał je rzucać w odpowiednim momencie. Ale ktoś kto
oglądał ten pojedynek, wiedział od razu, że gwiazdą jest James. Jego swobodna,
płynność ruchu, sposób rzucania zaklęć, odruchowe ich blokowanie. Był tam gdzie
być powinien. Potrafił przewidzieć ruch Kinga zanim jeszcze ten go wykonał.
Arthemis nie miała co robić, więc po prostu
patrzyła i doszła do wniosku, że przy innych walkach James się ograniczał albo
po prostu nie wyjmował asów z rękawa.
Jednak zarówno na jego obliczu, jak i na
obliczu Roberta Kinga pojawiły się krople potu. Oddychali z trudem. Na pewno
mieli już sporo siniaków. Na twarzy James widniała krwawa pręga, tak jak na
szyi Roberta Kinga. Ale żaden z nich nie odpuścił.
Mogłaby na to patrzeć na pewno dłużej niż
dziesięć minut.
Zakończenie pojedynku też było widowiskowe, o
czym świadczył pisk obecnych przy nim dziewcząt. James rzucił zaklęcie pod
kątem. Odbiło się od ziemi, i gdy na twarzy Kinga pojawił się drwiący wyraz,
zaklęcie trafiło go w mostek. Stracił na jakiś czas oddech i wtedy rozległ się
gong.
Arthemis doświadczyła dziwnego uczucia
radości, triumfu i podniecenia. Fizycznego podniecenia.
Weszła na pierwsze dwa schodki podwyższenia,
gdy James z niego schodził. Pewny siebie uśmiech pojawił się na jego ustach.
- 20 do 16 dla Jamesa Pottera –
rozległ się głos Tylera Stokesa. – Było na co popatrzeć.
Po drugiej stronie podestu Robert King splunął
z wściekłością.
- Masz ochotę powiedzieć: mój facet?
– zapytał ją ze śmiechem James, ocierając wierzchem dłoni krew z rany na
twarzy.
- Jak nigdy.
Podszedł do niej bardzo blisko. Bardzo, bardzo
blisko.
Był spocony, rozgrzany i taki… gorący.
Nie wiedziała, co by się stało, gdyby Tyler
Stokes nie powiedział: Ursula Hint i Eliza Mors proszone na matę I. Bo już
wyciągała ręce w kierunku Jamesa.
Zamiast tego odwróciła się i wyszli za linki,
odprowadzani zazdrosnymi spojrzeniami dziewcząt.
James trzymał się blisko niej. Dosłownie nie
odstępował jej na krok, gdy szli zobaczyć jak Fred walczy z Gillian. Robił to
celowo. Wiedziała o tym.
Gdy byli
niedaleko maty II, stanął za nią i przeciągnął rękoma wzdłuż jej
ramiona.
- Przestań – powiedziała cicho.
- Ale co ja takiego robię? – zapytał
niewinnie. Doskonale wiedział co robi. Czasami, w niezwykłych momentach, czasami
w zupełnie nieodpowiednich, pojawiało się między nimi napięcie. – Wyjdźmy na
chwilę – zaproponował. - Wrócimy za dwadzieścia minut.
- Nie – odpowiedziała.
- Dziesięć minut – powiedział stanowczo
i pociągnął ją za sobą.
Wyszli z sali, odprowadzani zdziwionymi
spojrzeniami.
Świetny rozdział, dużo sie działo, doskonale opisy 😊
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, te wszystkie walki eliminacyjne są wspaniale przedstawione, robi się coraz bardziej niebezpiecznie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, walki eliminacyjne są wspaniale przedstawione przez ciebie, robi się tutaj coraz bardziej niebezpiecznie...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga