sobota, 27 stycznia 2018

Niemcy. Zadanie 3: Zamek Upiorów. (Rok VI, Rozdział 30)

Rose, Albus i pozostali mieli wrażenie, że wylądowali z powrotem na dziedzińcu w Hogwarcie, gdyż zamek nie wiele się różnił. Poza tym, że był bardziej zaniedbany, bardziej mroczny, miał mniej okien i był strasznie toporny. I im dłużej się na niego patrzyło, tym mniej przyjemne sprawiał wrażenie.
- Mamy tu spać? – zapytała z niedowierzaniem Rose.
- Duchów też się boisz? – zapytał drwiąco Malfoy, tuż obok jej ucha.
Podskoczyła zdziwiona, że z własnej woli znalazł się tak blisko. Jego chyba również zaskoczyła spontaniczna reakcja, bo oddalił się w stronę opiekunów bez słowa. Rose przez chwilę śledziła go wzrokiem, a potem stwierdziła, że obojętnie co mówi Arthemis, nikt nie może być tak porąbany.
 Nie miała jednak czasu, by rozwinąć tę złośliwą myśl, bo pojawili się organizatorzy. Tak, że dziedziniec cały już był zapchany przez ekipy innych kadr. Wprowadzono ich do ogromnego, mrocznego holu, gdzie na ścianach wisiały ponure pochodnie i jeszcze mroczniejsze obrazy. Gdy spojrzało się w stronę marmurowych nagich schodów, miało się wrażenie, że dwa górne korytarze różnią się od siebie diametralne. Jeden był normalny, jasny, jakby bardziej przestronny, a drugi był ciemną, ziejącą dziurą, z której czuć było, zatęchły, zimny powiew.
- Witajcie! – usłyszeli głos, idealnie pasujący do tego makabrycznego miejsca. Niski, męski, ponury. Jak głos grabarza. A człowiek, który nim władał wyglądał dokładnie jak grabarz. Bardzo ponury, trupioblady grabarz.
- Do cholery, co my tu robimy? – zapytała szeptem Rose, ze zgrozą rozglądając się po obleczonych w pajęczyny ścianach.
- Cicho, bo cię usłyszą – fuknął na nią Al.
- Kto? – zapytała przestraszona.
 Po jej drugiej stronie Malfoy parsknął śmiechem i widać było, że z całej siły powstrzymuje się od śmiechu.
 Rose uśmiechnęła się pod nosem. Może i śmiał się z niej, ale ważne, że się śmiał. To było takie niesamowicie niespotykane uczucie, słyszeć jego śmiech. Czasami myślała o tym, że James musiał czuć się tak samo, zanim Arthemis się otworzyła.
- Macie zaszczyt znaleźć się w murach zamku rodziny von Platzen. Ten zamek zwany również Rezydencją Duchów, będzie miejscem waszych następnych starć. Jestem rezydentem tej posiadłości od pokoleń, a nazywam się Gunter Gruber…
- Myślisz, że on też jest duchem? – zapytała szeptem Rose, Scorpiusa.
- Już raczej zombi – odpowiedział jej.
 Widocznie zawsze gdy mieli stworzyć drużynę, zapomniał o wszystkich pretensjach, jakie do niej miał.
- Helgo! – zawołał.
- No, oczywiście – powiedział drwiąco Albus. – Jeżeli już kobieta w takim zamku to musi być Helga.
 Helga oczywiście była osobą, która całkowicie zasłużyła na swoje imię. Pulchna, topornie zrobiona o szerokich ramionach, z włosami zaplecionymi w warkocze i oplecionymi dookoła głowy.
 Obok Guntera stanęła znana im już dobrze Beverly Vane. Dawno już nie widzieli głównego organizatora konkursu. Jakby się zapadł pod ziemię. Albo obserwował ich z ukrycia…
- Proszę o pozostanie na miejscu drużyny z konkurencji Zaklęć – powiedziała donośnym głosem, który zupełnie nie pasował do okoliczności i miejsca. – Zaraz zostaniecie wprowadzeni w dalsze szczegóły zadania, a Gunter udzieli wam niezbędnych informacji i zaprowadzi was do waszych komnat. Proszę abyście przeszli do sali kominkowej.
 Wszyscy zaniepokojeni patrzyli jak reszta zawodników odchodzi i skręca na piętrze w jasny korytarz. Oni tymczasem znaleźli się w Sali, która słusznie nazywała się kominkową, bo oprócz kominka nie było tu niczego. Ani jednego okna. Ale ściany były obwieszone z góry na dół starymi, ciemny, olejnymi portretami.
 Całe szczęście, że twarde zimne kamienne podłogi wyłożone były chociaż cienkim, przeżartym na wylot dywanem.
 Włosi dobrze wyczuwając, że zanosi się na dłuższą opowieść i czując się zupełnie swobodnie rozsiedli się na nim w najlepsze. Gdy koleś, którego Rose już znała z widzenia, rozłożył kurtkę i gestem wskazał jej miejsce obok siebie, uśmiechnęła się lekko, ale stanowczo pokręciła głową.
 Zamiast tego zrobiła dokładnie to samo co Scorpius. Usiadła na swojej torbie i zdjęła kurtkę, gdyż na kominku płonął przyjemny ogień.
- Widzę, że masz powodzenie – szepnął złośliwie Scorpius, zanim upiorny Gunter zaczął mówić.
- Szkoda, że nie odwzajemnione – odparła cicho, nie patrząc na niego.
 Gunter stanął pod jednym z największych i najstarszych portretów, na którym z wyniosłą miną patrzył na nich stary, brzydki człowiek, odziany jednak w najlepsze szaty.
- Siódmy hrabia von Platzen. Jorgen. Nie wychował się na zamku. Domostwo było wtedy we władaniu podstępnego barona, który nie chciał oddać pałacu twierdząc, że ojciec Jorgena jest mu winny pieniądze. Było to oczywiście oszustwem. Żaden von Platzen nie doprowadziłby do takiej sytuacji – powiedział groźniej, jakby nie dopuszczał do siebie, że ktoś może myśleć inaczej. – Ojciec Jorgena wymusił na nim Wieczystą Przysięgę, że odzyska zamek…
- Na własnym dziecku – szepnęła ze zgrozą Rose.
- Więc Jorgen odzyskał go, tak, żeby baron sam się wyniósł i nigdy nie powiedział ani słowa. Nigdy też nie powrócił, a zamek wrócił do von Platzenów.
- Za jaką cenę? – rozległ się chłodny głos.
Rose ze zdziwieniem spojrzała na Scorpiusa.
- Widzę, że młody pan, wie co mówi – westchnął Gunter, łamanym angielskim. – Tak. Wszystko ma swoją cenę. Jorgen sprowadził do zamku zjawy, złośliwe elfy i wszelkie inne niebezpieczne dusze – powiedział jakby wypluwał z siebie te słowa. – Miało być to rozwiązanie tymczasowe… Ale czary Jorgena, okazały się za słabe. On sam nie potrafił utrzymać w ryzach tego, co sprowadził do swojego domu. A do tego zawarł z duchami pakt, że jeżeli zajmą tylko wschodnie skrzydło i nigdy nie przekroczą progu reszty zamku, zostanie z nimi na zawsze. Wydał więc swoją duszę na potępienie, w zamian za dom dla swoich dzieci.
 Beverly Vane stanęła obok strasznego kamerdynera.
- Dziękuję. To wystarczy – powiedziała do niego. Potem zwróciła się do zawodników. – To wasze zadanie. Dostaniecie punktacje i wytyczne, dotyczące tego zadania. Ale już teraz mogę wam powiedzieć, że najpierw musicie się dowiedzieć, w jaki sposób Jorgen von Platzen ściągnął tu upiory. – Przez dłuższą chwilę milczała, a przez zawodników, przemknęły dreszcze niepokoju. – Możecie sobie niemal zapewnić zwycięstwo, jeżeli doprowadzicie zadanie do końca i oczyścicie zamek ze zjaw…
 Rose się zakrztusiła z wrażenie. Czy oni chcą ich wszystkich uśmiercić?! To powinna być działka Arthemis i Jamesa. To oni powinni prowadzić dochodzenie i bić się z duchami!
 Po twarzach obecnych było widać, że myślą podobnie. Jedynie Scorpius Malfoy miał minę pokerzysty. Jakby już planował co zrobi…
- Teraz zostaniecie zaprowadzeni do waszych pokoi. Wszystkie pozostałe reguły pozostają bez zmian. W każdej chwili możecie zrezygnować. Możecie przerwać w dowolnym momencie – przypomniała im spokojnie. – Możecie zaczynać. Zadanie kończy się za trzy dni. Wtedy podliczymy punkty… Miłej nocy.
Wszyscy wzięli swoje rzeczy i poczłapali za Gunterem w kierunku budzącej grozę klatki schodowej. A potem zrobił coś strasznego… Skręcił w ciemny prawy korytarz… Jedna z dziewcząt zaczęła gwałtownie protestować, w jakimś egzotycznym języku, jej drużynowa partnerka, powiedziała coś do niej łagodnie i uspokajająco, więc zamilkła.
Scorpius rzucił Rose zaniepokojone spojrzenie, jakby się spodziewał, że zrobi dokładnie to samo. Jej wyniosły wzrok powinien mu wywiercić dziurę w czole.  
 Poszła dalej za Gunterem. Scorpius niepostrzeżenie zbliżył się do niego.
- Czy jest gdzieś plan zamku?
- W bibliotece – Niemiec wskazał palcem ogromne dwuskrzydłowe drzwi na końcu bardzo długiego korytarza, od którego odchodziły jeszcze inne korytarze.
 Okazało się, że ten korytarz również jest oświetlony pochodniami, jak wszystkie inne. Z tym, że było ono przytłumione. Jakby światło nie chciało się narażać na gniew mieszkańców wschodniego skrzydła. Mrok, aż bił z miejsc, w których zalegały cienie.
 Ich przewodnik zatrzymał się przed jakimiś drzwiami.
- Od tego momentu na każdych drzwiach wisi identyfikator. Odnajdźcie swoje pokoje. Kolacja odbędzie się o siódmej.
 Gunter nie czekając i nie odpowiadając na żadne pytania odszedł. Nikt się jednak nie odezwał. W myśl przysłowia: nie wywołuj wilka z lasu.
 Rose nie bardzo się podobało, że szli coraz dalej, natomiast Scorpius był z tego raczej zadowolony. Dopóki nie dotarli do drzwi z ich nazwiskami. Rose w duchu dziękowała wszystkim świętym, za to, że nie mają osobnych pokoi. Umarłaby ze strachu.
 Oczywiście Scorpius był odmiennego zdania. To było niedopuszczalne, żeby spali w jednym pomieszczeniu!
- Czy musieliśmy dostać pokój na samym końcu?! – zapytała zirytowanym szeptem Rose.
- To blisko biblioteki – odpowiedział jej Scorpius, jakby to niwelowało, wszystkie jej zażalenia.
- Och, co za ulga – odparła ociekającym drwiną tonem. – Biblioteki to przecież najczęściej nawiedzane części starych zamczysk, przynajmniej nie będziemy musieli długo szukać.
- Cieszę się, że też dostrzegasz pozytywne strony tej sytuacji – odpowiedział jej spokojnie, wprowadzając ich do komnaty.
 I ponownie niemal nie parsknął śmiechem, gdy okazało się, że Rose patrzy na niego z iście morderczym spojrzeniem. Nie wiedział czemu, ale sama jej obecność, prowokowała go do nieuzasadnionego śmiechu.
 No, dobra… Jeżeli zacznie okłamywać siebie, nie zostanie już nikt z kim jest szczery. Wiedział dlaczego jej obecność tak na niego działa.
- Dobra, Weasley, to ja pójdę zobaczyć ten plan, a ty…
Trzasnęły drzwi, Rose stanęła przed nimi niczym cerber. A w jej brązowych oczach zapłonął czerwony płomień.
- Jeżeli wydaje ci się, że zostawisz mnie tu samą, to przemyśl to jeszcze raz – powiedziała groźnie, a jej słowa zawisły między nimi, jak zaklęcie.
- Ale… - zaczął, jednak wystarczyło, że podniosła do góry rękę, by zamilknął.
- Zostajemy tutaj RAZEM, albo idziemy RAZEM do biblioteki. To jest jedyny wybór jaki posiadasz – powiedziała głosem nie znoszącym sprzeciwu.
 Scorpius przez bardzo długą chwilę milczał. Była to powolna bitwa na siłę woli. I na upór. Scorpius z bardzo wielu powodów nie chciał, żeby mu towarzyszyła. Mogła się czegoś przestraszyć i zacząć wrzeszczeć. Na przykład. Nie mówiąc już o tym, że nic nie powinno go rozpraszać. Szczególnie jakaś rudowłosa baba! Nagle jednak okazało się, że jest o wiele więcej powodów, żeby nie zostawiać jej samej. Ten zamek był naprawdę nawiedzony, a gdyby jej się coś stało, jej kuzyni obdarliby go ze skóry i nabili na pal.
 Rose postanowiła, że nie puści go samego, chociażby miał ją wyzywać całą drogę. W tym upiornym zamku mogło się stać zbyt wiele złych rzeczy. Otrząsnęła się z zamyślenia, gdy usłyszała:
- Ubierz spodnie i jakieś ciche buty i na Merlina nie piszcz, gdy coś usłyszysz!
 Rose skinęła głową i podeszła do jednego z dwóch ogromnych łóżek. Do tego, które tutaj nie pasowało – jakby zostało wniesione, w pośpiechu ( i zapewne tak było).
 Zresztą wszystko w tym pokoju było ciemne i ponure.. Grube kotary nie dopuszczały światła słonecznego, a świeczniki były przytłumione jakąś mroczną aurą.
 Łazienka też nie zachęcała do korzystania. Zamiast kranu nad wanną, była jakaś starodawna pompka. Ale przynajmniej sami nie musieli nosić wody…
 Wszystko tutaj było obrazem nędzy i rozpaczy. Jakby duchy chciały bez słów przekazać, że to jest ich terytorium. Takie pozawerbalne ostrzeżenie…
 Rose ani na chwilę nie chciała zostać sama. Za nic na świecie… Nie dopóki nie upewni się, że te duchy nie chcą jej zabić, zjeść, czy co one tam robią z ludźmi. Duchy w Hogwarcie były przyjazne, no ale one nie zostały wezwane, żeby w wymyślny sposób wypędzić jakiegoś spasionego szlachcica.
 Pozbywając się wszelkich skrupułów na rzecz podejrzliwego lęku, zanim Scorpius zdążył zaprotestować, zdjęła spódnicę, a na jej miejsce wciągnęła jeansy.
 Scorpius odsłonił zasłony, przez które wlało się mdłe listopadowe światło, ale zanim zdążył zrobić dwa kroki od okna, kotary natychmiast ze skrzypieniem się zasunęły.
 Rose zawiązując adidasy, zamarła. A po chwili ostrożnie wstała, rozglądając się po ścianach.
 Scorpius równie czujnie badał zakamarki komnaty.
- Nie lubisz słońca – powiedział cicho. – Rozumiem… Nie odsłonię ich więcej – obiecał.
Rose zobaczyła, jak włosy Scorpiusa unoszą się niby w delikatnej pieszczocie i dostrzegła jego zdziwioną minę. Dotknął palcami ust i ostrożnie zrobił krok do tyłu. Rose podeszła bliżej niego, a wtedy została gwałtownie odepchnięta. Upadła na ziemię.
- Nie rób tego! – powiedział ostro Scorpius i podszedł do Rose, żeby pomóc jej wstać.
Wtedy to on został odepchnięty, a Rose poczuła jak coś ją delikatnie podnosi. Spojrzeli na siebie przerażeni, a wtedy wazon z kominka został gwałtownie roztrzaskany o przeciwległą ścianę. Zasłony poruszyły się jak poderwane wiatrem, a potem nagle stara szafa się otworzyła i na ich oczach jedna z pięknych, staromodnych sukni zaczęła się rozdzierać z furią.
 Scorpius niepostrzeżenie podsunął się do Rose.
- To wygląda jak kłótnia kochanków – szepnęła Rose.
- I to zazdrosnych – dodał Scorpius. – Lepiej ich zostawmy. Jesteś gotowa?
 Pokiwała głową i powoli zaczęli się przesuwać w stronę drzwi. Przerazili się gdy zaskrzypiały drzwi, ale kłócące się zjawy raczej były zbyt zajęte, żeby zawracać sobie głowę dwójką nieistotnych ludzi. Rose wyszła pierwsza, ale zdążyła usłyszeć jak Scorpius mówi:
- To wy to załatwcie między sobą, a my wrócimy później…
 Parsknęła przestraszonym śmiechem.
 Scorpius zamknął za sobą drzwi, zza których nic nie było słychać, chociaż wiedzieli, że nie wątpliwie coś tam się dzieje.
- Zmieniamy pokój – zapowiedziała natychmiast Rose.
- Bo myślisz, że w innych jest inaczej? – prychnął i jakby na potwierdzenie jego słów, w jednej z komnat rozległy się rozdzierające dziewczęce wrzaski, a po nich rechotliwe, przyprawiający o gęsią skórkę śmiech. – Nasze przynajmniej nie gadają – zauważył w poczuciu wisielczego humoru.
- Widzę, że przebywanie z duchami nie sprawia ci problemu – zauważyła cierpko.
- Dziwię się, że tobie przeszkadza – odpowiedział. – Nie widziałem dotychczas, żebyś podskakiwała na widok Prawie Bezgłowego Nicka.
- Bo to przyjazny duch. I do tego nigdy nie widziałam, żeby kogoś podniósł, lub pocałował – dodała kąśliwie, zerkając na niego z boku.
- Nie pocałowała mnie – powiedział obronnym tonem. – Ale masz rację, że to nietypowe, żeby poczuć w taki sposób dotknięcie ducha. To muszą być zmory, mary i zjawy – stwierdził z namysłem.
- A skoro mogą nas dotknąć, mogą nam też zrobić krzywdę – zauważyła Rose.
- Nasze raczej kłócą się ze sobą. Dopóki im się nie narazimy, to będziemy mieli spokój – powiedział spokojnie, a potem nacisnął klamkę od ogromnych ciągnących się od podłogi do sufitu, dębowych drzwi.
  Otworzyły się bez żadnego dźwięku. Jakby były często używane. Pokój pogrążony był w ciemnościach tak, że nie widać było żadnych kształtów. Jedynie mrok.
 Zapalili różdżki i odnaleźli w ich świetle lampę naftową oraz kilka świeczników. Zamknęli za sobą drzwi i zostali sam na sam z ogromną, wypełnioną regałami od góry do dołu, z ogromnymi kanapami, które kiedyś zapewne zachęcały do czytania i z książkami, którymi widocznie nikt nie chciał, bo tylko one pozostały. Był to smutny obraz. Biblioteka, która dawniej musiała być dumą rodziny, opustoszała i zapomniana. Ograbiona ze swoich skarbów.
- Jestem ciekawa, gdzie teraz mieszka rodzina von Platzenów – powiedziała Rose.
- Zapewne w jakiejś drogiej rezydencji. Po, co mieli sobie zawracać głowę, cudem architektury i pomnikiem historii – odparł cierpko Malfoy.
 Zerknęła zdziwiona jego rozzłoszczonym tonem. Ale nie miała możliwości rozważania tego, bo przedarł się przez pogryzione przez mole kanapy, poprzewracana fotele i doszedł do jednej ze ścian, na której był oprawiony w kunsztowną ramę, plan zamku.
- Sprawdź, czy można go skopiować, a ja się rozejrzę. Żeby nic nas nie zaskoczyło… - polecił.
 Podczas, gdy on obszukiwał bibliotekę, tak, by kątem oka cały czas ją widzieć, Rose na różne sposoby próbowała skopiować plan zamku. Jednak nic nie skutkowało.
- Jest zabezpieczony – powiedziała, a echo poniosło jej głos. – Nie dam rady go skopiować. Pewnie trzeba by było zneutralizować zaklęcie ochronne na ramię, wyjąć go z niej i dopiero wtedy, może byśmy otrzymali kopie.
- Za dużo roboty. Już do ciebie schodzę – powiedział Scorpius, wychylając się z barierki na antresoli. Nie kwestionował jej słów, nie zaproponował, że zaraz to sprawdzi, lub coś wymyśli. Po prostu przyjął do wiadomości, że nie da się zrobić kopii skoro Rose nie dała rady.
 Podszedł do planu zamku i uważnie przez dłuższą chwilę mu się przypatrywał. Jego oczy błądziły od jednej krawędzi do drugiej, jakby chciał się nauczyć każdej kreski rysunku na pamięć.
- Poszukaj wszystkiego, co wyda ci się przydatne – powiedział do Rose. – Zobacz, czy niema jakiś listów, zapisków, starych pamiętników, jakiś ozdób, czy pamiątek. Obojętnie co to będzie, jeżeli wyda ci się przydatne przynieś to.
 Rose skinęła szybko głową i odwróciła się.
- Weasley… - zatrzymał ją. Zerknęła na niego przez ramię. – Chodź tak, żebym był w zasięgu twojego wzroku i głosu. – Uśmiechnęła się lekko, ale spochmurniała, gdy dodał: - I pośpiesz się. Zanim inni zechcą, żebyśmy podzielili się z nimi odkryciami…
 Rose odeszła i zaczęła metodycznie i dokładnie przeglądać wszystkie meble, książki i półki. Tymczasem Scorpius rozejrzał się ukradkiem, czy jest czymś zajęta, a potem wyjął z kieszeni szaty potrzebne narzędzia i zaczął kopiować plan zamku.
 Rose uważała, że cokolwiek tutaj jest, jest to dla nich totalnie bezużyteczne. Chociaż stare księgi z zaklęciami, zapewne stanowiły jakąś wartość. Ale w sprawie duchów, nie wnosiły niczego nowego. Nie miała pojęcia, czy ten stary łach pod dezelowaną kanapą coś znaczył. Nie była Arthemis, na Merlina, żeby rzeczy opowiadały jej swoje historie… Jednak nie skarżyła się. Każde zadanie prowadziło do jakiegoś rozwiązania. A w końcu jej cierpliwość została nagrodzona. W komodzie sekretarzyka, znalazła pokaźną księgę. Była tak ciężka, że z trudem ją uniosła. Czemu nikt jej stąd nie zabrał? I czemu nie stała na półkach razem z pozostałymi starociami?
 Rose nachyliła się i zdmuchnęła grubą warstwę kurzu. Otoczył ją tuman pyłu. Zaczęła kaszleć i kichać, ale w końcu przejrzała na oczy i zdołała przeczytać tytuł książki.
 Uśmiechnęła się triumfalnie.
„Księga Gości”.
 Otworzyła ją i ostrożnie rozdzieliła kartki. Były to typowe wpisy. Z datą i kilkoma słowami, na temat przebywania w Rezydencji Duchów. Księga na pewno nie była tak stara jak sam zamek. Już raczej została założona przez Jorgena von Platzena. Zapewne kiedyś leżała na ładnym, ozdobnym stoliczku przy oknie w cudownej bibliotece, żeby goście chętnie się wpisywali.
 Czytając pierwsze wpisy, ruszyła w stronę Scorpiusa. Jej wzrok przykuty do książki, co chwilę powodował wpadnięcie na jakieś stare krzesło, sztapler pogryzionych książek, czy popsuty stoliczek. Krzywiła się, gdy jej kolana, czy piszczel trafiły na drewnianą przeszkodę, ale poza tym nie podniosła wzroku, ponad trudne do odczytania niemieckie napisy. Po prostu cudownie! Dobrze, że zawsze była przygotowana na takie okoliczności i miała w swojej torbie słownik. No, przecież nie pojechałaby do obcego kraju niezabezpieczona, prawda?! Była córką Hermiony Granger!
 Jedyne co potrafiła odczytać to nazwiska. Gdy odcyfrowywała właśnie jedno z nich, podeszła bliżej do planu zamku, przed którym na podłodze siedział Scorpius. Otwierała już usta, żeby poinformować go o swoim znalezisku, ale gdy podniosła wzrok, wszelkie słowa zamarły jej na ustach, a myśli po prostu uciekły z głowy.  
 Poczuła, że ma wilgotne usta, a serce chciało się wyrwać z piersi i spocząć u jego stóp. I to wszystko tylko dlatego, że blond grzywka opadała mu na oczy, skupione oczy, które zerkały co chwilę na plan zamku, a jego ręce trzymając w ręku drobny czarny węgielek szybko szkicowały dokładną jego kopię. Usta miał wpół otwarte, a otoczenie dla niego nie istniało. Jego ręce poruszały się tak szybko i pewnie, jakby nigdy w życiu niczego innego nie robił. Każda kreska, była dokładnie w miejscu, w którym miała się znaleźć. Jego długie palce niemal pieściły rysunek.
 Rose mogłaby stać i godzinami na niego patrzeć. Przycisnęła do piersi wielki tom, jakby za pomocą uścisku, chciała zmusić serce do pozostania na miejscu.
 Scorpius postawił ostatnią kreskę i wypuścił ze świstem powietrze. No, skończone!, pomyślał zadowolony z siebie. Przyglądał się dokładnie, czy aby czegoś nie pomylił, a potem zwinął kartkę, na której szkicował i krzyknął:
- Weasley?!
- Tutaj jestem – odezwała się szeptem Rose.
Nawet z tej odległości widziała, jak jego źrenice gwałtownie się rozszerzają. Zacisnął dłoń na pergaminie, jakby chciał go zgnieść.
- Nie rób tego – powiedziała nadal cicho. – Przyda nam się…
Udało jej się opanować, tak, że już nie miała ochoty, rzucić mu się w ramiona. Powoli do niego podeszła i wyjęła mu z dłoni kopie mapy zamku.
- Jeżeli komuś o tym powiesz…
- Nie powiem – powiedziała, zanim dokończył. Przez chwilę ich spojrzenia się spotkały, ale dziewczyna szybko odwróciła wzrok. Schowała do kieszeni spodni jego rysunek i odwróciła się, jakby gdyby nigdy nic, chociaż wiele ją to kosztowało. Ale zadanie jest zadaniem. To nie było miejsce na tego typu sytuacje. – Znalazłam książkę – rzekła w końcu, żeby przerwać ciężko ciszę. – Potrzebny mi jest jeszcze tylko słownik – ruszyła w kierunku drzwi, nacisnęła klamkę i odwróciła głowę w jego stronę. – Nie wejdę sama do tego upiornego pokoju, wiec rusz tyłek… - powiedziała łagodnie.
 Przez cały czas milczał. Jakby czekał, aż zacznie się śmiać, podczas gdy ona, była skłonna raczej do płaczu, bo coś ją tak gwałtownie ściskało w sercu.
 W końcu jednak Scorpius poszedł za nią, ale widać było, że jest zdezorientowany i rozgniewany. Nic jednak nie mogła na to poradzić. Cokolwiek by zrobiła, byłoby jeszcze gorzej.
 Ostrożnie uchyliła drzwi ich zamkowej komnaty. Sprawdziła, czy nic nie poleci w jej stronę, ale pokój był jak niezamieszkany. Chociaż wiedziała, że w tej ciemnicy niczego nie zobaczy, rozglądała się dokoła. Pomimo tego, że widziała, jak waza roztrzaskała się o podłogę, teraz stała nienaruszona na kominku. Cały pokój był zresztą nienaruszony.
 Scorpius był bardziej rozważny, bo zapalił różdżkę, a potem pozapalał świeczniki, aż w pokoju zrobiło się jasno. Nie odzywał się jednak do niej.
 I dobrze. Skoro chce być obrażony, to proszę bardzo!, pomyślała zirytowana Rose.
 Usiadła na fotelu, ale natychmiast podskoczyła, gdyż poczuła, jakby siadała na czyichś kolanach.
- Och, dajcie mi spokój! – krzyknęła sfrustrowana.
Scorpius spojrzał na nią jak na wariatkę, a w powietrzu rozległ się przyjemny, perlisty damski śmiech. A raczej echo śmiechu. Dawno przebrzmiała melodia, która pozostawiła po sobie magiczny ślad. – Miło mi, że cię rozbawiłam – burknęła cicho Rose, a potem została popchnięta, na fotel, na który przed chwilą chciała usiąść. – Jestem ciekawa, czy znajdę cię w tej książce… - mruknęła. – Chociaż wątpię, jeżeli zostałaś tu ściągnięta, razem z resztą…
 Rozłożyła opasły tom na kolanach, w mdłym świetle świecy. Potem machnęła różdżką i przywołała do siebie słownik, prosto ze swojej podręcznej torebki. Po prostu sfrunął jej w ręce.
 Wtedy Księga Gości zaczęła wariować. Jej kartki fruwały, jakby ktoś je w furii przeglądał. Rose podniosła ręce w obronnym geście, ale w końcu wszystko się uspokoiło.
 Scorpius ze zmarszczoną miną, kręcąc z niedowierzaniem głową, podszedł bliżej i usiadł naprzeciwko.
- Jesteście raczej przyjaźnie nastawieni, co? – rzucił w przestrzeń. Rose niemal się roześmiała, gdy zobaczyła, jak niewidzialna dłoń czochra mu włosy. Była to raczej oczywista odpowiedź. – Ilu was jest?
 W powietrzu rozległy się trzy uderzenia stojącego w korytarzu zegara. Pomimo tego, że było w pół do siódmej.
- Troje? – Rose rozejrzała się. – A gdzie jest trzeci?
Książka na jej kolanach uniosła się i opadła.
- W bibliotece? – Scorpius nie czekał na potwierdzenie. – Nikogo tam przecież nie spotkaliśmy…
Książka jeszcze raz zatrzepotała kartkami, więc Rose skupiła się na otwartych stronach. Najpierw zerknęła na podpis, pod wyraźnie kobiecym pismem.
- Matilde. Lipiec 1825 roku. – Rose westchnęła ciężko i zabrała się do trudnego i żmudnego tłumaczenia. Linijka po linijce odszyfrowywała tekst. Było zwyczajne podziękowanie za zaproszenie i pochwała, cudownego miejsca.
- Ja i Andreas chcielibyśmy tu zostać na zawsze… - Rose przeczytała ostatnią linijkę. – Chyba wam się to udało, prawda? – spojrzała w przestrzeń.
 Poczuła delikatne dotknięcie na głowie. Jakby prośbę o pomoc.
- Jeżeli byliście tu gośćmi – zaczął Scorpius, - to nie mogliście zostać przywołani. A to znaczy, że upiory były tu już za waszych czasów… W jaki sposób zostaliście duchami? Baliście się przejść na drugą stronę?
 Książka uniosła się z kolan Rose i została ułożona na stoliczku.
- Napisałaś, że chcieliście tu zostać. Chyba ktoś potraktował to dosłownie…
- Kto? – dopytywał się Scorpius, ze skupienie wpatrując się w Rose. – Kto tu rządzi? Kto rządzi duchami? Kogo ściągnął tutaj Jorgen?
- Myślę, że są to pytania, na które musimy odpowiedzieć przede wszystkim, jeżeli chcemy wypełnić to zadanie – mruknęła Rose. – Dobrze, że chociaż trafiliśmy na miłych rezydentów. Strach pomyśleć, co się dzieje w innych pokojach… - oczekiwał, że zachichocze nerwowo, jednak mówiła całkiem spokojnym tonem. Chyba poczuła się lepiej na myśl o przyjaznych duchach. – Chyba teraz powinniśmy się zająć twoim planem – powiedziała, po dłuższej chwili myślenia i z niezadowoleniem zauważyła, że Scorpius znowu spochmurniał, patrząc, jak wyjmuje z kieszeni jeansów zwitek pergaminu. – Nie jestem zbyt dobra w mapach…
 Sapnął sfrustrowany i wyjął jej kartkę, a Rose pomyślała, że ma ciężkie życie. Trudno jest być zakochaną w kimś, kto cię ledwo toleruje.
- Jezu, zachowujesz się jak dziecko, któremu odkryto sekretną kolekcją robali – powiedziała zirytowana. – Zacznij się zachowywać stosownie do swojego wieku!
- I to mówi mi osoba, która piszczała jak mała dziewczynka, gdy miała wejść do tego pokoju? – prychnął ponad mapą.
 Już otwierała usta, by mu się odgryźć, gdy została popchnięta przez ogromne męskie dłonie.
- Andreas! – krzyknęła oburzona.
 Nie zauważyła, że Scorpius podobnie jak ona został potrącony. Dopiero gdy znalazła się na podłodze w jego ramionach, usłyszała znowu ten eteryczny, oddalony śmiech z przeszłości.
- Matilde to nie było śmieszne! – krzyknął Scorpius.
Ani Rose, ani Scorpius nie zauważyli, że zaczęli traktować duchy jak współlokatorów. Dopóki były przyjazne nie musieli się ich obawiać.
 Nagle jednak śmiech ducha, został ucięty jak batem. Kartka z ręki Scorpiusa została wyrwana w porywie gwałtownego wiatru. Księga Gości ze stolika uniosła się do sufitu i znikła. A po chwili zrobiło się cicho, jak makiem zasiał.
 Wtedy żyrandol spadł na ziemię. Świeczki roztrzaskały się w drobny mak i zgasły. Wszystkie świeczniki nagle przestały dawać światło. Pozostała tylko jedna, jedyna świeczka, której drżący płomień, był jak ostatni bastion nadziei.
 Scorpius chciał wstać, żeby uwolnić ją od swojego ciężaru, ale został przygnieciony z powrotem do ziemi. A ściślej mówiąc do Rose.
- Co jest?! – warknął.
- Ciii… - szepnęła Rose, wpatrując się z przerażeniem w sufit.
 Nie musiał na nią spoglądać, żeby to wiedzieć. Zaczęła drżeć, a jej ręce błądziły w poszukiwaniu różdżki.
 Z sufitu spłynął czarny dym. Niby wstążki czarnego atłasu. Ukształtowały się w wysokiego, zabójczo przystojnego mężczyznę. Było w nim coś takiego, przez co Rose niemal uderzyła w krzyk. Miał czerwony blask w oczach i Rose mogła przysiąc, że gdyby otworzył usta jego język przypominał by język węża.
- Dotarłem w końcu i do tych drzwi – powiedział spokojnie, wręcz słodko, ale każde jego słowo Rose traktowała, jak groźbę. – No, więc kogo mamy tutaj? Zalęknione dziewczęta, czy chłopców, których należy nauczyć moresu?
 Jego wzrok błądził po pokoju, w poszukiwaniu i w końcu znalazł. Uśmiechnął się obleśnie. Jak dziecko, które już się cieszy na myśl o tym, że zaraz wyrwie musze skrzydełka.
- On i ona… och, cóż za doskonałe zestawienie. Już dawno nie spotkałem żadnej pary… - zachichotał. – Tyle pokus. Tyle żądz was czeka… Osobiście wam je zapewnię. Rzadko miewam okazję, by… zaraz… tak, to musiało być chyba… - Jego wzrok zapłonął tak gwałtownie, że Rose aż wciągnęła ze świstem powietrze. Scorpius wpatrywał się w jej bladą jak marmur skórę i pociemniałe ze strachu oczy. Ale nie drgnęła. Tylko jej usta poruszały się bezgłośnie, jakby odmawiały modlitwę. Scorpius jednak wiedział, że to zaklęcie. Czuł jego delikatną moc.
 Ich nowy gość, zmienił się w wir, zanim Scorpius zdążył zmienić pozycję. Wylądował na ścianie, przytrzymywany jakimiś niewidzialnymi więzami i poczuł, że zaczyna brakować mu tchu.
- ZNOWU?! – ryknął. –ŚMIECIE MI SIĘ SPRZECIWIAĆ PO RAZ KOLEJNY?!  - Z furią machnął ręką. – NIE WYSTARCZYŁO, ŻE ODEBRAŁEM WAM SŁOWA!? CHCECIE JESZCZE BYM ODEBRAŁ WAM POSTACI?! CHCECIE SIĘ STAĆ CIENIAMI, JAK INNI?! NIE IGRAJCIE ZE MNĄ! BO SPOTKA WAS COŚ GORSZEGO NIŻ ŚMIERĆ!!
 Wykonał gest jakby, chciał objąć cały pokój i wypchnął ręce do przodu. Rozległ się ogłuszający trzask, a szafa nagle runęła. Scorpius odpadł od ściany.
 Rose z trudem dźwignęła się najpierw na kolana, a potem na nogi. Spojrzała w kierunku zdezelowanej szafy i wciągnęła głośno powietrze.
 Białe niczym dym, prawie przezroczyste postaci, widziała teraz jak na dłoni. Kobieta klęczała przy mężczyźnie, który wyglądał jak w tym momencie, nie jak wizerunek człowieka, ale szkieletu. Z trudem oddychał. A gałki oczne wpatrywały się w kobietę-ducha z rozpaczą. Delikatnie dotykała jego włosów i twarzy. A małe srebrne koraliczki staczały się po jej policzkach.
- Matilde… - szepnęła ze zdziwieniem Rose.
Kobieta objęła mężczyznę i w tym samym momencie, z szafy wyfrunęła ich książka, a z pomiędzy jej stron wystawała zarysowana kartka. Nagłe pojawienie się przedmiotów sprawiło, że nie zauważyli, że duchy odchodzą. Jedynie biały, przezroczysty tren staromodnej sukni, znikał jeszcze w suficie.
- Co tu się do cholery dzieje!? – powiedział Malfoy.
 Bezradnie pokręciła głową na znak, że nie ma pojęcia.
- Jakiego zaklęcia, używałaś? – zapytał, gdy oszołomiona i milcząca, zaczęła zbierać świeczki z podłogi i z powrotem układać je w świecznikach.
 Rose wyglądała na oszołomioną. Nie odpowiedziała za pierwszym razem, ani gdy zawołał ją po raz drugi. Podszedł do niej, złapał ją za ramiona i potrząsnął nią.
Zamrugała kilka razy.
- Alarmującego – odpowiedziała odruchowo. – Chce wiedzieć, kiedy się zbliża.
- Bardzo dobrze – pochwalił ją. – A teraz uspokój się…
- Jestem spokojna – powiedziała drżąco.
- Właśnie widzę – powiedział, ale jedynie drobna ironia zabrzmiała w jego głosie. Nie zauważył, że jego dłonie już nie ściskając boleśnie jej ramion, tylko delikatnie je pocierają. Jakby chciały rozgrzać zziębniętą skórę. W blasku jednej świecy, prawie nie widział jej twarzy. Tylko oczy błyszczały, jak wielkie brązowe koraliki.
- To coś… - powiedziała, jakby chciała usprawiedliwić swoją reakcję, - uszkodziło ducha… Jak można uszkodzić, czegoś czego nie ma… Co istnieje na tym świcie, jedynie jako… - szukała odpowiedniego słowa - dym! Jak może mieć nad nimi władzę?!
- Jeszcze nie wiem… - powiedział. – Ale się dowiem.
 Z takiej odległości widział doskonale, że pogrążyła się w myślach. Potem jej wzrok spoczął na nim i jakby odetchnęła.
- Dobrze, że nie jestem tu sama – westchnęła.
Scorpius nagle zdał sobie sprawę, co robią jego dłonie i natychmiast je opuścił. Odwrócił się, żeby pozapalać świeczki, a tak naprawdę, nie chciał, żeby zobaczyła jego reakcje.
- Myślałem, że Gryfoni słyną z brawury i odwagi – powiedział kpiąco.
- Gdybym nie była odważna, byłabym już tysiąc mil stąd w domu w Londynie. Również gdybym było rozsądna to byłaby właściwa reakcja. Ja natomiast siedzę w zamczysku, w którym straszy coś, czego boją się nawet duchy… - odparła chłodno.
- Im szybciej dowiemy się, czy da się rozwiązać to zadanie, tym szybciej się stąd wydostaniemy.
- Więc co my tu jeszcze robimy? Trzeba się zabrać za ten plan… Bo Księga Gości raczej nic więcej przydatnego nam nie powie... – stwierdziła Rose i poszła po Mapę Zamku. Gdy ją wyjmowała pieszczotliwie pogładziła okładkę księgi. – Oni próbowali nas chronić…
- Wiem.
- Mam nadzieję, że nic im nie będzie – mruknęła, a potem z zawziętą miną, odwróciła się. – Bierzmy się do roboty.
 Scorpius wojowniczo skinął głową.
 I właśnie wtedy gdzieś wewnątrz pokoju, rozdzwoniły się dzwoneczki. Rose podskoczyła, a potem zachichotała nerwowo.
- To wezwanie na kolacje – stwierdził Scorpius. – Chyba będziemy musieli odłożyć na później nasze plany…
- Nie twierdzę, że jakoś strasznie mnie to martwi – powiedziała Rose, kierując się do drzwi.
- Musimy mieć uszy i oczy szeroko otwarte. Szczególnie przy lokaju…
Rose skinieniem głowy zgodziła się z nim. Pomimo wszystko dobrze się czuła podczas wyjazdu na olimpiadę. Były to wyczerpujące psychicznie, ale jednocześnie, tylko wtedy Scorpius traktował ją, jak sojusznika.
 A to było wiele warte…


  
- Rose! – Albus pomachał jej zza stołu. Obok niego siedziała Maria i jej hiszpańscy przyjaciele. Rose raczej niechętnie myślała teraz o ich towarzystwie. Wolałaby porozmawiać z Albusem spokojnie.
- Idź – usłyszała cichy głos. – Jeżeli się rozdzielimy, możemy się więcej dowiedzieć.
Westchnęła i ruszyła w stronę kuzyna.
 Maria powiedziała, coś po hiszpańsku, a jej koledzy roześmieli się głośno. Rose miała nieprzyjemne wrażenie, że mówili o niej. Ale nie wiele ją to interesowało. I tak postanowiła nic przy nich nie mówić. Nawet Albusowi. Wszystko, czego razem ze Scorpiusem się dowiedzieli, powinno pozostać między nimi… i duchami.
 Usiadła naprzeciwko Albusa. Hiszpan, koło którego siedziała, wskazał na siebie i powiedział:
- Diego.
Ten po drugiej stronie, uczynił to samo:
- Ramon.
Zaczęli coś do niej mówić. Pokręciła głową na znak, że nic nie rozumie.
Albus poklepał ją porozumiewawczo po dłoni.
- Nie martw się, ja też ich nie rozumiem. Maria, jest naszym tłumaczem.
Maria przez chwilę milczała, jakby szukając odpowiednich słów.
- Oni… pytają się… tobie… jakiego macie ducha…
- Daj spokój… to brednie – Albus machnął lekceważąco ręką. – W Hogwarcie są duchy i nic nikomu jeszcze nie zrobiły.
- Nie TAKIE duchy – powiedziała cicho Rose i zabrała się do jedzenia, chociaż specjalnie nie miała apetytu.
 Albus spojrzał na nią przelotnie, ale pokręciła nieznacznie głową, na znak, że i tak nie chce o tym mówić.
- Serio jest tak niebezpiecznie? – zapytał tylko.
- Powiedzmy, że jest to bardziej zadanie dla gladiatorów – odpowiedziała.
Albus przypatrywał jej się z niepokojem. Jeżeli twierdziła, że jest to bardziej zadanie dla Arthemis i Jamesa, to naprawdę musiało się dziać coś we wschodnim skrzydle. Jego pokój był wystawną komnatą, w której zmieściłoby się całe jego dormitorium. Myśl o pięciu łóżkach z kolumienkami, nasunęła mu z kolei inne skojarzenie i zmarszczył brwi.
- Ale chyba nie jesteś w jednym pokoju z Malfoyem? – podejrzliwy ton jego głosu, mówił wszystko.
 Rose spojrzała na niego czystym, otwartym wzrokiem. Przypomniała sobie, jak Scorpius jej pilnował w bibliotece, jak próbował ją uspokoić po spotkaniu z upiorem, chociaż sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Odpowiedziała Albusowi spokojnie:
- Owszem, mamy pokój razem.
 Jakaś wewnętrzna wdzięczność pobrzmiewająca w głosie Rose, powstrzymała Albusa przed wyrażeniem swojego niezadowolenia. A poza tym, jeżeli te wszystkie upiory i duchy były rzeczywiście takie niebezpieczne, może i lepiej, że Rose nie była sama. Nawet jeżeli jej towarzyszem miał być Malfoy.
 Albus się zamyślił. Wszyscy zawsze mu mówili, że był rozgarnięty, rozsądny i bystry. Słyszał to od dziecka. Ale w tej chwili, gdyby ktoś go zapytał, skąd się bierze jego niechęć do Scorpiusa Malfoya, nie potrafiłby udzielić, ani jednej sensownej odpowiedzi. A jedyne co mu się nasuwało było: Bo tak!
 Stwierdził, że jest to kwestia do przemyślenia. Szczególnie, że jak zauważył jego brat, nie był jakoś specjalnie negatywnie nastawiony do Ślizgona. Ich relacje opierały się na tolerancji i wzajemnych złośliwościach. Może był to wpływ Arthemis?
 Z zamyślenia wyrwał go głos Marii. Och, ależ ona ma śliczny głos. Taki mocny i niski. Pytała go właśnie o to, czy Rose jest jego siostrą…
 Zamrugał i się rozejrzał. Rose już nie było przy stoliku. Nawet nie zauważył, kiedy odeszła. Przeszukał wzrokiem salę. Ale Malfoya również nigdzie nie było.

- Jest moją kuzynką, ale praktycznie wychowywaliśmy się razem, więc… - odpowiedział Marii, ale był jakby odległy. Szkoda, że nie ma tutaj Arthemis i Jamesa, pomyślał. Ale skoro zadanie Rose i Scorpiusa już się zaczęło, to raczej nic by nie mogli zrobić. Mimo wszystko… dobrze by było ich mieć na miejscu… Tak na wszelki wypadek. 

2 komentarze:

  1. Kolejne niebezpieczne zadanie, ale jestem pewna ze sobie z nim poradza. Uwielbiam ta dwojke bohaterow, a ich interakcjie sa na wage zlota ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    fantastycznie, co za upiorny zamek, ale Rose i Scorpius chociaż trafili na miłe duchy, och Scorpius z takim ukrytym talentem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń