Rose wyszła z kolacji bez słowa, gdyż
świegoczące hiszpańskie słowa, spowodowały ból głowy. Jakby nagle znalazła się
na obcej planecie…
Gdy wchodziła po szerokich schodach dogonił ją
Scorpius i od razu agresywnie zaczął:
- Nie powinnaś chodzić sama!
- Sądzę, że dopóki nie wejdę do
wschodniego skrzydła, nic mi nie będzie – odpowiedziała spokojnie. Od spotkania
z upiorem jej spokój był niezachwiany. Skoro mieli coś do zrobienia, to powinni
to zrobić…
- Pomimo wszystko…
Dotknęła wierzchu jego dłoni.
- Dziękuję, że się o mnie martwisz.
Miałam zamiar poczekać na ciebie u szczytu schodów.
- Nie martwię się! – zaprzeczył
szybko, jakby sama myśl była dla niego śmieszna. - Po prostu…
Uśmiechnęła się delikatnie.
- Przestań się zgrywać – rzuciła
wesoło, a on zupełnie zgłupiał. – Jesteśmy za siebie odpowiedzialni. – Wyjęła z
kieszeni mapę zamczyska i podała mu ją. – Prowadź.
Bez słowa, ale za to z wiele mówiącym
spojrzeniem, wziął od niej mapę i zaczął jej się przyglądać.
- Musimy iść do naszego pokoju –
powiedział po chwili.
Skinęła ulegle głową i poszła za nim, chociaż
wiedziała, że tę bitwę wygrała ona. Po drodze miała wrażenie, że chłopak jest
czymś mocno pochłonięty.
Gdy znaleźli się w komnacie Scorpius rozpalił
wszystkie świece i kominek, tak, że w pokoju zrobiło się niezwykle jasno.
Połamane sprzęty tym razem nie wróciły do swojego poprzedniego stanu. Rose
posprawdzała, czy nic jej z torby nie znikło, a Scorpius chodził i mamrotał coś
do siebie, sprawdzając z mapą, jakby w
ich pokoju mieścił się cały zamek.
Gdyby miała pewność, że nie urwie jej głowy,
gdy mu przeszkodzi, zapytałaby go, co robi. A tak została skazana na zbieranie
popsutych sprzętów z pokoju.
- Coś jest nie tak – powiedział w
końcu Scorpius. – Według moich obliczeń ten pokój jest za mały…
- Spokojnie, pomieścimy się w nim –
zaśmiała się zdziwiona, że zajmuje się takimi rzeczami.
Scorpius przewrócił oczami.
- Jest za mały w stosunku do mapy –
wyjaśnił cierpliwie.
- Więc może plan zamku w bibliotece
jest błędnie narysowany – rzuciła.
Zgromił ją wzrokiem.
- Jeżeli ktoś rysuje plan zamku, to
albo rysuje go dokładnie, albo celowo go zmienia – powiedział z gwałtowną
pewnością.
- Po, co ktoś kazałby źle narysować mapę
zamku?
- Żeby coś ukryć – powiedział
Scorpius, jakby to było oczywiste.
- Słuchaj, może to są po prostu tajne
przejścia? Przecież nikt by ich nie zaznaczał, skoro są tajne – zauważyła
przytomnie Rose.
- Dobrze kombinujesz. Z tym, że to
może być w ogóle nie związane z naszym zadaniem. W takich zamkach, tajemne
przejścia to przecież norma.
- Ale zawsze może nas zaprowadzić, do
czegoś co normą nie jest…
Na ich twarzach jednocześnie pojawił się ten
samo porozumiewawczy wyraz.
- Dobra! To musimy znaleźć wejście.
Pokój jest krótszy niż być powinien, czyli, że po jego lewej stronie powinna
być wolna przestrzeń między biblioteką, a naszą komnatą.
Rose zacisnęła usta.
- O ile się założysz, że wejście jest
w bibliotece? – powiedziała ponurym tonem.
- Nie zakładam się o coś, czego
jestem pewien – odrzekł, a na jego ustach zakwitł uśmiech.
Opanuj się Rose, nakazała sobie
stanowczo. Nie możesz robić z siebie idiotki, za każdym razem, gdy się do
ciebie uśmiechnie.
- Na pewno już wszyscy wrócili z
kolacji – zauważyła.
- Ale chyba nie myślisz, że któryś z
nich będzie szukał czegokolwiek o tej porze… Pójdą grzecznie do łóżek, a
duchami zajmą się w świetle dnia.
- Czy nie rozsądniej byłoby zrobić,
tak samo? – zapytała przezorna jak zawsze Rose.
- A chcesz, żeby deptali nam po
piętach? Jeżeli masz ochotę na trzydniowe wakacje w tym miejscu to owszem,
możemy iść spać… - powiedział jedynie z lekką ironią, do której już się
przyzwyczaiła. Była w końcu nieodłączoną jego częścią.
- No, dobra… tylko musimy trochę
zaczekać, żeby nikt nie kręcił się po korytarzach. I żeby kamerdyner nas nie
dorwał – jakoś nie mam do niego zaufania.
- Ooo to do ciebie nie podobne –
teraz wyraźnie z niej drwił.
Miała wielką ochotę pokazać mu język.
- Zauważyłeś, że robi się zimniej?
Scorpius zerknął na kominek. Wesoło trzaskał w
nim ogień. Jednak i on zauważył, że zamiast rosnąć temperatura w pokoju spada z
każdą godziną.
Rose kartkowała Księgę Gości w poszukiwaniu
jakiś wskazówek, ale raczej czytała nazwiska, bo nie miała siły do tłumaczenia
twardego języka niemieckiego. Wtedy zauważyła w środku książki ciemnoczerwony,
wręcz krwawy napis.
- Och, Boże – jęknęła.
- Co się stało? – zapytał natychmiast
zaniepokojony jej tonem Scorpius.
- Mogliby nas ostrzegać trochę
delikatniej – powiedziała, przełykając ślinę i pokazała mu umazane na czerwono
kartki. Widniał na nich napis: Uważajcie
po północy!
- Matilde, Andreas! Co to znaczy?! – krzyknął
w przestrzeń Scorpius. – Co się może stać!? I na co mamy uważać?!
- Cicho! – skarciła go Rose. – On nie
może się dowiedzieć, że mamy pomoc!
„On” wystarczył, żeby Scorpius
wiedział o kogo chodzi.
- Idziemy – zarządził. – Jeżeli do
północy mamy być w łóżkach to musimy się pośpieszyć. Nie wiemy ile czasu zajmie
nam znalezienie wejścia w bibliotece.
- Możecie nam pomóc? – zapytała Rose
w przestrzeń.
Świeczka stojąca na szafeczce przy
jej łóżku zgasła.
- Chyba nie mogą wejść do biblioteki
– domyślił się Scorpius.
Rose skinęła głową. I ona tak myślała.
- Czy będziemy tam bezpieczni? –
zapytał Scorpius.
Czekali dłuższą chwilę. Lecz nie
otrzymali żadnej odpowiedzi. Matilde i Andreas chyba po prostu nie mogli im jej
udzielić, bądź nie wiedzieli.
- Trzymajcie za nas kciuki – szepnęła
Rose i zapięła zamek błyskawiczny od bluzy.
Scorpius wyjął różdżkę i skierował się do
drzwi.
Znaleźli się ponownie w bibliotece. Gdy trochę
udało im się ją oświetlić, było oczywiste, że ktoś już tu buszował. Można się
było tego spodziewać. Przecież nie tylko oni wpadliby na taki pomysł. Ale czy
musieli sprawić, że biblioteka wyglądała, jakby przeszło przez nią tornado?
Przecież i tak już była w kiepskim stanie.
- Mogliby okazać trochę szacunku –
powiedziała niezadowolonym tonem. – Te rzeczy kiedyś, coś dla kogoś znaczyły.
Poza tym nie sądzę, żeby rezydenci tego miejsca lubili gdy im się niszczy
sprzęt.
- Sami niszczą go z wystarczającym
powodzeniem – odpowiedział Scorpius i zaczął układać sprzęty, żeby zrobić wolną
przestrzeń przy zachodniej ścianie.
Pracowali ramię w ramię, przeszukując całą
ścianę, próbując odnaleźć sekretny przycisk, który otwierałby jakieś wejście.
Za pomocą czarów chcieli odsunąć regały, ale były trwale przytwierdzone do
ścian. Sprawdzali zaklęciami, w którą stronę lecą drobinki pyłów – skąd wieje
przeciąg. Nic. Jakby za ścianą był po prostu inny pokój.
- Może wejście jest od korytarza? –
zapytała Rose, ścierając kurz z twarzy.
- Przestałoby wtedy być tajne –
odpowiedział zmęczony Scorpius. Włożył palce we włosy i rozejrzał się. I nagle
ze świstem wypuścił powietrze. Podszedł do biurka i spróbował je przesunąć.
- Ono też jest przytwierdzone? –
zdziwiła się Rose.
- Dlatego w przeciwieństwie do innych
sprzętów nie zostało przewrócone – odpowiedział Scorpius. – Nie pomyślałem o
tym wcześniej – mruknął do siebie, jakby z naganą.
- Dobrze, że w ogóle na to wpadłeś –
odpowiedziała spokojnie. Scorpius zaczął przetrząsać biurko. – Musi być gdzieś
pod ręką… - mruczał do siebie. A Rose jak zahipnotyzowana wsłuchiwała się w
jego dziwnie aksamitny głos.
Zajmij się czymś, nakazała sobie natychmiast.
Boże, była taka żałosna, z tym zauroczeniem w nim, gdy on nie zwracał na nią
uwagi…
Scorpius otworzył właśnie trzecią szufladę i
dokładnie badał jej wnętrze. I nagle usłyszała pełne triumfu:
- Mam cię!
- Znalazłeś? – spytała podnieconym
tonem Rose.
- Szuflada ma krótsze dno. Wystarczy
przesunąć ją, jak zasuwę…- wyjaśnił i nagle usłyszała zgrzyt, a jeden z
ciężkich regałów odchylił się od ściany jak drzwi.
Narobił przy tym takiego huku i szumu, że aż
podskoczyła, w obawie, że wszyscy się tutaj zaraz zlecą. Potem jednak uspokoiła
się myślą, że jakoś nikt nie będzie specjalnie ciekaw co robi hałas w starej
bibliotece nawiedzonego zamczyska.
Scorpius spojrzał na nią, jakby chciał się
upewnić, że zaraz mu tu nie zemdleje, a potem podszedł do mechanicznego regału
i rozchylił go szerzej. Poświecił sobie różdżką.
- Jest korytarz, a dalej widać jakieś
schody – oznajmił.
Rose rozglądała się dookoła.
- To dziwne, że jeszcze nie
spotkaliśmy ducha biblioteki, prawda? – powiedziała szeptem.
- Teraz nie czas, żeby się nad tym
zastanawiać – rzucił cierpko. – Idę sprawdzić, dokąd prowadzi ten ukryty
korytarz…
- Chyba zwariowałeś, jeżeli myślisz,
że puszczę cię samego – powiedziała natychmiast Rose i już była obok niego.
Przewrócił oczami, ale dał jej znak, żeby
trzymała się zaraz za nim.
Oświetlali sobie światłem z różdżek drogę.
Najdziwniejsze było to, że wilgotne ściany nie miały na sobie ani jednej
pajęczyny. W ogóle w całym tunelu było zadziwiająco czysto… jakby… ktoś często
go używał…?
Scorpius dokładnie obserwował wszystkie
ściany, gdy schodzili po kamiennych schodach w dół. Później jednak odkrył,
wspólny element. Przy każdym wyjściu był zainstalowany uchwyt na pochodnie.
Minął już taki trzy, czyli trzy wyjścia. Przypomniał sobie jak wygląda plan
zamku i w wyobraźni nanosił na niego, tajne korytarze.
Robiło się coraz zimniej.
Skręcali kilka razy, często szli to w górę to
w dół. Rose straciła już rachubę ile razy. Nie miała pojęcia gdzie się znajduje
i jak mogłaby ustalić kierunek.
- Te tunele chyba nie mają nic
wspólnego z naszym zadaniem – stwierdził Scorpius.
Jego głos w ciasnych murach był przytłumiony,
ale i tak dawał pocieszenie. Nie wyobrażała sobie co by zrobiła, gdyby szła
tutaj sama. Jakby zamknięto ja głęboko pod ziemią. Zaczynała mieć niejakie
pojęcie, jak musieli się czuć Arthemis i James we wnętrzu góry.
Już miała skinąć, że się z nim zgadza, gdy jej
różdżka zaczęła brzęczeć i wibrować. Scorpius spojrzał na nią zirytowany, ale
jego źrenice się rozszerzyły ze zrozumieniem, gdy ujrzał jak z przerażeniem
wpatruje się w gładkie drewno różdżki.
- To alarm – wydusiła z siebie.
Scorpius zerknął na zegarek na ręce.
- Jest za dziesięć dwunasta – rzekł.
- To nie ważne. On się tu zbliża! –
syknęła i wodziła wzrokiem po ścianach, jakby w oczekiwaniu na czarny dym,
który uformuje się w znanego im już upiora.
- Wracamy – zarządził. Trzymając się
jedną ręką ściany ruszyli szybkim krokiem w powrotną drogę. Ich palce czasem
nie opacznie spotkały się na zimnym kamieniu. Różdżka Rose wibrowała coraz
mocniej i zaczęła jarzyć się delikatnym zielonym blaskiem. Przyśpieszyli.
Zbiegli kilka stopni w dół. Rose poczuła, jak
Scorpius odruchowo bierze ją za rękę i zatrzymuje się przed gołą ścianą. Był na
niej tylko zardzewiały uchwyt na pochodnie. Najpierw próbował przekręcić ją w
lewo, potem w prawo, jednak nic to nie dało. W końcu pociągnął w swoją stronę.
Ściana przesunęła się do wewnątrz i utworzyła wąski prześwit w murze.
Przecisnęli się przez niego, nie zwracając uwagi na to, że znowu narobili
hałasu. Wypadli w ciemny holu, pełnym starych szaf i portretów. Oświetlając
sobie drogę, zaczęli biec w obojętnie jakim kierunku, byle dalej od upiora,
którego obecność nadal wyczuwała różdżka Rose.
Z lewej strony wbiegli do wielkiego
pomieszczenia, w którym płonęło kilka
pochodni. Odetchnęli i zwolnili. Rozpoznali salę wejściową.
Pewnie ruszyli w stronę głównych schodów.
- Nie powinniście chodzić po zamku o
tak późnej godzinie – rozległ się za nimi głos, z trudem wymawiający angielskie
słowa.
Rose krzyknęła.
– To ich czas… - dodał Gunter, jakby
reakcja Rose zupełnie go nie zdziwiła.
- Czy powinniśmy się obawiać? –
zapytał Scorpius.
- Och, tak… - odpowiedział
kamerdyner. W ręku miał wielki świecznik, a jego twarz w blasku świec wyglądała
niemal tak upiornie jak twarz ducha. – Strzeżcie się… - nakazał im.
Rose przysunęła się do boku Scorpiusa. Jedną
ręką mocniej ścisnęła różdżkę, drugą miażdżyła palce Malfoya. Palce Ślizgona
zacisnęły się na niej delikatnie i rozluźniły.
- Odprowadzę was do komnaty –
powiedział Gunter i zaczął wchodzić po schodach, nie oglądając się czy za nim
idą.
Rose co chwilę oglądała się za siebie, czy aby
coś za nimi się nie czai, a Scorpius uważnie śledził każdy krok lokaja.
- Życzę dobrej nocy – powiedział
Gunter, jakby z lekką złośliwością w głosie, gdy już byli przy ich drzwiach. –
Radzę już tej nocy nie wychodzić… - dodał jakby z groźbą w głosie.
Rose bez słowa skinęła głową.
- Dobranoc – powiedział Scorpius i
weszli do pokoju. Gdy zamknęły się za nimi drzwi, pogrążając ich jedynie w
mdłym świetle różdżek, Rose ze świstem wypuściła powietrze.
Scorpius podszedł do stolika i zapalił
świeczkę, żeby rozjaśnić trochę ciemność.
- Twoja różdżka się uspokoiła?
- Tak – odparła i sama ta myśl, już
ją uspokoiła.
- Nie możemy przed nim wiecznie
uciekać. Skoro to jest nasze zadanie, ma coś wspólnego z zaklęciami i urokami.
W całym zamku rozdzwoniły się zegary.
- Północ – powiedziała Rose.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. A potem
Scorpius pogładził coś odruchowo ręką. Nagle zdał sobie sprawę, że nadal nie
puścił jej ręki. Postanowił to zrobić niezwłocznie, jednak przypomniało mu się
coś.
Biegli przez las. Uciekali i ani mu przez myśl
nie przeszło, żeby ją zostawić. Zastanawiał się, czemu tylko w takich chwilach
potrafił zachowywać się przy niej normalnie. To było chore…
Delikatnie puścił jej palce.
Rose nie zauważyła jego chwilowego zamyślenia,
rozglądając się czujnie po pokoju. Jednak jeżeli oczekiwali, że o północy
nastąpi prawdziwy napad duchów to mocno się pomylili. Nic się nie stało. Po
prostu wybił środek nocy. Jednak ani Rose, ani Scorpius nie uspokoili się i nie
pomyśleli, że można stracić czujność.
Rose z roztargnieniem poczuła nagle pustkę w
dłoni. Zerknęła na Scorpiusa, ale on już był zajęty rozpalaniem pozostałych
świec.
Bez słowa wzięła swoją torbę i poszła do
łazienki. O nie… nie miała najmniejszego zamiaru włazić do tej wanny. Zbyt
wiele rzeczy mogło się stać, gdy ona leżała w wodzie. Nie mówiąc już o tym, co
by się stało gdyby ją coś zaatakowało. Porządnie wiec tylko umyła ręce i twarz.
Spięła włosy w warkocz i założyła dresy i luźną koszulkę. Nie miała
najmniejszego zamiaru w razie czego biegać w piżamach po tym zamczysku.
Przejrzała się w ogromnym lustrze. Zmarszczyła
nos.
Nie wyglądała zbyt pociągająco…
Na Merlina, Rose! Co też ci chodzi po głowie?!
Masz upiora na karku! – skarciła się natychmiast i czym prędzej wyszła z
łazienki.
Scorpius siedział przy niewielkim drewnianym
stoliczku i rysował coś na mapie.
Czemu on musiał wyglądać tak niesamowicie, gdy
był skupiony?! – zapytała z pretensją w sufit Rose.
- Będziemy spać na zmianę –
zadecydował Scorpius, nie podnosząc na nią wzroku. – Możesz się położyć.
- I tak nie zasnę – odpowiedziała,
siadając na ogromnym łóżku ze słownikiem i Księgą Gości.
Skinął jej głową.
Tak rozpoczęli nocne czuwanie.
- Tu nic nie ma. Nic ważnego –
powiedziała Rose, po godzinie. – To nie to czego szukam… - rzuciła się na
poduszki. – Coś mi umyka…
Scorpius podniósł na nią wzrok. Przecierała
dłonią oczy.
Nie powinniśmy spać w jednym pokoju, pomyślał
spokojnie, ale z pewnym smutkiem, ona jest zbyt naturalna, zbyt otwarta. Zbyt
miła, żeby nie być nią zachwyconym.
- On mało nie zniszczył ducha… A
jednocześnie może zachowywać się i poruszać jak normalny człowiek. To jest
magicznie, fizycznie i w każdy inny sposób niemożliwe!
Scorpius przyglądał jej się zafascynowany.
Pierwszy raz widział, żeby myślała na głos.
- To JEST możliwe! – powiedziała
niespodziewanie. Poderwała się z łóżka. – Co może ingerować w obydwa światy?
Coś co jest na ich pograniczu! A to znaczy, że mamy dwa możliwe rozwiązania! Albo
jest to przewoźnik…(ale to wtedy należałoby do działu obrony przed ciemnymi
mocami) albo… - na jej twarzy pojawił
się wyraz triumfu – ktoś zaklęciem sprowadził tutaj cienia. A to już jest nasza
działka.
Scorpius powoli wstał i podszedł kilka kroków
bliżej.
- To nie są duchy – powiedział w
olśnieniu. – Cień nie jest w stanie sprawdzić ducha. To zjawy, mary i upiory.
- A Matilde i Andreas? W jaki sposób
jest w stanie nimi rządzić?
- Może nie jest i to go wkurza. Może
tylko jest w stanie zrobić im krzywdę?
- Jeżeli tak naprawdę zostali duchami
nie z własnej woli, to prawdopodobnie ma nad nimi tylko częściową władzę.
Zaklęcia… Nie pamiętam… - powiedziała niespodziewanie cicho Rose, pocierając
dłonią czoło.
- Powinnaś się położyć – powiedział,
gdyż sam też już czuł piasek pod powiekami.
- Mhm – zgodziła się z nim potulnie,
położyła głowę na poduszce. Podszedł do stolika, żeby przeanalizować to, co
ustalili i jeszcze raz zerknąć na poprawki w mapie, które naniósł.
Zanim zdążył usiąść na fotelu, padł
nieprzytomny na podłogę.
Zegar wybił dwa uderzenia zegara, gdy James
stwierdził, że coś uparcie przeszkadza mu spać. Lucas wstał z łóżka, a raczej
spadł z niego i przeklinając podszedł do okna.
James ucieszony, że hałas ucichł, przewrócił
się na drugi bok i zamierzał natychmiast znowu zasnąć. Wtem w kotary jego
łóżka, coś uderzyło. Zaklął i wygramolił się z łóżka. Z zamkniętymi oczami
złapał sowę i zatkał jej dziób, resztkami batonika. Potem rozłożył liścik.
Musiał zapalić światło, bo nic nie wiedział.
- Cholera, James! – jęknął Lucas,
chowając głowę pod poduszkę.
James przez chwilę siedział z
zamkniętymi oczami, mając nadzieję, że światło nie wypali mu oczu. Potem
postanowił, że osoba, od której jest ten list już jest martwa.
Rozłożył go. No oczywiście, pomyślał z
przekąsem, patrząc na podpis.
Rose ma
jakieś piekielne zadanie. Według mnie nic się w tym zamku nie dzieje, ale widać
po niej, że jest przerażona. Wszystkich z zaklęć przenieśli do innego skrzydła
zamku, wiec w ogóle nie wiadomo co się z nimi dzieje. Rose twierdzi, że to
bardziej zadanie dla was niż dla niej i Malfoya. Wywieźli nas na jakiś daleki
kraniec południowych Niemiec. Podobno w tym zamku straszy. Mam nadzieję, że
Rose po prostu histeryzuje.
Albus
Przez otępiały umysł Jamesa dotarło, że jutro
z samego rana powinien coś zrobić. Zresztą jak mieli pomóc Rose na odległość?
Sprawdzi ten Niemiecki zamek jutro, obiecał sobie i padł na łóżko.
Scorpius w jakimś dalekim krańcu umysłu poczuł
silne szczypnięcie. Próbował jakoś odgonić natrętnego komara, ale się nie dało.
Poczuł pociągnięcie za włosy, a ktoś szarpał jego koszulę.
- Czego chcesz?! – zapytał ostro.
Dźwięk własnego głosu, go otrzeźwił. Stał na parapecie. W otwartym oknie. I
prawdopodobnie jeszcze minutę temu miał zamiar wyskoczyć. Zakręciło mu się w
głowie, gdy ostrożnie, żeby się nie poślizgnąć schodził z gzymsu.
Co się stało, do diabła?! Pamiętał, że szedł w
stronę stoliczka, gdy nagle… W jego umyśle była jedna wielka czarna dziura.
Usłyszał trzaśnięcie i poczuł dziwny zapach. Odwrócił się.
Kotary od łóżka Rose płonęły. W całym pokoju
pozapalane były świece, poprzewracane powodowały małe pożary, które
rozprzestrzeniały się na całym obszarze.
Spanikowany Scorpius podbiegł do łóżka, ale…
Rose na nim nie było. Trochę uspokojony, zaczął gasić płomienie wodą z różdżki.
Gdy już wszystko było mokre, a w powietrzu unosił się ostry zapach spalenizny,
Scorpius sprawdził małe pomieszczenie które służyło za łazienkę.
Tym razem nie było tam ognia. Zamiast tego
wszedł po kostki w wodę. Zaklął siarczyście.
Złota wanna po brzegi wypełniona była wodą.
Wszedł do środka i z przerażeniem stwierdził, że tutaj również nie ma Rose.
- Rose?! – krzyknął, jakby oczekiwał,
że zaraz wyjdzie spod łóżka.
Przez pokój przeleciał wiatr i wypadł
zaraz przez otwarte drzwi. Otwarte?
- Cholera! – warknął Malfoy i już
ruszył w kierunku drzwi, gdy dostrzegł, że na łóżku leży jej różdżka. Nie miała
jej przy sobie. Jak miała się w takim razie bronić?
Porwał różdżkę Rose z łóżka i wypadł z
komnaty.
- Gdzie ona jest? – krzyknął w sufit.
W którejś komnacie rozległ się huk,
jakby ktoś przewrócił szafę. Spod drzwi innej wydobywał się dym. Kilka drzwi do
sąsiednich pokoi było otwartych.
Scorpius nie doczekał się odpowiedzi. Chwilę
wahał się, czy najpierw sprawdzić, czy w którymś pokoju nie rozpętał się pożar,
jednak w końcu zirytowany warknął pod nosem:
- Nie jestem cholernym Gryfonem, nie
muszę być zawsze szlachetny!
W tym samym momencie przed nosem świsnęło mu
coś białego. Smuga dymu unosiła się w powietrzu.
- Dzięki – szepnął swoim
niewidzialnym pomocnikom i pobiegł w stronę biblioteki. Biała ulotna wstęga nie
zaprowadziła go jednak do niej. Zamiast tego ostro skręciła w następny
korytarz. Scorpius pobiegł schodami do góry. W ich połowie smuga znikła.
No, pięknie, pomyślał zirytowany, nie mam
czasu na takie zabawy.
Zaraz jednak się zreflektował. Sam zaznaczał
przecież na mapie, którędy lecą tajne korytarze. Lewa strona pomyślał
natychmiast. Badając ścianę, w poszukiwaniu wejścia, pomyślał gorączkowo.
Wczoraj szli tamtym przejściem. W tym momencie schodami można było iść dalej do
góry, bądź odbić w bok i zejść ostro w dół. Ale przecież to prowadziło na
parter. Tak jak wczoraj Rose doszłaby do sali wejściowej…
Już niemal odwrócił się, żeby zejść na dół i
wejść w korytarze tam gdzie byli wczoraj, gdy przypomniało mu się, że to nie
jest jedyna droga. Mijali jeszcze jedną. Kolejne wąskie, rozklekotane schody
wiodące jeszcze niżej niż parter. Aż do
piwnic.
Wściekły i zdenerwowany wyciągnął różdżkę.
- Bomb... – zaczął, gdy nagle biała
smuga owinęła się wokół topora stojącej obok zbroi. – Nie mogliście szybciej? –
zapytał zirytowany i pociągnął za broń. Ściana się rozchyliła ukazując wilgotne,
omszałe schody. Smuga dymu ulotniła się, jakby nigdy jej nie było. To znaczyło
jedno: teraz był zdany tylko na siebie.
Pobiegł w dół. Cztery razy poślizgnął się i
niemal spadł na sam dół schodów. Drogę oświetlała mu jedynie różdżka. Potem
zmienił kierunek i gnany jakimś nieznanym mu przeczuciem wbiegł na jeszcze inne
schody. Te były o wiele węższe i wyjątkowo utytłane jakąś kleistą substancją.
Wydawało mu się, że kogoś dostrzega. Pobiegł w tamtą stronę.
Rose poczuła otarcia na kolanach, gdy
gwałtownie uderzyła o zimny schodek. Boleśnie się uderzyła w prawy piszczel.
Rozejrzała się. Zamrugała kilka razy, ale nadal wszystko wyglądało tak, jakby
nadal miała zamknięte oczy. Czerń. Wszędzie czerń. Nie potrafiła dostrzec
żadnych kształtów. Gdzie ona była? I jak się tutaj znalazła?
Pamiętała tylko to obezwładniające poczucie
senności, którą ją zupełnie nagle powaliło. Nie mogła sobie nawet przypomnieć
jak zasnęła.
Teraz była tutaj. Ale gdzie było „tutaj”?
Na oślep rozłożyła ręce. Była w jakimś wąskim
przejściu, bo mogła dotknąć obu ścian. Nic nie widziała i jak szybko się
zorientowała nie miała przy sobie różdżki.
Panika chwyciła ją za gardło. Miała wrażenie,
że jest zamknięta w jakiejś niewielkiej, ciemnej klatce. Jej płuca samoistnie
zaczęły szybciej, zbyt szybko pompować powietrze, a jednocześnie nie mogła
złapać tchu.
W którą stronę powinna iść? – zapytała siebie
w panice.
Wrzasnęła. Poczuła dotyk czyichś wilgotnych
dłoni na swoich ramionach. Popchnęły ją do przodu. Gdy ociężale zrobiła krok,
rozległ się triumfalny, nieludzki, rechotliwy i bulgoczący śmiech.
Z jej oczu skapnęła łza.
Scorpius dogonił w końcu postać i złapał, ją
za ramię. Chciał nią potrząsnąć, jakby dzięki temu mógł wyrzucić z siebie cały
swój strach. Już otwierał usta, gdy zrozumiał, że to nie jest Rose.
Rozczarowanie spłynęło na niego gorzką falą.
Była to jakaś blada dziewczyna o kasztanowych
włosach. Wzrostu i postury Rose. Miała zamknięte oczy, jakby spała. A raczej
lunatykowała.
Potrząsnął nią, chociaż nogi go paliły, żeby
biegł dalej.
- Obudź się! – krzyknął.
Głowa dziewczyny opadła, jakby nie miała już
siły jej trzymać prosto. A wtedy z jej ciała ulotniło się cos srebrzystego.
Rozległ się rechotliwy śmiech. Scorpius wycelował w to coś różdżką i
powiedział:
- Dimittere!
Upiór z hukiem został wciągnięty,
niczym kurz przez wiatrak, a Scorpius z lekkim z dziwieniem skonstatował, że to
zaklęcie zadziałało. Odsyłanie zazwyczaj było przydatne tylko przy jakiś
poślednich istotach. Przynajmniej z tego, co twierdził Forsythe. Cóż… Rose
miała racje. To był zadanie dla gladiatorów.
Miał już odejść, gdy przypomniał sobie, o
dziewczynie, która z trudem przychodziła do siebie. Wpadła w panikę i zaczęła
mówić coś w obcym języku. Jeżeli dobrze ja zrozumiał, to chodziło o to, że ma
jej nie zostawiać. Na Boga nie miał na to czasu.
- Jak nadążysz, możesz ze mną iść –
powiedział opryskliwie i ruszył w dalszą wędrówkę. Dziewczyna trzymała się tuż
za nim. Gdy doszli do następnej pochodni znanym już sobie trikiem Scorpius
pociągnął ją i otworzył wyjście. Wskazał je dziewczynie.
Odetchnęła z ulgą, ale jednocześnie zaczęła
panikować, pokazując coś obok siebie i mówiąc coś o wiele za szybko. Z jej
gestów wynikało, że chodzi o jakąś drugą osobę.
Scorpius na odczepnego skinął jej głową i
wypchnął z korytarza. Znowu był sam i mógł iść dalej.
Rose łzy kapały z oczu. Nic nie mogła na to
poradzić. Szła dalej i nie obijając się, chociaż czasami zdarzało się, że
lodowate ręce popychały ją na ścianę. To właśnie ta istota idąca za nią sprawiała,
że miała ochotę uderzyć w płacz. Czuła ją na plecach. To coś dotykało ją w
różnych miejscach, a gdy wzdrygała się z obrzydzeniem, śmiało się tym
przerażającym śmiechem.
W pewnym jednak momencie uścisk w jej płucach
zelżał. Zdała sobie sprawę, że to dlatego, że jej dręczyciela już za nią nie
ma. Odetchnęła i szybko ruszyła w przeciwnym kierunku. Byle dalej od miejsca,
gdzie wiodło ją to coś. Wspinanie się po umazanych schodach nie było łatwe. Gdy
nagle za ramiona chwyciły ją zimne ręce, wrzasnęła na cały głos. Miała tego
dosyć. Zaczęła się wyrywać.
- Uspokój się, Weasley! – usłyszała
dobrze znany niecierpliwy ton.
Z jej gardła wydobył się jęk ulgi. Po twarzy
spłynęły łzy.
Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się.
Nie płakała i wcale tego po niej nie
oczekiwał. Ale była w niezłym szoku, czego można było się spodziewać. Cała
drżała i była lodowato zimna. Poczuł jej chłodny oddech na szyi.
- No już – powiedział łagodnie. – Nie
bądź mięczakiem, Weasley… - odruchowo przeciągnął ręką po jej włosach.
Rose przytuliła się do niego mocniej. Zgubiła
się a on ją odszukał.
Jej usta same znalazły drogę, jakby bez
udziału jej woli. Musnęła jego policzek.
Scorpius nie wiedział, co robić, był jak
sparaliżowany, gdy poczuł delikatny dotyk na twarzy. Przecież nie mógł jej
odepchnąć gdy była w takim stanie. Nie wiedziała, co się dzieje, przekonywał
sam siebie. A potem wszystko przestało mieć znaczenie, gdy ich usta się
spotkały. Rose wiedziała, że to będzie miłe i przyjemne, ale nie wiedziała, że
może wzbudzić w człowieku, taki płomień, takie nienasycenie.
Poczuła jak dłonie Scorpiusa spływają na jej
plecy i obejmują talie.
Miała wilgotne, nienasycone i miękkie wargi.
Jakby idealnie stworzone dla niego. Nieśmiało muskali się ustami, jakby
niepewni i niedoświadczeni, a gdy zupełnie się pogrążyli…
Rozległ się mrożący krew w żyłach krzyk.
Scorpius odepchnął ją, stanął przed nią i
wyjął różdżkę, którą oświetlił całe schody. Przy okazji wyrzucał w sobie od
najgorszych. Co on sobie myślał?! I co ona sobie do cholery myślała?!
- Miałeś ją cały czas? – zdziwiła się
Rose, a jej oszołomiony nadal wzrok spoczął na różdżce. – Czemu nie zapaliłeś
jej wcześniej?! – zapytała oburzona.
- Zgasła po tym, jak odesłałem upiora
– odpowiedział zirytowany. – A że myślałem, że zaraz coś mnie zaatakuje wolałem
nie być na widoku.
- Krzyk dobiegał stamtąd? To coś mnie
tam prowadziło – wyjaśniła cicho Rose.
- W kieszeni szaty mam twoją różdżkę
– oznajmił cicho. – Wyjmij ją i weź się w garść – nakazał i zrobił krok na dół.
Rose wzięła drżący oddech. Wcale nie chciała
iść na dół. Ale jeszcze mniej chciała zostać sama. Wyjęła swoją różdżkę i
ruszyła za nim.
Schodzili w dół z każdym krokiem. Żadne się
nie odezwało. Zbyt świeże jeszcze były wrażenia ich pocałunku. Rose nadal czuła
mrowienie na wargach. Nie wyobrażała sobie, jak on może być taki spokojny. Taki…
niewrażliwy.
Za chwilę jednak skarciła się w duchu. Nie powinno do tego dojść. Nie w tej chwili,
nie w takiej sytuacji. Mieli zadanie do rozwiązania. A gdy wrócą do Hogwartu…
A gdy wrócą do Hogwartu, będzie tak jakby się
nie znali, pomyślała ponuro Rose. Jak zawsze.
Zeszli na sam dół, a towarzyszyły im
oszałamiające wrzaski. Nie potrafili rozpoznać, ale głos bardziej pasował do
kobiety. Chociaż w takiej sytuacji nigdy nic nie wiadomo…
Weszli do komnaty, gdzie do jakiegoś
kamiennego stołu niczym do ołtarza przypięta była jakaś dziewczyna. O ile
Scorpius rozumiał jej błagające słowa, była to partnerka spotkanej wcześniej
zawodniczki.
Po chwili zrozumieli, co ją tak przestraszyło.
Pod sufitem nad nią zwisała czarna chmura jakiejś nieokreślonej materii. Trudno
było w sumie wyróżnić ręce i nogi. Za to głowa z wielkim, przerażającymi, czarnymi
zębami była wyraźna.
- Co za chory człowiek sprowadził tu
pożeracza ciał?! – zapytała oburzonym tonem Rose. Scorpius miał ochotę parsknąć
śmiechem. Co jak, co ale oburzenie nie było tu na miejscu.
Ale Rose była na wskroś praworządna. Powinna
zostać Ministrem Magii. Byłaby jednocześnie łagodna dla ludzi i bezlitosna w
przypadku łamania prawa.
- To jest przecież nielegalne od 1178
roku! Każdy czarodziej o tym wie!
- Sądzę, że nie czas teraz na kwestie
prawne – odpowiedział Scorpius chłodno.
- Och, Boże masz rację! –
powiedziała, klepiąc się w czoło. – Możemy go zneutralizować… Ale pewnie to nie
jedyny upiór w tym domu…
Dziewczyna na kamiennym stole dostrzegła ich
przez łzy i zaczęła się w niebogłosy drzeć. Chociaż nie rozumieli jej języka,
doskonale posługiwała się amerykańskim: fuck. Z czego wywnioskowali, że nie bardzo jej się podoba, że stoją i nic nie
robią.
- Możemy go zablokować? – zastanawiała się
głośno Rose.
- Na pewno nie da się go odesłać. Nie
jest do końca niematerialny… - odpowiedział Scorpius, starając się zagłuszyć
krzyki dziewczyny.
- Skomplikowane zaklęcie – mruknęła
Rose i z zaciętością naukowca obserwującego mrówki, wpatrywała się w dziwną
materię pod sufitem.
- Słuchaj, zaczniemy razem.
Zaklinanie będzie wtedy silniejsze. Ale jeżeli pojawią się pomocnicy…
- Hę? – Rose zrobiła zdziwioną minę.
- To coś co próbowało cię tu
przytargać. Do poślednie duchy. Można je po prostu odesłać. Więc, gdyby się
jakiś pojawił to przerwiesz i…
- Nie. To ty przerwiesz – wpadła mu w
słowo. Gdy spojrzał na nią wilkiem, kontynuowała. – Jestem lepsza, przy
długich, skomplikowanych zaklęciach. A jeżeli przerwę, trudniej mi będzie się
później włączyć.
Nagle nastąpił krzyk:
- FUUUUUCK YOUUUU!! – I dużo innych
niezrozumiałych dla nich słów. Dziewczyna miała już poobcierane nadgarstki i
kostki.
- Spokojnie – krzyknęła Rose. – Już
idziemy! Zaczynam – powiedziała do Scorpiusa i podniosła różdżkę do góry.
Scorpius zrobił podobnie, ale zamiast zacząć wypowiadać razem z nią słowa
skupił się na bezsłownym czarowaniu. Jej magia rzeczywiście była silniejsza,
gdy czystszym wyraźnym, niezachwianym głosem, wypowiadała właściwe,
skomplikowane sformułowania.
Scorpius musiał się odłączyć dwa razy nim
potwór zastygł w bezruchu. Wcześniej szarpał się i wił, próbując walczyć z
nieubłaganą wolą zaklęcia zaklinającego Rose. W tym czasie, gdy panna Weasley
zupełnie pogrążyła się w swoim świecie, on pozbył się czterech zjaw. Myślał o
nich jak o zjawach, bo nigdy nie chciało mu się uczyć skomplikowanego
nazewnictwa poszczególnych rodzajów mar. Był pewien, że Arthemis mogłaby je
wymienić, niczym chodząca encyklopedia z metodami ich przyzywania i zwalczanie
włącznie. Jego to nie interesowało, skoro podstawowe zaklęcie odsyłające
działało.
Gdy pożeracz znieruchomiał jak spetryfikowany,
Rose opuściła zdrętwiałe ręce i oczyściła gardło.
- Mówiłam, że jestem w tym dobra – powiedziała
nieskromnie, patrząc na swoje dzieło.
Dziewczyna na ołtarzu zaczęła się
rzucać i piszczeć, próbując zwrócić na siebie uwagę. Scorpius uznając, że Rose
musi odpocząć, podszedł do niej i różdżką poprzecinał przytrzymujące ja
rzemienie. Z płaczem rzuciła mu się na szyję, mówiąc coś bełkotliwie w tym
swoim dziwnie melodyjnym języku.
Scorpius rozumiał jej nagłą poufałość, co nie
zmieniało faktu, że było to irytujące. Wypłakiwała się na jego piersi i niby co
miał zrobić. Oderwał ją końcu od siebie
i przeniósł na niewidzialne nosze. W takie stanie gdyby szła obok niego,
irytowałaby go jeszcze bardziej.
Obejrzał się za siebie, a jego serce niemal
zamarło.
Rose nie było. Nie znajdowała się w żadnym
ciemnym zakamarku tego dziwnego złowieszczego pokoju.
Do cholery, czy naprawdę wystarczało, żeby
zamknął oczy, żeby zniknęła?!
Rose użyła wzmocnionego zaklęcia świetlnego
wchodząc po schodach. Nie miała zamiaru teraz się na nich potknąć i na Merlina,
niech ją tylko coś przestraszy, a zmieni to w pył. Umiała zaklinać. Jeżeli
będzie trzeba to zaklnie cały przeklęty zamek!!
Przy pierwszym uchwycie na pochodnie,
pociągnęła go i wyszła na szeroki uśpiony korytarz. Uśpiony? Tutaj nawet
leniwiec by nie zasnął! Gdy tylko stanęła na marmurowej posadzce i odetchnęła
innym niż zduszone wilgotne powietrze tajnych przejść, z cienie wyłoniło się co
galaretowatego i sunęło w jej stronę, pozostawiając za sobą obrzydliwie
wyglądający śluz.
- Na Boga, takie coś też tu mają? –
Rose była zbyt zirytowana, by zastanowić się nad swoją reakcja. Normalnie
pewnie cofałaby się aż do ściany i dopiero nie mając już innego wyjścia,
przypomniałaby sobie, że ma różdżkę. A jeżeli miała różdżkę, mogła wszystko…
Z jej różdżki buchnęła para i roztopiła galaretowatego potwora. Po
drodze, zanim w końcu odnalazła drogę na główne schody załatwiła takie jeszcze
dwa.
Gdy już znalazła się na piętrze skręciła we
wschodni korytarz, chociaż wołała ją spokojna, jasna przestrzeń, zachodniego
skrzydła.
Wyglądało tam jakby przeszedł tajfun. Porozbijane
rzeczy, poprzewracane zbroje. Zakrwawione ubrania. Kilka osób leżało w
najlepsze na środku korytarza, jakby w drgawkach. A inne osoby były jakby
zahipnotyzowane. Tak jak ona, gdy szła przez tajne korytarze…
Westchnęła i wskazała różdżką na pierwszą napotkaną
osobę.
- Dimittere!
Coś huknęło, usłyszała odległy jęk, a po
chwili z ciała chłopaka, wyfrunęła jak strzała, strzelista zjawa. Uleciała do
góry i rozpłynęła się.
Zrobiła tak z każdym z kim zetknęła się na
swojej drodze, aż w końcu dotarła do swojego pokoju. Przeniknął ją lodowaty
chłód. Okno było otwarte. Zasłony poruszały się od furii wiatru. Tylko to mogła
dostrzec w ciemny pokoju. Zapaliła świece i dostrzegła ślady podpaleń.
Pozbierała zniszczone rzeczy i rzuciła je na jedną kupę. Różdżką osuszyła
podłogę w łazience. Gdy już nie miała nic do robienia, usiadła na łóżku i
wzięła pierwszy głęboki oddech. Potem drugi, uspokajający żołądek. Nadal
pozostawało w niej trochę tego oślizgłego zimna, spowodowanego z intymnym
kontaktem ze zjawą. Wniknięcie do jej ciała miało również kilka innych efektów.
Bolała ją głowa, miała silne mdłości, a łzy cisnęły się do oczu.
Czy musiał obejmować tamtą dziewczynę?
Nie, oczywiście, że nie dlatego płakała,
przekonywała samą siebie. Była zmęczona, wiele przeżyła tej nocy, (co
oczywiście przypomniało jej o zabezpieczeniu pokoju) czuła się chora fizycznie
i emocjonalnie.
Czemu do niej się w ogóle nie zbliżał, a z
nikim innym nie miał problemu?
Rose pociągnęła nosem, pozwoliła, żeby łzy
spływały jej po policzkach, gdy wyrzucała dresy i zakładała inne ciuchy. Potem
zabezpieczyła pokój zaklęciem alarmującym i blokującym, wszelkie istoty
nadprzyrodzone.
Potem zwinęła się w kłębek pod grubą warstwą
kocy i zasnęła.
Scorpius szalał. Był wściekły. A jego
wściekłość była podsycana przez dużą dozę strachu. Wydostał się z piwnicy i
zostawił poszkodowaną. Musiała sobie już teraz radzić sama. Z trudem ale jednak
poszła za nim aż do schodów, a potem skierowała się w zachodni korytarz.
Zapewne, żeby porozmawiać z opiekunami. On natomiast cały się trzęsąc, nie
wiedząc co ma robić, chciał ponownie przeszukać tajne przejścia. Wtem poczuł
dotyk na ramieniu. Myśląc, że to Rose, już otwierał usta, żeby zjechać ją z
góry na dół, ale gdy się odwrócił nikogo nie dostrzegł. Za to przed nim
widniała delikatna biała smuga, prowadząca wprost do jego pokoju.
Z dużą dozą sceptycyzmu poszedł jej śladem.
Pomimo tego, że duchy już raz mu pomogły, sądził, że tym razem się myliły.
Zmienił zdanie, gdy otworzył drzwi.
Pokój był sprzątnięty, wszystkie świece
pozapalane, a w powietrzu wyczuwał magię. Zaklęciem sprawdzającym określił
rodzaj zaklęć. A potem zobaczył ją śpiącą.
Spłynęła na niego fala ulgi, którą natychmiast
przykryła frustracja.
Wojskowym krokiem podszedł do jej łóżka. Ścisnął
pięści, żeby nie uderzyć z całej siły w kolumienkę łoża. Zasnęła!! Po prostu
przyszła, położyła się i zasnęła!! A on stracił dziesięć lat życia, wyobrażając
sobie, tysiąc innych pożeraczy ciał, pastwiących się nad nią!
Zanim zdążył pomyśleć co robi, poddał się
gniewowi. Pociągnął za koc i krzyknął na cały głos, nie zważając na to, że jest
piąta rano:
- WSTAWAJ!!
Dopiero kiedy zerwała się z przerażonym
krzykiem z łóżka, trochę się zreflektował, że było to głupie i niepotrzebne z
jego strony. Ale teraz skoro już nie spała nie zamierzał się ograniczać.
- Wygodnie ci się spało? – zapytał
głosem, ociekającym drwiną.
Rose oddychała z trudem, tak bardzo
ją przestraszył. Niemal siłą nakazała swojemu sercu zwolnić. Potem spojrzała na
jego wściekłą, praktycznie tak bladą, że zupełnie pozbawioną krwi twarz i
poczuła się zupełnie zdezorientowana. Dopiero po chwili pomyślała, jak wielką
była idiotką, zostawiając go samego. Przecież coś mogło go zaatakować! Była
samolubną, obrażoną idiotką… Mieli się przecież nawzajem asekurować.
- Jak się czuje tamta dziewczyna? –
zapytała cicho Rose, przecierając dłonią twarz.
- Nie mam pojęcia – powiedział szybko
i gniewnie. – Zostawiłem ją przy schodach, gnając jak niepoczytalny i szukając
ciebie!! – coraz bardziej podnosił głos.
Usta jej zadrżały, ale sama nie była pewna,
czy zaraz się uśmiechnie, czy rozpłacze. W tym czasie, chwycił ją za nadgarstek
i pociągnął do siebie. Skrzywiła się, bo zrobił to z taką siłą, że miała
wrażenie, że złamie jej kości.
Zbliżył wściekłą twarz do jej twarzy i z furią
powiedział:
- Skąd mogłem wiedzieć, co się stało?! Skąd miałem mieć pewność, że coś cię nie porwało?! Że nie leżysz gdzieś nieprzytomna, zraniona, lub MARTWA!!! Wszystkie te bzdury, które wciąż mówisz o wsparciu i drużynie, czemu sama się do niech nie zastosujesz?!! Do cholery, tak sobie po prostu odeszłaś?!!!! Co ci strzeliło do głowy?!! Czy naprawdę wystarczy, żebym spuścił cię z oka, a ty jak dwuletnie dziecko znikasz z pola widzenia?!!! W takim miejscu?! Ile razy mam jeszcze dostać ataku serca przez twoją bezmyślność?!
- Skąd mogłem wiedzieć, co się stało?! Skąd miałem mieć pewność, że coś cię nie porwało?! Że nie leżysz gdzieś nieprzytomna, zraniona, lub MARTWA!!! Wszystkie te bzdury, które wciąż mówisz o wsparciu i drużynie, czemu sama się do niech nie zastosujesz?!! Do cholery, tak sobie po prostu odeszłaś?!!!! Co ci strzeliło do głowy?!! Czy naprawdę wystarczy, żebym spuścił cię z oka, a ty jak dwuletnie dziecko znikasz z pola widzenia?!!! W takim miejscu?! Ile razy mam jeszcze dostać ataku serca przez twoją bezmyślność?!
Scorpius był tak wściekły, tak przerażony tym,
co mogło się stać, że nie zauważył, że coraz bardziej ją przyciska, że jego
dłonie zaciskając się jak imadła na jej nadgarstkach. Pewnie mógłby jeszcze
dłużej ciągnąć swoją tyradę, gdyby nie usłyszał, cichego niczym szept:
- To boli.
Przez chwilę nie zrozumiał. A potem zdał sobie
sprawę, co robi. Natychmiast ją puścił. Nie odsunęła się od niego, jak się tego
spodziewał.
- Zasłużyłaś – powiedział obronnym
tonem, a potem zdał sobie sprawę, że tylko pogorszył sytuację. Bez słowa
rozcierała zesztywniałe nadgarstki.
- Nie mogłam tam dłużej zostać –
powiedziała cicho, nie wdając się w szczegóły. – Ale masz rację i przepraszam,
za to, że cię zostawiłam bez słowa. Nie pomyślałam…
- Następnym razem pomyśl – odrzekł
opryskliwie. Starał się na nią nie patrzeć. Wyglądała zadziwiająco krucho, z
rozpuszczonymi włosami, bladą twarzą i śladami łez na policzkach.
Skinęła głową.
- Powinieneś się położyć –
powiedziała cicho.
- Ktoś musi nas pilnować, a ty jesteś
zmęczona… - zaprotestował.
- Nałożyłam zaklęcia – odpowiedziała,
a potem spojrzała w sufit. – Będzie nas pilnować?
Poczuła delikatne dotknięcie na skroniach.
Przyniosło jej to ulgę.
Scorpius sztywno skinął głową i poszedł do
łazienki. Rose odwróciła się tyłem do jego łóżka i przytuliła się do poduszki.
Nie wiedziała, czy jego wściekłość bardziej ją przestraszyła, czy przyniosła
spokój…
Chciała wrócić do Hogwartu. Nie mówiąc już o
tym, że za nic na świecie nie chciała już spotkać żadnego ducha w tym zamku.
Poczuła delikatny, uspokajający dotyk na włosach.
No, prawie żadnego…
Scorpius leżał już od dwudziestu minut i
wpatrywał się w sufit. Był wykończony do tego stopnia, że nie miał siły zasnąć.
Poczuł szturchnięcie. Jakby ktoś niecierpliwy w końcu nie wytrzymał. Andreas,
bądź Matilde, sądził, że to raczej ona, pociągnął go za grzywkę, żeby skierował
głowę w przeciwną stronę. Odgonił ducha ręką, a w odpowiedzi dostał w nią
klapsa. Spiorunował przestrzeń wzrokiem. Musiał się jednak poddać. Ta cholerna
bezcielesna baba nie dałaby mu spokoju.
Zerknął na ciemny kształt na drugim łóżku. Nie
zgasili świec, więc widział ją dość dobrze. Zacisnął usta. Niemal natychmiast
poczuł uderzenie w tył głowy.
- Dobrze się czujesz? – zapytał
niechętnie.
Przez dłuższy czas nie otrzymał odpowiedzi,
więc uznał, że Rose zasnęła. Dopiero wtedy odpowiedziała.
- Tak.
Było to oczywiste kłamstwo. Scorpius z
ociąganiem i cichym zrezygnowanym westchnieniem, wstał i wskazał różdżką na
palenisko w kominku.
Gdy ogień zaczął wesoło trzaskać, dając
przyjemne ciepło. Pogrzebał w swoich torbach - on też nie przyjechał tu
nieprzygotowany.
Na jednej ze starych szafek znalazł kielich.
Wyczyścił go i za pomocą zaklęcia, napełnił ciepłą wodą. Wsypał do niej proszek
i wymieszał, aż woda zabarwiła się na zielonobrunatno.
Podszedł do łóżka Rose i przysiadł na nim.
- Usiądź – nakazał.
- Będziesz krzyczał? – zapytała, jak
skarcone wcześniej dziecko, ale chyba tylko po to, by go rozśmieszyć, bo w jej
oczach nie było urazy, ani żalu.
- Jeżeli zasłużysz, to tak…
Skinęła głową i podniosła się posłusznie.
- Wypij.
Najpierw powąchała.
- Znam ten zapach…
- Jestem tego pewien – powiedział
trochę ironicznie. – Twój kuzyn dodaje go do każdego eliksiru leczniczego.
Byłby idiotą gdyby tego nie robił.
Rose wypiła łyk, ciepłego naparu.
- To Vilcacacora… - rzekła, gdy
rozpoznała smak.
- Pij. Nie gadaj.
- Ty też powinieneś – powiedziała,
popijając ziółka. Poczuła jak wewnątrz robi jej się ciepło i miała wrażenie, że
zmęczenie powoli ulatuje.
- Piłem – odpowiedział.
- Dziękuję – rzekła, oddając mu
puchar.
Przez dłuższą chwilę wpatrywali się w
siebie. Wszystko nagle im się przypomniało. Ciemność, zetknięcie ust, gorączka,
która nie trwała dłużej niż mgnienie oka.
Scorpius natychmiast wstał i odwrócił się od
niej.
- Teraz zaśniemy. Matilde i Andreas
będą nas pilnować. Gdy wstaniemy, rozwiążemy to cholerne zadanie i opuścimy to
przeklęte miejsce – zarządził niczym generał, który nie brał pod uwagę
sprzeciwu.
Rose bynajmniej nie zamierzała się
sprzeciwiać. Ale czuła w sobie niedosyt, tęsknotę i ucisk, na myśl o
rozpoczętej i nie wyjaśnionej sprawie.
Skoro on jednak chciał o tym zapomnieć, to ona
mu na to pozwoli.
Usłyszała skrzypnięcie sąsiedniego łóżka.
Dzięki eliksirowi poczuła się odprężona i
zmęczona. Pogrążyła się we śnie.
Cudowny rozdział :) Przynajmniej tym razem Rose zapamieta pocałunek 😍
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, uu tym razem to Rose zapamięta ten pocałunek ;) Scorpius jak się zamartwiał że zniknęła, bardzo się tym przejął, no i chociaż trafili na wspaniałe i pomocne duchy...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza