sobota, 27 stycznia 2018

Rywalka Lily (Rok VI, Rozdział 6)

- Słuchajcie, wiem, że wam się nie chcę, ale szczerze mówiąc nic mnie to nie obchodzi! – powiedział Lucas, zapinając ostatnie sprzączki szaty do quidditcha.
 Lily zachichotała. Wiedziała, że mówi głównie do Jamesa i Arthemis, którzy mieli ponure twarze, a cała drogę narzekali, że powinni się przygotowywać do eliminacji na mistrzostwa.
 Mieli za mało o jednego pałkarza i dwóch ścigających. Musieli to wyrównać i to szybko, żeby drużyna się dostosowała przed pierwszym meczem.
 Lucas spojrzał katem oka na Lily. Znowu była sobą, jakby nie było tematu ślubu. Ulżyło mu i starał się ignorować irytujące kłucie poczucia winy. Nie gniewała się na niego, wszystko było ok, więc co mu nadal przeszkadzało do cholery? Idealnym rozwiązaniem w tej sytuacji było zajęcie się quidditchem. Szczególnie, że jego pałkarz i obrońca byli niewdzięcznymi, leniwymi ignorantami!
- No już, wykrzeszcie z siebie trochę entuzjazmu, bo wyjmę gwizdek – zagroził.
- Mówiłem ci, żebyś mu go nie dawała… - mruknął cicho do Arthemis James, rozpinając bluzę i sięgając po szatę do quidditcha. Złapała się na tym, że czeka, aż James się rozbierze.  
 Odbiło jej… Była o tym święcie przekonana!
 Odwróciła się od niego i szybko przebrała. No, bo w końcu… bez przesady…
- Wychodzimy! I skupcie się na te dwie godziny, bo inaczej załatwię wam takie ćwiczenia do egzaminu, że długo popamiętacie! – krzyknął Lucas, wychodząc z Lily.
- Nie kuś mnie – odrzekła Arthemis, biorąc do ręki miotłę.
Lucas rzucił jej przez ramię niezadowolone spojrzenie.
- Dobra, już dobra… - mruknęła. – Strasznie się despotyczny robi, kiedy chodzi o Quidditcha – powiedziała do Jamesa.
- Cóż… nic nie zrobisz… On żyję i oddycha tą grą. Jego ojciec zabierał go od najwcześniejszych lat na mecze. Ten sport to jego jedyna miłość…
 Nie założyłabym się z tobą, mruknęła w myślach Arthemis, patrząc na idących przed nimi Lucasa i Lily.
- Wiesz. Pasja to pasja. Nie ważne, czego dotyczy… - odpowiedziała.
James na nią zerknął.
- Tak, chyba tak – powiedział cicho.
- Twoją pasja jest wkurzanie mnie, co? – rzuciła.
- Sprawianie, żebyś się śmiała – poprawił ją.
Zarumieniła się, a jej serce przyśpieszyło.
- Jak ty to robisz? – mruknęła po chwili. – W jaki sposób znajdujesz właściwe słowa? Ja nie potrafię…
 James się szeroko uśmiechnął.
- Skoro nie potrafisz mówić, to wymyśl coś innego – rzucił wesoło.
Zmrużyła oczy. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała. On z nią pogrywa, ale ona też umie. Czytała pamiętnik matki, do cholery…
- Dobra – odrzekła rzeczowo. – O której mam u ciebie być?
James przystanął, zerknął na nią niespokojnie.
- Co masz na myśli? – zapytał ostrożnie.
- O której zasną, wszyscy chłopcy u ciebie w dormitorium?
Jamesowi szczęka opadła. Arthemis nadal utrzymywała spokojny, uprzejmy wyraz twarzy, chociaż w myślach przybiła sobie piątkę. Miała go.
- Mówisz serio?
- Oczywiście – powiedziała jak najbardziej poważnie. Spuściła oczy, jakby poczuła się nagle zawstydzona.
- Arthemis… chyba nie wiesz, o czym mówisz – powiedział z trudem, bo na samą myśl, cała krew uciekła mu z głowy.
 Zachichotała. Nie mogła się powstrzymać. James zmrużył oczy.
- Nie igraj ze mną, dziewczyno – powiedział groźnie. Zbliżył się do niej bardzo blisko, tak, że wstrzymała oddech i dopiero teraz pożałowała, że próbowała żartować, bo zdała sobie sprawę, że… bardzo jej się podobało gdy był tak blisko. Do tego taki władczy. -          Przestało cię to bawić? – mruknął jej na ucho, jakby doskonale rozumiał, co sobie pomyślała.
 Pokiwała głową, wpatrzona gdzieś ponad jego ramieniem.
- Dobrze – mruknął. – Nie będę musiał ci więc wyjaśniać, czemu lepiej na ten temat nie żartować…
- Wy dwoje! – krzyknął Luke. – Chodźcie tu!
Arthemis szybko się obejrzała. Stała tam cała kolejna ludzi, którzy chcieli dołączyć do drużyny. No, pięknie. James odsunął się od niej, rzucając jej przeciągłe spojrzenie. Przez jej ciało przebiegł dreszcz, więc czym prędzej podbiegła do Lily.
- Dobra! – głos Lucasa potoczył się po boisku. – Żeby nie było kłopotów, proszę alfabetycznie! Najpierw pałkarze! James wypuść tłuczki.
 James mu zasalutował.
 Kilka dziewczyn zachichotało. Arthemis przyjrzała się grupie. Większość była tu chłopców, jednak znalazło się też kilka dziewcząt. Jednak mogła wskazać palcem, te które naprawdę chciały grać, a które interesowało tylko dołączenie do drużyny. Jeżeli będą głosować, bezwzględnie je odrzuci. Po pierwsze będą denerwowały ją. Po drugie będą denerwowały Jamesa. A po trzecie jeżeli ona i James będą zdenerwowani, to Lucas będzie ciskał gromami.
- No, więc zaczynamy. Na miotły! – krzyknął Lucas.
Do roli pałkarza kandydowało trzech chłopców. Max jego kolega z siódmej klasy i Rory z klasy Arthemis, najmłodszego z czwartej klasy znali tylko z widzenia. Ale Lily mu pomachała więc pewnie się znali. Wszyscy trzej wsiedli na miotły i głównie pod bacznym wzrokiem James, starali się poradzić sobie z tłuczkami. Lily latała po całym boisku, sprawdzając ich celność. Podawała sobie z Lucasem kafla, żeby dać im jakąś namiastkę meczu.
 Nie byli jacyś najgorsi. Jednak tylko jeden z nich naprawdę miał w sobie to coś. Prawdziwy zapał i dostateczne skupienie. Traktował tę próbę jak prawdziwy mecz. Gdy James odbił piłkę w stronę Lily, ten to zauważył i od razu się znalazł na drodze złośliwej piłki by obronić szukającą. James uśmiechnął się pod nosem, gdy rozegrał następną akcję tak, jakby Lucas był z drużyny przeciwników. Podał po przekątnej tłuczka, a chłopak zrobił to, czego oczekiwał. Zmienił tor piłki tak, że wytrąciła Lucasowi kafla z rąk. O tak. Będą się dogadywać. Chłopak miał czternaście lat.
 Lucas dał znak, żeby wszyscy zlecieli na ziemię.
- Dzięki – powiedział do chłopaków, a potem odwrócił się do pozostałych.
- Ten młody! – powiedział równocześnie z Jamesem.
Luke pokiwał głową.
- Dobrze się z tobą dogaduje – zwrócił się do Jamesa. – Justin też jest dobry, ale… nie ma takiego wyczucia.
 James pokiwał głową.
- A Rory niestety ma słabą celność… Dobra – westchnął Lucas. Poszedł do chłopaków. Podał rękę Justinowi i Rory’emu. – Sorry, chłopaki – powiedział.
 Justin wzruszył ramionami.
- Zawsze warto spróbować. Ale jak przegracie to będzie twoja wina – zażartował.
Luke odpowiedział mu lekkim uśmiechem. Rory trochę ponuro skinął głową, ale pomachał pozostałym i odszedł do szatni.
 Ostatniemu chłopakowi zabłyszczały oczy, gdy Luke podał mu rękę.
- Gratulację. Jesteś w drużynie. Ale wyrzucę cię, jak będziesz się obijał – dodał twardo, jednak jego oczy zabłysły wesoło.
- Nie będę! Na pewno! – zapewnił solennie chłopak.
- Jak masz na imię?
- Oskar. Oskar Doobs.
- Ok. Możesz teraz do końca przeprowadzić z nami przesłuchanie.
Chłopak energicznie skinął głową i wskoczył na miotłę.
- Teraz po dwóch proszę – zwrócił się Lucas do uczestników eliminacji. – Mam nadzieję, że nie muszę wyjaśniać, czym zajmują się ścigający… - spojrzał groźnie na grupę wysyłając bezgłośny komunikat: a jak ktoś nie wie, to nie ma tu czego szukać.
 Wszyscy pokiwali głową. Kolejka była spora, więc trochę do zajęło.
 Arthemis miała ochotę się zaśmiać, gdy widziała jak Lily zakrywa ze wstydem oczy (chyba czuła się zażenowana swoja własną płcią), widząc poczynania niektórych dziewcząt. Były takie trzy, którym Luke bez tracenia czasu nakazał po chwili zejść z mioteł. Nie ważne czy leciał na nie tłuczek, czy kafel. Zakrywały dłonią twarz za wszelką cenę ją chroniąc, przez co puszczały się miotły. Jedna mało nie spadła. James w ostatniej chwili pomógł jej utrzymać równowagę. Uśmiechnęła się do niego rozanielona. A sekundę potem Lucas gestem nie znoszącym sprzeciwu, kazał jej zsiąść z miotły.
 Jednak poza tą trójką nie było najgorzej. Jedni byli przeciętni, inni trochę lepsi. Nadszedł czas na jedna z dziewczyn. Chyba była z trzeciej klasy. Arthemis ja od razu polubiła. Miała krótkie włosy, które związała tak, żeby jej nie przeszkadzały i miała oszczędne ruchy. Nie robiła nic co zwracałoby na nią uwagę. Dopóki nie wsiadła na miotłę. Była harda i nie dawała się.
  Jeszcze zostało tylko kilka osób. I w końcu Lucas się doczekał swojego nowego złotego zawodnika. Chłopak był trochę roztargniony i wyglądał jakby często mu się zdarzało o wszystkim zapominać. Nosił okulary o kwadratowych oprawkach i był trochę pulchny. Jednak gdy wsiadł na miotłę, wszyscy o tym zapomnieli. Był jak myśl. Jak strzała. Tam gdzie był kafel tam był on. Umiejętnościami mógł mu chyba dorównywać jedynie Luke. A za kilka lat chłopak i tak go prześcignie. Był po prostu niesamowity. Jakby cała jego postura, słaby wzrok i roztrzepanie zostawił na ziemi. Luke dał mu znak, żeby zleciał na ziemię.
 Chłopak go posłuchał i po chwili przybił piątkę z jakimś wysokim, chudym chłopakiem. Luke zmarszczył brwi. A ten chłopak nie startuje? Może też byłby dobry…
 Luke podleciał na miotle do pozostałych. Ale i tak już wiedział swoje. Wybrał swoich nowych zawodników. Nie wiedział czy robi dobrze, bo wszyscy byli znacznie młodsi, ale może właśnie dzięki temu, będą go słuchać. Pogadał z drużyną i zleciał na dół.
 Stał przed dwudziestoma, wyczekującymi ludźmi. Podszedł do pulchnego chłopaka w okularach i podał mu rękę.
- Gratuluję. Jak masz na imię?
- Wood. Simon Wood.
Lucas otworzył szeroko oczy. Spojrzała na chłopca, który stał obok Simona. Do tej pory był przekonany, że to jest Wood. Zawsze chodzili razem i jak ktoś mu ich pokazywał stwierdzał, że to na pewno ten wysoki. Uśmiechnął się do Simona.
- Jesteś niesamowity – powiedział. – Jesteś w drużynie.
Chłopak odwrócił się przyjaciela i zaczął gadać jak najęty. A potem zaczął potrząsać ręką Lucasa, tak że zabolał go bark. Lukas się zaśmiał. On był fanatykiem, ale przy tym chłopcu, mógł uchodzić za kogoś, kogo Quidditch średnio obchodzi.
 Wyrwał w końcu rękę i poszedł do trzynastolatki. Miała na imię Tasya. Pogratulował jej krótko, a reszcie podziękował.
 Oprócz wybranych przez niego osób została jeszcze jedna. Nowa ścigająca spoglądała na nią z niechęcią.
 Luke spojrzał na nią z zdziwieniem.
- Jak się nazywasz?
- Mathilde Capshaw.
- Chcesz, kandydować na jakieś stanowisko? – zapytał dziewczynę.
- Tak – powiedziała hardo.
- Jakie?
Arthemis nie spodobało się podniecenie i lekka złośliwość i coś jeszcze innego w jej uczuciach.
- Szukającej – oznajmiła.
 James zaczął kaszleć, próbując stłumić śmiech.
 Lukas spojrzał na dziewczynę, jakby wyrosła jej druga głowa. Ktoś śmiał chcieć zastąpić jego ukochaną szukającą?
 Lily przełknęła ślinę. Złość i niepewność walczyły w niej o lepsze. Arthemis przez chwilę się jej przyglądała. Potem przechodząc obok, w stronę Jamesa, przystanęła i mruknęła mimochodem:
- Nic z tym nie zrobisz?
W tym czasie Lucas, odzyskał w końcu głos.
- Mamy już szukającą.
- Skąd wiecie, że nie jestem lepsza? – zapytała ostro.
Lily wzięła się w końcu garść. Złość w niej wygrała.
- Bo… - zaczął Lucas.
- Właśnie Luke… skąd wiesz? – rzuciła. Odwrócił się do Lily ze zdziwieniem. Dojrzał gorący błysk w jej oczach. Stanęła przed nim i spojrzała na Mathildę. – Do pięciu razy sztuka. Która więcej razy złapie znicza jako pierwsza, zostaje szukającą.
 Arthemis uśmiechnęła się pod nosem i poczuła jak w Jamesie kiełkuję duma z siostry.
 Luke w tym momencie spojrzał inaczej na Lily. Rzeczywiście była inna. Bardziej dorosła. Nie żądała by ktoś bezwarunkowo zaakceptował jej umiejętności. Wolała je udowodnić. Arthemis miała rację. Lily starała się przestać zachowywać jak dziecko. I naprawdę jej się to udawało.
- Daj mi swoją miotłę, James – powiedziała do brata. – Tak będzie sprawiedliwie, prawda? – rzuciła do przeciwniczki złośliwie i podała Arthemis swoją Błyskawicę.
 Dziewczynie zadrżały szczęki.
 Lily i Mathilde wsiadły na miotły i wzbiły się w powietrze.
- Wypuszczam znicza! – krzyknął Lucas z napięciem wpatrując się w dwie postacie.
Pojedynek w powietrzu trwał pól godziny. Może Lily nie siedziała na swojej Błyskawicy, ale jej umiejętności nie dawały przeciwniczce żadnych szans. Zwodziła ją, wodziła za nos. Blokowała jej tor lotu, kiedy chciała. Jej bystry, ostry wzrok wyłapywał mała skrzydlatą piłkę wśród słonecznych promieni, jakby miała z nią telepatyczne połączenie. Gdy w końcu we dwie zleciały na ziemię wynik był pięć do zera dla panny Potter.
 Lily chłodno spojrzała na przeciwniczkę.
- Myślałaś, że dostałam się do drużyny ze względów rodzinnych? – rzuciła i pozwoliła zniczowi odlecieć na kilka centymetrów, po czym go bez trudu złapała. – Nie próbuj się mierzyć z lepszymi od siebie… Kiedy wyjdę ze szkoły, możesz zostać szukającą. Na razie Mathilde, nie dorastasz mi do pięt…
 Dziewczyna odwróciła się na pięcie i nie odzywając się do nikogo odeszła w stronę zamku. Zresztą, co mogła powiedzieć po czymś takim? Zarówno słowem jak i czynem Lily ją po prostu zmiażdżyła.
 Lucasa zalała fala… czegoś. Triumfu, podziwu… i kilku innych rzeczy. James złapał siostrę i okręcił się z nią dookoła, mówiąc z satysfakcją:
- Moja krew!
- Przestań – powiedziała Lily, jednak z zadowoleniem i skinęła Arthemis lekko głową. Wiele się od niej nauczyła. I miała nadzieję uczyć się dalej. Mogła być sobą. Radosną, zadowoloną z życia dziewczyną, ale kiedy musiała, potrafiła być ostra jak brzytwa. Arthemis pokazała jej, że można być jednocześnie ostrym i delikatnym.
- Mathildę już taka jest – odezwała się Tasya. – Myśli, że o wszystkim wie najlepiej i wszystko najlepiej potrafi. Jej ojciec jest zastępcą Ministra Magii… o czym często nam przypomina.
- No, więc dostała prztyczka w nos – podsumowała Arthemis.
- Dobra! – zarządził Lucas. – Spojrzał na nowa trójkę swoich zawodników. Oskar, Tasya i Simon, przyglądali mu się z napięciem. Szczególnie dwunastoletni Simon, wpatrywał się w niego jak w bóstwo. – Słuchajcie! Każdy z nich – wskazał kciukiem, stojących za nim Arthemis, Jamesa i Lily – jest waszym szefem, jasne? Jeżeli coś powiedzą na boisku to świętość i macie to zrobić bez szemrania, jasne? – Pokiwali głowami. – Jeżeli nie będziecie przestrzegać terminów treningów, zapłacicie za to… James może wam coś o tym powiedzieć – James pokiwał głową z zadziornym uśmiechem. – Trening za dwa tygodnie. Macie być gotowi, kiedy dostaniecie dokładną datę. A teraz już zjeżdżajcie!
 Gdy reszta się odwróciła, a James i Arthemis, odeszli za nimi, Lucas spojrzał bystro na Lily.
- Jakbyś przegrała złoiłbym ci skórę…
Lily prychnęła.
- Luke… - powiedziała pobłażliwie, - proszę cię…
- Byłaś niesamowita.
- Ale mimo wszystko wkurzyła mnie.
- Nie dziwię ci się.
Lily wzruszyła ramionami.
- Już nikt więcej nie popełni jej błędu. Nie jestem w drużynie, dzięki sławnemu ojcu.
- Nie mogę uwierzyć, że ktoś myślał inaczej – powiedział Lucas, ruszając do szatni. – To tak jakby nie wiedzieli, że wygrywamy dzięki tobie od czterech lat…
- To przez to, że mam znanych braci. Znanego ojca i dość znaną rodzinę. Jestem najmłodsza, wiec wszyscy uważają, że po prostu dzięki koneksją wszystko mi wychodzi.
- Lily… to najgłupsza rzecz o jakiej słyszałem.
- Ty to wiesz… i to mi wystarczy – powiedziała z uśmiechem, wchodząc do szatni.
- Jesteś najlepsza – dodał poważnie.
Posłała mu spojrzenie przez ramię.
- Wiem.


 Po weekendzie już każdy Gryfon wiedział, co działo na stadionie, kto jest nowy w drużynie oraz jak Lily pokonała Mathilde. Dziewczynie nie przysporzyło to popularności. Za to Lily dodała sobie pewności siebie.
 W następny czwartek Rose i Arthemis szły na obiad do Wielkiej Sali.
- Zauważyłaś, że Axelrode raczej nie przepada za chłopakami? – rzuciła Rose. – A raczej inaczej… faworyzuje dziewczyny…
- To facet – Arthemis wzruszyła ramionami.
- Ale pozostali profesorowe tak nie robią. A ten chwali tylko dziewczyny. To ohydne.
- Każdy ma jakieś zboczenia.
- Nie lubi Jamesa – oznajmił Rose. – Słyszałam jak Luke mówił…
Arthemis zmarszczyła brwi. Jak można było nie lubić Jamesa? Da się w ogóle?
- Podobno Axelrode uważa go za zbyt pewnego siebie.
- James nie jest zbyt pewny siebie. Jest po prostu pewny siebie, proporcjonalnie do swoich umiejętności…
- Pewnie Axelrodowi przeszkadza to, że dziewczyny go lubią – zachichotała Rose.
- Nie rób z niego jakiegoś podrywacza – mruknęła Arthemis. – Profesor woli dziewczyny, bo łatwo nimi rządzić. Ale dopóki potrafi mnie nauczyć tego, czego nie umieli pozostali to spoko…
- Tylko nie idź, jak dostaniesz propozycję prywatnych lekcji – mruknęła Rose. – Podobno założył kółko transmutacji.
- Spoko. Mam własnego nauczyciela… - odpowiedziała Arthemis i stanęły pod wielką tablicą ogłoszeń.
 Był czwartek, po drugiej. W południe zamknięto listy zapisów do eliminacji. Cierpliwie czekały, aż liczba osób pod tablicą się przerzedzi.
 Pierwszą zobaczyły tablicę dotyczącą  przedmiotów, które ich nie interesowały. Sprawdziły tylko gdzie startują jacyś Gryfoni. Arthemis rozbawiła niezmiernie lista osób, które startowały w kategorii Eliksiry i Antidota. Było ich aż trzy. Albus, jakiś Ślizgon z piątej i Krukon z siódmej klasy. No to Albus mógł już się pakować…
 Transmutacja… hmm, skoro James już był zajęty, to kto wystartuje? Okazało się, że osób było dość sporo. Większość z siódmej klasy. Przyjemniej połowa z nich to Krukoni. No cóż… w końcu to mózgowcy.
 Numerologia, Zielarstwo, Starożytne runy, Wróżbiarstwo (W tym też ktoś startował??), Mugoloznastwo, Opieka nad magicznymi stworzeniami (Ciekawe co im Hagrid zgotuje na eliminacjach?), Historia magii (Chyba nikt nie miał ochoty w tym startować, bo lista było pusta.).
 Doszli do listy Zaklęć i Uroków podobnie jak transmutacja była również bardzo długa. Scorpius Malfoy miał numer 21, a Rose Weasley 43. Lista kończyła się na numerze 50.
 W końcu dopchały się jednak do wiecznie okupowanej listy osób startujących w konkurencji obrony przed czarną magią. Nie było ich dużo mniej niż na transmutacji i o wiele mniej niż przy zaklęciach. Lista liczyła sobie 26 osób. Jednak zainteresowana była nią większość szkoły, co stwarzało problemy z dotarciem do tablicy.
- Byłoby więcej osób, gdyby nie to, że po szkole poszła plotka, że James i ty startujecie – wygłosiła opinię Rose.
- A co ma jedno do drugiego? – rzuciła Arthemis.
- Po waszych zeszłorocznych wyczynach? – prychnęła Rose. – Dziwię się, że nikt nie namalował ciebie lecącej na miotle nad krwawymi diabłami… Mielibyśmy nowy obraz w Pokoju Wspólnym…
 Arthemis parsknęła śmiechem i spojrzała na listę. Dwadzieścia cztery osoby. Dwanaście par do pokonania.
01.       Adams Rory, Gryffindor
02.       Andersen Gillian, Gryffindor
03.       Astra Allena, Hufflepuff
04.       Avery Thomas, Slytherin
05.       Bannister Darryl, Hufflepuff
06.       Chester Frank, Ravenclaw
07.       Cook Elijah, Slytherin
08.       Dawlish Leo, Gryffindor
09.       Drake Sylvie, Ravenclaw
10.       Dubbin Bernard, Slytherin
11.       Flint Dennis, Slytherin
12.       Hamilton Justin, Gryffindor
13.       Hint Ursula, Slytherin
14.       Jacklin Ivonne, Slytherin
15.       Jose Lucian, Ravenclaw
16.       Kaan Hank, Hufflepuf
17.       King Robert, Slytherin
18.       Long Alain, Ravenclaw
19.       Moore Max, Gryffindor
20.       Mors Eliza, Gryffindor
21.       North Arthemis, Gryffindor
22.       Potter James, Gryffindor
23.       Towsend Hattie, Hufflepuff
24.       Warren Peter, Slytherin
25.       Weasley Fred, Gryffindor
26.       Williamson Lucas, Gryffindor

 Jakby to powiedzieć większości nie znała. Poza osobami z Gryffindoru, Bannisterem i Kaanem z jej roku nie byli jej znani. Rozbawiło ją to, że widzi Gillian i Elizę. Będzie zabawa. Fred i Lucas zgłosili się, żeby się nie nudzić. A w sumie to Fred zmusił Lucasa, bo twierdził, że nie ma co robić.
 Jednak ta lista nie interesowała jej tak jak następna.
 Pierwszy dzień rozgrywek.
 James walczył na podeście I z Ślizgonem Bernardem Dubbinem. Trzecia walka. A ona czwarta walka na podeście III. Z…
 Arthemis się roześmiała na głos.
- Co jest? – zdziwiła się Rose.
Arthemis pokazała jej palcem.
- Jezu, walczysz z Averym?!
- Koleś ma przerąbane - zaśmiała się Arthemis.
 Thomas Avery był najbliższym przyjacielem Flinta. O ile ten ogr mógł mieć przyjaciół…
 Arthemis machnięciem różdżki skopiowała sobie wszystkie trzy listy, które dotyczyły jej konkurencji. Trzecia z nich pokazywała grupy. Typowo żeńskich drużyn było tylko dwie: Hint i Jacklin oraz Eliza i Gillian. A oprócz niej i Jamesa, była jeszcze tylko jedna mieszana para, Lucian Jose i Sylvie Drake.
 Cóż… tym lepiej dla niej. Chłopacy stanowili większe wyzwanie. A że większość była z siódmych klas…tym lepsza będzie zabawa.
 Miała dwa dni, żeby przygotować się do pierwszych trzech starć. Razem z Rose wróciły do Pokoju Wspólnego. James siedział na kanapie razem z kolegami z roku i zaśmiewali się z czegoś. Pomachała mu listami, więc wstał i do niej podszedł.
- Przedarłam się jakoś przez ten tłum, co tam stał… - powiedziała Arthemis.
- I jak to oceniasz na pierwszy rzut oka? – zapytał, gdy szli w kierunku jednego ze stolików.
Usiedli, a Arthemis rozłożyła przed nim kopie pergaminów.
- Bułka z masłem – powiedziała, gdy czytał listę osób uczestniczących.
- King – mruknął do siebie James. – Musisz na niego uważać…
Uniosła drwiąco brew.
- Nie żartuję. Jeżeli cię wyeliminują, nic się nie da zrobić – rzucił na nią okiem.
- Widzę jak niezmierną wiarę masz w moje możliwości… - prychnęła.
- Nie chodzi o twoje umiejętności, tylko o jego – poprawił ją. – Nie twierdzę, że sobie z nim nie poradzisz, tylko, że masz na niego uważać.
- Myślałam, że się bardziej Flintem przejmiesz…
- Flint przy Kingu to płotka – oznajmił James. – Chociaż też nie twierdzę, że nie masz być ostrożna.
- Tak, tak. Będę ostrożna – powiedziała, żeby się odczepił od tego tematu.
- Walczysz z Averym – powiedział. – Kurcze…
- Proszę cię – rzekła niezadowolona Arthemis. – Jeszcze się nie zaczęło, a ty już marudzisz.
James westchnął i odłożył listę.
- No to jak to ma wyglądać?
- Są trzy podesty, na których równocześnie toczą się walki. Część pierwsza eliminacji trwa siedem dni. W ciągu każdego dnia odbywają się trzy rundy.
- Trzy pojedynki w ciągu dnia…
- Tak. Na razie. Różne są klauzule dotyczące tego, gdy ktoś odpadnie. Z kim walczymy w drugiej rundzie dowiemy się po zakończeniu pierwszej, itd.
- Forsythe mówił, że można zdobyć w każdym z pojedynków 20 punktów.
- Tak. Ocenia się cztery rzeczy. Obronę, atak, stopień używanych zaklęć oraz styl walki.
- Mamy dwa dni do otwarcia eliminacji? – upewnił się James.
Pokiwała głową.
James założył ręce za głowę.
- Trzeba odpocząć – westchnął.
- Trzeba ćwiczyć – poprawiła go, patrząc na niego i kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Jest czwartek. W sobotę wieczorem otwierają eliminację, a w niedziele rano mamy pierwszą rundę.
- Tak. Runda druga rozpoczyna się o 14.00, a runda trzecia o 18.00. Każda z rund trwa 10 minut.
- Hmm… łącznie pół godziny pojedynków – podsumował. – Czyli miałem rację. Trzeba odpocząć…
 Arthemis westchnęła ciężko.
- Ja idę się przejść. Dopóki jeszcze mamy słońce w tym roku…
 James wstał, przewracając oczami.
- No, dobra. To chodźmy…
- Idziesz się ze mną przejść? – zapytała, zapinając bluzę.
Spojrzał na nią spode łba.
- Dobrze wiem, że jak już wyjdziesz to na pewno nie będzie tylko spacerować.
Wyszczerzyła do niego zęby.
- W ogóle co wiesz o tym Dubbinie? – zapytała go, gdy szli w stronę wyjścia z salonu Gryfonów.
- Trzeba go pokonać. Tyle wiem…
Zaśmiała się zachwycona jego odpowiedzią. Mrugnął do niej.
- Musimy wpisać sekundantów do karty zawodnika. Tak powiedział profesor Longbottom. Będą je rozdawać w niedziele.
- Ilu?
- Trzech.
- To wpiszemy się nawzajem, Albusa i Lucasa.
- Nie wiem, czy można wpisać innego z zawodników – stwierdziła.
- Czemu nie? Chodzi o osobę, która stoi przy podeście, gdy walczysz… Zresztą nikt przecież nie wpiszę na listę kogoś, kto może mu zaszkodzić.
- Może Rose?
- Rose nie będzie wiedziała co robić, gdy będziemy walczyć – stwierdził James.
- No, dobra. Miejmy tylko nadzieję, że nie będziemy wszyscy walczyć równocześnie…
- Damy radę – stwierdził James.
- No, jasne, że damy.


  Arthemis torturowała Jamesa ćwiczeniami. No dobra. Bawił się tak dobrze jak ona, ale to nie zmieniało faktu, że w piątek po lekcjach zmusiła go do kilku pojedynków. Co więcej, ta niemożliwa baba, przepytała go z zaklęć, których nie mógł używać. Głuptas. Po pewnym czasie, celowo zaczął robić błędy, żeby ją wkurzyć. Robiła się wtedy zła. Zaróżowiona. I seksowna. Lubił patrzeć jak krąży po sali, wymyślając mu, że jest nieskupiony.
  Jednak jego szczęście się skończyło, gdy dostrzegła jego maślany wzrok. Poczuła dreszczyk podniecenia, ale mimo to, trzepnęła go w ucho i po raz kolejny zaatakowała.
  Dzięki eliminacjom byli przez siedem dni zwolnieni z lekcji. James na samą myśl się cieszył. Na sobotniej wieczornej uczcie wszyscy siedzieli jak na szpilkach w oczekiwaniu na rozpoczęcie eliminacji. A raczej na rozpoczęcie jednej z kategorii eliminacji. Uczniowie, którzy nie brali udziału w Dziesięcioboju musieli normalnie chodzić na lekcję. No, chyba, że byli sekundantami. Więc walki oglądać mogli tylko ci, którzy w określonym czasie nie mieli akurat zajęć.
- Moi drodzy! – Dyrektor Deveraux pod koniec uczty powstał. – Przez następne dwa tygodnie część z was będzie stawać na głowie, wznosić się na wyżyny własnych umiejętności i doprowadzać wasze umysły i ciała na kres wytrzymałości. Taka jest cena wygranej! – dramatycznie zawiesił głos. – Osoby, które wygrają, będą reprezentowały Hogwart, dlatego nie myślcie, że przejdzie ktoś kto na to nie zasłuży. Mistrzowie zdobędą punkty dla swoich domów. Miejsce w Izbie Pamięci i oczywiście należyte oceny z danych przedmiotów. Nie mówiąc już o nagrodach, które czekają na zwycięzców całej Olimpiady Młodzieży. Tak więc życzę wam powodzenia i uroczyście ogłaszam otwarcie eliminacji!
 Z różnych stron Wielkiej Sali wybuchły fajerwerki, których ognie długo utrzymywały się pod sufitem. Uczniowie zaczęli klaskać.
 Arthemis i James po uczucie od razu poszli do Pokoju Wspólnego, bo wiedzieli, że jutro miał być wielki dzień. Od 10 rano Forsythe otworzy konkurencje. O 11 miały się zacząć pierwsze walki. Cudnie.
 Zanim jednak rozstali się w salonie Gryfonów, James wciągnął ją na zaciemnione schody do swojego dormitorium.
- Uważaj na swój tyłek, dobrze? – powiedział cicho. Wiedziała, że ma na myśli wszystko co się będzie odtąd działo. – Bardzo go lubię…
- Gdzieżbym śmiała ryzykować. Przecież wiem, że ty na pewno nie będziesz – powiedziała ironicznie.
 Westchnął.
- Dobra, dobra… - Nachylił się do niej i przytknął usta do jej ust. Całowali się powoli i spokojnie, ale nawet mimo tego coś bliżej nieokreślonego w nich narastało. Dlatego szczęściem było, że usłyszeli napływające do Pokoju Wspólnego tłumu.
 Z westchnieniem oderwała się od jego ust, a jej ręce powoli zsunęły się z jego ramion na pierś.
- Śpij dobrze – mruknęła ochryple.
Uśmiechnął się szeroko.
- Mam nadzieję na ciekawe sny…

Zarumieniła się i nieśpiesznie zbiegła po schodach.

3 komentarze:

  1. Jestem tak sama dumna z Lily jak Lucas, pokazała tej całej Mathilde, że nie bez powodu jest szukającą :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, och tak Lili pięknie utarła nosa tej lali, och Albus ma bardzo małą konkurencję, bardzo jestem ciekawa tych pojedynków...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniale, Lili w pięknym stylu utarła nosa tej lali, Albus to ma bardzo małą konkurencję w swojej dziedzinie, no i bardzo jestem ciekawa tych pojedynków jak będą wyglądać...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń