Arthemis zwlokła się z łóżka, gdy o
piątej nad ranem jej żołądek się uspokoił. Całą noc nie zmrużyła oka. Starała
się oddychać głęboko i nie budzić, przy okazji Lily. Najgorzej było między
drugą, a czwartą. Miała wrażenie, że coś
ją pochłania. Było jej zimno. Wiedziała, że to nie są jej odczucia. Nie
widziała i raczej nie chciała wiedzieć, jak to jest możliwe, ale z Rose coś się
działo. A skoro tak, to postanowiła jej pomóc na tyle na ile mogła. Przejęła na
siebie większą część, jej doznać, żeby Rose szybko mogła dojść do siebie. Było
jej to pewnie potrzebne.
Arthemis wstała i poczuła potężny ból głowy.
Och, mateńko…
Poszła pod prysznic, ubrała się i stwierdziła,
że pójdzie pobiegać. Było jeszcze ciemno, ale jej to nie przeszkadzało. Musiała
się jakoś pozbyć bólu z całego ciała. Gdy zeszła do Pokoju Wspólnego, usłyszała
tupot małych stóp i smutne miauknięcie. Obejrzała się na Gina.
- Nic mi nie jest – powiedziała
uspokajająco. Ruszyła w stronę dziury za portretem, ale zwierzak na jej oczach
zmienił się w przepięknego, szmaragdowego wilka i zagrodził jej drogę. – Daj
spokój…
Zwierzak wskazał głową schody. Westchnęła…
- Dobrze. Pójdę po niego, ale
gwarantuje ci, że nie będzie zadowolony…
Gin pilnował jej aż bardzo cicho otworzyła
drzwi do dormitorium chłopców. Była pewna, że uległaby zbiorowemu morderstwu,
gdyby pobudziła chłopaków o szóstej rano.
Podkradła się w do łóżka Jamesa. Nie lubiła go
budzić. Był wtedy marudny…
Westchnęła i odsłoniła zasłonę z jednej
strony. Nagle bieganie przestało być takie zachęcające. Na dworze było zimno,
ciemno i pewnie siąpił lodowaty deszcz. A tutaj było ciepło, przyjaźnie, a
James miał na pewno gdzieś jakiegoś batonika na poprawę humoru.
Głowa ją bolała, było jej zimno. Tłumaczyła to
sobie, wahając się. W końcu jednak potrzeba, okazała się zbyt kusząca.
Czy można ją winić, za to, że zdjęła kurtkę,
zsunęła z nóg buty i wsunęła się pod rozgrzaną kołdrę. Przytuliła się do
pleców, śpiącego jak zabity, Jamesa.
Mogłabym go stąd wynieść i by nie zauważył,
pomyślała rozbawiona. Zaraz jednak przypomniała sobie, dlaczego boli ją głowa.
Rose. Mam nadzieję, że nic ci nie jest,
westchnęła w myślach…
James chciał się przewrócić na drugi bok, ale
coś mu przeszkadzało. Z jedną tylko półotwartą powieką, odwrócił głowę, żeby
sprawdzić, czy czasem, któryś z kumpli nie zrobił mu jakiegoś głupiego żartu,
kładąc zbroję w jego łóżku, ale nie. To było ciepłe i miękkie. I miało
ciemnobrązowe włosy, pachnące fiołkowym szamponem, co jego umysł zanotował
niemal natychmiast.
- Arthemis? – chciał się natychmiast
odwrócić.
- Uważaj, miałam ciężką noc… -
odpowiedziała szeptem, przesuwając się.
Odwrócił się i objął ją. Zamiast
„dzień dobry, cieszę się, że cię widzę”, pocałował ją w czoło.
- Długo tu jesteś?
- Jakieś dziesięć minut…
- Dziesięć straconych minut –
poprawił ją, ochrypłym od snu szeptem. – Co się stało?
- Rose i Malfoy mają ciężkie zadanie
– wyjaśniła z zamkniętymi oczami, więc nie widziała, jak Jamesa robią się coraz
większe i bardziej zaniepokojone. – Rose miała naprawdę nieprzyjemną noc. Mam
nadzieję, że teraz już śpi i nic więcej jej się nie stanie… Nie wiem w jaki
sposób jestem w stanie to odczuwać na taką odległość, ale pomogłam jej na tyle
na ile mogłam…
Przyjrzał jej się uważnie, a w myślach miał
prawdziwą burzę. Najpierw najważniejsze… Wyciągnął rękę i z szuflady nocnej
szafki wciągnął małą fiolkę.
- Wypij – powiedział rozkazująco.
- Myślałam, że dasz mi batonika… -
odparła z lekkim uśmiechem.
- Jak zasłużysz…
Wzięła buteleczkę i przytknęła ją do
ust. Posłusznie wypiła.
- Grzeczna dziewczynka –mruknął nadal
trochę zaspany, przez co jeszcze bardziej seksowny. Nachylił się i pocałował ją
delikatnie. Gdy się odsunął, powiedział: - Dostałem list od Albusa. Mówi, że ci
od zaklęć, dostali naprawdę ciężkie zadanie. Podał kilka szczegółów, więc może
sprawdzić…
- I tak nie możemy zrobić więcej niż
Rose i Scorpius – powiedziała przygnębiona. – Jutro już będą w Hogwarcie.
Vector nie pozwoli, żeby im się coś stało…
- Obyś miała rację… - powiedział
opierając podbródek na jej głowie, gdy się do niego przytuliła.
Albus jadł właśnie z Marią śniadanie. Był w
znakomitym humorze. Naprawdę znakomitym. Miało to oczywiście związek z tą
ciemnooką, pełną temperamentu Hiszpanką.
Gawędzili spokojnie, o czekających ich dzisiaj zadaniach. Dopiero po pół
godzinie, zdał sobie sprawę, że jeszcze nie widział Rose. Rozejrzał się.
- Nie ma, Rose – powiedział
zaniepokojonym tonem.
Maria lekceważąco machnęła ręką.
- Diega i Ramona też nie ma… Na pewno
są zbyt zajęci, żeby zejść.
Albus nie był jednak tak spokojny jak
ona. Nie w przypadku gdy chodziło o jego rodzinę. Maria podjęła temat, ale on
już jej nie słuchał. Zaczął uważniej przyglądać się tłumowi, w poszukiwaniu
drugiej znanej mu dobrze osoby – Malfoya. Jego jednak również nigdzie nie
znalazł. Zauważył jednak co innego. Przy dwóch stolikach ludzie mieli wyraźnie
ponure miny, a przy trzech, brakowało kilku osób.
- Zobaczymy się później – powiedział
do Marii i ruszył w kierunku profesor Vector nie zważając na zdumioną i
oburzoną minę Hiszpanki. – Pani profesor…
- Jeszcze nie zrezygnowali –
odpowiedziała pośpieszenie i trochę nerwowo, zanim zdążył zadać pytanie. - Nie
przyszli do mnie, więc zaraz sprawdzę, czy wszystko z nimi dobrze.
- Zrezygnować?! – przeraził się
Albus. – Czemu mieliby zrezygnować?
- Zrezygnowały już dwie pary, a trzy
jeszcze nie podjęły decyzji, ale są w kiepskim stanie. Doprawdy, ta olimpiada
powinna być bardziej zabezpieczona! – Wicedyrektorka, odwróciła się i poszła
porozmawiać z równie wzburzoną profesor Alexander.
Albus stwierdził, że nie uda mu się skupić na
zadaniu, jeżeli nie sprawdzi… Pobiegł na piętro, a potem po raz pierwszy wszedł
we wschodni korytarz.
To miejsce znacznie się różniły od odległego o
zaledwie kilka kroków sąsiedniego korytarza. Było tutaj ponuro i jakby…
złowrogo? W każdym bądź razie miał wrażenie, że obserwuje go mnóstwo
niewidocznych oczu.
Co to Rose mówiła? – zastanawiał się, pędząc
korytarzem. – Że mieszka w ostatnim pokoju? Tylko sprawdzi… na pewno obmyślają
z Malfoyem jakieś skomplikowane zaklęcie… nie ma co panikować. Gdyby im się coś
stało, już by o tym wiedział… Prawda?
Zapukał, ale nikt nie odpowiedział. Z sercem w
gardle wszedł do pokoju.
- Rose? Jesteś tu? – przekroczył
próg.
Natychmiast został poderwany, przewrócony na
ziemię przez podmuch powietrza, a po chwili zdał sobie sprawę, że jest
przyciśnięty przez czyjeś silne ręce. To niemożliwe, żeby duch był zdolny do
zrobienia mu krzywdy. Przez pokój
przebiegł huragan i zatrzymał się przy jednym z łóżek.
- Rose!! – krzyknął Albus.
Z łóżka, w którym niczym liście na wietrze
kotłowały się prześcieradła, z przekleństwem wypadł Malfoy. Z różdżką w ręku, w
pełni ubrany, ale widocznie rozczochrany od snu, czujnie zmrużył oczy, aż w
końcu go dostrzegł.
Parsknął śmiechem.
- Andreas, puść go – powiedział
spokojnie. – To kuzyn, Rose.
Albus poczuł, że przytrzymujące go
ręce puszczają.
- To nie było śmieszne! I gdzie jest,
Rose?!
- Cicho bądź! – skarcił go chłodno
Scorpius. – Obudzisz ją… - przetarł dłonią twarz.
- Chcesz mi powiedzieć, że tak po
prostu sobie śpicie? – zapytał podejrzliwym tonem Albus. Jakby się spodziewał,
że Scorpius gdzieś ukrył zwłoki Rose.
- Tak po prostu? – powtórzył
ironicznie Malfoy. – Pilnują nas dwa duchy i trzy zaklęcia przeciw zjawom i marom.
Nie, Potter. Tu nic nie jest tak po prostu… Proszę, sam sprawdź, czy nic jej
nie jest… - machnął ręką w kierunku drugiego łóżka. Sam podszedł do stoliczka,
napełnił puchar wodą z różdżki i wychylił go do dna.
Albus zerknął na niego kątem oka. Od kiedy to
Scorpius przejmuje się samopoczuciem Rose? Podszedł do łóżka kuzynki i
przeraził się jej wyglądem. Była biała, jak poduszka na której spała. Jednak
oddychała spokojnie.
- Na Merlina, co się działo? –
zapytał, zerkając na widocznie wyczerpanego Scorpiusa.
- To była ciężka i długa noc –
usłyszał odpowiedź.
- Przyniosę eliksiry… - Albus jakby
to była najnaturalniejsza rzecz na świecie, skierował się do drzwi.
- Nie ma sensu. Lepiej jej zrobi sen.
Nie ma potrzeby jej budzić…
- Powinna…
- Dostała sproszkowaną Vilcacorę.
Albus wyglądał na zaskoczonego.
- Och, no to… w porządku… Tak myślę.
- Nie powinieneś iść na swoje
zadanie? – zapytał z lekką drwiną Scorpius.
- Co? Och, oczywiście. To życzę
powodzenia. Powiedz, Rose, żeby przyszła potem po eliksiry…
Albus wychodząc uznał, że była to
najdziwniejsza wizyta, jaką przeżył. Scorpius Malfoy dał leki Rose. I zabronił
ją budzić, żeby odpoczęła. Obojętnie, czy chodziło mu o konkurs, czy o samą
Rose, Albusowi i tak nie mieściło się to w głowie.
Rose ocknęła się i natychmiast zerwała się z
łóżka, rozglądając czujnie dookoła. Było ciemno, zbyt ciemno. Od razu poczuła
uspokajającą dłoń na ramieniu. Odetchnęła.
Większość świec już się wypaliła, podobnie jak
kominek. Zapaliła więc różdżkę i oświetliła nią pomieszczenie. Jej wzrok
spoczął na sylwetce na sąsiednim łóżku. Scorpius spał. Nie chcąc go budzić,
cicho wstała.
Pozapalała świece i przebrała się w szaty.
Wyjęła z torby kilka smakołyków. Na wszelki wypadek zawsze miała przy sobie
energetyczną czekoladę. To na razie był jedyny posiłek na jaki miała czas.
Pogryzając batoniki, usiadła przy stoliku, podkuliła pod siebie nogi i
zapatrzyła się na płomień świecy. Jej zdolnościami było: skupienie i logiczne
myślenie. Zamierzała z nich skorzystać.
Wzięła pergamin i pióro, i zaczęła wypisywać
wszystkie zjawy, mary i upiory, jakie tutaj napotkała. Stworzyła tabelkę i z
pamięci, jakby miała przed sobą podręcznik, zaczęła wypisywać wszystkie ich
właściwości, zdolności i genezę. Potem dodała jeszcze kilka których tutaj nie
spotkała, ale najprawdopodobniej były. Na samym dole dopisała pożeracza ciał. Gdy
zaczęła w rubryce opisywać jego charakterystykę zdała sobie z czegoś sprawę.
Podniosła wzrok.
- To dlatego nie wchodzicie do
tuneli… - powiedziała cicho, ale wiedziała, że duchy ją usłyszą. – Jesteście
jego ofiarami. Dlatego zachowaliście wszystkie zmysły człowieka, ale nie ciało.
Boże, to musiało być straszne… - zdrętwiała na samą myśl o tym.
Nie otrzymała odpowiedzi, ale wiedziała, że ma
rację. Dopisała na pergaminie Matilde i Andreasa i wpisała to, co o nich
wiedziała. Pozostawała jeszcze kwestia ducha w bibliotece. Czy on skończył tak samo?
Nasunęło jej się jeszcze jedno pytanie. Skąd
wziął się przewoźnik i czemu miał nad wszystkim władze? No, co prawda,
przewoźnicy, jako istoty spomiędzy wymiarów, zawsze mogli wprowadzać
zamieszenie po obu stronach, ale najpierw ktoś musiał go ściągnąć, prawda?
Co za kretyn ściągał do jednego miejsca
pożeracza ciał i przewoźnika?! Rose naprawdę nie mieściło się to w głowie. Ten
człowiek musiałby być kompletnym ignorantem, albo psychopatą. Człowiek demolka
– ktoś kto chce zobaczyć wszystko w ruinie.
Ale przecież upiorny kamerdyner mówił, że
Jorgen chciał odzyskać dom, prawda? Odzyskać w stanie nienaruszonym… Nie
sprowadziłby więc niszczycieli, z którymi nie dałby sobie rady…
Chyba, że…
… nie wiedział kogo ściąga…
Rose się zachłysnęła. Och, Boże, czyż to nie
było oczywiste?! Już samo zrobienie tej listy, powinno jej dać do myślenia.
Zerwała się na równe nogi i podbiegła do łóżka
Scorpiusa. Ponieważ było ogromne, a on spał na samym jego środku, musiała się
wspiąć, żeby nim potrząsnąć. Klęcząc, potrząsnęła nim.
- Obudź się!
Scorpius zupełnie nagle otworzył oczy i złapał
ja za ramiona i po chwili już leżała oszołomiona na plecach. Scorpius zmrużył
oczy i dopiero wtedy ją poznał, odsunął się od niej szybko.
- Co ty wyprawiasz?! – zapytał ją
gniewnie.
Nadal trochę zszokowana zaistniałą sytuacją,
tym, że jego ręce nadal ją przytrzymywały, dopiero po chwili zrozumiała, że o
coś zapytał. I do tego niezadowolonym tonem.
- Mam rozwiązanie – wydyszała.
Posłał jej sceptyczne spojrzenie, co
przyniosło jej falę irytacji.
- Naprawdę! – powiedziała z
naciskiem. – Jak ściągnąć duchy? Jak sprawdzić je dokładnie tam, gdzie chcesz?
Zsunął się z łóżka, a ona za nim.
- To czarna magia – powiedział
krótko.
- Owszem. I są dwa sposoby. Jeden
gorszy od drugiego. Sądzę, że Jorgen nie posunąłby się do złożenia ofiary, więc
pozostaje…
- Stella – Scorpius wyglądał, jakby
go olśniło. – Jeżeli umieścił w niej zaklęcie…
- … i opieczętował ją runami…
- Cholera! Jesteś genialna! –
powiedział Scorpius, zanim zdążył się powstrzymać.
- Wiem – odpowiedziała nieskromnie,
zanim zdążył się zirytować na samego siebie. Przy jego usposobieniu, był do
tego zdolny. A pochwała dosyć, że jej się należało, to jeszcze sprawiła jej
przyjemność. – Jestem tylko ciekawa,
dlaczego Jorgen jej nie zneutralizował, skoro po wypędzeniu barona, wiedział
gdzie jest. Sam ją przecież tutaj ukrył.
- Stella ściągnęła tutaj upiory, mary
i zjawy, myślisz, że jeżeli nie nałożył na nią zaklęcia odstraszającego to
chciały mu ją oddać? – rzucił.
Rose skinęła głowa.
- Przejęły nad nią kontrolę… -
Przeleciała wzrokiem swoje notatki. – Nic dziwnego, że nie dali tego zadania
gladiatorom. Żeby zneutralizować stellę, trzeba naprawdę potężnych zaklęć.
- Nie mówiąc już o tym, że dobrze by
było ją najpierw znaleźć… - dodał trochę (jak to on) drwiąco.
Chociaż Rose wyglądała już znacznie lepiej niż poprzedniej nocy, nadal
miała nienaturalnie bladą cerę. A gdy wpatrując się w okno, zupełnie nagle
pobladła jeszcze bardziej, natychmiast to zauważył.
- Co jest? – zapytał.
- Zaklęcia na nie działają, ale nie
do końca. Jeżeli je odesłaliśmy, to na pewno nie na dobre. Odesłaliśmy je tylko
do stelli, która o czasie znowu je uwolni. A jeżeli tak to musimy szybko
podpalić pożeracza ciał, zanim stella wyzwoli go spod wpływu zaklęcia…
Popatrzył na nią uważnie.
- Idziemy! – powiedział i skierował
się do drzwi. Rose pobiegła za nim, wyciągając różdżkę. Zanim zdążyli dojść do
wyjścia, zaklęcia alarmujące się rozdzwonił, a chwilę potem pojawiły się przed
nimi trzy zabójczo uwodzicielskie, ubrane w jakieś podarte szaty, odsłaniające
dużą część ciała, kobiety. Jedna z nich wpatrywała się w Scorpiusa, a jej oczy
robiły się coraz większe. Scorpius zamarł.
- Nie patrz na nią!! – krzyknęła Rose
i chciała użyć różdżki, gdy pozostałe upiory rzuciły się na nią. Zaczęły ją
szarpać i zostawiać na jej skórze krwawe pręgi. Scorpius chciał się odwrócić,
żeby jej pomóc, ale ostatnia ze zjaw podeszła do niego i położyła mu rękę na
ramieniu. Skierowała do niego głowę, jakby chciała go pocałować, nabrzmiałym,
lodowatymi wargami.
- NIEE!! – krzyknęła Rose. – Nie pozwól
jej!
Nagle rozpętało się piekło. Powietrze
zadrżało, zerwał się wiatr, szarpiący nędzne ubrania zjaw. Ta która była
najbliżej Scorpiusa została uderzona o ścianę. Rose została objęta i wyniesiona
poza szpony upiorów.
Przed nimi zmaterializowały się duchy. Andreas
i Matilde stali przed nimi niczym wartownicy. Wystarczył jeden ruch ręki
Andreasa, by pozostałe zjawy uderzyły o drzwi. Gdy z przypominającym rycie
widelców o talerze śmiechem, wstały i otrzepały się. Na przód wyszła Matilde i
z zawistnym wyrazem twarzy patrzyła na upiory. Wyraźnie nie darzyły się
sympatią. Widocznie w Andreasie i Matildzie zostało dostatecznie dużo magii by
mierzyć się z upiorami. Wszystko zaczęło fruwać i rozbijać się o ściany.
Rose w końcu oderwała się z oszołomienia i
wycelowała różdżką. Miała nadzieję, że nie trafi Matilde…
- Dimettere! – krzyknęła, a jedna ze
zjaw wybuchła, pozostawiając po sobie mętną kałużę na podłodze. Wiedziałam, że
to te cholerne topielice, pomyślała mimochodem Rose. Przebiegając obok, kopnęła
Scorpiusa w kostkę, żeby też się w końcu ocknął spod wpływu upiorów. W tym czasie,
Rose dostała się do drzwi, chwyciła świeczkę, jednym susem wskoczyła na stojące
przy nich krzesło i rzuciła w nią w topielicę. Zapłonęła jak zapałka.
Trzecia zjawa z ogłuszającym jękiem skierowała
się w stronę sufitu, ale Andreas i Matilde ściągnęli ją stamtąd siłą. Rose
wskazała na nią różdżka, gdy wyrywała się z ich uścisku.
- Ignis! – powiedziała, a zjawa
stanęła w płomieniach. Andreas i Matilde czym prędzej czmychnęli i unosili się
nad Rose, jak anioły stróże. Rose oddychając ciężko podeszła do Scorpiusa i
klepnęła go w ramię.
- Jesteś przydatny, jak dziura w
kieszeni! – fuknęła na niego. – Jak cię pociągają takie oślizgłe, mokre, zimne
suki, to wierz mi, że jest ich tu na pęczki!
Scorpius potrząsnął głową, wracając do
rzeczywistości. Miał ważenie, że cały zesztywniał. Odchrząknął.
- Nie bądź zazdrosna, ruda – rzucił.
Prychnęła lekceważąco. Nawet się nie domyślał,
jak bliski był prawdy.
- Idziemy! – zrządziła i skierowała
się do drzwi. Podniosła jeszcze głowę i powiedziała do duchów: - Dziękuję wam!
Zginęlibyśmy bez was już nie raz…
Razem ze Scorpiusem jak wiele razu w ciągu
ostatnich 24 godzin, skierowali swoje kroki do biblioteki. Scorpius otworzył
tajne przejście, jednak Rose uważnie rozejrzała się dookoła.
- Czy ciebie też zabił pożeracz ciał?
Kim byłeś? – zapytała na głos, a Scorpius spojrzał na nią jak na wariatkę. –
Nie wtrącasz się w to, co się dzieje w zamku… Ani nie pomagasz, ani nie
przeszkadzasz. Matilde i Andreas nas wspierają… a ty, po której jesteś stronie?
- Rose! Musimy się pośpieszyć, jeżeli
chcemy dopaść pożeracza! – ponaglił ją Malfoy.
Rose rzuciła ostatnie spojrzenie na
opustoszała i zakurzoną bibliotekę, a potem weszła w korytarz zaraz za nim.
Była pełna podziwu dla orientacji Scorpiusa, po prostu szedł pewnie, jakby
wiedział, gdzie dokładnie ma skręcić, a gdzie zejść w dół. I tak niespełna w
pięć minut znaleźli się przy zejściu do piwnicy. Rose poczuła żółć w gardle na
wspomnienie niekończących się ciemnych korytarzy i zimnego upiora kroczącego
tuż za nią.
Gdy weszli do wyziębionej piwnicy i oświetlili
pomieszczenie z ulgą odetchnęli widząc, że pożeracz wisi zaklęty, tam gdzie go
Rose zostawiła.
Jednak widać było, że dziwny stworzony z dymu
stwór zaczyna się poruszać. O tak… zdecydowanie musieli się pośpieszyć.
Scorpius zaklęciem obrócił w drzazgi stary
spróchniały stół – jedyną drewnianą rzecz w zasięgu wzroku. Dołożyli do tego
mnóstwo zaklęć, aż piwnica zamieniła się w jeden wielki piec. Musieli stamtąd
uciekać, zanim spłonął żywcem.
Będąc już jedną nogą na stopniu, Scorpius
upewnił się jeszcze, że płomienie już zaczęły pochłaniać potwora, a potem
pobiegł za Rose, gnany duszącym dymem.
Wypadli ponownie po lewej stronie głównego
korytarza, razem z chmurą dymu. Kaszląc, nie zauważyli, że po schodach i
korytarzu kręci się pełno ludzi, którzy ze zdziwieniem się w nich wpatrują. I
pośród tego wszystkiego usłyszeli:
- Malfoy?! Weasley?! Co wam się na
Merlina stało?! – Biegła w ich kierunku ich trenerka -profesor Alexander.
Scorpius gwałtownie pokręcił głową.
- Nic nam nie jest.
Zaniepokojona Helga wpadła do głównego holu.
Po niemiecku nie rozumieli ani słowa, ale jej gestykulacja i podniesiony głos,
wystarczał.
- Dym! Pali się! Muszę natychmiast…
Rose złapała ją za ramię i gwałtownie
pokręciła głową.
- To tylko dym. Ogień
zabezpieczyliśmy. Musi płonąć, aż pożeracz ciał spłonie…
Morgana Alexander zamrugała, jakby nie
wierzyła własnym uszom.
- Czy ty powiedziałaś…?
Rose skinęła głową.
- Pani profesor, nie mamy czasu –
powiedział szybko Scorpius. – Musimy przeszukać zamek, zanim te piekielne
upiory dowiedzą się co, chcemy zrobić…
- Na wszystkie świętości Malfoy,
uważajcie na siebie! – nakazała im.
W biegu pokiwali jej głowami i ruszyli przed
siebie.
- Mamy jakiś plan? – wydyszała Rose.
- Przetrząsnąć ten zamek od piwnic,
po strych – odpowiedział jej Scorpius.
- Czyli nie mamy żadnego plany –
powiedziała ironicznie.
- Masz jakiś pomysł, cwaniuro? –
rzucił równie zgryźliwie.
- Usiąść, zastanowić się i przyjrzeć
mapie zamku…
- I dać się zjeść jakiemuś
pośledniemu upiorowi?
- Musimy wiedzieć, gdzie szukać –
przekonywała Rose, jakby to było oczywiste.
Scorpius zwolnił, rozejrzał się, czy
nikt ich nie obserwuje.
- No, to szybko! Burza mózgów. Gdzie
byś ukryła coś co ściąga demony?
Zaskoczona nagłym obrotem sytuacji Rose zamilkła.
- No, myśl! – nakazał jej Scorpius,
krążąc od jednej ściany do drugiej.
Pogrążyli się w myślach, dlatego nie
zauważyli, że z boku podchodzi do nich ogromna galaretowata masa. Dopiero gdy
Scorpius miał już pokrytą niemal całą nogę w śluzie, zreflektował się i
zdmuchnął ją zaklęciem do otchłani, jak mieli nadzieję bez dna.
Wtedy nad ich głowami zaterkotało i w ich
kierunku leciały najprawdziwsze nietoperze.
- Cholera, tu gdzieś muszą być alpy!
– krzyknął Scorpius. – Dalej, biegniemy do pokoju!
Widocznie sprzymierzył się przeciw nim cały
zamek. Niemal dopadli do drzwi, gdy przed nimi pojawiła się biała smuga, która
wskazała im inną drogę. Chwilę później byli już w bibliotece. Scorpius oparł
się o drzwi, a przed nimi zmaterializowali się Matilde i Andreas.
- Czemu tutaj? – zdziwiła się Rose,
próbując złapać oddech.
Scorpius wzruszył ramionami i oświetlił
różdżką pomieszczenie.
- Bo upiory nie mogą tu wejść… -
odpowiedział im męski, łagodny głos. A raczej jakby echo głosu. Rozejrzeli się.
Z antresoli sfrunął na dół szczupły, ubrany na ciemno kształt.
Nie był to człowiek przystojny, ale miał w
sobie wszystko, co było potrzebne, aby mu zaufać, pomyślała Rose, ale niemal
natychmiast się zreflektowała. To nie był człowiek.
Matilde i Andreas stanęli przed nimi, jakby
chcąc ich chronić, a Scorpius i Rose od razu się spięli i ścisnęli mocniej
różdżki.
- Powiedziałem, że nie musicie się
obawiać… - Duch dał znak ręką, żeby się odsunęli. Gdy to robili, spojrzał na
Rose. – Zadałaś mi kilka pytań, młoda damo…
Rose przyjrzała mu się uważnie. Bardzo długo
milczała.
- Już wiem, kim jesteś – powiedziała
niespodziewanie.
Skinął głową ze smutnym uśmiechem.
- Nie jest trudno to zrozumieć.
- Jorgen von Platzen. To ty je tutaj
sprowadziłeś…
- I pokutuje za to, do dziś. Nie. Nie
jestem ofiarą pożeracza ciał. Za moich czasów zresztą go tutaj nie było. Zjawił się odrobinę później,
odpowiadając na zew zaklęcia. Ja zawarłem umowę, że dopóki stella jest na swoim
miejscu, nie opuszczę tego zamku. Nawet po śmierci.
- Musimy ją odnaleźć.
- To nie takie proste. Nie mogę wam
pomóc… Dawniej ukryłem ją w piwnicach. Lecz później upiory ją przeniosły.
Zazdrośnie strzegą miejsca jej ukrycia…
- Skoro tak, to mogą ją przestawiać,
kiedy tylko im się spodoba, a my jej nigdy nie znajdziemy! – prychnęła Rose.
- Wcale nie – zaprzeczył Scorpius,
wypatrując potwierdzenia na twarzy Jorgena. – Same nie mogą tego zrobić. Żadna
bezcielesna istota nie może… Kamerdyner. – rzucił pewnie, jakby przyłapał
upiornego lokaja, na gorącym uczynku.
Przez twarz Jorgena przemknął cień.
- To przecież niemożliwe! Stella
musiała zostać przeniesiona ze sto lat temu! – powiedziała Rose.
- Sama twierdziłaś, że on gada tak,
jakby to wszystko widział. Musi być pod władaniem przewoźnika… - mruknął do
siebie Scorpius. – A jeżeli tak jest, to możliwe, że żyje tak długo…
Jorgen skinął głową.
- Był moim osobistym służącym.
Człowiekiem oddanym jak nikt inny. Gdy zostałem – jego twarz się wykrzywiła –
tym czy teraz jestem, powiedział, że ze mną zostanie. Błagałem go, żeby tego
nie robił. A potem już było za późno… - odwrócił się od nich i odpłynął. – Te
mury pełne są tragicznych historii. Prawda, Matilde? – spojrzał przez ramię, na
młodą przezroczystą kobietę, która spuściła wzrok. – Matilde, musiała patrzyć
na upadek swojego kochanka. Na to jak pochłaniają go topielice… - Andreas
podpłynął do Matilde i dotknął jej ramienia, w przepraszającym geście. – Potem
zmuszono ją do próby samobójczej. A gdy już niemal zasnęła snem wiecznym,
odratowano ją i oddano pożeraczowi. W tragicznym momencie odzyskawszy
świadomość, Andreas rzucił się z rozpaczy w ramiona potwora, by dzielić los z
ukochaną…
Rose zadrżały usta, spuściła wzrok, żeby nikt
nie zobaczył jej błyszczących oczu. Niektórzy uważają, że w tragedii jest
piękno. Ona dostrzegała tylko rozpacz.
- Chyba zabieram wam czas… - zauważył
Jorgen łagodnie.
- Musimy dorwać kamerdynera – rzuciła
Rose.
Scorpius pokręcił głową.
- To bez sensu. Nic nam nie powie, a
upiór prędzej sam z nim skończy, niż pozwoli
nam coś z niego wyciągnąć…
- Ale jeżeli nie będziemy go
pilnować, to może przenieść stellę po raz kolejny i w życiu jej nie zobaczymy!
- Tu się z tobą zgodzę…- westchnął
Malfoy.
- Przyprowadźcie go tu – powiedział
niespodziewanie Jorgen. – Nikt nie może wejść tu i wyjść stąd bez mojej wiedzy…
Upiory nie mogą naruszyć granic biblioteki, bo umowa przestanie obowiązywać i
stella przestanie działać.
- Wiedząc o tym, jakoś nie mam ochoty
stąd wychodzić – stwierdziła Rose.
- Ja go tutaj przyprowadzę, a ty myśl
nadal nad tym, gdzie może być stella – powiedział Scorpius.
- Nie! – zaprotestowała natychmiast.
– Nie wolno ci! Nie możemy się rozdzielać! – Chwyciła go za ramię.
Scorpius przez chwilę nie wiedział co zrobić.
Jego automatyczną reakcją było natychmiastowe skarcenie jej. Potem chciał ją
łagodnie uspokoić, a potem znowu odepchnąć. W końcu stwierdził, że należy
postąpić neutralnie.
- Będziesz tu bezpieczna, a mnie to
zajmie chwilę – powiedział zdecydowanie.
- Nie! – krzyknęła uparcie.
Coś się w nim ruszyło, gdy patrzył na jej
zaniepokojoną twarz. Przyciągnął ją do siebie i jak się spodziewał zaskoczona
zamilkła. Zbliżył usta do jej ucha.
- Zostaniesz tu – nakazał cicho. -
Zaraz wrócę. A gdy przejdę przez te drzwi, masz mieć gotowe rozwiązanie.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, znikł za drzwiami.
Zaskoczona jego nienaturalnym zachowaniem, zachwiała się. A potem stwierdziła,
że czas nagli. Zaczęła krążyć po bibliotece, próbując postawić się na miejscu
duchów.
- Stella została została tu
przyniesiona, by zainfekować dom upiorami… – powiedziała do siebie na głos, po
dziesięciu minutach, krążenia z duchami po bibliotece.
- Nie sądziłem, że to się tak
rozprzestrzeni – poczucie winy wyraźnie dźwięczało w głosie Jorgena. – Nie
chciałem tego. To miało być kilka złośliwych jednostek, które podręczą barona…
I naprawdę na początku było ich o wiele mniej. Dopiero potem, jakby oszalały.
Ściągały tu jakby miały nadajnik…
Rose zaświeciły się oczy. Otworzyła usta, ale
w tym samym momencie, Scorpius kopnął w drzwi i wciągnął nieprzytomnego
kamerdynera do biblioteki, trzymając go pod pachami. Jego wybłyszczone buty
wadziły o podłogę. Scorpius oddychając ciężko, ułożył go na podłodze.
Cztery pary oczu wpatrywały się w niego
podejrzliwie.
- Targałeś go tu całą drogę? –
zapytała Rose.
- Zwariowałaś? Wiesz ilu ludzi się tu
kręci? Nie mówiąc już o tych, których nie widać… Spetryfikowałem go tuż przy
drzwiach… Poszedł ze mną jak na smyczy, jak mu powiedziałem, że biblioteka
płonie… Wymyśliłaś coś? – rzucił niby obojętnie.
- Tak! Musimy to szybko sprawdzić!! –
zapaliła się Rose i w tym samym momencie w drzwi biblioteki coś huknęło niczym
taran. Matilde i Andreas spojrzeli na nie z przestrachem, co Rose przyjęła z
niemałą paniką.
- Tutaj nic wam nie grozi – uspokoił
ich Jorgen, krążąc wokół nieprzytomnego Guntera.
- Ale my musimy stąd wyjść! – Rose złapał Scorpiusa za
rękaw, a w jej oczach widać było podnieceni pomieszane ze strachem. – Stella
jest na najwyższej wieży!
- Skąd wiesz?
- Ściąga tutaj upiory, jak antena.
Taki pożeracz ciał nie odezwałby się na słaby sygnał. Musiałby on mieć moc
grzmotu! Stella musi być gdzieś wysoko!
Scorpius myśląc gorączkowo, skinął głową.
- Sądząc po tych hałasach… - Scorpius
ponuro spojrzał na drzwi, które trzęsły się pod naporem uderzeń - już wiedzą
co, chcemy zrobić… Upiór zacznie przywoływać kamerdynera, a wtedy nic nie
zrobimy…
- Nie przywoła go. W tym
pomieszczeniu jego moc nie działa… - oznajmił im eterycznym głosem, unoszący
się w powietrzu Jorgen.
- Ale tunele są pod jego mocą –
zauważył Scorpius.
- Za to na korytarzu roi się od
upiorów… - mruknęła zgryźliwie Rose.
- Wolę walczyć z nimi na korytarzu
niż w ciemnym tunelu…
- Jeden z tuneli prowadzi prosto na wschodnią
wieżę – poinformował ich Jorgen. – Nigdy mi nie przyszło do głowy, że może być
właśnie tam. To często odwiedzane miejsce…
- Jak wygląda stella? – zapytała
Rose.
- To kamień. Idealnie oszlifowany, w
kształcie kuli…
Scorpius skinął głową i pogrążył się
w myślach. W końcu, jakby nie mógł uwierzyć w to, do czego doszedł, westchnął i
powiedział:
- Musimy się rozdzielić…
- Nie – powiedziała natychmiast Rose,
ale potrząsnął głową, żeby mu nie przerywała.
- Musimy – powtórzył. – Pójdę tajnymi
korytarzami. Tego się raczej spodziewają, więc odciągnę ich, a ty w tym czasie,
pójdziesz głównymi schodami na wieżę wschodnią. Połączymy się już na miejscu.
- Nie! To jest nierozsądne i
niebezpieczne! – uparła się Rose.
- Jest niebezpieczne. Ale na pewno
nie jest nierozsądne. Wiesz dobrze, jak ja, że trzeba to zrobić, i musimy to
zrobić szybko.
- A jak mam stąd wyjść?! – Rose
machnęła w kierunku zabarykadowanych drzwi.
- Przejdziesz ze mną do pierwszego
wyjścia korytarzykiem, a potem już holem.
Dobrze, pomyślała Rose. Kiedy już będę w
korytarzu nie będzie miał czasu, żeby się ze mną kłócić. A ja na pewno nie
zgodzę się, żeby przeszedł jeszcze 3 piętra w górę, mając dookoła siebie setki
różnorodnej maści upiorów… A jak znowu napadną go topielice?!
Skinęła głową, udając rezygnowanie i
skierowała się do ruchomej biblioteczki.
- Rose – zatrzymał ją, a ona zdała
sobie sprawę, że rzadko kiedy wymawia jej imię. Jakby nie chciał się
przyzwyczaić… W jego tonie słychać było ostrzeżenie. – Przyrzeknij mi tu i
teraz, że kiedy ci powiem, opuścisz tajne przejścia.
Rose tym razem z prawdziwą rezygnacją,
zamknęła oczy i będąc odwrócona do niego plecami, oparła czoło o pusty niemalże
regał.
- Nie mogę – powiedziała cicho.
- Musisz – powiedział ostro.
Potrząsnęła głową.
- Nie wolno ci iść samemu…
- Ty też będziesz sama – przypomniał
jej. – I też mi się to nie podoba, ale tak musimy zrobić i tak zrobimy –
powiedział ucinając dyskusję. – Tak więc obiecaj…
Gdy przez dłuższą chwilę nie odpowiadała,
zrobił krok w jej kierunku.
- Obiecuję… - powiedziała cicho, z
przerażonym sercem.
Skinął głową, podszedł do biurka i
otworzył przejście. Rose wzięła głęboki oddech. Weszli do tunelu i od razu
napotkali zwykłe upiory, które łatwo dało się poskromić, najprostszym
zaklęciem. Okazały się jednak tylko zasłoną dymną, bo potem było tylko gorzej.
Jeden z duchów przeleciał przez Rose i powaliła ją na ziemię, przez chwilę nie
mogła oddychać, a potem o dziwo… przeszło jej…
Ponad tysiąc kilometrów od tego miejsca,
siedząca na lekcji transmutacji Arthemis niespodziewanie poczuła ukłucie serca
i zabrakło jej oddechu. Kurczowo złapała się palcami ławki z całych sił i starała
się odetchnąć.
- Panno North? – zaniepokoił się
profesor Axelrode. – Czy coś pani jest?
Arthemis starała się odpowiedzieć, ale była
zbyt zajęta przyjmowaniem minimalnej chociaż dawki powietrza do płuc.
I nagle wszystko się skończyło, a ona bezwładnie
opadła na krzesło.
- Dimettere! – powiedział Scorpius,
przezornie wskazując na Rose różdżką. Coś srebrzystego ze świstem wyleciało z
jej ciała. Pomógł się podnieść dziewczynie i pociągnął ją za sobą. – Musimy się
pośpieszyć!
- One na mnie nie działają –
powiadomiła go oszołomiona Rose.
- Co?
- Nie oddziałują na mnie! Czuje coś
tylko przez sekundę, a potem nie mają nade mną władzy... – wyjaśniła
podekscytowana.
Scorpius nie odpowiedział, tylko
machnął różdżką, a wielka gromada nietoperzy została zgarnięta do sieci i
przylepiona do ściany.
- Wysyłają coraz silniejsze jednostki
– zauważył w biegu.
- Ja powinnam tutaj zostać –
stwierdziła Rose, gdy siłą zatrzymał ja przy pochodni, otwierającej wyjście. –
One na mnie nie działają…
- Nie ma mowy, koniec dyskusji! –
powiedział tylko i wypchnął ją do holu na trzecim piętrze. Z przerażeniem
zdążył zauważyć jedynie, że wepchnął ją prosto w ramiona olbrzymiej ruchomej
galarety i wyjście się zamknęło. Pewnie otworzyłby je ponownie, gdyby nie to,
że został zaatakowany, na swoje nieszczęście przez topielicę. Uczulony przez
ostatnie spotkanie, natychmiast spuścił wzrok. Wskazał na nią różdżką, a po
chwili w korytarzu zapłonęła ściana ognia i skrzekliwy jęk, odbił się od ścian.
Otworzył przejście ponownie, ale Rose już nie
było.
Rose wpadając w kleistą istotę przekonała się,
że miała racje. Jakimś cudem nie działały na nią jej moce. Zesztywniała tylko
na chwilę, a potem mogła już ruszać rękami i wydostać się z jej zasięgu.
Pobiegła po schodach powtarzając instrukcje.
Czwarte piętro, lewy korytarz i na końcu schodami do góry…
Po drodze miała jeszcze kilkanaście przygód.
Pojawił się na chwilę przed nią alp, zamachnął się na nią, aż uderzyła o
ścianę. Tym razem ból był silny, ale i tak nie tak silny, jak według niej
powinien być. Z nosa poleciała jej krew, a głowa pulsowała, jakby ktoś w nią
walił młotkiem, jednak udało jej się sprawić, że Alp spłonął jak zapałka.
Potem jednak było gorzej, zaatakowało ją stado
zjaw. Ich odrażające szpony wbijały się w jej ciało i tym razem uważała, że nic
jej przed tym nie chroniło. Naruszono jej skórę, więc musiało boleć. I bolało
jak cholera.
Było to ponad jej siły, jednak
skupiła się na tyle na ile mogła, zamknęła oczy, starając się zapomnieć o krwi
spływającej po jej skórze i mruczała skomplikowane zaklęcie.
Po chwili na sekundę otoczył ją rozbłysk
słonecznego światła, a zjawy zaczęły się topić, jak świeczki. Rose nie chciała
na to patrzeć, więc pobiegła dalej.
Zrobiła właśnie pierwszy krok, na schodach,
gdy pojawił się przed nią upiór. Czarny upiór, który dyrygował wszystkimi.
- Gdzieś się wybierasz? – zapytał
uprzejmie.
Spokojnie Rose, nakazała sobie surowo.
Arthemis na twoim miejscu byłaby chłodna i ironiczna…
- Można by pomyśleć, że to oczywiste…
- prychnęła, ale głos jej zadrżał, więc nie wypadło to dostatecznie
przekonująco.
- Nie wysilaj się – powiedział. – Należą ci
się gratulacje, że dotarłaś aż tutaj. W głowie mi się to nie mieści…
Mnie też nie, mruknęła w myślach Rose i z
powrotem skupiła się na słowach upiora.
- … byłabyś cennym nabytkiem. Może
więc zostaniesz, tu ze mną?
- Żebyś mógł mną pomiatać, jak
Matildą i Andreasem? – odpowiedziała hardo. – Dziękuję, ale nie.
Wzruszył ramionami, jakby niewiele go to
obchodziło.
- Twój wybór…
Jego nogi zaczęły przemieniać się w
czarny dym, jak cała jego postać, a jego wstążki pełzły w jej kierunku. Wiatrem
próbowała rozpędzić ten dym. Niemal jej się udało, ale gdy już myślała, że
wygrała, dym począł owijać się wokół jej nóg. Poczuła ostre pieczenie, jak od
języków ognia, ale i ono po chwili stało się jedynie lekkim szczypaniem. Dym
jednak owijał się coraz wyżej. A Rose w myślach gorączkowo próbowała znaleźć
ratunek…
W klasie transmutacji dookoła leżącej na ziemi
Arthemis, zgromadziła się już niemal cała klasa. Profesor Axelrode posłała
jakiś czas temu po pielęgniarkę. Dziewczyna wyglądała jak porażona klątwą. Od
kilku minut był spokój, a ona niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w kamienne
sklepienie.
- Panno North? – przykląkł przy niej,
w myślach poganiając pielęgniarkę.
Drgnęła tak niespodziewanie, że
niemal się przewrócił, zaskoczony.
Ruszyła nogami, jakby próbując coś z
nich strząsnąć. Zaczęła oddychać coraz szybciej. Widział drgawki, które ją
przechodzą. Z jej ust wyleciała stróżka krwi, która spłynęła po policzku.
Zaklęcie ognioodporne, Rose, pomyślała
Arthemis mgliście, powoli tracąc przytomność, chociaż wiedziała, że Rose jej
nie usłyszy. Miała nadzieję, że jej przyjaciółka jednak wpadnie na to.
Rose wyczarowała nad sobą chmurę, mając
nadzieję, że dym się rozmyje. Nie pomagał wiatr, więc może woda. Przygotowała
się na lodowaty deszcz. Spadł na nią, zmoczył ją od stóp do głów, jednak na nie
wiele się to zdało. Dym nadal otaczał jej postać, chociaż jej nie krzywdził.
Stwierdziła, że musi zaryzykować i zaczęła
szeptać jak mantre zaklęcie oczyszczające. Nie
to zwykłe… Na pewno by nie wystarczyło, a ona nie miała czasu, żeby go tracić. Dookoła jej
różdżki zaczęła się jarzyć promienista poświata. Gdy nabrała niemal
oślepiającej mocy, Rose machnęła nią teraz w obie strony i wskazała na siebie.
Dym pękł, jak zbyt napięta struna. Ale Rose
nadal czuła, delikatne mrowienie i zbyt napiętą, rozgrzaną skórę.
Gdy wbiegała po schodach usłyszała jeszcze
przerażający śmiech, który bardziej niż wszystko inne świadczył o tym, że to
jeszcze nie był koniec walki z upiorem.
Rose wpadła na wieżę i szybko zarejestrowała,
że nic na niej nie ma. Nie była to zresztą dużo wieża. Raczej pokój
obserwacyjny. Nawet sowiarnia w Hogwarcie była większa. Rose rozejrzała się dookoła.
Szlifowany kamień…
Rozszerzyła oczy ze zdziwienia, że leżał po
prostu na parapecie. Co to miało znaczyć? Nawet go nie ukryli, tacy byli pewni,
że nikt go nie znajdzie?
Podeszła do kamienia i wtedy usłyszała za sobą
ruch. Wejście na schody tarasowała Helga.
W umyśle Rose nastąpiła pustka idealna.
Zapomnieli o niej. Zapomnieli.
Potężna Niemka z niewidzącym spojrzeniem szła
w jej stronę. Rose złapała kamień, różdżką celowała w Niemkę. Krzyknęła
zaklęcie oszałamiające, lecz czarny dym, który pojawił się przed Helgą, przyjął
na siebie uderzenie. Rose rzucała czary, lecz za każdym razem sytuacja się
powtarzała. W pewnym momencie Niemka zaklęciem wytrąciła jej różdżkę z ręki,
drugą chwyciła za kamień. Zaczęły się szarpać. Rose postanowiła, że za nic na
świecie nie odda kamienia. Ponownie otoczył ją czarny dym, ale nadal nie czuła
nic ponad mrowienie.
Usłyszała kroki, skrzypienie na schodach, szarpnęła z całej siły, i w
tym samym momencie w Helgę uderzyło zaklęcie Scorpiusa. Padła oszołomiona na
ziemię. Rose wytrącona z równowagi nie zdołała się za trzymać, poczuła napór szkła pod plecami i
wypadła przez okno, słysząc krzyk Scorpiusa.
Nagle wszystko działo się jakby ktoś spowolnił
czas. Poczuła, że czarny dym ją otacza i w jakiś sposób spowalnia. Była pewna,
że ratuje kamień, a nie ją, ale zdołała się chwycić gzymsu pod okiennym
parapetem.
Scorpius wychylił się przez okno. Był blady
jak śmierć… Ulga, która odmalowała się na jego twarzy była nie do opisania.
Wyszeptał jakieś zaklęcie, a potem wyciągnął do niej ręce.
- Daj mi rękę – zażądał.
Rose podniosła na niego przerażony
wzrok.
- Nie mogę. Upuszczę kamień…
- Do cholery z nim! Jeżeli go nie
puścisz, wpadniesz razem z nim.
Spojrzała na dół na strome urwisko
rozciągające się pod wiezą. Niekończące się kilometry lasów, jaskiń i gór.
- Nie wpadnę. Ten upiór mnie nie
puści!
- Zależy mu tylko na kamieniu! Puści
cię gdy tylko będzie bezpieczny! Do cholery daj mi rękę!!
Ręka, którą trzymała się gzymsu zaczęła drżeć
z wysiłku. Jej oczy się zaszkliły.
- A Matilde i Andreas? A Jorgen? Nie
zasłużyli na taki los…
- Rose, przeszukam dla ciebie cały ten las, jeśli będzie trzeba i znajdę ten kamień, ale na wszystkie świętości, daj mi rękę!!
- Rose, przeszukam dla ciebie cały ten las, jeśli będzie trzeba i znajdę ten kamień, ale na wszystkie świętości, daj mi rękę!!
Wystarczy, że Rose upuści kamień i wyciągnie
rękę, a spokojnie mógł ją wciągnąć. Więc czemu ona nie dba o własne życie?!
- Proszę… - wykrztusił, przełknął
ślinę i spojrzał jej w oczy, powiedział spokojnym, łagodnym tonem. – Daj mi
rękę, Rose.
Wyciągnęła do góry rękę, jednocześnie
wypuszczając stellę.
Scorpius szybko chwycił jej drugą dłoń i
wciągnął ją na wieżę, przy akompaniamencie rozwścieczonego ryku. Zaczął nią
potrząsać, zgniatając jej ramiona dłońmi.
- Nie rób tego więcej, rozumiesz?!
Skinęła głową i spuściła oczy. Scorpius puścił
jej ramiona, a potem na kilka sekund objął ją, wmawiając sobie, że robi to
dlatego, że ona drży, a nie on.
Jeszcze nie zrozumieli, że nadal są w
niebezpieczeństwie. Że teraz rozwścieczone zmory, będą próbowały ich dorwać.
Rose znalazła swoją różdżkę i ruszyła bez słowa do schodów, gdy nagle otoczyła
ich zgraja mar.
- Zwykłe zaklęcia tu nie podziałają…
- mruknęła Rose.
- Zacznij zaklinać, chociaż
przewoźnika, a ja odciągnę pozostałych – odszepnął.
Rose w myślach z wysoko uniesioną różdżką,
zaczęła szeptać zaklęcie.
Scorpius tymczasem, nie łudząc się, że jakiś
atak coś tutaj da, począł ustawiać wokół nich barykadę ze wszystkich zaklęć
ochronnych, jakie znał.
Przewoźnik zaśmiał się drwiąco i próbował
zmienić się w czarny dobrze im już znany dym, jedynak nie docenił sprytu Rose,
bo ona jako pierwszą zablokowała jego umiejętność transformacji. Tak, więc wściekły
rzucił się na Rose, i odbił się od niewidzialnej barykady stworzonej przez
Scorpiusa.
Ryknął na cały głos, a wszystkie inne upiory
rzuciły się w ich stronę. Zaklęcia ochronne Scorpiusa zadrżały. Jednemu z alpów
udało się przedrzeć, Scorpius jednak zręcznie się usunął i alp wypadł przez
wybite okno.
Dołożył jeszcze jedno zręczne zaklęcie i
następna osoba, która przekroczyła linię zaklęć, została usmażona prądem.
Rozległ się smród smażonej skóry.
I nagle te najmniej groźne stwory zaczęły
ulatywać z wrzaskiem ku sufitowi, jak wielobarwny dym. Po nich przyszła
kolej na następnych. Po kilku minutach
został już tylko przewoźnik, który oszołomiony zaklinaniem Rose, zastygł w
bezruchu. Scorpius rozbił go niczym upiornego gargulca.
- Co jest? – zapytała Rose,
zdziwiona.
- Nie mam pojęcia. Ale dla nas to
lepiej – stwierdził Scorpius. Podszedł do nieprzytomnej Helgi i ją ocucił.
Otworzył zdezorientowane oczy. Zaczęła mówić
coś po Niemiecku, więc zostawili ją i powoli, poranieni i poobijani zaczęli
schodzić po schodach. Gdy byli już na schodach trzeciego piętra, nad ich
głowami przeleciały trzy srebrzyste smugi, przez chwilę poczuli dotyk
otaczających ich ramion, a potem znikły w sklepieniu.
Rose zmarszczyła brwi.
- Odchodzą? – zmarszczka na jej czole
się pogłębiła. A potem klepnęła się w czoło. – No oczywiście! Stella! Była
powiązana z tym miejscem, więc gdy je opuściła, jej magia została
zneutralizowana, a pakt przestał obowiązywać. To dlatego, upiory znikły tak
nagle. Nic ich tam już nie trzymało…
Scorpius zatrzymał się jak wmurowany w ziemię.
Odwrócił się do niej powoli.
- Chcesz mi powiedzieć, że trzymałeś
ten kamień, wisząc nad przepaścią, tylko po to, by…
- Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam – przypomniała mu szybko,
zanim zdążył się rozkręcić. Chciała jeszcze coś dodać, ale uniósł do góry rękę.
- Po prostu… bądź… cicho – powiedział
i podjął wędrówkę, a Rose z delikatnym uśmieszkiem na twarzy, ruszyła krok za
nim.
Szli by znaleźć organizatorów i profesor
Alexander. Musieli powiedzieć, że zadanie się zakończyło. Gdy mijali schody do
głównego holu, znoszona akurat na noszach trzy nieprzytomne dziewczyny. Dwie z
nich Scorpius poznał. Były to te same, które uratował od pomocników pożeracza
ciał, w noc zniknięcia Rose.
- Co im się stało? – zapytał jednego
z sanitariuszy.
- Zostały nawiedzone przez upiora.
Musimy je oczyścić… Zapadły w śpiączkę…
Scorpius błyskawicznie spojrzał na Rose, jakby
miała zasnąć na jego oczach, ale one tylko ze współczuciem patrzyła na
dziewczęta. Może miała rację, że nie działały na nią sztuczki upiorów? A może
zadziałała vilcacora?
- Chyba są tam – powiedziała Rose,
gdy usłyszała hałas w zachodnim skrzydle. Poszli w tamtą stronę. Okazało się,
że trwa zadanie z transmutacji. Zawodnicy prześcigali się w najdziwniejszych
pomysłach. Z pufy powstał słoń, ze słonia samochód, itd.
Rose i Scorpius zmęczeni powlekli się w stronę
profesor Vector, obserwującej przebieg zawodów.
- Pani profesor – powiedziała Rose
cicho – rozwiązaliśmy zadanie…
W Sali niespodziewanie zaległa kompletna
cisza, a wszyscy zwrócili się przodem do Rose. Albus podbiegł do niej, widząc
krew na jej ubraniu. Maria, startująca teraz w konkurencji przestała go
obchodzić.
- Nic ci nie jest?! – zapytał
zdenerwowany.
Pokręciła głową.
Beverly Vane podeszła do nich, a sędziom
konkurencji transmutacji, dała znak, żeby kontynuowali.
- Wyjdźmy – zaproponowała, głosem nie
znoszącym sprzeciwu.
Rose, Scorpius i zdziwiona profesor Vector,
ruszyli do drzwi. Po chwili Beverly Vane zaprowadziła ich do czegoś w rodzaju
małego gabineciku, który nie wątpliwie należał do niej.
- Usiądźcie. Musimy spisać protokół i
przeliczyć punkty. Reszta ma na rozwiązanie jeszcze jeden dzień, ale nie
będziemy im mówić, że nie ma już czego rozwiązywać. Samo domyślenie się z czym
mieliście do czynienia jest i tak warte najwięcej punktów. Rozumiem, że upiorów
już nie ma? – rzuciła patrząc na nich znad prostokątnych okularów.
- Owszem – poinformował ją chłodno
Malfoy.
- A więc opowiedzcie mi dokładnie…
Zaczęli opowiadać od pierwszego dnia.
O Matilde i Andreasie, o bibliotece. O pożeraczu ciał, o Jorgenie, o stelli, o
Gunterze.
- A właśnie – powiedziała Rose, - on
może nadal leżeć w bibliotece. I raczej już nie jest żywy. Utrzymywała go tylko
siła upiora…
Beverly Vane skinęła głową.
Dalej opowiadali o walce na wschodniej wieży,
o ty, jak Rose wypadła przez okno…
- Na Merlina, panno Weasley!! –
krzyknęła przerażona całą opowieścią profesor Vector. Rose próbowała ją
uspokoić bladym uśmiechem.
- Tak więc, gdy stella przepadła,
razem z nią przepadły upiory i duchy – zakończył Scorpius.
Beverly Vane westchnęła ciężko.
- Cóż, owszem stella przepadła, więc
niestety muszę wam za to odjąć kilka punktów…
- CO?! – Rose, Scorpius i profesor
Vector jednocześnie zerwali się z krzeseł.
- Zneutralizowaliście ją bez pomocy
czarów, więc nie musieliście używać odpowiednio skomplikowanych, przygotowanych
do tej konkurencji zaklęć, a przecież właśnie o to chodzi, w tej konkurencji –
wyjaśniła spokojnie.
Scorpius zacisnął dłonie w pięści, Rose
założyła ręce na piersi, w poczuciu głębokiej niesprawiedliwości.
- Z dwustu punktów, które mogliście
otrzymać za to zadanie, odejmuje wam trzydzieści. Oraz kolejne dwadzieścia, za
to, że mieliście nieoczekiwaną pomoc…
- Niby jaką!? – ryknął Scorpius.
- Duchy wam pomagały przez cały czas…
- Każdy mógł z nimi porozmawiać! –
żachnęła się Rose.
- Ale one sobie upatrzyły akurat was,
więc niesprawiedliwością wobec innych zawodników, byłoby zlekceważenie tego
faktu.
Gdy na twarzy Scorpius zakwitły czerwone plamy
złości, Rose zdała sobie sprawę, że wcale nie chce go powstrzymywać, przed
rzuceniem się na głupią organizatorkę.
- Ale otrzymacie dodatkowe piętnaście
punktów, za pokonanie pożeracza ciał, którego obecności tutaj nikt się nie spodziewał
– dodała z uśmiechem, łudząc się, że to zmyje u nich głęboką urazę. – Tak więc,
nadal jesteście jedną z najwyżej plasujących się drużyn… och, chyba nawet
wysunęliście się na pierwsze miejsce – powiedziała, zerkając na kartę wyników.
– Do jutra macie wolne, tylko proszę, byście nie konsultowali się innymi
zawodnikami ZU, bo polecą kolejne punkty… - ostrzegła.
Jakby mieli zamiar dzielić się z kimś własnymi
osiągnięciami…
Nie mogli się doczekać, aż wrócą do własnego
zamku, z daleka od tych wszystkich dziwnych ścian, tajnych przejść i oślizgłych
zakamarków…
Rozdział cały czas trzymał w napięciu. Bardzo przemyślana historia ;)
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, trzymał w napieciu, Matilda i Andreas to wspaniałe duchy, nawet przed Albusem chciały bronić, ale z Arthemis wszystko będzie dobrze...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza