sobota, 27 stycznia 2018

Niemcy. Zadanie 3: Stella (Rok VI, Rozdział 32)

Arthemis zwlokła się z łóżka, gdy o piątej nad ranem jej żołądek się uspokoił. Całą noc nie zmrużyła oka. Starała się oddychać głęboko i nie budzić, przy okazji Lily. Najgorzej było między drugą, a czwartą. Miała wrażenie, że  coś ją pochłania. Było jej zimno. Wiedziała, że to nie są jej odczucia. Nie widziała i raczej nie chciała wiedzieć, jak to jest możliwe, ale z Rose coś się działo. A skoro tak, to postanowiła jej pomóc na tyle na ile mogła. Przejęła na siebie większą część, jej doznać, żeby Rose szybko mogła dojść do siebie. Było jej to pewnie potrzebne.
 Arthemis wstała i poczuła potężny ból głowy. Och, mateńko…
 Poszła pod prysznic, ubrała się i stwierdziła, że pójdzie pobiegać. Było jeszcze ciemno, ale jej to nie przeszkadzało. Musiała się jakoś pozbyć bólu z całego ciała. Gdy zeszła do Pokoju Wspólnego, usłyszała tupot małych stóp i smutne miauknięcie. Obejrzała się na Gina.
- Nic mi nie jest – powiedziała uspokajająco. Ruszyła w stronę dziury za portretem, ale zwierzak na jej oczach zmienił się w przepięknego, szmaragdowego wilka i zagrodził jej drogę. – Daj spokój…
 Zwierzak wskazał głową schody. Westchnęła…
- Dobrze. Pójdę po niego, ale gwarantuje ci, że nie będzie zadowolony…
 Gin pilnował jej aż bardzo cicho otworzyła drzwi do dormitorium chłopców. Była pewna, że uległaby zbiorowemu morderstwu, gdyby pobudziła chłopaków o szóstej rano.
 Podkradła się w do łóżka Jamesa. Nie lubiła go budzić. Był wtedy marudny…
 Westchnęła i odsłoniła zasłonę z jednej strony. Nagle bieganie przestało być takie zachęcające. Na dworze było zimno, ciemno i pewnie siąpił lodowaty deszcz. A tutaj było ciepło, przyjaźnie, a James miał na pewno gdzieś jakiegoś batonika na poprawę humoru.
 Głowa ją bolała, było jej zimno. Tłumaczyła to sobie, wahając się. W końcu jednak potrzeba, okazała się zbyt kusząca.
 Czy można ją winić, za to, że zdjęła kurtkę, zsunęła z nóg buty i wsunęła się pod rozgrzaną kołdrę. Przytuliła się do pleców, śpiącego jak zabity, Jamesa.
 Mogłabym go stąd wynieść i by nie zauważył, pomyślała rozbawiona. Zaraz jednak przypomniała sobie, dlaczego boli ją głowa.
 Rose. Mam nadzieję, że nic ci nie jest, westchnęła w myślach…
 James chciał się przewrócić na drugi bok, ale coś mu przeszkadzało. Z jedną tylko półotwartą powieką, odwrócił głowę, żeby sprawdzić, czy czasem, któryś z kumpli nie zrobił mu jakiegoś głupiego żartu, kładąc zbroję w jego łóżku, ale nie. To było ciepłe i miękkie. I miało ciemnobrązowe włosy, pachnące fiołkowym szamponem, co jego umysł zanotował niemal natychmiast.
- Arthemis? – chciał się natychmiast odwrócić.
- Uważaj, miałam ciężką noc… - odpowiedziała szeptem, przesuwając się.
Odwrócił się i objął ją. Zamiast „dzień dobry, cieszę się, że cię widzę”, pocałował ją w czoło.
- Długo tu jesteś?
- Jakieś dziesięć minut…
- Dziesięć straconych minut – poprawił ją, ochrypłym od snu szeptem. – Co się stało?
- Rose i Malfoy mają ciężkie zadanie – wyjaśniła z zamkniętymi oczami, więc nie widziała, jak Jamesa robią się coraz większe i bardziej zaniepokojone. – Rose miała naprawdę nieprzyjemną noc. Mam nadzieję, że teraz już śpi i nic więcej jej się nie stanie… Nie wiem w jaki sposób jestem w stanie to odczuwać na taką odległość, ale pomogłam jej na tyle na ile mogłam…
 Przyjrzał jej się uważnie, a w myślach miał prawdziwą burzę. Najpierw najważniejsze… Wyciągnął rękę i z szuflady nocnej szafki wciągnął małą fiolkę.
- Wypij – powiedział rozkazująco.
- Myślałam, że dasz mi batonika… - odparła z lekkim uśmiechem.
- Jak zasłużysz…
Wzięła buteleczkę i przytknęła ją do ust. Posłusznie wypiła.
- Grzeczna dziewczynka –mruknął nadal trochę zaspany, przez co jeszcze bardziej seksowny. Nachylił się i pocałował ją delikatnie. Gdy się odsunął, powiedział: - Dostałem list od Albusa. Mówi, że ci od zaklęć, dostali naprawdę ciężkie zadanie. Podał kilka szczegółów, więc może sprawdzić…
- I tak nie możemy zrobić więcej niż Rose i Scorpius – powiedziała przygnębiona. – Jutro już będą w Hogwarcie. Vector nie pozwoli, żeby im się coś stało…
- Obyś miała rację… - powiedział opierając podbródek na jej głowie, gdy się do niego przytuliła.


 Albus jadł właśnie z Marią śniadanie. Był w znakomitym humorze. Naprawdę znakomitym. Miało to oczywiście związek z tą ciemnooką, pełną temperamentu Hiszpanką.
  Gawędzili spokojnie, o czekających ich dzisiaj zadaniach. Dopiero po pół godzinie, zdał sobie sprawę, że jeszcze nie widział Rose. Rozejrzał się.
- Nie ma, Rose – powiedział zaniepokojonym tonem.
Maria lekceważąco machnęła ręką.
- Diega i Ramona też nie ma… Na pewno są zbyt zajęci, żeby zejść.
Albus nie był jednak tak spokojny jak ona. Nie w przypadku gdy chodziło o jego rodzinę. Maria podjęła temat, ale on już jej nie słuchał. Zaczął uważniej przyglądać się tłumowi, w poszukiwaniu drugiej znanej mu dobrze osoby – Malfoya. Jego jednak również nigdzie nie znalazł. Zauważył jednak co innego. Przy dwóch stolikach ludzie mieli wyraźnie ponure miny, a przy trzech, brakowało kilku osób.
- Zobaczymy się później – powiedział do Marii i ruszył w kierunku profesor Vector nie zważając na zdumioną i oburzoną minę Hiszpanki. – Pani profesor…
- Jeszcze nie zrezygnowali – odpowiedziała pośpieszenie i trochę nerwowo, zanim zdążył zadać pytanie. - Nie przyszli do mnie, więc zaraz sprawdzę, czy wszystko z nimi dobrze.
- Zrezygnować?! – przeraził się Albus. – Czemu mieliby zrezygnować?
- Zrezygnowały już dwie pary, a trzy jeszcze nie podjęły decyzji, ale są w kiepskim stanie. Doprawdy, ta olimpiada powinna być bardziej zabezpieczona! – Wicedyrektorka, odwróciła się i poszła porozmawiać z równie wzburzoną profesor Alexander.
 Albus stwierdził, że nie uda mu się skupić na zadaniu, jeżeli nie sprawdzi… Pobiegł na piętro, a potem po raz pierwszy wszedł we wschodni korytarz.
 To miejsce znacznie się różniły od odległego o zaledwie kilka kroków sąsiedniego korytarza. Było tutaj ponuro i jakby… złowrogo? W każdym bądź razie miał wrażenie, że obserwuje go mnóstwo niewidocznych oczu.
 Co to Rose mówiła? – zastanawiał się, pędząc korytarzem. – Że mieszka w ostatnim pokoju? Tylko sprawdzi… na pewno obmyślają z Malfoyem jakieś skomplikowane zaklęcie… nie ma co panikować. Gdyby im się coś stało, już by o tym wiedział… Prawda?
 Zapukał, ale nikt nie odpowiedział. Z sercem w gardle wszedł do pokoju.
- Rose? Jesteś tu? – przekroczył próg.
 Natychmiast został poderwany, przewrócony na ziemię przez podmuch powietrza, a po chwili zdał sobie sprawę, że jest przyciśnięty przez czyjeś silne ręce. To niemożliwe, żeby duch był zdolny do zrobienia mu krzywdy.  Przez pokój przebiegł huragan i zatrzymał się przy jednym z łóżek.
- Rose!! – krzyknął Albus.
 Z łóżka, w którym niczym liście na wietrze kotłowały się prześcieradła, z przekleństwem wypadł Malfoy. Z różdżką w ręku, w pełni ubrany, ale widocznie rozczochrany od snu, czujnie zmrużył oczy, aż w końcu go dostrzegł.
 Parsknął śmiechem.
- Andreas, puść go – powiedział spokojnie. – To kuzyn, Rose.
Albus poczuł, że przytrzymujące go ręce puszczają.
- To nie było śmieszne! I gdzie jest, Rose?!
- Cicho bądź! – skarcił go chłodno Scorpius. – Obudzisz ją… - przetarł dłonią twarz.
- Chcesz mi powiedzieć, że tak po prostu sobie śpicie? – zapytał podejrzliwym tonem Albus. Jakby się spodziewał, że Scorpius gdzieś ukrył zwłoki Rose.
- Tak po prostu? – powtórzył ironicznie Malfoy. – Pilnują nas dwa duchy i trzy zaklęcia przeciw zjawom i marom. Nie, Potter. Tu nic nie jest tak po prostu… Proszę, sam sprawdź, czy nic jej nie jest… - machnął ręką w kierunku drugiego łóżka. Sam podszedł do stoliczka, napełnił puchar wodą z różdżki i wychylił go do dna.
 Albus zerknął na niego kątem oka. Od kiedy to Scorpius przejmuje się samopoczuciem Rose? Podszedł do łóżka kuzynki i przeraził się jej wyglądem. Była biała, jak poduszka na której spała. Jednak oddychała spokojnie.
- Na Merlina, co się działo? – zapytał, zerkając na widocznie wyczerpanego Scorpiusa.
- To była ciężka i długa noc – usłyszał odpowiedź.
- Przyniosę eliksiry… - Albus jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie, skierował się do drzwi.
- Nie ma sensu. Lepiej jej zrobi sen. Nie ma potrzeby jej budzić…
- Powinna…
- Dostała sproszkowaną Vilcacorę.
Albus wyglądał na zaskoczonego.
- Och, no to… w porządku… Tak myślę.
- Nie powinieneś iść na swoje zadanie? – zapytał z lekką drwiną Scorpius.
- Co? Och, oczywiście. To życzę powodzenia. Powiedz, Rose, żeby przyszła potem po eliksiry…
 Albus wychodząc uznał, że była to najdziwniejsza wizyta, jaką przeżył. Scorpius Malfoy dał leki Rose. I zabronił ją budzić, żeby odpoczęła. Obojętnie, czy chodziło mu o konkurs, czy o samą Rose, Albusowi i tak nie mieściło się to w głowie.


 Rose ocknęła się i natychmiast zerwała się z łóżka, rozglądając czujnie dookoła. Było ciemno, zbyt ciemno. Od razu poczuła uspokajającą dłoń na ramieniu. Odetchnęła.
 Większość świec już się wypaliła, podobnie jak kominek. Zapaliła więc różdżkę i oświetliła nią pomieszczenie. Jej wzrok spoczął na sylwetce na sąsiednim łóżku. Scorpius spał. Nie chcąc go budzić, cicho wstała.
 Pozapalała świece i przebrała się w szaty. Wyjęła z torby kilka smakołyków. Na wszelki wypadek zawsze miała przy sobie energetyczną czekoladę. To na razie był jedyny posiłek na jaki miała czas. Pogryzając batoniki, usiadła przy stoliku, podkuliła pod siebie nogi i zapatrzyła się na płomień świecy. Jej zdolnościami było: skupienie i logiczne myślenie. Zamierzała z nich skorzystać.
 Wzięła pergamin i pióro, i zaczęła wypisywać wszystkie zjawy, mary i upiory, jakie tutaj napotkała. Stworzyła tabelkę i z pamięci, jakby miała przed sobą podręcznik, zaczęła wypisywać wszystkie ich właściwości, zdolności i genezę. Potem dodała jeszcze kilka których tutaj nie spotkała, ale najprawdopodobniej były. Na samym dole dopisała pożeracza ciał. Gdy zaczęła w rubryce opisywać jego charakterystykę zdała sobie z czegoś sprawę. Podniosła wzrok.
- To dlatego nie wchodzicie do tuneli… - powiedziała cicho, ale wiedziała, że duchy ją usłyszą. – Jesteście jego ofiarami. Dlatego zachowaliście wszystkie zmysły człowieka, ale nie ciało. Boże, to musiało być straszne… - zdrętwiała na samą myśl o tym.
 Nie otrzymała odpowiedzi, ale wiedziała, że ma rację. Dopisała na pergaminie Matilde i Andreasa i wpisała to, co o nich wiedziała. Pozostawała jeszcze kwestia ducha w bibliotece.    Czy on skończył tak samo?
 Nasunęło jej się jeszcze jedno pytanie. Skąd wziął się przewoźnik i czemu miał nad wszystkim władze? No, co prawda, przewoźnicy, jako istoty spomiędzy wymiarów, zawsze mogli wprowadzać zamieszenie po obu stronach, ale najpierw ktoś musiał go ściągnąć, prawda?
 Co za kretyn ściągał do jednego miejsca pożeracza ciał i przewoźnika?! Rose naprawdę nie mieściło się to w głowie. Ten człowiek musiałby być kompletnym ignorantem, albo psychopatą. Człowiek demolka – ktoś kto chce zobaczyć wszystko w ruinie.
 Ale przecież upiorny kamerdyner mówił, że Jorgen chciał odzyskać dom, prawda? Odzyskać w stanie nienaruszonym… Nie sprowadziłby więc niszczycieli, z którymi nie dałby sobie rady…
 Chyba, że…
 … nie wiedział kogo ściąga…
 Rose się zachłysnęła. Och, Boże, czyż to nie było oczywiste?! Już samo zrobienie tej listy, powinno jej dać do myślenia.
 Zerwała się na równe nogi i podbiegła do łóżka Scorpiusa. Ponieważ było ogromne, a on spał na samym jego środku, musiała się wspiąć, żeby nim potrząsnąć. Klęcząc, potrząsnęła nim.
- Obudź się!
 Scorpius zupełnie nagle otworzył oczy i złapał ja za ramiona i po chwili już leżała oszołomiona na plecach. Scorpius zmrużył oczy i dopiero wtedy ją poznał, odsunął się od niej szybko.
- Co ty wyprawiasz?! – zapytał ją gniewnie.
 Nadal trochę zszokowana zaistniałą sytuacją, tym, że jego ręce nadal ją przytrzymywały, dopiero po chwili zrozumiała, że o coś zapytał. I do tego niezadowolonym tonem.
- Mam rozwiązanie – wydyszała.
Posłał jej sceptyczne spojrzenie, co przyniosło jej falę irytacji.
- Naprawdę! – powiedziała z naciskiem. – Jak ściągnąć duchy? Jak sprawdzić je dokładnie tam, gdzie chcesz?
 Zsunął się z łóżka, a ona za nim.
- To czarna magia – powiedział krótko.
- Owszem. I są dwa sposoby. Jeden gorszy od drugiego. Sądzę, że Jorgen nie posunąłby się do złożenia ofiary, więc pozostaje…
- Stella – Scorpius wyglądał, jakby go olśniło. – Jeżeli umieścił w niej zaklęcie…
- … i opieczętował ją runami…
- Cholera! Jesteś genialna! – powiedział Scorpius, zanim zdążył się powstrzymać.
- Wiem – odpowiedziała nieskromnie, zanim zdążył się zirytować na samego siebie. Przy jego usposobieniu, był do tego zdolny. A pochwała dosyć, że jej się należało, to jeszcze sprawiła jej przyjemność.  – Jestem tylko ciekawa, dlaczego Jorgen jej nie zneutralizował, skoro po wypędzeniu barona, wiedział gdzie jest. Sam ją przecież tutaj ukrył.
- Stella ściągnęła tutaj upiory, mary i zjawy, myślisz, że jeżeli nie nałożył na nią zaklęcia odstraszającego to chciały mu ją oddać? – rzucił.
 Rose skinęła głowa.
- Przejęły nad nią kontrolę… - Przeleciała wzrokiem swoje notatki. – Nic dziwnego, że nie dali tego zadania gladiatorom. Żeby zneutralizować stellę, trzeba naprawdę potężnych zaklęć.
- Nie mówiąc już o tym, że dobrze by było ją najpierw znaleźć… - dodał trochę (jak to on) drwiąco.
  Chociaż Rose wyglądała już znacznie lepiej niż poprzedniej nocy, nadal miała nienaturalnie bladą cerę. A gdy wpatrując się w okno, zupełnie nagle pobladła jeszcze bardziej, natychmiast to zauważył.
- Co jest? – zapytał.
- Zaklęcia na nie działają, ale nie do końca. Jeżeli je odesłaliśmy, to na pewno nie na dobre. Odesłaliśmy je tylko do stelli, która o czasie znowu je uwolni. A jeżeli tak to musimy szybko podpalić pożeracza ciał, zanim stella wyzwoli go spod wpływu zaklęcia…
 Popatrzył na nią uważnie.
- Idziemy! – powiedział i skierował się do drzwi. Rose pobiegła za nim, wyciągając różdżkę. Zanim zdążyli dojść do wyjścia, zaklęcia alarmujące się rozdzwonił, a chwilę potem pojawiły się przed nimi trzy zabójczo uwodzicielskie, ubrane w jakieś podarte szaty, odsłaniające dużą część ciała, kobiety. Jedna z nich wpatrywała się w Scorpiusa, a jej oczy robiły się coraz większe. Scorpius zamarł.
- Nie patrz na nią!! – krzyknęła Rose i chciała użyć różdżki, gdy pozostałe upiory rzuciły się na nią. Zaczęły ją szarpać i zostawiać na jej skórze krwawe pręgi. Scorpius chciał się odwrócić, żeby jej pomóc, ale ostatnia ze zjaw podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu. Skierowała do niego głowę, jakby chciała go pocałować, nabrzmiałym, lodowatymi wargami.
- NIEE!! – krzyknęła Rose. – Nie pozwól jej!
 Nagle rozpętało się piekło. Powietrze zadrżało, zerwał się wiatr, szarpiący nędzne ubrania zjaw. Ta która była najbliżej Scorpiusa została uderzona o ścianę. Rose została objęta i wyniesiona poza szpony upiorów.
 Przed nimi zmaterializowały się duchy. Andreas i Matilde stali przed nimi niczym wartownicy. Wystarczył jeden ruch ręki Andreasa, by pozostałe zjawy uderzyły o drzwi. Gdy z przypominającym rycie widelców o talerze śmiechem, wstały i otrzepały się. Na przód wyszła Matilde i z zawistnym wyrazem twarzy patrzyła na upiory. Wyraźnie nie darzyły się sympatią. Widocznie w Andreasie i Matildzie zostało dostatecznie dużo magii by mierzyć się z upiorami. Wszystko zaczęło fruwać i rozbijać się o ściany.
 Rose w końcu oderwała się z oszołomienia i wycelowała różdżką. Miała nadzieję, że nie trafi Matilde…
- Dimettere! – krzyknęła, a jedna ze zjaw wybuchła, pozostawiając po sobie mętną kałużę na podłodze. Wiedziałam, że to te cholerne topielice, pomyślała mimochodem Rose. Przebiegając obok, kopnęła Scorpiusa w kostkę, żeby też się w końcu ocknął spod wpływu upiorów. W tym czasie, Rose dostała się do drzwi, chwyciła świeczkę, jednym susem wskoczyła na stojące przy nich krzesło i rzuciła w nią w topielicę. Zapłonęła jak zapałka.
 Trzecia zjawa z ogłuszającym jękiem skierowała się w stronę sufitu, ale Andreas i Matilde ściągnęli ją stamtąd siłą. Rose wskazała na nią różdżka, gdy wyrywała się z ich uścisku.
- Ignis! – powiedziała, a zjawa stanęła w płomieniach. Andreas i Matilde czym prędzej czmychnęli i unosili się nad Rose, jak anioły stróże. Rose oddychając ciężko podeszła do Scorpiusa i klepnęła go w ramię.
- Jesteś przydatny, jak dziura w kieszeni! – fuknęła na niego. – Jak cię pociągają takie oślizgłe, mokre, zimne suki, to wierz mi, że jest ich tu na pęczki!
 Scorpius potrząsnął głową, wracając do rzeczywistości. Miał ważenie, że cały zesztywniał. Odchrząknął.
- Nie bądź zazdrosna, ruda – rzucił.
 Prychnęła lekceważąco. Nawet się nie domyślał, jak bliski był prawdy.
- Idziemy! – zrządziła i skierowała się do drzwi. Podniosła jeszcze głowę i powiedziała do duchów: - Dziękuję wam! Zginęlibyśmy bez was już nie raz…
 Razem ze Scorpiusem jak wiele razu w ciągu ostatnich 24 godzin, skierowali swoje kroki do biblioteki. Scorpius otworzył tajne przejście, jednak Rose uważnie rozejrzała się dookoła.
- Czy ciebie też zabił pożeracz ciał? Kim byłeś? – zapytała na głos, a Scorpius spojrzał na nią jak na wariatkę. – Nie wtrącasz się w to, co się dzieje w zamku… Ani nie pomagasz, ani nie przeszkadzasz. Matilde i Andreas nas wspierają… a ty, po której jesteś stronie?
- Rose! Musimy się pośpieszyć, jeżeli chcemy dopaść pożeracza! – ponaglił ją Malfoy.
Rose rzuciła ostatnie spojrzenie na opustoszała i zakurzoną bibliotekę, a potem weszła w korytarz zaraz za nim. Była pełna podziwu dla orientacji Scorpiusa, po prostu szedł pewnie, jakby wiedział, gdzie dokładnie ma skręcić, a gdzie zejść w dół. I tak niespełna w pięć minut znaleźli się przy zejściu do piwnicy. Rose poczuła żółć w gardle na wspomnienie niekończących się ciemnych korytarzy i zimnego upiora kroczącego tuż za nią.
 Gdy weszli do wyziębionej piwnicy i oświetlili pomieszczenie z ulgą odetchnęli widząc, że pożeracz wisi zaklęty, tam gdzie go Rose zostawiła.
 Jednak widać było, że dziwny stworzony z dymu stwór zaczyna się poruszać. O tak… zdecydowanie musieli się pośpieszyć.
 Scorpius zaklęciem obrócił w drzazgi stary spróchniały stół – jedyną drewnianą rzecz w zasięgu wzroku. Dołożyli do tego mnóstwo zaklęć, aż piwnica zamieniła się w jeden wielki piec. Musieli stamtąd uciekać, zanim spłonął żywcem.
 Będąc już jedną nogą na stopniu, Scorpius upewnił się jeszcze, że płomienie już zaczęły pochłaniać potwora, a potem pobiegł za Rose, gnany duszącym dymem.
 Wypadli ponownie po lewej stronie głównego korytarza, razem z chmurą dymu. Kaszląc, nie zauważyli, że po schodach i korytarzu kręci się pełno ludzi, którzy ze zdziwieniem się w nich wpatrują. I pośród tego wszystkiego usłyszeli:
- Malfoy?! Weasley?! Co wam się na Merlina stało?! – Biegła w ich kierunku ich trenerka -profesor Alexander.
 Scorpius gwałtownie pokręcił głową.
- Nic nam nie jest.
 Zaniepokojona Helga wpadła do głównego holu. Po niemiecku nie rozumieli ani słowa, ale jej gestykulacja i podniesiony głos, wystarczał.
- Dym! Pali się! Muszę natychmiast…
 Rose złapała ją za ramię i gwałtownie pokręciła głową.
- To tylko dym. Ogień zabezpieczyliśmy. Musi płonąć, aż pożeracz ciał spłonie…
 Morgana Alexander zamrugała, jakby nie wierzyła własnym uszom.
- Czy ty powiedziałaś…?
 Rose skinęła głową.
- Pani profesor, nie mamy czasu – powiedział szybko Scorpius. – Musimy przeszukać zamek, zanim te piekielne upiory dowiedzą się co, chcemy zrobić…
- Na wszystkie świętości Malfoy, uważajcie na siebie! – nakazała im.
 W biegu pokiwali jej głowami i ruszyli przed siebie.
- Mamy jakiś plan? – wydyszała Rose.
- Przetrząsnąć ten zamek od piwnic, po strych – odpowiedział jej Scorpius.
- Czyli nie mamy żadnego plany – powiedziała ironicznie.
- Masz jakiś pomysł, cwaniuro? – rzucił równie zgryźliwie.
- Usiąść, zastanowić się i przyjrzeć mapie zamku…
- I dać się zjeść jakiemuś pośledniemu upiorowi?
- Musimy wiedzieć, gdzie szukać – przekonywała Rose, jakby to było oczywiste.
Scorpius zwolnił, rozejrzał się, czy nikt ich nie obserwuje.
- No, to szybko! Burza mózgów. Gdzie byś ukryła coś co ściąga demony?
 Zaskoczona nagłym obrotem sytuacji Rose zamilkła.
- No, myśl! – nakazał jej Scorpius, krążąc od jednej ściany do drugiej.
 Pogrążyli się w myślach, dlatego nie zauważyli, że z boku podchodzi do nich ogromna galaretowata masa. Dopiero gdy Scorpius miał już pokrytą niemal całą nogę w śluzie, zreflektował się i zdmuchnął ją zaklęciem do otchłani, jak mieli nadzieję bez dna.
 Wtedy nad ich głowami zaterkotało i w ich kierunku leciały najprawdziwsze nietoperze.
- Cholera, tu gdzieś muszą być alpy! – krzyknął Scorpius. – Dalej, biegniemy do pokoju!
 Widocznie sprzymierzył się przeciw nim cały zamek. Niemal dopadli do drzwi, gdy przed nimi pojawiła się biała smuga, która wskazała im inną drogę. Chwilę później byli już w bibliotece. Scorpius oparł się o drzwi, a przed nimi zmaterializowali się Matilde i Andreas.
- Czemu tutaj? – zdziwiła się Rose, próbując złapać oddech.
 Scorpius wzruszył ramionami i oświetlił różdżką pomieszczenie.
- Bo upiory nie mogą tu wejść… - odpowiedział im męski, łagodny głos. A raczej jakby echo głosu. Rozejrzeli się. Z antresoli sfrunął na dół szczupły, ubrany na ciemno kształt.
 Nie był to człowiek przystojny, ale miał w sobie wszystko, co było potrzebne, aby mu zaufać, pomyślała Rose, ale niemal natychmiast się zreflektowała. To nie był człowiek.
 Matilde i Andreas stanęli przed nimi, jakby chcąc ich chronić, a Scorpius i Rose od razu się spięli i ścisnęli mocniej różdżki.
- Powiedziałem, że nie musicie się obawiać… - Duch dał znak ręką, żeby się odsunęli. Gdy to robili, spojrzał na Rose. – Zadałaś mi kilka pytań, młoda damo…
 Rose przyjrzała mu się uważnie. Bardzo długo milczała.
- Już wiem, kim jesteś – powiedziała niespodziewanie.
Skinął głową ze smutnym uśmiechem.
- Nie jest trudno to zrozumieć.
- Jorgen von Platzen. To ty je tutaj sprowadziłeś…
- I pokutuje za to, do dziś. Nie. Nie jestem ofiarą pożeracza ciał. Za moich czasów zresztą go tutaj nie  było. Zjawił się odrobinę później, odpowiadając na zew zaklęcia. Ja zawarłem umowę, że dopóki stella jest na swoim miejscu, nie opuszczę tego zamku. Nawet po śmierci.
- Musimy ją odnaleźć.
- To nie takie proste. Nie mogę wam pomóc… Dawniej ukryłem ją w piwnicach. Lecz później upiory ją przeniosły. Zazdrośnie strzegą miejsca jej ukrycia…
- Skoro tak, to mogą ją przestawiać, kiedy tylko im się spodoba, a my jej nigdy nie znajdziemy! – prychnęła Rose.
- Wcale nie – zaprzeczył Scorpius, wypatrując potwierdzenia na twarzy Jorgena. – Same nie mogą tego zrobić. Żadna bezcielesna istota nie może… Kamerdyner. – rzucił pewnie, jakby przyłapał upiornego lokaja, na gorącym uczynku.
 Przez twarz Jorgena przemknął cień.
- To przecież niemożliwe! Stella musiała zostać przeniesiona ze sto lat temu! – powiedziała Rose.
- Sama twierdziłaś, że on gada tak, jakby to wszystko widział. Musi być pod władaniem przewoźnika… - mruknął do siebie Scorpius. – A jeżeli tak jest, to możliwe, że żyje tak długo…
 Jorgen skinął głową.
- Był moim osobistym służącym. Człowiekiem oddanym jak nikt inny. Gdy zostałem – jego twarz się wykrzywiła – tym czy teraz jestem, powiedział, że ze mną zostanie. Błagałem go, żeby tego nie robił. A potem już było za późno… - odwrócił się od nich i odpłynął. – Te mury pełne są tragicznych historii. Prawda, Matilde? – spojrzał przez ramię, na młodą przezroczystą kobietę, która spuściła wzrok. – Matilde, musiała patrzyć na upadek swojego kochanka. Na to jak pochłaniają go topielice… - Andreas podpłynął do Matilde i dotknął jej ramienia, w przepraszającym geście. – Potem zmuszono ją do próby samobójczej. A gdy już niemal zasnęła snem wiecznym, odratowano ją i oddano pożeraczowi. W tragicznym momencie odzyskawszy świadomość, Andreas rzucił się z rozpaczy w ramiona potwora, by dzielić los z ukochaną…
 Rose zadrżały usta, spuściła wzrok, żeby nikt nie zobaczył jej błyszczących oczu. Niektórzy uważają, że w tragedii jest piękno. Ona dostrzegała tylko rozpacz.
- Chyba zabieram wam czas… - zauważył Jorgen łagodnie.
- Musimy dorwać kamerdynera – rzuciła Rose.
 Scorpius pokręcił głową.
- To bez sensu. Nic nam nie powie, a upiór prędzej sam z nim skończy, niż pozwoli  nam coś z niego wyciągnąć…
- Ale jeżeli nie będziemy go pilnować, to może przenieść stellę po raz kolejny i w życiu jej nie zobaczymy!
- Tu się z tobą zgodzę…- westchnął Malfoy.
- Przyprowadźcie go tu – powiedział niespodziewanie Jorgen. – Nikt nie może wejść tu i wyjść stąd bez mojej wiedzy… Upiory nie mogą naruszyć granic biblioteki, bo umowa przestanie obowiązywać i stella przestanie działać.
- Wiedząc o tym, jakoś nie mam ochoty stąd wychodzić – stwierdziła Rose.
- Ja go tutaj przyprowadzę, a ty myśl nadal nad tym, gdzie może być stella – powiedział Scorpius.
- Nie! – zaprotestowała natychmiast. – Nie wolno ci! Nie możemy się rozdzielać! – Chwyciła go za ramię.
 Scorpius przez chwilę nie wiedział co zrobić. Jego automatyczną reakcją było natychmiastowe skarcenie jej. Potem chciał ją łagodnie uspokoić, a potem znowu odepchnąć. W końcu stwierdził, że należy postąpić neutralnie.
- Będziesz tu bezpieczna, a mnie to zajmie chwilę – powiedział zdecydowanie.
- Nie! – krzyknęła uparcie.
 Coś się w nim ruszyło, gdy patrzył na jej zaniepokojoną twarz. Przyciągnął ją do siebie i jak się spodziewał zaskoczona zamilkła. Zbliżył usta do jej ucha.
- Zostaniesz tu – nakazał cicho. - Zaraz wrócę. A gdy przejdę przez te drzwi, masz mieć gotowe rozwiązanie.
 Zanim zdążyła odpowiedzieć, znikł za drzwiami. Zaskoczona jego nienaturalnym zachowaniem, zachwiała się. A potem stwierdziła, że czas nagli. Zaczęła krążyć po bibliotece, próbując postawić się na miejscu duchów.
- Stella została została tu przyniesiona, by zainfekować dom upiorami… – powiedziała do siebie na głos, po dziesięciu minutach, krążenia z duchami po bibliotece.
- Nie sądziłem, że to się tak rozprzestrzeni – poczucie winy wyraźnie dźwięczało w głosie Jorgena. – Nie chciałem tego. To miało być kilka złośliwych jednostek, które podręczą barona… I naprawdę na początku było ich o wiele mniej. Dopiero potem, jakby oszalały. Ściągały tu jakby miały nadajnik…
 Rose zaświeciły się oczy. Otworzyła usta, ale w tym samym momencie, Scorpius kopnął w drzwi i wciągnął nieprzytomnego kamerdynera do biblioteki, trzymając go pod pachami. Jego wybłyszczone buty wadziły o podłogę. Scorpius oddychając ciężko, ułożył go na podłodze.
 Cztery pary oczu wpatrywały się w niego podejrzliwie.
- Targałeś go tu całą drogę? – zapytała Rose.
- Zwariowałaś? Wiesz ilu ludzi się tu kręci? Nie mówiąc już o tych, których nie widać… Spetryfikowałem go tuż przy drzwiach… Poszedł ze mną jak na smyczy, jak mu powiedziałem, że biblioteka płonie… Wymyśliłaś coś? – rzucił niby obojętnie.
- Tak! Musimy to szybko sprawdzić!! – zapaliła się Rose i w tym samym momencie w drzwi biblioteki coś huknęło niczym taran. Matilde i Andreas spojrzeli na nie z przestrachem, co Rose przyjęła z niemałą paniką.
- Tutaj nic wam nie grozi – uspokoił ich Jorgen, krążąc wokół nieprzytomnego Guntera.
- Ale my  musimy stąd wyjść! – Rose złapał Scorpiusa za rękaw, a w jej oczach widać było podnieceni pomieszane ze strachem. – Stella jest na najwyższej wieży!
- Skąd wiesz?
- Ściąga tutaj upiory, jak antena. Taki pożeracz ciał nie odezwałby się na słaby sygnał. Musiałby on mieć moc grzmotu! Stella musi być gdzieś wysoko!
 Scorpius myśląc gorączkowo, skinął głową.
- Sądząc po tych hałasach… - Scorpius ponuro spojrzał na drzwi, które trzęsły się pod naporem uderzeń - już wiedzą co, chcemy zrobić… Upiór zacznie przywoływać kamerdynera, a wtedy nic nie zrobimy…
- Nie przywoła go. W tym pomieszczeniu jego moc nie działa… - oznajmił im eterycznym głosem, unoszący się w powietrzu Jorgen.
- Ale tunele są pod jego mocą – zauważył Scorpius.
- Za to na korytarzu roi się od upiorów… - mruknęła zgryźliwie Rose.
- Wolę walczyć z nimi na korytarzu niż w ciemnym tunelu…
- Jeden z tuneli prowadzi prosto na wschodnią wieżę – poinformował ich Jorgen. – Nigdy mi nie przyszło do głowy, że może być właśnie tam. To często odwiedzane miejsce…
- Jak wygląda stella? – zapytała Rose.
- To kamień. Idealnie oszlifowany, w kształcie kuli…
Scorpius skinął głową i pogrążył się w myślach. W końcu, jakby nie mógł uwierzyć w to, do czego doszedł, westchnął i powiedział:
- Musimy się rozdzielić…
- Nie – powiedziała natychmiast Rose, ale potrząsnął głową, żeby mu nie przerywała.
- Musimy – powtórzył. – Pójdę tajnymi korytarzami. Tego się raczej spodziewają, więc odciągnę ich, a ty w tym czasie, pójdziesz głównymi schodami na wieżę wschodnią. Połączymy się już na miejscu.
- Nie! To jest nierozsądne i niebezpieczne! – uparła się Rose.
- Jest niebezpieczne. Ale na pewno nie jest nierozsądne. Wiesz dobrze, jak ja, że trzeba to zrobić, i musimy to zrobić szybko.
- A jak mam stąd wyjść?! – Rose machnęła w kierunku zabarykadowanych drzwi.
- Przejdziesz ze mną do pierwszego wyjścia korytarzykiem, a potem już holem.
 Dobrze, pomyślała Rose. Kiedy już będę w korytarzu nie będzie miał czasu, żeby się ze mną kłócić. A ja na pewno nie zgodzę się, żeby przeszedł jeszcze 3 piętra w górę, mając dookoła siebie setki różnorodnej maści upiorów… A jak znowu napadną go topielice?!
 Skinęła głową, udając rezygnowanie i skierowała się do ruchomej biblioteczki.
- Rose – zatrzymał ją, a ona zdała sobie sprawę, że rzadko kiedy wymawia jej imię. Jakby nie chciał się przyzwyczaić… W jego tonie słychać było ostrzeżenie. – Przyrzeknij mi tu i teraz, że kiedy ci powiem, opuścisz tajne przejścia.
 Rose tym razem z prawdziwą rezygnacją, zamknęła oczy i będąc odwrócona do niego plecami, oparła czoło o pusty niemalże regał.
- Nie mogę – powiedziała cicho.
- Musisz – powiedział ostro.
 Potrząsnęła głową.
- Nie wolno ci iść samemu…
- Ty też będziesz sama – przypomniał jej. – I też mi się to nie podoba, ale tak musimy zrobić i tak zrobimy – powiedział ucinając dyskusję. – Tak więc obiecaj…
 Gdy przez dłuższą chwilę nie odpowiadała, zrobił krok w jej kierunku.
- Obiecuję… - powiedziała cicho, z przerażonym sercem.
Skinął głową, podszedł do biurka i otworzył przejście. Rose wzięła głęboki oddech. Weszli do tunelu i od razu napotkali zwykłe upiory, które łatwo dało się poskromić, najprostszym zaklęciem. Okazały się jednak tylko zasłoną dymną, bo potem było tylko gorzej. Jeden z duchów przeleciał przez Rose i powaliła ją na ziemię, przez chwilę nie mogła oddychać, a potem o dziwo… przeszło jej…


 Ponad tysiąc kilometrów od tego miejsca, siedząca na lekcji transmutacji Arthemis niespodziewanie poczuła ukłucie serca i zabrakło jej oddechu. Kurczowo złapała się palcami ławki z całych sił i starała się odetchnąć.
- Panno North? – zaniepokoił się profesor Axelrode. – Czy coś pani jest?
 Arthemis starała się odpowiedzieć, ale była zbyt zajęta przyjmowaniem minimalnej chociaż dawki powietrza do płuc.
 I nagle wszystko się skończyło, a ona bezwładnie opadła na krzesło.


- Dimettere! – powiedział Scorpius, przezornie wskazując na Rose różdżką. Coś srebrzystego ze świstem wyleciało z jej ciała. Pomógł się podnieść dziewczynie i pociągnął ją za sobą. – Musimy się pośpieszyć!
- One na mnie nie działają – powiadomiła go oszołomiona Rose.
- Co?
- Nie oddziałują na mnie! Czuje coś tylko przez sekundę, a potem nie mają nade mną władzy... – wyjaśniła podekscytowana.
Scorpius nie odpowiedział, tylko machnął różdżką, a wielka gromada nietoperzy została zgarnięta do sieci i przylepiona do ściany.
- Wysyłają coraz silniejsze jednostki – zauważył w biegu.
- Ja powinnam tutaj zostać – stwierdziła Rose, gdy siłą zatrzymał ja przy pochodni, otwierającej wyjście. – One na mnie nie działają…
- Nie ma mowy, koniec dyskusji! – powiedział tylko i wypchnął ją do holu na trzecim piętrze. Z przerażeniem zdążył zauważyć jedynie, że wepchnął ją prosto w ramiona olbrzymiej ruchomej galarety i wyjście się zamknęło. Pewnie otworzyłby je ponownie, gdyby nie to, że został zaatakowany, na swoje nieszczęście przez topielicę. Uczulony przez ostatnie spotkanie, natychmiast spuścił wzrok. Wskazał na nią różdżką, a po chwili w korytarzu zapłonęła ściana ognia i skrzekliwy jęk, odbił się od ścian.
 Otworzył przejście ponownie, ale Rose już nie było.


 Rose wpadając w kleistą istotę przekonała się, że miała racje. Jakimś cudem nie działały na nią jej moce. Zesztywniała tylko na chwilę, a potem mogła już ruszać rękami i wydostać się z jej zasięgu.
 Pobiegła po schodach powtarzając instrukcje. Czwarte piętro, lewy korytarz i na końcu schodami do góry…
 Po drodze miała jeszcze kilkanaście przygód. Pojawił się na chwilę przed nią alp, zamachnął się na nią, aż uderzyła o ścianę. Tym razem ból był silny, ale i tak nie tak silny, jak według niej powinien być. Z nosa poleciała jej krew, a głowa pulsowała, jakby ktoś w nią walił młotkiem, jednak udało jej się sprawić, że Alp spłonął jak zapałka.
 Potem jednak było gorzej, zaatakowało ją stado zjaw. Ich odrażające szpony wbijały się w jej ciało i tym razem uważała, że nic jej przed tym nie chroniło. Naruszono jej skórę, więc musiało boleć. I bolało jak cholera.
Było to ponad jej siły, jednak skupiła się na tyle na ile mogła, zamknęła oczy, starając się zapomnieć o krwi spływającej po jej skórze i mruczała skomplikowane zaklęcie.
 Po chwili na sekundę otoczył ją rozbłysk słonecznego światła, a zjawy zaczęły się topić, jak świeczki. Rose nie chciała na to patrzeć, więc pobiegła dalej.
 Zrobiła właśnie pierwszy krok, na schodach, gdy pojawił się przed nią upiór. Czarny upiór, który dyrygował wszystkimi.
- Gdzieś się wybierasz? – zapytał uprzejmie.
 Spokojnie Rose, nakazała sobie surowo. Arthemis na twoim miejscu byłaby chłodna i ironiczna…
- Można by pomyśleć, że to oczywiste… - prychnęła, ale głos jej zadrżał, więc nie wypadło to dostatecznie przekonująco.
 - Nie wysilaj się – powiedział. – Należą ci się gratulacje, że dotarłaś aż tutaj. W głowie mi się to nie mieści…
 Mnie też nie, mruknęła w myślach Rose i z powrotem skupiła się na słowach upiora.
- … byłabyś cennym nabytkiem. Może więc zostaniesz, tu ze mną?
- Żebyś mógł mną pomiatać, jak Matildą i Andreasem? – odpowiedziała hardo. – Dziękuję, ale nie.
 Wzruszył ramionami, jakby niewiele go to obchodziło.
- Twój wybór…
Jego nogi zaczęły przemieniać się w czarny dym, jak cała jego postać, a jego wstążki pełzły w jej kierunku. Wiatrem próbowała rozpędzić ten dym. Niemal jej się udało, ale gdy już myślała, że wygrała, dym począł owijać się wokół jej nóg. Poczuła ostre pieczenie, jak od języków ognia, ale i ono po chwili stało się jedynie lekkim szczypaniem. Dym jednak owijał się coraz wyżej. A Rose w myślach gorączkowo próbowała znaleźć ratunek…


 W klasie transmutacji dookoła leżącej na ziemi Arthemis, zgromadziła się już niemal cała klasa. Profesor Axelrode posłała jakiś czas temu po pielęgniarkę. Dziewczyna wyglądała jak porażona klątwą. Od kilku minut był spokój, a ona niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w kamienne sklepienie.
- Panno North? – przykląkł przy niej, w myślach poganiając pielęgniarkę.
Drgnęła tak niespodziewanie, że niemal się przewrócił, zaskoczony.
Ruszyła nogami, jakby próbując coś z nich strząsnąć. Zaczęła oddychać coraz szybciej. Widział drgawki, które ją przechodzą. Z jej ust wyleciała stróżka krwi, która spłynęła po policzku.
 Zaklęcie ognioodporne, Rose, pomyślała Arthemis mgliście, powoli tracąc przytomność, chociaż wiedziała, że Rose jej nie usłyszy. Miała nadzieję, że jej przyjaciółka jednak wpadnie na to.


 Rose wyczarowała nad sobą chmurę, mając nadzieję, że dym się rozmyje. Nie pomagał wiatr, więc może woda. Przygotowała się na lodowaty deszcz. Spadł na nią, zmoczył ją od stóp do głów, jednak na nie wiele się to zdało. Dym nadal otaczał jej postać, chociaż jej nie krzywdził.
 Stwierdziła, że musi zaryzykować i zaczęła szeptać jak mantre zaklęcie oczyszczające.      Nie to zwykłe… Na pewno by nie wystarczyło, a ona nie  miała czasu, żeby go tracić. Dookoła jej różdżki zaczęła się jarzyć promienista poświata. Gdy nabrała niemal oślepiającej mocy, Rose machnęła nią teraz w obie strony i wskazała na siebie.
 Dym pękł, jak zbyt napięta struna. Ale Rose nadal czuła, delikatne mrowienie i zbyt napiętą, rozgrzaną skórę.
 Gdy wbiegała po schodach usłyszała jeszcze przerażający śmiech, który bardziej niż wszystko inne świadczył o tym, że to jeszcze nie był koniec walki z upiorem.
 Rose wpadła na wieżę i szybko zarejestrowała, że nic na niej nie ma. Nie była to zresztą dużo wieża. Raczej pokój obserwacyjny. Nawet sowiarnia w Hogwarcie była większa. Rose rozejrzała się dookoła.
 Szlifowany kamień…
 Rozszerzyła oczy ze zdziwienia, że leżał po prostu na parapecie. Co to miało znaczyć? Nawet go nie ukryli, tacy byli pewni, że nikt go nie znajdzie?
 Podeszła do kamienia i wtedy usłyszała za sobą ruch. Wejście na schody tarasowała Helga.
 W umyśle Rose nastąpiła pustka idealna. Zapomnieli o niej. Zapomnieli.
 Potężna Niemka z niewidzącym spojrzeniem szła w jej stronę. Rose złapała kamień, różdżką celowała w Niemkę. Krzyknęła zaklęcie oszałamiające, lecz czarny dym, który pojawił się przed Helgą, przyjął na siebie uderzenie. Rose rzucała czary, lecz za każdym razem sytuacja się powtarzała. W pewnym momencie Niemka zaklęciem wytrąciła jej różdżkę z ręki, drugą chwyciła za kamień. Zaczęły się szarpać. Rose postanowiła, że za nic na świecie nie odda kamienia. Ponownie otoczył ją czarny dym, ale nadal nie czuła nic ponad mrowienie.
  Usłyszała kroki, skrzypienie na schodach, szarpnęła z całej siły, i w tym samym momencie w Helgę uderzyło zaklęcie Scorpiusa. Padła oszołomiona na ziemię. Rose wytrącona z równowagi nie zdołała się za  trzymać, poczuła napór szkła pod plecami i wypadła przez okno, słysząc krzyk Scorpiusa.
 Nagle wszystko działo się jakby ktoś spowolnił czas. Poczuła, że czarny dym ją otacza i w jakiś sposób spowalnia. Była pewna, że ratuje kamień, a nie ją, ale zdołała się chwycić gzymsu pod okiennym parapetem.
 Scorpius wychylił się przez okno. Był blady jak śmierć… Ulga, która odmalowała się na jego twarzy była nie do opisania. Wyszeptał jakieś zaklęcie, a potem wyciągnął do niej ręce.
- Daj mi rękę – zażądał.
Rose podniosła na niego przerażony wzrok.
- Nie mogę. Upuszczę kamień…
- Do cholery z nim! Jeżeli go nie puścisz, wpadniesz razem z nim.
Spojrzała na dół na strome urwisko rozciągające się pod wiezą. Niekończące się kilometry lasów, jaskiń i gór.
- Nie wpadnę. Ten upiór mnie nie puści!
- Zależy mu tylko na kamieniu! Puści cię gdy tylko będzie bezpieczny! Do cholery daj mi rękę!!
 Ręka, którą trzymała się gzymsu zaczęła drżeć z wysiłku. Jej oczy się zaszkliły.
- A Matilde i Andreas? A Jorgen? Nie zasłużyli na taki los…
- Rose, przeszukam dla ciebie cały ten las, jeśli będzie trzeba i znajdę ten kamień, ale na wszystkie świętości, daj mi rękę!!
 Wystarczy, że Rose upuści kamień i wyciągnie rękę, a spokojnie mógł ją wciągnąć. Więc czemu ona nie dba o własne życie?!
- Proszę… - wykrztusił, przełknął ślinę i spojrzał jej w oczy, powiedział spokojnym, łagodnym tonem. – Daj mi rękę, Rose.
 Wyciągnęła do góry rękę, jednocześnie wypuszczając stellę.
 Scorpius szybko chwycił jej drugą dłoń i wciągnął ją na wieżę, przy akompaniamencie rozwścieczonego ryku. Zaczął nią potrząsać, zgniatając jej ramiona dłońmi.
- Nie rób tego więcej, rozumiesz?!
 Skinęła głową i spuściła oczy. Scorpius puścił jej ramiona, a potem na kilka sekund objął ją, wmawiając sobie, że robi to dlatego, że ona drży, a nie on.
 Jeszcze nie zrozumieli, że nadal są w niebezpieczeństwie. Że teraz rozwścieczone zmory, będą próbowały ich dorwać. Rose znalazła swoją różdżkę i ruszyła bez słowa do schodów, gdy nagle otoczyła ich zgraja mar.
- Zwykłe zaklęcia tu nie podziałają… - mruknęła Rose.
- Zacznij zaklinać, chociaż przewoźnika, a ja odciągnę pozostałych – odszepnął.
Rose w myślach z wysoko uniesioną różdżką, zaczęła szeptać zaklęcie.
 Scorpius tymczasem, nie łudząc się, że jakiś atak coś tutaj da, począł ustawiać wokół nich barykadę ze wszystkich zaklęć ochronnych, jakie znał.
 Przewoźnik zaśmiał się drwiąco i próbował zmienić się w czarny dobrze im już znany dym, jedynak nie docenił sprytu Rose, bo ona jako pierwszą zablokowała jego umiejętność transformacji. Tak, więc wściekły rzucił się na Rose, i odbił się od niewidzialnej barykady stworzonej przez Scorpiusa.
 Ryknął na cały głos, a wszystkie inne upiory rzuciły się w ich stronę. Zaklęcia ochronne Scorpiusa zadrżały. Jednemu z alpów udało się przedrzeć, Scorpius jednak zręcznie się usunął i alp wypadł przez wybite okno.
 Dołożył jeszcze jedno zręczne zaklęcie i następna osoba, która przekroczyła linię zaklęć, została usmażona prądem. Rozległ się smród smażonej skóry.
 I nagle te najmniej groźne stwory zaczęły ulatywać z wrzaskiem ku sufitowi, jak wielobarwny dym. Po nich przyszła kolej  na następnych. Po kilku minutach został już tylko przewoźnik, który oszołomiony zaklinaniem Rose, zastygł w bezruchu. Scorpius rozbił go niczym upiornego gargulca.
- Co jest? – zapytała Rose, zdziwiona.
- Nie mam pojęcia. Ale dla nas to lepiej – stwierdził Scorpius. Podszedł do nieprzytomnej Helgi i ją ocucił.
 Otworzył zdezorientowane oczy. Zaczęła mówić coś po Niemiecku, więc zostawili ją i powoli, poranieni i poobijani zaczęli schodzić po schodach. Gdy byli już na schodach trzeciego piętra, nad ich głowami przeleciały trzy srebrzyste smugi, przez chwilę poczuli dotyk otaczających ich ramion, a potem znikły w sklepieniu.
 Rose zmarszczyła brwi.
- Odchodzą? – zmarszczka na jej czole się pogłębiła. A potem klepnęła się w czoło. – No oczywiście! Stella! Była powiązana z tym miejscem, więc gdy je opuściła, jej magia została zneutralizowana, a pakt przestał obowiązywać. To dlatego, upiory znikły tak nagle. Nic ich tam już nie trzymało…
 Scorpius zatrzymał się jak wmurowany w ziemię. Odwrócił się do niej powoli.
- Chcesz mi powiedzieć, że trzymałeś ten kamień, wisząc nad przepaścią, tylko po to, by…
- Wtedy jeszcze o tym  nie wiedziałam – przypomniała mu szybko, zanim zdążył się rozkręcić. Chciała jeszcze coś dodać, ale uniósł do góry rękę.
- Po prostu… bądź… cicho – powiedział i podjął wędrówkę, a Rose z delikatnym uśmieszkiem na twarzy, ruszyła krok za nim.
 Szli by znaleźć organizatorów i profesor Alexander. Musieli powiedzieć, że zadanie się zakończyło. Gdy mijali schody do głównego holu, znoszona akurat na noszach trzy nieprzytomne dziewczyny. Dwie z nich Scorpius poznał. Były to te same, które uratował od pomocników pożeracza ciał, w noc zniknięcia Rose.
- Co im się stało? – zapytał jednego z sanitariuszy.
- Zostały nawiedzone przez upiora. Musimy je oczyścić… Zapadły w śpiączkę…
 Scorpius błyskawicznie spojrzał na Rose, jakby miała zasnąć na jego oczach, ale one tylko ze współczuciem patrzyła na dziewczęta. Może miała rację, że nie działały na nią sztuczki upiorów? A może zadziałała vilcacora?
- Chyba są tam – powiedziała Rose, gdy usłyszała hałas w zachodnim skrzydle. Poszli w tamtą stronę. Okazało się, że trwa zadanie z transmutacji. Zawodnicy prześcigali się w najdziwniejszych pomysłach. Z pufy powstał słoń, ze słonia samochód, itd.
 Rose i Scorpius zmęczeni powlekli się w stronę profesor Vector, obserwującej przebieg zawodów.
- Pani profesor – powiedziała Rose cicho – rozwiązaliśmy zadanie…
 W Sali niespodziewanie zaległa kompletna cisza, a wszyscy zwrócili się przodem do Rose. Albus podbiegł do niej, widząc krew na jej ubraniu. Maria, startująca teraz w konkurencji przestała go obchodzić.
- Nic ci nie jest?! – zapytał zdenerwowany.
 Pokręciła głową.
 Beverly Vane podeszła do nich, a sędziom konkurencji transmutacji, dała znak, żeby kontynuowali.
- Wyjdźmy – zaproponowała, głosem nie znoszącym sprzeciwu.
 Rose, Scorpius i zdziwiona profesor Vector, ruszyli do drzwi. Po chwili Beverly Vane zaprowadziła ich do czegoś w rodzaju małego gabineciku, który nie wątpliwie należał do niej.
- Usiądźcie. Musimy spisać protokół i przeliczyć punkty. Reszta ma na rozwiązanie jeszcze jeden dzień, ale nie będziemy im mówić, że nie ma już czego rozwiązywać. Samo domyślenie się z czym mieliście do czynienia jest i tak warte najwięcej punktów. Rozumiem, że upiorów już nie ma? – rzuciła patrząc na nich znad prostokątnych okularów.
- Owszem – poinformował ją chłodno Malfoy.
- A więc opowiedzcie mi dokładnie…
Zaczęli opowiadać od pierwszego dnia. O Matilde i Andreasie, o bibliotece. O pożeraczu ciał, o Jorgenie, o stelli, o Gunterze.
- A właśnie – powiedziała Rose, - on może nadal leżeć w bibliotece. I raczej już nie jest żywy. Utrzymywała go tylko siła upiora…
 Beverly Vane skinęła głową.
 Dalej opowiadali o walce na wschodniej wieży, o ty, jak Rose wypadła przez okno…
- Na Merlina, panno Weasley!! – krzyknęła przerażona całą opowieścią profesor Vector. Rose próbowała ją uspokoić bladym uśmiechem.
- Tak więc, gdy stella przepadła, razem z nią przepadły upiory i duchy – zakończył Scorpius.
 Beverly Vane westchnęła ciężko.
- Cóż, owszem stella przepadła, więc niestety muszę wam za to odjąć kilka punktów…
- CO?! – Rose, Scorpius i profesor Vector jednocześnie zerwali się z krzeseł.
- Zneutralizowaliście ją bez pomocy czarów, więc nie musieliście używać odpowiednio skomplikowanych, przygotowanych do tej konkurencji zaklęć, a przecież właśnie o to chodzi, w tej konkurencji – wyjaśniła spokojnie.
 Scorpius zacisnął dłonie w pięści, Rose założyła ręce na piersi, w poczuciu głębokiej niesprawiedliwości.
- Z dwustu punktów, które mogliście otrzymać za to zadanie, odejmuje wam trzydzieści. Oraz kolejne dwadzieścia, za to, że mieliście nieoczekiwaną pomoc…
- Niby jaką!? – ryknął Scorpius.
- Duchy wam pomagały przez cały czas…
- Każdy mógł z nimi porozmawiać! – żachnęła się Rose.
- Ale one sobie upatrzyły akurat was, więc niesprawiedliwością wobec innych zawodników, byłoby zlekceważenie tego faktu.
 Gdy na twarzy Scorpius zakwitły czerwone plamy złości, Rose zdała sobie sprawę, że wcale nie chce go powstrzymywać, przed rzuceniem się na głupią organizatorkę.
- Ale otrzymacie dodatkowe piętnaście punktów, za pokonanie pożeracza ciał, którego obecności tutaj nikt się nie spodziewał – dodała z uśmiechem, łudząc się, że to zmyje u nich głęboką urazę. – Tak więc, nadal jesteście jedną z najwyżej plasujących się drużyn… och, chyba nawet wysunęliście się na pierwsze miejsce – powiedziała, zerkając na kartę wyników. – Do jutra macie wolne, tylko proszę, byście nie konsultowali się innymi zawodnikami ZU, bo polecą kolejne punkty… - ostrzegła.
 Jakby mieli zamiar dzielić się z kimś własnymi osiągnięciami…

 Nie mogli się doczekać, aż wrócą do własnego zamku, z daleka od tych wszystkich dziwnych ścian, tajnych przejść i oślizgłych zakamarków…

2 komentarze:

  1. Rozdział cały czas trzymał w napięciu. Bardzo przemyślana historia ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, trzymał w napieciu, Matilda i Andreas to wspaniałe duchy, nawet przed Albusem chciały bronić, ale z Arthemis wszystko będzie dobrze...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń