James
był trochę zirytowany tym, że profesor Lucian chce mu towarzyszyć do domu
Arthemis. Nie potrzebował przecież niańki!
Jednak, gdy wylądowali przed bramą do domu
Arthemis otoczonego dziwną złocistą aurą cieszył się, że jest z nim jeszcze
ktoś.
Wyciągnęli różdżki. Lucian zatrzymał go
ręką, żeby nie podchodził i sam włożył rękę do złocistej bańki otaczającej
posiadłość. Zacisnęła się na jego ręce jak kajdanki, ale po chwili puściła go i
utworzyła przejście aż do bramy. James poszedł za nim, ale bariera powtórzyła
całą procedurę, zaakceptowała go i dopiero przepuściła.
Wymienił z profesorem spojrzenia.
James transmutował swoje ciuchy w bojowy
uniform i uruchomił zawarte w nim zaklęcia ochronne.
Posuwali się przez park szybko i ostrożnie.
James z daleka usłyszał radosne szczekanie Archera i już samo to go trochę
uspokoiło. Potem ujrzał oświetlone domostwo. Światła były pozapalane w każdym
pomieszczeniu, a z wnętrza dolatywały śmiechy i podniecone krzyki, jakby
przyjechała cała rodzina Jamesa i postanowiła obejrzeć cały dom.
Arthemis stała przed domem i wyglądała
jakby koń ją kopnął w głowę.
James też się właśnie tak poczuł, gdy
zobaczył, że obejmuje ją ciasno bardzo przystojny, młody chłopak. Pomimo tego,
że Arthemis trzymała się sztywno, nie przejmował się tym i kołysał ją z
rozbrajającym uśmiechem. Nic nie mówił. Po prostu wpatrywał się w nią, jakby
nie mógł uwierzyć własnym oczom.
W Jamesie się zagotowało. Zniknął i
teleportował się tuż za obcym mężczyzną.
- Puść
ją. Unieś ręce. Zrób krok w tył - powiedział cicho, wbijając różdżkę w
kręgosłup nieznajomego. - Bardzo powoli się odwróć... Jeden nierozważny ruch i
skończysz jako bezkręgowiec...
Chłopak opuścił Arthemis. Zrobił co kazał
mu James, a potem powoli się do niego odwrócił.
Jamesa zdekoncentrował radosny uśmiech na
jego twarzy.
- Cześć,
wujku - powiedział chłopak. - Nic się nie zmieniłeś! Nadal masz ten groźny,
zaborczy wzrok jeżeli ktoś się zbliża do twojej Pani. Słodkie...
- Arthemis
nic ci nie jest? - zapytał, celując wciąż różdżką w chłopaka.
- Wszystko
w porządku.
- Co
tu się dzieje?
- Sama
chciałabym wiedzieć - powiedziała oszołomiona.
- Kto
jest w domu?
- Jacyś
dwaj chłopacy, tacy jak ten tu, mój ojciec, Archer i Strażnik Czasu...
- Lucian?
- Jest
tutaj? - ucieszyła się Arthemis. - Zapewne jak wyczuł Strażnika Czasu zatrzymał
się przy nim...
- Czemu
się nie broniłaś?
- Jakby
cię zastrzelili taką informację to też byłbyś w szoku - powiedziała Arthemis
ponuro.
Uzyskawszy te podstawowe informacje James
skupił się na przybyszu. Wcisnął mu różdżkę pod żebra.
- Kim
jesteś?
Chłopak zafascynowany cały czas się
uśmiechał.
- Nazywam
się Camden Albus Potter. Moim ojcem jest Albus Severus Potter. Tak w skrócie to
jestem twoim chrześniakiem...
- Co
to za bzdury?! - warknął James, wbijając różdżę głębiej w ciało chłopca.
Nieznajomy mógł mieć może 18 lat. Miał
złote włosy i promieniście zielone oczy. Te oczy sprawiły, że James się zawahał
i opuścił różdżkę.
Arthemis położyła uspokajająco rękę na
ramieniu Jamesa.
- Nie
wyczuwam w nich zagrożenia - powiedziała cicho. - Ale to nie jest największy
szok - dodała.
Na progu domu stanął chłopak. Miał czarne,
rozczochrane włosy. Ciemne, brązowe oczy i bardzo bezczelny uśmiech.
James zamrugał kilka razy.
- Cam,
przecież tata ci mówił, żebyś go nie drażnił, jak już się przeniesiemy.
Wiedział, że będziesz się kleił do mamy.
James w myślach zbierał swoją szczękę z
podłogi. Pochłaniał wzrokiem twarz nowej osoby, jakby nie mógł uwierzyć w jej
szczegóły. W jej istnienie. Przeniósł wzrok na Arthemis, które wpatrywała się w
ciemnowłosego chłopca w podobny sposób.
James nie mógł się ruszyć, nawet gdy
chłopak do niego podchodził, chociaż go nie znał i powinien traktować go jak
wroga. Arogancki, radosny uśmiech nie schodził z jego twarzy. Położył rękę na
ramieniu James.
- Czujesz
się, jakby hipogryf kopnął cię w głowę? - zapytał współczująco.
James zmrużył oczy.
- Pomyśl
sobie jak my się czujemy! - dodał radośnie. Jakbyśmy znaleźli się nagle w
bajce, którą nam opowiadaliście, jak byliśmy mali!
- Kim
jesteś? - James po raz drugi zadał dzisiaj to pytanie i nie czuł się, z tym
dobrze. Kopnięty przez hipogryfa?! To byłoby niedopowiedzenie. Czuł się, jakby
kopnęło go stado spłoszony hipogryfów. Każdym kopytem...
- Legendy
głoszą, że nadałeś mi imię Devlin, bo mama nie zgodziła się na Devil... -
zaśmiał się chłopak. - To niezbyt miłe porównywać syna do diabła...
- Przedstaw
się porządnie - fuknął na niego chłopak nazywany Camdenem.
- Devlin
James Potter - ciemnowłosy nieznajomy skłonił się w pasie. - Do usług.
Jamesowi zakręciło się w głowie. Miał
wrażenie, że jego mózg urządził sobie festival flamenco, a dookoła niego tańczą
jego mini podobizny...
Devlin go podtrzymał.
- Może
wejdźmy do domu? Nie wiem, czy dziadek Tristan nie potrzebuje pomocy... Byłem
tak podekscytowany, że sprawdziłem wszystkie pokoje, zanim zdążył mnie złapać.
Chyba jest w lekkim szoku...
James i Arthemis poddali się Camdenowi i
Devlinowi. W ciężkim szoku pozwolili prowadzić się jak na sznurku. Gdy już
podeszli do drzwi Devlin, rzucił Arthemis spojrzenie przez ramię i podał jej
kopertę.
- To
dla ciebie. Uwierzytelnienie naszej tożsamości... Powiedziałaś... -
odchrząknął. - Powiedziała, że będziesz wiedzieć, o co chodzi...
Arthemis wzięła kopertę do ręki i poczuła
coś znajomego i jednocześnie nieznajomego. Otworzyła ją.
Droga
Arthemis,
zapewne
czujesz się trochę zdezorientowana. Znam te dzieciaki od 18 lat i wierz mi, że
to uczucie nie mija... Chłopcy ci wszystko wytłumaczą.
Znając
samą siebie już sprawdziłaś ten list i jego wierzytelność. Jednak nie jest to
wystarczający powód, żeby w to wszystko uwierzyć, więc dam ci taki powód.
Wiesz, że jest tylko jednak rzecz, do której byś się nie przyznała nawet
podczas tortur.
Lubisz,
kiedy w łóżku James...
Czytająca list Arthemis, zamarła, otworzyła w szoku
usta i zalała się czerwienią. Nie tylko na twarzy, ale też na szyi i dekolcie.
James odwrócił się do niej zaniepokojony. Zgniotła list a iskierki na jej
palcach zatańczyły i zwęgliły go na popiół.
- Coś
się stało? - zapytał James.
- Nie!
- odpowiedziała szybko i nerwowo.
Przez chwilę jej się przypatrywał, a potem
wzruszył ramionami i wrócił do obserwacji chłopaków.
Gdyby Arthemis mogła to kopnęłaby teraz
siebie z przyszłości. Nie miała jednak teraz wątpliwości kto naprawdę przysłał
tu te dzieciaki...
...
Przed
wami zadanie, które zdecyduje o tym, czy nasza przyszłość przetrwa. Opiekuj się
naszymi dziećmi.
Arthemis
J. Potter
Nasze dzieci.
Arthemis weszła do salonu i od progu
obserwowała osoby w pokoju. Lucian stał obok Tristana w jednym kącie pokoju,
obserwując jak jastrząb Strażnika Czasu. Tristan wpatrywał się, jak zaklęty w
Devlina Pottera, który odwzajemniał mu się podobnie zafascynowanym spojrzeniem.
Strażnik czasu stał po drugiej stronie
pokoju napełniając złotym piaskiem aury trzech chłopców.
James stanął obok Arthemis.
- Arthemis. Czy to może być prawda? Czy oni są z przyszłości?
Czy
to jest nasz syn?- zapadło niewypowiedziane między nimi.
- Oni
są z przyszłości, James - odezwała się cicho. Nie rozumiała czemu Camden Potter
wpatrywał się w nią z nieskrywanym oddaniem, ale oczy Albusa w tej pociągającej
twarzy, trochę ją uspokajały. Trzeci z chłopców, był wyjątkowo spokojny. Miał
niemal białe, jasne blond włosy. Miał również w sobie dziwną nonszalancję i
wyniosłość, które jej się z kimś skojarzyła. Gdy spojrzał na nią stalowoszarymi
oczami już wiedziała kim jest trzeci nieznajomy.
Skinął głową w stronę ich stronę.
- Arthemis
- powiedział na powitanie, melodyjnym, głębokim głosem. - James...
- Arthemis...
James... - przedrzeźnił go natychmiast Devlin. - Czyżbyś znowu połknął kij,
Nick?
- Mamy
ci pomóc go wyciągnąć? - dorzucił Camden uprzejmie z diabelskim uśmiechem.
Chłopak nazwany Nickiem spiorunował dwójkę
Potterów wzrokiem.
- To
dziwne mówić do dziewczyny w moim wieku "ciociu" - odparł wkurzony, a
jego spokojna maska zaczęła opadać. - Nie mówcie mi, że planowaliście do niej
mówić cały czas "mamo"... Mogłaby być waszą dziewczyną!
Devlin spojrzał na niego z mieszanką
przerażenia i obrzydzenia na twarzy, a Camden uśmiechnął się szeroko do
Arthemis, przez co dostał natychmiastowy cios od Devlina w tył głowy.
- Powiem
Tianie - zagroził.
Camden spojrzał na James i uśmiechnął się
jeszcze bardziej diabolicznie. Uniósł ręce w geście, że ustępuje. Potem
odchylił głowę i zaśmiał się głośno.
- Wujaszku,
wyglądasz na takiego wkurzonego! Co byś powiedział, na to, że to ty mnie
instruowałeś jak postępować z dziewczynami! - otarł palcem łzy z kąciku oczu.
James spiorunował go wzrokiem. A potem
spojrzał na Nicka.
- Jesteś
Malfoyem - rzucił, bardziej niż spytał.
- Nicholas
Christer Malfoy - odpowiedział oficjalnie. Pozostali chłopcy parsknęli
śmiechem. Nawet Arthemis czuła się zmęczona obecnością tej trójki...
- Skoro
mamy oficjalną część za sobą, może ktoś mi w końcu wytłumaczy co tu się do
cholery dzieje?! - rzucił Lucian patrząc ostrożnie i podejrzliwie na Strażnika
Czasu.
Chłopcy rozsiedli się wygodnie na kanapie.
Arthemis i James weszli do pokoju i zajęli miejsca obok Tristana na przeciwko
nich. Lucian zaczął krążyć niespokojnie za nimi, cały czas obserwując nieufnie
Strażnika Czasu, stojącego za dzieciakami z przyszłości.
Strażnik Czasu nienawykły do udzielania
jakichkolwiek wyjaśnień zacisnął usta, a potem powiedział:
- To
wszystko zaczęło się 26 lat od chwili obecnej - rozpoczął swoją opowieść. - To,
co teraz się tutaj zaczyna. Tam... miało się wkrótce rozegrać...
Patrzyli na niego nie rozumiejąc, więc
zgromił ich zirytowanym wzrokiem.
- Panie
Strażniku, może my? - rzucił propozycję Devlin z właściwą sobie bezczelnością.
James czuł w sobie irracjonalną chęć
przywołania go do porządku...
Strażnik wskazał im ręką, że mogą
kontynuować jeżeli się odważą.
Oczywiście, że się odważyli.
- Możemy
używać tu czarów? - upewnił się Nick.
- Wasza
obecność tutaj byłaby bez sensu, gdybyście nie mogli - odparł znudzonym tonem
Strażnik.
- Twoja
uległość jest dziwnie podejrzana - zarzucił Strażnikowi Lucian.
Strażnik miał wyraźną ochotę obrażenia się.
Camden obejrzał się przez ramię na złocistą
postać.
- Potrzebuje
nas. Ktoś mu popsuł zabawki...
- Nie
zapominaj szczeniaku, że wy też mnie potrzebujecie... Mnie równie dobrze
odpowiada przyszłość z wami, jak i bez was - prychnął.
- Nacisnęliśmy
komuś na odcisk - szepnął Devlin do Camdena.
- Moim
zdaniem powinniśmy jednak zacząć od wyjaśnień - powiedział Nick.
- Nick,
nie zachowuj się, jakbyś miał do czynienia z obcymi, może i odmłodnieli, ale
znamy ich od zawsze, prawda? - rzucił Camden.
- Tak.
Zdejmij maskę Prefekta Nadętego... - poradził Devlin.
- Wszyscy
wiedzą, że święty nie jesteś...
Nick zgrzytnął zębami i wykonał ruch nogą.
Arthemis domyśliła się, że właśnie kopnął pod stołem Devlina. Devlin oddał mu
pięścią w ramię. Zaczęli się przepychać. Camden patrzył na nich z rozbawionym
politowaniem, jakby często był świadkiem takich scen.
Gdy Malfoy i Potter stoczyli się z kanapy,
słuchać było tylko ciężkie sapnięcia, odgłos uderzeń i szarpnięć. Oraz cichy
chichot Camdena.
- Grasz
mi na nerwach, Potter! - warknął Nick.
- Mam
nadzieję, że jakiś hevy metalowy kawałek!
Wszyscy dorośli byli zbyt zszokowani tym co
się działo, żeby się odezwać.
Arthemis z wyczekiwaniem spojrzała na
Jamesa, który przypatrywał się temu z uniesioną brwią i nieskrywanym
zaciekawieniem. Przewróciła oczami. Mogłaby się założyć o to, że gdzieś w
skrytości ducha kibicuje Devlinowi.
- Wystarczy!!
- warknęła. Wszyscy mężczyźni nagle odnieśli wrażenie, że nad ich głowami
przetoczył się grzmot. Chłopcy zamarli. Nick i Devlin powoli podnieśli się
wzajemnie z podłogi. Nie odważyli się jednak usiąść. - Proponuję, żebyście
potraktowali to poważnie. Przenieśliście się w czasie, do cholery! A to oznacza,
że mamy jakiś poważny problem. Jeżeli więc nie chcecie być odpowiedzialni za
jakąś krwawą masakrę, albo wyginięcie całej rodziny, posadźcie tyłki i
wyjaśnijcie, co się dzieje!
Młody Malfoy i James Junior (jak w duchu
nazywała go Arthemis) usiedli. Camden patrzył na nią, a potem zwrócił się do
chłopaków:
- Mówiłem
wam. Są tacy sami...
Zamilkł, gdy Arthemis rzuciła mu jedno
ostrzegawcze spojrzenie.
- Działania
morganistów - zaczął Nick, ale spojrzał na nich, jakby oczekiwał pytania, kim
są "morganiści". Gdy nie zareagowali, kontynuował, - spowodowały, że
przyszłość, która miała istnieć, istnieć przestała. Nawet my jesteśmy tu tylko
dlatego, że jeszcze nie wydarzyło się to, co doprowadzi do katastrofy.
- Czyli
co? - zapytał natychmiast Lucian.
- Nie
wiadomo, dlatego jeszcze mamy szanse - odpowiedział mu Strażnik Czasu. -
Przerwali właściwą linię wydarzeń, tworząc linię alternatywną.
- Co
się wydarzyło w pierwszej wersji? - zapytała Arthemis, próbując jakoś
uporządkować chaotycznie podawane fakty.
- Nie
mogę powiedzieć wszystkiego. Żeby nici wróciły na swoje właściwe miejsce,
niektóre wydarzenia muszą się wydarzyć bez mojej ingerencji w ten czy inny
sposób. Dlatego oni tu są - wskazał głową na dzieciaki.
- Ale
coś musimy wiedzieć - zauważył Tristan.
- W
pierwotnej wersji czasu Strażnicy byli na miejscu. Ochrona Hogwartu zadziałała.
Morgana została zniszczona. Całkowicie unicestwiona, a nie tylko uśpiona, jak
wielokrotnie przez setki lat. Przyczyniliście się do tego wszyscy. Wojnę
wygraliście - w skrócie ujął Strażnik Czasu.
- A
w drugiej wersji? - zapytał cicho James.
- Druga
wersja wygląda tak, że nigdy nie doszło do tamtych wydarzeń - odpowiedział mu
cicho Devlin. - Nigdy nie istnieliśmy...
Zapadła cisza.
- To
diametralnie różne wersje - zaśmiał się złowieszczo Lucian. - To nie mogło być
jedno wydarzenie, które zapoczątkowało lawinę. Jak to się stało?
- Na
początku to było jedno wydarzenie - odezwał się cicho Strażnik Czasu. - Ale
rzeczywiście nie wystarczyło... Znowu przegrali...
- Zatrzymali
Rose w czasie - powiedziała Arthemis z dziwną pewnością. - Bo zrobiła coś, żeby
przyczynić się do zwycięstwa...
- Tak.
Tej małej zmiany spróbowali najpierw - przyznał Strażnik. - Zginęło was o wiele
więcej. Ale wygraliście. Nie mogli równać się z waszym doświadczeniem, z waszym
oddaniem i oczywiście z systemem obronnych Hogwartu...
- Musieli
być sfrustrowani, gdy przegrali po raz drugi?
- Tak.
Więc postanowili przenieść walką tam, gdzie wasze siły są o połowę mniejsze, a
wy sami jesteście niedoświadczeni. Obrona Hogwartu jest niepełna, ale im kończy
się czas...
- Zastanawiam
się nad jedną rzeczą - powiedział Lucian, a w jego głosie było napięcie. - Jak
mogą wiedzieć co się wydarzy i powracać w różnych czasach? Dlaczego
wielokrotnie mogą sobie próbować zmieniać, coś co nie powinno być zmienione?
- Morgana
jest niebywale potężna. Jeżeli udało im się ją ożywić jej moc praktycznie jest
nieograniczona...
- I?
- naciskał Lucian.
Strażnik Czasu spojrzał na niego
nienawistnie.
- Inny
Strażnik Czasu jest w to wmieszany, prawda? - rzucił Lucian, chodzi tak
naprawdę nie oczekiwał potwierdzenia.
- Morgana
ma 1 tysiąc lat. Jej potęga nie mieści wam się w głowie...
- I
ma po swojej stronie strażnika czasu - upierał się, jak dziecko Lucian.
- Nawet
Strażnik Czasu nie jest niezniszczalny. Wiążą go prawa, których nie może złamać
- żachnął się Jikan. - Może przenieść wydarzenia z przyszłości, ale nie może
ingerować w to, co się wydarzy w teraźniejszości. Nikt nie może!
- W
porządku - przerwał im spokojnie Tristan. Jakby nie miał do czynienia z wampirem
i istotą władającą czasem, tylko z przekomarzającymi się nastolatkami. - W takim
razie mamy jakieś szanse... Skupmy się w takim razie na teraźniejszości.
Rozumiem, że są pewne wydarzenia, które konieczne są do ocalenia przyszłości.
Ustalmy chociaż jakie to wydarzenia oraz kto musi wziąć w nich udział. Mamy
dodatkowe siły przerobowe - uśmiechnął się łagodnie do chłopców, - więc sądzę,
że część tych wydarzeń zależy od was.
Devlin wpatrywał się w niego jak w
wyrocznię.
Arthemis spojrzała na ojca z
zastanowieniem.
- Musimy
uaktywnić obronę Hogwartu. Musimy znaleźć pozostałych strażników.
- Ale
gdzie ich szukać? - frustracja w głosie Luciana była słyszalna, jakby
powiedział "Jestem sfrustrowany!".
- Ja
się tym zajmę - odpowiada od razu Arthemis.
- Arthemis...
- zaczyna Lucian.
- To
moje zadanie - powiedziała stanowczo, nawet się nie odwracając.
- Musimy
dobrze rozpracować system obronny Hogwartu - powiedział Camden.
- I
Morganę. Przede wszystkim Morganę - dodaje Nick. - Jeżeli nie odkryjemy jak ją
unicestwić, nawet system ochronny Hogwartu nie pomoże.
- Musimy
też nawiązać kontakt z klanem, który jest trzonem ludzi Merlina - powiedział
Devlin. - Będzie nam potrzebnych wielu ludzi...
- Czy
morganistów jest aż tak dużo? - zastanawiał się Tristan.
- Tato,
sądzę, że to co widzieliśmy w Nowej Zelandii to tylko jakiś ułamek ich zastępów
- odparła ponuro Arthemis.
- Będziemy
potrzebować ludzi - mruknął James. - Naszych ludzi. Zaufanych... i sprawnych.
- A
więc wasza trójka wie, co będzie robić? - zapytała Arthemis, marszcząc czoło.
- Nie
trójka - powiedzieli jednocześnie Cam, Dev i Nick.
- OO?
- Arthemis z uniesioną brwią spojrzała na Strażnika Czasu, oczekując
wyjaśnienia.
- Będziecie
potrzebować wszystkich. Napełniłem ich aury piaskiem czasu. Mogą tu przebywać
bez szkód dla przyszłości dopóki się nie wyczerpie. Potem ich miejsce zajmą
inne osoby...
- Jakie
osoby? - zapytał natychmiast James, czując jak robi mu się słabo.
- Dowiesz
się z czasem... tato - powiedział Devlin z przekorą i diabelskim błyskiem w
oku.
Jamesowi szybciej zabiło serce. Arthemis z
jakiegoś powodu też.
- Będą
się wymieniali dopóki nie zajdzie potrzeba, żeby wszyscy byli razem. Ktoś w ich
czasie działa dla każdego z nich, jak kotwica, więc gdyby robiło się
niebezpiecznie wyciągnę ich stąd. - Strażnik Czasu na chwilę zamilkł, jakby w
coś się wsłuchiwał, a potem skinął głową. - Muszę wracać...
I zniknął zanim zdążyli o coś jeszcze
spytać.
- Nadal
nie rozumiem - burknął obrażony Lucian.
- Andreasie,
sądzę, że nikt tego nie rozumie. Bawimy się z czasem - westchnął Tristan. - Ale
teraźniejszość należy do nas. To pocieszająca myśl...
Arthemis oparła głowę na ramieniu ojca na
sekundę. Pławiła się w jego spokoju.
- No,
więc chłopcy. Co zamierzacie? - rzuciła bez namysłu.
Tristan spojrzał na chłopców.
W pokoju zaległo napięcie. Była późna noc,
a te dzieciaki znajdowały się o lata od wszystkiego co znały. Nawet odwaga i
buta młodzieży, czasami blaknie. Na szali leżało zbyt wiele żyć. Musieli sie
czuć bardzo niepewnie. Wśród rodziny, która ich nie znała. W swoim, ale
nieswoim domu.
Wstał energicznie i zapytał:
- To
gdzie chcecie spać?
W chłopców wstąpiła nowa energia. Zaczęli
dyskutować między sobą, więc Lucian westchnął i powiedział:
- Boli
mnie od tego głowa. Lecę do Hogwartu powiadomić pozostałych. Wam zostawiam
prefektów i ulubieńca Honoraty - rzucił w stronę Jamesa i Arthemis. - Chyba
powinni wiedzieć, że ich dzieci tu są...
Czyli powiadomienie Albusa, Rose i
Scorpiusa zrzucił na nich. Jak miło...
Ich dzieci...
Arthemis i James spojrzeli na siebie, a
potem na chłopców i jednocześnie ryknęli śmiechem.
Na Merlina, SCORPIUS!!
- Ponieważ
Arthemis śpi na poddaszu są dwie sypialnie wolne - powiedział Tristan,
prowadząc chłopców na piętro. - Możecie się podzielić.
- Wystarczy
nam jeden pokój - odpowiedział Camden. - Całe życie mieszkamy razem...
- Transmutuję
łóżko w trzy mniejsze i będzie w porządku - dodał Devlin.
- Damy
sobie radę panie North. Nie będziemy się zbytnio narzucać... - obiecał Nick.
Devlin i Camden parsknęli śmiechem.
- Mów
za siebie! Ja mam zamiar wykorzystać te chwilę co do ostatniej! - Devlin
uśmiechnął się do Tristana, a ten odruchowo poczochrał mu włosy.
Z dołu schodów patrzyli na to Arthemis i
James. Przebiegł ich dreszcz. Nie był nieprzyjemny. Po prostu... nieznany. A
może nawet trochę ciepły...
James poczuł się nieswojo.
- Nie
wiem, co zrobić - szepnął.
- A
co byś zrobił, rok temu? - odparła spokojnie Arthemis.
- Wpakował
ci się do sypialni, irytując twojego ojca - odpowiedział. - Nie podoba mi się,
że masz spać pod dachem z trzema mężczyznami. Mogę spać na podłodze, jeżeli
chcesz - dodał szybko.
Arthemis zaczęła wspinać się po schodach.
Odwróciła się do niego z lekkim uśmiechem.
- Nie
denerwuj tatusia, proszę cię - powiedziała tylko łagodnie. - Sprawdź chłopców,
a ja pójdę ogarnąć pokój.
James uśmiechnął się w odpowiedzi i zrobił,
co kazała. W jednej z większych sypialni chłopcy już zdążyli wszystko
przeorganizować. Zrobili sobie w niej męską jaskinię i jednostkę dowodzenia.
Chyba rzeczywiście często mieszkali razem.
Tristan właśnie omawiał coś z Devlinem,
który nie odstępował go na krok. Gdy go zauważył podszedł do Jamesa.
- Zostajesz?
- zapytał.
James się spiął i z wahaniem kiwnął głową.
Tristan westchnął.
- Zajmie
się tobą, więc nie będę ci przygotowywał sypialni - powiedział chłodno, ale
James nie odczuł tego jako złośliwość. Po prostu był ojcem... Arthemis zawsze
będzie jego dziewczynką.
Podszedł do nich Camden.
- Jak
mamy się do was zwracać? Tak jak normalnie? Stryjku?-
dodał z przekorą.
- James
wystarczy - odpowiedział mu James, nie chcąc wdawać się w dyskusję.
- Kiedy
się spotkamy z resztą? - zapytał Devlin.
James parsknął śmiechem, na myśl o reakcji
swojego ojca. To może być ciekawe...
- Wkrótce
- powiedział. - Nie bądźcie zbyt głośni - dodał, odwracając się. - I tak wiem,
że nie zaśniecie, ale chce, żeby Arthemis odpoczęła, zanim zacznie się tym
wszystkim zadręczać.
Camden poważnie skinął głową. James
wiedział, że właśnie znalazł sprzymierzeńca, który opiekuje się Arthemis. Przez
dłuższą chwilę mu się przypatrywał. Co takiego zdarzyło się w przeszłości, że
ten chłopak był tak oddany?
- No,
pięknie. Teraz Cam będzie nas pilnował pół nocy i uciszał - z udawanym jękiem
Devlin padł na łóżko. Zerknął na ojca. - Posyłałeś go albo Kassie tam, gdzie
sam zawiodłeś. Mama nie kłóciła się ze smutnookim dzieckiem, które prosi ją,
żeby odpoczęła...
- Posyłał
nas wszystkich, gdy okazało się, że to skuteczniejsza broń, niż siłą zatargać
ją do łóżka - zaśmiał się Camden.
James chłonął te informację jak gąbka.
Przerażał go, fascynował i ocieplał świat, który przed nim malowali.
- Dobranoc
- powiedział, zanim zaczęło kręcić mu się w głowie. I dopóki był jeszcze w
stanie kontrolować ciekawskie pytania, cisnące się mu na ustach.
Arthemis
wyszła spod prysznica z mętlikiem w głowie. Jutro powinni się zgłosić na
szkolenie, jak co rano w poniedziałek. Ale jak mieli to zrobić z całym tym
majdanem na głowie? Z kim miała zostawić szatańskie trio? Mieli zająć się
teraźniejszością i żyć, jak co dzień, czy jednak rzucić wszystko i zająć się
ratowaniem przyszłości?
- Nie próbuj zadecydować sama - usłyszała
głos. - Niemal słyszę, jak przesuwasz klocki w głowie, żeby zaczęły do siebie
pasować...
Podniosła wzrok na Jamesa, który siedział
na jej łóżku, bawiąc się jakimś bibelotem.
- Rozgościli
się?
- Szybciej
niż zdążyłem wejść pod schodach...
Arthemis zmarszczyła brwi i zdjęła z głowy
ręcznik, opatulający jej włosy. Zauważyła jego skupione spojrzenie.
- Coś
cię w nich niepokoi?
Sztywno wzruszył ramionami.
- To
po prostu dziwne... - zerknął na nią.
Przysiadła się do niego. Stykali się udami.
- Tak.
To dziwne, patrzeć w twarz swojej przyszłości... - przyznała z westchnieniem. -
Pewnie czujesz się jak oderwany od rzeczywistości.
- Bardziej
jestem zdziwiony tym, że nie jestem tym zdziwiony - zaśmiał się krótko. - Może
nawet troszkę mi ulżyło...
- Ulżyło?
- Arthemis zmarszczyła brwi.
- Tak.
Obojętnie jak wielką głupotę zrobię w przyszłości... wygląda na to, że mi
wybaczysz...
Arthemis pokręciła z niedowierzaniem głową
i zaśmiała się cicho. Zetknęli się czołami dziwnie przerażeni i wzruszeni.
- To
nasz chłopiec, wiesz? - mruknął cicho.
- Trudno
było się nie domyślić... - Arthemis uśmiechnęła się krzywo. Zerknęła na jego dłonie i zobaczyła
czym się bawił. Chwila prysła.
Arthemis odsunęła się. Potem wstała,
patrząc na jego ręce, jakby chciała mu wyrwać to, co w nich było. Najpierw
zbladła, a potem się zarumieniła, jakby zawstydziło ją, że odkrył jej słabość.
James zerknął na powód jej poruszenia i
westchnął.
- Spotkałem
dzisiaj Albusa - zaczął, odstawiając flakonik eliksiru na stolik nocny. -
Powiedział, że powinnaś go odstawić...
- Mógł
mi po prostu napisać.
- Sądził,
że możesz mieć z tym lekki problem przez pierwsze kilka nocy...
- Wczoraj
nie miałam problemu - żachnęła się.
James nie mógł się nie uśmiechnąć.
- Wczoraj
nie spałaś...
Zaniemówiła. Była nieprawdopodobnie urocza,
gdy nie mogła znaleźć słów, żeby mu odpyskować. James miał wielką ochotę
drażnić ją dalej, ale wiedział, że jak to zrobi to Arthemis mu przyłoży...
- W
porządku. Nie wezmę go, jak wam tak zależy. I tak nie lubię brać eliksirów...
Przyglądając się, jak obchodzi dookoła
łóżka, zmarszczył brwi.
- Chcesz,
żebym sobie poszedł? - zapytał obojętnie.
Nie podniosła na niego wzroku.
- Tak
- burknęła.
James przeciągnął się i ułożył wygodnie na
pościeli. Arthemis szarpnęła kołdrę, żeby ją spod niego wyciągnąć. Groźnie
wyszczerzyła zęby, gdy przykrycie nawet nie drgnęło.
- Możesz
napisać petycję do samego ministra, ale ja się stąd nie ruszę - zapowiedział.
- Jak
chcesz! I tak miałam popracować - warknęła i poszła w kierunku biurka.
James nie miał zamiaru jej od tego
odwodzić. Spokojnie zapytał, czy chce coś do picia, a potem poszedł do kuchni,
zrobił kakao i wrócił.
Arthemis pisała coś zawzięcie po karce,
robiąc listę z odnośnikami. Postawił obok jej ręki kubek i usiadł w fotelu
niedaleko biurka, żeby móc ją obserwować. Już samo to go cieszyło.
Chciał ją przetrzymać, jeżeli miała być
zła. On i tak nie miał zamiaru się stąd ruszyć...
Dopiero po godzinie zorientował się, że
Arthemis już nie robi żadnych notatek, tylko bez sensu gryzda po kartce.
Przetarła kilka razy dłonią oczy.
- Dosyć!
- powiedział energicznie, nie umiejąc powstrzymać irytacji w głosie. - Jeżeli
jesteś śpiąc, powinnaś iść spać.
- Odczep
się - warknęła.
Siłą odsunął ją od biurka i wziłą na ręce.
Wyrywanie się było poniżej jej godności,
więc jedynie spiorunowała go wzrokiem, gdy szedł w stronę łóżka.
- Czyżbyś
chciał zrobić Devlinowi braciszka? - rzuciła i satysfakcją zobaczyła, jak James
zbladł śmiertelnie i zamarł w połowie drogi do łóżka. Miała ochotę zaśmiać mu
się w twarz.
James po chwili poprawił ją sobie w
ramionach.
- Doskonały
pomysł - odpowiedział spokojnie, ruszając w stronę łóżka.
Tym razem spanikowała ona. Zaśmiała się
nienaturalnie wysokim głosem.
- Puść
mnie James - zażądała. - No już!
Opuścił ją prosto na prześcieradło, a potem
równiótko położył się na niej.
- Będziesz
spała?
Objęła go za szyję.
- Myślę,
że dam sobie radę - mruknęła, przyciągając go do siebie.
Oddał jej delikatnie pocałunek, a potem się
odsunął.
Spojrzała na niego zaniepokojona.
- Co
się stało? - zapytała, uspokajająco głaszcząc go po karku.
- Nie
chcesz ze mną spać, prawda? - James uważnie szukał czegoś w jej twarzy.
Arthemis zahaczyła łydką o jego nogi.
- Wręcz
przeciwnie. Nie mam nic przeciwko temu... - mruknęła, całując go w szyję.
James się odsunął.
- Seks
ze mną, to nie to samo, co spanie ze mną...
Po tym stwierdzeniu nastała między nimi
ciężka cisza. Arthemis zamarła. A James...
James zdał sobie sprawę, jak łątwo go
zranić...
Podniósł się i uwolnił ją od swojego
ciężaru.
- Rozumiem
- powiedział tylko.
Arthemis poczuła się nagle bardzo samotna.
Zawstydzona. Obnażona. Posłała myśl do wszystkich zapalonych lampek i wszystkie
nagle zgasły.
- Co
się stało?! - James zerwał się na równe nogi.
- Masz
rację - powiedziała niespodziewanie. - Sypianie blisko ciebie. Zaśnięcie z
tobą. Jest trudniejsze...
- To
ty zgasiłaś światła?
- Nie
chcę, żebyś teraz na mnie patrzył... - burknęła. - Muszę ci to wyjaśnić,
więc...
- Nie
musisz. Rozumiem. To zawsze było dla ciebie trudne - powiedział ze zmienionym
głosem James. Jakby mówił przez ściśnięte gardło.
- Trudno
to było przyzwyczaić się, że nie ma cię obok - poprawiła go Arthemis. - Ale
jakoś dałam radę. Później jednak zrobiło się gorzej, więc Albus zaczął podawać
mi eliksir. Tak naprawdę wzięłam go, bo inaczej Lucian nie pozwoliłby mi
trenować - James niemal wyczuł jak wzruszyła ramionami. - Może masz rację. Może
nie chcę, żebyś tu spał. Nie chcę, żebyś musiał wybudzić mnie z koszmaru, który
przyjdzie. Nie chcę, żebyś się czuł winny. Nie chcę tego między nami...
James usiadł ciężko na łóżku, a potem
zmusił ją żeby się przesunęła. Objął ją ciasno i zaczął delikatnie pieścić.
- Skoro
ja nie mogę cię obudzić z koszmaru, to kto ma to zrobić? Bo prędzej padnę
trupę, niż wpuszczę kogo innego do twojego łóżka - powiedział jej na ucho. -
Jesteś taka słodka Arthemis... taka cholernie niewinnie, niepewnie słodka...
Jego mruczący głos Arthemis poczuła jak
pieszczotę. Przeszedł ją dreszcz.
- Nie
rób tego, jeżeli masz się czuć wykorzystany.
James zaśmiał sie głębokim, wibrującym
tonem.
- Arthemis...
Wykorzystaj mnie...
Gdy poczuł jej usta na swoich, powtórzył
cicho:
- Wykorzystaj
mnie...
Gdy następnego ranka Arthemis weszła do
kuchni, była mocno podminowana, bo schodząc po schodach przeliczyła, jak
wielkie śniadanie musi zrobić. A musieli przecież jeszcze mieć czas na podjęcie
jakichś decyzji.
James markotny nadal zwlekał się z łóżka.
Chciała, żeby jeszcze trochę pospać, bo pewnie stracił przez nią dziesięć lat
życia. Miała nadzieję, że nikt oprócz niego się nie obudził w środku nocy...
Jej pełne bólu krzyki, tak go przeraziły,
że nie mógł później zasnąć. Próbowała mu wytłumaczyć, że nie on był tego
powodem, ale jej nie uwierzył. Nie dziwiła mu się. Nie pamiętała co jej się
śniło. Pamiętała tylko ciemność, ból i przerażenie. Widziała natomiast, że nie
było to związane z ich rozstaniem, kłótnią, czy czymkolwiek co ich dotyczyło
jako pary. Nie mniej koszmar był okropny. Może to, co jej się śniło, gdy
obudziły ją Rose i Lily kilka miesięcy temu, było podobne? Tylko źle to
zinterpretowała?
Otrząsnęła się i weszła do kuchni.
Pierwsze, co ją zaskoczyło to zawartość
lodówki, która pokrywała blat stołu. Drugim była głowa Devlina wynurzająca się
z lodówki z ustami wypchanymi dziwnym połączeniem jedzenia, którego jej umysł i
żołądek nie chciał zaakceptować. Trzecim natomiast były trzy zmartwione, uważne
spojrzenia tkasujące jej postać.
Mogła się pozbyć nadziei, że nikt jej w
nocy nie usłyszał... - westchnęła w myślach.
Camden patrzył na nią niemal błagalnym
wzrokiem, a Devlin podszedł bliżej i złapał ją za rękę.
- Wszystko
w porządku? - zapytał. Jego ton skojarzył się jej ze zmartwionym dzieckiem,
które żąda od rodzica konkretnej odpowiedzi, że wszystko będzie dobrze.
Wzrok Camdena wwiercał się w nią z taką
intensywnością, jakby tylko czekał, aż zacznie krwawić...
Nie ma to jak mieć nadopiekuńcze dzieci - przeszło
jej przez myśl z irytacją, a potem dotarł do niej absurd tej sytuacji i miała
ochotę kopnąć się w myślach.
- Nic
nie jest w porządku - powiedziała stanowczo, gromiąc Devlina wzrokiem. -
Splądrowaliście lodówkę! Zrobiliście bałagan! I przekarmiliście psa! - dodała
oskarżycielsko, wskazując palcem na Archera, który leżał na grzbiecie, zapewne
dlatego, że jego wzdęty brzuch nie pozwalał mu na jakikolwiek ruch.
Devlin zasiadł do stołu i zaczął
przygotowywać kolejną gigantyczną kanapkę.
- Posprzątamy
- obiecał z pełnymi ustami.
- I
tak ci nie wierzę - warknęła.
- Co
się dzieję? - James zajrzał do kuchni.
- Chcesz
pół kanapki? - zapytał Devlin w odpowiedzi.
-
Z czym?
Devlin skonsternowaną minę, jakby już
zapomniał co dał piętrowego sandwicha. Mimo tego James wziął bułkę i spróbował
ugryźć, chociaż kilka z jej warstw. Arthemis zastanawiała się, czy nie trzymają
się czasem za pomocą czarów...
- Mhm...
ser... hmm... chyba papryczki chili?... dałeś tu miód?...
Arthemis zemdliło.
Devlin roześmiał się radośnie, jakby była
to ich stała zabawa.
- Diabelskie
kanapki Devlina - wyjaśnił Camden. - Devlin i James mają grę. Devlin od dziecka
robi dziwne kanapki. A James od zawsze próbuje zgadnąć co też w nich jest...
- Kanapki
sześcioletniego Devlina gwarantowały odpowiedź zwrotną - dodał Nick, krzywo
patrząc na kolejne dzieło przyjaciela. - Wiecie... pasztet z dżemem i te
sprawy... A jak miał lat piętnaście to tata się na jedną przez przypadek
połasił... Dym unosił się z jego uszu jeszcze trzy dni później. Devlin miał
wtedy etap przypraw wypalających żołądek.
Arthemis mimowolnie się uśmiechnęła. Każdy
normalny dorosły by odmówił. Ale nie James...
- Musimy zadecydować, co robimy -
powiedziała stanowczo. - My musimy iść na szkolenie. Potem porozmawiamy z panem
Potterem i będziemy się zastanawiać dalej...
- A
co z nimi zrobimy? - zapytał James, patrząc na Arthemis ponad głowami
chłopaków.
- Zostaną
ze mną - rzucił od progu Tristan. - Uszeregujemy zadania i podzielimy je. Zanim
spotkamy się z resztą ludzi musimy wiedzieć, o czym mówimy i kto jest nam
potrzebny.
- No,
dobrze - westchnęła Arthemis. - Poradzisz sobie?
Camden się zaśmiał.
- Wiem,
że to dla was zaskoczenie, ale my mamy tyle lat co wy, wiecie? To urocze, że
tak się o nas troszczycie, ale poradzimy sobie całkiem nieźle sami. Nie wysłano
nas tu bez powodu...
Arthemis i James popatrzyli na niego
sceptycznie.
- Pobiliście
się między sobą. Przedrzeniacie się. Dokonaliście gwałtu na lodówce... - wyliczała Arthemis na palcach. - Nie przyszłoby
mi do głowy, że można zostawić was samych...
Devlin machnął uspokajająco ręką.
- Do
dlatego, że jesteśmy nakręceni. Cofneliśmy się w rozwoju... Gdy zabierzemy się
do pracy to emocje z nas opadną...
Arthemis westchnęła.
- W
takim razie do tego czasu nie zrujnujcie domu - poprosiła. - Trzymaj się tato -
dodała, klepiąc współczująco Tristana po ramieniu. - Nie pozwól im karmić
Archera! - rzuciła jeszcze, wychodząc.
James zastanawiał się, co jeszcze
powiedzieć, ale uznał, że autorytet Arthemis wystarczy i tylko porwał z talerza
Devlina resztę kanapki.
- Słuchajcie,
pana Northa.
Devlin, Camden i Nick ryknęli śmiechem,
jakby im się coś przypomniało, a Tristan westchnął głęboko, czując dziwne
zadowolenie. Ten dom od tak dawna nie był ożywiony i radosny, nawet pomimo
okoliczności.
Tak... czuł się jakby podarowano mu
bezcenny prezent.
Po
całym dniu szkolenia Arthemis i James udali się do gabinetu Harry'ego Pottera.
Czekał na nich, bo uprzedzili go rano, że mają do omówienia ważną sprawę.
Stanęli przed biurkiem.
Po kolei opowiedzieli wydarzenia dnia
wczorajszego.
Zamilkli.
Spokojnie czekali na reakcje. James musiał
przygryzać od środka policzek, żeby nie szczerzyć zębów i pozostawić
beznamiętną minę.
W końcu pan Potter przestał gromić ich
wzrokiem i powiedział groźnie:
- Czy
to ma być jakiś żart?
Arthemis pokręciła głową.
- Chcecie
mi powiedzieć, że zostałem dziadkiem nie wiedząc o tym?! - głos Harry'ego stał
się dziwnie piskliwy.
- Technicznie
rzecz ujmując - zaczął całkiem rozsądnie James - jeszcze nie zostałeś...
Harry go nie usłyszał, wpatrzony w
przestrzeń. Wzdrygnął się.
- Chcecie
mi powiedzieć, że mam pójść do Rona i powiedzieć mu, że został dziadkiem małego
Malfoya? - jego wargi pobielały.
- Technicznie
rzecz ujmując - zaczął ponownie, równie rozsądnie, aczkolwiek z trudem panując
na sobą James - jeszcze nie...
- Zamknij się - warknął nadąsany pan
Potter. - Specjalnie powiedzieliście to mnie, prawda? Chcecie się za coś
zemścić, prawda? Mam wziąć na siebie wniobowzięte Ginny i Hermionę i obrażnego
na świat Rona, prawda? - Harry mówił nieskładnie i wyglądał, jakby zrobiło mu
się słabo. - A jak Draco się o tym dowie? - szepnął, jakby ta myśl go poraziła.
Arthemis zrobiła krok w jego stronę, jakby
bała się, że zaraz zemdleje.
- Panie
Potter, skoro już się przenieśli w czasie to raczej nie mamy czasu na
rozstrząsanie reakcji poszczególnych osób... - zaczęła.
- Jesteś
taka mądra, bo nie ty będziesz musiała powiedzieć Ronowi, że jego mała
dziewczynka zdążyła się wydać bez jego zgody i wiedzy, a do tego...
- ...
uprawiała seks - podsunął uprzejmie James.
- Zamilcz!
- piskliwie rozkazał Harry. - Zabraniam
ci się odzywać! I wymawiać tego słowa na "s"!
- Chodzi
ci o seks? Wiesz, tato, ludzie to robią już od tysięcy lat... - Jamesowi
wyraźnie podobało się drażnienie ojca. - W sumie to się dziwię, że bardziej nie
zainteresował cię Camden - dodał zamyślony. - To znaczy, że Albus musiał TO w
końcu z kimś zrobić - James mruczał do siebie, jakby prowadził jakąś ożywioną
naukową dyskusję ignorując coraz bardziej zaczerwieniony wyraz twarzy ojca.
Pogłaskał się po brodzie. - Szczerze mówiąc to nie do końca wierzyłem, jak
mówiliście, że jest chłopcem... No wiecie, sądziłem, że jego sprzęt jest
głównie na ozdobę...
- James!!
- Arthemis miała taka intensywnie czerwone policzki, jakby próbowała udawać
pomidora.
James uśmiechnął się do niej
porozumiewawczo.
- Nie
martw się, kochanie. Ze mną, jak wiesz, wszystko jest w porządku...
Harry wyglądał jakby miał ochotę wsadzić
sobie różdżkę do uszu w nadziei, że ogłuchnie. Arthemis nabrała powietrza,
czując że się dusi.
- A
więc w końcu jakaś się nad nim zlitowała... - kontynuował James.
Harry właśnie przypominał sobie, jak to
było gdy mógł przełożyć go przez kolano i wbić trochę oleju do głowy...
Potrząsnął głową i zastanawiał się, jak odwrócić uwagę nieznośnego syna od
tematu przez który mózg wypłyną mu uszami kilka minut wcześniej.
- Cóż...
powiedzenie Ronowi wcale nie będzie takie złe - mruknął w końcu zamyślony.
- Niby
dlaczego? - James stał się podejrzliwy.
- Bo
Ron nie jest rozhisteryzowanym nastolatkiem, przekonanym, że nie wolno mu tknąć
końcem palca małej Weasleyówny - Harry patrzył z satysfakcją na Jamesa.
- Uważasz,
że Malfoy to dla mnie problem?! - James ochylił głowę do tyłu i zaśmiał się
serdecznie. - Tato! Żeby oglądać jego reakcję wykupiłbym miejsca w pierwszym
rzędzie! Nie mogę się doczekać aż zobaczy Nicka i do jego blond łba dotrze, co
musiał zrobić, żeby się pojawił! To będzie przednia zabawa!
Arthemis mimowolnie się uśmiechnęła.
- W
każdym bądź razie musimy coś postanowić - przerwała im sprzeczkę.
- W
porządku - westchnął Harry. - Ja wezmę na siebie rodzinę. Wy... pozostałych...
Jak już wszyscy będą wiedzieć spotkamy się z... - wyraźnie szukał w myślach
jakiegoś słowa, które nie kojarzyło mu się z "wnukami". - ... z
następnym pokoleniem...
Było już po północy, gdy Arthemis i James
wrócili na wyspę Arran. Dyrektor tylko machnął ręką, gdy oświadczyli, że na dwa
dni porywają jego prefektów oraz Lily Potter.
- To
jest zwykłe porwanie - mamrotał Scorpius. - W nosi mam, że dyrektor się na to
zgodził. JA się nie zgodziłem!
- Będziesz
jeszcze nam wdzieczny za to, że przywieźliśmy cię tutaj, a nie ich do ciebie -
mruknął pod nosem James, za co dostał po głowie od Arthemis.
- O
co wam w sumie chodzi? Jest środek nocy - burknął Albus.
- Ciebie
rzucę im na pożarcie jako pierwszego - zadecydował James ze złośliwą
satysfakcją.
- Komu?
- przestraszyła się Rose. - Nie mówicie mi, że macie znowu do czynienia z
jakimiś potworami...
W pewnym sensie... - przemknęło przez myśl
Arthemis, gdy stanęli przed wejściem do domu. W sypialni chłopców nie paliło
się światło, więc miała nadzieję, że śpią i zdążą przekazać przyjciołom
niezwykłą informację delikatnie i łagodnie, a rano dojdzie do spotkania.
Wszystkie plany spaliły na panewce, gdy
otworzyła drzwi. Hol zalewało światło. Nie takie jakie zazwyczaj zostawiał dla
niej ojciec, gdy wracała później. O nie... Każda najmniejsza świeczuszka była
zapalona.
- Gdzieście
byli!? - usłyszała wkurzony głos Devlina. - Mam ochotę was udusić! Wiecie,
która jest godzina!? Słowo daję, jako dorośli ludzie przynajmniej dbaliście o
to, żeby zostawić nam jakąś wiadomość!
- Hej,
uspokój się - rzucił do niego James karcąco. - Mieliśmy do załatwienia kilka
spraw... To, o której wracamy to nie powinno was interesować...
Powiało chłodem.
Camden wyszedł z salonu i oparł się o
framugę drzwi. Jeżeli Devlin był gorącą wściekłością, Camden był zimną furią.
- Co
ty nie powiesz? - powiedział. - Biorąc pod uwagę to, co się dzieje może
rzeczywiście nie powinniśmy się przejmować, czy żyjecie...
James może by się z nimi nadal spierał.
Gdyby pod warstwą złości nie dostrzegł tego kruchego strachu dziecka, że coś
się stało rodzicom. Jeżeli w przyszłości zostali z Arthemis aurorami to ich dzieci
musiały przeżywać niezliczone noce strachu, czy rano zobaczą ich przy
śniadaniu...
Westchnał i uniósł ręce.
- W
porządku. Od teraz będziemy się informować. Na razie jednak mamy jedną
delikatną sprawę do załatwienia, więc zniknijcie na chwilę...
- Do
cholery Potter! Co tam się dzieje?! Z kim urządzasz sobie pogawędki?! - rozległ
się głos Scorpiusa, którego irytacja osiągnęła apogeum. Arthemis i James
strategicznie blokowali reszcie przejście i widoczność, ale byli w mniejszości,
więc gdy Albus i Scorpius ich popchnęli musieli ustąpić.
- Oooch...
- westchną tylko Camden, automatycznie się prostując.
Devlin mimowolnie się skrzywił na widok
blond włosów i bladej twarzy wujka Scorpiusa.
- Powiem
Nickowi - mruknął i poszedł w kierunku kuchni.
Scorpius i Albus zrobili się nagle
wyjątkowo czujni. Patrzyli podejrzliwie na Camdena. Ignorując ich Arthemis
zapytała Camdena:
- Gdzie
jest tata?
Omiótł spojrzeniem pozostałych i skupił się
na niej. Przez jego usta przemknął uśmiech.
- W
pewnym momencie zaszył się w gabinecie, chyba, żeby się przed nami ukryć.
Zastnął w fotelu, więc przykryliśmy go i daliśmy spać...
Arthemis wiedziała, że oczy Camdena jak
magnez przyciąga twarz człowieka, który w przyszłości zostanie jego ojcem.
Wiedziała, że Albus jemu też się przygląda uważnie, ale na razie nie widzi
tego, co ma przed oczami...
- Zostańcie
z pozostałymi w kuchni dopóki nie zawołamy, dobrze? Dajcie nam pół godziny...
- Dobrze
- skinął głową i się wycofał.
- Kto
to do cholery jest? - zapytał Scorpius, patrząc groźnie na Arthemis i Jamesa. -
I ten poprzedni? Co to za ludzie i czego chcą? Po coście nas tu ściągnęli?!
- Uspokój
się Malfoy - westchnął James. - Chodźcie. Musimy pogadać...
- Przystojniaki,
co? - zachichotała Lily cicho do Rose i zdziwił ją wyraz twarzy Arthemis, jakby
rozbolał ją brzuch od powstrzymywania śmiechu.
Arthemis miała wrażenie deja vu, gdy
usiedli w saloniku. Ona z Jamesem na przeciwko siedzących na kanapie Rose,
Albusa i Lily. Scorpius groźnie krążył za kanapą.
- No,
więc... zgłosił się do nas Strażnik Czasu... - zaczęła łagodnie Arthemis.
Postanowiła najpierw opowiedzieć całą historię, a potem dopiero dotrzeć do ich
gości.
W tym czasie Camden, Nicholas oraz Devlin z
uszami dalekiego zasięgu nowej generacji w uszach, zajadali sie dyniowym
ciastem w kuchni. Do czasu, aż niespodziewanie podskoczyli, gdy rozległ się
wrzask:
- COOOOOOOOOOOOOOOOOOOO?!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
A zaraz potem śmiech Jamesa.
Camden spojrzał na Nicka.
- Mój,
czy twój?
Devlin sięgnął po kolejny kawałek.
- Obaj
- stwierdził optymistycznie.
- Chodźcie
dzieciaki - rozległ się głos Arthemis zbyt głośny i dokładny. Znalazła ich
podsłuch... Zapewne od początku wiedziała, że tam był.
Z kolejnymi kawałkami ciasta w ręku weszli
do saloniku.
Albus siedział, jak ogłuszony na kanapie.
- Co
to znaczy, że to nasze dzieci? - dopytywał się agresywnie Scorpius. - Czyje?
Wasze? Tyle ich narobiliście? Wcale się nie dziwię...
- Scorpius...
- zaczęła Arthemis.
- Nie
próbuj mnie ugłaskać! Domyśliłem się, że Potter może wpaść na taki niesmaczny
żart, ale żebyś ty mu pomagała?!
- Scor...
- Nie
sądzę, żeby podobało mi się, żeby traktowano mnie jako niesmaczny żart, ojcze -
powiedział chłodnym i zadziwiająco poważnym tonem Nicholas.
- Nie
jestem twoim... - Scorpius odwrócił się z wściekłością w stronę głosu, ale jego
słowa zamarły nigdy nie wypowiedziane, gdy tylko szare oczy starły się z
szarymi. Chwiejnie cofnął się o krok.
- Daj
spokój, Nick... - powiedział łagodnie Devlin, kładąc kuzynowi rękę na ramieniu.
- Uprzedzał, że to będzie dla niego szok...
Nicholas wziął głęboki oddech i skinął
głową. Następnie znalazł wzrokiem Rose... Dziewczynę, która w przyszłości miała
zostać jego matką. Siedziała wpatrując się w niego, jak w bezcenny dar. Jej
oczy zaszkliły się niebezpiecznie i on też się poczuł dziwnie rozrzewniony,
więc kopną się myślach.
Przedstawił się.
Scorpius zrobił cofnąłby się jeszcze
bardziej, gdyby nie napotkał ściany w postaci Jamesa Pottera. Spiorunował go
wzrokiem. James uśmiechnął się szeroko i klepnął go leniwie w ramię.
- Spójrz
na to w ten sposób... Musiałeś ją dorwać przynajmniej raz...
Rose jęknęła zawstydzona, ukrywając twarz.
Albus wyglądał, jakby miał ochotę udusić Jamesa, a złość pojawiła się w oczach
Malfoya.
Jak w ogóle ten pustak mógł się tak wyrażać
o własnej kuzynce?
James zgiął się w pół, gdy pięść Scorpiusa
trafiła go w brzuch. Oddał mu. Po chwili tarzali się po podłodze.
Arthemis westchnęła znużona. Wczoraj Devlin
i Nick, dzisiaj ich ojcowie. Czemu musiała pracować z niepoważnymi ludźmi?
Camden przeszedł przez pokój i usiadł na
niskiej ławie na przeciwko Albusa, który nadal przyglądał się bratu i
Malfoyowi. Albus zwrócił na niego wzrok.
- Nie
rozumiem - powiedział cicho.
- To
naprawdę nie ma znaczenia kim była moja matka - odpowiedział mu Camden. - Nie
dla mnie. A dla ciebie... cóż... w pewnym momencie również przestało mieć to
znaczenie. Jestem tu, bo właśnie tu jest teraz moje miejsce...
Lily podskoczyła i objęła Camdena
ramieniem.
- Spójrz
Albus... tak właśnie byś wyglądał, gdybyś był przystojny - stwierdziła Lily,
cmokając Camdena w policzek.
Cam odchylił głowę i roześmiał się gorąco.
- Wiem,
że nie możesz mi zdradzić żadnych ważnych decyzji, ale wiesz... jedno muszę
wiedzieć - powiedziała konspiracyjnie. Camden zrobił niepewną minę, bojąc sie,
że zapyta o swoją przyszłość. - Powiedz mi... czy urosnę jeszcze?
Jej zabawnie poważna mina sprawiła, że miał
ochotę ją okłamać, ale jedynie współczująco położył jej rękę na ramieniu i
pokręcił głowę.
Arthemis patrzyła na to z nostalgią, dopóki
nie usłyszała:
- Dawaj,
tato! Z lewej! Nie osłania się z lewej!
Z gniewną miną odwróciła się do Jamesa i
Scorpiusa oraz Devlina, który kucał tuż obok nich i kibicował. Zanim jednak
zdążyła zainterweniować była już tam Rose, która wpadła między nich i każdego
wyciągnęła za włosy.
- No
już, już! Rose, Rose...! Już... - rzucił James.
Rose puściła. Scorpius wstał obrażony i
spiorunował ją wzrokiem, ale gdy zrobiła to samo, przetarł dłonią twarz i
wzruszył ramionami.
Rose zerknęła przelotnie na chłopca, na
Nicholasa, który nadal nie zrobił kroku od drzwi. Stojąc tam sam i zagotowało
się w niej.
- Jeżeli
musisz ochłonąć, to idź... - powiedziała spokojnie do Scorpiusa, wskazując mu
drzwi na taras.
- Nie
- potrząsnął głową, widząc coś więcej niż złość w jej oczach. - Już w
porządku...
- A
więc ja pójdę - odparła, porywając z kanapy płaszcz i trzaskając frontowymi
drzwiami.
Scorpius patrzył przez chwilę za nią, a
potem zerknął na Nicholasa, który patrzył na niego z zimną dezaprobatą, skrywającą
głęboki gniew. "Zraniłeś ją" - mówiły jego szare oczy. Scorpius miał
wrażenie, że patrzy w lustro...
Chłopak odwrócił się, jakby chciał iść za
Rose, ale Scorpius pstryknął palcami i wskazał na kanapę, chwycił swoją
pelerynę.
- Siadaj...
- rzucił tylko, mijając Nicholasa.
- Nie
będziesz mi rozkazywał!
- Siadaj
- powtórzył tylko Scorpius, nawet na niego nie patrząc i wyszedł.
Zaległa cisza. Po chwili Devlin zerknął na
Nicka poprzez pokój z chochlikowatym uśmiechem.
- A
oto i wujek Scorpius, którego wszyscy znamy i kochamy...
Nick parsknął śmiechem i usiadł na
przeciwko przypatrującej mu się Lily.
- Dlaczego
nie jesteś rudy? - zapytała go, całkowicie zaskakując.
- Nigdy
się nad tym nie zastanawiałem - odparł ze śmiechem. - Żaden z nas nie jest rude...
- Jest
was więcej? - zapytała podekscytowana Lily. - Ilu?
- Troje
- zanim się pohamował.
- Troje
małych malfiątek... - zachichotał James.
- Dobrze,
że Scorpius tego nie słyszy, by byśmy musieli go cucić - dodał Albus.
Scorpius
nienawidził czuć się jak niepewnie. Nienawidził poczucia winy. A najbardziej
nienawidził, że gdy czuł się winny i niepewny przestępował z nogi na nogę, jak
jakiś nierozgarnięty smarkacz.
Rose stała na zboczu klifu. Wiatr co jakiś
czas unosił poły jej płaszcza. Z nieba prószył śnieg. Latarenki oświetlające
ogród sprawiały, że wyglądała jak królowa wróżek.
Trochę się bał podejść bliżej.
Do cholery, miał prawo być w szoku!!
- Czy
to byłoby takie straszne? - zapytała w końcu cicho. - Czy to dla ciebie aż
takie niemożliwe?
Zakłuło go w piersi.
- To
nie jest... straszne...
- Arthemis
i James tak nie reagują.
- Oni
to, co innego...
- Dlaczego?
- Rose...
- zaczął cicho. - Wiem, że poczułaś się zraniona...
- Zapytałam:
dlaczego? - odwróciła się do niego z urażoną złością w oczach, w drżących
ustach.
- BO
TU CHODZI O CIEBIE I O MNIE! - ryknął, tracąc nad sobą panowanie. - O pannę
Weasley i Malfoya - typa spod ciemnej gwiazdy!
Rose spojrzała na niego z zaszklonymi
oczami.
- Oni
nigdy o tego nie dopuszczą! Nigdy! Masz pojęcie, czym jest to przerażenie?! Być
z tobą i wiedzieć, że pewnego dnia mi ciebie odbiorą! Czy to wydaje się
niemożliwe?! Pytasz mnie, czy to jest niemożliwe!?
Scorpius odwrócił się od niej przyciskając
palce do pulsujących oczu.
- Stałam
tam... patrząc na ten bezcenny dar. Na gwarancję tego, że moje marzenia się
spełnią... I patrzyłam jak łamiesz temu marzeniu duszę... Jak mogłeś spojrzeć
na tego chłopca i nadal twierdzić, że to niemożliwe? - wyszeptała.
- Czasami
nawet to, co sobie wyobrażasz może cię skrzywdzić - odpowiedział. - A mimo tego
nie możesz się powstrzymać... - Potrząsnął głową. - Nie mogą w to uwierzyć...
Jest jednym z nich...
- Są
rodziną - odparła, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
- Musieli
stracić coś więcej niż grunt pod nogami tam w przyszłości, skoro się
zdecydowali ich tu przysłać.
- My
zdecydowaliśmy się ich tu przysłać - poprawiła go i zerknęła na światła domu, w
których odbijały się postaci. - Musimy stanąć na wysokości zadania...
Scorpius wzdrygnął się.
- W
porządku. Nie rozmawiajmy więcej o tym, dopóki nie zakończymy tego cyrku, w
porządku?
Rose skinęła głową.
Może jeszcze była zbyt młoda, żeby nazywano
ją "mamą" i pewnie jeszcze trochę potrwa zanim ją tak nazwą, ale nie
miałaby nic przeciwko temu, aby chociaż raz usłyszeć, jak jej dziecko mówi do
Scorpiusa "tato".