czwartek, 1 lutego 2018

Diabelskie Trio (Rok VII, Rozdział 22)

James był trochę zirytowany tym, że profesor Lucian chce mu towarzyszyć do domu Arthemis. Nie potrzebował przecież niańki!
     Jednak, gdy wylądowali przed bramą do domu Arthemis otoczonego dziwną złocistą aurą cieszył się, że jest z nim jeszcze ktoś.
     Wyciągnęli różdżki. Lucian zatrzymał go ręką, żeby nie podchodził i sam włożył rękę do złocistej bańki otaczającej posiadłość. Zacisnęła się na jego ręce jak kajdanki, ale po chwili puściła go i utworzyła przejście aż do bramy. James poszedł za nim, ale bariera powtórzyła całą procedurę, zaakceptowała go i dopiero przepuściła.
     Wymienił z profesorem spojrzenia.
     James transmutował swoje ciuchy w bojowy uniform i uruchomił zawarte w nim zaklęcia ochronne.
     Posuwali się przez park szybko i ostrożnie. James z daleka usłyszał radosne szczekanie Archera i już samo to go trochę uspokoiło. Potem ujrzał oświetlone domostwo. Światła były pozapalane w każdym pomieszczeniu, a z wnętrza dolatywały śmiechy i podniecone krzyki, jakby przyjechała cała rodzina Jamesa i postanowiła obejrzeć cały dom.
     Arthemis stała przed domem i wyglądała jakby koń ją kopnął w głowę.
     James też się właśnie tak poczuł, gdy zobaczył, że obejmuje ją ciasno bardzo przystojny, młody chłopak. Pomimo tego, że Arthemis trzymała się sztywno, nie przejmował się tym i kołysał ją z rozbrajającym uśmiechem. Nic nie mówił. Po prostu wpatrywał się w nią, jakby nie mógł uwierzyć własnym oczom.
     W Jamesie się zagotowało. Zniknął i teleportował się tuż za obcym mężczyzną.
     -    Puść ją. Unieś ręce. Zrób krok w tył - powiedział cicho, wbijając różdżkę w kręgosłup nieznajomego. - Bardzo powoli się odwróć... Jeden nierozważny ruch i skończysz jako bezkręgowiec...
     Chłopak opuścił Arthemis. Zrobił co kazał mu James, a potem powoli się do niego odwrócił.
     Jamesa zdekoncentrował radosny uśmiech na jego twarzy.
     -    Cześć, wujku - powiedział chłopak. - Nic się nie zmieniłeś! Nadal masz ten groźny, zaborczy wzrok jeżeli ktoś się zbliża do twojej Pani. Słodkie...
     -    Arthemis nic ci nie jest? - zapytał, celując wciąż różdżką w chłopaka.
     -    Wszystko w porządku.
     -    Co tu się dzieje?
     -    Sama chciałabym wiedzieć - powiedziała oszołomiona.
     -    Kto jest w domu?
     -    Jacyś dwaj chłopacy, tacy jak ten tu, mój ojciec, Archer i Strażnik Czasu...
     -    Lucian?
     -    Jest tutaj? - ucieszyła się Arthemis. - Zapewne jak wyczuł Strażnika Czasu zatrzymał się przy nim...
     -    Czemu się nie broniłaś?
     -    Jakby cię zastrzelili taką informację to też byłbyś w szoku - powiedziała Arthemis ponuro.
     Uzyskawszy te podstawowe informacje James skupił się na przybyszu. Wcisnął mu różdżkę pod żebra.
     -    Kim jesteś?
     Chłopak zafascynowany cały czas się uśmiechał.
     -    Nazywam się Camden Albus Potter. Moim ojcem jest Albus Severus Potter. Tak w skrócie to jestem twoim chrześniakiem...
     -    Co to za bzdury?! - warknął James, wbijając różdżę głębiej w ciało chłopca.
     Nieznajomy mógł mieć może 18 lat. Miał złote włosy i promieniście zielone oczy. Te oczy sprawiły, że James się zawahał i opuścił różdżkę.
     Arthemis położyła uspokajająco rękę na ramieniu Jamesa.
     -    Nie wyczuwam w nich zagrożenia - powiedziała cicho. - Ale to nie jest największy szok - dodała.
     Na progu domu stanął chłopak. Miał czarne, rozczochrane włosy. Ciemne, brązowe oczy i bardzo bezczelny uśmiech.
     James zamrugał kilka razy.
     -    Cam, przecież tata ci mówił, żebyś go nie drażnił, jak już się przeniesiemy. Wiedział, że będziesz się kleił do mamy.
     James w myślach zbierał swoją szczękę z podłogi. Pochłaniał wzrokiem twarz nowej osoby, jakby nie mógł uwierzyć w jej szczegóły. W jej istnienie. Przeniósł wzrok na Arthemis, które wpatrywała się w ciemnowłosego chłopca w podobny sposób.
     James nie mógł się ruszyć, nawet gdy chłopak do niego podchodził, chociaż go nie znał i powinien traktować go jak wroga. Arogancki, radosny uśmiech nie schodził z jego twarzy. Położył rękę na ramieniu James.
     -    Czujesz się, jakby hipogryf kopnął cię w głowę? - zapytał współczująco.
     James zmrużył oczy.
     -    Pomyśl sobie jak my się czujemy! - dodał radośnie. Jakbyśmy znaleźli się nagle w bajce, którą nam opowiadaliście, jak byliśmy mali!
     -    Kim jesteś? - James po raz drugi zadał dzisiaj to pytanie i nie czuł się, z tym dobrze. Kopnięty przez hipogryfa?! To byłoby niedopowiedzenie. Czuł się, jakby kopnęło go stado spłoszony hipogryfów. Każdym kopytem...
     -    Legendy głoszą, że nadałeś mi imię Devlin, bo mama nie zgodziła się na Devil... - zaśmiał się chłopak. - To niezbyt miłe porównywać syna do diabła...
     -    Przedstaw się porządnie - fuknął na niego chłopak nazywany Camdenem.
     -    Devlin James Potter - ciemnowłosy nieznajomy skłonił się w pasie. - Do usług.
     Jamesowi zakręciło się w głowie. Miał wrażenie, że jego mózg urządził sobie festival flamenco, a dookoła niego tańczą jego mini podobizny...
     Devlin go podtrzymał.
     -    Może wejdźmy do domu? Nie wiem, czy dziadek Tristan nie potrzebuje pomocy... Byłem tak podekscytowany, że sprawdziłem wszystkie pokoje, zanim zdążył mnie złapać. Chyba jest w lekkim szoku...
     James i Arthemis poddali się Camdenowi i Devlinowi. W ciężkim szoku pozwolili prowadzić się jak na sznurku. Gdy już podeszli do drzwi Devlin, rzucił Arthemis spojrzenie przez ramię i podał jej kopertę.
     -    To dla ciebie. Uwierzytelnienie naszej tożsamości... Powiedziałaś... - odchrząknął. - Powiedziała, że będziesz wiedzieć, o co chodzi...
     Arthemis wzięła kopertę do ręki i poczuła coś znajomego i jednocześnie nieznajomego. Otworzyła ją.


     Droga Arthemis,

     zapewne czujesz się trochę zdezorientowana. Znam te dzieciaki od 18 lat i wierz mi, że to uczucie nie mija... Chłopcy ci wszystko wytłumaczą.
     Znając samą siebie już sprawdziłaś ten list i jego wierzytelność. Jednak nie jest to wystarczający powód, żeby w to wszystko uwierzyć, więc dam ci taki powód. Wiesz, że jest tylko jednak rzecz, do której byś się nie przyznała nawet podczas tortur.
     Lubisz, kiedy w łóżku James...

     Czytająca list Arthemis, zamarła, otworzyła w szoku usta i zalała się czerwienią. Nie tylko na twarzy, ale też na szyi i dekolcie. James odwrócił się do niej zaniepokojony. Zgniotła list a iskierki na jej palcach zatańczyły i zwęgliły go na popiół.
     -    Coś się stało? - zapytał James.
     -    Nie! - odpowiedziała szybko i nerwowo.
     Przez chwilę jej się przypatrywał, a potem wzruszył ramionami i wrócił do obserwacji chłopaków.
     Gdyby Arthemis mogła to kopnęłaby teraz siebie z przyszłości. Nie miała jednak teraz wątpliwości kto naprawdę przysłał tu te dzieciaki...

     ...
     Przed wami zadanie, które zdecyduje o tym, czy nasza przyszłość przetrwa. Opiekuj się naszymi dziećmi.
                                                                                                      Arthemis J. Potter
    
    
     Nasze dzieci.
     Arthemis weszła do salonu i od progu obserwowała osoby w pokoju. Lucian stał obok Tristana w jednym kącie pokoju, obserwując jak jastrząb Strażnika Czasu. Tristan wpatrywał się, jak zaklęty w Devlina Pottera, który odwzajemniał mu się podobnie zafascynowanym spojrzeniem.
     Strażnik czasu stał po drugiej stronie pokoju napełniając złotym piaskiem aury trzech chłopców.
     James stanął obok Arthemis.
     -    Arthemis. Czy to może być prawda? Czy oni są z przyszłości?
     Czy to jest nasz syn?- zapadło niewypowiedziane między nimi.
     -    Oni są z przyszłości, James - odezwała się cicho. Nie rozumiała czemu Camden Potter wpatrywał się w nią z nieskrywanym oddaniem, ale oczy Albusa w tej pociągającej twarzy, trochę ją uspokajały. Trzeci z chłopców, był wyjątkowo spokojny. Miał niemal białe, jasne blond włosy. Miał również w sobie dziwną nonszalancję i wyniosłość, które jej się z kimś skojarzyła. Gdy spojrzał na nią stalowoszarymi oczami już wiedziała kim jest trzeci nieznajomy.
     Skinął głową w stronę ich stronę.
     -    Arthemis - powiedział na powitanie, melodyjnym, głębokim głosem. - James...
     -    Arthemis... James... - przedrzeźnił go natychmiast Devlin. - Czyżbyś znowu połknął kij, Nick?
     -    Mamy ci pomóc go wyciągnąć? - dorzucił Camden uprzejmie z diabelskim uśmiechem.
     Chłopak nazwany Nickiem spiorunował dwójkę Potterów wzrokiem.
     -    To dziwne mówić do dziewczyny w moim wieku "ciociu" - odparł wkurzony, a jego spokojna maska zaczęła opadać. - Nie mówcie mi, że planowaliście do niej mówić cały czas "mamo"... Mogłaby być waszą dziewczyną!
     Devlin spojrzał na niego z mieszanką przerażenia i obrzydzenia na twarzy, a Camden uśmiechnął się szeroko do Arthemis, przez co dostał natychmiastowy cios od Devlina w tył głowy.
     -    Powiem Tianie - zagroził.
     Camden spojrzał na James i uśmiechnął się jeszcze bardziej diabolicznie. Uniósł ręce w geście, że ustępuje. Potem odchylił głowę i zaśmiał się głośno.
     -    Wujaszku, wyglądasz na takiego wkurzonego! Co byś powiedział, na to, że to ty mnie instruowałeś jak postępować z dziewczynami! - otarł palcem łzy z kąciku oczu.
     James spiorunował go wzrokiem. A potem spojrzał na Nicka.
     -    Jesteś Malfoyem - rzucił, bardziej niż spytał.
     -    Nicholas Christer Malfoy - odpowiedział oficjalnie. Pozostali chłopcy parsknęli śmiechem. Nawet Arthemis czuła się zmęczona obecnością tej trójki...
     -    Skoro mamy oficjalną część za sobą, może ktoś mi w końcu wytłumaczy co tu się do cholery dzieje?! - rzucił Lucian patrząc ostrożnie i podejrzliwie na Strażnika Czasu.
     Chłopcy rozsiedli się wygodnie na kanapie. Arthemis i James weszli do pokoju i zajęli miejsca obok Tristana na przeciwko nich. Lucian zaczął krążyć niespokojnie za nimi, cały czas obserwując nieufnie Strażnika Czasu, stojącego za dzieciakami z przyszłości.
     Strażnik Czasu nienawykły do udzielania jakichkolwiek wyjaśnień zacisnął usta, a potem powiedział:
     -    To wszystko zaczęło się 26 lat od chwili obecnej - rozpoczął swoją opowieść. - To, co teraz się tutaj zaczyna. Tam... miało się wkrótce rozegrać...
     Patrzyli na niego nie rozumiejąc, więc zgromił ich zirytowanym wzrokiem.
     -    Panie Strażniku, może my? - rzucił propozycję Devlin z właściwą sobie bezczelnością.
     James czuł w sobie irracjonalną chęć przywołania go do porządku...
     Strażnik wskazał im ręką, że mogą kontynuować jeżeli się odważą.
     Oczywiście, że się odważyli.
     -    Możemy używać tu czarów? - upewnił się Nick.
     -    Wasza obecność tutaj byłaby bez sensu, gdybyście nie mogli - odparł znudzonym tonem Strażnik.
     -    Twoja uległość jest dziwnie podejrzana - zarzucił Strażnikowi Lucian.
     Strażnik miał wyraźną ochotę obrażenia się.
     Camden obejrzał się przez ramię na złocistą postać.
     -    Potrzebuje nas. Ktoś mu popsuł zabawki...
     -    Nie zapominaj szczeniaku, że wy też mnie potrzebujecie... Mnie równie dobrze odpowiada przyszłość z wami, jak i bez was - prychnął.
     -    Nacisnęliśmy komuś na odcisk - szepnął Devlin do Camdena.
     -    Moim zdaniem powinniśmy jednak zacząć od wyjaśnień - powiedział Nick.
     -    Nick, nie zachowuj się, jakbyś miał do czynienia z obcymi, może i odmłodnieli, ale znamy ich od zawsze, prawda? - rzucił Camden.
     -    Tak. Zdejmij maskę Prefekta Nadętego... - poradził Devlin.
     -    Wszyscy wiedzą, że święty nie jesteś...
     Nick zgrzytnął zębami i wykonał ruch nogą. Arthemis domyśliła się, że właśnie kopnął pod stołem Devlina. Devlin oddał mu pięścią w ramię. Zaczęli się przepychać. Camden patrzył na nich z rozbawionym politowaniem, jakby często był świadkiem takich scen.
     Gdy Malfoy i Potter stoczyli się z kanapy, słuchać było tylko ciężkie sapnięcia, odgłos uderzeń i szarpnięć. Oraz cichy chichot Camdena.
     -    Grasz mi na nerwach, Potter! - warknął Nick.
     -    Mam nadzieję, że jakiś hevy metalowy kawałek!
     Wszyscy dorośli byli zbyt zszokowani tym co się działo, żeby się odezwać.
     Arthemis z wyczekiwaniem spojrzała na Jamesa, który przypatrywał się temu z uniesioną brwią i nieskrywanym zaciekawieniem. Przewróciła oczami. Mogłaby się założyć o to, że gdzieś w skrytości ducha kibicuje Devlinowi.
     -    Wystarczy!! - warknęła. Wszyscy mężczyźni nagle odnieśli wrażenie, że nad ich głowami przetoczył się grzmot. Chłopcy zamarli. Nick i Devlin powoli podnieśli się wzajemnie z podłogi. Nie odważyli się jednak usiąść. - Proponuję, żebyście potraktowali to poważnie. Przenieśliście się w czasie, do cholery! A to oznacza, że mamy jakiś poważny problem. Jeżeli więc nie chcecie być odpowiedzialni za jakąś krwawą masakrę, albo wyginięcie całej rodziny, posadźcie tyłki i wyjaśnijcie, co się dzieje!
     Młody Malfoy i James Junior (jak w duchu nazywała go Arthemis) usiedli. Camden patrzył na nią, a potem zwrócił się do chłopaków:
     -    Mówiłem wam. Są tacy sami...
     Zamilkł, gdy Arthemis rzuciła mu jedno ostrzegawcze spojrzenie.
     -    Działania morganistów - zaczął Nick, ale spojrzał na nich, jakby oczekiwał pytania, kim są "morganiści". Gdy nie zareagowali, kontynuował, - spowodowały, że przyszłość, która miała istnieć, istnieć przestała. Nawet my jesteśmy tu tylko dlatego, że jeszcze nie wydarzyło się to, co doprowadzi do katastrofy.
     -    Czyli co? - zapytał natychmiast Lucian.
     -    Nie wiadomo, dlatego jeszcze mamy szanse - odpowiedział mu Strażnik Czasu. - Przerwali właściwą linię wydarzeń, tworząc linię alternatywną.
     -    Co się wydarzyło w pierwszej wersji? - zapytała Arthemis, próbując jakoś uporządkować chaotycznie podawane fakty.
     -    Nie mogę powiedzieć wszystkiego. Żeby nici wróciły na swoje właściwe miejsce, niektóre wydarzenia muszą się wydarzyć bez mojej ingerencji w ten czy inny sposób. Dlatego oni tu są - wskazał głową na dzieciaki.
     -    Ale coś musimy wiedzieć - zauważył Tristan.
     -    W pierwotnej wersji czasu Strażnicy byli na miejscu. Ochrona Hogwartu zadziałała. Morgana została zniszczona. Całkowicie unicestwiona, a nie tylko uśpiona, jak wielokrotnie przez setki lat. Przyczyniliście się do tego wszyscy. Wojnę wygraliście - w skrócie ujął Strażnik Czasu.
     -    A w drugiej wersji? - zapytał cicho James.
     -    Druga wersja wygląda tak, że nigdy nie doszło do tamtych wydarzeń - odpowiedział mu cicho Devlin. - Nigdy nie istnieliśmy...
     Zapadła cisza.
     -    To diametralnie różne wersje - zaśmiał się złowieszczo Lucian. - To nie mogło być jedno wydarzenie, które zapoczątkowało lawinę. Jak to się stało?
     -    Na początku to było jedno wydarzenie - odezwał się cicho Strażnik Czasu. - Ale rzeczywiście nie wystarczyło... Znowu przegrali...
     -    Zatrzymali Rose w czasie - powiedziała Arthemis z dziwną pewnością. - Bo zrobiła coś, żeby przyczynić się do zwycięstwa...
     -    Tak. Tej małej zmiany spróbowali najpierw - przyznał Strażnik. - Zginęło was o wiele więcej. Ale wygraliście. Nie mogli równać się z waszym doświadczeniem, z waszym oddaniem i oczywiście z systemem obronnych Hogwartu...
     -    Musieli być sfrustrowani, gdy przegrali po raz drugi?
     -    Tak. Więc postanowili przenieść walką tam, gdzie wasze siły są o połowę mniejsze, a wy sami jesteście niedoświadczeni. Obrona Hogwartu jest niepełna, ale im kończy się czas...
     -    Zastanawiam się nad jedną rzeczą - powiedział Lucian, a w jego głosie było napięcie. - Jak mogą wiedzieć co się wydarzy i powracać w różnych czasach? Dlaczego wielokrotnie mogą sobie próbować zmieniać, coś co nie powinno być zmienione?
     -    Morgana jest niebywale potężna. Jeżeli udało im się ją ożywić jej moc praktycznie jest nieograniczona...
     -    I? - naciskał Lucian.
     Strażnik Czasu spojrzał na niego nienawistnie.
     -    Inny Strażnik Czasu jest w to wmieszany, prawda? - rzucił Lucian, chodzi tak naprawdę nie oczekiwał potwierdzenia.
     -    Morgana ma 1 tysiąc lat. Jej potęga nie mieści wam się w głowie...
     -    I ma po swojej stronie strażnika czasu - upierał się, jak dziecko Lucian.
     -    Nawet Strażnik Czasu nie jest niezniszczalny. Wiążą go prawa, których nie może złamać - żachnął się Jikan. - Może przenieść wydarzenia z przyszłości, ale nie może ingerować w to, co się wydarzy w teraźniejszości. Nikt nie może!
     -    W porządku - przerwał im spokojnie Tristan. Jakby nie miał do czynienia z wampirem i istotą władającą czasem, tylko z przekomarzającymi się nastolatkami. - W takim razie mamy jakieś szanse... Skupmy się w takim razie na teraźniejszości. Rozumiem, że są pewne wydarzenia, które konieczne są do ocalenia przyszłości. Ustalmy chociaż jakie to wydarzenia oraz kto musi wziąć w nich udział. Mamy dodatkowe siły przerobowe - uśmiechnął się łagodnie do chłopców, - więc sądzę, że część tych wydarzeń zależy od was.
     Devlin wpatrywał się w niego jak w wyrocznię.
     Arthemis spojrzała na ojca z zastanowieniem.
     -    Musimy uaktywnić obronę Hogwartu. Musimy znaleźć pozostałych strażników.
     -    Ale gdzie ich szukać? - frustracja w głosie Luciana była słyszalna, jakby powiedział "Jestem sfrustrowany!".
     -    Ja się tym zajmę - odpowiada od razu Arthemis.
     -    Arthemis... - zaczyna Lucian.
     -    To moje zadanie - powiedziała stanowczo, nawet się nie odwracając.
     -    Musimy dobrze rozpracować system obronny Hogwartu - powiedział Camden.
     -    I Morganę. Przede wszystkim Morganę - dodaje Nick. - Jeżeli nie odkryjemy jak ją unicestwić, nawet system ochronny Hogwartu nie pomoże.
     -    Musimy też nawiązać kontakt z klanem, który jest trzonem ludzi Merlina - powiedział Devlin. - Będzie nam potrzebnych wielu ludzi...
     -    Czy morganistów jest aż tak dużo? - zastanawiał się Tristan.
     -    Tato, sądzę, że to co widzieliśmy w Nowej Zelandii to tylko jakiś ułamek ich zastępów - odparła ponuro Arthemis.
     -    Będziemy potrzebować ludzi - mruknął James. - Naszych ludzi. Zaufanych... i sprawnych.
     -    A więc wasza trójka wie, co będzie robić? - zapytała Arthemis, marszcząc czoło.
     -    Nie trójka - powiedzieli jednocześnie Cam, Dev i Nick.
     -    OO? - Arthemis z uniesioną brwią spojrzała na Strażnika Czasu, oczekując wyjaśnienia.
     -    Będziecie potrzebować wszystkich. Napełniłem ich aury piaskiem czasu. Mogą tu przebywać bez szkód dla przyszłości dopóki się nie wyczerpie. Potem ich miejsce zajmą inne osoby...
     -    Jakie osoby? - zapytał natychmiast James, czując jak robi mu się słabo.
     -    Dowiesz się z czasem... tato - powiedział Devlin z przekorą i diabelskim błyskiem w oku.
     Jamesowi szybciej zabiło serce. Arthemis z jakiegoś powodu też.
     -    Będą się wymieniali dopóki nie zajdzie potrzeba, żeby wszyscy byli razem. Ktoś w ich czasie działa dla każdego z nich, jak kotwica, więc gdyby robiło się niebezpiecznie wyciągnę ich stąd. - Strażnik Czasu na chwilę zamilkł, jakby w coś się wsłuchiwał, a potem skinął głową. - Muszę wracać...
     I zniknął zanim zdążyli o coś jeszcze spytać.
     -    Nadal nie rozumiem - burknął obrażony Lucian.
     -    Andreasie, sądzę, że nikt tego nie rozumie. Bawimy się z czasem - westchnął Tristan. - Ale teraźniejszość należy do nas. To pocieszająca myśl...
     Arthemis oparła głowę na ramieniu ojca na sekundę. Pławiła się w jego spokoju.
     -    No, więc chłopcy. Co zamierzacie? - rzuciła bez namysłu.
     Tristan spojrzał na chłopców.
     W pokoju zaległo napięcie. Była późna noc, a te dzieciaki znajdowały się o lata od wszystkiego co znały. Nawet odwaga i buta młodzieży, czasami blaknie. Na szali leżało zbyt wiele żyć. Musieli sie czuć bardzo niepewnie. Wśród rodziny, która ich nie znała. W swoim, ale nieswoim domu.
     Wstał energicznie i zapytał:                                                                                        
     -    To gdzie chcecie spać?
     W chłopców wstąpiła nowa energia. Zaczęli dyskutować między sobą, więc Lucian westchnął i powiedział:
     -    Boli mnie od tego głowa. Lecę do Hogwartu powiadomić pozostałych. Wam zostawiam prefektów i ulubieńca Honoraty - rzucił w stronę Jamesa i Arthemis. - Chyba powinni wiedzieć, że ich dzieci tu są...
     Czyli powiadomienie Albusa, Rose i Scorpiusa zrzucił na nich. Jak miło...
     Ich dzieci...
     Arthemis i James spojrzeli na siebie, a potem na chłopców i jednocześnie ryknęli śmiechem.
     Na Merlina, SCORPIUS!!
     -    Ponieważ Arthemis śpi na poddaszu są dwie sypialnie wolne - powiedział Tristan, prowadząc chłopców na piętro. - Możecie się podzielić.
     -    Wystarczy nam jeden pokój - odpowiedział Camden. - Całe życie mieszkamy razem...
     -    Transmutuję łóżko w trzy mniejsze i będzie w porządku - dodał Devlin.
     -    Damy sobie radę panie North. Nie będziemy się zbytnio narzucać... - obiecał Nick.
     Devlin i Camden parsknęli śmiechem.
     -    Mów za siebie! Ja mam zamiar wykorzystać te chwilę co do ostatniej! - Devlin uśmiechnął się do Tristana, a ten odruchowo poczochrał mu włosy.
     Z dołu schodów patrzyli na to Arthemis i James. Przebiegł ich dreszcz. Nie był nieprzyjemny. Po prostu... nieznany. A może nawet trochę ciepły...
     James poczuł się nieswojo.
     -    Nie wiem, co zrobić - szepnął.
     -    A co byś zrobił, rok temu? - odparła spokojnie Arthemis.
     -    Wpakował ci się do sypialni, irytując twojego ojca - odpowiedział. - Nie podoba mi się, że masz spać pod dachem z trzema mężczyznami. Mogę spać na podłodze, jeżeli chcesz - dodał szybko.
     Arthemis zaczęła wspinać się po schodach. Odwróciła się do niego z lekkim uśmiechem.
     -    Nie denerwuj tatusia, proszę cię - powiedziała tylko łagodnie. - Sprawdź chłopców, a ja pójdę ogarnąć pokój.
     James uśmiechnął się w odpowiedzi i zrobił, co kazała. W jednej z większych sypialni chłopcy już zdążyli wszystko przeorganizować. Zrobili sobie w niej męską jaskinię i jednostkę dowodzenia. Chyba rzeczywiście często mieszkali razem.
     Tristan właśnie omawiał coś z Devlinem, który nie odstępował go na krok. Gdy go zauważył podszedł do Jamesa.
     -    Zostajesz? - zapytał.
     James się spiął i z wahaniem kiwnął głową.
     Tristan westchnął.
     -    Zajmie się tobą, więc nie będę ci przygotowywał sypialni - powiedział chłodno, ale James nie odczuł tego jako złośliwość. Po prostu był ojcem... Arthemis zawsze będzie jego dziewczynką.
     Podszedł do nich Camden.
     -    Jak mamy się do was zwracać? Tak jak normalnie? Stryjku?- dodał z przekorą.
     -    James wystarczy - odpowiedział mu James, nie chcąc wdawać się w dyskusję.
     -    Kiedy się spotkamy z resztą? - zapytał Devlin.
     James parsknął śmiechem, na myśl o reakcji swojego ojca. To może być ciekawe...
     -    Wkrótce - powiedział. - Nie bądźcie zbyt głośni - dodał, odwracając się. - I tak wiem, że nie zaśniecie, ale chce, żeby Arthemis odpoczęła, zanim zacznie się tym wszystkim zadręczać.
     Camden poważnie skinął głową. James wiedział, że właśnie znalazł sprzymierzeńca, który opiekuje się Arthemis. Przez dłuższą chwilę mu się przypatrywał. Co takiego zdarzyło się w przeszłości, że ten chłopak był tak oddany?
     -    No, pięknie. Teraz Cam będzie nas pilnował pół nocy i uciszał - z udawanym jękiem Devlin padł na łóżko. Zerknął na ojca. - Posyłałeś go albo Kassie tam, gdzie sam zawiodłeś. Mama nie kłóciła się ze smutnookim dzieckiem, które prosi ją, żeby odpoczęła...
     -    Posyłał nas wszystkich, gdy okazało się, że to skuteczniejsza broń, niż siłą zatargać ją do łóżka - zaśmiał się Camden.
     James chłonął te informację jak gąbka. Przerażał go, fascynował i ocieplał świat, który przed nim malowali.
     -    Dobranoc - powiedział, zanim zaczęło kręcić mu się w głowie. I dopóki był jeszcze w stanie kontrolować ciekawskie pytania, cisnące się mu na ustach.


Arthemis wyszła spod prysznica z mętlikiem w głowie. Jutro powinni się zgłosić na szkolenie, jak co rano w poniedziałek. Ale jak mieli to zrobić z całym tym majdanem na głowie? Z kim miała zostawić szatańskie trio? Mieli zająć się teraźniejszością i żyć, jak co dzień, czy jednak rzucić wszystko i zająć się ratowaniem przyszłości?
     - Nie próbuj zadecydować sama - usłyszała głos. - Niemal słyszę, jak przesuwasz klocki w głowie, żeby zaczęły do siebie pasować...
     Podniosła wzrok na Jamesa, który siedział na jej łóżku, bawiąc się jakimś bibelotem.
     -    Rozgościli się?
     -    Szybciej niż zdążyłem wejść pod schodach...
     Arthemis zmarszczyła brwi i zdjęła z głowy ręcznik, opatulający jej włosy. Zauważyła jego skupione spojrzenie.
     -    Coś cię w nich niepokoi?
     Sztywno wzruszył ramionami.
     -    To po prostu dziwne... - zerknął na nią.
     Przysiadła się do niego. Stykali się udami.
     -    Tak. To dziwne, patrzeć w twarz swojej przyszłości... - przyznała z westchnieniem. - Pewnie czujesz się jak oderwany od rzeczywistości.
     -    Bardziej jestem zdziwiony tym, że nie jestem tym zdziwiony - zaśmiał się krótko. - Może nawet troszkę mi ulżyło...
     -    Ulżyło? - Arthemis zmarszczyła brwi.
     -    Tak. Obojętnie jak wielką głupotę zrobię w przyszłości... wygląda na to, że mi wybaczysz...
     Arthemis pokręciła z niedowierzaniem głową i zaśmiała się cicho. Zetknęli się czołami dziwnie przerażeni i wzruszeni.
     -    To nasz chłopiec, wiesz? - mruknął cicho.
     -    Trudno było się nie domyślić... - Arthemis uśmiechnęła się  krzywo. Zerknęła na jego dłonie i zobaczyła czym się bawił. Chwila prysła.
     Arthemis odsunęła się. Potem wstała, patrząc na jego ręce, jakby chciała mu wyrwać to, co w nich było. Najpierw zbladła, a potem się zarumieniła, jakby zawstydziło ją, że odkrył jej słabość.
     James zerknął na powód jej poruszenia i westchnął.
     -    Spotkałem dzisiaj Albusa - zaczął, odstawiając flakonik eliksiru na stolik nocny. - Powiedział, że powinnaś go odstawić...
     -    Mógł mi po prostu napisać.
     -    Sądził, że możesz mieć z tym lekki problem przez pierwsze kilka nocy...
     -    Wczoraj nie miałam problemu - żachnęła się.
     James nie mógł się nie uśmiechnąć.
     -    Wczoraj nie spałaś...
     Zaniemówiła. Była nieprawdopodobnie urocza, gdy nie mogła znaleźć słów, żeby mu odpyskować. James miał wielką ochotę drażnić ją dalej, ale wiedział, że jak to zrobi to Arthemis mu przyłoży...
     -    W porządku. Nie wezmę go, jak wam tak zależy. I tak nie lubię brać eliksirów...
     Przyglądając się, jak obchodzi dookoła łóżka, zmarszczył brwi.
     -    Chcesz, żebym sobie poszedł? - zapytał obojętnie.
     Nie podniosła na niego wzroku.
     -    Tak - burknęła.
     James przeciągnął się i ułożył wygodnie na pościeli. Arthemis szarpnęła kołdrę, żeby ją spod niego wyciągnąć. Groźnie wyszczerzyła zęby, gdy przykrycie nawet nie drgnęło.
     -    Możesz napisać petycję do samego ministra, ale ja się stąd nie ruszę - zapowiedział.
     -    Jak chcesz! I tak miałam popracować - warknęła i poszła w kierunku biurka.
     James nie miał zamiaru jej od tego odwodzić. Spokojnie zapytał, czy chce coś do picia, a potem poszedł do kuchni, zrobił kakao i wrócił.
     Arthemis pisała coś zawzięcie po karce, robiąc listę z odnośnikami. Postawił obok jej ręki kubek i usiadł w fotelu niedaleko biurka, żeby móc ją obserwować. Już samo to go cieszyło.
     Chciał ją przetrzymać, jeżeli miała być zła. On i tak nie miał zamiaru się stąd ruszyć...
     Dopiero po godzinie zorientował się, że Arthemis już nie robi żadnych notatek, tylko bez sensu gryzda po kartce. Przetarła kilka razy dłonią oczy.
     -    Dosyć! - powiedział energicznie, nie umiejąc powstrzymać irytacji w głosie. - Jeżeli jesteś śpiąc, powinnaś iść spać.
     -    Odczep się - warknęła.
     Siłą odsunął ją od biurka i wziłą na ręce.
     Wyrywanie się było poniżej jej godności, więc jedynie spiorunowała go wzrokiem, gdy szedł w stronę łóżka.
     -    Czyżbyś chciał zrobić Devlinowi braciszka? - rzuciła i satysfakcją zobaczyła, jak James zbladł śmiertelnie i zamarł w połowie drogi do łóżka. Miała ochotę zaśmiać mu się w twarz.
     James po chwili poprawił ją sobie w ramionach.
     -    Doskonały pomysł - odpowiedział spokojnie, ruszając w stronę łóżka.
     Tym razem spanikowała ona. Zaśmiała się nienaturalnie wysokim głosem.
     -    Puść mnie James - zażądała. - No już!
     Opuścił ją prosto na prześcieradło, a potem równiótko położył się na niej.
     -    Będziesz spała?
     Objęła go za szyję.
     -    Myślę, że dam sobie radę - mruknęła, przyciągając go do siebie.
     Oddał jej delikatnie pocałunek, a potem się odsunął.
     Spojrzała na niego zaniepokojona.
     -    Co się stało? - zapytała, uspokajająco głaszcząc go po karku.
     -    Nie chcesz ze mną spać, prawda? - James uważnie szukał czegoś w jej twarzy.
     Arthemis zahaczyła łydką o jego nogi.
     -    Wręcz przeciwnie. Nie mam nic przeciwko temu... - mruknęła, całując go w szyję.
     James się odsunął.
     -    Seks ze mną, to nie to samo, co spanie ze mną...
     Po tym stwierdzeniu nastała między nimi ciężka cisza. Arthemis zamarła. A James...
     James zdał sobie sprawę, jak łątwo go zranić...
     Podniósł się i uwolnił ją od swojego ciężaru.
     -    Rozumiem - powiedział tylko.
     Arthemis poczuła się nagle bardzo samotna. Zawstydzona. Obnażona. Posłała myśl do wszystkich zapalonych lampek i wszystkie nagle zgasły.
     -    Co się stało?! - James zerwał się na równe nogi.
     -    Masz rację - powiedziała niespodziewanie. - Sypianie blisko ciebie. Zaśnięcie z tobą. Jest trudniejsze...
     -    To ty zgasiłaś światła?
     -    Nie chcę, żebyś teraz na mnie patrzył... - burknęła. - Muszę ci to wyjaśnić, więc...
     -    Nie musisz. Rozumiem. To zawsze było dla ciebie trudne - powiedział ze zmienionym głosem James. Jakby mówił przez ściśnięte gardło.
     -    Trudno to było przyzwyczaić się, że nie ma cię obok - poprawiła go Arthemis. - Ale jakoś dałam radę. Później jednak zrobiło się gorzej, więc Albus zaczął podawać mi eliksir. Tak naprawdę wzięłam go, bo inaczej Lucian nie pozwoliłby mi trenować - James niemal wyczuł jak wzruszyła ramionami. - Może masz rację. Może nie chcę, żebyś tu spał. Nie chcę, żebyś musiał wybudzić mnie z koszmaru, który przyjdzie. Nie chcę, żebyś się czuł winny. Nie chcę tego między nami...
     James usiadł ciężko na łóżku, a potem zmusił ją żeby się przesunęła. Objął ją ciasno i zaczął delikatnie pieścić.
     -    Skoro ja nie mogę cię obudzić z koszmaru, to kto ma to zrobić? Bo prędzej padnę trupę, niż wpuszczę kogo innego do twojego łóżka - powiedział jej na ucho. - Jesteś taka słodka Arthemis... taka cholernie niewinnie, niepewnie słodka...
     Jego mruczący głos Arthemis poczuła jak pieszczotę. Przeszedł ją dreszcz.
     -    Nie rób tego, jeżeli masz się czuć wykorzystany.
     James zaśmiał sie głębokim, wibrującym tonem.
     -    Arthemis... Wykorzystaj mnie...
     Gdy poczuł jej usta na swoich, powtórzył cicho:
     -    Wykorzystaj mnie...
    

     Gdy następnego ranka Arthemis weszła do kuchni, była mocno podminowana, bo schodząc po schodach przeliczyła, jak wielkie śniadanie musi zrobić. A musieli przecież jeszcze mieć czas na podjęcie jakichś decyzji.
     James markotny nadal zwlekał się z łóżka. Chciała, żeby jeszcze trochę pospać, bo pewnie stracił przez nią dziesięć lat życia. Miała nadzieję, że nikt oprócz niego się nie obudził w środku nocy...
     Jej pełne bólu krzyki, tak go przeraziły, że nie mógł później zasnąć. Próbowała mu wytłumaczyć, że nie on był tego powodem, ale jej nie uwierzył. Nie dziwiła mu się. Nie pamiętała co jej się śniło. Pamiętała tylko ciemność, ból i przerażenie. Widziała natomiast, że nie było to związane z ich rozstaniem, kłótnią, czy czymkolwiek co ich dotyczyło jako pary. Nie mniej koszmar był okropny. Może to, co jej się śniło, gdy obudziły ją Rose i Lily kilka miesięcy temu, było podobne? Tylko źle to zinterpretowała?
     Otrząsnęła się i weszła do kuchni.
     Pierwsze, co ją zaskoczyło to zawartość lodówki, która pokrywała blat stołu. Drugim była głowa Devlina wynurzająca się z lodówki z ustami wypchanymi dziwnym połączeniem jedzenia, którego jej umysł i żołądek nie chciał zaakceptować. Trzecim natomiast były trzy zmartwione, uważne spojrzenia tkasujące jej postać.
     Mogła się pozbyć nadziei, że nikt jej w nocy nie usłyszał... - westchnęła w myślach.
     Camden patrzył na nią niemal błagalnym wzrokiem, a Devlin podszedł bliżej i złapał ją za rękę.
     -    Wszystko w porządku? - zapytał. Jego ton skojarzył się jej ze zmartwionym dzieckiem, które żąda od rodzica konkretnej odpowiedzi, że wszystko będzie dobrze.
     Wzrok Camdena wwiercał się w nią z taką intensywnością, jakby tylko czekał, aż zacznie krwawić...
     Nie ma to jak mieć nadopiekuńcze dzieci - przeszło jej przez myśl z irytacją, a potem dotarł do niej absurd tej sytuacji i miała ochotę kopnąć się w myślach.
     -    Nic nie jest w porządku - powiedziała stanowczo, gromiąc Devlina wzrokiem. - Splądrowaliście lodówkę! Zrobiliście bałagan! I przekarmiliście psa! - dodała oskarżycielsko, wskazując palcem na Archera, który leżał na grzbiecie, zapewne dlatego, że jego wzdęty brzuch nie pozwalał mu na jakikolwiek ruch.
     Devlin zasiadł do stołu i zaczął przygotowywać kolejną gigantyczną kanapkę.
     -    Posprzątamy - obiecał z pełnymi ustami.
     -    I tak ci nie wierzę - warknęła.
     -    Co się dzieję? - James zajrzał do kuchni.
     -    Chcesz pół kanapki? - zapytał Devlin w odpowiedzi.
     -    Z czym?
     Devlin skonsternowaną minę, jakby już zapomniał co dał piętrowego sandwicha. Mimo tego James wziął bułkę i spróbował ugryźć, chociaż kilka z jej warstw. Arthemis zastanawiała się, czy nie trzymają się czasem za pomocą czarów...
     -    Mhm... ser... hmm... chyba papryczki chili?... dałeś tu miód?...
     Arthemis zemdliło.
     Devlin roześmiał się radośnie, jakby była to ich stała zabawa.
     -    Diabelskie kanapki Devlina - wyjaśnił Camden. - Devlin i James mają grę. Devlin od dziecka robi dziwne kanapki. A James od zawsze próbuje zgadnąć co też w nich jest...
     -    Kanapki sześcioletniego Devlina gwarantowały odpowiedź zwrotną - dodał Nick, krzywo patrząc na kolejne dzieło przyjaciela. - Wiecie... pasztet z dżemem i te sprawy... A jak miał lat piętnaście to tata się na jedną przez przypadek połasił... Dym unosił się z jego uszu jeszcze trzy dni później. Devlin miał wtedy etap przypraw wypalających żołądek.
     Arthemis mimowolnie się uśmiechnęła. Każdy normalny dorosły by odmówił. Ale nie James...
     - Musimy zadecydować, co robimy - powiedziała stanowczo. - My musimy iść na szkolenie. Potem porozmawiamy z panem Potterem i będziemy się zastanawiać dalej...
     -    A co z nimi zrobimy? - zapytał James, patrząc na Arthemis ponad głowami chłopaków.
     -    Zostaną ze mną - rzucił od progu Tristan. - Uszeregujemy zadania i podzielimy je. Zanim spotkamy się z resztą ludzi musimy wiedzieć, o czym mówimy i kto jest nam potrzebny.
     -    No, dobrze - westchnęła Arthemis. - Poradzisz sobie?
     Camden się zaśmiał.
     -    Wiem, że to dla was zaskoczenie, ale my mamy tyle lat co wy, wiecie? To urocze, że tak się o nas troszczycie, ale poradzimy sobie całkiem nieźle sami. Nie wysłano nas tu bez powodu...
     Arthemis i James popatrzyli na niego sceptycznie.
     -    Pobiliście się między sobą. Przedrzeniacie się. Dokonaliście gwałtu na lodówce...  - wyliczała Arthemis na palcach. - Nie przyszłoby mi do głowy, że można zostawić was samych...
     Devlin machnął uspokajająco ręką.
     -    Do dlatego, że jesteśmy nakręceni. Cofneliśmy się w rozwoju... Gdy zabierzemy się do pracy to emocje z nas opadną...
     Arthemis westchnęła.
     -    W takim razie do tego czasu nie zrujnujcie domu - poprosiła. - Trzymaj się tato - dodała, klepiąc współczująco Tristana po ramieniu. - Nie pozwól im karmić Archera! - rzuciła jeszcze, wychodząc.
     James zastanawiał się, co jeszcze powiedzieć, ale uznał, że autorytet Arthemis wystarczy i tylko porwał z talerza Devlina resztę kanapki.
     -    Słuchajcie, pana Northa.
     Devlin, Camden i Nick ryknęli śmiechem, jakby im się coś przypomniało, a Tristan westchnął głęboko, czując dziwne zadowolenie. Ten dom od tak dawna nie był ożywiony i radosny, nawet pomimo okoliczności.
     Tak... czuł się jakby podarowano mu bezcenny prezent.


Po całym dniu szkolenia Arthemis i James udali się do gabinetu Harry'ego Pottera. Czekał na nich, bo uprzedzili go rano, że mają do omówienia ważną sprawę.
     Stanęli przed biurkiem.
     Po kolei opowiedzieli wydarzenia dnia wczorajszego.
     Zamilkli.
     Spokojnie czekali na reakcje. James musiał przygryzać od środka policzek, żeby nie szczerzyć zębów i pozostawić beznamiętną minę.
     W końcu pan Potter przestał gromić ich wzrokiem i powiedział groźnie:
     -    Czy to ma być jakiś żart?
     Arthemis pokręciła głową.
     -    Chcecie mi powiedzieć, że zostałem dziadkiem nie wiedząc o tym?! - głos Harry'ego stał się dziwnie piskliwy.
     -    Technicznie rzecz ujmując - zaczął całkiem rozsądnie James - jeszcze nie zostałeś...
     Harry go nie usłyszał, wpatrzony w przestrzeń. Wzdrygnął się.
     -    Chcecie mi powiedzieć, że mam pójść do Rona i powiedzieć mu, że został dziadkiem małego Malfoya? - jego wargi pobielały.
     -    Technicznie rzecz ujmując - zaczął ponownie, równie rozsądnie, aczkolwiek z trudem panując na sobą James - jeszcze nie...
     - Zamknij się - warknął nadąsany pan Potter. - Specjalnie powiedzieliście to mnie, prawda? Chcecie się za coś zemścić, prawda? Mam wziąć na siebie wniobowzięte Ginny i Hermionę i obrażnego na świat Rona, prawda? - Harry mówił nieskładnie i wyglądał, jakby zrobiło mu się słabo. - A jak Draco się o tym dowie? - szepnął, jakby ta myśl go poraziła.
     Arthemis zrobiła krok w jego stronę, jakby bała się, że zaraz zemdleje.
     -    Panie Potter, skoro już się przenieśli w czasie to raczej nie mamy czasu na rozstrząsanie reakcji poszczególnych osób... - zaczęła.
     -    Jesteś taka mądra, bo nie ty będziesz musiała powiedzieć Ronowi, że jego mała dziewczynka zdążyła się wydać bez jego zgody i wiedzy, a do tego...
     -    ... uprawiała seks - podsunął uprzejmie James.
     -    Zamilcz! - piskliwie rozkazał Harry.  - Zabraniam ci się odzywać! I wymawiać tego słowa na "s"!
     -    Chodzi ci o seks? Wiesz, tato, ludzie to robią już od tysięcy lat... - Jamesowi wyraźnie podobało się drażnienie ojca. - W sumie to się dziwię, że bardziej nie zainteresował cię Camden - dodał zamyślony. - To znaczy, że Albus musiał TO w końcu z kimś zrobić - James mruczał do siebie, jakby prowadził jakąś ożywioną naukową dyskusję ignorując coraz bardziej zaczerwieniony wyraz twarzy ojca. Pogłaskał się po brodzie. - Szczerze mówiąc to nie do końca wierzyłem, jak mówiliście, że jest chłopcem... No wiecie, sądziłem, że jego sprzęt jest głównie na ozdobę...
     -    James!! - Arthemis miała taka intensywnie czerwone policzki, jakby próbowała udawać pomidora.
     James uśmiechnął się do niej porozumiewawczo.
     -    Nie martw się, kochanie. Ze mną, jak wiesz, wszystko jest w porządku...
     Harry wyglądał jakby miał ochotę wsadzić sobie różdżkę do uszu w nadziei, że ogłuchnie. Arthemis nabrała powietrza, czując że się dusi.
     -    A więc w końcu jakaś się nad nim zlitowała... - kontynuował James.
     Harry właśnie przypominał sobie, jak to było gdy mógł przełożyć go przez kolano i wbić trochę oleju do głowy... Potrząsnął głową i zastanawiał się, jak odwrócić uwagę nieznośnego syna od tematu przez który mózg wypłyną mu uszami kilka minut wcześniej.
     -    Cóż... powiedzenie Ronowi wcale nie będzie takie złe - mruknął w końcu zamyślony.
     -    Niby dlaczego? - James stał się podejrzliwy.
     -    Bo Ron nie jest rozhisteryzowanym nastolatkiem, przekonanym, że nie wolno mu tknąć końcem palca małej Weasleyówny - Harry patrzył z satysfakcją na Jamesa.
     -    Uważasz, że Malfoy to dla mnie problem?! - James ochylił głowę do tyłu i zaśmiał się serdecznie. - Tato! Żeby oglądać jego reakcję wykupiłbym miejsca w pierwszym rzędzie! Nie mogę się doczekać aż zobaczy Nicka i do jego blond łba dotrze, co musiał zrobić, żeby się pojawił! To będzie przednia zabawa!
     Arthemis mimowolnie się uśmiechnęła.
     -    W każdym bądź razie musimy coś postanowić - przerwała im sprzeczkę.
     -    W porządku - westchnął Harry. - Ja wezmę na siebie rodzinę. Wy... pozostałych... Jak już wszyscy będą wiedzieć spotkamy się z... - wyraźnie szukał w myślach jakiegoś słowa, które nie kojarzyło mu się z "wnukami". - ... z następnym pokoleniem...


     Było już po północy, gdy Arthemis i James wrócili na wyspę Arran. Dyrektor tylko machnął ręką, gdy oświadczyli, że na dwa dni porywają jego prefektów oraz Lily Potter.
     -    To jest zwykłe porwanie - mamrotał Scorpius. - W nosi mam, że dyrektor się na to zgodził. JA się nie zgodziłem!
     -    Będziesz jeszcze nam wdzieczny za to, że przywieźliśmy cię tutaj, a nie ich do ciebie - mruknął pod nosem James, za co dostał po głowie od Arthemis.
     -    O co wam w sumie chodzi? Jest środek nocy - burknął Albus.
     -    Ciebie rzucę im na pożarcie jako pierwszego - zadecydował James ze złośliwą satysfakcją.
     -    Komu? - przestraszyła się Rose. - Nie mówicie mi, że macie znowu do czynienia z jakimiś potworami...
     W pewnym sensie... - przemknęło przez myśl Arthemis, gdy stanęli przed wejściem do domu. W sypialni chłopców nie paliło się światło, więc miała nadzieję, że śpią i zdążą przekazać przyjciołom niezwykłą informację delikatnie i łagodnie, a rano dojdzie do spotkania.
     Wszystkie plany spaliły na panewce, gdy otworzyła drzwi. Hol zalewało światło. Nie takie jakie zazwyczaj zostawiał dla niej ojciec, gdy wracała później. O nie... Każda najmniejsza świeczuszka była zapalona.
     -    Gdzieście byli!? - usłyszała wkurzony głos Devlina. - Mam ochotę was udusić! Wiecie, która jest godzina!? Słowo daję, jako dorośli ludzie przynajmniej dbaliście o to, żeby zostawić nam jakąś wiadomość!
     -    Hej, uspokój się - rzucił do niego James karcąco. - Mieliśmy do załatwienia kilka spraw... To, o której wracamy to nie powinno was interesować...
     Powiało chłodem.
     Camden wyszedł z salonu i oparł się o framugę drzwi. Jeżeli Devlin był gorącą wściekłością, Camden był zimną furią.
     -    Co ty nie powiesz? - powiedział. - Biorąc pod uwagę to, co się dzieje może rzeczywiście nie powinniśmy się przejmować, czy żyjecie...
     James może by się z nimi nadal spierał. Gdyby pod warstwą złości nie dostrzegł tego kruchego strachu dziecka, że coś się stało rodzicom. Jeżeli w przyszłości zostali z Arthemis aurorami to ich dzieci musiały przeżywać niezliczone noce strachu, czy rano zobaczą ich przy śniadaniu...
     Westchnał i uniósł ręce.
     -    W porządku. Od teraz będziemy się informować. Na razie jednak mamy jedną delikatną sprawę do załatwienia, więc zniknijcie na chwilę...
     -    Do cholery Potter! Co tam się dzieje?! Z kim urządzasz sobie pogawędki?! - rozległ się głos Scorpiusa, którego irytacja osiągnęła apogeum. Arthemis i James strategicznie blokowali reszcie przejście i widoczność, ale byli w mniejszości, więc gdy Albus i Scorpius ich popchnęli musieli ustąpić.
     -    Oooch... - westchną tylko Camden, automatycznie się prostując.
     Devlin mimowolnie się skrzywił na widok blond włosów i bladej twarzy wujka Scorpiusa.
     -    Powiem Nickowi - mruknął i poszedł w kierunku kuchni.
     Scorpius i Albus zrobili się nagle wyjątkowo czujni. Patrzyli podejrzliwie na Camdena. Ignorując ich Arthemis zapytała Camdena:
     -    Gdzie jest tata?
     Omiótł spojrzeniem pozostałych i skupił się na niej. Przez jego usta przemknął uśmiech.
     -    W pewnym momencie zaszył się w gabinecie, chyba, żeby się przed nami ukryć. Zastnął w fotelu, więc przykryliśmy go i daliśmy spać...
     Arthemis wiedziała, że oczy Camdena jak magnez przyciąga twarz człowieka, który w przyszłości zostanie jego ojcem. Wiedziała, że Albus jemu też się przygląda uważnie, ale na razie nie widzi tego, co ma przed oczami...
     -    Zostańcie z pozostałymi w kuchni dopóki nie zawołamy, dobrze? Dajcie nam pół godziny...
     -    Dobrze - skinął głową i się wycofał.
     -    Kto to do cholery jest? - zapytał Scorpius, patrząc groźnie na Arthemis i Jamesa. - I ten poprzedni? Co to za ludzie i czego chcą? Po coście nas tu ściągnęli?!
     -    Uspokój się Malfoy - westchnął James. - Chodźcie. Musimy pogadać...
     -    Przystojniaki, co? - zachichotała Lily cicho do Rose i zdziwił ją wyraz twarzy Arthemis, jakby rozbolał ją brzuch od powstrzymywania śmiechu.
     Arthemis miała wrażenie deja vu, gdy usiedli w saloniku. Ona z Jamesem na przeciwko siedzących na kanapie Rose, Albusa i Lily. Scorpius groźnie krążył za kanapą.
     -    No, więc... zgłosił się do nas Strażnik Czasu... - zaczęła łagodnie Arthemis. Postanowiła najpierw opowiedzieć całą historię, a potem dopiero dotrzeć do ich gości.
     W tym czasie Camden, Nicholas oraz Devlin z uszami dalekiego zasięgu nowej generacji w uszach, zajadali sie dyniowym ciastem w kuchni. Do czasu, aż niespodziewanie podskoczyli, gdy rozległ się wrzask:
     -    COOOOOOOOOOOOOOOOOOOO?!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
     A zaraz potem śmiech Jamesa.
     Camden spojrzał na Nicka.
     -    Mój, czy twój?
     Devlin sięgnął po kolejny kawałek.
     -    Obaj - stwierdził optymistycznie.
     -    Chodźcie dzieciaki - rozległ się głos Arthemis zbyt głośny i dokładny. Znalazła ich podsłuch... Zapewne od początku wiedziała, że tam był.
     Z kolejnymi kawałkami ciasta w ręku weszli do saloniku.
     Albus siedział, jak ogłuszony na kanapie.
     -    Co to znaczy, że to nasze dzieci? - dopytywał się agresywnie Scorpius. - Czyje? Wasze? Tyle ich narobiliście? Wcale się nie dziwię...
     -    Scorpius... - zaczęła Arthemis.
     -    Nie próbuj mnie ugłaskać! Domyśliłem się, że Potter może wpaść na taki niesmaczny żart, ale żebyś ty mu pomagała?!
     -    Scor...
     -    Nie sądzę, żeby podobało mi się, żeby traktowano mnie jako niesmaczny żart, ojcze - powiedział chłodnym i zadziwiająco poważnym tonem Nicholas.
     -    Nie jestem twoim... - Scorpius odwrócił się z wściekłością w stronę głosu, ale jego słowa zamarły nigdy nie wypowiedziane, gdy tylko szare oczy starły się z szarymi. Chwiejnie cofnął się o krok.
     -    Daj spokój, Nick... - powiedział łagodnie Devlin, kładąc kuzynowi rękę na ramieniu. - Uprzedzał, że to będzie dla niego szok...
     Nicholas wziął głęboki oddech i skinął głową. Następnie znalazł wzrokiem Rose... Dziewczynę, która w przyszłości miała zostać jego matką. Siedziała wpatrując się w niego, jak w bezcenny dar. Jej oczy zaszkliły się niebezpiecznie i on też się poczuł dziwnie rozrzewniony, więc kopną się myślach.
     Przedstawił się.
     Scorpius zrobił cofnąłby się jeszcze bardziej, gdyby nie napotkał ściany w postaci Jamesa Pottera. Spiorunował go wzrokiem. James uśmiechnął się szeroko i klepnął go leniwie w ramię.
     -    Spójrz na to w ten sposób... Musiałeś ją dorwać przynajmniej raz...
     Rose jęknęła zawstydzona, ukrywając twarz. Albus wyglądał, jakby miał ochotę udusić Jamesa, a złość pojawiła się w oczach Malfoya.
     Jak w ogóle ten pustak mógł się tak wyrażać o własnej kuzynce?
     James zgiął się w pół, gdy pięść Scorpiusa trafiła go w brzuch. Oddał mu. Po chwili tarzali się po podłodze.
     Arthemis westchnęła znużona. Wczoraj Devlin i Nick, dzisiaj ich ojcowie. Czemu musiała pracować z niepoważnymi ludźmi?
     Camden przeszedł przez pokój i usiadł na niskiej ławie na przeciwko Albusa, który nadal przyglądał się bratu i Malfoyowi. Albus zwrócił na niego wzrok.
     -    Nie rozumiem - powiedział cicho.
     -    To naprawdę nie ma znaczenia kim była moja matka - odpowiedział mu Camden. - Nie dla mnie. A dla ciebie... cóż... w pewnym momencie również przestało mieć to znaczenie. Jestem tu, bo właśnie tu jest teraz moje miejsce...
     Lily podskoczyła i objęła Camdena ramieniem.
     -    Spójrz Albus... tak właśnie byś wyglądał, gdybyś był przystojny - stwierdziła Lily, cmokając Camdena w policzek.
     Cam odchylił głowę i roześmiał się gorąco.
     -    Wiem, że nie możesz mi zdradzić żadnych ważnych decyzji, ale wiesz... jedno muszę wiedzieć - powiedziała konspiracyjnie. Camden zrobił niepewną minę, bojąc sie, że zapyta o swoją przyszłość. - Powiedz mi... czy urosnę jeszcze?
     Jej zabawnie poważna mina sprawiła, że miał ochotę ją okłamać, ale jedynie współczująco położył jej rękę na ramieniu i pokręcił głowę.
     Arthemis patrzyła na to z nostalgią, dopóki nie usłyszała:
     -    Dawaj, tato! Z lewej! Nie osłania się z lewej!
     Z gniewną miną odwróciła się do Jamesa i Scorpiusa oraz Devlina, który kucał tuż obok nich i kibicował. Zanim jednak zdążyła zainterweniować była już tam Rose, która wpadła między nich i każdego wyciągnęła za włosy.
     -    No już, już! Rose, Rose...! Już... - rzucił James.
     Rose puściła. Scorpius wstał obrażony i spiorunował ją wzrokiem, ale gdy zrobiła to samo, przetarł dłonią twarz i wzruszył ramionami.
     Rose zerknęła przelotnie na chłopca, na Nicholasa, który nadal nie zrobił kroku od drzwi. Stojąc tam sam i zagotowało się w niej.
     -    Jeżeli musisz ochłonąć, to idź... - powiedziała spokojnie do Scorpiusa, wskazując mu drzwi na taras.
     -    Nie - potrząsnął głową, widząc coś więcej niż złość w jej oczach. - Już w porządku...
     -    A więc ja pójdę - odparła, porywając z kanapy płaszcz i trzaskając frontowymi drzwiami.
     Scorpius patrzył przez chwilę za nią, a potem zerknął na Nicholasa, który patrzył na niego z zimną dezaprobatą, skrywającą głęboki gniew. "Zraniłeś ją" - mówiły jego szare oczy. Scorpius miał wrażenie, że patrzy w lustro...
     Chłopak odwrócił się, jakby chciał iść za Rose, ale Scorpius pstryknął palcami i wskazał na kanapę, chwycił swoją pelerynę.
     -    Siadaj... - rzucił tylko, mijając Nicholasa.
     -    Nie będziesz mi rozkazywał!
     -    Siadaj - powtórzył tylko Scorpius, nawet na niego nie patrząc i wyszedł.
     Zaległa cisza. Po chwili Devlin zerknął na Nicka poprzez pokój z chochlikowatym uśmiechem.
     -    A oto i wujek Scorpius, którego wszyscy znamy i kochamy...
     Nick parsknął śmiechem i usiadł na przeciwko przypatrującej mu się Lily.
     -    Dlaczego nie jesteś rudy? - zapytała go, całkowicie zaskakując.
     -    Nigdy się nad tym nie zastanawiałem - odparł ze śmiechem. - Żaden z nas nie jest rude...
     -    Jest was więcej? - zapytała podekscytowana Lily. - Ilu?
     -    Troje - zanim się pohamował.
     -    Troje małych malfiątek... - zachichotał James.
     -    Dobrze, że Scorpius tego nie słyszy, by byśmy musieli go cucić - dodał Albus.

    
Scorpius nienawidził czuć się jak niepewnie. Nienawidził poczucia winy. A najbardziej nienawidził, że gdy czuł się winny i niepewny przestępował z nogi na nogę, jak jakiś nierozgarnięty smarkacz.
     Rose stała na zboczu klifu. Wiatr co jakiś czas unosił poły jej płaszcza. Z nieba prószył śnieg. Latarenki oświetlające ogród sprawiały, że wyglądała jak królowa wróżek.
     Trochę się bał podejść bliżej.
     Do cholery, miał prawo być w szoku!!
     -    Czy to byłoby takie straszne? - zapytała w końcu cicho. - Czy to dla ciebie aż takie niemożliwe?
     Zakłuło go w piersi.
     -    To nie jest... straszne...
     -    Arthemis i James tak nie reagują.
     -    Oni to, co innego...
     -    Dlaczego?
     -    Rose... - zaczął cicho. - Wiem, że poczułaś się zraniona...
     -    Zapytałam: dlaczego? - odwróciła się do niego z urażoną złością w oczach, w drżących ustach.
     -    BO TU CHODZI O CIEBIE I O MNIE! - ryknął, tracąc nad sobą panowanie. - O pannę Weasley i Malfoya - typa spod ciemnej gwiazdy!
     Rose spojrzała na niego z zaszklonymi oczami.
     -    Oni nigdy o tego nie dopuszczą! Nigdy! Masz pojęcie, czym jest to przerażenie?! Być z tobą i wiedzieć, że pewnego dnia mi ciebie odbiorą! Czy to wydaje się niemożliwe?! Pytasz mnie, czy to jest niemożliwe!?
     Scorpius odwrócił się od niej przyciskając palce do pulsujących oczu.
     -    Stałam tam... patrząc na ten bezcenny dar. Na gwarancję tego, że moje marzenia się spełnią... I patrzyłam jak łamiesz temu marzeniu duszę... Jak mogłeś spojrzeć na tego chłopca i nadal twierdzić, że to niemożliwe? - wyszeptała.
     -    Czasami nawet to, co sobie wyobrażasz może cię skrzywdzić - odpowiedział. - A mimo tego nie możesz się powstrzymać... - Potrząsnął głową. - Nie mogą w to uwierzyć... Jest jednym z nich...
     -    Są rodziną - odparła, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
     -    Musieli stracić coś więcej niż grunt pod nogami tam w przyszłości, skoro się zdecydowali ich tu przysłać.
     -    My zdecydowaliśmy się ich tu przysłać - poprawiła go i zerknęła na światła domu, w których odbijały się postaci. - Musimy stanąć na wysokości zadania...
     Scorpius wzdrygnął się.
     -    W porządku. Nie rozmawiajmy więcej o tym, dopóki nie zakończymy tego cyrku, w porządku?
     Rose skinęła głową.

     Może jeszcze była zbyt młoda, żeby nazywano ją "mamą" i pewnie jeszcze trochę potrwa zanim ją tak nazwą, ale nie miałaby nic przeciwko temu, aby chociaż raz usłyszeć, jak jej dziecko mówi do Scorpiusa "tato".