czwartek, 1 lutego 2018

Gwiazdka - razem i osobno (Rok VII, Rozdział 15)

- Chcesz jeszcze? - zapytała Antonette, pokazując mu dzbanek pełen pitnego miodu.
     James składając się do uderzenia w magiczną bilę starał się wbić ją do łuzy na 3 poziomie. Trójwymiarowy bilard nie szedł mu tak dobrze jak zwykle. Wskazał Antonette swój kufel stojący na gzymsie kominka i uderzył. Chybił.
     Rozległy się gwizdy.
     - Potter, postawiłem na ciebie! - krzyknął żałośnie Nate. - Jesteś dzisiaj do dupy!
     James pokazał mu palec.
     Bar Hard Magic Cafe był azylem aurorów. Należał do potężnego, rudowłosego Irlandczyka, na którego wszyscy mówili Duff. Swój interes prowadził w podziemiach londyńskiego metra, bardzo blisko Ministerstwa Magii, co nie przeszkadzało przesiadywać tu aurorom po godzinach pracy.
     James jeszcze nie zdążył wytknąć ojcu, że nigdy o nim nie wspomniał.
     Przychodzili tu emerytowani aurorzy, aurorzy z najwyższych szczebli oraz szczeniaki ze szkolenia takie jak James.
     Antonette niemal położyła się na stole, próbując dobrze wycelować. Doskonale zdawała sobie sprawę, że wszystkie spojrzenia zatrzymały się na jej opiętych jeansach. James jednak patrzył w przestrzeń pochmurny i zamyślony. Gdy spudłowała podeszła do Jamesa, który popijał kolejny kufel bardzo mocnego miodu Duffa.
     - Nadal jesteś na mnie zły?
     - Zajęcia terenowe się skończyły. Co było minęło... - James wzruszył ramionami.
     - Chyba jednak jesteś zły... Nie odzywasz się przez cały wieczór i wyglądasz, jakby czekał aż ktoś ci rzuci wyzwanie i będziesz mógł go sprać...
     - Jesteś zbyt spostrzegawcza.
     - Czyli jednak jesteś zły?
     Pokręcił głową.
     - Mam po prostu ochotę komuś przywalić...
     - Dlaczego? - zapytała z ciekawością, unosząc włosy do góry i odsłaniając szyję.
     - Po prostu pojechała sobie do Japonii - mruknął do siebie i zaśmiał się gorzko. - Niedowiary...
     Antonette rozbłysły oczy.
     - Chodź, świeże powietrze dobrze ci zrobi - powiedziała, biorąc go pod ramię. - Wszystko mi opowiesz... Przyniosę nasze kurtki, a ty dopij drinka...
     - Na dzisiaj mam dość - powiedział James, odstawiając i tak pustą szklankę i razem z nią poszedł do wyjścia.
     Dopiero po chwili Nate zorientował się, że Jamesa już z nimi nie ma. Zapytał o niego Noah.
     - Wyszedł przed chwilą z Antonette.
     Nate pokręcił z politowaniem głową, trochę żałując, że nie zdołał Jamesa powstrzymać zanim dorwała go w swoje szpony mała, sprytna Amerykanka, ale cóż... nie był niańką...


Na nocnych uliczkach ośnieżonego Londynu panował spokój. James zaczerpnął mroźnego powietrza, podczas gdy Antonette otulała się szalikiem.
     - Co takiego zrobiła nasza niesforna Arthemis tym razem? - zapytała słodko.
     - Pojechała do Japonii... - odpowiedział James, patrząc cały czas pod nogi.
     - O kurcze... to kawał drogi! Ma tam rodzinę?
     - Nie. Zna tam tylko Naokiego.
     - Oo? - zainteresowała sie Antonette. - A kto to taki?
     - Nasz wspólny znajomy z turnieju. - James pokręcił z niedowierzaniem głową. -Wybrała się na cmentarz! Bez eskorty!
     Antonette puściła tę uwagę mimo uszu.
     - Nie wiedziałeś, że tam pojechała?
     - Nie. Dowiedziałem się przez przypadek, gdy pojechałem z nią porozmawiać...
     - Pojechałeś z nią porozmawiać?! - Antonette była tym wręcz przesadnie zdenerwowana.
     - Tak. Ale mi się nie udało - zaśmiał się gorzko.
     - James... ona daj jej trochę przestrzeni. Jeżeli teraz ją do czegoś zmusisz to już zawsze będzie cię podejrzewać o coś, co w ogóle nie ma miejsca...
     - Tak sądzisz?
     - Oczywiście. Byłam kiedyś w podobnej sytuacji. Przez kilka tygodni byłam śmiertelnie obrażona i wkurzona na swojego chłopaka. Dopiero, gdy powiedział, że nie będzie się z niczego tłumaczył, bo nie zrobił nic złego dotarło do mnie, że może niesłusznie go podejrzewam o spotkania z kim innym? Musiałam dojrzeć do tej myśli, James, jego chłód mi w tym pomógł...
     James stanął przy wejściu do swojego mieszkania i spojrzał na małe gwiazdki śniegu wyłaniające się z nikąd i spadające w dół.
     - Nie wiem, co mam robić... Popełniłem z nią tyle błędów, Nette...
     Antonette położyła mu rękę na policzku i zaczęła go delikatnie głaskać.
     - Nie zrobiłeś nic złego James. - Przytuliła się do niego mocno. - Nie lubię gdy jesteś smutny... to do ciebie w ogóle nie pasuje... - jej dłoń zsunęła się na jego pierś.
     - Jestem zmęczony.
     - Każdy byłby na twoim miejscu, James. Powinieneś się wyspać. Wszystko skończy się dobrze, zobaczysz...
     - Musisz znaleźć sobie dobrego faceta, Nette - powiedział James, odsuwając ją, trochę zamroczony. Pocałował ją w czubek głowy. - Uważaj, jak będziesz wracała do domu...
     - Dobrze James - powiedziała posłusznie i poczekała aż zniknie za drzwiami. Uśmiechnęła się do siebie szeroko i odeszła pewnym siebie krokiem.


James była w naprawdę świątecznym nastroju. Zostały dwa dni do wigilii Bożego Narodzenia...
     Gdy po rozmowie z Antonette obudził się następnego dnia stwierdził, że może jej słowa są właściwą taktyką, ale nie gdy zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Zmusi Arthemis, żeby z nim porozmawiała, nawet jeżeli będzie musiał walczyć z jej krwiożerczym psem i nadopiekuńczym ojcem, żeby się do niej dostać...
     Zbiegł do kuchni w domu rodziców, gdzie już pachniały świąteczne desery. Włożył palce do ciasta, które akurat robiła jego matka. Dostał po łapach.
     - Już późno - zauważył zerkając na zegarek. - Mam pojechać po dzieciaki na King's Cross?
     Wiedział, że to mu sie nie spodoba, gdy jego matka zamarła.
     - Co? - zapytał wojowniczo.
     - Albus i Lily zostali w Hogwarcie na święta - powiedziała siląc się na spokój.
     James zdębiał.
     - Dlaczego? Zgodziłaś się na to?!
     Ginny wzruszyła ramionami.
     - Albus, Rose i Arthemis zostali w szkole, żeby się uczyć do owtumetów, a Lily chciała zostać z nimi - wyjaśniła.
     - I ty w to wierzysz?!
     - Nie podnoś na mnie głosu, młody człowieku - skarciła go łagodnie. - To ich ostatnia szansa, żeby spędzić święta w szkole. Przez całe siedem lat wracali na każde Boże Narodzenie...
     - No jasne! - prychnął James. - Jak chcą mnie traktować jak trędowatego to proszę bardzo! Nie będę się narzucał! - złapał kurtkę z wieszaka.
     - James... James?! - krzyknęła za nim Ginny, gdy trzasnęły drzwi, a potem westchnęła głęboko. Nie sądziła, że James tak bardzo to przeżyje... Miała wrażenie, że kryje się z tym coś głębszego. Może powinna odwiedzić Victoire? Albo pozwolić im to rozegrać między sobą?
     Westchnęła po raz kolejny i wylała ciasto na blachę, robiąc ulubiony sernik Jamesa.


Rose obserwowała, jak Arthemis wycisza się z czasem przez naukę i treningi z Lucianem. Spędziła z nimi nawet całą wigilię nie próbując uciec w naukę.
     Albus dostał swoją skrzynkę z magicznymi ingrediencjami.
     Rose mały pryzmat, który Arthemis zawiesiła na wąskim srebrnym łańcuszku bransoletki. Dała jej też małą paczkę dla Scorpiusa, w którym był oprawiony w skórę szkicownik z miejscem na rysiki i ołówki, który mógł powielać każdy szkic, gdy zagięło się róg kartki.
     Lily otrzymała białą, zdobioną w kolorowe motyle yukatę z dopasowanym pasem.
     Arthemis pokazała im także księga japońskich niewyjaśnionych mitów i legend, które przywiozła dla ojca oraz kolorowe wietrzne dzwonki na szczęście, które kupiła dla państwa Potterów.
     W torbie zostały jeszcze różne kolczyki i rzeźbione ozdoby na włosy, które Arthemis kupiła dla sabatu, starając się dobrać dla każdej dziewczyny, co innego.
     Gdy wieczorem Rose znikła gdzieś w zamku Lily i Arthemis leniuchowały i objadały się słodyczami w dormitorium. Lily wstała, żeby pozbierać papierki, gdy spostrzegła skrawek kolorowego papieru wystającego z szafy.
     - Co to? Kupiłaś coś jeszcze? - zapytała podekscytowana chwytając paczkę.
     - Nie, Lily to jest... - Arthemis zerwała się z łóżka spanikowana.
     Lily zamarła, gdy zerknęła na karteczkę. Zerknęła na Arthemis.
     - Dlaczego z nim nie porozmawiasz? - zapytała zmęczonym tonem.
     Arthemis wyrwała jej prezent i zakopała go na dnia szafy.
     - To nic takiego...
     - Nic takiego, nic takiego... W kółko to powtarzasz! - prychnęła Lily. - Dlaczego jesteś taka spokojna?! Powinnaś.... och sama nie wiem! Wybór waha się od nakrzyczenia aż do zakopania pod ziemią!
     - Uważasz, że jestem spokojna? - zapytała Arthemis.
     - Tak! Za bardzo! - krzyknęła Lily.
     Arthemis patrzyła na nią przez chwilę, bijąc się z myślami.
     - Chodź ze mną - powiedziała cicho.
     Lily została zaprowadzona do sali muzycznej. Jeszcze nigdy tu nie była, ale i tak miała wrażenie, że to miejsce jest przesiąknięte... hmm... Arthemis i Jamesem.
     - Usiądź gdzie chcesz - mruknęła niewyraźnie Arthemis, siadając do pianina.
     Lily nie miała pojęcia, o co chodzi, ale posłusznie usiadła niedaleko Arthemis. Pierwszą melodię wysłuchała spokojnie. Miała wrażenie, jakby Arthemis zagrała ją, żeby ją na coś przygotować.
     A potem przeżyła trzy minuty duchowego objawienia, gdy Arthemis zaczęła inną melodię. Był w niej... ból. Nadzieja... Odrobina strachu. Miała wrażenie, że pierwszy raz dostrzegła krwotok, który miała Arthemis i nie była w stanie go zatamować.
     Oczy jej się zaszkliły, gdy wstała i usiadła obok Arthemis. Położyła jej głowę na ramieniu, gdy ta przestała grać i zapadła ogłuszająca cisza.
     Tyle razy razem z Rose prosiły, żeby Arthemis z nimi porozmawiała... Ale jak można w ogóle rozmawiać o czymś, co drenuje cię, jakby ktoś postanowił spuścić z ciebie krew.
     We dwie siedziały tam aż wysoko na niebie pokazał się okrągły, srebrzysty księżyc, wśród unoszących się w powietrzu, przebrzmiałych nut zbyt wielu bolesnych melodii.
    


     Rose opowiadała o wszystkich niezwykłych prezentach, nowym kluczu i planach Arthemis Scorpiusowi, gdy w końcu udało im się spotkać na dziedzińcu Hogwartu późnym wieczorem. Śnieg miał błękitną barwę od światła księżyca i Rose miała wrażenie, że idzie po miliardzie niewielkich klejnocików.
     Scorpius był cierpliwy dopóki nie obeszli połowy jeziora. Zatrzymali się w lesie nad małą zatoczką utworzoną przez wodę i kamienie. Ośnieżone gałęzie zwisały nad nimi, jak baldachim.
     - Czy mogłabyś na chwilę zamilknąć? - przerwał jej paplaninę.
     - Och! Przepraszam, przy tobie puszczają mi hamulce - odparła zarumieniona.
     - Nie szkodzi. Ale ja też mam dla ciebie prezent - mruknął cicho.
     Rose rozbłysły oczy, więc Scorpius szybko je zakrył, dzięki czemu nie musiał ukrywać trochę zakłopotanej twarzy. Poprowadził ją jeszcze kilka metrów i stanął za nią.
     - Nie otwieraj oczu - nakazał. Wyciągnął różdżkę i uruchomił zaklęcie, które wcześniej przygotował. - Rose... dzisiejszej nocy ten skrawek lasu jest tylko twój...
     Rose otworzyła oczy, a za chwilę ze zdumienia rozchyliła też wargi. Zatkało ją. Dookoła niej migotało miliony małych białych światełek, jak świetliki rozświetlające noc. Mała zatoczka zamieniła się w idealnie proste, wypolerowane lodowisko.
     To nie wszystko. Jakimś cudem Scorpius zamienił jej ciuchy w wręcz przesadnie balową kreację mieniąca się kryształkami.
     - Zawsze wyobrażałem sobie ciebie, jako niedostępną księżniczkę, zamkniętą w zamku, strzeżonym przez krwiożer...
     -...   czego smoka?
     -... czych Weasleyów - dokończył Malfoy, uśmiechając się krzywo. Był ubrany w mundur w niemieckim stylu z ozdobnymi ramionami. Nałożył jej na głowę błyszczącą tiarę. - Dzisiaj do północy będziesz, więc moją księżniczką...
     Rose roześmiała się perliście. Okręciła się dookoła, a spódnica z furkotem zaterkotała.
     - Zrobiłeś ze mnie Kopciuszka!
     - Kogo?
     - No, wiesz! Jak w tej legendzie, w której czarownica z Hufflepuffu chciała pomóc swojej mugolskiej chrześniaczce - Kopciuszkowi - pójść na bal. Trafiła za to na kilka miesięcy do Azkabanu, bo naraziła nasz świat na ujawnienie...
     Scorpius zamrugał.
     - Wkręcasz mnie...
     Rose pokręciła energicznie głową.
     - Co ty czytasz? - zapytał z niedowierzaniem. - Ach... jeszcze jedno... Mam nadzieję, że umiesz jeździć na łyżwach - uśmiechnął się drapieżnie, a na ich stopach zamiast butów pojawiły się łyżwy.
     - Och, och! - Rose zachwiała się, wchodząc na lód i wpadła prosto w objęcia Scorpiusa. Złapał ją mocno w pasie i przyciągnął do siebie.
     - Powoli. Złap równowagę - poinstruował.
     - Na Merlina! Nie mogę się przestać uśmiechać - zaśmiała się, zwracając w jego kierunku rozpromienioną twarz. - Jest Pan najlepszym chłopakiem na świecie, książę - trzymał ją mocno za ręce i pomagał ślizgać się na początku.
     - Oczywiście - stwierdził poważnie. - Nie robię niczego na pół gwizdka...
     - Mój prezent dla ciebie jest znacznie skromniejszy...
     - Moim prezentem jest twoja uwaga - poprawił ją Scorpius i pociągnął dookoła tafli.
     Rose miała wrażenie, że frunie, gdy mroźne powietrze rozwiewało jej włosy. Wpatrywały się w oczy Scorpiusa, dookoła nich błyszczały setki lampek i miliardy gwiazd, a jej siedemnastoletnie serce bolało ze szczęścia.
     A gdy minęła północ i zaklęcia prysły, Rose Weasley położyła się do łóżka, a w jej kufrze, na wieczystą pamiątkę schowana była diamentowa tiara.



        James zastanawiał się, co się właściwie działo. Nie miał pojęcia, że mógł wkurzyć Arthemis do tego stopnia, żeby nawet nie próbowała z nim porozmawiać. Czuł się, jakby już dawno zrezygnowała z jakichkolwiek starań ratowania sytuacji.
     Dlaczego sie tym tak przejmowała? Przecież wyraźnie powiedział jej, jaka jest relacje między nim a Antonette. Powinna znać go na tyle, żeby wiedzieć, że mówi prawdę. Gorzej, że zapewniał ją o tym w ten sam dzień, w którym zdarzyła się ta niestosowna sytuacja z Antonette...
     Były Święta Bożego Narodzenia, a on siedział zamknięty w ponurym mieszkaniu Syriusza Blacka, użalając się nad sobą. Dąsał się, że żadne z ich grupy nie przyjechało na święta. Ten przykry stan ducha skłonił go nawet do posprzątania  w pokoju, którego nie sprzątał odkąd się tu wprowadził. To mu trochę rozjaśniło w głowie. W sypialni, w której jedynie sypiał, na fotelu piętrzyły się ciuchy. Zaczął je segregować, układać w szafie i odrzucać na stertę do prania. W końcu trafił na swoją jesienną kurtkę. Intensywnie czuć od niej było powietrze, wilgotne liście i dym. Próbował sobie przypomnieć gdzie ją ostatnio nosił, przeszukując kieszenie. Przed oczami stanął mu obraz pobocza drogi, po której śmigały samochody, zimne powietrze, ciemność. No tak... miał ją na sobie kiedy pojechał się zobaczyć z Arthemis po pocałunku z Antonette.
     James wyczuł w kieszeni zgrubienie i wyciągnął pomiętą, zwilgotniała kopertę. Rose wcisnęła mu ją do kieszeni, mówiąc, żeby więcej nie pokazywał ich Arthemis. Pamiętał jak wysyłał jej ten list. Pamiętał też, że była przy tym Antonette...
     James wyciągnął z koperty plik zdjęć, które zrobili z Antonette na lodowisku, żeby pokazać Arthemis. Antonette chciała być miła i je wywołała, więc dołączył je do listy. A Arthemis odpowiedziała mu w taki sposób, że nadal był trochę wkurzony...
     Pośpiesznie przejrzał fotografię i zmarszczył brwi. Z plikiem w dłoni usiadł na kanapie i zaczął je rozkładać na niskim stoliku. Na kilku zdjęciach było lodowisko, na kilku on, na innych Antonette. Były też zdjęcia z cyrku. To go zdziwiło. Weszli tam z Antonette tylko na chwilę, żeby sprawdzić co się dzieje... Rozszerzył oczy jeszcze bardziej, gdy zobaczył zdjęcia siebie i Antonette na Golden Eye w Londynie. Były tam też zdjęcia ich dwojga ze szkolenia w różnych sytuacjach. Nie przypominał sobie, kiedy je robiono, albo że o tym wiedział. Co prawda nie było w nich nic złego, ale nie wysłałby ich Arthemis, gdyby nie wymieszały się z resztą zdjęć.
     O to się tak wściekała? Przecież to było tylko kilka nic nie znaczących fotek...


     James zmienił swój stosunek do jakichkolwiek zdjęć, gdy wrócił po nowym roku do Ministerstwa Magii. Wszedł do sali, w której do południa odbywali zajęcia teoretyczne, widza dwie grupy. Z tyłu sali banda facetów, gwizdała, chichotała lub (James miał nadzieję, że się myli) mlaskała.
     W drugi kącie sali dziewczyny sztyletowały ich wzrokiem, w którym widać było pogardę. Kręciły niezadowolone głową i całą swoją postawą okazywały im wyższość.
     James stanął przy Antonette, siedzącej na ławce i piłującą paznokcie i zapytał:
     - Co oni robią?
     Wzruszyła ramionami.
     - Zabrali Lotty gazetę...
     - Taki entuzjazm u facetów może wywołać tylko magazyn z nagimi laskami - James wyszczerzył zęby do Lotty. - Co ty czytasz, Lotty? - rzucił zalotnie.
     Zgromiła go wyniośle wzrokiem.
     - To katalog o modzie "Oblicza kobiety" - powiedziała chłodno. - Z artystycznymi zdjęciami, poradami i artykułami, a oni szukają tam cycków... Victoire dostałaby zawału...
     - Victoire? - zapytał James, słysząc francuską wymowę i akcent z jakim wypowiedziała to imię Lotty.
     - Oczywiście, że nie wiesz o jej istnieniu - prychnęła inna z dziewczyn. - To wyrocznia mody czarodziejów. Słyszałam, że ostatnio prezentowała coś nawet w Nowym Yorku. Wszystkie czarownice się jej słuchają. A ten jej katalog to naprawdę innowacyjny pomysł. Victoire jest piękna, inteligentna, odważna, genialna...
     - ... a także wybuchowa, arogancka i groźna jak się ją wkurzy - przerwał jej James spokojnie. Podszedł do kolegów, mówiąc: - Jesteście żałośni... Czytacie babski magazyn, żeby zobaczyć kawałek ciała...
     - To oszczerstwo! - zaprzeczył Nate. - Szukamy bratnich dusz! Kobiet na całe życie! Ideałow... A odsłonięte części ciała to tylko taki bonus...
     - Ta jest niesamowita - James usłyszał głos jednego z kolegów.
     - Radosny rudzielec był lepszy. Ta wygląda jakby miała podrapać ci twarz za każdym razem, gdy się z nią nie zgadzasz...
     - Takie mnie kręcą...
     James zmarszczył brwi.
     - Mnie się podobała ta elegancka na początku - rzucił ktoś inny, a potem rozległo się zbiorowe westchnienie.
     - Takie stroje powinny nosić wszystkie nasze dziewczyny. Powinny być obowiązkowe... Czy ona ma noże? James musisz to zobaczyć... Ta laska jest naprawdę gorąca! Wow!
     James z powątpieniem zerknął przez ramię kumpla i zatkało go z wrażenia. Zamrugał zszokowany.
     - Zaniemówił! - Nate się zaśmiał. - Antonette znaleźliśmy typ Jamesa i muszę ci powiedzieć, że nie masz szans...
     Antonette zmarszczyła brwi i spojrzała na niego z pogardą, a potem podeszła do nich.
     James nadal był w szoku, kiedy chłopacy przewrócili stronę i zrobiło mu się czerwono przed oczyma.
     Jack złapał się za serce w imitacji zawału.
     - Zakochałem się.
     - Były ładniejsze...
     - Nadal wolę tę rudą...
     - A ja blondynkę.
     - Zobaczmy, co jest dalej - zachęcił ich Nate.
     James otworzył usta, żeby im zabronić, kiedy strona się przewróciła, a jemu serce utknęło w gardle. Do tego miał wrażenie, że ktoś je tam umocował za pomocą sztyletu.
     - Kurde! To niesprawiedliwe - mruknął któryś z chłopaków. - Mam doła... Chce mieć dziewczynę...
     - Wygląda jakby dopiero co wyszła z łóżka - rzucił Nate.
     - Jesteście obleśni - zarzuciła im Antonette.
     - Dlaczego? Bo podziwiamy ładną, zgrabną, wrażliwą, zmysłową, wyzywającą dziewczynę, która...
     - Jest inteligentna, zabójcza, ekscytując i ZAJĘTA - warknął James, z trzaskiem zamykając gazetę i odbierając ja chłopakom.
     - Jezu! Coś taki wrażliwy - burknął Jack. - Do tej pory ci to nie przeszkadzało, a ta laska naprawdę przyciąga wzr...
     Zanim zrozumiał co się dzieje zacisnął dłoń na krtani Jacka.
     - Mówisz o mojej dziewczynie - powiedział przez zaciśnięte zęby.
     - O czym ty gadasz!? - wykrztusił Jack.
     James pokazał im okładkę.
     - Rudzielce i blondynki to moje bliskie kuzynki i siostra. Czarnowłosa, brązowooka piękność, rzeczywiście skopałaby wam jaja, i jest dziewczyną mojego kuzyna. A to - wskazał Arthemis na zdjęciu - Arthemis North.
     - To jest ta TWOJA Arthemis?! - krzyknął z niedowierzaniem Nate. - Koleś! Chyba sobie jaja robisz!
     James zgromił go wzrokiem.
     - On ma dziewczynę? - rzucił ktoś z niedowierzaniem.
     - To niesprawiedliwe!
     James spojrzał na nich ze złością.
     - Będę wdzięczny jeżeli przestaniecie o nich w ten sposób gadać - powiedział tylko i ruszył do drzwi.
     Nate odwrócił się ze złośliwym uśmiechem do Antonette, która stała z niepokojem wpatrując się w miejsce, gdzie leżał katalog.
     - Twój ruch...


     Antonette pobiegła za Jamesem.
     - Co chcesz zrobić? - zapytała.
     - Chyba poodrywam im wszystkim głowy. Nie wiem tylko, od której z nich zacząć...
     - Wiem, że jesteś zdenerwowany. Ale w tych zdjęciach naprawdę nie ma nic złego - powiedziała łagodnie.
     - Widziałaś je!?
     - Jestem pewna, że dziewczyny nie chciały niczego złego. Arthemis po prostu...
     - Arthemis - powiedział James przez zaciśnięte zęby. - Właśnie. Powinienem zacząć od niej...
     - I co zrobisz? Polecisz do Hogwartu? Zaraz zaczynają się zajęcia!
     - Mam to w nosie. Wybije jej z głowy te głupie pomysły!
     Antonette złapała Jamesa za ramię i odwróciła w swoją stroną.
     - James! Arthemis chciała po prostu wzbudzić w tobie zazdrość! Nie dawaj jej tej satysfakcji! Jesteś tak wściekły, że możesz tylko pogorszyć sytuację!
     Szczególnie na moją niekorzyść, pomyślała Antonette, wyobrażając sobie jak mogłaby się skończyć kłotnia wywołana przez zazdrość i odpowiednio rozegrana przez Arthemis. Nie ma mowy, żeby na to pozwoliła po tylu miesiącach odsuwania Jamesa od spotkania z Arthemis.
     James spojrzał na nią mrocznie.
     - Wiesz, że Arthemis uważa, że to twoja wina. Jeżeli wpadniesz teraz do Hogwartu i zaczniesz ją obwiniać, to będzie koniec! Pamiętaj, że w swoich oczach nie zrobiła nic złego...
     James oddychał z trudem i próbował zrozumieć, co mówi do niego Antonette. Wziął głęboki, bolesny oddech. Skinął głową.
     - Ok. Przemyślę to i dopiero się z nią zobaczę.
     - Widzisz... - Antonette odetchnęła. - Tak będzie najlepiej dla wszystkich...
     - Dzięki. Przyda mi się rozważenie tego wszystkiego... - i spotkanie z Fredem, dodał w myślach.
     - Zajęcia już się zaczynają, więc lepiej, żebyśmy wrócili - zaproponowała Antonette, odwracają go w stronę Departamentu Aurorów.
     James ukrył poczucie zdrady i krzywdy, ale na pewno o nim nie zapomniał.
     Może gdyby szybciej porozmawiał z kuzynem nie wykopałby pod sobą kolejnego dołka...


     Arthemis rozejrzała się po wieżyczce, która od niemal trzech miesięcy była jej azylem i więzieniem. Każdy metr kwadratowy pokryty był pergaminem z informacjami, które teraz znajdowały się również w jej głowie.
     Rzuciła zaklęcie porządkujące i wszystkie pergaminy zwinęły się w eleganckie ruloniki i opisane ułożyły w kufrze, a księgi alfabetycznie stworzyły proste stosy pokrywające podłogę.
     Była gotowa. Ostatni tydzień poświęciła na doskonalenie praktyki, a dzisiaj miała spotkanie z dyrektorem.
     Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem za kilka dni podejdzie do egzaminów. Za dwa tygodnie rozpoczną się ferie zimowe, a ona otrzyma wyniki owtumetów. Pod koniec ferii podejdzie do zaawansowanego testu pozwalającego jej na dołączenie do wyższej grupy aurorów. A w międzyczasie - i modliła się o to gorąco - rozwiążę cały ten bałagan z Jamesem.
     Arthemis spojrzała na wysokie, strzeliste okna, nadal widząc w wyobraźni ich popękaną pajęczynę. Ale już postanowiła i nie miała zamiaru się teraz cofnąć, jeżeli chciała wygrać wszystko.
     Gdy weszła do gabinetu dyrektora zerknął na nią z nad biurka i pokręcił głową, jakby chciał jej spojrzeć zza plecy.
     Obróciła się.
     - Coś nie tak?
     - Zastanawiam się tylko, czy nie ukrywasz gdzieś jakiegoś nowego nauczyciela - mruknął dyrektor.
     - Ha, ha. Profesor Arima zdążył się zadomowić, prawda.
     - Studenci są nim dość zafascynowani.
     - Nie wątpię. Na pierwszych zajęciach powiedział: "Zobaczmy, czy powinniście mieć test" i rzucił runicznymi kostkami, żeby sprawdzić jaka będzie odpowiedź.
     Dyrektor westchnął.
     - Rano, profesor Vector oświadczyła mi, że z końcem roku odchodzi...
     - Och...
     - I przedstawiła mi wczoraj stażystkę, którą przyjęła na swoje miejsce. Pochodzi z Nowej Funlandii i niedawno skończyła szkołę i była najlepsza na roku.
     - Jest kluczem - stwierdziła Arthemis.
     Deveraux potarł palcem czoło.
     - Tak twierdzą Oleandara i Honorata...
     - Więc pewnie mają racje... - Arthemis wzruszyła ramionami. - Słyszałam, że przyszła decyzja z Ministerstwa? 
     - Owszem. Miałaś rekomendację o 6 nauczycieli oraz sławę z jaką się wiązało zwycięstwo w Olimpiadzie.
     - Zgodzili się?
     - Tak. Ale wszystkie egzaminy odbędą się w jeden dzień. Zaczną się rano 10 stycznia. Najpierw cała teoria, jeden przedmiot po drugim, a potem praktyka.
     - Byłam na to przygotowana.
     - W związku z koniecznością twojej podróży do Ministerstwa Magii, szef Departamentu Magicznych Gier i Sportów prosił, żebyś przywiozła ze sobą Lily Potter. Jej matka powiedziała, będzie na was czekać w Ministerstwie.
     - Nie widzę najmniejszego problemu - powiedziała zaintrygowana Lily. - Chcą włączyć Lily do reprezentacji Anglii? - rzuciła ze śmiechem.
     - Nie wiem, o co chodzi. Mają jakiś projekt do wykonania. Prefekci Naczelni będą nadzorować waszą podróż siecią Fiuu z Hogwartu, więc bez żadnych dziwactw...
     - Oczywiście - powiedziała spokojnie Arthemis, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
     - Proszę - powiedział dyrektor i do gabinetu weszła profesor Vector w towarzystwie młodej rudej jak marchewka dziewczyny w długiej eleganckiej sukience w stylu wiktoriańskim i parasolkom w ręce. Miała mnóstwo piegów, zielone oczy i oszałamiająco przyjazny uśmiech.
     - Profesor Montgomery, miło Panią widzieć - powiedział Deveraux wstając.
     - Talesia przyszła na spotkanie z Panem przed popołudniowym spacerem z Oleandrą - wyjaśniła profesor Vector. - Chcielibyśmy omówić naszą przyszłą współpracę.
     - Ależ oczywiście. Panno North, w razie dalszych pytań jestem jutro dostępny.

     - Dziękuję, Dyrektorze. Panie Profesor - Arthemis skłoniła głowę i wyszła z gabinetu doliczając do listy kolejny klucz. W takim razie brakowało ich raptem dwóch. Nauczyciela Transmutacji oraz Wróżbiarstwa. Miała wrażenie, że z Hogwart zasypują części jakiejś wielkiej machiny, a nikt nad tym nie panuje i nikt nie ma pojęcia jak złożyć ją do kupy. W każdym bądź razie profesor Talesia Montgomery zbliżała ich do rozwiązania tej sytuacji. Dlaczego jednak Pan Ru nie daje znaku życia i nie próbuje im wyjaśnić dlaczego to wszystko tak bardzo przyśpieszyło...

1 komentarz:

  1. Byłam ciekawa jak James zareaguje na ten katalog i ten rozdział daje mi odpowiedź. Chciałabym więcej scen z Natem bo cos mi sie wydaje że on specjalnie wywołał taką sytuację na przekór Nette. No i w Hogwartcie znalazl sie kolejny klucz

    OdpowiedzUsuń