- Chcesz jeszcze? - zapytała Antonette, pokazując mu dzbanek pełen
pitnego miodu.
James składając się do
uderzenia w magiczną bilę starał się wbić ją do łuzy na 3 poziomie.
Trójwymiarowy bilard nie szedł mu tak dobrze jak zwykle. Wskazał Antonette swój
kufel stojący na gzymsie kominka i uderzył. Chybił.
Rozległy się gwizdy.
- Potter, postawiłem na ciebie! - krzyknął żałośnie Nate. - Jesteś
dzisiaj do dupy!
James pokazał mu palec.
Bar Hard Magic Cafe był
azylem aurorów. Należał do potężnego, rudowłosego Irlandczyka, na którego
wszyscy mówili Duff. Swój interes prowadził w podziemiach londyńskiego metra,
bardzo blisko Ministerstwa Magii, co nie przeszkadzało przesiadywać tu aurorom
po godzinach pracy.
James jeszcze nie zdążył
wytknąć ojcu, że nigdy o nim nie wspomniał.
Przychodzili tu
emerytowani aurorzy, aurorzy z najwyższych szczebli oraz szczeniaki ze
szkolenia takie jak James.
Antonette niemal
położyła się na stole, próbując dobrze wycelować. Doskonale zdawała sobie
sprawę, że wszystkie spojrzenia zatrzymały się na jej opiętych jeansach. James
jednak patrzył w przestrzeń pochmurny i zamyślony. Gdy spudłowała podeszła do
Jamesa, który popijał kolejny kufel bardzo mocnego miodu Duffa.
- Nadal jesteś na mnie zły?
- Zajęcia terenowe się skończyły. Co było minęło... - James wzruszył
ramionami.
- Chyba jednak jesteś zły... Nie odzywasz się przez cały wieczór i
wyglądasz, jakby czekał aż ktoś ci rzuci wyzwanie i będziesz mógł go sprać...
- Jesteś zbyt spostrzegawcza.
- Czyli jednak jesteś zły?
Pokręcił głową.
- Mam po prostu ochotę komuś przywalić...
- Dlaczego? - zapytała z
ciekawością, unosząc włosy do góry i odsłaniając szyję.
- Po prostu pojechała sobie do Japonii - mruknął do siebie i zaśmiał
się gorzko. - Niedowiary...
Antonette rozbłysły
oczy.
- Chodź, świeże powietrze dobrze ci zrobi - powiedziała, biorąc go pod
ramię. - Wszystko mi opowiesz... Przyniosę nasze kurtki, a ty dopij drinka...
- Na dzisiaj mam dość -
powiedział James, odstawiając i tak pustą szklankę i razem z nią poszedł do
wyjścia.
Dopiero po chwili Nate
zorientował się, że Jamesa już z nimi nie ma. Zapytał o niego Noah.
- Wyszedł przed chwilą z Antonette.
Nate pokręcił z
politowaniem głową, trochę żałując, że nie zdołał Jamesa powstrzymać zanim
dorwała go w swoje szpony mała, sprytna Amerykanka, ale cóż... nie był
niańką...
Na nocnych uliczkach ośnieżonego Londynu panował spokój. James
zaczerpnął mroźnego powietrza, podczas gdy Antonette otulała się szalikiem.
- Co takiego zrobiła
nasza niesforna Arthemis tym razem? - zapytała słodko.
- Pojechała do Japonii... - odpowiedział James, patrząc cały czas pod
nogi.
- O kurcze... to kawał drogi! Ma tam rodzinę?
- Nie. Zna tam tylko Naokiego.
- Oo? - zainteresowała sie Antonette. - A kto to taki?
- Nasz wspólny znajomy z turnieju. - James pokręcił z niedowierzaniem
głową. -Wybrała się na cmentarz! Bez eskorty!
Antonette puściła tę
uwagę mimo uszu.
- Nie wiedziałeś, że tam pojechała?
- Nie. Dowiedziałem się przez przypadek, gdy pojechałem z nią
porozmawiać...
- Pojechałeś z nią porozmawiać?! - Antonette była tym wręcz przesadnie
zdenerwowana.
- Tak. Ale mi się nie udało - zaśmiał się gorzko.
- James... ona daj jej
trochę przestrzeni. Jeżeli teraz ją do czegoś zmusisz to już zawsze będzie cię
podejrzewać o coś, co w ogóle nie ma miejsca...
- Tak sądzisz?
- Oczywiście. Byłam kiedyś w podobnej sytuacji. Przez kilka tygodni
byłam śmiertelnie obrażona i wkurzona na swojego chłopaka. Dopiero, gdy
powiedział, że nie będzie się z niczego tłumaczył, bo nie zrobił nic złego
dotarło do mnie, że może niesłusznie go podejrzewam o spotkania z kim innym?
Musiałam dojrzeć do tej myśli, James, jego chłód mi w tym pomógł...
James stanął przy
wejściu do swojego mieszkania i spojrzał na małe gwiazdki śniegu wyłaniające
się z nikąd i spadające w dół.
- Nie wiem, co mam robić... Popełniłem z nią tyle błędów, Nette...
Antonette położyła mu
rękę na policzku i zaczęła go delikatnie głaskać.
- Nie zrobiłeś nic złego James. - Przytuliła się do niego mocno. - Nie
lubię gdy jesteś smutny... to do ciebie w ogóle nie pasuje... - jej dłoń
zsunęła się na jego pierś.
- Jestem zmęczony.
- Każdy byłby na twoim miejscu, James. Powinieneś się wyspać. Wszystko
skończy się dobrze, zobaczysz...
- Musisz znaleźć sobie dobrego faceta, Nette - powiedział James,
odsuwając ją, trochę zamroczony. Pocałował ją w czubek głowy. - Uważaj, jak
będziesz wracała do domu...
- Dobrze James - powiedziała posłusznie i poczekała aż zniknie za
drzwiami. Uśmiechnęła się do siebie szeroko i odeszła pewnym siebie krokiem.
James była w naprawdę świątecznym nastroju. Zostały dwa dni do
wigilii Bożego Narodzenia...
Gdy po rozmowie z
Antonette obudził się następnego dnia stwierdził, że może jej słowa są właściwą
taktyką, ale nie gdy zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Zmusi Arthemis,
żeby z nim porozmawiała, nawet jeżeli będzie musiał walczyć z jej krwiożerczym
psem i nadopiekuńczym ojcem, żeby się do niej dostać...
Zbiegł do kuchni w domu
rodziców, gdzie już pachniały świąteczne desery. Włożył palce do ciasta, które
akurat robiła jego matka. Dostał po łapach.
- Już późno - zauważył zerkając na zegarek. - Mam pojechać po
dzieciaki na King's Cross?
Wiedział, że to mu sie
nie spodoba, gdy jego matka zamarła.
- Co? - zapytał wojowniczo.
- Albus i Lily zostali w Hogwarcie na święta - powiedziała siląc się
na spokój.
James zdębiał.
- Dlaczego? Zgodziłaś się na to?!
Ginny wzruszyła
ramionami.
- Albus, Rose i Arthemis zostali w szkole, żeby się uczyć do
owtumetów, a Lily chciała zostać z nimi - wyjaśniła.
- I ty w to wierzysz?!
- Nie podnoś na mnie
głosu, młody człowieku - skarciła go łagodnie. - To ich ostatnia szansa, żeby
spędzić święta w szkole. Przez całe siedem lat wracali na każde Boże
Narodzenie...
- No jasne! - prychnął
James. - Jak chcą mnie traktować jak trędowatego to proszę bardzo! Nie będę się
narzucał! - złapał kurtkę z wieszaka.
- James... James?! - krzyknęła za nim Ginny, gdy trzasnęły drzwi, a
potem westchnęła głęboko. Nie sądziła, że James tak bardzo to przeżyje... Miała
wrażenie, że kryje się z tym coś głębszego. Może powinna odwiedzić Victoire?
Albo pozwolić im to rozegrać między sobą?
Westchnęła po raz
kolejny i wylała ciasto na blachę, robiąc ulubiony sernik Jamesa.
Rose obserwowała, jak Arthemis wycisza się z czasem przez naukę i treningi
z Lucianem. Spędziła z nimi nawet całą wigilię nie próbując uciec w naukę.
Albus dostał swoją
skrzynkę z magicznymi ingrediencjami.
Rose mały pryzmat, który
Arthemis zawiesiła na wąskim srebrnym łańcuszku bransoletki. Dała jej też małą
paczkę dla Scorpiusa, w którym był oprawiony w skórę szkicownik z miejscem na
rysiki i ołówki, który mógł powielać każdy szkic, gdy zagięło się róg kartki.
Lily otrzymała białą,
zdobioną w kolorowe motyle yukatę z dopasowanym pasem.
Arthemis pokazała im
także księga japońskich niewyjaśnionych mitów i legend, które przywiozła dla
ojca oraz kolorowe wietrzne dzwonki na szczęście, które kupiła dla państwa
Potterów.
W torbie zostały jeszcze
różne kolczyki i rzeźbione ozdoby na włosy, które Arthemis kupiła dla sabatu,
starając się dobrać dla każdej dziewczyny, co innego.
Gdy wieczorem Rose
znikła gdzieś w zamku Lily i Arthemis leniuchowały i objadały się słodyczami w
dormitorium. Lily wstała, żeby pozbierać papierki, gdy spostrzegła skrawek
kolorowego papieru wystającego z szafy.
- Co to? Kupiłaś coś jeszcze? - zapytała podekscytowana chwytając
paczkę.
- Nie, Lily to jest... - Arthemis zerwała się z łóżka spanikowana.
Lily zamarła, gdy
zerknęła na karteczkę. Zerknęła na Arthemis.
- Dlaczego z nim nie porozmawiasz? - zapytała zmęczonym tonem.
Arthemis wyrwała jej
prezent i zakopała go na dnia szafy.
- To nic takiego...
- Nic takiego, nic takiego... W kółko to powtarzasz! - prychnęła Lily.
- Dlaczego jesteś taka spokojna?! Powinnaś.... och sama nie wiem! Wybór waha
się od nakrzyczenia aż do zakopania pod ziemią!
- Uważasz, że jestem spokojna? - zapytała Arthemis.
- Tak! Za bardzo! - krzyknęła Lily.
Arthemis patrzyła na nią
przez chwilę, bijąc się z myślami.
- Chodź ze mną - powiedziała cicho.
Lily została
zaprowadzona do sali muzycznej. Jeszcze nigdy tu nie była, ale i tak miała
wrażenie, że to miejsce jest przesiąknięte... hmm... Arthemis i Jamesem.
- Usiądź gdzie chcesz - mruknęła niewyraźnie Arthemis, siadając do
pianina.
Lily nie miała pojęcia,
o co chodzi, ale posłusznie usiadła niedaleko Arthemis. Pierwszą melodię
wysłuchała spokojnie. Miała wrażenie, jakby Arthemis zagrała ją, żeby ją na coś
przygotować.
A potem przeżyła trzy
minuty duchowego objawienia, gdy Arthemis zaczęła inną melodię. Był w niej...
ból. Nadzieja... Odrobina strachu. Miała wrażenie, że pierwszy raz dostrzegła
krwotok, który miała Arthemis i nie była w stanie go zatamować.
Oczy jej się zaszkliły,
gdy wstała i usiadła obok Arthemis. Położyła jej głowę na ramieniu, gdy ta
przestała grać i zapadła ogłuszająca cisza.
Tyle razy razem z Rose
prosiły, żeby Arthemis z nimi porozmawiała... Ale jak można w ogóle rozmawiać o
czymś, co drenuje cię, jakby ktoś postanowił spuścić z ciebie krew.
We dwie siedziały tam aż
wysoko na niebie pokazał się okrągły, srebrzysty księżyc, wśród unoszących się
w powietrzu, przebrzmiałych nut zbyt wielu bolesnych melodii.
Rose opowiadała o
wszystkich niezwykłych prezentach, nowym kluczu i planach Arthemis Scorpiusowi,
gdy w końcu udało im się spotkać na dziedzińcu Hogwartu późnym wieczorem. Śnieg
miał błękitną barwę od światła księżyca i Rose miała wrażenie, że idzie po
miliardzie niewielkich klejnocików.
Scorpius był cierpliwy
dopóki nie obeszli połowy jeziora. Zatrzymali się w lesie nad małą zatoczką
utworzoną przez wodę i kamienie. Ośnieżone gałęzie zwisały nad nimi, jak
baldachim.
- Czy mogłabyś na chwilę
zamilknąć? - przerwał jej paplaninę.
- Och! Przepraszam, przy tobie puszczają mi hamulce - odparła
zarumieniona.
- Nie szkodzi. Ale ja też mam dla ciebie prezent - mruknął cicho.
Rose rozbłysły oczy,
więc Scorpius szybko je zakrył, dzięki czemu nie musiał ukrywać trochę
zakłopotanej twarzy. Poprowadził ją jeszcze kilka metrów i stanął za nią.
- Nie otwieraj oczu - nakazał. Wyciągnął różdżkę i uruchomił zaklęcie,
które wcześniej przygotował. - Rose... dzisiejszej nocy ten skrawek lasu jest
tylko twój...
Rose otworzyła oczy, a
za chwilę ze zdumienia rozchyliła też wargi. Zatkało ją. Dookoła niej migotało
miliony małych białych światełek, jak świetliki rozświetlające noc. Mała
zatoczka zamieniła się w idealnie proste, wypolerowane lodowisko.
To nie wszystko. Jakimś
cudem Scorpius zamienił jej ciuchy w wręcz przesadnie balową kreację mieniąca
się kryształkami.
- Zawsze wyobrażałem sobie ciebie, jako niedostępną księżniczkę,
zamkniętą w zamku, strzeżonym przez krwiożer...
-... czego smoka?
-... czych Weasleyów -
dokończył Malfoy, uśmiechając się krzywo. Był ubrany w mundur w niemieckim
stylu z ozdobnymi ramionami. Nałożył jej na głowę błyszczącą tiarę. - Dzisiaj
do północy będziesz, więc moją księżniczką...
Rose roześmiała się
perliście. Okręciła się dookoła, a spódnica z furkotem zaterkotała.
- Zrobiłeś ze mnie Kopciuszka!
- Kogo?
- No, wiesz! Jak w tej legendzie, w której czarownica z Hufflepuffu
chciała pomóc swojej mugolskiej chrześniaczce - Kopciuszkowi - pójść na bal.
Trafiła za to na kilka miesięcy do Azkabanu, bo naraziła nasz świat na
ujawnienie...
Scorpius zamrugał.
- Wkręcasz mnie...
Rose pokręciła
energicznie głową.
- Co ty czytasz? -
zapytał z niedowierzaniem. - Ach... jeszcze jedno... Mam nadzieję, że umiesz
jeździć na łyżwach - uśmiechnął się drapieżnie, a na ich stopach zamiast butów
pojawiły się łyżwy.
- Och, och! - Rose
zachwiała się, wchodząc na lód i wpadła prosto w objęcia Scorpiusa. Złapał ją
mocno w pasie i przyciągnął do siebie.
- Powoli. Złap równowagę - poinstruował.
- Na Merlina! Nie mogę się przestać uśmiechać - zaśmiała się,
zwracając w jego kierunku rozpromienioną twarz. - Jest Pan najlepszym
chłopakiem na świecie, książę - trzymał ją mocno za ręce i pomagał ślizgać się
na początku.
- Oczywiście - stwierdził poważnie. - Nie robię niczego na pół
gwizdka...
- Mój prezent dla ciebie
jest znacznie skromniejszy...
- Moim prezentem jest twoja uwaga - poprawił ją Scorpius i pociągnął
dookoła tafli.
Rose miała wrażenie, że
frunie, gdy mroźne powietrze rozwiewało jej włosy. Wpatrywały się w oczy
Scorpiusa, dookoła nich błyszczały setki lampek i miliardy gwiazd, a jej
siedemnastoletnie serce bolało ze szczęścia.
A gdy minęła północ i
zaklęcia prysły, Rose Weasley położyła się do łóżka, a w jej kufrze, na
wieczystą pamiątkę schowana była diamentowa tiara.
James zastanawiał się, co się właściwie
działo. Nie miał pojęcia, że mógł wkurzyć Arthemis do tego stopnia, żeby nawet
nie próbowała z nim porozmawiać. Czuł się, jakby już dawno zrezygnowała z jakichkolwiek
starań ratowania sytuacji.
Dlaczego sie tym tak
przejmowała? Przecież wyraźnie powiedział jej, jaka jest relacje między nim a
Antonette. Powinna znać go na tyle, żeby wiedzieć, że mówi prawdę. Gorzej, że
zapewniał ją o tym w ten sam dzień, w którym zdarzyła się ta niestosowna
sytuacja z Antonette...
Były Święta Bożego
Narodzenia, a on siedział zamknięty w ponurym mieszkaniu Syriusza Blacka,
użalając się nad sobą. Dąsał się, że żadne z ich grupy nie przyjechało na
święta. Ten przykry stan ducha skłonił go nawet do posprzątania w pokoju, którego nie sprzątał odkąd się tu
wprowadził. To mu trochę rozjaśniło w głowie. W sypialni, w której jedynie
sypiał, na fotelu piętrzyły się ciuchy. Zaczął je segregować, układać w szafie
i odrzucać na stertę do prania. W końcu trafił na swoją jesienną kurtkę.
Intensywnie czuć od niej było powietrze, wilgotne liście i dym. Próbował sobie
przypomnieć gdzie ją ostatnio nosił, przeszukując kieszenie. Przed oczami
stanął mu obraz pobocza drogi, po której śmigały samochody, zimne powietrze,
ciemność. No tak... miał ją na sobie kiedy pojechał się zobaczyć z Arthemis po
pocałunku z Antonette.
James wyczuł w kieszeni
zgrubienie i wyciągnął pomiętą, zwilgotniała kopertę. Rose wcisnęła mu ją do
kieszeni, mówiąc, żeby więcej nie pokazywał ich Arthemis. Pamiętał jak wysyłał
jej ten list. Pamiętał też, że była przy tym Antonette...
James wyciągnął z
koperty plik zdjęć, które zrobili z Antonette na lodowisku, żeby pokazać
Arthemis. Antonette chciała być miła i je wywołała, więc dołączył je do listy.
A Arthemis odpowiedziała mu w taki sposób, że nadal był trochę wkurzony...
Pośpiesznie przejrzał
fotografię i zmarszczył brwi. Z plikiem w dłoni usiadł na kanapie i zaczął je
rozkładać na niskim stoliku. Na kilku zdjęciach było lodowisko, na kilku on, na
innych Antonette. Były też zdjęcia z cyrku. To go zdziwiło. Weszli tam z
Antonette tylko na chwilę, żeby sprawdzić co się dzieje... Rozszerzył oczy
jeszcze bardziej, gdy zobaczył zdjęcia siebie i Antonette na Golden Eye w
Londynie. Były tam też zdjęcia ich dwojga ze szkolenia w różnych sytuacjach.
Nie przypominał sobie, kiedy je robiono, albo że o tym wiedział. Co prawda nie
było w nich nic złego, ale nie wysłałby ich Arthemis, gdyby nie wymieszały się
z resztą zdjęć.
O to się tak wściekała?
Przecież to było tylko kilka nic nie znaczących fotek...
James zmienił swój
stosunek do jakichkolwiek zdjęć, gdy wrócił po nowym roku do Ministerstwa
Magii. Wszedł do sali, w której do południa odbywali zajęcia teoretyczne, widza
dwie grupy. Z tyłu sali banda facetów, gwizdała, chichotała lub (James miał
nadzieję, że się myli) mlaskała.
W drugi kącie sali
dziewczyny sztyletowały ich wzrokiem, w którym widać było pogardę. Kręciły
niezadowolone głową i całą swoją postawą okazywały im wyższość.
James stanął przy
Antonette, siedzącej na ławce i piłującą paznokcie i zapytał:
- Co oni robią?
Wzruszyła ramionami.
- Zabrali Lotty gazetę...
- Taki entuzjazm u facetów może wywołać tylko magazyn z nagimi laskami
- James wyszczerzył zęby do Lotty. - Co ty czytasz, Lotty? - rzucił zalotnie.
Zgromiła go wyniośle
wzrokiem.
- To katalog o modzie "Oblicza kobiety" - powiedziała
chłodno. - Z artystycznymi zdjęciami, poradami i artykułami, a oni szukają tam
cycków... Victoire dostałaby zawału...
- Victoire? - zapytał James, słysząc francuską wymowę i akcent z jakim
wypowiedziała to imię Lotty.
- Oczywiście, że nie
wiesz o jej istnieniu - prychnęła inna z dziewczyn. - To wyrocznia mody
czarodziejów. Słyszałam, że ostatnio prezentowała coś nawet w Nowym Yorku.
Wszystkie czarownice się jej słuchają. A ten jej katalog to naprawdę
innowacyjny pomysł. Victoire jest piękna, inteligentna, odważna, genialna...
- ... a także wybuchowa,
arogancka i groźna jak się ją wkurzy - przerwał jej James spokojnie. Podszedł
do kolegów, mówiąc: - Jesteście żałośni... Czytacie babski magazyn, żeby
zobaczyć kawałek ciała...
- To oszczerstwo! - zaprzeczył Nate. - Szukamy bratnich dusz! Kobiet
na całe życie! Ideałow... A odsłonięte części ciała to tylko taki bonus...
- Ta jest niesamowita -
James usłyszał głos jednego z kolegów.
- Radosny rudzielec był lepszy. Ta wygląda jakby miała podrapać ci
twarz za każdym razem, gdy się z nią nie zgadzasz...
- Takie mnie kręcą...
James zmarszczył brwi.
- Mnie się podobała ta elegancka na początku - rzucił ktoś inny, a
potem rozległo się zbiorowe westchnienie.
- Takie stroje powinny nosić wszystkie nasze dziewczyny. Powinny być
obowiązkowe... Czy ona ma noże? James musisz to zobaczyć... Ta laska jest
naprawdę gorąca! Wow!
James z powątpieniem
zerknął przez ramię kumpla i zatkało go z wrażenia. Zamrugał zszokowany.
- Zaniemówił! - Nate się zaśmiał. - Antonette znaleźliśmy typ Jamesa i
muszę ci powiedzieć, że nie masz szans...
Antonette zmarszczyła
brwi i spojrzała na niego z pogardą, a potem podeszła do nich.
James nadal był w szoku,
kiedy chłopacy przewrócili stronę i zrobiło mu się czerwono przed oczyma.
Jack złapał się za serce
w imitacji zawału.
- Zakochałem się.
- Były ładniejsze...
- Nadal wolę tę rudą...
- A ja blondynkę.
- Zobaczmy, co jest dalej - zachęcił ich Nate.
James otworzył usta,
żeby im zabronić, kiedy strona się przewróciła, a jemu serce utknęło w gardle.
Do tego miał wrażenie, że ktoś je tam umocował za pomocą sztyletu.
- Kurde! To niesprawiedliwe - mruknął któryś z chłopaków. - Mam
doła... Chce mieć dziewczynę...
- Wygląda jakby dopiero co wyszła z łóżka - rzucił Nate.
- Jesteście obleśni - zarzuciła im Antonette.
- Dlaczego? Bo podziwiamy ładną, zgrabną, wrażliwą, zmysłową,
wyzywającą dziewczynę, która...
- Jest inteligentna, zabójcza, ekscytując i ZAJĘTA - warknął James, z
trzaskiem zamykając gazetę i odbierając ja chłopakom.
- Jezu! Coś taki wrażliwy - burknął Jack. - Do tej pory ci to nie
przeszkadzało, a ta laska naprawdę przyciąga wzr...
Zanim zrozumiał co się
dzieje zacisnął dłoń na krtani Jacka.
- Mówisz o mojej dziewczynie - powiedział przez zaciśnięte zęby.
- O czym ty gadasz!? -
wykrztusił Jack.
James pokazał im
okładkę.
- Rudzielce i blondynki to moje bliskie kuzynki i siostra.
Czarnowłosa, brązowooka piękność, rzeczywiście skopałaby wam jaja, i jest
dziewczyną mojego kuzyna. A to - wskazał Arthemis na zdjęciu - Arthemis North.
- To jest ta TWOJA
Arthemis?! - krzyknął z niedowierzaniem Nate. - Koleś! Chyba sobie jaja robisz!
James zgromił go
wzrokiem.
- On ma dziewczynę? - rzucił ktoś z niedowierzaniem.
- To niesprawiedliwe!
James spojrzał na nich
ze złością.
- Będę wdzięczny jeżeli przestaniecie o nich w ten sposób gadać -
powiedział tylko i ruszył do drzwi.
Nate odwrócił się ze
złośliwym uśmiechem do Antonette, która stała z niepokojem wpatrując się w
miejsce, gdzie leżał katalog.
- Twój ruch...
Antonette pobiegła za
Jamesem.
- Co chcesz zrobić? - zapytała.
- Chyba poodrywam im wszystkim głowy. Nie wiem tylko, od której z nich
zacząć...
- Wiem, że jesteś zdenerwowany. Ale w tych zdjęciach naprawdę nie ma
nic złego - powiedziała łagodnie.
- Widziałaś je!?
- Jestem pewna, że dziewczyny nie chciały niczego złego. Arthemis po
prostu...
- Arthemis - powiedział James przez zaciśnięte zęby. - Właśnie.
Powinienem zacząć od niej...
- I co zrobisz? Polecisz
do Hogwartu? Zaraz zaczynają się zajęcia!
- Mam to w nosie. Wybije jej z głowy te głupie pomysły!
Antonette złapała Jamesa
za ramię i odwróciła w swoją stroną.
- James! Arthemis chciała po prostu wzbudzić w tobie zazdrość! Nie
dawaj jej tej satysfakcji! Jesteś tak wściekły, że możesz tylko pogorszyć
sytuację!
Szczególnie na moją
niekorzyść, pomyślała Antonette, wyobrażając sobie jak mogłaby się skończyć
kłotnia wywołana przez zazdrość i odpowiednio rozegrana przez Arthemis. Nie ma
mowy, żeby na to pozwoliła po tylu miesiącach odsuwania Jamesa od spotkania z
Arthemis.
James spojrzał na nią
mrocznie.
- Wiesz, że Arthemis uważa, że to twoja wina. Jeżeli wpadniesz teraz
do Hogwartu i zaczniesz ją obwiniać, to będzie koniec! Pamiętaj, że w swoich
oczach nie zrobiła nic złego...
James oddychał z trudem
i próbował zrozumieć, co mówi do niego Antonette. Wziął głęboki, bolesny
oddech. Skinął głową.
- Ok. Przemyślę to i dopiero się z nią zobaczę.
- Widzisz... - Antonette odetchnęła. - Tak będzie najlepiej dla
wszystkich...
- Dzięki. Przyda mi się rozważenie tego wszystkiego... - i spotkanie z
Fredem, dodał w myślach.
- Zajęcia już się
zaczynają, więc lepiej, żebyśmy wrócili - zaproponowała Antonette, odwracają go
w stronę Departamentu Aurorów.
James ukrył poczucie
zdrady i krzywdy, ale na pewno o nim nie zapomniał.
Może gdyby szybciej
porozmawiał z kuzynem nie wykopałby pod sobą kolejnego dołka...
Arthemis rozejrzała się
po wieżyczce, która od niemal trzech miesięcy była jej azylem i więzieniem.
Każdy metr kwadratowy pokryty był pergaminem z informacjami, które teraz
znajdowały się również w jej głowie.
Rzuciła zaklęcie
porządkujące i wszystkie pergaminy zwinęły się w eleganckie ruloniki i opisane
ułożyły w kufrze, a księgi alfabetycznie stworzyły proste stosy pokrywające
podłogę.
Była gotowa. Ostatni
tydzień poświęciła na doskonalenie praktyki, a dzisiaj miała spotkanie z
dyrektorem.
Jeżeli wszystko pójdzie
zgodnie z planem za kilka dni podejdzie do egzaminów. Za dwa tygodnie rozpoczną
się ferie zimowe, a ona otrzyma wyniki owtumetów. Pod koniec ferii podejdzie do
zaawansowanego testu pozwalającego jej na dołączenie do wyższej grupy aurorów.
A w międzyczasie - i modliła się o to gorąco - rozwiążę cały ten bałagan z
Jamesem.
Arthemis spojrzała na
wysokie, strzeliste okna, nadal widząc w wyobraźni ich popękaną pajęczynę. Ale
już postanowiła i nie miała zamiaru się teraz cofnąć, jeżeli chciała wygrać
wszystko.
Gdy weszła do gabinetu
dyrektora zerknął na nią z nad biurka i pokręcił głową, jakby chciał jej
spojrzeć zza plecy.
Obróciła się.
- Coś nie tak?
- Zastanawiam się tylko, czy nie ukrywasz gdzieś jakiegoś nowego
nauczyciela - mruknął dyrektor.
- Ha, ha. Profesor Arima zdążył się zadomowić, prawda.
- Studenci są nim dość zafascynowani.
- Nie wątpię. Na pierwszych zajęciach powiedział: "Zobaczmy, czy
powinniście mieć test" i rzucił runicznymi kostkami, żeby sprawdzić jaka
będzie odpowiedź.
Dyrektor westchnął.
- Rano, profesor Vector oświadczyła mi, że z końcem roku odchodzi...
- Och...
- I przedstawiła mi
wczoraj stażystkę, którą przyjęła na swoje miejsce. Pochodzi z Nowej Funlandii
i niedawno skończyła szkołę i była najlepsza na roku.
- Jest kluczem - stwierdziła Arthemis.
Deveraux potarł palcem
czoło.
- Tak twierdzą Oleandara i Honorata...
- Więc pewnie mają
racje... - Arthemis wzruszyła ramionami. - Słyszałam, że przyszła decyzja z
Ministerstwa?
- Owszem. Miałaś
rekomendację o 6 nauczycieli oraz sławę z jaką się wiązało zwycięstwo w
Olimpiadzie.
- Zgodzili się?
- Tak. Ale wszystkie egzaminy odbędą się w jeden dzień. Zaczną się
rano 10 stycznia. Najpierw cała teoria, jeden przedmiot po drugim, a potem
praktyka.
- Byłam na to
przygotowana.
- W związku z koniecznością twojej podróży do Ministerstwa Magii, szef
Departamentu Magicznych Gier i Sportów prosił, żebyś przywiozła ze sobą Lily
Potter. Jej matka powiedziała, będzie na was czekać w Ministerstwie.
- Nie widzę najmniejszego problemu - powiedziała zaintrygowana Lily. -
Chcą włączyć Lily do reprezentacji Anglii? - rzuciła ze śmiechem.
- Nie wiem, o co chodzi. Mają jakiś projekt do wykonania. Prefekci
Naczelni będą nadzorować waszą podróż siecią Fiuu z Hogwartu, więc bez żadnych
dziwactw...
- Oczywiście - powiedziała spokojnie Arthemis, gdy rozległo się
pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedział dyrektor i do gabinetu weszła profesor Vector w
towarzystwie młodej rudej jak marchewka dziewczyny w długiej eleganckiej
sukience w stylu wiktoriańskim i parasolkom w ręce. Miała mnóstwo piegów,
zielone oczy i oszałamiająco przyjazny uśmiech.
- Profesor Montgomery,
miło Panią widzieć - powiedział Deveraux wstając.
- Talesia przyszła na spotkanie z Panem przed popołudniowym spacerem z
Oleandrą - wyjaśniła profesor Vector. - Chcielibyśmy omówić naszą przyszłą
współpracę.
- Ależ oczywiście. Panno North, w razie dalszych pytań jestem jutro
dostępny.
- Dziękuję, Dyrektorze. Panie Profesor - Arthemis skłoniła głowę i
wyszła z gabinetu doliczając do listy kolejny klucz. W takim razie brakowało
ich raptem dwóch. Nauczyciela Transmutacji oraz Wróżbiarstwa. Miała wrażenie,
że z Hogwart zasypują części jakiejś wielkiej machiny, a nikt nad tym nie
panuje i nikt nie ma pojęcia jak złożyć ją do kupy. W każdym bądź razie
profesor Talesia Montgomery zbliżała ich do rozwiązania tej sytuacji. Dlaczego
jednak Pan Ru nie daje znaku życia i nie próbuje im wyjaśnić dlaczego to
wszystko tak bardzo przyśpieszyło...
Byłam ciekawa jak James zareaguje na ten katalog i ten rozdział daje mi odpowiedź. Chciałabym więcej scen z Natem bo cos mi sie wydaje że on specjalnie wywołał taką sytuację na przekór Nette. No i w Hogwartcie znalazl sie kolejny klucz
OdpowiedzUsuń