Po odstawieniu Nate'a do domu mieli
przed sobą trochę dłuższy spacer, niż zwykle, do mieszkania Jamesa.
- Co
za koleś - mruknął James.
- Jest
zabawny - przyznała Arthemis. - Gdybym nie widziała go w akcji nie wierzyłabym,
że szkoli się na aurora.
- To
samo można by pomyśleć o Antonette...
- Co
do niej... nadal nie jestem pewna - burknęła Arthemis. - Woli manipulować niż
ruszyć tyłek.
- Skąd
wiedziałaś o Griffinie?
Arthemis posłała mu ponure spojrzenie.
- Dorwała
mnie w szatni. I musiałam wysłuchać o tej całej mydlanej operze, która ją
spotkała...
- Ale
jej pomogłaś?
Wzruszyła ramionami.
- Ten
koleś to jakiś pozbawiony kręgosłupa kretyn - mruknęła. - A ona jest tchórzem.
I to melodramatycznym... Po, co ma się starać? Przecież lepiej uciec i udawać
zranioną księżniczkę...
James uśmiechnął się do siebie, słysząc
irytację w jej głosie.
Przez kilka przecznic szli obok siebie nie
mówiąc zbyt wiele.
Arthemis poczuła w sobie szarpnięcie i po
chwili zrozumiała co to jest. Zdała sobie sprawę, że James jej nie dotykał.
Owszem wykonywał niektóre odruchowe gesty, ale... nie tak często i nie w taki
sposób jak kiedyś. Dlaczego?
Kłucie się nasilało, gdy widziała jego
rękę, oddaloną zaledwie kilka centymetrów od jej ręki, a jednocześnie... tak
bardzo odległą.
Przypomniała sobie, co jej powiedział Fred,
gdy żegnali się w barze.
- Naprawdę się cieszę. Ze względu na ciebie,
ale bardziej ze względu na niego - szepnął jej na ucho, obejmując ją. - Ale dam
ci radę. Przeżyliście coś, co będzie was przez jakiś czas prześladować. Dla
ciebie sprawa jest jasna, więc będziesz czekała, aż James zrobi ten pierwszy
krok. Ale on tego nie zrobi, Arthemis. - Fred spojrzał jej w oczy. - Nie
dlatego, że nie będzie chciał... ale dlatego, że będzie przekonany, że ty tego
nie chcesz... Nie dopuść do tego, bo to was zniszczy...
Serce Arthemis zaczęło bić tak głośno, że
je słyszała. Wyciągnęła dłoń i przełknęła ślinę. Dodała sobie odwagi
przypominając, jak ciepłe są jego ręce i czubkiem palca, nieśmiało, przesunęła
po wnętrzu dłoni Jamesa.
Palce Jamesa zadrżały a potem splotły się z
jej palcami. Uniósł ich złączone dłonie do ust w niemym podziękowaniu. Zaśmiał
się sam z siebie.
- Od
trzech tygodni nie noszę rękawiczek...
Arthemis ścisnęła jego palce.
- Ja
też nie.
Nie śpieszyli się. W całodobowej budce
kupili sobie gorącą czekoladę i ciepłe francuskie ciastka. Arthemis
opowiedziała Jamesowi o zdjęciach robionych przez Lily. A on jej o
dotychczasowych zadaniach treningowych. Zdarzały się też chwilę podczas,
których milczeli. Docierało do nich wtedy rosnące napięcie, które zwiększało
się z każdym krokiem, powodując jednocześnie przestrach i ekscytację.
W końcu jednak stanęli pod kamienicą
Jamesa. Czekali. Byli zdenerwowani. Byli... pełni nadziei, że to drugie odezwie
się pierwsze.
- Wiesz, - odezwał się w końcu James, - to nawet trudniejsze,
niż za pierwszy razem - zaśmiał się krótko i sztucznie. Spojrzał na jej usta i
dodał szeptem. - O wiele trudniejsze...
Arthemis przesunęła się. O milimetr. Jej
nogi nie chciały ruszyć dalej. Miała wrażenie, że widać jak jej serce wali o
żebra.
- Dlaczego?
- zapytała cicho, gdy pochylił głowę.
- Bo
wiem, że nie będę w stanie się powstrzymać - szepnął z ustami na jej ustach.
Arthemis westchnęła. Poczuł to westchnienie
gdzieś głęboko w sobie, gdy pieścił jej wargi gwałtownie, bez śladu delikatności,
z głębokim rozpalającym kości pragnieniem.
Dawno jej tak nie całował. Tak bardzo,
bardzo dawno...
A w ten sposób nie całował jej chyba nigdy.
Chciał odcisnąć na jej ciele jakiś ślad. Zostawić piętno gdzieś wyryte w jej
duszy. Trochę się bał, sposoby w jaki pochłonęło go pragnienie. Czuł się jakby
po wielu miesiącach lodowatej zimy nagle przyszła wiosna.
Oddychając ciężko, oparł czoło o jej czoło.
- Tak
długo... - szepnął. - Zbyt długo...
Jej dłonie bezwładnie zsunęły się z jego
piersi.
Patrzył na nią smutno.
- Nie
chcę, żeby poszła. Jeszcze nie... Chcę... - potrząsnął głową. - To nie ważne,
czego chcę..
- Ja
chcę zagrać w szachy - powiedziała niespodziewanie. - Więc... może zaproś mnie
na herbatę?
James uśmiechnął się szeroko.
- Możemy
grać nawet całą noc... - powiedział otwierając przed nią drzwi klatki
schodowej.
- Wyślę
wiadomość do taty, żeby na mnie nie czekał - powiedziała, rozbierając kurtkę.
Arthemis z ciekawością obejrzała małe
mieszkanie Jamesa. Panował w nim nie podobny do niego porządek. Zrobili herbatę
i rozłożyli szachownicę. Usiedli obok siebie na kanapie. Udało im się grać w
skupieniu przez godzinę.
Potem jednak Arthemis zrobiła zły ruch, gdy
James nie patrząc na nią powiedział:
- Wiem
o koszuli...
Zawahała się nad planszą.
Powoli podniósł na nią wzrok.
- Wiem,
że to była moja koszula...
Arthemis zadrżała, a potem wzruszyła
ramionami.
- Gdy
zobaczyłem tamto zdjęcie... myślałem, że zabiję tego na kogo patrzyłaś... Ale
to była moja koszula...
Arthemis powoli odstawiła pionek i wstała.
- Zrobię
więcej herbaty... - mruknęła, zbierając kubki.
James poszedł za nią. Stanął tak blisko, że
odczuwał na piersi ruch jej oddechu. Przeciągnął dłońmi po jej ramionach.
- To
mnie uratowało - powiedział cicho, opierając czoło na jej ramieniu. -
Przepraszam - westchnął. - Wiem, że to za szybko...
- Zamknij
się - mruknęła Arthemis, rzucając ścierkę na blat i gasząc energicznie ogień
pod czajnikiem. - To było piekło! Włożenie tej koszuli! Więc po prostu się
zamknij! - dodała, odwracając się do niego. Złapała go za przód koszulki i
przyciągnęła do siebie.
Wiedzieli. Oboje wiedzieli, że ten jeden
pocałunek na dole wystarczył. Niczym podpalenie lontu prowadzącego do beczki z
prochem.
Wiedzieli, przekraczając próg mieszkania.
Wiedzieli, wymieniając zdawkowe komentarze
podczas gry.
Wiedzieli, że Arthemis nie wróci dzisiaj do
domu...
Zrzucali z siebie ubrania chaotycznie,
nerwowo, ponaglająco. Ciągnęli się i popychali w drodze do sypialni. Nie
mówili. Szkoda im było tracić oddech, gdy ręce wskazywały im drogę.
James nie zdołał jej uwieść tak jak tego
pragnął. To ona uwiodła jego, nie zostawiając mu żadnego wyboru. Była
wymagająca, stanowcza... i miękka. I delikatna.
Nie mógł się nią nasycić. Była wszystkim.
I nawet, gdy rozpadał się na tysiące
kawałeczków, nadal chciał więcej.
Zapadali
w krótkie drzemki, po których budzili się spragnieni i gotowi. Nad ranem ich
ciała przestały wymagać od nich pośpiechu, szybkiego zaspokojenia, uzyskania
pewności, że to drugie jest obok i kochali się powoli, boleśnie słodko, aż do
momentu, gdy Arthemis opadła na niego rozluźniona i zapadła w naprawdę głęboki
odprężający sen.
James głaszcząc ją po plecach, odpłynął
patrząc na jej drżące rzęsy i półotwarte, pogryzione i nabrzmiałe wargi.
Gdy kilka godzin później na wpół śpiąc
wyciągnął rękę i napotkał zimne prześcieradło, otrzeźwiło go to jak kubeł
zimnej wody.
Zerwał się na równe nogi i zaklął.
Wciągając w biegu spodnie próbował sobie poradzić z żalem, złością i strachem.
W na w pół zapiętej koszuli, chwycił za klamkę, w tej samej chwili, w której
Arthemis otworzyła drzwi z zakupami w rękach.
Zamrugała widząc go w takim pośpiechu.
- Chyba
nie masz zamiaru wyjść tak ubrany?
Wziął głęboki wdech i wykrztusił:
- Myślałem,
że mnie zostawiłaś...
Otworzyła usta ze zdziwienia.
- Poszłam tylko po śniadanie - powiedziała
przepraszająco, zamykając drzwi.
James patrzył na nią w napięciu, a potem zabrał od niej torby i
bez namysłu rzucił na stół w salonie. Potem złapał ją w pół i wziął na ręce.
- Ale
śniadanie... - zaczęła.
- Później
- mruknął, zamykając jej usta i niosąc do sypialni.
Arthemis
bawiła się grzywką Jamesa, zanim odgarnęła mu ją z czoła. Spał przytulony do
jej nagiego brzucha, co wprawiało ją jednocześnie w konsternację i zadowolenie.
James powoli otworzył oczy. Uśmiechnął się
do niej całując jej skórę.
- Muszę
iść - powiedziała cicho.
Zobaczyła jak jego oczy się zmieniają.
Jakby się wycofał.
- Nie
ma tu żadnych ciuchów - wytłumaczyła z uśmiechem.
- Ja
mam kilka koszul... Z chęcią je z ciebie zdejmę, skoro nalegasz, żeby je
ubrać...
- Nie
mogę chodzić tylko w twoich koszulach - zaśmiała się.
- Mam
też paski - oznajmił. - Poza tym możesz mieć tu swoje ciuchy. I kosmetyki.
Szczoteczkę do zębów. Wszystko, co ci jest potrzebne... - dodał spokojnie.
- Nie
wiesz, o czym mówisz James - zganiła go łagodnie. Pocałowała szybko w czubek
głowy i wstała z łóżka.
- Wiem
o czym mówię - powiedział poważnie, podpierając głowę na ręce. - Chcę, żebyś
się tu dobrze czuła. Dzielę czas miedzy to mieszkanie i dom rodziców. Ty też
możesz...
- To
nie takie proste...
- Więc
sprawmy, żeby to było proste... - z fascynacją patrzył, jak Arthemis się
ubiera.
James usiadł na łóżku.
- Chcę,
żebyś tu była - powiedział po prostu.
- Wiem,
że tak byłoby wygodniej, ale...
- Nie
- przerwał jej James, potrząsając głową. - Chcę, żebyś tu była, bo cię kocham.
Arthemis zamarła.
James zmartwiony patrzył, jak jej plecy
sztywnieją, a ręce drżą.
- Powiedziałem
za dużo?
Potrząsnęła głową.
- Nie
- szepnęła. - Po prostu...- Odwróciła się do niego ze łzami w oczach. - Nigdy
tego nie mówiłeś...
James zamrugał.
- Oczywiście,
że...
Arthemis potrząsnęła głową. Uśmiechnęła się
do niego z bolesną nieśmiałością.
James wstał i przytulił ją do siebie.
- Wiedziałam
- mruknęła, obejmując go. - Wiedziałam, ale to nie to samo, co usłyszeć...
Przytulił usta do jej skroni. - Zostaniesz?
Uśmiechnęła się szerzej.
- Nie.
Spochmurniał.
- Musze
dopilnować, żeby Archer przebiegł kilka kilometrów. A poza tym jest jeszcze mój
ojciec...
- No,
tak...
- Ale
umówmy się tak, jutro pójdziemy na zakupy i kupię wszystko, czego mi tu będzie
potrzeba do życia, jednocześnie nie przenosząc całego swojego dobytku. W
porządku?
- W
porządku - mruknął James.
Musnęła jego usta.
- Zapomniałabym,
że ty też masz co robić...
- Co?
- Lucian
chce cię dziś widzieć...
James
teleportował się do Hogwartu z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony bardzo się
cieszył, że Arthemis postanowiła mu zaufać nie tylko w kwestiach swojego ciała,
ale również swojej mocy. To zawsze stanowiło dla niej barierę, którą z trudem
pokonywała.
Z drugiej strony jednak dlaczego niby to
Lucian wzywał jego?
Wiedział, że jego irytacja nie ma żadnych
racjonalnych przyczyn. Został wezwany przez Luciana - profesora i mentora
Arthemis, bo sam o to prosił. Nic jednak nie mógł poradzić na to, że czuł się jakby
dominujący samiec w stadzie wezwał go, żeby przywołać do porządku młodego,
niepokornego lwa. Nie był młodym lwem. I nie chciał, żeby ktoś dominował w jego
stadzie. Nie podobało mu się, że musi się dzielić Arthemis. Denerwowało go to,
że Lucian może dać jej coś, czego on sam nie może. Ale najbardziej doprowadzało
go to furii to, że Lucian wiedział o Arthemis rzeczy, których on nie wiedział.
Musieli jednak utkać jakąś nić
porozumienia...
Przy bramie czekał na niego Albus. Zmierzył
go chłodnym wzrokiem. James go nie winił. Domyślał się, że dopóki wszyscy nie
zobaczą Arthemis w formie, w której była we wrześniu będą się do niego odnosić
nieufnie.
- Cześć
- rzucił na powitanie w stronę brata, który wkurzał go od kiedy zaczął
raczkować, ale choć był irytującym karłem, nikomu nie ufał bardziej. Zdawał
sobie również sprawę z tego, że Albus byłby w stanie go zniszczyć, jeżeli w ten
sposób ochroniłby Arthemis. A to znaczyło, że nikomu na świecie James nie ufał
bardziej.
- Cześć
- odparł Albus, zamykając bramę. - Skoro Lucian cię wezwał, domyślam się, że o
wszystkim już wiesz...
James skinął głową.
- Jak
się ma Arthemis?
- Jest
jak tornado na szkoleniu - odparł James.
- Nie
o to pytam.
Brązowe oczy starły się z zielonymi.
Gdy na ustach James zakwitł szeroki,
leniwy, arogancki uśmiech, Albus zacisnął usta.
- Nie
chcesz o to pytać... - powiedział James rozbawiony.
Zmarszczone brwi Albusa świadczyły o tym,
że rzeczywiście nie chce. Machnął ręką.
- Gdyby
było coś nie tak między wami. Nie pozwoliłaby ci się spotkać z Lucianem.
- Więc
po co pytasz?
- Bo
chce wiedzieć, co ty o tym myślisz. I jak się masz...
- Skąd
ta nagła troska? - zapytał gorzko James. - I tak wiem, że najchętniej wszyscy byście
mnie powiesili głową w dół z wysokiego drzewa, rosnącego na zboczu bardzo
stromej góry...
- Dziwisz
nam się? - westchnął Albus. - Pytam o ciebie, bo Arthemis sobie poradzi. Chodzi
o ciebie, więc nie pozwoli, żeby coś jej stanęło na drodze. To, co się stało
zniszczyło ją emocjonalnie, ale miała
czas, żeby wypracować sposób radzenia sobie z tym. Ty natomiast nie byłeś
przygotowany na rykoszet jej załamania, którym pewnie mocno oberwałeś... -
Albus zatrzymał Jamesa nim przekroczyli wrota do Sali Wejściowej. - Dlatego
zapytam jeszcze raz: czy z Arthemis jest wszystko w porządku?
James wpatrywał się w intensywnie zielone
oczy brata, który nie był wojownikiem jak on, ale potrafił walczyć jak nikt
inny na odmiennym polu bitwy.
Albus nie zadał pytania: jak się czujesz?
lub czy wszystko z tobą w porządku?, bo wiedział, że James go zbyje. Zamiast
tego zadał pytanie równie miarodajne. Jeżeli z Arthemis wszystko było w
porządku - z nim również.
- Arthemis
ma się coraz lepiej. Jeszcze nie wszystkie części do siebie pasują, ale to
tylko kilka puzzli w całej układance... - powiedział wymijająco.
Albus skinął głową.
- Dobra.
W takim razie, jeżeli się nie załamiesz to ci powiem. Arthemis bierze eliksiry
usypiające od trzech miesięcy. Skoro wszystko jest już w porządku dobrze by
było gdyby je odstawiła. Nie są silnie uzależniające, ale odstawienie ich
będzie troszkę uciążliwym procesem.
Jamesowi zamarło serce. Arthemis pod groźbą
śmierci nie brała eliksirów. Szczególnie eliksirów snu... Co musiało się dziać,
skoro Albus zdecydował się jej go podawać?
Skinął głową.
- Zajmę
się tym - obiecał.
Albus przez dłuższą chwilę wpatrywał się w
niego uważnie. Potem jednak otworzył drzwi i zaprowadził go do profesora
Luciana.
Lucian
siedział za stosem dokumentów i mruczał coś niecierpliwie pod nosem. Gdy James
wszedł na niecierpliwe zaproszenie, nie podniósł na niego wzroku.
- Wymyśliła
sobie, żeby skończyć szkołę, akurat wtedy, kiedy muszą być gotowe wszystkie
sprawozdania i bilanse - narzekał, mamrocząc.
- Arthemis
powiedziała, że chce mnie Pan widzieć - burknął James.
- Cicho!
- fuknął. - Jak nie pomagasz to chociaż nie przeszkadzaj...
Jamesowi para buchnęła uszami. Już miał
wyjść, ale się powstrzymał. Miał przed sobą osobę, którą Arthemis szanowała i
(co go irytowało) bardzo lubiła. Chociażby dlatego nie miał zamiaru obrazić
tego człowieka.
Zdawał sobie sprawę, że gdyby nie jego
irracjonalna zazdrość Lucian pewnie wcale by go nie denerwował. Westchnął w
duchu i kopnął się w myślach.
- Może
mogę jakoś pomóc?
Lucian powoli podniósł na niego oczy. Miał
minę jakby James właśnie zaproponował mu pomoc przy zakopaniu ciała matki...
- Nie
wiem, czy jesteś tak odważny, czy tak głupi - mruknął profesor.
- Domyślam
się, że wielokrotnie zadawał Pan podobne pytanie Arthemis...
- Dlaczego
tak myślisz?
James prychnął, jakby to było oczywiste.
- Bo
ją znam.
Lucian złączył koniuszki palców i w
milczeniu przypatrywał się Jamesowi oceniająco.
- Dlaczego
tu jesteś? - zapytał niebezpiecznie łagodnie.
James otworzył usta, żeby udzielić
odpowiedzi, która dla niego była oczywista, ale równie szybko je zamknął.
Powinien udzielić WŁAŚCIWEJ odpowiedzi. Takiej, która pewnie go odsłoni i
pokaże słabości, ale jednocześnie zdecyduje o tym, czy będzie miał Luciana po swojej
stronie, czy przeciwko.
Wciągnął głęboko powietrze, a potem je
wypuścił, mówiąc:
- Chcę,
żeby zaufała mi w sposób, w jaki ufa Panu.
- A
myślisz, że ci nie ufa?
- Nie
w kwestii swoich zdolności - odparł James.
Lucian wpatrywał się w niego przez dłuższą
chwilę, a potem lekkim gestem wskazał mu krzesło przed biurkiem.
- Ona
nie ufa nawet samej sobie w tej kwestii - zauważył profesor.
- Ufa
Panu.
- Zmusiłem
ją do tego...
James się spiął.
- To
jest pierwsza lekcja, którą odbędziesz. Jest twoja, gdzie w dowolnym miejscu na
świecie, ale gdy przekracza próg tej klasy jest moja...
James z oporem skinął głową.
- Zrozum
mnie dobrze, chłopcze. Ranię ją kiedy jest to konieczne. Drażnię sie z nią,
kiedy mi to pasuje. Popycham ją w kierunkach, w których nie chce podążać. Przesuwam
jej bariery, w stronę, w którą uznam za słuszne. Wykorzystam nawet ciebie
przeciwko niej. Rozumiesz?
- Rozumiem.
Ale nie mogę przyrzec, że nie będę protestować, jeżeli uznam, że dzieje jej się
krzywda - powiedział stanowczo.
Lucian spojrzał na niego pobłażliwie, jakby
łaskawie wybaczył mu, że prawi oczywistości.
- Ojciec
Arthemis zrobił, co mógł, żeby chronić ją wtedy, kiedy tego potrzebowała. Teraz
jednak ważne jest, żeby nauczyła się ją używać i kontrolować, zanim zniszczy ją
od środka. Oprócz tego, że będziesz musiał pogodzić się z moimi metodami jest
jeszcze jedno... - Lucian nachylił się w jego stronę. - Czy wiesz, dlaczego po
raz pierwszy Arthemis użyła swojej mocy w tej klasie?
James pokręcił głową.
- Coś
ją wkurzyło i zasmuciło jednocześnie. Z nastrojów jej przyjaciół mogłem
wywnioskować, że chodzi o ciebie. Nagle stało się zadziwiająco proste zmuszenie
jej do użycia tej mocy...
- I?
- James poruszył się niespokojnie.
- Zapytałem
ją tylko, czy pieprzyłeś się z tamtą dziewczyną - niewinny ton Luciana,
kontrastował z ostrymi słowami, które wypowiedział.
James zerwał się na równe nogi.
- CO?!!!!!
Lucian odchylił się na krześle.
- Jej
wściekłość na ciebie to doskonały sposób, żeby ukierunkować jej moc. Jej emocje
w stosunku do ciebie są tak silne, że przestaje tak cholernie uważać z tą swoją
mocą...
- Jak
Pan mógł jej to zrobić? - zapytał James zszokowany.
- Och
to było niesamowite! Wszystko w klasie rozpadło się w drobne wiórki... Dlatego
właśnie cię ostrzegałem, że w tej klasie rządzę ja...
James musiał jakoś to ścierpieć, jeżeli
chciał w tej klasie pozostać. Rozumiał to. Cholernie go to bolało, ale
jednocześnie trochę się cieszył, że chociaż część wściekłości Arthemis znalazła
ujście w mocy. Inaczej tłumiłaby wszystko w sobie i zżerałoby to ją od środka.
- Zgodziłem
się na twoją obecność tutaj, tylko dlatego, że mogę cię wykorzystać. Chcę,
żebyśmy mieli jasność w tym względzie...
- Wykorzystać?
- Czasem
będziesz dla niej swoistą blokadą. A czasami będziesz jej celem.
- Nie
skrzywdzę jej...
- Chłopcze,
nie chodzi o to, że ty możesz ją skrzywdzić tylko o to, że ona może skrzywdzić
ciebie...
Tym razem to James odchylił się na krześle
i posłał Lucianowi bezczelne spojrzenie, jakby wiedział coś, o czym profesor
nie wie.
- Panie
profesorze, mam do powiedzenia tylko jedno... Niech Pan zaczyna...
Uroczy rozdział 😍 wszystko powoli wracado normy 😁 ciekawe co knuje James z Lucjanem i jak to się wszystko skonczy
OdpowiedzUsuń