Następnego ranka po pierwszych
walkach, które okazały się tak niepasjonujące jak się Arthemis spodziewała,
stwierdziła, że jednak ciekawa będzie walka z Jamesem. Miała nadzieję jednak,
że Jamesem po dwóch walkach w pierwszej rundzie nie będzie zbyt zmęczony.
Szczerze mówiąc, gdy zszedł z maty po ostatniej walce z Lucian Jose, który jego
też z zemsty starał się wyeliminować, chyba nawet szybciej nie oddychał. Dobrze
jest być w czymś najlepszym… Jednak chyba ta walka przypomniała mu o niezamierzonym
wyeliminowaniu Sylvie, bo miał trochę pochmurną minę… aż do losowania. Okazało
się bowiem, że w pierwszej walce, rundy drugiej będzie walczył z nikim innym
tylko z Arthemis. O tak. To mu znacznie poprawiło humor, szczególnie, że
wszyscy patrzyli na nich z szeroko otwartymi oczami, zapewne zastanawiając się,
czy Wielka Sala przetrwa ten pojedynek.
We dwoje wyszli nic sobie z tego nie robiąc.
W tym czasie Rose przystąpiła do ostatniego zadania
w konkurencji Zaklęć i Uroków. Umierała ze strachu dopóki nie weszła do sali.
Jak więc zdziwiło ją, kiedy po wyjściu z sali uznała, że było nawet zabawnie.
Tym razem nie dostali konkretnego zadania. Po
prostu profesor Alexnader ustawiła te osoby, które przetrwały poprzednie próby
w rzędzie i mówiła jakie zaklęcie mają wykonać. Zaczęło się prosto od zaklęć z
poziomu pierwszego, potem drugiego itd. W miarę wzrastania stopnia trudności
odpadały kolejne osoby.
Przy stopniu siódmym zostało już tylko kilku
siódmoklasistów, Rose i Scorpius.
Co było w tym zabawnego? Otóż, mniej więcej
przy zaklęciach i urokach z poziomu Standardowej Księgi Zaklęci cz. 5 zaczęli
się ścigać. Kto wykona zaklęcie szybciej, czyje będzie bardziej pomysłowe, lub
bardziej dokładne. Po prostu tak jakoś wyszło. Po wykonaniu widowiskowego
pokazu znikania przedmiotów, Scorpius posłał jej wyzywające spojrzenie,
mówiące: przebij to.
Tak wiec, gdy przy kolejnym zadaniu miała ożywić
dowolny przedmiot, ożywiła dwa krzesła i sprawiła, że zaczęły tańczyć balet na
środku klasy. Potem ponieważ Malfoy sprawił, że stara gitara zaczęła grać
hiszpańskie rytmy, Rose, wygrała mu całą symfonię.
To, co wyprawiali, znacznie wykraczała poza
ich polecenia, ale profesor Alexander ich nie powstrzymywała. Tylko przyglądała
im się uważnie.
W końcu, gdy przeszli ponad poziom szkolny na
bardziej zaawansowane zaklęcia, przy których już nikt nie mógł używać formuł na
głos, zostali tylko oni i jeden starszy Ślizgon.
Profesor Alexander im podziękowała i powiedziała,
że wyniki ogłosi wieczorem po zakończeniu pierwszej części eliminacyjnej do
Dziesięcioboju.
Trzy osoby skinęły jej głową i opuściły salę.
Profesor Longbottom siedział nad formularzami,
które musieli wypełnić Gryfoni, którzy dostali, bądź dostaną się do olimpiady,
gdy ktoś zapukał do drzwi jego gabinetu.
- Proszę!
Przez drzwi weszła profesor
Alexander.
- Muszę coś z tobą skonsultować…
Uniósł brwi.
- Któryś z Gryfonów znowu przegiął?
- Nie. To dotyczy olimpiady.
- Ach… A co się stało?
- Przeprowadziłam ostatnie eliminacje
i teraz nie wiem, co zrobić…
- A co się stało?
- W sumie jestem przekonana, że trzy
osoby by się sprawdziły na eliminacjach. Jedną z nich jest Rose Weasley.
Szczególnie ona, bo ma wyjątkowo otwarty umysł, a do tego potraktuje to bardzo
poważnie.
Na twarzy Neville’a pojawił się szeroki
uśmiech.
- Cóż… Rose ma to po matce. Nie będę
udawał, że mnie to dziwi.
- Chodzi o to Neville, że dwóch
pozostałych zwycięzców to Ślizgoni… I nie jestem pewna, czy lepiej, żeby to oni
pojechali razem, czy zaryzykować spory, żeby wysłać również ją…
Z twarzy Neville’a zniknął uśmiech.
- Tak… to rzeczywiście problem. Na
pewno nie ma nikogo innego? Na czwartym miejscu nie ma jakiegoś Puchona albo
Krukona?
Morgana spojrzała na niego chłodno i wyzywająco.
- Nie. Czemu miałabym rezygnować z
dobrze używających zaklęć Ślizgonów, na rzecz Gryfonki?
Neville musiał niechętnie przyznać jej rację.
W końcu była opiekunem Slytherinu.
- Myślę, że Rose da sobie radę. Nie
będzie zwracała uwagi na to z kim pracuje o ile nie będzie jej dyskryminował –
powiedział.
Morgana skinęła głową.
- Dobrze. Więc to ustaliliśmy. Muszę
cię jednak uprzedzić, że wybrałam już jej partnera…
- Tak? – zdziwił się. – Kogo?
- Scorpiusa Malfoya.
- Co?! Zwariowałaś?! Przecież to jak
zamknąć dwie sklątki w jednej klatce! Oni się zabiją!
- Myślę, że się mylisz –
odpowiedziała mu spokojnie Morgana, puszczając mimo uszu jego krzyki.
- Mylę się?! Morgano ich ojcowie się
nienawidzą! Nie mówiąc już o tym, że Rose jest córką chrzestną Harry’ego
Pottera! Jeżeli ich razem wyślesz, wrócą do domu równie szybko jak tam
pojechali, przy okazji zmiatając z powierzchni ziemi jakiś budynek! – Neville
aż się poderwał z krzesła.
- Jezu, drzesz się tak, jakbym ci
powiedziała, że wysyłam na zawody Harry’ego Pottera i Lorda Voldemorta w parze
– powiedziała niecierpliwie profesor Alexander. – Oni się dogadują, Neville –
dodała nieoczekiwanie, spokojnie na niego patrząc.
Popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Żartujesz… - powiedział cicho.
- Też na początku myślałam, że mi się
wydaje, ale oni naprawdę się dogadują, chociaż pewnie nigdy by się do tego nie
przyznali. Zamienili się przy jednym zadaniu, wiedząc, że lepiej dadzą sobie
radę, z zadaniem drugiego. A dzisiaj po prostu bez słowa jednocześnie podjęli
zasady swojej własnej gry…
- No, nie wiem… - westchnął Neville.
– Może to równocześnie oznaczać coś dobrego i coś złego…
- Jeżeli, wyślę ją z Simonsem,
stłamsi ją i nie będzie jej słuchał, bo jest dziewczyną i do tego młodszą. Mogę
jeszcze wysłać Simonsa i Malfoya, bo wszyscy troje mają tyle samo punktów i
teraz decyduję ja…
Neville skinął głową.
- Rose i Scorpius się na to zgodzą.
Żadne z nich nie ustąpi. Miejmy tylko nadzieję, że się nie pozabijają.
- Mnie martwi coś innego –
powiedziała Alexander. – Nie boję się o to, co będzie się działo, gdy dojdzie
do konfliktu między tą dwójką. Bardziej mnie martwi, że według wszelkich
znaków, Malfoy trafi między pół jej rodziny. A z tego, co mówisz… to oni za
sobą nie przepadają…
Neville przetarł dłonią twarz.
- Fakt. Jedzie Albus i James…
- Tego jeszcze nie wiesz… - Neville
spojrzał na nią spod oka. – Dobra, dobra. Wszystko na to wskazuje… - ustąpiła.
- Porozmawiam z Potterami – obiecał.
– A teraz, muszę się pośpieszyć, bo za chwilę walczy James i Arthemis. Bardzo
chętnie na nich popatrzę…
- Serio? Cóż, ja też mam chwilę
wolnego czasu – stwierdziła szybko profesor Alexander. – Wpadnę z tobą do
Wielkiej Sali…
Obydwoje wyszli w pośpiechu.
Arthemis i James podpisali formularze o braku
sekundantów. Boże, jak to wszystko musiało być sformalizowane…
Dookoła ich podestu ustawiali się ludzie,
podobnie jak wtedy, gdy James miał walczyć z Flintem. Co oni sobie wyobrażali?
Że się pozabijają?
Arthemis się rozejrzała. Zupełnie przy
podwyższeniu stały same dziewczyny. Pokręciła sfrustrowana głową, wyczuwając
ich emocje. Niemal mogła sobie dopisać ich myśli.
Może ją wyeliminuje? Skoro ze sobą walczą,
może niedługo zerwą? Może, gdy ona odpadnie, będę mogła go pocieszyć? Giń
zdziro, itd.
Wydęła usta, gdy sobie to wyobraziła.
Gdyby wiedziała, że myśli James, kręcą się
dokładnie wokół tego samego tematu, pewnie poprawiłby się jej humor. Miał
wrażenie, że wszyscy faceci czekają tylko, żeby pocieszyć Arthemis po
przegranej walce i zaopiekować się nią, przy okazji wspominając, jakim to jest
brutalem. Nie doczekanie ich…
Gdy dziewczyny od formularzy odeszły, a sędzia
dał znak, że powinni wejść na matę James przyciągnął do siebie Arthemis i
wycisnął na jej ustach krótki mocny pocałunek, niemal natychmiast go odepchnęła
i zgromiła go wzrokiem, zła i zaróżowiona.
Kilka osób parsknęło śmiechem, kilka
westchnęło z rozczarowaniem, kilku chłopaków zagwizdało. Nie obchodziły go ich
reakcje. Ten pocałunek miał tylko pokazać, że mogą ze sobą walczyć, ale to na
jotę nie zmienia faktu, że są razem.
- Oszalałeś?! – ofuknęła go Arthemis.
- Na twoim punkcie – odpowiedział i
odszedł w kierunku schodków, a Arthemis lekko zdezorientowana poszła w
przeciwną stronę. Weszli na matę.
Znali zasady. Ukłonili się sobie. Usłyszeli
gong.
Zaatakowali jednocześnie, tym samym zaklęciem.
To właśnie był problem. Zbyt dobrze znali swoje przyzwyczajenie, sposób walki,
poruszania się.
Po trzech identycznych ruchach, Arthemis miała
ochotę się roześmiać. Pomyślała więc o tym, jakie zaklęcie najchętniej
rzuciłabym następne i rzuciła zupełnie inne. Podziałało. Obydwoje się obudzili.
To była dobra nauczka. Przestali działać schematycznie i szukali nowych
rozwiązań.
Zaklęcie trafiło Arthemis i uniosło ją do
góry. James zdał sobie sprawę, że to nie było dobre zagranie, bo będąc w
powietrzu zasypała go zaklęciami. Tylko jedno udało mu się odbić. Padł na
ziemię, wiedząc, że Arthemis spadnie razem z utratą jego przytomności.
Arthemis odbiła się od zaczarowanego przez
siebie miejsca i przeskoczyła nad Jamesem, jednocześnie go budząc. Zerwał się
na nogi, szukając jej.
- Za tobą – szepnęła, rzucając
zaklęcie. W ostatniej chwili, wyczarował tarczę.
Arthemis odskoczyła w bok i zdziwiła
się czując przebiegający ją prąd. Trafił ją zaklęciem. James po kilku minutach
zdecydowanie prowadził.
- Za dużo się odsuwasz, zamiast
blokować! – krzyknął do niej, jednocześnie odbijając zaklęciem,
- Że ty niby nie robisz błędów?! –
odkrzyknęła, trafiając go zaklęciem, które od razu cofnęła, żeby nie przedłużać
pauzy.
Zerwał się na nogi.
- Na razie nie!
Wszyscy przysłuchiwali się ich
wymianie zdań. Było to o tyle fascynujące, że żadne przy okazji nie przerwało
walki ani na sekundę.
Arthemis uśmiechnęła się pod nosem. No, to
zobaczymy.
Nie uniknęła następnego zaklęcia, które
uderzyło w sam środek jej klatki piersiowej, na chwilę pozbawiając ją tchu.
Odruchowo położyła tam dłoń, a James opuścił na chwilę różdżkę i spojrzał
prosto w jej dekolt.
W tym czasie Arthemis spetryfikowała go, a co
cofając zaklęcie powiedziała:
- Błąd pierwszy. Dałeś się
rozproszyć.
James jednak nie rozproszył się na
długo, bo po chwili znowu padła na ziemię, i z tej pozycji musiała odbić
następne kilka zaklęć, zanim zdołała go obezwładnić na tyle, żeby móc wstać.
Znowu byli na jednym poziomie, znowu trudno było im się przedrzeć przez obronę
drugiego.
Jednak James słusznie twierdził, że Arthemis
częściej unika zaklęć niż stara się je zablokować, bo trafił ją gdy się
schyliła, żeby zaklęcie jej nie dotknęło i nie zauważyła następnego. Zaklęcie
spowodowało, że przeleciała nad nim i z hukiem uderzyła o ziemię. James cofnął
zaklęcie, ale Arthemis nie wstała.
Tłum wstrzymał oddech. James podszedł do niej szybko,
czując jak serce mu łomocze. Chciał się do niej nachylić, gdy poczuł jak się
unosi w powietrze.
- Błąd drugi. Nie podchodzi się do
przeciwnika nieprzygotowanym… - powiedziała, wstając powoli, chociaż się
skrzywiła. Opuściła Jamesa na ziemię.
- To zagranie było nie fair –
zarzucił jej chłodno.
- Ja tylko prosto wyłuszczam twoje
błędy!- odkrzyknęła, gdy trafiły ją dwa zaklęcia jednocześnie. Chyba się
zirytował…
Jednak Arthemis osiągnęła to, czego nie
osiągnęłaby, gdyby na niego nawrzeszczała. Przestał zwracać uwagę na to, że
walczy z dziewczyną. Do tego ze swoją dziewczyną. Zaczęła się zabawa naprawdę.
Wiedziała, że będzie przez to bardziej obolała, ale nie to było istotne. Mogła
poczuć to, co widziała, gdy James walczył z Kingiem na własnej skórze. I było
ciężko. Naprawdę ciężko.
Podczas ostatnich trzech minut, zmęczyła się
bardziej niż przez resztę pojedynku. Stała się wolniejsza i bardziej obolała.
Jednak dawała radę. James też kilka razy wylądował na tyłku.
Nie usłyszeli gongu nadal walcząc. Arthemis
dostała, James dostał. Arthemis się obroniła, James odbił zaklęcie.
Usłyszeli ponowne walenie w gong i ich zaklęcia
się zderzyły.
Oboje opuścili różdżki, oddychając ciężko.
Przez chwilę panowała cisza, a potem Fred
zaczął klaskać, a do niego przyłączyła się reszta widzów.
Arthemis i James oderwali od siebie wzrok i
popatrzyli dookoła.
- 18 do 17 dla Jamesa Pottera –
ogłosił sędzia.
- Ale jestem zdziwiona – mruknęła, a
na jej ustach pojawił się uśmiech.
Pokręcił głową i objął ją ramieniem.
Sprowadził ją z podestu.
- Powiedz mi… zrobiłaś to celowo?
- Ależ co?
- Zirytowałaś mnie… - mruknął.
- Mogłam cię jeszcze zaszantażować,
że jak nie potraktujesz mnie poważnie, to się wypisuje, ale byś mi nie
uwierzył.
- Nie mogłaś po prostu dać się
potraktować, jak dziewczyna?
- James… jestem twoją partnerką i
musisz wierzyć w to, że potrafię poradzić sobie nawet z tobą…
- Cóż… w każdym bądź razie wygrałem…
Co dostanę w nagrodę?
- Wymyśl coś, ja się dostosuję…
- Kusisz diabła… - ostrzegł ją ze
śmiechem.
Przechodząc przez linki, rzuciła mu
tajemnicze spojrzenie przez ramię.
- Wiem.
James poczuł napływ ciepła w całym
ciele. Uwielbiał te ich potyczki słowne, ale czasami bał się, na jak długo mu
one wystarczą…
Ustawili się wzdłuż drugiej maty, gdzie zaraz
miał walczyć Fred z Denisem Flintem. Widzieli, jak podchodzi do Freda, Lucas,
który właśnie zakończył walkę z Lucianem Jose.
- Jesteś cała? – zapytała, stając
obok nich Valentine. – James nieźle tobą miotał…
James spojrzał na nią oburzony, ale Arthemis
tylko się zaśmiała i uspokajająco dotknęła jego ramienia na chwilę, po czym
odwróciła się do Valentine. Ściszyła głos, żeby James jej nie usłyszał, nie
chodziło o to, że miała przed nim tajemnice, raczej o to, żeby nie wywlec na
światło dzienne prywatnych spraw i uczuć Valentine. Miała szczęście, bo w tym
momencie, kilka dziewczyn zrozumiało, że ich idol stoi obok nich, więc James musiał
sobie jakoś z nimi poradzić.
- Tym się różnimy, Valentine. Ty się
boisz silnego, autokratycznego faceta, który chciałby decydować za ciebie. Ja
natomiast umiem pokazać i wytłumaczyć Jamesowi, że jestem równie zdeterminowana
jak on, bez rozlewu krwi. Chciał mnie oszczędzić, ale go podeszłam i
udowodniłam mu, że sobie poradzę. Teraz jest bardziej pewny mnie i odrobinę
mniej się martwi, że sobie nie poradzę. Wymagasz od kogoś bezgranicznego
zaufania w twoje zdolności i w twój intelekt, ale same słowa nie uspokajają.
Trzeba to jeszcze udowodnić. Pewnego dnia zrozumiesz, że popełniasz błąd za
błędem i wcale nie zależy ci, żeby je poprawiać, taka jesteś pewna, że robisz
dobrze…
Valentine przez bardzo długo chwilę na nią
patrzyła nic nie mówiąc, ale w jej oczach pojawił się cień. Spojrzała na matę,
gdzie rozpoczął się pojedynek, ale to nie poprawiło jej nastroju, więc
odwróciła się i odeszła.
Arthemis przez chwilę zastanawiała się, czy
dała jej do myślenia, czy tylko bardziej ją wkurzyła. Jeszcze nie wiedziała,
skąd brała się jej pewność, że Valentine powinna być z Fredem, tak jak nie
wiedziała, czemu uważała, że Rose i Scorpius się dogadają. Po prostu… miała
przeczucie.
W każdym bądź razie o jednym się przekonała: kobieta
jest bezsilna wobec własnych uczyć, chociażby nie wiadomo jak bardzo chciała z
nimi walczyć.
Odwróciła się, żeby popatrzeć na Freda.
Flint chyba jeszcze nie do końca przyszedł do
siebie po wczorajszym, chociaż jego nos wyglądał już normalnie. W każdym bądź
razie Fred chyba też za nim nie przepadał, albo nie chciał być gorszy po tym
jak James i Lucas dołożyli Ślizgonowi, bo nieźle sobie z nim pogrywał. Blokował
kiedy mu odpowiadało, ale częściej zmuszał Ślizgona do cofania się.
Popatrz na to Valentine, pomyślała Arthemis, i
powiedz, że cię to nie kręci.
Długie włosy Freda dodawały mu dzikości nie
mniej niż zacięty wyraz twarzy. Blok, atak, blok, atak. Blok, kontra. Dziesięć
minut i Arthemis stwierdziła, że do tej pory Fred strasznie się obijał. Mógł
być zaraz za Lucasem w klasyfikacji, ale widocznie był zbyt leniwy.
Po obiedzie, podczas trzeciej rundy miało się
odbyć sześć ostatnich pojedynków. Według
Arthemis wszystko było raczej przesądzone. No, bo kto w walce James Potter
kontra Eliza Mors, mógł wygrać? Ona miała walczyć z Frankiem Chester więc też
nie przewidywała trudności. Żałowała tylko, że nie będzie mogła zobaczyć walki
Freda i Lucasa. Była to jedna z dwóch walk, które pewnie warto byłoby zobaczyć.
Drugą była walka Denisa Flinta i Roberta Kinga.
Pół godziny, pomyślała, wchodząc do Wielkiej
Sali, pól godziny i mogą przejść do dalszych rozgrywek.
Było tu pełno ludzi. Pewnie interesowały ich
nie tyle walki, co ogłoszenie wyników.
Po walce Jamesa z Elizą, Arthemis powstrzymała
się od komentarza. Jej oczy mówiły wszystko.
- Oj, daj spokój… - powiedział tylko,
gdy przechodzili przez linki, w kierunku maty I, gdzie zaraz miała walczyć.
Przy okazji dowiedziała się od
Albusa, że Lucas zremisował z Fredem.
Z Frankiem Chester walczyło się
podobnie, jak z Darrylem Bannisterem. Mało finezji, czysta technika. Łatwo było
go przejrzeć. I nie używał zbyt skomplikowanych zaklęć. Tak wiec ostatnia walka
Arthemis w pierwszej części eliminacji nie była zbyt widowiskowa. Nie szkodzi.
Spodziewała się, że odegrają się z Jamesem w konkurencji drużynowej.
Ostatnią walkę oglądali wszyscy. Każdy chciał
zobaczyć, który ze Ślizgonów wygra, chociaż nie miało to zbytnio wpływu na
ogólną klasyfikację.
Arthemis i James oglądali ją raczej ze względu
na to, żeby znaleźć wady i błędy przeciwników niż z ciekawości, kto wygra
pojedynek. Dla nich było to raczej oczywiste. King był zbyt opanowany i sprytny,
żeby Flint mógł go pokonać. Jednak trzeba mu przyznać, że swoją agresją i
zwyczajną dla niego wściekłością wywalczył sobie kilkanaście punktów. Jednak
ostatecznie tak czy inaczej wygrał Robert King.
Forsythe oddalił się z sędziami, żeby
podliczyć ostateczną klasyfikację i poinformował, że wyniki będą ogłoszone za
chwilę.
Trochę zniecierpliwieni zaczęli się kręcić po
Sali. Wymieniając ostatnie spostrzeżenia.
Widzieli jak Flint warczy na
Avery’ego, gdy ten próbował mu zabandażować przedramię.
W końcu wrócił Forsythe i wbiegł na środkowe
podwyższenie. Przytknął sobie różdżkę do gardła, a po Sali potoczył się jego
wzmocniony dziesięciokrotnie głos.
- Zakończyliśmy pierwszą część
eliminacji do Olimpijskiego Dziesięcioboju! Walczyliście! Przegrywaliście i
wygrywaliście! Ale zawsze walczyliście dzielnie! Widzieliście jak padają wasi
przyjaciele, ale żaden z was się nie poddał! To godne najwyższej pochwały! Jednak
to nie koniec waszych starań! Przed wami część, która będzie wymagała od was
współpracy, zgarnia i zaufania! Macie jeden dzień na przygotowania! W tej
chwili wyczytam osoby, które według klasyfikacji indywidualnej radzą sobie
najlepiej!
Nie było to tak emocjonujące jak być mogło. W
końcu od jakiegoś czasu wiedzieli jakie są wyniki.
- Na miejscu pierwszym, z ani jedną
nie przegraną walką, z liczbą 415 punktów jest zawodnik z numerem 22. James
Potter!
Rozległy się gromkie oklaski, gwizdy i okrzyki
uczniów. Tylko Ślizgoni ograniczyli się do pogardliwych spojrzeń.
- Na miejscu drugim z liczbą 407
punktów, zawodniczka z numerem 21. Arthemis North!
Gryfoni oszaleli ze szczęścia. Dwa
najwyższe miejsca były zajęte przez uczniów Gryffindoru, a do tego ta dwójka
stanowiła drużynę. Według nich wynik był przesądzony.
- Na miejscu trzecim z liczbą 400
punktów, zawodnik z numerem 17: Robert King!!
Tym razem w końcu Ślizgoni wzięli udział w
oklaskach.
Lista potoczyła się dalej. Lucas w ostatniej
chwili zaledwie kilkoma punktami wyprzedził Denisa Flinta, który był na miejscu
piątym. Fred ostatecznie skończył na miejscu siódmym, co według Arthemis, jak
na jego lenistwo i tak było dobrym wynikiem.
Stawkę zamykała Gillian Anderson z 248
punktami.
- Osoby, których partnerzy odpadli
niestety muszą się wycofać, bądź zgłosić się z innym partnerem, który przeszedł
eliminacje. Przykro mi, ale takie są zasady. Tak, więc proszę Darryla
Bannistera, Allenę Astrę, Urszulę Hint, Bernarda Dubbina, Luciana Jose oraz
Franka Chestera o zgłoszenie się do mnie do jutra, najpóźniej do 17.00 –
oznajmił Forsythe. – Następna część eliminacji będzie wydarzeniem nie tylko
szkolnym. Obserwować go będą przedstawiciele Ministerstwa Magii i Rady
Nadzorczej szkoły musicie być również przygotowani na obecność dziennikarzy…
- Co?! – jęknęła Arthemis. – Czy oni
oszaleli?
- Będziemy wyglądać odlotowo –
odpowiedział jej ze śmiechem James, obejmując ją ramieniem.
- W środę odbędzie się finał, po
którym zostanie ogłoszona oficjalna kadra szkoły we wszystkich dziedzinach
olimpijskich! – dodał Forsythe. – Dziękuję wam za wasze zaangażowanie i radzę
dobrze wykorzystać jutrzejszy dzień!
Na podwyższenie weszła profesor Alexander.
- Mam jeszcze jedno ogłoszenie –
powiedziała – więc okażcie jeszcze trochę cierpliwości! Po przeprowadzeniu stosownych egzaminów, wytypowałam dwie osoby,
które będą reprezentowały szkołę na olimpiadzie. Jeżeli wymienione osoby, będą
miały jakiekolwiek zastrzeżenia proszę o zgłoszenie ich do następnej soboty,
gdyż po oficjalnym ogłoszeniu kadry, nie będzie odwrotu! – ostrzegła poważnie i
groźnie. – W konkurencji Zaklęcia i Uroki zwyciężyli Rose Weasley – ogłuszyły
ich ogłuszające, radosne krzyki Gryfonów. Arthemis uśmiechnęła się pod nosem,
czekając na drugie nazwisko. Szkoda, że się z nikim nie założyła… - oraz
Scorpius Malfoy! – dodała profesor Alexander. Tym razem to Ślizgoni oszaleli ze
szczęścia, a po stronie Gryffindoru zabrzmiała grobowa cisza.
Malfoy i Rose? Czy Alexander oszalała?
Przecież oni się zabiją!
James nachylił się do Arthemis.
- Czy ona powiedziała Malfoy? –
upewnił się.
- A znasz innego Scorpiusa? –
zapytała ciekawie, próbując się przedrzeć do oszołomionej Rose.
Rose chyba w końcu też oprzytomniała, bo
zaczęła iść w kierunku Arthemis.
- Wygrałam, wygrałam!! – krzyczała
szczęśliwa, rzucając się w ramiona Arthemis.
- Wiem.
- Z czego się cieszysz? – warknął
James. – Jedziesz z Malfoyem!
- I co z tego? – zapytała spokojnie.
- Jak to, co z tego? To Malfoy!
- Jak widać był najlepszy, więc nie
widzę problemu – odpowiedziała mu chłodno Rose. James zamilkł.
- Nie podoba mi się to!
- Też mi nowina – prychnęła Arthemis.
– Skoro Rose nie widzi problemu, to nie rozumiem, czemu miałbyś się w to
wtrącać – poparła przyjaciółkę.
James zamilkł i zamyślił się. Poszukał
wzrokiem Malfoy, który miał na twarzy maskę, nie przepuszczającą żadnych uczuć.
James przypomniał sobie, że do tej pory nic nie wskazywało na to, żeby Ślizgon
zdradził Arthemis. Na jego korzyść wskazywał również fakt, że w zeszłym roku, w
lesie nie próbował w żaden sposób im przeszkodzić.
James westchnął i powiedział:
- Ale jak będziesz miała z nim jakiś
problem, to mi powiedz.
Rose uśmiechnęła się do niego, a
Arthemis poczuła jak chwyta ją jej ciepła dłoń i usłyszała: na pewno nie powiem jemu…
Przewróciła oczami i zerknęła na Scorpiusa. Po
ostatniej rozmowie z nim w zeszłym roku wolała się do niego nie zbliżać. I
wiedziała, że to nie ona powinna zrobić pierwszy krok.
James wstał późno. Boże, co to była za
przyjemność, wstać w południe! Nawet jeżeli ominęło go śniadanie, to za chwilę
czekał obiad. Idealna pora!
Ubrał się i zszedł do Wielkiej Sali
rozglądając się za swoją ulubioną dziewczyną. W ten wolny dzień powinni
nadrobić zaległości z całego tygodnia, już się cieszył na samą myśl o tym.
Wypatrzył Rose i Lily, które rozmawiały o
czymś z Roxanne i Lucy. A gdzie Arthemis? Może też postanowiła dłużej pospać?
Rozejrzał się i w końcu dostrzegł dość głośno
debatującą grupę. Zmrużył oczy. Justin, Max, Rory, Steven, Leo, Luke i jeszcze
kilku innych chłopaków z Gryffindoru rozprawiali o czymś z ożywieniem, a w
środku tego wszystkiego była Arthemis.
Co… Ona… Sobie… Wyobraża??
James energicznym krokiem poszedł w
tamtym kierunku. Chłopacy nagle urwali w pół zdania, tylko Arthemis podniosła
na niego spokojny, trochę chłodny wzrok.
- Dzień dobry – powiedziała drwiąco.
James szybko przeleciał w myślach
ostatnie grzechy. Co zrobił? Gdy doszedł do wniosku, że nic, jego złość wzrosła
dwukrotnie. A dzień zaczął się tak pięknie!
- Część! – odrzekł cierpko. – O czym
rozmawiacie?
Lucas przezornie zaczął się
wycofywać, ale James rzucił mu szybkie chłodne spojrzenie, po którym znowu
usiadł na swoim miejscu. Chłopcy próbowali się skulić w sobie. No, tak oni i
jedna jedyna dziewczyna, do tego dziewczyna Jamesa, to nie wróżyło dobrze.
Jedynie Arthemis wydawała się niczym nie
przejmować. Nadal nonszalancko rozparta siedziała za stołem.
- O czym? Och, więc zaczęło się od
tego, że chłopacy chcieli mnie pocieszyć…
- Pocieszyć? – warknął ironicznie
James, rzucając mordercze spojrzenia pozostałym.
- Owszem – odparła mu Arthemis. –
Biorąc pod uwagę fakt, że jakaś dziewczyna dostaje kwiaty od mojego chłopaka,
było to jak najbardziej uzasadnione – powiedziała, a w jej oczach zalśnił lód.
- Kwiaty? – zdziwił się James. A
potem sobie przypomniał i się uśmiechnął. – Ach, więc przyszły w końcu kwiaty
do Sylvie? – odwrócił się, żeby spojrzeć na stół Krukonów. Sylvie pomachała mu
ręką. Dopiero, gdy napotkał nadal zimny wzrok Arthemis, zrozumiał o co jej
chodzi. Żachnął się. – No, daj spokój! To kwiaty na przeprosiny…
- Przepraszasz zawodniczkę za to, że
była zbyt słaba, żeby sprostać walce? – zapytała Arthemis niebezpiecznie miłym
tonem.
- Chodzi o to w jaki sposób to
zrobiłem…
Arthemis wstała.
- Może od razu przeproś ją za to:
dlaczego!! – powiedziała gwałtownie, odwróciła się i odeszła.
James zamrugał zaskoczony. Dlaczego? Przecież
to było oczywiste… Arthemis walczyła z Flintem, co miało to wspólnego z Sylvie?
I co się właściwie stało?
Spojrzał na Lucasa, szukając
wyjaśnienia. Chłopacy patrzyli na niego jak na totalnego tępaka. Wszyscy. Co do
jednego…
Czy ktoś może mu wyjaśnić, co tu się działo?!
- Czego się gapicie? – warknął.
- Jesteś idiotą – rzucił odważnie
Justine.
- Kompletnym – dodał Max.
- Niby czemu? – zapytał agresywnie.
- Kwiaty. Dziewczyna…
- Przecież wyjaśniłem, że…
- Wyjaśniłeś – przyznał ironicznie
Lucas.
- Po, co ja z wami gadam? Żaden z was
dziewczyny nie ma…
- Ale w życiu by mi nie przyszło do
głowy coś tak głupiego – mruknął Leo do siebie, ale James i tak go usłyszał.
- Przecież to tylko ze względu na…
- Więc wysłałeś jej kwiaty ze względu
na to, co się stało na zawodach? – przerwał mu krótko Luke.
- Oczywiście – powiedział James,
wdzięczny za to, że w końcu ktoś zrozumiał.
- To dziwne, bo nie widziałem Cooka
chodzącego z kwiatami…
- A co ma do tego, ten bałwan?
- Jego też wyeliminowałeś…
- I co z tego? – rzucił nie
rozumiejąc James.
- A co z tego, że wyeliminowałeś
Sylvie? – odpowiedział mu pytaniem Max.
James zaniemówił.
- Wysłałeś kwiaty dziewczynie. Nie
zawodniczce – podsumował Justin. – Jesteś idiotą.
- Przecież to naturalne, że… - bronił
się James.
- Ależ oczywiście. To naturalne,
szczególnie dla ciebie, bo przecież ty z byle okazji wysyłasz wszystkim kwiaty
– odpowiedział złośliwą ironią Lukas.
- Idiota – po raz kolejny oznajmił Justin.
– Ale skoro to przecież nic takiego, jak twierdzisz, to ja z chęcią wyślę
Arthemis kwiaty. Myślę, że się ucieszy…
- Nie waż się! – warknął James.
- Ale czemu? Przecież od ciebie nie
dostała, więc może spojrzy na mnie łaskawszym okiem…
- Zbliż się do niej, a…
- Nie mam zamiaru się do niej zbliżać
– rzucił Justin na groźbę Jamesa. – Ale może to ona się zbliży do mnie…
- Macie się trzymać od niej z daleka
– rzucił groźnie James i odszedł.
Lukas i Justin uśmiechnęli się do
siebie.
- Kretyn.
Justin się przeciągnął.
- Boże, uwielbiam go wkurzać. To jak
balansowanie nad przepaścią…
- Tylko nie przegnij, bo James cię
wrzuci do tej przepaści – odpowiedział mu Luke.
James wściekły, zazdrosny i z poczuciem
totalnego niezrozumienia przez świat, usiadł naprzeciw siostry. Jednak to nie
poprawiło jego nastroju, gdyż zamiast dzień dobry, usłyszał:
- Coś ty idioto narobił?
- Czy tobie też chodzi o te głupie
kwiaty? – warknął.
- Cóż… biorąc pod uwagę, że wszystkie te durne
idiotki, które chciałby zostać twoimi podnóżkami, po tym totalnie przesadzonym
geście, uważają, że zerwiesz z Arthemis, a droga do twojego serca, stoi przed
nimi otworem, to owszem… chodzi mi o kwiaty.
- Boże, czemu miałbym zerwać z
Arthemis?! – powiedział sfrustrowany James.
- Czemu? To nikogo nie obchodzi.
Ważne jest, że wysłałeś wielki bukiet kwiatów do nie swojej dziewczyny. To daje trochę do myślenia. Już
widzę te wszystkie serduszka latające nad głowami tamtych idiotek – wskazała
kciukiem róg stołu.
Wpatrywało się w niego kilka dziewcząt, a jedna
nawet do niego pomachała. James westchnął ciężko.
- Ale przecież Arthemis wie, że…
Odwróciła się do niego Rose.
- Arthemis na początku wiedziała
tylko tyle, że wysłałeś kwiaty zawodniczce turniejowej, którą miałeś prawo, a
wręcz obowiązek pokonać. Gdy Sylvie przyszła podziękować i powiedzieć, że nic
się nie stało, udała, że nic się nie stało. Jednak zanim zdążyła dojść do
Pokoju Wspólnego po śniadaniu kilkanaście dziewczyn zdążyło ją zaczepić,
współczuć i wyrzucać ci od najgorszych, a dwie miały nawet czelność zapytać ją,
kiedy z nią zerwałeś…
James powoli przymknął oczy.
- Jezu, ale jestem idiotą…
Ani Rose, ani Lily nie zaprzeczyły.
Super! Po prostu super! – myślała Arthemis
chodząc po zamku. – Jeszcze tego brakowało, żeby się pokłócili przed drużynowymi
rozgrywkami.
A on nie widział w tym nic złego!!
Pomijając już fakt, że w życiu nie wyobrażała
sobie, żeby dał jej kwiaty. Co dopiero komuś innemu!
Ależ była na niego wściekła!!
Doszła do końca korytarza na piątym piętrze i
zawróciła. Patrząc pod nogi i mrucząc gniewnie pod nosem niczego i nikogo nie
widziała, dopóki nie wpadła na kogoś.
Phi!! Na kogoś! Gdy tylko jej nos zderzył się
z jego ciuchami od razu widziała, kto to. Odsunęła się i zgromiła go wzrokiem.
- Słuchaj…
- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać!
- Domyślam się, że lepiej by ci
zrobiło, gdybyś mogła mnie trochę podręczyć, ale nie mamy na to czasu –
powiedział James, łapiąc ją za łokieć i wciągnął do pierwszej otwartej klasy.
Wyszarpnęła się.
- Jestem idiotą – przyznał na
wstępie.
Założyła ręce na piersi.
- Zawodnik jest zawodnikiem bez
względu na płeć!
- Dobra! Masz rację. Popełniłem błąd,
patrząc na nią tylko, jak na dziewczynę. Ale do cholery to nic nie znaczyło!
- O Anabelle, też tak mówiłeś –
mruknęła do siebie.
- Znowu chcesz wrócić do Anabelle?!
- Pocałunek w policzek też niby nic
nie znaczył, a potem została twoją dziewczyną…
- Obiecałaś zostawić ten temat w
spokoju!
- Nie zwalisz tego na mnie James! Nie
tym razem!
- Zrobiłem głupio, ale do cholery
chyba nie myślisz, że coś jeszcze za tym stało?!
Nie odpowiedziała.
- Przecież ona ma chłopaka!
- Tym głupszy zrobiłeś błąd – odparła
chłodno.
- Nie sądziłem, że garść badyli może
sprawić człowiekowi tyle kłopotów! – powiedział i kopnął w stojącą najbliżej
ławkę.
Arthemis trzymała się od niego na bezpieczną
odległość.
- Kwiaty były naprawdę ładne. Nie
dało się ich nie zauważyć. Te trzy idiotki, których tak nie lubisz, po prostu
oszalały ze szczęścia – oznajmiła ironicznie.
- Przecież ludzie nie są tacy głupi,
myśląc, że z tobą zerwałem!!
- Czemu nie? Tak, to wygląda…
- Na Merlina, jutro przywiozę ci
powóz kwiatów na oczach całej szkoły…
- Nie, dziękuję – odpowiedział
chłodno, głosem podszytym goryczą.
W Jamesie coś drgnęło. Dotarło do niego jak
niedelikatne, nieromantyczne i w ogóle „nie” było to, co przed chwilą
powiedział.
Arthemis stała przy oknie, oglądając krajobraz. Dzień był wyjątkowo
brzydki. Siąpił deszcz i wszystko było szarobure.
Zrobił kilka kroków i w końcu dotknął pasma
jej włosów. Westchnął i przytulił się do jej pleców. Drgnęła, więc objął ją
mocniej.
- Jestem idiotą – powiedział cicho.
- Jesteś idiotą – przyznała.
- Jestem idiotą, ale i tak nie
pozwolę zbliżyć się do ciebie, żadnemu z tych napalonych kretynów… -
zapowiedział.
- Tak naprawdę rozmawialiśmy o
zawodach…
- Nie obchodzi mnie o czym
rozmawialiście. Ale jak nie wyrzucisz kwiatów, które ma zamiar ci przysłać
Justin to złamiesz mi serce.
Odwróciła się do niego.
- Powinnam je zatrzymać… -
stwierdziła hardo.
- Powinnaś – skinął głową. – Ale tego
nie zrobisz…
Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie w
oczy.
- Nie – westchnęła.
Pocałował ją lekko, a potem przeniósł
usta na jej policzek.
- Pamiętasz, jak nie chciałem zdjąć
bluzy do walki z Flintem? Wiesz, że zazwyczaj wolę walczyć bez niej.
Skinęła głową.
- Pachniała tobą…
- Co? – zapytała niewyraźnie, bo jego
usta ją rozpraszały.
- Nosiłaś ją jednego dnia… -
przypomniał jej.
- To nie fair. Nie pozwalasz mi się
wściekać. Próbujesz wywołać u mnie ten stan: „och, boże jakie to słodkie”…
- I skutkuje? Nadal jesteś bardzo
wściekła?
Zastanowiła się.
- A wiesz, o co się wkurzałam?
- Tak. O każdym z powodów.
- Dobrze, więc nie jestem już tak
wściekła…
- Może, w takim razie pójdziemy się
przejść?
Tak już między nimi było. Ich złość, ich
kłótnie były szybkie, gwałtowne i krótkotrwałe. Wypalały się tak szybko, jak
szybko można było do nich doprowadzić.
Jednak zazwyczaj James już po powrocie do
równowagi nie czuł się nadal jak skończony imbecyl.
- Malfoy… uważasz, że to dobre? –
zapytał ją James.
W niedzielne popołudnie szli właśnie brzegiem
jeziora, chociaż siąpił deszcz. Arthemis jednak to nie przeszkadzało. Ważne
było, że nikt się tu na nich nie gapił. Zresztą i tak dopiero wyszli z chatki
Hagrida, gdzie razem z pozostałymi odwiedzali olbrzyma. Opowiadał im, jakie to
przygotowania do eliminacji zrobił swoim dzieciakom. Trochę się naśmiali,
słuchając co wyprawiali kandydaci.
Teraz Arthemis cieszyła się oddechem, który miała okazję zaczerpnąć po
męczącym tygodniu. Szli brzegiem jeziora, ale w końcu ich kroki skierowały się w
kierunku błoni. Widać było stad wierzbę bijącą. Uschnięte drzewo, wygląda
strasznie samotnie, w ten ponury dzień.
- A ty nadal swoje? – zapytała go
zgryźliwie. – Powiedziałam ci, że to nie twoja sprawa…
- Jak nie moja? – oburzył się. – Rose
jest dla mnie jak siostra!
- Iii?
- No, Malfoy…
- Właśnie, - przerwała mu, - uważasz,
że lepiej, żeby pojechała z tym drugim Ślizgonem? Tym, co był na drugim
miejscu?
- No, jasne, że tak…
- Tak? – odparła swobodnie, idąc w
kierunku wierzby. – Koleś jest od niej starszy i śmiem twierdzić, że nic o nim
nie wiesz, tak jak nie wiesz do czego jest zdolny. Natomiast Malfoy spędził z
nią w lesie ponad dwie godziny i włos jej z głowy przy nim nie spadł, a z tego
co ona mi odpowiadała nawet kilka razy ją ocalił. Więc, może zdradzisz mi, co
tak naprawdę masz do Malfoya? – zapytała łagodnie, chociaż wiedziała, że James
z naburmuszoną miną trawi jej słowa.
- Mam złe przeczucia – powiedział.
- A ja nie – odparła i zerknęła na
niego przez ramię. – A czyje przeczucia są lepsze?
- Twoje – przyznał.
Posłał mu triumfalne spojrzenie.
- Myślę, że dopóki nie zaczniesz się
w to wtrącać, wszystko będzie dobrze. I to samo dotyczy Albusa – mruknęła.
James zacisnął usta i spojrzał w górę na
uschnięte konary wierzby.
- Czemu nie wsadzili tu czegoś
nowego?
- Myślę, że to by przyciągnęło dość
sporą uwagę. Albo po prostu jeszcze nie wiedzą, co mogłoby ją zastąpić…
- Tu jest tunel – oznajmił James.
Rozwarła szeroko oczy.
- No, przecież widziałaś Mapę
Huncwotów…
- Nie przyglądałam jej się zbytnio –
odparła cierpko.
- Nikt go nie używa – dodał James,
obszedł wierzbę i pokazał jej wejście do tunelu.
- Chodźmy – zaproponowała.
- Co? Teraz? – zdziwił się.
Skinęła głową.
- Ale tam jest strasznie brudno –
ostrzegł ją.
- No, chodź. Pokaż mi. Jeszcze tam
nie byłam…
- Nic ciekawego – odrzekł krótko.
- Będziemy sami…
James przyjrzał jej się uważnie, a
potem się uśmiechnął. Chyba złość już jej przeszła.
- Chodźmy…
Zgadzam sie ze wszystkimi: James jest kretynem 😂 moze i slodkim ale wciaz idiota 😂
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńich jaki szok wywołało to, że Scorpius i Rose są reprezentantami Hogwartu w zaklęciach na olimpiadzie, wściekły James jest boski...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudny rozdział, jaki szok, że Rose i Scorpius są reprezentantami Hogwartu w zaklęciach na olimpiadzie, taki wściekły James jest boski...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga