sobota, 27 stycznia 2018

Ich słabe strony (Rok VI, Rozdział 11)

Następnego ranka po pierwszych walkach, które okazały się tak niepasjonujące jak się Arthemis spodziewała, stwierdziła, że jednak ciekawa będzie walka z Jamesem. Miała nadzieję jednak, że Jamesem po dwóch walkach w pierwszej rundzie nie będzie zbyt zmęczony. Szczerze mówiąc, gdy zszedł z maty po ostatniej walce z Lucian Jose, który jego też z zemsty starał się wyeliminować, chyba nawet szybciej nie oddychał. Dobrze jest być w czymś najlepszym… Jednak chyba ta walka przypomniała mu o niezamierzonym wyeliminowaniu Sylvie, bo miał trochę pochmurną minę… aż do losowania. Okazało się bowiem, że w pierwszej walce, rundy drugiej będzie walczył z nikim innym tylko z Arthemis. O tak. To mu znacznie poprawiło humor, szczególnie, że wszyscy patrzyli na nich z szeroko otwartymi oczami, zapewne zastanawiając się, czy Wielka Sala przetrwa ten pojedynek.
 We dwoje wyszli nic sobie z tego nie robiąc.
 W tym czasie Rose przystąpiła do ostatniego zadania w konkurencji Zaklęć i Uroków. Umierała ze strachu dopóki nie weszła do sali. Jak więc zdziwiło ją, kiedy po wyjściu z sali uznała, że było nawet zabawnie.
 Tym razem nie dostali konkretnego zadania. Po prostu profesor Alexnader ustawiła te osoby, które przetrwały poprzednie próby w rzędzie i mówiła jakie zaklęcie mają wykonać. Zaczęło się prosto od zaklęć z poziomu pierwszego, potem drugiego itd. W miarę wzrastania stopnia trudności odpadały kolejne osoby.
 Przy stopniu siódmym zostało już tylko kilku siódmoklasistów, Rose i Scorpius.
 Co było w tym zabawnego? Otóż, mniej więcej przy zaklęciach i urokach z poziomu Standardowej Księgi Zaklęci cz. 5 zaczęli się ścigać. Kto wykona zaklęcie szybciej, czyje będzie bardziej pomysłowe, lub bardziej dokładne. Po prostu tak jakoś wyszło. Po wykonaniu widowiskowego pokazu znikania przedmiotów, Scorpius posłał jej wyzywające spojrzenie, mówiące: przebij to.
 Tak wiec, gdy przy kolejnym zadaniu miała ożywić dowolny przedmiot, ożywiła dwa krzesła i sprawiła, że zaczęły tańczyć balet na środku klasy. Potem ponieważ Malfoy sprawił, że stara gitara zaczęła grać hiszpańskie rytmy, Rose, wygrała mu całą symfonię.
 To, co wyprawiali, znacznie wykraczała poza ich polecenia, ale profesor Alexander ich nie powstrzymywała. Tylko przyglądała im się uważnie.
 W końcu, gdy przeszli ponad poziom szkolny na bardziej zaawansowane zaklęcia, przy których już nikt nie mógł używać formuł na głos, zostali tylko oni i jeden starszy Ślizgon.
 Profesor Alexander im podziękowała i powiedziała, że wyniki ogłosi wieczorem po zakończeniu pierwszej części eliminacyjnej do Dziesięcioboju.
 Trzy osoby skinęły jej głową i opuściły salę.


 Profesor Longbottom siedział nad formularzami, które musieli wypełnić Gryfoni, którzy dostali, bądź dostaną się do olimpiady, gdy ktoś zapukał do drzwi jego gabinetu.
- Proszę!
Przez drzwi weszła profesor Alexander.
- Muszę coś z tobą skonsultować…
Uniósł brwi.
- Któryś z Gryfonów znowu przegiął?
- Nie. To dotyczy olimpiady.
- Ach… A co się stało?
- Przeprowadziłam ostatnie eliminacje i teraz nie wiem, co zrobić…
- A co się stało?
- W sumie jestem przekonana, że trzy osoby by się sprawdziły na eliminacjach. Jedną z nich jest Rose Weasley. Szczególnie ona, bo ma wyjątkowo otwarty umysł, a do tego potraktuje to bardzo poważnie.
 Na twarzy Neville’a pojawił się szeroki uśmiech.
- Cóż… Rose ma to po matce. Nie będę udawał, że mnie to dziwi.
- Chodzi o to Neville, że dwóch pozostałych zwycięzców to Ślizgoni… I nie jestem pewna, czy lepiej, żeby to oni pojechali razem, czy zaryzykować spory, żeby wysłać również ją…
 Z twarzy Neville’a zniknął uśmiech.
- Tak… to rzeczywiście problem. Na pewno nie ma nikogo innego? Na czwartym miejscu nie ma jakiegoś Puchona albo Krukona?
 Morgana spojrzała na niego chłodno i wyzywająco.
- Nie. Czemu miałabym rezygnować z dobrze używających zaklęć Ślizgonów, na rzecz Gryfonki?
 Neville musiał niechętnie przyznać jej rację. W końcu była opiekunem Slytherinu.
- Myślę, że Rose da sobie radę. Nie będzie zwracała uwagi na to z kim pracuje o ile nie będzie jej dyskryminował – powiedział.
 Morgana skinęła głową.
- Dobrze. Więc to ustaliliśmy. Muszę cię jednak uprzedzić, że wybrałam już jej partnera…
- Tak? – zdziwił się. – Kogo?
- Scorpiusa Malfoya.
- Co?! Zwariowałaś?! Przecież to jak zamknąć dwie sklątki w jednej klatce! Oni się zabiją!
- Myślę, że się mylisz – odpowiedziała mu spokojnie Morgana, puszczając mimo uszu jego krzyki.
- Mylę się?! Morgano ich ojcowie się nienawidzą! Nie mówiąc już o tym, że Rose jest córką chrzestną Harry’ego Pottera! Jeżeli ich razem wyślesz, wrócą do domu równie szybko jak tam pojechali, przy okazji zmiatając z powierzchni ziemi jakiś budynek! – Neville aż się poderwał z krzesła.
- Jezu, drzesz się tak, jakbym ci powiedziała, że wysyłam na zawody Harry’ego Pottera i Lorda Voldemorta w parze – powiedziała niecierpliwie profesor Alexander. – Oni się dogadują, Neville – dodała nieoczekiwanie, spokojnie na niego patrząc.
 Popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Żartujesz… - powiedział cicho.
- Też na początku myślałam, że mi się wydaje, ale oni naprawdę się dogadują, chociaż pewnie nigdy by się do tego nie przyznali. Zamienili się przy jednym zadaniu, wiedząc, że lepiej dadzą sobie radę, z zadaniem drugiego. A dzisiaj po prostu bez słowa jednocześnie podjęli zasady swojej własnej gry…
- No, nie wiem… - westchnął Neville. – Może to równocześnie oznaczać coś dobrego i coś złego…
- Jeżeli, wyślę ją z Simonsem, stłamsi ją i nie będzie jej słuchał, bo jest dziewczyną i do tego młodszą. Mogę jeszcze wysłać Simonsa i Malfoya, bo wszyscy troje mają tyle samo punktów i teraz decyduję ja…
 Neville skinął głową.
- Rose i Scorpius się na to zgodzą. Żadne z nich nie ustąpi. Miejmy tylko nadzieję, że się nie pozabijają.
- Mnie martwi coś innego – powiedziała Alexander. – Nie boję się o to, co będzie się działo, gdy dojdzie do konfliktu między tą dwójką. Bardziej mnie martwi, że według wszelkich znaków, Malfoy trafi między pół jej rodziny. A z tego, co mówisz… to oni za sobą nie przepadają…
 Neville przetarł dłonią twarz.
- Fakt. Jedzie Albus i James…
- Tego jeszcze nie wiesz… - Neville spojrzał na nią spod oka. – Dobra, dobra. Wszystko na to wskazuje… - ustąpiła.
- Porozmawiam z Potterami – obiecał. – A teraz, muszę się pośpieszyć, bo za chwilę walczy James i Arthemis. Bardzo chętnie na nich popatrzę…
- Serio? Cóż, ja też mam chwilę wolnego czasu – stwierdziła szybko profesor Alexander. – Wpadnę z tobą do Wielkiej Sali…
 Obydwoje wyszli w pośpiechu.


 Arthemis i James podpisali formularze o braku sekundantów. Boże, jak to wszystko musiało być sformalizowane…
 Dookoła ich podestu ustawiali się ludzie, podobnie jak wtedy, gdy James miał walczyć z Flintem. Co oni sobie wyobrażali? Że się pozabijają?
 Arthemis się rozejrzała. Zupełnie przy podwyższeniu stały same dziewczyny. Pokręciła sfrustrowana głową, wyczuwając ich emocje. Niemal mogła sobie dopisać ich myśli.
 Może ją wyeliminuje? Skoro ze sobą walczą, może niedługo zerwą? Może, gdy ona odpadnie, będę mogła go pocieszyć? Giń zdziro, itd.
 Wydęła usta, gdy sobie to wyobraziła.
 Gdyby wiedziała, że myśli James, kręcą się dokładnie wokół tego samego tematu, pewnie poprawiłby się jej humor. Miał wrażenie, że wszyscy faceci czekają tylko, żeby pocieszyć Arthemis po przegranej walce i zaopiekować się nią, przy okazji wspominając, jakim to jest brutalem. Nie doczekanie ich…
 Gdy dziewczyny od formularzy odeszły, a sędzia dał znak, że powinni wejść na matę James przyciągnął do siebie Arthemis i wycisnął na jej ustach krótki mocny pocałunek, niemal natychmiast go odepchnęła i zgromiła go wzrokiem, zła i zaróżowiona.
 Kilka osób parsknęło śmiechem, kilka westchnęło z rozczarowaniem, kilku chłopaków zagwizdało. Nie obchodziły go ich reakcje. Ten pocałunek miał tylko pokazać, że mogą ze sobą walczyć, ale to na jotę nie zmienia faktu, że są razem.
- Oszalałeś?! – ofuknęła go Arthemis.
- Na twoim punkcie – odpowiedział i odszedł w kierunku schodków, a Arthemis lekko zdezorientowana poszła w przeciwną stronę. Weszli na matę.
 Znali zasady. Ukłonili się sobie. Usłyszeli gong.
 Zaatakowali jednocześnie, tym samym zaklęciem. To właśnie był problem. Zbyt dobrze znali swoje przyzwyczajenie, sposób walki, poruszania się.
 Po trzech identycznych ruchach, Arthemis miała ochotę się roześmiać. Pomyślała więc o tym, jakie zaklęcie najchętniej rzuciłabym następne i rzuciła zupełnie inne. Podziałało. Obydwoje się obudzili. To była dobra nauczka. Przestali działać schematycznie i szukali nowych rozwiązań.
 Zaklęcie trafiło Arthemis i uniosło ją do góry. James zdał sobie sprawę, że to nie było dobre zagranie, bo będąc w powietrzu zasypała go zaklęciami. Tylko jedno udało mu się odbić. Padł na ziemię, wiedząc, że Arthemis spadnie razem z utratą jego przytomności.
 Arthemis odbiła się od zaczarowanego przez siebie miejsca i przeskoczyła nad Jamesem, jednocześnie go budząc. Zerwał się na nogi, szukając jej.
- Za tobą – szepnęła, rzucając zaklęcie. W ostatniej chwili, wyczarował tarczę.
Arthemis odskoczyła w bok i zdziwiła się czując przebiegający ją prąd. Trafił ją zaklęciem. James po kilku minutach zdecydowanie prowadził.
- Za dużo się odsuwasz, zamiast blokować! – krzyknął do niej, jednocześnie odbijając zaklęciem,
- Że ty niby nie robisz błędów?! – odkrzyknęła, trafiając go zaklęciem, które od razu cofnęła, żeby nie przedłużać pauzy.
 Zerwał się na nogi.
- Na razie nie!
Wszyscy przysłuchiwali się ich wymianie zdań. Było to o tyle fascynujące, że żadne przy okazji nie przerwało walki ani na sekundę.
 Arthemis uśmiechnęła się pod nosem. No, to zobaczymy.
 Nie uniknęła następnego zaklęcia, które uderzyło w sam środek jej klatki piersiowej, na chwilę pozbawiając ją tchu. Odruchowo położyła tam dłoń, a James opuścił na chwilę różdżkę i spojrzał prosto w jej dekolt.
 W tym czasie Arthemis spetryfikowała go, a co cofając zaklęcie powiedziała:
- Błąd pierwszy. Dałeś się rozproszyć.
James jednak nie rozproszył się na długo, bo po chwili znowu padła na ziemię, i z tej pozycji musiała odbić następne kilka zaklęć, zanim zdołała go obezwładnić na tyle, żeby móc wstać. Znowu byli na jednym poziomie, znowu trudno było im się przedrzeć przez obronę drugiego.
 Jednak James słusznie twierdził, że Arthemis częściej unika zaklęć niż stara się je zablokować, bo trafił ją gdy się schyliła, żeby zaklęcie jej nie dotknęło i nie zauważyła następnego. Zaklęcie spowodowało, że przeleciała nad nim i z hukiem uderzyła o ziemię. James cofnął zaklęcie, ale Arthemis nie wstała.
 Tłum wstrzymał oddech. James podszedł do niej szybko, czując jak serce mu łomocze. Chciał się do niej nachylić, gdy poczuł jak się unosi w powietrze.
- Błąd drugi. Nie podchodzi się do przeciwnika nieprzygotowanym… - powiedziała, wstając powoli, chociaż się skrzywiła. Opuściła Jamesa na ziemię.
- To zagranie było nie fair – zarzucił jej chłodno.
- Ja tylko prosto wyłuszczam twoje błędy!- odkrzyknęła, gdy trafiły ją dwa zaklęcia jednocześnie. Chyba się zirytował…
 Jednak Arthemis osiągnęła to, czego nie osiągnęłaby, gdyby na niego nawrzeszczała. Przestał zwracać uwagę na to, że walczy z dziewczyną. Do tego ze swoją dziewczyną. Zaczęła się zabawa naprawdę. Wiedziała, że będzie przez to bardziej obolała, ale nie to było istotne. Mogła poczuć to, co widziała, gdy James walczył z Kingiem na własnej skórze. I było ciężko. Naprawdę ciężko.
 Podczas ostatnich trzech minut, zmęczyła się bardziej niż przez resztę pojedynku. Stała się wolniejsza i bardziej obolała. Jednak dawała radę. James też kilka razy wylądował na tyłku.
 Nie usłyszeli gongu nadal walcząc. Arthemis dostała, James dostał. Arthemis się obroniła, James odbił zaklęcie.
 Usłyszeli ponowne walenie w gong i ich zaklęcia się zderzyły.
 Oboje opuścili różdżki, oddychając ciężko.
 Przez chwilę panowała cisza, a potem Fred zaczął klaskać, a do niego przyłączyła się reszta widzów.
 Arthemis i James oderwali od siebie wzrok i popatrzyli dookoła.
- 18 do 17 dla Jamesa Pottera – ogłosił sędzia.
- Ale jestem zdziwiona – mruknęła, a na jej ustach pojawił się uśmiech.
Pokręcił głową i objął ją ramieniem. Sprowadził ją z podestu.
- Powiedz mi… zrobiłaś to celowo?
- Ależ co?
- Zirytowałaś mnie… - mruknął.
- Mogłam cię jeszcze zaszantażować, że jak nie potraktujesz mnie poważnie, to się wypisuje, ale byś mi nie uwierzył.
- Nie mogłaś po prostu dać się potraktować, jak dziewczyna?
- James… jestem twoją partnerką i musisz wierzyć w to, że potrafię poradzić sobie nawet z tobą…
- Cóż… w każdym bądź razie wygrałem… Co dostanę w nagrodę?
- Wymyśl coś, ja się dostosuję…
- Kusisz diabła… - ostrzegł ją ze śmiechem.
Przechodząc przez linki, rzuciła mu tajemnicze spojrzenie przez ramię.
- Wiem.
James poczuł napływ ciepła w całym ciele. Uwielbiał te ich potyczki słowne, ale czasami bał się, na jak długo mu one wystarczą…
 Ustawili się wzdłuż drugiej maty, gdzie zaraz miał walczyć Fred z Denisem Flintem. Widzieli, jak podchodzi do Freda, Lucas, który właśnie zakończył walkę z Lucianem Jose.
- Jesteś cała? – zapytała, stając obok nich Valentine. – James nieźle tobą miotał…
 James spojrzał na nią oburzony, ale Arthemis tylko się zaśmiała i uspokajająco dotknęła jego ramienia na chwilę, po czym odwróciła się do Valentine. Ściszyła głos, żeby James jej nie usłyszał, nie chodziło o to, że miała przed nim tajemnice, raczej o to, żeby nie wywlec na światło dzienne prywatnych spraw i uczuć Valentine. Miała szczęście, bo w tym momencie, kilka dziewczyn zrozumiało, że ich idol stoi obok nich, więc James musiał sobie jakoś z nimi poradzić.
- Tym się różnimy, Valentine. Ty się boisz silnego, autokratycznego faceta, który chciałby decydować za ciebie. Ja natomiast umiem pokazać i wytłumaczyć Jamesowi, że jestem równie zdeterminowana jak on, bez rozlewu krwi. Chciał mnie oszczędzić, ale go podeszłam i udowodniłam mu, że sobie poradzę. Teraz jest bardziej pewny mnie i odrobinę mniej się martwi, że sobie nie poradzę. Wymagasz od kogoś bezgranicznego zaufania w twoje zdolności i w twój intelekt, ale same słowa nie uspokajają. Trzeba to jeszcze udowodnić. Pewnego dnia zrozumiesz, że popełniasz błąd za błędem i wcale nie zależy ci, żeby je poprawiać, taka jesteś pewna, że robisz dobrze…
 Valentine przez bardzo długo chwilę na nią patrzyła nic nie mówiąc, ale w jej oczach pojawił się cień. Spojrzała na matę, gdzie rozpoczął się pojedynek, ale to nie poprawiło jej nastroju, więc odwróciła się i odeszła.
 Arthemis przez chwilę zastanawiała się, czy dała jej do myślenia, czy tylko bardziej ją wkurzyła. Jeszcze nie wiedziała, skąd brała się jej pewność, że Valentine powinna być z Fredem, tak jak nie wiedziała, czemu uważała, że Rose i Scorpius się dogadają. Po prostu… miała przeczucie.
 W każdym bądź razie o jednym się przekonała: kobieta jest bezsilna wobec własnych uczyć, chociażby nie wiadomo jak bardzo chciała z nimi walczyć.
 Odwróciła się, żeby popatrzeć na Freda.
 Flint chyba jeszcze nie do końca przyszedł do siebie po wczorajszym, chociaż jego nos wyglądał już normalnie. W każdym bądź razie Fred chyba też za nim nie przepadał, albo nie chciał być gorszy po tym jak James i Lucas dołożyli Ślizgonowi, bo nieźle sobie z nim pogrywał. Blokował kiedy mu odpowiadało, ale częściej zmuszał Ślizgona do cofania się.
 Popatrz na to Valentine, pomyślała Arthemis, i powiedz, że cię to nie kręci.
 Długie włosy Freda dodawały mu dzikości nie mniej niż zacięty wyraz twarzy. Blok, atak, blok, atak. Blok, kontra. Dziesięć minut i Arthemis stwierdziła, że do tej pory Fred strasznie się obijał. Mógł być zaraz za Lucasem w klasyfikacji, ale widocznie był zbyt leniwy.
 Po obiedzie, podczas trzeciej rundy miało się odbyć sześć ostatnich pojedynków.  Według Arthemis wszystko było raczej przesądzone. No, bo kto w walce James Potter kontra Eliza Mors, mógł wygrać? Ona miała walczyć z Frankiem Chester więc też nie przewidywała trudności. Żałowała tylko, że nie będzie mogła zobaczyć walki Freda i Lucasa. Była to jedna z dwóch walk, które pewnie warto byłoby zobaczyć. Drugą była walka Denisa Flinta i Roberta Kinga.
 Pół godziny, pomyślała, wchodząc do Wielkiej Sali, pól godziny i mogą przejść do dalszych rozgrywek.
 Było tu pełno ludzi. Pewnie interesowały ich nie tyle walki, co ogłoszenie wyników.
 Po walce Jamesa z Elizą, Arthemis powstrzymała się od komentarza. Jej oczy mówiły wszystko.
- Oj, daj spokój… - powiedział tylko, gdy przechodzili przez linki, w kierunku maty I, gdzie zaraz miała walczyć.
Przy okazji dowiedziała się od Albusa, że Lucas zremisował z Fredem.
Z Frankiem Chester walczyło się podobnie, jak z Darrylem Bannisterem. Mało finezji, czysta technika. Łatwo było go przejrzeć. I nie używał zbyt skomplikowanych zaklęć. Tak wiec ostatnia walka Arthemis w pierwszej części eliminacji nie była zbyt widowiskowa. Nie szkodzi. Spodziewała się, że odegrają się z Jamesem w konkurencji drużynowej.
 Ostatnią walkę oglądali wszyscy. Każdy chciał zobaczyć, który ze Ślizgonów wygra, chociaż nie miało to zbytnio wpływu na ogólną klasyfikację.
 Arthemis i James oglądali ją raczej ze względu na to, żeby znaleźć wady i błędy przeciwników niż z ciekawości, kto wygra pojedynek. Dla nich było to raczej oczywiste. King był zbyt opanowany i sprytny, żeby Flint mógł go pokonać. Jednak trzeba mu przyznać, że swoją agresją i zwyczajną dla niego wściekłością wywalczył sobie kilkanaście punktów. Jednak ostatecznie tak czy inaczej wygrał Robert King.
 Forsythe oddalił się z sędziami, żeby podliczyć ostateczną klasyfikację i poinformował, że wyniki będą ogłoszone za chwilę.
 Trochę zniecierpliwieni zaczęli się kręcić po Sali. Wymieniając ostatnie spostrzeżenia.
Widzieli jak Flint warczy na Avery’ego, gdy ten próbował mu zabandażować przedramię.
 W końcu wrócił Forsythe i wbiegł na środkowe podwyższenie. Przytknął sobie różdżkę do gardła, a po Sali potoczył się jego wzmocniony dziesięciokrotnie głos.
- Zakończyliśmy pierwszą część eliminacji do Olimpijskiego Dziesięcioboju! Walczyliście! Przegrywaliście i wygrywaliście! Ale zawsze walczyliście dzielnie! Widzieliście jak padają wasi przyjaciele, ale żaden z was się nie poddał! To godne najwyższej pochwały! Jednak to nie koniec waszych starań! Przed wami część, która będzie wymagała od was współpracy, zgarnia i zaufania! Macie jeden dzień na przygotowania! W tej chwili wyczytam osoby, które według klasyfikacji indywidualnej radzą sobie najlepiej!
 Nie było to tak emocjonujące jak być mogło. W końcu od jakiegoś czasu wiedzieli jakie są wyniki.
- Na miejscu pierwszym, z ani jedną nie przegraną walką, z liczbą 415 punktów jest zawodnik z numerem 22. James Potter!
 Rozległy się gromkie oklaski, gwizdy i okrzyki uczniów. Tylko Ślizgoni ograniczyli się do pogardliwych spojrzeń.
- Na miejscu drugim z liczbą 407 punktów, zawodniczka z numerem 21. Arthemis North!
Gryfoni oszaleli ze szczęścia. Dwa najwyższe miejsca były zajęte przez uczniów Gryffindoru, a do tego ta dwójka stanowiła drużynę. Według nich wynik był przesądzony.
- Na miejscu trzecim z liczbą 400 punktów, zawodnik z numerem 17: Robert King!!
 Tym razem w końcu Ślizgoni wzięli udział w oklaskach.
 Lista potoczyła się dalej. Lucas w ostatniej chwili zaledwie kilkoma punktami wyprzedził Denisa Flinta, który był na miejscu piątym. Fred ostatecznie skończył na miejscu siódmym, co według Arthemis, jak na jego lenistwo i tak było dobrym wynikiem.
 Stawkę zamykała Gillian Anderson z 248 punktami.
- Osoby, których partnerzy odpadli niestety muszą się wycofać, bądź zgłosić się z innym partnerem, który przeszedł eliminacje. Przykro mi, ale takie są zasady. Tak, więc proszę Darryla Bannistera, Allenę Astrę, Urszulę Hint, Bernarda Dubbina, Luciana Jose oraz Franka Chestera o zgłoszenie się do mnie do jutra, najpóźniej do 17.00 – oznajmił Forsythe. – Następna część eliminacji będzie wydarzeniem nie tylko szkolnym. Obserwować go będą przedstawiciele Ministerstwa Magii i Rady Nadzorczej szkoły musicie być również przygotowani na obecność dziennikarzy…
- Co?! – jęknęła Arthemis. – Czy oni oszaleli?
- Będziemy wyglądać odlotowo – odpowiedział jej ze śmiechem James, obejmując ją ramieniem.
- W środę odbędzie się finał, po którym zostanie ogłoszona oficjalna kadra szkoły we wszystkich dziedzinach olimpijskich! – dodał Forsythe. – Dziękuję wam za wasze zaangażowanie i radzę dobrze wykorzystać jutrzejszy dzień!
 Na podwyższenie weszła profesor Alexander.
- Mam jeszcze jedno ogłoszenie – powiedziała – więc okażcie jeszcze trochę cierpliwości! Po przeprowadzeniu  stosownych egzaminów, wytypowałam dwie osoby, które będą reprezentowały szkołę na olimpiadzie. Jeżeli wymienione osoby, będą miały jakiekolwiek zastrzeżenia proszę o zgłoszenie ich do następnej soboty, gdyż po oficjalnym ogłoszeniu kadry, nie będzie odwrotu! – ostrzegła poważnie i groźnie. – W konkurencji Zaklęcia i Uroki zwyciężyli Rose Weasley – ogłuszyły ich ogłuszające, radosne krzyki Gryfonów. Arthemis uśmiechnęła się pod nosem, czekając na drugie nazwisko. Szkoda, że się z nikim nie założyła… - oraz Scorpius Malfoy! – dodała profesor Alexander. Tym razem to Ślizgoni oszaleli ze szczęścia, a po stronie Gryffindoru zabrzmiała grobowa cisza.
 Malfoy i Rose? Czy Alexander oszalała? Przecież oni się zabiją!
James nachylił się do Arthemis.
- Czy ona powiedziała Malfoy? – upewnił się.
- A znasz innego Scorpiusa? – zapytała ciekawie, próbując się przedrzeć do oszołomionej Rose.
 Rose chyba w końcu też oprzytomniała, bo zaczęła iść w kierunku Arthemis.
- Wygrałam, wygrałam!! – krzyczała szczęśliwa, rzucając się w ramiona Arthemis.
- Wiem.
- Z czego się cieszysz? – warknął James. – Jedziesz z Malfoyem!
- I co z tego? – zapytała spokojnie.
- Jak to, co z tego? To Malfoy!
- Jak widać był najlepszy, więc nie widzę problemu – odpowiedziała mu chłodno Rose. James zamilkł.
- Nie podoba mi się to!
- Też mi nowina – prychnęła Arthemis. – Skoro Rose nie widzi problemu, to nie rozumiem, czemu miałbyś się w to wtrącać – poparła przyjaciółkę.
 James zamilkł i zamyślił się. Poszukał wzrokiem Malfoy, który miał na twarzy maskę, nie przepuszczającą żadnych uczuć. James przypomniał sobie, że do tej pory nic nie wskazywało na to, żeby Ślizgon zdradził Arthemis. Na jego korzyść wskazywał również fakt, że w zeszłym roku, w lesie nie próbował w żaden sposób im przeszkodzić.
 James westchnął i powiedział:
- Ale jak będziesz miała z nim jakiś problem, to mi powiedz.
Rose uśmiechnęła się do niego, a Arthemis poczuła jak chwyta ją jej ciepła dłoń i usłyszała: na pewno nie powiem jemu…
 Przewróciła oczami i zerknęła na Scorpiusa. Po ostatniej rozmowie z nim w zeszłym roku wolała się do niego nie zbliżać. I wiedziała, że to nie ona powinna zrobić pierwszy krok.


 James wstał późno. Boże, co to była za przyjemność, wstać w południe! Nawet jeżeli ominęło go śniadanie, to za chwilę czekał obiad. Idealna pora!
 Ubrał się i zszedł do Wielkiej Sali rozglądając się za swoją ulubioną dziewczyną. W ten wolny dzień powinni nadrobić zaległości z całego tygodnia, już się cieszył na samą myśl o tym.
 Wypatrzył Rose i Lily, które rozmawiały o czymś z Roxanne i Lucy. A gdzie Arthemis? Może też postanowiła dłużej pospać?
 Rozejrzał się i w końcu dostrzegł dość głośno debatującą grupę. Zmrużył oczy. Justin, Max, Rory, Steven, Leo, Luke i jeszcze kilku innych chłopaków z Gryffindoru rozprawiali o czymś z ożywieniem, a w środku tego wszystkiego była Arthemis.
 Co… Ona… Sobie… Wyobraża??
James energicznym krokiem poszedł w tamtym kierunku. Chłopacy nagle urwali w pół zdania, tylko Arthemis podniosła na niego spokojny, trochę chłodny wzrok.
- Dzień dobry – powiedziała drwiąco.
James szybko przeleciał w myślach ostatnie grzechy. Co zrobił? Gdy doszedł do wniosku, że nic, jego złość wzrosła dwukrotnie. A dzień zaczął się tak pięknie!
- Część! – odrzekł cierpko. – O czym rozmawiacie?
Lucas przezornie zaczął się wycofywać, ale James rzucił mu szybkie chłodne spojrzenie, po którym znowu usiadł na swoim miejscu. Chłopcy próbowali się skulić w sobie. No, tak oni i jedna jedyna dziewczyna, do tego dziewczyna Jamesa, to nie wróżyło dobrze.
 Jedynie Arthemis wydawała się niczym nie przejmować. Nadal nonszalancko rozparta siedziała za stołem.
- O czym? Och, więc zaczęło się od tego, że chłopacy chcieli mnie pocieszyć…
- Pocieszyć? – warknął ironicznie James, rzucając mordercze spojrzenia pozostałym.
- Owszem – odparła mu Arthemis. – Biorąc pod uwagę fakt, że jakaś dziewczyna dostaje kwiaty od mojego chłopaka, było to jak najbardziej uzasadnione – powiedziała, a w jej oczach zalśnił lód.
- Kwiaty? – zdziwił się James. A potem sobie przypomniał i się uśmiechnął. – Ach, więc przyszły w końcu kwiaty do Sylvie? – odwrócił się, żeby spojrzeć na stół Krukonów. Sylvie pomachała mu ręką. Dopiero, gdy napotkał nadal zimny wzrok Arthemis, zrozumiał o co jej chodzi. Żachnął się. – No, daj spokój! To kwiaty na przeprosiny…
- Przepraszasz zawodniczkę za to, że była zbyt słaba, żeby sprostać walce? – zapytała Arthemis niebezpiecznie miłym tonem.
- Chodzi o to w jaki sposób to zrobiłem…
Arthemis wstała.
- Może od razu przeproś ją za to: dlaczego!! – powiedziała gwałtownie, odwróciła się i odeszła.
 James zamrugał zaskoczony. Dlaczego? Przecież to było oczywiste… Arthemis walczyła z Flintem, co miało to wspólnego z Sylvie? I co się właściwie stało?
Spojrzał na Lucasa, szukając wyjaśnienia. Chłopacy patrzyli na niego jak na totalnego tępaka. Wszyscy. Co do jednego…
 Czy ktoś może mu wyjaśnić, co tu się działo?!
- Czego się gapicie? – warknął.
- Jesteś idiotą – rzucił odważnie Justine.
- Kompletnym – dodał Max.
- Niby czemu? – zapytał agresywnie.
- Kwiaty. Dziewczyna…
- Przecież wyjaśniłem, że…
- Wyjaśniłeś – przyznał ironicznie Lucas.
- Po, co ja z wami gadam? Żaden z was dziewczyny nie ma…
- Ale w życiu by mi nie przyszło do głowy coś tak głupiego – mruknął Leo do siebie, ale James i tak go usłyszał.
- Przecież to tylko ze względu na…
- Więc wysłałeś jej kwiaty ze względu na to, co się stało na zawodach? – przerwał mu krótko Luke.
- Oczywiście – powiedział James, wdzięczny za to, że w końcu ktoś zrozumiał.
- To dziwne, bo nie widziałem Cooka chodzącego z kwiatami…
- A co ma do tego, ten bałwan?
- Jego też wyeliminowałeś…
- I co z tego? – rzucił nie rozumiejąc James.
- A co z tego, że wyeliminowałeś Sylvie? – odpowiedział mu pytaniem Max.
James zaniemówił.
- Wysłałeś kwiaty dziewczynie. Nie zawodniczce – podsumował Justin. – Jesteś idiotą.
- Przecież to naturalne, że… - bronił się James.
- Ależ oczywiście. To naturalne, szczególnie dla ciebie, bo przecież ty z byle okazji wysyłasz wszystkim kwiaty – odpowiedział złośliwą ironią Lukas.
- Idiota – po raz kolejny oznajmił Justin. – Ale skoro to przecież nic takiego, jak twierdzisz, to ja z chęcią wyślę Arthemis kwiaty. Myślę, że się ucieszy…
- Nie waż się! – warknął James.
- Ale czemu? Przecież od ciebie nie dostała, więc może spojrzy na mnie łaskawszym okiem…
- Zbliż się do niej, a…
- Nie mam zamiaru się do niej zbliżać – rzucił Justin na groźbę Jamesa. – Ale może to ona się zbliży do mnie…
- Macie się trzymać od niej z daleka – rzucił groźnie James i odszedł.
Lukas i Justin uśmiechnęli się do siebie.
- Kretyn.
Justin się przeciągnął.
- Boże, uwielbiam go wkurzać. To jak balansowanie nad przepaścią…
- Tylko nie przegnij, bo James cię wrzuci do tej przepaści – odpowiedział mu Luke.
 James wściekły, zazdrosny i z poczuciem totalnego niezrozumienia przez świat, usiadł naprzeciw siostry. Jednak to nie poprawiło jego nastroju, gdyż zamiast dzień dobry, usłyszał:
- Coś ty idioto narobił?
- Czy tobie też chodzi o te głupie kwiaty? – warknął.
- Cóż…  biorąc pod uwagę, że wszystkie te durne idiotki, które chciałby zostać twoimi podnóżkami, po tym totalnie przesadzonym geście, uważają, że zerwiesz z Arthemis, a droga do twojego serca, stoi przed nimi otworem, to owszem… chodzi mi o kwiaty.
- Boże, czemu miałbym zerwać z Arthemis?! – powiedział sfrustrowany James.
- Czemu? To nikogo nie obchodzi. Ważne jest, że wysłałeś wielki bukiet kwiatów do nie swojej  dziewczyny. To daje trochę do myślenia. Już widzę te wszystkie serduszka latające nad głowami tamtych idiotek – wskazała kciukiem róg stołu.
 Wpatrywało się w niego kilka dziewcząt, a jedna nawet do niego pomachała. James westchnął ciężko.
- Ale przecież Arthemis wie, że…
Odwróciła się do niego Rose.
- Arthemis na początku wiedziała tylko tyle, że wysłałeś kwiaty zawodniczce turniejowej, którą miałeś prawo, a wręcz obowiązek pokonać. Gdy Sylvie przyszła podziękować i powiedzieć, że nic się nie stało, udała, że nic się nie stało. Jednak zanim zdążyła dojść do Pokoju Wspólnego po śniadaniu kilkanaście dziewczyn zdążyło ją zaczepić, współczuć i wyrzucać ci od najgorszych, a dwie miały nawet czelność zapytać ją, kiedy z nią zerwałeś…
 James powoli przymknął oczy.
- Jezu, ale jestem idiotą…
 Ani Rose, ani Lily nie zaprzeczyły.


 Super! Po prostu super! – myślała Arthemis chodząc po zamku. – Jeszcze tego brakowało, żeby się pokłócili przed drużynowymi rozgrywkami.
 A on nie widział w tym nic złego!!
 Pomijając już fakt, że w życiu nie wyobrażała sobie, żeby dał jej kwiaty. Co dopiero komuś innemu!
 Ależ była na niego wściekła!!
 Doszła do końca korytarza na piątym piętrze i zawróciła. Patrząc pod nogi i mrucząc gniewnie pod nosem niczego i nikogo nie widziała, dopóki nie wpadła na kogoś.
 Phi!! Na kogoś! Gdy tylko jej nos zderzył się z jego ciuchami od razu widziała, kto to. Odsunęła się i zgromiła go wzrokiem.
- Słuchaj…
- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać!
- Domyślam się, że lepiej by ci zrobiło, gdybyś mogła mnie trochę podręczyć, ale nie mamy na to czasu – powiedział James, łapiąc ją za łokieć i wciągnął do pierwszej otwartej klasy.
 Wyszarpnęła się.
- Jestem idiotą – przyznał na wstępie.
Założyła ręce na piersi.
- Zawodnik jest zawodnikiem bez względu na płeć!
- Dobra! Masz rację. Popełniłem błąd, patrząc na nią tylko, jak na dziewczynę. Ale do cholery to nic nie znaczyło!
- O Anabelle, też tak mówiłeś – mruknęła do siebie.
- Znowu chcesz wrócić do Anabelle?!
- Pocałunek w policzek też niby nic nie znaczył, a potem została twoją dziewczyną…
- Obiecałaś zostawić ten temat w spokoju!
- Nie zwalisz tego na mnie James! Nie tym razem!
- Zrobiłem głupio, ale do cholery chyba nie myślisz, że coś jeszcze za tym stało?!
Nie odpowiedziała.
- Przecież ona ma chłopaka!
- Tym głupszy zrobiłeś błąd – odparła chłodno.
- Nie sądziłem, że garść badyli może sprawić człowiekowi tyle kłopotów! – powiedział i kopnął w stojącą najbliżej ławkę.
 Arthemis trzymała się od niego na bezpieczną odległość.
- Kwiaty były naprawdę ładne. Nie dało się ich nie zauważyć. Te trzy idiotki, których tak nie lubisz, po prostu oszalały ze szczęścia – oznajmiła ironicznie.
- Przecież ludzie nie są tacy głupi, myśląc, że z tobą zerwałem!!
- Czemu nie? Tak, to wygląda…
- Na Merlina, jutro przywiozę ci powóz kwiatów na oczach całej szkoły…
- Nie, dziękuję – odpowiedział chłodno, głosem podszytym goryczą.
 W Jamesie coś drgnęło. Dotarło do niego jak niedelikatne, nieromantyczne i w ogóle „nie” było to, co przed chwilą powiedział.
  Arthemis stała przy oknie, oglądając krajobraz. Dzień był wyjątkowo brzydki. Siąpił deszcz i wszystko było szarobure.
 Zrobił kilka kroków i w końcu dotknął pasma jej włosów. Westchnął i przytulił się do jej pleców. Drgnęła, więc objął ją mocniej.
- Jestem idiotą – powiedział cicho.
- Jesteś idiotą – przyznała.
- Jestem idiotą, ale i tak nie pozwolę zbliżyć się do ciebie, żadnemu z tych napalonych kretynów… - zapowiedział.
- Tak naprawdę rozmawialiśmy o zawodach…
- Nie obchodzi mnie o czym rozmawialiście. Ale jak nie wyrzucisz kwiatów, które ma zamiar ci przysłać Justin to złamiesz mi serce.
 Odwróciła się do niego.
- Powinnam je zatrzymać… - stwierdziła hardo.
- Powinnaś – skinął głową. – Ale tego nie zrobisz…
Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy.
- Nie – westchnęła.
Pocałował ją lekko, a potem przeniósł usta na jej policzek.
- Pamiętasz, jak nie chciałem zdjąć bluzy do walki z Flintem? Wiesz, że zazwyczaj wolę walczyć bez niej.
 Skinęła głową.
- Pachniała tobą…
- Co? – zapytała niewyraźnie, bo jego usta ją rozpraszały.
- Nosiłaś ją jednego dnia… - przypomniał jej.
- To nie fair. Nie pozwalasz mi się wściekać. Próbujesz wywołać u mnie ten stan: „och, boże jakie to słodkie”…
- I skutkuje? Nadal jesteś bardzo wściekła?
Zastanowiła się.
- A wiesz, o co się wkurzałam?
- Tak. O każdym z powodów.
- Dobrze, więc nie jestem już tak wściekła…
- Może, w takim razie pójdziemy się przejść?
 Tak już między nimi było. Ich złość, ich kłótnie były szybkie, gwałtowne i krótkotrwałe. Wypalały się tak szybko, jak szybko można było do nich doprowadzić.
 Jednak zazwyczaj James już po powrocie do równowagi nie czuł się nadal jak skończony imbecyl.


- Malfoy… uważasz, że to dobre? – zapytał ją James.
 W niedzielne popołudnie szli właśnie brzegiem jeziora, chociaż siąpił deszcz. Arthemis jednak to nie przeszkadzało. Ważne było, że nikt się tu na nich nie gapił. Zresztą i tak dopiero wyszli z chatki Hagrida, gdzie razem z pozostałymi odwiedzali olbrzyma. Opowiadał im, jakie to przygotowania do eliminacji zrobił swoim dzieciakom. Trochę się naśmiali, słuchając co wyprawiali kandydaci.
  Teraz Arthemis cieszyła się oddechem, który miała okazję zaczerpnąć po męczącym tygodniu. Szli brzegiem jeziora, ale w końcu ich kroki skierowały się w kierunku błoni. Widać było stad wierzbę bijącą. Uschnięte drzewo, wygląda strasznie samotnie, w ten ponury dzień.
- A ty nadal swoje? – zapytała go zgryźliwie. – Powiedziałam ci, że to nie twoja sprawa…
- Jak nie moja? – oburzył się. – Rose jest dla mnie jak siostra!
- Iii?
- No, Malfoy…
- Właśnie, - przerwała mu, - uważasz, że lepiej, żeby pojechała z tym drugim Ślizgonem? Tym, co był na drugim miejscu?
- No, jasne, że tak…
- Tak? – odparła swobodnie, idąc w kierunku wierzby. – Koleś jest od niej starszy i śmiem twierdzić, że nic o nim nie wiesz, tak jak nie wiesz do czego jest zdolny. Natomiast Malfoy spędził z nią w lesie ponad dwie godziny i włos jej z głowy przy nim nie spadł, a z tego co ona mi odpowiadała nawet kilka razy ją ocalił. Więc, może zdradzisz mi, co tak naprawdę masz do Malfoya? – zapytała łagodnie, chociaż wiedziała, że James z naburmuszoną miną trawi jej słowa.
- Mam złe przeczucia – powiedział.
- A ja nie – odparła i zerknęła na niego przez ramię. – A czyje przeczucia są lepsze?
- Twoje – przyznał.
 Posłał mu triumfalne spojrzenie.
- Myślę, że dopóki nie zaczniesz się w to wtrącać, wszystko będzie dobrze. I to samo dotyczy Albusa – mruknęła.
 James zacisnął usta i spojrzał w górę na uschnięte konary wierzby.
- Czemu nie wsadzili tu czegoś nowego?
- Myślę, że to by przyciągnęło dość sporą uwagę. Albo po prostu jeszcze nie wiedzą, co mogłoby ją zastąpić…
- Tu jest tunel – oznajmił James.
Rozwarła szeroko oczy.
- No, przecież widziałaś Mapę Huncwotów…
- Nie przyglądałam jej się zbytnio – odparła cierpko.
- Nikt go nie używa – dodał James, obszedł wierzbę i pokazał jej wejście do tunelu.
- Chodźmy – zaproponowała.
- Co? Teraz? – zdziwił się.
Skinęła głową.
- Ale tam jest strasznie brudno – ostrzegł ją.
- No, chodź. Pokaż mi. Jeszcze tam nie byłam…
- Nic ciekawego – odrzekł krótko.
- Będziemy sami…
James przyjrzał jej się uważnie, a potem się uśmiechnął. Chyba złość już jej przeszła.

- Chodźmy… 

3 komentarze:

  1. Zgadzam sie ze wszystkimi: James jest kretynem 😂 moze i slodkim ale wciaz idiota 😂

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    ich jaki szok wywołało to, że Scorpius i Rose są reprezentantami Hogwartu w zaklęciach na olimpiadzie, wściekły James jest boski...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    cudny rozdział, jaki szok, że Rose i Scorpius są reprezentantami Hogwartu w zaklęciach na olimpiadzie, taki wściekły James jest boski...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń