Arthemis nie musiała patrzeć na Rose,
żeby wiedzieć, że coś jest nie tak, jak być powinno. Dziewczynę przygniatało
poczucie winy, które zupełnie nie pasowało do sytuacji. Arthemis nawet nie
próbowała sobie wmawiać, że powód dla którego Rose unikała jej cały ranek, nie
dotyczy właśnie tego, że mogła to wyczuć.
Gdy w końcu na obiedzie ją przycisnęła, Rose
pobladłymi wargami powiedziała cicho:
- Powiem wam wieczorem, dobrze?
Wszystkim. Na razie muszę skupić się na ostatnich lekcjach i jeszcze Malfoy
przysłał mi notkę, że chce się ze mną widzieć godzinę wcześniej w sali zaklęć. O
17, rozumiesz? – Powiedziała jakby było w tym coś irracjonalnego. - Wkurza
mnie… Jak będę chciała poznać nowe zaklęcie to sama je znajdę…
Może on się po prostu o ciebie martwi i chce
oderwać twoje myśli od Lily? – rzuciła do siebie w myślach Arthemis.
Przez chwilę jeszcze przyglądała się Rose, ale
w końcu skinęła głową. Nie chciała denerwować już dostatecznie przygnębionej
przyjaciółki.
Lily była utrzymywana w śpiączce, dlatego w
sumie nie musieli przy niej siedzieć. Co nie zmieniało faktu, że zawsze któreś
z nich było w pobliżu. Mieli nadzieję, że wie, że ktoś jest przy niej.
Arthemis wieczorem patrząc na jej śpiącą,
bladą twarz zmarszczyła brwi, myśląc o tym. Była jej kolej na czuwanie. Wzięła
przyjaciółkę za rękę, starała się ją rozgrzać w dłoniach.
Aleś się wrobiła, Lil… - pomyślała.
Arthemis?
Arthemis zaskoczona, aż podskoczyła na
krześle.
Słyszysz mnie? – spytała w myślach.
Troszkę.
Fajnie, że jesteś.
Zawsze ktoś koło ciebie jest. Byli nawet twoi
rodzice.
Och, szkoda, że nie mogła z nimi pogadać.
Pójdę chyba spać…
Tak. Tak, będzie najlepiej… - szepnęła jej
łagodnie Arthemis i na wszelki wypadek puściła jej dłoń, uśmiechając się do
siebie. Lily teraz wiedziała, że ktoś zawsze jest z nią.
Tak właśnie zastał ją Lucas.
- Coś cię rozbawiło? – zapytał cicho,
siadając naprzeciwko.
- Rozmawiałam z nią – odparła.
- Ocknęła się?!
Arthemis pokręciła głową.
- Nie. Ale mogę do niej dotrzeć.
Tyle, że ją to męczy… Jest w świetnej formie, ale wiecznie chce jej się spać –
zaśmiała się.
Lucas wpatrywał się w Lily, a jego
twarz pełna była słodko-gorzkich uczuć.
Arthemis
wstała.
- Pójdę już. Muszę jeszcze napisać
referat na starożytne runy.
Luke skrzywił się i pomachał jej gdy
wychodziła. A sam rozłożył na kolanach tabele meczowe i przeglądał je czuwając przy
Lily.
Arthemis szła w stronę wieży Gryffindoru.
Przechodziła właśnie przez szóste piętro, gdy z rozbawienie pomyślała o tym, co
też Malfoy tym razem wymyślił, żeby wkurzyć Rose.
I właśnie wtedy na niego wpadła.
- Rose dała ci popalić? – zaśmiała się,
widząc jego ponury wyraz twarzy. – Nie wiesz, że nie wolno drażnić lwa w
klatce?
- O czym ty mówisz? – burknął
znudzonym tonem.
- Mieliście spotkać się godzinę temu,
więc musiała ci dopiec, skoro już jesteś tutaj… - zadrwiła.
- W ogóle nie mieliśmy się dzisiaj
spotkać. Alexander zwolniła mnie z zajęć osobiście…
Arthemis rozszerzyły się oczy.
- Rose poszła na spotkanie z tobą.
Dostała notatkę! – powiedziała ostro.
- Może dostała, ale na pewno nie ode
mnie – stwierdził chłodno. – Widocznie cię okłamała – dodał drwiąco.
Arthemis poczuła niepokój ogarniający całe
ciało. Jej myśli jak błyskawice
poszybowały w różne kierunki w poszukiwaniu Rose.
- Ona nie kłamie – odparła stanowczo
z niewidzącym wzrokiem i przyśpieszonym oddechem. – Mam ją! Sala zaklęć… - rzuciła
do siebie i po raz drugi w ciągu dwóch dni, ruszyła biegiem przez piętra,
schody i skróty.
-
Hej!! Hej!! – krzyknął
za nią Malfoy i też zaczął biec. – Co się dzieję!?
- Nie wiem! Boję się! Ale to nie jest
mój strach!
Scorpius spojrzał na nią jak na wariatkę.
- Coś jest nie tak! – powiedziała
stanowczo, a Scorpius zdecydował, że albo jest nienormalną paranoiczką, ale coś
złego stało się Rose Weasley. Nie miał więc wyboru i pobiegł razem z nią.
Rose leżała skulona na podłodze w zupełnie
ciemnej i lodowato zimnej sali zaklęć i zastanawiała się jak do tego doszło.
Jak mogła być taka głupia? Przecież wiedziała do czego zdolny jest Flint. Nie
powinna ani przez chwilę myśleć, że zostawi ich w spokoju, gdy pogrozi mu
odznaką prefekta.
Przyszła do sali i czekała piętnaście minut
przeklinając Malfoya, że najpierw zabiera jej czas, a potem się spóźnia. Gdy
otworzyły się drzwi miała już na końcu języka stek pikantnych określeń, które
zamarły jej na ustach.
Flint zablokował za sobą drzwi, z bardzo
zadowolonym, okrutnym uśmiechem.
- Nie sądziłem, że tak chętnie do
mnie przyjdziesz – zaśmiał się. – Nie wiem czy już im powiedziałaś i knują
jakąś śmieszną zemstę, czy jeszcze nie, w każdym bądź razie wolałem skorzystać
z okazji i pobyć z tobą sam na sam…
Rose zacisnęła dłoń na różdżce. Flint to
zauważył.
- Nie radzę – powiedział śpiewnie. –
Chyba, że chcesz, żeby któraś z twoich kuzynek skończyła tak samo, jak słodka
Lily Potter…
- To przez cały czas byłeś ty… -
szepnęła i była załamana, że dała się namówić Lily na milczenie i tłumienie
swoich podejrzeń.
- Oczywiście! – niemal widziała jego
chęć zaklaskania w dłonie. – Musisz przyznać, że wymagało to ode mnie
przenikliwości, a raczej umiejętności wykorzystania chwili. Wiesz, trudno się
odnaleźć, gdy nagle znajdujesz ofiarę na schodach, czy na peronie pełnym ludzi.
Nie mówiąc już o tym, że nie sądziłem, że naprawdę płazem ujdzie mi dodanie
trucizny do jej słodyczy… A ta zbroja! Myślałem po prostu, że narobię jej kilka
siniaków, a tu proszę jaki bonus!
- Jesteś chory – wyszeptała Rose.
- No, nie wiem. Wiesz… nie próbowałby
tego zrobić, gdybyś mnie tak nie wkurzyła… Myślisz, że kim jesteś, żeby mi się
sprzeciwiać i rzucać mi w twarz groźby? Hę? – Jego głos z twardego stał się
niemal lodowaty. Po plecach Rose przebiegły dreszcze gdy zataczał kręgi wokół
niej, a do niej dotarł sens jego słów.
- Zrobiłeś jej to przeze mnie?
- Och, częściowo… Dręczenie cię było
miłym dodatkiem… Ale dopiero teraz zostaniesz ukarana jak należy. Powinnaś znać
swoje miejsce, podobnie jak ta dziwka, którą rucha Potter…
Gdy stanął za nią, Rose rzuciła się do
ucieczki, wyszarpując różdżkę. Flint jednak złapał ją za tył bluzki tak, że
zaczęła się krztusić, gdy kołnierzyk wrzął jej się w szyję. Szarpnął ją i
rzucił na kolana. Kopnął ją w nadgarstek z taką siłą, że wypuściła różdżkę.
Poleciała daleko pod ławkę.
- Nie będzie ci potrzebna –
stwierdził zadowolonym tonem, odkładając swoją do kieszeni szaty. – Wiesz…
uważam, że używanie magii daje o wiele mniej satysfakcji niż zrobienie czegoś
własnoręcznie… - zachichotał.
Rose wygięła się w łuk, gdy poczuła dotyk
ostrza na plecach. Jęknęła.
- Och, nie martw się. Nie zrobię ci
krzywdy. A w każdym razie, będę się starał…
Złapał część jej włosów w garść. Zaczęła się
wyrywać.
- Jeżeli będziesz się ruszać, to ten
nóż może nie chcący przejechać po twojej skórze – ostrzegł ją.
Rose zaczęła płakać, gdy przecinał jej włosy
nożem. Dookoła niej spadały długie pasma. Nie raz nóż znajdował się tak blisko
skóry, że odruchowo się odsuwała. Wtedy ciągnął jej włosy mocniej, z brutalną
siła.
- POMOCY!! – krzyknęła.
- Och możesz sobie krzyczeć…
Zabezpieczyłem drzwi… Nie martw się już prawie skończyłem…
Złapał ją za resztę włosów na głowie i
pociągnął do góry.
- Skoro tak bardzo lubicie grać
chłopców, to teraz przynajmniej wyglądasz jak oni… Trochę mnie rozczarowałaś,
wiesz? Myślałem, że Gryfonka będzie walczyć. Arthemis by walczyła…
To pobudziło w Rose gniew. Szarpnęła się i o
dziwo puścił ją a potem odłożył nóż.
- No, dalej uciekaj – zaproponował.
Po twarzy Rose spływały łzy. Jednak nie
drgnęła. Patrzyła na swoje włosy porozrzucane po podłodze klasy.
- Nie! – powiedziała stanowczo. – To
twój koniec Flint!
-
Och! Serio? – zaśmiał
sie. – Nie mam różdżki, ty też nie. Może więc pokarzesz mi jaki będzie ten mój
koniec, co?
Gdy nie zareagowała wyciągnął rękę i szarpnął
rękaw jej bluzki. Szew poszedł z trzaskiem.
Rzuciła się na niego z pięściami i paznokciami,
z satysfakcją obserwując jak na jego twarzy pojawiają się zadrapania. Flint
jednak nadal śmiał się jak opętany i darł na niej bluzkę, przy każdej okazji.
W końcu jednak jednym celnym ciosem uderzył ją
w brzuch tak że padła na kamienną podłogę. Stanął jej na palcach. Nie tak, żeby
je złamać, ale na tyle mocno, by zwinęła się z bólu.
- Jednak nadal jestem rozczarowany,
panno Prefekt. Może jednak twoje kuzynki będą większym wyzwaniem?
- Nie – szepnęła Rose. – Proszę…
- Proszę? – Zaśmiał się drwiąco. –
Ależ ja nie słucham próśb zdzir… Posprzątaj tutaj – dodał jeszcze bezczelnie i
wyszedł zadowolony ze swojego ostatniego dowcipu, zostawiając Rose na ziemi.
Zranioną, złamaną.
Piętnaście minut później do sali wpadła
Arthemis.
To był straszny widok. Równie straszny jak
widok Lily w kałuży krwi.
Rose z podciągniętymi kolanami, leżała na
ziemi w pozycji embrionalnej. Dookoła niej porozwalane były strzępki białego
materiału jej szkolnej bluzki, a na widok walających się dookoła rudych pasm,
Arthemis zrobiło się niedobrze. Rajstopy miała podarte, a włosy… obcięte niemal
przy głowie nierówno, jakby jakiś szalony clown chwycił za brzytwę.
Nie ruszała się.
Weszła do środka. Za nią wpadł Malfoy,
rozejrzał się.
- Co tu się kurwa stało?! – rzucił
oszołomiony, a jego wzrok unikał Rose, jakby bał się spojrzeć w jej kierunku.
Arthemis odwróciła do siebie Rose. Myślała, że
jest nieprzytomna, ona jednak patrzyła na nią bezdennie smutnym, oszołomionym,
zranionym wzrokiem.
- Rose… zabiorę cię do skrzydła…
Rose pokręciła głową, a jej usta zadrżały.
Pociągnęła nosem i podniosła się do pozycji siedzącej. Spojrzała na wiszące na
jej ciele strzępki bluzki i spuszczając wzrok, starała się zasłonić stanik
rękami.
Scorpius nie patrząc na nią zdjął szatę i
zarzucił na jej plecy.
- Dziękuję – wyjąkała, drżącym
głosem. – Nic mi nie jest – powiedziała do Arthemis.
- Rose nie wiesz co mówisz –
powiedziała Arthemis siląc się na łagodny spokojny ton, chociaż była
przerażona. – Co tu się stało? – nie wytrzymała w końcu.
- To moja wina… To przeze mnie… I
Lily… Flint… On… - Rose jąkała się i nie mogła wydobyć z siebie słów, które co
chwilę łamały się i umykały.
- Flint? – powtórzyła machinalnie
Arthemis zszokowana. – Flint?!
James. James. Mamy problem. Sala zaklęć. Weź Albusa i Freda. Niech Lucas weźmie ze skrzydła szpitalnego coś na uspokojenie. Niech
ukradnie jeśli trzeba!! Natychmiast, słyszysz?!
James słysząc jej naglący ton w myślach nie
dyskutował. Nie pytał.
Oczywiście – odpowiedział tylko.
- Zaraz wszyscy tu będą Rose –
powiedziała Arthemis. – Teraz już wszystkim się zajmiemy…
Rose pokiwała głową, przyłożyła czoło do
ramienia przyjaciółki i rozpłakała się.
- Rose, czy jesteś ranna? – zapytała
Arthemis.
Dziewczyna pokręciła głową i szczelnie zapięła
na sobie szatę Scorpiusa.
Malfoy nie miał zamiaru opuszczać tej klasy.
Wyglądał jakby wręcz wrósł w podłogę, a w jego oczach płonął ogień, który nawet
Arthemis trochę przerażał.
Wpadli chłopacy. Fred i Valentine musieli być
razem, bo ona też tu była.
- Arthemis co się znowu stało?
Przestraszyłaś mnie jak nie wiem… - rzucił James wchodząc do środka. Za nim
weszli pozostali.
Rose odwróciła wzrok i chciała narzucić kaptur
na głowę, ale podszedł do niej Scorpius. Przytrzymał jej rękę, a potem zmusił,
żeby na niego spojrzała.
- Obciął ci włosy. Naprawdę chcesz
pozwolić, żeby zabrał ci coś jeszcze? – rzucił wyzywająco, patrząc jej spokojnie
w oczy, ale ten płomień który przedtem zauważyła w nim Arthemis, zapłonął także
w niej.
Wtedy nawet jeżeli na początku mieli
wątpliwości do obecności Malfoya, gdy James skinął mu głową, wszystkie znikły.
Rose z wojowniczą miną odwróciła się do pozostałych.
- Po części to moja wina. I wina
Lily. Wkurzyłyśmy Flinta…
Artemis podniosła rękę.
- Zanim będziesz kontynuować Rose,
coś wyjaśnijmy. Ja i James też wkurzyliśmy Flinta i wtedy uwziął się na nas.
Więc to co robi jest tylko i wyłącznie jego winą, rozumiesz?
Rose przez chwilę się jej przyglądała,
spojrzała na swoje leżące poobcinane włosy i stwierdziła, że Arthemis ma rację.
Świętą rację.
- Usiądź i opowiedz wszystko po kolei
– zaproponował Albus, podsuwając jej krzesło.
- Na początku grudnia wpadłam na
korytarz, a tam Lily kłóciła się z Flintem – zaczęła cicho. – Znacie Lily… nie
ma instynktu samozachowawczego i nie zawsze wychodzi jej to na dobre. Postawiła
mu się. Wkroczyłam, zaczęłam mu grozić tobą – Rose zerknęła na Jamesa. – Lily
mało nie wdała się z nim w pojedynek. Poodejmowałam im punkty. Wszystko się
rozeszło. Pokłóciłam się z Lily. Powiedziałam, że jest nierozsądna i nie może
się porównywać z Arthemis…
- Bardzo słusznie – stwierdził Lucas.
– Pamiętam to chyba. Lily była wściekła tamtego dnia, ale nic nie powiedziała…
- Tak. Nic nie powiedziała i prosiła
mnie bym też nic nie mówiła. Szczególnie wam – zwróciła się do Jamesa i
Arthemis. – Zgodziłam się z nią. Mieliście za dużo na głowie… A potem zaczęły
się te wypadki…
Wszyscy się spięli.
- To on ją zepchnął ze schodów.
Powiedziałam jej to wtedy, a ona stwierdziła, że każdy może spaść ze schodów…
To zatrucie to też była jego sprawka… I to na peronie…
- Czemu nie powiedziałaś wcześniej? –
zapytał Albus nie rozumiejąc.
- Pani Pomfrey sama przecież
powiedziała, że to nie pierwsze zatrucie. A to na peronie, sami tam byliście… A
kilka dni temu… Znowu go wkurzyłam. Bił jakiegoś chłopaka, który robił mu
zadania… Stłukł go tak, że cała twarz mu spuchła. Powiedziałam, że nie będę
miała żadnych skrupułów, żeby wam powiedzieć. Gdy usłyszał wasze imiona po
prostu wpadł w furię. A na drugi dzień Lily… To moja wina. Ale naprawdę nie
sądziłam, że uderzy w nią… - spojrzała na Albusa przepraszająco.
- Przestań Rose. On jest szalony i
zapłaci za to – odpowiedział jej Albus ostro.
- I to jeszcze jak… - powiedział
wolno Lucas. W jego oczach zapłonęło takie samo światło jak w oczach Scorpiusa.
A Lucasa nie należało drażnić. Raz zdenerwowany był nie do zatrzymania.
James i Arthemis wymienili spojrzenia i
skinęli sobie głowami.
- Rose… Albus i Valentine zaprowadzą
cię do wieży Gryffindoru – powiedziała cicho Arthemis.
- Ale…
Arthemis objęła dłońmi jej twarz.
- Odpocznij. Potem dokonasz swojej
własnej zemsty. Będziesz mogła wszystkim o tym powiedzieć. Jeżeli tak zadecydujesz
Flint wyleci ze szkoły. Ale na razie pozwól nam mieć w tym swój udział, dobrze?
Wątpię, żeby ci się spodobało to co chcemy zrobić. Pomimo wszystko nadal jesteś
sobą…
Rose zadrżały wargi, ale skinęła głową.
Valentine podała jej różdżkę, a swoją własną
wskazała na jej postać.
- Pilus Infectus! – szepnęła. –
Myślę, że będziesz się czuła lepiej, idąc przez zamek… - uśmiechnęła się
łagodnie.
Rose otaczały białe kręcone sploty, sięgające
jej aż do pasa.
- No nieźle…- mruknęła do siebie. – I
niby tego nauczyciele nie zauważą?
- Powiesz, że miałaś taki kaprys.
Kobieta zmienną jest… - rzuciła siląc się na lekki ton Valentine.
Al,
zwróciła się do niego w myślach Arthemis. Daj
jej coś na uspokojenie. Daj jej coś na sen. Niech prześpi całą noc. Gdy będziesz
do nas wracał weź ze sobą wszystko, co uznasz za stosowne. Nie ma być żadnych
śladów…
Albus niemal niedostrzegalnie skinął jej
głową.
Razem z Valentine wyprowadzili Rose z sali.
Pięć osób w sali spojrzało po sobie. Lucas
oddychał pośpiesznie, ręce miał zaciśnięte w pięści. Widać było, że ledwo nad
sobą panuje.
- Chcę mu przyłożyć. I chcę to zrobić
teraz… Nie będę czekał – zapowiedział, a jego słowa ociekały tłumioną furią.
- Ależ nikt cię o to nie prosi –
powiedziała mściwie Arthemis. Spojrzała na Scorpiusa.
- Przyprowadzę go… - skinął głową.
James spojrzał na niego pytająco.
- Bardzo nie lubię, gdy wykorzystuje
się moje nazwisko – wyjaśnił chłodno.
- Taa… bo założę się, że o to chodzi
– mruknął James.
Przez chwilę omawiali szczegóły i
miejsce, a potem wyszli.
Tak zrobili to wszystko z
premedytacją, ale też w szale, kryjącym się pod skórą. Moralność, łagodność,
przepisy… wszystko przestało się liczyć, gdy zbierali z ziemi ślady przestępstw
Denisa Flinta.
Scorpius Malfoy umiał doskonale ukrywać swoje
uczucia. Tak dobrze, że udawało mu się oszukiwać samego siebie. Dlatego nie
miał żadnych trudności z wykonaniem swojego zadania.
Naprawdę przekonał samego siebie, że to nim
nie wstrząsnęło. Prawie…
To wszystko co leżało na podłodze. Ogniostoczerowne
sploty Rose…
Jezus Maria! Ten chory zjeb musiał mieć przy
sobie nóż…
Wszedł do salonu Slytherinu i szybko znalazł
Flinta, który zajmował sam całą kanapę i wydawał się na totalnie odprężonego.
Kumple otaczali go zachwyceni, a on wydawał się być ożywiony i radosny jak
nigdy.
Scorpius usiadł w drugim końcu salonu i
patrzył na niego tak długo, że ten zwrócił na niego uwagę. Zirytowany podszedł
do niego.
- Czego się gapisz? – rzucił Flint.
Scorpius rozparł się na krześle i uśmiechnął
chłodno.
- Chodzą słuchy, że masz coś
wspólnego z wypadkiem Lily Potter – rzucił.
- A jakby nawet, to co? – rzucił,
wydaymajac dumnie pierś.
- A to, że ostatnio coś… nie bardzo
mi się podoba, że Arthemis North wtrąca się w moje sprawy…
- Ta zdzira ma to do siebie – warknął
Flint, gniotąc coś w pięści.
- No właśnie. Tak sobie myślę, czy
nie porozmawiałbyś z nią po swojemu, oczywiście… za odpowiednim wynagrodzeniem…
- W oczach Flinta zapłonęła żądza przemocy. - Wypadek Potterówny był cwany, ale
mnie chodzi o coś bardziej drastycznego…
Denis uśmiechnął się obleśnie.
- Nie widziałeś jeszcze swojej
turniejowej partnerki… Trafiła jej się mała wizyta u fryzjera – pochwalił się.
Scorpius odpowiedział uśmiechem, chociaż w
jego ciele zapłonęło zwierze, które zażądało krwi Flinta. Natychmiast.
- W każdym bądź razie, co powiedz na
to… żeby zająć się North już dziś…
- Hej, to nie takie proste! –
zaprotestował Flint.
- Ależ to jest niewyobrażalnie proste
– odpowiedział mu Scorpius. – Ona ma pewne… zwyczaje. Na przykład lubi biegać
wieczorami…Codziennie. Do lasu i z powrotem. Sama. Jak. Palec.
Flint wyglądał jakby dostał specjalny,
spóźniony bożonarodzeniowy prezent.
Arthemis starała się bronić swój umysł przed
przesiąkającym przez barierę gniewem, odrazą i żądzą zemsty. Chłopacy nie
ograniczali swoich uczuć. Gdy cichcem wychodzili z zamku, podczas, gdy
pozostali uczniowie zbierali się na kolacje nic nie było po nich widać, ale tak
naprawdę unosiła się nad nimi czerwona aura. Mgiełka wściekłości, która
wdzierała się w nią i w niej również pobudzała chęć przemocy.
Boże, muszę się opanować – pomyślała,
spoglądając na swoje zaciśnięte pięści. Oprócz niej chyba jeszcze tylko Albus i
Fred nie osiągnęli tego ostatecznego poziomu instynktu, który kazał walczyć, aż
do krwi, do utraty przytomności.
W jakiś sposób wszyscy przekroczyli granice.
Wszystko to co się stało, wypadki Lily, upokorzenie Rose, pobicie Arthemis rok
temu. Wszystko… skumulowało się w nich tworzą pod skórą wrzącą lawę, która jak
skandujący tłum domagała się jednego: dopaść Flinta.
Wiedzieli, że potem przyjdzie czas na wyrzuty
sumienia, ale teraz… teraz żadne z nich o to nie dbało.
Arthemis miała na sobie zwykłe ciuchy, co
bardzo ułatwiło jej zadanie. Podejrzane by było gdyby w szkolnej spódniczce
wybrała się biegać.
James się nie sprzeciwiał. Może wynikało to z
tego, że nie zważał na zagrożenia, a może wiedział, że tym razem Arthemis nie
przekona.
Zostawili ją samą.
Nic mi nie będzie, posłała myśl Jamesowi, gdy
odchodząc odwrócił się w jej stronę.
A jeżeli rzuci zaklęcie?
Nie
rzuci. Wiesz, że tego nie zrobi i wiesz dlaczego…
Miała nadzieję, że bieg oczyści jej myśli. Że
ten mrok, który nią zawładnął zmaleje. Jednak rytm kroków, tylko bardziej
pobudzał adrenalinę. Czuła pod skórą szybciej płynącą krew, a przed oczami
przelatywało jej to wszystko, co się działo. Lily leżąca we krwi, wymiotująca w
łazience-słaba jak jednodniowy kociak, włosy Rose leżące dookoła niej i ten
strach gdy nie ruszała się, leżąc na zimnej podłodze.
Chryste ten świr, dostanie za swoje… -
warknęła w myślach Arthemis.
Księżyc świecił jasno i odbijał się od
błyszczącego śniegu. Mroźna styczniowa noc dawała o sobie znać szczypiąc twarz,
ale nie zwracała na to uwagi. Szczególnie wtedy, gdy zauważyła, że za nią
idzie. Chyba myślał, że ją zaskoczy, bo wybrał inną drogę. Nie przebiegł przez
most tak jak ona.
No podejdź bliżej – zachęcała w myślach, nie
zwalniając biegu i skręciła nad jezioro. Biegła tuż przy lesie, czekając aż ją
dogoni. Odwróciła się i pokazała mu, że go zauważyła, po czym przyśpieszyła.
Wpadając do lasu, usłyszała jeszcze jego
ochrypły śmiech, gdy przyśpieszył. Podążał dokładnie jej śladami, więc zdziwił
się, gdy zatrzymała się i odwróciła do niego.
- Jak zawsze waleczna – zaśmiał się
ochryple. – Mam nadzieję, że pobawimy się grzecznie, bez mieszania w to czarów.
- Nie mam zamiaru używać różdżki –
powiedziała cicho Arthemis.
Flint poczuł jak w kark wbija mu się
różdżka.
- Ani ja – usłyszał głos Jamesa
Pottera.
Zza drzewa wyszedł Albus, podszedł do niego i
wyszarpnął Denisowi różdżkę z kieszeni.
- Tak na wszelki wypadek, gdybyś
jednak zmienił zdanie – rzucił Albus.
James zrobił krok w tył i też schował różdżkę.
Flint nie stracił rezonu, gdy poczuł, że
różdżka nie wbija już mu się w plecy ruszył na Arthemis z dzikim wrzaskiem.
Obok dziewczyny pojawił się Fred, który tylko popchnął go tak, że ten musiał
wrócić na środek. Przy Jamesie pojawił się Lucas. Naprzeciwko Albusa jakby
nigdy nic, stanął niemal znudzony Scorpius, śledzący poczynania Flinta
zmrużonymi oczami.
Flint popatrzył na utworzony wokół niego krąg,
odchylił głowę i zaśmiał się histerycznie.
- Jak to jest znaleźć się w pułapce
Flint? – zapytała spokojnie Arthemis.
- Zaraz ci pokażę gdzie twoje miejsce
szmato – Flint ruszył w jej kierunku, ale widać było, że na jego twarzy
wystąpiły kropelki potu.
Tego było jednak za wiele dla Jamesa.
Dopadł do Flinta, nim ten sięgnął Arthemis.
Złapał go za ramiona i przytrzymał, a Arthemis z całej siły wsadziła Denisowi
kolano między nogi.
Zgiął się w pół z jękiem, a Arthemis szarpnęła
go za włosy i wyszeptała:
- Tknij jeszcze, którąś z nich, a
osobiście cię wykastruje.
Gdy w odpowiedzi zaśmiał się drwiąco, puściła
go i odwróciła się plecami.
- Jest wasz…
James rzucił nim tak, że ten poleciał w stronę
Lucasa, który tylko na to czekał. Flint wyprostował się i zamachnął na niego, a
w tym czasie Lucas schylił się i wsadził pięść w jego bok, zaraz za nią druga
wycelowała w wątrobę.
Nie rzucili się na niego jednocześnie, ale
każdy miał swoją chwilę osobistej zemsty.
Lucas wpadł w szał. Arthemis nigdy go takim
nie widziała. Widziała krew spływającą z jego startych kostek, które wbijały
się w piersi, ramiona i podbrzusze Flinta.
Gdy pięść Jamesa ześlizgnęła się po twarzy
Denisa, Albus powiedział spokojnie:
- Nie po twarzy. Nie ma być śladów.
James prychnął, a śmiech Flinta na słowa
Albusa, zmienił się w przeciągły jęk, gdy łokieć Jamesa wylądował na jego
splocie słonecznym, odbierając oddech.
Nikt go nie trzymał. Flint nawet wykonał kilka
celnych ciosów, ale jego ramiona i ciało były już tak poranione, że nie mógł
podnieść rąk. Gdy James wbił mu kolano w brzuch, zaczął pluć krwią, Albus
zawołał:
- Przytrzymajcie go!
Fred i James, złapali Flinta i zmusili, żeby
padł na kolana. Przytrzymywali go za ramiona, gdy Albus, siłą rozwarł mu
szczęki i wlał mu zawartość flaszeczki do ust.
Denis zaczął pluć, ale Al. przytrzymał mu usta
zamknięte, tak, że w końcu musiał przełknąć.
- Wy…! – wychrypiał.
- Ależ nie chcemy cię otruć Flint –
powiedział łagodnie Albus. – Nie chcemy cię zabić. Chcemy, żebyś cierpiał, tak
jak one. Żeby cię bolało. Bardzo bolało. Bardzo długo. Wzmocnimy twoje organy
wewnętrzne, żebyś nam tu nie padł, przed końcem zabawy – dodał złowieszczo.
Z wargi Lucasa leciała krew. James miał
podbite oko, zdrowym spojrzał na Scorpiusa.
- Chcesz sobie pobrudzić rączki?
- Puśćcie go – rzucił Malfoy,
podwijając rękawy bluzy.
Fred i James puścili Flinta, który zgiął się w
pół, a Scorpius podszedł do niego, spojrzał na niego z góry.
- Wstawaj! – zażądał Scorpius.
Gdy Flint nie chciał się podnieść, tylko śmiał
im się w twarz, Fred siłą poderwał go na nogi.
- Widzę, że już nie jesteś taki
mocny, świrusie – rzucił Malfoy, a Arthemis widziała, jak jego opanowanie
ulatuje. Flint splunął mu w twarz.
- Zdradzasz własną krew – wysapał, a
wtedy Malfoyowi puściły hamulce.
Kopnięciem przewrócił jego chwiejącą się
postać i rzucił się na niego. Kilka minut później, gdy Flint zaczął charczeć i
dłąwić się Fred i James musieli ściągnąć Scorpiusa z Denisa siłą. Wyrywając się
wrzasnął:
- Zbliż się do niej chociaż na metr,
a tak urządzę twoją żałosną dupę, że jej nie poznasz!
Wyszarpnął się i oddychając ciężko, ocierając
krew z wargi, odszedł kilka metrów.
Flint jęcząc kulił się na ziemi.
- James, podnieś go – rzucił Lucas, z
mrocznym wyrazem twarzy. – James!
- On już ma dość – powiedziała cicho
Arthemis, podchodząc do Lucasa. – Wystarczy…
- MÓGŁ JĄ ZABIĆ!! CHCIAŁ JĄ ZABIĆ!!-
ryknął Lucas, a nocne ptaki poderwały się z drzew.
- Już dosyć – poprosiła Arthemis. –
Nie widzisz? Na niego to nie działa, a nas niszczy… Chcesz się zniżyć do jego
poziomu? – Spojrzała na Jamesa, który odwrócił wzrok. – On nas nie rozumie. Nie
wie, czemu to robimy. Nic w nim nie ma. Żadnych uczuć. Jest pusty jak bańka
mydlana. Wypełnia to gniewem i nienawiścią. Przemocą. Luke… - spojrzała na
przyjaciela błagalnie. – Obojętnie jak wiele ciosów zadasz, dobrze wiesz, że to
nie wynagrodzi tego co się stało…
James spojrzał na Arthemis. Dostrzegł jej
bladość. Jej zmrużony, świadczące o bólu głowy oczy.
Złapał jej rękę, opuchniętą dłonią.
- Chodź stąd… - powiedział i pociągnął
ją nad jezioro.
- Luke? – zapytał cicho Fred.
Lucas odwrócił się na pięcie i odszedł w
stronę zamku. Gdy doszeł do mostu, wrzasnął przepełniony frustracją, a potem
osunął się po barierce i ukrył twarz w dłoniach.
W lesie zostały trzy osoby i Denis Flint
leżący na ziemi.
- Zanieśmy go do lochów – powiedział
cicho Scorpius.
Albus z kamienną twarzą umieścił Flinta na
noszach, a Fred powiedział:
- Użyjemy tajnego przejścia.
James posadził Arthemis nad brzegiem zamarzniętego jeziora i usiadł koło
niej. Położył jej dłoń na karku i delikatnie masował.
- Negatywne emocje zawsze wpływają na
ciebie gorzej prawda? Zwłaszcza nasze.
Siedzieli przez długi czas w milczeniu.
- Przemoc rodzi przemoc. Jego agresja
wywołała ją u nas. Tylko, że my będziemy mieli potem wyrzuty sumienia, a on
wróci do siebie, jak gdyby nic się nie stało… - James objął ją ramieniem. – Nie
ochroniliśmy ich… - powiedziała cicho, a James zacisnął wokół niej ramiona,
jakby szukał pocieszenia w równym stopniu co sam je dawał. – Zemsta nie zmyje
tej świadomości. Przemoc, odwet, nawet sprawiedliwość nie pomagają, bo jest już
za późno, żeby zapobiec krzywdom…
James milczał, zdając sobie sprawę, że ona
wypowiada na głos jego myśli.
- To złamało Luke’a. Uderzyło we
mnie, a więc i w ciebie. Dotknęło nawet Scorpiusa. Rose z trudem się z tego
otrząśnie…
- Arthemis – uciszył ją James, -
jesteśmy razem. Nikt nie jest sam. Teraz nawet Malfoy nie będzie sam… A to sto
razy więcej niż ma Flint…
Arthemis przytuliła twarz do jego ramienia i
splotła z nim palce.
- Potrzebuję ciepła… - szepnęła. –
Zostań ze mną tej nocy…
Fred i Albus weszli tajnym przejściem aż na
trzecie piętro. Potem jednak Scorpius musiał użyć iluzji, żeby pomóc im się
przedostać do lochów, bo po korytarzach nadal wałęsało się zbyt dużo ludzi.
Flint był na w pół przytomny gdy ułożyli go
byle jak na ziemi w zachodniej części lochów, która prowadziła do pokoju
wspólnego Slytherinu.
Gdy Fred i Albus skinęli głowami Malfoyowi i
wyszli ten przysunął sobie krzesło i usiadł na nim. Poczekał aż Flint spojrzy
na niego przytomnie.
- Radziłbym ci… zachować to w
tajemnicy – powiedział spokojnie.
- Pieprz się!
- Jeżeli jednak chcesz rozpocząć
wojnę, przedstawię ci niektóre jej konsekwencję… - ciągnął bynajmniej nie
speszony. – Mój ojciec doprowadzi twojego do ruiny, wszelkimi znanymi sobie
sposobami. A znają się dobrze, o czym pewnie wiesz… To jednak jest najmniej
istotne. Jeżeli któreś z wydarzeń dzisiejszej nocy, ba nawet jedno nazwisko
ujrzy światło dzienne, Rose Weasley złoży zeznania dyrektorowi i magicznej
policji o tym co naprawdę przydarzyło się Lily Potter. Hermiona Weasley
podburzy Radę Nadzorczą, poprze ją Biuro Aurorów, którym dowodzi ojciec Jamesa
Pottera, a wtedy ty wylecisz ze szkoły, zanim zdołasz stworzyć linię obrony.
Ale to nie wszystko… Ojciec Rose poruszy wszystkie dziennikarskie sznurki, żeby
rozdmuchać tę aferą, a wtedy ty nie będziesz miał przyszłości w Anglii już nigdy.
Módl się również o to, żeby Arthemis North nie poprosiła swojego ojca, żeby
poruszył kilka swoich światowych kontaktów, bo inaczej nie znajdziesz sobie
miejsca w żadnym z cywilizowanych krajów tego świata. Bardzo nierozsądne było
również zdenerwowanie Williamsona, którego ojciec pracuje w Departamencie
Tajemnic, a z własnych źródeł wiem, że jest tam kilka sal, do których nie
chciał byś trafić…
Scorpius ze zgrzytem odsunął krzesło i z góry
spojrzał na śledzącego jego ruchy Denisa Flinta. Nachylił się nad nim i
szepnął:
- Poruszyłeś lawinę, przed którą już
nie uciekniesz…
Będąc już przy drzwiach odwrócił się i rzucił
mu jego różdżkę.
Zamknął za sobą drzwi i pomimo tego, że nadal
nie zaznał spokoju, nadal uważał, że Flint powinien zapłacić wszystkim co miał,
wiedział, że tajemnica pozostanie tajemnicą.
Arthemis wchodząc do zamku sprawdziła, gdzie
są wszyscy. Fred był z Valentine, Albus zaszył się gdzieś w lochach. Scorpius
siedział sam w sali zaklęć. Domyślała się, czemu akurat tam. Lucas nadal był na
błoniach. Przez chwilę zastanawiała się, czy po niego nie pójść, ale chyba
wiedziała, że potrzebna jest mu chwila samotności. W nich dwóch trafiło to
najbardziej. Ta bitwa nawet Jamesa nie dotyczyła tak bardzo jak ich.
- Idź - szepnęła do Jamesa. – Pójdę
do skrzydła i zaraz wrócę.
Dotknął jej policzka, zdartą dłonią i
westchnął.
- Będę u siebie – powiedział cicho.
Arthemis wiedziała, że najgorszy będzie
jutrzejszy ranek, gdy Rose się obudzi. Zdezorientowana, załamana. Postawiona
przed trudnym do przetrwania pierwszym dniem. Dlatego chciała zrobić coś co jej
pomoże.
Gdy zapukała do skrzydła szpitalnego, miała
wrażenie, że pani Pomfrey odgryzie jej głową. Zrobiła przepraszającą minę.
- Stan panny Potter się nie zmienił!
– oznajmiła jej opryskliwie pielęgniarka.
- To chyba dobrze – odparła Arthemis.
– Pani Pomfrey, chodzi o Rose. Chyba w końcu to co się stało z Lily wreszcie ją
dopadło. Jest totalnie załamana. Płacze i chodzi jak w transie… Rzuca się we
śnie… Miałam nadzieję, że może mogłaby ją pani zwolnić z zajęć jutrzejszego
dnia. Tak dzień odpoczynku, dobrze by jej zrobił…
Pani Pomfrey spojrzała bystro na Arthemis, a w
końcu skinęła głową.
- Takie wydarzenia w rodzienie to
zawsze jest stres – powiedziała współczująco. – Dam ci dla niej zwolnienie i trochę
pastylek łagodzących nerwy.
Arthemis wiwatowała w duchu, że jej plan się
powiódł.
Przeszła przez cichnący zamek do Pokoju
Wspólnego Gryffindoru. Poszła do dormitorium sprawdzić, czy Rose nadal
spokojnie śpi. Otuliła ją kołdrą i zostawiła pod strażą Gina. Musiała być
naprawdę zmęczona skoro w oczach leżącego przy łóżku wilka dostrzegła niemal
taką samą chęć zemsty, jak w oczach chłopaków.
Zrzuciła bluzę i zarzuciła na siebie luźną
tunikę. Zabrała swoją apteczkę przygotowaną na wyjazdy olimpijskie i zeszła na
dół. Zgrabnie wyminęła Maxa i Justina, którzy od razu zaczęliby sobie robić
żarty, że o tej godzinie idzie do pokoju Jamesa.
Weszła do jego sypialni. Zdążył się przebrać.
Odwrócił się i spojrzał na nią.
- Załatwiłaś to, co chciałaś?
Skinęła głową i pokazała mu, że ma usiąść na
łóżku.
- Masz siniaki? – zapytała,
delikatnie palcem smarując niezawodną maścią Albusa, napuchniętą powiekę
prawego oka i wielką siną plamę rozlewającą się na szczęce. James wpatrywał się
przy tym w jej skupioną twarz.
- Nie jestem pewien, czy chcesz mnie
tam opatrzyć – odpowiedział wesoło, a ona zmrużyła oczy.
- Nie denerwuj mnie, Potter…
- Nic poważnego – westchnął
rozczarowany.
Al, gdzie jesteś? – skontaktowała się w
myślach z przyjacielem.
Już idę do Wieży. Musiałem coś
zrobić.
Flint załatwiony?
Tak. Zostawiliśmy
go w lochach.
Ok. Do zobaczenia.
Rozległy się wolne, wręcz powłóczyste
kroki na korytarzu. Do dormitorium wszedł Lucas. Arthemis odwróciła się w jego
stronę, a jej oczy zbyt dużo wiedziały, zbyt dużo rozumiały.
Niespodziewala się jednak, że Lucas przejdzie
przez całą sypialnie i zamknie ją w objęciach, tuż przed zaskoczoną miną
Jamesa.
Arthemis przez chwilę stała nieruchomo, ale w
końcu, również luźno objęła go w pasie. Ułożył czoło na jej ramieniu i
stłumionym głosem powiedział:
- Jesteś trzecią najważniejszą
kobietą w moim życiu. Drugą jest moja mama…
Arthemis do oczu napłynęły łzy
wzruszenia.
James również patrzył na to ze
spokojnym wyrazem twarzy. W końcu jak często zdarza się, że twoja ukochana jest
również siostrą dla twojego najlepszego kumpla?
Lucas w końcu ją puścił i zwrócił się do
Jamesa.
- Odbiłbym ci ją, gdyby nie… -
przerwał, ale wcale nie musiał kończyć, żeby wszyscy obecni zrozumieli.
James uśmiechnął się zawadiacko.
- Więc pozostaje mi być wdzięcznym,
że moi rodzice, chcieli mieć też córkę…
Lucas parsknął śmiechem, a Arthemis położyła
mu rękę na ramieniu, mówiąc:
- Chodź, opatrzę te twoje spracowane
ręce…
Podczas gdy Arthemis oczyściła kostki Lucasa, dołączył do nich Albus.
Sprawdził fachowo robotę przyjaciółki i stwierdził, że może być.
Potem Arthemis wstała i przeciągnęła się.
- Cóż, najlepiej będzie, jak
pójdziemy spać – powiedziała do swoich chłopaków. – Może wtedy emocje trochę
opadną…
- Ale… - zaczął James, a ona
uśmiechnęła się do niego łagodnie.
- Chyba lepiej będzie, jeżeli wrócę
dzisiaj do Rose – pogłaskała go po policzku.
Albus idąc do swojego dormitorium, odprowadzał
ja do drzwi. Podał jej falkonik.
- Niech Rose umyje tym rano włosy –
polecił z tajemniczym uśmiechem.
- Odrosną jej? – zapytała, też się
uśmiechając.
- Hej, nie jestem cudotwórcą! Ale na
pewno przyśpieszy to wzrost.
- Jak bardzo?
- Poczekaj z tydzień…
- Tydzień?! Przecież ona miała włosy
do połowy pleców!
Albus nonszalancko wzruszył ramionami.
- Dobranoc – rzucił śpiewnie, gdy
rozchodzili się na schodach.
Arthemis zacisnęła dłonie na flakoniku. Odetchnęła
głęboko, dziwnie uspokojona.
Co mógł im zrobić Flint? Byli niepokonani…
Mógł burzyć i niszczyć, a oni bez przerwy będą odbudowywać i wznosić coraz
wyższe i trwalsze więzy.
Brakuje słów aby opisać Flinta. Nie dziwie sie ze oni tak zareagowali, chyba kazdy w takiej sytuacji chciałby zemsty. Ale dobrze ze Arthemis przerwała to, mogło ich to zmienić
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, biedna Rose... ukrywanie wszystkiego nie wyszło za dobrze, wow Scorpius pobrudził sobie rączki, naprawdę wziął sobie do serca rozprawienie się z Flintem (ta rozmowa ze wszystko co zaszło ma być tajemnicą) ale wyobrażam sobie Gina rzucającego się na Flinta...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza