sobota, 27 stycznia 2018

Dorwać sprawcę snów (Rok VI, Rozdział 42)

Po kolacji, podczas której ciężki nastrój znikł, jak za odjęciem czarodziejskiej różdżki, wszyscy czuli się dobrze i swobodnie, a jeżeli przez czyjąś twarz przemknął cień, od razu znajdował się ktoś inny, kto ten cień odganiał.
 Dopiero trochę przed dwunastą James poczuł znowu znane napięcie. Arthemis niemal natychmiast to dostrzegła, gdy tylko oznajmił, że idzie spać.
 Poszła go odprowadzić na schody z mieszanymi odczuciami.
- Słuchaj… - powiedział, wkładając ręce do kieszeni. – Nie świruj, ok.? Nic się nie stanie…
- Wiem. Ale dasz radę zasnąć?
- Jeszcze nie było takiej rzeczy, która nie pozwoliłaby spać Jamesowi Potterowi. No! Może jedna…- Spojrzał na nią z diabolicznym uśmiechem i płomykami w oczach.
 Z jakiegoś nieznanego powodu Arthemis poczuła uderzenia gorąca.
- Idź spać! – rzuciła, uderzając go w ramię. Złapał jej rękę, odwrócił wnętrzem do góry i nie odwracając od niej wzroku, dotknął ustami nadgarstka. Już to samo w sobie ją zelektryzowało. Ale co innego spowodowało głęboki, świszczący wdech. Po ręce przebiegły jej ciarki, gdy poczuła koniuszek jego języka na wrażliwej skórze.
- Pewnego dnia, Arthemis… - James miłościwie nie dokończył. Wyswobodził jej dłoń, odwrócił się i odszedł.
 Odchrząknęła, przełknęła ślinę i w końcu mogła odetchnąć.
 Uspokój się, nakazała sobie surowo i ruszyła do swojego dormitorium. Miała zadanie do wykonania.
 Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi od sypialni, odzyskała spokój. Chociaż przyjemne napięcie pozostało. Rose już spała, a Lily pewnie była w łazience.
 Arthemis potrzebowała partnera do tego zadania. Bardzo cichego wspólnika. Stanęła przy łóżku Rose.
- Obudź się… Potrzebuję twojej pomocy…


 Arthemis czekała długo. Z Lily gadała do północy. Potem jak zawsze przygotowała się do snu. Ubrała piżamę. Bawełniane spodnie i kolorowy podkoszulek. Pogasiła wszystkie światła i czekała. Próbowała się zupełnie rozluźnić, bawiła się swoją blokadą, i stwierdziła, że może z nią robić co chce, a ona jej słucha. Co więcej jeżeli nie wiedziała co robić, sama działa… Super. Jak drugi mózg, który opiekuje się twoim umysłem.
 W końcu o drugiej usłyszała skrzypnięcie na korytarzu. Wstała i założyła na siebie bluzę, po czym otworzyła drzwi.
- Zasnął głęboko? – zapytała.
 Uśmiechnęła się i przykucnęła. Podrapała Gina za uchem, a ten mruczał głośno.
- Masz u mnie dług – szepnęła. – Chyba był bardzo spięty, jeżeli dopiero teraz zasnał…
 Gin otarł się jej o nogi i wszedł do pokoju, po czym wskoczył na swoje miejsce na łóżku Rose, a Arthemis cicho zamknęła za sobą drzwi.
 Przemknęła przez ciemny Pokój Wspólny po omacku weszła po schodach w dormitorium chłopców i cichutko weszła do sypialni Jamesa i Lucasa. Trochę martwiła się skrzypiącą podłogą, ale jak często mówił James chłopcy mieli sen jak niedźwiedzie w zimie.
 Odsunęła kotarę od łóżka Jamesa i wsunęła się do niego, po czym szczelnie ją zamknęła. Skrzywiła się, gdy sprężyny łóżka zadrżały, gdy sadowiła się w nogach Jamesa. Spał jak zabity, wyglądał bardzo młodo, jak kilkuletni chłopiec. Miał ten sam wdzięk i niewinność w twarzy, gdy się rozluźniała.
 Usiadła po turecku. Wzięła głęboki oddech. Zamknęła oczy, oczyściła umysł i uniosła powieki.
 Intensywnie czerowny kolor aury Jamesa, zawsze ją fascynował i ogrzewał.
 Musiała być teraz niesamowicie skupiona. Podzieliła wiązki swojego umysłu. Nie było to trudne. W jakiś sposób zawsze były podzielone. W końcu czuwała nad kilkorgiem ludzi, nawet niezależnie od woli. Jedna wiązka zajmowała się teraz czymś prostym i dobrze znanym, tworzyła ochronę dookoła umysłu Jamesa. Była to dla Arthemis najważniejsza sprawa. Jego bezpieczeństwo…
 Druga czekała na odpowiedni moment. Długo czekać nie musiała. W końcu James zasnął niedawno, a dopóki nie zasnął atak był niemożliwy.
 No, chodź tu ty tchórzu – pomyślała groźnie.
 Tak naprawdę jej nie widziała, ale wyczuła coś nowego. Jej bariera wokół Jamesa zadrżała. Druga z wiązek podążyła za słabym i lekkim sygnałem, to było jak dotknięcie motyla.
 Arthemis nie czuła, jak zwykle gdy była pogrążona w świecie swojego umysłu nie odczuwała bodźców z własnego ciała. Nie czuła ogarniającej ciało gorączki, nie czuła z coraz większym trudem branych oddechów.
 Goniła za niewidzialną wstążką. Nie wiedziała co jej to da. Chciała po prostu dotrzeć do tego kolesia, dowiedzieć się kim jest. Jaki ma cel w tym, żeby ich dręczyć?
 Ponieważ jej umysł w tym stanie nie potrafił rozpoznawać miejsc, tylko aury, Arthemis nawet nie wiedziała, czy jej myśli biegnął po wschodniej, czy zachodniej części zamku.
 Nagle dziwna wstążka się zgięła i zaczęła uciekać, umysł Arthemis zareagował, jak pies myśliwski.
 I wtedy dowiedziała się, co jeszcze może zrobić jej umysł…
 Przezroczysta wstęga sfabrykowanych snów, ruszyła na nią, jakby chciała ją zaatakować, a ona po prostu ją odepchnęła. To była jak nagły niespodziewany, oślepiający błysk światła przed jej oczami. Arthemis poleciała do przodu, zerwała cały kontakt, wylądowała z całej siły twarzą w poduszce o centymetry od ramy łóżka. Oddychała z trudem, poczuła, że jej skóra już osięgnęła niebezpieczną temperaturę. Drżała na całym ciele.
 W tym momencie obudził się James. Spojrzał na nią nieprzytomnie, ale gdy ją rozpoznał uśmiechnął się szeroko.
- Czyżbyś zatęskniła?
 Kolejne słowa zamarły mu na ustach. Pot kroplący się na jej twarzy, drgawki… Podparł się na łokciu i sprawdził Arthemis czoło. Nie była rozpalona tak jak kiedyś, ale na pewno nie była to też normalna temperatura jej ciała.
- Arthemis – szepnął i potrząsnął nią.
 Pokręciła głową.
- To nic… - odparła ochryple. – Przepraszam… Daj mi chwilkę, zaraz sobie pójdę… - łapała powietrze z trudem.
 James odpiął koturnę, wychylił się z łóżka, po czym z szafki wyjął butelkę piwa kremowego. Otworzył je o rant szafki podłożył Arthemis rękę pod głowę i przytknął jej napój do ust.
- Wypij to…
 Chwilę później z wdzięcznością zwilżyła językiem usta i odetchnęła.
- Dziękuję… Już mi lepiej… Jeszcze sekundę…
 James przełknął przekleństwo. Do cholery czemu zachowywała się tak, jakby miała zamiar przepraszać go i dziękować mu jakby był obcym człowiekiem?
 Odstawił niemal nieruszoną butelkę z napojem. Potem przez chwilę szarpał się z kołdrą, po czym przykrył Arthemis szczelnie. Nachylił się nad nią i odgarniał jej mokre włosy z twarzy.
- Nigdzie nie musisz iść – szepnął.
Pokręciła głową.
- Nie wolno… Jestem zmęczona… Taka zmęczona… To zbyt niebezpieczne…
- Cicho – nakazał łagodnie. – Niczym się nie martw… - Troskliwa dłoń obrysowała kształt jej zamkniętych oczu i policzków. Pamiętał, że po ostatniej gorączce też była bardzo senna. – Po prostu zaśnij, maleńka…
- Możesz już spać spokojnie – mruknęła słabo.
 James zacisnął zęby.
- Jestem na ciebie wściekły… - powiedział cicho, przyciskając jej słabe ciało do siebie.
- Nie, nie jesteś – uśmiechnęła się lekko.
 James wiedział, że potrafi rozpoznawać jego uczucia. Musiała więc wyczuć, że nie miał czasu być zły. Był zbyt zmartwiony…
- Śpij… Zaśnij, Arthemis – szeptał hipnotyzującym głosem. – To ci pomoże… Razem możemy spać spokojnie.
 Nie wiedział, czy zasnęła, czy straciła przytomność. Przez chwilę drżał z obawy, ale gdy jej oddech się wyrównał, a ciało rozluźniło, uspokoił się trochę.
 Błądził dłonią po jej ramieniu, kojąco je masując.
- Ty, głupku…- szepnął z czułością, podszytą w jakiś sposób niepokojem. – Czemu zawsze mi to robisz?


 Arthemis obudziła się totalnie skołowana. Było jej za ciepło. W gardle zupełnie jej zaschło.   Światło przez kotary przyświecało ze złej strony.
 Przez chwilę zastanawiała się jak tu trafiła, a potem uzmysłowiła sobie, że sama tu przecież przyszła. Co nie zmieniało faktu, że nie wiedziała, czemu nadal tu jest.
 Przełknęła ślinę.
 James… Jego łóżko… Nie powinna tutaj być… Już dość naraziła jego umysł. Nie mówiąc już o tym, że ktoś bezprawnie naruszał jego sny. Nie chciała, żeby ją o to podejrzewał.
 Jego sny… Jego łóżko. On sam… Czemu nic na nią nie przeszło? Czemu jej blokada działała nawet mimo takiego zmęczenia? Pamiętałaby, gdyby przejęła jego sny…
 Podniosła się, wplatając palce we włosy i starała się cichuteńko wyjść. Chwilę później na jej ręce zacisnął się żelazny uścisk.
- Uciekasz… To takie typowe…
Jej serce zabiło mocniej, gdy usłyszała jego ciepły od snu głos.
- Muszę iść zanim chłopcy wstaną – odpowiedziała, nie odwracając się do niego.
 Czy się do niego przytulała? Czy on ją obejmował? Tak wiele straciła z tej nocy… - przemknęło jej niespodziewanie przez myśl. Zarumieniła się.
- Chłopcy już dawno poszli na śniadanie – uzmysłowił jej James. – A my mamy sobie kilka rzeczy do wyjaśnienia…
Arthemis przełknęła ślinę.
- Zajęcia…
- Czemu jesteś taka spięta? – zmienił temat James. – Nie martw się, do niczego nie doszło – oznajmił jej gorzko, a w jego głosie wyczuwało się złość.
- Wiem – powiedziała spokojnie. – Nie rób ze mnie pruderyjnej zimnej suki, a z siebie pokrzywdzonego prawiczka…
 Chwilę później ręka ją zabolała, a ona leżała na plecach patrząc we wściekłe oczy Jamesa.
- Zamknij się! Nie masz o niczym pojęcia! Co ty sobie myślałaś przychodząc tutaj bez uprzedzenia?! Robić takie rzeczy, bez niczyjej wiedzy!! Gdybym się nie obudził, poszłabyś sobie… mogłaś dostac gdzieś ataku!! Spaść ze schodów!! Wiesz ile rzeczy mogło się stać?! A ty sprowadzasz wszystko do…
- To ty zacząłeś! – przerwała mu Arthemis gniewnie, a potem odwróciła wzrok. – Powiedz, jak ty byś się czuł, gdyby ktoś się tobą tak zajął, dał ci poczucie bezpieczeństwa, a ty musiałbyś się przyznać co zrobiłeś?! Nie chciałam ci tego mówić już teraz… Nie po tym, jak we śnie w końcu czułam się bezpieczna…
 Patrzył na jej profil.
- Arthemis… domyślam się co tu w nocy robiłaś. Wiem, też czemu dostałaś gorączki…
- Chciałam go złapać. Albo chociaż przestraszyć… Musiałam cię jakoś ochronić… - wyszeptała obronnym tonem.
 James podniósł się i usiadł na łóżku tyłem do niej.
- Nie obchodzi mnie to, że pewnie musiałaś naruszyć mój umysł, żeby to zrobić. Naprawdę mam to gdzieś, ale to, że chciałaś w takims stanie iść stąd bez słowa… jest niedopuszczalne – powiedział gniewnie. – Trzęsłaś się… Nie mogłaś oddychać… Mogłaś gdzieś po drodze zemdleć, a ja bym dalej spał! Nie możesz wszystkiego robić sama!! Czemu nie chcesz pozwolić mi się sobą zaopiekować? – zakończył szeptem trudne pytanie.
 Poczuł ugięcie sprężyn i myślał, że wstała i odejdzie. Więc zdziwił się gdy poczuł jej piersi przyciskające się do jego pleców i czoło oparte na ramieniu.
- Wymagam za dużo uwagi. Jestem jak niesforne dziecko, które co chwilę przychodzi z nowym skaleczeniem. Nie chcę, żebyś się zmęczył opieką nade mną… Szczególnie, że tak naruszam twoją prywatność.
- Wisi mi to! – zaklął James. – Masz mi mówić chociażby o tym, że boli cię palec! – zażądał i na skórze poczuł, że się uśmiecha.
- Dobrze, panie doktorze…
- Zabrzmiało to, bądź co bądź perwersyjnie – mruknął. – Złapałaś go? – zapytał cicho.
- Nie – mruknęła ponuro. – Zrobił coś, przed czym mój umysł chciał się obronić i wtedy straciłam zupełnie kontakt…
- Tak ryzykować… - zaklął pod nosem coś o jej bezmyślności i brawurze.
- Już nie będzie próbował ingerować w twoje sny. Skoro wie, że mogę go złapać…
Przez dłużysz czas milczeli.
- Arthemis?
- Mhm? – mruknęła.
- Spałaś ze mną…
Usłyszał jak przełyka ślinę.
- Tak – odparła ostrożnie.
- I co? – zapytał cicho.
- Nie pamiętam…
- Ale czy nadal się boisz? – Bawił się jej palcami spoczywającymi na jego piersi.
Arthemis zamknęła oczy i wsłuchała się w siebie. Jej serce było takie spokojne. Jej umysł też. Tylko ciało wyraźnie reagowało na obecność mężczyzny.
- Nie… - szepnęła. – Nie, dopóki to jesteś ty…
 Z zaborczością, zadziwiającą stanowczością, wręcz twardością w głosie, powiedział:
 - To nigdy nie będzie nikt inny…



 Dwa dni później wszyscy byli spakowani i gotowi na powrót do domu, czekali na stacji w Hogsmead. Z dłońmi schowanymi po kieszeniach i czapakami naciągniętymi mocno na uszy, podskakiwali i przekomarzali się. Było lodowato zimno, ale nastroje mieli wyśmienite. Wszyscy cieszyli się na nadchodzące święta. Arthemis  i jej ojciec pierwszy dzień po świętach mieli spędzić u Potterów, więc wszyscy się cieszyli, że zobaczą się również w czasie wolnym.
 Wcześnie wyrwali się z zamku, więc teraz musieli czekać na przyjazd pociągu. Całą gromadą było im wesoło i cieplej niż metr dalej, gdzie nigdzie nikt nie stał.
 Lily biegała po peronie i pstrykała „śnieżne” fotki. Nawet Albus robił głupie miny. Fred i Valentine zachowywali się, jakby byli modelami, a Lily robiła im zdjęcia ilustrujące artykuł pod tytułem: „Francuskie pocałunki”. James oczywiście nie chciał być gorszy, ale Artemis chyba miała odmienne zdanie, więc w ostateczności Lily zrobiła kilka zdjęć, jak w końcu James dopadł, uciekającą Arthemis od tyłu i zaczął się z nią kręcić.
 Pojawiało się coraz więcej ludzi, ale oni jakby tego nie zauważali.
 Lily niespodziewanie złapała w obiektyw Lucasa, który uważnie jej się przypatrywał. Zrobiła kilka zdjęć, najpierw poważnych, a potem nadal z okiem przyciśniętym do aparatu, obserwowała jak na jego twarzy rozkwita coraz szerszy czuły uśmiech, a w niebieskich oczach wyraz czegoś ciepłego, czego nie potrafiła zidentyfikować, a co trafiało prosto w nią. Poczuła uczucie rozpływającego się po brzuchu ciepła i totalnie zahipnotyzowana tą chwilą naciskała przycisk migawki jak najęta.
 Nie zauważyła, że przekroczyła już linię bezpieczeństwa i coraz bardziej zbliża się do krawędzi peronu.
 Lucas zawołał ostrzegawczo, więc odruchowo zatrzymała się, a mimo tego jej buty poleciały do tyłu, pociągając ją za sobą, jakby była na łyżwach.
 Krzyknęła zaskoczona i wpadła na torowisko.
 Lucas krzyknął i pobiegł do niej.
 Wszyscy zdezorientowani patrzyli, gdzie podziała się Lily.
 Tylko Rose zaczęła rozglądać się dookoła, jakby w poszukiwaniu kogoś. Jednak na peronie było już zbyt wiele ludzi, żeby znaleźć kogoś szczególnego.
- Nic mi nie jest! – krzyknęła Lily. – Aparatowi też nie!!
Wszyscy roześmieli się z ulgą. Lucas nachylił się i wyciągnął do niej ręce, mówiąc:
- Chodź, wciągnę cię…
Widzieli jak Lily podaje mu dłonie i próbuje się wspiąć.
- Cholera! Utknęła mi noga! – powiedziała i zaśmiała się nerwowo.
 Rose poczuła ucisk w gardle.
 James zeskoczył na dół, mówiąc:
- Jezu, Lily! Ale z ciebie fajtłapa… Łamaga jakich mało…
 Reszta stała nad nimi i przyglądali się jak James próbuje wyciągnąć nogę Lily zaklinowaną pomiędzy kanałem odpływowym, a ścianką peronu.
- Kurde!! Naprawdę mocno utknęłaś, siostra… - burknął James, jakoś zaniepokojony.
Przez ten jego niepokój zaczęła się denerować Lily i cała reszta. A gwizd nadjeżdżającego pociągu wcale nie poprawił sytuacji.
 Próbował wyciągnąć jej nogę, przesunąć jakoś i rozluźnić uścisk, ale nic nie pomagało. Jakby coś przykuło but do tej szczeliny.
 Słyszeli tętent zbliżającego się pociągu.
- Do cholery, James!! – rzucił Lucas.
- Jezu, pociąg się zbliża… - wyszeptała pobielałymi wargami Rose.
- Da się go spowolnić? – zapytała Arthemis, a widząc, że Rose jej nie słucha, potrząsnęła nią.
 Fred, Albus i Valentine patrzyli na Jamesa, starając się coś wymyślić.
- Czy da się spowolnić pociąg?! – powtórzyła ostro Arthemis.
Rose zamrugała.
- Myślę, że tak… trochę, ale się da...
- Chodźmy! – zadecydował Albus i pociągnął Rose za sobą.
W tym czasie Lucas zeskoczył na dół, przykucnął przy Lily i zaczął jej rozwiązywać sznurowadła.
- Na to nie wpadłam – mruknęła do siebie Arthemis i dała znak Albusowi i Rose, że mają zaczekać.
 Lucas rozluźnił sznurowadła w wysokim kozaku Lily i przesunął ręką po jej łydce, objął ją dłońmi.
- Pociąg się zbliża… - szepnął typowo informacyjnym głosem James, ale widać było jak rozszerzają się jego oczy na widok zbliżającej się z coraz mniejszą szybkością czerwonej lokomotywy.
- Podwiń stopę – polecił cicho i spokojnie Lucas, jakby robił to codziennie. Jakby byli gdzieś na stadionie, a pociąg istniał tylko w ich wyobraźni.
 Valentine złapała Freda za rękę, ścisnął ją jakby sam chciał się dzięki temu uspokoić.
- Luke… - ponaglała przerażona Rose.
- Idziemy! – powtórzył Albus wyciągając różdżkę i ciągnąc Rose.
Coraz więcej osób zaczęło podnosić głos, wręcz krzyczeć, gdy zobaczyli co się dzieje i widzieli już zbliżający się pociąg.
 Lily oddychała szybko, ale w jakiś sposób czuła się spokojna, czując dłonie Lucasa na zaklinowanej nodze. Patrzyła na czubek jego głowy, głośno przełykając ślinę.
 – Pociągnę. Pewnie cię zaboli, ale jak wszystko dobrze pójdzie, to nie dojdzie do złamania… - poinformował ją, jakby omawiał taktykę następnego meczu.
 Lily skinęła głową.
 Pociąg był już jakieś czterysta metrów od nich.
 Lucas zaczął odliczać. Szarpnęła, Luke pociągnął i zdołali wyszarpnąć nogę dziewczyny z wąskiego, sztywnego trzewika.
 Straciła równowagę, ale podtrzymał ją James.
 Potem już było z górki. Fred pociągnął Lily do góry, Albus pomógł wejść na peron Lucasowi, a James płynnym ruchem wskoczył na peron. Dwie minuty później na tor wtoczyła się zwalniająca lokomotywa.
 Lily zaśmiała się trochę histerycznie. Zaczęła oddychać zbyt szybko, jakby nie mogła dostać do płuc większej ilości potrzebnego tlenu. Arthemis beznamiętnie złapała ją za kark i włożyła jej głowę między nogi.
- Oddychaj – nakazała ostro. Wiedziała, że jeżeli teraz zaczną się z nią pieścić, Lily zupełnie się rozsypie.
- Bardzo pomysłowo – James zauważył, że drżą mu palce, gdy klepał Lucasa po plecach.
- Trzeba jej dać jakieś buty – odpowiedział na to zadziwiająco spokojny Luke.
 Pierwszą osobą, której puściły nerwy był Al…
- Do cholery uważaj na to co robisz!! – krzyczał stojąc nad głową śmiertelnie bladej Lily. – Patrz pod nogi, skoro nie masz za grosz wyczucia!! Jak można nie zauważyć torowiska!? Czyś ty zupełnie oślepła przez ten cały aparat?! Używaj własnych oczu do cholery!!! – Za tymi miłymi słowami posypałą się lawina przekleństw, którą nawet barman Pod Świńskim Łbem by nie pogardził.
 Rose chyba uznała, że takie zachowanie nie przystoi prefektowi, bo uniosła różdżkę i powiedziała:
- Silencio! – Trochę trwało zanim Al. zorientował się, że nie wydaje z siebie dźwięków. Rose podeszła do Lily i wzięła ją pod ramię. – Chodź, znajdziemy sobie przedział… - powiedziała, obrzucając Albusa nagannym spojrzeniem.
 Gdy zniknęły Valentine włożyła palce we włosy i zaklęła.
- Jezus Maria!! Bez takich, proszę!! Do cholery to się mogło źle skończyć…
Zdawali sobie z tego sprawę.
- Hagrid idzie – oznajmił cicho Fred. – Lepiej właźmy zanim coś zauważy…
Wszyscy się z nim zgodzili i po kolei wsiadali do wagonu.
Znaleźli Rose i Lily w jednym z przedziałów. Lily zdjęła but i siedziała w samych skarpetkach, podwinąwszy pod siebie nogi. Miała zamknięte oczy, a blade były nawet jej wargi. Jednak oddychała teraz głęboko i spokojnie.
 Wpakowali się do środka.
 Rose tym razem musiała przyznać, że był to wypadek. Sama przecież widziała, jak Lily się poślizgnęła. Chciała dać kuzynce wodę, ale ta odmówiła.
 Po jakimś czasie pociąg ruszył. James wychylił się i machał Hagridowi, żeby ten niczego nie podejrzewał.
 Po godzinie odrętwienie zaczęło mijać. Lily zasnęła, więc zaczęli cicho się do siebie odzywać. Tylko Luke milczał. Arthemis wyczuwała wiele uczuć. Ten przeraźliwy spokój był gorszy niż histeria. Tłumienie w sobie wszystkiego nie ułatwiało sprawy, ona wiedziała to najlepiej. A Luke miał zwyczaj wszystko w sobie tłumić.
 Arthemis wyjęła z podróżnej torby skrzydlate trampki. Nie były to buty na zimę, ale ponieważ jechała do domu, gdzie mogła sobie latać, wzięła je ze sobą. Teraz się przydadzą. Będą trochę za duże, ale na razie wystarczą.
 W połowie drogi zlitowali się też nad Albusem i przywrócili mu głos.
- Będziemy musieli zaserwować rodzicom łagodniejszą wersję, żeby jakoś wytłumaczyć, dlaczego Lily nie ma butów… - powiedział.
 James w milczeniu pokiwał głową. Trzymał Arthemis za rękę, co dobrze świadczyło o tym, że do końca spokoju nie odzyskał.
 Nie była to najweselsza podróż. Każdy w ciszy zajmował się swoimi sprawami. Gdy przyjechała pani z wózkiem,  obudzili Lily i wmusili w nią trochę słodyczy. Czekolada chyba podziałała, bo:
- No, już dosyć tego! – powiedziała gniewnie Lily, otrząsając się i poklepała się po policzkach, żeby wróciły jej kolory. – Są święta i wszystko jest dobrze! Nie mam zamiaru się tym przejmować, a jak wy będziecie to skopie wam tyłki! –zagroziła i zaczęła wciągać na nogi buty Arthemis.  – Poza tym w końcu będę miała okazję wypróbować te odlotowe buty! Arthemis nigdy by mi ich nie pożyczyła!!
- Są za duże – odparła Arthemis, dołączając do lekkiej rozmowy Lily.
- Bla, bla, bla…
Rose zachichotała.
Wzrok Lily prześlizgnął się po ponurym Lucasie, ale nic nie powiedziała.
- Otóż, postanowiłam… – ciągnęła bez sensu, - iż James nauczy mnie grać w diabelskiego pokera. Później będę mogła go orżnąć przy każdej okazji. – Wyciągnęła karty i podała je bratu. Pozbywając się ponurego nastroju, James chętnie się temu poddał. Przy okazji uczył Arthemis, a Fred i Valentine mu pomagali. Albus i Rose stanowczo odmówili brania udziału w demoralizacji nieletnich, a Luke wpatrywał się w śnieżny krajobraz za oknem.
 Arthemis bardziej niż zwykle zwracała uwagę na jego uczucia, gotowa interweniować, ale chyba słysząc radosną paplaninę Lily, z każdą milą się uspokajał.
 Gdy wysiedli na King’s Cross byli  już w niemal tak dobrych humorach jak na początku podróży. Lily zwlekała z wyjściem z przedziału, widząc, że Lucas też za bardzo się nie śpieszy.  
 W końcu Arthemis wyciągnęła stamtąd również, nic nie kumającego Albusa.
 Podczas, gdy oni witali się z rodzicami, Lily stanęła za plecami, odwróconego do niej tyłem Lucasa.
- Chyba ci nie podziękowałam, co? – powiedziała cicho i roześmiał się zażenowana.
- Nie ma za, co – odpowiedział cicho.
- To niesamowite, że potrfiłeś zachować tak zimny spokój, w takiej sytuacji. Jesteś odlotowy – powiedziała po prostu.
 Lucas westchnął głośno.
 Lily czując się niekomfortowo w tej sytuacji, zaczęła się plątać.
- Wiecznie coś mi się dzieję, a ty wiecznie jesteś obok. Musisz już być tym zmęczony. Postaram się być bardziej uważna i rozsądna, w końcu nie jestes kapitanem po to, żeby chodzić krok w krok za swoją szukającą. Poza tym mam dwóch braci, którzy powinni też ruszyć tyłki, co nie… - jej słowotok nie miał końca, a ona marzyła, żeby stamtąd wyjść.
- Lily… - rzucił łagodnie Lucas, - zamknij się.
Lily ze świstem wypuściła powietrze.
- Cieszę się, że wpadłem na odpowiedni pomysł i to wszystko. Dobrze, że nic ci nie jest, a teraz możemy już chyba iść, co nie?
 Lily przez chwilę była zdezorientowana, bo jej intuicja mówiła co innego, niż oczy wpatrujące się w spokojną twarz Lucasa, jednak uśmiechnęła się do niego odruchowo i skinęła głową.
 Wyszli na peron, by zostać porwani w ramiona rodziców, cioć i wujków. Arthemis i jej ojciec znikli jak zwykle jak kamfora, a James gadał jak najęty z ojcem.
 W końcu i Lucas musiał odejść z rodzicami, a idąc w stronę barierki Ginny Potter zapytała surowym tonem, niezadowolonej matki:
- Lily… czemu masz na sobie tenisówki?
Lily wymieniła spojrzenia z braćmi, co nie umknęło uwagi rodziców.

- Powiemy wam w domu – wyjaśniła w końcu uśmiechając się uroczo do ojca w nadziei, że nie będzie kontynuował tematu.

2 komentarze:

  1. Kurczę, Arthemis była tak blisko, znowu jej uciekł... Jak Lily wpadła na torowisko wstrzymywalam oddech wraz z bohaterami. Na szczęście byl tam opanowany Lucas

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, a tak było blisko złapania, ale teraz to może być ostrożniejszy bo już wie że jest polowanie na niego... a Lili i torowisko aż wstrzymałam oddech...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń