Arthemis otworzyła oczy i rozejrzała
się. Nie była już w tym dziwacznym
instytucie znajdującym się pod ziemią, ani w tym cholernym amazońskim lesie, w
którym ktoś chciał ją zabić. Gdzie więc była?
Wzięła głęboki oddech i zakłuło ją w płucach.
Ach tak… zaklęcie pasożyta. Bardzo niemiłe ze strony tego Rumuna, że go użył.
Spojrzała w bok i podniosła się gwałtownie.
- Tata!
Pan North odwrócił się do niej i
uśmiechnął. Stał w nogach jej łóżka, ale gdy się obudziła podszedł bliżej.
- Tato… co tutaj robisz?
- Harry mnie powiadomił osobiście o
mistrzostwach. Musiałem się minąć z twoją wiadomością, że wyjeżdżasz do Ameryki
Południowej. Jak się czujesz?
- Dobrze. Nie wiem, czemu jestem w
Skrzydle Szpitalnym – powiedziała trochę obrażona, ale w końcu zdała sobie
sprawę, gdzie jest. A więc powrócili do szkoły… Doskonale.
Jej ojciec odchrząknął.
- Masz nogę w gipsie. Będzie cię
jeszcze bolała przez jakiś tydzień. Poza tym tamto zaklęcie mogło cię udusić.
Musisz odpocząć.
- Nie lubię… nie swoich łóżek, wiesz
o tym…
- Dopiero co wysłałem stąd Jamesa,
żeby się przespał. Nie zmuszaj mnie, żebym go tu ściągnął… - zagroził.
- Eeeech… on się niepotrzebnie
martwi. Ty zresztą też. Nic mi nie jest…
- Nic ci nie jest – powtórzył
ironicznie, a potem się roześmiał. – Jesteś niemożliwa. Skąd się wzięłaś?
Naprawdę nie rozumiem, jak udało mi się stworzyć kogoś tak niesamowitego…
Przysiadł na krześle przy jej łóżku, a ona
podniosła się na poduszce. Wziął ją za rękę.
- Nie lubię jak jesteś cała
posiniaczona. Ale jeszcze bardziej nie lubię, jak masz taki zraniony,
przygaszony wzrok, a miałaś go często, zanim poszłaś do szkoły. Jesteś już
dorosła. Prawie pełnoletnia, a mnie się trudno z tym pogodzić.
- Za bardzo się nie przejmuj. Zawsze
będę lekkomyślna. A teraz opowiedz mi, jak idą wyprawy? Co znalazłeś?
Pan North rozsiadł się wygodnie i zaczął
opowiadać. Arthemis ułożyła się na boku i słuchała go spokojnie. Obojętnie ile
lat miała, jego głos, jego spokojne zawsze cierpliwe spojrzenie sprowadzały na
nią odprężenie. Gdy opowiadał zadawała mu różne pytania.
A potem to ona opowiadała o tym, co się działo
podczas ostatnich dwóch zadań, o pojedynkach, o jej niepokoju, że ktoś chce
dorwać właśnie ją. Pan North zgadzał się z nią, że to zapewne jacyś zawodnicy,
którzy chcą ich wyeliminować. Arthemis nie poprawiło to humoru. Ale potem
przypomniała sobie jeszcze jedną rzecz.
- Dostałam od Ariela, pamiętniki mamy
– powiedziała. – Ale jeszcze nie zdążyłam do nich zajrzeć.
- Nie wiedziałem, że twoja matka
zostawiła cokolwiek u Ariela – zamyślił się jej ojciec. – Ile ich jest?
- Trzy. Wydaje mi się, że mniej
więcej od czasu, gdy miałam 3 lata. Czyli chyba powinien tam być jeszcze jeden,
prawda? Pomiędzy szkołą, a moim urodzeniem?
- Tak. To na pewno. Althea lubiła pisać pamiętnik, pomagało jej to spoglądać na siebie i otoczenie z dystansu. Mogła wszystko rozważyć i spokojnie podejść do sytuacji.
- Tak. To na pewno. Althea lubiła pisać pamiętnik, pomagało jej to spoglądać na siebie i otoczenie z dystansu. Mogła wszystko rozważyć i spokojnie podejść do sytuacji.
- Przyjeżdżasz na święta do domu? –
zapytał.
- Oczywiście – powiedziała zdziwiona
pytaniem. – Czemu miałabym nie przyjechać? Archer umrze z tęsknoty przecież…
Pan North uśmiechnął się do niej.
- Ginny Potter zaprosiła nas do siebie,
któregoś dnia. Więc myślę, że ich odwiedzimy…
- Och, naprawdę?! To fantastycznie…
- Tak, ja też tak myślę. To bardzo
interesująca rodzina.
- Oni myślą dokładnie to samo.
- Sądzę, że teraz powinnaś się
jeszcze przespać, jeżeli chcesz szybko wrócić do zdrowia. A ja jeszcze wpadnę
do Marcela, po drodze. Nie odezwał się od dwóch miesięcy. Boję się, że się
gdzieś zamknął i nie umie wyjść…
Roześmiała się.
- Pozdrów go ode mnie – powiedziała i
pożegnała się z nim.
Arthemis uparła się i żadna siła nie była w
stanie jej powstrzymać, przed wyjściem ze szpitala. Pani Pomfrey kręciła nosem,
ale była na to przygotowana. Dobrze znała swoją niesforną pacjentkę, więc nie
protestowała zbyt długo. Natomiast postawiła warunki, że Arthemis ma brać
eliksir i przychodzić codziennie na kontrolę. Arthemis się zgodziła, a potem
przeczłapała o kulach przez cały zamek. Było wcześnie rano, więc większość
ludzi była, albo na śniadaniu, albo w łóżkach.
Najśmieszniej było wchodzić po schodach. Ale
Arthemis była uparta i wdrapała się na sam szczyt. Zmęczona to prawda, gdyż nie
był to najefektywniejszy sposób poruszania się, ale w końcu stanęła przed
portretem Grubej Damy, powiedziała hasło i weszła do Pokoju Wspólnego. Było
tutaj tylko kilka osób zajętych sobą więc bez problemu dotarła do kanapy przed
kominkiem i opadła na nią. Odetchnęła z ulgą i przez chwilę zastanawiała się,
czemu w sumie chciała wyjść z Skrzydła Szpitalnego. Przynajmniej nie robiła tam
z siebie przedstawienia.
Westchnęła i tak sobie siedziała zastanawiając
się, co ma teraz zrobić. No, tak… miała iść na zajęcia. Był czwartek więc nic jej z tego nie
zwalniało. To po, co wdrapywała się aż tutaj? Równie dobrze może już zejść dwa
piętra niżej na starożytne runy.
Wstała i poszła z powrotem, gdy usłyszała:
- No, chyba sobie żartujesz!
Przymknęła oczy ze znużeniem.
- Nie zachowuj się jak kwoka, James…-
mruknęła.
- Idziesz do szpitala – powiedział
tonem nie znoszącym sprzeciwu, idąc w jej kierunku.
- Właśnie stamtąd wróciłam. Pani
Pomfrey powiedziała, że mogę!
- Pewnie ją skonfundowałaś - odpowiedział natychmiast i wziął ją pod rękę.
- Nic mi nie jest – przekonywała go.
– Mam nogę w gipsie i śmiesznie chodzę, ale poza tym jestem zdrowa jak koń!
- I masz zamiar iść na lekcję?
- Owszem – odpowiedziała.
- Nie dzisiaj, mała – powiedział i
odprowadził ją znowu do kanapy. –
Dyrektor kazał nam odpocząć. Mamy do końca tygodnia wolne.
- Serio? To się nam poszczęściło…
- Tak. Ale poszedłem do Forsythe’a
spytać się o szlaban…
- Poszedłeś? Chyba będę musiała
zweryfikować twoją tożsamość, bo wcale nie jestem taka pewna, czy to ty… -
powiedziała do niego mrużąc oczy.
Nachylił się do niej niespodziewanie i
pocałował ją gwałtownie.
- Wierzysz?
- Nie do końca – odpowiedziała
zalotnie.
- Czarownica – mruknął i pocałował ją
raz jeszcze, tym razem zupełnie inaczej, powoli i słodko.
- Tak… myślę, że to ty – westchnęła.
– A wiec, poszedłeś się upomnieć o szlaban?
- No… Forsythe wydawał się
trochę…zmieszany – James się roześmiał. – Ale potem otrzeźwiał i powiedział, że
da nam znać.
- Super – burknęła.
- Dyrektor jest z nas zadowolony. Dał
do zrozumienia, że możemy się wycofać w każdej chwili, jeżeli będziemy chcieli.
- Po tym co przeszliśmy? Dobre sobie…
- mruknął Arthemis.
- A więc co będziemy robić przez
wolne dni?
- Nie wiem. Że tak powiem, jestem
unieruchomiona, więc zapewne będę siedzieć, ale ty oczywiście rób, co ci
odpowiada.
- Czuję się pominięty – mruknął.
- Po prostu nie chcę się przykuć do
jednego miejsca, a poza tym mam jedną rzecz do zrobienia.
- Aaach tak? – zainteresował się,
niezadowolony, że chce go pominąć.
- Chce przeczytać pamiętniki mojej
mamy – powiedziała, co miała nadzieję, go zniechęci.
On natomiast zamilkł i pogrążył się w myślach.
Wyczuła jego niepokój. O co mogło chodzić?
- Co jest?
- Jakoś nie jestem przekonany co do
konsekwencji twojego czytania pamiętników matki… - powiedział ostrożnie.
Zmrużyła oczy.
- A co to niby ma znaczyć? – zapytała
agresywnie.
- Nie zrozum mnie źle… Ale ostatnim
razem…
- To była inna sytuacja…
- Chcę ci tylko uświadomić, że to, co
piszę twoja matka ma na ciebie bardzo duży… wpływ.
- No, oczywiście! – powiedziała
obronnym tonem. – To jest sposób na to, żeby ją poznać i może… dowiedzieć się,
co się stało… - dokończyła cicho.
James westchnął.
- Arthemis…
- Wiem, o co ci chodzi. Ale… ja i tak
przeczytam te pamiętniki. Nie możesz mnie powstrzymać.
- Nawet jeżeli poproszę, żebyś tego
nie robiła? – zapytał i powoli na nią spojrzał.
- Nie rób tego – powiedziała
błagalnie.
- Bo wybierzesz pamiętniki?
- Nie. Bo wybiorę ciebie, ale tamto
będzie mnie dręczyć…
- Miałem nadzieję tego uniknąć, ale w
takim razie, chciałbym przeczytać je razem z tobą – powiedział.
- Co? Pamiętniki mojej mamy? –
zdziwiła się Arthemis. – James to nie są pamiętniki nastoletniej dziewczyny.
Nie sądzę, żebym teraz odnalazła jakieś porównania…
- Posłuchaj… jeżeli jednak ogarną cię
jakieś wątpliwości, to będziesz to dusić w sobie, aż po prostu zamienisz się w
blade chodzące zombi. Tak był w przypadku twoich uczuć i w przypadku snów. Chcę
tego uniknąć. Poza tym jestem pewien, że dowiem się różnych rzeczy o tobie,
których nigdy mi nie powiesz, bo może sama ich nie pamiętasz.
Przez chwilę milczała, jakby analizując jego
słowa.
- Ale to są intymne sprawy mojej
mamy… Nawet ja mam pewne wątpliwości co do czytania ich…
- A myślisz, że ja nie? Ale bardziej
obchodzą mnie uczucia żywych niż umarłych… I jeszcze jedna rzecz, chcesz
wiedzieć, a raczej masz nadzieję, znaleźć coś co pomoże ci odkryć okoliczności
śmierci twojej matki. Ale możesz czegoś nie dostrzec, a ja będę na to patrzeć z
dystansu.
Arthemis odetchnęła i nieznacznie skinęła
głowa. Ale miała wrażenie, że James przesuwa granice jej intymności, delikatnie
ale nieubłaganie. Nie wiedziała jeszcze czy jej to odpowiada. Wiedziała jednak,
że nie pozwoliłaby na to nikomu innemu.
- Nie jesteś głodna? – zapytał.
- Nie. Pani Pomfrey kazała mi zjeść
śniadanie zanim wyszłam. A ty jadłeś?
Pokręcił głową.
- To idź coś zjeść, będę w
dormitorium. Będzie tam teraz spokój, bo Lily i Rose będą na zajęciach. A tak w
ogóle to dzięki, że wezwałeś mojego ojca. Miło go było zobaczyć.
- Nie ma sprawy. Zaprosił mnie do was
na święta. Powiedział, że mógłbym wpaść, w któryś dzień – wyszczerzył zęby w
uśmiechu.
- Czy normalni ojcowie się tak
zachowują? – zapytała siebie Arthemis.
- Nie sądzę, ale nie będę kręcił
nosem na to, że twój ojciec jest dla mnie miły – oznajmił zadowolony z siebie.
– To ja idę coś zjeść. Chyba, że najpierw wniosę cię po schodach…
Zmrużyła oczy.
- Nie.
- Lubisz kiedy to robię…
- Nie.
- Bardzo lubisz – uśmiechnął się szeroko.
– Lubisz też inne rzeczy, ale o tym porozmawiamy później…
- Nie mogę się ruszać, ale nadal mogę
skopać ci tyłek jakimś wymyślnym zaklęciem – powiedziała groźnie, lecz on był
już przy dziurze za portretem.
Ona sama weszła po schodkach do dormitorium i
z ulgą zamknęła się w swoim azylu. Ciche i spokojnej sypialni. Coś z krzykiem
wzbiło się w powietrze i nagle poczuła, jak na jej ramieniu siada jakiś ptak.
- Cześć, Gin! Tęskniłeś?
Poczuła szczypnięcie na uchu, więc uznała to
za potwierdzenie. Podeszła do swojej szafki, wzięła z niej pamiętniki i
rozsiadła się wygodnie na poduszkach. Otworzyła wszystkie trzy, żeby sprawdzić,
który będzie pierwszy. Dotknęła skórzanej okładki i musiała się powstrzymać,
żeby nie zacząć czytać. Przecież obiecała. Co prawda nie bardzo pasowało jej
to, ale skoro James będzie się czuł przez to uspokojony… Cóż za irracjonalne obawy
żywił… Przecież nie była aż tak… No, dobra… była. Pewnie znowu nabawiłaby się
jakiś lęków, przez które James by się wkurzył. Może więc miał rację, chcąc temu
zapobiec.
Porządnie się uczesała, przebrała koszulkę na
jakąś wygodniejszą i położyła się na łóżku, ale bynajmniej nie chciało jej się
spać. Ale to było takie przyjemne, gdy jej noga nie musiała nic robić. Po
chwili Gin na jej oczach zamienił się w najprawdziwszą zieloną panterę i ułożył
się przy łóżku, głośno mrucząc, jak kot.
Pół godziny później drzwi się otworzył i James
z jabłkiem w ręce wszedł do jej sypialni.
- Zaczęłaś beze mnie? – zapytał z
pretensją.
- Nie – odparła i usiadła na łóżku.
James rzucił się obok niej i podparł na
łokciu. Arthemis przez chwilę wpatrywała się w jego postać. James wyczuł jej
nagłe napięcie.
- Coś się stało? – zapytał.
- Nie – odpowiedziała natychmiast i
odwróciła wzrok.
- Arthemis – powiedział z naciskiem.
- Jesteś w moim łóżku –
odpowiedziała. – To jest… coś nowego…
- Ty już w moim byłaś – zauważył i
przeciągnął dłonią po jej nodze, w intymnym geście.
- Nie wiedziałam o tym i spałam…-
przypomniała.
- Chcesz się teraz tym zająć? –
zapytał.
Przyglądała mu się z góry.
- Zastanawiam się nad tym – wyznała.
- Nie mam nic przeciwko temu –
odpowiedział.
Arthemis otrząsnęła się.
- Chcę wiedzieć co napisała moja
matka… - Przepłynęło przez nią rozczarowanie. Jej własne i Jamesa. Ale musiała
jeszcze coś przemyśleć.
Te wszystkie czysto fizyczne reakcje, które
przez nią przepływały – chciała mieć pewność, że nic się nie stanie.
- A więc czytaj… - powiedział cicho i
podłożył ręce pod głowę.
- Ten jest chyba pierwszy –
powiedziała cicho, biorąc do ręki zeszyt i otworzyła go. – Naprawdę chcesz tego
słuchać?
- Czytaj… - powiedział tylko.
Arthemis wzięła głęboki oddech.
- 10 grudnia. Moje dziecko ma już ponad trzy lata. To niesamowita myśl. Wydaje mi
się, jakbym dopiero co, nauczyła ją mówić „mama”, a teraz Tristan uczy ją
czytać. Czytać! Czy normalne dzieci tak szybko się uczą? Czasami przeraża mnie
jej inteligencja. To, jak szybko nauczyła się chodzić, mówić, a teraz…czytać.
- Zdolniacha – mruknął James.
- Nie wydaje mi się, żeby to wynikało
z mojej własnej inteligencji, James – odpowiedziała cicho i czytała dalej.
Opowieści nie były długie, dlatego czytało się wszystko szybko. Dla Arthemis
zbyt szybko. Nie chciała, żeby to się skończyło zbyt szybko. Pełno tam było
małych, drobnych wydarzeń z codziennego życia, postępów Arthemis, kłótni z T ristanem, sprzeczek dotyczących
codziennego życia i pracy Althei w szpitalu Świętego Munga. Były również wpisy
o profesorze Forsythcie, co się naprawdę dziwnie czytało. „Cieszę się, że Gaelen wrócił. Wiem, że to przeze mnie wyjechał, ale
wtedy wpadłam w taką panikę, tak strasznie się bałam, że coś się stanie
dziecku, że moje idiotyczne eksperymenty źle wpłyną na ciążę, że zrzuciłam całą
winę na niego. Rozumiem dlaczego wyjechał, ale teraz cieszę się, że wrócił.
Miło jest mieć przyjaciela na miejscu. Z tym, że trudno namówić go, żeby mnie
odwiedził. Wydaje mi się, że od szkolnych czasów nadal nie przyzwyczaił się do
Tristana.”
- Eksperymenty? – zdziwił się James.
- Powinno być o tym w pamiętniku,
którego brakuję. Moja matka prowadziła razem z profesorem Forsythem badania nad
nowymi lekami i eliksirami. Wiesz… byli z Ravenclawu.
- Kujony – streścił James.
- Jasne – uśmiechnęła się krótko. –
Pewnie się bała, że coś może zaszkodzić ciąży.
Skinął głową i słuchał dalej. Rzeczywiście
zaczęło do niego docierać, że tym razem w pamiętnikach Arthemis raczej nie
mogła znaleźć niczego, po czym mogło jej odbić, ale wciągnęło go słuchanie
historii z dzieciństwa Arthemis, których pewnie nigdy by się nie dowiedział.
Słuchał i obserwował, wiec wiedział, że przez twarz Arthemis przemknął cień,
gdy przeczytała: „Tęsknię za moją matką.
Wiem, że była straszną wiedźmą, a teraz jest jeszcze gorsza, ale tęsknię za
nią. Tęsknię za tym, że rozumiałyśmy się bez słów, gdy byłam dzieckiem. Boli,
gdy mój ojciec musi się wymykać, że się ze mną zobaczyć. Nie zasłużyłam na to,
Tristan również nie. I Arthemis. Nie wybaczę matce, że odrzuciła od siebie
niczemu niewinne maleństwo.”
James miał wrażenie, że opinia matki Arthemis,
pokrywa się z jego opinią i lubił tę kobietę, której nigdy nie pozna, coraz
bardziej. Jamesowi podobał się jeden wpis, jak do tej pory: „Jest jak słoneczko. Rozświetla się, gdy
okażesz jej czułość. I nie musi to być coś wielkiego. Czasami wystarczy,
pomachać jej, bądź dotknąć jej włosów, a patrzy na ciebie tymi niebieskimi
oczami Tristana, niewinnymi jak niebo, jakbyś dał jej cały świat i uśmiecha się
tym anielskim uśmiechem, od którego mięknie ci serce.”
- Czytanie tego przy tobie jest
żenujące – mruknęła Arthemis.
James nie odpowiedział. Wiedział, że
nie podobałoby jej się, gdyby powiedział, że te kilka zdań oddają całą jej
postać, gdy na niego patrzy. Rozświetla się. Przeraziłoby ją, gdyby zrozumiała,
że może nie trzymać go za rękę, może w ogóle nie przebywać blisko niego, ale
gdy go widzi, wszyscy i tak wiedzą, że jest zakochana. Uśmiechał się na samą
myśl o tym. Ogarniało go takie… łaskoczące poczucie spokoju.
- Każda matka zachwyca się swoim
dzieckiem – powiedział w końcu, żeby czasem nie domyśliła się, jego myśli. –
Szczególnie gdy jest małe… Czytaj.
Kontynuowała. Pierwsze zapiski dotyczące niepokoju
Althei o Arthemis, były niemal niezauważalne. „Wydaje mi się, że Arthemis jest ostatnio coraz częściej blada. Nie
byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że cały czas biega i gdyby tylko jej
pozwolić, siedziałaby na dworze do później nocy. Podaje jej eliksir na
wzmocnienie, co oczywiście zawsze kończy się awanturą. Ale to nie pomaga. Ale
przynajmniej nie na długo.”
- Zaczynało się – mruknęła Arthemis.
– Nawet jeżeli tego nie wiedzieli…
- Co do leków to się nie zmieniłaś…
- Może dlatego, że moja mama uważał
za swój święty obowiązek wlanie we mnie połowy swoich zapasów przy śniadaniu.
Tata miał lepsze podejście. Łyżka rano i łyżka wieczorem.
- Pamiętasz to wszystko? – zdziwił
się.
- Mhm. Prawie w ogóle nie pamiętam co
się działo, z tego, co opisywała moja mama wcześnie. Ale od tego momentu, tak.
Potem aż do końca było ciężko. Pierwsze
chwilę. Świadomość, że coś jest nie tak… „ Bałam
się, że coś ją omotało, że ktoś rzucił na nią klątwę. Zabrałam ją do szpitala,
ale ani ja ani moi koledzy nie stwierdziliśmy żadnych zaklęć. Ale ja obserwuję
i wiem! Wiem, że wzdryga się gdy bierze do ręki jakiś przedmiot, a potem długo
siedzi z oczami wbitymi w przestrzeń, jakby coś sobie przypominała. Czasami
chichocze, a czasami ma oczy pełne łez... Powiedziałam to Tristanowi i on się
ze mną zgadza. Przebywa z nią częściej i też już to zauważył. I dostrzegł to,
czego ja nie widziałam. Że robi się blada, zaraz po tym gdy czegoś dotknie. Ona
dopiero skończyła cztery lata. Jak mamy się dowiedzieć, czy wszystko jest z nią
dobrze?”
„Rozmawialiśmy z nią dzisiaj. Zapytaliśmy
czy dobrze się czuje, a Arthemis pokręciła głową, ale nie powiedziała dlaczego.
Jednak w końcu ją przekonaliśmy. A raczej użyliśmy podstępu. Tristan zdjął mi z
palca obrączkę i podał jej. Zapytał, co widzi. Myślałam, że zwariował, ale moje
dziecko, moja córeczka odpowiedziała. Opisała nasze zaręczyny, ale Tristan w
porę zreflektował się i zabrał jej pierścionek, zanim mogła zobaczyć rzeczy nie
przeznaczone dla jej oczu.”
Arthemis zarumieniła się.
- Nie wiedzieli, że nie umiem tego
powstrzymać. Że wszystko od razu znajduje się w mojej głowie. Ale ponieważ
byłam dzieckiem to nie wiedziałam, co widziałam i szczerze mówiąc wolę sobie
nie uświadamiać… Nie chciałam im wtedy powiedzieć, żeby się nie martwili. To
było jedno z niewielu uczuć, które potrafiłam nazwać.
James delikatnie gładził jej ramię, żeby nie
zapominała, że jest obok.
„ Co
mamy teraz zrobić? Przecież nie możemy zabronić jej dotykać wszystkiego…”
Ale to nie było wszystko. Ponieważ przedmioty
nosiły ze sobą wspomnienia i uczucia Arthemis owszem była blada, często słabła,
miała koszmarne sny. Jej ojciec przejął głównie opiekę nad nią. Uczył ją
uspokajania, wyciszenia. Spokoju.
„ Uważam,
że jest dla niej zbyt surowy. To jeszcze dziecko, a on od niej wymaga rzeczy,
których nie potrafią dorośli. A mimo to ona się nie skarży. Słucha uważnie i
powtarza.”
Althea
zaczęła ją uczyć gry na pianinie, bo mała była strasznie zafascynowana
instrumentem. Ale trudno było ją zagonić do ćwiczeń. Wolała biegać po ogrodzie.
Arthemis umiała już czytać, uczyła się pisać,
rozumiała coraz więcej. Aż w końcu dotarli do momentu na chwilę, przed piątymi
urodzinami Arthemis. Althea opisywała kłótnie z Tristanem na temat Arthemis.
„Byłam
taka wściekła. Tristan za wiele od niej wymaga! On twierdzi, że mała inaczej
sobie nie poradzi, ale z czym miałaby sobie radzić? Myślałam sobie: widzi
wspomnienia w przedmiotach. Przecież to jeszcze nie katastrofa! I wtedy przyszła
do kuchni Arthemis i powiedziała, pięcioletnie dziecko!: Mamo, tata ma rację,
jest mu teraz przykro, a ty też jesteś smutna. Nie kłóćcie się, dobrze?
Wściekła pobiegłam do Tristana, że wykorzystuje dziecko, żeby mnie udobruchać,
a on spojrzał na mnie jak na wariatkę i powiedział, że nie rozmawiał z Arthemis
od obiadu. Arthemis stanęła w drzwiach i
powiedziała: „Nie masz o co się złościć mamo. Ja po prostu to czuję”. Nigdy
tego nie zapomnę. Nigdy nie zapomnę. Tego przerażenia, gdy moje dziecko
oświadczyło mi, że odczuwa uczucia innych.”
Potem była opisana historia pierwszej gorączki
Arthemis, którą James już znał i na tym
kończył się pierwszy z zeszytów.
- Chyba na tym, skończymy dzisiaj –
powiedziała cicho Arthemis i odłożyła pamiętnik. Była druga popołudniu,
niedługo miały się skończyć zajęcia, a oni opuścili obiad. Arthemis nie chciała
na razie zaczynać następnego pamiętnika. Wiedziała, co w nim jest. Mogła nawet
przewidzieć, niektóre uczucia matki. Z lękiem spojrzała na Jamesa. Nie chciał,
żeby zaczął się zachowywać, jakby była niedorozwinięta i niepełnosprawna.
James przewrócił się na plecy i zapatrzył na
baldachim. Bawił się w głowie pewną myślą, ale na razie nie chciał się nią z
nikim dzielić. Zamiast tego odetchnął głęboko i zerknął na nią, a potem dojrzał
jej wzrok.
- Co jest?
- Nic.
- Mam wrażenie, że coś mi umknęło…
- Nie chcesz… nie wiem… zamknąć mnie
w pluszowym pokoju…
- Miałaś rację. Rodzice cię kochali.
Byłaś wytrzymałym dzieckiem, a teraz jesteś jeszcze bardziej wytrzymałą
kobietą. Nie, nie chcę cię nigdzie zamknąć. Zjadłbym coś… - mruknął markotnie.
Przechyliła się przez łóżko i z
szuflady wyjęła kilka batoników i paczkę cukierków. James rozpromienił się jak
mały chłopiec i porwał słodycze. Rozwijając papierki, westchnął:
- Zamieszkam tu. Łóżko, słodkości…
- Spanie i jedzenie. Do tego
sprowadza się twój czas wolny…
- Mówiąc „słodkości” nie miałem na
myśli słodyczy, a mówiąc „łóżko” na pewno nie chodziło mi o… spanie –
powiedział i podniósł się powoli.
- Mam chorą nogę – przypomniała
szybko.
- I wlazłaś na siódme piętro –
powiedział, coraz bardziej się nad nią nachylając. Arthemis czując przyjemny
dreszcz, położyła mu rękę na piersi.
W tym momencie drzwi się otworzyły, a Lily
pisnęła i zamknęła je błyskawicznie za sobą. Potem odetchnęła.
- Nie przeszkadzajcie sobie –
powiedziała, przechodząc do swojego łóżka.
Arthemis odepchnęła Jamesa, który z
niechęcią się podniósł.
- Dobra, idę do Pokoju Wspólnego –
zeskoczył z łóżka. – Lucas dopytuje się o szczegóły zadań.
- Nie możesz… tam jest pełno
dziewczyn! – powiedziała Lily. – Przyniosę ci pelerynę. A następnym razem,
pamiętaj, żeby ją wziąć – mruknęła i wyszła.
- Inteligentna dziewczyna – mruknął
do siebie.
- Pani Pomfrey powiedziała, że jutro
będzie mogła mi zdjąć gips o ile obiecam, że nie będę się za dużo ruszać… -
oznajmiła Arthemis, zadowolona. – Nie mogę się doczekać… To takie irytujące.
- Zobaczymy się na kolacji. Daj mi
znać, gdy będziesz schodzić na dół… - powiedział jej idąc do drzwi. Gdy
przyszła Lily założył na siebie pelerynę i wyszedł.
Lily westchnęła i odwróciła się do niej.
- A więc pani Pomfrey wypuściła cię
ze szpitala?
- Tak. Jutro mi zdejmie gips. Noga
nie jest przecież złamana.
- Słuchaj James i Rose opowiedzieli
mi tyle ile pamiętali, więc tym już cię dręczyć nie będę, ale mam jedno
pytanie. Co się stało, że Rose zachowuje się tak dziwnie? Jak nie ona…
- To znaczy? – zapytała Arthemis.
- Zamyśla się – gdy spojrzała na
Lily, jakby postradała zmysły, Lily wyjaśniła: - Zamyśla się, ale nie tak jak
Rose. Nie tak inteligentnie… Raczej jakby wszystkie myśli znikły z jej głowy i
uśmiecha się, jakoś tak… nieprzytomnie.
- Ach… ale wiesz, że jeżeli Rose mi
coś powie, to ci tego nie powtórzę…
Lily się skrzywiła.
Lily się skrzywiła.
- Nie wiem, czemu Rose nie chce mi nic
powiedzieć… zawsze się dogadywałyśmy…
- Może po prostu jeszcze sama nie
wie, co myśleć, bądź mówić. Może się boi jak zareagujesz?
- Na co zareaguje? Ty coś wiesz? –
zapytała podejrzliwie.
- Podejrzewam - powiedziała wymijająco. – Dobra dowiem się,
co gryzie Rose, a potem powiem ci, czy wszystko jest ok. Na razie będzie
musiało ci to wystarczyć…
Lily marudnie skinęła głową.
- No, dobra… To przyśle ją do ciebie,
że niby coś chcesz…
- Nie sądzę, żeby to było… - zaczęła
Arthemis, ale Lily już znikła za drzwiami.
W dormitorium rozległo się głębokie
westchnienie.
Po chwili drzwi się otworzyły.
- Arthemis, coś się stało? Uważam, że
pani Pomfrey nie powinna cię tak wcześnie wypuszczać ze szpitala! – powiedziała
niezadowolonym tonem, podchodząc do niej.
- Siadaj! – powiedziała Arthemis i
poklepała miejsce na swoim łóżku.
Rose usiadła sobie po turecku. Arthemis
spojrzała na nią z zazdrością. Ona też uwielbiała tę pozę. W innych było jej
niewygodnie.
- Rose… chce, żebyś mi tu wszystko
dokładnie wyśpiewała… Wszystko. Bo inaczej pękniesz – powiedziała Arthemis z
szerokim uśmiechem.
- Ale przecież nie ma o czym… -
zaczęła pospiesznie Rose, a potem wybuchła. – Och, Arthemis w ogóle nie wiem,
co się ze mną dzieje! On jest zimny, taki zdystansowany, a jednocześnie… Nie mogę
przestać o nim myśleć! To takie frustrujące, bo on przez większość czasu nie
zwraca na mnie uwagi, albo mnie obraża! Ale czasami… Czasami, jestem taka
spięta, gdy on jest w pobliżu. Słyszałaś kiedyś jego śmiech? Ja po prostu
oniemiałam!
- Rose… zakochałaś się w Malfoyu –
powiedziała cicho i wolno Arthemis.
- Co?! Nie! Skądże znowu! To… to
przecież Malfoy. Jest taki gburowaty i cały czas ma do mnie pretensje i… - Rose
zabrakło słów, opadła na kolana Arthemis. – Och, Arthemis!
Arthemis się zaśmiała.
- Co ja teraz zrobię? On mnie nawet
nie lubi…
- Jesteś pewna? – zapytała Arthemis z
szerokim, wyrozumiałym uśmiechem.
Rose zerknęła na nią i zmrużyła oczy.
- Ty coś wiesz! Coś o czym ja nie mam
pojęcia?! – Poderwała się.
- Powiem ci tylko, że… nie wszystko
wygląda w rzeczywistości tak, jak może się wydawać, że wygląda – powiedziała,
patrząc na nią porozumiewawczo Arthemis.
- Nie wiem o co ci chodzi, albo boję
się zrozumieć o co ci chodzi – powiedziała ostrożnie Rose.
- Ja nic nie mówię. Oprócz tego, że
nie masz, co się załamywać…
- On mnie pocałował.
Arthemis zakrztusiła się powietrzem.
Tego by się za nic na świcie nie spodziewała.
- Scorpius Malfoy cię pocałował?!
- Musiał – powiedziała szybko Rose. –
To był jeden ze sposobów na odczynienie zaklęcia. Ja nic z tego nie wiem, bo spałam. Ale musiał to
zrobić, bo inaczej nadal leżałabym tam w tunelu…
Arthemis wypuściła ze świstem powietrze.
- No, to myślę, że trzeba czekać aż
rozwinie się sytuacja, a ty nie masz co panikować. Ale radziłabym ci coś zrobić
z Lily, bo zacznie węszyć. Już się martwi, że nic nie chcesz jej powiedzieć.
- Och… Ale jak ja…? No, ale chyba
muszę jej powiedzieć. Lepiej, żeby dowiedziała się ode mnie.
- Niewątpliwie – zgodziła się z nią
Arthemis.
Arthemis obudziła się z samego rana i
pomyślała z niechęcią o wczorajszym wieczorze. No, może nie konkretnie
wieczorze, co kolacji. Otóż wczoraj gdy w końcu po przemykaniu się przez tajne
przejścia, żeby za wielu ludzi się na nią nie gapiło, dotarła do Wielkiej Sali.
Chwilę potem widziała, jak James z tupotem przebiega przez salę wejściową, co
nie wróżyło dobrze. Oczywiście wściekł się, że na niego nie zaczekała. Przez
chwilę się kłócili, przez co Arthemis od razu minął apetyt. Naturalnie nie
odstąpił jej na krok. Mało mu nie powyrywała kończyn, za to, że zachowywał się
jak przewrażliwiony kretyn.
Jamesa by jeszcze zniosła. Przynajmniej w
połowie go rozumiała. Ale gdy co chwilę ktoś do niej podchodził i pytał się, co
tam się działo, jak się czuję, jakie ma plany. Ona by z miejsca wszystkich
odprawiła, ale ponieważ siedział obok niej James, ludzie czuli się trochę
bardziej swobodnie. Jednak z kilkoma ludzi, których naprawdę znała miło było
pogawędzić.
Naprzeciw niej usiadła Valentine, z Fredem,
który uparcie bawił się jej włosami, nie zważając na to, że co chwilę dostaje
po łapach.
- Jak się czujesz?
- Dobrze. Nawet bardzo. Tylko James
nie chce przyjąć tego do wiadomości – powiedziała uszczypliwie.
- Proszę o możliwość riposty –
powiedział podnosząc do góry rękę.
- Odmawiam.
- Zezwalam – powiedziała jednocześnie
z nią Valentine i spojrzała na Jamesa.
James odwrócił się do Arthemis.
- Otóż gdybyś nie była tak strasznie
zaangażowana w niszczenie swojego zdrowia, ja nie musiałbym cię pilnować,
dzięki czemu uniknęlibyśmy kłótni.
- Kontra? – Valentine zwróciła się do
Arthemis.
- Wycofuję zarzuty – mruknęła
niechętnie dziewczyna.
- Kolejna wygrana bracie – rzucił Fred
i przez stół przybił sobie z Jamesem piątkę.
Przyszli Max i Lucas, a w ich pobliżu dosiadł
się Justin z Gillian. Tak…było całkiem miło.
- I wiecie już, gdzie i na ile
jedziecie następnym razem?
- Co ty! – powiedział James. – Pewnie
dowiemy się, że wysyłają nas do Arktyki, dwie godziny przed.
- Ale jesteście na szczycie! –
powiedziała Gillian, jakby to była wystarczająca nagroda. Nie wiedziała, co
znaczy biegać w deszczu po amazońskim lesie, albo nie używać czarów błądząc w
gęstej ciemności.
- Tak, ja też widziałem tabelę –
zgodził się z nią Max. – Ten puchar z groty olbrzyma, dał wam sporą przewagę.
- Ale biorąc pod uwagę wyniki
pojedynków… - zaczęła Arthemis.
- Też nie jest najgorzej – przerwał
jej Lucas. – Tylko wy i cztery inne zespoły wygrały wszystkie trzy pojedynki.
- Szwedzi odpadli? – zainteresowała
się Arthemis.
- Tak. Ale Rumuni przeszli dalej.
Przegrali tylko z wami.
- To dziwne, że przeszli… Po tym jak
użyli niedozwolonego zaklęcia – burknął James.
- To był przypadek. Odruch. Jestem
pewna, że sędziowie też to tak widzieli. Część pewnie zrzuciła winę na mnie –
odrzekła Arthemis, robiąc skrzywioną minę.
- W ogóle to jak złamałaś nogę i jak
długo będziesz w tym chodzić, bo musimy zrobić trening – rzucił Lucas, przez co
otrzymał od Jamesa ostrzegawcze spojrzenie, a Arthemis niemal zachłysnęła się,
żeby mu odpowiedzieć, dobitnie:
- Ona nie jest złamana! Nie była i
mam nadzieję, nigdy nie będzie! Mięsień jest naciągnięty…
- Zerwany… - wpadł jej w słowo James.
- Naciągnięty! – powiedziała z
naciskiem. – Usztywnili mi to na wczorajszą i dzisiejszą noc, a jutro już
wszystko zdejmą i dostanę pewnie tylko jakąś maść. Wszystko będzie spoko do
poniedziałku – zapewniła.
- To dobrze – odetchnął Lucas. – A
wracając do olimpiady… Albus przegrał, czy co? Chodzi jakiś taki…stłamszony…
- Przegrał?! – oburzył się Justin. –
Jest na pierwszym miejscu! Zostało ich wszystkich raptem pięciu!
- Więc o co chodzi? – dopytywał się
Lucas, ale James nieznacznie pokręcił głową, więc zdziwiony odpuścił. – Mam
wrażenie, że niezbyt dobrze postrzegacie Peru – mruknął.
- Moja noga tam więcej nie postanie –
zapewnili go jednocześnie Arthemis i James.
- A co się tutaj działo? – zapytała
Arthemis.
- Nic – odpowiedział jej Fred z
zawiedzioną miną. – No…może prawie nic – dodał sugestywnie zniżając głos i
zsuwając rękę na plecy Valentine.
Valentine prychnęła i widać było, że kopnęła
go pod stołem, jednak Arthemis była tak zaabsorbowana dłonią Freda, że dopiero
po chwili otrzeźwiała i zauważyła, że Valentine coś do niej mówi. Arthemis
doskonale wiedziała co się z nią dzieje. Tyle, że wolała tego na razie nie
analizować.
Szybko przypomniała sobie pytanie Valentine.
- Hiszpanie byli kiepscy. Ze Szwedami
mógłby być kłopot, gdyby nie byli tacy załamani, a Rumuni, cóż… Cieszę się, że
nie walczyliśmy z nimi w pierwszej walce, bo to by trwało chyba z wieki.
Naprawdę są dobrzy.
- Rosjanie też – zauważył James. –
Jestem ciekaw, co każą nam robić następnym razem…
- Nie mam pojęcia – powiedziała
Arthemis kończąc kolację i chciała się podnieść. Gdy James obok niej podskoczy,
zgromiła go wzrokiem.
Wszyscy ludzie nagle chcieli jej pomóc wstać i
pewnie wnieść ją na siódme piętro. I to właśnie budziło w niej niechęć tego
ranka. Sporą niechęć. Rozmiary jej niechęci wystarczyły, żeby nie chciała iść
na śniadanie. Może zejdzie do kuchni, po tym, jak wieczorem pani Pomfrey
zdejmie jej gips. A na razie…
Otworzyła sobie szufladę i wyjęła batonik.
Rozwijała papierek, gdy otworzyły się drzwi. Zdziwiona na nie spojrzała.
Wszyscy powinni być już na śniadaniu, bądź na zajęciach… Jej zdziwienie w sumie
nie miała podstaw, bo wiedziała, czemu drzwi się otworzyły i zamknęły, a po
chwili ktoś wyrwał jej batonik. Patrzyła jak czekolada znika w przestrzeni,
obgryzana systematycznie.
- To nie jest śniadanie dla ciebie –
usłyszała głos.
- Gdybyś się nie bał, że za pół roku
bedziesz bezzębnym grubasem, to jadłbyś śniadanie złożone wyłącznie z czekolady
i cukru – prychnęła, a James zdjął pelerynę niewidkę i podał jej zawinięte w
papier kanapki.
- To od Lily. Powiedziała, że nie
możesz nie jeść, bo będziesz za słaba, a przecież przed tobą, zajęcia, treningi
i kolejne zadania. Zgadzam się z nią, więc nie masz nic do powiedzenia w tej
kwestii. A nawiasem mówiąc, już wiem gdzie trzymasz słodycze, więc niczego
przede mną nie ukryjesz! – rzekł, jakby cieszył się, że ją przechytrzył.
Spojrzała na niego jak na kompletnego kretyna.
- Trzymam je tu dla ciebie – powiedziała,
zanim zdołała pomyśleć, a potem się zarumieniła i zaczęła szukać różdżki,
mamrocząc: - Jedno małe zaklęcie pamięci…- gdy w końcu zacisnęła palce na
różdżce i szybko wyzbyła się wyrzutów sumienia, że zaraz wymaże Jamesowi kilka
sekund pamięci, dostała pstryczka w nos, a James
wysupłał jej z dłoni różdżkę i odłożył na szafkę.
- Jesteś taka… - zaczął z szerokim
uśmiechem.
- Jeżeli powiesz „słodka”, to będą
musieli ci zagipsować twarz – ostrzegła.
- Wiesz, że jak słyszę groźby z
twoich ust, po prostu cały się rozpływam… A aktualnie ponieważ, wciąż jesteś w tej cudownej, kusej piżamce, a twoje
chowanie dla mnie słodyczy, jest oznaką tego, że czekasz na moje wizyty w
twojej sypialni, uważam iż powinniśmy odpuścić sobie czytanie pamiętników i
zająć się bardziej… fizyczną… - Jego ręka znalazła się wysoko na jej udzie.
-…aktywnością…
- Gips – przypomniała szybko, a gdy
James zrobił zawiedzioną minę, dodała: - Który dzisiaj wieczorem odejdzie w
zapomnienie…
Na obydwu twarzach pojawił się ten sam porozumiewawczy
uśmiech, chociaż każdy wyrażał co innego. Jedna-nieśmiałość. Druga-zadowolenie.
James kazał Arthemis zjeść kanapki, a sam
podał jej dwa pozostałe pamiętniki. Wybrała jeden z nich. James usadowił się
wygodnie naprzeciwko niej i oparł się o kolumienkę.
Arthemis wzięła głęboki oddech i zaczęła
czytać kolejny z pamiętników z ciężkim sercem. Wiedziała, co tam jest napisane.
Wiedziała co się będzie działo. I wiedziała, że były to najcięższe czasy. Czasy,
przed jej blokadą. Jednak czytała, bo wiedziała, że z własnej woli nigdy tego
Jamesowi nie opowie. A poza tym… może znajdzie coś jeszcze w pamiętnikach
matki?
James słuchał płynnego głosu Arthemis, która
tylko czasami na chwilę robiła sobie przerwę, by głos jej nie drżał, przy
niektórych momentach. I on też musiał ze sobą walczyć, żeby w jego myślach jej
obraz nie zmienił się z kobiety, którą podziwiał, w dziecko, któremu współczuł.
Potem już nie musiał się starać. To przyszło samo. Wraz z opisami Althei.
„Tristan
ją szkoli. Wymaga od niej niesłychanego skupienia i wytrwałości. Dotarła do
takich regionów magii, którym większość by nie podołała. Ale ona się nie
skarży. Tylko się stara. Ćwiczy nawet wtedy gdy nie musi. A ma dopiero osiem
lat.”
Nadszedł również czas gorączek, czyli
czas tłumienia uczyć i oddalania się od ludzi. Lodowatych kąpieli i strachu o
życie jedynego dziecka.
„Próbowałam.
Próbowałam. Ale po pierwszym razie nie byłam w stanie się do tego zmusić.
Błagałam w myślach, żeby nie dostała ataku, gdy będę z Arthemis sama. Jestem
uzdrowicielem i nie umiem jej pomóc. Czuję się tak strasznie winna. I tak
bardzo się boję, że mnie znienawidzi. Widzę jaki to jest dla niej szok za
każdym razem. Widzę z jakim trudem przychodzi to Tristanowi. Ona też to widzi i
ta jej walka z tym, żeby nic po sobie nie pokazać rani nas boleśnie. Wiem, że
Tristan się też boi, że ona w końcu się od niego odwróci. Jego ukochana
córeczka, a mimo to robi to, do czego ja nie mam odwagi. Ale widzę też za
każdym razem, gdy się czegoś boi, najpierw idzie do niego. Ufa mu tak bardzo,
że czasami idiotycznie mu zazdroszczę.”
- Mamo – mruknęła Arthemis z
zażenowaniem, jakby Althea mogła ją usłyszeć.
Wtedy James zrozumiał jak silne są więzi
Arthemis z ojcem. Nie tylko dlatego, że znała tylko jego i matkę, ale dlatego,
że właśnie on poświęcał jej tyle czasu, i choć nie było mu z tym dobrze,
wymagał od niej żelaznej dyscypliny. Jednak z wiekiem pozostawał tylko
strażnikiem, bo Arthemis sama zaczęła sobie radzić. Co zresztą było widoczne w
opisach Althei. Może Arthemis tego nie dostrzegała, ale widać było też, że się
zamyka w sobie. Chroni przed innymi. Tak ją nauczono. Chociaż może… sama się
tego nauczyła? Althea również to zauważyła, a było to gdy Arthemis miała już
osiem lat, a dziennik już się kończył.
„Moje
dziecko przestało się uśmiechać. A raczej uśmiecha się, ale nie tak jak kiedyś.
Nie całą sobą. Nie tak automatycznie. Boli
mnie to tak bardzo, tak strasznie, że nie mogę oddychać. Czemu nie mogę cofnąć
czasu? Czemu nie mogę wziąć tego na siebie? To nie tak miało być! To nie tak
miało być! Nie przewidziałam tego! Gdybym to przewidziała… Gdybym wtedy była
mądrzejsza… Boże, nie umiem być szczera nawet ze sobą! Muszę się spotkać z
Gaelenem ! Przy nim zawsze lepiej mi się myśli.
Muszę się dowiedzieć, czy da się to odwrócić…”
Pamiętnik urywa się nagle, w połowie
dnia. Jakby zabrakło w nim stron i zapewne tak było. Arthemis od pięciu godzin
czytała, więc już ochrypła, ale chwyciła następny pamiętnik, nie chcąc kończyć
w połowie i ze zdziwienia zmarszczyła brwi. Ostatni z pamiętników był pusty.
Arthemis do tej pory tego nie zauważyła, bo tak się złożyło, że najpierw
otworzyła dwa pozostałe, więc wiedziała, że są po kolei. Tego nawet nie
otwierała wcześniej, a powinna.
- Jest pusty – mruknęła.
- Co? – zdziwił się James. – Przecież
urwała w połowie…
- Wiem. A to znaczy, że nie ma
jednego z pamiętników…
- Więc co tu robi ten? To trochę
dziwne…
- Niekonieczne. Moja mama zawsze
wszystko kupowała na zapas – powiedziała i przeglądała pamiętnik i zmarszczyła
brwi gdy zauważyła w środku zgrubienie. Na górze strony narysowane były nuty.
Arthemis wpatrywała się przez chwilę w nie, poruszając palcami, a potem
zachichotała.
- Sprytne, mamo… - powiedziała,
przywołała do siebie pióro i dopisała kilka znaków, a strony niespodziewanie
rozkleiły się, ukazując zapisane drobno strony. - To list – szepnęła do James.
– List do mnie.
Skinął głową na znak, że rozumie, że to nie
jesteś coś, co chciałabym przeczytać na głos. Wstał i wziął sobie batonika z
jej szuflady, po czym podszedł do biurka i oglądał leżące na nim szpargały.
Arthemis wzięła głęboki oddech i zaczęła
czytać. Nie musiała, ale chciała się napawać każdym słowem, które jej matka
ukryła specjalnie dla niej.
Moja najdroższa córeczko!
Skończyłaś siedemnaście lat – to wielkie
wydarzenie!
Jednak gdy to piszę masz zaledwie
siedem, a już jesteś osobą, którą bezgranicznie podziwiam. Przez te siedem lat
miałam okazję obserwować całą gamę Twoich zachowań, smutków, radości, ale
najbardziej zadziwia mnie Twoja wytrwałość. Nigdy się nie poddałaś, chociaż Bóg
mi świadkiem nie jest Ci łatwo. Chciałabym być kiedyś w połowie tak odważna i
niezłomna jak Ty. Może wtedy wyznam ci wszystkie swoje grzechy… Może wtedy
będziesz nadal tak wytrwała i odważna, żeby mi wybaczyć. – Arthemis zmarszczyła brwi. – Jednak na razie cieszę się każdym dniem i
każdego dnia kocham cię bardziej. Jeżeli któregoś dnia, gdy bardzo mnie
potrzebowałaś nie powiedziałam ci tego, mówię ci teraz: Kocham cię. Za każdą
kłótnie, za wszystko w czym się ze mną nie zgadzasz. Za to, że potrafisz postawić
na swoim. Zamykasz się w sobie na moich oczach. Mam nadzieję, że gdy będziesz
to czytać, będziesz znów odrobinę choć bardziej otwarta.
I właśnie! Masz siedemnaście lat!
Skończysz niedługo szkołę, poznasz, bądź już poznałaś tego jedynego! Dlatego
chcę ci powiedzieć, to czego nigdy nie usłyszałam od swojej matki,( a czego
pewnie nie usłyszysz ode mnie bezpośrednio, bo w końcu jestem twoją matką i mam
prawo mieć swoje zdanie!): Nie puszczaj go. Nie pozwól się z nim rozdzielić.
Choćby wszyscy byli przeciwko Tobie, jeżeli jesteś szczęśliwa, bądź z nim. To
jedyne co ma sens.
Codziennie widzę, jak się męczysz,
jak się starasz. Wierzę, że za kilka lat to wszystko co musisz teraz
przechodzić będzie tylko wspomnieniem i bardzo ci pomoże.
Ten pamiętnik, jak widzisz jest
pusty. Mam nadzieję, że sama go zapiszesz. Każdym trudnym i łatwym dniem
swojego życia. Każdym dniem swoich
dzieci, żebyś w każdej chwili mogła wrócić do momentu, gdy po raz pierwszy
twoje dziecko wypowie słowo, zrobi pierwszy krok. Nie masz pojęcia, jaka
będziesz wtedy zadowolona, że poświęciłaś chwilę, żeby to zapisać.
Pisz wszystko co czujesz. Wtedy
każda zła chwila, zamieni się w dobrą, gdy przypomnisz sobie, czemu kogoś
kochasz.
Gdy to przeczytasz, przyjdź i
przytul mnie. I proszę nie pytaj o przeszłość ona prędzej czy później sama
wyjdzie na jaw.
Twoja kochająca
Mama
Arthemis odchrząknęła, żeby pokryć łzy
wzruszenia, które czuła w gardle. Zadziałał na nią tak szczególnie ostatni
fragment, bo nie mogła teraz iść do Althei i przytulić się. Zamiast tego wstała
i podeszła do James, który stał pod oknem i przytulił ją do siebie.
- Nie będę płakać – powiedziała
stłumionym głosem.
- Ok.
- Powinna tu być. Powinna dać mi ten
cholerny pamiętnik, gdy skończę siedemnaście lat – powiedziała jękliwie i
szybko zamilkła, bo groźba płaczu jednak
nad nią wisiała.
Stał i nic nie mówił, tylko lekko ją kołysał,
aż jej zbyt szybki oddech się uspokoił. Wtedy powiedział lekko:
- Przegrałem zakład.
- Z kim? – burknęła.
- Z samym sobą. Założyłem się, że
jednak się rozbeczysz…
Normalna dziewczyna byłaby wściekła
na jego brak wrażliwości i wyczucia chwili. James jednak dobrze znał Arthemis i
wiedział, że prędzej się wkurzy niż obrazi. I rzeczywiście, gdy chciała go
odepchnąć z oburzeniem, roześmiał się i przytulił ją jeszcze mocniej. A żeby
przestała się wyrywać, powiedział:
- Jeżeli będziesz grzeczna,
zaprowadzę cię na zdjęcie gipsu, więc będziemy mogli już sobie swobodnie iść na
obiad.
Uspokoiła się, ale nadal patrzyła na niego
wilkiem.
- Teraz? – zapytała, podejrzliwie marszcząc
brwi.
Jego dłonie bardzo powoli przesuwały
się w górę i w dół jej pleców.
- Może za chwilę? – mruknął.
- Teraz! – zażądała, następując mu
zdrową nogą na buty.
Westchnął ciężko.
Westchnął ciężko.
- Zawsze wszystko psujesz – poskarżył
się, po czym ciężko opadł na jej łóżko.
- Muszę się ubrać – powiedziała.
- Przecież ci nie zabraniam… -
popatrzył na nią wyzywająco.
Arthemis się zarumieniła i przełknęła
ślinę. Poprosić go, żeby wyszedł, czy pozwolić mu zostać? – wahała się w duchu,
podchodząc do szafy. Z jednej strony… No, ale z drugiej…
Cholera, przecież musiała założyć bieliznę,
prawda?!
- Możesz wyjść? – zapytała w końcu.
Pokręcił głową i próbował zwalczyć
uśmiech.
- Wyjdź, Potter, bo…
- Bo, co? – zapytał wyzywająco. –
Ociągasz się, Arthemis – zaśpiewał wesoło, pukając w nieistniejący zegarek na
ręce.
- Muszę założyć majtki – powiedziała
zagniewana, a gdy przez chwilę zajął się tą wizją, a jego oczy zaszły mgiełką,
poczłapała do szafki. Wzięła do ręki różdżkę i mruknęła groźnie: - Wyjdziesz
sam, albo ci w tym pomogę.
- Jak już powiedziałem: zawsze
wszystko psujesz – burknął, wstając i po nałożeniu na siebie peleryny niewidki,
skierował się do drzwi. – I nie myśl sobie, że nie widziałem tego chwilowego
wahania na twojej twarzy, ty napalona świętoszko!
Uderzyła w niego zaklęciem, ale trafiła w
drzwi, które za sobą zamknął.
Weasley zakochana w Malfoyu, no kto by sie spodziewał :)
OdpowiedzUsuńChcę tylko szybko poradzić każdemu, kto ma trudności w jego związku z kontaktem z Dr.Agbazara, ponieważ jest on jedyną osobą zdolną do przywrócenia zerwanych związków lub zerwanych małżeństw w terminie 48 godzin. ze swoimi duchowymi mocami. Możesz skontaktować się z Dr.Agbazara, pisząc go przez e-mail na adres ( agbazara@gmail.com ) LUB zadzwoń / WhatsApp mu na ( +2348104102662 ), w każdej sytuacji życia znajdziesz siebie.
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Arthemis tutaj czytając te pamietnik dowiedziała się wiele o swojej matce, a James dobrze że jest obok niej...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza