sobota, 27 stycznia 2018

Drugi pamiętnik Althei (Rok VI, Rozdział 27)

Arthemis otworzyła oczy i rozejrzała się. Nie była  już w tym dziwacznym instytucie znajdującym się pod ziemią, ani w tym cholernym amazońskim lesie, w którym ktoś chciał ją zabić. Gdzie więc była?
 Wzięła głęboki oddech i zakłuło ją w płucach. Ach tak… zaklęcie pasożyta. Bardzo niemiłe ze strony tego Rumuna, że go użył. Spojrzała w bok i podniosła się gwałtownie.
- Tata!
Pan North odwrócił się do niej i uśmiechnął. Stał w nogach jej łóżka, ale gdy się obudziła podszedł bliżej.
- Tato… co tutaj robisz?
- Harry mnie powiadomił osobiście o mistrzostwach. Musiałem się minąć z twoją wiadomością, że wyjeżdżasz do Ameryki Południowej. Jak się czujesz?
- Dobrze. Nie wiem, czemu jestem w Skrzydle Szpitalnym – powiedziała trochę obrażona, ale w końcu zdała sobie sprawę, gdzie jest. A więc powrócili do szkoły… Doskonale.
 Jej ojciec odchrząknął.
- Masz nogę w gipsie. Będzie cię jeszcze bolała przez jakiś tydzień. Poza tym tamto zaklęcie mogło cię udusić. Musisz odpocząć.
- Nie lubię… nie swoich łóżek, wiesz o tym…
- Dopiero co wysłałem stąd Jamesa, żeby się przespał. Nie zmuszaj mnie, żebym go tu ściągnął… - zagroził.
- Eeeech… on się niepotrzebnie martwi. Ty zresztą też. Nic mi nie jest…
- Nic ci nie jest – powtórzył ironicznie, a potem się roześmiał. – Jesteś niemożliwa. Skąd się wzięłaś? Naprawdę nie rozumiem, jak udało mi się stworzyć kogoś tak niesamowitego…
 Przysiadł na krześle przy jej łóżku, a ona podniosła się na poduszce. Wziął ją za rękę.
- Nie lubię jak jesteś cała posiniaczona. Ale jeszcze bardziej nie lubię, jak masz taki zraniony, przygaszony wzrok, a miałaś go często, zanim poszłaś do szkoły. Jesteś już dorosła. Prawie pełnoletnia, a mnie się trudno z tym pogodzić.
- Za bardzo się nie przejmuj. Zawsze będę lekkomyślna. A teraz opowiedz mi, jak idą wyprawy? Co znalazłeś?
 Pan North rozsiadł się wygodnie i zaczął opowiadać. Arthemis ułożyła się na boku i słuchała go spokojnie. Obojętnie ile lat miała, jego głos, jego spokojne zawsze cierpliwe spojrzenie sprowadzały na nią odprężenie. Gdy opowiadał zadawała mu różne pytania.
 A potem to ona opowiadała o tym, co się działo podczas ostatnich dwóch zadań, o pojedynkach, o jej niepokoju, że ktoś chce dorwać właśnie ją. Pan North zgadzał się z nią, że to zapewne jacyś zawodnicy, którzy chcą ich wyeliminować. Arthemis nie poprawiło to humoru. Ale potem przypomniała sobie jeszcze jedną rzecz.
- Dostałam od Ariela, pamiętniki mamy – powiedziała. – Ale jeszcze nie zdążyłam do nich zajrzeć.
- Nie wiedziałem, że twoja matka zostawiła cokolwiek u Ariela – zamyślił się jej ojciec. – Ile ich jest?
- Trzy. Wydaje mi się, że mniej więcej od czasu, gdy miałam 3 lata. Czyli chyba powinien tam być jeszcze jeden, prawda? Pomiędzy szkołą, a moim urodzeniem?
- Tak. To na pewno. Althea lubiła pisać pamiętnik, pomagało jej to spoglądać na siebie i otoczenie z dystansu. Mogła wszystko rozważyć i spokojnie podejść do sytuacji.
- Przyjeżdżasz na święta do domu? – zapytał. 
- Oczywiście – powiedziała zdziwiona pytaniem. – Czemu miałabym nie przyjechać? Archer umrze z tęsknoty przecież…
 Pan North uśmiechnął się do niej.
- Ginny Potter zaprosiła nas do siebie, któregoś dnia. Więc myślę, że ich odwiedzimy…
- Och, naprawdę?! To fantastycznie…
- Tak, ja też tak myślę. To bardzo interesująca rodzina.
- Oni myślą dokładnie to samo.
- Sądzę, że teraz powinnaś się jeszcze przespać, jeżeli chcesz szybko wrócić do zdrowia. A ja jeszcze wpadnę do Marcela, po drodze. Nie odezwał się od dwóch miesięcy. Boję się, że się gdzieś zamknął i nie umie wyjść…
 Roześmiała się.
- Pozdrów go ode mnie – powiedziała i pożegnała się z nim.


 Arthemis uparła się i żadna siła nie była w stanie jej powstrzymać, przed wyjściem ze szpitala. Pani Pomfrey kręciła nosem, ale była na to przygotowana. Dobrze znała swoją niesforną pacjentkę, więc nie protestowała zbyt długo. Natomiast postawiła warunki, że Arthemis ma brać eliksir i przychodzić codziennie na kontrolę. Arthemis się zgodziła, a potem przeczłapała o kulach przez cały zamek. Było wcześnie rano, więc większość ludzi była, albo na śniadaniu, albo w łóżkach.
 Najśmieszniej było wchodzić po schodach. Ale Arthemis była uparta i wdrapała się na sam szczyt. Zmęczona to prawda, gdyż nie był to najefektywniejszy sposób poruszania się, ale w końcu stanęła przed portretem Grubej Damy, powiedziała hasło i weszła do Pokoju Wspólnego. Było tutaj tylko kilka osób zajętych sobą więc bez problemu dotarła do kanapy przed kominkiem i opadła na nią. Odetchnęła z ulgą i przez chwilę zastanawiała się, czemu w sumie chciała wyjść z Skrzydła Szpitalnego. Przynajmniej nie robiła tam z siebie przedstawienia.
 Westchnęła i tak sobie siedziała zastanawiając się, co ma teraz zrobić. No, tak… miała iść na zajęcia.  Był czwartek więc nic jej z tego nie zwalniało. To po, co wdrapywała się aż tutaj? Równie dobrze może już zejść dwa piętra niżej na starożytne runy.
 Wstała i poszła z powrotem, gdy usłyszała:
- No, chyba sobie żartujesz!
 Przymknęła oczy ze znużeniem.
- Nie zachowuj się jak kwoka, James…- mruknęła.
- Idziesz do szpitala – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu, idąc w jej kierunku.
- Właśnie stamtąd wróciłam. Pani Pomfrey powiedziała, że mogę!
- Pewnie ją skonfundowałaś -  odpowiedział natychmiast i wziął ją pod rękę.
- Nic mi nie jest – przekonywała go. – Mam nogę w gipsie i śmiesznie chodzę, ale poza tym jestem zdrowa jak koń!
- I masz zamiar iść na lekcję?
- Owszem – odpowiedziała.
- Nie dzisiaj, mała – powiedział i odprowadził ją znowu do kanapy.  – Dyrektor kazał nam odpocząć. Mamy do końca tygodnia wolne.
- Serio? To się nam poszczęściło…
- Tak. Ale poszedłem do Forsythe’a spytać się o szlaban…
- Poszedłeś? Chyba będę musiała zweryfikować twoją tożsamość, bo wcale nie jestem taka pewna, czy to ty… - powiedziała do niego mrużąc oczy.
 Nachylił się do niej niespodziewanie i pocałował ją gwałtownie.
- Wierzysz?
- Nie do końca – odpowiedziała zalotnie.
- Czarownica – mruknął i pocałował ją raz jeszcze, tym razem zupełnie inaczej, powoli i słodko.
- Tak… myślę, że to ty – westchnęła. – A wiec, poszedłeś się upomnieć o szlaban?
- No… Forsythe wydawał się trochę…zmieszany – James się roześmiał. – Ale potem otrzeźwiał i powiedział, że da nam znać.
- Super – burknęła.
- Dyrektor jest z nas zadowolony. Dał do zrozumienia, że możemy się wycofać w każdej chwili, jeżeli będziemy chcieli.
- Po tym co przeszliśmy? Dobre sobie… - mruknął Arthemis.
- A więc co będziemy robić przez wolne dni?
- Nie wiem. Że tak powiem, jestem unieruchomiona, więc zapewne będę siedzieć, ale ty oczywiście rób, co ci odpowiada.
- Czuję się pominięty – mruknął.
- Po prostu nie chcę się przykuć do jednego miejsca, a poza tym mam jedną rzecz do zrobienia.
- Aaach tak? – zainteresował się, niezadowolony, że chce go pominąć.
- Chce przeczytać pamiętniki mojej mamy – powiedziała, co miała nadzieję, go zniechęci.
 On natomiast zamilkł i pogrążył się w myślach. Wyczuła jego niepokój. O co mogło chodzić?
- Co jest?
- Jakoś nie jestem przekonany co do konsekwencji twojego czytania pamiętników matki… - powiedział ostrożnie.
 Zmrużyła oczy.
- A co to niby ma znaczyć? – zapytała agresywnie.
- Nie zrozum mnie źle… Ale ostatnim razem…
- To była inna sytuacja…
- Chcę ci tylko uświadomić, że to, co piszę twoja matka ma na ciebie bardzo duży… wpływ.
- No, oczywiście! – powiedziała obronnym tonem. – To jest sposób na to, żeby ją poznać i może… dowiedzieć się, co się stało… - dokończyła cicho.
 James westchnął.
- Arthemis…
- Wiem, o co ci chodzi. Ale… ja i tak przeczytam te pamiętniki. Nie możesz mnie powstrzymać.
- Nawet jeżeli poproszę, żebyś tego nie robiła? – zapytał i powoli na nią spojrzał.
- Nie rób tego – powiedziała błagalnie.
- Bo wybierzesz pamiętniki?
- Nie. Bo wybiorę ciebie, ale tamto będzie mnie dręczyć…
- Miałem nadzieję tego uniknąć, ale w takim razie, chciałbym przeczytać je razem z tobą – powiedział.
- Co? Pamiętniki mojej mamy? – zdziwiła się Arthemis. – James to nie są pamiętniki nastoletniej dziewczyny. Nie sądzę, żebym teraz odnalazła jakieś porównania…
- Posłuchaj… jeżeli jednak ogarną cię jakieś wątpliwości, to będziesz to dusić w sobie, aż po prostu zamienisz się w blade chodzące zombi. Tak był w przypadku twoich uczuć i w przypadku snów. Chcę tego uniknąć. Poza tym jestem pewien, że dowiem się różnych rzeczy o tobie, których nigdy mi nie powiesz, bo może sama ich nie pamiętasz.
 Przez chwilę milczała, jakby analizując jego słowa.
- Ale to są intymne sprawy mojej mamy… Nawet ja mam pewne wątpliwości co do czytania ich…
- A myślisz, że ja nie? Ale bardziej obchodzą mnie uczucia żywych niż umarłych… I jeszcze jedna rzecz, chcesz wiedzieć, a raczej masz nadzieję, znaleźć coś co pomoże ci odkryć okoliczności śmierci twojej matki. Ale możesz czegoś nie dostrzec, a ja będę na to patrzeć z dystansu.
 Arthemis odetchnęła i nieznacznie skinęła głowa. Ale miała wrażenie, że James przesuwa granice jej intymności, delikatnie ale nieubłaganie. Nie wiedziała jeszcze czy jej to odpowiada. Wiedziała jednak, że nie pozwoliłaby na to nikomu innemu.
- Nie jesteś głodna? – zapytał.
- Nie. Pani Pomfrey kazała mi zjeść śniadanie zanim wyszłam. A ty jadłeś?
 Pokręcił głową.
- To idź coś zjeść, będę w dormitorium. Będzie tam teraz spokój, bo Lily i Rose będą na zajęciach. A tak w ogóle to dzięki, że wezwałeś mojego ojca. Miło go było zobaczyć.
- Nie ma sprawy. Zaprosił mnie do was na święta. Powiedział, że mógłbym wpaść, w któryś dzień – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Czy normalni ojcowie się tak zachowują? – zapytała siebie Arthemis.
- Nie sądzę, ale nie będę kręcił nosem na to, że twój ojciec jest dla mnie miły – oznajmił zadowolony z siebie. – To ja idę coś zjeść. Chyba, że najpierw wniosę cię po schodach…
 Zmrużyła oczy.
- Nie.
- Lubisz kiedy to robię…
- Nie.
- Bardzo lubisz – uśmiechnął się szeroko. – Lubisz też inne rzeczy, ale o tym porozmawiamy później…
- Nie mogę się ruszać, ale nadal mogę skopać ci tyłek jakimś wymyślnym zaklęciem – powiedziała groźnie, lecz on był już przy dziurze za portretem.
 Ona sama weszła po schodkach do dormitorium i z ulgą zamknęła się w swoim azylu. Ciche i spokojnej sypialni. Coś z krzykiem wzbiło się w powietrze i nagle poczuła, jak na jej ramieniu siada jakiś ptak.
- Cześć, Gin! Tęskniłeś?
 Poczuła szczypnięcie na uchu, więc uznała to za potwierdzenie. Podeszła do swojej szafki, wzięła z niej pamiętniki i rozsiadła się wygodnie na poduszkach. Otworzyła wszystkie trzy, żeby sprawdzić, który będzie pierwszy. Dotknęła skórzanej okładki i musiała się powstrzymać, żeby nie zacząć czytać. Przecież obiecała. Co prawda nie bardzo pasowało jej to, ale skoro James będzie się czuł przez to uspokojony… Cóż za irracjonalne obawy żywił… Przecież nie była aż tak… No, dobra… była. Pewnie znowu nabawiłaby się jakiś lęków, przez które James by się wkurzył. Może więc miał rację, chcąc temu zapobiec.
 Porządnie się uczesała, przebrała koszulkę na jakąś wygodniejszą i położyła się na łóżku, ale bynajmniej nie chciało jej się spać. Ale to było takie przyjemne, gdy jej noga nie musiała nic robić. Po chwili Gin na jej oczach zamienił się w najprawdziwszą zieloną panterę i ułożył się przy łóżku, głośno mrucząc, jak kot.
 Pół godziny później drzwi się otworzył i James z jabłkiem w ręce wszedł do jej sypialni.
- Zaczęłaś beze mnie? – zapytał z pretensją.
- Nie – odparła i usiadła na łóżku.
 James rzucił się obok niej i podparł na łokciu. Arthemis przez chwilę wpatrywała się w jego postać. James wyczuł jej nagłe napięcie.
- Coś się stało? – zapytał.
- Nie – odpowiedziała natychmiast i odwróciła wzrok.
- Arthemis – powiedział z naciskiem.
- Jesteś w moim łóżku – odpowiedziała. – To jest… coś nowego…
- Ty już w moim byłaś – zauważył i przeciągnął dłonią po jej nodze, w intymnym geście.
- Nie wiedziałam o tym i spałam…- przypomniała.
- Chcesz się teraz tym zająć? – zapytał.
 Przyglądała mu się z góry.
- Zastanawiam się nad tym – wyznała.
- Nie mam nic przeciwko temu – odpowiedział.
 Arthemis otrząsnęła się.
- Chcę wiedzieć co napisała moja matka… - Przepłynęło przez nią rozczarowanie. Jej własne i Jamesa. Ale musiała jeszcze coś przemyśleć.
 Te wszystkie czysto fizyczne reakcje, które przez nią przepływały – chciała mieć pewność, że nic się nie stanie.
- A więc czytaj… - powiedział cicho i podłożył ręce pod głowę.
- Ten jest chyba pierwszy – powiedziała cicho, biorąc do ręki zeszyt i otworzyła go. – Naprawdę chcesz tego słuchać?
- Czytaj… - powiedział tylko.
Arthemis wzięła głęboki oddech.
- 10 grudnia. Moje dziecko ma już ponad trzy lata. To niesamowita myśl. Wydaje mi się, jakbym dopiero co, nauczyła ją mówić „mama”, a teraz Tristan uczy ją czytać. Czytać! Czy normalne dzieci tak szybko się uczą? Czasami przeraża mnie jej inteligencja. To, jak szybko nauczyła się chodzić, mówić, a teraz…czytać.
- Zdolniacha – mruknął James.
- Nie wydaje mi się, żeby to wynikało z mojej własnej inteligencji, James – odpowiedziała cicho i czytała dalej. Opowieści nie były długie, dlatego czytało się wszystko szybko. Dla Arthemis zbyt szybko. Nie chciała, żeby to się skończyło zbyt szybko. Pełno tam było małych, drobnych wydarzeń z codziennego życia, postępów Arthemis, kłótni z T      ristanem, sprzeczek dotyczących codziennego życia i pracy Althei w szpitalu Świętego Munga. Były również wpisy o profesorze Forsythcie, co się naprawdę dziwnie czytało. „Cieszę się, że Gaelen wrócił. Wiem, że to przeze mnie wyjechał, ale wtedy wpadłam w taką panikę, tak strasznie się bałam, że coś się stanie dziecku, że moje idiotyczne eksperymenty źle wpłyną na ciążę, że zrzuciłam całą winę na niego. Rozumiem dlaczego wyjechał, ale teraz cieszę się, że wrócił. Miło jest mieć przyjaciela na miejscu. Z tym, że trudno namówić go, żeby mnie odwiedził. Wydaje mi się, że od szkolnych czasów nadal nie przyzwyczaił się do Tristana.
- Eksperymenty? – zdziwił się James.
- Powinno być o tym w pamiętniku, którego brakuję. Moja matka prowadziła razem z profesorem Forsythem badania nad nowymi lekami i eliksirami. Wiesz… byli z Ravenclawu.
- Kujony – streścił James.
- Jasne – uśmiechnęła się krótko. – Pewnie się bała, że coś może zaszkodzić ciąży.
 Skinął głową i słuchał dalej. Rzeczywiście zaczęło do niego docierać, że tym razem w pamiętnikach Arthemis raczej nie mogła znaleźć niczego, po czym mogło jej odbić, ale wciągnęło go słuchanie historii z dzieciństwa Arthemis, których pewnie nigdy by się nie dowiedział. Słuchał i obserwował, wiec wiedział, że przez twarz Arthemis przemknął cień, gdy przeczytała: „Tęsknię za moją matką. Wiem, że była straszną wiedźmą, a teraz jest jeszcze gorsza, ale tęsknię za nią. Tęsknię za tym, że rozumiałyśmy się bez słów, gdy byłam dzieckiem. Boli, gdy mój ojciec musi się wymykać, że się ze mną zobaczyć. Nie zasłużyłam na to, Tristan również nie. I Arthemis. Nie wybaczę matce, że odrzuciła od siebie niczemu niewinne maleństwo.”
 James miał wrażenie, że opinia matki Arthemis, pokrywa się z jego opinią i lubił tę kobietę, której nigdy nie pozna, coraz bardziej. Jamesowi podobał się jeden wpis, jak do tej pory: „Jest jak słoneczko. Rozświetla się, gdy okażesz jej czułość. I nie musi to być coś wielkiego. Czasami wystarczy, pomachać jej, bądź dotknąć jej włosów, a patrzy na ciebie tymi niebieskimi oczami Tristana, niewinnymi jak niebo, jakbyś dał jej cały świat i uśmiecha się tym anielskim uśmiechem, od którego mięknie ci serce.”
- Czytanie tego przy tobie jest żenujące – mruknęła Arthemis.
James nie odpowiedział. Wiedział, że nie podobałoby jej się, gdyby powiedział, że te kilka zdań oddają całą jej postać, gdy na niego patrzy. Rozświetla się. Przeraziłoby ją, gdyby zrozumiała, że może nie trzymać go za rękę, może w ogóle nie przebywać blisko niego, ale gdy go widzi, wszyscy i tak wiedzą, że jest zakochana. Uśmiechał się na samą myśl o tym. Ogarniało go takie… łaskoczące poczucie spokoju.
- Każda matka zachwyca się swoim dzieckiem – powiedział w końcu, żeby czasem nie domyśliła się, jego myśli. – Szczególnie gdy jest małe… Czytaj.
 Kontynuowała. Pierwsze zapiski dotyczące niepokoju Althei o Arthemis, były niemal niezauważalne. „Wydaje mi się, że Arthemis jest ostatnio coraz częściej blada. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że cały czas biega i gdyby tylko jej pozwolić, siedziałaby na dworze do później nocy. Podaje jej eliksir na wzmocnienie, co oczywiście zawsze kończy się awanturą. Ale to nie pomaga. Ale przynajmniej nie na długo.”
- Zaczynało się – mruknęła Arthemis. – Nawet jeżeli tego nie wiedzieli…
- Co do leków to się nie zmieniłaś…
- Może dlatego, że moja mama uważał za swój święty obowiązek wlanie we mnie połowy swoich zapasów przy śniadaniu. Tata miał lepsze podejście. Łyżka rano i łyżka wieczorem.
- Pamiętasz to wszystko? – zdziwił się.
- Mhm. Prawie w ogóle nie pamiętam co się działo, z tego, co opisywała moja mama wcześnie. Ale od tego momentu, tak.
 Potem aż do końca było ciężko. Pierwsze chwilę. Świadomość, że coś jest nie tak… „ Bałam się, że coś ją omotało, że ktoś rzucił na nią klątwę. Zabrałam ją do szpitala, ale ani ja ani moi koledzy nie stwierdziliśmy żadnych zaklęć. Ale ja obserwuję i wiem! Wiem, że wzdryga się gdy bierze do ręki jakiś przedmiot, a potem długo siedzi z oczami wbitymi w przestrzeń, jakby coś sobie przypominała. Czasami chichocze, a czasami ma oczy pełne łez... Powiedziałam to Tristanowi i on się ze mną zgadza. Przebywa z nią częściej i też już to zauważył. I dostrzegł to, czego ja nie widziałam. Że robi się blada, zaraz po tym gdy czegoś dotknie. Ona dopiero skończyła cztery lata. Jak mamy się dowiedzieć, czy wszystko jest z nią dobrze?”
 „Rozmawialiśmy z nią dzisiaj. Zapytaliśmy czy dobrze się czuje, a Arthemis pokręciła głową, ale nie powiedziała dlaczego. Jednak w końcu ją przekonaliśmy. A raczej użyliśmy podstępu. Tristan zdjął mi z palca obrączkę i podał jej. Zapytał, co widzi. Myślałam, że zwariował, ale moje dziecko, moja córeczka odpowiedziała. Opisała nasze zaręczyny, ale Tristan w porę zreflektował się i zabrał jej pierścionek, zanim mogła zobaczyć rzeczy nie przeznaczone dla jej oczu.”
Arthemis zarumieniła się.
- Nie wiedzieli, że nie umiem tego powstrzymać. Że wszystko od razu znajduje się w mojej głowie. Ale ponieważ byłam dzieckiem to nie wiedziałam, co widziałam i szczerze mówiąc wolę sobie nie uświadamiać… Nie chciałam im wtedy powiedzieć, żeby się nie martwili. To było jedno z niewielu uczuć, które potrafiłam nazwać.
 James delikatnie gładził jej ramię, żeby nie zapominała, że jest obok.
 „ Co mamy teraz zrobić? Przecież nie możemy zabronić jej dotykać wszystkiego…”
 Ale to nie było wszystko. Ponieważ przedmioty nosiły ze sobą wspomnienia i uczucia Arthemis owszem była blada, często słabła, miała koszmarne sny. Jej ojciec przejął głównie opiekę nad nią. Uczył ją uspokajania, wyciszenia. Spokoju.
Uważam, że jest dla niej zbyt surowy. To jeszcze dziecko, a on od niej wymaga rzeczy, których nie potrafią dorośli. A mimo to ona się nie skarży. Słucha uważnie i powtarza.”
  Althea zaczęła ją uczyć gry na pianinie, bo mała była strasznie zafascynowana instrumentem. Ale trudno było ją zagonić do ćwiczeń. Wolała biegać po ogrodzie.
 Arthemis umiała już czytać, uczyła się pisać, rozumiała coraz więcej. Aż w końcu dotarli do momentu na chwilę, przed piątymi urodzinami Arthemis. Althea opisywała kłótnie z Tristanem na temat Arthemis.
 „Byłam taka wściekła. Tristan za wiele od niej wymaga! On twierdzi, że mała inaczej sobie nie poradzi, ale z czym miałaby sobie radzić? Myślałam sobie: widzi wspomnienia w przedmiotach. Przecież to jeszcze nie katastrofa! I wtedy przyszła do kuchni Arthemis i powiedziała, pięcioletnie dziecko!: Mamo, tata ma rację, jest mu teraz przykro, a ty też jesteś smutna. Nie kłóćcie się, dobrze? Wściekła pobiegłam do Tristana, że wykorzystuje dziecko, żeby mnie udobruchać, a on spojrzał na mnie jak na wariatkę i powiedział, że nie rozmawiał z Arthemis od obiadu. Arthemis  stanęła w drzwiach i powiedziała: „Nie masz o co się złościć mamo. Ja po prostu to czuję”. Nigdy tego nie zapomnę. Nigdy nie zapomnę. Tego przerażenia, gdy moje dziecko oświadczyło mi, że odczuwa uczucia innych.”
 Potem była opisana historia pierwszej gorączki Arthemis, którą James już znał  i na tym kończył się pierwszy z zeszytów.
- Chyba na tym, skończymy dzisiaj – powiedziała cicho Arthemis i odłożyła pamiętnik. Była druga popołudniu, niedługo miały się skończyć zajęcia, a oni opuścili obiad. Arthemis nie chciała na razie zaczynać następnego pamiętnika. Wiedziała, co w nim jest. Mogła nawet przewidzieć, niektóre uczucia matki. Z lękiem spojrzała na Jamesa. Nie chciał, żeby zaczął się zachowywać, jakby była niedorozwinięta i niepełnosprawna.
 James przewrócił się na plecy i zapatrzył na baldachim. Bawił się w głowie pewną myślą, ale na razie nie chciał się nią z nikim dzielić. Zamiast tego odetchnął głęboko i zerknął na nią, a potem dojrzał jej wzrok.
- Co jest?
- Nic.
- Mam wrażenie, że coś mi umknęło…
- Nie chcesz… nie wiem… zamknąć mnie w pluszowym pokoju…
- Miałaś rację. Rodzice cię kochali. Byłaś wytrzymałym dzieckiem, a teraz jesteś jeszcze bardziej wytrzymałą kobietą. Nie, nie chcę cię nigdzie zamknąć. Zjadłbym coś… - mruknął markotnie.
Przechyliła się przez łóżko i z szuflady wyjęła kilka batoników i paczkę cukierków. James rozpromienił się jak mały chłopiec i porwał słodycze. Rozwijając papierki, westchnął:
- Zamieszkam tu. Łóżko, słodkości…
- Spanie i jedzenie. Do tego sprowadza się twój czas wolny…
- Mówiąc „słodkości” nie miałem na myśli słodyczy, a mówiąc „łóżko” na pewno nie chodziło mi o… spanie – powiedział i podniósł się powoli.
- Mam chorą nogę – przypomniała szybko.
- I wlazłaś na siódme piętro – powiedział, coraz bardziej się nad nią nachylając. Arthemis czując przyjemny dreszcz, położyła mu rękę na piersi.
 W tym momencie drzwi się otworzyły, a Lily pisnęła i zamknęła je błyskawicznie za sobą. Potem odetchnęła.
- Nie przeszkadzajcie sobie – powiedziała, przechodząc do swojego łóżka.
Arthemis odepchnęła Jamesa, który z niechęcią się podniósł.
- Dobra, idę do Pokoju Wspólnego – zeskoczył z łóżka. – Lucas dopytuje się o szczegóły zadań. 
- Nie możesz… tam jest pełno dziewczyn! – powiedziała Lily. – Przyniosę ci pelerynę. A następnym razem, pamiętaj, żeby ją wziąć – mruknęła i wyszła.
- Inteligentna dziewczyna – mruknął do siebie.
- Pani Pomfrey powiedziała, że jutro będzie mogła mi zdjąć gips o ile obiecam, że nie będę się za dużo ruszać… - oznajmiła Arthemis, zadowolona. – Nie mogę się doczekać… To takie irytujące.
- Zobaczymy się na kolacji. Daj mi znać, gdy będziesz schodzić na dół… - powiedział jej idąc do drzwi. Gdy przyszła Lily założył na siebie pelerynę i wyszedł.
 Lily westchnęła i odwróciła się do niej.
- A więc pani Pomfrey wypuściła cię ze szpitala?
- Tak. Jutro mi zdejmie gips. Noga nie jest przecież złamana.
- Słuchaj James i Rose opowiedzieli mi tyle ile pamiętali, więc tym już cię dręczyć nie będę, ale mam jedno pytanie. Co się stało, że Rose zachowuje się tak dziwnie? Jak nie ona…
- To znaczy? – zapytała Arthemis.
- Zamyśla się – gdy spojrzała na Lily, jakby postradała zmysły, Lily wyjaśniła: - Zamyśla się, ale nie tak jak Rose. Nie tak inteligentnie… Raczej jakby wszystkie myśli znikły z jej głowy i uśmiecha się, jakoś tak… nieprzytomnie.
- Ach… ale wiesz, że jeżeli Rose mi coś powie, to ci tego nie powtórzę…
 Lily się skrzywiła.
- Nie wiem, czemu Rose nie chce mi nic powiedzieć… zawsze się dogadywałyśmy…
- Może po prostu jeszcze sama nie wie, co myśleć, bądź mówić. Może się boi jak zareagujesz?
- Na co zareaguje? Ty coś wiesz? – zapytała podejrzliwie.
- Podejrzewam  - powiedziała wymijająco. – Dobra dowiem się, co gryzie Rose, a potem powiem ci, czy wszystko jest ok. Na razie będzie musiało ci to wystarczyć…
 Lily marudnie skinęła głową.
- No, dobra… To przyśle ją do ciebie, że niby coś chcesz…
- Nie sądzę, żeby to było… - zaczęła Arthemis, ale Lily już znikła za drzwiami.
 W dormitorium rozległo się głębokie westchnienie.
 Po chwili drzwi się otworzyły.
- Arthemis, coś się stało? Uważam, że pani Pomfrey nie powinna cię tak wcześnie wypuszczać ze szpitala! – powiedziała niezadowolonym tonem, podchodząc do niej.
- Siadaj! – powiedziała Arthemis i poklepała miejsce na swoim łóżku.
 Rose usiadła sobie po turecku. Arthemis spojrzała na nią z zazdrością. Ona też uwielbiała tę pozę. W innych było jej niewygodnie.
- Rose… chce, żebyś mi tu wszystko dokładnie wyśpiewała… Wszystko. Bo inaczej pękniesz – powiedziała Arthemis z szerokim uśmiechem.
- Ale przecież nie ma o czym… - zaczęła pospiesznie Rose, a potem wybuchła. – Och, Arthemis w ogóle nie wiem, co się ze mną dzieje! On jest zimny, taki zdystansowany, a jednocześnie… Nie mogę przestać o nim myśleć! To takie frustrujące, bo on przez większość czasu nie zwraca na mnie uwagi, albo mnie obraża! Ale czasami… Czasami, jestem taka spięta, gdy on jest w pobliżu. Słyszałaś kiedyś jego śmiech? Ja po prostu oniemiałam!
- Rose… zakochałaś się w Malfoyu – powiedziała cicho i wolno Arthemis.
- Co?! Nie! Skądże znowu! To… to przecież Malfoy. Jest taki gburowaty i cały czas ma do mnie pretensje i… - Rose zabrakło słów, opadła na kolana Arthemis. – Och, Arthemis!
 Arthemis się zaśmiała.
- Co ja teraz zrobię? On mnie nawet nie lubi…
- Jesteś pewna? – zapytała Arthemis z szerokim, wyrozumiałym uśmiechem.
 Rose zerknęła na nią i zmrużyła oczy.
- Ty coś wiesz! Coś o czym ja nie mam pojęcia?! – Poderwała się.
- Powiem ci tylko, że… nie wszystko wygląda w rzeczywistości tak, jak może się wydawać, że wygląda – powiedziała, patrząc na nią porozumiewawczo Arthemis.
- Nie wiem o co ci chodzi, albo boję się zrozumieć o co ci chodzi – powiedziała ostrożnie Rose.
- Ja nic nie mówię. Oprócz tego, że nie masz, co się załamywać…
- On mnie pocałował.
Arthemis zakrztusiła się powietrzem. Tego by się za nic na świcie nie spodziewała.
- Scorpius Malfoy cię pocałował?!
- Musiał – powiedziała szybko Rose. – To był jeden ze sposobów na odczynienie zaklęcia. Ja nic  z tego nie wiem, bo spałam. Ale musiał to zrobić, bo inaczej nadal leżałabym tam w tunelu…
 Arthemis wypuściła ze świstem powietrze.
- No, to myślę, że trzeba czekać aż rozwinie się sytuacja, a ty nie masz co panikować. Ale radziłabym ci coś zrobić z Lily, bo zacznie węszyć. Już się martwi, że nic nie chcesz jej powiedzieć.
- Och… Ale jak ja…? No, ale chyba muszę jej powiedzieć. Lepiej, żeby dowiedziała się ode mnie.
- Niewątpliwie – zgodziła się z nią Arthemis.


Arthemis obudziła się z samego rana i pomyślała z niechęcią o wczorajszym wieczorze. No, może nie konkretnie wieczorze, co kolacji. Otóż wczoraj gdy w końcu po przemykaniu się przez tajne przejścia, żeby za wielu ludzi się na nią nie gapiło, dotarła do Wielkiej Sali. Chwilę potem widziała, jak James z tupotem przebiega przez salę wejściową, co nie wróżyło dobrze. Oczywiście wściekł się, że na niego nie zaczekała. Przez chwilę się kłócili, przez co Arthemis od razu minął apetyt. Naturalnie nie odstąpił jej na krok. Mało mu nie powyrywała kończyn, za to, że zachowywał się jak przewrażliwiony kretyn.
 Jamesa by jeszcze zniosła. Przynajmniej w połowie go rozumiała. Ale gdy co chwilę ktoś do niej podchodził i pytał się, co tam się działo, jak się czuję, jakie ma plany. Ona by z miejsca wszystkich odprawiła, ale ponieważ siedział obok niej James, ludzie czuli się trochę bardziej swobodnie. Jednak z kilkoma ludzi, których naprawdę znała miło było pogawędzić.
 Naprzeciw niej usiadła Valentine, z Fredem, który uparcie bawił się jej włosami, nie zważając na to, że co chwilę dostaje po łapach.
- Jak się czujesz?
- Dobrze. Nawet bardzo. Tylko James nie chce przyjąć tego do wiadomości – powiedziała uszczypliwie.
- Proszę o możliwość riposty – powiedział podnosząc do góry rękę.
- Odmawiam.
- Zezwalam – powiedziała jednocześnie z nią Valentine i spojrzała na Jamesa.
James odwrócił się do Arthemis.
- Otóż gdybyś nie była tak strasznie zaangażowana w niszczenie swojego zdrowia, ja nie musiałbym cię pilnować, dzięki czemu uniknęlibyśmy kłótni.
- Kontra? – Valentine zwróciła się do Arthemis.
- Wycofuję zarzuty – mruknęła niechętnie dziewczyna.
- Kolejna wygrana bracie – rzucił Fred i przez stół przybił sobie z Jamesem piątkę.
 Przyszli Max i Lucas, a w ich pobliżu dosiadł się Justin z Gillian. Tak…było całkiem miło.
- I wiecie już, gdzie i na ile jedziecie następnym razem?
- Co ty! – powiedział James. – Pewnie dowiemy się, że wysyłają nas do Arktyki, dwie godziny przed.
- Ale jesteście na szczycie! – powiedziała Gillian, jakby to była wystarczająca nagroda. Nie wiedziała, co znaczy biegać w deszczu po amazońskim lesie, albo nie używać czarów błądząc w gęstej ciemności.
- Tak, ja też widziałem tabelę – zgodził się z nią Max. – Ten puchar z groty olbrzyma, dał wam sporą przewagę.
- Ale biorąc pod uwagę wyniki pojedynków… - zaczęła Arthemis.
- Też nie jest najgorzej – przerwał jej Lucas. – Tylko wy i cztery inne zespoły wygrały wszystkie trzy pojedynki.
- Szwedzi odpadli? – zainteresowała się Arthemis.
- Tak. Ale Rumuni przeszli dalej. Przegrali tylko z wami.
- To dziwne, że przeszli… Po tym jak użyli niedozwolonego zaklęcia – burknął James.
- To był przypadek. Odruch. Jestem pewna, że sędziowie też to tak widzieli. Część pewnie zrzuciła winę na mnie – odrzekła Arthemis, robiąc skrzywioną minę.
- W ogóle to jak złamałaś nogę i jak długo będziesz w tym chodzić, bo musimy zrobić trening – rzucił Lucas, przez co otrzymał od Jamesa ostrzegawcze spojrzenie, a Arthemis niemal zachłysnęła się, żeby mu odpowiedzieć, dobitnie:
- Ona nie jest złamana! Nie była i mam nadzieję, nigdy nie będzie! Mięsień jest naciągnięty…
- Zerwany… - wpadł jej w słowo James.
- Naciągnięty! – powiedziała z naciskiem. – Usztywnili mi to na wczorajszą i dzisiejszą noc, a jutro już wszystko zdejmą i dostanę pewnie tylko jakąś maść. Wszystko będzie spoko do poniedziałku – zapewniła.
- To dobrze – odetchnął Lucas. – A wracając do olimpiady… Albus przegrał, czy co? Chodzi jakiś taki…stłamszony…
- Przegrał?! – oburzył się Justin. – Jest na pierwszym miejscu! Zostało ich wszystkich raptem pięciu!
- Więc o co chodzi? – dopytywał się Lucas, ale James nieznacznie pokręcił głową, więc zdziwiony odpuścił. – Mam wrażenie, że niezbyt dobrze postrzegacie Peru – mruknął.
- Moja noga tam więcej nie postanie – zapewnili go jednocześnie Arthemis i James.
- A co się tutaj działo? – zapytała Arthemis.
- Nic – odpowiedział jej Fred z zawiedzioną miną. – No…może prawie nic – dodał sugestywnie zniżając głos i zsuwając rękę na plecy Valentine.
 Valentine prychnęła i widać było, że kopnęła go pod stołem, jednak Arthemis była tak zaabsorbowana dłonią Freda, że dopiero po chwili otrzeźwiała i zauważyła, że Valentine coś do niej mówi. Arthemis doskonale wiedziała co się z nią dzieje. Tyle, że wolała tego na razie nie analizować.
 Szybko przypomniała sobie pytanie Valentine.
- Hiszpanie byli kiepscy. Ze Szwedami mógłby być kłopot, gdyby nie byli tacy załamani, a Rumuni, cóż… Cieszę się, że nie walczyliśmy z nimi w pierwszej walce, bo to by trwało chyba z wieki. Naprawdę są dobrzy.
- Rosjanie też – zauważył James. – Jestem ciekaw, co każą nam robić następnym razem…
- Nie mam pojęcia – powiedziała Arthemis kończąc kolację i chciała się podnieść. Gdy James obok niej podskoczy, zgromiła go wzrokiem.
 Wszyscy ludzie nagle chcieli jej pomóc wstać i pewnie wnieść ją na siódme piętro. I to właśnie budziło w niej niechęć tego ranka. Sporą niechęć. Rozmiary jej niechęci wystarczyły, żeby nie chciała iść na śniadanie. Może zejdzie do kuchni, po tym, jak wieczorem pani Pomfrey zdejmie jej gips. A na razie…
 Otworzyła sobie szufladę i wyjęła batonik. Rozwijała papierek, gdy otworzyły się drzwi. Zdziwiona na nie spojrzała. Wszyscy powinni być już na śniadaniu, bądź na zajęciach… Jej zdziwienie w sumie nie miała podstaw, bo wiedziała, czemu drzwi się otworzyły i zamknęły, a po chwili ktoś wyrwał jej batonik. Patrzyła jak czekolada znika w przestrzeni, obgryzana systematycznie.
- To nie jest śniadanie dla ciebie – usłyszała głos.
- Gdybyś się nie bał, że za pół roku bedziesz bezzębnym grubasem, to jadłbyś śniadanie złożone wyłącznie z czekolady i cukru – prychnęła, a James zdjął pelerynę niewidkę i podał jej zawinięte w papier kanapki.
- To od Lily. Powiedziała, że nie możesz nie jeść, bo będziesz za słaba, a przecież przed tobą, zajęcia, treningi i kolejne zadania. Zgadzam się z nią, więc nie masz nic do powiedzenia w tej kwestii. A nawiasem mówiąc, już wiem gdzie trzymasz słodycze, więc niczego przede mną nie ukryjesz! – rzekł, jakby cieszył się, że ją przechytrzył.
 Spojrzała na niego jak na kompletnego kretyna.
- Trzymam je tu dla ciebie – powiedziała, zanim zdołała pomyśleć, a potem się zarumieniła i zaczęła szukać różdżki, mamrocząc: - Jedno małe zaklęcie pamięci…- gdy w końcu zacisnęła palce na różdżce i szybko wyzbyła się wyrzutów sumienia, że zaraz wymaże Jamesowi kilka sekund pamięci, dostała pstryczka w nos, a       James wysupłał jej z dłoni różdżkę i odłożył na szafkę.
- Jesteś taka… - zaczął z szerokim uśmiechem.
- Jeżeli powiesz „słodka”, to będą musieli ci zagipsować twarz – ostrzegła.
- Wiesz, że jak słyszę groźby z twoich ust, po prostu cały się rozpływam… A aktualnie ponieważ, wciąż  jesteś w tej cudownej, kusej piżamce, a twoje chowanie dla mnie słodyczy, jest oznaką tego, że czekasz na moje wizyty w twojej sypialni, uważam iż powinniśmy odpuścić sobie czytanie pamiętników i zająć się bardziej… fizyczną… - Jego ręka znalazła się wysoko na jej udzie. -…aktywnością…
- Gips – przypomniała szybko, a gdy James zrobił zawiedzioną minę, dodała: - Który dzisiaj wieczorem odejdzie w zapomnienie…
 Na obydwu twarzach pojawił się ten sam porozumiewawczy uśmiech, chociaż każdy wyrażał co innego. Jedna-nieśmiałość. Druga-zadowolenie.
 James kazał Arthemis zjeść kanapki, a sam podał jej dwa pozostałe pamiętniki. Wybrała jeden z nich. James usadowił się wygodnie naprzeciwko niej i oparł się o kolumienkę.
 Arthemis wzięła głęboki oddech i zaczęła czytać kolejny z pamiętników z ciężkim sercem. Wiedziała, co tam jest napisane. Wiedziała co się będzie działo. I wiedziała, że były to najcięższe czasy. Czasy, przed jej blokadą. Jednak czytała, bo wiedziała, że z własnej woli nigdy tego Jamesowi nie opowie. A poza tym… może znajdzie coś jeszcze w pamiętnikach matki?
 James słuchał płynnego głosu Arthemis, która tylko czasami na chwilę robiła sobie przerwę, by głos jej nie drżał, przy niektórych momentach. I on też musiał ze sobą walczyć, żeby w jego myślach jej obraz nie zmienił się z kobiety, którą podziwiał, w dziecko, któremu współczuł. Potem już nie musiał się starać. To przyszło samo. Wraz z opisami Althei.
Tristan ją szkoli. Wymaga od niej niesłychanego skupienia i wytrwałości. Dotarła do takich regionów magii, którym większość by nie podołała. Ale ona się nie skarży. Tylko się stara. Ćwiczy nawet wtedy gdy nie musi. A ma dopiero osiem lat.”
Nadszedł również czas gorączek, czyli czas tłumienia uczyć i oddalania się od ludzi. Lodowatych kąpieli i strachu o życie jedynego dziecka.
 „Próbowałam. Próbowałam. Ale po pierwszym razie nie byłam w stanie się do tego zmusić. Błagałam w myślach, żeby nie dostała ataku, gdy będę z Arthemis sama. Jestem uzdrowicielem i nie umiem jej pomóc. Czuję się tak strasznie winna. I tak bardzo się boję, że mnie znienawidzi. Widzę jaki to jest dla niej szok za każdym razem. Widzę z jakim trudem przychodzi to Tristanowi. Ona też to widzi i ta jej walka z tym, żeby nic po sobie nie pokazać rani nas boleśnie. Wiem, że Tristan się też boi, że ona w końcu się od niego odwróci. Jego ukochana córeczka, a mimo to robi to, do czego ja nie mam odwagi. Ale widzę też za każdym razem, gdy się czegoś boi, najpierw idzie do niego. Ufa mu tak bardzo, że czasami idiotycznie mu zazdroszczę.”
- Mamo – mruknęła Arthemis z zażenowaniem, jakby Althea mogła ją usłyszeć.
 Wtedy James zrozumiał jak silne są więzi Arthemis z ojcem. Nie tylko dlatego, że znała tylko jego i matkę, ale dlatego, że właśnie on poświęcał jej tyle czasu, i choć nie było mu z tym dobrze, wymagał od niej żelaznej dyscypliny. Jednak z wiekiem pozostawał tylko strażnikiem, bo Arthemis sama zaczęła sobie radzić. Co zresztą było widoczne w opisach Althei. Może Arthemis tego nie dostrzegała, ale widać było też, że się zamyka w sobie. Chroni przed innymi. Tak ją nauczono. Chociaż może… sama się tego nauczyła? Althea również to zauważyła, a było to gdy Arthemis miała już osiem lat, a dziennik już się kończył.
Moje dziecko przestało się uśmiechać. A raczej uśmiecha się, ale nie tak jak kiedyś. Nie całą sobą. Nie tak automatycznie. Boli mnie to tak bardzo, tak strasznie, że nie mogę oddychać. Czemu nie mogę cofnąć czasu? Czemu nie mogę wziąć tego na siebie? To nie tak miało być! To nie tak miało być! Nie przewidziałam tego! Gdybym to przewidziała… Gdybym wtedy była mądrzejsza… Boże, nie umiem być szczera nawet ze sobą! Muszę się spotkać z Gaelenem ! Przy nim zawsze lepiej mi się myśli.  Muszę się dowiedzieć, czy da się to odwrócić…”
Pamiętnik urywa się nagle, w połowie dnia. Jakby zabrakło w nim stron i zapewne tak było. Arthemis od pięciu godzin czytała, więc już ochrypła, ale chwyciła następny pamiętnik, nie chcąc kończyć w połowie i ze zdziwienia zmarszczyła brwi. Ostatni z pamiętników był pusty. Arthemis do tej pory tego nie zauważyła, bo tak się złożyło, że najpierw otworzyła dwa pozostałe, więc wiedziała, że są po kolei. Tego nawet nie otwierała wcześniej, a powinna.
- Jest pusty – mruknęła.
- Co? – zdziwił się James. – Przecież urwała w połowie…
- Wiem. A to znaczy, że nie ma jednego z pamiętników…
- Więc co tu robi ten? To trochę dziwne…
- Niekonieczne. Moja mama zawsze wszystko kupowała na zapas – powiedziała i przeglądała pamiętnik i zmarszczyła brwi gdy zauważyła w środku zgrubienie. Na górze strony narysowane były nuty. Arthemis wpatrywała się przez chwilę w nie, poruszając palcami, a potem zachichotała.
- Sprytne, mamo… - powiedziała, przywołała do siebie pióro i dopisała kilka znaków, a strony niespodziewanie rozkleiły się, ukazując zapisane drobno strony. - To list – szepnęła do James. – List do mnie.
 Skinął głową na znak, że rozumie, że to nie jesteś coś, co chciałabym przeczytać na głos. Wstał i wziął sobie batonika z jej szuflady, po czym podszedł do biurka i oglądał leżące na nim szpargały.
 Arthemis wzięła głęboki oddech i zaczęła czytać. Nie musiała, ale chciała się napawać każdym słowem, które jej matka ukryła specjalnie dla niej.
  Moja najdroższa córeczko!
  Skończyłaś siedemnaście lat – to wielkie wydarzenie!
 Jednak gdy to piszę masz zaledwie siedem, a już jesteś osobą, którą bezgranicznie podziwiam. Przez te siedem lat miałam okazję obserwować całą gamę Twoich zachowań, smutków, radości, ale najbardziej zadziwia mnie Twoja wytrwałość. Nigdy się nie poddałaś, chociaż Bóg mi świadkiem nie jest Ci łatwo. Chciałabym być kiedyś w połowie tak odważna i niezłomna jak Ty. Może wtedy wyznam ci wszystkie swoje grzechy… Może wtedy będziesz nadal tak wytrwała i odważna, żeby mi wybaczyć. – Arthemis zmarszczyła brwi. – Jednak na razie cieszę się każdym dniem i każdego dnia kocham cię bardziej. Jeżeli któregoś dnia, gdy bardzo mnie potrzebowałaś nie powiedziałam ci tego, mówię ci teraz: Kocham cię. Za każdą kłótnie, za wszystko w czym się ze mną nie zgadzasz. Za to, że potrafisz postawić na swoim. Zamykasz się w sobie na moich oczach. Mam nadzieję, że gdy będziesz to czytać, będziesz znów odrobinę choć bardziej otwarta.
 I właśnie! Masz siedemnaście lat! Skończysz niedługo szkołę, poznasz, bądź już poznałaś tego jedynego! Dlatego chcę ci powiedzieć, to czego nigdy nie usłyszałam od swojej matki,( a czego pewnie nie usłyszysz ode mnie bezpośrednio, bo w końcu jestem twoją matką i mam prawo mieć swoje zdanie!): Nie puszczaj go. Nie pozwól się z nim rozdzielić. Choćby wszyscy byli przeciwko Tobie, jeżeli jesteś szczęśliwa, bądź z nim. To jedyne co ma sens.
 Codziennie widzę, jak się męczysz, jak się starasz. Wierzę, że za kilka lat to wszystko co musisz teraz przechodzić będzie tylko wspomnieniem i bardzo ci pomoże.
 Ten pamiętnik, jak widzisz jest pusty. Mam nadzieję, że sama go zapiszesz. Każdym trudnym i łatwym dniem swojego życia.  Każdym dniem swoich dzieci, żebyś w każdej chwili mogła wrócić do momentu, gdy po raz pierwszy twoje dziecko wypowie słowo, zrobi pierwszy krok. Nie masz pojęcia, jaka będziesz wtedy zadowolona, że poświęciłaś chwilę, żeby to zapisać.
 Pisz wszystko co czujesz. Wtedy każda zła chwila, zamieni się w dobrą, gdy przypomnisz sobie, czemu kogoś kochasz.
 Gdy to przeczytasz, przyjdź i przytul mnie. I proszę nie pytaj o przeszłość ona prędzej czy później sama wyjdzie na jaw.
                                                                                       Twoja kochająca
                                                                                                         Mama

 Arthemis odchrząknęła, żeby pokryć łzy wzruszenia, które czuła w gardle. Zadziałał na nią tak szczególnie ostatni fragment, bo nie mogła teraz iść do Althei i przytulić się. Zamiast tego wstała i podeszła do James, który stał pod oknem i przytulił ją do siebie.
- Nie będę płakać – powiedziała stłumionym głosem.
- Ok.
- Powinna tu być. Powinna dać mi ten cholerny pamiętnik, gdy skończę siedemnaście lat – powiedziała jękliwie i szybko zamilkła,  bo groźba płaczu jednak nad nią wisiała.
 Stał i nic nie mówił, tylko lekko ją kołysał, aż jej zbyt szybki oddech się uspokoił. Wtedy powiedział lekko:
- Przegrałem zakład.
- Z kim? – burknęła.
- Z samym sobą. Założyłem się, że jednak się rozbeczysz…
Normalna dziewczyna byłaby wściekła na jego brak wrażliwości i wyczucia chwili. James jednak dobrze znał Arthemis i wiedział, że prędzej się wkurzy niż obrazi. I rzeczywiście, gdy chciała go odepchnąć z oburzeniem, roześmiał się i przytulił ją jeszcze mocniej. A żeby przestała się wyrywać, powiedział:
- Jeżeli będziesz grzeczna, zaprowadzę cię na zdjęcie gipsu, więc będziemy mogli już sobie swobodnie iść na obiad.
 Uspokoiła się, ale nadal patrzyła na niego wilkiem.
 - Teraz? – zapytała, podejrzliwie marszcząc brwi.
Jego dłonie bardzo powoli przesuwały się w górę i w dół jej pleców.
- Może za chwilę? – mruknął.
- Teraz! – zażądała, następując mu zdrową nogą na buty.
Westchnął ciężko.
- Zawsze wszystko psujesz – poskarżył się, po czym ciężko opadł na jej łóżko.
- Muszę się ubrać – powiedziała.
- Przecież ci nie zabraniam… - popatrzył na nią wyzywająco.
Arthemis się zarumieniła i przełknęła ślinę. Poprosić go, żeby wyszedł, czy pozwolić mu zostać? – wahała się w duchu, podchodząc do szafy. Z jednej strony… No, ale z drugiej…
 Cholera, przecież musiała założyć bieliznę, prawda?!
- Możesz wyjść? – zapytała w końcu.
Pokręcił głową i próbował zwalczyć uśmiech.
- Wyjdź, Potter, bo…
- Bo, co? – zapytał wyzywająco. – Ociągasz się, Arthemis – zaśpiewał wesoło, pukając w nieistniejący zegarek na ręce.
- Muszę założyć majtki – powiedziała zagniewana, a gdy przez chwilę zajął się tą wizją, a jego oczy zaszły mgiełką, poczłapała do szafki. Wzięła do ręki różdżkę i mruknęła groźnie: - Wyjdziesz sam, albo ci w tym pomogę.
- Jak już powiedziałem: zawsze wszystko psujesz – burknął, wstając i po nałożeniu na siebie peleryny niewidki, skierował się do drzwi. – I nie myśl sobie, że nie widziałem tego chwilowego wahania na twojej twarzy, ty napalona świętoszko!

 Uderzyła w niego zaklęciem, ale trafiła w drzwi, które za sobą zamknął. 

3 komentarze:

  1. Weasley zakochana w Malfoyu, no kto by sie spodziewał :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chcę tylko szybko poradzić każdemu, kto ma trudności w jego związku z kontaktem z Dr.Agbazara, ponieważ jest on jedyną osobą zdolną do przywrócenia zerwanych związków lub zerwanych małżeństw w terminie 48 godzin. ze swoimi duchowymi mocami. Możesz skontaktować się z Dr.Agbazara, pisząc go przez e-mail na adres ( agbazara@gmail.com ) LUB zadzwoń / WhatsApp mu na ( +2348104102662 ), w każdej sytuacji życia znajdziesz siebie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Arthemis tutaj czytając te pamietnik dowiedziała się wiele o swojej matce, a James dobrze że jest obok niej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń