Arthemis przysiadła się do James i
Lucasa. Naprzeciwko siedzieli Max i Justin.
- Gotowi? – rzuciła.
- Tak. Justin przezwyciężył kryzys –
mruknął z przekąsem Max.
Justin przewrócił oczami.
- Będzie mi to wypominał do końca
życia…
- Nie moja wina, że jesteś tępym
bucem. Mało nie przegraliśmy z dziewczynami…
Bez obrazy – dodał szybko, widzą jak Arthemis unosi brew.
- Mamy zamiar jutro sprawić trochę
kłopotu Ślizgonom – oznajmił Justin.
- Tylko nie dajcie się wciągnąć w
pułapkę, jak Leo i Rory… - poradził im James.
Skinęli głowami z namysłem.
- A wy co zamierzacie? – zapytał
ciekawie Max.
- Zmiażdżyć Flinta i Avery’ego w pierwszej rundzie – oznajmił spokojnie James.
- Zmiażdżyć Flinta i Avery’ego w pierwszej rundzie – oznajmił spokojnie James.
Chłopacy zamrugali zdziwieni.
Spojrzeli na Arthemis, żeby zobaczyć, czy James tylko żartuję.
- Myślę, że wystarczy nam dziewięć
minut – powiedziała spokojnie, ale z namysłem.
- Nie lekceważ Flinta – pouczył ją
James. – Znowu będzie chciał cię dopaść…
- No dobra… to dziesięć minut, ale
Avery’ego wykończymy w ciągu pięciu… - odparła polubownie.
Chłopacy patrzyli na nich z lekkim szokiem.
- A jak macie zamiar to zrobić? –
zapytał Justin.
James uśmiechnął się drapieżnie.
- Szybko.
Arthemis i James położyli się wcześnie spać.
Wcześnie tez wstali. Zjedli śniadanie, a potem znikli wszystkim z oczu. Po
porostu wyparowali. Nikt też nie pytał gdzie są. Wszystkich interesował tylko
ostateczny wynik tego, co wymyślą.
Mylili się bardzo myśląc, że planują każdy
swój krok. Nie. To mogło przynieść równie dużo dobrego, co złego. Mogliby dać
się wtedy złapać w schemat. Oni po prostu krótkimi zdaniami szybko wymienili
poglądy, skontrowali argumenty i na tym się skończyło. Zamknęli się na wieży
zachodniej i odpoczywali. Nie było tu ludzi, nie było hałasu. Co prawda,
Arthemis nie cofnęła zakazu, ale i tak było miło. Od czasu po prostu wymieniali
się uwagi, gdy coś im się przypomniało. Miało to jeszcze jedną dobrą stronę. Po
szkole poszła plotka, że mają zamiar zmieść Flinta z powierzchni ziemi. Była to
prawda, jednak chodziło im głównie o to, że takie informacje zawsze trochę
naruszają obronę przeciwnika, zasiewają niepewność…
We dwójkę zastanawiali się, jak to jest, że są
tak dobrze zgrani. Nie musieli wiele planować. Po prostu znali swoje
zachowania. Mieli szósty zmysł dotyczący siebie nawzajem.
O w pół do trzeciej postanowili w końcu zejść
do Wielkiej Sali. Było w niej już pełno uczniów i innych widzów. Albus i Lily
siedzieli między rodzicami rozmawiając o czymś z nimi. Był tam też Ron Weasley.
Na razie nie widzieli Hermiony, ale Rose też znikła, więc pewnie odbywała z
matką poważną rozmowę. Arthemis i James poszli w tamtą stronę.
- Dzień dobry – przywitała się Arthemis
z panem Potterem.
Uśmiechnął się do nich.
- Przygotowani? – rzucił.
- Sam zobaczysz – odpowiedział mu
James, zanim zdążyła to zrobić Arthemis. Zrozumiała. Nie chciał uprzedzać
faktów.
Pan Potter przez chwilę na niego patrzył po
czym przeniósł wzrok na Arthemis. Odpowiedziała mu spokojnym spojrzeniem.
Znaczyło to tyle co, powtórzenie słów Jamesa.
O tak, pan Potter zdawał sobie sprawę, że
Arthemis jest osobą stojącą murem za bliskimi. Miał tylko nadzieję, że James
nie narażał Arthemis na zbytnie niebezpieczeństwo swoimi pomysłami.
Gdyby Arthemis wiedziała, że coś takiego
chodzi mu po głowie, poczułaby się obrażona i w obowiązku, żeby błyskawicznie
wyprowadzić go z błędu.
- Wyspaliście się? – zapytała z
troską Ginny.
- Oczywiście. Jak niemowlaki –
zapewnił ją szybko James.
- Chcecie wiedzieć, kto wygra
pierwszą walkę? – rzuciła Lily.
Rodzice spojrzeli na nią zdziwieni.
Głową wskazała na Jamesa i Arthemis.
- Oni wam powiedzą. Są zabawni, bo
czasami nawet dobrze przewidują remisy…
- A z własnymi przeciwnikami też
potraficie przewidzieć wygraną? – rzucił ze śmiechem pan Potter.
Arthemis wzruszyła ramionami.
- Może to pewność siebie, ale owszem.
- Musimy już iść – powiedział James.
– Pogadamy po półfinałach, co? Zaraz się zacznie pierwszy pojedynek.
Państwo Potterowie skinęli im głowami i
życzyli powodzenia.
Zanim doszli do miejsca, gdzie siedzieli
zawodnicy, Arthemis zatrzymała Jamesa.
- Nie powinieneś myśleć, o tym, że
twój ojciec jest na widowni – powiedziała cicho.
- Nie myślę o tym.
- Myślisz – powiedziała z uśmiechem.
– Chcesz pokazać, co potrafisz. I pokażesz James, tylko nie myśl o tym, że
chcesz to zrobić.
- To, co mówisz jest bez sensu…
- Nieprawda. Flint. Skup się na nim.
I na mnie. Skup się na mnie…
Spojrzał jej w oczy. Ten ciemny lazur jej
oczu. Niemal granat.
- Kto jest na widowni? – zapytała
cicho.
- Pełno ludzi.
- A co mamy zrobić?
- Pokonać Flinta w pierwszej rundzie.
- Przeprowadzimy wobec tego wojnę
błyskawiczną –uśmiechnęła się.
Bardzo intymnym gestem przeciągnął jej ręką po
włosach. Nie powstrzymała go. Nie tym razem.
Arthemis, jesteś niesamowita. Oblewa
mnie zimny strach na myśl, że mogę cię stracić, pomyślał. We wszystkim miała
rację. Flint i ona. No tak… w takim wypadku wszystko inne przestanie istnieć.
Usiedli, by obejrzeć walkę Kinga, Warrena,
Justina i Maxa.
W tym czasie Rose odciągnęła matkę w chłodny
kąt dziedzińca.
- Co się dzieję Rose? - zapytała Hermiona szybko. Była tu w pewnym sensie służbowo, wiec zdziwiło ją, gdy córka poprosiła o szybko rozmowę. Wydawała się przy tym być odrobinę zdesperowana.
- Co się dzieję Rose? - zapytała Hermiona szybko. Była tu w pewnym sensie służbowo, wiec zdziwiło ją, gdy córka poprosiła o szybko rozmowę. Wydawała się przy tym być odrobinę zdesperowana.
- Mamo, wiesz, że brałam udział w
konkursie…
- Oczywiście Rose, dostałam twój
list. Wiesz, że jesteśmy z ciebie bardzo dumni, ale teraz…
- Nie o to chodzi. ZU są konkurencją
drużynową, podobnie jak Dziesięciobój.
- Wiem to, Rada Nadzorcza dostała
skrypt dotyczący olimpiady.
- Więc wiesz, że w tym przypadku
drużynę tworzy dwójka najlepszych uczniów, prawda?
Hermiona skinęła głową.
- Drugim uczniem jest Scorpius
Malfoy.
Pani Weasley otworzyła ze zdumienia
usta.
- Syn… Draco?
- A znasz innego Malfoya? – zapytała
trochę niecierpliwie Rose.
Hermiona ruchem głowy przyznała jej
rację. A potem spojrzała na nią ze zmartwieniem:
- Rose, pomimo wszystko nie mogę tego
zmienić. Rada Nadzorcza nie ma na to wpływu, więc przykro mi, ale nie jestem w
stanie w żaden sposób zmienić składu drużyny…
Rose spojrzała na nią oburzona.
- Ani mi przez myśl nie przeszło,
żeby cię o to prosić! Za kogo mnie masz? Skoro jest dobry w tym, co robi, czemu
cokolwiek miałoby mieć dla mnie znaczenie?
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Cóż…
- Chodzi mi tylko o to, że jutro jest
oficjalne przedstawienie kadry szkoły. Chcę, żebyś w jak najbardziej
dyplomatyczny sposób wytłumaczyła tacie, że nie ma się o co burzyć, dobrze? Bo
znając jego dostanie histerii na samą myśl…
Hermiona parsknęła śmiechem.
- A więc ty i Scorpius? – pokręciła
głową. – To będzie wybuchowa drużyna…
- Więc nie masz nic przeciwko temu?
- Cóż nie powiem, że jestem
zadowolona, ale przecież to zawody. Jestem pewna, że będziesz bezpieczna.
Rose uniosła brew.
- Przecież on mi nic nie zrobi. Jest
ponury, milczący i w ogóle mało rzeczy go obchodzi. Na mnie w każdym bądź razie
nie zwraca uwagi. Nie uważam, żeby był jakimś piekielnym demonem…
- No, nie. Nie o to mi chodziło… -
Hermiona jednak trochę się zarumieniła, pod spokojnym spojrzeniem córki.
- Dopóki nie będzie próbował zepchnąć
mnie na drugi plan nie sądzę, żeby dochodziło między nami do starć… -
zakończyła z namysłem. – To jak? Porozmawiasz z ojcem? Nie chciałabym, żeby
dostał ataku na jutrzejszej uroczystości…
- Oczywiście. Zostaw Rona mnie… Ale
jak na to zareaguje Malfoy?
- Nie obchodzi mnie to…- odparła
spokojnie Rose, wzruszając ramionami. – Jak zauważyłaś to nie rodzice decydują
o kadrze szkoły…
- Dobrze, dobrze. Tylko uważaj…
- Zawsze uważam. To Arthemis jest od
szaleństw…
- Ach właśnie… zaraz zacznie się ich
walka. Idę obejrzeć swojego chrześniaka i jego fascynującą dziewczynę. Naprawdę
jestem ciekawa…
- Zapewniam cię, że się nie
rozczarujesz – powiedziała Rose z tajemniczym uśmiechem.
Arthemis uważała, że Justin i Max poradzili
sobie doskonale, skoro King i Warren musieli przez całą drugą rundę ostro się
namęczyć. Jasne było, że Gryfoni nie wygrają, ale naprawdę sprawili Ślizgonom
duży problem, jak obiecali. Sędziowie ogłosili naradę po drugiej rundzie,
zapewne zastanawiając się, czy rozpocząć trzecią. Ostatecznie jednak podjęli
decyzję o zwycięstwie drużyny Ślizgonów. Trochę było to niesprawiedliwe.
Wszyscy byli pewni, że trzecia runda byłaby równie zacięta.
Arthemis poczuła ściskanie w żołądku. Nie był
to jednak strach. Było to połączenie stresu z oczekiwaniem i żądzą triumfu.
Razem z Jamesem ruszyli w stronę podwyższenia.
Arthemis rozprostowała palce. James stał
rozluźniając barki, ale jego oczy umieszczone były w przeciwnym końcu
podwyższenia.
Flint właśnie za wszelką cenę próbował
udowodnić Avery’emu, że jest idiotą, wrzeszcząc na niego jak opętany. Idiota.
Nie zdawał sobie sprawy, że wyrok na niego został podpisany już wczorajszego
wieczora.
Arthemis stanęła obok Jamesa. Nic nie mówiła.
Wiedziała, że jest skupiony. I tak też powinno być. Czekali na znak.
- Drugi półfinał. Kolejna walka
wyłoni następnych finalistów… Napięcie wzrasta – widać Tyler Stokes wczuł się w
swoją rolę. – Na podwyższenie wchodzi drużyna numer 4. W składzie Denis Flint i
Thomas Avery. Ich przeciwnikami będą mistrzowie poprzedniej konkurencji. Osoby
o najwyższej liczbie punktów. Drużyna o szczęśliwym numerze 7. Arthemis North i
James Potter.
Rozległy się oklaski. Arthemis w myślach
uśmiechnęła się kwaśno.
Weszli na podwyższenie. Nie ustawili się
konkretnie naprzeciwko przeciwników. Pomimo tego, że Flint z całej siły starał
się ustawić naprzeciw Arthemis. Oni po prostu stali obok siebie. Spoglądając
lekko znudzonym tonem. Miało to trochę zbić z tropu rywali. I rzeczywiście
Avery zaczął nerwowo przystępować z nogi na nogę.
Sędzią maty była Isadora Garner. Patrząc na
jej drobną postać, Arthemis uważała, że lepiej byłoby dla niej, gdyby się
trochę odsunęła. Najlepiej poza podwyższenie…
- Przygotujcie się! – krzyknęła.
Zgodnie z zasadami Arthemis i James
skłonili głowy przed przeciwnikami. Na twarzach Ślizgonów pojawił się drwiący
wyraz, chyba przez to, nie zauważyli przelotnego zimnego uśmiechu, który
przemknął przez twarz Arthemis.
Wymienili z Jamesem pewne siebie spojrzenia,
po czym usłyszeli gong.
Zanim Flint zdołał się obejrzeć. Avery padł na
kolana zgięty w pół. Arthemis zablokowała zaklęcie Flinta, zabezpieczając
Jamesa, który zaczarował w tym czasie miejsce przed jej stopami, co zajęło mu
kilka sekund.
Chwilę później Arthemis przeleciała
nad przeciwnikami, jednocześnie blokując zaklęcia Avery’ego, który chciał
wykorzystać sytuację, że James walczył sam przeciw Flintowi. Już po chwili nie
miał tego szczęścia, bo stała za nim Arthemis.
Ślizgoni byli w krzyżowym ogniu. I nie radzili
sobie z tym dobrze. Flint w żaden sposób nie mógł się odwrócić, bo James od
razu by to wykorzystał. Avery musiał sobie radzić z Arthemis. Tym samym
odebrali Flintowi pierwszą przyjemność. Próbę dołożenia Arthemis.
Dla James przestał istnieć cały świat. Był
tylko Flint. Wiedział jednak, że nie może go wyeliminować od razu. Walka z
Flintem niczym się nie różniła od poprzedniego pojedynku. Była zaciekła
brutalna i bezczelna. Polało się trochę krwi zarówno u Jamesa jak i u Flinta.
Żaden z nich bynajmniej nie próbował tego uniknąć. Zresztą pojedynki z Flintem
zawsze były bardziej emocjonalne dla Jamesa. Chęć zniszczenia go przytłaczała… Było
jednakże widać, że James robił wszystko, by Flint nadal był na nogach, gdy
dołączy do nich Arthemis.
Arthemis postanowiła być delikatna. Rozłożyła
Avery’ego w dziesięciu zaklęciach, a nie jak na początku zamierzała, w trzech.
Zapewne dlatego, żeby dać Jamesowi pięć minut
sam na sam z Flintem.
A wyglądało to tak. Jednym ruchem różdżki podcięła
Avery’emu nogi. Drugi wylewitowała go w powietrze. Trzecim z hukiem ściągnęła
go na dół, tak, że z jękiem odbił się od podestu. Czwarte zaklęcie uszkodziło
jego lewą rękę, piąte odbił, ale szóste zostawiło dotkliwe bąble na całej jego
twarzy. Zaczął puchnąć. Bezlitośnie przecięła mu siódmym zaklęciem udo. Ósmym
sprawiła, że nie mógł unieść prawej ręki. Dziewiątym go rozbroiła, a dziesiątym
pozbawiła przytomności.
Avery padł z jękiem na ziemię i niż nie wstał.
Sędziowie jednak nawet w takiej sytuacji nie mogli go ściągnąć z maty.
Arthemis przeszła obok jego ciała i stanęła
obok Jamesa, która właśnie odbił zaklęcie rozbrajające. Tanie sztuczka.
- Pozwolisz, że się przyłączę? –
rzuciła, jednocześnie strzelając we Flinta zaklęciem.
James wykorzystując chwilową przerwę, rzucił
okiem na Avey’ego. Uśmiechnął się szeroko. Zrobiła z niego miazgę. Przyjrzał
jej się. Właśnie wzleciała w powietrze. Cóż nie był to dobry chwyt. Arthemis
lubiła rzucać zaklęcia z góry. James ściągnął ją na dół, zanim Flint zdołał
przerwać zaklęcie, co mogło się źle skończyć. Zablokowała urok, który rzucił w
niego Flint.
- Gotowa? – rzucił James, ale nie
oczekiwał odpowiedzi. Stanęli obok siebie, a Flint zdał sobie sprawę, że
następnej rundy nie będzie. W tej samej minucie pofrunęły w jego kierunku dwa
identyczne promienie. Jeden zdołał odbić, jednak drugi pchnął go do tyłu.
Flint musiał się jakoś bronić, jednak nie miał
zbyt wielkich szans. Nie gdy ta dwójka zdecydowała się go usunąć.
- Arthemis!
- Jestem! – Urok James poderwał ją w
powietrze, jednym zablokowała oszałamiacz, którym Flint chciał dopaść Jamesa, a
drugim rozbroiła go. Różdżka Denisa wyleciała w powietrze, Arthemis poczuła, że
zaklęcie którym utrzymywała się w powietrze puszcza. Zdążyła jeszcze tylko
krzyknąć zaklęcie oszałamiające, które w tym samym momencie w Denisa posłał
James.
Denis powalony siłą dwóch oszałamiaczy padł na
ziemię jak kłoda.
Arthemis z przerażającą szybkością spadała na
dół. Na szczęście nie była zbyt wysoko. Opadła na ziemię, przy Jamesie, przyklękając,
żeby zamortyzować upadek. Zerknęli na siebie. Przyśpieszony oddech, ręce nadal
zaciśnięte na różdżkach. Oboje mieli ten ogień w oczach.
- Proszę państwa! Czy wy to
widzieliście?! – krzyknął komentator. – Walka zakończyła się jeszcze przed
końcem pierwszej rundy! 6 minut. Bezsprzeczne, cudowne, spektakularne
zwycięstwo drużyny 7. Iiii… Tak! Sędziowie ogłaszają oficjalnych zwycięzców.
Finalistami zostali Arthemis North i James Potter. Wielkie brawa, proszę
państwa!! Wspaniała walka!
Roześmiali się.
Chłopacy z Gryffindoru zaczęli gwizdać i
wiwatować. Max i Lucas właśnie wystrzelili w górę kilka kolorowych iskier.
Sędzina podeszła do Flinta i cofnęła zaklęcie
oszałamiające.
Powiedziała coś do niego. Flint zerwał się na
nogi, a z jego ust niemal toczyła się piana. Rozejrzał się i zmrużył oczy.
James i Arthemis stali na środku podestu i słuchali uwag sędziów.
Przeklinał Avery’ego za to, że dał się pokonać
tej marnej dziewczynie. Gdy tylko o tym pomyślał, z całą zaciętością chciał za
wszelką cenę sprawić, żeby polała się jej krew. Taka fanatyczna, szaleńcza
siła, sprawiła, że nie widział po prostu nic. Ani sędziny, ani dyrektora, ani
nauczycieli siedzących na widowni. Szybkim krokiem przeciął podest, odepchnął
Jamesa i wpadł na nią, przewracając ich oboje na ziemię.
Rozległ się szum i nagłe krzyki.
Arthemis na chwilę oniemiała. Co ten skończony
dureń właśnie zrobił? Poczuła gwałtowne wbijanie się różdżki w żebra i zaparło
jej dech. Za chwilę nadszedł kolejny spazm bólu, gdy poczuła poparzoną skórę.
Potem oprzytomniała, chwyciła mocniej różdżkę i była w połowie wypowiadania
zaklęcia, gdy Flint wyleciał w powietrze. Uniosła różdżkę celując w jego
jeszcze znajdujące się w powietrzu ciało i jednocześnie z Jamesem trafiła w
niego zaklęciem. Flint z krwią tryskającą mu z nosa spadł na ziemię. James
oddychać ciężko podał jej rękę. Wstała.
- Co za idiota! – warknęła obrażonym
tonem. W życiu by nie pomyślała, że wymyśli coś tak głupiego, niehonorowego i
mugolskiego. Na oczach całej szkoły!!
- Proszę państwa! Denis Flint po
prostu oszalał. Chyba jeden nokaut był dla niego za mało. Miejmy nadzieję, że
pannie North nic się nie stało… - rozległ się głos komentatora.
Arthemis podniosła rękę na znak, że nic jej
nie jest.
Sędziowie byli zszokowani i oburzeni. Na
podest wbiegła profesor Alexander, opiekunka Slytherinu, która morderczym
wzrokiem omiotła Denisa. Szybko zorganizowani sanitariusze wynieśli Thomasa
Avery’ego i Flinta. Profesor Alexander poszła za nimi, jakby miała zamiar ich
spopielić. Arthemis miała wrażenie, że czeka Flinta dość długi szlaban.
James delikatnie dotknął jej ramienia.
- Nic ci nie jest?
Otrząsnęła się.
- Nie. Zaskoczył mnie. Właśnie
zrozumiałam, że jednak nie spodziewałam się po nim wszystkiego…
Skinął głową. Powoli zeszli z maty. James,
podobnie jak ona, pewnie będzie miał kilka siniaków, jednak obyło się bez
większych obrażeń.
Zaraz za ogrodzoną strefą czekali na nich
Gryfoni.
- Jutro wam tak łatwo nie pójdzie –
zapewnił ich ze śmiechem Fred.
- Mam nadzieję – odparła Arthemis
szybko.
- To jak załatwiłaś Avery’ego było
jak lukier na torcie – stwierdził Justin. – Chłopak będzie miał koszmary przez
miesiąc.
- Flint to skończony dureń –
stwierdził Lucas. – Nikt normalny nie posunąłby się do czegoś takiego na oczach
wszystkich nauczycieli.
- Pięknie go załatwiliście. Naprawdę
szybko wam to poszło – dodał Max.
- Jak obiecaliśmy – skwitował James.
– Strasznie tu duszno. Chodźmy stąd… - złapał Arthemis pod łokieć. Chłopcy ich
przepuścili.
Przeszli przez tłum klaszczących i
gratulujących im ludzi. W końcu udało im się wyjść z zatłoczonej, dusznej
Wielkiej Sali, gdzie pomocnicy już się krzątali, żeby wszystko na czas wróciło
do normy.
Czekali tu na nich wszyscy.
- Nic wam nie jest? – zapytała
natychmiast Hermiona Weasley.
- Hermiona, oni nie takich słów
oczekują… - powiedziała Ginny z szerokim uśmiechem. – Byliście niesamowici.
James… - pokręciła z niedowierzaniem głową, a potem się roześmiała zachwycona.
James jednoczenie chyba strasznie się cieszył
z jej reakcji, a drugiej strony nie chciał tego dać po sobie poznać.
- Jezu, Arthemis… - sapnął Ron. –
Widziałam jak walczy Hermiona, widziałam jak walczy Tonks, Ginny, moja matka,
do cholery widziałem nawet tę fanatyczkę Bellatriks Lastrange, ale do cholery,
ty się chyba urodziłaś w biurze aurorów!
Arthemis zaśmiała się i skłoniła w
podziękowaniu głową.
- Dzieciaki… myślę, że… - zaczął
Harry Potter. James spojrzał na niego z wyczekiwaniem. – Myślę, że możecie się
już pakować…
James parsknął śmiechem.
- I myślę, że powinniście uważać na
Flinta – dodał po chwili.
- Wiemy – uspokoiła go szybko
Arthemis. – Od dawna jest, jakby to powiedzieć… kłopotliwy.
James prychnął, słysząc tak łagodne słowo, ale
nie poprawił jej. Wolał, żeby rodzice nie zainteresowali się tą sprawą zbyt
mocno.
- Powinniście iść odpocząć. Jutro
wielkie finał – stwierdziła Ginny, patrząc z dumą na dwójkę młodych ludzi.
Skinęli głowami.
- Będziemy was oglądać – zapewnił
Harry. – Ale teraz już musimy lecieć. Biuro zostawione pod nadzorem Eliasza nie
jest dobrym pomysłem…
Hermiona się roześmiała, pogładziła Rose po
włosach. Lily pomachała matce i dorośli ruszyli na dziedziniec, a dzieciaki
zaczęły wspinać się na siódme piętro.
- Widzieliście twarz Jamesa, gdy
Flint się rzucił na Arthemis? – Hermiona lekko się wzdrygnęła. Szli właśnie do
bram Hogwartu.
Ron skinął głową.
- Harry w życiu nie widziałem, żebyś
tak na kogoś patrzył. Jakby miał zamiar rozerwać go na strzępy…
- James jest bardziej gwałtowny –
stwierdziła Ginny spokojnie. – Ale nie działa pochopnie. Nie przekroczył granicy,
chociaż widocznie miał na to ochotę. A ty byś mu mógł powiedzieć czasami, że
jest dobry w tym co robi – ofuknęła Harry’ego.
- Oj, daj spokój… - zirytował się.
Przecież to nie takie łatwe. To przecież był jego syn. Pierworodny. – On sobie
doskonale zdaje sprawę, że jest diabelnie zdolny i bez moich pochwał…
- To nie ma nic do rzeczy – oznajmiła
Ginny. – Ale, cholera, chciałabym chociaż w połowie walczyć tak dobrze jak
Arthemis. Niecałe pięć minut. A sądzę, że wykończyłaby tego chłopaka szybciej
gdyby chciała.
- Taaa. Ale on był znacznie słabszy
od niej… - zauważył Ron. – Jestem coraz bardziej ciekawy jutrzejszego finału.
Harry też był. Pewnie jeszcze bardziej niż
Ron. Niepokój, pomieszany z dumą, a na końcu to cudowne poczucie triumfu i
zadowolenia, gdy pomyślał: „ Tato, Syriuszu… to wasz wnuk.”
James dopiero na piątym piętrze zdał sobie
sprawę, że zaciska dłoń w pięści. Ostatnie zagranie Flinta dopiero teraz do
niego dotarło. Chodziło mu tylko o Arthemis. Przewrócił ją na ziemię. Widział
jak przez chwilę szamotała się, uwięziona pod jego ciężarem. Już za samo to
powinien go zmasakrować.
Arthemis zerknęła na niego kątem oka, gdy
poczuła nagłą fale wściekłości. Zerknęła za siebie Lily, Rose i Albus
dyskutowali o jutrzejszych finałach.
- Idziemy skrótem – powiedziała do
pozostałych i wzięła Jamesa za rękę, rozluźniając w ten sposób jego zaciśniętą
pięść.
Odłączyli się od pozostałych i odeszli w bok korytarza.
- Co jest? – zapytał James, gdy
zorientował się, że minęli jedyne tajne przejście na tym korytarzu. Po chwili
Arthemis otworzyła drzwi do jakiejś klasy. Zablokowała je.
- Jesteś wściekły – stwierdziła.
James ze świstem wypuścił powietrze.
- Daje ci pięć minut na wyżycie się –
oznajmiła. – Bo inaczej będziesz to wałkował i wałkował. Ciągle i ciągle, aż w
końcu zapomnisz o jutrzejszym finale. Możesz kopać, wrzeszczeć, rzucać
przedmiotami i robić wszystko, co ci tam żywnie podoba.
James zamrugał zdumiony, ale ona w tym czasie
była już w drugim końcu sali.
- Nie chcę rzucać przedmiotami –
usłyszała jego obrażony ton.
- Flint jest naprawdę ciężki. Niemal
mi zmiażdżył klatkę piersiową – rzuciła, siadając przy starym zakurzonym biurku.
W tym samym momencie usłyszała łamanie czegoś drewnianego. Potem już się
potoczyło. Słyszała tłuczenie szkła, trzask drewna, łoskot odbijającej się
stali. James wrzasną sfrustrowany, kopiąc jednocześnie stojące nieopodal
krzesło. Trwało to dłuższą chwilę.
- Jak ja nienawidzę tego sukinsyna!!
– wrzasnął.
W końcu odetchnął głęboko i spojrzał na jej
niewzruszoną postać. Potem na niego zerknęła i przestała oglądać książki w
nauczycielskim biurku.
- Pomogło?
- Trochę – burknął.
- To dobrze – wstała i rozpięła
bluzę. – Mam nadzieję, że masz ciepłe ręce… - mruknęła i podciągnęła koszulkę.
James już miał się uśmiechnąć szeroko, gdy
ujrzał ostre zaczerwienienia, zapewne piekące jak jasna cholera. Pokrywały jej
brzuch i bok.
Arthemis przewróciła oczami, gdy krzyknął
wściekle i kilka przedmiotów znowu rozbiło się z hukiem o ziemię. Przeczesał
dłonią włosy i przełknął w ustach przekleństwo, które miał na języku.
Podszedł do niej i przyjrzał się poparzeniom.
Wpuścił ze świstem powietrze.
- Albus by ci lepiej pomógł –
stwierdził ochryple. – Możesz go wezwać?
- Przecież nie lubisz gdy to robię…
Rzucił jej ostre spojrzenie.
- Nie zaczynaj.
Wzruszyła ramionami.
~Al, powiedziała w myślach.
~Boże, Arthemis! Ostrzegaj jakoś… Przeciąłem się przez ciebie…
~Przepraszam. Masz coś na poparzenia?
~Mam. A co się stało?
~Flint zostawił mi pamiątkę...
~Przyniosę wszystko co mam. Pewnie większość się przyda. Gdzie mam
przyjść?
~Drzwi do starej klasy, tuż za pomnikiem Euzebiusza Trolla, na piątym
piętrze.
~Dobra. Już lecę.
- Już idzie –
powiedziała do Jamesa. – A tobie nic nie jest?
- Nie. Nic mi nie jest... – mruknął
ponuro. – Bo Flint nie chce dorwać mnie.
- Chce. Ale wie, że szybciej uderzy w
ciebie, raniąc mnie.
- I to mnie wkurza…
- Nie oczekuje honorowego zachowania
od człowieka, który nie ma honoru – powiedziała spokojnie.
Wyczarował bandaż, który następnie zmoczył
wodą. Przyłożył chłodny materiał do zaczerwienionej skóry. Arthemis syknęła.
- Boli cię?
- Irytuje. Byłoby mocniej, gdyby
trzymał zaklęcie dłużej…
- Czasami się zastanawiam, co ja mu
takiego zrobiłem…
- Jest zazdrosny. Od początku jesteś
od niego lepszy. A on uważa się dodatkowo za Bóg wie kogo, więc jesteś mu solą
w oku.
Ktoś próbował nacisnąć klamkę, a potem
zapukał.
- Przestańcie robić to, co robicie i
wpuśćcie mnie – powiedział zirytowany Albus.
- Ja nie wiem, co ty sobie cały czas
wyobrażasz, Al, ale to niesmaczne… - odkrzyknęła Arthemis śmiejąc się, a James
otworzył drzwi.
Albus pokazał się z obrażoną miną.
- Sami mnie prowokujecie.
- Gdybyś był grzeczny nie miałbyś
żadnych zboczonych myśli – stwierdził James i podszedł do Arthemis.
- Zamknij się – odpowiedział zgodnie
z tradycją Albus. – Gdzie masz te oparzenia? – rzucił do Arthemis.
Podciągnęła bluzkę. Nie za bardzo, żeby Albus
nie uciekł z krzykiem. W końcu traktował ją jak siostrę, a było wątpliwe, że
chciałby Lily oglądać bez ubrania.
James najpierw nie był zbyt zachwycony, że
Albus ogląda jakąkolwiek część ciała Arthemis, ale potem chrząknięcie
zamaskował śmiech, na widok zaczerwienionej twarzy brata. A widział zaledwie
kawałek brzucha.
W końcu jednak nadal trzymając się z daleka
przyjrzał się zaczerwienieniom. Patrząc w podłogę powiedział:
- To nic takiego. Do jutra zejdzie.
Jednak dobrze, że zaklęcie zostało szybko przerwane… - pogrzebał w torbie,
którą ze sobą przyniósł. – Wypij łyk tego… zadziała od środka – powiedział
podając jej na oślep buteleczkę. Potem odwrócił się z maścią w ręku. Zerknął na
Arthemis. Miała pobłażliwy wyraz twarzy i zaciśnięte usta, jakby starała się
powstrzymać śmiech. Potem jednak zerknął na jej rękę unoszącą koszulkę nad
pępek i natychmiast wyciągnął rękę z pudełeczkiem do Jamesa.
- Może lepiej ty to zrób – rzucił.
- Z przyjemnością – oznajmił,
powstrzymując śmiech.
- Jestem ciekawa o co chodzi Al…
Przecież jestem pacjentką jak każda inna…
- Bla, bla, bla… - burknął Albus,
odwracając się, gdy James kucnął przy Arthemis. – Jesteś dziewczyną mojego
brata.
- Więc gdyby James się nie gapił nie
miałbyś problemu?
- Może gdybyś była śmiertelnie ranna…
- James nie miał takich problemów…
nawet jak nie byliśmy parą. Rozebrał mnie raz dwa…
- Nie chcę o tym słyszeć!
- Miałem powód. Miała na żebrach siniaki
wyglądające jak steki…
Albus westchnął.
- Skończyłeś?
- Mhm… - mruknął James, zakręcając
dekielek od pojemniczka.
- Obwinę to wilgotnymi bandażami –
oświadczył Albus. – Nie zdejmuj ich przez noc. Do rana wszystko zejdzie.
- Musisz sobie znaleźć jakąś ranną
dziewczynę – oświadczył James. – Jak zaczniesz się nią zajmować, zdejmie ciuchy
szybciej niż postawisz diagnozę…
Albus zaczerwienił się i szybko obwinął
Arthemis bandażami, uważając, żeby za często jej nie dotykać, po czym wstał i
spakował wszystko.
- Tobie nic nie jest?
- Nic, na co nie pomogłaby maść,
którą dostałem od pani Pomfrey – zapewnił go James.
- W każdym bądź razie nadal uważam,
że jesteście idiotami! – mruknął i zaklął cicho. Włożył palec do ust, a drugą
ręką szukał plastra. – Wszystko brudzę krwią…
James zamrugał zdziwiony, nagłym zszokowanym
wyrazem twarzy Arthemis, która wpatrywała się w Albusa, jakby doznała
objawienia. Patrząc na nią przelotnie, Albus w końcu też to zobaczył:
- Co jest? – zapytał przestraszony.
- Al… krew… - szepnęła.
- No wiem… przeciąłem się
wyszczerbioną buteleczką z eliksirem... Ale daj spokój to nic takiego…
Pokręciła głową rozgorączkowana.
- To przez to mogę z tobą rozmawiać!!
- Przez to, że się przeciąłem? –
nadal nie wiedział o co jej chodzi.
- Pamiętasz tę śmieszną przysięgę
przyjaźni? Wymieniliśmy się krwią!
Albus zmarszczył brwi.
- A potem mogłaś ze mną rozmawiać… -
szepnął, gdy w końcu zrozumiał. Zaśmiał się. – Boże, to nie może być tak
proste!!
- James… - Arthemis odwróciła się, żeby mu wyjaśnić. –
To była taka zabawa. Przecięliśmy sobie wtedy raptem palce i zmieszaliśmy krew.
A potem mogłam z nim rozmawiać w myślach. Tylko z nim!
James uniósł brwi.
- Więc teraz możemy zrobić to samo?
- Najpierw się dobrze nad tym
zastanów – powiedziała szybko Arthemis.
- Nie mam się nad czym zastanawiać… -
odpowiedział.
- No, dobrze. Wrócimy do tego
pojutrze, dobra? Teraz chętnie bym coś zjadła.
Skinął głową.
- To naprawdę zastanawiające –
mruknął cicho Albus. – Może gdybyśmy użyli większej ilości twojej krwi przejęlibyśmy
twoje umiejętności…
Spojrzała na niego z przestrachem.
- Spokojnie – zapewnił ją szybko. –
Przecież nie chcemy cię wykrwawić.
James spojrzał na niego poważnie i
objął ją ramieniem, jakby chciał ją chronić, przed naukowymi badaniami brata.
- Powinniśmy odpocząć przed
jutrzejszym finałem – oznajmił.
- Tak, jasne – mruknął nadal
zamyślony Albus.
Wojna błyskawiczna przeprowadzona bez większych problemów . Jak nie honorowym trzeba być aby tak sie rzucić na przeciwnika
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńoch cudownie, Flinta to po prostu zmiażdżili, i tak miałam rację...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńno to było piękne, Flinta to po prostu... zmiażdżili ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga