sobota, 27 stycznia 2018

Wojna błyskawiczna: Arthemis i James vs Denis Flint i Thomas Avery (Rok VI, Rozdział 13)

Arthemis przysiadła się do James i Lucasa. Naprzeciwko siedzieli Max i Justin.
- Gotowi? – rzuciła.
- Tak. Justin przezwyciężył kryzys – mruknął z przekąsem Max.
Justin przewrócił oczami.
- Będzie mi to wypominał do końca życia…
- Nie moja wina, że jesteś tępym bucem. Mało nie przegraliśmy z dziewczynami…  Bez obrazy – dodał szybko, widzą jak Arthemis unosi brew.
- Mamy zamiar jutro sprawić trochę kłopotu Ślizgonom – oznajmił Justin.
- Tylko nie dajcie się wciągnąć w pułapkę, jak Leo i Rory… - poradził im James.
Skinęli głowami z namysłem.
- A wy co zamierzacie? – zapytał ciekawie Max.
- Zmiażdżyć Flinta i Avery’ego w pierwszej rundzie – oznajmił spokojnie James.
Chłopacy zamrugali zdziwieni. Spojrzeli na Arthemis, żeby zobaczyć, czy James tylko żartuję.
- Myślę, że wystarczy nam dziewięć minut – powiedziała spokojnie, ale z namysłem.
- Nie lekceważ Flinta – pouczył ją James. – Znowu będzie chciał cię dopaść…
- No dobra… to dziesięć minut, ale Avery’ego wykończymy w ciągu pięciu… - odparła polubownie.
 Chłopacy patrzyli na nich z lekkim szokiem.
- A jak macie zamiar to zrobić? – zapytał Justin.
James uśmiechnął się drapieżnie.
- Szybko.


 Arthemis i James położyli się wcześnie spać. Wcześnie tez wstali. Zjedli śniadanie, a potem znikli wszystkim z oczu. Po porostu wyparowali. Nikt też nie pytał gdzie są. Wszystkich interesował tylko ostateczny wynik tego, co wymyślą.
 Mylili się bardzo myśląc, że planują każdy swój krok. Nie. To mogło przynieść równie dużo dobrego, co złego. Mogliby dać się wtedy złapać w schemat. Oni po prostu krótkimi zdaniami szybko wymienili poglądy, skontrowali argumenty i na tym się skończyło. Zamknęli się na wieży zachodniej i odpoczywali. Nie było tu ludzi, nie było hałasu. Co prawda, Arthemis nie cofnęła zakazu, ale i tak było miło. Od czasu po prostu wymieniali się uwagi, gdy coś im się przypomniało. Miało to jeszcze jedną dobrą stronę. Po szkole poszła plotka, że mają zamiar zmieść Flinta z powierzchni ziemi. Była to prawda, jednak chodziło im głównie o to, że takie informacje zawsze trochę naruszają obronę przeciwnika, zasiewają niepewność…
 We dwójkę zastanawiali się, jak to jest, że są tak dobrze zgrani. Nie musieli wiele planować. Po prostu znali swoje zachowania. Mieli szósty zmysł dotyczący siebie nawzajem.
 O w pół do trzeciej postanowili w końcu zejść do Wielkiej Sali. Było w niej już pełno uczniów i innych widzów. Albus i Lily siedzieli między rodzicami rozmawiając o czymś z nimi. Był tam też Ron Weasley. Na razie nie widzieli Hermiony, ale Rose też znikła, więc pewnie odbywała z matką poważną rozmowę. Arthemis i James poszli w tamtą stronę.
- Dzień dobry – przywitała się Arthemis z panem Potterem.
 Uśmiechnął się do nich.
- Przygotowani? – rzucił.
- Sam zobaczysz – odpowiedział mu James, zanim zdążyła to zrobić Arthemis. Zrozumiała. Nie chciał uprzedzać faktów.
 Pan Potter przez chwilę na niego patrzył po czym przeniósł wzrok na Arthemis. Odpowiedziała mu spokojnym spojrzeniem. Znaczyło to tyle co, powtórzenie słów Jamesa.
 O tak, pan Potter zdawał sobie sprawę, że Arthemis jest osobą stojącą murem za bliskimi. Miał tylko nadzieję, że James nie narażał Arthemis na zbytnie niebezpieczeństwo swoimi pomysłami.
 Gdyby Arthemis wiedziała, że coś takiego chodzi mu po głowie, poczułaby się obrażona i w obowiązku, żeby błyskawicznie wyprowadzić go z błędu.
- Wyspaliście się? – zapytała z troską Ginny.
- Oczywiście. Jak niemowlaki – zapewnił ją szybko James.
- Chcecie wiedzieć, kto wygra pierwszą walkę? – rzuciła Lily.
Rodzice spojrzeli na nią zdziwieni. Głową wskazała na Jamesa i Arthemis.
- Oni wam powiedzą. Są zabawni, bo czasami nawet dobrze przewidują remisy…
- A z własnymi przeciwnikami też potraficie przewidzieć wygraną? – rzucił ze śmiechem pan Potter.
 Arthemis wzruszyła ramionami.
- Może to pewność siebie, ale owszem.
- Musimy już iść – powiedział James. – Pogadamy po półfinałach, co? Zaraz się zacznie pierwszy pojedynek.
 Państwo Potterowie skinęli im głowami i życzyli powodzenia.
 Zanim doszli do miejsca, gdzie siedzieli zawodnicy, Arthemis zatrzymała Jamesa.
- Nie powinieneś myśleć, o tym, że twój ojciec jest na widowni – powiedziała cicho.
- Nie myślę o tym.
- Myślisz – powiedziała z uśmiechem. – Chcesz pokazać, co potrafisz. I pokażesz James, tylko nie myśl o tym, że chcesz to zrobić.
- To, co mówisz jest bez sensu…
- Nieprawda. Flint. Skup się na nim. I na mnie. Skup się na mnie…
 Spojrzał jej w oczy. Ten ciemny lazur jej oczu. Niemal granat.
- Kto jest na widowni? – zapytała cicho.
- Pełno ludzi.                   
- A co mamy zrobić?
- Pokonać Flinta w pierwszej rundzie.
- Przeprowadzimy wobec tego wojnę błyskawiczną –uśmiechnęła się.
 Bardzo intymnym gestem przeciągnął jej ręką po włosach. Nie powstrzymała go. Nie tym razem.
Arthemis, jesteś niesamowita. Oblewa mnie zimny strach na myśl, że mogę cię stracić, pomyślał. We wszystkim miała rację. Flint i ona. No tak… w takim wypadku wszystko inne przestanie istnieć.
 Usiedli, by obejrzeć walkę Kinga, Warrena, Justina i Maxa.


 W tym czasie Rose odciągnęła matkę w chłodny kąt dziedzińca.
- Co się dzieję Rose? - zapytała Hermiona szybko. Była tu w pewnym sensie służbowo, wiec zdziwiło ją, gdy córka poprosiła o szybko rozmowę. Wydawała się przy tym być odrobinę zdesperowana.
- Mamo, wiesz, że brałam udział w konkursie…
- Oczywiście Rose, dostałam twój list. Wiesz, że jesteśmy z ciebie bardzo dumni, ale teraz…
- Nie o to chodzi. ZU są konkurencją drużynową, podobnie jak Dziesięciobój.
- Wiem to, Rada Nadzorcza dostała skrypt dotyczący olimpiady.
- Więc wiesz, że w tym przypadku drużynę tworzy dwójka najlepszych uczniów, prawda?
 Hermiona skinęła głową.
- Drugim uczniem jest Scorpius Malfoy.
Pani Weasley otworzyła ze zdumienia usta.
- Syn… Draco?
- A znasz innego Malfoya? – zapytała trochę niecierpliwie Rose.
Hermiona ruchem głowy przyznała jej rację. A potem spojrzała na nią ze zmartwieniem:
- Rose, pomimo wszystko nie mogę tego zmienić. Rada Nadzorcza nie ma na to wpływu, więc przykro mi, ale nie jestem w stanie w żaden sposób zmienić składu drużyny…
 Rose spojrzała na nią oburzona.
- Ani mi przez myśl nie przeszło, żeby cię o to prosić! Za kogo mnie masz? Skoro jest dobry w tym, co robi, czemu cokolwiek miałoby mieć dla mnie znaczenie?
 Hermiona zmarszczyła brwi.
- Cóż…
- Chodzi mi tylko o to, że jutro jest oficjalne przedstawienie kadry szkoły. Chcę, żebyś w jak najbardziej dyplomatyczny sposób wytłumaczyła tacie, że nie ma się o co burzyć, dobrze? Bo znając jego dostanie histerii na samą myśl…
 Hermiona parsknęła śmiechem.
- A więc ty i Scorpius? – pokręciła głową. – To będzie wybuchowa drużyna…
- Więc nie masz nic przeciwko temu?
- Cóż nie powiem, że jestem zadowolona, ale przecież to zawody. Jestem pewna, że będziesz bezpieczna.
Rose uniosła brew.
- Przecież on mi nic nie zrobi. Jest ponury, milczący i w ogóle mało rzeczy go obchodzi. Na mnie w każdym bądź razie nie zwraca uwagi. Nie uważam, żeby był jakimś piekielnym demonem…
- No, nie. Nie o to mi chodziło… - Hermiona jednak trochę się zarumieniła, pod spokojnym spojrzeniem córki.
- Dopóki nie będzie próbował zepchnąć mnie na drugi plan nie sądzę, żeby dochodziło między nami do starć… - zakończyła z namysłem. – To jak? Porozmawiasz z ojcem? Nie chciałabym, żeby dostał ataku na jutrzejszej uroczystości…
- Oczywiście. Zostaw Rona mnie… Ale jak na to zareaguje Malfoy?
- Nie obchodzi mnie to…- odparła spokojnie Rose, wzruszając ramionami. – Jak zauważyłaś to nie rodzice decydują o kadrze szkoły…
- Dobrze, dobrze. Tylko uważaj…
- Zawsze uważam. To Arthemis jest od szaleństw…
- Ach właśnie… zaraz zacznie się ich walka. Idę obejrzeć swojego chrześniaka i jego fascynującą dziewczynę. Naprawdę jestem ciekawa…
- Zapewniam cię, że się nie rozczarujesz – powiedziała Rose z tajemniczym uśmiechem.


 Arthemis uważała, że Justin i Max poradzili sobie doskonale, skoro King i Warren musieli przez całą drugą rundę ostro się namęczyć. Jasne było, że Gryfoni nie wygrają, ale naprawdę sprawili Ślizgonom duży problem, jak obiecali. Sędziowie ogłosili naradę po drugiej rundzie, zapewne zastanawiając się, czy rozpocząć trzecią. Ostatecznie jednak podjęli decyzję o zwycięstwie drużyny Ślizgonów. Trochę było to niesprawiedliwe. Wszyscy byli pewni, że trzecia runda byłaby równie zacięta.
 Arthemis poczuła ściskanie w żołądku. Nie był to jednak strach. Było to połączenie stresu z oczekiwaniem i żądzą triumfu.
 Razem z Jamesem ruszyli w stronę podwyższenia.
 Arthemis rozprostowała palce. James stał rozluźniając barki, ale jego oczy umieszczone były w przeciwnym końcu podwyższenia.
 Flint właśnie za wszelką cenę próbował udowodnić Avery’emu, że jest idiotą, wrzeszcząc na niego jak opętany. Idiota. Nie zdawał sobie sprawy, że wyrok na niego został podpisany już wczorajszego wieczora.
 Arthemis stanęła obok Jamesa. Nic nie mówiła. Wiedziała, że jest skupiony. I tak też powinno być. Czekali na znak.
- Drugi półfinał. Kolejna walka wyłoni następnych finalistów… Napięcie wzrasta – widać Tyler Stokes wczuł się w swoją rolę. – Na podwyższenie wchodzi drużyna numer 4. W składzie Denis Flint i Thomas Avery. Ich przeciwnikami będą mistrzowie poprzedniej konkurencji. Osoby o najwyższej liczbie punktów. Drużyna o szczęśliwym numerze 7. Arthemis North i James Potter.
 Rozległy się oklaski. Arthemis w myślach uśmiechnęła się kwaśno.
 Weszli na podwyższenie. Nie ustawili się konkretnie naprzeciwko przeciwników. Pomimo tego, że Flint z całej siły starał się ustawić naprzeciw Arthemis. Oni po prostu stali obok siebie. Spoglądając lekko znudzonym tonem. Miało to trochę zbić z tropu rywali. I rzeczywiście Avery zaczął nerwowo przystępować z nogi na nogę.
 Sędzią maty była Isadora Garner. Patrząc na jej drobną postać, Arthemis uważała, że lepiej byłoby dla niej, gdyby się trochę odsunęła. Najlepiej poza podwyższenie…
- Przygotujcie się! – krzyknęła.
Zgodnie z zasadami Arthemis i James skłonili głowy przed przeciwnikami. Na twarzach Ślizgonów pojawił się drwiący wyraz, chyba przez to, nie zauważyli przelotnego zimnego uśmiechu, który przemknął przez twarz Arthemis.
 Wymienili z Jamesem pewne siebie spojrzenia, po czym usłyszeli gong.
 Zanim Flint zdołał się obejrzeć. Avery padł na kolana zgięty w pół. Arthemis zablokowała zaklęcie Flinta, zabezpieczając Jamesa, który zaczarował w tym czasie miejsce przed jej stopami, co zajęło mu kilka sekund.
Chwilę później Arthemis przeleciała nad przeciwnikami, jednocześnie blokując zaklęcia Avery’ego, który chciał wykorzystać sytuację, że James walczył sam przeciw Flintowi. Już po chwili nie miał tego szczęścia, bo stała za nim Arthemis.
 Ślizgoni byli w krzyżowym ogniu. I nie radzili sobie z tym dobrze. Flint w żaden sposób nie mógł się odwrócić, bo James od razu by to wykorzystał. Avery musiał sobie radzić z Arthemis. Tym samym odebrali Flintowi pierwszą przyjemność. Próbę dołożenia Arthemis.
 Dla James przestał istnieć cały świat. Był tylko Flint. Wiedział jednak, że nie może go wyeliminować od razu. Walka z Flintem niczym się nie różniła od poprzedniego pojedynku. Była zaciekła brutalna i bezczelna. Polało się trochę krwi zarówno u Jamesa jak i u Flinta. Żaden z nich bynajmniej nie próbował tego uniknąć. Zresztą pojedynki z Flintem zawsze były bardziej emocjonalne dla Jamesa. Chęć zniszczenia go przytłaczała… Było jednakże widać, że James robił wszystko, by Flint nadal był na nogach, gdy dołączy do nich Arthemis.
 Arthemis postanowiła być delikatna. Rozłożyła Avery’ego w dziesięciu zaklęciach, a nie jak na początku zamierzała, w trzech.
 Zapewne dlatego, żeby dać Jamesowi pięć minut sam na sam z Flintem.
 A wyglądało to tak. Jednym ruchem różdżki podcięła Avery’emu nogi. Drugi wylewitowała go w powietrze. Trzecim z hukiem ściągnęła go na dół, tak, że z jękiem odbił się od podestu. Czwarte zaklęcie uszkodziło jego lewą rękę, piąte odbił, ale szóste zostawiło dotkliwe bąble na całej jego twarzy. Zaczął puchnąć. Bezlitośnie przecięła mu siódmym zaklęciem udo. Ósmym sprawiła, że nie mógł unieść prawej ręki. Dziewiątym go rozbroiła, a dziesiątym pozbawiła przytomności.
 Avery padł z jękiem na ziemię i niż nie wstał. Sędziowie jednak nawet w takiej sytuacji nie mogli go ściągnąć z maty.
 Arthemis przeszła obok jego ciała i stanęła obok Jamesa, która właśnie odbił zaklęcie rozbrajające. Tanie sztuczka.
- Pozwolisz, że się przyłączę? – rzuciła, jednocześnie strzelając we Flinta zaklęciem.
 James wykorzystując chwilową przerwę, rzucił okiem na Avey’ego. Uśmiechnął się szeroko. Zrobiła z niego miazgę. Przyjrzał jej się. Właśnie wzleciała w powietrze. Cóż nie był to dobry chwyt. Arthemis lubiła rzucać zaklęcia z góry. James ściągnął ją na dół, zanim Flint zdołał przerwać zaklęcie, co mogło się źle skończyć. Zablokowała urok, który rzucił w niego Flint.
- Gotowa? – rzucił James, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Stanęli obok siebie, a Flint zdał sobie sprawę, że następnej rundy nie będzie. W tej samej minucie pofrunęły w jego kierunku dwa identyczne promienie. Jeden zdołał odbić, jednak drugi pchnął go do tyłu.
 Flint musiał się jakoś bronić, jednak nie miał zbyt wielkich szans. Nie gdy ta dwójka zdecydowała się go usunąć.
- Arthemis!
- Jestem! – Urok James poderwał ją w powietrze, jednym zablokowała oszałamiacz, którym Flint chciał dopaść Jamesa, a drugim rozbroiła go. Różdżka Denisa wyleciała w powietrze, Arthemis poczuła, że zaklęcie którym utrzymywała się w powietrze puszcza. Zdążyła jeszcze tylko krzyknąć zaklęcie oszałamiające, które w tym samym momencie w Denisa posłał James.
 Denis powalony siłą dwóch oszałamiaczy padł na ziemię jak kłoda.
 Arthemis z przerażającą szybkością spadała na dół. Na szczęście nie była zbyt wysoko. Opadła na ziemię, przy Jamesie, przyklękając, żeby zamortyzować upadek. Zerknęli na siebie. Przyśpieszony oddech, ręce nadal zaciśnięte na różdżkach. Oboje mieli ten ogień w oczach.
- Proszę państwa! Czy wy to widzieliście?! – krzyknął komentator. – Walka zakończyła się jeszcze przed końcem pierwszej rundy! 6 minut. Bezsprzeczne, cudowne, spektakularne zwycięstwo drużyny 7. Iiii… Tak! Sędziowie ogłaszają oficjalnych zwycięzców. Finalistami zostali Arthemis North i James Potter. Wielkie brawa, proszę państwa!! Wspaniała walka!
 Roześmiali się.
 Chłopacy z Gryffindoru zaczęli gwizdać i wiwatować. Max i Lucas właśnie wystrzelili w górę kilka kolorowych iskier.
 Sędzina podeszła do Flinta i cofnęła zaklęcie oszałamiające.
 Powiedziała coś do niego. Flint zerwał się na nogi, a z jego ust niemal toczyła się piana. Rozejrzał się i zmrużył oczy. James i Arthemis stali na środku podestu i słuchali uwag sędziów.
 Przeklinał Avery’ego za to, że dał się pokonać tej marnej dziewczynie. Gdy tylko o tym pomyślał, z całą zaciętością chciał za wszelką cenę sprawić, żeby polała się jej krew. Taka fanatyczna, szaleńcza siła, sprawiła, że nie widział po prostu nic. Ani sędziny, ani dyrektora, ani nauczycieli siedzących na widowni. Szybkim krokiem przeciął podest, odepchnął Jamesa i wpadł na nią, przewracając ich oboje na ziemię.
 Rozległ się szum i nagłe krzyki.
 Arthemis na chwilę oniemiała. Co ten skończony dureń właśnie zrobił? Poczuła gwałtowne wbijanie się różdżki w żebra i zaparło jej dech. Za chwilę nadszedł kolejny spazm bólu, gdy poczuła poparzoną skórę. Potem oprzytomniała, chwyciła mocniej różdżkę i była w połowie wypowiadania zaklęcia, gdy Flint wyleciał w powietrze. Uniosła różdżkę celując w jego jeszcze znajdujące się w powietrzu ciało i jednocześnie z Jamesem trafiła w niego zaklęciem. Flint z krwią tryskającą mu z nosa spadł na ziemię. James oddychać ciężko podał jej rękę. Wstała.
- Co za idiota! – warknęła obrażonym tonem. W życiu by nie pomyślała, że wymyśli coś tak głupiego, niehonorowego i mugolskiego. Na oczach całej szkoły!!
- Proszę państwa! Denis Flint po prostu oszalał. Chyba jeden nokaut był dla niego za mało. Miejmy nadzieję, że pannie North nic się nie stało… - rozległ się głos komentatora.
 Arthemis podniosła rękę na znak, że nic jej nie jest.
 Sędziowie byli zszokowani i oburzeni. Na podest wbiegła profesor Alexander, opiekunka Slytherinu, która morderczym wzrokiem omiotła Denisa. Szybko zorganizowani sanitariusze wynieśli Thomasa Avery’ego i Flinta. Profesor Alexander poszła za nimi, jakby miała zamiar ich spopielić. Arthemis miała wrażenie, że czeka Flinta dość długi szlaban.
 James delikatnie dotknął jej ramienia.
- Nic ci nie jest?
Otrząsnęła się.
- Nie. Zaskoczył mnie. Właśnie zrozumiałam, że jednak nie spodziewałam się po nim wszystkiego…
 Skinął głową. Powoli zeszli z maty. James, podobnie jak ona, pewnie będzie miał kilka siniaków, jednak obyło się bez większych obrażeń.
 Zaraz za ogrodzoną strefą czekali na nich Gryfoni.
- Jutro wam tak łatwo nie pójdzie – zapewnił ich ze śmiechem Fred.
- Mam nadzieję – odparła Arthemis szybko.
- To jak załatwiłaś Avery’ego było jak lukier na torcie – stwierdził Justin. – Chłopak będzie miał koszmary przez miesiąc.
- Flint to skończony dureń – stwierdził Lucas. – Nikt normalny nie posunąłby się do czegoś takiego na oczach wszystkich nauczycieli.
- Pięknie go załatwiliście. Naprawdę szybko wam to poszło – dodał Max.
- Jak obiecaliśmy – skwitował James. – Strasznie tu duszno. Chodźmy stąd… - złapał Arthemis pod łokieć. Chłopcy ich przepuścili.
 Przeszli przez tłum klaszczących i gratulujących im ludzi. W końcu udało im się wyjść z zatłoczonej, dusznej Wielkiej Sali, gdzie pomocnicy już się krzątali, żeby wszystko na czas wróciło do normy.
 Czekali tu na nich wszyscy.
- Nic wam nie jest? – zapytała natychmiast Hermiona Weasley.
- Hermiona, oni nie takich słów oczekują… - powiedziała Ginny z szerokim uśmiechem. – Byliście niesamowici. James… - pokręciła z niedowierzaniem głową, a potem się roześmiała zachwycona.
 James jednoczenie chyba strasznie się cieszył z jej reakcji, a drugiej strony nie chciał tego dać po sobie poznać.
- Jezu, Arthemis… - sapnął Ron. – Widziałam jak walczy Hermiona, widziałam jak walczy Tonks, Ginny, moja matka, do cholery widziałem nawet tę fanatyczkę Bellatriks Lastrange, ale do cholery, ty się chyba urodziłaś w biurze aurorów!
 Arthemis zaśmiała się i skłoniła w podziękowaniu głową.
- Dzieciaki… myślę, że… - zaczął Harry Potter. James spojrzał na niego z wyczekiwaniem. – Myślę, że możecie się już pakować…
 James parsknął śmiechem.
- I myślę, że powinniście uważać na Flinta – dodał po chwili.
- Wiemy – uspokoiła go szybko Arthemis. – Od dawna jest, jakby to powiedzieć… kłopotliwy.
 James prychnął, słysząc tak łagodne słowo, ale nie poprawił jej. Wolał, żeby rodzice nie zainteresowali się tą sprawą zbyt mocno.
- Powinniście iść odpocząć. Jutro wielkie finał – stwierdziła Ginny, patrząc z dumą na dwójkę młodych ludzi.
 Skinęli głowami.
- Będziemy was oglądać – zapewnił Harry. – Ale teraz już musimy lecieć. Biuro zostawione pod nadzorem Eliasza nie jest dobrym pomysłem…
 Hermiona się roześmiała, pogładziła Rose po włosach. Lily pomachała matce i dorośli ruszyli na dziedziniec, a dzieciaki zaczęły wspinać się na siódme piętro.
- Widzieliście twarz Jamesa, gdy Flint się rzucił na Arthemis? – Hermiona lekko się wzdrygnęła. Szli właśnie do bram Hogwartu.
 Ron skinął głową.
- Harry w życiu nie widziałem, żebyś tak na kogoś patrzył. Jakby miał zamiar rozerwać go na strzępy…
- James jest bardziej gwałtowny – stwierdziła Ginny spokojnie. – Ale nie działa pochopnie. Nie przekroczył granicy, chociaż widocznie miał na to ochotę. A ty byś mu mógł powiedzieć czasami, że jest dobry w tym co robi – ofuknęła Harry’ego.
- Oj, daj spokój… - zirytował się. Przecież to nie takie łatwe. To przecież był jego syn. Pierworodny. – On sobie doskonale zdaje sprawę, że jest diabelnie zdolny i bez moich pochwał…
- To nie ma nic do rzeczy – oznajmiła Ginny. – Ale, cholera, chciałabym chociaż w połowie walczyć tak dobrze jak Arthemis. Niecałe pięć minut. A sądzę, że wykończyłaby tego chłopaka szybciej gdyby chciała.
- Taaa. Ale on był znacznie słabszy od niej… - zauważył Ron. – Jestem coraz bardziej ciekawy jutrzejszego finału.
 Harry też był. Pewnie jeszcze bardziej niż Ron. Niepokój, pomieszany z dumą, a na końcu to cudowne poczucie triumfu i zadowolenia, gdy pomyślał: „ Tato, Syriuszu… to wasz wnuk.”


 James dopiero na piątym piętrze zdał sobie sprawę, że zaciska dłoń w pięści. Ostatnie zagranie Flinta dopiero teraz do niego dotarło. Chodziło mu tylko o Arthemis. Przewrócił ją na ziemię. Widział jak przez chwilę szamotała się, uwięziona pod jego ciężarem. Już za samo to powinien go zmasakrować.
 Arthemis zerknęła na niego kątem oka, gdy poczuła nagłą fale wściekłości. Zerknęła za siebie Lily, Rose i Albus dyskutowali o jutrzejszych finałach.
- Idziemy skrótem – powiedziała do pozostałych i wzięła Jamesa za rękę, rozluźniając w ten sposób jego zaciśniętą pięść.
  Odłączyli się od pozostałych i odeszli w bok korytarza.
- Co jest? – zapytał James, gdy zorientował się, że minęli jedyne tajne przejście na tym korytarzu. Po chwili Arthemis otworzyła drzwi do jakiejś klasy. Zablokowała je.
- Jesteś wściekły – stwierdziła.
James ze świstem wypuścił powietrze.
- Daje ci pięć minut na wyżycie się – oznajmiła. – Bo inaczej będziesz to wałkował i wałkował. Ciągle i ciągle, aż w końcu zapomnisz o jutrzejszym finale. Możesz kopać, wrzeszczeć, rzucać przedmiotami i robić wszystko, co ci tam żywnie podoba.
 James zamrugał zdumiony, ale ona w tym czasie była już w drugim końcu sali.
- Nie chcę rzucać przedmiotami – usłyszała jego obrażony ton.
- Flint jest naprawdę ciężki. Niemal mi zmiażdżył klatkę piersiową – rzuciła, siadając przy starym zakurzonym biurku. W tym samym momencie usłyszała łamanie czegoś drewnianego. Potem już się potoczyło. Słyszała tłuczenie szkła, trzask drewna, łoskot odbijającej się stali. James wrzasną sfrustrowany, kopiąc jednocześnie stojące nieopodal krzesło. Trwało to dłuższą chwilę.
- Jak ja nienawidzę tego sukinsyna!! – wrzasnął.
 W końcu odetchnął głęboko i spojrzał na jej niewzruszoną postać. Potem na niego zerknęła i przestała oglądać książki w nauczycielskim biurku.
- Pomogło?
- Trochę – burknął.
- To dobrze – wstała i rozpięła bluzę. – Mam nadzieję, że masz ciepłe ręce… - mruknęła i podciągnęła koszulkę.
 James już miał się uśmiechnąć szeroko, gdy ujrzał ostre zaczerwienienia, zapewne piekące jak jasna cholera. Pokrywały jej brzuch i bok.
 Arthemis przewróciła oczami, gdy krzyknął wściekle i kilka przedmiotów znowu rozbiło się z hukiem o ziemię. Przeczesał dłonią włosy i przełknął w ustach przekleństwo, które miał na języku.
 Podszedł do niej i przyjrzał się poparzeniom. Wpuścił ze świstem powietrze.
- Albus by ci lepiej pomógł – stwierdził ochryple. – Możesz go wezwać?
- Przecież nie lubisz gdy to robię…
Rzucił jej ostre spojrzenie.
- Nie zaczynaj.
Wzruszyła ramionami.
~Al, powiedziała w myślach.
~Boże, Arthemis! Ostrzegaj jakoś… Przeciąłem się przez ciebie…
~Przepraszam. Masz coś na poparzenia?
~Mam. A co się stało?
~Flint zostawił mi pamiątkę...
~Przyniosę wszystko co mam. Pewnie większość się przyda. Gdzie mam przyjść?
~Drzwi do starej klasy, tuż za pomnikiem Euzebiusza Trolla, na piątym piętrze.
~Dobra. Już lecę.
- Już idzie – powiedziała do Jamesa. – A tobie nic nie jest?
- Nie. Nic mi nie jest... – mruknął ponuro. – Bo Flint nie chce dorwać mnie.
- Chce. Ale wie, że szybciej uderzy w ciebie, raniąc mnie.
- I to mnie wkurza…
- Nie oczekuje honorowego zachowania od człowieka, który nie ma honoru – powiedziała spokojnie.
 Wyczarował bandaż, który następnie zmoczył wodą. Przyłożył chłodny materiał do zaczerwienionej skóry. Arthemis syknęła.
- Boli cię?
- Irytuje. Byłoby mocniej, gdyby trzymał zaklęcie dłużej…
- Czasami się zastanawiam, co ja mu takiego zrobiłem…
- Jest zazdrosny. Od początku jesteś od niego lepszy. A on uważa się dodatkowo za Bóg wie kogo, więc jesteś mu solą w oku.
 Ktoś próbował nacisnąć klamkę, a potem zapukał.
- Przestańcie robić to, co robicie i wpuśćcie mnie – powiedział zirytowany Albus.
- Ja nie wiem, co ty sobie cały czas wyobrażasz, Al, ale to niesmaczne… - odkrzyknęła Arthemis śmiejąc się, a James otworzył drzwi.
 Albus pokazał się z obrażoną miną.
- Sami mnie prowokujecie.
- Gdybyś był grzeczny nie miałbyś żadnych zboczonych myśli – stwierdził James i podszedł do Arthemis.
- Zamknij się – odpowiedział zgodnie z tradycją Albus. – Gdzie masz te oparzenia? – rzucił do Arthemis.
 Podciągnęła bluzkę. Nie za bardzo, żeby Albus nie uciekł z krzykiem. W końcu traktował ją jak siostrę, a było wątpliwe, że chciałby Lily oglądać bez ubrania.
 James najpierw nie był zbyt zachwycony, że Albus ogląda jakąkolwiek część ciała Arthemis, ale potem chrząknięcie zamaskował śmiech, na widok zaczerwienionej twarzy brata. A widział zaledwie kawałek brzucha.
 W końcu jednak nadal trzymając się z daleka przyjrzał się zaczerwienieniom. Patrząc w podłogę powiedział:
- To nic takiego. Do jutra zejdzie. Jednak dobrze, że zaklęcie zostało szybko przerwane… - pogrzebał w torbie, którą ze sobą przyniósł. – Wypij łyk tego… zadziała od środka – powiedział podając jej na oślep buteleczkę. Potem odwrócił się z maścią w ręku. Zerknął na Arthemis. Miała pobłażliwy wyraz twarzy i zaciśnięte usta, jakby starała się powstrzymać śmiech. Potem jednak zerknął na jej rękę unoszącą koszulkę nad pępek i natychmiast wyciągnął rękę z pudełeczkiem do Jamesa.
- Może lepiej ty to zrób – rzucił.
- Z przyjemnością – oznajmił, powstrzymując śmiech.
- Jestem ciekawa o co chodzi Al… Przecież jestem pacjentką jak każda inna…
- Bla, bla, bla… - burknął Albus, odwracając się, gdy James kucnął przy Arthemis. – Jesteś dziewczyną mojego brata.
- Więc gdyby James się nie gapił nie miałbyś problemu?
- Może gdybyś była śmiertelnie ranna…
- James nie miał takich problemów… nawet jak nie byliśmy parą. Rozebrał mnie raz dwa…
- Nie chcę o tym słyszeć!
- Miałem powód. Miała na żebrach siniaki wyglądające jak steki…
Albus westchnął.
- Skończyłeś?
- Mhm… - mruknął James, zakręcając dekielek od pojemniczka.
- Obwinę to wilgotnymi bandażami – oświadczył Albus. – Nie zdejmuj ich przez noc. Do rana wszystko zejdzie.
- Musisz sobie znaleźć jakąś ranną dziewczynę – oświadczył James. – Jak zaczniesz się nią zajmować, zdejmie ciuchy szybciej niż postawisz diagnozę…
 Albus zaczerwienił się i szybko obwinął Arthemis bandażami, uważając, żeby za często jej nie dotykać, po czym wstał i spakował wszystko.
- Tobie nic nie jest?
- Nic, na co nie pomogłaby maść, którą dostałem od pani Pomfrey – zapewnił go James.
- W każdym bądź razie nadal uważam, że jesteście idiotami! – mruknął i zaklął cicho. Włożył palec do ust, a drugą ręką szukał plastra. – Wszystko brudzę krwią…
 James zamrugał zdziwiony, nagłym zszokowanym wyrazem twarzy Arthemis, która wpatrywała się w Albusa, jakby doznała objawienia. Patrząc na nią przelotnie, Albus w końcu też to zobaczył:
- Co jest? – zapytał przestraszony.
- Al… krew… - szepnęła.
- No wiem… przeciąłem się wyszczerbioną buteleczką z eliksirem... Ale daj spokój to nic takiego…
 Pokręciła głową rozgorączkowana.
- To przez to mogę z tobą rozmawiać!!
- Przez to, że się przeciąłem? – nadal nie wiedział o co jej chodzi.
- Pamiętasz tę śmieszną przysięgę przyjaźni? Wymieniliśmy się krwią!
Albus zmarszczył brwi.
- A potem mogłaś ze mną rozmawiać… - szepnął, gdy w końcu zrozumiał. Zaśmiał się. – Boże, to nie może być tak proste!!
- James…  - Arthemis odwróciła się, żeby mu wyjaśnić. – To była taka zabawa. Przecięliśmy sobie wtedy raptem palce i zmieszaliśmy krew. A potem mogłam z nim rozmawiać w myślach. Tylko z nim!
 James uniósł brwi.
- Więc teraz możemy zrobić to samo?
- Najpierw się dobrze nad tym zastanów – powiedziała szybko Arthemis.
- Nie mam się nad czym zastanawiać… - odpowiedział.
- No, dobrze. Wrócimy do tego pojutrze, dobra? Teraz chętnie bym coś zjadła.
Skinął głową.
- To naprawdę zastanawiające – mruknął cicho Albus. – Może gdybyśmy użyli większej ilości twojej krwi przejęlibyśmy twoje umiejętności…
 Spojrzała na niego z przestrachem.
- Spokojnie – zapewnił ją szybko. – Przecież nie chcemy cię wykrwawić.
James spojrzał na niego poważnie i objął ją ramieniem, jakby chciał ją chronić, przed naukowymi badaniami brata.
- Powinniśmy odpocząć przed jutrzejszym finałem – oznajmił.

- Tak, jasne – mruknął nadal zamyślony Albus.

3 komentarze:

  1. Wojna błyskawiczna przeprowadzona bez większych problemów . Jak nie honorowym trzeba być aby tak sie rzucić na przeciwnika

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    och cudownie, Flinta to po prostu zmiażdżili, i tak miałam rację...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    no to było piękne, Flinta to po prostu... zmiażdżili ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń