Arthemis odpuściła pierwszego
dnia i drugiego dnia.
Bawiła się z
psem, który po prostu oszalał z radości na jej widok. Nie chciał jej odstąpić
na krok, nawet gdy jadła w kuchni, leżał obok jej nogi.
Ojcu
opowiadała o wszystkim co nie było tajne. W końcu mogła wyrzucić z siebie
wszelkie niepokoje o olimpiadzie, ciężkie przeżycia, bo wiedziała, że mimo
zmartwienia, nadal czuję żyłkę przygód, więc wciągały go tak samo jak ją.
Trzeciego dnia
musiała jednak poruszyć pewien temat, który był dla niej nie mniej niezręczny
niż okazał się dla jej ojca.
- Alan nie ma mocy – zaczęła, gdy zrobili
popołudniową herbatę i rozstawili talerzyki z sernikiem. – Demetria była przekonana,
że skoro ja mam, on też będzie miał…
Jej ojciec
przełknął ślinę.
- Arthemis… co właściwie zrobiła mama?
Arthemis długo
się w niego wpatrywała. W Hogsmead nie powiedzieli mu z Jamesem całej prawdy.
Nie chciała tego robić w obcym miejscu. I w momencie, gdy nie mogła być blisko
ojca.
- Tato, kochasz mamę? Nie czy ją kochałeś…
tylko czy nadal ją kochasz? – Arthemis wpatrywała się w ojca z napięciem.
Tristan był
doświadczonym człowiekiem. I znał swoją córkę. Wziął ją za rękę i powiedział
cicho:
- Obojętnie co zrobiła… Nawet gdybym był
wściekły za to, co zrobiła… Ale nie przestałbym jej kochać…
Arthemis
wypuściła ze świstem powietrze, kiwając głową. Potem zaczęła opowiadać.
Tristan robił
się coraz bledszy i bledszy. Aż doszła do momentu, w którym Demetria wypiła
eliksiry, mające wywołać umiejętności umysłowe. Wtedy zerwał się z krzesła i
zaczął nerwowo krążyć po kuchni. Arthemis niemal widziała czarną chmurę złych
przeczuć nad jego głową.
- Czy ona zwariowała?! – zapytał w końcu. –
Coś mogło się jej stać! Albo dziecku!
- Nie wiedziała, że jest w ciąży –
powiedziała cicho Arthemis.
Ojciec
zatrzymał się i patrzył na nią z błagalną miną.
- Dlaczego powiedziałaś, że to, dziwne, że
Alan nie ma mocy?
- Nie powiedziałam tego – powiedziała cicho
Arthemis. – Powiedziałam, że sprawdziłam, i że ich nie ma.
- Arthemis… - przełknął ślinę. – Czy miałaś
jakieś powody, żeby podejrzewać, że on może mieć takie moce?
Jej ojciec był
bystrym człowiekiem. Nie musiał zadawać tego pytania, ale Arthemis widziała,
jak wszystkimi siłami nie chce uwierzyć, w to, co zamierzała mu przekazać.
- Bo moje wzięła się właśnie stąd… -
powiedziała cicho.
Tristan
pokręcił głową.
- To niemożliwe! On wtedy też by je miał.
Gdyby Althea wypiła eliksiry i one by zadziałały…
- Ona je wypiła. Kilka dni później. Była
roztrzęsiona – powiedziała Arthemis cicho, chociaż nie wiedziała, czy tak było
naprawdę. Ale podejrzewała, że właśnie tak. Umiała się wczuć w podobną
sytuację. Umiała się wczuć w swoją matkę.
Ojciec patrzył
na nią z napięciem.
- Był taki dzień we wrześniu, prawda tato?
We wrześniu na rok przed moim urodzeniem. Mama przyszła do domu. Roztrzęsiona,
płakała, na skraju histerii. Zachowywała się, jakby popełniła straszną
zbrodnię. – Oczy jej ojca robiły się coraz większe. – Prosiła, żebyś jej
wybaczył. Ale nie wiedziałeś o co chodzi. Uspokajałeś ją… Kochaliście się…
Arthemis
pozostała spokojna. Na policzkach jej ojca zakwitł rumieniec.
- Dziewięć miesięcy później… pojawiłam się
ja. To jedyna różnica… Demetria była w trzecim miesiącu ciąży. A mama jeszcze
wtedy w ciąży nie była… Gdybyście zaczekali jeden dzień eliksiry przestałyby
działać – Arthemis wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
Jej ojciec
natomiast był śmiertelnie blady.
- Badania Althei… doprowadziły do tego, że…
Arthemis
widząc wściekły, bolesny wyraz jego oczu przestraszyła się. Przestraszyła się,
że jej ojciec znienawidzi już samą pamięć o jej matce. Zerwała się z krzesła i
złapała go za ramię.
- Powiedziałeś, że… - zaczęła przestraszona,
ale się wyrwał.
- Arthemis nie da się znienawidzić w jednej
chwili! Ale do cholery mam prawo być wściekły, wiedząc co zrobiła. Mam prawo
czuć się zraniony, gdy wiem, że nigdy mi o tym nie powiedziała. Przez dziewięć
lat!!! Miała szanse… Nigdy nie przyznała się, że to właśnie przez nią musiała
się tak męczyć! Że ona była winna wszystkim twoim problemom!
- TATO! Przestań!! – krzyknęła Arthemis.
- Mam prawo być wściekły!!
- Tak! Masz prawo! Ale nie obwiniaj jej! Nie
chciała mi tego zrobić! Czy już nie wystarczająco się obwiniała!?
- Mogła mi powiedzieć! Prawda?! Mogła!!
- A ty byś powiedział?! – Arthemis na chwilę
zamilkła patrząc ojcu w oczy. – Powiedziałbyś?! Nie bałbyś się? Że cię odrzuci?
Że to będzie koniec? Że zabiorą ci dziecko?
- Nie zrobiłbym tego – wyszeptał. – Nie
mógłbym jej odrzuć. Nie mógłbym jej ciebie odebrać…
- Chciała ci powiedzieć – powiedziała cicho
Arthemis. – Zawsze chciała ci powiedzieć. A gdy w końcu się na to ostatecznie
zdecydowała, ktoś ją zabił… Mogę się założyć, że chciała ci o wszystkim
powiedzieć... tej nocy, gdy zginęła.
Jej ojciec
przetarł dłonią twarz, a potem bez słowa wyszedł. Arthemis go zostawiła.
Wiedziała, że teraz bardziej niż czegokolwiek potrzebował samotności…
Pstryknęła
palcami, a oszalały ze szczęścia Archer pobiegł w jej kierunku. Wzięła kurtkę i
poszła na długi spacer.
Arthemis zapukała do drzwi
gabinetu ojca dopiero następnego dnia. Niosła tacę ze śniadaniem i kawą,
parującą z kubka. Wiedziała, że ojciec nie zmrużył oka.
Postawiła
przed nim tacę i stała naprzeciw, tak długo, aż na nią spojrzał.
- Iii?
- Nigdy nie zrozumiem, dlaczego mi nie
powiedziała…
- Czy to jest teraz ważne? – spytała w
odpowiedzi Arthemis, bardzo łagodnym tonem.
Spojrzał na
nią ze złoszczonym wzrokiem, ale im dłużej na nią patrzył tym jego spojrzenie
stawało się mniej ostre.
Obeszła biurko
i uklękła przy jego fotelu, kładąc mu ręce na kolanach.
- Tato…
- Arthemis – pogładził ją po włosach. –
Czegokolwiek się dowiesz… Nie wolno ci myśleć, że mama chciała ci to zrobić.
Gdyby znała konsekwencje to…
- Wiem – przerwała mu cicho Arthemis. – Nie
obwiniam jej. Przeżyłam ciężkie chwile, ale to mnie doprowadziło do tego kim
jestem. Do ludzi, których znam… Czy gdybym nie miała tych zdolności
uratowałabym Lily w czwartej klasie? Nawet jeżeli muszę płacić za to, że mam te
zdolności… dzięki temu, że mnie tak wychowałeś wiem, że mogę je wykorzystać dla
innych, a nie dla siebie.
Tristan
odchylił głowę i zamrugał gwałtownie, a potem odchrząknął i powiedział:
- Pojedziemy do Bristolu.
Arthemis
skinęła głową.
- Żeby znaleźć odpowiedzi…
- I musimy wziąć naszego wspólnika jak
mniemam? – dodał nieco rozweselonym tonem Tristan.
- Przyjedzie jutro – odpowiedziała, wstając.
Tristan skinął
głową.
- Muszę kilka rzeczy ustalić zanim tam
pojedziemy – powiedział cicho, gdy wychodziła z gabinetu.
Nazajutrz po południu James
stanął w progu drzwi Arthemis. Wiedziała, że idzie, bo usłyszała sygnał zaklęć
zabezpieczających, oznaczający, że ktoś otworzył bramę.
Czekała na
niego w drzwiach.
Nachylił się,
więc pozwoliła się lekko pocałować. W sumie nie miała, żadnych problemów, żeby
mu pozwolić. Ogólnie to ani jej w myślach było odmawiać…
- Jak tata? – zapytał James.
Arthemis
uśmiechnęła się lekko wprowadzając go do domu. Jak dobrze wszystko rozumiał…
- Musi się z tym wszystkim oswoić… -
powiedziała. – Ale w końcu te dobre wspomnienia przeważą nad tymi
przytłaczającymi informacjami. Boli go, że mama mu nie zaufała…
James skinął
głową i rozejrzał się po kuchni, gdy Arthemis przygotowywała herbatę.
- Nie ma go – powiedziała chwilę później. –
Pojechał do Ministerstwa Magii sprawdzić w rejestrze, kto teraz mieszka w
naszym starym domu…
- Czyli jednak wybieramy się do Bristolu? –
rzucił James, siadając przy stole.
- Owszem… Jutro wieczorem wyjeżdżamy.
Prześpimy się w Bristolu i rano odwiedzimy tamten dom. Tata, wszystko
zaplanował, a ja nie mam zamiaru mu przeszkadzać…
James skinął
głową.
- Pokażesz mi na mapie, gdzie mieszkaliście?
- Po, co? – zapytała podejrzliwie.
- Żebym wiedział, gdzie jestem, jeżeli się
zgubię – prychnął James. – Dobrze, wiesz, że znajomość miejsca to podstawa…
Arthemis
westchnęła i kiwnęła mu głową, żeby poszedł za nią. Wziął swój kubek i przeszli
do gabinetu jej ojca.
Arthemis
wyciągnęła dwie rzeczy. Plan miasta Bristol oraz album. Bardzo zakurzony,
bardzo zniszczony, jakby go dawno nikt nie dotykał. Arthemis przez chwilę
wpatrywała się w jego okładkę, a potem usiadła na podłodze w siadzie skrzyżnym
i spojrzała na niego.
James usiadł
obok niej. Stykali się ramionami, gdy nachylali się nad stronami albumu.
Zdjęcia przedstawiały to, co już wiedział, bo czytał pamiętniki Althei North.
Zachwyciły go. Arthemis w kolorowych ubraniach. Z czerwonym berecikiem na
głowie. Uśmiechała się tak promiennie, że nawet na patrząc na zdjęcie, człowiek
miał ochotę odpowiedzieć jej tym samym.
James
przytrzymał rękę Arthemis, która chciała szybko przerzucić zdjęcia do tych, o
które jej chodziło. Przyjrzał się wszystkiemu dokładnie. Jej rodzicom, gdy
mieli zaledwie po dwadzieścia lat. Jej samej, jak rosła i dorastała. Jak jej
twarz z zbyt chudej i trochę zbyt bladej, stawała się twarzą zahartowanej
dziewczyny, którą znał.
W końcu
Arthemis pokazała mu palce budynek.
- Ten dom – powiedziała cicho.
Zdjęcie
pokazywało dom od frontu, od zwykłej mugolskiej ulicy, w kamienicy, w której
mogli mieszkać najzwyklejsi ludzie na świecie. Prowadziły do niego schodki i
wiktoriańskie drzwi z witrażami.
- W środku jest wąski korytarz... –
wyjaśniła. – Po prawej jest otwarty salon, połączony z kuchnią. Schody na końcu
korytarza prowadzą do piwnicy, która jest zamknięta na klucz. W salonie są
kręcone schody. Prowadzą na piętro gdzie są dwie sypialnie i łazienka. Jeszcze
dalej jest wąski strych, na którym nic nie ma.
James przykrył
jej dłoń swoją.
- Tam mogło się zmienić – powiedział cicho.
Pokiwała
głową, a potem spojrzała na niego porozumiewawczo.
- Ale piwnica nadal jest w tym samym
miejscu…
Arthemis nie była zbyt zadowolona
z tego, że musi się poddać woli dwóch władczych mężczyzn. Ale cóż… tylko oni
się mogli teleportować.
Zamieszkali w
przytulnym pensjonaciku. Na jedną noc. Następnego dnia, mieli ruszyć do starego
domu Arthemis. Jej ojciec poinformował ją, że mieszka tam obecnie tylko starsza
pani z mugolskiej rodziny. Nie stanowiła zagrożenia. Wystarczyło jedno małe
zaklęcie, żeby zupełnie nie zwracała uwagi na kilku ludzi, chodzących po jej
domu.
Wieczorem
zjedli lekką kolację, ale nie mogli się opanować i zamówili do niej coś
słodkiego, co razem z herbatą zabrali ze sobą do pokoju pana Northa i Jamesa.
Arthemis miała osobny pokój i uważała, że ojciec przesadza z ostrożnością,
upierając się, żeby James był razem z nim w jednym dwuosobowym pokoju.
Wypili
herbatę, podczas gdy pan North wygłosił im kazanie na temat bezpieczeństwa,
brawury i absolutnego zakazu używania czarów przez Arthemis…
Nie była z
tego zbyt zadowolona…
Ze zdziwieniem
James obserwował, jak Arthemis zaczyna bełkotać i bardzo wolno kojarzyć o czym mówili. Zrzucił to jednak na
karb zmęczenia i zdenerwowania. Ponieważ nie wstała, tylko zasnęła w fotelu pan
North westchnął cicho i z lekkim żalem.
- Chyba czas, żebyśmy poszli spać.
James z
nieznaczną zazdrością, bardziej podobną do żalu, patrzył, jak pan North wynosi
Arthemis do jej pokoju. Słyszał zaklęcia ochronne i zabezpieczające, rzucane na
drzwi i przeniknął go dreszcz niepokoju. Arthemis była niepełnoletnią
czarownicą, poza szkołą. Nie wolno jej było używać czarów… To było wysoce
niepokojące…
Ponieważ był już
wystarczająco spięty w obecności pana Northa, nie mówiąc już o tym, że dzielili
pokój. Dlatego James, nie protestował, gdy pan North szybko zgasił światło i
nie powiedział nic poza:
- Dobranoc.
Próbował
zasnąć. Naprawdę się starał. Balansował jednak na granicy snu. Trochę mu się
kręciło w głowie, a gardle zaschło, więc żałował, że jednak nie poczęstował się
herbatą, którą wcześniej przygotował pan North. Powieki mu ciążyły, więc
zamknął oczy, ale jego umysł nadal pracował, chociaż nie tak sprawnie, jak zazwyczaj.
Usłyszał, jak
pan North wstaje, ubiera się, zakłada buty. Zmusił się do otwarcia oczu.
- Panie North?
Tristan już
niemal dotknął klamki, więc zaklął pod nosem wystraszony. Odwrócił się do
Jamesa.
Podniósł się z
łóżka, łapiąc za głowę.
- Pan mi coś podał? – nie można było
stwierdzić, czy jest to bardziej stwierdzenie, czy pytanie.
- Tylko odrobinę – przyznał skruszony pan
North. – Musisz zachować przytomność, bo nie chcę zostawiać Arthemis samej.
James zmusił
się, żeby wstać i zacząć chodzić po pokoju. Wiedział, że jego metabolizm szybko
zlikwiduje działanie eliksiru, przy wysiłku.
Tristan pod
bacznym, ostrzegawczym i niezadowolonym spojrzeniem Jamesa, przystępował z nogi
na nogę. Cóż, był dorosłym mężczyzną, ale jego nastoletnia córka z całą pewnością
nauczyła go, że dwa razy młodszy od niego człowiek i tak może go wklepać w
glebę…
- Arthemis też to dostała? – zapytał James,
przez zaciśnięte zęby.
- Odrobinę silniejszą dawkę. Musiałem ją
uśpić, żeby mi nie przeszkadzała i się ze mną nie kłóciła…
- Będzie wściekła – jęknął James.
- To moje dziecko – odpowiedział Tristan,
uśmiechając się lekko. – Nie zrobi mi krzywdy…
James spojrzał
na niego z otwartą kpiną. Nigdy nie można było przewidzieć reakcji Arthemis.
Jeżeli pan North myślał inaczej to się mylił. Mogła go potraktować na dwa
sposoby: lodowatym gniewem, albo gorącą furią. I oba były równie przerażające.
- Czemu miałaby panu w czymś przeszkodzić? O
ile idzie pan na nocną przechadzkę, nie widzę w tym nic złego – stwierdził
James z przekąsem.
- Chcę zrobić rozpoznanie – przyznał
niechętnie Tristan.
Tak, James
mógł zrozumieć, dlaczego chciał na jakiś czas wyłączyć umysł Arthemis. Jeżeliby
się dowiedziała, nigdy by na to nie pozwoliła. Kazałaby się zabrać ze sobą,
albo zabroniłaby mu wyjść pod groźbą milczącego gniewu do końca życia.
Z drugiej
jednak strony rozumiał dlaczego pan North, chce się upewnić, że jest
bezpiecznie. Nie mogli sobie pozwolić na działanie po omacku, skoro Arthemis
nie mogła używać czarów.
- Jeżeli nie wróci pan do czasu, aż się przebudzi,
zwalę wszystko na pana – oświadczył James, z pełną premedytacją.
Tristan
skrzywił się.
- Mieszka tam tylko jakaś mugolska babcia –
burknął na swoją obronę. – Muszę to tylko sprawdzić. Będę za dwie godziny
maksymalnie…
James skinął
głową i opadł ciężko na fotel.
- Nie przystałbym na to, gdyby nie chodziło
o jej bezpieczeństwo – powiedział cicho i ponuro.
Pan North
westchnął z cichym zrozumieniem. Jego córka kłóciła się o jego bezpieczeństwo
równie żarliwie, jak on się kłócił o jej. Ale skoro on czasami zgadzał się na
kompromisy, to takiego samego poświęcenia wymagał od swojego dziecka…
- Eliksir przestanie działać za pięć godzin…
Pilnuj jej.
James w
pierwszej chwili myślał, że to rozkaz. Spiął się. Nie potrzebował nakazu, by
chcieć zapewnić bezpieczeństwo Arthemis. Ochrona jej była zawsze sprawą
priorytetową. Spojrzał, więc na pana Northa z lekką złością, ale wyraz jego
twarzy powiedział mu więcej niż słowa. To nie był rozkaz. To była prośba.
James skinął
głową, więc pan North opuścił pokój i cicho wyszedł w mrok miasta.
Ponieważ nie
miał co robić, oprócz bawienia się różdżką James zaczął myśleć intensywnie.
Miał wrażenie, że coś mu umyka. Do tej pory skupiali się na pamiętnikach
Althei, na wspomnieniach innych ludzi i Arthemis. A James nie chciał po raz
kolejny tego wałkować. Jeżeli dobrze pójdzie już niedługo dowiedzą się kto był
winny śmierci mamy Arthemis i będą mogli zamknąć tę sprawę, chociaż pewnie ból
nadal będzie się tlił. Ta sprawa była dla niego ważna tylko ze względu na
Arthemis.
Były jednak
inne sprawy, które była ważne, bo dotykały go bezpośrednio. Bo z trudem, ale
przyznawał, że go skrzywdziły. I Arthemis. Tyle razy obiecywał sobie, że jej
nie skrzywdzi, ale czasem bezmyślnie łamał te obietnice. Natomiast to, że
czasami w ogóle nie panował nad tym, kiedy ją ranił, bo nie były to jego
prawdziwe myśli, tylko zakażone podstępnymi kłamstwami i wizjami, doprowadzało go do furii.
Sprawca snów
był JEGO sprawą o wiele bardziej niż zabójca matki Arthemis.
James zaczynał
się zastanawiać coraz głębiej nie zważając na upływ czasu. Wierzył Arthemis,
gdy mówiła, że tęskniła za nim. Że cierpiała tak, jak on. Więc czemu zajęło im
tak długo porozumienie się? Czy chodziło tylko o ICH uczucia, czy może było coś
jeszcze, o czym nie wiedzieli, a co ich od siebie oddalało? Arthemis jeszcze
wtedy nie miała tak rozwiniętych sieci umysłowych, jak teraz. Nie panowała nad
nimi i nie chciała ich używać. Więc nie mógł być pewien, że przez cały zeszły
rok po ich umysłach nie ślizgał się ktoś, kto nigdy nie został wykryty.
Potem doszło
do bezpośredniego ataku na sny Arthemis. Na początku nawet ona tego nie
wykryła. Ale głęboko ją to raniło. I chociaż za to powinien był znaleźć tego
sukinsyna i oderwać mu, co nieco.
Następnie
przyszła kolej na niego. Narzędzie. Tym był, gdy sprawca snów wkradł się w jego
umysł. Narzędziem, które miało stworzyć przepaść między nim i jedyną miłością
jego życia… Za to jego krew domagała się jego bólu. Takiego bólu, jaki on
sprawił im. Za czas jaki im zabrał.
Niemal się
uśmiechnął, gdy przypomniał sobie, jak wiele w tym roku przeszli. Zawody
okazały się prawdziwym wyzwaniem.
Ale były też
niepokojące rzeczy podczas nich, prawda? – szepnął głos w jej głowie. Ktoś
bardzo chciał wyeliminować Hogwartczyków z turnieju. Arthemis niemal została
zabita podczas biegu przez puszczę w Peru. A Rose mało nie wyleciała w
powietrze. Jednak odkąd pokazali, co potrafią nie było takiego typu zagrożeń.
Później
przypomniał sobie Maroko i niemal zawarczał. Jak bardzo byli wtedy rozbici…
James zamrugał
zaskoczony, patrząc na swoją dłoń. Arthemis nie pytała wtedy. Była ranna,
zraniona jego zachowaniem, a mimo to, nie powiedziała ani słowa, gdy ją objął.
Gdy przepraszał. Pamiętał to bardzo dokładnie. Że na chwilę nawiązała się
między nimi na nowo silna, nieprzerwana nić porozumienia. Więc dlaczego potem…
Zerwał się na
nogi. Stracił wtedy kontrolę, ze względu na zaklęcie Imperium, które ktoś na
niego rzucił. Ale kto? Nie pamiętał, po takim zaklęciu wręcz nie mógł pamiętać,
czy ta nić między nim a Arthemis zerwała się jeszcze w Marakeszu, czy dopiero
po przybyciu do zamku. A to była istotna kwestia… Bardzo, bardzo istotna
kwestia…
James wysilał
pamięć, ale nie mógł sobie przypomnieć. Sfrustrowany spojrzał na zegarek i zdał
sobie sprawę, że ojca Arthemis nie ma już dłużej niż dwie godziny. Nie był to
oczywiście powód do paniki… Mógł po prostu chcieć przeszukać piwnicę
samodzielnie, żeby Arthemis nie była narażona na przykre wspomnienia…
Powrócił więc
do poprzedniej kwestii i postanowił się pobawić w spekulacje. Jeżeli więź
została przerwana jeszcze w Marakeszu miał bardzo niewielki krąg podejrzanych.
Rayne’a, Dafne, Albusa… No, cóż Albusa mógł skreślić. On nie mógł mieć mocy. A
Rayne? Nie mógł go skreślić… Po Alanie nauczył się, że już niczego w szkole nie
można być pewnym. A jeżeli Althea North pracowała z kimś jeszcze? Za to
dziewczynka… Dafne… ona była naprawdę dziwna. I mogła przepowiadać przyszłość w
dowolnej chwili. Wróżbitki zazwyczaj miewały co jakiś czas wizje, które stawały
się przepowiedniami. Ta mała miała moc znacznie wykraczającą, poza umiejętności
przepowiadania przyszłości. I widziała aury. Jak Arthemis… Dlaczego zawsze
rozważali, że sprawca snów jest mężczyzną? Czemu nie mogła być to kobieta?
Żyjąc z Arthemis nauczył się bardzo dobrze, ale widać nie wystarczająco dobrze,
żeby nie lekceważyć kobiet…
Ale była jedna
rzecz, której nie mógł zrozumieć w przypadku Miry – motyw. Mógł sobie
wytłumaczyć, że Alan, czy Rayne chcieliby rozdzielić go z Arthemis. Że chcieli
to zrobić najpierw wykorzystując jej sny, a potem jego. A czemu chciałaby to
zrobić Mira? Przecież była jeszcze dzieckiem. Nie mógł uważać, że ma na niego
chrapkę, nawet na upartego z jednej przyczyny: ona się go śmiertelnie bała…
Ogólnie bała się większych od siebie chłopaków… Jednak nie mógł sobie pozwolić
na wykluczenie jej zupełnie.
Zerknął na
zegarek i westchnął z niepokojem. Pana Northa jeszcze nie było. Gryząc się w
duchu próbował rozstrzygnąć, czy bardziej martwi się tym, co zrobi z niego
Arthemis, gdy nie zastanie ich w pokojach, czy tego, co jej się może stać, gdy
jego nie będzie. Chociaż zagrożenie było niewielkie. Ich pensjonat był dobrze
obłożony zaklęciami, nie mówiąc już o pokoju samej Arthemis.
Postanowił
poszukać pana Northa i wyrazić swoje chłodne potępienie za jego zachowanie. Na
wszelki wypadek jednak nakreślił kilka słów i położył kartkę na stoliku. Potem
przechodząc obok pokoju Arthemis sprawdził zaklęcia, a potem dołożył kilka
własnych i cieszył się tym, że w takiej sytuacji Arthemis nie może ich sama
złamać. To mogło ich uratować… Nie otworzą drzwi dopóki jej gniew nie minie…
Uśmiechnął się
do tej myśli. Miał godzinę i pół nim eliksir przestanie działać, a Arthemis
zacznie być spragniona ich krwi.
James miał pewne trudności z
odnalezieniem właściwej ulicy. Zajęło mu to ponad czterdzieści minut, więc
zaczął się niepokoić, że jednak nie zdąży. Szukanie samego numeru również nie
było proste w skomplikowanej sieci wąskich uliczek i przecznic.
W sumie wyszło
na to, że zostało mu raptem pół godziny, żeby wrócić do Arthemis na czas.
Ponieważ jego
złość wzmagała procesy myślowe, idąc w kierunku starej kamienicy, która kiedyś
była domem Arthemis, nie może tam tak po prostu wejść. Musiał więc wykorzystać,
któreś z okien, albo nawet dach.
Skrzydlate
buty bardzo ułatwiły mu zadanie. Wspinając się na wyższy poziom okien,
chroniony ledwie wstającym dniem, bawił się myślami w głowie, żeby zapobiec
spoglądaniu w dół. Nie czuł się zbyt dobrze. Jego refleks i czujność zostały
osłabione przez eliksir pana Northa i nie przespaną noc. Żeby o tym nie myśleć
zaczął analizować ponownie zadanie w Marakeszu i inne zadanie.
Gdy to robił…
zdał sobie sprawę, że nie policzył jeszcze jednej osoby, która była z nimi w
Marakeszu… Jednej, jedynej osoby, która mogła stanowić odpowiedź na wszystko…
Arthemis obudziła się i gdy jej
głowa nie mogła natychmiast przestawić się na stan czuwania, zaczęła odczuwać
skutki nagłego, gwałtownego uśpienia. I to NIE była wina zmęczenia.
Jasna cholera!
Te dwa wredne, szowinistyczne samce ją uśpiły!! Nie było na to, żadnego
wytłumaczenia.
~ JAMES!
– ryknęła w myślach.
Nie
odpowiedział. A powinien był, nawet jeżeli spał. Umysłem wysondowała pokój
obok. Nie było w nim nikogo. Podeszła do drzwi i chciała je otworzyć.
Były zamknięte
i zabezpieczone. I to bardzo silnymi zaklęciami. Zmrużyła oczy i chwyciła
różdżkę. Już miała wypowiedzieć zaklęcie, gdy zamiast tego zaklęła na czym
świat stoi przypominając sobie, że jej nie wolno.
Do diabła!
Czemu nie było
ich w pokoju? Czemu wciąż nie spali, skoro było tak wcześnie.
Arthemis
zamknęła oczy i spróbowała znaleźć Jamesa. Z tym, że cholerny Bristol był
wielki! Wydawało jej się, że wyczuwa lekki ślad jego wiązki psychicznej.
Ognistoczerwonej. Ojca nie wyczuwała w ogóle i to drażniło ją jeszcze bardziej.
Nie
pozostawili jej wyboru… Obwiesiła się swoją bronią, wzięła różdżkę, ubrała się,
założyła skrzydlate buty i z zdeterminowanym wyrazem twarzy ruszyła do okna.
Była na trzecim piętrze. W porównaniu z wieżą Hogwartu było to nic…
Stanęła na
parapecie i zaczęła się bardzo wolno przesuwać w stronę okna obok. Nie
wiedziała jeszcze jak je otworzy, ale pewnie użyje do tego własnej nogi. Nie
mogąc używać czarów nie miała wielkiego wyboru. Starając się nie patrzyć w dół,
modliła się gorąco o to, by jakiś ciekawski mugol nie zechciał spojrzeć w górę.
Miała dziwne przeczucie, że narobiłoby to niepotrzebnego zamieszania.
Pół godziny
przechodzenia cal po calu po wąskim gzymsie, wczepiając się palcami w płaską
ścianę, wskoczyła do pokoju, zaraz po tym, jak niestety wybiła szybę.
Rozejrzała
się. Byli tu wcześniej. Co więcej leżeli w łóżkach… albo udawali, że leżą w
łóżkach. Na stoliku leżała kartka. Na pewno zostawili ją tutaj, bo byli pewni,
że zdołają wrócić nim się obudzi. Zacisnęła usta w wąską kreskę.
Podeszła do
kartki i przeczytała kilka słów od Jamesa.
Dzień dobry, kochanie!
Jeżeli to czytasz, to pewnie mam
przerąbane. Zatłukę za to twojego ojca…
Poszliśmy na rozpoznanie. Nie martw
się.
James
Jeżeli uważał,
że ją rozbawi to musi to przemyśleć jeszcze raz, pomyślała Arthemis, zgniatając
kartkę, w maleńką kulkę.
Zaraz pokaże
im nie martwienie się. Po, co mieli iść zrobić rozpoznanie domu, w którym
mieszka mugolska staruszka?!
Skrzywiona,
potrafiła sobie odpowiedzieć natychmiast. Bo ona nie mogła używać czarów, a tam
niekoniecznie musiała mieszkać staruszka. No, cóż teraz jeżeli się w coś
wpakuje to będzie ich cholerna wina, bo nie mogła ryzykować, że coś im się
stało i czekać aż wrócą…
Obciągnęła
nogawki spodni na skrzydełka trampek. Lepiej, żeby mugole jak najmniej zwracali
na nią uwagę. Nałożyła kaptur płaszcza i wyszła z pensjonatu.
Coś ją
ścisnęło w żołądku, gdy pół godziny później stanęła przed kamieniczką, w której kiedyś był jej
dom. W wyobraźni otworzyła witrażowe drzwi, przeszła przez lekko oświetlony
salonik, biegnąc w stronę matki. Ojciec pokazujący jej niebo w gwieździstą noc
z dachu.
Mama leżąca na
ziemi bez życia…
Arthemis z
bólem zamknęła oczy. Po chwili jednak się ocknęła. Nie mogła rozpatrywać
przeszłości, gdy teraźniejszość nie była pewna.
Przeszła na
drugą stronę ulicy. Wyczuwała Jamesa w
pobliżu. Ojca też.
~ James?
– zapytała w myślach. Brak odpowiedzi. Jakby jej słowa trafiły w pustkę.
Arthemis zaczęła się denerwować. Czemu nie odpowiadał? Czemu jeszcze tam
siedzieli?
Może spał?
Może zamknęli się w piwnicy i nie chcąc ryzykować spotkania z właścicielką
domu, postanowili zaczekać, aż wyjdzie z domu, bądź utnie sobie drzemkę. To
było bardzo możliwe. Wątpiła bowiem, żeby staruszka często schodziła do
piwnicy.
Ok. Musiała
teraz po prostu się jakoś przedrzeć do środka. Nie mogła używać czarów, więc
pukanie do drzwi i oszałamianie nie wchodziło w grę. Westchnęła sfrustrowana.
Nie możność używania zaklęć, była prawdziwym utrapieniem.
Z drugiej
strony skoro nie mogła używać czarów
powinna zachowywać się jak mugol. Może po prostu grzecznie zapukać i poprosić o
zejście do piwnicy?
Kłóciło się to
z wszelkimi instynktami samozachowawczymi Arthemis. Zazgrzytała zębami i w tym
momencie ktoś jej mignął w korytarzu. Czyli ktoś był w środku…
Nie miała
wyboru. Jeżeli będzie trzeba to użyje czarów… A jeżeli uda jej się zagrać
smutną dziewczynkę, która kiedyś tu mieszkała, może staruszka sama jej
zaproponuje odwiedzenie starego domu.
Weszła na
schodki i zapukała do drzwi.
Wtedy zdała
sobie sprawę, że nie czuje obecności, ani uczyć innych osób poza mglistymi
wiązkami Jamesa i ojca. Ale tam KTOŚ był. Widziała go… Dlaczego go nie
wyczuwała? Czy na mugoli jej umiejętności nie działały? Wątpiła…
Klamka
poruszyła się, chociaż nie wyczuła, że ktoś się zbliża do drzwi. Bardzo ją to
zaniepokoiło. Pod płaszczem jej palce zacisnęły się na różdżce.
Drzwi się
otworzyły, a w jej umyśle nastała pustak idealna. Wpatrywała się w osobę, która
otworzyła drzwi i która nagle stała się odpowiedzią na wszystkie pytania.
- Czekałem na ciebie – powiedział cicho.
Przełknęła
ślinę, a w myślach kołatały jej się dwa słowa: James… Tata….
Początkowy
szok zaczęła zastępować lodowata furia, a to pomogło jej trzeźwo myśleć. Postanowiła
zagrać w tę grę.
Spokojnie
skinęła głową na powitanie.
- Profesorze Forsythe…
Bardzo ciekawy rozdział, niezly zwrot akcji, kto by sie spodziewał że za tym wszystkim stoi profesor Forsythe
OdpowiedzUsuń