sobota, 27 stycznia 2018

Brakujący element układanki (Rok VI, Rozdział 55)

Arthemis odpuściła pierwszego dnia i drugiego dnia.
Bawiła się z psem, który po prostu oszalał z radości na jej widok. Nie chciał jej odstąpić na krok, nawet gdy jadła w kuchni, leżał obok jej nogi.
Ojcu opowiadała o wszystkim co nie było tajne. W końcu mogła wyrzucić z siebie wszelkie niepokoje o olimpiadzie, ciężkie przeżycia, bo wiedziała, że mimo zmartwienia, nadal czuję żyłkę przygód, więc wciągały go tak samo jak ją.
Trzeciego dnia musiała jednak poruszyć pewien temat, który był dla niej nie mniej niezręczny niż okazał się dla jej ojca.
-      Alan nie ma mocy – zaczęła, gdy zrobili popołudniową herbatę i rozstawili talerzyki z sernikiem. – Demetria była przekonana, że skoro ja mam, on też będzie miał…
Jej ojciec przełknął ślinę.
-      Arthemis… co właściwie zrobiła mama?
Arthemis długo się w niego wpatrywała. W Hogsmead nie powiedzieli mu z Jamesem całej prawdy. Nie chciała tego robić w obcym miejscu. I w momencie, gdy nie mogła być blisko ojca.
-      Tato, kochasz mamę? Nie czy ją kochałeś… tylko czy nadal ją kochasz? – Arthemis wpatrywała się w ojca z napięciem.
Tristan był doświadczonym człowiekiem. I znał swoją córkę. Wziął ją za rękę i powiedział cicho:
-      Obojętnie co zrobiła… Nawet gdybym był wściekły za to, co zrobiła… Ale nie przestałbym jej kochać…
Arthemis wypuściła ze świstem powietrze, kiwając głową. Potem zaczęła opowiadać.
Tristan robił się coraz bledszy i bledszy. Aż doszła do momentu, w którym Demetria wypiła eliksiry, mające wywołać umiejętności umysłowe. Wtedy zerwał się z krzesła i zaczął nerwowo krążyć po kuchni. Arthemis niemal widziała czarną chmurę złych przeczuć nad jego głową.
-      Czy ona zwariowała?! – zapytał w końcu. – Coś mogło się jej stać! Albo dziecku!
-      Nie wiedziała, że jest w ciąży – powiedziała cicho Arthemis.
Ojciec zatrzymał się i patrzył na nią z błagalną miną.
-      Dlaczego powiedziałaś, że to, dziwne, że Alan nie ma mocy?
-      Nie powiedziałam tego – powiedziała cicho Arthemis. – Powiedziałam, że sprawdziłam, i że ich nie ma.
-      Arthemis… - przełknął ślinę. – Czy miałaś jakieś powody, żeby podejrzewać, że on może mieć takie moce?
Jej ojciec był bystrym człowiekiem. Nie musiał zadawać tego pytania, ale Arthemis widziała, jak wszystkimi siłami nie chce uwierzyć, w to, co zamierzała mu przekazać.
-      Bo moje wzięła się właśnie stąd… - powiedziała cicho.
Tristan pokręcił głową.
-      To niemożliwe! On wtedy też by je miał. Gdyby Althea wypiła eliksiry i one by zadziałały…
-      Ona je wypiła. Kilka dni później. Była roztrzęsiona – powiedziała Arthemis cicho, chociaż nie wiedziała, czy tak było naprawdę. Ale podejrzewała, że właśnie tak. Umiała się wczuć w podobną sytuację. Umiała się wczuć w swoją matkę.
Ojciec patrzył na nią z napięciem.
-      Był taki dzień we wrześniu, prawda tato? We wrześniu na rok przed moim urodzeniem. Mama przyszła do domu. Roztrzęsiona, płakała, na skraju histerii. Zachowywała się, jakby popełniła straszną zbrodnię. – Oczy jej ojca robiły się coraz większe. – Prosiła, żebyś jej wybaczył. Ale nie wiedziałeś o co chodzi. Uspokajałeś ją… Kochaliście się…
Arthemis pozostała spokojna. Na policzkach jej ojca zakwitł rumieniec.
-      Dziewięć miesięcy później… pojawiłam się ja. To jedyna różnica… Demetria była w trzecim miesiącu ciąży. A mama jeszcze wtedy w ciąży nie była… Gdybyście zaczekali jeden dzień eliksiry przestałyby działać – Arthemis wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
Jej ojciec natomiast był śmiertelnie blady.
-      Badania Althei… doprowadziły do tego, że…
Arthemis widząc wściekły, bolesny wyraz jego oczu przestraszyła się. Przestraszyła się, że jej ojciec znienawidzi już samą pamięć o jej matce. Zerwała się z krzesła i złapała go za ramię.
-      Powiedziałeś, że… - zaczęła przestraszona, ale się wyrwał.
-      Arthemis nie da się znienawidzić w jednej chwili! Ale do cholery mam prawo być wściekły, wiedząc co zrobiła. Mam prawo czuć się zraniony, gdy wiem, że nigdy mi o tym nie powiedziała. Przez dziewięć lat!!! Miała szanse… Nigdy nie przyznała się, że to właśnie przez nią musiała się tak męczyć! Że ona była winna wszystkim twoim problemom!
-      TATO! Przestań!! – krzyknęła Arthemis.
-      Mam prawo być wściekły!!
-      Tak! Masz prawo! Ale nie obwiniaj jej! Nie chciała mi tego zrobić! Czy już nie wystarczająco się obwiniała!?
-      Mogła mi powiedzieć! Prawda?! Mogła!!
-      A ty byś powiedział?! – Arthemis na chwilę zamilkła patrząc ojcu w oczy. – Powiedziałbyś?! Nie bałbyś się? Że cię odrzuci? Że to będzie koniec? Że zabiorą ci dziecko?
-      Nie zrobiłbym tego – wyszeptał. – Nie mógłbym jej odrzuć. Nie mógłbym jej ciebie odebrać…
-      Chciała ci powiedzieć – powiedziała cicho Arthemis. – Zawsze chciała ci powiedzieć. A gdy w końcu się na to ostatecznie zdecydowała, ktoś ją zabił… Mogę się założyć, że chciała ci o wszystkim powiedzieć... tej nocy, gdy zginęła.
Jej ojciec przetarł dłonią twarz, a potem bez słowa wyszedł. Arthemis go zostawiła. Wiedziała, że teraz bardziej niż czegokolwiek potrzebował samotności…
Pstryknęła palcami, a oszalały ze szczęścia Archer pobiegł w jej kierunku. Wzięła kurtkę i poszła na długi spacer.


Arthemis zapukała do drzwi gabinetu ojca dopiero następnego dnia. Niosła tacę ze śniadaniem i kawą, parującą z kubka. Wiedziała, że ojciec nie zmrużył oka.
Postawiła przed nim tacę i stała naprzeciw, tak długo, aż na nią spojrzał.
-      Iii?
-      Nigdy nie zrozumiem, dlaczego mi nie powiedziała…
-      Czy to jest teraz ważne? – spytała w odpowiedzi Arthemis, bardzo łagodnym tonem.
Spojrzał na nią ze złoszczonym wzrokiem, ale im dłużej na nią patrzył tym jego spojrzenie stawało się mniej ostre.
Obeszła biurko i uklękła przy jego fotelu, kładąc mu ręce na kolanach.
-      Tato…
-      Arthemis – pogładził ją po włosach. – Czegokolwiek się dowiesz… Nie wolno ci myśleć, że mama chciała ci to zrobić. Gdyby znała konsekwencje to…
-      Wiem – przerwała mu cicho Arthemis. – Nie obwiniam jej. Przeżyłam ciężkie chwile, ale to mnie doprowadziło do tego kim jestem. Do ludzi, których znam… Czy gdybym nie miała tych zdolności uratowałabym Lily w czwartej klasie? Nawet jeżeli muszę płacić za to, że mam te zdolności… dzięki temu, że mnie tak wychowałeś wiem, że mogę je wykorzystać dla innych, a nie dla siebie.
Tristan odchylił głowę i zamrugał gwałtownie, a potem odchrząknął i powiedział:
-      Pojedziemy do Bristolu.
Arthemis skinęła głową.
-      Żeby znaleźć odpowiedzi…
-      I musimy wziąć naszego wspólnika jak mniemam? – dodał nieco rozweselonym tonem Tristan.
-      Przyjedzie jutro – odpowiedziała, wstając.
Tristan skinął głową.
-      Muszę kilka rzeczy ustalić zanim tam pojedziemy – powiedział cicho, gdy wychodziła z gabinetu.


Nazajutrz po południu James stanął w progu drzwi Arthemis. Wiedziała, że idzie, bo usłyszała sygnał zaklęć zabezpieczających, oznaczający, że ktoś otworzył bramę.
Czekała na niego w drzwiach.
Nachylił się, więc pozwoliła się lekko pocałować. W sumie nie miała, żadnych problemów, żeby mu pozwolić. Ogólnie to ani jej w myślach było odmawiać…
-      Jak tata? – zapytał James.
Arthemis uśmiechnęła się lekko wprowadzając go do domu. Jak dobrze wszystko rozumiał…
-      Musi się z tym wszystkim oswoić… - powiedziała. – Ale w końcu te dobre wspomnienia przeważą nad tymi przytłaczającymi informacjami. Boli go, że mama mu nie zaufała…
James skinął głową i rozejrzał się po kuchni, gdy Arthemis przygotowywała herbatę.
-      Nie ma go – powiedziała chwilę później. – Pojechał do Ministerstwa Magii sprawdzić w rejestrze, kto teraz mieszka w naszym starym domu…
-      Czyli jednak wybieramy się do Bristolu? – rzucił James, siadając przy stole.
-      Owszem… Jutro wieczorem wyjeżdżamy. Prześpimy się w Bristolu i rano odwiedzimy tamten dom. Tata, wszystko zaplanował, a ja nie mam zamiaru mu przeszkadzać…
James skinął głową.
-      Pokażesz mi na mapie, gdzie mieszkaliście?
-      Po, co? – zapytała podejrzliwie.
-      Żebym wiedział, gdzie jestem, jeżeli się zgubię – prychnął James. – Dobrze, wiesz, że znajomość miejsca to podstawa…
Arthemis westchnęła i kiwnęła mu głową, żeby poszedł za nią. Wziął swój kubek i przeszli do gabinetu jej ojca.
Arthemis wyciągnęła dwie rzeczy. Plan miasta Bristol oraz album. Bardzo zakurzony, bardzo zniszczony, jakby go dawno nikt nie dotykał. Arthemis przez chwilę wpatrywała się w jego okładkę, a potem usiadła na podłodze w siadzie skrzyżnym i spojrzała na niego.
James usiadł obok niej. Stykali się ramionami, gdy nachylali się nad stronami albumu. Zdjęcia przedstawiały to, co już wiedział, bo czytał pamiętniki Althei North. Zachwyciły go. Arthemis w kolorowych ubraniach. Z czerwonym berecikiem na głowie. Uśmiechała się tak promiennie, że nawet na patrząc na zdjęcie, człowiek miał ochotę odpowiedzieć jej tym samym.
James przytrzymał rękę Arthemis, która chciała szybko przerzucić zdjęcia do tych, o które jej chodziło. Przyjrzał się wszystkiemu dokładnie. Jej rodzicom, gdy mieli zaledwie po dwadzieścia lat. Jej samej, jak rosła i dorastała. Jak jej twarz z zbyt chudej i trochę zbyt bladej, stawała się twarzą zahartowanej dziewczyny, którą znał.
W końcu Arthemis pokazała mu palce budynek.
-      Ten dom – powiedziała cicho.
Zdjęcie pokazywało dom od frontu, od zwykłej mugolskiej ulicy, w kamienicy, w której mogli mieszkać najzwyklejsi ludzie na świecie. Prowadziły do niego schodki i wiktoriańskie drzwi z witrażami.
-      W środku jest wąski korytarz... – wyjaśniła. – Po prawej jest otwarty salon, połączony z kuchnią. Schody na końcu korytarza prowadzą do piwnicy, która jest zamknięta na klucz. W salonie są kręcone schody. Prowadzą na piętro gdzie są dwie sypialnie i łazienka. Jeszcze dalej jest wąski strych, na którym nic nie ma.
James przykrył jej dłoń swoją.
-      Tam mogło się zmienić – powiedział cicho.
Pokiwała głową, a potem spojrzała na niego porozumiewawczo.
-      Ale piwnica nadal jest w tym samym miejscu…


Arthemis nie była zbyt zadowolona z tego, że musi się poddać woli dwóch władczych mężczyzn. Ale cóż… tylko oni się mogli teleportować.
Zamieszkali w przytulnym pensjonaciku. Na jedną noc. Następnego dnia, mieli ruszyć do starego domu Arthemis. Jej ojciec poinformował ją, że mieszka tam obecnie tylko starsza pani z mugolskiej rodziny. Nie stanowiła zagrożenia. Wystarczyło jedno małe zaklęcie, żeby zupełnie nie zwracała uwagi na kilku ludzi, chodzących po jej domu.
Wieczorem zjedli lekką kolację, ale nie mogli się opanować i zamówili do niej coś słodkiego, co razem z herbatą zabrali ze sobą do pokoju pana Northa i Jamesa. Arthemis miała osobny pokój i uważała, że ojciec przesadza z ostrożnością, upierając się, żeby James był razem z nim w jednym dwuosobowym pokoju.
Wypili herbatę, podczas gdy pan North wygłosił im kazanie na temat bezpieczeństwa, brawury i absolutnego zakazu używania czarów przez Arthemis…
Nie była z tego zbyt zadowolona…
Ze zdziwieniem James obserwował, jak Arthemis zaczyna bełkotać i bardzo wolno  kojarzyć o czym mówili. Zrzucił to jednak na karb zmęczenia i zdenerwowania. Ponieważ nie wstała, tylko zasnęła w fotelu pan North westchnął cicho i z lekkim żalem.
-      Chyba czas, żebyśmy poszli spać.
James z nieznaczną zazdrością, bardziej podobną do żalu, patrzył, jak pan North wynosi Arthemis do jej pokoju. Słyszał zaklęcia ochronne i zabezpieczające, rzucane na drzwi i przeniknął go dreszcz niepokoju. Arthemis była niepełnoletnią czarownicą, poza szkołą. Nie wolno jej było używać czarów… To było wysoce niepokojące…
Ponieważ był już wystarczająco spięty w obecności pana Northa, nie mówiąc już o tym, że dzielili pokój. Dlatego James, nie protestował, gdy pan North szybko zgasił światło i nie powiedział nic poza:
-      Dobranoc.
Próbował zasnąć. Naprawdę się starał. Balansował jednak na granicy snu. Trochę mu się kręciło w głowie, a gardle zaschło, więc żałował, że jednak nie poczęstował się herbatą, którą wcześniej przygotował pan North. Powieki mu ciążyły, więc zamknął oczy, ale jego umysł nadal pracował, chociaż nie tak sprawnie, jak zazwyczaj.
Usłyszał, jak pan North wstaje, ubiera się, zakłada buty. Zmusił się do otwarcia oczu.
-      Panie North?
Tristan już niemal dotknął klamki, więc zaklął pod nosem wystraszony. Odwrócił się do Jamesa.
Podniósł się z łóżka, łapiąc za głowę.
-      Pan mi coś podał? – nie można było stwierdzić, czy jest to bardziej stwierdzenie, czy pytanie.
-      Tylko odrobinę – przyznał skruszony pan North. – Musisz zachować przytomność, bo nie chcę zostawiać Arthemis samej.
James zmusił się, żeby wstać i zacząć chodzić po pokoju. Wiedział, że jego metabolizm szybko zlikwiduje działanie eliksiru, przy wysiłku.
Tristan pod bacznym, ostrzegawczym i niezadowolonym spojrzeniem Jamesa, przystępował z nogi na nogę. Cóż, był dorosłym mężczyzną, ale jego nastoletnia córka z całą pewnością nauczyła go, że dwa razy młodszy od niego człowiek i tak może go wklepać w glebę…
-      Arthemis też to dostała? – zapytał James, przez zaciśnięte zęby.
-      Odrobinę silniejszą dawkę. Musiałem ją uśpić, żeby mi nie przeszkadzała i się ze mną nie kłóciła…
-      Będzie wściekła – jęknął James.
-      To moje dziecko – odpowiedział Tristan, uśmiechając się lekko. – Nie zrobi mi krzywdy…
James spojrzał na niego z otwartą kpiną. Nigdy nie można było przewidzieć reakcji Arthemis. Jeżeli pan North myślał inaczej to się mylił. Mogła go potraktować na dwa sposoby: lodowatym gniewem, albo gorącą furią. I oba były równie przerażające.
-      Czemu miałaby panu w czymś przeszkodzić? O ile idzie pan na nocną przechadzkę, nie widzę w tym nic złego – stwierdził James z przekąsem.
-      Chcę zrobić rozpoznanie – przyznał niechętnie Tristan.
Tak, James mógł zrozumieć, dlaczego chciał na jakiś czas wyłączyć umysł Arthemis. Jeżeliby się dowiedziała, nigdy by na to nie pozwoliła. Kazałaby się zabrać ze sobą, albo zabroniłaby mu wyjść pod groźbą milczącego gniewu do końca życia.
Z drugiej jednak strony rozumiał dlaczego pan North, chce się upewnić, że jest bezpiecznie. Nie mogli sobie pozwolić na działanie po omacku, skoro Arthemis nie mogła używać czarów.
-      Jeżeli nie wróci pan do czasu, aż się przebudzi, zwalę wszystko na pana – oświadczył James, z pełną premedytacją.
Tristan skrzywił się.
-      Mieszka tam tylko jakaś mugolska babcia – burknął na swoją obronę. – Muszę to tylko sprawdzić. Będę za dwie godziny maksymalnie…
James skinął głową i opadł ciężko na fotel.
-      Nie przystałbym na to, gdyby nie chodziło o jej bezpieczeństwo – powiedział cicho i ponuro.
Pan North westchnął z cichym zrozumieniem. Jego córka kłóciła się o jego bezpieczeństwo równie żarliwie, jak on się kłócił o jej. Ale skoro on czasami zgadzał się na kompromisy, to takiego samego poświęcenia wymagał od swojego dziecka…
-      Eliksir przestanie działać za pięć godzin… Pilnuj jej.
James w pierwszej chwili myślał, że to rozkaz. Spiął się. Nie potrzebował nakazu, by chcieć zapewnić bezpieczeństwo Arthemis. Ochrona jej była zawsze sprawą priorytetową. Spojrzał, więc na pana Northa z lekką złością, ale wyraz jego twarzy powiedział mu więcej niż słowa. To nie był rozkaz. To była prośba.
James skinął głową, więc pan North opuścił pokój i cicho wyszedł w mrok miasta.
Ponieważ nie miał co robić, oprócz bawienia się różdżką James zaczął myśleć intensywnie. Miał wrażenie, że coś mu umyka. Do tej pory skupiali się na pamiętnikach Althei, na wspomnieniach innych ludzi i Arthemis. A James nie chciał po raz kolejny tego wałkować. Jeżeli dobrze pójdzie już niedługo dowiedzą się kto był winny śmierci mamy Arthemis i będą mogli zamknąć tę sprawę, chociaż pewnie ból nadal będzie się tlił. Ta sprawa była dla niego ważna tylko ze względu na Arthemis.
Były jednak inne sprawy, które była ważne, bo dotykały go bezpośrednio. Bo z trudem, ale przyznawał, że go skrzywdziły. I Arthemis. Tyle razy obiecywał sobie, że jej nie skrzywdzi, ale czasem bezmyślnie łamał te obietnice. Natomiast to, że czasami w ogóle nie panował nad tym, kiedy ją ranił, bo nie były to jego prawdziwe myśli, tylko zakażone podstępnymi kłamstwami  i wizjami, doprowadzało go do furii.
Sprawca snów był JEGO sprawą o wiele bardziej niż zabójca matki Arthemis.
James zaczynał się zastanawiać coraz głębiej nie zważając na upływ czasu. Wierzył Arthemis, gdy mówiła, że tęskniła za nim. Że cierpiała tak, jak on. Więc czemu zajęło im tak długo porozumienie się? Czy chodziło tylko o ICH uczucia, czy może było coś jeszcze, o czym nie wiedzieli, a co ich od siebie oddalało? Arthemis jeszcze wtedy nie miała tak rozwiniętych sieci umysłowych, jak teraz. Nie panowała nad nimi i nie chciała ich używać. Więc nie mógł być pewien, że przez cały zeszły rok po ich umysłach nie ślizgał się ktoś, kto nigdy nie został wykryty.
Potem doszło do bezpośredniego ataku na sny Arthemis. Na początku nawet ona tego nie wykryła. Ale głęboko ją to raniło. I chociaż za to powinien był znaleźć tego sukinsyna i oderwać mu, co nieco.
Następnie przyszła kolej na niego. Narzędzie. Tym był, gdy sprawca snów wkradł się w jego umysł. Narzędziem, które miało stworzyć przepaść między nim i jedyną miłością jego życia… Za to jego krew domagała się jego bólu. Takiego bólu, jaki on sprawił im. Za czas jaki im zabrał.
Niemal się uśmiechnął, gdy przypomniał sobie, jak wiele w tym roku przeszli. Zawody okazały się prawdziwym wyzwaniem.
Ale były też niepokojące rzeczy podczas nich, prawda? – szepnął głos w jej głowie. Ktoś bardzo chciał wyeliminować Hogwartczyków z turnieju. Arthemis niemal została zabita podczas biegu przez puszczę w Peru. A Rose mało nie wyleciała w powietrze. Jednak odkąd pokazali, co potrafią nie było takiego typu zagrożeń.
Później przypomniał sobie Maroko i niemal zawarczał. Jak bardzo byli wtedy rozbici…
James zamrugał zaskoczony, patrząc na swoją dłoń. Arthemis nie pytała wtedy. Była ranna, zraniona jego zachowaniem, a mimo to, nie powiedziała ani słowa, gdy ją objął. Gdy przepraszał. Pamiętał to bardzo dokładnie. Że na chwilę nawiązała się między nimi na nowo silna, nieprzerwana nić porozumienia. Więc dlaczego potem…
Zerwał się na nogi. Stracił wtedy kontrolę, ze względu na zaklęcie Imperium, które ktoś na niego rzucił. Ale kto? Nie pamiętał, po takim zaklęciu wręcz nie mógł pamiętać, czy ta nić między nim a Arthemis zerwała się jeszcze w Marakeszu, czy dopiero po przybyciu do zamku. A to była istotna kwestia… Bardzo, bardzo istotna kwestia…
James wysilał pamięć, ale nie mógł sobie przypomnieć. Sfrustrowany spojrzał na zegarek i zdał sobie sprawę, że ojca Arthemis nie ma już dłużej niż dwie godziny. Nie był to oczywiście powód do paniki… Mógł po prostu chcieć przeszukać piwnicę samodzielnie, żeby Arthemis nie była narażona na przykre wspomnienia…
Powrócił więc do poprzedniej kwestii i postanowił się pobawić w spekulacje. Jeżeli więź została przerwana jeszcze w Marakeszu miał bardzo niewielki krąg podejrzanych. Rayne’a, Dafne, Albusa… No, cóż Albusa mógł skreślić. On nie mógł mieć mocy. A Rayne? Nie mógł go skreślić… Po Alanie nauczył się, że już niczego w szkole nie można być pewnym. A jeżeli Althea North pracowała z kimś jeszcze? Za to dziewczynka… Dafne… ona była naprawdę dziwna. I mogła przepowiadać przyszłość w dowolnej chwili. Wróżbitki zazwyczaj miewały co jakiś czas wizje, które stawały się przepowiedniami. Ta mała miała moc znacznie wykraczającą, poza umiejętności przepowiadania przyszłości. I widziała aury. Jak Arthemis… Dlaczego zawsze rozważali, że sprawca snów jest mężczyzną? Czemu nie mogła być to kobieta? Żyjąc z Arthemis nauczył się bardzo dobrze, ale widać nie wystarczająco dobrze, żeby nie lekceważyć kobiet…
Ale była jedna rzecz, której nie mógł zrozumieć w przypadku Miry – motyw. Mógł sobie wytłumaczyć, że Alan, czy Rayne chcieliby rozdzielić go z Arthemis. Że chcieli to zrobić najpierw wykorzystując jej sny, a potem jego. A czemu chciałaby to zrobić Mira? Przecież była jeszcze dzieckiem. Nie mógł uważać, że ma na niego chrapkę, nawet na upartego z jednej przyczyny: ona się go śmiertelnie bała… Ogólnie bała się większych od siebie chłopaków… Jednak nie mógł sobie pozwolić na wykluczenie jej zupełnie.
Zerknął na zegarek i westchnął z niepokojem. Pana Northa jeszcze nie było. Gryząc się w duchu próbował rozstrzygnąć, czy bardziej martwi się tym, co zrobi z niego Arthemis, gdy nie zastanie ich w pokojach, czy tego, co jej się może stać, gdy jego nie będzie. Chociaż zagrożenie było niewielkie. Ich pensjonat był dobrze obłożony zaklęciami, nie mówiąc już o pokoju samej Arthemis.
Postanowił poszukać pana Northa i wyrazić swoje chłodne potępienie za jego zachowanie. Na wszelki wypadek jednak nakreślił kilka słów i położył kartkę na stoliku. Potem przechodząc obok pokoju Arthemis sprawdził zaklęcia, a potem dołożył kilka własnych i cieszył się tym, że w takiej sytuacji Arthemis nie może ich sama złamać. To mogło ich uratować… Nie otworzą drzwi dopóki jej gniew nie minie…
Uśmiechnął się do tej myśli. Miał godzinę i pół nim eliksir przestanie działać, a Arthemis zacznie być spragniona ich krwi.


James miał pewne trudności z odnalezieniem właściwej ulicy. Zajęło mu to ponad czterdzieści minut, więc zaczął się niepokoić, że jednak nie zdąży. Szukanie samego numeru również nie było proste w skomplikowanej sieci wąskich uliczek i przecznic.
W sumie wyszło na to, że zostało mu raptem pół godziny, żeby wrócić do Arthemis na czas.
Ponieważ jego złość wzmagała procesy myślowe, idąc w kierunku starej kamienicy, która kiedyś była domem Arthemis, nie może tam tak po prostu wejść. Musiał więc wykorzystać, któreś z okien, albo nawet dach.
Skrzydlate buty bardzo ułatwiły mu zadanie. Wspinając się na wyższy poziom okien, chroniony ledwie wstającym dniem, bawił się myślami w głowie, żeby zapobiec spoglądaniu w dół. Nie czuł się zbyt dobrze. Jego refleks i czujność zostały osłabione przez eliksir pana Northa i nie przespaną noc. Żeby o tym nie myśleć zaczął analizować ponownie zadanie w Marakeszu i inne zadanie.
Gdy to robił… zdał sobie sprawę, że nie policzył jeszcze jednej osoby, która była z nimi w Marakeszu… Jednej, jedynej osoby, która mogła stanowić odpowiedź na wszystko…


Arthemis obudziła się i gdy jej głowa nie mogła natychmiast przestawić się na stan czuwania, zaczęła odczuwać skutki nagłego, gwałtownego uśpienia. I to NIE była wina zmęczenia.
Jasna cholera! Te dwa wredne, szowinistyczne samce ją uśpiły!! Nie było na to, żadnego wytłumaczenia.
~     JAMES! – ryknęła w myślach.
Nie odpowiedział. A powinien był, nawet jeżeli spał. Umysłem wysondowała pokój obok. Nie było w nim nikogo. Podeszła do drzwi i chciała je otworzyć.
Były zamknięte i zabezpieczone. I to bardzo silnymi zaklęciami. Zmrużyła oczy i chwyciła różdżkę. Już miała wypowiedzieć zaklęcie, gdy zamiast tego zaklęła na czym świat stoi przypominając sobie, że jej nie wolno.
Do diabła!
Czemu nie było ich w pokoju? Czemu wciąż nie spali, skoro było tak wcześnie.
Arthemis zamknęła oczy i spróbowała znaleźć Jamesa. Z tym, że cholerny Bristol był wielki! Wydawało jej się, że wyczuwa lekki ślad jego wiązki psychicznej. Ognistoczerwonej. Ojca nie wyczuwała w ogóle i to drażniło ją jeszcze bardziej.
Nie pozostawili jej wyboru… Obwiesiła się swoją bronią, wzięła różdżkę, ubrała się, założyła skrzydlate buty i z zdeterminowanym wyrazem twarzy ruszyła do okna. Była na trzecim piętrze. W porównaniu z wieżą Hogwartu było to nic…
Stanęła na parapecie i zaczęła się bardzo wolno przesuwać w stronę okna obok. Nie wiedziała jeszcze jak je otworzy, ale pewnie użyje do tego własnej nogi. Nie mogąc używać czarów nie miała wielkiego wyboru. Starając się nie patrzyć w dół, modliła się gorąco o to, by jakiś ciekawski mugol nie zechciał spojrzeć w górę. Miała dziwne przeczucie, że narobiłoby to niepotrzebnego zamieszania.
Pół godziny przechodzenia cal po calu po wąskim gzymsie, wczepiając się palcami w płaską ścianę, wskoczyła do pokoju, zaraz po tym, jak niestety wybiła szybę.
Rozejrzała się. Byli tu wcześniej. Co więcej leżeli w łóżkach… albo udawali, że leżą w łóżkach. Na stoliku leżała kartka. Na pewno zostawili ją tutaj, bo byli pewni, że zdołają wrócić nim się obudzi. Zacisnęła usta w wąską kreskę.
Podeszła do kartki i przeczytała kilka słów od Jamesa.

Dzień dobry, kochanie!
Jeżeli to czytasz, to pewnie mam przerąbane. Zatłukę za to twojego ojca…
Poszliśmy na rozpoznanie. Nie martw się.
James


Jeżeli uważał, że ją rozbawi to musi to przemyśleć jeszcze raz, pomyślała Arthemis, zgniatając kartkę, w maleńką kulkę.
Zaraz pokaże im nie martwienie się. Po, co mieli iść zrobić rozpoznanie domu, w którym mieszka mugolska staruszka?!
Skrzywiona, potrafiła sobie odpowiedzieć natychmiast. Bo ona nie mogła używać czarów, a tam niekoniecznie musiała mieszkać staruszka. No, cóż teraz jeżeli się w coś wpakuje to będzie ich cholerna wina, bo nie mogła ryzykować, że coś im się stało i czekać aż wrócą…
Obciągnęła nogawki spodni na skrzydełka trampek. Lepiej, żeby mugole jak najmniej zwracali na nią uwagę. Nałożyła kaptur płaszcza i wyszła z pensjonatu.
Coś ją ścisnęło w żołądku, gdy pół godziny później stanęła  przed kamieniczką, w której kiedyś był jej dom. W wyobraźni otworzyła witrażowe drzwi, przeszła przez lekko oświetlony salonik, biegnąc w stronę matki. Ojciec pokazujący jej niebo w gwieździstą noc z dachu.
Mama leżąca na ziemi bez życia…
Arthemis z bólem zamknęła oczy. Po chwili jednak się ocknęła. Nie mogła rozpatrywać przeszłości, gdy teraźniejszość nie była pewna.
Przeszła na drugą stronę ulicy. Wyczuwała Jamesa w  pobliżu. Ojca też.
~     James? – zapytała w myślach. Brak odpowiedzi. Jakby jej słowa trafiły w pustkę. Arthemis zaczęła się denerwować. Czemu nie odpowiadał? Czemu jeszcze tam siedzieli?
Może spał? Może zamknęli się w piwnicy i nie chcąc ryzykować spotkania z właścicielką domu, postanowili zaczekać, aż wyjdzie z domu, bądź utnie sobie drzemkę. To było bardzo możliwe. Wątpiła bowiem, żeby staruszka często schodziła do piwnicy.
Ok. Musiała teraz po prostu się jakoś przedrzeć do środka. Nie mogła używać czarów, więc pukanie do drzwi i oszałamianie nie wchodziło w grę. Westchnęła sfrustrowana. Nie możność używania zaklęć, była prawdziwym utrapieniem.
Z drugiej strony skoro  nie mogła używać czarów powinna zachowywać się jak mugol. Może po prostu grzecznie zapukać i poprosić o zejście do piwnicy?
Kłóciło się to z wszelkimi instynktami samozachowawczymi Arthemis. Zazgrzytała zębami i w tym momencie ktoś jej mignął w korytarzu. Czyli ktoś był w środku…
Nie miała wyboru. Jeżeli będzie trzeba to użyje czarów… A jeżeli uda jej się zagrać smutną dziewczynkę, która kiedyś tu mieszkała, może staruszka sama jej zaproponuje odwiedzenie starego domu.
Weszła na schodki i zapukała do drzwi.
Wtedy zdała sobie sprawę, że nie czuje obecności, ani uczyć innych osób poza mglistymi wiązkami Jamesa i ojca. Ale tam KTOŚ był. Widziała go… Dlaczego go nie wyczuwała? Czy na mugoli jej umiejętności nie działały? Wątpiła…
Klamka poruszyła się, chociaż nie wyczuła, że ktoś się zbliża do drzwi. Bardzo ją to zaniepokoiło. Pod płaszczem jej palce zacisnęły się na różdżce.
Drzwi się otworzyły, a w jej umyśle nastała pustak idealna. Wpatrywała się w osobę, która otworzyła drzwi i która nagle stała się odpowiedzią na wszystkie pytania.
-      Czekałem na ciebie – powiedział cicho.
Przełknęła ślinę, a w myślach kołatały jej się dwa słowa: James… Tata….
Początkowy szok zaczęła zastępować lodowata furia, a to pomogło jej trzeźwo myśleć. Postanowiła zagrać w tę grę.
Spokojnie skinęła głową na powitanie.

-      Profesorze Forsythe…

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawy rozdział, niezly zwrot akcji, kto by sie spodziewał że za tym wszystkim stoi profesor Forsythe

    OdpowiedzUsuń