Dokładnie 12 godzin później
Arthemis i James stanęli u bram Hogwartu, wraz z profesor Vector. Profesor
wydawała się być zdziwiony ich milczenie, ale tylko oni tak naprawdę wiedzieli
i rozumieli, w co się pakują. Za bramą czekała na nich pani Potter.
- Cześć, mamo! – rzucił uśmiechnięty James.
Arthemis
myślała, że pomoże to przekonać Ginny, że doskonale się bawią i są całkowicie
wyluzowani.
Niestety pani
Potter niemal natychmias spojrzała na Jamesa, jakby prześwietlała go aż do kości.
I chyba nie spodobało jej się to, co zobaczyła. A tak starannie sprawdzali, czy
widać po nich zmeczenie...
- Witam, pani profesor! Dzień dobry,
Arthemis – powiedziała spokojnie Ginny ignorując Jamesa.
- Ginny Weas... Znaczy się Potter –
poprawiła się profesor Vector, a Arthemis nadepnęła Jamesowi na palce, żeby nie
roześmiał się na głos. – Chyba możemy ruszać, prawda?
- Też tak sądzę – odparła Ginny. Profesor
Vector wyjęła tradycyjnego świstoklika i po chwili całą czwórkę porwał wirujący
wiatr.
O dziwo nie
znaleźli się tym razem na otwartej przestrzeni. Wyczuli to gdy tylko ich stopy
dotknęły wypolerowanych kafelek. Przed nimi stał nie tylko pan Murphy, ale
również jakiś postawny, elegancki Japończyk. Był uśmiechnięty i naprawdę
szczęśliwy. Za to pan Murphy, jakby postrarzał się na twarzy. Patrzył na nich,
jakby gdzieś w głębi duszy, chciał im powiedzieć, żeby uciekali.
- Witamy serdecznie w Japońskim Ministestwie
Magii. Zapraszamy serdecznie i cieszymy się, że mogliśmy gościć tak
znamienitych gości – powiedział Japończyk wystudiowanym angielskim.
Za nimi stali
Saito i Naoki kiwając głowami zgodnie ze zwyczajem, ale miny mieli groźne i
ponure. Zaciskali pięści i mieli oczy podkrążone, jakby spali jeszcze mniej niż
Arthemis i James.
James stanął
na przeciwko nich.
- Gotowi? – rzucił wyzywająco, ale w
kacikach jego ust czaił się uśmiech.
Zza jego
ramienia, Arthemis uchwyciła wzrok Saito i bezgłośnie poruszając ustami,
powiedziała jedynie:
- Pomożemy wam...
W jego wzroku
odbiła się chwilowa ulga, a napięcie, jakby opadło.
Arthemis nie
żartowała. Naprawdę zamierzali im pomóc. Bowiem w końcu trafili na książkę,
która wiele im wyjaśniła. I ona i James wiedzieli jednak, że dopiero tutaj
dowiedzą się, jeszcze jednej rzeczy, czegoś, co da przewagę Rosjanom, albo im
ją odbierze.
Odwróciła sie
do pana Murphy’ego, jakby oczekując, że teraz wyłoży wszystkie karty na stół.
Ale on na razie milczał. Czekali na ostatnie wytyczne, dotyczące zadania i
wiedzieli, że w końcu się ich doczekają.
- Zaprowadzę państwa oraz państwa opiekunów
do waszych kwater. Mamy nadzieję, że się rozgościcie – powiedział minister.
- Tak, oczywiście – powiedziała Arthemis, bo
ojciec nauczył ją, że grzeczność jest dla Japończyków bardzo ważna. –
Dziękujemy...
James kątem
oka zerknał na matkę i wiedział, że przesłychanie odbędzie się natychmiast po
tym, gdy zostaną chociąż na chwilę sami.
Na ich
nieszczęście zdarzyło się to dość szybko, gdyż profesor Vector została szybko
zabrana na naradę opiekunów. Tylko jeden z wyznaczonych dorosłych musiał w niej
uczestniczyć, więc pani Potter sprytnie wykorzystała sytuację.
Co więcej,
mieli takiego pecha, że tym razem mieszkali wszyscy razem na wynajętym piętrze,
wysokiego wieżowca w Tokio znajdującego się niedaleko Ministerstwa. Według
orgnizatorów indywidualnie mieli przystąpić jedynie do części praktycznej
zadania, natomiast konsultacje widocznie mieli dowolne, z kim im się żywnie
podobało. Co za bzdura!
Natomiast pani
Potter widocznie nie uważała za bzdurę, wymienianych między Brytyjczykami i
Japończykami spojrzeń, ponurego wzroku organizatora, ani niepokoju w oczach
syna i jego dziewczyny. To ostatnie, w tych niezłomnych dzieciakach, naprawdę
ją przestraszyło. Co takiego mogło doprowadzić ich w końcu to strachu? Nie
wiedziała, czy to dobry, czy bardzo zły objaw. Z jednej strony strach mógł ich
trochę utemperować i sprawić, że będą rozważniejsi. Z drugiej strony... czy
właśnie ta ich szaleńcza odwaga nie była
powodem, przez który zawsze wychodzili cało z opresji?
Usiadła na
środku wygodnej, pluszowej kanapy, nie oczekując, że usiądą obok niej.
Pozwoliła im stać nad nią i górować. W ich mniemaniu zapewne mieli przewagę. I
bardzo się myli, bo ona była matką. Nic nie było większym argumentem. Może poza
byciem babcią, co wielokrotnie udowadniała jej, jej własna matka – dodała z
rozbawieniem w myślach Ginny.
Arthemis i
James jednak nie byli na tyle naiwni, żeby czuć się pewnie, nawet jeżeli Ginny
musiała unosić głowę, żeby patrzeć im w oczy. Niemal się skulili w sobie, gdy
otworzyła usta.
- No, więc... powiecie mi, czy mam was wziąć
na tortury? – zapytała rozbawionym głosem. – A nie łudźcie się, powiecie mi
wszystko prędzej, czy później – dodała uprzejmym tonem.
James
przepraszająco spojrzał na Arthemis.
Ginny miało
nie parsknęła śmiechem, gdy ta ze zrozumieniem pokiwała głową. Czuła się, jak
rogogon węgierski w starciu z owcami. Nie rozumiała, czemu Harry i Tristan
twierdzili, że z tych dzieciaków nic się nie da wyciągnąć. Po prostu zbyt łatwo
się poddawali... Ona też zawsze potrafiła poradzić sobie z tatą... Jednak mama,
cóż... to było już cięższe zagadnienie...
James jednak
jeszcze próbował walczyć. Buntowniczo założył ręce na piersi i zapytał:
- Nie będziesz się wtrącać? – zapewne miało
to zabrzmieć, jak żądanie. Cóż, nie do końca się udało...
- Hmmm... – mruknęła Ginny. – To zależy, co
rozumiesz przez: nie wtrącanie się. Jeżeli chodzi ci o to, że jeżeli wasze
życie będzie wisiało na włosku, to nie mogę obiecać, że tego nie przerwę i nie
rozpętam Trzeciej Wojny Czarodziejów... Jednak, jeżeli chodzi ci o to, że coś
postanowicie, a mnie się to nie spodoba... – Wzruszyła ramionami. – Po
wysłuchaniu mojej opini, pewnie i tak zrobicie, jak chcecie... A teraz możecie
już nie tracić czasu i wszystko mi wyjaśnić?
- Chodzi o to, że organizator zrobił pranie
mózgu premierowi Japonii. Ten zezwolił nam na kradzież Laski Nauczyciela z
mugolskiego muzeum, w celu zwrócenia jej prawowitym właścicielom, to znaczy
czarodziejom – streściła Arthemis.
- A przy okazji narazić nasz świat na
ujawnienie... – prychnęła Ginny.
- No, właśnie. Musimy więc włamać się do
muzeum, obejść wszystko tak, żeby nie zostawić śladów i jeszcze zwinać
kilkusetletni eksponat, którego nie można dotknąć gołą ręką – dodał James.
- Ale dlaczego Laska Nauczyciela jest w
rękach mugoli? I czemu do tej pory jakoś jej nie odebrano?
- Też nam to przyszło do głowy – powiedziała
Arthemis i usiadł na przeciwko Ginny. – I w końcu znaleźliśmy odpowiedzi. A
przynajmniej kilka z nich.
James stanął
za fotelem Arthemis, niby cichy obrońca.
- Przede wszystkim do zeszłego dnia japońscy
czarodzieje w ogóle się tym artefaktem nie intersowali, bo nie wiedzieli, że ma
magiczną moc – zaczęła Arthemis. – Anglestone sprytnie zadziałał, bo zwrócił na
nią uwagę całego świata, ale tak naprawdę nikt nie wie, do czego ona służy, ani
skąd się wzięła. Może to być po prostu jakiś przedmiot podlegający pod
Niewłaściwe Użycie Czarów... ale tak nie jest, i tu był mu potrzebny premier.
- Bo czarodziej nie może jej dotknąć gołymi
rękami...
- Bo czarodziej nie może jej dotknąć gołymi
rękami – potwierdził ponuro James.
- Premier japonii mógł mu udostępnić pewne
rękawice, znajdujące się w zasobach ministerstwa. Są zrobione z jadeitu i
odporne na każdą magię. A nie wiadomo, co tak naprawdę daje ochronę przed Laską
Nauczyciela, więc lepiej postawić na pewnik... – powiedziała Arthemis. –
Czekamy jeszcze tylko włąśnie na ten drobny przystanek w zadaniu...
- Ok, ok... nie rozumiem jeszcze tylko
jednego. Niby czemu wam się to tak nie podoba? Czemu nie możecie swobodnie
podejść do tego zadania?
- Chcieliśmy – westchnął James. - Ale
niestety dostaliśmy pewne nowe informacje... Które jakżeby inaczej zaprowadziły
nas o świcie do biblioteki – dodał zgryźliwie, wykrzywijając się do Arthemis.
- Była dziewiąta – burknęła Arthemis.
- Dla niego to środek nocy – Ginny pocieszająco
poklepała ją po dłoni.
- Wracając do tematu, okazało się, że ten
cholerny kij jest strzeżony przez mugoli nie bez powodu i nie tylko przez nich
– oświadczył James.
- Przetrzepaliśmy pół działu historycznego,
żeby to znaleźć – westchnęła ciężko Arthemis. – Ta cała Laska Nauczyciela, to
rzeczywiście należała do nauczyciela. Do nauczyciela kapłanów w świątyni.
Wyszkolonych magicznych-mnichów, których świątynia chroniła ten kijek... Do
czasu, aż ktoś próbował ich zaatakować i doszło do zniszczenia świątyni. Laska
zaginęła, a chociaż jej poszukiwano, nie odnaleziono. Świątynie odbudowano w
innym miejscu, natomiast Laska została odnaleziona przez mugolskich
archeologów, kilka stuleci później. Mnisi obłożyli ją zaklęciami i postanowili,
że brak wiedzy o jej istnieniu jest dla niej najlepszą ochroną. Tylko
członkowie zakonu więdzą o niej i ich misją, jest ochrona jej.
- Chcecie z nimi walczyć? – zapytała
niezadowolona Ginny.
Pokręcili
głowami.
- Jeden z naszych przeciwników... Saito... –
zaczął James. - zapewne należy do zakonu, jak jego przodkowie, napisał do nas
otrzeżenie, żebyśmy nie próbowali zbliżać się do Laski... Jednak doskonale wie,
że Rosjanie nie zrezygnują. Po prostu... Dlatego postanowiliśmy mu pomóc. Tylko
musimy się z nim skontakować, zanim mnisi uznają nas za wrogów.
- A więc nie chcecie zdobyć Laski? – Ginny
poczuła, jak napięcie z jej ramion znika.
- Chcemy – rozwiała jej nadzieje Arthemis. –
Chcemy ją zdobyć, zanim zdobędą ją Rosjanie i oddać ją mnichom.
- To nie wasze zadanie.
- Japończycy nie mają z nimi szans –
wyjaśnił James cicho. – Tak naprawdę turniej rozgrywa się teraz już tylko
między nami. Saito o tym wiedział, dlatego do nas napisał. Może mógłby
przeszkadzać Rosjanom, ale z dwiema drużynami nie miałby szans...
- Pani Potter – powiedziała Arthmies. –
Angelstone musiał się naprawdę napracować, żeby odkryć gdzie jest laska. A tak
naprawdę nie mamy pojęcia po, co jej szukał. Bardzo zależy nam na tym, żeby się
tego dowiedzieć. Poza tym... jeżeli to jest groźne, najlepiej, żeby od razu to
zlikwidować – dodała ciszej.
- No, dobrze – westchnęła ciężko Ginny. –
Wierzę w to, że wiecie, co robicie...
- A my absolutnie nie – zaśmiała się
Arthemis. – I mamy jeszcze przed sobą dużo nauki. Musimy w końcu oszukać
najlepsze nowoczesne, mugolskie technologie, o których nie mamy najmniejszego
pojecia...
- A więc na moim miejscu siedzi niewłaściwa
osoba – odpowiedziała poważnie Ginny. – Potrzebny wam włamywacz...
- Cóż... żadnego pod ręką nie mamy –
prychnął James, ale spuścił z tonu, gdy Ginny energicznie wstała.
- Macie dowolny wybór konsultantów, tak?
- Ich naprawdę nie obchodzi, czy zrobimy to
sami – odparła Arthemis. – Chcą tylko dobrać się do artefaktu...
Ginny ze
zrozumieniem skinęła głową.
- Zajmijcie się sobą. I dajcie mi godzinę –
rzuciła, zmierzając w stronę drzwi.
Gdy się za nia
zatrzasnęły, Arthemis i James spojrzeli na siebie z niepokojem.
- Co ona zamierza zrobić? – zapytała
Arthemis.
- Chyba skonfundować jakiegoś mugolskiego
złodzieja, bo innego wyjścia nie widzę – burknął James i usiadł obok niej,
wyciągając ich notatki i przystępując do sporządzenia planów. – Mój ojciec
włamał się do Gringotta – mruknął do siebie. – To nie może być trudniejsze...
Smoków w końcu nie mają...
Godzinę później ktoś zapukał do
drzwi. James wstał i przeciągnął się.
- To pewnie mama. Jestem ciekaw, co
wymyśliła...
Arthemis
zaciekawiona również wstała. Stanęli przed drzwiami, gdy otworzyła je Ginny.
Weszła do środka nie oglądając się za siebie.
Na korytarzu
stały dwie elegancko ubrane osoby.
- Słyszałem, że knujecie coś niedobrego –
powiedział z szeorkim uśmiechem George Weasley.
- Jak zawsze z resztą – dodał wyglądający
zza jego pleców Fred.
Po początkowym szok Arthemis i
James bardzo docenili zaradność Ginny Potter. James przeklinał się w duchu, że
też wcześniej na to nie wpadł, ale z drugiej strony miał dość mało czasu, na
podejmowanie decyzji.
- No, to pokażcie, co tam macie – powiedział
George z szerokim uśmiechem.
Arthemis
wpatrywała się jednak we Freda. A on w nią. James patrzył za to na nich z mieszaniną
niechęci i rozbawienia.
- Że też wcześniej o tobie nie pomyślałam –
powiedziała oburzona własną niedomyślnością.
- Powinienem sie obrazić – stwierdził Fred.
- A ja jestem raczej zadowolony, że na słowo
włamywacz, nie stajesz ludziom przed oczyma – rzucił George. Ginny pokiwała
głową, ale wtedy jej brat dodał: - To by znaczyło, że słaby z ciebie
włamywacz... O mnie nadal nie wie zbyt wiele osób...
- Jasne – rzucił powątpiewająco Fred,
patrząc na ciocię Ginny.
- Gdyby nie to, że w czasie Drugiej Wojny
przemycałem żarcie do Aberfortha dla całego GD, to moja siostrunia też by o tym
nie wiedziała... – wyjaśnił mu George.
- A więc teraz zajmujesz się włamaniami? –
zapytała Arthemis. – Wiedziałam, że wymyślisz coś, co mnie... nie zaskoczy...
- Nie zajmuje się włamaniami po to, żeby
kogoś okraść, kochanie – powiedział, pstrykając ją w nos. – To by było dużo
poniżej moich możliwości... Zajmuje się włamaniami, żeby wymyślać nowe Magiczne
Dowcipy Weasleyów...
- I Magiczne Systemy Zabezpieczeń – dodał dumnie
George. – Jego małe dziecko... Oczywiście robi je na zamówienie i indywidualnie
dla każdego przypadku...
- Miałeś nikomu nie mówić! – powiedział
oburzony Fred i wyrwał jabłko z ręki ojca. Zdążył je nadgryść, kiedy Arthemis
powiedziała:
- No, to będziesz mógł zaprojektować zamek
szyfrowy do pokoju dziecięcego...
Filiżanka
trzymana przez George’a wypadła mu z ręki, Fred zakrztusił się jabłkiem i
wypluł połowę na buty Jamesa, który wpatrywał się w niego z wytrzeszczonymi
oczyma. Ginny za to podeszła do Arthemis i poklepała ją po ramieniu.
- Nawet nieźle – powiedziała i podeszły
razem do kanapy. – Czasami trzeba im utrzeć nosa. – Rozsiadły się na kanapie, a
Fred odzyskał głos i pobiegł do Arthemis. Złapał ją za ramiona.
- Valentine jest w ciąży?! – jego rozbiegany
wzrok sprawił, że niemal mu współczuła.
- Nic takiego nie powiedziałam – odparła
spokojnie.
Fred opadł z
ulgą na fotel na przeciwko i wypuścił ze świstem powietrze.
Ale Arthemis
nie byłaby sobą, gdyby nie dodała:
- Chociaż przez chwilę się nad tym zastanawiała...
Skupiony wzrok
Fred natychmiast pobiegł do jej zadowolonej z siebie twarzy.
- Zaprojektuje zamek, którego nikt nigdy nie
będzie w stanie otworzyć ani czarami, ani bez nich, a potem zamknę cię w wieży
i zamontuje go w drzwiach – powiedział cicho.
Arthemis
wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Po pierwsze: tęskniłbyś za mną. A po
drugie: - zerknęła przez ramię. – James mnie wydobędzie...
- No, to zamknę was razem...
- A to, ok. Wcale nie musimy wtedy
wychodzić... – ucieszył się James.
- Cóż, Fred, muszę przyznać, że tę rundę
wygrała Arthemis – powiedział George, gdy dołączył do nich przy stoliku.
- Chyba za tobą tęskniłem – powiedział Fred
z niesmakiem. Arthemis uśmiechnęła się. – Ale już mi przeszło – dodał, przez co
się głośno się roześmiała.
- No, to jak chwilę towarzyskiego wstępu mamy za sobą, to
proponuje się zabrać do roboty – zarządził James i systematycznie zaczął
pokazywać i objaśniać wszystkie schematy plany i zabezpieczenia Muzeum,
Weasleyom.
Po godzinie
Fred i pan Weasley stwierdzili, że do przygotowań muszą mieć więcej swobody i
zdjęli eleganckie surduty i kamizelki i zostali w samych koszulach i co bawiło
Arthemis, w szelkach.
- Niemal wam zazdroszczę, że będziecie musieli
to zrobić – westchnął w końcu Fred.
Arthemis i
James jednocześnie na niego spojrzeli, jakby mu odbiło.
- No, nic dzieciaki. To teraz posłuchajcie,
jaki jest plan, a jak będziecie mieli jakieś pytania...
W tym momencie
zapukano do drzwi. Arthemis i James spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
James wstał,
żeby otworzyć drzwi. Stał za nimi młody Japończyk. Wręczył mu przesyłkę,
ukłonił się i odszedł.
Arthemis do
niego podeszła i razem ją otworzyli.
Przez chwilę
Ginny się na nich zapatrzyła. Jak można być tak blisko, że postronny
obserwator, zdawał się wyczuwać jedną aurę wokół nich. Jak można tak bez słów w
lot chwytać myśli. Nie umknęło jej nawet to, że gdy James podawał jej kartkę
papieru, zrobił to w taki sposób, żeby jego palce musnęły jej palce.
Ginny uniosła
do ust filiżankę, żeby nikt nie zauważył jej uśmiechu, a mimo to poczuła, jak
jej kretyński, zbyt spostrzegawczy brat kopie ją pod stołem porozumiewawczo.
- Co tam jest? – dopytywał się Fred, nadal
wpatrując się w plany budynku.
- To czego się spodziewaliśmy – odparła
Arthemis. – Mapa do miejsca ukrycia Jadeitowych Rękawic.
- Nie pójdziesz tam – zadecydował James
błyskawicznie i stanowczo.
Arthemis
odstąpiła krok i spojrzała na niego chłodno.
- Czyżby?
- O co chodzi? – zapytał Fred, wstając. Znał
już ten wyraz twarzy Jamesa. Widywał go od czasu do czasu w Hogwarcie.
Zazwyczaj, gdy Arthemis leżała na szpitalnym łóżku, albo była ciężko ranna.
James wydawał się być wtedy wyjątkowo... bezbronny i podatny na zranienia.
Jakby tracił ochronę. Więc dodał jeszcze w przejawie braterskiej solidarności:
- Co ona chce zrobić?
- Nie wtrącaj się – syknęła Arthemis.
- Może najpierw wyjaśnijcie o co chodzi, a
potem dopiero zacznijcie krzyczeć – zaproponował George zaciekawiony.
- To nasza sprawa – powiedziała ostro.
- Nie mówiłabyś tak, gdybyś nie stała na
straconej pozycji – domyślił się Fred cicho.
Spojrzała na
niego ostro.
- A na jakiej pozycji mam stać skoro
jesteście wszyscy z jednej rodziny – syknęła. – To oczywiste, że się z nim
zgodzicie!
- Na razie jeszcze nie wiemy w czym rzecz –
zauważyła spokojnie Ginny.
- James próbuje mnie odizolować od zadania i
zamknąć w jakiejś obszytej poduszkami sali, tylko dlatego, że raz widział moją
słabość!
James złapał
ją za dłoń.
- Nie rób mi tego – poprosił cicho.
Arthemis
wyrawała dłoń.
- Nie! To ty mi tego nie rób! Nie stawiaj na
mnie krzyżyka przez jeden błąd! Nie jestem od ciebie słabsza!
James nie
przejmując się niczym, ani nikim, ujął jej twarz w dłonie.
- Nie, nie jesteś – powiedział gorączkowo. -
Ale nie zaryzykuję...
- Decyzja nie należy do ciebie! - Arthemis
wyrwała się, przeszła przez pokój i zatrzasnęła się w łazience. James
zacisnął powieki i przetarł twarz dłonią.
- O co chodzi? – zapytał Fred, podchodząc do
niego.
- Rękawice są ukryte w jednej ze starych
krypt na cmentarzu...
- Nie sądziłam, że w Japonii są cmentarze –
powiedziała zaniepokojona Ginny.
- Są, jak wszędzie – odparł James, patrząc
jej w oczy.
- Ok, ale nie wiem, czemu to takie straszne
– rzucił ze śmiechem George. – Spodziewacie się tam duchów?
Fred i Ginny
spojrzeli na siebie, a potem na Jamesa. James usiadł ciężko na fotelu. George
Weasley spoważniał.
- Jest ryzyko, że gdy Arthemis wejdzie na
cmentarz – zaczął James. – Wszystkie emocje, które tam pozostawiono, wywołają
u niej atak. Może stracić przytomność,
dostać gorączki... Może to ją zupełnie wyłączyć z zadania...
- Masz pewność, że tak się stanie? – zapytał
poważnie George.
James pokręcił
głową.
- Ale jeżeli się tak stanie, nie będziemy
mogli wykonać drugiej części zadania – odezwała się od drzwi Arthemis. Miała
mokrą twarz, jakby w pośpiechu spryskała ją wodą.
Zerknęła na
Jamesa.
~ To
twoja wina, bo się rządziłeś, ale i tak cię przepraszam... – powiedziała w
myślach.
~ Zapamiętam.
- Ja nie pójdę na cmentarz – powiedziała
głośno, dołączając do pozostałych. – Ale pod warunkiem, że James nie będzie
próbował zdobyć tych rękawic...
- Co?! – James spojrzał na nią oburzony.
- To banalnie proste – odparła. –
Rozdzielimy się. Ja pójdę na zwiady do muzeum, udając turystkę. W tym czasie ty
będziesz na zadaniu na cmentarzu, udając, że chcesz zdobyć rękawice, żeby nie
nabrali podejrzeń. Będzie to dla nich całkowicie naturalne. Jednak nie będzie
robił niczego ryzykownego, niebezpiecznego, podstępnego, ani tego, co w twoim
mniemaniu będzie stanowiło wykalkulowane ryzyko – powiedziała stanowczo.
Ginny pokiwała
głową, zgadzając się z nią.
- Skoro nie mam zdobyć tych rękawic, to, po
co mam niby tam iść!? – zirytował się James.
- Żeby poprzeszkadzać Rosjanom i pomóc
Japończykom – odparła Arthemis spokojnie. A gdy już Rosjanie będą mieli się
dostać do muzeum, ja tam będę, żeby popsuć im humor... Ty do mnie dołączysz i
spróbujemy im ukraść Rękawice, jeżeli będą je mieli. Bo tak naprawdę interesuje
nas tylko druga część... rozbrojenie muzeum, zachowanie wszystkiego w tajemnicy
i bezpieczne przekazanie kija Saito i jego mnisim kumplom...
James
wpatrywał się w nią przez chwilę, a potem przewrócił oczyma.
- Wstępnie się zgadzam – powiedział
niechętnie.
- Ale jeżeli ten plan, dziurawy jak skarpeta
Percy’ego ma się udać, to musicie się przyłożyć do nauki znamienitej sztuki
włamań – powiedział George i wyjął na wierzch plan muzem. - Waszym największym
atutem są czary. A najmniejszym, to, że musicie się włamać do Sali monitoringu
i wyłączyć kamery... i pewnie nie wiecie, jak – westchnął ciężko.
Obydwoje
pokręcili głowami.
- Ile mamy czasu? – zapytał Fred.
- Zadanie zacznie się dzisiaj o 22:00. Możemy
wtedy ruszyć na cmentarz – wyjaśnił James.
Fred wymienił
spojrzenie z ojcem.
- Czyli mamy czas, żeby udzielić wam
podstawowej lekcji... A potem przestanie być tak zabawnie...- oświadczył pan
Weasley. Wziął poduszkę i przetransmutowął je w dziwne urządzenie z mnóstwem
guziczków, klawiszy i otworów.
James spojrzał
na nie z dytansem. Arthemis poklepała go lekko po ramieniu.
- Zostaw to mnie – powiedziała spokojnie.
Uśmiechnął się
do niej szeroko i ponownie skupił wzrok na dziwacznym urządzeniu.
- Teraz Arthemis się skup – powiedział Fred.
– Powtórzmy wszystko, co masz zrobić, bo James mógł nie załapać.
James stojący
akurat za nim, trzepnął go w tył głowy.
- O której i którędy wejdziesz?
- Dotarcie do muzeum zajmie mi jakieś pół
godziny. Zaklęciem dotknę drzwi, a detektor ruchu zaalarmuje strażników. Jeden
z nich przyjdzie sprawdzić, co się dzieje...
- Według materiałów informacyjnyhc według
organizatorów, tak właśnie powinno się stać – odezwał się George.
Muzeum Tokijskie
Gdy strażnik podejdzie do drzwi i wyjdzie sprawdzić schody, rzucisz na
niego zaklęcie prawdomówności. Niech ci powie jaki jest kod wyłączający alarm
na tylnych drzwiach.
Arthemis
wyszeptała zaklęcie, gdy strażnik rozglądał się po wciąż ruchliwej ulicy.
Szybko zadała pytanie i równie szybko zdjęła zaklęcie, żeby przydłużająca się
nieobecność strażnika nie wydała się podejrzana.
Zapamiętała 10-cyfrowy
kod, odblokowujący drzwi oraz identyfikator strażnika. A potem przeszła przez
park i obeszła budynek dookoła. Po drodze zatrzymała się, zdjęła jeansy, pod
którymi miała cieńkie czarne spodnie i kurtkę, którą zastąpiła przylegającą do
ciała czarną bluzą. Wzięła głęboki oddech i założyła wąski plecak na plecy.
Była sama. I
James też był sam. Była ciekawa, jak mu szło...
Cmentarz Świętej Rodziny
James przemknął pomiędzy
nagrobkami i dreszcz przemknął mu po plecach. Był wdzięczny niebiosom, że udało
mu się przekonać Arthemis, żeby tu nie przychodziła. Co prawda nie było w tym
jego wielkiej zasługi. Ale gdy przypominało mu się, co się stało w katakumbach
w Indiach, było mu zimno. A tak pewnie jeszcze wyjdzie im na dobre to
rozdzielenie. Do tej pory nie wiedział, jak Arthemis ogarniała te wszystki
skomplikowane zasady, przyciski i etapy planu Freda. Swoją drogę nie wiedział
nawet, jak Fred i od kiedy stał się w tym tak cholernie dobry...
Przemykał
przez cmentarz, pomiędzy drzewami. Dobrze, że było ciemno i późno, więc było
małe prawdopodobieństwo, że ktoś się nim zainteresuje. Gdyby nie to, nie
wychwyciłby tak szybko, odgłosu łamanych gałązek po czyjąś stopą.
Szedł jednak
dalej i skręcił za drzewo. Po chwili ktoś go minął, więc wbił mu różdżkę w
plecy.
- Naoki, gdybym był Rosjaninem, to już bym
cię wyeliminował... Za głośno chodzisz...
- Całe więc szczęście, że nim nie jesteś –
odparł Naoki. Japończyk odwrócił się do niego. – Gdzie twoja pani?
- Gdzie indziej – odparł po prostu James. –
Nie zamierzam zdradzać ci naszego planu...
- Cały cmentarz jest obsadzony zaklęciami
nadawczymi, tak samo, jak muzeum – oznajmił gorączkowo.
- Bardziej mnie dziwi skąd to wiesz, niż że
tak jest...
- Wywiad Zakonu Roninów działa wyjątkowo
skutecznie i równie zabójczo – zapewnił go w odpowiedzi Naoki.
- Gdzie jest
Saito?
- Wszedł drugą stroną. Będzie próbował dostać
się do krypty przed Rosjanami, a ja mam ich odciągnąć, jak najdalej...
- Wątpię, żeby ci się udało... –
odpowiedział James sceptycznie.
- Ale mogę im poprzeszkadzać...
- Wytłumacz mi, czy w tej krypcie są jeszcze
jakieś dodatkowe niespodzianki?
Naoki wzruszył
ramionami, ale jednocześnie wpatrywał się w Jamesa, jakby chciał go ostrzec.
- Rozumiem – powiedział cicho. – A grozi mi
coś?
- To zależy tylko od ciebie – odparł Naoki.
James skinął
głową. Zasalutował mu i ruszył dalej. Miał zamiar mimochodem wesprzeć
Japończyków i trochę poprzeszkadzać Rosjanom.
Po chwili
gdzieś w oddali usłyszał rosyjskie przekleństwa i rozbłysk zaklęć. Szybko
pobiegł w stronę, gdzie według mapy znajdowały się rękawice i wpadł w sam
środek afery.
Rosjanie
próbowali uwolnić się z pnączy, a Naoki wysyłał kolejne zaklęcia, żeby ich
zająć. W tym czasie Saito, rozwalił zaklęciem kłódkę i popchnął kamienne drzwi.
Aljosha coś
krzyknął i wtedy Ilja, uwolnił się i zostawił go samego sobie, aby udać się do
wnętrza krypty. James w pierwszej chwili chciał zostać i pomóc Naokiemu, ale
był to zły pomysł z trzech powodów.
Pierwszy był
taki, że Ilja był zdecydowanie silniejszy i Saito bardziej się przyda pomoc.
Drugi: jeżeli Rosjanie dostaną rękawice, będzie po ptakach. Natomiast trzeci i
najmniej ważny był taki, że podejrzane byłoby, gdyby został tutaj, zamiast iść
po rękawice, szczególnie skoro Arthemis nie było razem z nim.
Dlatego zszedł
po ciemnych, wilgotnych i oślizgłych stopniach w dół grobowej krypty,
zadziwiająco dużej, jak na tak niewielki cmentarz. Schodził coraz niżej i
niżej, aż dotarł do wielkiej Sali, gdzie ułożone były trumny we wnękach.
James uchylił
się w tym samym momencie, w którym poleciało w kierunku schodów odbite
zaklęcie.
- Nie możesz ich wziąć!
- Mogu, jesli chce! To wygrana jest nasza!
- Nie rozumiesz Ilja! Ten turniej to ściema!
Chcą nas wrobić w kradzież artefaktu, który może zniszczyć świat! – krzyknął
Saito.
- Mówisz to wszystko, bo chcesz wygrać!
Jeżeli dzisiaj nie wygracie, odpadniecie!
- Ilja jeżeli będziesz próbował zdobyć tę
Laskę, to Zakon Roninów, który ją strzeże zrobi wszystko, żeby cię zatrzymać! –
próbował go przekonać Saito z rozpaczą w głosie.
- Łżesz! – kolejne zaklęcie uderzyło tuż nad
głową Japończyka.
- Zaraz się pozabijacie! – wkroczył między
nich James. – Gdzie są te cholerne rękawice?! Zniszczymy je i będzie po
sprawie!
W odpowiedzi
następny atak był wymierzony w niego.
- Zaraz będzie tu Zakon! – krzyknął Saito. -
Odpuść Ilja!
- Rosjanie nie ryzygnują! My walczymy do
końca!
- Saito bierze tę rękawice, widzisz
przecież, że ten koleś pozbija nas wszystkich – rzucił James i skierował całą
uwagę Ilji na siebie. Ostra wymiana zaklęć spowodowała, że dookoła mury
kryszały. Saito po kolei zaczął otwierać trumny. Sprawdzał dłonie
rozkładających się ciał, a czasami samych kości. Ilja jednak postanowił nie
odpuszczać. Pomimo wymiany zaklęć z Jamesem rzucił się na Saito, gdy tamtem
zaczął wyciągać jedną rękawicę w kolorze zielonej drogocennej skóry wysadzaną
jadeitowymi zdobieniami, które lśniły i promieniowały magią.
Saito jednak
był dobrze przeszkolony, bo szybko się wywinął. Sztuka walki, którą stosował
nie pozowliła Rosjaninowi na zbytnią przewagę, dopóki tamten nie używał czarów.
- Znajdź drugą! – krzyknął Saito do Jamesa,
sam zajęty obserwowaniem różdżki Rosjanina.
James zaczął
przeszukiwać trumny i w jednej, wyjątkowo ozdobnej, białej, z japońskimi
grawerami, znalazł drugą. Bez namysłu rzucił ją na ziemię, a potem wskazał na
nią różdżką (po roku z krwawymi diabłami znał dostatecznie dużo silnych
ogniowych zaklęć).
- Reductio flambe! – powiedział cicho, a
czarne płomienie zaczęły pochłaniać kamienie, jadeity i skórę.
- Nie!
James odwrócił
się, akurat wtedy, gdy Ilja, widzą, jak niszczeje druga rękawica, wyrwała
pierwszą z zaciśniętej dłoni Saito, a następnie odrzucił go zaklęciem. Ten zbyt
zaaferowany akcją Jamesa, nie zdążył nawet zmniejszyć siły zaklęcia i poleciał
prosto na ścianę, na której wisiały ostre uchwyty służące do przytrzymywania
sarkofagów w pozycji pionowej.
Nadział się na
jeden z nich, który przeszedł przez niego na wylot. Saito oszołomiony odpechnął
się od ściany i spadł na kolana. I wtedy z jego piersi zacząła sączyć się krew.
James podbiegł
do niego, rozrzucajac po drodze osypujące się kamienie. Zdjął bluzę, zwinął ją
i przycisnął do rany.
- Wezwij pomoc! – krzyknął do Ilji.
- Nie – zaprotestował słabo Saito. – Niech
idzie za nim Zakon sie tu pojawi... Zabiją go, jeżeli go tu zastaną... – z
krwią na ustach spojrzał na Ilję. – Idź. Idź! Ale zaklinam cię, żebyś nie
próbował zdobyć Laski Nauczyciela... – wyszeptał.
Ilja
przerażony wpatrywał się w trzęsące się ręce Jamesa, które przytrzymywały
przesiąkniętą krwią bluzę. James podniósł na niego wzrok.
- No, idź! – wrzasnął.
Boże,
Arthemis... – pomyślał. – Co mam robić?
Krew
przesiąkała przez bluzę, a spod pleców Saito wypłynęła kałuża.
James zaczął
szeptać zaklęcia spowalniające krwiobieg, zaklęcia wywołujące bandaże,
wszystko, co mu przychodziło do głowy.
Ilja
zaciskujac dłoń na rękawiczce, wypadł na schody.
- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał James,
przeszukując plecak w poszukiwaniu resztek dyptamu, jakie ze sobą tu zabrał.
- On chce po prostu wygrać. Nie wie, że
Zakon musi wypełnić misję... Nie wierzy, że z turniejem jest coś nie tak... W
końcu obserwuje go cały świat i nikt nic nie podejrzewa...
- Albo czekają aż dojdzie do kulminacyjnego
momentu, żeby się przekonać, do czego to prowadzi – odparł James ponuro. Wziął
głęboki oddech i w myślach powtarzał imię Arthemis, żeby nie wpaść w panikę. Na
jego rękach umierał młody człowiek, którego zdążył polubić. Który był
szlachetny, który był na tyle dobry, żeby chronić innego młodego człowieka,
który mu to zrobił.
Po schodach
zbiegł Naoki.
- SAITO! – wrzasnął przerażony i przypadł do
przyjaciela.
- Naoki... musisz spróbować... Musisz...
Naoki pokręcił
głową.
- Idą tutaj – wyszeptał.
Saito zwrócił
spojrzenie na Jamesa.
- Laskę chronią potężne zaklęcia –
powiedział cicho. – Uważajcie zanim się do niej zbliżycie. Zakon będzie
próbował odebrać ją, już po jej zabraniu z muzeum. Jeżeli ją zdobędziecie to im
ją przekażcie, będą wiedzieć, gdzie ją ukryć. Jeżeli nie... Rosjanie będą w
niebezpieczeństwie, chyba, że organizatorzy zabierą Laskę, zaraz po jej
zdobyciu... James... nie wiem, co oni chcą zrobić, ale gdy ją zdobędą, mogą jej
użyć do strasznych rzeczy...
- Arthemis już powinna być w muzeum...
Saito
przymknął oczy. Naoki objął jego plecy ramieniem.
- Idź – powiedział Naoki do Jamesa. –
Arthemis sama sobie nie poradzi...
James nie
zamierzał tego kwestionować, tylko natychmiast wstał.
- Mam nadzieję, że nic mu nie będzie.
- Zakon zrobi wszystko, co w jego mocy.
Dbają o swoich – zapewnił go Naoki.
- O ile zdążą...
- Już tu są James. Dlatego znikaj, jak
najszybciej – wyszeptał Saito.
- Cholera! – James porwał plecak i spojrzał
na strużkę krwi wypływającą z ust Japończyka. Pomodlił się do wszystkich dusz
na tym cmentarzu, żeby czuwały nad młodym człowiekiem i
pobiegł. Biego
ile sił w płucach.
Biegł do
Arthemis.
Muzeum Tokijskie
Arthemis czuła gdzieś głęboko w
sobie, jakieś skomplikowane, denerwujące uczucie. Rozpraszało ją to, że James
jest... nieskoncentrowany, że jest, jakby rozbity, czy wstrząśnięty...
Musiała się
skupić na własnym zadaniu, a ponieważ miała pewność, że Jamesowi nic nie jest,
a przynajmniej nic, co by zagrażało jego życiu, przywołała w myślach spokojny i
pewny ton Freda. Nie wiedziała dlaczego, ale ufała mu bez zastrzeżeń.
Uwielbiała się z nim drażnić i przekomarzać. Ale w sumie, to nigdy nie zawiódł
ani jej, ani Jamesa... A to było bardzo ważne.
Znalazła się
na tyłach budynku, skąd miała widok na wyjścia ewakuacyjne.
Nie zbliżaj się bliżej niż dwa metry, dopóki
nie unieruchomisz kamer. Są trzy.
Arthemis
rzuciła na siebie zaklęcie kameleona.
Pierwsza znajduje się w rogu podwórza. Robi
okrężne cykle w prawo i w lewo i rejestruje całą przestrzeń. Musisz ją
unieruchomić, gdy będzie skierowana na ulicę. Druga będzie nad tobą. Na bramie,
skierowana w stronę drzwi. Musisz ją na chwilę zasłonić, tak samo jak tę
skierowaną na drzwi i dekoder. Będzie ci do tego potrzebne kilka gadżetów...
Założysz te gogle. Są zaczarowane i naprawdę
odlotowe. Przenikają przez ściany, kamienie i metal. Dzięki nim będziesz
widziała klawiaturę alfanumeryczną dekodera, nie otwierając drzwiczek skrzynki.
Potem pokazał
jej mały spryskiwacz.
Pożyczę ci to, ale nie zgub, bo cię zabije.
Na razie udało mi się zrobić taki tylko jeden, ale działa.
Arthemis
spojrzała na trzymany w ręce spryskiwacz. Był wyjątkowo błyszczący, ale zlał
się z jej zaklęciem kameleona, więc nie było go dobrze widać. Uśmiechnęła się
do siebie. Czego też ten Fred nie wymyśla?
Po prostu spryskaj szczeliny. Przejdzie na
wylot przez każdą niemagiczną powierzchnię. Ale musisz mu powiedzieć, jakie
chcesz cyferki, żeby wiedział, co naciskać...
~ O
czym ty mówisz?
~ To
taki mały elfik, który zmienia się w pyłek i może się wszędzie przecisnąć. Jak
poznasz kod to mu go powiedz, to ci powciska właściwe przyciski. Tylko nie
zapomnij go zabrać spowrotem. Wycieknie przez zawiasy... Mimo wszystko i musisz
zasłonić kamery, bo mogą wychwycić twój cień.
To było
dziwaczne, ale rzeczywiście udowodnił jej, że jest tam dziwny mały elf.
Arthemis
wskazała na narożną kamerę, gdy ta była skierowana na ulicę.
- Immobilus! – szepnęła, a kamera zwolniła
do tego stopnia, że wyglądała jak nieruchoma.
Arthemis to
wystarczyło, przynajmniej strażników nie zaniepokoi, że kamera sie nie rusza.
Następnie wyczarowała ptaka, który usadowił się na gzymsie, tuż przed kamerą,
zasłaniając cały widok. Potem wskazała na drugą kamerę i wypowiedziała zaklęcie
zaciemniające.
Chwilę potem
przypadła do ściany, spryskała skrzyneczkę, powiedziała ciąg cyfr i otworzyła
buteleczkę, żeby lepista substancja mogła do niej wyciec. Z niedowierzaniem
patrzyła na zielony kisiel. Aż dziw brał, że to coś miało mózg...
I jak Fred to
wychodował?
Chwilę zajęło,
ale w końcu drzwi kliknęły, a Arthemis chwyciła za klamkę. Wparowała do słabo
oświetlonego w nocy korytarza i szybko ponownie załączyła alarm. Przy odrobinie
szczęścia nocni strażnicy, akurat oglądali, jakiś mecz, gdy kontrolka dostępu
się zapaliła.
Arthemis nie
zdjęła gogli, ale dodatkowo nałożyła na siebie zaklęcie kocich oczu. Potem
wyjęła szczyptę peruwiańskiego proszku natychmiastowej ciemności. Jego ilość
była dokładnie odmierzona, na określoną ilość czasu. Miało to dać Arthemis
szansę przemknięcia do kanciapy strażników, bez ryzyka namierzenia jej. Wzięła
głęboki oddech, dmuchnęła proszkiem na korytarz i zaczęła biec, powtarzając
instrukcje.
Musisz wbiec po schodach. Przemknąć przez
salę chińską i mongolską. Trafisz na górny hol. Ominiesz okrągłą salę ze
starożytnymi tekstami i zbiegniesz to holu wejściowego. Ominiesz stoisko
recepcji i poczekasz aż strażnik wyjdzie z bocznych drzwi, żeby sprawdzić, co
się stało.
Przez
niewidzialną Arthemis przemknęło światło latarki, wychodzącego strażnika.
Przemknęła pod jego ramieniem i ukryła się w kącie małego biura.
Chwilę później
światło wróciło. Drugi ze strażników wrócił po chwili, wzruszając ramionami.
Dziesięć minut zajęło im sprawdzenie monitorów i wejść, ale gdy wszystko się
zgadzało, powrócili przed niewielki telewizor.
Arthemis
oszołomiła ich szybko, zdjęła gogle z oczu i przypadła do dziwnych, brzęczących
urządzeń. Od cyferek i ekraników aż jej się w głowie zakręciło. Otrząsnęła się
i przypomniała sobie słowa Freda.
Wszystko masz napisane. Nie musisz
panikować. Wejdziesz w opcję...
Nie wzieli pod
uwagę tylko jednej rzeczy... że wszystko było po japońsku.
Arthemis
westchnęła ciężko. Wzięła różdżkę i odwróciła się do jednego ze strażników.
Ocuciła go. Spojrzał na nią nieprzytomnie, a potem jego oczy się rozszerzyły. Spojrzał
spanikowany na swojego towarzysza, a potem na pistolet przytwierdzony do paska.
Arthemis zacmokała niezadowolona.
- Nie radziłabym – powiedziała spokojnie.
Wyjęła z kieszeni fiolkę. – Wiesz, co to jest?
Pokręcił
głową.
- Antidotum na truzicnę, którą ci podałam.
Masz dokładnie 2 minuty, żeby je zażyć, bo inaczej twoje serce się zatrzyma.
Oczywiście pomogę ci, jeżeli ty pomożesz mnie, rozumiesz?
Strażnik
ochoczo pokiwał głową.
- Jeżeli jednak cokolwiek pójdzie nie tak,
będą się musiała stąd zmywać, a antidotum razem ze mną, prawda?
Stanęła za nim
i przesunęła jego krzesło do komputera.
- Wyłącz nagrywanie kamer i włącz
odtwarzanie ciągłe. To jedyne, o co cię proszę. Stracisz na chwilę przytomność,
a ja ci podam antidotum. Jak się obudzisz, już mnie tu nie będzie... rozumiemy
się? Och, patrz! Rozgadałam się i została ci już tylko minuta... Mam nadzieję,
że serce ci nie przyśpieszyło, bo to niestety wzmaga działanie trucizny...
Palce
Japończyka zatańczyły na klawiaturze. Arthemis obserwowała, jak małe monitorki
gasną na chwilkę i włączają się ponownie. Gdy wszystkie kamery zostały
wyłączone i włączone na nowo, zadowolona pokiwała głową.
- Mam nadzieję, że mnie nie oszukałeś, bo
wiesz... znajdę cię...
Japończyk był
śmiertelnie blady, a pot skapywał mu po twarzy, jakby wyszedł spod prysznica.
Kręcił głową.
Arthemis
ponownie go ogłuszyła. Wyczyściła mu pamięć, a potem ocuciła obu strażników i
rzuciła na nich zaklęcie rozweselające. Na wszelki wypadek również wyznaczyła
linię bezpieczeństwa. Gdy będą próbowali ją przekroczyć, będą zmieniali zdanie
i wracali spokojnie na fotel.
Szybko sie
pozbierała i wyszła z małego pomieszczenia. Powtarzajac dalsze kroki.
Wpuścisz Jamesa bocznym wejściem. Nie idź
sama do pomieszczenia z eksponatami plemion górskich...
Bądź tam,
poprosiła w myślach cicho. Bądź tam i niech ci nic nie będzie...
Pobiegła do
bocznego wyjścia. Rozbroiła je szybko i otworzyła, James czekał oparty o zimny
mur i odddychał z trudem po długim biegu. Arthemis wciagnęła go do środka.
Zanim zdążyła
o cokolwiek zapytać, zagarnął ją w
ramiona i ukrył twarz w jej włosach. W pierwszej chwili chciała zapytać, co on
wyprawia, ale poczuła, że drży.
- Co się stało? – zapytała ściskając go
mocniej. – James?
Odsunął się od
niej i wtedy zauważyła, że nie ma na sobie bluzy, a jego ręce, przedramiona i brzuch są
zakrwawione. Zbladła w jednej chwili.
- Krwawisz! – powiedziała, przypadając
rękoma do jego brzucha.
- Nie. To nie moja krew – szepnął.
- Kto? – zapytała tylko, przełykając ślinę.
- Saito. Bardzo z nim źle... Naoki się
raczej nie zjawi.
- Gdzie Ilja i Aljosha?
- O ile mnie nie myliły oczy, chcą wejść
przez dach...
- Co z rękawicami?
- Mają jedną.
- A druga?
- Spalona.
Wymienili
zaniepokojone spojrzenia.
- A mnisi?
- Jeżeli Rosjanie zdobędą Laskę, będą
próbowali im ją odebrać, po wyjściu z muzeum...
- Z jednej strony to ryzykowne, z drugiej,
jeżeli tu wejdą, wszystko może się wydać... Chodźmy zanim jednak uda im się
zrobić włam...
- Arthemis... tam są zaklęcia. Potężne
zaklęcia...
- Musimy im tylko poprzeszkadzać James –
odpowiedziała. – Chyba, że w jakiś sposób zdobędziemy rękawicę.
- Oni ich zabiją, jeżeli będą stawiali opór.
Saito ostrzegał Ilję...
- A więc powinni być na tyle rozsądni, żeby
tego cholernego kija nie próbować zdobyć – odparła. – Anglestonowi tak bardzo
zależy na tej Lasce, że pewnie przejmie ją, zanim pojawią się tutaj mnisi...
James
wpatrywał się w nią z napięciem, gdy to powiedziała:
- Mam nadzieję, że oni nie dojdą do tego
samego wniosku...
Źrenice
Arthemis rozszerzyły się, gdy zrozumiała:
- Cholera! Idziemy!
Ruszyli
biegiem do Sali Eksponatów Plemion Górskich. Nie wiedzieli, czemu akurat w tej
Sali jest laska, ale nie za bardzo też ich to obchodziło.
Wbiegli do
Sali, akurat w tym samym momencie, gdy przez drugie wejście weszli Rosjanie.
Była to duża okrągła sala z antresolą dookoła i żyrandolem na suficie. Na
środku stała oszklona gablota, wokół której niemal od razu wyczuwało się
mnóstwo groźnych i skomplikowanych zaklęć.
- Zatrzymajcie się! – krzyknęła Arthemis.
Zatrzymali
się, ale Aljosha natychmiast uderzył w nich zaklęciem. James odbił je na
ścianę, zanim trafiło Arthemis. Ilja wpatrywał się jak zahipnotyzowany w krew
na koszulce Jamesa.
- Przestań! – krzyknęła, gdy Aljosha
podniósł po raz kolejny różdżkę. Nie zamierzał jej posłuchać, ale Ilja położył
mu dłoń na nadgarstku i zmusił do opuszczenia broni.
- Żyje? – zapytał Jamesa. Nie musiał
wspominać o kogo chodzi.
- Żył, gdy go widziałem ostatni raz...
- Nie róbcie tego. Tak czy inaczej
przejdziemy, bo wyeliminują Japończyków. Ilja! Wiesz, że mam rację. Jeżeli
wpadnie tu Zakon Roninów to znajdziemy się w niebezpieczeństwie!
- Przecież to tylko głupi kij! – zdenerwował
się Aljosha.
- Gdyby to był tylko głupi kij to nie biłby
się o niego Anglestone!
- Chcielibyśmy się z wami zgodzić, ale nie
możemy – powiedział cicho Ilja. – Nie wchodźcie nam w drogę... Mamy rękawicę,
wy nie. Odejdźcie, poradzimy sobie z tym, albo nie...
- Czy jest coś, co sprawia, że musicie
zdobyć tę laskę nawet pomijając turniej? – zapytał James, widząc szok w oczach
Ilji i żal, gdy patrzył na krew Saito. Oni nie chcieli wykonywać tego zadania.
Oni musieli to zrobić...
Aljosha
opuścił różdżkę zrezygnowany. Ilja spuścił wzrok.
- Potrzebowali gwarancji – szepnęła do
siebie Arthemis. – Wiedzieli z naszymi nie wolno zadzierać, więc wybrali drugą
najsilniejszą grupę...
- I jeszcze zmusili was, żebyście złożyli
przysięgę – rzucił James.
Ilja nie
odpowiedział. Nie potwierdził, ale i tak można było wyczytać to z jego oczu.
Chodziło o kogoś bliskiego.
Arthemis i
James spojrzeli po sobie. Czarodziejska apokalipsa, czy życie jednej niewinnej
osoby? Tylko, że szansę na odwrócenie apokalipsy mieli jeszcze podczas zadania
dziesiątego, a ktoś kogo chronili Rosjanie mógł zginąć już po tym zadaniu.
- A co mi tam... – westchnął James. – Najwyżej
będziemy mieli ręce pełne roboty, odwracając armagedon – wzruszył ramionami.
– Pomożemy wam – oznajmiła Arthemis.
Rosjnie
spojrzeli na nich w szoku.
- Dajcie mi to zrobić. Dookoła są zaklęcia,
ale zbyt skomplikowane, żeby próbować je teraz rozbroić, zajmie to zbyt wiele
czasu. Trzeba wejść od góry i rozkodować mugolskie zabezpieczenia...
- Jak od góry? – zapytał Ilja.
- Zaklęcia są robione w lini, nie w kopule.
Od góry nic ich nie chroni. – wyjaśniła, przypominając sobie schemat. - Wy
zajmijcie się ewentualnymi przeciwnikami... A wierzcie mi przyda wam się coś
więcej niż czary.
- Skąd mamy wiedzieć, że nie oszukacie? –
zapytał Ilja.
- To nie my jesteśmy szantażowani. Oddamy
wam ten cholerny kij! – syknęła zirytowana Arthemis. – Dawaj tę rękawiczkę...
- Dokopiemy wam w następym zadaniu –
oznajmił pewnie James.
To chyba
bardziej przekonało Rosjan niż wszelkie gwarancje przyjaźni. Ilja wymienił
spojrzenie z Arthemis i podał jej zieloną rękawicę.
- Jak chcesz to zrobić? – zapytał James.
- Tak, jak planowaliśmy. Na linkach... –
odparła cicho. – Niech Aljosha mnie trzyma. Jest silny, da radę. A ty będziesz
potrzebny tutaj, jeżeli coś się stanie...
James
wpatrywał się w nią długo, ale w końcu z napięciem i rezygnacją, skinął głową.
- Pomogę ci zamocować linki – powiedział
cicho. – Wiesz... trudno jest powierzyć całe swoje życie w ręce kogoś innego...
- Hej – zaśmiała się. – To ja będę wisiała
na linkach!
- O to mi chodzi – powiedział szeptem i
dotknął jej twarzy.
Arthemis
zamrugała zdziwiona i widząc ślady krwi na jego dłoniach i smutek w spojrzeniu
tak bardzo chciała go przytulić i ukoić. Jednak tylko musnęła jego dłoń i
obiecała sobie, że mu to wynagrodzi.
- Chodźmy – powiedziała, wyciągając z
plecaka linki i kołowrotki. James szybko pozaczepiał w odpowiednich miejscach
linki, a potem przywołał Aljoshę i wytłumaczył mu co ma robić, w tym czasie,
Arthemis zniknęła na antresoli u góry. Pozapinała szelki i wszystki linki.
Założyła na rękę jadeitową rękawicę i wzięła głęboki oddech. Dała Jamesowi
znak. Razem z Aljoshą naprężyli linę, kiedy Arthemis zawieszona na hakach
przytwierdzonych przez Jamesa na suficie zawisła w powietrzu. Wykonała
odpowiedni obrót, żeby znaleźć się w pozycji pionowej, a linki ułożyły się we
właściwej pozycji.
Na razie James
pomagał Aljoshy, a Arthemis równiótko opadała w dół, jakby hamowały ja
niewidzialne skrzydła.
- Krasiwaja – szepnął stojący za Jamesem,
Ilja.
Dla Jamesa
było oczywiste, że znaczyło to tyle, co: piękna. Zapatrzył się na idealną
sylwetkę, doskonałe łuki mięśni i kobiecych krągłości otulonych w ciasnym
czarnym kostiumie. Chłodna, opanowana i zdolna. Ostry zew pożądania zagrał my
żyłach.
I nagle
usłyszeli wybuch.
Aljosha puścił
na chwilę linę. Arthemis spadła szybko co najmniej metr w dół, ale James ją
przytrzymał, więc zawisła ostro szarpnieta pół metra nad podłogą. Uśmiechnął
się, gdy usłyszał, że przeklina głośno.
- Trzymaj ją! – warknął do Aljoshy, a potem
razem z Ilją zabezpieczyli jedno wejście i ustawili się przy drugim, żeby nie
zostać otoczeni.
Arthemis dotknęła
lekko stopami ziemi i natychmiast przeszła do eksponatu. Nasunęła na oczy gogle.
Ukucnęła przy szklanej gablocie. Podczas, gdy James wpatrywał się w wejście,
czekajac na przeciwników, ona powtarzała słowa Freda.
Przez gogle zobaczysz wszystkie kabelki, które
łączą się z systemem. Musisz przeciąć żółty. I tylko żółty. Odłączysz całe
zasilanie i będziesz mogła otworzyć szybkę. Odsuń tabliczkę z opisem. Tam
będzie panel, wyciągnij go trochę i przetnij kabelki.
Arthemis
wstrzymywała oddech, a za jej plecami usłyszała huki i rzucane zaklęcia.
Musiała się pośpieszyć. Wyjęła cążki i drżącymi rękami wyjęła kabelki. Chwilę
zajęło jej odseparowanie włąściwego koloru, ale w końcu znalazła go i jednym
prostym cięciem przecięła zasilanie.
Usłysząła
kliknięcie wyświetlacza. Podświetlenie eksponatu znikło. Podniosła się,
schowała wszystko i uchyliła się w ostatniej chwili przed zaklęciem
oszałamiającym. Złapała laskę jedną ręką i poczuła jak przechodzą ją krótkie
spięcia, ale mogła to wytrzymać.
- Szybko! – krzyknęła, a Aljosha osłaniany
przez Jamesa i Ilję, zaczął ją wciągać. Trzymała laskę w lewej ręce, więc prawą
mogła odpierać zaklęcia, które posyłali w nią czterej czarodzieje. Odbiła się
od antresoli przeleciała przez salę i odpięła szelki tuż za czterema czarodziejami.
Upadła na jedno kolano.
Miała
jedynie tę przewagę, że mnisi nie mogli wyrwać jej laski, bo nie mieli jak jej
dotknąć. Musiała ją szybko przekazać. Użyła więc zaklęcia kameleona, żeby
wtopić się w tłum, znaim zaczną ją atakować. Mnisi-ninja byli wyraźnie
zdezorientowani. Odwrócili się do chłopców.
Żaden z nich
nie miał szans z doświadczonymi magami, dlatego jedynie się bronili. Arthemis
obiegła ich dookoła. Odłożyła laskę, odciagnęła Ilję, wcisnęła mu na dłoń
rękawicę i oddała laskę.
- Uciekaj! – poleciła gorączkowo. – No, leć!
Leć! Oddaj ja organizatorom!
Ilja dopiero
po chwili zrozymiał, o co chodzi i pobiegł. Chwilę potem Arthemis zdjęła z
siebie zaklęcie i odepchnęła Aljoshę.
- Spieprzaj stąd! – krzyknęła.
Aljosha
pobiegł śladami Ilji.
Arthemis i James
zostali sami. Przez chwilę jeszcze odbijali zaklęcia, ale w końcu zostali
zepchnięci pod ścianę.
- Yame! – krzyknął któryś z mężczyzn.
Atak ustał.
Jeden z mężczyzn
zdjął materiał zasłaniający mu twarz i podszedł do Arthemis. Złapał ją za
szyję. James rzucił się na niego, ale szybko obezwładnił go drugi z mężczyzn.
- Czemu to zrobiłaś?! – warknął łamanym
angielskim. – Powiedzieli, że można wam ufać!
- Nie zrobiliśmy tego, żeby wygrać, tylko,
żeby ratować ich rodzinę! – wychrypiała z trudem. – Inaczej ktoś umrze! Oni też
by tego nie zrobili, gdyby nie musieli!
Japończyk
puścił Arthemis. Dał znak, żeby puszczono Jamesa.
- Zabił mi syna... – warknął z bólem.
James zamknął
oczy. Arthemis odwróciła wzrok. Uderzył w nią żal i ból.
- Saito twierdził, że jesteście po naszej
stronie...
- Jesteśmy – szepnęła Arthemis. – Nie
chcieliśmy, żeby organizatorzy dostali Laskę Nauczyciela. Ale Ilja i Aljosha
zginęliby próbując ją zdobyć. Oni kogoś mają...
- Czemu nikt nic z tym nie zrobi, skoro to
takie oczywiste!? – krzyknął Japończyk.
- Bo nikt nie ma dowodu, a Anglestone jest
ostrożny. Ale zrobimy wszystko, co w naszej mocy, że nie zrobił tego, co
zamierza – przyrzekł James.
- Teraz już
nie możemy odebrać im Laski. Wywołalibyśmy wojnę z naszym rządem.
- Ale my możemy to zrobić, podczas
ostatniego zadania. I zrobimy to – obiecała Arthemis. Zacisnęła powieki. – Ilja
nie chciał zabić Saito. I bardzo mi przykro, że nie żyje – szepnęła,
przełykając łzy.
Japończyk
odwrócił wzrok.
- Zaufam wam – powiedział. – Nie mam innego
wyjścia. Zaufam wam, bo dałeś mu godzinę więcej życia – dodał, zwracają się do
Jamesa i oddając mu małą buteleczkę z dyptamem. – To my zawiedliśmy, bo
przybyliśmy za późno – dodał, łamiącym się głosem. – On w was wierzył i was
podziwiał... dlatego odejdzcie i zróbcie wszystko, co w waszej mocy, bo inaczej
nasz świat stanie na progu katastrofy. Idźcie. Posprzątamy tu. I będziemy przy
was, gdy następnym razem ten szatan was wezwie...
Arthemis nie
mogła powstrzymać drżenia brody gdy dotykała pocieszajaco ramienia mężczyzny.
James skłonił głowę w geście wdzięczności i szacunku, a potem wziął Arthemis
pod rękę i wyprowadził ją z muzeum.
Przeszli przez
park i tam się zatrzymali. Arthemis się trzęsła.
- Saito nie żyje. On nie żyje! Co tu się
dzieję! W co gra Anglestone?!
James ją
objął.
- Nie wiem, ale Arthemis nie możesz się
teraz zdradzić, że to wiesz. Inaczej wykluczą nas z ostatniego zadania, a
musimy się tam znaleźć. Powiemy, że uciekliśmy Zakonowi. Że Saito został przez
nich zabrany i nie wiemy, co się stało, ale nie możemy się zdradzić. Anglestone
nie jest w tym sam. Ktoś za nim stoi i to ktoś ważny...
Arthemis
wzięła głęboki oddech, potem następny i skinęła głową.
- Masz rację. Musimy być przebiegli...
Chodźmy...
Pół godziny
później, gdy już przeszli przez oświetloną neonami ulice, znaleźli się w swojej
kwaterze. Czekali tam na nich organizatorzy. Pan Murphy wyglądał, jakby
postarzał się o następne dziesięć lat.
- Poprosimy o relacje – powiedziała Beverly
uprzejmie.
Ginny stała w
rogu pokoju uważnie ich obserwując.
- Potrzebujecie uzdrowiciela? – zapytała
głośno, rzucając wyzywające spojrzenie pani Vane.
- Tak, właśnie – obudził się pan Murphy. –
Jesteście ranni? – zapytał, wptrując się w krew na koszulce Jamesa.
- Nie – odparła Arthemis, patrząc na panią
Potter. W jakiś sposób jej obecność bardzo ją uspokajała.
James w
krótkich żołnierskich słowach opowiedział im co się działo na cmentarzu, a
Arthemis podała ich wersję wydarzeń w Muzeum.
Zadano im
kilka pytań o Saito i mnichów, ale nie wystarczajaco dużo. Gdyby nie to, że już
wcześniej wiedzieli, że coś jest nie tak, to po dzisiejszym zadaniu na pewno.
- Gratulację. Spotkamy się na zadaniu
dziesiątym – powiedziała im Beverly Vane. – Doskonale wykonaliście zadanie.
Zdobycie Laski Nauczyciela było dodatkowo punktowane, dlatego podzieliliśmy
punkty na pół dla was i drużyny Rosjan. Podczas ostatniego zadania będziemy
mieli wyjątkową rywalizację! – rzuciła z entuzjazmem.
Uśmiechnęli
się do niej. Podziękowali i pożegnali się.
- Chcemy odpocząć. Te mugolskie zabezpiecznia
dały nam nieźle w kość. Co też oni nie wymyślą? – powiedziała Arthemis.
- Chcemy już wrócić do domu – dodał James,
odprowadzając ją do drzwi.
- Oczywiście. Do zobaczenia – uśmiechnęła
się i wyszła razem z Murphym.
Gdy zamknęły
się za nimi drzwi wszystkim puściły nerwy.
- Zabierzcie nas stąd. Zabierzcie nas stąd –
szeptała Arthemis.
- Natychmiast – dodał James.
Fred objął
ramieniem Arthemis.
- Ktoś zginął... – trudno było określić, czy
to pytanie, czy stwierdzenie.
Profesor
Vector podeszła do nich, ze świstoklikiem. Zgromadzili się dookoła niego. Fred,
George, Ginny, James i Arthemis dotknęli starego wazonu.
Dopiero wtedy
Arthemis odpowiedziała cicho Fredowi.
- Tak...
Szkoda, ze Saito zginął, nie zasłużył na śmierć. Może sie w końcu wyjaśni co jest nie tak z tym konkursem
OdpowiedzUsuń