sobota, 27 stycznia 2018

Japonia. Wyzwanie 9: Laska Nauczyciela (Rok VI, Rozdział 73)

Dokładnie 12 godzin później Arthemis i James stanęli u bram Hogwartu, wraz z profesor Vector. Profesor wydawała się być zdziwiony ich milczenie, ale tylko oni tak naprawdę wiedzieli i rozumieli, w co się pakują. Za bramą czekała na nich pani Potter.
-      Cześć, mamo! – rzucił uśmiechnięty James.
Arthemis myślała, że pomoże to przekonać Ginny, że doskonale się bawią i są całkowicie wyluzowani.
Niestety pani Potter niemal natychmias spojrzała na Jamesa, jakby prześwietlała go aż do kości. I chyba nie spodobało jej się to, co zobaczyła. A tak starannie sprawdzali, czy widać po nich zmeczenie...
-      Witam, pani profesor! Dzień dobry, Arthemis – powiedziała spokojnie Ginny ignorując Jamesa.
-      Ginny Weas... Znaczy się Potter – poprawiła się profesor Vector, a Arthemis nadepnęła Jamesowi na palce, żeby nie roześmiał się na głos. – Chyba możemy ruszać, prawda?
-      Też tak sądzę – odparła Ginny. Profesor Vector wyjęła tradycyjnego świstoklika i po chwili całą czwórkę porwał wirujący wiatr.
O dziwo nie znaleźli się tym razem na otwartej przestrzeni. Wyczuli to gdy tylko ich stopy dotknęły wypolerowanych kafelek. Przed nimi stał nie tylko pan Murphy, ale również jakiś postawny, elegancki Japończyk. Był uśmiechnięty i naprawdę szczęśliwy. Za to pan Murphy, jakby postrarzał się na twarzy. Patrzył na nich, jakby gdzieś w głębi duszy, chciał im powiedzieć, żeby uciekali.
-      Witamy serdecznie w Japońskim Ministestwie Magii. Zapraszamy serdecznie i cieszymy się, że mogliśmy gościć tak znamienitych gości – powiedział Japończyk wystudiowanym angielskim.
Za nimi stali Saito i Naoki kiwając głowami zgodnie ze zwyczajem, ale miny mieli groźne i ponure. Zaciskali pięści i mieli oczy podkrążone, jakby spali jeszcze mniej niż Arthemis i James.
James stanął na przeciwko nich.
-      Gotowi? – rzucił wyzywająco, ale w kacikach jego ust czaił się uśmiech.
Zza jego ramienia, Arthemis uchwyciła wzrok Saito i bezgłośnie poruszając ustami, powiedziała jedynie:
-      Pomożemy wam...
W jego wzroku odbiła się chwilowa ulga, a napięcie, jakby opadło.
Arthemis nie żartowała. Naprawdę zamierzali im pomóc. Bowiem w końcu trafili na książkę, która wiele im wyjaśniła. I ona i James wiedzieli jednak, że dopiero tutaj dowiedzą się, jeszcze jednej rzeczy, czegoś, co da przewagę Rosjanom, albo im ją odbierze.
Odwróciła sie do pana Murphy’ego, jakby oczekując, że teraz wyłoży wszystkie karty na stół. Ale on na razie milczał. Czekali na ostatnie wytyczne, dotyczące zadania i wiedzieli, że w końcu się ich doczekają.
-      Zaprowadzę państwa oraz państwa opiekunów do waszych kwater. Mamy nadzieję, że się rozgościcie – powiedział minister.
-      Tak, oczywiście – powiedziała Arthemis, bo ojciec nauczył ją, że grzeczność jest dla Japończyków bardzo ważna. – Dziękujemy...
James kątem oka zerknał na matkę i wiedział, że przesłychanie odbędzie się natychmiast po tym, gdy zostaną chociąż na chwilę sami.
Na ich nieszczęście zdarzyło się to dość szybko, gdyż profesor Vector została szybko zabrana na naradę opiekunów. Tylko jeden z wyznaczonych dorosłych musiał w niej uczestniczyć, więc pani Potter sprytnie wykorzystała sytuację.
Co więcej, mieli takiego pecha, że tym razem mieszkali wszyscy razem na wynajętym piętrze, wysokiego wieżowca w Tokio znajdującego się niedaleko Ministerstwa. Według orgnizatorów indywidualnie mieli przystąpić jedynie do części praktycznej zadania, natomiast konsultacje widocznie mieli dowolne, z kim im się żywnie podobało. Co za bzdura!
Natomiast pani Potter widocznie nie uważała za bzdurę, wymienianych między Brytyjczykami i Japończykami spojrzeń, ponurego wzroku organizatora, ani niepokoju w oczach syna i jego dziewczyny. To ostatnie, w tych niezłomnych dzieciakach, naprawdę ją przestraszyło. Co takiego mogło doprowadzić ich w końcu to strachu? Nie wiedziała, czy to dobry, czy bardzo zły objaw. Z jednej strony strach mógł ich trochę utemperować i sprawić, że będą rozważniejsi. Z drugiej strony... czy właśnie ta ich szaleńcza odwaga  nie była powodem, przez który zawsze wychodzili cało z opresji?
Usiadła na środku wygodnej, pluszowej kanapy, nie oczekując, że usiądą obok niej. Pozwoliła im stać nad nią i górować. W ich mniemaniu zapewne mieli przewagę. I bardzo się myli, bo ona była matką. Nic nie było większym argumentem. Może poza byciem babcią, co wielokrotnie udowadniała jej, jej własna matka – dodała z rozbawieniem w myślach Ginny.
Arthemis i James jednak nie byli na tyle naiwni, żeby czuć się pewnie, nawet jeżeli Ginny musiała unosić głowę, żeby patrzeć im w oczy. Niemal się skulili w sobie, gdy otworzyła usta.
-      No, więc... powiecie mi, czy mam was wziąć na tortury? – zapytała rozbawionym głosem. – A nie łudźcie się, powiecie mi wszystko prędzej, czy później – dodała uprzejmym tonem.
James przepraszająco spojrzał na Arthemis.
Ginny miało nie parsknęła śmiechem, gdy ta ze zrozumieniem pokiwała głową. Czuła się, jak rogogon węgierski w starciu z owcami. Nie rozumiała, czemu Harry i Tristan twierdzili, że z tych dzieciaków nic się nie da wyciągnąć. Po prostu zbyt łatwo się poddawali... Ona też zawsze potrafiła poradzić sobie z tatą... Jednak mama, cóż... to było już cięższe zagadnienie...
James jednak jeszcze próbował walczyć. Buntowniczo założył ręce na piersi i zapytał:
-      Nie będziesz się wtrącać? – zapewne miało to zabrzmieć, jak żądanie. Cóż, nie do końca się udało...
-      Hmmm... – mruknęła Ginny. – To zależy, co rozumiesz przez: nie wtrącanie się. Jeżeli chodzi ci o to, że jeżeli wasze życie będzie wisiało na włosku, to nie mogę obiecać, że tego nie przerwę i nie rozpętam Trzeciej Wojny Czarodziejów... Jednak, jeżeli chodzi ci o to, że coś postanowicie, a mnie się to nie spodoba... – Wzruszyła ramionami. – Po wysłuchaniu mojej opini, pewnie i tak zrobicie, jak chcecie... A teraz możecie już nie tracić czasu i wszystko mi wyjaśnić?
-      Chodzi o to, że organizator zrobił pranie mózgu premierowi Japonii. Ten zezwolił nam na kradzież Laski Nauczyciela z mugolskiego muzeum, w celu zwrócenia jej prawowitym właścicielom, to znaczy czarodziejom – streściła Arthemis.
-      A przy okazji narazić nasz świat na ujawnienie... – prychnęła Ginny.
-      No, właśnie. Musimy więc włamać się do muzeum, obejść wszystko tak, żeby nie zostawić śladów i jeszcze zwinać kilkusetletni eksponat, którego nie można dotknąć gołą ręką – dodał James.
-      Ale dlaczego Laska Nauczyciela jest w rękach mugoli? I czemu do tej pory jakoś jej nie odebrano?
-      Też nam to przyszło do głowy – powiedziała Arthemis i usiadł na przeciwko Ginny. – I w końcu znaleźliśmy odpowiedzi. A przynajmniej kilka z nich.
James stanął za fotelem Arthemis, niby cichy obrońca.
-      Przede wszystkim do zeszłego dnia japońscy czarodzieje w ogóle się tym artefaktem nie intersowali, bo nie wiedzieli, że ma magiczną moc – zaczęła Arthemis. – Anglestone sprytnie zadziałał, bo zwrócił na nią uwagę całego świata, ale tak naprawdę nikt nie wie, do czego ona służy, ani skąd się wzięła. Może to być po prostu jakiś przedmiot podlegający pod Niewłaściwe Użycie Czarów... ale tak nie jest, i tu był mu potrzebny premier.
-      Bo czarodziej nie może jej dotknąć gołymi rękami...
-      Bo czarodziej nie może jej dotknąć gołymi rękami – potwierdził ponuro James.
-      Premier japonii mógł mu udostępnić pewne rękawice, znajdujące się w zasobach ministerstwa. Są zrobione z jadeitu i odporne na każdą magię. A nie wiadomo, co tak naprawdę daje ochronę przed Laską Nauczyciela, więc lepiej postawić na pewnik... – powiedziała Arthemis. – Czekamy jeszcze tylko włąśnie na ten drobny przystanek w zadaniu...
-      Ok, ok... nie rozumiem jeszcze tylko jednego. Niby czemu wam się to tak nie podoba? Czemu nie możecie swobodnie podejść do tego zadania?
-      Chcieliśmy – westchnął James. - Ale niestety dostaliśmy pewne nowe informacje... Które jakżeby inaczej zaprowadziły nas o świcie do biblioteki – dodał zgryźliwie, wykrzywijając się do Arthemis.
-      Była dziewiąta – burknęła Arthemis.
-      Dla niego to środek nocy – Ginny pocieszająco poklepała ją po dłoni.
-      Wracając do tematu, okazało się, że ten cholerny kij jest strzeżony przez mugoli nie bez powodu i nie tylko przez nich – oświadczył James.
-      Przetrzepaliśmy pół działu historycznego, żeby to znaleźć – westchnęła ciężko Arthemis. – Ta cała Laska Nauczyciela, to rzeczywiście należała do nauczyciela. Do nauczyciela kapłanów w świątyni. Wyszkolonych magicznych-mnichów, których świątynia chroniła ten kijek... Do czasu, aż ktoś próbował ich zaatakować i doszło do zniszczenia świątyni. Laska zaginęła, a chociaż jej poszukiwano, nie odnaleziono. Świątynie odbudowano w innym miejscu, natomiast Laska została odnaleziona przez mugolskich archeologów, kilka stuleci później. Mnisi obłożyli ją zaklęciami i postanowili, że brak wiedzy o jej istnieniu jest dla niej najlepszą ochroną. Tylko członkowie zakonu więdzą o niej i ich misją, jest ochrona jej.
-      Chcecie z nimi walczyć? – zapytała niezadowolona Ginny.
Pokręcili głowami.
-      Jeden z naszych przeciwników... Saito... – zaczął James. - zapewne należy do zakonu, jak jego przodkowie, napisał do nas otrzeżenie, żebyśmy nie próbowali zbliżać się do Laski... Jednak doskonale wie, że Rosjanie nie zrezygnują. Po prostu... Dlatego postanowiliśmy mu pomóc. Tylko musimy się z nim skontakować, zanim mnisi uznają nas za wrogów.
-      A więc nie chcecie zdobyć Laski? – Ginny poczuła, jak napięcie z jej ramion znika.
-      Chcemy – rozwiała jej nadzieje Arthemis. – Chcemy ją zdobyć, zanim zdobędą ją Rosjanie i oddać ją mnichom.
-      To nie wasze zadanie.
-      Japończycy nie mają z nimi szans – wyjaśnił James cicho. – Tak naprawdę turniej rozgrywa się teraz już tylko między nami. Saito o tym wiedział, dlatego do nas napisał. Może mógłby przeszkadzać Rosjanom, ale z dwiema drużynami nie miałby szans...
-      Pani Potter – powiedziała Arthmies. – Angelstone musiał się naprawdę napracować, żeby odkryć gdzie jest laska. A tak naprawdę nie mamy pojęcia po, co jej szukał. Bardzo zależy nam na tym, żeby się tego dowiedzieć. Poza tym... jeżeli to jest groźne, najlepiej, żeby od razu to zlikwidować – dodała ciszej.
-      No, dobrze – westchnęła ciężko Ginny. – Wierzę w to, że wiecie, co robicie...
-      A my absolutnie nie – zaśmiała się Arthemis. – I mamy jeszcze przed sobą dużo nauki. Musimy w końcu oszukać najlepsze nowoczesne, mugolskie technologie, o których nie mamy najmniejszego pojecia...
-      A więc na moim miejscu siedzi niewłaściwa osoba – odpowiedziała poważnie Ginny. – Potrzebny wam włamywacz...
-      Cóż... żadnego pod ręką nie mamy – prychnął James, ale spuścił z tonu, gdy Ginny energicznie wstała.
-      Macie dowolny wybór konsultantów, tak?
-      Ich naprawdę nie obchodzi, czy zrobimy to sami – odparła Arthemis. – Chcą tylko dobrać się do artefaktu...
Ginny ze zrozumieniem skinęła głową.
-      Zajmijcie się sobą. I dajcie mi godzinę – rzuciła, zmierzając w stronę drzwi.
Gdy się za nia zatrzasnęły, Arthemis i James spojrzeli na siebie z  niepokojem.
-      Co ona zamierza zrobić? – zapytała Arthemis.
-      Chyba skonfundować jakiegoś mugolskiego złodzieja, bo innego wyjścia nie widzę – burknął James i usiadł obok niej, wyciągając ich notatki i przystępując do sporządzenia planów. – Mój ojciec włamał się do Gringotta – mruknął do siebie. – To nie może być trudniejsze... Smoków w końcu nie mają...


Godzinę później ktoś zapukał do drzwi. James wstał i przeciągnął się.
-      To pewnie mama. Jestem ciekaw, co wymyśliła...
Arthemis zaciekawiona również wstała. Stanęli przed drzwiami, gdy otworzyła je Ginny. Weszła do środka nie oglądając się za siebie.
Na korytarzu stały dwie elegancko ubrane osoby.
-      Słyszałem, że knujecie coś niedobrego – powiedział z szeorkim uśmiechem George Weasley.
-      Jak zawsze z resztą – dodał wyglądający zza jego pleców Fred.


Po początkowym szok Arthemis i James bardzo docenili zaradność Ginny Potter. James przeklinał się w duchu, że też wcześniej na to nie wpadł, ale z drugiej strony miał dość mało czasu, na podejmowanie decyzji.
-      No, to pokażcie, co tam macie – powiedział George z szerokim uśmiechem.
Arthemis wpatrywała się jednak we Freda. A on w nią. James patrzył za to na nich z mieszaniną niechęci i  rozbawienia.
-      Że też wcześniej o tobie nie pomyślałam – powiedziała oburzona własną niedomyślnością.
-      Powinienem sie obrazić – stwierdził Fred.
-      A ja jestem raczej zadowolony, że na słowo włamywacz, nie stajesz ludziom przed oczyma – rzucił George. Ginny pokiwała głową, ale wtedy jej brat dodał: - To by znaczyło, że słaby z ciebie włamywacz... O mnie nadal nie wie zbyt wiele osób...
-      Jasne – rzucił powątpiewająco Fred, patrząc na ciocię Ginny.
-      Gdyby nie to, że w czasie Drugiej Wojny przemycałem żarcie do Aberfortha dla całego GD, to moja siostrunia też by o tym nie wiedziała... – wyjaśnił mu George.
-      A więc teraz zajmujesz się włamaniami? – zapytała Arthemis. – Wiedziałam, że wymyślisz coś, co mnie... nie zaskoczy...
-      Nie zajmuje się włamaniami po to, żeby kogoś okraść, kochanie – powiedział, pstrykając ją w nos. – To by było dużo poniżej moich możliwości... Zajmuje się włamaniami, żeby wymyślać nowe Magiczne Dowcipy Weasleyów...
-      I Magiczne Systemy Zabezpieczeń – dodał dumnie George. – Jego małe dziecko... Oczywiście robi je na zamówienie i indywidualnie dla każdego przypadku...
-      Miałeś nikomu nie mówić! – powiedział oburzony Fred i wyrwał jabłko z ręki ojca. Zdążył je nadgryść, kiedy Arthemis powiedziała:
-      No, to będziesz mógł zaprojektować zamek szyfrowy do pokoju dziecięcego...
Filiżanka trzymana przez George’a wypadła mu z ręki, Fred zakrztusił się jabłkiem i wypluł połowę na buty Jamesa, który wpatrywał się w niego z wytrzeszczonymi oczyma. Ginny za to podeszła do Arthemis i poklepała ją po ramieniu.
-      Nawet nieźle – powiedziała i podeszły razem do kanapy. – Czasami trzeba im utrzeć nosa. – Rozsiadły się na kanapie, a Fred odzyskał głos i pobiegł do Arthemis. Złapał ją za ramiona.
-      Valentine jest w ciąży?! – jego rozbiegany wzrok sprawił, że niemal mu współczuła.
-      Nic takiego nie powiedziałam – odparła spokojnie.
Fred opadł z ulgą na fotel na przeciwko i wypuścił ze świstem powietrze.
Ale Arthemis nie byłaby sobą, gdyby nie dodała:
-      Chociaż przez chwilę się nad tym zastanawiała...
Skupiony wzrok Fred natychmiast pobiegł do jej zadowolonej z siebie twarzy.
-      Zaprojektuje zamek, którego nikt nigdy nie będzie w stanie otworzyć ani czarami, ani bez nich, a potem zamknę cię w wieży i zamontuje go w drzwiach – powiedział cicho.
Arthemis wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
-      Po pierwsze: tęskniłbyś za mną. A po drugie: - zerknęła przez ramię. – James mnie wydobędzie...
-      No, to zamknę was razem...
-      A to, ok. Wcale nie musimy wtedy wychodzić... – ucieszył się James.
-      Cóż, Fred, muszę przyznać, że tę rundę wygrała Arthemis – powiedział George, gdy dołączył do nich przy stoliku.
-      Chyba za tobą tęskniłem – powiedział Fred z niesmakiem. Arthemis uśmiechnęła się. – Ale już mi przeszło – dodał, przez co się głośno się roześmiała.
-      No, to jak chwilę  towarzyskiego wstępu mamy za sobą, to proponuje się zabrać do roboty – zarządził James i systematycznie zaczął pokazywać i objaśniać wszystkie schematy plany i zabezpieczenia Muzeum, Weasleyom.
Po godzinie Fred i pan Weasley stwierdzili, że do przygotowań muszą mieć więcej swobody i zdjęli eleganckie surduty i kamizelki i zostali w samych koszulach i co bawiło Arthemis, w szelkach.
-      Niemal wam zazdroszczę, że będziecie musieli to zrobić – westchnął w końcu Fred.
Arthemis i James jednocześnie na niego spojrzeli, jakby mu odbiło.
-      No, nic dzieciaki. To teraz posłuchajcie, jaki jest plan, a jak będziecie mieli jakieś pytania...
W tym momencie zapukano do drzwi. Arthemis i James spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
James wstał, żeby otworzyć drzwi. Stał za nimi młody Japończyk. Wręczył mu przesyłkę, ukłonił się i odszedł.
Arthemis do niego podeszła i razem ją otworzyli.
Przez chwilę Ginny się na nich zapatrzyła. Jak można być tak blisko, że postronny obserwator, zdawał się wyczuwać jedną aurę wokół nich. Jak można tak bez słów w lot chwytać myśli. Nie umknęło jej nawet to, że gdy James podawał jej kartkę papieru, zrobił to w taki sposób, żeby jego palce musnęły jej palce.
Ginny uniosła do ust filiżankę, żeby nikt nie zauważył jej uśmiechu, a mimo to poczuła, jak jej kretyński, zbyt spostrzegawczy brat kopie ją pod stołem porozumiewawczo.
-      Co tam jest? – dopytywał się Fred, nadal wpatrując się w plany budynku.
-      To czego się spodziewaliśmy – odparła Arthemis. – Mapa do miejsca ukrycia Jadeitowych Rękawic.
-      Nie pójdziesz tam – zadecydował James błyskawicznie i stanowczo.
Arthemis odstąpiła krok i spojrzała na niego chłodno.
-      Czyżby?
-      O co chodzi? – zapytał Fred, wstając. Znał już ten wyraz twarzy Jamesa. Widywał go od czasu do czasu w Hogwarcie. Zazwyczaj, gdy Arthemis leżała na szpitalnym łóżku, albo była ciężko ranna. James wydawał się być wtedy wyjątkowo... bezbronny i podatny na zranienia. Jakby tracił ochronę. Więc dodał jeszcze w przejawie braterskiej solidarności: - Co ona chce zrobić?
-      Nie wtrącaj się – syknęła Arthemis.
-      Może najpierw wyjaśnijcie o co chodzi, a potem dopiero zacznijcie krzyczeć – zaproponował George zaciekawiony.
-      To nasza sprawa – powiedziała ostro.
-      Nie mówiłabyś tak, gdybyś nie stała na straconej pozycji – domyślił się Fred cicho.
Spojrzała na niego ostro.
-      A na jakiej pozycji mam stać skoro jesteście wszyscy z jednej rodziny – syknęła. – To oczywiste, że się z nim zgodzicie!
-      Na razie jeszcze nie wiemy w czym rzecz – zauważyła spokojnie Ginny.
-      James próbuje mnie odizolować od zadania i zamknąć w jakiejś obszytej poduszkami sali, tylko dlatego, że raz widział moją słabość!
James złapał ją za dłoń.
-      Nie rób mi tego – poprosił cicho.
Arthemis wyrawała dłoń.
-      Nie! To ty mi tego nie rób! Nie stawiaj na mnie krzyżyka przez jeden błąd! Nie jestem od ciebie słabsza!
James nie przejmując się niczym, ani nikim, ujął jej twarz w dłonie.
-      Nie, nie jesteś – powiedział gorączkowo. - Ale nie zaryzykuję...
-      Decyzja nie należy do ciebie! - Arthemis wyrwała się, przeszła przez pokój i zatrzasnęła się w łazience. James zacisnął powieki i przetarł twarz dłonią.
-      O co chodzi? – zapytał Fred, podchodząc do niego.
-      Rękawice są ukryte w jednej ze starych krypt na cmentarzu...
-      Nie sądziłam, że w Japonii są cmentarze – powiedziała zaniepokojona Ginny.
-      Są, jak wszędzie – odparł James, patrząc jej w oczy.
-      Ok, ale nie wiem, czemu to takie straszne – rzucił ze śmiechem George. – Spodziewacie się tam duchów?
Fred i Ginny spojrzeli na siebie, a potem na Jamesa. James usiadł ciężko na fotelu. George Weasley spoważniał.
-      Jest ryzyko, że gdy Arthemis wejdzie na cmentarz – zaczął James. – Wszystkie emocje, które tam pozostawiono, wywołają u  niej atak. Może stracić przytomność, dostać gorączki... Może to ją zupełnie wyłączyć z zadania...
-      Masz pewność, że tak się stanie? – zapytał poważnie George.
James pokręcił głową.
-      Ale jeżeli się tak stanie, nie będziemy mogli wykonać drugiej części zadania – odezwała się od drzwi Arthemis. Miała mokrą twarz, jakby w pośpiechu spryskała ją wodą.
Zerknęła na Jamesa.
~     To twoja wina, bo się rządziłeś, ale i tak cię przepraszam... – powiedziała w myślach.
~     Zapamiętam.
-      Ja nie pójdę na cmentarz – powiedziała głośno, dołączając do pozostałych. – Ale pod warunkiem, że James nie będzie próbował zdobyć tych rękawic...
-      Co?! – James spojrzał na nią oburzony.
-      To banalnie proste – odparła. – Rozdzielimy się. Ja pójdę na zwiady do muzeum, udając turystkę. W tym czasie ty będziesz na zadaniu na cmentarzu, udając, że chcesz zdobyć rękawice, żeby nie nabrali podejrzeń. Będzie to dla nich całkowicie naturalne. Jednak nie będzie robił niczego ryzykownego, niebezpiecznego, podstępnego, ani tego, co w twoim mniemaniu będzie stanowiło wykalkulowane ryzyko – powiedziała stanowczo.
Ginny pokiwała głową, zgadzając się z nią.
-      Skoro nie mam zdobyć tych rękawic, to, po co mam niby tam iść!? – zirytował się James.
-      Żeby poprzeszkadzać Rosjanom i pomóc Japończykom – odparła Arthemis spokojnie. A gdy już Rosjanie będą mieli się dostać do muzeum, ja tam będę, żeby popsuć im humor... Ty do mnie dołączysz i spróbujemy im ukraść Rękawice, jeżeli będą je mieli. Bo tak naprawdę interesuje nas tylko druga część... rozbrojenie muzeum, zachowanie wszystkiego w tajemnicy i bezpieczne przekazanie kija Saito i jego mnisim kumplom...
James wpatrywał się w nią przez chwilę, a potem przewrócił oczyma.
-      Wstępnie się zgadzam – powiedział niechętnie.
-      Ale jeżeli ten plan, dziurawy jak skarpeta Percy’ego ma się udać, to musicie się przyłożyć do nauki znamienitej sztuki włamań – powiedział George i wyjął na wierzch plan muzem. - Waszym największym atutem są czary. A najmniejszym, to, że musicie się włamać do Sali monitoringu i wyłączyć kamery... i pewnie nie wiecie, jak – westchnął ciężko.
Obydwoje pokręcili głowami.
-      Ile mamy czasu? – zapytał Fred.
-      Zadanie zacznie się dzisiaj o 22:00. Możemy wtedy ruszyć na cmentarz – wyjaśnił James.
Fred wymienił spojrzenie z ojcem.
-      Czyli mamy czas, żeby udzielić wam podstawowej lekcji... A potem przestanie być tak zabawnie...- oświadczył pan Weasley. Wziął poduszkę i przetransmutowął je w dziwne urządzenie z mnóstwem guziczków, klawiszy i otworów.
James spojrzał na nie z dytansem. Arthemis poklepała go lekko po ramieniu.
-      Zostaw to mnie – powiedziała spokojnie.
Uśmiechnął się do niej szeroko i ponownie skupił wzrok na dziwacznym urządzeniu.


-      Teraz Arthemis się skup – powiedział Fred. – Powtórzmy wszystko, co masz zrobić, bo James mógł nie załapać.
James stojący akurat za nim, trzepnął go w tył głowy.
-      O której i którędy wejdziesz?
-      Dotarcie do muzeum zajmie mi jakieś pół godziny. Zaklęciem dotknę drzwi, a detektor ruchu zaalarmuje strażników. Jeden z nich przyjdzie sprawdzić, co się dzieje...
-      Według materiałów informacyjnyhc według organizatorów, tak właśnie powinno się stać – odezwał się George.


Muzeum Tokijskie

Gdy strażnik podejdzie do drzwi i wyjdzie sprawdzić schody, rzucisz na niego zaklęcie prawdomówności. Niech ci powie jaki jest kod wyłączający alarm na tylnych drzwiach.
Arthemis wyszeptała zaklęcie, gdy strażnik rozglądał się po wciąż ruchliwej ulicy. Szybko zadała pytanie i równie szybko zdjęła zaklęcie, żeby przydłużająca się nieobecność strażnika nie wydała się podejrzana.
Zapamiętała 10-cyfrowy kod, odblokowujący drzwi oraz identyfikator strażnika. A potem przeszła przez park i obeszła budynek dookoła. Po drodze zatrzymała się, zdjęła jeansy, pod którymi miała cieńkie czarne spodnie i kurtkę, którą zastąpiła przylegającą do ciała czarną bluzą. Wzięła głęboki oddech i założyła wąski plecak na plecy.
Była sama. I James też był sam. Była ciekawa, jak mu szło...


Cmentarz Świętej Rodziny

James przemknął pomiędzy nagrobkami i dreszcz przemknął mu po plecach. Był wdzięczny niebiosom, że udało mu się przekonać Arthemis, żeby tu nie przychodziła. Co prawda nie było w tym jego wielkiej zasługi. Ale gdy przypominało mu się, co się stało w katakumbach w Indiach, było mu zimno. A tak pewnie jeszcze wyjdzie im na dobre to rozdzielenie. Do tej pory nie wiedział, jak Arthemis ogarniała te wszystki skomplikowane zasady, przyciski i etapy planu Freda. Swoją drogę nie wiedział nawet, jak Fred i od kiedy stał się w tym tak cholernie dobry...
Przemykał przez cmentarz, pomiędzy drzewami. Dobrze, że było ciemno i późno, więc było małe prawdopodobieństwo, że ktoś się nim zainteresuje. Gdyby nie to, nie wychwyciłby tak szybko, odgłosu łamanych gałązek po czyjąś stopą.
Szedł jednak dalej i skręcił za drzewo. Po chwili ktoś go minął, więc wbił mu różdżkę w plecy.
-      Naoki, gdybym był Rosjaninem, to już bym cię wyeliminował... Za głośno chodzisz...
-      Całe więc szczęście, że nim nie jesteś – odparł Naoki. Japończyk odwrócił się do niego. – Gdzie twoja pani?
-      Gdzie indziej – odparł po prostu James. – Nie zamierzam zdradzać ci naszego planu...
-      Cały cmentarz jest obsadzony zaklęciami nadawczymi, tak samo, jak muzeum – oznajmił gorączkowo.
-      Bardziej mnie dziwi skąd to wiesz, niż że tak jest...
-      Wywiad Zakonu Roninów działa wyjątkowo skutecznie i równie zabójczo – zapewnił go w odpowiedzi Naoki.
-      Gdzie jest  Saito?
-      Wszedł drugą stroną. Będzie próbował dostać się do krypty przed Rosjanami, a ja mam ich odciągnąć, jak najdalej...
-      Wątpię, żeby ci się udało... – odpowiedział James sceptycznie.
-      Ale mogę im poprzeszkadzać...
-      Wytłumacz mi, czy w tej krypcie są jeszcze jakieś dodatkowe niespodzianki?
Naoki wzruszył ramionami, ale jednocześnie wpatrywał się w Jamesa, jakby chciał go ostrzec.
-      Rozumiem – powiedział cicho. – A grozi mi coś?
-      To zależy tylko od ciebie – odparł Naoki.
James skinął głową. Zasalutował mu i ruszył dalej. Miał zamiar mimochodem wesprzeć Japończyków i trochę poprzeszkadzać Rosjanom.
Po chwili gdzieś w oddali usłyszał rosyjskie przekleństwa i rozbłysk zaklęć. Szybko pobiegł w stronę, gdzie według mapy znajdowały się rękawice i wpadł w sam środek afery.
Rosjanie próbowali uwolnić się z pnączy, a Naoki wysyłał kolejne zaklęcia, żeby ich zająć. W tym czasie Saito, rozwalił zaklęciem kłódkę i popchnął kamienne drzwi.
Aljosha coś krzyknął i wtedy Ilja, uwolnił się i zostawił go samego sobie, aby udać się do wnętrza krypty. James w pierwszej chwili chciał zostać i pomóc Naokiemu, ale był to zły pomysł z trzech powodów.
Pierwszy był taki, że Ilja był zdecydowanie silniejszy i Saito bardziej się przyda pomoc. Drugi: jeżeli Rosjanie dostaną rękawice, będzie po ptakach. Natomiast trzeci i najmniej ważny był taki, że podejrzane byłoby, gdyby został tutaj, zamiast iść po rękawice, szczególnie skoro Arthemis nie było razem z nim.
Dlatego zszedł po ciemnych, wilgotnych i oślizgłych stopniach w dół grobowej krypty, zadziwiająco dużej, jak na tak niewielki cmentarz. Schodził coraz niżej i niżej, aż dotarł do wielkiej Sali, gdzie ułożone były trumny we wnękach.
James uchylił się w tym samym momencie, w którym poleciało w kierunku schodów odbite zaklęcie.
-      Nie możesz ich wziąć!
-      Mogu, jesli chce! To wygrana jest nasza!
-      Nie rozumiesz Ilja! Ten turniej to ściema! Chcą nas wrobić w kradzież artefaktu, który może zniszczyć świat! – krzyknął Saito.
-      Mówisz to wszystko, bo chcesz wygrać! Jeżeli dzisiaj nie wygracie, odpadniecie!
-      Ilja jeżeli będziesz próbował zdobyć tę Laskę, to Zakon Roninów, który ją strzeże zrobi wszystko, żeby cię zatrzymać! – próbował go przekonać Saito z rozpaczą w głosie.
-      Łżesz! – kolejne zaklęcie uderzyło tuż nad głową Japończyka.
-      Zaraz się pozabijacie! – wkroczył między nich James. – Gdzie są te cholerne rękawice?! Zniszczymy je i będzie po sprawie!
W odpowiedzi następny atak był wymierzony w niego.
-      Zaraz będzie tu Zakon! – krzyknął Saito. - Odpuść Ilja!
-      Rosjanie nie ryzygnują! My walczymy do końca!
-      Saito bierze tę rękawice, widzisz przecież, że ten koleś pozbija nas wszystkich – rzucił James i skierował całą uwagę Ilji na siebie. Ostra wymiana zaklęć spowodowała, że dookoła mury kryszały. Saito po kolei zaczął otwierać trumny. Sprawdzał dłonie rozkładających się ciał, a czasami samych kości. Ilja jednak postanowił nie odpuszczać. Pomimo wymiany zaklęć z Jamesem rzucił się na Saito, gdy tamtem zaczął wyciągać jedną rękawicę w kolorze zielonej drogocennej skóry wysadzaną jadeitowymi zdobieniami, które lśniły i promieniowały magią.
Saito jednak był dobrze przeszkolony, bo szybko się wywinął. Sztuka walki, którą stosował nie pozowliła Rosjaninowi na zbytnią przewagę, dopóki tamten nie używał czarów.
-      Znajdź drugą! – krzyknął Saito do Jamesa, sam zajęty obserwowaniem różdżki Rosjanina.
James zaczął przeszukiwać trumny i w jednej, wyjątkowo ozdobnej, białej, z japońskimi grawerami, znalazł drugą. Bez namysłu rzucił ją na ziemię, a potem wskazał na nią różdżką (po roku z krwawymi diabłami znał dostatecznie dużo silnych ogniowych zaklęć).
-      Reductio flambe! – powiedział cicho, a czarne płomienie zaczęły pochłaniać kamienie, jadeity i skórę.
-      Nie!
James odwrócił się, akurat wtedy, gdy Ilja, widzą, jak niszczeje druga rękawica, wyrwała pierwszą z zaciśniętej dłoni Saito, a następnie odrzucił go zaklęciem. Ten zbyt zaaferowany akcją Jamesa, nie zdążył nawet zmniejszyć siły zaklęcia i poleciał prosto na ścianę, na której wisiały ostre uchwyty służące do przytrzymywania sarkofagów w pozycji pionowej.
Nadział się na jeden z nich, który przeszedł przez niego na wylot. Saito oszołomiony odpechnął się od ściany i spadł na kolana. I wtedy z jego piersi zacząła sączyć się krew.
James podbiegł do niego, rozrzucajac po drodze osypujące się kamienie. Zdjął bluzę, zwinął ją i przycisnął do rany.
-      Wezwij pomoc! – krzyknął do Ilji.
-      Nie – zaprotestował słabo Saito. – Niech idzie za nim Zakon sie tu pojawi... Zabiją go, jeżeli go tu zastaną... – z krwią na ustach spojrzał na Ilję. – Idź. Idź! Ale zaklinam cię, żebyś nie próbował zdobyć Laski Nauczyciela... – wyszeptał.
Ilja przerażony wpatrywał się w trzęsące się ręce Jamesa, które przytrzymywały przesiąkniętą krwią bluzę. James podniósł na niego wzrok.
-      No, idź! – wrzasnął.
Boże, Arthemis... – pomyślał. – Co mam robić?
Krew przesiąkała przez bluzę, a spod pleców Saito wypłynęła kałuża.
James zaczął szeptać zaklęcia spowalniające krwiobieg, zaklęcia wywołujące bandaże, wszystko, co mu przychodziło do głowy.
Ilja zaciskujac dłoń na rękawiczce, wypadł na schody.
-      Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał James, przeszukując plecak w poszukiwaniu resztek dyptamu, jakie ze sobą tu zabrał.
-      On chce po prostu wygrać. Nie wie, że Zakon musi wypełnić misję... Nie wierzy, że z turniejem jest coś nie tak... W końcu obserwuje go cały świat i nikt nic nie podejrzewa...
-      Albo czekają aż dojdzie do kulminacyjnego momentu, żeby się przekonać, do czego to prowadzi – odparł James ponuro. Wziął głęboki oddech i w myślach powtarzał imię Arthemis, żeby nie wpaść w panikę. Na jego rękach umierał młody człowiek, którego zdążył polubić. Który był szlachetny, który był na tyle dobry, żeby chronić innego młodego człowieka, który mu to zrobił.
Po schodach zbiegł Naoki.
-      SAITO! – wrzasnął przerażony i przypadł do przyjaciela.
-      Naoki... musisz spróbować... Musisz...
Naoki pokręcił głową.
-      Idą tutaj – wyszeptał.
Saito zwrócił spojrzenie na Jamesa.
-      Laskę chronią potężne zaklęcia – powiedział cicho. – Uważajcie zanim się do niej zbliżycie. Zakon będzie próbował odebrać ją, już po jej zabraniu z muzeum. Jeżeli ją zdobędziecie to im ją przekażcie, będą wiedzieć, gdzie ją ukryć. Jeżeli nie... Rosjanie będą w niebezpieczeństwie, chyba, że organizatorzy zabierą Laskę, zaraz po jej zdobyciu... James... nie wiem, co oni chcą zrobić, ale gdy ją zdobędą, mogą jej użyć do strasznych rzeczy...
-      Arthemis już powinna być w muzeum...
Saito przymknął oczy. Naoki objął jego plecy ramieniem.
-      Idź – powiedział Naoki do Jamesa. – Arthemis sama sobie nie poradzi...
James nie zamierzał tego kwestionować, tylko natychmiast wstał.
-      Mam nadzieję, że nic mu nie będzie.
-      Zakon zrobi wszystko, co w jego mocy. Dbają o swoich – zapewnił go Naoki.
-      O ile zdążą...
-      Już tu są James. Dlatego znikaj, jak najszybciej – wyszeptał Saito.
-      Cholera! – James porwał plecak i spojrzał na strużkę krwi wypływającą z ust Japończyka. Pomodlił się do wszystkich dusz na tym cmentarzu, żeby czuwały nad młodym człowiekiem i
pobiegł. Biego ile sił w płucach.
Biegł do Arthemis.


Muzeum Tokijskie

Arthemis czuła gdzieś głęboko w sobie, jakieś skomplikowane, denerwujące uczucie. Rozpraszało ją to, że James jest... nieskoncentrowany, że jest, jakby rozbity, czy wstrząśnięty...
Musiała się skupić na własnym zadaniu, a ponieważ miała pewność, że Jamesowi nic nie jest, a przynajmniej nic, co by zagrażało jego życiu, przywołała w myślach spokojny i pewny ton Freda. Nie wiedziała dlaczego, ale ufała mu bez zastrzeżeń. Uwielbiała się z nim drażnić i przekomarzać. Ale w sumie, to nigdy nie zawiódł ani jej, ani Jamesa... A to było bardzo ważne.
Znalazła się na tyłach budynku, skąd miała widok na wyjścia ewakuacyjne.
Nie zbliżaj się bliżej niż dwa metry, dopóki nie unieruchomisz kamer. Są trzy.
Arthemis rzuciła na siebie zaklęcie kameleona.
Pierwsza znajduje się w rogu podwórza. Robi okrężne cykle w prawo i w lewo i rejestruje całą przestrzeń. Musisz ją unieruchomić, gdy będzie skierowana na ulicę. Druga będzie nad tobą. Na bramie, skierowana w stronę drzwi. Musisz ją na chwilę zasłonić, tak samo jak tę skierowaną na drzwi i dekoder. Będzie ci do tego potrzebne kilka gadżetów...
Założysz te gogle. Są zaczarowane i naprawdę odlotowe. Przenikają przez ściany, kamienie i metal. Dzięki nim będziesz widziała klawiaturę alfanumeryczną dekodera, nie otwierając drzwiczek skrzynki.
Potem pokazał jej mały spryskiwacz.
Pożyczę ci to, ale nie zgub, bo cię zabije. Na razie udało mi się zrobić taki tylko jeden, ale działa.
Arthemis spojrzała na trzymany w ręce spryskiwacz. Był wyjątkowo błyszczący, ale zlał się z jej zaklęciem kameleona, więc nie było go dobrze widać. Uśmiechnęła się do siebie. Czego też ten Fred nie wymyśla?
Po prostu spryskaj szczeliny. Przejdzie na wylot przez każdą niemagiczną powierzchnię. Ale musisz mu powiedzieć, jakie chcesz cyferki, żeby wiedział, co naciskać...
~     O czym ty mówisz?
~     To taki mały elfik, który zmienia się w pyłek i może się wszędzie przecisnąć. Jak poznasz kod to mu go powiedz, to ci powciska właściwe przyciski. Tylko nie zapomnij go zabrać spowrotem. Wycieknie przez zawiasy... Mimo wszystko i musisz zasłonić kamery, bo mogą wychwycić twój cień.
To było dziwaczne, ale rzeczywiście udowodnił jej, że jest tam dziwny mały elf.
Arthemis wskazała na narożną kamerę, gdy ta była skierowana na ulicę.
-      Immobilus! – szepnęła, a kamera zwolniła do tego stopnia, że wyglądała jak nieruchoma.
Arthemis to wystarczyło, przynajmniej strażników nie zaniepokoi, że kamera sie nie rusza. Następnie wyczarowała ptaka, który usadowił się na gzymsie, tuż przed kamerą, zasłaniając cały widok. Potem wskazała na drugą kamerę i wypowiedziała zaklęcie zaciemniające.
Chwilę potem przypadła do ściany, spryskała skrzyneczkę, powiedziała ciąg cyfr i otworzyła buteleczkę, żeby lepista substancja mogła do niej wyciec. Z niedowierzaniem patrzyła na zielony kisiel. Aż dziw brał, że to coś miało mózg...
I jak Fred to wychodował?
Chwilę zajęło, ale w końcu drzwi kliknęły, a Arthemis chwyciła za klamkę. Wparowała do słabo oświetlonego w nocy korytarza i szybko ponownie załączyła alarm. Przy odrobinie szczęścia nocni strażnicy, akurat oglądali, jakiś mecz, gdy kontrolka dostępu się zapaliła.
Arthemis nie zdjęła gogli, ale dodatkowo nałożyła na siebie zaklęcie kocich oczu. Potem wyjęła szczyptę peruwiańskiego proszku natychmiastowej ciemności. Jego ilość była dokładnie odmierzona, na określoną ilość czasu. Miało to dać Arthemis szansę przemknięcia do kanciapy strażników, bez ryzyka namierzenia jej. Wzięła głęboki oddech, dmuchnęła proszkiem na korytarz i zaczęła biec, powtarzając instrukcje.
Musisz wbiec po schodach. Przemknąć przez salę chińską i mongolską. Trafisz na górny hol. Ominiesz okrągłą salę ze starożytnymi tekstami i zbiegniesz to holu wejściowego. Ominiesz stoisko recepcji i poczekasz aż strażnik wyjdzie z bocznych drzwi, żeby sprawdzić, co się stało.
Przez niewidzialną Arthemis przemknęło światło latarki, wychodzącego strażnika. Przemknęła pod jego ramieniem i ukryła się w kącie małego biura.
Chwilę później światło wróciło. Drugi ze strażników wrócił po chwili, wzruszając ramionami. Dziesięć minut zajęło im sprawdzenie monitorów i wejść, ale gdy wszystko się zgadzało, powrócili przed niewielki telewizor.
Arthemis oszołomiła ich szybko, zdjęła gogle z oczu i przypadła do dziwnych, brzęczących urządzeń. Od cyferek i ekraników aż jej się w głowie zakręciło. Otrząsnęła się i przypomniała sobie słowa Freda.
Wszystko masz napisane. Nie musisz panikować. Wejdziesz w opcję...
Nie wzieli pod uwagę tylko jednej rzeczy... że wszystko było po japońsku.
Arthemis westchnęła ciężko. Wzięła różdżkę i odwróciła się do jednego ze strażników. Ocuciła go. Spojrzał na nią nieprzytomnie, a potem jego oczy się rozszerzyły. Spojrzał spanikowany na swojego towarzysza, a potem na pistolet przytwierdzony do paska. Arthemis zacmokała niezadowolona.
-      Nie radziłabym – powiedziała spokojnie. Wyjęła z kieszeni fiolkę. – Wiesz, co to jest?
Pokręcił głową.
-      Antidotum na truzicnę, którą ci podałam. Masz dokładnie 2 minuty, żeby je zażyć, bo inaczej twoje serce się zatrzyma. Oczywiście pomogę ci, jeżeli ty pomożesz mnie, rozumiesz?
Strażnik ochoczo pokiwał głową.
-      Jeżeli jednak cokolwiek pójdzie nie tak, będą się musiała stąd zmywać, a antidotum razem ze mną, prawda?
Stanęła za nim i przesunęła jego krzesło do komputera.
-      Wyłącz nagrywanie kamer i włącz odtwarzanie ciągłe. To jedyne, o co cię proszę. Stracisz na chwilę przytomność, a ja ci podam antidotum. Jak się obudzisz, już mnie tu nie będzie... rozumiemy się? Och, patrz! Rozgadałam się i została ci już tylko minuta... Mam nadzieję, że serce ci nie przyśpieszyło, bo to niestety wzmaga działanie trucizny...
Palce Japończyka zatańczyły na klawiaturze. Arthemis obserwowała, jak małe monitorki gasną na chwilkę i włączają się ponownie. Gdy wszystkie kamery zostały wyłączone i włączone na nowo, zadowolona pokiwała głową.
-      Mam nadzieję, że mnie nie oszukałeś, bo wiesz... znajdę cię...
Japończyk był śmiertelnie blady, a pot skapywał mu po twarzy, jakby wyszedł spod prysznica. Kręcił głową.
Arthemis ponownie go ogłuszyła. Wyczyściła mu pamięć, a potem ocuciła obu strażników i rzuciła na nich zaklęcie rozweselające. Na wszelki wypadek również wyznaczyła linię bezpieczeństwa. Gdy będą próbowali ją przekroczyć, będą zmieniali zdanie i wracali spokojnie na fotel.
Szybko sie pozbierała i wyszła z małego pomieszczenia. Powtarzajac dalsze kroki.
Wpuścisz Jamesa bocznym wejściem. Nie idź sama do pomieszczenia z eksponatami plemion górskich...
Bądź tam, poprosiła w myślach cicho. Bądź tam i niech ci nic nie będzie...
Pobiegła do bocznego wyjścia. Rozbroiła je szybko i otworzyła, James czekał oparty o zimny mur i odddychał z trudem po długim biegu. Arthemis wciagnęła go do środka.
Zanim zdążyła o  cokolwiek zapytać, zagarnął ją w ramiona i ukrył twarz w jej włosach. W pierwszej chwili chciała zapytać, co on wyprawia, ale poczuła, że drży.
-      Co się stało? – zapytała ściskając go mocniej. – James?
Odsunął się od niej i wtedy zauważyła, że nie ma na sobie bluzy,  a jego ręce, przedramiona i brzuch są zakrwawione. Zbladła w jednej chwili.
-      Krwawisz! – powiedziała, przypadając rękoma do jego brzucha.
-      Nie. To nie moja krew – szepnął.
-      Kto? – zapytała tylko, przełykając ślinę.
-      Saito. Bardzo z nim źle... Naoki się raczej nie zjawi.
-      Gdzie Ilja i Aljosha?
-      O ile mnie nie myliły oczy, chcą wejść przez dach...
-      Co z rękawicami?
-      Mają jedną.
-      A druga?
-      Spalona.
Wymienili zaniepokojone spojrzenia.
-      A mnisi?
-      Jeżeli Rosjanie zdobędą Laskę, będą próbowali im ją odebrać, po wyjściu z muzeum...
-      Z jednej strony to ryzykowne, z drugiej, jeżeli tu wejdą, wszystko może się wydać... Chodźmy zanim jednak uda im się zrobić włam...
-      Arthemis... tam są zaklęcia. Potężne zaklęcia...
-      Musimy im tylko poprzeszkadzać James – odpowiedziała. – Chyba, że w jakiś sposób zdobędziemy rękawicę.
-      Oni ich zabiją, jeżeli będą stawiali opór. Saito ostrzegał Ilję...
-      A więc powinni być na tyle rozsądni, żeby tego cholernego kija nie próbować zdobyć – odparła. – Anglestonowi tak bardzo zależy na tej Lasce, że pewnie przejmie ją, zanim pojawią się tutaj mnisi...
James wpatrywał się w nią z napięciem, gdy to powiedziała:
-      Mam nadzieję, że oni nie dojdą do tego samego wniosku...
Źrenice Arthemis rozszerzyły się, gdy zrozumiała:
-      Cholera! Idziemy!
Ruszyli biegiem do Sali Eksponatów Plemion Górskich. Nie wiedzieli, czemu akurat w tej Sali jest laska, ale nie za bardzo też ich to obchodziło.
Wbiegli do Sali, akurat w tym samym momencie, gdy przez drugie wejście weszli Rosjanie. Była to duża okrągła sala z antresolą dookoła i żyrandolem na suficie. Na środku stała oszklona gablota, wokół której niemal od razu wyczuwało się mnóstwo groźnych i skomplikowanych zaklęć.
-      Zatrzymajcie się! – krzyknęła Arthemis.
Zatrzymali się, ale Aljosha natychmiast uderzył w nich zaklęciem. James odbił je na ścianę, zanim trafiło Arthemis. Ilja wpatrywał się jak zahipnotyzowany w krew na koszulce Jamesa.
-      Przestań! – krzyknęła, gdy Aljosha podniósł po raz kolejny różdżkę. Nie zamierzał jej posłuchać, ale Ilja położył mu dłoń na nadgarstku i zmusił do opuszczenia broni.
-      Żyje? – zapytał Jamesa. Nie musiał wspominać o kogo chodzi.
-      Żył, gdy go widziałem ostatni raz...
-      Nie róbcie tego. Tak czy inaczej przejdziemy, bo wyeliminują Japończyków. Ilja! Wiesz, że mam rację. Jeżeli wpadnie tu Zakon Roninów to znajdziemy się w niebezpieczeństwie!
-      Przecież to tylko głupi kij! – zdenerwował się Aljosha.
-      Gdyby to był tylko głupi kij to nie biłby się o niego Anglestone!
-      Chcielibyśmy się z wami zgodzić, ale nie możemy – powiedział cicho Ilja. – Nie wchodźcie nam w drogę... Mamy rękawicę, wy nie. Odejdźcie, poradzimy sobie z tym, albo nie...
-      Czy jest coś, co sprawia, że musicie zdobyć tę laskę nawet pomijając turniej? – zapytał James, widząc szok w oczach Ilji i żal, gdy patrzył na krew Saito. Oni nie chcieli wykonywać tego zadania. Oni musieli to zrobić...
Aljosha opuścił różdżkę zrezygnowany. Ilja spuścił wzrok.
-      Potrzebowali gwarancji – szepnęła do siebie Arthemis. – Wiedzieli z naszymi nie wolno zadzierać, więc wybrali drugą najsilniejszą grupę...
-      I jeszcze zmusili was, żebyście złożyli przysięgę – rzucił James.
Ilja nie odpowiedział. Nie potwierdził, ale i tak można było wyczytać to z jego oczu. Chodziło o kogoś bliskiego.
Arthemis i James spojrzeli po sobie. Czarodziejska apokalipsa, czy życie jednej niewinnej osoby? Tylko, że szansę na odwrócenie apokalipsy mieli jeszcze podczas zadania dziesiątego, a ktoś kogo chronili Rosjanie mógł zginąć już po tym zadaniu.
-      A co mi tam... – westchnął James. – Najwyżej będziemy mieli ręce pełne roboty, odwracając armagedon – wzruszył ramionami.
–     Pomożemy wam – oznajmiła Arthemis.
Rosjnie spojrzeli na nich w szoku.
-      Dajcie mi to zrobić. Dookoła są zaklęcia, ale zbyt skomplikowane, żeby próbować je teraz rozbroić, zajmie to zbyt wiele czasu. Trzeba wejść od góry i rozkodować mugolskie zabezpieczenia...
-      Jak od góry? – zapytał Ilja.
-      Zaklęcia są robione w lini, nie w kopule. Od góry nic ich nie chroni. – wyjaśniła, przypominając sobie schemat. - Wy zajmijcie się ewentualnymi przeciwnikami... A wierzcie mi przyda wam się coś więcej niż czary.
-      Skąd mamy wiedzieć, że nie oszukacie? – zapytał Ilja.
-      To nie my jesteśmy szantażowani. Oddamy wam ten cholerny kij! – syknęła zirytowana Arthemis. – Dawaj tę rękawiczkę...
-      Dokopiemy wam w następym zadaniu – oznajmił pewnie James.
To chyba bardziej przekonało Rosjan niż wszelkie gwarancje przyjaźni. Ilja wymienił spojrzenie z Arthemis i podał jej zieloną rękawicę.
-      Jak chcesz to zrobić? – zapytał James.
-      Tak, jak planowaliśmy. Na linkach... – odparła cicho. – Niech Aljosha mnie trzyma. Jest silny, da radę. A ty będziesz potrzebny tutaj, jeżeli coś się stanie...
James wpatrywał się w nią długo, ale w końcu z napięciem i rezygnacją, skinął głową.
-      Pomogę ci zamocować linki – powiedział cicho. – Wiesz... trudno jest powierzyć całe swoje życie w ręce kogoś innego...
-      Hej – zaśmiała się. – To ja będę wisiała na linkach!
-      O to mi chodzi – powiedział szeptem i dotknął jej twarzy.
Arthemis zamrugała zdziwiona i widząc ślady krwi na jego dłoniach i smutek w spojrzeniu tak bardzo chciała go przytulić i ukoić. Jednak tylko musnęła jego dłoń i obiecała sobie, że mu to wynagrodzi.
-      Chodźmy – powiedziała, wyciągając z plecaka linki i kołowrotki. James szybko pozaczepiał w odpowiednich miejscach linki, a potem przywołał Aljoshę i wytłumaczył mu co ma robić, w tym czasie, Arthemis zniknęła na antresoli u góry. Pozapinała szelki i wszystki linki. Założyła na rękę jadeitową rękawicę i wzięła głęboki oddech. Dała Jamesowi znak. Razem z Aljoshą naprężyli linę, kiedy Arthemis zawieszona na hakach przytwierdzonych przez Jamesa na suficie zawisła w powietrzu. Wykonała odpowiedni obrót, żeby znaleźć się w pozycji pionowej, a linki ułożyły się we właściwej pozycji.
Na razie James pomagał Aljoshy, a Arthemis równiótko opadała w dół, jakby hamowały ja niewidzialne skrzydła.
-      Krasiwaja – szepnął stojący za Jamesem, Ilja.
Dla Jamesa było oczywiste, że znaczyło to tyle, co: piękna. Zapatrzył się na idealną sylwetkę, doskonałe łuki mięśni i kobiecych krągłości otulonych w ciasnym czarnym kostiumie. Chłodna, opanowana i zdolna. Ostry zew pożądania zagrał my żyłach.
I nagle usłyszeli wybuch.
Aljosha puścił na chwilę linę. Arthemis spadła szybko co najmniej metr w dół, ale James ją przytrzymał, więc zawisła ostro szarpnieta pół metra nad podłogą. Uśmiechnął się, gdy usłyszał, że przeklina głośno.
-      Trzymaj ją! – warknął do Aljoshy, a potem razem z Ilją zabezpieczyli jedno wejście i ustawili się przy drugim, żeby nie zostać otoczeni.
Arthemis dotknęła lekko stopami ziemi i natychmiast przeszła do eksponatu. Nasunęła na oczy gogle. Ukucnęła przy szklanej gablocie. Podczas, gdy James wpatrywał się w wejście, czekajac na przeciwników, ona powtarzała słowa Freda.
Przez gogle zobaczysz wszystkie kabelki, które łączą się z systemem. Musisz przeciąć żółty. I tylko żółty. Odłączysz całe zasilanie i będziesz mogła otworzyć szybkę. Odsuń tabliczkę z opisem. Tam będzie panel, wyciągnij go trochę i przetnij kabelki.
Arthemis wstrzymywała oddech, a za jej plecami usłyszała huki i rzucane zaklęcia. Musiała się pośpieszyć. Wyjęła cążki i drżącymi rękami wyjęła kabelki. Chwilę zajęło jej odseparowanie włąściwego koloru, ale w końcu znalazła go i jednym prostym cięciem przecięła zasilanie.
Usłysząła kliknięcie wyświetlacza. Podświetlenie eksponatu znikło. Podniosła się, schowała wszystko i uchyliła się w ostatniej chwili przed zaklęciem oszałamiającym. Złapała laskę jedną ręką i poczuła jak przechodzą ją krótkie spięcia, ale mogła to wytrzymać.
-      Szybko! – krzyknęła, a Aljosha osłaniany przez Jamesa i Ilję, zaczął ją wciągać. Trzymała laskę w lewej ręce, więc prawą mogła odpierać zaklęcia, które posyłali w nią czterej czarodzieje. Odbiła się od antresoli przeleciała przez salę i odpięła szelki tuż za czterema czarodziejami. Upadła na jedno kolano.
            Miała jedynie tę przewagę, że mnisi nie mogli wyrwać jej laski, bo nie mieli jak jej dotknąć. Musiała ją szybko przekazać. Użyła więc zaklęcia kameleona, żeby wtopić się w tłum, znaim zaczną ją atakować. Mnisi-ninja byli wyraźnie zdezorientowani. Odwrócili się do chłopców.
Żaden z nich nie miał szans z doświadczonymi magami, dlatego jedynie się bronili. Arthemis obiegła ich dookoła. Odłożyła laskę, odciagnęła Ilję, wcisnęła mu na dłoń rękawicę i oddała laskę.
-      Uciekaj! – poleciła gorączkowo. – No, leć! Leć! Oddaj ja organizatorom!
Ilja dopiero po chwili zrozymiał, o co chodzi i pobiegł. Chwilę potem Arthemis zdjęła z siebie zaklęcie i odepchnęła Aljoshę.
-      Spieprzaj stąd! – krzyknęła.
Aljosha pobiegł śladami Ilji.
Arthemis i James zostali sami. Przez chwilę jeszcze odbijali zaklęcia, ale w końcu zostali zepchnięci pod ścianę.
-      Yame! – krzyknął któryś z mężczyzn.
Atak ustał.
Jeden z mężczyzn zdjął materiał zasłaniający mu twarz i podszedł do Arthemis. Złapał ją za szyję. James rzucił się na niego, ale szybko obezwładnił go drugi z mężczyzn.
-      Czemu to zrobiłaś?! – warknął łamanym angielskim. – Powiedzieli, że można wam ufać!
-      Nie zrobiliśmy tego, żeby wygrać, tylko, żeby ratować ich rodzinę! – wychrypiała z trudem. – Inaczej ktoś umrze! Oni też by tego nie zrobili, gdyby nie musieli!
Japończyk puścił Arthemis. Dał znak, żeby puszczono Jamesa.
-      Zabił mi syna... – warknął z bólem.
James zamknął oczy. Arthemis odwróciła wzrok. Uderzył w nią żal i ból.
-      Saito twierdził, że jesteście po naszej stronie...
-      Jesteśmy – szepnęła Arthemis. – Nie chcieliśmy, żeby organizatorzy dostali Laskę Nauczyciela. Ale Ilja i Aljosha zginęliby próbując ją zdobyć. Oni kogoś mają...
-      Czemu nikt nic z tym nie zrobi, skoro to takie oczywiste!? – krzyknął Japończyk.
-      Bo nikt nie ma dowodu, a Anglestone jest ostrożny. Ale zrobimy wszystko, co w naszej mocy, że nie zrobił tego, co zamierza – przyrzekł James.
-      Teraz już  nie możemy odebrać im Laski. Wywołalibyśmy wojnę z naszym rządem.
-      Ale my możemy to zrobić, podczas ostatniego zadania. I zrobimy to – obiecała Arthemis. Zacisnęła powieki. – Ilja nie chciał zabić Saito. I bardzo mi przykro, że nie żyje – szepnęła, przełykając łzy.
Japończyk odwrócił wzrok.
-      Zaufam wam – powiedział. – Nie mam innego wyjścia. Zaufam wam, bo dałeś mu godzinę więcej życia – dodał, zwracają się do Jamesa i oddając mu małą buteleczkę z dyptamem. – To my zawiedliśmy, bo przybyliśmy za późno – dodał, łamiącym się głosem. – On w was wierzył i was podziwiał... dlatego odejdzcie i zróbcie wszystko, co w waszej mocy, bo inaczej nasz świat stanie na progu katastrofy. Idźcie. Posprzątamy tu. I będziemy przy was, gdy następnym razem ten szatan was wezwie...
Arthemis nie mogła powstrzymać drżenia brody gdy dotykała pocieszajaco ramienia mężczyzny. James skłonił głowę w geście wdzięczności i szacunku, a potem wziął Arthemis pod rękę i wyprowadził ją z muzeum.
Przeszli przez park i tam się zatrzymali. Arthemis się trzęsła.
-      Saito nie żyje. On nie żyje! Co tu się dzieję! W co gra Anglestone?!
James ją objął.
-      Nie wiem, ale Arthemis nie możesz się teraz zdradzić, że to wiesz. Inaczej wykluczą nas z ostatniego zadania, a musimy się tam znaleźć. Powiemy, że uciekliśmy Zakonowi. Że Saito został przez nich zabrany i nie wiemy, co się stało, ale nie możemy się zdradzić. Anglestone nie jest w tym sam. Ktoś za nim stoi i to ktoś ważny...
Arthemis wzięła głęboki oddech, potem następny i skinęła głową.
-      Masz rację. Musimy być przebiegli... Chodźmy...
Pół godziny później, gdy już przeszli przez oświetloną neonami ulice, znaleźli się w swojej kwaterze. Czekali tam na nich organizatorzy. Pan Murphy wyglądał, jakby postarzał się o następne dziesięć lat.
-      Poprosimy o relacje – powiedziała Beverly uprzejmie.
Ginny stała w rogu pokoju uważnie ich obserwując.
-      Potrzebujecie uzdrowiciela? – zapytała głośno, rzucając wyzywające spojrzenie pani Vane.
-      Tak, właśnie – obudził się pan Murphy. – Jesteście ranni? – zapytał, wptrując się w krew na koszulce Jamesa.
-      Nie – odparła Arthemis, patrząc na panią Potter. W jakiś sposób jej obecność bardzo ją uspokajała.
James w krótkich żołnierskich słowach opowiedział im co się działo na cmentarzu, a Arthemis podała ich wersję wydarzeń w Muzeum.
Zadano im kilka pytań o Saito i mnichów, ale nie wystarczajaco dużo. Gdyby nie to, że już wcześniej wiedzieli, że coś jest nie tak, to po dzisiejszym zadaniu na pewno.
-      Gratulację. Spotkamy się na zadaniu dziesiątym – powiedziała im Beverly Vane. – Doskonale wykonaliście zadanie. Zdobycie Laski Nauczyciela było dodatkowo punktowane, dlatego podzieliliśmy punkty na pół dla was i drużyny Rosjan. Podczas ostatniego zadania będziemy mieli wyjątkową rywalizację! – rzuciła z entuzjazmem.
Uśmiechnęli się do niej. Podziękowali i pożegnali się.
-      Chcemy odpocząć. Te mugolskie zabezpiecznia dały nam nieźle w kość. Co też oni nie wymyślą? – powiedziała Arthemis.
-      Chcemy już wrócić do domu – dodał James, odprowadzając ją do drzwi.
-      Oczywiście. Do zobaczenia – uśmiechnęła się i wyszła razem z Murphym.
Gdy zamknęły się za nimi drzwi wszystkim puściły nerwy.
-      Zabierzcie nas stąd. Zabierzcie nas stąd – szeptała Arthemis.
-      Natychmiast – dodał James.
Fred objął ramieniem Arthemis.
-      Ktoś zginął... – trudno było określić, czy to pytanie, czy stwierdzenie.
Profesor Vector podeszła do nich, ze świstoklikiem. Zgromadzili się dookoła niego. Fred, George, Ginny, James i Arthemis dotknęli starego wazonu.
Dopiero wtedy Arthemis odpowiedziała cicho Fredowi.

-      Tak...

1 komentarz:

  1. Szkoda, ze Saito zginął, nie zasłużył na śmierć. Może sie w końcu wyjaśni co jest nie tak z tym konkursem

    OdpowiedzUsuń