Rose, Scorpius i
Dafne nie mieli podróżować tak wymyślnym środkiem transportu, jak Arthemis i
James. Natomiast tradycyjnie w towarzystwie profesor Alexander, użyli
świstoklika.
Byli bardzo ciekawi, co też im szanowni organizatorzy zgotują tym razem.
Ale skoro w swoich zaleceniach profesor Alexander wyznaczyła im tomy należące
do działu Ksiąg Zakazanych, to obawiali się, że ma złe przeczucia.
Jednak Rose uważała, że i tak nie będzie to tak straszne, jak zadanie
Arthemis i Jamesa. Którekolwiek…
- Witamy i Hogwart – powitał ich
niezbyt wesoły głos. Pan Murphy patrzył na nich z niepokojem, jakby się
spodziewał awantury.
Profesor Alexander zmierzyła go obojętnym wzrokiem.
- Mam nadzieję, że tym razem nasi
uczniowie będą bezpieczni…
- To zależy tylko od nich –
odparł uprzejmie.
- Co to niby ma znaczyć? – syknął
Scorpius, a Dafne skuliła się za plecami Rose, patrząc spod z boku na
postawnego Irlandczyka.
Pan Murphy znużony machnął ręką.
- Nic wam nie będzie –
zapowiedział. – Wasze zadanie jest krótkie. Może wam się trochę nie spodobać
otoczenie, ale tak będzie bezpieczniej. Potrzebowaliśmy miejsca, gdzie nikt by
wam nie przeszkadzał. A ciebie młoda damo, zapraszam do namiotu wróżbitów…
Dafne przyglądała mu się nieufnie. W końcu jednak poszła we wskazanym
kierunku.
- Wszyscy inni już przybyli.
Jakby na to nie patrzeć to półfinał. Została was trójka. Tylko dwie drużyny
przejdą dalej…
- Zdajemy sobie z tego sprawę –
prychnął Scorpius.
- A jakże – westchnął pan Murphy
i wyprowadził ich poza niewielkie obozowisko namiotów.
Rose westchnęła. Była przyzwyczajona do lasów, zieleni, łąk, gór... ale
czerwone złoto pustyni niosło ze sobą, jakiś pierwotny, niepowtarzalny urok.
Była sucha i martwa, a jednak… mogła sobie wyobrazić bezmiar przestrzeni i
wolności. Niezwykłe, niepowtarzalne zachody słońca. Niczym nie zasłonięte
niebo. Blady księżyc, sprawiający, że wszystko wydawało się być srebrzyste.
- W niedalekiej odległości
rozstawione są trzy namioty. Jeden z nich jest wasz… Zaraz was zaprowadzimy do
niego. Na wykonanie zadania macie 24 godziny. Po upływie czasu będziemy
przyznawać punkty.
- Ale jestem zdziwiony – mruknął
do siebie Scorpius.
Rose mimowolnie parsknęła śmiechem.
Zaprowadzono ich do ogromnego namiotu. Rose widziała pewnego razu zdjęcia
mugolskiego cyrku. Mniej więcej tak wyobrażała sobie jego wielkość.
Nie do końca rozumiała, po co im aż tyle przestrzeni skoro potrzebne do
zadania instrumenty leżały na środku na maleńkim stoliczku. Były tam świece,
owoce granatu i oszlifowany, grafitowy kamień.
- Eee... – mruknęła Rose niepewnie.
– Niepokoi mnie niedobór wyposażenie...
- Potrzebne ci jakieś mebelki? –
prychnął, podchodząc bliżej.
- Nie podobają mi się proporcje.
Tak mało wyposażenia? Tak dużo przestrzeni?
- Narzekasz – odpowiedział lekko.
Przewróciła oczami. Scorpius szybko poszedł na środek, gdzie na stoliczku
leżała czerwona koperta.
Rose powoli obchodziła olbrzymi namiot.
- Co tam piszą tym razem?
Scorpius milczał.
Rose odwróciła się zaciekawiona.
Z daleka wiedziała, że coś jest nie tak. Scorpius pobladł i nie poruszał
się.
- Co się stało? – zapytała
nerwowo, idąc w jej kierunku. – Scorpius? Co tam jest?
Złapała go za rękaw. Scorpius zamrugał i podał jej kopertę.
Rose gorączkowo wyrwała mu list i przeleciała treść wzrokiem.
- To... to czarna magia! –
powiedziała oburzona i przestraszona. – Co oni sobie wyobrażają!
Scorpius spojrzał na nią powoli.
- Nie zrobimy tego! –
zapowiedziała wściekle.
- Poczekaj chwilę... – powiedział
cicho, marszcząc brwi w skupieniu.
Spojrzała na niego zszokowana.
- Jak w ogóle możesz brac pod
uwagę...
- Ucisz się, babo! – krzyknął w
końcu Scorpius.
Szczęka jej opadła, tak była zaskoczona jego wybuchem.
Scorpius delikatnym gestem, położył palec pod jej brodą, a potem złoczył
jej usta.
- Daj mi pomyśleć – powiedział
spokojnie.
Rose spojrzała jeszcze raz na trzymany w rękach papier.
Wszystko co jest wam potrzebne znajduje się przed
wami. Stworzenie przedmiotu o niezwykłych magicznych właściwościach jest
zadaniem skomplikowanym. Półfinał wygra drużyna, która skomplikuje je jeszcze
bardziej.
W kamiennym sercu umieśćcie czar, którego nieodparta
moc przyzwie do was to, co nie jest materialne.
Powodzenia!
Rose sapnęła po raz kolejny rozwścieczona. Przyzwie niematerialne?
Kamienne serce z czarem? To aż zionie czarną magią!!
Zerknęła na Scorpiusa.
- Nad czym tu myśleć! –
powiedziała sfrustrowana. – To nielegalne! Tworzenie stelli jest niezgodne z
prawem! Jeżeli dowie się o tym Międzynarodowa Konfederacja Czarodziejów...
- Rozumiem twoje oburzenie, ale
przeczytaj to jeszcze raz – polecił jej, trochę zirytowany.
- Czytałam już dwa razy!
- Więc przeczytaj na głos... –
syknął.
Wykrzywiła twarz w jego stronę, a potem przeczytała treść na głos.
- Już rozumiesz? – zapytał.
Rose uparcie założyła ręce na piersi i spojrzała na niego wyzywająco.
Przewrócił oczami.
- Nie ma tam nic o stelli... I
nie ma również nic o przyzywaniu zjaw i potworów.
- A co innego „niematerialnego”
można „przyzywać” do „kamiennego serca? – zapytała ironicznie.
- Światło, chociażby –
odpowiedział lekko. – Tęczę, dźwięk... zaklęcie...
- Nie o to im chodziło...
- Ja to wiem, i ty też to
wiesz... Od razu o tym pomyśleliśmy – zgodził się z nią. – A to tylko dlatego,
że już raz mieliśmy do czynienia w tym turnieju ze stellą potworów... Ale
organizatorzy pozostają czyści, a my nie mamy dowodu...
Rose wpatrywała się w niego ze złością i rodzącym się strachem.
Potrząsnęła głową.
Scorpius odwrócił się i wpatrywał w leżące na stoliczku.
- Nie zastanawia cię dlaczego dwa
razy dali nam podobne zadanie? W Niemczech mieliśmy zdobyć dla nich stellę...
Gdy nam się nie udało, musieli wymyślić coś innego. Sam nie wierzę, że to
mówię, ale twój kuzyn i jego zadymiarska dziewczyna chyba mieli rację – coś
jest nie tak z tym turniejem...
- Ale nie wolno nam tego zrobić!
I inni zawodnicy też nie powinni!
- To tylko ich sprawa –
powiedział Scorpius obojętnie. – Jeżeli dadzą się na to nabrać i zrobiom coś
nielegalnego to sami będą sobie winni...
- W takim razie od razu możemy
zrezygnować z konkursu! – oświadczyła Rose.
- Niekoniecznie – odpowiedział
chłodno. – Jak już wspomniałem jest wiele niematerialnych rzeczy, które można
przyzywać. Może nie wygramy tego zadania, ale po ostatnim i tak mamy przewagę
punktową...
- No dobra... dobra... –
westchnęła sfrustrowana.
Scorpius nie wydawał się usatysfakcjonowany jej zgodą. Nadal był głęboko
zamyślony.
- Po, co im stella? – zapytał sam
siebie. - Czemu chcą kamień przyzywający?
Rose zamyśliła się nad jego pytaniem. Według niej to zadnie w żadnym razie
nie powinno mieć miejsca. Zwalczać stellę – ok – to jeszcze podchodziło pod
walkę z ciemnymi mocami. Ale tworzyć stellę? To było niebezpieczne! Można było
stracić duszę! Zostać pożartym przez to, co się przyciągnęło! Albo opętanym
przez zjawę!
Gdy sobie to uświadomiła, zezłościła się jeszcze bardziej. Zwalać całą
brudną robotę na nastolatków?!
- Czemu oni chcą, żebyśmy my to
zrobili? Czemu sami tego nie zrobią? Albo nie wynajmą kogoś, kto to zrobi?
- I do czego potrzebny jest im
kamień przywoławczy? – dodał Malfoy złowrogo. – Nie podoba mi się. Jak tylko
wrócimy muszę porozmawiać z North...
- Nie możesz porozmawiać ze mną?
– zapytała zagniewana i odrobinę zazdrosna.
- Ty, rudzielcu, mimo całego
swojego temperamentu, przed którym mimowolnie drżę, nie masz instynktu
krwiożercy, co niewątpliwie posiada twoja szacowna przyjaciółka... – odparł Scorpius
kurtuazyjnie.
- Zaraz dam ci posmakować
instynktu krwiożercy, Malfoy – syknęła.
Uśmiechnął się.
Rose pomyślała, że zawsze podczas zadania, gdy miał dużo na głowie i
groziło im niebezpieczeństwo, całkowicie zapominał kim są i dlaczego nie mogą
ze sobą być. Według tego prawidła do szczęścia wystarczyłoby jej wieczne
zagrożenie i masa groźnych zagadek do rozwiązania...
- Może lepiej będzie, jeżeli
zrezygnujemy? – rzuciła cicho.
- Rose, na tej pustyni znajduje
się sześciu najbardziej potężnych nastoletnich mistrzów zaklęć. Jesteś jednym z
nich, nawet jeżeli my odpuścimy, sądzisz, że tamci zrobią to samo?
Rose spuściła oczy. Wiedziała, że miał rację. Potem jednak przyszło jej coś
do głowy.
- Scorpius, da się zmienić
stellę? Jej przeznaczenie? To, co sie przyciąga?
- Nie wiem, a czemu? –
odpowiedział, patrząc na nią uważnie.
- Może nie powinniśmy ich
lekceważyć? Może oni też wpadli na to, że nie wolno im tego zrobić, bo za to
grozi więzienie... A w takim razie nasi organizatorzy muszą mieć coś w
zanadrzu. Jeżeli zbudujemy dla nich stellę, obdarzoną magiczną mocą i sprawimy,
że będzie przyzywała światło, to czy mogą ją zmodyfikować?
- Zmodyfikować? – Strapieni
zamyślili się oboje.
- Myślę, że... – odezwała się w
końcu Rose. – Myślę, że nie można jej zmienić, ale można coś do niej
dodać... Pomyśl, moglibyśmy zrobić coś co przywołuje jednocześnie tęczę i
światło... Więc oni również mogą przy niej majstrować...
- To trudne, ale nie
niemożliwe... – przyznał Scorpius. - Można sprawdzić moc, wszystkiego, co ma
magiczne właściwości. Jeżeli mogą zmodyfikować stellę, to wybiorą po prostu
kamień z największą mocą...
Rose wymownie spojrzała na oszlifowany przedmiot. Potem prychnęła.
- To raczej jasne, co chcieli,
żebyśmy zrobili – powiedziała, biorąc do ręki jeden z owoców granatu. – Jeżeli
nawet ktoś nie skojarzył, to mając tu granat, wpadłby na połączenie światów
niematerialnych i materialnych... Aż nas do tego pchają... – dodała złośliwie.
– No, to co? Zaczynamy? I musimy zdecydować, co będziemy przyzywać...
- Zaczekaj... myślę – powiedział
Scorpius.
- Myślisz, tak już od pół godziny
– odparła. – Chyba już ustaliliśmy, co...
Scorpius usiadł na ubitym piasku i wyjął z torby zeszyt i ołówek. Nie
patrząc na nią, powiedział:
- Na pewno przewyższasz mnie
mocą, rudzielcu, ale daleko ci do mojej przebiegłości... Więc zajmij się
projektem stelli, a ja... – podniósł na nią wzrok i uśmiechnał się chłopięco –
zajmę sie zasłoną dymną...
Rose zdjęła z
siebie sweter i koszulkę. Została w podkoszulce, a i tak było jej za ciepło. I
to nie była kwestia miejsca… Taka zaawansowana magia wytwarzała mnóstwo
energii, która przeistaczała się w ciepło. Pot zalewał jej oczy, gdy próbowała
zaklęciami uplastycznić głaz.
Według niej Scorpius bawił się o wiele lepiej. Na schemacie kamienie
rysował tysiące odnośników i skojarzeń, jakby sam ze sobą robił burzę mózgów.
Serce głazu było gotowe na umieszczenie w nim zaklęciowego wabika.
Nieodpartego „magnezu” dla wybranej niematerii. Ale nadal jeszcze nie
zdecydowali, co to ma być… a Scorpius siedząc po turecku na ziemi bawił się,
jak mały chłopiec.
Odchrząknęła.
- Jak mam zobaczyć, czy
przyciągnie zadziała, skoro tu jest pełno światła? – zapytała.
- Ciemność – odparł roztargniony.
- Właśnie nie mam tutaj ciemnego
kąta – odparła zgryźliwie.
- Przywołamy ciemność –
dookreślił poprzednią wypowiedź.
- Ale… czemu? – zapytała, czując
rodzące się iskierki strachu.
- Bo będzie nam potrzebna –
odpowiedział Scorpius, skocznie wstając.
- Co tam wymyśliłeś? – zapytała
podejrzliwie, chcąc chwycić za zeszyt.
Scorpius odsunął go poza jej zasięg.
- To nie dla ciebie – powiedział
łagodnie.
Rose odsunęła się o krok i spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka.
- Bo jestem za głupia? – syknęła.
Scorpius przewrócił oczami.
Rose w niemym żądaniu odpowiedzi, założyła ręce na piersi. Scorpius zrobił
krok w jej stronę i nachylił się nad jej uchem.
- Jak skończę do ciebie mówić,
postaraj się zarumienić i zachichotać... – szepnął.
Rose zarumieniła się natychmiast. Ze złości…
- Nie powiem ci, bo mogą nas
podsłuchiwać. Im mniej wiesz, tym jesteś bezpieczniejsza… Gdy się odsunę,
udasz, że cię przekonałem, że nie musisz nic wiedzieć…
Rose cicho sapnęła z oburzenia.
- Daj z siebie wszystko,
rudzielcu… - dodał Scorpius i odsunął się.
Przygryzła wargę, w wyrazie niepewności.
- No… no dobrze… wiem, że nie
lubisz, gdy się wtrącam w twoje pomysły… Nie musiałeś być nie miły –
powiedziała nerwowo i przeciągnęła dłonią po włosach. – A już groźby pod moim
adresem mogłeś sobie darować… Czasami to się ciebie boję – zachichotała nerwowo
i dzięki temu wyszło to jeszcze bardziej naturalnie.
Scorpius jednak wpatrywał się w nią przez chwilę oszołomiony jej słowami.
Chyba nie tego się spodziewał. I raczej nie spodobały mu się jej słowa, bo
wydawał się być… zaniepokojony. W końcu jednak przełknął ślinę.
- Dobrze, że to rozumiesz,
Weasley – oznajmił z chłodnym uśmiechem, robiąc krok w tył.
- Czyli zrobimy to, co ja chcę? –
upewnił się.
- Tak – odparła Rose potulnie.
- Doskonale – powiedział i wziął
do ręki owoc granatu. – A więc zacznijmy od tego…
Rose spojrzała na niego przestraszona. Co on kombinował?
Dwie godziny
później nadal nie wiedziała.
Jeżeli przyczyni się do apokalipsy to zwali wszystko na Malfoya…
Powtarzała sobie to wszystko, czując się coraz gorzej… Jakby brakowało jej
słońca… Scorpius też był ziemisto blady.
- Dobrze nam idzie – oznajmił. –
Skoro już się czuję, jakbym nie widział dziennego światła od miesięcy, to
znaczy, że robimy postępy… świetna robota – pochwalił ją, gdyż to ona tworzyła
skomplikowaną siatkę zaklęć. – Teraz moja kolej, żebym się pobawił, ty
odpocznij…
Rose z ulgą oderwała różdżkę i rękę od rozgrzewającego się kamienia. Opadła
na tyłek tam gdzie stała.
Patrzyła na Scorpiusa, który modyfikował jej zaklęcie.
- Scorpius… nie wiem, czy to
dobry pomysł – powiedziała cicho. – Tworzenie takich kamieni, nawet jeżeli nie
przyzwiemy potworów… jest bardzo niebezpieczne. Bez względu na to, co jest
przedmiotem przyzwania… dla twórców może się źle skończyć, igranie z taką
magią…
Scorpius z włosami opadającymi na oczy, był zbyt skupiony na swoim zadaniu,
żeby jej odpowiedzieć.
Rose podkurczyła kolana i objęła je ramionami.
- Nawet światło mogłoby nam
zrobić krzywdę – szepnęła. – Mogłoby nas poparzyć, oślepić… sprawić, że się
zestarzejemy – wyobraziła sobie, jak pod wpływem gorąca jej skóra się marszczy,
łuszczy i ciemnieje. Wzdrygnęła się pod wpływem tej wizji. – Jeżeli
przywołalibyśmy chłód. Moglibyśmy zamarznąć. Zapaść w śpiączkę… nawet umrzeć…-
Scorpius jej nie słuchał, więc mówiąc do siebie ściszyła głos: - Jeżeli
przywołamy ciemność… może nas pochłonąć, może nas zmienić… może ściągnąć na nas
strach tak wielki, że nasze serca stanął. Ciemność może pokazać nam wszystkie
największe lęki naszego serce. Jeżeli ją wezwiemy już nigdy możemy nie zobaczyć
jasności, zachodzącego słońca, kolorów. Mogę już nigdy nie zobaczyć niebieskich
oczu Arthemis, albo czerwonych włosów Lily… Pozostanie tylko… ciemność –
ułożyła czoło na kolanach.
Jej strach wynikał ze świadomości konsekwencji ich czynów. Jeżeli coś
pójdzie nie tak… Już czuła, jak jej skóra lodowacieje, pod wpływem cieni,
wkradającej się do kręgów światła, w namiocie. Aż trudno było uwierzyć, że na
zewnątrz świeci jeszcze słońce.
– Boję się – szepnęła, jakby
powiedzenie tych słów na głos mogło sprawić, że strach stanie się bardziej
realny i można będzie z nim wtedy walczyć.
Scorpius poruszony podniósł głowę.
Była taka… krucha.
Chwilę potem przyszło mu jednak na myśl, że w ważnych sprawach okazywała
się twarda i niewzruszona, jak głaz.
Wziął do ręki szkicownik. Przez chwilę przyglądał się schematowi kamienia, który
projektował, a potem przewrócił na czystą kartkę.
Chwilę później od głowy Rose odbił się kawałek kartki. Podniosła wzrok.
Scorpius nadal wydawał się być zaabsorbowany swoim projektem. Obok jej buta
leżał papierowy samolocik.
Marszcząc brwi, rozwinęła papier.
Szybkimi pociągnięciami ołówka, narysowana była tam kanciasta scenka.
Z wielkiego klifu zwisała maleńka postać. Druga mocno trzymała ją za rękę,
nie pozwalając spaść do przerażającej otchłani czarnego strachu. W
różnych miejscach na rysunku ukryte były maleńkie literki, wtapiające się w
część, obrazu. Rose jednak szybko je znalazła. Gdy złożyła je razem, utworzyły
słowa: trzymaj się…
Podniosła rozjaśniony wzrok i przyłapała Scorpiusa na tym, jak jej się
przyglądał.
Podniesiona na duchu, wstała. Schowała drogocenny rysunek do tylnej
kieszeni jeansów. W tym samym momencie, Scorpius powiedział:
- Jestem gotowy… - Rose podeszła
bliżej. - Jesteś pewna, że wszystko działa, jak trzeba?
Rose rozejrzała się wskazując wymownie ręką na czające się na obrzeżach
areny cienie i zalegające kłęby ciemności.
- Raczej tak – rzuciła. – Może
jednak nie musimy tego testować? – zapytała z nadzieją.
- O ile twoja robota jest dobrze
widoczna, o tyle moja jest raczej niepewna – odparł Scorpius z krzywym
uśmiechem. – Muszę sprawdzić, czy wszystko działa tak jak należy…
Rose skinęła głową i zacisnęła mocniej ręce na różdżce.
- Zamknę obwód zaklęć i wtedy
stella będzie gotowa – powiedziała zmartwionym głosem.
Scorpius zrobił kilka kroków, żeby stanąć obok niej.
Różdżka Rose zapłonęła jadeitowo błękitnym światłem, które powoli przeszło
na kamień otaczając go wdzięcznymi spiralami. Niespodziewanie światło zostało
pochłonięte i zamknięte w sercu kamienia.
- Nie jestem pewien, czy to
dobry, czy zły znak – powiedział po chwili Scorpius.
Rose rozejrzała się dookoła i złapała go za ramię. Ciemność pokrywała
podłogę i zaczynała się piętrzyć dookoła nich jak fala tsunami, która
tylko czeka, żeby runąć i wszystko przykryć.
- Na, co czeka? – zapytał cicho
Malfoy.
W tym samym momencie z kamienia wystrzeliło jadeitowe światło, rozbryzgując
się we wszystkie strony, jak tarcza. Rose zdążyła paść na ziemię, natomiast
Scorpiusa przeszył na pół jeden z promieni.
Rose krzyknęła. Dopiero wtedy Scorpius padł obok niej.
- Nic ci nie jest? – zapytała, wśród
nagle zaległej kompletnej ciszy.
- Nie. Na razie nie – dodał z
niewesołym żartem. Rose spojrzała na niego ostro. Jednak po chwili jego twarz
zaczęła znikać w ciemności. Przestraszyła się, dopóki nie zobaczyła, że z
nią dzieje się to samo.
Światło w namiocie znikało, jak podczas jakiegoś upiornego zaćmienia
słońca. Pokrywała je gromadząca się wszędzie ciemność.
- Lumos Maxima! – krzyknęła Rose
i wyrzuciła kulę światła pod sklepienie namiotu nim pochłonęła ich czerń.
Jej zaklęcie unosiło się dając tyle światła ile dawałby wątły promień
świecy.
- Działa – oznajmiła ostro. –
Możemy już skończyć?
Scorpius wstał i pomógł jej się podnieść.
I nagle się zaczęło.
Rose odwróciła się z nerwami w strzępach, ale nie wiedziała skąd dochodził
ją dźwięk szurania.
Była pewna, że coś dotknęło jej włosów.
Ręka, w której ściskała różdżkę zaczęła drżeć, jak listek na zbyt mocnym
wietrze.
Poczuła dotyk ostrego paznokcia, na odsłoniętej szyi.
Krzyknęła. Trwało to ułamek sekundy, jakby ciemność pochłonęła jej krzyk.
Rose odruchowo chciała się cofnąć, ale stała w miejscu, bo nie wiedziała, gdzie
jest wyjście.
Gdzieś pośród ogłuszającej ciszy, rozległ się wrzask, a potem jego
zwielokrotnione echo.
- Dosyć! – krzyknęła przerażona
Rose. – Dosyć!
Jej oddech spazmatycznie drgał.
Poczuła za plecami, jakby ciemność gęstniała. Bała się odwrócić.
Scorpius stał na środku areny obok kamienia, jak skamieniały. Zaciskał usta
i dłoń na różdżce.
Rose zobaczyła, w ścianie ciemności, uformowaną ludzką, wykrzywioną twarz,
która niemal natychmiast zniknęła.
Potrząsnęła głową.
Chwilę później zobaczyła, jakby zakapturzoną postać, która zlała się z
ciemnością.
- Coś ty zrobił!? – wrzasnęła na
całe gardło, trzęsąc się, jak w febrze. Przerażenie ją obezwładniło. Wlewało
się jedwabistym mrokiem do jej gardła, nozdrzy, przysłaniało oczy. Nie mogła
oddychać.
Scorpius spojrzał w jej stronę i zaczął szybko iść.
- Rose! - krzyknął przestraszony.
Wtedy poczuła, dotyk oślizgłego, wilgotnego mrocznego języka na policzku i
rękę, która zostawiała zimny ślad na jej ramieniu.
Rose poleciała do tyłu, prosto w objęcia mroku.
Różdżka wypadła z jej ręki. Utrzymywane przez nią zaklęcie znikło, oddając
pola ciemności.
Jedno uderzenie serca.
Drugie.
Otchłań.
- ROOOOSE!!
- Spójrz
na mnie! Do cholery, spójrz na mnie!
Rose słyszała
zdenerwowany głos wyraźnie, ale widziała tylko ciemność. Jej własne zaklęcie ją
pochłonęła. Czuła na całej skórze wilgotny dotyk zimnego potu i oblepiające
łapska mroku.
Cała się
trzęsła, zupełnie nie kontrolując przerażenia.
- Oślepłam – szepnęła. – Oślepłam... –
wyjąkała jeszcze bardziej przerażona.
- Poprostu otwórz oczy, tępaku – usłyszła
zirytowany ton Scorpiusa.
Rose
przełknęła ślinę i z trudem zmusiła mięśnie to poruszenia powiekami. Najpierw w
szparze zobaczyła jasną- złotą plamę. Szerzej otworzyła oczy i zamrugała, tym
razem wstrzymując ze strachu oddech. Mgiełka z jej oczy opadła.
Scorpius
klęczał przy niej, jedna ręką obejmując jej plecy.
Rozejrzała się.
Nadal była w namiocie, co ją dodatkowo zdenerwowała. Jednak znowu przez
świetliki przedzierało się światło, padając na czubek jej buta.
Jej wzrok padł
w końcu na twarz Scorpiusa. Wydawał się byc mocno zirytowany, a nawet trochę
zły.
- Zemdlałaś! – rzucił z pretensją.
- Oczekiwałeś czego innego, po tej
prezentacji? – odparła zła i odsunęła się od niego, jak najdalej. Najpierw z
trudem uklękła, a potem wstała. Jej mięśnie odmawiały posłuszeństwa nadal się
trzęsąc. Wzięła kilka głębokich oddechów.
- Przestraszyłaś mnie – powiedział
niechętnie, wkładając ręce do kieszeni.
Rose odwróciła
się do niego wściekle.
- JA CIEBIE, TY SKOŃCZONY IDIOTO!?
–wrzasnęła na całe gardło, przyciskając rękę do buntującego się żołądka.
- Przecież wiedziałaś, że tworzę dodatkowe
zaklęcie – burknął niepewnie.
- Nie miałam pojęcia, że zgotujesz coś
takiego! Jak mogłeś!? Co to w ogóle miało być!? – krzyczała, a z jej oczu nagle
trysnęły łzy. Była zbyt rozchwiana, żeby je powstrzymać.
- To nie istotne. Ważne, że się udało –
odparł cicho, odwracając się.
- Ważne, skoro mało przez to nie umarłam ze
strachu! – krzyknęła.
- Wiedziałem, że jesteś zbyt strachliwa na
ten turniej – powiedział.
- Wiedziałeś, ale mimo to nie zawahałeś się
tego zrobić – odparła gorzko.
Scorpius
drgnął, jakby przeszyło go niewidzialne ostrze.
- Opanuj się – powiedział jedynie chłodno. –
Zaraz będą tu sędziowie...
Rose przez
chwilę nie mogła zrozumieć, o czym on mówi. Potem jej wzrok padł na kamień
leżący na stoliku.
- To jest nielegalne – powiedziała zduszonym
głosem. – Nie możesz im tego dać. Nawet jeżeli działa! – zaczęło szybko iść w
stronę areny, z zamiarem zniszczenia ich ciężkiej pracy.
Scorpius
zatrzymał ją, chwytając wściekle za ramię.
Usłyszeli
hałas. Spojrzał nerwowo na wejście do namiotu, a potem zbliżył do niej twarz, z
groźną miną.
- Nie waż się odzywać. Nie mów nic. Najlepiej
udawaj śmiertelnie przerażoną – polecił.
- Nie wierzę, że to robisz – powiedziała
cicho z rozczarowaniem.
- Nie wierzę, że uważałem chociaż przez
chwilę, że nie oceniasz mnie wedle tego, co wiesz o mojej rodzinie –
odpowiedział jej zimno Scorpius.
A poczuła
lodowatą grudkę w żołądku i zamilkła.
- Mam prawo pytać o coś, co sprawiło, że
mało nieumarłam ze strachu – powiedziała drżąco.
- Jasne – odpowiedział jej nie zmieniając
tonu.
Rose patrzyła
na jego plecy, nadal drżąc. Wszystko co stworzył, było przerażające i przerażajaco
skuteczne.
- Żądasz ode mnie ślepego zaufania... A sam
mi nie ufasz nawet na tyle, żeby powiedzieć, co właściwie zrobiłeś.
Scorpius
milczał przez chwilę, aż w końcu powiedział jedynie:
- Sędziowie...
Skład
sędziowski doświadczonych mistrzów zaklęć, wszedł do namiotu. Za nimi weszła
Beverly Vane.
- Grupa numer 3. Sprawdzenie – powiedział
nobliwy sekretarz komisji. – Siła?
Przewodniczący
komisji podszedł do stoliczka, na którym błyszczała oszlifowana stella.
Wyciągnął różdżkę i długo coś przy niej mamrotał. Zmarszczył czoło i gestem
przywołał wiceprzewodniczącego.
Rose z
niepokojem spojrzała na Scorpiusa, ale ten był niewzruszony.
Przez chwilę
cicho debatowali. Spoglądając na nich. Wyraźnie chcieli zapytać ich, jakiego
zaklęcia użyto, ale nie mogli się przyznać, że sami nie mogą tego odkryć. Rose
niemal pod skórą, czyła zadowolenie Scorpiusa.
- Siłę określam na wykraczającą ponad 7,5
tysiąca w skali SAM.
SAM była Skalą
Aktywności Magicznej, wprowadzona na potrzeby szkolnictwa. Do każdego wieku
przypisane były zaklęcia z odpowiedniej grupy zaklęć w SAM. W podręcznikach
mogło sobie jednak pisać, co chciało, a i tak przeważnie młodzi czarodzieje
byli zdolni do wykonywania zaklęć z o wiele wyższej półki. Wystarczyło spojrzeć
na Arthemis – myślała Rose. - No, ale im więcej trudniejszych zaklęć się
używało, tym większa była moc czarodzieja.
- Czy działa? – zapytała Beverly.
- Droga pani proszę nam nie przerywać...
Sprawdzamy zaklęcia – ofuknął ją brodaty przewodniczący. Beverly zacisnęła usta
w wąską kreskę. Czarodziej z nad okularów spojrzał na Scorpiusa. – Co
przywołuje?
- Ciemność – odpowiedziała zatrwożona Rose,
szeptem.
Sędzia
uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
- Chyba skutecznie skoro jesteś taka
przerażona. Nie ma się, co martwić, mamy za sobą trochę lat doświadczenia, więc
damy sobie z tym radę.
Rose starała
się nie zauważać uśmiechu, który pojawił się na sekundę w kąciku ust Scorpiusa.
- No, dobrze – czarodziej podwinął rękawy.
Stella pod wpływem lewitajce uniosła się nad ich głowami, następnie sędzia
wypowiedział odpowiednie zaklęcie aktywujące. Ponownie wydobył się z nich
promień jadeitowego światła, który po chwili rozbłysku wrócił do kamienia.
Niemal natychmiast zrobiło się ciemniej.
Rose czując
lodowaty pot spływający po karku, zacisnęła palce na różdżce. Nawet jeżeli
wiedziała, że to jest mistyfikacja, to nadal nie wiedziała, jak działa i nadal
wierzyła w to, że może ją skrzywdzić, jeżeli nie będzie uważać.
Gęsta ciemność
wlała sie do namiotu wszelkimi porami. Kłębiła się wokół stelli, spływała
kaskadami na arenę otaczając sędziów.
Rose otworzyła
usta, gdy zaczęła dusić ją ciemność. Chciała ponownie rozproszyć, ją zaklęciem,
ale wtedy zatrzymała ją czyjaś ręka. Poczuła stojącego za sobą za sobą
Scorpiusa. Otoczyły ją jego ramiona.
- Nic nie rób. Nie ruszaj się. Nie bój się.
Skup się na mnie...
Wśród gęstej
ciemności coś przemknęło przed jej twarzą.
Pisnęła i
wcisnęła się jeszcze bardziej w ciało Scorpiusa. Jej serce kołatało jak
oszalały ze strachu ptak. Co to do cholery było?! Czym były te strachy?!
Zacisnęła powieki,
jak mała dziewczynka, wierząc, że gdy zamykasz oczy, zaczynasz być
niewidzialna.
Usłyszała
poruszenie i krzyki składu sędziowskiego.
- Co... co... co to?!
- Czujecie to?!
- Coś mnie dotknęło!!! – krzyknęła rozdzierająco
Beverly.
Czy tylko
Scorpius się nie boi? – zastanawiała się Rose. – Czy tylko on nie przejmuje się
dotykiem ciemności?
Okazało się
jednak, że nie tylko on. Wśród panicznych głosów, rozległy się niespodziewane
słowa.
- Bardzo ciekawa kompozycja... Naprawdę
bardzo twórcza. Nic dziwnego, że na pierwszy rzut oka nie byliśmy w stanie
rozpoznać zaklęć. Synteza jest bardzo przemyślana, nie mówiąc już o tym, że
dołączono ją do stelli. No, ale... dosyć już tego. - Powiedział kilka słów, a
stella zaczęła świecić jadeitowym blaskiem rozpraszając ciemności.
Rose poczuła,
jak Scorpius się od niej odsuwa, chociaż wolałaby, żeby został.
Ciemność
ustąpiła.
Sekretarz,
wiceprzewodniczący i Beverly trzęśli się, rozglądając się dookoła, jakby w
obawie, przed niewidzialnymi strachami.
- Kto by pomyślał, żeby użyć zaklęcia dla
dzieci w celu zastraszenia – zachichotał czarodziej. – No, nie powiem, wizja
zwierzątek stworzonych z ciemności, jest raczej niepokojaca, ale jakże
widowiskowa...
Rose spojrzała
na Scorpiusa. Mrugnął do niej ukradkiem.
Zaklęcie dla
dzieci? – Jej mózg zaczął pracować, jak oszalały. Dopiero po chwili, wpadła na
to, co to mogło być... Zajęło jej to tyle czasu, ponieważ jej rodzice nigdy
tego zaklęcia nie używali, bo jako dziecko śmiertelnie bała się zwierząt. Ale
Hugo często był w ten sposób bawiony. Było to zaklęcie dla małych dzieci, które
dopiero uczyły się poznawać świat. Czarodziej mógł wyczarować dowolne zwierzę,
które naśladowało zachowania prawdziwych stworzeń, czuło się ich dotyk – żeby
dzieci dobrze mogły poznać dane zwierzę.
Scorpius
musiał dodać do nich zaklęcie wyciszające, żeby zostały same postacie i sprawić
jeszcze, żeby zrobiły się przezroczyste. Pewnie na dokłądkę dodał jeszcze
zaklęcie dźwiekowe, jak kroki, czy szuranie... Dlatego wyglądało wszystko, jak
obleczone w ciemność. Poczuła język na szyi, a to pewnie była jakaś żyrafa, czy
coś. A pazury na nodze należały pewnie do jakiegoś dzikiego kota...
Połączone
zaklęcia, dawały łącznie wysoki współczynnik w SAM, a przecież o to mu
chodziło.
Nic dziwnego,
że się wkurzył kiedy zemdlała. Jednak chwilę potem spochmurniała, skoro to było
takie banalne, mógł jej powiedzieć, a nie wystraszyć, ja na śmierć! Chciał ją
zabić!
- No, więc biorąc pod uwagę, że jednej
drużynie nie udało się wypełnić zadania, a druga została zdyskwalifikowana...
- Zdyskwalifikowana? Czemu? – przerwał mu
Scorpius.
- Nawet jeżeli jest to konkurs, nie możemy
dopuszczać, by czarodzieje parali się czarną magią. Bez względu na wiek! –
odpowiedział mu surowo przewodniczący.
- Nie wiemy, jakie zwyczaje panują w
Chinach, ale sądzimy, że ich prawo nie różni się dalece od prawa Zachodu –
dodał jego zastępca. – Zawodnicy i ich dzieło, zostaną poddani surowemu
przesłuchaniu przez Międzynarodową Konfederacją Czarodziejów.
- Całe szczęście, że nasi organizatorzy
wykazali się na tyle rozsądni, aby niezwłącznie powiadomić magiczną policję...
- Czyżby? – rzucił cicho Malfoy.
- Jak najbardziej! Ale wracając do sytuacji
wasza drużyna jest na pierwszym miejscu, jak dotąd. Wy oraz Finowie traficie do finału.
Rose i
Scorpius spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
- Nie cieszycie się? – zapytał zdziwiony
przewodniczący.
Scorpius
spojrzał chłodno na Beverly Vane, a potem uśmiechnął się lekko i powiedział
uprzejmie:
- Oczywiście, że się cieszymy, ale trochę
również martwi nas to, jak trudne będzie następne zadanie...
- Och, no tak! To bardzo dobrze o was
świadczy! Bardzo dobrze! Gratuluję wam serdecznie!
Sędziowie
skierowali się do drzwi, eskortowani przez panią Vane, a za nimi szedł
Scorpius, wwiercając się spojrzeniem w plecy organizatorki.
Rose patrzyła
z niepokojem na stellę. Do czego jej użyją? Czy nie przyczynili się do jakiejś
katastrofy? – zamartwiała się, a potem poszła z westchnieniem za resztą.
Gdy wyszli z
namiotu, powitała ich dumna profesor Alexander. Za nią stała smutna Dafne.
- Doskonale sobie poradziliście. Mam
nadzieję, że oboje jesteście cali?
Skinęli
głowami, chociaż Rose miała ochotę paść na rozgrzany piasek i dziękować bóstwom
za słońce.
- Coś się stało? – zapytała Rose, widząc
spuszczoną głowę Dafne.
- Odpadłam – odparła cicho dziewczynka. –
Ale w sumie to się cieszę... – wzruszyła ramionami.
Ja też bym się
cieszyła – westchnęła w duchu Rose, w przypływie kiepskiego humoru.
- Wracajmy do Hogwartu – zapowiedziała
profesor Alexander. – Dopiero w czerwcu będzie następne zadanie, ale tak, czy
inaczej musicie zacząć się mocno przygotowywać...
Scorpius
przewrócił oczami, a Rose zadrżała w przypływie złego przeczucia. Chciała już
wrócić i porozmawiać z Arthemis i Jamesem. I przekazać Arthemis wiadomość, że
Scorpius też chce z nią rozmawiać.
- Wracajmy – skinęła głową i chwyciła za
świstoklik.
Gdy wylądowali w Hogwarcie,
profesor Alexander została natychmiast zawołana przez profesora Longbottoma.
- Dziesięciobój dostał wezwanie! Wyjeżdżają
jutro! – wysapał.
- Już?! Ale przecież dopiero skończyliśmy
tutaj! – rzuciła poruszona.
- Wiem, dlatego wszyscy się zdziwili –
powiedział Neville. – Arthemis i James są za to spokojni, jak tafla jeziora...
Jakby się tego spodziewali....
- Kto z nimi jedzie? – zapytała.
- Cóż... miała jechać Hermiona Weasley, ale
jednak jedzie Ginny Potter razem z profesor Vector. Harry stwierdził, że w
niektórych sytuacjach perswazja jego żony, jest skuteczniejsza niż jego
ojcowski autorytet...
- Wciąż zadziwia mnie fakt, że jesteś na ty
z Harrym Potterem – mruknęła cicho, a Rose ledwo powstrzymała śmiech. Scorpius
przewrócił oczyma.
- A jak wam poszło?
- No, więc Rose i Scorpius poradzili sobie
bezbłędnie. Jednak Dafne nie przeszła dalej...
Dafne
prychnęła cicho.
- Wcale nie chciałabym przejść dalej –
powiedziała i poszła w kierunku zamku.
Rose poszła za
nią. Bądź, co bądź, dziewczyna właśnie przegrała.
- Hej, naprawdę uważam, że nie ma, co
żałować – powiedziała łagodnie do Dafne. – Ten turniej robi się, coraz bardziej
niebezpieczny i dziwaczny. Nie wiadomo, czego by od ciebie jeszcze chcieli...
- Nie żałuję. I naprawdę cieszę się, że
odpadłam... Oni oszukiwali...
- Co?! – Rose złapała ją za ramię.
- Cały czas oszukiwali, tylko, że nikt nie
mógł tego sprawdzić, bo to wróżbiarstwo... Oszukiwali... chciałam zobaczyć do
kiedy będą to robić...
- Możesz mi to wyjaśnić? – zapytałą
gorączkowo, wciągając ja w załom korytarza. – To bardzo ważne...
- Wiem – postukała się w skroń. – Widzę
to... Nie wiem, co się stanie dopóki ktoś nie podejmi decyzji, ale coś się
stanie na pewno... Dlatego wiem, że cały czas z nielicznymi wyjatkami
przechodziły osoby bez żadnych umiejętności wróżbiarskich... Bardzo długo
trzymali mnie... jakby chcieli mnie mieć na oku, ale gdy dzisiaj odpadłam, to
zostało tylko trzech półgłówką, którzy znali na pamięć podręcznik chiromancji, ale
poza tym nie wiele umieli...
- Jesteś tego pewna?
- Wiem, kiedy ktoś kłamie – odparła pewnie
Dafne.
Rose myślała
szybko.
- Dziękuję. Zajmę się tym...
- Nie ma za co... Ale uważajcie, bo to już
nie przelewki...
- To nigdy nie były przelewki. Dzięki! –
Rose pobiegła do góry po schodach. Miała nadzieję, że spotka gdzieś Arthemis.
Potem jednak wróciła
z drugiego piętra i pognała w drogę powrotną. Złapała Malfoya, jak wchodził do
lochów.
- Musimy pogadać – powiedziała szybko i
zaczęła go ciągnąć do góry.
- Hej, nie pozwalaj sobie! – powiedział
ostro.
Stanęła nagle,
tak, ze wpadł jej w ramiona.
- Wolisz, żeby zobaczyli nas obściskujących
się? – zapytała słodko.
Scorpius
jedynie zmrużył oczy.
- No, więc właśnie – odpowiedziała i dalej
pociągnęła go korytarzem. Po drodze mijali ich zdziwieni ludzi.
Gdy Scorpius
to zauważył, wyrwał rękę. Przewróciła oczami.
- Justin widziałeś Arthemis? – rzuciła do
mijającego ich chłopaka.
- Ćwiczą z Jamesem w Sali obrony! –
odkrzyknął. – Jak zadanie?!
- Dobrze! – powiedziała tylko i pognała.
Chciała
chwycić za klamkę, ale Scorpius ją zatrzymał.
- Nie zapukasz? – zapytał.
- Po, co?
- A jeżeli są zajęci? – rzucił, tonem, który
nie pozostawiał złudzeń, co do zajęć, o jakie mu chodziło.
Rose prychnęła
i nacisnęła klamkę.
Natychmiast
zaatakowały ich dźwięki.
Jęki.
Krzyki...
Odgłos
odbijania zaklęć od sprzętów, ścian i ponaglenia.
- Dawaj! No, co?! Nie obijaj sie Arthemis.
Zaklęcie James
poleciało w stronę drzwi, ale Arthemis w porę się zorientowała i odbiła je
zanim trafiło w nowoprzybyłych.
- Mamy gości James – wydyszała Arthemis,
podchodząc do biurka po butelkę wody.
- Już wróciliście? To jest totalnie
niesprawiedliwe! – odpowiedział podchodząc do Arthemis. – Wiecie, nie mamy za
dużo czasu...
- Wiemy. Ale koniecznie musicie o tym
wiedzieć. Nie tylko z dziesięciobojem jest coś nie tak – oznajmiła Rose. –
Dafne odpadła, bo potrafi przewidywać przyszłość, a to jest im bardzo nie na
rękę... Jestem ciekawa, które jeszcze konkurencje są zamieszane w tę tajemnicę,
bo dam sobie rękę uciąć, że to nie tylko my...
Arthemis i
James spojrzeli na siebie, a po chwili Arthemis machnęła różdżką, a drzwi za
Scorpiusem sie zamknęły.
- Chyba będziesz musiał się pogodzić z
naszym towarzystwem, Malfoy – rzucił James, siadając na biurku.
- Jakoś to zniosę – odparł Scorpius,
siadając na ławce na przeciw niego.
Rose i Arthemis wymieniły rozbawione spojrzenia, a
potem zaczęli dyskutować.
Arthemis i James nie mieli
zamiaru spędziś spokojnej nocy, ale nie sądzili też, żeby była aż tak
niespokojna. A bardzo szybko okazało się, że taka właśnie będzie.
Najpierw
przyszedł drugi list od organizatorów, który uświadomił im, w jak wielkim
bagnie się znaleźli. Mieli zdobyć artefakt, uprzejmie nawet dodano jego
zdjęcie... Był to półtora metrowy rzeźbiony kij, z ozdobnymi zakończeniami, przypominającymi
ręce. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że to nie było wszystko. Nie
wolno było dotknąć kija gołą ręką. I tu zaczynała się zabawa. Laska nauczyciela,
bo tak nazywało ją Tokijskie Muzeum Sztuki, był to najważniejszy eksponat,
który przyciągał codziennie masy turystów.
- Wytłumacz mi, proszę cię, czemu ma nas
obchodzić, jakiś mugolski kij! I jak go wyciągnąć z muzeum, w którym jest
24-godzinna ochrona, lasery, kamery i Bóg jeden wie, co jeszcze? Jak mamy go
zdobyć nie narażając naszego świata na ujawnienie? – zapytał znużony James,
przecierając twarz dłonią.
- Nie wiem, po, co James. Ale musi mieć też
jakies magiczne właściwości, skoro nie można go wziąć gołymi rękami...
- No, to w jaki sposób mugole sobie z nim
radzą?
- Może na nich nie działa? Może nie rezonuje
z nimi? A przynajmniej z większością... A poza tym, sam wiesz, jak to jest,
mugole w tych ich muzeach mają świra na punkcie nie dotykania niczego –
prychnęła, uważnie czytając wszystkie materiały przysłane im przez
organizatorów, łącznie ze skomplikowanym opisem systemów zabezpieczeń muzeów.
Mieli się tam
włamać do cholery?!
Niestety,
wszystko na to wskazywało...
- Chyba z tydzień będziemy tam siedzieć! –
krzyknęła w końcu o 2 nad ranem Arthemis. – A w tym czasie Rose i Scorpius będą
musieli przesłuchać naszą reprezentację, a Lily i Tasya, będą badać sprawę
zachorowań na Głosozmieniacz! Nienawidzę, gdy mnie, coś omija!
James odchylił
głowę do tyłu i się zaśmiał.
- Zosia Samosia – rzucił.- Nie za dużo masz
już na głowie?
- Wiem, wiem – machnęła ręką Arthemis i
zaczęła wszystko zbierać. – Idę się spakować i wyspać. Co prawda wyjeżdżamy
wieczorem, ale i tak jeszcze sporo przed nami. Potrzebny nam jakiś spec od
mugoloznastwa – dodała do siebie mimochodem.
I wtedy
okazało się, że bagno, w którym się znaleźli, dodatkowo śmierdzi siarką i
żrącymi oparami. Mała sowa zapukała dziobem w szybę. Wyglądała, jakby miała
zaraz wyzionąć ducha. Przewróciła się sztywna na grzbiet, nóżkami do góry.
James zerwał
się na nogi i otworzył okno. Wziął list doczepiony do jej nóżki, a ją ułożył
bezpiecznie niedaleko kominka.
- To... do nas – powiedział zdziwiony.
- Z Japonii – dodała Arthemis, widząc
dopisek nadawcy w górnym rogu.
- Ale nie ma pieczęci turnieju – zauważył
James i otworzył kopertę. Tekst był napisany do bólu poprawną angielszczyzną i
koszmarnym pisem, które wynikało z wyraźnego pośpiechu autora.
Spojrzeli na
nadawcę. Saito.
- Mam złe przeczucia – powiedziała Arthemis
cicho.
James zerknął
na nią i zaczął czytać list od ich konkurentów.
Drodzy Przyjaciele!
Nasze zadanie może uderzyć nie tylko w
Japonię, ale w cały świat. Laska Nauczyciela, którą kazano nam zdobyć, jest
potężnym artefaktem. Nasz rząd został wprowadzony przez organizatorów w błąd.
Nie bez powodów ten magiczny przedmiot jest chroniony nie tylko przez
czarodziejów, ale też przez mugoli. Jego naruszenie może doprowadzić, to
katastrofy. Sam w sobie nie jest niebezpieczny, jednak bez wątpienia, w złych
rękach może sprawadzić na nas wszystkich zgubę.
W
imieniu moich braci, proszę, abyście nie próbowali zdobyć Laski Nauczyciela,
gdyż ja i moi bracie, nie ustaniemy w wysiłkach, aby was powstrzymać i z całą
pewnością powsatrzymać Rosjan.
Tym
razem zyskaliśmy pewność, że organizatorzy, chcą doprowadzić do magicznego
armagedonu. Mam nadzieję, że podejmiecie rozważną decyzję.
Saito
- No, to pięknie! – syknęła Arthemis. –
Jeszcze do tego mamy zostać złodziejami dziedzictwa narodowego! „Moi bracia”?
Co to ma niby znaczyć? I czemu wprowadzono rząd w błąd?
- To akurat łatwo wytłumaczyć – mruknął
James. – Anglestone tam wpadł i powiedział, że zdobędzie dla czarodziejów kij,
bo już zbyt długo jest w mugolskich rękach. Potem wyjaśni, że jako dowód będzie
go trzymał do końca turnieju, a potem zwróci go rządowi Japonii.
- Ich Minister Magii musi być totalnym
kretynem – prychnęła Arthemis. – Ale nadal intryguje mnie czemu to takie
ważne..- dodała, siadając spowrotem, przy ławce i sięgając po ulotki i książki.
– Muszę, to znaleźć. Gdzieś musi o tym pisać...
- Godzina, Arthemis! – rzucił niezadowolony
James, też otwierając książkę. – Godzina i idziemy się przespać...
Arthemis
skinęła głową i dotknęła następnej książki, wchłaniając w swój niezwykły umysł
nowe informacje.
Godzinę... i
pół później. Czego James nie omieszkał jej wytknąć... Arthemis zebrała wszystko
i ruszyła w stronę dormitorium.
Była tak
zamyślona, że dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że James idzie za nią.
Na pewno
chodzi o coś durnego – pomyślała z rozbawieniem. – Może znowu jest zły, że
nawet nie powiedziałam mu dobranoc.
James jednak
nic nie powiedział i nie dał znać, o co mu chodzi, a gdy Arthemis zaczęła
wchodzić po schodach, lekko odepchnął się od ziemi i uniósł na swoich
skrzydlatych trampkach.
Arthemis
odwróciła się do niego mrużąc oczy.
- Co ty robisz? – zapytała groźnie.
- Idę spać – odpowiedział radośnie, mijając
ją i kierując sie w górę schodów.
Arthemis z
niedowierzaniem potrząsnęła głową i pobiegła za nim.
- A niby czemu tu? – zapytała. – Jesteśmy
przed zadaniem! To nie jest czas na zabawę i rozprężenie! Musimy być...
- ... wypoczęci – wpadł jej w słowo James i
położył dłoń na klamce. – A doskonale wiesz, że możemu spać cztery godziny
spokojnie w jednym łóżku, albo dwanaście przewracając się z boku na bok w dwóch
osobnych...
Arthemis nie
wiedziała, jakim cudem, ale udało mu się to powiedzieć niemal chłodno. Przez
chwilę mierzyła go wzrokiem, a potem zacisnęła usta i westchnęła. Chrząknęła:
- Masz zamiar spać w tym?
Na twarzy
James natychmiast pojawił się rozbrajający uśmiech. Otworzył usta, zapewne,
żeby jej odpowiedzieć, ale uniosła dłoń.
- Po prostu... idź – zaproponowała,
wskazując drzwi.
- Jak sobie życzysz. Przecież nie
pozwoliłbym ci nalegać...
Arthemis
zacisnęła zęby i pchnęła go do wnętrza sypialni, jednocześnie dziękując, za to,
że mają przed sobą jeszcze trochę spokojnych chwil.
Mogli stawiać
różnym niebezpiecznym rzeczom czoło. Ale świat mugoli, - ich technologia,
prawa, zwyczaje - niósł ze sobą
niebezpieczeństwo, z którym mogli sobie nie poradzić...
Chciałabym sie już dowiedzieć o co chodzi Anglestoneowi. Jednak będzie trzeba sie uzbroić w cierpliwość bo przed nimi kolejne (podejrzane) zadanie
OdpowiedzUsuń