Dla
Arthemis wraz z listopadem nastały ciężkie czasy. Wszędzie otaczali ją ludzie
chcąc bliżej poznać bohaterkę sobotnich wydarzeń. Lecz nie ci, których
towarzystwa tak bardzo pragnęła.
Brakowało jej żartów Jamesa, gadatliwości
Rose, swobody Lily… Do dormitorium przychodziła jako ostatnia i wychodziła jak
pierwsza, żeby nie musieć znosić ciężkiej, przytłaczającej i raniącej
atmosfery.
Albus starał się jak mógł uczynić te dni
znośniejszymi, ale Arthemis nie chciała go odciągać od rodziny, więc często zwyczajnie
mu umykała, wybierając samotność.
Odkryła nawet, że jedzenie w kuchni wśród
zastępu serdecznych domowych skrzatów jest przyjemniejsze od przytłaczającej
teraz atmosfery Wielkiej Sali.
Wałęsała się po zamku, lub po błoniach, przesiadywała
w bibliotece gdzie odbierała zadania domowe, często zostając tam sama z panią
Pince, gdy wszyscy inni już wyszli.
Na wszystkich lekcjach Rose ostentacyjnie ją
ignorowała. Tylko czasem rzucała mordercze spojrzenia w kierunku Arthemis i
Albusa, którzy stali się praktycznie nierozłączni.
Od pamiętnej Nocy Duchów nie odezwała się do
niej ani razu.
Ale były też dobre chwile. Alowi tak spodobały
się jej umiejętności, że idąc korytarzem pytał ją często o emocje, co bardziej
rzucających się w oczy ludzi. A na lekcjach czasami dotykał jej dłoni
przesyłając jej jakąś pojedynczą myśl, czy komentarz na temat któregoś z
profesorów. Raz na lekcji obrony przed czarną magią zapytał ją, czy uważa, że
gdyby Scorpius miał jeszcze jaśniejsze włosy to wyglądałby jak łysy.
Kto by pomyślał, że taki z niego żartowniś…
To było zadziwiające jak błyskawicznie się do
siebie dopasowali. Jakby znali się od lat. Pewnego dnia pod koniec listopada Albus
znalazł zamyśloną i ponurą Arthemis w bibliotece gdzie ostatnio lubiła
przesiadywać.
-
Jutrzejsze lekcje zielarstwa są odwołane – powiedział, siadając przy jej
stoliku.- Profesor Longbottom mówi, że musi się zająć wierzba bijącą. Zaczęła
usychać. Martwią się, że to coś przeniosło się ze zwierząt na rośliny.
Przyjrzał się uważnie Arthemis, która nadal
wpatrywała się w okno, nie zwracając na niego uwagi.
-
Co ci jest?- zapytał.
Powoli skierowała na niego wzrok.
-
Tata chce mnie zabrać ze szkoły - oznajmiła
-
Ale przecież wszystko jest ok, prawda? To znaczy nie masz już ataków ani… nic -
zdenerwował się Albus.
Arthemis
wzruszyła ramionami.
-
Uważa, że wśród takich tłumów trudniej mi będzie stworzyć nową blokadę. Jest
zły, że do niego nie piszę.
-
A czemu do niego nie piszesz? – zdziwił się Al.
-
Bo moja sowa zdechła, zapomniałeś?
-
To weź moją, albo jedną ze szkolnych- powiedział Albus jakby to było oczywiste.
Przez
chwilę siedzieli milczeniu.
-
Ale chyba się nie dasz, co? Przecież nie chcesz wracać do domu. Prawda?-
upewnił się Al. patrząc jej zaniepokojony w oczy.
Grunt w tym, że Arthemis już sama nie
wiedziała czy pozostanie w szkole to taki dobry pomysł. Jednak widząc niepokój
Ala, który stał się dla niej jak brat stwierdziła, że brakowałoby go jej
straszliwie. Uśmiechnęła się do niego lekko i powiedziała:
-
Będzie mnie musiał stąd wywlec siłą.
Albus
wydawał się usatysfakcjonowany tą odpowiedzią.
Patrząc
w okno na wietrzną pogodę Arthemis zapragnęła coś zrobić. Coś prostego, co
oderwie jej myśli od problemów. Zapragnęła polatać.
-
Chyba pójdę się przejść - mruknęła do Albusa, zbierając szybo swoje rzeczy. I
zanim zdążył zaproponować, że z nią pójdzie znikła za drzwiami.
Zachwycona swoim pomysłem, przebiegła przez
zamek i błonia. Aż dotarła do komórki na szkole miotły. Rozejrzała się, czy
nikogo nie ma w pobliżu.
-
Alochomora!- szepnęła.
Szybko wybrała miotłę, która wydała jej się
najnowsza i najsolidniejsza i pobiegła z nią na stadion. Gdy tylko uniosła się
w powietrze ogarnęła ją cudowna lekkość. Ale po chwili samo latanie przestało
jej wystarczać.
Roześmiała się… przecież tyle razy to robiła.
Ustawiła miotłę, żeby zwisała prosto i bardzo
powoli stanęła na niej.
Adrenalina uderzyła jej do głowy. Zachwiała
się, ale przecież nie była wysoko… Zrobiła kilka swoich ulubionych akrobacji.
-
Arthemis!
Nagły
krzyk ją zdezorientował i straciła równowagę.
W ostatniej chwili zaczepiła się nogami o kij tak, że teraz wisiała na
nim jak nietoperz. Miotła stanęła.
Arthemis rozejrzała się.
Hmm, Lucas w tej pozycji wyglądał bardzo
interesująco- pomyślała.
-
Na brodę Merlina, Arthemis co ty robisz? – zapytał, patrząc na nią z otwartymi
szeroko oczami.
-
Latam- odpowiedziała spokojnie. Złapała się miotły rękami, rozhuśtała i z
powrotem wskoczyła na miotłę. Zleciała do Lucasa.
-
Czy ty właśnie…? - widocznie brakowało mu słów. - To czemu nie chcesz być w
drużynie?- wyjąkał w końcu, jakby nie mieściło mu się to w głowie.
To było raczej kwestią tego, że na oczach
setek widzów mogła łatwo spaść z miotły. Ale nie mogła mu tego wyjaśnić. W
odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami.
-
O nie, moja panno, tak łatwo się nie wywiniesz! Taak… tak myślę, że będziesz
bramkarzem, ale jeszcze przekonamy się w sobotę na treningu.
-
Słucham? - zapytała przerażona Arthemis.
-
Słuchaj, słuchaj… - powiedział radośnie. - Treningi są o dziewiątej.
-
Nie ma mowy! - Lucas wcale się nie przejął kategorycznym tonem Arthemis.
-
Teraz jesteś w Gryffindorze… A gdy jesteś w Gryffindorze robisz wszystko, żeby
wygrał, rozumiesz? - powiedział jakby było to jasne jak słońce, gdy w
odpowiedzi tylko uniosła brwi, kontynuował: - Arthemis zrozum… nawet gdy Lily
złapie znicza… nawet gdy odrobimy 200 punktów straty… to nasz obrońca jest tak
beznadziejny, że i tak przegramy. Jesteś mi potrzebna!- dodał trochę głośniej i
potrząsnął nią.
A może to nie jest taki zły pomysł, pomyślała
Arthemis. Jej blokada była nienaruszona, a ona miałaby zajęcie. Co prawda,
ojciec ją zabije jak się dowie, ale… czy nie byłoby warto?
-
No dobra, ale nie obiecuję, że to na dłuższą metę – rzekła w końcu.
Lucas
już podskakiwał z radości krzycząc coś, że musi wszystkim powiedzieć, pobiegł w
kierunku zamku. Na jego widok ze śmiechem pokręciła głową.
Arthemis trochę zaskoczona niespodziewanym
obrotem spraw odniosła miotłę do schowka. Gdy patrzyła na dziesiątki mioteł w
szopie, jej początkowa radość nagle się ulotniła. Przypomniała sobie, że w
drużynie są Lily i James. Treningi będą koszmarem…
Idąc przez błonia w beznadziejnym humorze
nagle wpadła na skałę. Odbiła się od niej i obolała spojrzała w górę skały. Ujrzała
twarz Hagrida.
-
Co ty tu robisz? Bez płaszcza?- zapytał surowo.
Widząc
jego wielką, miłą, serdeczną twarz, Arthemis miała ochotę się rozpłakać.
-
Och, Hagridzie oni wszyscy mnie nienawidzą… - wyszpetała, zanim zdążyła
pomyśleć.
Hagrid
obruszył się.
-
O kim ty cholibka mówisz? Zresztą nieważne to i tak bzdura. – poprawił się od
razu. - Chodźmy, napijemy się herbatki. Opowiesz mi co cię gnębi.
Westchnęła
i pokiwała głową. Gdy zasiadła w chatce Hagrida głaszcząc Hardodzioba, którego
olbrzym przyprowadził z zimna po prostu potok słów sam wypłyną z jej ust.
Hagrid wysłuchał jej żalów spokojnie, aż w
końcu powiedział:
-
Potterowie i Weasleyowie to dobrzy ludzie, Arthemis. Ale zawiodłaś ich
zaufanie, a tego szybko nie przeboleją. Musisz dać im czas.
-
Hagridzie oni myślą, że ja… oskarżają mnie o straszne rzeczy – powiedziała,
przecierając twarz dłonią.
-
Słuchaj, przypominasz mi czasami Hermionę – oznajmił niespodziewanie Hagrid. - Ona też robiła czasem takie rzeczy, które się
chłopakom nie podobały. Ale zawsze się w końcu układało między nimi. Tym razem
też tak będzie… zobaczysz.
Patrzył na nią pewnie i spokojnie. Arthemis
uśmiechnęła się do niego niepewnie.
Pogawędzili jeszcze trochę i hipogryfach i
innych magicznych stworach i pół godziny później opuściła chatkę Hagrida. Już
za progiem odwróciła się i powiedziała:
-
Dziękuje Hagridzie. Bardzo mi pomogłeś.
-
Przychodź zawsze gdy będziesz miała ochotę- mrugnął do niej i patrzył za nią
dopóki nie znikła w ciemności.
Jednak przestała ufać wierze Hagrida w Potterów
już następnego wieczoru.
Właśnie dostała od Jessy’ego notatkę Viciousa
o szlabanie, zupełnie o tym zapomniała. Skrzywiła się na widok złośliwego
przekazu przeniesionego na karteczkę, gdy podkradł się do niej James Potter.
-
Słyszałem, że jesteś w drużynie… - rzekł.
Automatycznie odwróciła się do niego z
uśmiechem, który natychmiast zamarł jej na ustach, gdy zobaczyła pogardliwy,
zimny wyraz twarzy chłopaka.
-
Tak - powiedziała ostrożnie, starając się jednocześnie odpychać negatywne
uczucia bijące od niego.
-
No to jak przekonałaś Lucasa? Jakiś szantaż? Co na niego masz? Mały wstydliwy
sekret? Niechlubna tajemnica? – James zarzucał ją oskarżeniami pewnym,
spokojnym głosem. Nie mogła w to uwierzyć!
-
Słucham?- zapytała oszołomiona.
-
Zostaw go w spokoju rozumiesz?- ton był tak jadowity, że odruchowo postąpiła
krok do tyłu.
-
Ależ rozumiem doskonale- powiedziała chłodno, a jej oczy zabłyszczały. Jeszcze
chwila a zrobi mu krzywdę. – A teraz wybacz, ale mam szlaban…
Wyminęła go i szybko ruszyła w kierunku
dziury pod portretem, oddychając nerwowo i próbując się uspokoić. Gdy przez nią
przeszła, minął ją Albus.
-
Twój brat to kretyn!- syknęła niezatrzymując się i poszła dalej.
Albus
spojrzał na jej plecy zdziwiony, bo uraza i oburzenie aż z niej promieniowało,
a potem przeniósł wzrok na rozpłomienionego Jamesa.
Rose jak zahipnotyzowana wpatrywała się w
miejsce gdzie znikła Arthemis.
-
Co się stało?- zapytał Albus.
-
Ona jest w drużynie- powiedział James jakby to wszystko wyjaśniało.
-
No i?
-
Al, czy ty nie rozumiesz? Ona się wkradła od drużyny. Musi mieć coś na Lucasa…
Rozumiem, że chciałeś wierzyć, że jest fajna i w ogóle, ale Luke to nasz dobry
kumpel i nie wierzę, że nadal stoisz po jej stronie – rzucił gniewnie.
-
Jesteś strasznym kretynem, James…
-
Daj spokój Al, przecież to jest oczywiste. Ona umie czytać nasze myśli, zna
nasze wspomnienia, tajemnice…
-
Czy umie to wszystko? Oczywiście- zgodził się z nim Albus z naciskiem.- Czy to
robi? Nie. Czy tylko ja dostrzegam tą subtelną aczkolwiek istotną różnicę?
James od wczesnych lat dzieciństwa wiedziałem, że jesteś ograniczony-
powiedział przykładając dłoń do czoła, jakby był zmęczony - ale, że aż tak?!
James wyglądał jakby zaraz miał Alowi
porządnie walnąć. Albus nie wyglądał na specjalnie przejętego. W tym momencie
pewnie by z chęcią przyłożył swojemu tępemu bratu.
-
Naszym ojcem jest Harry Potter, człowiek, któremu całe życie przylepiano łatki
– powiedział, patrząc na Jamesa surowo. - Czy nigdy cię niczego nie nauczył? Tak szybko
wszyscy przyzwyczailiście się do myśli, że może być tą złą… a przecież nigdy
nie dała wam powodu, żeby tak sądzić. Co więcej dla ciebie- zwrócił się do Rose
z naganą - wystawiła się Viciousowi, a tobie- spojrzał na Lily ostro - ocaliła
niejedną kość.
-
Właśnie Al. – krzyknął James z naciskiem. - Ona wiedziała. Skąd? I dlaczego nikomu nie
powiedziała? Nie zastanawia cię to?
-
Świetne pytania. Zaraz je jej zadam - i odwrócił się na pięcie.
-
Al! - James szarpnął go za ramię i powiedział przyciszonym głosem.- Przecież to
jest oczywiste… Gdybyś miał taką moc, nie korzystałbyś z niej?
Albus spojrzał bratu w oczy.
-
Nie wiem - odpowiedział szczerze, bo rzeczywiście nigdy się nad tym nie
zastanawiał.- Ale wiem, że ona stara się tego nie robić i kosztuje ją to
cholernie dużo wysiłku.
Albus odszedł, ale pomimo tego, że jego słowa
zasiały w nim ziarno wątpliwości, James nie mógł się pozbyć poczucia, że został
zdradzony. Na Boga przecież ona znała ludzkie myśli! Czy tylko on widział jakie
to może być niebezpieczne? Ale chyba najbardziej się przejmował tym, co
Arthemis North może wiedzieć o nim samym.
Albus znalazł Arthemis siedzącą na schodach do
sali wejściowej, miała przygnębiony wyraz twarzy. Położył jej rękę na ramieniu
i usiadł obok.
-
Czasami mam nadzieję, że obudzę się i to wszystko okażę się kosmicznym żartem
zrobionym mi przez rodziców… Chciałabym być normalna - szepnęła.
-
Przecież jesteś normalna- powiedziała z przekonaniem.- Masz po prostu pewien…
dodatkowy pakiet.
Arthemis roześmiała się cicho.
-
Nie jestem pewna, czy lubię twojego brata.
-
Ja w tej chwili też nie jestem pewien, czy go lubię- powiedział spokojnie.
-
Och, Al. jesteś najlepszym co mnie spotkało w tej szkole- powiedziała i
położyła mu głowę na ramieniu.
Zarumienił się i odchrząknął.
-
Taa… no cóż… co ty tu właściwie robisz? – wybrnął w końcu.
-
Czekam na Hagrida. W końcu doczekałam się szlabanu od Viciousa - westchnęła.
-
A to się świetnie składa – powiedział niepasującym do sytuacji radosnym tonem.
Uniosła brwi, a wyraz jej twarzy mówił
wyraźnie: Chcesz się zamienić koleś?
-
Ojciec właśnie mi to przysłał - powiedział Albus i wyciągnął z kieszeni dwa
prostokątne lusterka.- Jedno należy do mnie, drugie do mojego taty.
Kontaktujemy się tak, gdy jestem w Hogwarcie. Teraz już nie tak często, ale
bardzo mi się przydało gdy byłem w pierwszej klasie. – Odchrząknął. – Nie byłem
tak pewny siebie jak James…
Zmarszczyła
brwi.
-
Przecież to tylko lusterka.
Uśmiechnął się cwaniacko.
-
Niby tak, ale jak powiesz moje imię, ja pojawię się u ciebie a ty u mnie. Chcę,
żebyś to ze sobą wzięła. Gdybyś miała kłopoty w lesie to mnie przywołaj. Coś
wymyślę.
Arthemis podziękowała mu, biorąc lusterko i
przysięgając sobie w duchu, że tego nie użyje.
-
Tylko uważaj na nie, należało do mojego dziadka i ojciec jest do niego bardzo
przywiązany.
Arthemis
pokiwała głową i schowała lusterko kieszeni.
Nadchodzli inni, więc Albus pożegnał się z nią,
życząc jej powodzenia i odszedł.
Oprócz Arthemis szlaban mieli również Flynn
Latimer, który uśmiechnął się do niej, Clare Hayer- ścigająca Gryfonów, która
podeszła do niej ochoczo i pałkarz Krukonów, ten sam, który strącił Lily z
miotły. Arthemis obrzuciła go nieufnym spojrzeniem.
W końcu nadszedł też Hagrid.
-
No, dzieciaki, narozrabiałyście, co? Ok, no więc idziemy do Lasu. Na dworze
jest już ciemno, więc musimy być ostrożni. Mamy takie jedno zadanko, do
zrobienia. Pewnie zajmie nam to z tydzień… Cholibka jest nas trochę nie do pary
– powiedział drapiąc się po czuprynie i próbując znaleźć jakieś rozwiązanie.
Zmierzył podejrzliwym wzrokiem wielkiego Krukona.
-
Ty, wyglądasz mi na takiego co lubi robić kawały. Pójdziesz ze mną.-oznajmił z
zastanowieniem spojrzał na pozostałą trójkę.
-
Mogę być sama Hagridzie- powiedziała szybko Arthemis.- Łatwiej mi myśleć gdy
jestem sama. – Była wtedy bardziej skupiona i uważna.
-
O nie ma mowy! Jest zbyt niebezpiecznie- powiedział Hagrid zmarszczył brwi.- O
już wiem. Wasza dwójka pójdzie razem- zwrócił się do Clare i Flynna- tylko bez
żadnych numerów- pokiwał im groźnie wielki palcem.- A ty Arthemis zabierzesz ze
sobą Hardodzioba.
Arthemis wzruszyła ramionami. W gruncie rzeczy
była bardzo zadowolona z takiego obrotu spraw. Hipogryf ją fascynował. Natomiast
pozostali patrzyli na Hagrida jakby postradał zmysły. Z markotnymi minami,
owijając się dokładnie w peleryny wyszli przez dębowe drzwi. W czasie marszu do
Lasu Hagrid wyjaśnił im o co chodzi.
-
Będziemy przeszukiwali las. Gdy znajdziemy jakieś chore zwierzę lub usychające
drzewo to puszczamy czerwone iskry, dobrze?
Wszyscy spojrzeli po sobie z histerycznym
śmiechem.
-
Ale to niewykonalne- krzyknęła Clare. - Przecież nie możemy wiedzieć, czy to
ta… no ta choroba… czy coś zupełnie innego. W tym lesie są tysiące drzew!
-
Nie przejmuj się Clare, to oczywiste, że nie sprawdzimy całego lasu. Po prostu musimy przekonać się, czy ilość
chorych drzew i zwierząt, no wiecie… jest większa niż zazwyczaj. Cholibka, jak
długo, żyję wierzba bijąca nie wyglądała tak marnie. A Neville mówił, że żadne
środki nie pomagają. Zupełnie nic. Jakby po prostu nagle postanowiła umrzeć.
Żaden z uczniów idących za Hagridem nie
wydawał się szczególnie przejęty tym, że drzewo o nadnaturalnej skłonności do
agresji postanowiło nagle zwiędnąć.
Hagrid potruchtał do chatki, żeby
przyprowadzić Hardodzioba, co sprawiło, że ziemia lekko zadrżała. Hipogryfa był
niezwykle zadowolony z nocnego spaceru. Pochylił majestatycznie głowę w
odpowiedzi na ukłon Arthemis. Potem zadreptał niecierpliwie i spojrzał na
Hagrida wyczekująco, zaskrzeczał. Arthemis powstrzymała wybuch śmiechu.
Hipogryf miał wzrok podobny do tego, jaki miał jej pies, gdy błagał o spacer.
-
Spokojnie, Dziobek… Arthemis zaraz z tobą pójdzie.
Stanęli
przed ścianą lasu. Pomimo tego, że wokół nich było jeszcze szaro w głębi lasu
zapadła już najciemniejsza z nocy. Drzewa poruszane przez wiatr zdawały się
szeptać, przywoływać. Niektóre poruszały gałęziami, jakby wyciągały do nich
drewniane ramiona. Jakby Zakazany Las nagle ożył. Co więcej, jakby był
pająkiem, który czeka cierpliwie, aż mucha wleci w jego sieć.
Arthemis miała dziwne wrażenie, ze to oni
byli tą muchą. Przełknęła głośno ślinę i przeciągnęła ręką po aksamitny
upierzeniu Hardodzioba. Wyczuła radość na myśl o chwilowej wolności.
-
Wyciągnijcie różdżki- powiedział Hagrid, zakładając kuszę na ramię. Na dźwięk
jego basowego głosu wszyscy podskoczyli.
Arthemis pierwsza otrząsnęła się i szepnęła
„Lumos!”. Skierowała różdżkę na drzewa, które oświetlone wygladały jeszcze
bardziej upiornie. A Arthemis zaczęła zastanawiać się, co ją czeka za granicami
światła. Co czai się w mroku… Nie mogla się doczekać aż tam wejdzie.
Ona jedna wydawała się spokojna, nawet
zafascynowana. Czuła jak przypływają do niej strach i czyjeś dziwaczne
podniecenie. Arthemis ujęła łańcuch Hardodzioba jak smycz.
-
To co? Idziemy?
Hagrid
skinął kudłatą głową.
-
Tylko bądźcie ostrożni i nie zapuszczajcie się głębiej w lasu - kilka osób
parsknęła jakby samo przypuszczenie, że chcieliby to zrobić ich rozbawiło.- Nie
musicie sprawdzać dokładnie. U wierzby zaczęło się od korzeni… No to wy-
zwrócił się do Clare i Flynna- bierzecie lewą stronę. My środek, a Arthemis z
Dziobkiem pójdą na prawo. Musimy wejść trochę głębiej tym w pierwszych rzędach
nic nie jest. Sprawdziłem wczoraj.
Arthemis pociągnęła za sobą Hardodzioba, który
dopiero po kilku metrach pogodził się z tym, iż nie idzie z Hagridem i raźnie
wystrzelił przed nią. Po kilku minutach Arthemis oddaliła się od reszty. Już
nie widziała świateł różdżek i nie słyszała żadnego głosu. Została tylko ona i
las.
Nie za bardzo przejmowała się swoim zadaniem.
Drzewa wydawały się wręcz żywe, więc czy mogły być chore? Miała wrażenie, że
jej serce bije równo z sercem lasu, że jej oddech jest powtarzany przez wiatr.
Słyszała skrzek nocnych ptaków i dalekie odgłosy czegoś większego. Miała
nadzieję, że to nie dojdzie do niej…
Szzzzzzz!!!
Błyskawicznie odwróciła się z różdżką w
pogotowiu, ale to tylko Dziobek zamachał skrzydłami, jakby chciał odfrunąć.
Spiorunowała fo wzrokiem i wzięła głęboki uspokajający oddech.
Rozejrzała się. Znajdowała się na jakiejś
polanie. Niewielkiej. Jakby po prostu jedno olbrzymie drzewo zapomniało tu
urosnąć. Spojrzała w górę, ale gęste korony drzew zasłaniały niebo, nie
dopuszczały światła księżyca. Jakby znajdowała się pod olbrzymią żywą kopułą.
I w tym momencie, pośród szumu liści,
odgłosów nocy i szaleńczego bicia własnego serca zrozumiała, że po raz pierwszy
w życiu jest… sama.
Bariera puściła, po prostu odsunęła się,
gotowa w każdej chwili powrócić, a Arthemis… poczuła się wolna. Cudownie wolna.
Nic na nią nie napierało, nic nie wypełniało jej zmęczonego umysłu. Zachłysnęła
się tą czystą falą radości, która ją ogarnęła.
Czuła tylko siebie, myślała tylko o sobie.
Ważne było tylko to co ona przeżywa. Zamknęła oczy i wdychała powietrze pełną
piersią. Roześmiała się radośnie. Było to jak wyciszający, regenerujący sen po
miesiącach bezsennych nocy.
W tym momencie niczym nie były dla niej
lekkie wibracje napływające od Hardodzioba
Pewnie zabawiłaby tam długo w tej całkowitej
ciemności Zakazanego Lasu, która tak nieoczekiwanie stał się dla niej azylem,
gdyby nie to, że zupełnie nagle Hardodziob podniósł głowę jakby coś zwęszył i
zanim Arthemis zdążyła choćby krzyknąć już była ciągnięta z ogromną siłą i
prędkością przez las. W pośpiechu gotowa na wszystko, spanikowana nałożyła
blokadę na umysł, co nie było łatwym zadaniem w pędzie.
Hipogryf w ogóle jej nie słuchał, a nie zawsze
udało jej się uniknąć drzewa. Gałęzie chłostały ją bezlitośnie po twarzy, szarpały
ubranie, kaleczyły dłonie. Ręce omdlewały z wysiłku trzymania łańcucha. Wszystko
ją bolało, a gdy już zamierzała pogodzić się z nieuchronnym zderzeniem z
drzewem, hipogryf zatrzymał się. Arthemis padła na kolana plując krwią i
ścierając ją z twarzy. Nie była pewna, czy ma złamane tylko trzy żebra.
Podniosła się z trudem.
-
Co ci odbiło?- warknęła i chwyciła mocniej za łańcuch. Spojrzała ponad
Hardodziobem i zobaczyła wspaniałego, majestatycznego jednorożca. Otworzyła
usta z niemym zdziwieniem i podziwem. Śnieżnobiałe zwierzę wpatrywało się w
hipogryfa, jakby przewidywało jego następne ruchy. Nic dziwnego, bo Hardodziob
wyglądał jakby zaraz miał się na niego rzucić. Gdy załopotały jego potężne skrzydła, Arthemis
z całych sił zaparła się nogami w ziemię, trzymając za łańcuch.
-
Zostaw go Hardodziob! To nie jest obiad!- krzyknęła.
Jej krzyk musiał wystraszyć jednorożca, bo
ten pogalopował przed siebie, pozostawiając srebrną poświatę w ciemności. Na
jednej z gałęzi wisiały srebrzyste pasma sierści.
Hardodziob przestał się rzucać po chwili i
tylko kłapnął dziobem na kilka sów siedzących na gałęzi.
-
Wspaniale- mruknęła Arthemis.- Teraz nawet nie wiem gdzie jestem.
Rozglądała się nerwowo dookoła, ale wszystko
wydawało się takie samo. Położyła różdżkę na dłoni, chcąc sprawdzić gdzie jest
północ. Gdy już miała wypowiedzieć zaklęcie, nagle ciszę wokół nich rozdarł
krzyk przerażenia, zwielokrotniony przez leśne echo. Arthemis okręciła się
wokół własnej osi. Skąd to dobiegało?
I nagle zobaczyła snop czerwonych iskier.
Zaczęła biec, wpadając na kolejne gałęzie, przedzierając się przez gęste
poszycie. Widziała iskry, nie mogły być daleko. W końcu wpadła na ścieżkę. Rozejrzała
się szybko.
Leżało tam ciało Clare, oświetlone słabym
promieniem różdżki Flynna, klęczącego przy niej. Przerażona podbiegła do
dziewczyny.
-
Coś ty jej zrobił?- warknęła, odpychając go.
Blady
jak ściana Flynn wpatrywał się w las.
-
N-n-nic- wyjąkał.- Zemdlała.
Z
chłopaka aż biło przerażenie. Arthemis przyjrzała się uważnie. Rzeczywiście
Clare nie wyglądała jakby odniosła jakieś rany.
-
Clare?- powiedziała potrząsając nią.- Clare?!
Dziewczyna
jęknęła i otworzyła oczy.
-
Arthemis?
-
Tak. Co się stało?
Clare rozejrzała się nieprzytomnie. Jej
spojrzenie przebiegło przez Flynna i pobiegło przerażone w las. Oczy wypełniły
się łzami.
-
Ja nie wiem… szliśmy i… tam coś było…widziałam coś białego - wskazała,
drgającym palcem na potężne drzewa. - Coś szeleściło.
-
Pobiegła za tym. Nie mogłem jej dogonić- mruknął Flynn.- A potem to już nie
wiem… Usłyszałem krzyk i znalazłem ją nieprzytomną… - wyjąkał.
Na ścieżce zadudniły ciężkie kroki. Podnieśli
wzrok na olbrzyma.
-
Co tu się dzieję?- zagrzmiał Hagrid. Obrzucił spojrzeniem Clare i Flynna, przez
chwilę przyglądał się Arthemis.
-
Clare się wystraszyła - mruknęła dziewczyna.- Zemdlała. Jest roztrzęsiona.
Trzeba będzie ją zabrać do skrzydła - skrzywiła się przy podnoszeniu.
Latarnia
Hagrida oświetliła jej postać.
-
Galopujące gargulce co ci się stało Arthemis?! I gdzie jest Dziobek?
Arthemis
była stuprocentowo przekonana, że jeżeli powie dokładnie co się stało nie tylko
ona, ale też Hagrid i Hardodziob będą mieli poważne kłopoty.
-
No, tego… Hardodziob sobie trochę… pobiegał i go goniłam. Ale teraz to już nie
wiem gdzie jest - dodała przepraszającym tonem, wymieniając z olbrzymem
porozumiewawcze spojrzenie.
Hagrid niezbyt się tym przejął. Włożył
wielkie palce do ust i zagwizdał. Dla uczniów zabrzmiało to jak wycie słonia,
więc zatkali sobie uszy dłońmi. Po chwili usłyszeli szelest potężnych skrzydeł.
-
No, to chyba dzisiaj więcej nie zrobimy- powiedział olbrzym.- Jest już po
północy no i Arthemis musi iść do skrzydła.
-
Nie potrzeba - zapewniła go szybko, nie przepadała gdy ktoś się nią zajmował. -
Ale zaprowadzę Clare. Przyda się jej eliksir uspokajający i coś na sen.
Hagrid trochę niezadowolony pokiwał głową na
zgodę i poprowadził ich ścieżką wiodącą na przepastne błonia Hogwartu.
-
No, ale przynajmniej żadne drzewo nie choruje, prawda?- powiedział, jakby
chciał wszystkim poprawić humor, ale nikt nie wyglądał jakby specjalnie
obchodziło go czy ten las będzie tu stał, czy nie.
Arthemis poprosiła Flynna by chwilę popilnował
Clare, a sama została w tyle. Wyjęła z kieszeni prostokątne lusterko i z
przerażaniem zauważyła, że pękło.
-
Reparo!- mruknęła szybko i odetchnęła z ulgą, gdy tafla zwierciadła pozostała
nienaruszona. - Albus!
W jej lusterku pojawiła się twarz Albusa,
który przecierał zaspane oczy.
-
Arthemis? Co się dzieję? Nie widzę cię... - Arthemis miała nadzieję, że tak
będzie.
-
To nic - powiedziała trochę niewyraźnie. W czasie biegu ugryzła się w wagę,
która w zadziwiającym tępie puchła. - Jestem jeszcze w lesie. Wracamy do zamku.
-
Ach, to dobrze- ucieszył się Albus.
-
Idę zaprowadzić Clare do skrzydła. Jej też nic nie jest- dodała szybko widząc
zaniepokojoną minę chłopaka. – Tylko się wystraszyła. Idź spać. Ja jak przyjdę
pewnie padnę na łóżko jak pal.
-
Hmm… no dobra- powiedział niechętnie Al. - Ale jutro mi wszystko opowiesz?
-
Jasne- powiedziała trochę za szybko. Miała szczerą nadzieję, że do jutra
większość obrażeń zniknie, albo chociaż zblednie. Inaczej Albus ją zabije… - To
do jutra.
Twarz
Albus znikła a lusterko na powrót stało się lusterkiem.
Westchnęła i z trudem dogoniła resztę.
Jednak dopiero godzinę po rozmowie z Albusem Arthemis
w końcu dotarła do Wieży Gryffindoru. Ociężała usiadła na kanapie. Po głowie
chodziła jej kłótnia z Jamesem i słowa Hagrida. Nie wiedziała co ma robić.
Westchnęła.
Kanapa
była nadzwyczajnie wygodna. Przyjemnie
było poczuć ciepło z kominka. Gdyby nie pielęgniarka już by spała. Ale
przynajmniej nie mam już złamanych żeber- w jej otępiałym umyśle pojawiła się
ostatnia myśl.
James po cichu skradał się do Wieży
Gryffindoru. Po drodze mało nie wpadł na Filcha i tego palanta Krentza. No, ale
trochę czasu im zajmie usunięcie tego czegoś z twarzy. Uśmiechnął się do siebie
złośliwie. Uwielbiał takie niespodzianki.
Gruba Dama nie spala i bez zbędnych ceregieli go wpuściła. Czasami
musiał ja przekonywać godzinami… Nie
wydawała się zdziwiona jego widokiem, no ale w końcu nie pierwszy raz po
północy wkradał się do Pokoju Wspólnego.
Dzięki wam domowe skrzaty, pomyślał James, gdy poczuł ciepło rozchodzące
się po Pokoju Wspólnym. Było koło pierwszej wiec salon Gryfonów był pusty.
Zrzucił z siebie pelerynę niewidkę.
W przyciemnionym świetle dogasającego kominka
ujrzał podrapaną i pobrudzoną dłoń zwisającą z kanapy. Zdziwiony powoli obszedł
fotel i spojrzał na śpiącą Arthemis. Wyglądała jakby właśnie stoczyła ciężką
walkę z rozwścieczoną mantykorą. Szatę w wielu miejscach miała podartą, a jej
dłonie… Jej dłonie pokryte były setkami małych i większych skaleczeń. Z
niektórych wciąż sączyła się krew tworząc małe strumyki spływające po jej
palcach.
Bez namysłu ze zwyczajnym ludzkim współczuciem dotknął jej dłoni chcąc
zetrzeć krew. Ale gdy tylko ich skóra się spotkała, Arthemis poderwała się
oszołomiona. Trochę nieprzytomnie na niego spojrzała i przetarła oczy
zakrwawionymi dłońmi.
James nagle przypomniał sobie dlaczego z nią
nie rozmawia.
- Co zobaczyłaś?- zapytał ostro.
Arthemis poczuła ostre ukłucie w sercu.
Naprawdę nie miałą teraz siły udawać, że całe jej życie to sielanka i ma gdzieś
to, co on o niej myśli. Poza tym, skoro i tak wiedział… to przecież nic nie
zmieni, jeżeli powie mu prawde:
- Pokłóciłeś się z Alem – szepnęła,
opierając czoło na dłoniach.
- Co jeszcze? - nie ustępował. Musiał
wiedzieć.
Arthemis spojrzała niego, nic nie rozumiejąc.
- A co jeszcze byś chciał?
- Chcesz mi wmówić, że nie wiesz, że
przed chwila potraktowałem Filcha zaklęciem żądlącym, a jak miałem trzy lata
podpaliłem nie chcący włosy mojej kuzynki?
- Jeżeli tak było to byłeś bardzo niegrzecznym
dzieckiem - mruknęła z nagana w głosie, przyciskając dłonie do zmęczonych oczu.
James gotował się w środku. Nie wiedział czy to ciekawość,
podejrzliwość, nieufność, czy to poczucie zdrady, które go nie opuszczało przez
ostatnie tygodnie. Czemu ona ciągle kłamała?
- Możesz się trochę odsunąć?-
zapytała cicho.
- Czemu?- zapytał, wpatrując się w
nią podejrzliwie.
- Mój organizm ostatnio niezbyt
dobrze znosi negatywne emocje… - Głowa zaczynała już ją boleć. - Proszę, jestem
zbyt zmęczona, żeby… Zresztą nieważne – westchnęła. Nie wiedziała sama na co
liczyła.
James nie wiedział, co ma powiedzieć czy zrobić. Odruchowo postąpił krok
w jej kierunku.
- Lubisz się mścić, co? - jej głos
był słaby, zmęczony, podłamany.
Zanim jednak James zdążył zaprotestować, że przecież to był tylko
odruch, Arthemis powiedziała:
- James, jeżeli jest w tobie jeszcze
chociaż krztyna sympatii do mnie to proszę… uwierz, że widziałam tylko twoja
kłótnię z Albusem, bo akurat ona ci teraz leży na sercu… A następnym razem… nie
dotykaj moich dłoni gdy śpię…po prostu ich nie dotykaj… - głos jej się
załamał. Patrzyła na swoje palce z…
nienawiścią?
Gdy na nią patrzył coś w nim drgnęło. Wyglądała na taką małą, taką
zmęczoną jakby musiała dźwigać straszny ciężar. Mieszało mu się w głowie. To,
co o niej wiedział jakby odsuwało się w cień, gdy włączały się w to jego
uczucia.
- Już w ogóle nie wiem, co mam myśleć
- powiedział zdesperowany.
Spojrzała na niego zdziwiona jego
tonem. W tym momencie blask z kominka oświetlił dokładnie jej twarz. James aż
sapnął z przerażenia. Przez jej twarz biegły trzy głębokie szramy, jakby
Arthemis zaatakowało jakieś dzikie zwierze. Już nie krwawiły, ale musiały być
bardzo bolesne.
- C-co to jest? - wyszeptał, wskazując jej policzek.
Arthemis przez chwile nie wiedziała,
o co mu chodzi, dotknęła twarzy i syknęła z bólu.
- Kurcze, zapomniałam. Panie Pomfrey,
dała mi taką…- zaczęła rozglądać się wokół siebie. Nie wydawała się przejęta
tym, że miała zmasakrowaną część twarzy. W Jamesie zakiełkował mimowolny
podziw. Powinna się skręcać z bólu, a ona nawet nie… - Ach jest… - złapała mały
słoiczek z jakąś żółtą mazią. Odkręciła go. Pomimo ohydnego wyglądu mikstura
miała przyjemny kwiatowy zapach. - Miałam tego użyć, ale chyba… zasnęłam.
James patrzył jak niewprawnie nabiera trochę
maści na poranione palce. Gdy tylko dotknęła nią twarzy, syknęła a z jednej z
blizn znowu zaczęła sączyć się krew.
- Potrzebne mi lustro- mruknęła do
siebie.
- Och, daj mi to! – bez namysłu
wyrwał jej słoiczek z dłoni i usiadł obok niej na kanapie.- Już drugi raz widzę
cię zakrwawioną. To już zaczyna ci wchodzić w nawyk. Odwróć głowę- polecił
cicho.
Jego palce nabrały trochę maści i lekko drżąc zaczął nakładać ją na
jedną z ran. Syknęła.
- Przepraszam - mruknął.
- Nie, nic się nie stało-
powiedziała, a ich oczy się spotkały. James szybko odwrócił wzrok i starał się
skupić na swoim zadaniu. Jednak kącikiem oka widział, że Arthemis nie odrywa od
niego zaskoczonego, ciepłego wzroku. Gdy delikatnie smarował maścią rany na jej
twarzy z zaskoczeniem stwierdził jak delikatną ma skóre. I taką ciepłą. W
dotyku była bardzo przyjemna.
Gdy skończył zakręcił słoiczek. Usłyszał wypowiedziane szeptem
„Dziękuje.” I patrzył jak wokół jego nadgarstka oplatają się długie palce. Cały
natychmiast zesztywniał.
Arthemis spodziewała się tego, ale mimo
wszystko zabolało ja to.
- Spokojnie - starała się to
powiedzieć ciepło, cierpliwie. Po chwili spojrzał na nią. - Nic się nie dzieje…
nie słyszę twoich myśli… nie widzę twoich wspomnień… To bariera. Jedynie twoich
emocji nie mogę zablokować, bo jesteś za blisko…
James wpatrywał się w Arthemis jak zahipnotyzowany. Wydawało mu się że
nigdy nie widział czegoś bardziej niebieskiego od jej oczu. Patrzyła na niego
spokojnie, jakby miała wieczność, żeby czekać… ale miał wrażenie że tak naprawdę
błaga o zrozumienia.
- Czasami wydajesz się taka normalna…
- te słowa wyszły z jego ust zanim zdążył je powstrzymać. I od razu poczuł, że
miały tragiczny skutek.
Cale dotychczasowe ciepło zniknęło z jej oczu. Dłoń powoli go puściła, a
Arthemis z lodem w spojrzeniu powstała z kanapy.
- Zapomniałam… Zapomniałam, że można
człowieka zmiażdżyć w jednej chwili…
Przełknęła ślinę i ruszyła w kierunku swojego dormitorium.
James patrzył jak szła i wszystko w nim krzyczało, żeby coś powiedział.
- A co ty byś zrobiła na moim miejscu?!
W takiej sytuacji? Przecież prawie cię nie znamy!
Arthemis odwróciła się błyskawiczni
ze sztyletami w oczach.
- I nigdy nie staraliście się mnie
poznać! - jej zraniony szept, brzmiał jak krzyk.- Myślisz, że to jest łatwe?!
Przyjemne? To, że muszę mieć się na baczności w każdej chwili? Że czasami to
wszystko tak mnie przytłacza, że nie mogę oddychać? Że mój własny ojciec,
ojciec, którego kocham nad życie czasami, boi się podać mi rękę? Że widzę
rzeczy, których wcale nie chce widzieć? Że pewnych rzeczy nigdy nawet nie
powinnam zobaczyć?! Czy wiesz, że prawie każdej nocy budzę się z koszmaru,
który nie należy do mnie?! – Uderzyła się w pierś, jakby chciała podkreślić
swoje słowa, a James z przerażeniem zobaczył jak jej oczy wypełniają się łzami,
nie wiedział złości, czy bezsilności, ale gdy pierwsza spłynęła po policzku
poczuł się jakby cos walnęło go w żołądek z całej siły. Arthemis wyszeptała,
przez łzy. - Myślisz, że to jest przyjemne? Że czasami zastanawiam się czy to,
co czuje to moje uczucia, czy kogoś obcego?
Wściekłym gestem otarła łzy z twarzy.
Spojrzała mu w oczy z nieprzenikniona mina.
- Nic o mnie nie wiesz…
I odwróciła się na pięcie. James
patrzył jak odchodzi, już była prawie przy schodach… Poczuł się jak najgorsza z
szumowin.
- Arthemis…- zawołał ją cicho. Teraz
już nie miał wyboru. Nie mógł jej puścić. Nie, gdy poczuł, że mógł nie mieć
racji przez ostatnie tygodnie. Zatrzymała się, ale nie odwróciła. - Porozmawiaj
ze mną… - poprosił.
Ramiona Arthemis zaczęły się trząść. Miała
dosyć. Była zmęczona tym, że musi się tłumaczyć, z czegoś, czego wcale nie
chciała, co nie zależało od niej.
Usłyszała jego ciche kroki za sobą. Zacisnęła
powieki, siła powstrzymując łzy. A potem poczuła, jak jego palce splatają się z
jej palcami…
Nic nie mogło zaskoczyć jej bardziej.
- Traktujesz mnie jak odmieńca. Czemu
mam ci ufać? – zapytała.
- Żeby udowodnić mi, że jestem
kretynem.
Spojrzał na nią z niemą prośbą i przeprosinami w oczach. Poczuła ciężar
jego dłoni w swojej i zdała sobie sprawę, że umieścił ją tam dobrowolnie.
Co miała do stracenia? Że kolejny raz zmiesza
ją z błotem?
Westchnęła.
- Na to mogę przystać- mruknęła,
wywołując u Jamesa szeroki uśmiech.
Hej,
OdpowiedzUsuńno może coś dotarło do Jamesa, i dobrze, że tak go potraktowała...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, może teraz coś dotarło do Jamesa... i mówiąc szczerze cieszę się, że tak go potraktowała...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Ciekawy rozdział, w końcu się doczekała tego szlabanu 😂 dobrze ze James nareszcie chciał o tym porozmawiać z Arthemis 😀
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, może w końcu teraz coś dotarło do Jamesa... i szczerze cieszę się, że Arthemis tak go potraktowała...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia