W czwartek Arthemis i Albus poszli na
lekcję Opieki nad magicznymi stworzeniami i na widok nadal zasmuconej,
przygnębionej twarzy Hagrida poczuła gwałtowne wyrzuty sumienia, że zupełnie
zapomniała o sprawie Caslerighta, przez całe to zamieszanie z Viciousem.
Dlatego wieczorem, gdy tylko Al. przestał ją dręczyć zadaniem domowym z
eliksirów, powiedziała:
- Muszę przeszukać dział ksiąg
zakazanych. Znaleźć Caslerighta.
Albus rozejrzał się, czy nikt im się
za bardzo nie przysłuchuje.
- Jeżeli to on założył ten dział, to
i tak tam nic nie znajdziesz – odparł.
Arthemis przyznała mu racje. Zamyśliła się.
- Muszę znaleźć Prawie Bezgłowego
Nicka – powiedziała niespodziewanie i zerwała się z miejsca.
- Ale teraz? – zdziwił się.
- Im szybciej tym lepiej.
Dziarsko wypadła z Pokoju Wspólnego.
Po drodze pytała każdego na kogo wpadła czy widział ducha Gryffindoru. Albus
szybko szedł za nią. Dopiero gdy na trzecim piętrze spotkali Jerry’ego Parksa,
powiedział:
- Jasne. Mignął mi przed Izbą
Pamięci…
- Dzięki – powiedziała Arthemis i
pobiegła w tamtą stronę.
I rzeczywiście duch wpatrywał się w
ścianę, na której wisiały zdjęcia. Nad nimi złotymi literami napisane było:
Polegli w bitwie o Hogwart.
Arthemis przez chwilę wytrwała się ze
zdumieniem i smutkiem w zdjęcia. Niektórzy z nich byli tacy młodzi…
Tymczasem Albus powiedział:
- Cześć Sir Nicholasie. Arthemis
chciałaby cię o coś zapytać.
To otrzeźwiło Arthemis.
- Nick, czy byłeś tu za czasów
dyrektora Castlerighta?
- Czy byłem? Oczywiście… straszliwy
był z niego dziwak… Milczący, ponury i straszliwie surowy wobec dziewcząt.
- Dlaczego? – niezmiernie zdziwił się
Albus.
Nick wzruszył przezroczystymi ramionami.
- Podobno miał młodszą siostrę, która
umarła.
- Czy działy się wtedy dziwne rzeczy?
Czy chorowali ludzie, albo zwierzęta?
- Nie. Nie przypominam sobie. Ale… na
rok przed śmiercią Caslerighta rzeczywiście zaczęły ginąć centaury i jednorożce
w lesie.
- Jak Casleright zmarł? – zapytał
Albus.
- Chorował. Przez miesiąc może
dłużej. Wydawał się starzeć w oczach, był coraz bledszy jakby stawał się duchem
za życie – zachichotał z własnego dowcipu. – I pewnego ranka znaleźli go w jego
gabinecie martwego z fotografią siostry w ręku.
- To smutne - szepnęła Arthemis.
- Tak. Był dziwakiem, ale to był
dobry człowiek. Bohater. To on złapał tą Czarownicę przecież –Nick pokiwał
głową jakby coś sobie przypominał.
- A jego siostra? – zapytała
Arthemis.
Nick bezradnie rozłożył ręce.
- Zniknęła. Rozpłynęła się w
powietrzu gdy skończyła siedemnaście lat. Nie wiadomo co się z nią stało.
- Dziękuję, Sir Nicholasie –
powiedziała Arthemis, gdy już więcej pytań nie przychodziło jej do głowy.
- Zawsze do usług, panno North –
skłonił jej się. – Lubię opowiadać historię.
- Chętnie ich posłucham, gdy znajdę
chwilę czasu – powiedziała Arthemis uśmiechając się do ducha.
- Zapraszam – odparł i zniknął w
ścianie.
- No. To potwierdza moje
przypuszczenia – powiedziała Arthemis i skierowała się w kierunku schodów na
siódme piętro.
- Ok. Teraz to już na pewno ci
wierzę- przyznał Albus. – Ale nadal nie wiemy, co się dzieję. Przecież
Castleright nie zmartwychwstał.
- To nie Castleright wysysa życie z
tych wszystkich istot. Ale wiedział, co to było.
- Wysysa życie? – ze zdziwienia Al.
aż przystanął.
- Robisz się blady, twoje serce zaczyna
zwalniać bieg, twoja skóra zaczyna się marszczyć i naciągać, jesteś
zdezorientowany i jesteś słaby. Tak bardzo, bardzo słaby…
- Skąd to wiesz?
- Hardodziob się tak czuł – odparła
cicho. – Tak wyglądał martwy jednorożec. A wierzba bijąca po prostu była zbyt
słaba, żeby kogokolwiek bić…
- Czuję się jakby coś mi umknęło –
mruknął do siebie Al. idąc za Arthemis.
- Trzeba było mnie słuchać od
początku.
- Kto mógłby przypuszczać, że zwykła
choroba się tak rozprzestrzeni?
- To nie choroba – powiedziała twardo.
- Wiem, wiem – uspokoił ja. – Ale co
teraz zrobimy?
- Następnym tropem są lustra. Muszą
otworzyć tą komnatę – powiedziała do siebie stanowczo.
- O nie – jęknęła Arthemis widząc
zbieraninę ludzi i słysząc głos James dochodzący zza niej. – Nienawidzę tego…
Przyprowadź go – poprosiła Albusa.
- Ani mi się śni – Al. zaparł się
nogami o dywan.
- Proszę!
- Nie! A poza tym ciebie posłucha, a
ze mną będzie się kłócił – powiedział szybko.
Westchnęła i podjęła się tego
heroicznego zadania.
- James – Arthemis przedarła się
przez otaczających go ludzi. Właśnie pokazywał, jakiś trik z kartami. Podniósł
na nią wzrok i uśmiechnął się olśniewająco.
- Co jest, mała?
Denerwował ja strasznie, gdy się
popisywał. Przewróciła oczami.
- Możemy pogadać?
Podsunął jej wachlarz kart.
- Wybierz kartę.
- James – powiedziała ostrzegawczo.
Nie wiedzieć, czemu uderzały w nią negatywne
emocje kilku dziewcząt. To dziwne, bo przecież to ona była tu ofiarą.
- Wybierz kartę to z tobą pójdę –
powiedział powoli z łobuzerskim wyrazem twarzy.
Mając bardzo niezadowoloną minę
wyjęła jedną kartę z wachlarza. Była to dama pik, która wachlowała się dłonią.
James włożył z powrotem kartę do talii i przetasował. Arthemis patrzyła na
niego z niecierpliwieniem i niemal czuła ostrza przeszywających ją spojrzeń.
W końcu James pokazał jej kartę.
- To twoja karta? – Była to dama pik.
- Nie – powiedziała z pokerowym
wyrazem twarzy.
Mina mu zrzedła i spojrzał na nią
podejrzliwie.
- To musi być twoja karta – upierał
się.
- Chodź to ci powiem, czy to ta – odparła
ze złośliwym uśmiechem.
Ociągając się wstał z krzesła.
Zadowolona wyprowadziła go z tłumu.
- Jesteś złośliwa – powiedział cicho
przy jej uchu.
- Nie musiałabym być, gdybyś robił to
o co proszę… Zajęłoby ci to raptem pięć minut i mógłbyś wrócić do przyjaciół. A
ja nie musiałabym stać obok tych dziewczyn – wzdrygnęła się. – Kiedy koło nich
przechodzę czuję jakby miały mnie zaraz rozszarpać na strzępy. Co one myślą, że
się na ciebie rzucę?
- Cóż… to miłe – zachichotał James.
- To okropne – poprawiła. – Nie
rozumiem o co im chodzi…
- No wiesz, jestem miły, czarujący,
zabawny, inteligentny…
- Skromny – wpadła mu w słowo.
Wzruszył ramionami.
- To czego chcesz? – zapytał, gdy doszli w róg pokoju gdzie siedział Albus.
- To czego chcesz? – zapytał, gdy doszli w róg pokoju gdzie siedział Albus.
- Chcę wejść do komnaty z lustrami –
powiedziała cicho.
- Mówiłem ci, że tam jest teraz tylko
mur – powiedział zniecierpliwiony.
- Trzeba ją jakoś otworzyć –
powiedziała z uporem.
- Super… daj znać jak ci się uda –
zaczął się odwracać.
- James!
Spojrzał na nią wyczekująco.
- Nie wiem gdzie to jest – wyjaśniła
w końcu. – Było ciemno…
James spojrzał na Albusa.
- Wiesz, gdzie jest tajne przejście
za arrasem na czwartym piętrze w zachodnim skrzydle, niedaleko schodów do
sowiarni?
Albus wyglądał jakby powtarzał sobie w myślach
jego słowa. W końcu z wahaniem pokiwał głową. James popatrzył na Arthemis.
- To tam.
- Dzięki – powiedziała.
- Jak już ją otworzysz, to daj znać –
powiedział jeszcze cicho.
Odwróciła się, w kierunku wyjścia,
gdy usłyszała:
- To była ta karta?
Na jej twarzy zakwitł szeroki uśmiech.
Zerknęła na niego.
- A co nie jesteś pewien? – zapytała
i pobiegła za Albusem.
- To musiała być dama pik – mruknął
do siebie James, patrząc jak Arthemis wychodzi z salonu Gryfonów.
Albus i Arthemis znaleźli to miejsce. Jednak
rzeczywiście był tam tylko mur. Przeszukali całe tajne przejście w poszukiwaniu
jakiejś tajnej dźwigni, która by otwierała wejście. Pukali w każdą cegiełkę,
nawet sprawdzili przy wejściach do przejścia. Nic.
- Może po prostu otwiera się je
zaklęciem – powiedziała cicho Rose trzy dni później, gdy Arthemis jej się
żaliła.
- Alohomora nie działa – odparła
ponuro. – A próbowaliśmy z Alem też kilku innych mocniejszych zaklęć.
- Chodzi mi raczej o coś takiego, co
otwiera tylko to jedno przejście – wyjaśniła Rose. – Jakieś słowa działające
jak hasło.
- Hasło – powtórzyła bezwiednie
Arthemis, pogrążona w myślach. – Takie jak to otwierające wejście do
Gryffindoru, albo innego domu… Może mur działa jak portret Grubej Damy…
- Właśnie o to mi chodziło –
potwierdziła Rose.
Arthemis na nią spojrzała.
- Jesteś genialna.
Rose pojaśniała z dumy.
- Dzięki. – jednak po chwili znowu
spoważniała. – Z tym, że dopóki nie znasz hasła to nie otworzysz przejścia.
- To i tak więcej niż miałam do tej
pory – mruknęła Arthemis.
Jednak dopiero we wtorek ją olśniło. Siedziała
z Rose na lekcji starożytnych run, gdzie profesor Fellar opowiadał o
strategicznym i potężnym znaczeniu niektórych run. Służyły nie tylko do
zapisywania słów, ale miały znaczenie ochronne. Niektórym symbolom przypisywało
się właściwości opiekuńcze, niektóre wzmacniały siłę i koncentrację, a jeszcze
inne zapewniały bezpieczeństwo i pomyślność.
Arthemis stawiała znaki na karcie pergaminu,
gdy z odmętów jej przeładowanego umysłu wypłynęła na wierzch podarta karteczka.
„ To chyba runy” – usłyszała w głowie głos Jamesa.
- O Boże! – sapnęła.
- Co? Co się stało? – zapytała
przestraszona Rose.
- Znalazłam hasło – szepnęła bez
tchu.
- Dziewczęta, proszę nie rozmawiać –
rozległ się głos profesora.
Wymieniły z Rose porozumiewawcze spojrzenia i
znowu zajęły się lekcją, choć żadna nie mogła się na niej skupić.
Gdy tylko wyszły z Sali Rose zapytała:
- No, to jak ono brzmi?
- Nie wiem – roześmiała się Arthemis.
- Ale powiedziałaś, że je znalazłaś –
Rose miała skonsternowaną minę.
- Bo je znalazłam.
Znalazły Albusa przed klasą zaklęć, które
mieli następne.
- Cześć – powiedział.
Arthemis złapała go za ramię.
- Mamy hasło.
Spojrzał na nie ze zdumieniem.
- Skąd?
- James znalazł wtedy na podłodze
kartkę z runami – wyjaśniła podekscytowana Arthemis. – Wrzuciłam ją do jakiejś
książki.
- No to fajnie. Musimy tylko ją
znaleźć i przetłumaczyć – powiedział Al.
Jednak Arthemis zrzedła mina.
- Mogła być w jednej z książek, które
wyrzuciłam po numerze Gillian i Elizy…
Rose i Albus również zrobili
niezadowolone miny.
- Nie dowiemy się póki nie sprawdzimy
– powiedziała Rose i w tym momencie otworzyły się drzwi sali.
Ale kartki nie było w żadnej z książek
Arthemis. Ani nawet w całym jej kufrze. Nie leżała też między pergaminami ani
na szafce. Sfrustrowana padła na łóżko.
- Nie ma jej… Przepadło. Cały plan
szlag trafił…
Rose usiadła obok niej na łóżku.
- Może mogłabyś je narysować?
Arthemis pokręciła głową.
- Widziałam je tylko przez chwilę.
Nie zapamiętałam żadnego z symboli. Nie potrafię ich odtworzyć – powiedziała zrozpaczona.
- Znajdziemy inny sposób –
powiedziała Rose. – Ktoś ją już raz otworzył w tym roku. Może robi to nadal…
- Słyszałyście?! – do pokoju wpadła
Lily.
- Co? – zapytały równocześnie.
- Po Hogwarcie szaleje jakieś
przeziębienie… Już kilku Krukonów jest chorych. W tym Melinda Satin, a przecież
Ravenclaw gra w sobotę mecz z Hufflepuffem. Podobno funkcję kapitana tymczasowo
przejął Latimer.
- Flynn? – zdziwiła się Arthemis. –
Nie jest za młody?
Lily wzruszyła ramionami.
- W każdym bądź razie musieli wziąć
chyba dwóch zastępczych graczy, więc Puchoni są zachwyceni. Mają szansę wygrać.
Chociaż niewielką – dodała po chwili.
- Dużo ludzi jest chorych? –
zmartwiła się Rose.
- Chyba z pięciu Krukonów. Dwie
dziewczyny z mojego roku na pewno. Poza tym chyba Ślizgon i Puchon. Nikomu z
Gryffinodu na razie nic nie jest, ale Lucas i tak szaleje. Martwi się, że ktoś
z drużyny się rozchoruje, a przecież gramy za miesiąc…
- Chyba są ważniejsze rzeczy niż
Quidditch – oburzyła się Rose.
- Co im jest? – zapytała Arthemis zanim
dziewczyny zaczęły się kłócić.
- Jakieś osłabienie – Lily wzruszyła
ramionami. – Podobno nic poważnego. Mają leżeć kilka dni w łóżku i przyjmować
coś na wzmocnienie.
W Arthemis zakiełkowało straszne przeczucie.
Wymieniły z Rose przestraszone spojrzenia.
- A co u was? – zapytała Lily.
- Rose ci powie – powiedziała szybko
Arthemis i poderwała się z łóżka. – Muszę znaleźć Ala.
Jednak nic nie mogli na to poradzić. Nie mieli kartki, nie wiedzieli jak
otworzyć tę cholerną ścianę i nie wiedzieli, kto ją wcześniej otworzył.
Jedno było tylko dobre, gdyż okazało się, że mieli stuprocentową rację.
Vicious ich nie tknął. Arthemis siedziała na lekcjach z miną mówiącą: tylko coś
zrób. A Albus miał najbezczelniejszy wzrok na jaki było go stać. Nie mówiąc już
o tym, że pół klasy transmutacji wyleciało w powietrze a Jamesowi nawet włos z
głowy nie spadł. W takiej sytuacji ograniczyli liczbę zajęć Klubu Uczniowskiego
do jednych w miesiącu, bo James i tak musiał się przygotowywać do SUMÓW.
Ponadto doprowadzili do tego, że Vicious wrócił do przerabiania z nimi
materiału klasy czwartej. Klasa niezmiernie się dziwiła, ale nikt nie narzekał.
W połowie kwietnia Ravenclaw pod wodzą Flynna Latimera rozłożył
Hufflepuff na łopatki w meczu quidditcha. Jednak to jeszcze bardziej
zdenerwowało Arthemis, gdyż przypominało jej, że kilkoro uczniów jest chorych.
A ona nie mogła nic z tym zrobić.
Do czasu. A stało się to przez zupełny przypadek…
Było to zaraz po świętach wielkanocnych, na które żadne z nich nie
wróciło do domu. Arthemis napisała kartkę z przeprosinami do ojca i poszła się
wcześniej położyć. Nie wiedzieć kiedy zasnęła.
Nagle poczuła gwałtowny ból głowy i przez jej otępiały zaspany umysł
dotarło, że leży na podłodze. Musiał być środek nocy… Przypomniała sobie co ją
obudziło. Miała koszmar. Nie… nie ona. Jakaś dziewczyna z sąsiedniego
dormitorium. Chyba Lisbeth… Nie ważne.
Już dawno jej się to nie zdarzyło. Bardzo, bardzo dawno. Jej umysł
podczas snu chyba już się sam bronił. Westchnęła. Leżała w plamie księżycowego
światła, skąd miała idealny widok na podłogę pod łóżkiem. Widziała niewyraźny
zarys jakiś przedmiotów. Wyciągnęła rękę i serce zabiło jej szybciej. Trzymała
w ręku książkę z zaawansowanymi zaklęciami obronnymi, którą dał jej dawno temu
ojciec. Z książki zwieszała się mała, pogięta karteczka…
Zerwała się na równe nogi i po chwili przeklęła samą siebie, gdy Lily
niespokojnie przekręciła się na łóżku. Spojrzała na zegarek. Była trzecia w
nocy.
Do diabła z tym – pomyślała.
Chwyciła swój Sylaberiusz Spelmana i wybiegła
z dormitorium. W pokoju wspólnym zapaliła lampę i z uporem maniaka tłumaczyła
run po runie. Gdy skończyła za oknem wstawał
blady świt, a na kartce były słowa: Niech strzeże się ten kto posiądzie
wiedzę absolutną.
Nie namyślała się, tylko od razu pobiegła do
dormitorium chłopców. Cicho otworzyła sypialnie i podeszła do łóżka na samym
końcu.
- James – szepnęła, odwijając zasłonę
wokół łóżka. – James – potrząsnęła nim.
Rozchylił powieki i przez chwilę patrzył na
nią nie poznając jej. Potem jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
- Arthemis? Co ty tu u diabła robisz?
- Ciii – upomniała go. – Wstawaj.
Musimy gdzieś iść.
- Jak to nie będzie coś ważnego
Arthemis, to też kiedyś wpadnę do twojego dormitorium o świcie i zleję cię
zimną wodą – gderał, wychodząc z łóżka.
- Weź mapę – poprosiła. – Ja idę po
Ala.
- Nie. Nigdzie nie idziesz – poprawił
ją. Rozczochrany i nie do końca rozbudzony wyjął spod poduszki Mapę Huncwotów.
– Weź ją i czekaj w pokoju wspólnym. Ja
pójdę po Albusa. Delikatne nerwy mojego brata mogłyby nie wytrzymać twojego
widoku nad ranem w jego sypialni.
Zmarszczyła brwi.
- Nie wiem o co ci chodzi…
Popatrzył na nią drwiąco.
- Jesteś dziewczyną.
Pokiwała głową nadal nie rozumiejąc.
- W sypialni chłopców. Nad ranem.
Gdy nadal patrzyła na niego z
pytaniem w oczach, nie mógł się nie uśmiechnąć.
- Wiesz po, co dziewczyny tu
zaglądają w nocy?
Otworzyła usta ze zdumienia, a jej
policzki się zaróżowiły.
- Ciesz się, że żaden z nich się nie
obudził - James pokazał ręką pozostałe
łóżka. – Wiesz jakie jutro chodziłyby plotki po Hogwarcie? – dodał, żeby ją
dobić.
Bez słowa zacisnęła wargi i wymaszerowała z
pokoju.
James zachichotał.
Gdy tylko James potrząsnął Albusem i
wypowiedział imię Arthemis, ten przerażony zerwał się z łóżka.
- Uspokój się – trzepnął go w głowę.
– Znowu sobie coś wymyśliła. Czeka na nas.
- Już nie pamiętam jak wyglądało moje
życie, zanim pojawiła się w Hogwarcie –mruknął Albus, nakładając okulary.
- Ja pamiętam – szepnął James. –
Twoje życie było strasznie nudne.
- Ha, ha – burknął Al. i zeszli po schodach do Pokoju Wspólnego.
- Ha, ha – burknął Al. i zeszli po schodach do Pokoju Wspólnego.
- No chodźcie – ponagliła ich
Arthemis, gdy ich zauważyła. – Musimy to sprawdzić zanim cały zamek się obudzi.
- Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę,
ale wszyscy wstaną dopiero za trzy, do czterech godzin – powiedział James z
kwaśną miną.
- Nie marudź – ofuknęła go.
- Może umknęło twojej uwadze, że
normalni ludzi potrzebują snu – odburknął.
- Nie wtedy, gdy coś się dzieje –
powiedziała i podniosła do góry kartkę z runami.
Albus otworzył usta ze zdumienia i
wyrwał jej kartkę z dłoni.
- Masz ją?! – wyszeptał podniecony.
Uśmiechnęła się szeroko.
- To pójdziemy to sprawdzić, czy
będziemy tak gadać przez całą noc?
Ponieważ we trójkę trudno byłoby im
się zmieścić pod peleryną, musieli polegać tylko na Mapie Huncwotów, na
szczęście Krentz był na parterze a Filch w swojej kanciapie.
Zbiegli na szóste piętro i dostali się do
tajnego przejścia. Zeszli po wąskich schodkach i stanęli naprzeciw muru. Tylko
oni i jeszcze jedna nieznana im osoba wiedzieli o tym, że to nie tylko zwykła
ściana.
- Niech strzeże się ten, który
posiądzie wiedzę absolutną – powiedziała Arthemis w języku runicznym.
Nic się nie stało. Albus patrzył ze
zmarszczonymi brwiami na ciemny mur.
- To chyba jednak nie to – powiedział
z żalem.
Arthemis zwiesiła ramiona. Cholera
jasna!
I nagle rozległ się cichy śmiech
Jamesa. Nie wydawał się przygnębiony.
- Nie pamiętasz? – zapytał Arthemis i
przyłożył rękę do zimnego kamienia. Jego ręka wniknęła w ścianę.
Albus rozdziawił usta.
- O kurcze!
Wszyscy wyciągnęli różdżki, którymi
oświetlali korytarz.
- Ostrożnie – powiedziała Arthemis,
gdy James był już w połowie zanurzony w ścianie.
- Przecież tam są tylko lustra –
odparł zirytowany.
- Wcześniej tam były tylko lustra –
poprawiła go.
James przewrócił oczami i wszedł do końca.
- To jest naprawdę dziwaczne –
powiedział Albus, patrząc jak jego brat znika.
- To działa jak barierka na King’s Cross – stwierdziła Arthemis,
wzruszając ramionami. I weszła w mur za Jamesem.
- Barierka na King’s Cross nie jest
moim ulubionym sposobem przedostawania się na peron - Albus się skrzywił i
przekroczył mur za nimi.
James i Arthemis oświetlali mały
pokój. Ze wszystkich stron patrzyły na nich ich własne odbicia. Ale nie to było
najbardziej upiorne.
- Insendio – powiedział James celując
różdżką w najbliższą pochodnie. Po kolei pozapalali wszystkie sześć pochodni.
- Poprzednim razem ich tu nie było –
zauważyła Arthemis. Albus bez słowa się przyglądał olbrzymiemu lustru.
Jedynemu, w którym się nie odbijali. W ogóle nic się w nim nie odbijało.
Pochodnie, ani inne lustra. Mimo tego widzieli w nim pokój. Zupełnie inny od
tego, w którym byli. Widzieli w nim pojedynczą świeczkę, która ukazywała zarysy
różnych przedmiotów. Kominka, foteli. Jednak najbardziej zadziwiał ołtarzyk, na
którym stała świeca. Leżało na nim mnóstwo różnych… rzeczy.
Arthemis podeszła bliżej i rozszerzyła oczy ze
zdziwienia. Potwierdziły się jej najdziwniejsze przypuszczenia. Na ołtarzu
leżały pojedyncze listki, gałązka wierzby bijącej, mnóstwo swoich piór, coś co
wyglądało na włosie z ogona jednorożca, srebrzyste pióro hipogryfa… Wszystkie
te rzeczy promieniowały dziwnym świetlistym blaskiem. Jednak pośrodku tego
wszystkiego leżało coś co dopiero zaczynało promieniować delikatnym światłem…
ludzkie włosy. Pojedyncze włosy, jakiś loczek, małe pukle...
- O boże – szepnęła Arthemis i
wyciągnęła rękę w kierunku tafli zwierciadła.
Poczuła gwałtowny ból w nadgarstku,
gdy chwycił ją James, zanim zdołała jej dotknąć.
- Ani się waż – powiedział i
odciągnął ją od lustra.
- Ale to jest to! To przez to, te
wszystkie istoty umierały… Na Boga to znaczy, że ci którzy są teraz chorzy, też
umrą. Musimy to stamtąd zabrać! – chciała mu się wyrwać.
- Uspokój się – powiedział ostro
James. – Najpierw musimy się dowiedzieć, skąd to się tam wzięło.
Albus nadal wpatrywał się w lustro.
- Tam ktoś mieszka – powiedział nagle
z niedowierzaniem.
Arthemis i James byli tak zaskoczeni,
że aż przestali się kłócić.
- Widzicie te drzwi? – powiedział
Albus, wskazując drewniane drzwi w lustrzanym pokoju. – Są uchylone… A na kominku
stoi puchar…
- To co coś co tam mieszka wysysa
aktualnie życie z uczniów Hogwart! I zabiło Hardodzioba! – powiedziała
gwałtownie Arthemis.
- Właśnie – James złapał ją za rękę i
zaczął ciągnąć w kierunku wyjścia. – I na pewno jest diabelnie złe…
- Musimy coś zrobić! – Arthemis
zaparła się nogami.
- I zrobimy! – odwrócił się do niej
gwałtownie. – Myślisz, że mi się to podoba?
Patrzył na nią z furią w oczach.
Powoli pokręciła głową.
- Właśnie. Ale nie pozwolę ci tam
wleźć, dopóki się nie dowiemy z czym walczymy i kto to coś obudził, bo nie
wierzę, że gdyby do tej pory coś takiego się działo, nikt by nie zauważył.
- A jeżeli nie zdążymy? – zapytała
rozpaczliwie.
- Zdążymy – powiedział pewnie,
chociaż wyczuwała jego rozterkę lepiej niż się domyślał.
- On ma rację, Arthemis – powiedział
cicho Albus, podchodząc do nich. – Na razie nic nie możemy zrobić.
- Możemy – zaprzeczył James,
przechodząc przez mur. – Dopadniemy tego, kto tu przychodzi.
Hej,
OdpowiedzUsuńciekawe kto tam zagląda do tej komnaty... w końcu udało im się dostać, Vicous odpuscił ale jak dla mnie to coś kombinuje...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Dobrze ze znaleźli hasło do wejścia do tej komnaty, sa już tak blisko rozwiązania zagadki. Oby tylko nic im sie nie stało . Ciekawy będzie ciąg dalszy
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńzastanawiam się kto zagląda do tej komnaty... ale dobrze, że znaleźli to hasło i udało im się tam dostać, coraz bliżej rozwiązania zagadki... Vicous na razie odpuscił ale jak dla mnie to coś kombinuje...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga