poniedziałek, 22 stycznia 2018

Komnata luster (Rok IV, Rozdział 15)

W czwartek Arthemis i Albus poszli na lekcję Opieki nad magicznymi stworzeniami i na widok nadal zasmuconej, przygnębionej twarzy Hagrida poczuła gwałtowne wyrzuty sumienia, że zupełnie zapomniała o sprawie Caslerighta, przez całe to zamieszanie z Viciousem. Dlatego wieczorem, gdy tylko Al. przestał ją dręczyć zadaniem domowym z eliksirów, powiedziała:
- Muszę przeszukać dział ksiąg zakazanych. Znaleźć Caslerighta.
Albus rozejrzał się, czy nikt im się za bardzo nie przysłuchuje.
- Jeżeli to on założył ten dział, to i tak tam nic nie znajdziesz – odparł.
 Arthemis przyznała mu racje. Zamyśliła się.
- Muszę znaleźć Prawie Bezgłowego Nicka – powiedziała niespodziewanie i zerwała się z miejsca.
- Ale teraz? – zdziwił się.
- Im szybciej tym lepiej.
Dziarsko wypadła z Pokoju Wspólnego. Po drodze pytała każdego na kogo wpadła czy widział ducha Gryffindoru. Albus szybko szedł za nią. Dopiero gdy na trzecim piętrze spotkali Jerry’ego Parksa, powiedział:
- Jasne. Mignął mi przed Izbą Pamięci…
- Dzięki – powiedziała Arthemis i pobiegła w tamtą stronę.
I rzeczywiście duch wpatrywał się w ścianę, na której wisiały zdjęcia. Nad nimi złotymi literami napisane było: Polegli w bitwie o Hogwart.
 Arthemis przez chwilę wytrwała się ze zdumieniem i smutkiem w zdjęcia. Niektórzy z nich byli tacy młodzi…
 Tymczasem Albus powiedział:
- Cześć Sir Nicholasie. Arthemis chciałaby cię o coś zapytać.
 To otrzeźwiło Arthemis.
- Nick, czy byłeś tu za czasów dyrektora Castlerighta?
- Czy byłem? Oczywiście… straszliwy był z niego dziwak… Milczący, ponury i straszliwie surowy wobec dziewcząt.
- Dlaczego? – niezmiernie zdziwił się Albus.
 Nick wzruszył przezroczystymi ramionami.
- Podobno miał młodszą siostrę, która umarła.
- Czy działy się wtedy dziwne rzeczy? Czy chorowali ludzie, albo zwierzęta?
- Nie. Nie przypominam sobie. Ale… na rok przed śmiercią Caslerighta rzeczywiście zaczęły ginąć centaury i jednorożce w lesie.
- Jak Casleright zmarł? – zapytał Albus.
- Chorował. Przez miesiąc może dłużej. Wydawał się starzeć w oczach, był coraz bledszy jakby stawał się duchem za życie – zachichotał z własnego dowcipu. – I pewnego ranka znaleźli go w jego gabinecie martwego z fotografią siostry w ręku.
- To smutne - szepnęła Arthemis.
- Tak. Był dziwakiem, ale to był dobry człowiek. Bohater. To on złapał tą Czarownicę przecież –Nick pokiwał głową jakby coś sobie przypominał.
- A jego siostra? – zapytała Arthemis.
Nick bezradnie rozłożył ręce.
- Zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu gdy skończyła siedemnaście lat. Nie wiadomo co się z nią stało.
- Dziękuję, Sir Nicholasie – powiedziała Arthemis, gdy już więcej pytań nie przychodziło jej do głowy.
- Zawsze do usług, panno North – skłonił jej się. – Lubię opowiadać historię.
- Chętnie ich posłucham, gdy znajdę chwilę czasu – powiedziała Arthemis uśmiechając się do ducha.
- Zapraszam – odparł i zniknął w ścianie.
- No. To potwierdza moje przypuszczenia – powiedziała Arthemis i skierowała się w kierunku schodów na siódme piętro.
- Ok. Teraz to już na pewno ci wierzę- przyznał Albus. – Ale nadal nie wiemy, co się dzieję. Przecież Castleright nie zmartwychwstał.
- To nie Castleright wysysa życie z tych wszystkich istot. Ale wiedział, co to było.
- Wysysa życie? – ze zdziwienia Al. aż przystanął.
- Robisz się blady, twoje serce zaczyna zwalniać bieg, twoja skóra zaczyna się marszczyć i naciągać, jesteś zdezorientowany i jesteś słaby. Tak bardzo, bardzo słaby…
- Skąd to wiesz?
- Hardodziob się tak czuł – odparła cicho. – Tak wyglądał martwy jednorożec. A wierzba bijąca po prostu była zbyt słaba, żeby kogokolwiek bić…
- Czuję się jakby coś mi umknęło – mruknął do siebie Al. idąc za Arthemis.
- Trzeba było mnie słuchać od początku.
- Kto mógłby przypuszczać, że zwykła choroba się tak rozprzestrzeni?
- To nie choroba – powiedziała twardo.
- Wiem, wiem – uspokoił ja. – Ale co teraz zrobimy?
- Następnym tropem są lustra. Muszą otworzyć tą komnatę – powiedziała do siebie stanowczo.

- O nie – jęknęła Arthemis widząc zbieraninę ludzi i słysząc głos James dochodzący zza niej. – Nienawidzę tego… Przyprowadź go – poprosiła Albusa.
- Ani mi się śni – Al. zaparł się nogami o dywan.
- Proszę!
- Nie! A poza tym ciebie posłucha, a ze mną będzie się kłócił – powiedział szybko.
Westchnęła i podjęła się tego heroicznego zadania.
- James – Arthemis przedarła się przez otaczających go ludzi. Właśnie pokazywał, jakiś trik z kartami. Podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się olśniewająco.
- Co jest, mała?
Denerwował ja strasznie, gdy się popisywał. Przewróciła oczami.
- Możemy pogadać?
Podsunął jej wachlarz kart.
- Wybierz kartę.
- James – powiedziała ostrzegawczo.
 Nie wiedzieć, czemu uderzały w nią negatywne emocje kilku dziewcząt. To dziwne, bo przecież to ona była tu ofiarą.
- Wybierz kartę to z tobą pójdę – powiedział powoli z łobuzerskim wyrazem twarzy.
Mając bardzo niezadowoloną minę wyjęła jedną kartę z wachlarza. Była to dama pik, która wachlowała się dłonią. James włożył z powrotem kartę do talii i przetasował. Arthemis patrzyła na niego z niecierpliwieniem i niemal czuła ostrza przeszywających ją spojrzeń.
 W końcu James pokazał jej kartę.
- To twoja karta? – Była to dama pik.
- Nie – powiedziała z pokerowym wyrazem twarzy.
 Mina mu zrzedła i spojrzał na nią podejrzliwie.
- To musi być twoja karta – upierał się.
- Chodź to ci powiem, czy to ta – odparła ze złośliwym uśmiechem.
Ociągając się wstał z krzesła. Zadowolona wyprowadziła go z tłumu.
- Jesteś złośliwa – powiedział cicho przy jej uchu.
- Nie musiałabym być, gdybyś robił to o co proszę… Zajęłoby ci to raptem pięć minut i mógłbyś wrócić do przyjaciół. A ja nie musiałabym stać obok tych dziewczyn – wzdrygnęła się. – Kiedy koło nich przechodzę czuję jakby miały mnie zaraz rozszarpać na strzępy. Co one myślą, że się na ciebie rzucę?
- Cóż… to miłe – zachichotał James.
- To okropne – poprawiła. – Nie rozumiem o co im chodzi…
- No wiesz, jestem miły, czarujący, zabawny, inteligentny…
- Skromny – wpadła mu w słowo.
Wzruszył ramionami.
- To czego chcesz? – zapytał, gdy doszli w róg pokoju gdzie siedział Albus.
- Chcę wejść do komnaty z lustrami – powiedziała cicho.
- Mówiłem ci, że tam jest teraz tylko mur – powiedział zniecierpliwiony.
- Trzeba ją jakoś otworzyć – powiedziała z uporem.
- Super… daj znać jak ci się uda – zaczął się odwracać.
- James!
 Spojrzał na nią wyczekująco.
- Nie wiem gdzie to jest – wyjaśniła w końcu. – Było ciemno…
James spojrzał na Albusa.
- Wiesz, gdzie jest tajne przejście za arrasem na czwartym piętrze w zachodnim skrzydle, niedaleko schodów do sowiarni?
 Albus wyglądał jakby powtarzał sobie w myślach jego słowa. W końcu z wahaniem pokiwał głową. James popatrzył na Arthemis.
- To tam.
- Dzięki – powiedziała.
- Jak już ją otworzysz, to daj znać – powiedział jeszcze cicho.
Odwróciła się, w kierunku wyjścia, gdy usłyszała:
- To była ta karta?
Na jej twarzy zakwitł szeroki uśmiech. Zerknęła na niego.
- A co nie jesteś pewien? – zapytała i pobiegła za Albusem.
- To musiała być dama pik – mruknął do siebie James, patrząc jak Arthemis wychodzi z salonu Gryfonów.


 Albus i Arthemis znaleźli to miejsce. Jednak rzeczywiście był tam tylko mur. Przeszukali całe tajne przejście w poszukiwaniu jakiejś tajnej dźwigni, która by otwierała wejście. Pukali w każdą cegiełkę, nawet sprawdzili przy wejściach do przejścia. Nic.
- Może po prostu otwiera się je zaklęciem – powiedziała cicho Rose trzy dni później, gdy Arthemis jej się żaliła.
- Alohomora nie działa – odparła ponuro. – A próbowaliśmy z Alem też kilku innych mocniejszych zaklęć.
- Chodzi mi raczej o coś takiego, co otwiera tylko to jedno przejście – wyjaśniła Rose. – Jakieś słowa działające jak hasło.
- Hasło – powtórzyła bezwiednie Arthemis, pogrążona w myślach. – Takie jak to otwierające wejście do Gryffindoru, albo innego domu… Może mur działa jak portret Grubej Damy…
- Właśnie o to mi chodziło – potwierdziła Rose.
Arthemis na nią spojrzała.
- Jesteś genialna.
Rose pojaśniała z dumy.
- Dzięki. – jednak po chwili znowu spoważniała. – Z tym, że dopóki nie znasz hasła to nie otworzysz przejścia.
- To i tak więcej niż miałam do tej pory – mruknęła Arthemis.
Jednak dopiero we wtorek ją olśniło. Siedziała z Rose na lekcji starożytnych run, gdzie profesor Fellar opowiadał o strategicznym i potężnym znaczeniu niektórych run. Służyły nie tylko do zapisywania słów, ale miały znaczenie ochronne. Niektórym symbolom przypisywało się właściwości opiekuńcze, niektóre wzmacniały siłę i koncentrację, a jeszcze inne zapewniały bezpieczeństwo i pomyślność.
 Arthemis stawiała znaki na karcie pergaminu, gdy z odmętów jej przeładowanego umysłu wypłynęła na wierzch podarta karteczka. „ To chyba runy” – usłyszała w głowie głos Jamesa.
- O Boże! – sapnęła.
- Co? Co się stało? – zapytała przestraszona Rose.
- Znalazłam hasło – szepnęła bez tchu.
- Dziewczęta, proszę nie rozmawiać – rozległ się głos profesora.
 Wymieniły z Rose porozumiewawcze spojrzenia i znowu zajęły się lekcją, choć żadna nie mogła się na niej skupić.
 Gdy tylko wyszły z Sali Rose zapytała:
- No, to jak ono brzmi?
- Nie wiem – roześmiała się Arthemis.
- Ale powiedziałaś, że je znalazłaś – Rose miała skonsternowaną minę.
- Bo je znalazłam.
 Znalazły Albusa przed klasą zaklęć, które mieli następne.
- Cześć – powiedział.
Arthemis złapała go za ramię.
- Mamy hasło.
Spojrzał na nie ze zdumieniem.
- Skąd?
- James znalazł wtedy na podłodze kartkę z runami – wyjaśniła podekscytowana Arthemis. – Wrzuciłam ją do jakiejś książki.
- No to fajnie. Musimy tylko ją znaleźć i przetłumaczyć – powiedział Al.
Jednak Arthemis zrzedła mina.
- Mogła być w jednej z książek, które wyrzuciłam po numerze Gillian i Elizy…
Rose i Albus również zrobili niezadowolone miny.
- Nie dowiemy się póki nie sprawdzimy – powiedziała Rose i w tym momencie otworzyły się drzwi sali.
 Ale kartki nie było w żadnej z książek Arthemis. Ani nawet w całym jej kufrze. Nie leżała też między pergaminami ani na szafce. Sfrustrowana padła na łóżko.
- Nie ma jej… Przepadło. Cały plan szlag trafił…
Rose usiadła obok niej na łóżku.
- Może mogłabyś je narysować?
Arthemis pokręciła głową.
- Widziałam je tylko przez chwilę. Nie zapamiętałam żadnego z symboli. Nie potrafię ich odtworzyć – powiedziała zrozpaczona.
- Znajdziemy inny sposób – powiedziała Rose. – Ktoś ją już raz otworzył w tym roku. Może robi to nadal…
- Słyszałyście?! – do pokoju wpadła Lily.
- Co? – zapytały równocześnie.
- Po Hogwarcie szaleje jakieś przeziębienie… Już kilku Krukonów jest chorych. W tym Melinda Satin, a przecież Ravenclaw gra w sobotę mecz z Hufflepuffem. Podobno funkcję kapitana tymczasowo przejął Latimer.
- Flynn? – zdziwiła się Arthemis. – Nie jest za młody?
Lily wzruszyła ramionami.
- W każdym bądź razie musieli wziąć chyba dwóch zastępczych graczy, więc Puchoni są zachwyceni. Mają szansę wygrać. Chociaż niewielką – dodała po chwili.
- Dużo ludzi jest chorych? – zmartwiła się Rose.
- Chyba z pięciu Krukonów. Dwie dziewczyny z mojego roku na pewno. Poza tym chyba Ślizgon i Puchon. Nikomu z Gryffinodu na razie nic nie jest, ale Lucas i tak szaleje. Martwi się, że ktoś z drużyny się rozchoruje, a przecież gramy za miesiąc…
- Chyba są ważniejsze rzeczy niż Quidditch – oburzyła się Rose.
- Co im jest? – zapytała Arthemis zanim dziewczyny zaczęły się kłócić.
- Jakieś osłabienie – Lily wzruszyła ramionami. – Podobno nic poważnego. Mają leżeć kilka dni w łóżku i przyjmować coś na wzmocnienie.
 W Arthemis zakiełkowało straszne przeczucie. Wymieniły z Rose przestraszone spojrzenia.
- A co u was? – zapytała Lily.
- Rose ci powie – powiedziała szybko Arthemis i poderwała się z łóżka. – Muszę znaleźć Ala.


  Jednak nic nie mogli na to poradzić. Nie mieli kartki, nie wiedzieli jak otworzyć tę cholerną ścianę i nie wiedzieli, kto ją wcześniej otworzył.
  Jedno było tylko dobre, gdyż okazało się, że mieli stuprocentową rację. Vicious ich nie tknął. Arthemis siedziała na lekcjach z miną mówiącą: tylko coś zrób. A Albus miał najbezczelniejszy wzrok na jaki było go stać. Nie mówiąc już o tym, że pół klasy transmutacji wyleciało w powietrze a Jamesowi nawet włos z głowy nie spadł. W takiej sytuacji ograniczyli liczbę zajęć Klubu Uczniowskiego do jednych w miesiącu, bo James i tak musiał się przygotowywać do SUMÓW. Ponadto doprowadzili do tego, że Vicious wrócił do przerabiania z nimi materiału klasy czwartej. Klasa niezmiernie się dziwiła, ale nikt nie narzekał.
  W połowie kwietnia Ravenclaw pod wodzą Flynna Latimera rozłożył Hufflepuff na łopatki w meczu quidditcha. Jednak to jeszcze bardziej zdenerwowało Arthemis, gdyż przypominało jej, że kilkoro uczniów jest chorych. A ona nie mogła nic z tym zrobić.
  Do czasu. A stało się to przez zupełny przypadek…
  Było to zaraz po świętach wielkanocnych, na które żadne z nich nie wróciło do domu. Arthemis napisała kartkę z przeprosinami do ojca i poszła się wcześniej położyć. Nie wiedzieć kiedy zasnęła.
  Nagle poczuła gwałtowny ból głowy i przez jej otępiały zaspany umysł dotarło, że leży na podłodze. Musiał być środek nocy… Przypomniała sobie co ją obudziło. Miała koszmar. Nie… nie ona. Jakaś dziewczyna z sąsiedniego dormitorium. Chyba Lisbeth… Nie ważne.
  Już dawno jej się to nie zdarzyło. Bardzo, bardzo dawno. Jej umysł podczas snu chyba już się sam bronił. Westchnęła. Leżała w plamie księżycowego światła, skąd miała idealny widok na podłogę pod łóżkiem. Widziała niewyraźny zarys jakiś przedmiotów. Wyciągnęła rękę i serce zabiło jej szybciej. Trzymała w ręku książkę z zaawansowanymi zaklęciami obronnymi, którą dał jej dawno temu ojciec. Z książki zwieszała się mała, pogięta karteczka…
  Zerwała się na równe nogi i po chwili przeklęła samą siebie, gdy Lily niespokojnie przekręciła się na łóżku. Spojrzała na zegarek. Była trzecia w nocy.
  Do diabła z tym – pomyślała.
 Chwyciła swój Sylaberiusz Spelmana i wybiegła z dormitorium. W pokoju wspólnym zapaliła lampę i z uporem maniaka tłumaczyła run po runie. Gdy skończyła za oknem wstawał  blady świt, a na kartce były słowa: Niech strzeże się ten kto posiądzie wiedzę absolutną.
 Nie namyślała się, tylko od razu pobiegła do dormitorium chłopców. Cicho otworzyła sypialnie i podeszła do łóżka na samym końcu.
- James – szepnęła, odwijając zasłonę wokół łóżka. – James – potrząsnęła nim.
 Rozchylił powieki i przez chwilę patrzył na nią nie poznając jej. Potem jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
- Arthemis? Co ty tu u diabła robisz?
- Ciii – upomniała go. – Wstawaj. Musimy gdzieś iść.
- Jak to nie będzie coś ważnego Arthemis, to też kiedyś wpadnę do twojego dormitorium o świcie i zleję cię zimną wodą – gderał, wychodząc z łóżka.
- Weź mapę – poprosiła. – Ja idę po Ala.
- Nie. Nigdzie nie idziesz – poprawił ją. Rozczochrany i nie do końca rozbudzony wyjął spod poduszki Mapę Huncwotów. – Weź ją  i czekaj w pokoju wspólnym. Ja pójdę po Albusa. Delikatne nerwy mojego brata mogłyby nie wytrzymać twojego widoku nad ranem w jego sypialni.
  Zmarszczyła brwi.
- Nie wiem o co ci chodzi…
Popatrzył na nią drwiąco.
- Jesteś dziewczyną.
Pokiwała głową nadal nie rozumiejąc.
- W sypialni chłopców. Nad ranem.
Gdy nadal patrzyła na niego z pytaniem w oczach, nie mógł się nie uśmiechnąć.
- Wiesz po, co dziewczyny tu zaglądają w nocy?
Otworzyła usta ze zdumienia, a jej policzki się zaróżowiły.
- Ciesz się, że żaden z nich się nie obudził -  James pokazał ręką pozostałe łóżka. – Wiesz jakie jutro chodziłyby plotki po Hogwarcie? – dodał, żeby ją dobić.
 Bez słowa zacisnęła wargi i wymaszerowała z pokoju.
 James zachichotał.
 Gdy tylko James potrząsnął Albusem i wypowiedział imię Arthemis, ten przerażony zerwał się z łóżka.
- Uspokój się – trzepnął go w głowę. – Znowu sobie coś wymyśliła. Czeka na nas.
- Już nie pamiętam jak wyglądało moje życie, zanim pojawiła się w Hogwarcie –mruknął Albus, nakładając okulary.
- Ja pamiętam – szepnął James. – Twoje życie było strasznie nudne.
- Ha, ha – burknął Al. i zeszli po schodach do Pokoju Wspólnego.
- No chodźcie – ponagliła ich Arthemis, gdy ich zauważyła. – Musimy to sprawdzić zanim cały zamek się obudzi.
- Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale wszyscy wstaną dopiero za trzy, do czterech godzin – powiedział James z kwaśną miną.
- Nie marudź – ofuknęła go.
- Może umknęło twojej uwadze, że normalni ludzi potrzebują snu – odburknął.
- Nie wtedy, gdy coś się dzieje – powiedziała i podniosła do góry kartkę z runami.
Albus otworzył usta ze zdumienia i wyrwał jej kartkę z dłoni.
- Masz ją?! – wyszeptał podniecony.
Uśmiechnęła się szeroko.
- To pójdziemy to sprawdzić, czy będziemy tak gadać przez całą noc?
Ponieważ we trójkę trudno byłoby im się zmieścić pod peleryną, musieli polegać tylko na Mapie Huncwotów, na szczęście Krentz był na parterze a Filch w swojej kanciapie.
 Zbiegli na szóste piętro i dostali się do tajnego przejścia. Zeszli po wąskich schodkach i stanęli naprzeciw muru. Tylko oni i jeszcze jedna nieznana im osoba wiedzieli o tym, że to nie tylko zwykła ściana.
- Niech strzeże się ten, który posiądzie wiedzę absolutną – powiedziała Arthemis w języku runicznym.
 Nic się nie stało. Albus patrzył ze zmarszczonymi brwiami na ciemny mur.
- To chyba jednak nie to – powiedział z żalem.
Arthemis zwiesiła ramiona. Cholera jasna!
I nagle rozległ się cichy śmiech Jamesa. Nie wydawał się przygnębiony.
- Nie pamiętasz? – zapytał Arthemis i przyłożył rękę do zimnego kamienia. Jego ręka wniknęła  w ścianę.
 Albus rozdziawił usta.
- O kurcze!
Wszyscy wyciągnęli różdżki, którymi oświetlali korytarz.
- Ostrożnie – powiedziała Arthemis, gdy James był już w połowie zanurzony w ścianie.
- Przecież tam są tylko lustra – odparł zirytowany.
- Wcześniej tam były tylko lustra – poprawiła go.
 James przewrócił oczami i wszedł do końca.
- To jest naprawdę dziwaczne – powiedział Albus, patrząc jak jego brat znika.
- To działa jak barierka  na King’s Cross – stwierdziła Arthemis, wzruszając ramionami. I weszła w mur za Jamesem.
- Barierka na King’s Cross nie jest moim ulubionym sposobem przedostawania się na peron - Albus się skrzywił i przekroczył mur za nimi.
James i Arthemis oświetlali mały pokój. Ze wszystkich stron patrzyły na nich ich własne odbicia. Ale nie to było najbardziej upiorne.
- Insendio – powiedział James celując różdżką w najbliższą pochodnie. Po kolei pozapalali wszystkie sześć pochodni.
- Poprzednim razem ich tu nie było – zauważyła Arthemis. Albus bez słowa się przyglądał olbrzymiemu lustru. Jedynemu, w którym się nie odbijali. W ogóle nic się w nim nie odbijało. Pochodnie, ani inne lustra. Mimo tego widzieli w nim pokój. Zupełnie inny od tego, w którym byli. Widzieli w nim pojedynczą świeczkę, która ukazywała zarysy różnych przedmiotów. Kominka, foteli. Jednak najbardziej zadziwiał ołtarzyk, na którym stała świeca. Leżało na nim mnóstwo różnych… rzeczy.
 Arthemis podeszła bliżej i rozszerzyła oczy ze zdziwienia. Potwierdziły się jej najdziwniejsze przypuszczenia. Na ołtarzu leżały pojedyncze listki, gałązka wierzby bijącej, mnóstwo swoich piór, coś co wyglądało na włosie z ogona jednorożca, srebrzyste pióro hipogryfa… Wszystkie te rzeczy promieniowały dziwnym świetlistym blaskiem. Jednak pośrodku tego wszystkiego leżało coś co dopiero zaczynało promieniować delikatnym światłem… ludzkie włosy. Pojedyncze włosy, jakiś loczek, małe pukle...
- O boże – szepnęła Arthemis i wyciągnęła rękę w kierunku tafli zwierciadła.
Poczuła gwałtowny ból w nadgarstku, gdy chwycił ją James, zanim zdołała jej dotknąć.
- Ani się waż – powiedział i odciągnął ją od lustra.
- Ale to jest to! To przez to, te wszystkie istoty umierały… Na Boga to znaczy, że ci którzy są teraz chorzy, też umrą. Musimy to stamtąd zabrać! – chciała mu się wyrwać.
- Uspokój się – powiedział ostro James. – Najpierw musimy się dowiedzieć, skąd to się tam wzięło.
Albus nadal wpatrywał się w lustro.
- Tam ktoś mieszka – powiedział nagle z niedowierzaniem.
Arthemis i James byli tak zaskoczeni, że aż przestali się kłócić.
- Widzicie te drzwi? – powiedział Albus, wskazując drewniane drzwi w lustrzanym pokoju. – Są uchylone… A na kominku stoi puchar…
- To co coś co tam mieszka wysysa aktualnie życie z uczniów Hogwart! I zabiło Hardodzioba! – powiedziała gwałtownie Arthemis.
- Właśnie – James złapał ją za rękę i zaczął ciągnąć w kierunku wyjścia. – I na pewno jest diabelnie złe…
- Musimy coś zrobić! – Arthemis zaparła się nogami.
- I zrobimy! – odwrócił się do niej gwałtownie. – Myślisz, że mi się to podoba?
Patrzył na nią z furią w oczach. Powoli pokręciła głową.
- Właśnie. Ale nie pozwolę ci tam wleźć, dopóki się nie dowiemy z czym walczymy i kto to coś obudził, bo nie wierzę, że gdyby do tej pory coś takiego się działo, nikt by nie zauważył.
- A jeżeli nie zdążymy? – zapytała rozpaczliwie.
- Zdążymy – powiedział pewnie, chociaż wyczuwała jego rozterkę lepiej niż się domyślał.
- On ma rację, Arthemis – powiedział cicho Albus, podchodząc do nich. – Na razie nic nie możemy zrobić.

- Możemy – zaprzeczył James, przechodząc przez mur. – Dopadniemy tego, kto tu przychodzi. 

3 komentarze:

  1. Hej,
    ciekawe kto tam zagląda do tej komnaty... w końcu udało im się dostać, Vicous odpuscił ale jak dla mnie to coś kombinuje...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze ze znaleźli hasło do wejścia do tej komnaty, sa już tak blisko rozwiązania zagadki. Oby tylko nic im sie nie stało . Ciekawy będzie ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    zastanawiam się kto zagląda do tej komnaty... ale dobrze, że znaleźli to hasło i udało im się tam dostać, coraz bliżej rozwiązania zagadki... Vicous na razie odpuscił ale jak dla mnie to coś kombinuje...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń