poniedziałek, 22 stycznia 2018

Plan (Rok IV, Rozdział 14)

Ale okazało się, że ( w co Arthemis nie mogła uwierzyć) nie tak łatwo dostać szlaban u Viciousa. Albus spóźniał się na każdą lekcję transmutacji przez następne dwa tygodnie i wyrażał niepochlebne opinie o profesorze, tak żeby ten to słyszał. Nie skutkowało. Jakby Vicious w ogóle go nie zauważał. Za to na Arthemis nadal patrzył tak jakby miał ochotę poddać ją kolejnym wymyślnym torturom. Ale ona była sprytna. Zachowywała się jak najmilszy najbardziej ugrzeczniony, wzorowy uczeń w szkole. Doprowadzało to Viciousa do furii, a Arthemis stało ością w gardle.
- Nic! – krzyknął sfrustrowany Al. – Nic na niego nie działa. Powiedziałem dzisiaj Jessy’emu, że moja sowa lepiej uczyłaby transmutacji, a potem zagadnąłem kilku Puchonów, żeby przyszli na zajęcia z transmutacji, a on stał metr ode mnie i nawet się nie skrzywił! Jak ty to robisz?!
- Po prostu, Al, Viciousowi nie chodzi o jakiegoś tam ucznia. Chodzi mu o Arthemis, bo to ona rozpętała to piekło – wyjaśniła Rose. – Nie spocznie do póki jej nie wykończy.
- Dzięki – mruknęła ponura Arthemis.
Podszedł do nich James i jedząc przy okazji jabłko, powiedział:
- Dostałem szlaban.
Albus spojrzał na niego zmróżonymi oczami.
- U Viciousa?
James skinął głową.
- Jak to jest możliwe!? – krzyknął sfrustrowany Al.
- Przestań wrzeszczeć, Al – pouczyła go Rose.
- Ostatnio zrobił się dla mnie jakiś taki nie miły –  Spojrzeli na niego, jakby postradał zmysły. Wzruszył ramionami. – Specjalnie nie musiałem się wysilać. Kazał nam zamienić szopa, którego przyniósł w pudełku w stolik do kawy. Gadałem z Lucasem na temat reprezentacji Anglii w Quidditchu, a wtedy on podszedł do mnie i powiedział, że skoro jestem taki mądry, to może sam pokażę to klasie. No to ja oczywiście pokazując się ze swojej najlepszej bezczelnej strony, zacząłem wszystkim dokładnie tłumaczyć jak to mają zrobić i zamieniłem tego szopa. Stoliczek wyszedł naprawdę ładny. Rzeźbiony… No, a jak mnie wszyscy posłuchali to też im zaczęło wychodzić. I nie wiedzieć, czemu Viciousa trafił szlag i oznajmił, że mam szlaban, bo nikt nie będzie mu się rządził w jego klasie.
- Czekał na to – mruknęła Arthemis. – Chciał dorwać Jamesa, za to, że prowadzi zajęcia.
Poleci hierarchią. Później dorwie Ala i Rose. Będzie chciał im dać nauczkę, za to, że brali w tym udział.
- Nie dorwie, bo my zwiniemy mu to, co ma – powiedział spokojnie Albus. – Kiedy masz ten szlaban?
- Jutro – odparł James.
- Za mało czasu, żeby wszystko obmyślić – zdenerwowana Arthemis wstała i zaczęła krążyć między fotelami.
- Spokojnie, kochanie, nic mi się nie stanie – powiedział ze śmiechem James, ale jej wcale nie było do śmiechu.
 Podeszli do nich Fred z Lukiem.
- Lucas mówi, że masz w końcu szlaban – powiedział Fred, siadając obok Jamesa. – Układamy plan?
James skinął głową.
- I to dobry… Bo inaczej Arthemis obedrze was ze skóry. Szaleje za mną.
Gdy się do niej uśmiechnął, przeszyła go spojrzeniem, po którym powinien paść martwy.
  Zaszyli się w pustej klasie z Mapą Huncwotów. Rose robiła notatki. Albus patrzył na nią niezadowolony.
- Jeżeli to wpadnie w ręce Viciousa to leżymy – powiedział.
- Daj spokój, Al. – uspokajała go. – Przecież tego nie zostawię na wierzchu, a jak już wszyscy będą wiedzieli co robić, to je spalę.
  Chłopacy pochylali się nad mapą.
- Klasa transmutacji jest na trzecim piętrze. W połowie lewego skrzydła.
- Trzeba uważać. To na tym samym piętrze, co gabinet Vector – zauważył Lucas.
James pokręcił głową.
- To w drugim końcu prawego skrzydła. Nie ma się co martwić.
- Gabinet Viciousa jest na czwartym piętrze. Niemal nad klasą transmutacji – Al. pokazał to miejsce na mapie.
- Mamy trzy tajne przejścia. Musimy mieć szybkie połączenie między drugim i trzecim piętrem oraz między trzecim, a czwartym. Na wypadek, gdyby Vicious wpadł na pomysł, żeby sprawdź jak tam szlaban.
- Najlepiej, żeby ktoś go śledził – rzucił Fred. – Ktoś ogarnięty, więc proponuję siebie.
- Weźmiesz pelerynę niewidkę – James pokiwał głową. – Musimy obstawić tajne przejścia.
- Czy tylko ja martwię się tym, że Vicious może zostać w Sali, podczas szlabanu? –zapytała Lily.
- Nie zostanie – zapewniła ją Arthemis. – Nie został ze mną nawet dwóch minut. Uciekał gdzie pieprz rośnie.
- Rose będziesz obserwował czwarte piętro, jakby Vicious szedł, przebiegniesz tajnym przejściem i powiesz o tym Arthemis, która będzie przy wylocie na trzecie. Lily będzie patrolowała drugie piętro, jakby co…
- To pobiegnę przejściem i powiem Albusowi – powiedziała Lily.
- Tak. Lucas będziesz się kręcił po trzecim piętrze, jakby co, zrobisz jakąś dywersję.
Luke mu zasalutował jak generałowi.
- Wyjścia z tajnych przejść są jakieś siedem i dwanaście metrów od drzwi klasy transmutacji – oznajmił James. – Więc nie ma strachu. Zdążymy.
- Jeżeli nie wyjdziesz w ciągu czterdziestu minut, skopię ci tyłek – powiedziała ostro Arthemis.
- Mamy problem – powiedział Fred.
Wszyscy na niego spojrzeli.
- Będę go śledzić, ale jak coś pójdzie nie tak, to jak was ostrzegę?
Pogrążyli się w głębokim zamyśleniu. Nagle Albus i James wymienili spojrzenia. Przez chwilę wpatrywali się w siebie, a Arthemis zastanawiała się, czy wymieniają się myślami. Potem jednocześnie skinęli głowami, a Albus powiedział:
- Potrzebujemy drugiego dwustronnego lusterka.
- Ale przecież ma je twój ojciec – zauważył Fred.
- No, właśnie – powiedział James. – I nie zdąży nam go przysłać… Nawet jeżeli znowu udałoby nam się go namówić na pożyczenie go.
- To, co zrobimy? – zapytała Lily.
- Musimy jechać do domu i zabrać lusterko.
- Ale jak? Na miotłach? – zapytała ironicznie.
- W Hogwarcie działa sieć Fiuu – zauważył Fred.
- Z tym, że nie mamy proszku. Mają go tylko profesorowie… - powiedział Albus.
- No, pięknie – westchnęła Arthemis. – No to, co zrobimy? Teraz już nie mamy wyjście skoro James dostał szlaban.
- Trzeba będzie zwędzić trochę proszku – stwierdził Luke.
- Nie trzeba – powiedziała zrezygnowana Arthemis. – Załatwię to. – wstała i skierowała się do drzwi, mówiąc: - a wy wymyślcie, jak się włamać do własnego domu.



- Proszek Fiuu? – profesor Forsythe patrzył na nią z niekłamanym zdziwieniem.
Arthemis przełknęła ślinę, ale dzielnie skinęła głową.
Profesor westchnął.
- A jak spytam, pewnie mi nie powiesz po co?
Popatrzyła na niego przepraszająco.
- To nie jest nic nielegalnego – powiedziała wymijająco Arthemis.
- Opuszczanie szkoły bez zezwolenia, jest nielegalne, Arthemis – powiedział.
Siedział za biurkiem w swoim gabinecie i przyglądał jej się z zainteresowaniem. I rozbawieniem.
- Muszę się szybko udać do domu – powiedziała. – To bardzo ważne i zajmie tylko chwilę. Potrzebny nam pewien przedmiot.
- Do czego? – zapytał.
- Nie mogę powiedzieć – popatrzyła na niego żałośnie.
Ciężko westchnął i wstał. Przesypał z puszki do małego woreczka trochę szmaragdowego proszku. Z wahaniem podał jej go.
- Macie to zrobić szybko i tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział – powiedział cicho. – Pilnuj, żeby nikomu się nic nie stało, Arthemis.
 Pokiwała głową.
- Taki mam zamiar.
- Dam ci ten proszek, jeżeli obiecasz, że gdy będziesz mogła opowiesz mi o wszystkim co zbroiliście – powiedział.
 Arthemis patrzyła z napięciem na proszek w jego ręku. Musiała go mieć. Skinęła głową.
- Obiecuję.


 Weszła do klasy.
- Mam nadzieję, że już macie wszystko obmyślone – powiedziała, podnosząc w górę woreczek z proszkiem.
- Niezła jest – szepnął Fred, patrząc na nią uważnie.
James klepnął go w głową.
-Skąd to masz? – zapytał Al.
-Nie pytaj – odpowiedziała. Wolała, żeby jak najmniej osób wiedziało o jej układzie z Forsythem.
- To, co już wszystko wiecie? – zapytała.
- Dzisiaj w nocy polecimy siecią Fiuu do domu. Rodzice będą już spali, a ojciec zazwyczaj ma lusterko przy sobie, więc pewnie będzie leżało na nocnej szafce. Weźmiemy je, a gdy już nie będzie potrzebne odeślemy sową – wyjaśnił Albus.
- W taki oto sposób dostaniemy opieprz stulecia już po fakcie – oznajmił James.
- Czy tylko ja widzę ile w tym planie może się nie udać? – zapytała Arthemis.
- Nie. Nie tylko ty – odparł kwaśno Lucas. -  Ale nie ma innego.
- Wszystko będzie dobrze. Al, ja i Arthemis polecimy do domu i zabierzemy lusterko – powiedział James.
- Ja?!!! A po, co ja tam?! – krzyknęła oburzona i przestraszona Arthemis. Nie chciała nawet myśleć co się stanie, jeżeli państwo Potterowie ich przyłapią.
- Będziesz stała na czatach i od razu gdy będziemy mieli lusterko wyślesz nas do szkoły – powiedział James.
- Czemu ja? Czemu nie Lily? To w końcu jej dom. Albo Fred, albo Rose… w końcu jesteście rodziną...
- Ale ty masz największy zasięg – powiedział Albus. – Wyczujesz, jakby ktoś się zbliżał.
Spojrzała na niego jak na debila.
- Kogo mam wyczuć, skoro to dom twoich rodziców? – zapiszczała histerycznie.
- Daj spokój, Arthemis. Wszystko będzie dobrze. Zanim się obejrzysz znów będziemy w zamku – uspokoił ją James, ale Arthemis mu nie wierzyła. Ani na jotę.


 Wybiła pierwsza w nocy, gdy Arthemis została siłą zaciągnięta przez dziewczyny do Pokoju Wspólnego.
- Wcale nie uważam, żeby to lusterko było takie potrzebne – powiedziała Arthemis.
- Przestań histeryzować – powiedziała Lily.
- Za każdym razem bez zmróżenia oka stawiasz czoła Viciousowi. Chodzisz sobie po Zakazanym Lesie jak po parku, a nie chcesz wykonać tak prostego zadania – zacmokała Rose. – Nie rozumiem cię.
- To nie to samo – warknęła Arthemis. – Lubię państwa Potterów i nie chcę, żeby myśleli, że przeze mnie ich synowi łamią prawo.
- Uspokój się Arthemis – polecił jej James stanowczo. – Skup się i pomyśl, że nic się nie stanie.
- Nikt się nie dowie, że byliśmy w domu – poparł go Al.
James wrzucił do ognia proszek Fiuu, który zrobił się zielony i powiedział:
- Dom!
Zniknął. Albus zrobił to samo. Rose popatrzyła na Arthemis wyczekująco podając jej woreczek z proszkiem. Otaczali ją ze wszystkich stron. Nie miała jak uciec. Westchnęła i wzięła szczyptę. Wrzuciła ją do ognia i wkroczyła w szmaragdowe płomienie.
- Dom Potterów! – powiedział. Kręciła się wokół własnej osi, a po chwili wyszła z kominka w ładnie, przytulnie urządzonym salonie, widocznie przystosowanym dla dużej liczby osób.
 James i Al wchodzili już po schodach na piętro. James odwrócił się do niej i powiedział z uśmiechem:
- Rozgość się.
- Zabiję cię! – syknęła.
- Dobrze, ale później. Teraz bądź czujna i rozpal ogień w kominku.
Znikli na piętrze, a Arthemis chcąc nie chcąc zrobiła co jej kazał. Ze zdenerwowania pociły jej się dłonie. Jeżeli ich złapią to ona się zabiję.


Al. i James skradali się po górnym korytarzu własnego domu. Absurd tej sytuacji zaczął docierać do Jamesa i niemal zaczął się śmieć, ale Al. spojrzał na niego surowo. Stanęli przed drzwiami pokoju rodziców.
 Albus się zawahał.
- A jeżeli oni… no wiesz…
James patrzył na niego nie rozumiejąc, a po chwili parsknął śmiechem. Zatkał sobie dłonią usta, żeby nie roześmiać się na głos. Albus kopnął go w kostkę i założył na siebie pelerynę niewidkę, bo uznali, że tak będzie bezpieczniej. Z mdlącym uczuciem w brzuchu nacisnął klamkę i cicho otworzył drzwi. Odetchnął z ulgą. Rodzice spali jak zabici.
  Boże, to nie mogło być takie łatwe. Lusterko leżało sobie na wierzchu na nocnej szafce.
 Ale po chwili Albus zrozumiał, że ojciec zawsze jest gotów z nim porozmawiać obojętnie, która będzie godzina, i poczuł falę wdzięczności, miłości i wyrzutów sumienia. Z ciężkim sercem podszedł do szafki i wyjął dłoń spod peleryny, żeby wziąć lusterko.
  Nagle poczuł jak na jego nadgarstku zaciska się ręka i załamany przymknął oczy.
- Zdejmuj ten płaszcz James – usłyszał gniewny szept ojca.
 Harry usiadł na łóżku i sięgnął po okulary. Ściągnął z niego płaszcz.
- Albus? – zapytał z niedowierzaniem.
Ginny poruszyła się na łóżku. Harry spojrzał na nią po czym wstał i chwycił szlafrok z łóżka. Gestem nie znoszącym sprzeciwu wskazał mu drzwi.
 Albus wiedząc, że już nic nie da się zrobić poszedł w ich kierunku.
- Masz je? –usłyszał szept Jamesa. – O kurczę – szepnął chłopak, gdy za bratem dostrzegł gniewną twarz ojca.
- Na dół – polecił Harry.
 Gdy schodzili po schodach, zauważyła ich Arthemis.
- Nie mogliście szybciej?
Gdy nie odpowiedzieli, zauważyła za nimi Harry’ego Pottera. Zakryła oczy dłonią. – Mówiłam wam, że to głupi pomysł.
- Bardzo głupi –zgodził się z nią pan Potter. – Siadać. Wszyscy. – wskazał im kanapę naprzeciw kominka.
 Popatrzył z satysfakcją na ich zalęknione, załamane oblicza.
- No, to które z was wyjaśni mi co tu robicie? A nie, czekajcie , to już wiem – powiedział pokazując im lusterko. – Po co wam lusterko? – zapytał.
 Żadne z nich się nie odezwało.
- Nie, nie, nie, nie… - powiedział szybko, gdy James otwierał usta. – Żadnych bajek.
- Skąd pomysł, że ja…- zaczął James, udając skrzywdzonego.
- Znam cię kochany – przerwał mu Harry. – Al.?
Albus spuścił wzrok. Harry patrzył na nich wyczekująco. Arthemis wiedziała, że każdy z nich z jednej strony chce chronić siebie, z drugiej – ją.
- Powiedzcie chłopacy – powiedziała cicho.
Al. westchnął i wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Jamesem.
- Mamy na pieńku z Viciousem – wyjaśnił.
- Nauczycielem transmutacji? – zdziwił się Harry. – Tym który dał Arthemis szlaban w Zakazanym Lesie?
- To był pryszcz – powiedziała Arthemis. – Od tego czasu miałam już dwa szlabany. Gorsze.
- To jest potwór tato – rzekł James. – Nawet sobie nie wyobrażasz co kazał jej robić.
Arthemis czekała na tekst o tym, że powinni iść do Neville’a, albo dyrektora, ale się nie doczekała.
- Tym razem szlaban dostał James – powiedziała Arthemis. – Z tym, że wiemy co się będzie na tym szlabanie działo i musimy temu zapobiec.
- Kiedy masz ten szlaban? – zapytał Harry Jamesa.
- Jutro. Dlatego nie mieliśmy czasu. Inaczej poprosilibyśmy cię, żebyś przysłał lusterko – powiedział przepraszająco.
- Po, co wam ono?
- Musimy się jakoś porozumiewać z Fredem, który będzie śledzić Viciousa – wyjaśnił Al.
- Rozumiem, że macie jakiś skomplikowany plan zemsty…
- To już nie jest zemsta – powiedział James.
- To wojna – dodała Arthemis.
- Szlaban nie jest trudny, ale Vicious posiada coś, co powoduje halucynacje – powiedział Albus. – Musimy to znaleźć i zniszczyć zanim znowu tego użyje…
 Harry patrzył na nich z niezadowoleniem, ale w jego uczuciach były ziarenka dumy i coś co Arthemis nazwała, iskierkami wgryzania się w sprawę.
- Rozumiem, że uważacie, że dacie sobie radę sami? – powiedział niezadowolony.
- To nasza wojna, tato – powiedział James a w kącikach jego ust pojawił się uśmiech.
Harry westchnął.
- Uważajcie na siebie. I chce o wszystkim wiedzieć. O wszystkim słyszycie? Bo inaczej będziecie mieli przegwizdane…
 Cała trójka równocześnie skinęła głową.
- Sprawdzę tego Viciousa – powiedział, wyciągając do Albusa rękę z lusterkiem. – Wygląda podejrzanie.
- Jest szalony – mruknął James.
 Harry jeszcze raz rzucił im ostrzegawcze spojrzenie.
- Lećcie do szkoły. I macie być ostrożni.
Wstali, a po chwili Arthemis weszła do kominka.
- Salon Gryfonów-powiedziała i zniknęła w szmaragdowych płomieniach.
Al. stanął naprzeciw ojca. Spojrzał na niego z lękiem.
- Powiesz mamie?
Harry mało się nie uśmiechnął. Ich matka wiedziała o każdym ich wybryku, z tym, że nie dawała tego po sobie poznać. Ginny jednym spojrzeniem potrafiła ich ustawić.
- Zastanowię się – odparł.
Albus wszedł do kominka i powtórzył słowa Arthemis.
Harry spojrzał na swoje najstarsze dziecko. Gdy widział Jamesa przed oczami stawał mu jego własny ojciec i Syriusz. Mimo tego, James miał w sobie pełno tłumionej opiekuńczości, której czasami brakowało ludziom, po których miał imiona.
- Będę na nich uważał – obiecał cicho ojcu.
- Na siebie też – dodał Harry i poczochrał mu włosy. – Zmykaj.
James uśmiechnął się łobuzersko i wszedł do kominka.
- Dzięki tato – usłyszał jeszcze Harry zanim James zniknął w kominku.



 Lily niespokojnie chodziła po Pokoju Wspólnym.
- Czemu to tak długo trwa?
- Spokojnie –powiedział Fred leżący na kanapie. – Pewnie nie mogą go znaleźć.
W tym momencie ogień w kominku zrobił się zielony, a  po chwili wyszła Arthemis. Spojrzał po wszystkich i opadła ciężko na fotel.
- Twój tata nas złapał – zwróciła się do Lily.
- Uuuuuu…. – zanucił Fred.
- I co? – zapytała Rose. – Bardzo oberwaliście?
- Prawie w ogóle – powiedziała w niemałym szoku.
- Ha! – powiedziała Lily. – Mój ojciec jest najlepszy!
W ty momencie z płomieni wyszedł Albus, a chwilę po nim James.
- Mamy lusterko – powiedział Albus.
- Tata jest bardzo zły? – zapytała Lily z niepokojem.
- Trudno powiedzieć – rzekł z wahanie James. -  Z jednej strony pewnie jest dumny, że sami sobie ze wszystkim radzimy, a z drugiej pewnie chciałby być na miejscu i sam to załatwić.
- Oczywiście postawił warunek – powiedział Albus.- Mamy go o wszystkim informować.
- To nie taki zły warunek – zauważyła Rose.
- Mogło być gorzej – przyznała jej rację Arthemis.
- Idziemy spać – powiedział stanowczo Albus. – Jutro musimy być sprawni i trzeźwi, a już jest prawie druga.
- Al. ma rację – powiedziała Rose wstając.
 Wszyscy się rozeszli. Każdy z nich miał nadzieję, że jutro wszystko im się uda i Jamesowi nic się nie stanie.



   Nazajutrz po lekcjach Arthemis miała nerwy w strzępkach. I wściekała się na sam widok James, leżącego sobie w najlepsze na kanapie i śmiejącego się z Fredem w otoczeniu kilkunastu osób, z czego większość to były dziewczyny. Czy ten idiota nie wie co ma się stać za godzinę?!
- Jezuu, Arthemis przestań się tak przejmować, bo jego fanki pomyślą, że coś do niego czujesz i zadrapią cię na śmierć – powiedział Albus, widząc jej naburmuszoną minę.
- Za godzinę ma szlaban. Mógłby być poważny chociaż przez chwilę. W końcu wymyśliliście ten idiotyzm razem.
- Plan jest dobry i dopracowany. Czego chcesz więcej? Oczekujesz, że James będzie jeszcze tysiąc razy go sobie powtarzał? I tak Rose zmusiła nas, żebyśmy z dwadzieścia razy przećwiczyli schemat.
- James po prostu znajdzie to coś. Przetransmituje w coś innego, odda nam to i spokojnie dokończy szlaban. Co w tym trudnego?
 Arthemis założyła ręce na piersi.
- Gdybyś była na jego miejscu zachowywałabyś się identycznie i jeszcze byś powtarzała nam, że nie ma się o co martwić.
 Cholernik ma rację, - pomyślała niezadowolona Arthemis.
- No, dobra – burknęła. Ale i tak żołądek jej się ściskał na myśl, że James może przeżyć te same halucynacje, co ona.
 W pewnym momencie Fred wstał i powiedział do Jamesa:
- Koleś masz szlaban zapomniałeś?
James się roześmiał, ale oczy miał poważne. Skinął mu krótko głową i poszukał wzrokiem Arthemis. Nie miała zadowolonej miny. Uśmiechnął się
 Powiedziała coś cicho do Albusa i obydwoje wyszli. Rose wstała ze swojego miejsca z naręczem książek i skierowała się do wyjścia, wymieniając z Lily porozumiewawcze spojrzenie. James poderwał się z kanapy i podszedł do niej.
- Idziesz do biblioteki? Pomogę ci i tak idę w tamtym kierunku.
 Razem wyszli z Pokoju Wspólnego.
 Po chwili Lily poczuła na ramieniu dłoń. Odwróciła się, ale niczego nie zauważyła. Podszedł do niej Luke i zagadnął ją o taktykę następnego meczu razem wyszli z salonu Gryfonów przy okazji otwierając dla Freda dziurę za portretem.
- Wszyscy są? – mruknął Fred.
- Rose i James już poszli. Al. i Arthemis też – odpowiedziała Lily.
- No to dobrze musimy omówić następny mecz – odparł jej Lucas, co oczywiście nie miało nic wspólnego z jej słowami.
 Fred pod peleryną wyjął dwustronne lusterko.
- Albus?
- Fred? Już idziecie?
- Przechodzimy właśnie przez piąte piętro – odparł cicho.
- Rose i Arthemis już na miejscach. James gada z jakimś Puchonem z piątego roku. Zostało dziesięć minut do szlabanu.
- Lily już biegnie na drugie piętro – wyjaśnił Fred. – Lucas jest ze mną.
- Ok., już was widzę. A raczej jego – zachichotał Al. – Do usłyszenia.
 Lucas podszedł do Jamesa i dołączył się do rozmowy. Za pięć czwarta James zapukał do drzwi klasy transmutacji i wszedł do niej, zamykając za sobą drzwi. Lucas wykorzystując sytuację nadal rozmawiał z Puchonem. Za chwilę będzie musiał go stąd zabrać, ale na razie był dobrym powodem dla którego miał stać na trzecim piętrze.
 Arthemis obserwowała wszystko zza arrasu. Siedem metrów w bok i widziała idealnie drzwi Sali transmutacji. Bardzo jej się nie podobało, że James zamknął drzwi.
 Albus sprawdzał Mapę Huncwotów, Vicious siedział w Sali z Jamesem. Już od dziesięciu minut. W jego lusterku znowu pojawił się Fred.
- Vicious nie wyszedł – powiedział.
- Wiem – mruknął zaniepokojony Al. – Ale to znaczy, że narkotyk nie działa, albo jeszcze nie zaczął działać.
- Pójdę uspokoić Arthemis, bo gotowa wszystko zepsuć – powiedział z uśmiechem Fred.
- Przypomnij jej, że mamy godzinę.
- Ok.
Fred pod peleryną bezpiecznie przeszedł przez korytarz i wszedł ostrożnie z arras, gdzie siedziała Arthemis. Zdjął płaszcz.
- Vicious jest sprytny. Nie doceniliśmy go – mruknęła tylko. – Wiedział, że będziemy coś knuli.
- Spokojnie. Na pewno nie zostanie tam zbyt długo.
- Na pewno mniej niż godzinę – zgodziła się z nim Arthemis. – Ale James będzie miał mało czasu.
- Poradzi sobie. Jest sprytny.
- Jasne, że tak – powiedziała spokojnie Arthemis.
- Już się nie denerwujesz? – zapytał ją.
- Czekanie mnie denerwuje. Nie jestem cierpliwą osobą – wyjaśniła. – A teraz? Jeżeli minie godzina, a James stamtąd nie wyjdzie po prostu wpadniemy tam i go wyciągniemy.
- Rozsądne podejście.
Wzruszyła ramionami.
- U Albusa wszystko ok.?
- Jak najbardziej – powiedział Fred. Wyciągnął z kieszeni uczy dalekiego zasięgu. – Spróbuję coś podsłuchać – dodał i narzucił na siebie płaszcz.
 Arthemis z gorliwością maniaka sprawdzała zegarek. Dwadzieścia minut. Trzydzieści pięć. Czterdzieści. Czterdzieści pięć. W końcu na korytarzu dało się słyszeć skrzypienie drzwi i Vicios wyszedł z Sali. Arthemis odetchnęła. Jego złośliwe podniecenie dochodziło do niej jak smród zgniłych jajek. Miała ochotę walnąć go jakimś zaklęciem. Bardzo bolesnym.
 

 James uspokajając się w duchu nadal pisał to cholerne zdanie. Już chyba po raz 101. „ Profesorom należy się szacunek.” Mało nie zaśmiał się Viciousowi w twarz, gdy to usłyszał.
  Gdy odgłos kroków na korytarzu ucichł zerwał się na równe nogi i dopadł do biurka Viciousa. Miał niecałe piętnaście minut. Większość szuflad była pozamykana więc dodatkowo musiał się bawić z otwieraniem ich. Dobrze, że wujek George nauczył go tego sprytnego, mugolskiego sposobu.
  Szukał fiolek, buteleczek, misek, czegokolwiek co mogło zawierać ulatniający się narkotyk. W biurku niczego nie było. Oczywiście. Vicious by nie ryzykował swojego bezpieczeństwa. 11 minut. James zaczął sprawdzać szafki i szuflady w komodach Sali transmutacji. Tu poszło łatwiej, bo nie były zamknięte. Za to było ich cholernie dużo.
  W końcu dotarł do ogromnej szafy, w której było pełno kartonów z różnymi przedmiotami do transmutowania. Była uchylona, tak, że w pierwszej chwili tego nie zobaczył.
 Otworzył ją i ogarnął go mdławy, obrzydliwie słodki zapach. Zostało mu trzy minuty, do godziny.
   Na spodzie szafki stała donica z przepięknym, ogromnym kwiatem o ogniście czerwonych płatkach. To ta roślina wypełniała pokój tym zapachem.
  Zauważył, że stoi na jakiejś podkładce, a obok leży kopuła.
- Ty draniu – mruknął do siebie, mając na myśli Viciousa. Zaczynało mu się kręcić w głowie. Nabrał powietrza w płuca, jakby chciał zanurzyć się pod wodę i nałożył kopułę na kwiat. Z boku podkładki były zapięcia, tak, że gdy się je zatrzasnęło tworzyły jedną nieprzepuszczalną całość.
  Przedmioty zaczynały mu się zamazywać przed oczami.
- Jaaaaameeeess! – usłyszał w głowie rozdzierający krzyk.
- Lily?
 Potrząsnął głową. I skupił wzrok na swojej różdżce. Nie mógł się skupić. Jednak przyzwyczajenie i talent zwyciężyły. Po chwili w szafce leżało małe zamknięte pudełeczko z narysowanym na nim kwiatem. Pootwierał okna w sali i poczuł świeże marcowe powietrze. Odetchnął. Minęła godzina.
 
 Minutę po upływie czasu, Arthemis była już jedną nogą poza przejściem. Lecz sekundę później drzwi nieznacznie się odchyliły. I wysunęła się z nich ręka do opartego o ścianę przy drzwiach Lucasa, który szybko schował to co James mu podał. Po chwili skinął głową na znak, że rozumie, a dłoń Jamesa zniknęła za drzwiami.
 Z przejścia wyszedł Al. i jak gdyby nigdy nic podszedł do Luke’a. Gdy przechodzili obok niej, nieznacznie skinął jej głową.
 Pobiegła przejściem do góry i złapała po drodze Rose.
- Już. Mamy.
- Jezuu, jak to długo trwało – powiedziała zaniepokojona Rose.
- Vicious siedział z Jamesem w Sali prawie przez godzinę – wyjaśniła Arthemis.
Na szóstym piętrze dogoniły Lucasa i Albusa.
- Fred jest na pierwszym piętrze. Po drodze złapie Lily – powiedział Albus, gdy je zauważył.
- Co to jest? – zapytała Rose.
- Jeszcze nie wiemy – powiedział Lucas. – James kazał mi to wziąć.
 Podał ALbusowi małe pudełeczko z namalowanym kwiatem.
- Mówił coś jeszcze? – zapytała Arthemis.
- Że mamy się tym nie bawić i że odczaruje to jak skończy. Zostało mu jakieś dziewięćdziesiąt linijek – zaśmiał się.
  James przybiegł do nich pół godziny później. Zostawił Viciousowi w Sali kilka niemiłych niespodzianek ze sklepu wujka George’a.
 To była jego mała osobista zemsta za Arthemis. Miał tę pewność, że Vicious nigdy nie poskarży się, że to jego sprawka. Mieli na niego haka. Zobaczył Albus i Arthemis siedzących z Rose nad lekcjami.
- Dobrze wiesz, Al. że nienawidzę eliksirów – powiedziała Arthemis. – Co mnie obchodzi ile razy trzeba zamieszać i w którą stronę. Jak będę chciała jakiś eliksir to poproszę ciebie, żebyś mi go zrobił.
- Musisz się tego nauczyć Arthemis. Tak czy inaczej będziesz musiała w czerwcu zdać egzamin – pouczyła ją Rose.
- Rozumiem, że zajęliście się bardziej przyziemnymi sprawami – powiedział James.
- O jesteś w końcu – powiedział Albus.
- Musimy się gdzieś zaszyć, żebym mógł odczarować to pudełeczko.
- Dormitorium? – zapytała Rose.
- W każdej chwili mogą tam wejść chłopacy – zaprotestował.
- Nie, do naszego – powiedziała Arthemis. – Mieszkamy same.
- Nie możemy tam wejść – zauważył Al.
- Nie możecie wejść po schodach – poprawiła go Rose.
- Wszyscy zauważą jeżeli przelecimy na miotłach nad schodami, albo oblecimy wieże – powiedział James.
 Rose unikała jego wzroku.
- Jest jeszcze jedno wejście? – zapytał cicho, uśmiechając się szeroko.
Spojrzała na niego niezadowolona.
- Możemy się zaszyć w jakiejś klasie – powiedziała szybko.
- To zbyt ryzykowne – powiedziała Arthemis.
- Daj spokój Rose. Powiedz nam – powiedział Albus. – James nie będzie go używał.
- Hej – zaprotestował James.
Ale zamilkł pod surowym spojrzeniem Albusa. Wzruszył ramionami.
- Z włamywaniem się przez okno jest lepsza zabawa.
- James nie będzie mógł go użyć, bo otworzyć je może tylko dziewczyna – powiedziała Rose z przemądrzałą miną.
- Skąd o nim wiesz? – zapytała Arthemis.
- To droga ewakuacyjna – wyjaśniła cicho Rose. – Gdyby coś się stało, można tamtędy wyjść do ukrytej sali na szóstym piętrze. Wiedzą o nim tylko dziewczyny - prefekci. Żeby bezpiecznie mogli wyprowadzić dziewczyny z dormitorium. Chłopacy mają takie samo wyjście gdzie indziej.
- I jak się je otwiera? – zapytał James.
Rose posłała mu niezadowolone spojrzenie.
- Od wewnątrz. I może to zrobić tylko dziewczyna.
- No, to co się tak martwisz? Nie mogę go otworzyć, a przecież nie jestem taki głupi, żeby jakiejś powiedzieć jak to się robi, bo zaczęłyby go używać i ktoś mógłby się włamać do Gryffindoru.
 Spojrzała na niego zaskoczona jego rozsądnym rozumowaniem.
- No, dobra. Pokażę wam gdzie to jest.
Zaprowadziła Ala, Jamesa, Freda i Lucasa na szóste piętro, uważnie rozglądając się, czy nikt ich nie widzi.
- Spokojnie nikogo tu nie ma – powiedział James, patrząc na mapę huncwotów.
 Później weszli w jedno z tajnych przejść i osobną odnogą przeszli do malutkiej Sali. Było w niej tylko jedno okno i wisiał obraz z paloną na stosie czarownicą. Rose pobiegła w drogę powrotną.
- Nie ma tego miejsca na mapie – zauważył James.
- Jasne przesłanie –skrzywił się Albus, patrząc na obraz.
- Kto by pomyślał – mruknął James. – Jestem ciekaw gdzie takie coś jest u nas w dormitorium. Jak zostaniesz prefektem to mi powiesz…
- Chyba śnisz – odparł Al.
- Jestem ciekaw skąd Rose to wie…
- Ciotka Hermiona była prefektem. Pewnie jej powiedziała – Al. wzruszył ramionami.
- Wujek Ron mógłby powiedzieć nam – mruknął James.
- Co ty wujka nie znasz? Pewnie w ogóle zapomniał, że wiedział takie coś – roześmiał się Fred.
- Na wujka Percy’ego nie ma co liczyć. To może wujek Bill?
- Możesz spróbować – mruknął Al. i w tej chwili otworzył się portret i ukazała się twarz Rose.
- Chodźcie. Fred jeżeli kiedykolwiek, jakiejkolwiek dziewczynie o tym powiesz, to wypróbuje na tobie najbardziej bolesne zaklęcia jakie znam, a znam całkiem sporo – zagroziła kuzynowi Rose.
- Dobrze Rose – obiecał ze złośliwym uśmiechem.
- Naprawdę lepiej, żeby nikt się o tym nie dowiedział – poparł ją Albus.
- Zrozumiałem – powiedział twardo Fred. – Nie jestem idiotą. Nasza reputacja ma złe strony – mruknął do Jamesa. – Nawet własna rodzina nam nie ufa.
 Szli krętymi ciemnymi schodami, oświetlanymi tylko przez blask różdżki Rose. Gdy doszli do końca Rose zapukała w ścianę. Odpowiedziało jej pukanie.
- Ok. Al. idź za Arthemis.
Al. nałożył na siebie pelerynę niewidkę i wyszedł przez portret. Arthemis zaprowadziła go do ich dormitorium i wzięła od niego pelerynę. Wychodząc zablokowała drzwi zaklęciem. Podeszła ponownie do portretu Pani z Jeziora. Zapukała i podała Rose pelerynę. Po chwili obok niej szedł Lucas. Wpuściła go do dormitorium.
- Arthemis? –usłyszała głos Lily. – Wszędzie was szukałam.
Arthemis otworzyła jej drzwi.
- Właź do środka – powiedziała, a gdy dziewczyna weszła zdziwiona, zamknęła za nią drzwi. Po drodze natknęła się na Clare Hayer, która chciała pogadać z nią o zajęciach. Gawędziły z dziesięć minut, a Arthemis starała się nie zerkać na zegarek. Potem musiała zaczekać aż korytarz znowu zrobi się pusty i wsunęła za portret, pelerynę. Po chwili usłyszała szept Freda:
- Co tak długo?
- To dormitorium dziewcząt. Cały czas się ktoś tutaj kręci… W stanikach, w szlafrokach…
- Serio? – Fred rozejrzał się dookoła.
- Nie, idioto – zaśmiała się i odblokowała drzwi do sypialni. Wpuściła go do środka i zabrała płaszcz po raz ostatni. Tym razem wszystko poszło płynnie. I po chwili szła z Rose i Jamesem ukrytym pod peleryną. Weszli do pokoju gdzie czekała reszta. Arthemis zablokowała drzwi zaklęciem i rzuciła na nie: Muffiato, żeby nikt nie podsłuchiwał.
- Więcej zachodu niż to warte – powiedziała z westchnieniem.
- Heeeej – powiedział oburzony Fred.
- Dobra, James, to co to jest?- zapytał z podnieceniem Albus, podając mu małe pudełeczko. 
 James położył je na ziemi i wyjął różdżkę.
- Może lepiej zatkajmy nosy – powiedziała Rose.
- Spokojnie, jest zabezpieczony – oznajmił James i machnął różdżkę. Na miejscu pudełka pojawił się szczelnie zamknięty szklany pojemnik, a w nim najpiękniejszy kwiat jaki Arthemis widziała w życiu. Płatki miał krwistoczerwone i wielkie jak jej dłoń.
- Co to jest – zapytał Lucas.
- To jest coś, co wydziela z siebie obrzydliwy, przesłodzony zapach, który przyprawia człowieka o mdłości i… o ile nam wiadomo… ma właściwości halucynogenne – wyjaśnił James.
  Spojrzeli jednocześnie na Rose, jakby oczekując, że zaraz im powie co to dokładnie jest, skąd się to bierze i co robi.
  Rose spojrzała na nich bezradnie i rozłożyła ręce.
- No, co… nie mam pojęcia co to jest. Nigdy nie widziałam w książce rysunku takiej rośliny.
- Neville by wiedział – powiedziała Lily.
- Już do niego biegnę – powiedział ironicznie James.
- Przecież nie to miałam… - podniosła głos Lily, ale Albus im przerwał:
- Przestańcie się kłócić. Potrzebuje jednej książki – powiedział.
Rose spojrzała na niego morderczo.
- Nie będę cię przeprowadzać znowu przez to cholerne przejście, żebyś mógł sobie coś przeczytać.
- Muszę w niej coś sprawdzić. Wydaje mi się, że już widziałem kiedyś ten kwiat…
- Ja pójdę – powiedziała Arthemis i wyciągnęła rękę do Albusa. – Pokaż mi jak wygląda.
 Nadal wprawiało ją w niezmierne zdziwienie, że robił to bez żadnego zastanowienia. Odruchowo. Gdy ich dłonie się złączyły ujrzała wysłużony, naddarty egzemplarz „Niebezpieczne eliksiry i niezawodne antidota”.
- Ok. Idę jej poszukać, chodź Bóg mi świadkiem będę się czuła dziwacznie przeszukując twoje rzeczy…
  Podeszła do drzwi.
- Tylko je zamknijcie. Zapukam trzy razy – powiedziała wychodząc.
- Lubię ją… naprawdę ją lubię – powiedział Fred.
- Ty lubisz wszystko, co ma piersi – odparła Lily z niesmakiem.
Fred wzruszył ramionami.
- Jezu… gdy wypadła wtedy z Sali transmutacji… - Albus pokręcił głową i zasłonił oczy ręką. – Wydawało mi się, że w ogóle mnie nie widzi.
- Jest twarda- uspokoił brata James. – Nie tak łatwo nią wstrząsnąć.
Albus pokiwał głową.
- Jezu, nie sądziłam, że będę miała jeszcze jedną starszą siostrę – powiedziała Lily uśmiechając się do Rose.
- Pasuje do nas, nie? – powiedział wesoło Fred.
Arthemis zapukała, a po chwili je otworzyła.
- Mówiłam, żebyście je zamknęli – powiedziała. Rozejrzała się po pokoju.  – Co macie takie rzewne miny? – Spojrzała podejrzliwie na kwiat na środku pokoju.
  Albus chrząknął.
- To, co? Masz ją?
Podniosła ciężką książkę do góry.
- Musisz powiedzieć Jessy’emu, że kazałeś mi ją wziąć, bo patrzył na mnie jak na złodziejkę, gdy grzebałam w twoim kufrze.
Podała mu gruby tom.
Albus zaczął szybko wertować książkę. Był już pod koniec, gdy powiedział:
- Wiedziałem, że z czymś mi się to kojarzy! To jest Krwista Lilia Królewska.
- Widzę, że krwista – powiedział James.
- Piszą tutaj, że jej niewielka ilość jej nektaru jest niezastąpiona w eliksirze przeciwbólowym, stosowanym w skrajnych przypadkach, gdyż kwiat ma silne zastosowanie obezwładniające i halucynogenne. Jest to jego funkcja obronna. Wabi tak owady, które zjada. Handel nią jest pod ścisłą kontrolą ministerstwa magii, a każdy jej zakup wpisywany do rejestru.
- Musiał ją zdobyć nielegalnie – na twarzy Freda pojawił się zimny uśmiech.
- Halucynacje wywołane jej zapachem są bardzo silne i wywołują obezwładniający strach, tak, że ofiara nie jest zdolna do poruszania się. W przypadku długiego jej wdychania u ludzi w skrajnych przypadkach zdarzały się… - Albus przełknął ślinę i z przerażeniem spojrzał na Arthemis a potem na resztę - … samobójstwa.
 Zapanowała śmiertelna cisza. We wszystkich głowach w pokoju pojawił się scenariusz zeszłego tygodnia. W tym scenariuszu nie było już z nimi Arthemis.
- Zabiję go! –warknął w końcu James i poderwał się z miejsca i skierował się do drzwi.
 W tym samym momencie Rose powiedziała:
- Idę do dyrektora…
Obydwoje byli już w połowie pokoju, gdy Arthemis wstała.
- Stać! – powiedziała ostro. – Ty! – wskazała na Jamesa. – Siadaj i się uspokój. A ty – pokazała na Rose. – Nigdzie nie idziesz.
 Odetchnęła głęboko.
- Napisali tam: w skrajnych przypadkach. Nie byłam skrajnym przypadkiem…
- Ale mogłaś być – mruknął ponuro Al.
- Vicious jest prawdopodobnie zbyt głupi, żeby sprawdzić jakie to mogło mieć konsekwencję – powiedziała.
- To go nie usprawiedliwia – powiedział ostro Fred.
- Ani mi w głowie go usprawiedliwiać – powiedziała szybko. – Po pierwsze – zwróciła się do Jamesa – Jesteś słodki, ale w gorącej wodzie kąpany…
- Uważasz, że jestem słodki? – uśmiechnął się do niej, ale oczy nadal miał poważne i podszyte tłumioną wściekłością.
- Siedź cicho – powiedziała łagodnie. – Po drugie: Rose, jeżeli pójdziesz z tym do dyrektora, rozpętasz piekło. Chcesz, żeby Deveraux albo chociażby profesor Longbottom wylecieli ze szkoły za to, że niczego nie zauważyli? Rada Nadzorcza ich zmiażdży.
- Ale to jest nielegalne – powiedziała ostro Rose.  – Mogłaś zginąć. Albo James. Ktokolwiek!
- Owszem to jest nielegalne i Vicious powinien wylecieć – zgodziła się z nią Arthemis. – Ale nie w momencie kiedy wszyscy uczniowie zastanawialiby się za co?
- I co? Mamy czekać i biernie się mu przyglądać? – Rose niezadowolona opadła na łóżko.
Arthemis uśmiechnęła się złośliwie i popatrzyła na Albus, potem na James i na Rose.
- Nie. Nie będziemy bierni – powiedziała mściwie. – Mamy coś, co daje nam, jakby to powiedzieć zielone światło…
 Albus spojrzał na nią, a w jego oczach zaświtało zrozumienie.
- Nie tknie nas – wyszeptał.
- Nikogo – poprawiła Arthemis. – Wie, że to mamy… i że grozi mu więzienie, jeżeli komuś o tym powiemy.

- Znaleźliśmy na niego haka – powiedział Fred, patrząc ze zgrozą na stojący na środku pokoju czerwony kwiat.

3 komentarze:

  1. Hej,
    och jak ciężko im zarobić jest szlaban u Vicousa, czyżby coś podejrzewał? ale w końcu się udało, James całkowicie nadaje się na nauczyciela... to było do przewidzenia, Harry jest czujny i to jego zaskoczenie, że to nie James tylko Albus boskie, udało się mają to lusterko choć czemu siedział z nim tak długo...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  2. To spotkanie z Harrym było świetne i ten komentarz Lily 😂 niesamowite ze tyle szkód może wyrządzić jeden kwiat

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    to spotkanie Harrym było fantastyczne, i ten szok że to nie James (po którym takich rzeczy się spodziewa ale spokojny Albus)
    bardzo trudno jest im zarobić ten szlaban u Vicousa, czyżby jednak miał jakieś podejrzenia?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń