poniedziałek, 22 stycznia 2018

Pierwsze zajęcia (Rok IV, Rozdział 12)

Arthemis główkowała cały następny dzień. Machinalnie wykonywała zadania na lekcjach. Oczywiście z wyjątkiem Obrony Przed Czarną Magią. Doskonale się bawiła ćwicząc zaklęcia rozbrajające na innych uczniach. Stoczyła nawet trudny, satysfakcjonujący pojedynek ze Scorpiusem. Jemu chyba też się podobał.
  Pod koniec lekcji Albus przypomniał jej jednak, że ma poprosić Forsytha o podpis, kładąc jej przed nosem pergamin. W milczeniu pokiwała głową.
 Gdy lekcja dobiegła końca Arthemis chciała podejść do Forsytha, gdy w tym samym momencie profesor zawołał:
- Arthemis, zostań na chwilę.
Zdziwiona podeszła do jego biurka. Poprzekładał jakieś papiery i spojrzał na nią. Jego oczy rozjaśnił miły delikatny błysk, jakby był rozczulony. Bez słowa wstał i podszedł do jednej z szuflad. Pogrzebał w niej chwilę a potem stanął przed nią. Poklepał blat ławki, przy której stała. Zaskoczona usiadła na niej, a on wziął szmatkę i przemył jej drobne rozcięcie na policzku, które zostawiło zaklęcie Elizy.
- Eliza pewnie wygląda gorzej, co? –zagaił wesoło.
Arthemis nie była zdziwiona, że o wszystkim wie. O ile zdążyła zauważyć był w przyjacielskich stosunkach z Nevillem.
- Nie. Nie zraniłabym jej, chociaż mnie wkurzyła. Nie przeczę jednak, że może ją boleć dzisiaj głową.
- Tak, cóż słyszałem o tym – chrząknął i przykleił jej na ranę mały plaster. – Pani Pomfrey pewnie uleczyłaby to natychmiast, ale i tak nie powinno się zagoić do wieczora. Nigdy nie byłem dobry w lecznictwie – uśmiechnął się lekko.
- Dziękuję – odparła cicho.
- Zastanawia mnie – powiedział, siadając obok niej na ławce, - co cię tak wyprowadziło z równowagi. Zazwyczaj jesteś taka opanowana… Musisz być.
 Arthemis bez słowa wyjęła z kieszeni zdjęcie, które ze sobą nosiła i podała mu je.
- Mogę kupić nowe ciuchy i książki… ale to było ostatnie zdjęcie, jakie zrobiono mi z mamą przed jej śmiercią. Jedyne takie zdjęcie.
 Profesor Forsyth wpatrywał się w zdjęcie jak zahipnotyzowany pomimo tego, że było zniszczone i porysowane.
- Rany jesteś taka do niej podobna…
Poczuła bijący od niego żal i tęsknotę. Zerknął na nią i uśmiechnął się przepraszająco.
- Althea była cudowna. Uwielbiałem ją i bardzo za nią tęsknie. Byliśmy przyjaciółmi w Hogwarcie i potem również. Myśleliśmy niemal identycznie – zamyślony, wpatrywał się w ścianę. – Kochałem ją i nie była to siostrzana miłość. Byłem zazdrosny gdy pojawił się Tristan, ale uwielbiał ją niemal tak samo jak ja. Była w nim tak strasznie zakochana, a ja nie chciałem stracić jej przyjaźni więc to zaakceptowałem. Gdy poznałem twojego ojca z nim również się zaprzyjaźniłem. Nie dało się nie lubić Tristana. Gdy wzięli ślub wiedziałem wszystko o tobie, o wyprawach twojego ojca. Althea po prostu od pierwszych chwil za tobą szalała.  Godzinami mi o tobie opowiadała. Byłem bardzo częstym gościem w waszym domu. Pewnie tego nie pamiętasz, bo gdy wyjechałem miałaś jakieś pięć lat – posłał jej uśmiech.
 Arthemis odpowiedziała tym samym, ale rzeczywiście go nie pamiętała.
- Żałuję, że nie pamiętam. Ale nie pamiętam prawie niczego, co się działo przed ujawnieniem się moich mocy. Miałam wtedy chyba z cztery lata.
- Twoja mama mi o tym pisała. Pisała do mnie o wszystkim. Jej śmierć – zacisnął dłonie na fotografii. – Była wstrząsem. Nie byłem w stanie nawet spotkać się z twoim ojcem. Myślę, że ból nas dwojga to byłoby już za dużo.
 Arthemis przygnębiona pokiwała głową.
- Chyba mówię ci o tym, bo… czuję się winny. Twojej matce nie spodobałoby się, że tak się odsunąłem od jej rodziny. Pomimo tego, że jestem twoim nauczycielem, chciałbym żebyś wiedziała, że pomogę ci również w innych kwestiach – westchnął głęboko, jakby nie mógł uwierzyć, w to co zaraz powie. – Tych nie zgodnych z regulaminem – też.
 Arthemis wyszczerzyła zęby i powiedziała tonem udającym oburzenie:
- O cóż pan mnie podejrzewa, profesorze?!
Forsyth pokiwał jej palcem w niemej groźbie.
- Zdążyłem cię poznać moja panno, jesteś osobą, która zdecydowanie nie lubi się nudzić. Twoja matka była  bardzo podobna.
 Arthemis patrzyła na niego w zamyśleniu. Spojrzała na pergamin i obróciła go w palcach. Chciała wcisnąć Forsythowi jakąś ładnie opakowaną bajeczkę, ale czuła, że byłoby to…  niewłaściwe.
 - Panie profesorze, ja też chciałam z panem porozmawiać. Na początku miałam zamiar przekonać pana o tym w jakimiś wymyślnymi, wzniosłymi argumentami, ale pan chyba by wolał… prawdę.
 Pokiwał głową i przyjrzał jej się uważnie.
- Profesor Vicious – na dźwięk tego nazwiska Forsyth się skrzywił, ale udała, że nie zauważyła, - jakby to powiedzieć… nienawidzi mnie.
- Oj, Arthemis chyba przesadzasz…
 Stanowczo pokręciła głową.
- Wymyślił taki szlaban, że… - zaniemówiła, bo przypomniało jej się, że jeszcze raz jutro musi wrócić do tego piekła. – Zauważył pan, że nic mi ostatnio nie wychodzi? Jestem rozproszona i drażliwa?
- Nie umknęło to mojej uwadze – przyznał.
- To przez ten szlaban – wyjaśniła cicho. – Vicious wymyślił coś, co sprawia, że moje zdolności bardzo mnie osłabiają.
- Co? – zapytał natychmiast i twardym, nieugiętym wyrazem twarzy. – Arthemis, musisz mi powiedzieć, jeżeli przez to czujesz się źle – dodał, ściskając jej ramię.
- To mało powiedziane – zaśmiała się gorzko. – Ale nie powiem, bo… on wtedy wygra.
 Forsyth spojrzał na nią z uniesioną wysoko brwią, ale nic nie namawiał jej dalej, powiedział tylko:
- Jakbym słyszał twoją matkę.
Arthemis uśmiechnęła się szeroko.
- Chodzi o to, że wymyśliliśmy coś, co mu dopiecze – rzekła szybko i z niepokojem spojrzała na profesora.
- Spokojnie – powiedział, - też za nim nie przepadam.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Podała mu pergamin do ręki.
- Podpis profesora Longbottoma by wystarczył, ale nie chcemy, by tylko on był na celowniku Viciousa, jeżeli wie pan profesor o co mi chodzi.
 Uśmiechnął się wolno i kręcąc głową wziął do ręki swoje pióro z biurka.
- Wiem. Przydałby wam się jeszcze jeden podpis – rzekł i oddał jej pergamin. – Użyj tych swoich wzniosłych i wymyślnych argumentów, a na pewno go zdobędziesz. Profesor Vector gorąco popiera szczerzenie wiedzy.
 Arthemis wstała i patrzyła na niego z uśmiechem. Forsythe patrzył na nią z czymś pomiędzy dumą, a rozbawieniem, Arthemis pomimo, że doskonale znała się na ludziach nie wiedziała jak to interpretować.
- Pan Potter będzie miał pełne ręce roboty. Przy okazji poćwiczcie sobie zaklęcia związane z obroną. Przydadzą mu się na SUMACH.
- Nie sądzę, żeby zajęcia stały się tak popularne – powiedziała powoli zmierzając w stronę wyjścia.
- Żebyś się nie zdziwiła – Gdy trzymała już rękę na klamce, usłyszała jego ciche słowa: - Jeżeli Vicious będzie się nad tobą znęcał, pożałuję tego.
 Nie odwracając się pokiwała głową i wyszła z Sali w radosnym nastroju. Nic dziwnego, że ojciec twierdził, że Forsythe się z nią zaprzyjaźni. Może gdyby los potoczył się inaczej byłaby z nim tak blisko jak Potterowie z profesorem Longbottomem. Na chwilę ogarnął ją żal. Śmierć jej matki tak wiele zmieniła. Otrząsnęła się, nie chcąc pogrążać się w niekończącej się studni: co by było gdyby.

 Albus zauważył, że w piątek wieczorem Arthemis stała się milcząca i zdystansowana, pomimo tego, że udało jej się zdobyć podpisy zarówno Forsytha jak i Vector. Jednak szybko się domyślił się dlaczego.
- Ty głupku, kiedy w końcu nauczysz się, że nie wszystko musisz dusić w sobie – powiedział rzucając się na krzesło naprzeciw niej. – Myślę, że twoja blokada byłaby silniejsza, gdybyś bardziej przejmowała się sobą a nie rozkminiała uczyć wszystkich ludzi w twoim pobliży.
- Tego się nie da zatrzymać – przypomniała mu znużona Arthemis.
- Ale chyba zauważyłaś, że bariera słabnie ilekroć dusisz w sobie uczucia?
 Zmrużyła oczy. W odpowiedzi Albus wzruszył ramionami.
- W każdym bądź razie – kontynuował, - mam coś dla ciebie. Musiałem nad tym popracować, ale się w końcu udało. Tak jestem geniuszem – dodał nieskromnie i podał jej parę rękawiczek.
 Wzięła je z mieszaniną zainteresowania i nieufności. Gdy ich dotknęła zobaczyła Albusa jak maczał je w jakimś płynie i machał na nimi różdżką.
- To na jutrzejszy szlaban –powiedział radośnie.
- Vicious nie pozwoli mi ich włożyć, chce, żebym cierpiała.
- Załóż – ponaglił ją i z chłopięcym zniecierpliwieniem patrzył jak wkłada je na palce.
 Arthemis zdumiona wpatrywała się w swoje dłonie zupełnie zaskoczona. Wyglądała jakby ich w ogóle nie włożyła. Stały się zupełnie przezroczyste i idealnie przylgnęły do skóry. Gdyby ich nie czuła, uznałaby, że jest szurnięta, bo nie było żadnej oznaki, że ma je na rękach.
- O kurcze – szepnęła zdumiona.
- Miałem frajdę robiąc je – powiedział Al. z podnieceniem w głosie. – Nałożyłem na nie kilka zaklęć ochronnych więc praktycznie są niezniszczalne, a poza tym nic nie może przez nie przeniknąć… nic. Obojętnie, czy to materialne, czy nie. Wykąpałem je w kilku eliksirach a potem jeszcze nałożyłem na nie zaklęcie tymczasowej niewidzialności. To znaczy są niewidzialne gdy je ktoś założy, poza tym wyglądają jak zwykłe rękawiczki.
- Naprawdę jesteś geniuszem Al. – szepnęła zachwycona prezentem. Podniosła na niego uszczęśliwione oczy. – Rozumiesz co zrobiłeś? Mogę teraz wszystkiego i wszystkich dotykać, bez słyszenia ich myśli, bez jakichkolwiek wizji…
  Zapiszczała z radości i rzuciła mu się na szyję. Zdezorientowany nieśmiało poklepał ją po plecach. Nie przyszło mu do głowy, że to będzie to dla niej takie ważne.
- Świętujecie? – zapytał nagle James. I objęły ich ramiona. – Przyłączę się, ok.?
- Spadaj – mruknął Al. – Ja tu się pławię w blasku geniuszu i wdzięczności.
Arthemis się wyrwała i szczerząc zęby w oszałamiającym uśmiechu, powiedziała do James, machając mu przed nosem dłońmi:
- Patrz!
Spojrzał na nią zdezorientowany i zwrócił zaniepokojone spojrzenie na zadowolonego z siebie Albusa.
- Masz ręce – powiedział wolno. – Super.
- On nie widzi – zaśmiała się zachwycona. – Al., on ich nie widzi.
- Ok., zaczynacie mnie oboje przerażać – mruknął James, przeczesując palcami włosy. – Czego nie widzę?
Arthemis zdjęła jedna rękawiczkę, która natychmiast przybrała zwykły czarny odcień.
- Rękawiczki, które nie przepuszczają niczego i do tego są niewidzialne – wyjaśniła. – Prezent od Ala. 
Widząc jej nieograniczone szczęście, James również się uśmiechnął.
- No to, masz szlaban załatwiony.
- Szlaban? James, ja mogę już pozbyć się bariery.
Albus spojrzał na nią z niepokojem.
- Nie wolno ci – powiedział stanowczo. – Uczucia mogłyby cię zabić. Poza tym, lepiej, żebyś nie polegała dłużej na jakimś przedmiocie. Może go zabraknąć, a ty wtedy nie będziesz mogła się skupić, bo bariera osłabnie.
- Przykro mi, ale on ma rację – powiedział James.
Arthemis westchnęła ciężko, ale w duchu się z nimi zgadzała. Pokiwała głową.
- Będę ich używać tylko w wyjątkowych sytuacjach – obiecała.
- Hej, kiedy zaczynamy te wasze szalone zajęcia? –zapytał, udając rozdrażnienie James.
- Pewnie za jakieś dwa tygodnie. Musimy znaleźć salę, a Rose układa harmonogram. Pewnie będziemy się spotykać raz w tygodniu, albo co dwa tygodnie – wyjaśnił Albus.
- I tak mi się to  nie podoba –powiedział i doszedł.
We dwoje patrzyli na jego oddalające się plecy ze złośliwymi uśmiechami na twarzach.
- Uwielbia to – stwierdził Albus.
- Nie może się doczekać – potwierdziła Arthemis.
- Kocha być w centrum zainteresowania…
- Bardzo mu odpowiada, że będzie najważniejszą osobą – powiedziała uśmiechając się szeroko.
  Albus popchnął ją żartobliwie ramieniem, a ona się roześmiała. Jutrzejszy szlaban był już tylko punktem do odhaczenia na liście.



  Następnego dnia bez zmróżenia oka pozostała w lochach i błyskawicznie uporała się z reszta gratów w pomieszczeniu. Była zachwycona. Rękawiczki działały. Miała taki zapał do pracy, że po trzech godzinach zaczęła się nudzić i żeby Vicious się do niczego nie mógł przyczepić pościerała na półkach kurze i umyła podłogę w Sali. Gdy późną nocą Vicious otworzył drzwi ze złośliwym uśmiechem na twarzy, Arthemis miała anielską minę i uśmiechała się do niego kpiąco. Zmrużył oczy patrząc po wypucowanej Sali. Zacisnął zęby.
- Został ci jeszcze jeden tydzień – warknął. – I odrobisz ten szlaban, choćby nie wiem co.
- Dobrze – zgodziła się chętnie.
Vicious zrobił się czerwony na twarzy i zacisnął pięść na klamce.
- Precz!
Arthemis z chęcią go posłuchała i przeszła obok niego pogwizdując radośnie, sprawiając zapewne, że miał ochotę zacisnąć palce na jej szyi. Pobiegła korytarzem i po schodach. Znowu było późno. Gdy dotarła do Wieży Gryffindoru spojrzała na zegarek. W pół do pierwszej… No to mogę się kłaść – pomyślała, ale chwilę potem zatrzymało ją spojrzenie zielonych oczu.
 - Jezu, Al.! Chcesz mnie zabić? – zapytała chwytając się za serce. – Myślałam, że już nikogo tu nie ma.
- Chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko ok – mruknął i ziewną szeroko.
- No cóż… - odparła wymijająco, podchodząc do niego. Niespodziewanie nachyliła się i pocałowała go w policzek, zaskakując go kompletnie. – Jasne, że działają. Są genialne!
- MHM! – ktoś za nimi głośno odchrząknął. Albus na widok James zrobił się purpurowy na twarzy, za to Arthemis, podeszła do niego raźnie, mówiąc:
- Koniec z tym cholernym szlabanem. Jestem taka szczęśliwa! – stanęła na palcach i jego też pocałowała w zaróżowiony policzek.
- Och… mhm… cóż, to druga dobra wiadomość w tym dniu – powiedział i uśmiechnął się od ucha do ucha.
- A jaka była pierwsza?
James wyglądał jak podekscytowany nową zabawą czterolatek.
- Fred wraca! Boże, jednak ten rok nie będzie do końca stracony – z różdżki Jamesa zaczęło sypać się konfetti.
Arthemis zmarszczyła brwi.
- Chwila… Fred to twój kuzyn, tak?
- Kuzyn? – James prychnął, złapał ją za ramiona i potrząsnął nią. – To mój najlepszy przyjaciel. Jest jak rodzony brat!
 Albus chrząknął.
- Jamesowi chodzi o to, że razem z Fredem i Lucasem rozbijają się po zamku szukając najróżniejszych sposobów do nabicia sobie guza i zarobienia szlabanu.
 Arthemis nadal nie wszystko rozumiała.
- Ale czemu go nie ma w Hogwarcie? Rose mówiła, że jest na szóstym roku…
- Był chory. Zachorował w sierpniu na smoczą ospę. Nikt nie mógł się do niego zbliżać bez nadzoru uzdrowicieli – wyjaśnił James. – Ale dzięki Bogu już wyzdrowiał. Dość nudno bez niego, nie uważasz Al.?
 Al. zamyślił się uśmiechnięty, jakby pogrążył się w wesołych wspomnieniach.
- Co, prawda to prawda.
- Ciocia Angelina przywiezie go jutro wieczorem.
- No cóż cieszę się, że będę mogła go poznać – powiedziała i ruszyła do schodów. – Do jutra chłopaki.


  Niedziela upływała Arthemis pod znakiem zagadek Castlerighta. Przeszukała większość historycznych książek związanych z jego czasami, ale o nim samym znalazła bardzo niewiele informacji. W XVII wieku wielu czarodziejów pochłaniał pościg za czarownicą, która siała spustoszenie w świecie czarodziejów i mugoli. Był to czas tak pamiętny, że w książce znalazła tekst: „Jej imię ma zostać zapomniane.” Podobno żądała absolutnej swobody w używaniu czarów i chciała doprowadzić do zniesienia wszelkich prawnych ograniczeń. Wielu popierało ją gorąco, a jeszcze więcej dążyło do jej zagłady. Próbowali ją schwytać przez 15 lat, Castleright był aktywnie zaangażowany w pościg za nią. Przyczynił się do jej aresztowania i był obecny przy egzekucji, gdyż Wizengamot zadecydował o jej śmierci, uważając, że więzienie nie byłoby wystarczającą karą.
  Po pięciu latach od śmierci Czarownicy, został dyrektorem.
  Było to niewiele. Bardzo niewiele. Wręcz wkurzająco niewiele. Sfrustrowana wyszła z biblioteki i poszła do Pokoju Wspólnego. Było tam niemałe zamieszanie. Duża grupa osób tłoczyła się przy kanapie, słyszała śmiechy i żarty, ale Arthemis niewiele o obchodziło. Podeszła do Albusa bez ogródek powiedziała:
- Kolejnym dowodem na to, że Castleright jest mocno podejrzany jest to, że w sumie nie ma na jego temat żadnych treściwych informacji.
- Arthemis, jeżeli już upierasz się przy tej swojej teorii – spojrzała na niego groźnie, - w którą z niechęcią zaczynam wierzyć, nie dziw się, że na temat Castlerighta nie ma wzmianek w oczywistych źródłach. Gdybyś zrobiła coś złego raczej nie pozwoliłabyś, by szybko się o tym dowiedziano, prawda?
- Więc jak mam się dowiedzieć czegokolwiek?
- Najlepiej spytaj kogoś starszego, o wiele, wiele starszego – podsunął jej pomysł. – Albo znajdź jakieś nieoficjalne pisma na jego temat.
- Pomyślę o tym – powiedziała. – Co tam się dzieję?
Albus uśmiechnął się szeroko.


- Hej, widziałeś tą małą? – powiedział nagle Fred do Jamesa. – Skąd Albus ją wytrzasnął?
James spojrzał w kierunku, w którym patrzył Fred. Nie spodobało mu się głębokie zainteresowanie w głosie przyjaciela. Ale stwierdził, że to nic dziwnego, w końcu Arthemis była dla niego jak siostra. Troszczył się o nią. Z resztą Fred też zacznie ją tak traktować, gdy ją pozna. Praktycznie należała do rodziny.
- Chodź przedstawię cię – powiedział. – Ale to długa historia.
- Mam nadzieję, że szybko ją poznam – mruknął.
- Lepiej, żeby tak było. Inaczej za Arthemis nie nadążysz.
Albus i Arthemis byli pogrążeni w rozmowie. Gdy James do nich podszedł, powiedziała nagle:
- Potrzebna mi będzie twoja pomoc.
Roześmiał się.
- Jeżeli to będzie kolejna nocna wyprawa, to ja bardzo chętnie.
- Nie wykluczone – powiedziała wymijająco, patrząc ostrożnie na jego towarzysza.
- Arthemis to jest Fred. Nasz kuzyn – powiedział Albus i przedstawił jej wysokiego, tak jak James chłopaka o bardzo krótki czarnych włosach, jasnych wesołych oczach. Nawet pod skórą karmelową skórą dało się dostrzed, że był jeszcze trochę blady, jakby bardzo długo nie widział słońca, zapewne przez chorobę. Nosił malutki kolczyk w uchu, bardzo podobny do tego, który miał James i w ogóle robił wrażenie buntownika. Był bardzo gibki i taksował ją wzrokiem jakby zastanawiał się czy zdobędzie ją w dwa czy trzy tygodnie. Nie miała najmniejszej wątpliwości, że mu się podobała, ale mało ją to obchodziło, bo zapewne był jeszcze większym lowelasem niż James.
 Podał jej rękę z olśniewającym uśmiechem.
- Miło mi cię poznać.
James chrząknął, a Al. patrzył na Freda z niezadowoloną miną. Zupełnie niepotrzebnie, bo Arthemis rozgryzła kolesia w kilka sekund, powiedziała:
- Jeżeli nie przestaniesz na mnie tak patrzeć, to wydłubię ci oczy.
Na jego twarzy odbiło się zaskoczenia, a potem ryknął śmiechem do spółki z Albusem i Jamesem. Spojrzał na nią zachwycony.
- Skąd wy ją wzięliście? – zapytał kuzynów.
- Sama się wzięłam – powiedziała dość ostro, chociaż cała sprawa zaczynała ją bawić.
- Spokojnie. Obiecuję, że będę grzeczny – powiedział.
- On żartuje Arthemis – uspokoił ją Albus. – Po prostu lubi dziewczyny. Bardzo.
- Jeżeli przez ciebie stracę kolejną partię rzeczy, tak jak przez Jamesa, będziesz miał przegwizdane –zagroziła.
- Hej, mówiłem ci, że to nie moja wina! – zaprotestował James. – Eliza jest szalona.
- Eliza? – zapytał Fred, patrząc na Jamesa. – Ta z twojego roku? Mówiłem ci, żebyś się do niej nie zbliżał, jest typem zazdrośnicy.
 Arthemis prychnęła.
- Nie ja się do niej zbliżyłem, tylko ona zaczęła za mną chodzić – wyjaśnił spokojnie James.
- Nieistotne – mruknął Al.
- Właśnie – podchwyciła Arthemis.
Fred w końcu wzruszył ramionami.
- Wyjaśnicie mi tę całą sprawę?
Arthemis przez chwile patrzyła na niego nieufnie. Według niej był bawidamkiem. Niefrasobliwym typem. No, ale z drugiej strony James też był, a jemu zaufała. Nie umiejąc samodzielnie podjąć decyzji, spojrzała pytająco na Albus, choć wiedziała, że pewnie będzie nieobiektywny. Gdy patrzyła w mu w oczy, Fred powiedział udając znudzenie:
- Jezu! Czy jesteś jakimś szpiegiem, czy co?
Nagle Arthemis poczuła jak James chwyta ją za rękę. Zerknęła na niego zdziwiona. Ponaglił ją wzrokiem więc otworzyła się na jego myśli.
- Możesz mu zaufać. Jesteś teraz w rodzinie, a my rodziny strzeżemy. Fred cię nie zdradzi.
Poczuła się bardzo miło, gdy usłyszała, że jest częścią ich rodziny. Zresztą to przecież nie była jakaś wielka tajemnica. Co prawda rzadko, ale empaci się zdarzali. Pewnie gdyby to ogłosiła wielu by się nie zdziwiło. Poza tym nie chciała zmuszać Jamesa, do ukrywania czegokolwiek przed przyjacielem. W końcu Lucas wiedział. Pewnie i tak w końcu będzie musiała powiedzieć całej rodzinie Weasleyów i Potterów. Westchnęła i skinęła głową.
- Za dużo tu ludzi – powiedziała.
- Chodźmy do mojego dormitorium – zaproponował James.
- Aż się boję pomyśleć jak wygląda twoje łóżko – zaprotestował gwałtownie Al. – Pójdziemy do mnie.
 Gdy w trójkę szli kierunku klatki schodowej, dołączyła do nich Rose.
- O cześć mała – powiedział Fred. – Widziałaś Roxy?
- Jest razem z Lucy i Hugo i kilkoma innymi. Grają w gargulki. Zostaniesz wtajemniczony? –zapytała drwiąco.
- Chyba – powiedział, patrząc z zastanowieniem na Arthemis. – Ile ona ma lat?
- Czternaście – odpowiedziała Arthemis. – Ja was słyszę…
- Czternaście? Tylko? Dałbym ci z piętnaście albo szesnaście.
- Jestem nad wiek dojrzała – powiedziała kpiąco idąc za Albusem.
Weszli do jego dormitorium.
- Rozgościcie się – powiedział Albus, siadając na łóżku Jesse’ego.
- Nie ma sprawy – rzekł James i rzucił się na łóżko Ala.
- No więc tak – zaczęła Arthemis, - jestem w Hogwarcie od tego roku, wcześniej uczył mnie w domy mój tata, bo jestem emptką. Czuję uczucia innych ludzi, widzę ich wspomnienia a ostatnio nawet czytam w myślach, gdy ich dotknę. Poza tym widzę historię przedmiotów. Oprócz tego jestem całkiem normalna. No i Vicious mnie nienawidzi.
- On nie lubi nikogo – powiedział spokojnie Fred i uważnie się na nią patrzył.
- Jej naprawdę nienawidzi – poparł ją James.
Fered wybuchł śmiechem, a wszyscy spojrzeli na niego jak na wariata.
- Bujacie mnie, prawda? Ona nie umie czytać w myślach, co nie?
Arthemis śmiertelnie poważna, podała mu rękę.
- Chcesz się przekonać?
Z uśmiechem chwycił ją za rękę, a Arthemis zrzedła mina. Wyswobodziła rękę.
- Nie będziemy mieli dzieci – powiedziała stanowczo.
Rose i Albus parsknęli śmiechem, James lekko się uśmiechnął. Fred podszedł do łóżka na którym leżał i położył się obok niego.
- Nie mogę uwierzyć, że tyle mnie ominęło. Naprawdę się nie nudziliście. Opowiedzcie mi wszystko.



 Fredowi przypadł do gustu pomysł z Klubem uczniowskim, choć uważał, że powinno się jeszcze inaczej pognębić Viciousa. Całkowicie zgadzał się z nim Hugo. Arthemis miała co do tego złe przeczucia. Fred zaproponował nawet, że może zorganizować kilku starszych uczniów, którzy chętnie będą robić za wykładowców.
- Molly i Dominique pewnie pomogą. Są dobre w transmutacji tak jak James. Ja bardziej się przydam jeżeli chodzi o Zaklęcia, a jeden z Krukonów jest podobno geniuszem numerologii. Al jest najlepszy w eliksirach więc nie ma sensu szukać kogoś innego.
- Najważniejsza jest transmutacja – powiedziała stanowczo Rose. – Vicious musi wiedzieć, że każdy uważa go za fatalnego nauczyciela i że większość uczniów i tak umie więcej od niego. Transmutacja musi być widoczna. Inne przedmioty to tylko przykrywka.
- Jak już chcesz zrobić przykrywkę, to musisz ją zrobić dobrze – powiedział stanowczo James.
- Przy okazji tego klubu możemy się nieźle zabawić – uśmiechnął się Fred.
- Żadnych wygłupów – ostrzegł Al.
- Żadnych – obiecał Fred uśmiechając się do Arthemis. – Bo inaczej Arthemis może mnie upiec na wolnym ogniu, co nie?
 Udała, że nie słyszy.
- Chodzi mi o to -  konturował zwracając się do Jamesa, - że będziemy mieli genialne pole do ćwiczenia pojedynków. Będziemy się uczyć praktycznej obrony przed czarną magią.
- Świetny pomysł – powiedziała Arthemis. – Och, tęsknię za tymi wszystkimi pojedynkami, z ojcem. To była świetna zabawa.
- Kiedy zaczynamy? – zapytał James.
- Dwa tygodnie. Zajęcia transmutacji dwugodzinne. W Sali od historii magii. Rose jutro rozwiesi ogłoszenia.
- Viciousa trafi szlag – powiedział mściwie James. – Nie mogę się doczekać.
- Rozpętamy trzecią wojnę. To będzie jak polowanie na czarownice – powiedział Albus zaniepokojony. – Nie popuści żadnemu z nas.
- Mógł dorwać Arthemis, ale nie ma szans przeciwko całej naszej grupie – powiedział James.
- I Forysthowi. I Longbottomowi – powiedziała Arthemis. – Zauważą jeżeli zacznie nas gnębić.
- Będzie musiał być ostrożny – przyznał Albus.
- I to go jeszcze bardziej wkurzy – powiedziała Rose. – Doprowadzi do szału.
- Potknie się o własny gniew – mruknęła Arthemis, zastanawiając się głęboko. – Straci panowanie nad sobą. Nie trudno do tego doprowadzić… I wpadnie. Zniszczymy go całkowicie.
- Przy okazji w sumie robiąc coś dobrego – zauważyła Rose.
- Genialny plan – westchnął Fred.



Dwa tygodnie później Arthemis szykowała się na pierwsze zajęcia. W sumie nie liczyła na wielką popularność. Nie o to chodziło. Siedzieli z Jamesem i Rose nad kilkoma planami nauki.
 James próbował jej wytłumaczyć transmutację żywych zwierząt w przedmioty, ale Arthemis i tak czuła się jakby mówił w języku egipskim. To już była poważna transmutacja z wyższej półki. Ona radziła sobie na razie na poziomie klasy czwartej, a Vicious chciał, żeby najlepiej umieli szóstą, a więc musieli iść jeszcze dalej, żeby mu dopiec.
- Jak ty to robisz? – zapytała, gdy zamienił mysz w cudowną chińską filiżankę.
- Po prostu – odparł wzruszając ramionami. – To przecież łatwe.
Wytrzeszczyła na niego oczy.
- Łatwe?!
- No, to się po prostu dzieje, nie widzisz? Musisz sobie tylko wyobrazić filiżankę.
- Rose – jęknęła Arthemis.
- James, musisz się zastanowić jak  to dokładnie robisz i wytłumaczyć to innym – powiedziała spokojnie Rose.
- Ale jak ja mam to zrobić?! – zawołał sfrustrowany. – Skoro nawet Arthemis ma trudności? Jak napotkam jakiegoś łosia to oszaleje!
- James proszę – powiedziała żałośnie Arthemis, patrząc na niego błagalnie. – Rozumiem, że dla ciebie jest to coś naturalnego, bo masz do tego talent. To tak samo jak Albus potrafi zrobić z eliksiru dzieło sztuki. Nigdy nie będę umiała zrobić tego z taką łatwością jak ty, ale przynajmniej mogę się nauczyć to zrobić dobrze.
 James westchnął.
- Nie umiesz się skupić – zarzucił jej. – Nie potrafisz się bawić obrazem w głowie. To przez to, że tak naprawdę twoje myśli nigdy nie są do końca swobodne.
- Nic na to nie poradzę. Nie mogę ich uwolnić.
 James zamyślił się. Starał się przypomnieć sobie wszystko od najwcześniejszego etapu. Gdy miał jedenaście lat i chciał coś transmutować zaczynał jak matoł, rozkładał wszystko na czynniki pierwsze. Teraz robił już wszystko odruchowo i pewnie Arthemis nie wychodziło, bo żądał od niej tego samego.
  Stanął za nią i położył jej ręce na ramionach.
- Przeszkadza ci to? – zapytał.
- Nie – odparła.
- To dobrze. Umiesz zapomnieć, że stoję za tobą?
- Nie  bardzo.
Uśmiechnął się.
- Tak myślałem. Nieświadomie rozpraszasz się, gdy ktoś koło ciebie jest. A w zamku jest pełno ludzi. A transmutacja wymaga pełnego, absolutnego skupienia, przynajmniej na początku. Tu nie możesz po prostu rzucić zaklęcia. Musisz sobie wyobrazić co chcesz, żeby twoje zaklęcie sprawiło. Zamknij oczy.
 Arthemis odruchowo go posłuchała. Uważała, że jest trochę zbyt blisko.
- Czujesz moje dłonie i wyczuwasz moje uczucia. Zepchnij to na drugi plan.
- Robię to całe życie – mruknęła.
- Więc powinnaś mieć wprawę… Wyobraź sobie mysz. Stoi sobie na blacie.
- Mhm – powiedziała sennie Arthemis.
- Jest mała i szarobura. Niezbyt ładna. Ma długi chudy ogon. Widzisz ją – zapytał cicho.
Widziała ją w myślach doskonale. Co nie przeszkadzało jej w tym, że głos James przepływał przez nią jak łagodna morska fala.
- Przyjrzyj się ogonkowi. Kręci się jak wstążka aż w końcu układa w uszko od filiżanki. Myszka się wydłuża. Kręci w kółko i wygina jak baletnica. Widzisz jak pojawia się spód od filiżanki i gładkie ścianki. Ale szarobury nie jest ładny prawda? Ale jakże łatwo wyobrazić sobie, że przechodzi w czerń, a potem rozjaśnia się i powstaje granat. Najczystszy granat jak niebo w lipcu.
  W umyśle Arthemis głos Jamesa tworzył magiczne obrazy. Transformacje wspaniałą niczym film. Niemal nie poczuła jak zaciska się jego dłoń na jej nadgarstku i prowadzi jej różdżkę, którą dotknęła myszy.
- Otwórz oczy – szepnął.
Gdy otworzyła oczy zobaczyła na żywo to co widziała w myślach. Po sekundzie na blacie zamiast myszy stała śliczna granatowa filiżanka.
- Trudne? – zapytał.
Arthemis zamrugała.
- Brawo! James jak będziesz tak uczył to wszystkie dziewczyny padną ci do stóp – powiedział roześmiany Fred.
 Zaskoczeni Arthemis i James zawstydzili się i ledwo udało im się powstrzymać rumieńce. Nawet nie zauważyli kiedy Fred i Albus weszli do Sali.
 James odchrząknął i powiedział:
- Widzisz. Udało ci się.
- Twoja jest ładniejsza – mruknęła, udając, że nie czuję się zawstydzona.
- Ty też do tego dojdziesz. Baw się obrazem, Arthemis. Nie staraj się zrobić wszystkiego od razu- powiedział i z powrotem przemienił filiżanki w myszy.
- Widzieliście co się dzieję za drzwiami? – zapytał Albus przerywając ciężkie milczenie. Rose z rozdziawionymi ustami patrzyła na James, więc podszedł i kopnął ją w kostkę.
 Oprzytomniała i szybko zapytała:
- Nie, a co?
- Nie mogliśmy się tu przedrzeć – wyjaśnił Fred z rozbawionym wyrazem patrząc to na Jamesa, to na Arthemis. – Czeka tam chyba z czterdzieści osób.
-Ile?! – krzyknęli jednocześnie Arthemis, James i Rose.
James błyskawicznie odwrócił się do Rose.
- To na pewno twoja wina! Ile rozwiesiłaś tych plakatów?!
- Nie wiem, nie liczyłam – wyjąkała Rose.
- Spokojnie James, przecież o to nam chodziło – powiedział Albus.
James spojrzał na brata morderczym wzrokiem.
- Dziesięciu… dwudziestu… rozumiem…. Ale co ja do diabła mam robić z taką kupą ludzi?!
- Spokojnie – powiedziała Rose, czochrając sobie włosy. – Musimy zachować spokój.
- Ale robicie panikę – powiedział spokojnie Fred. – James i ja zajmiemy się klasą piątą i wyższymi. Rose i Albus zajmą się trzecimi, czwartymi, a Arthemis pomoże pierwszakom i drugoklasistom. Dasz radę?
- Tak – powiedziała zła, że uznał ją za takiego matoła. – Ale my też powinniśmy się uczyć dalej.
- Jestem pewien, że James da ci prywatne korepetycje – powiedział cicho przechodząc obok niej i idąc do drzwi.
- Jesteś złośliwą małpą, wiesz? – zawołała Arthemis.
- Przyzwyczaisz się – odparł i powiedział do grupy osób przed drzwiami. – Świetnie, że tak dużo was przyszło. Wcale nas to nie dziwi. W tej szkole nie da się dobrze nauczyć transmutacji na tę chwilę. Ponieważ jest nas taka kupa, proponuje szybki podział. Materiał klasy pierwszej i drugiej przeprowadzi naprzeciwko Arthemis w Sali zaklęć. Obok w Sali starożytnych run będą Rose i Albus z zajęciami trzeciej i czwartej klasy. Pozostałych zapraszam tutaj. Za tydzień będzie troszeczkę inaczej, bo podzielimy się na godziny, tak żeby móc wszystkim najlepiej pomóc. Poza tym jeżeli ktoś chce się podzielić wiedzą i pomóc nam to serdecznie zapraszamy, szczególnie starszych uczniów.
 Arthemis z prawdziwym podziwem patrzyła jak szybko Fred zaprowadził porządek wśród hałasu i jak szybko wszyscy się w niego wpatrzyli. Miał cholernie dobrą gadkę. Powinien być politykiem. Wszyscy się automatycznie uciszyli i uwierzyli w to, co mówi.
- To, co? Zaczynamy, nie? –rzuciła nieco histerycznie Rose i razem z Albusem poszli do Sali obok. Arthemis też poszła do Sali, którą niespodziewanie przydzielił jej Fred. Po drodze dołączyła do niej Lily.
- Co tu robisz? Potrzebujesz pomocy z transmutacji?
- Nie. Chciałam się dowiedzieć czegoś nowego. Wiesz, żeby zaskoczyć Viciousa.
- Idź do Rose i Ala. Robią materiał wyższej klasy.
- Nie będziesz potrzebować pomocy? – zapytała Lily.
Arthemis przełknęła ślinę. Szło za nią jakieś dziewięć osób. Pewnie by nawet słowa z siebie nie wydusiła gdyby byli to ludzie w jej wieku. Ale to były dzieciaczki. Umiała to, co oni powinni umieć. Z resztą to przecież tylko dzisiaj. Dlaczego to musi być akurat transmutacja? Gdyby ich miała uczyć Obrony nie byłoby żadnego problemu.
- Tak – wykrztusiła. – Idź.
Weszła do Sali trzymając w ręku karton z różnymi drobnymi przedmiotami.
- No więc – powiedziała onieśmielona wpatrującymi się w nią spojrzeniami. – Pewnie chcecie poćwiczyć sobie transmutację, albo nauczyć się czegoś nowego. Może niech każdy mi powie z czym ma największy problem i spróbujemy to rozwiązać…
 Nagle do drzwi ktoś zapukał, przerażona, że to Vicious odetchnęła na widok Molly Weasley.
- Fred powiedział, że mogę ci się przydać – powiedział wysoki rudzielec. O oczach bardzo podobnych do Rose.
- Och, tak. Jasne – powiedziała wdzięczna Arthemis. – Może pomożesz drugim klasom? Ja zajmę się pierwszakami.
  Wokół niej zebrało się pięć osób. Jeden chłopiec z Ravenclawu, Dwie dziewczynki z Haflepuffu i dwoje Gryfonów.
  Jakoś pójdzie, przekonywała siebie, i spytała pierwszą osobę, czego chce się nauczyć.


 Godzinę później poszła do sali naprzeciwko, w której też już James kończył coś tłumaczyć grupce dziewczyn, które namolnie chichotały, co zdawało się go denerwować. Albus i Rose weszli zaraz za nią. Fred żegnał się z jakimiś starszymi Puchonami.
  W końcu wszyscy wyszli.
- Super. Świetna zabawa. Ale wolałbym doradzać w czymś na czym się znam – powiedział Albus rzucając się na krzesło.
- Musieliśmy jakoś improwizować – powiedział Fred.
- Następnym razem ułożymy inny grafik. Z podziałem na materiał – mruknęła Rose.
Arthemis oparła głowę na kolanach i powiedziała:
- Jeden chłopiec tak się boi, że na dźwięk nazwiska Viciousa ręka mu się tak trzęsie, że nie może utrzymać różdżki.
- Dajcie spokój – powiedział James. – Nie było tak źle.
- Z naszej grupy James wyprosił cztery dziewczyny, bo przyszły chyba tylko po to żeby się na nas pogapić – powiedział ze śmiechem Fred.
- Gdy doszlifujemy zadania i harmonogram wszystko będzie genialne – powiedziała Rose i wzięła do ręki pióro i czysty pergamin. – Stałe zajęcia z transmutacji będą w soboty od 17 do 20 z podziałem na materiał. A w niedziele będą trzy godziny innych zajęć.
- Muszę pogadać z Forsythem na temat tych pojedynków. Chyba będzie chciał tu być – mruknęła do siebie Arthemis. – Na wszelki wypadek.
- Hugo mówił, że widział Viciousa, jak się chował w jednym z tajnych przejść –powiedział James.
- Może też chciał się douczyć – parsknął śmiechem Albus.
- Wściekł się. Podobno zbił okno w korytarzu.
- Super. Czyli trafiliśmy – powiedziała spokojnie Arthemis.
- Jeszcze nie – powiedział James. – Jeszcze trzeba trochę poczekać.
- Dalej zbieramy się – zawołał Fred. – Partia eksplodującego durnia w Pokoju Wspólnym za dwadzieścia minut.


  Wszystko szło świetnie. Vicious był tak wściekły, że łamał przedmioty na swojej drodze i nikogo nie oszczędzał przed szlaban. Zaczął nawet warczeć na innych nauczycieli. Tydzień później zajęcia udały się jeszcze lepiej, a James radził sobie po prostu fenomenalnie. A Arthemis miała pierwszą i niepowtarzalną okazję, żeby stoczyć pojedynek z Fredem Weasleyem. Wygrała. Fred był w szoku. Gdy miała kogoś nauczyć obrony nie wahała się ani chwili. Za to zajęcia Albusa z eliksirów cieszyły się szeroką popularnością. Pomagało im wielu innych uczniów. Krukoni, Puchoni nawet Ślizgoni przychodzili by potrenować albo powalczyć. Szło świetnie.
  Gdyby nie to, że odwołano lekcję opieki nad magicznymi stworzeniami pod koniec lutego. Zmartwiona powiedziała to Albusowi i Rose, którzy powiedzieli Jamesowi. Pomimo napomnień Albusa James urwał się z lekcji i pobiegli do chatki Hagrida. Z wnętrza dobiegał szloch. Szyby w oknach się trzęsły. Arthemis już wiedziała. Wyczuwała to w żalu bijącym od Hagrida. Hardodziob umarł.
  Arthemis usiadła  przy zwierzęciu. I pogłaskała nieruchome ciało, podczas gdy Potterowie i Rose próbowali pocieszyć Hagrida.
 Dlaczego tak szybko? – zadawała sobie pytanie Arthemis. I co lub kto jest następnym celem?
- Po…po…powiedziałem Harremu – załkał Hagrid. – Zjawi się tu za chwilę z Ronem i Hermioną. Urządzimy mu pogrzeb. Tak długo z nami był – zawył.
 Arthemis zamknęła oczy topiąc się w bólu i smutku osób obecnych w pokoju. Westchnęła ciężko.
 Nagle z kominka buchnęły szmaragdowe płomienie i wyszedł z nich nikt inny tylko Harry Potter a za nim rodzice Rose. Hermiona ogarnęła wszystko spojrzeniem, westchnęła głęboko i powiedziała cicho:
- Zrobię herbatę.
 James i Albus wstali od stołu. Ich miejsca zajęli Harry i Ron. Harry położył rękę na ramieniu Hagrida.
- Przeżyliśmy wspaniałe przygody dzięki niemu. I Syriusz też. Nigdy go nie zapomnimy. Przeżył długie i dobre życie. Będzie nam go brakowały.
 Hagrid pokiwał wielką głową i pociągnął nosem.
- Ułożyłem stos. Rozsypie jego prochy. Lubił być wolny. Nie chce go zakopywać jak tego biednego jednorożca.
 Hermiona pokiwała głową i postawiła przed nim wielki kubek herbaty.
- Wypij, Hagridzie. Poczujesz się lepiej.
- Dzięki Hermiono. Jesteście tacy kochani. I wasze dzieciaki też. I Arthemis. Uwielbiałaś go, prawda?
- Tak, Hagridzie. Był przepiękny – odpowiedziała cicho.
Olbrzym pokiwał kudłatą głową.
- Chyba zasnął. Nic go nie bolało. Po prostu zasnął. To dobrze, prawda?
Wszyscy pokiwali głową w milczeniu pijąc herbatę. W końcu Ron powiedział cicho.
- Jesteś gotowy, Hagridzie?
- Zróbmy to – powiedział olbrzym, wstając nagle, tak, że niemal wywrócił stół. Podszedł do Hardodzioba, przy którym klęczała Arthemis z oczami wypełnionymi łzami, wziął hipogryfa na ręce i wyniósł go z domku, a wszyscy poszli za nim.
  Stos, który urządził Hagrid był prostu i skromny. Ułożył na nim hipogryfa.
- Żegnaj, Dziobek – załkał.
Harry, Ron i Hermiona unieśli różdżki, z których wyleciały wstęgi ognia, ogarniając polana i ciało zwierzęcia. Albus klepał uspokajająco Hagrida po wielkiej dłoni. Smutek wszystkich był przytłaczający. Arthemis patrzyła w ogień starając się odgrodzić od żalu, ale jej własny był równie wielki. Stali patrząc w ogień przez długi czas.
 W końcu Hermiona wzięła Hagrida za rękę, a Ron złapał drugą i poprowadzili go jak dziecko do chatki.
- Uczcimy go tak jak na to zasłużył – powiedział Ron, wchodzą po schodkach. Harry przez dłuższy czas wpatrywał się jeszcze w płomienie.
 Wreszcie spojrzał na swoich synów i Rose.
- Nie spytam, czemu nie ma was na lekcji- powiedział spokojnie i westchnął. – Jesteście całkowicie usprawiedliwieni.
  Arthemis czując, że nadeszła chwila zaczęła się od nich oddalać. Uścisk w sercu malał. Pozostały już tylko jej uczucia. Równie intensywne. Westchnęła. Spóźniła się. Gdyby istniał jakiś sposób na odkrycie, o co tu chodzi!
- Arthemis!
Zaskoczona odwróciła się i spojrzała za siebie. W jej kierunku szedł Harry Potter. Rose, Al. i James szli już ścieżką w kierunku zamku, trochę dalej od nich.
- Chciałbym z tobą porozmawiać – powiedział, uważnie patrząc na nią zza okrągłych szkieł. – Przejdziemy się?
Arthemis skinęła głową.
- Arthemis, przypadłaś do serca mojej rodzinie – zaczął. – Nie wątpię, że jest ku temu mnóstwo powodów. Moje dzieci potrafią dobierać sobie przyjaciół.
 Skinęła głową, co chwila zerkając na niego.
- Nie jestem naiwny, więc nie udaję, że moje dzieci nie robią w szkole tego, co ja robiłem. Mają żyłkę do przygody. Tak jak ty.
-O co chodzi panie Potter – zapytała w końcu.
- Wiem, że moje dzieci cię chronią. Z tym, że zupełnie przede mną chronić cię nie muszą. Nie chcę, żeby Al. był zmuszony do okłamywania mnie. Wolałbym się dowiedzieć, co ukrywają…
- To nic takiego, panie Potter – powiedziała uśmiechając się nieśmiało. – Albus mógł panu powiedzieć. Ale wiem, że jako mój przyjaciel uważa, że nie powinien. Chodzi o to, co potrafię. Jestem empatką – wyjaśniła. – Mam różne zdolności, co chwilę dowiaduję się o nich czegoś nowego.
- Empatką –mruknął i pomyślał, że musi jak najszybciej dowiedzieć się wszystkiego od Hermiony.
- Panie Potter, pana rodzina jest ze mną bezpieczna. Nigdy nie używam swoich mocy przeciw nikomu.
- Nigdy bym nie pomyślał, że tak jest – powiedział uspokajająco kładąc jej rękę na ramieniu.
- Może pan powiedzieć komu uważa pan za słuszne i tak pewnie by się dowiedzieli, a ja przynajmniej nie będę musiała powtarzać tego bez końca.
 Pan Potter uśmiechnął się do niej ze zrozumieniem.
- Dziękuję, za zaufanie. A teraz już biegnij na lekcję, bo o ile to nie zielarstwo nie będę mógł cię uratować przed szlabanem.
 Posłała mu szeroki uśmiech i pobiegła w stronę zamku. Biegnąc przez korytarze ciche zamku, zerknęła na zegarek i aż przystanęła z przerażenia. Była jedenasta. Miała teraz transmutację. Zrezygnowana przymknęła powieki i powlekła się do Sali.
 Otworzyła drzwi z głębokim westchnieniem i w tym samym momencie usłyszała:
- Szlaban, panno North!!!
Vicious miał taką minę, jakby od dawna marzył o wypowiedzeniu tych słów.

Albus i Arthemis wymienili przygnębione spojrzenia. Arthemis opadła ciężko na krzesło z myślą, że przecież Vicious nie może jej zrobić nic gorszego niż ostatnio. 

3 komentarze:

  1. Hej,
    Albus to geniusz, te rękawiczki jakie stworzył dla Arthemis niesamowita sprawa, klub uczniowski zaczyna już działać i jakim ogromnym powodzeniem się cieszy...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  2. Jednak to był genialny pomysł z tymi dodatkowymi zajęciami, nie to ze miałam jakieś wątpliwości 😂 nareszcie poznaliśmy Freda i coś czuje ze z nim będzie wesoło 😁

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    fantastyczny rozdział, Albus jest geniuszem, te rękawiczki jakie stworzył dla Arthemis to naprawę niesamowita sprawa, no i co, klub uczniowski zaczyna swą działalność i jakim ogromnym powodzeniem się cieszy...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń