poniedziałek, 22 stycznia 2018

Lekcje (Rok IV, Rozdział 5)

    Następnego ranka, Arthemis po szoku jakim było dla niej pobudka zgotowana przez Rose, zdołała się jakoś zwlec z łóżka.
    Na sąsiednim łóżku podobnie zaspana i rozeźlona Lily, śledziła wzrokiem kuzynkę jakby obmyślała jakiś wyjątkowo paskudny plan zemsty.
    Jednak Rose nie wyglądała na zbyt tym przejętą. Biegała po pokoju  szczebiocząc radośnie o nowych lekcjach, planach zajęć oraz jej nadziejach czego będą się uczyć. Była już kompletnie ubrana, jednak cały czas słysząc jej paplaninę jak upartą muchę bzyczącą nad głową, Arthemis miała poważne kłopoty ze skoncentrowaniem się i odnalezieniem swoich ciuchów.
    -   Silencio! – krzyknęła w końcu, celując różdżką w zdumioną dziewczynę.      Rose otwierała usta, z których nie wydobywał się żaden dźwięk. Zmarszczyła nos w zamyśleniu.
    -   Dzięki ci- szepnęła Lily, gramoląc się z łóżka. – Musisz mnie tego nauczyć.
    Nie wydawała się zbytnio przejęta tym, że Arthemis właśnie dosłownie pozbawiła głosu jej kuzynkę. Natomiast Arthemis ze zdziwieniem spojrzała na różdżkę w swoich rękach, a potem na Rose, która wymachiwała rękami chcąc zwrócić na siebie ich uwagę.
    -   Rosie, przepraszam- wyjąkała,- zrobiłam to odruchowo…
    Rose machnęła lekceważąco ręką, a potem wskazała na swoje gardło,
    -   Ach, tak…- zreflektowała się Arthemis.- Finite!
    -   Wow… - zaczęła od razu Rose- umiesz zaklęcia z piątego poziomu!
    -   Co? Ach… wiesz dużo ćwiczę- powiedziała Arthemis i odwróciła się by odnaleźć swoje szaty.
    -   A co jeszcze umiesz? Bo wiesz a ba razie przerobiłam Standardową księgę zaklęć stopień 4 i większość mi wychodzi…- kontynuowała swój wywód Rose, chociaż nikt już jej nie słuchał.
    Po kilkunastu minutach Lily nachyliła się do Arthemis i szepnęła:
    -   Możesz zrobić to jeszcze raz?


    Albus siedział przy stole Gryfonów z Jeremym Parksem i Leo Dawlishem, kolegami z roku, gdy do Sali weszły jego siostra i kuzynka z Arthemis North. Może mu się tylko wydawało, ale ta ostatnia zrobiła się nagle przeraźliwie blada.
    Kiedy Arthemis przekroczyła próg Wielkiej Sali jej blokada po prostu runęła. W porównaniu z tym co się działo wczoraj w Pokoju Wspólnym Gryfonów, tamto było niczym. Setki emocji uczniów Hogwartu pomknęły w jej kierunku niczym zaklęcia oszałamiające i miały podobny skutek.
    Przez chwilę nie była zdolna do jakiejkolwiek reakcji. Jednak potem nieświadomie wbiła sobie paznokcie w dłoń z taką siłą, że małe półksiężyce wypełniły się krwią. Ale czasami ból pomagał, otrzeźwiał.
    Cegiełka po cegiełce utworzyła w umyśle mur. Następnie dokładnie sprawdziła, żeby nie miał żadnej, najmniejszej nawet szczeliny. Odetchnęła.
    Na szczęście to, co dla Arthemis trwało całą wieczność w rzeczywistości nie zostało w ogóle zauważone. Przez tę krótką chwilę dziewczyny zdążyły odejść tylko na kilka kroków. Szybko je dogoniła.
    Lily pożegnała się i poszła usiąść z koleżankami, a Rose i Arthemis usiadły koło Albusa.
    - Nic ci nie jest- zapytał Albus patrząc na nią zielonymi oczami zza okularów.- Trochę zbladłaś.
    Przez milisekundę Arthemis zastanawiała się czy mówi do niej.
    -   Och, wszystko w porządku. Tylko mnie to wszystko trochę oszołomiło- powiedziała szybko.
    -   No, w końcu to dla ciebie zupełna nowość- powiedział spokojnie. Ten spokój emanował z całej jego osoby. Dla umysłu Arthemis było to jak najlepszy balsam.
    -   Hej, Albus- wtrąciła Rose, wiesz, że Arthemis umie rzucać zaklęcia z piątego poziomu. Rzuciła na mnie Silencio… - wydawała się tym zachwycona.
    -   Po prostu nie jestem przyzwyczajona do takiej ilości danych jakie wyrzuca z siebie Rose- Arthemis uśmiechnęła się przepraszająco.
    Album spojrzał na kuzynkę z rozbawieniem zabarwionym konsternacją.
    -   Jestem przekonany, że przyda ci się to zaklęcie nie raz.
    Po tym jak Arthemis zjadła już kilka tostów w czasie czego poznała nie tylko Jerry’ego Parksa i Leo Dawlisha, ale też Lisbeth O’Reilly, Rory’ego Adamsa, Jessy’ego Petersa, Lorelai Jenkins i Mary Lynn Burn, z którymi miała chodzić do jednej klasy, podszedł do nich Lucas, rozdający plany zajęć.
    -   Cześć Lucas- powitała go Rose- Słyszałam, że zostałeś nowym kapitanem drużyny. Kiedy zaczynacie treningi?
    „Quidditch”, powiedział bezgłośnie Albus w odpowiedzi na pytający wzrok Arthemis.
    -   Jeszcze nie wiem- powiedział nonszalancko Lucas.- A co chcesz się zgłosić?
    -   Nie no co ty- powiedziała szybko Rose,- miotły, wysokość… to raczej nie dla mnie.
    -   To może ty- zwrócił się do Arthemis.
    Pokręciła głową.
    -   Raczej nie…- w jej przypadku latanie na wysokości kilkudziesięciu stóp przy rozentuzjazmowanym tłumie równe było z samobójstwem.
    -   Albus czekam na ciebie na przesłuchaniu w sobotę.
    Ze zdziwienia Albus aż się zakrztusił i oblał sokiem.
    -   Że, co?!
    Spojrzał na niego surowo.
    - Pochodzisz z rodziny znakomitych graczy. Dobrze byłoby mieć was wszystkich w drużynie.
    Gdy Albus nadal kręcił głową, powiedział kusząco:
    - Wiesz, to przecież zwycięstwo Gryffindoru.
    -   Myślałem, że Lily ci wystarczy…
    -   Ona jest wyjątkowa. Jej pierwszy mecz…- zamyślił się na chwilę.- No, w każdy razie to twój obowiązek… a z Jamesem pogadamy sobie poważnie. Nie będzie takich numerów jak w zeszłym roku…- dodał groźnie.
    Pożegnał się z nimi i wrócił do rozdawania planów.
    -   Co się stało podczas pierwszego meczu Lily?- zapytała zaintrygowana Arthemis.
    -   Lily, była dopiero niecałe trzy miesiące w Hogwarcie- zaczęła Rose.- No a po lekcjach latania, profesor Hooch zawiadomiła profesora Longbottoma, że byłaby świetnym szukającym… A drużyna miała się naprawdę kiepsko, więc Neville, znaczy profesor Longbottom przyprowadził ją na trening.
    - Ale reszta nauczycieli nie chciała, żeby ona w nim grała. Uważali, że jest zbyt młoda, zbyt drobna…- dodał Albus rozbawiony.
    -   Ale profesor Longbottom wstawił się za nią i Hagrid też i nie ustapili…
    -   Ale i tak Lily dostała pozwolenie na grę w przeddzień meczu od Vector…
    -   Była wściekła i obiecała sobie, że im pokaże…
    -   Że nie liczy się wzrost, waga, budowa…
    - A jak Lily się zaprze to koniec…
    Dokańczali tak swoje zdania, lecz na chwilę zamilkli, zamyśleni.
    -   No i co dalej?!- zapytała zniecierpliwiona Arthemis.
    -   No i Lily złapała znicza zanim, którakolwiek z drużyn zdołała wbić chociaż jednego gola- powiedziała Rose.
    - Dwie minuty i trzydzieści sekund trwał mecz- dodał Albus.- Tata był wniebowzięty. Przysłał jej swoją Błyskawicę. Przebiła jego rekord…
    - Mówiłam ci, że Lily była sensacją- zakończyła Rose, uważnie studiując swój plan zajęć.- Hmm, mam dwie godziny wolnego, chyba pójdę do biblioteki…- mruknęła do siebie.
    -   A ty co masz?- zapytał Arthemis Albus.
    -   Opiekę nad magicznymi stworzeniami- odparła zerkając na plan.
    -   To możemy iść razem- powiedział przeszukując swoją torbę.- Czemu akurat opiekę wybrałaś?
    -   Lubię zwierzęta- Arthemis wzruszyła ramionami.
    -   No, to po pierwszej lekcji z Hagridem zmienisz zdanie- powiedział James Potter siadając naprzeciwko nich. Wyglądał na wyjątkowo niewyspanego.
    - Wyglądasz jakbyś nie spał pół nocy- wytknął mu Albus.
    James wymienił szybkie spojrzenie z Arthemis, ale jego odpowiedź została zagłuszona przez stado sów, które wleciały do Wielkiej Sali. Sowy krążyły nad stołami, szukając swoich właścicieli. Przed Albusem wylądowała jakaś mała sóweczka. Odpiął list od jej nóżki. Czytał przez chwilę w skupieniu.
    - Hagrid, chce nas widzieć w piątek po południu na herbatce- powiedział do Jamesa- Całą piątkę.
    -   Pomieścimy się tam- zapytał rozbawiony James.
    Arthemis nie przysłuchiwała się zbytnio ich konwersacji, gdyż przed nią wylądowała Aurora z paczką i listem przyczepionym do nóżki. Kłapnęła na nią majestatycznie dziobem i odleciała.
     Spoglądając na nią z niesmakiem, Arthemis rozdarła szary papier.
    -   Proszę- powiedziała, podając Rose książkę. Sama zajęła się czytaniem listu.


             Kochana Arthemis!
             Cieszę się, że wszystko jest w porządku. Oby tak dalej.    
             Gryffindoru to świetny przydział, podobno sam Harry 
             Potter w nim był. W domu wszystko dobrze, tylko Archera
             nie mogę zmusić, żeby wyszedł z twojego pokoju. Pozdrów
             ode mnie swoją koleżankę i powiedz, że postaram się
             przysłać jej następną książkę w najbliższym czasie.
             Uważaj na siebie,
                                                                                                      
                                                     Tata
         P.S. Mam nadzieję, że ta sowa nie przyleciała o świcie, bo
            włóczyłaś się po nocy, żeby ją wysłać!

    Arthemis uśmiechnęła się czytając Post Scriptum. Jakby ojciec jej nie znał…
    Podniosła wzrok i zdziwiła się, że James Potter z zainteresowaniem i lekką zgrozą obserwuje kuzynkę. W końcu powiedział:
    -   Rose, Rosie, czy ty aby nie jesteś chora? Bo wiesz… nic nie mówisz.
    Arthemis z zaciekawieniem spojrzała na Rose. Dziewczyna wpatrywała się z czcią w książkę. Dotykała jej delikatnie jakby bała się, że za chwilę się rozpadnie.
    -   O! Nie wiedziała, że przysłała ci wersję niezmienioną. Zazwyczaj dostępna jest ta… mniej drastyczna. Wydawca tego wymagał- wyjaśniła.- Napisał, że niedługo przyśle następną.
    Rose wydała z siebie zduszony pisk i rzuciła się Arthemis na szyję.
    - To wspaniale! Dziękuję ci!- zapiszczała i zerwała się z miejsca.- Muszę napisać list do mamy.
    I pobiegła w stronę wyjścia.
    -   Taaa…- mruknął James z dziwnym wyrazem twarzy.- Cała nasza Rose.
    Arthemis przez chwilę patrzyła na niego.
    -   Mówiłeś coś wcześniej… o Hagridzie.
    -   Nie słuchaj go- powiedział szybko Albus zanim James zdążył otworzyć usta.    - Chce cię tylko nastraszyć.
    James wzruszył ramionami. Posyłając im rozbawione spojrzenie.
    -   Jeżeli mamy zdążyć na lekcje musimy już iść- powiedział Albus.- Mamy trochę do przejścia.
    Pożegnali się z James i wyszli z sali. Przeszli na błoni i szli ku chatce Hagrida położonej przy Zakazanym Lesie.
    -   Czemu Rose nie chodzi na opiekę nad magicznymi stworzeniami?- zapytała Arthemis.
    -   Cóż…- Albus odchrząknął.- Ona raczej nie lubi… zwierząt.
    Widząc pytający wzrok Arthemis wyjaśnił:
    -   Gdy Rose miała z cztery lata, odwiedził nas Hagrid. To przyjaciel naszych rodziców, jeszcze z dawnych las. No i mieliśmy taki jakby zjazd rodzinny. A Hagrid przyprowadził ze sobą Hardodzioba.
    -   Kogo?
    -   Hipogryfa- uzupełnił szybko.- I chciał go pokazać Rose. A Hardodziob trochę się wtedy… zdenerwował i śmiertelnie wystraszył Rose. Ciotka Hermiona wpadła w furię. Mówię ci… w furię. Krążą już o tym legendy… W każdym razie Rose od tamtego czasu ma… uraz, do magicznych stworzeń i nie magicznych z resztą też. To cud, że toleruje sowy.
    - Biedna Rose- powiedziała Arthemis.- Ten Hagrid to musi być nieodpowiedzialny.’
    -   Nie on…- Albus przez chwilę szukał słów.- On po prostu ma trochę inne pojęcie o tym co jest niebezpieczne. Uważa, że wszystkie stwory są TAKIE MILUSIE.- dodał śmiesznie dudniącym głosem, lecz widząc nie rozumiejący wzrok Arthemis, machnął ręką i mruknął pod nosem:
    -   Z resztą sama się przekonasz.


    Gdy doszli do chatki Hagrida część uczniów już czekała na lekcję. Niektórzy mieli lekko przerażone miny.
    Ciekawe dlaczego, zastanawiała się Arthemis.
    -   Tę lekcję mamy z Krukonami- wyjaśnił Albus, wskazując na grupę uczniów z niebieskimi emblematami na szatach. Pomachał do kilku z nich.- Tam jest Marissa Korner- powiedział wskazując na niską, ładną dziewczynę, która miała w sobie coś z Chinki.- Jej mama Cho Chang była kiedyś dziewczyną mojego taty. To zabawne, bo jej ojciec chodził z moją mamą. Więc rozumiesz, że niewiele brakowała a bylibyśmy rodzeństwem…
    Arthemis uśmiechnęła się i słuchała jak Albus opowiada o kilku innych uczniach. A potem uśmiech zamarł jej na wargach, gdyż padł na nią cień największego człowieka jakiego w życiu widziała. Musiała unieść by przyjrzeć się jego twarzy. Kudłate włosy były lekko przyprószone siwizną. Twarz miał ogorzałą od wiatru jakby dużo czasu spędzał na dworzu. Pierwsze piorunujące wrażenie łagodziły jednak ciepłe, serdeczne oczy.
    -   Cześć, Hagrid!- rzucił Albus.
    -   Siemasz, Al.!- zagrzmiał olbrzym, uśmiechnął się i poklepał Albusa po ramieniu. Arthemis miała wrażenie, że chłopak zapadł się o kilka cali w ziemię.
    -   No to co? Są już wszyscy?- zapytał nauczyciel rozglądając się wokół. Gdy napotkał stojącą wciąż z otwartymi ustami Arthemis, zagrzmiał:- Hej, ciebie nie znam!
    -   To Arthemis North- wyjaśnił szybko Albus.- Jest w naszej klasie.
    -   A, no to w porząsiu. Chodźcie, zobaczycie co dla was zrychtowałem. Cholibka, trudno je dostać…- dodał kręcąc głową.
    Klasa nie wydawała się zachwycona, czymś co przygotował Hagrid. Pierwszy odważnie ruszył za nim Albus, bardziej z lojalności niż ciekawości, a Arthemis z zainteresowaniem uznanym przez resztę za samobójstwo, poszła za nimi.
    Niedaleko za ogrodzeniem chatki Hagrida znajdowały się skrzynki, w których coś nieprzyjemnie warczało i drapało. A gdy z jednej ze skrzyń buchnął nagle strumień ognia cała klasa podskoczyła i cofnęła się o krok.
    -   Są jeszcze młode więc nie są groźne- powiedział Hagrid pieszczotliwie na przekór temu co przed chwilą widzieli.
    Zaintrygowana Arthemis postąpiła kilka kroków by zobaczyć co siedzi w skrzynkach. Jednak Albus złapał ją za rękę odciągając do tyłu i kręcąc głową.
    -   Lepiej nie-powiedział.- Hagrid ma dziwną słabość do stworzeń rzygających ogniem. Wiesz smoki… a wujek Ron mówił nam, że do tej pory ma koszmary o sklątkach tylnowybuchowych.
    Tymczasem Hagrid podszedł do jednej ze skrzynek.
    -   Wypuszczę wam teraz jedną- powiedział radośnie, a uczniowie pobledli.- Tylko nie krzyczcie i nie uciekajcie, bo je przestraszycie i się zdenerwują- pokiwał na nich ostrzegawczo palcem.
   Klasa nie wydawała się specjalnie uszczęśliwiona tym, że nie może uciekać.          Hagrid otworzył jeden z boków wielkiej skrzyni i wyszła z niej najprawdziwsza:
    -   Ognista salamandra- wyszeptała zaintrygowana Arthemis.
    Był to stwór koloru brudnego, rdzawego błota. Przypomniał zwyczajne salamandry, tyle że był wielkości sporego psa a na jego grzbiecie wyrastały kolce.
    Może gdyby Arthemis się nie odezwała salamandra nie ruszyłaby w jej kierunku.
    -   Nie wykonuj gwałtownych ruchów- zagrzmiał Hagrid.
    Arthemis bardzo powoli zrobiła krok w tył, uważnie obserwowana przez salamandrę. Dziewczyna milimetr po milimetrze się cofała.
    -   Hagridzie!- zawołał Albus zdenerwowany.
    -   Spokojnie, Albusie, ona jest tylko ciekawa.
    Dopiero po chwili do wszystkich dotarło, że miał na myśli salamandrę a nie Arthemis, która starała się oddalić wolno od zwierzęcia. Lecz im wolniej poruszała się Arthemis tym salamandra wydawała się bardziej wkurzona. Arthemis wymacała różdżkę w kieszeni i gdy potwór znudził się wpatrywaniem w nią i rzygnął ogniem, wyszarpnęła ją i krzyknęła:
    -   Glacius!
    Płomienie i salamandra zamarzły. Ogień znalazł się zaledwie kilka cali od twarzy Arthemis, która nie wydawała się zbyt tym poruszona.
    Natomiast Hagrid nie krył oburzenia.
    -   Przepraszam, panie profesorze, ale z takimi trzeba krótko i wyraźnie zanim cię spopielą- powiedziała spokojnie, odsuwając się poza zasięg płomieni.
    -   Co jej zrobiłaś?- zapytał Hagrid żałośnie.
    Cała klasa wydawała się zachwycona wyczynem Arthemis , która obeszła zwierzę i spojrzała na nie z boku, ignorując pytanie Hagrida.
    -   Zazwyczaj są trochę mniejsze- powiedziała marszcząc brwi.- Czym je karmisz?
    W obliczu jej zainteresowania Hagrid chyba postanowił jej wybaczyć ten nagły atak na swoje nowe zwierzątko.
    -   No, tego… w sumie to one jedzą wszystko…
    -   Wyglądają jakby ktoś je podrasował... może jakieś zaklęcie, albo eliksir wzrostu…
    Albus z wyrzutem spojrzał ba Hagrida, który pod jego spojrzeniem jakby trochę się zarumienił.
    -   Ale co z nią będzie?- zapytał patrząc na skutą lodem salamandrę.
    -   Nic. Gdy cofnę zaklęcie wszystko będzie normalnie.
    Po jej słowach cała klasa, która zaczynała już się do nich zbliżać, natychmiast jak jeden mąż się cofnęła.
    -   Lubisz takie stworzenia?- zapytał z nadzieją Hagrid patrząc na Arthemis.
    Zmarszczyła brwi.
    -   Lubię zwierzęta. Co do takich stworzeń to wyznaję praktyczne podejście, że należy wiedzieć jak je obezwładnić… Nigdy nie wiadomo na co się trafi - dodała, cytując słowa ojca.
    -   Taak… no to tera…
    -   Może narysujmy jej szkic- powiedział szybko Albus zanim Hagridowi wpadł do głowy kolejny makabryczny pomysł.- Dopóki jest zamrożona.
    Gdy Hagrid pokiwał głową, klasa odetchnęła z ulgą i wyjęła pergaminy i pióra. Powoli zbliżali się do swojego obiektu.
    -   Nie uwolni się- zapytała na wszelki wypadek jedna z Krukonek, Martha Simmons. Arthemis w odpowiedzi pokręciła głową i poszukała w swojej torbie pióra.
    Gdy kreśliła linie grzbietu salamandry kucnął przy niej Albus.
    -   Masz nerwy, co?
    -   Słucham?
    -   Niewiele osób by nie spanikowało- wyjaśnił, przyglądając się z ukosa jej koślawemu rysunkowi.- Jak rozpoznałaś salamandrę?
    -   Tata mnie o nich uczył. Napotyka różne dziwaczne stwory podczas swoich wypraw. Na salamandry ogniste trafił w Egipcie- wyjaśniła.
    Albus spojrzał na Hagrida, który ze zmartwienie patrzył na swojego nieruchomego teraz stwora.
    - Wiesz, Hagrid, on na pewno myślał, że…- chciał jakoś usprawiedliwić przyjaciela
    Arthemis spojrzała na niego ponad rysunkiem.
    -   Nic się nie stało, prawda?- uspokoiła go.- Z reszta uważam, że takie niespodzianki to niezła szkoła przetrwania.
    Albus roześmiał się i powrócił do rysowania. Po takiej odpowiedzi nie mógł jej nie lubić.


    Po pożegnaniu się z Hagridem i odmrożeniu salamandry, gdy już większość klasy była w połowie drogi do zamku, Albus i Arthemis ruszyli przez błonia na następną lekcję.
    -   No, więc..- zaczęła Arthemis,- zmierzasz się zgłosić do drużyny?
    Albus wybuchnął wymuszonym śmiechem.
    -   Nie wiem. Może zrobię tak jak James…
    - To znaczy?- zapytała, gdyż Al najwyraźniej nie zamierzał jej niczego wyjaśnić.
    - Ach… ciągle zapominam, że jesteś nowa- powiedział Albus przepraszająco. - W każdym razie James, zgodził się być tylko rezerwowym. Twierdził, że regularne treningi to nie dla niego, ale pewnie teraz, gdy Luke został kapitanem to zmieni zdanie… będzie musiał.
    -   Na jakiej pozycji gra?
    - Luke, jest ścigającym.
    -   A James?
    - To pałkarz. Ma naprawdę niezłego cela- dodał po chwili zamyślony.- Chciałbym mieć tak dobry wzrok.
    - A ty gdzie być grał?
    Albus przez chwilę patrzył na nią jakby nie wiedział o co pyta.
    -   Ja? Hmm… nie wiem. Nie mam pojęcia, czy się do tego nadaje.
    Dotarli do zamku, gdy przechodzili przez Salę Wejściową, po schodach zbiegła Rose.
    -   Słyszałam już co się stało. Lizbeth opowiada o tym każdemu kto chce jej słuchać. - powiedziała nieco zgryźliwie.- Hagrid jest nienormalny!
    Poklepała współczująco Arthemis po ramieniu, co miało niewątpliwie oznaczyć, że jest po jej stronie. Arthemis nie wdając się w wyjaśnienia, co zawsze prowadziła nieuchronnie do plotek, tylko wzruszyła ramionami.
    -   Mam nadzieję, że to nie stanie się jakąś sensacją- mruknęła cicho do Albusa.
    -   Wiesz, nie liczyłbym na to- odparł, przecierając okulary o szatę.
    Widząc niezadowoloną minę Arthemis, Rose powiedziała:
    -   Nie przejmuj się jutro ktoś inny coś zrobi… nie wiem… wysadzi loch, albo zaleje toaletę i zapomną o tobie.
    Albus spojrzał na zegarek.
    -   Chodźmy lepiej nie spóźnić się na transmutację.
    Wolno ruszyli schodami na pierwsze piętro.
    -   Kto uczy transmutacji?- zapytała Arthemis.
    -   Vicious- burknął ponuro Albus.
    -   Jest trochę straszny- powiedziała cicho Rose.
    -   I nie toleruje nikogo. Dosłownie nikogo.
    Gryfoni już czekali pod klasą. Wszyscy mieli równie przygnębione miny jak Rose i Albus.
    -   Po tym jak Minera McGonagall została dyrektorem, transmutacji uczyła profesor Jones. Ale odeszła- wyjaśniła Rose.
    -   Profesor Deveraux jest dyrektorem dopiero od dwóch lat. Został mianowany jak McGonagall złożyła rezygnację. Chodzą pogłoski, że zatrudnił Viciousa po to by mieć go na oku- dodał Albus.
    -   Deveraux? Ale chyba nie Gabriel Deveraux? - zapytała Arthemis.
    -   Tak, a co?
    -   Słyszałam o nim. Był przewodniczącym Wizengamotu.
    -   I szefem Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów- powiedział Albus. - Ojciec bardzo go szanuje.
    -   Po upadku Voldemorta prowadził procesy śmierciożerców, dlatego wielu sprzeciwiało się mianowaniu go dyrektorem… uważali, że jest zbyt surowy-dodała Rose.
    -   Tata mi o nim opowiadał- powiedziała Arthemis zamyślona.
    -   Taa, dziesięć lat temu był znaną postacią- przyznał Albus.
    W tym momencie otworzyły się skrzypiące drzwi do sali, dając sygnał do rozpoczęcia zajęć.


    Gdy godzinę później opuszczali klasę, Arthemis mogła zrozumieć, dlaczego Rose uważa, że profesor Vicious jest straszny. Był wysokim, chudym czarodziejem o pomarszczonej, wychudzonej twarzy. Jego rzadkie siwe włosy odstawały we wszystkich kierunkach jak u jakiegoś szalonego naukowca i przez cały czas głaskał swoją kozią bródkę. Jego małe czarne, wyblakłe oczy patrzyła na każdego z podejrzliwością i pogardą.
    A gdy tylko wszystkie miejsca zostały zajęte zaczął:
    -   Nie sądzę, żeby od zeszłego roku wasze ciasne pozbawione wiedzy mózgi, pomieściły chociaż jedną dziesiątą tego co starałem się wam przekazać. Jednakże, pomimo tego, iż uważam to za kompletną stratę czasu będziecie dzisiaj zamieniać książki w poduszki.
    Nim jednak zdążyli wyciągnąć różdżki, Vicious zdążył odjąć Gryfonom co najmniej dwadzieścia pięć punktów.
    Pięć za czyjąś przekrzywioną tiarę, pięć za oderwaną okładkę książki, pięć za to, że Rory Adams się na niego gapił, no i dziesięć za to, że są tacy powolni. Po prostu chodził między ławkami i obrażał wszystko, co mu się w jakiś sposób nie podobało, czyli dosłownie, kompletnie, totalnie wszyściusieńko.
    A gdy oni starali się zmienić swoje książki w poduszki, głośno nabijał się z ich efektów. Powodowało to oczywiście ogromne zdenerwowanie uczniów. Jedynie Rose Weasley już przy piątej próbie  otrzymała pożądane rezultat, co Vicious skwitował drwiącym spojrzeniem i komentarzem, że jej poduszka nie jest dość biała. Wszyscy byli przerażeni.
    Z kolei Arthemis patrzyła na całość zafascynowana. Po raz pierwszy w życiu znalazła się w prawdziwej klasie na prawdziwej lekcji. Obserwowała wysiłki innych i odczuwała ich zdenerwowanie, a czasem nawet panikę. Dawlish właśnie spowodował, że z jego książki buchnęły płomienie. Czyjś podręcznik wyleciał w powietrze, inny zaczął tańczyć na ławce, a poduszka Albus nadal miała strony. Była tak pochłonięta pozostałymi, że nie zauważyła kiedy podkradł się do niej Vicious.
    -   Minus piętnaście punktów dla Gryffindoru- krzyknął ze złośliwą uciechą, która aż buchnęła w Arthemis. Przez chwilę mrugała by skupić na nim wzrok, a potem:
    -   Słucham? - zapytała oburzonym głosem.
    Albus sugestywnie pod stolikiem nastąpił jej na stopę jakby chciał powiedzieć: „nie zaczynaj z nim”.
    Vicious patrzył na nią jakby nie rozumiał jej sprzeciwu.
    - Panno jak-ci-tam…- powiedział- mieliśmy transmutować książkę w poduszkę, a nie widzę tu poduszki, więc nic nie daje ci prawa do bezmyślnego gapienia się na pozostałych uczniów!
    I rzucił jej spojrzenie mówiące: „To mój przywilej.”
    - Chodzi panu o to?- rzuciła hardo podrywając różdżkę, a jej podręcznik zamienił się w śnieżnobiałą, puchową poduszkę.
    Vicious nie dał po sobie poznać, że zrobiło to na nim wrażenie, ale Arthemis czuła mimowolne uznanie, które z niego wypłynęło. Profesor jednak spojrzał na nią zimno i powiedział:
    -   Nadal minus piętnaście punktów, za bezczelne zachowanie i popisywanie się.
    Arthemis aż zatkało z oburzenia. Na jej szczęście w tym momencie zagrzmiał dzwonek i Albus z Rose siłą wyprowadzili ją z klasy, gdyż nadal morderczym wzrokiem wpatrywała się w plecy profesora.
    -   Z Viciousem lepiej nie zaczynać- ostrzegł ją Albus, gdy znaleźli się już wystarczająco daleko od klasy transmutacji, w tłumie uczniów spieszących na obiad do Wielkiej Sali.
    Arthemis odzyskała głos.
    -   Stary! Zgrzybiały!.... gargulec!!- wrzasnęła, chociaż po głowie chodziło jej o wiele bardziej dosadne określenie profesora.- Jak miotnę w niego jakąś klątwą! Piętnaście punktów! Piętnaście! I za co?! Za dobrze wykonane zadanie?! A on nawet tego nie zrobił nawet nie pokazał nam jak to zrobić!
    -   On nigdy tego nie robi- mruknęła Rose i usiadła przy stole naprzeciwko Lily Potter.
    Lily spojrzała na ponurą twarz Albus, zamyśloną minę Rose i zaróżowioną z wściekłości twarz Arthemis.
    -   Oho! Mieliście lekcje z Viciousem, zgadłam?
    - Worek smoczego łajna!- zagrzmiała Arthemis.- Już ja mu pokażę transmutację! Ciekawe jak mu się będzie podobało w ciele robala, małego ohydnego, ośligłego jak on robala!
    I wyglądała tak, jakby właśnie wyobrażała sobie jak takiego robala rozgniata.
    -   Arthemis, miała z nim właśnie małą scysję- mruknął Albus do Lily.- Odjął jej piętnaście punktów.
    - Piętnaście! - przypomniała sobie nagle Arthemis, a jej wyraz twarzy świadczył o tym, że woła o pomstę do nieba.
    -   Nie martw się- Lily poklepała ją po dłoni, ale Arthemis była tak wściekła, że w ogóle nie poczuła płynącego od niej współczucia.- Nikt sobie nie radzi za dobrze z transmutacją. Oprócz Rose…- dodała szybko gdy kuzynka rzuciła jej obrażone spojrzenie. - I Bóg wie jakim cudem Jamesa.
    -   Hej, słyszałem swoje imię- powiedział radośnie James siadając obok Arthemis.
    Jednak Rose nadal patrzyła na Lily.
    -   Ale ona sobie świetnie z nim poradziła - powiedziała cicho. Spojrzała na Arthemis zazdrośnie. - Jak udało ci się zrobić to tak szybko?
    Arthemis słysząc podejrzliwy ton głosu Rose odłożyła widelec, którym właśnie miała zamiar zjeść obiad. Nie chciała tak wcześnie popsuć znajomości, która zapowiadała się tak dobrze.
    -   Rose…- powiedziała po namyśle,- ja nie chodziłam do szkoły. A gdy nie chodzisz do szkoły. Nie uczestniczysz w jej życiu… nie masz przyjaciół, czy chociażby znajomych… nic nie odwraca twojej uwagi, a twój świat ogranicza się do taty i psa… to twoją jedyną rozrywką jest nauka.
    Wszyscy: Albus, Lily, James i Rose popatrzyli na nią ze współczuciem. A przecież nie dodała, że nauka była jednym z niewielu sposobów, odciągających ją od jej… daru.
    -   Moją jedyną obroną przed nudą było rzucanie zaklęć, a że mogłam to robić cały czas… - wzruszyła ramionami.- Nie jestem jakoś specjalnie dobra, to raczej kwestia praktyki.
    Pominęła fakt, że zna formuły zaklęć, których nigdy nie ćwiczyła. Po prosty gdy dotknęła jakiejś książki wszystko znajdowało się w jej głowie.
    Rose wyglądała na udobruchaną, natomiast Lily zmarszczyła brwi.
    -   No, to za co Vicious odebrał ci punkty?
    Arthemis zacisnęła usta i wbiła widelec w ziemniaka z taką siłą, że rozpadł się na drobinki.
    -   Za bezczelność- odpowiedział za nią Albus.
    -   Wooho…- uradował się James. - To u niego największe odznaczenie. To w gruncie rzeczy znaczy, że cię lubi… Ja na przykład jestem Królem Bezczelnych Dupków- wypiął dumnie pierś.- Profesor mnie uwielbia. Co lekcję grozi mi, że wyślę mnie do Zakazanego Lasu ze stadem hipogryfów, ale jak na razie na obietnicach się skończyło- powiedział fałszywie zawiedzionym tonem, wywołując u wszystkich salwę śmiechu.
    Mimo to, Arthemis wiedział, że profesor wcale jej nie lubi. Po prostu jego życiowym celem było złośliwe dokuczanie wszystkim.
    -   Po obiedzie mamy eliksiry- powiedział Albus, wyciągając swój plan.
    -   Co?- zapytała przerażona Arthemis.- Już? Tak szybko?
    -   Tak, a co?- spojrzał na nią zdziwiony.
    -   Nic. Tylko, że nie za bardzo lubię… - ale pod uważnym spojrzeniem Albus, westchnęła: - Jestem beznadziejna. Tata nigdy nie zdołał mnie nauczyć, chociażby najprostszej rzeczy. Najłatwiejszy eliksir w moim wykonaniu to zwykła trucizna.
    - Nie przejmuj się tak. Profesor Carmanthen jest wyrozumiała- Albus poklepał ją przyjaźnie po ramieniu.
    -   Będzie dobrze - poparła go Rose.
    -   Nie słuchaj ich - powiedział natomiast James. - Mówią tak, bo świetnie im idzie. Rose… no to przecież Rose, a Albus ma talent po babci. Prawda jest taka, że Lavinię trudno zrozumieć, bo się j-j-jąka.
    -   I boi się uczniów- dodała Lily.
    -   Boi się wszystkiego- poprawił ją James.- Łącznie z tym, co ma w kociołku.
    Albus spojrzał na nich z naganą, godną samego dyrektora.
    -   To bardzo miła osoba- powiedział.
    - Mówisz tak, bo cię uwielbia. Jej mały książę eliksirów- zaszczebiotał drwiąco James.
    -   Przestań!
    - Tylko się nie kłóćcie- ostrzegła ich Rose.- A w ogóle to widzieliście Hugona?
    -   Tam siedzi- powiedział Lucas, który akurat do nich podszedł, wskazując palcem na odległy koniec stoły, gdzie był Hugo wśród kolegów z drugiej klasy zaśmiewających się z czegoś co im pokazywał. Po prostu ryczeli ze śmiechu.
    Rose podejrzliwie zmrużyła oczy.
    -   Czy on ma te samonamierzające fetorokulki wujka George’a? Przecież one są zakazane - natychmiast wstała i niczym dowódca kompani pomaszerowała w kierunku niczego nieświadomego brata.
    -   Ona naprawdę za dużo czasu spędza z wujkiem Percym- powiedział Albus patrząc za nią.
    -   I kto to mówi - zagruchał niewinnie James.
    - Ani mi się waż! - powiedziała ostrzegawczo Lily do Albus, który już otwierał usta, żeby się odgryźć. - Chodź, Arthemis zanim znowu zaczną się kłócić. To chyba ich cel życiowy.
    Wstała energicznie i spojrzała wyczekująco na Arthemis, która z ochotą jej posłuchała.
    -   Mamy jeszcze trochę czasu więc pokaże ci gdzie jest biblioteka.
    I zostawiły chłopców z minami świadczącymi o ich jednoczesnym obrażeniu i rozbawieniu.


    Biblioteka zachwyciła Arthemis tak, że musiała się powstrzymywać przed dotykaniem wszystkich książek stojących na półkach. Gdy w końcu Lily udało się ją stamtąd wyciągnąć zostało pięć minut przerwy. Pożegnała się z Lily, na trzecim piętrze gdzie dziewczyna miała lekcje zaklęć.
    Po trzech minutach krążenia po korytarzach w poszukiwaniu właściwej drogi wpadła w lekką panikę. Do tego w jakiś tajemniczy sposób nagle wszystkich wymiotło z korytarzy.
    W końcu, gdy była już na tyle zdesperowana, żeby zacząć wzywać głośno pomocy, po schodach zszedł jakiś blondyn.
    -   Hej!- krzyknęła. - Przepraszam, czy mógłbyś mi wskazać drogę?
    Chłopak odwrócił się niechętnie i wtedy Arthemis rozpoznała w nim Scorpiusa Malfoya. Widocznie nie był zachwycony, że go zaczepiła. Po chwili jednak jego oczy rozbłysły jakby ją rozpoznał.
    -   Jesteś tą dziewczyną od Potterów- powiedział cicho z lekka drwiącym głosem, przeciągając sylaby.
    Gdyby Arthemis się tak nie śpieszyła pewnie by się obraziła za to stwierdzenie. Zamiast tego wyciągnęła rękę:
    -   Arthemis North.
    Scorpius spojrzał na nią wyzywająco i lekko uścisnął jej dłoń, ale zaraz ją cofnął. Jednak poza pogardliwym wykrzywieniem ust i drwiącym spojrzeniem, Arthemis nie wyczuwała żadnych negatywnych emocji.
    Co za pozer, pomyślała rozbawiona Arthemis.
    -   Słuchaj możesz mnie nie lubić i w ogóle… ale wskaż mi drogę.
    -   Ach… jesteś nowa- zachichotał.
    -   Możesz mi powiedzieć, jak dojść do lochów? - zapytała niecierpliwie.
    Udał, że się zastanawia.
    -   Świetnie!- syknęła zdenerwowana i odwróciła się na pięcie.
    -   Tamtym korytarzem w lewo, schodami na dół, pierwszy prawy korytarz i schodami cały czas w dół, w Sali wejściowej w prawo na dół, w lochach na lewo. Piąte drzwi.
    Po czym nie czekając na nic, odwrócił się i poszedł wolno schodami na górę.
    -   Dziękuję- krzyknęła za nim Arthemis i nie spodziewając się, żadne reakcji pobiegła wyznaczoną przez niego trasą.
    Do odpowiedniego lochu trafiła w momencie, gdy zamykały się drzwi. Wślizgnęła się do sali w ostatniej chwili.
    -   Gdzieś ty była?- wyszeptała Rose.
    -   Zgubiłam się - odparła i zaczęła wyciągać potrzebne rzeczy. Postanowiła, że lepiej nie zwierzać się kto w końcu wskazał jej drogę. Miała przez to lekkie wyrzuty sumienia.
    Po pierwszej godzinie Arthemis określiła lekcję, jako średnio interesującą. Po drugiej zmieniła zdanie i uznała, ją za skrajnie nudną.
    Podczas zajęć po prostu nic się nie działo. Cały czas tylko kroili, mierzyli, czekali, mieszali, a wszystko to kojarzyło się Arthemis ze zwyczajnym gotowaniem obiadu.
    Ich nauczycielka, L-ll-lavinia Car-car-carmanthen, jak w końcu po dziesięciu minutach przedstawiła Arthemis tylko pogłębiała letarg, w który wpadła dziewczyna. Jej piskliwy cichy głosik idealnie pasował do pensjonarskiego wizerunku. Była bardzo koścista a jej cienkie mysie włosy opadające na twarz sprawiały wrażenie, że wyglądała na wiecznie wystraszoną. Jednakże uśmiechała się drżąco nawet do uczniów, którym szło najgorzej. Pomimo tego wszystko co się działo dla Arthemis było po prostu przerażająco powolne.
    Ale nie wszyscy tak uważali. Obok niej Albus był skupiony i zafascynowany, jakby każda nowa czynność stanowiła interesującą zagadkę. Co chwilę poprawiał coś w swoim podręczniku skreślając i dopisując coś przy recepturze.
    Po jej drugiej stronie Rose z wręcz chorobliwą dokładnością warzyła swój eliksir. Jej mikstura miała o stopień ciemniejszy odcień od mikstury Albusa.
    Co do Arthemis to, co z tego, że recepturę znała na pamięć, tak jak z resztą trzydzieści innych z podręcznika skoro tak ją to nudziło, że co chwilę robiła jakiś błąd. Albo była do tego stopnia niecierpliwa, że zbyt szybko oddała jakiś składnik albo odruchowo zamieszała w złą stronę.
    Na koniec lekcję profesor Carmanthen obchodziła klasę sprawdzając kociołki uczniów. Pochwaliła wysiłki Lizbeth O’Reilly i przeszłą bez słowa obok dymiącego eliksiru Dawlisha. Przez chwilę zachwycała się idealnym, subtelnym wyczuciem Albus i uśmiechnęła się do Rose za jej poprawnie zrobiony eliksir Rose. Potem spojrzała na to, coś co miało być eliksirem czyszczącym w kociołku Arthemis, która wyczuła jej dezorientację i współczucie.
    Poklepała ją po ramieniu i  powiedziała:
    - N-n-nadrobimy t-to d-dobrze?
    Arthemis wymownie spojrzała w sufit.


    Pomimo usilnych starań Albus, Arthemis nie zmieniła zdania, co do eliksirów. Była to dla niej dziedzina magii po prostu zbyt nudna. Jednakże pierwszy dzień w szkole uznała za bardzo udany, chociaż, gdy tylko przypomniała sobie Viciousa ogarniało ją przemożne pragnienie zemsty.
    Wtorek był męczącym dniem jednak przez Arthemis najbardziej lubianym. Profesor Fellar był tak wymagający, że najprostsze runy były dla niej trudne do wymówienia. Pod jego surowym spojrzeniem drżała jej ręka przy rysowaniu skomplikowanych symboli. Rose musiała być tego przyzwyczajona, bo radziła sobie całkiem nieźle.
    Natomiast profesor Morgana Alexander, nauczyciel zaklęć, zachwyciła Arthemis. Była to wysoka poważnie wyglądająca czarownica, która ubierała się tak jakby po lekcjach polowała na wampiry. Pomimo tego, że była opiekunem Slytherinu, Ślizgonów traktowała na równi ze wszystkimi. Głosem nie znoszącym sprzeciwu zarządzała ćwiczenia. I ćwiczyli przez całą lekcję, a gdy wychodzili zadane mieli kolejne ćwiczenia. Gdy komuś udało się jakieś zaklęcie, Profesor Alexander natychmiast go egzaminowała, a gdy uznała, że zaliczył zaklęcie, pokazywała mu kolejne. I tak w kółko.
    Arthemis była w swoim żywiole. Przypominało jej się to co zwyczajnie robiła całymi dniami w domu. Podczas gdy klasa uczyła się zaklęcia przywołującego, Arthemis już to umiała. Po pierwszej lekcji profesor Alexander obdarzyła ją łaskawie pięcioma punktami, za pięć nowych zaklęć, które Arthemis zaliczyła i zadała jej pięć kolejnych do nauki pod groźbą, że jeżeli nie będzie ich umiała na następnej lekcji odejmie jej punktów dwadzieścia.
    Arthemis wzięła sobie do serca jej słowa i zadowolona ćwiczyła w każdej wolnej chwili.
    Po obiedzie mieli dwie godziny obrony przed czarną magią, którą to lekcję odbywali ze Ślizgonami.
    Profesor Forsythe był czarodziejem miłym i wyrozumiałym. Miał w zwyczaju na początku lekcji siadać na biurku i opowiadać. Jego historie działały na wyobraźnię i wszyscy mieli poczucie, że wie o czym mówi. Jednak zanim pozwolił im używać zaklęć dbał o to by każde z nich zrozumiał jakie skutki może mieć rzucony przez nich urok.
    Oprócz tego, Arthemis nie podobało się też, że rozdzielił ją, Albusa i Rose. Ale po chwili zauważyła, że każdy Gryfom został przydzielony do jakiegoś Ślizgona.
    Widząc jej niezadowoloną minę Forsythe powiedział:
    -   Nie znasz jeszcze naszych zwyczajów, prawda? Zawsze rozdzielam domy, bo gdy uczniowie mają ćwiczyć na kolegach to dziwnym trafem nigdy im nie wychodzi. Co innego gdy ćwiczą na przeciwniku… wtedy udaje im się za pierwszym razem.
    Tak więc chcąc- nie chcąc, Arthemis stanęła naprzeciw wysokiego Ślizgona o twarzy orangutana.
    -   Nie wiem czy to jest dobry pomysł- mruknęła poważnie.
    -   Spokojnie, oszczędzę cię- zaśmiał się drwiąco dryblas uśmiechając się złośliwie.
    -   Nie za ostro Flint- ostrzegł go profesor i z niepokojem spojrzał na Arthemis, której jedyną reakcją na pobłażliwy uśmiech Flinta, było pogardliwe uniesienie brwi.
    -   Pamiętajcie, jedna osoba rzuca jakieś zaklęcie, druga ćwiczy tworzenie tarczy. Formułę znacie. Na mój znak!- krzyknął.- Już!
    Flint z zawziętym wyrazem twarzy, wrzasnął:
    -   Petrificus Totalus!
    -   Protego! - niemal bezgłośnie wyszeptała Arthemis.
    Siła jej tarczy była tak wielka, że Flint poleciał na ścianę, a jego różdżka wylądowała w odległym kącie sali.
    -   Mówiłam, że to nie  jest dobry pomysł- powiedziała spokojnie patrząc na rozpłaszczonego na ziemi Ślizgona.
    Po jej lewej stronie Scorpius parsknął śmiechem.
    Forsythe podbiegł do Flinta i sprawdził, czy nic mu nie jest, ale chłopak tylko się poobijał. Profesor przeniósł zamyślony wzrok na Arthemis.
    -   Już to robiłaś, prawda?
    Wzruszyła ramionami.
    -   Musiałam mieć jakieś rozrywki w domu- mruknęła do siebie i pokiwała profesorowi głową.
    -   Twoja tarcza była bardzo silna.
    -   Myślałam, że chciał rzucić jakąś klątwę. Nie wiedziałam, że rzuci zaklęcie z pierwszego poziomu- powiedziała przepraszająco.
    - Musisz mi spisać wszystkie zaklęcie jakie umiesz. Klątwy, uroki, przeciwuroki itd. Dopóki nie dowiem się na jakim poziomie jesteś lepiej, żebyś nie ćwiczyła z żadnym uczniem.
    Arthemis zrobiła załamaną minę. Profesor rzucił jej przepraszające spojrzenie.
    -   Wracajcie do ćwiczeń!- krzyknął do klasy.
    Arthemis nie wydawała się zbyt uszczęśliwiona. Resztę lekcji spędziła oparta o ścianę klasy z rękami założonymi na piersi i z zazdrością przyglądała się Albusowi i Rose.
    Co ona takiego zrobiła?
    No i co z tego, że rzuciła trochę…zbyt… silną tarczę? Rozumiała, że niektóre z zaklęć, które umiała były trochę… bardziej zaawansowane, ale zwykle zaklęcie tarczy?
    Z zawziętym wyrazem twarzy postanowiła porozmawiać o tym z profesorem.
    Na koniec lekcji profesor Forsythe nagrodził  każdy dom dwudziestoma punktami i podziękował za udaną lekcję. Gdy już wszyscy wyszli z sali Arthemis podeszła do jego biurka.
    -   Panie profesorze?- zaczęła.
    Gdy spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem, kontynuowała:
    -   Uważam, że to niesprawiedliwe… Przecież nie mogę panować nad tym, jak silną tarczę rzucam…
    Patrzył na nią uważnie z namysłem i jakby rozrzewnieniem w spojrzeniu.
    -   A ponieważ po raz pierwszy ćwiczyłam z kimś poza ojcem, nie wiedziałam czego się spodziewać. Spanikowałam…
    -   Nie wyglądałaś na wystraszoną…
    Arthemis uznała, że dla dobra sprawy, lepiej pominąć to milczeniem.
    -   Tak więc uważam za niesprawiedliwe pozbawianie mnie praktyki.
    Arthemis wydawało się, że w błękitnych oczach profesora rozbłysło rozbawienie.
    -   Zastanowię się- powiedział w końcu pojednawczo.- Ale nadal chce dostać tę listę - zastrzegł.
    Arthemis wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
    -   No i oczywiście wolno ci używać zaklęć wyłącznie z poziomu czwartego.
    Pokiwała szybko głową.
    - A na dowód tego, że rozumiesz ryzyko napiszesz mi esej o złych konsekwencjach nieuważnego używania zaklęć.
    -   Esej?
    -   Tak. Na dwie rolki pergaminu.
    A rthemis niechętnie zgodziła się i opuściła klasę. Tuż za drzwiami czekali na nią Al i Rose.
    -   No i co?- zapytali jednocześnie.
    -   Mam napisać jakiś esej- mruknęła i wzruszyła ramionami.
    Przez chwilę patrzyli na nią, a potem na ich twarzach pojawił się rozradowany uśmiech.
- To było super!- zaśmiał się Albus.
- To był przypadek- poprawiła go Arthemis nerwowo.
- Ale jakże szczęśliwy- zaśmiała się Rose.- Już dawno nikt nie przytarł nosa Flintowi.
- James go totalnie nie trawi- poinformował ją zadowolony Albus- ściera się z nim i jego bratem na każdym kroku.
- Zyskasz niewątpliwie jego uznanie- pokiwała głową Rose.
Arthemis nie cieszyła się tak bardzo. Wyglądało na to, że przystosowanie się do poziomu zajęć w szkole będzie trudniejsze niż się zdaje. Vicious, Forsythe…
- Jak tak dalej pójdzie to w ogóle zabronią mi uzywać czarów- powiedziała ponuro Arthemis,
- Jednak musisz przyznać, że nieco wystajesz ponad poziom- powiedział Albus gdy wspinali się po schodach na siódme piętro.
  Arthemis się z nim nie zgodziła.
- Umiem tylko to, co według mojego taty jest przydatne. A on może mieć odrobinę inne pojęcie od nauczycieli.



  Jednakże pomimo pewnych braków Arthemis radziła sobie w szkole całkiem nieźle.
  Chociaż profesor Longbottom na pierwszej w tym roku lekcji zielarstwa, kategorycznie zakazał jej zbliżać się do niebezpiecznych i jadowitych roślin, do których według innych uczniów miała niepokojący pociąg.
    - To będzie na szóstym roku-pouczył ją profesor Longbottom i powrócił do prowadzenia lekcji o jakichś tak kaktusach.
    Gdy później Albus zapytał ją o to, czemu ją tak ciągnie do rzeczy lekko powiedziane groźnych odparła:
    - Należy poznać wszystko co niebezpieczne, żeby wiedzieć jak z tym walczyć.
    Arthemis nie była pewna, czy spodobała mu się ta filozofia, ale więcej nie wracali do tego tematu.
    Wielkim rozczarowaniem dla Arthemis była historia magii. Przedmiot, który do tej pory stanowił dla niej niekończącą się przygodę profesor Binns zamienił w kompletną… katastrofę. Nie sądziła, że może być la niej przedmiot bardziej nudny od eliksirów, jednak po historii magii zmieniła zdanie.
    Po dziesięciu minutach z trudem utrzymywała otwarte oczy. Natomiast po dwudziestu złożyła głowę na ławce i zwyczajnie zasnęła.
    Rose wyglądała na oburzoną jej zachowaniem, za to Albus niemal rozpłakał się ze śmiechu.
    Oczywiście ta krótka drzemka skończyła się dla Arthemis ciężkim bólem głowy w postaci setki wspomnień uczniów rysujących, piszących lub podobnie jak ona śpiących na tej ławce.
    Gdy wyszła z Sali głowa ciążyła jej jak kamień.
    - To… było… straszne- wydyszała.- To po prostu…
    Brakowało jej słów.
    - Mój ojciec… mój ojciec uznałby za świętokradztwo, że można z historii uczynić takie… bagno!
    - A uczył się w Hogwarcie?- zapytała jak gdyby nigdy nic Rose.
    Arthemis pokiwała głową.
    - To na pewno Binnsa zna. A poza tym wiesz… twój ojciec jest znanym historykiem, musi być skoro ma to takie znaczenie w jego pracy. Podczas swoich wypraw musiał napotkać wiele historycznych miejsc, klątw i przedmiotów. Nie dziwię się, że lekcję Binnsa wydają ci się nudne.
    - One są nudne- powiedział twardo Albus.


   Arthemis dotrwała do końca tygodnia bez większych problemów pomijając Viciousa. A gdy Albus zaproponował jej by towarzyszyła im na herbatce u Hagrida w piątkowe popołudnie, chętnie się zgodziła.
    Za pięć piąta całą grupą wyszli z zamku i ruszyli przez błonia. Arthemis z uśmiechem patrzyła jak zdenerwowany Albus zaczyna gonić Jamesa, na oczach roześmianego Hugona i zdegustowanej Lily. Za to Rose jakby ich nie widziała. Według Arthemis była nieco bledsza niż zwykle. Przed opuszczeniem zamku Rose uprzedziła ich, że nie przekroczy progu chatki dopóki ktoś zaufany nie sprawdzi, czy nie ma tam jakiegoś krwiożerczego potwora, przez co rozumiała dosłownie wszystko, co miało zęby.
    Wszyscy z ochotą weszli do małej chatynki. Dopiero po kilku minutach po zamknięciu drzwi Arthemis zdała sobie sprawę, że Rose została na zewnątrz. Nikt inny jakby się tym nie przejmował. Lecz w końcu Al powiedział:
    -   Chyba już starczy, co?                
    Hugo przewrócił oczami i wyjrzał za drzwi.
    - No, chodź. Jest tylko Kieł.
    Rose przekroczyła próg ostrożnie, rozglądając się na wszystkie strony.
    Wnętrze chatki było małe i jednocześnie wielkie. W szóstkę z trudem się w niej pomieścili, za to Hagrid mógł się w niej swobodnie poruszać.
    W końcu Lily, Rose i Arthemis usiadły na wielkim łóżku i zrobiło się więcej miejsca. Chłopcy zajęli miejsca przy stole. Hagrid wziął się za parzenie herbaty.
    - No i co tam u Harry’ego?- rzuciła, wyjmując z kredensu siedem kubków wielkości małych wiaderek.
    - A nic. Minister chciał, żeby został szefem biura aurorów, ale odmówił. Powiedział, że woli łapać czarnoksiężników niż babrać się w całej tej polityce i biurokracji- odpowiedział mu James.
    - Jasne, że tak. Twój stary ma łeb na karku. Zawsze tak było. A Kingsley powinien o tym wiedzieć.
    Hagrid przez chwilę milczał zamyślony. Potem westchnął.
    - Często brakuje mi tego, że mnie odwiedzali. Harry, Ron i Hermiona to były dobre dzieciaki… Reszta też. Pół życia spędziłem na wyganianiu z lasu Freda i Georga- zachichotał.- No, ale czas leci dalej… a teraz mam was.
    Arthemis patrzyła z łagodnym uśmiechem na wzruszoną twarz olbrzyma. Wszyscy inni wydawali się jakby dobrze znali tę część ich spotkań. Hagrid rozlał wodę do kubków i wręczył każdemu po jednym.
    - A co tam u taty?- zagadnął Hugona.
    - Przeprowadził ostatnio wywiad z Oliverem Wordem. Został obrońcą narodowej drużyny Anglii.
    - Czytałem, czytałem- powiedział Hagrid.- Codziennie czytam rubrykę sportową twojego ojca. Nawet zaprenumerowałem Proroka Codziennego.
    - Tata jest załamany, że Armaty Chudleya odpadły z rozgrywek ligowych- powiedziała Rose, patrząc podejrzliwie na brytana Kła, który wyglądał jakby zapadł w śpiączkę.
    - Przegrali z Osami z Winbourne dziesięcioma punktami- Lily pokręciła ponuro głową.
    - No, ale dosyć  tego- zagrzmiał Hagrid.- Jak zaczniecie gadać o Quidditchu to koniec, już ja was znam. Opowiedzcie lepiej jak wam minął pierwszy tydzień w szkole?
    Wszyscy zaczęli mówić jednocześnie. Zrobiło się tak głośno, że Hagrid musiał zaprowadzić porządek.
    - Może dacie powiedzieć gościowi? To dla ciebie coś zupełnie nowego.
    Arthemis pokiwała głową.
    - Jest w porządku. Przywyknę.
    - Ona nie lubi Viciousa- powiedział Albus ze śmiechem.
    - Nikt nie lubi Viciousa- rzekła z naciskiem Lily.- No, może z wyjątkiem Jamesa, ale on jest nienormalny- wykrzywiła się do brata.
    - Hej!- zaprotestowała wesoło James.- Ten facet ma tak spaczone poczucie humoru, że trzeba to docenić.
    - On nie ma poczucia humoru- powiedziała stanowczo Rose.
    Hagrid z wyraźną przyjemnością przysłuchiwał się tej wymianie zdań. W końcu stanął po stronie dziewcząt.
    - Sam go nie lubię- przyznał.
    - Ale Arthemis go po prostu nie cierpi. Musieliśmy siłą wyciągnąć ją z klasy, żeby nie miotnęła w niego jakąś klątwą- opowiedziała z przejęciem Rose.
    - A pewnie zna kilka niezłych skoro Forysthe zabronił jej używać czarów na lekcji -dodał Al.
    - Serio?!- zapytali pozostali chórem.
    - Dajcie spokój. Już wam tłumaczyłam, że to był przypadek- mruknęła Arthemis.
    -   Mówię ci James, miałbyś niezły ubaw gdybyś zobaczył jak Flint ląduje na ścianie - powiedział rozemocjonowany Albus.
   James uśmiechnął się od ucha do ucha i spojrzał na Arthemis.
    - Coś czuję, że stworzymy niezłą grupę.
    - I naprawdę zakazał ci używać czarów?- zainteresował się Hagrid.
    - Tymczasowo- powiedziała szybko Arthemis.- Zresztą już to odwołał. Mam mu napisać jakiś esej.
    -   Ha!- zaśmiał się James.- Jak tak dalej pójdzie to dokopiemy Ślizgonom  nie tylko w Quidditcha.
    - James pojedynki są zakazane- zagrzmiała Rose.
    - Tylko gdy ktoś się o nich dowie- odburknął.
    Lecz zanim zaczęli się kłócić na dobre, na co się zanosiło, rozległo się pukanie do drzwi. Hagrid poszedł otworzyć. Do izby wszedł Lucas. Popatrzył z wyrzutem na Jamesa.
    -   Przyszedłem po tego tu…- powiedział mróżąc oczy.
    James spojrzał na niego z rezygnacją.
    -   Myślałeś, że się wymigasz? Przecież obiecałeś…
    -   Miałem chwilę słabości- mruknął James do swojej herbaty.
    -   Tak, tak…jasne. Musimy opracować taktykę. Rozgryźć wroga. A teraz marsz na stadion!- i wyciągnął palec w kierunku drzwi gestem nie znoszącym sprzeciwu.
    James zwlókł się z krzesła i podreptał do drzwi. Gdy przechodził obok przyjaciela, mruknął:
    -   Tyran!
    -   Dupek- odparł tamten i obaj uśmiechnęli się do siebie. Potem Luke odwrócił się do pozostałych i odnalazł wzrokiem Albus.- A ciebie widzę za tydzień. Ty też możesz przyjść…- dodał gdy jego wzrok przemknął po Hugo.
    Poczym pożegnał się z Hagridem i pobiegł za Jamesem.
    -   Taa…- mruknął po chwili Hagrid.- Oliver też taki był. Może Lucas czeka podobna kariera?

    Wzruszył ramionami i powrócił do stołu by dokończyć pogawędkę przy herbacie.

4 komentarze:

  1. Hej,
    bardzo miło minął ten tydzień, pieknie Arthemis pomstowała no Viceusa toż to będzie otwarta wojna...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, bardzo miło minął tydzień, i to pomstowanie Arthemis na Vicousa, to chyba będzie wojna regularna...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo miło sie czytało opisy poszczególnych lekcji i chyba również pokochałambym profesor Alexander 😁

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniale, miło minął tydzień,a to pomstowanie Arthemis na Vicousa, powstanie z tego wojna regularna...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń