poniedziałek, 22 stycznia 2018

Polowanie (Rok IV, Rozdział 16)

  Z samego rana powyciągali z łóżek Rose, Lily, Lucasa i Freda. Musieli spławić Hugo, bo stwierdzili, że im mniej osób o tym wie, tym bezpieczniej. Jakby to rozgłosili, tajemniczy „Ktoś” mógłby się spłoszyć, a musieli wyciągnąć z niego co i w jaki sposób zabiera siłę witalną uczniom. Z tego samego powodu odrzucili na razie pomysł, żeby powiedzieć o wszystkim nauczycielom. Wierzyliby, że ktoś się przyzna. Naiwni.
  Jednak to nie było takie proste. Mogli polegać tylko na Mapie Huncwotów, bo gdyby zaczęli patrolować przejścia, to osoba o którą im chodziło mogła ich zauważyć. Okazało się, że ślęczenie nad mapą o każdej porze dnia i nocy wcale nie jest takie proste. Szczególnie, że Lucas i James w pewnym momencie odpadli, bo musieli się przygotowywać do SUMÓW. Był również problem z lekcjami, bo któryś z nauczycieli zauważyłby, że mają mapę, a to byłaby katastrofa. Dochodziły jeszcze treningi Quidditcha, które wymuszał na nich Lucas, przed zbliżającym się meczem ze Slytherinem.
  Dlatego musieli wierzyć w to, że którejś nocy typ, którego szukali się pojawi na mapie. Codziennie od godziny 16 do godziny 6 rano, zmieniali się przy mapie. Jednak w ciągu dnia było zbyt wiele luk i w każdej chwili ktoś mógł się prześliznąć.
  Główny ciężar spadł na Albusa, Rose i Freda, bo Lucas, James, Arthemis i Lily byli wyczerpani codziennymi treningami. Zbliżał się ich ostatni w tym sezonie mecz.
  W piątek wieczorem Arthemis chciała wykorzystać chwilę czasu na odrobienie zaległego zadania z run. Rano mieli zagrać mecz, a Lucas bojąc się, że ich przeciąży odwołał wieczorny trening. Była mu za to wdzięczna.
  Lily siedziała w ich dormitorium z mapą, a Rose zaczynała popadać w szaleństwo nauki przed egzaminami końcowymi. Albus odsypiał, bo przez większość nocy miał pilnować mapy. Nagle przybiegł do niej Lucas z pobladłą twarzą i trzęsącymi się dłońmi. Arthemis poderwała się z miejsca przerażona, że coś się stało Fredowi albo Jamesowi.
- Clare jest chora –wyrzucił z siebie Lucas. – A jutro mamy mecz!
Z Arthemis opadło na chwilę napięcie, ale zaraz potem wróciło.
- Jak to jest chora? – zapytała gwałtownie.
- Pani Pomfrey mówi, że to tylko osłabienie… - gdy wypowiedział to słowo jego twarz zrobiła się trupio blada. Wymienili przerażone spojrzenia. – O Boże! –szepnął.
- Prześliznął się! – warknęła Arthemis.
- Co my teraz zrobimy?
- Spokojnie – powiedziała Arthemis, ale sama szarpała sobie włosy. – Ci co pierwsi zachorowali nadal są słabi, ale jeszcze nie jest to nic bardzo poważnego. Trwa to już prawie cztery tygodnie. Hardodziob zmarł w ciągu dwóch, a to znaczy, że u ludzi to trwa dłużej. Clare ma jeszcze czas, a my mamy czas żeby ją uratować – mówiła cicho do siebie spacerując nerwowo i nie zwracając uwagi na to, że ktoś może uważać to za podejrzane.
 Do Pokoju Wspólnego wpadł James i podszedł do nich szybkim nerwowym krokiem.
- Słyszałem – powiedział tylko. – Co robimy?
- Musimy dorwać tego drania – powiedział Lucas.
- Musimy zagrać jutrzejszy mecz – wypaliła Arthemis. – Jeżeli tego nie zrobimy będziemy musieli powiedzieć dlaczego.
- Nie mamy ściągającego  - powiedział nerwowo James.
- Mamy - poprawił go Lucas. – Albus jest rezerwowym.
- Nie będzie zachwycony – zauważyła Arthemis. – Fred i Rose będą musieli pilnować mapy. I to dokładnie.
 James pokiwał głową.
- Podczas meczu zamek będzie pusty. Najlepszy moment, żeby zrobić coś nielegalnego.
- Idę obudzić Ala –powiedział Lucas.
- Ja powiem dziewczynom – oznajmiła Arthemis.
- Znajdę Freda – dodał James.
Każde z nich odeszło szybkim krokiem w swoją stronę.


 Albus rzeczywiście nie był zadowolony.  
- Przecież ja w ogóle z wami nie grałem! – powiedział spanikowany.
- Poradzisz sobie – zapewnił go dziarsko Lucas, przymierzając na niego swoją zeszłoroczną szatę od quiditcha. – Rób to co zwykle robi ścigający – przejmuj kafla.
- Łatwo ci powiedzieć. Tylko to ja będę miał przegwizdane, jak przeze mnie przegramy mecz…
- Więc módl się, żeby twoja siostra szybko złapała znicza – poradził mu Luke.
 Do szatni weszła reszta drużyny.
- Do twarzy ci w tym, Al. – powiedziała Jessica.
 Zarumienił się.
 Na ten widok James ryknął śmiechem i od razu dostał cios w tył głowy od Arthemis.
- Aaauuu - mruknął.
- Jest dość zdenerwowany i bez twoich wygłupów – powiedziała cicho Arthemis.
- Jezu, zachowujecie się jakby Al. nigdy nie siedział na miotle – powiedział rozłoszczony. –     A przecież umie grać w Quidditcha i to całkiem dobrze!
 Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Nie spodziewali się takiego wybuchu. James odwrócił się i bez słowa zaczął się przebierać.
 Reszta też się przebrała. Arthemis wyczuwała zawstydzenie i złość Jamesa. Gdy reszta już wyszła, a ona sama była przy drzwiach, powiedziała:
- Masz rację.
Podniósł na nią zdziwiony wzrok.
- Jestem pewna, że to co powiedziałeś pomogło Alowi, lepiej niż wszystkie rady Luke’a – dodała nie odwracając się i wyszła na boisko za resztą drużyny.
  Arthemis stanęła obok reszty drużyny między Jessicą i Jackiem. Skinęła głową Scorpiusowi, wykrzywił się w drwiącym uśmiechu i niemal niedostrzegalnie jej odpowiedział. Lily wpatrywała się w niego jakby chciała poznać wszystkie jego myśli. Arthemis zauważyła, że w drużynie Slytherinu nie ma żadnych dziewcząt. Większość z nich nie miało zbyt przyjaznych min. No, ale ona sama też miała ochotę im dokopać, więc nie dziwiła się za bardzo.
  Dobiegł do nich James, stanął na swoim miejscu obok Jacka, naprzeciw Denisa Flinta.
Arthemis wyczuła jego nagły chłód, gdy na niego spojrzał. Była całkowicie przekonana, że tych dwóch się nienawidzi.
- Kapitanowie, uściśnijcie sobie dłonie  - powiedziała  Hooch.
 Lucas i Fineas Nott uścisnęli sobie dłonie, a wyglądało to tak jakby mieli je sobie zmiażdżyć.
- Gra ma być czysta – rzuciła jeszcze, kierując wzrok na drużynę Ślizgonów. – Na miotły!
 Czternaście mioteł poderwało się do góry, gdy tylko rozległ się gwizdek. Ślizgoni od razu przechwycili piłkę. Z zadziornymi minami zbliżali się do Arthemis myśląc zapewne, że ją przestraszą. Jednak ona widziała kontem oka Jamesa, który już wybijał tłuczek w środkowego ścigającego, jednak kafel przeszedł do rąk Barnaby’ego McDowella, który rzucił go hakiem w boczną pętlę. Wykonała szybki wzrok i odbiła kafel ogonem miotły. Od razu przechwycił go Al i podał Lucasowi. Ruszyli w przeciwną stronę.
- Pożałujesz – krzyknął w jej kierunku Barnaby, miał to nieszczęście, że usłyszał go James.
- Ty też – odkrzyknął.
Gra była zacięta i nieco brutalna. Odkąd Arthemis była w Hogwarcie jeszcze takiego meczu nie widziała. A przecież nie grali o zwycięstwo. To jak będzie wyglądał mecz o Puchar Quidditcha? Większość tłuczków leciało w stronę Lily Potter, z tym, że nie miały szansy jej trafić, bo jej Błyskawica po prostu przemieszczała się z prędkością światła. Jednak gdy tylko ścigający Slytherinu ruszali do ataku, następował zmasowany atak na obrońcę Gryfonów. Nagle otaczali ją pałkarze i ścigający. Jednak jej się tak łatwo nie dało przestraszyć. Szczególnie, że James i Jack od razu posyłali w ich stronę tłuczki.
  Trudno było zdobyć jakikolwiek punkt, tak trudna była walka o kafla. Wynik po dwudziestu minutach był 50 - 40 dla Slytherinu. O zwycięstwie miał  niewątpliwie przesądzić złoty znicz.
A Lily i Scorpius gonili się po całym boisku, starając się każde wykiwać tego drugiego.
 Pałkarze Gryffindoru już nie mieli swobody jak w meczu z Puchonami. Musieli bardzo uważać na tłuczki posyłane we wszystkie kierunki przez Ślizgonów. Jednak James dotrzymał słowa, gdy tylko jakiś tłuczek znajdował się w jego zasięgu od razu odbijał go w kierunku Barnaby’ego. Należało to docenić tym bardziej, że Denis Flint raczej nie brał udziału w grze zespołowej tylko chciał dorwać Jamesa. Jednak James był dla niego zbyt sprytny.
  Arthemis cudem udało się obronić następny atak Ślizgonów. Podała kafel Jessice, która niemal nie dostrzeżenie upuściła go do Lucasa, gdy Ślizgoni pognali za nią, Lucas i Al natarli na bramki. Lance Baddock celowo wleciał w Lucasa, który upuścił kafla, jednak Albusowi udało się go przechwycić. Trafił.
- Remis. Po 50, gra jest coraz ostrzejsza – rozległ się głos Zacharego Macmillana. – Czyżby to był znicz?!
 Lily Potter jak strzała pomknęła w stronę trybun po lewej stronie. W tym samym momencie James odbił tłuczka w denerwującego go już straszliwie Denisa Flinta, jednak gdy tłuczek był już w locie, dostrzegł dopiero, że Flint ma idealny strzał, żeby wyeliminować z gry Arthemis. Arthemis zupełnie go nie widziała, bo nacierali na nią ścigający Slytherinu.
 Serce Jamesa zaczęło galopować, gdy poderwał miotłę i zaczął lecieć w jej kierunku, żeby odbić tłuczek. Flint uderzył w czarną piłkę, która jak torpeda leciała w kierunku Arthemis.
  Arthemis usłyszała gwizdek kończący mecz w tym samym momencie, co okropny trzask. Obróciła się. Jakieś pięć metrów przed nią James zwinął się w kłębek i zaczął przechylać się na miotle. Tłuczek, który w niego uderzył leciał już swobodnie dalej. Kilka metrów od niej Denis Flint patrzył na James z obrzydliwym uśmiechem.
 Arthemis nie myśląc zareagowała i w jednej chwili znalazła się przy Jamesie.
- Luuukeeee!!!! – wrzasnęła z trudem utrzymując nieprzytomnego Jamesa na miotle.
 Lucas, który właśnie leciał w kierunku Lily razem resztą drużyny obejrzał się i natychmiast ruszył w jej stronę. Chwilę później zobaczył ich Albus i reszta. Jednak Arthemis i Lucas już sprowadzali Jamesa na ziemię.
 Wylądowała obok nich Hooch, chwilę później przybiegł Neville.
- Co mu jest? – zapytała.
- Dostał tłuczkiem – wyjąkała Arthemis.
- W klatkę piersiową – dodał śmiertelnie blady Lucas, rozpinając mu szatę. Na piersi Jamesa tworzył się krwistoczarny siniak .
- O Chryste, James – szepnęła Arthemis z przerażeniem, widząc z jakim trudem wydobywa się powietrze z jego płuc.
- Trzeba go szybko zanieść do skrzydła szpitalnego – powiedział zdenerwowany Neville. Otoczyli ich Gryfoni. Lily i Al. stali nad klęczącymi przy Jamesie Luke’u i Arthemis.
- To Flint – warknęła Arthemis i zerwała się na równe nogi, a wszyscy odstąpili od niej na krok, takim promieniowała gniewem. – To jego wina!
 Kilka dziewcząt zalało się łzami. Gdy James został ułożony na noszach, wszyscy skierowali się do zamku idąc za jego nieprzytomną postacią.
 Arthemis nie mogła oderwać oczu od jego bladej, nieruchomej twarzy. Sparaliżowało ją przerażenie. Jej własne. I skutecznie odcięło ją od ciężkiego strachu Gryfonów. Widziała jak Lucas stara się uspokoić płaczącą Lily. Al nic nie mówił, idąc obok niej.
- Arthemis! Albus!- usłyszała krzyk.
 Razem z Alem odwróciła się. Biegli w ich kierunku Fred i Rose.
 Wyciągnęli ich z tłumu, wychodzącego z boiska.
- To Latimer – powiedziała Rose.
- Co? – Arthemis, nie wiedziała o czym ona mówi. Czy nie wiedziała, że James jest ranny?
- To Latimer – powiedział wyraźnie Fred, pokazując im mapę.
 Wtedy Arthemis zrozumiała. Razem z Albusem pochylili się nad mapą i zobaczyli mała kropkę w tajnym przejściu na czwartym piętrze, z napisem Flynn Latimer.
  Arthemis popatrzyła na tłum idący do zamku.
- Idźcie zobaczyć co z James – powiedziała. – Ja dorwę Latimera.
I zanim zdążyli coś powiedzieć, pobiegła do zamku krótszą drogą. W biegu wyjęła różdżkę z uprzęży na nodze. Kątem oka zauważyła, że ktoś za nią biegnie.
- Nie pójdziesz sama – powiedział z trudem Albus, doganiając ją.
- A co z Jamesem? – zapytała, nie zatrzymując się.
- Pani Pomfrey nie takie rzeczy leczyła – odparł, ale mimo tego, Arthemis wyczuwała jego strach.
 Skinęła głową i starała się w to uwierzyć.
- To on był wtedy w lesie, przy Clare, gdy mieliśmy szlaban – wykrztusiła Arthemis. –  Widziałam wtedy niedaleko jednorożca! – przypomniała sobie. -  I bez trudu mógł wziąć pióro Hardodzioba. Był nim tak samo zafascynowany jak ja! Jak mogłam być taka głupia!
 Wbiegli na drugie piętro, gdy usłyszeli szum na dziedzińcu.
- Szybko, bo nam ucieknie – powiedział Albus.
Dotarli na czwarte piętro i dopiero zwolnili. Cicho skradali się przejściem. Gdy byli niecałe pięć metrów od niewidzialnego przesmyku ze ściany wyszedł Latimer. Nie zastanawiając się jednocześnie Albus i Arthemis krzyknęli:
- DRĘTWOTA!
Latimer poleciał na ścianę i osunął się po niej nieprzytomny. Podbiegli do niego.
- Ok. – sapnął Albus. – Co dalej?
- Przyniósł coś nowego – powiedziała Arthemis wściekła. – Ciekawe kogo tym razem dorwał…
- Spytajmy go – zaproponował Al.
- I przy okazji dowiedzmy się jak to powstrzymać – skinęła głową.
Wciągnęli nieprzytomnego chłopaka do lustrzanej Sali i zapalili pochodnie.
- Incarserus – powiedziała Arthemis, a Flynn został związany przez liny. – A teraz sobie pogadamy…
- Enervate – mruknął Albus.
Flynn zamrugał. Potoczył wzrokiem po pomieszczeniu, aż w końcu spoczął na nich. Cała jego osoba emanowała teraz przerażeniem, ale po chwili się opanował. Arthemis niemal widziała jak przygotowuje dla nich zgrabną bajeczkę.
 I doczekała się…
- Albus? Arthemis? Co tu się dzieję? Gdzie my jesteśmy?
- Och, nie wiesz?- zapytała ironicznie Arthemis. – Można by pomyśleć, że kto jak kto, ale ty powinieneś to wiedzieć doskonale.
 Spojrzał na nich udając zawstydzonego.
- Proszę was… nie mówcie nikomu… - wyjąkał. – Lubię się przeglądać i znalazłem tę komnatę…
- Nie rób z nas idiotów – przerwała mu ostro Arthemis.
- Wiemy o tej komnacie – dodał Albus. – I wiem do czego ci ona służy…
- Nie wiem o co wam chodzi – Latimer wyraźnie grał na zwłokę, szarpiąc się z więzami.
- Wiemy, że to przez ciebie umierały te wszystkie istoty. A teraz zaczęli chorować ludzie – oznajmiła Arthemis.
 Gdy Flynn to usłyszał poderwał głowę, a po jego czole zaczęły spływać krople potu.
- Oni wyzdrowieją! Przyrzekła, że wyzdrowieją –zajęczał.
- Kto? – zapytał natychmiast Albus.
- Czarownica – wykrztusił płaczliwie, zaczynając się rzucać. Jednak nagle jego wzrok zrobił się zimny i wyrachowany. – Ona może uczynić was potężnymi. Sławnymi. Może dać wam wiedzę o jakiej nawet nie marzyliście.
- To właśnie tobie dała? – Arthemis wściekła popchnęła go na ścianę. – Czy to było warte tylu żyć?! Czy jest warte życia Clare?!
- Nie – po twarzy Latimera zaczęły płynąć łzy. – Wiem, że nie… - Jednak po chwili znów pojawił się ten zimny ton w jego głosie. – Nic więcej wam nie powiem!
- Arthemis? – powiedział zaniepokojony Albus, obserwując zachowanie Flynna.
- Widzę – odparła i odsunęła się o krok. Flynn zachowywał się jakby walczyły w nim dwie osoby. Raz był przerażony, raz zimny i opanowany.
 Nagle spojrzał na nich z drwiącym uśmiechem.
- Teraz sobie pogadać z kimś innym… Nawet nie wiecie, z kim zadarliście…
Roześmiał się okrutnie.
- Nie! Flynn nie! – krzyknęła Arthemis, gdy Latimer odchylił głowę do tyłu i krzyknął, tylko jedno słowo:
- Medea!
 Rozległo się echo jakiegoś śmiechu. Przybierało ono na sile. Po chwili usłyszeli skrzypienie zawiasów w drzwiach.
- Zatrzymaj to Flynn! - krzyknął Albus.
Arthemis widziała w ogromnym lustrze, że jest już za późno. W pokoju z ołtarzykiem pojawiła się postać.
  Kobieta miała na sobie szmaragdowozieloną suknię z gorsetem i idąc swobodnie kołysała biodrami, jakby w takt muzyki. Miała długie czarne włosy do pasa i była olśniewająco piękna. Podeszła wolnym krokiem do lustra i zacmokała.
- Ach, Flynn… widzę, że masz kłopoty, kochanie…
 Z oczu Flynna znikł chłód i popatrzył na lustro przerażonym wzrokiem. Znów był czternastoletnim przestraszonym chłopcem. Arthemis przypadła do niego, dostrzegając swoją szansę.
- Powiedz mi Flynn! Powiedz, jak ją zniszczyć – szepnęła do Latimeria.
Albus przykląkł z drugiej strony.
- Powiedz nam jak ich uratować – powiedział.
- Ja nie chciałem – wyjąkał przez łzy. – Naprawdę nie chciałem…
- Szybko Flynn! Musisz nam powiedzieć…
Flynn podniósł na nich załzawiony wzrok.
- To jest…- zaczął, lecz po chwili rozległo się pstryknięcie, a jego głowa opadła do tyłu. Stracił przytomność.
- Uuuupsss – szepnęła osoba w lustrze. – Flynn, mój biedny kochany chłopiec, chyba zrobił się zbyt rozmowny – zachichotała. – Szczerze mówiąc już mnie trochę nudził…
 Albus i Arthemis powoli się podnieśli.
- Gryfoni – zacmokała. – Mój brat uważał, że tylko Krukon, będzie mógł mnie zniszczyć. Ale ja wiedziałam, że Krukoni nie mają hartu ducha. Co innego Gryfoni… Ale tym z kolei brakuje inteligencji.
- Jesteś siostrą dyrektora Castlerighta – domyśliła się Arthemis.
- Marius – westchnęła. – Naprawdę myślał, że jest mądrzejszy ode mnie… Ale to zawsze ja byłam we wszystkim najlepsza. W niczym nie mógł mi dorównać.
- Jednak cię tu zamknął – zaśmiała się Arthemis.
Medei zrzedła mina.
- Przechytrzył mnie raz jeden, jedyny. I został bohaterem! – wypluła z siebie te słowa. – Bohaterem! A przecież to ja byłam najpotężniejszym magiem w naszych czasach! Siałam postrach, ale ludzie mnie kochali!
 Na Arthemis spłynęło oświecenie.
- To byłaś tą Czarownicą! Tą, którą próbował schwytać przez piętnaście lat.
- Byłam tak potężna, że moje imię wymazano z kart historii! – wrzasnęła, a jej piękna twarz wykrzywiła się z gniewu. – Wszyscy się go bali!
- Przecież odbyła się egzekucja - powiedział Albus.
Czarownica prychnęła.
- Marius mnie nienawidził, ale nie potrafił mnie zabić. Byłam jego młodszą siostrą. Ukochaną siostrzyczką. Obezwładnił mnie. Sfingował moją śmierć i trzymał przez dziesięć lat w zamknięciu. Jednak byłam dla niego zbyt potężna. Niemal udało mi się uciec, a wtedy został dyrektorem. Rzucił na mnie tą klątwę! Ale nie przewidział jednego… podczas gdy ja nadal żyję, on już dawno gnije w grobie!
 Zaczęła się opętańczo śmiać.
 Albus i Arthemis wymienili przerażone porozumiewawcze spojrzenia i jednocześnie chwycili po jednej pochodni i uderzyli nią w tafle lustra.
Jednak pochodnie zamiast rozbić zwierciadło przeszły przez nie na wylot i wleciały do lustrzanego pokoju.
- Bombarda! – krzyknęła Arthemis, celując w lustro.
- Discisio! –krzyknął Albus.
Ale żadne z ich zaklęć nie trafiało w tafle.
- Myślicie, że to mnie zniszczy? – zaśmiała się drwiąco. – Jesteście zbyt głupi, żeby przerwać czar!
- Ale Flynn nie był? – zapytała Arthemis, gorączkowo próbując znaleźć jakieś wyjście. I miała nadzieję, że Al robi to samo.
- Flynn?? Flynn był zbyt słaby. Tak, bardzo chciał zaimponować ojcu… Zniszczyła go jego własna ambicja. Tyle dzięki mnie osiągnął – westchnęła teatralnie. – Ale był niewdzięczny. Nie chciał mi przynieść tego czego potrzebowałam… Więc musiała mu trochę pomóc. Jak zauważyliście nie jest do końca sobą…
- Omamiłaś go – powiedział wściekły Albus.
- Cóż, gdy już zaczęłam się wzmacniać tymi drobinkami, które mi przynosił, zapragnęła czegoś więcej, a on mi odmawiał, czego bardzo nie lubię… Musiałam więc sama sobie pomóc.
- Poza tym bałaś się, że w końcu przejrzy na oczy i cię zniszczy – powiedział Albus, starając się odwrócić uwagę czarownicy od Arthemis, która klęknęła przy Flynie.
- Nawet jeżeli jakimś cudem to wie… to nie jest w stanie tego zrobić – wzruszyła ramionami.
- Ale my jesteśmy – powiedział Albus.
Prychnęła drwiąco.
- Flynn wam tego nie powie, nawet jakby chciał. Mam nad nim całkowitą kontrolę…
- Nie znasz moich możliwości – powiedziała Arthemis i w tym momencie, położyła dłoń na czole Flyna. 
 Robiła to pierwszy raz w życiu. Próbowała siłą wedrzeć się do umysłu innego człowieka. Myśli Flyna spowite były mgłą, przez którą musiała się przedrzeć. Szukała emocji, bo te było jej najłatwiej rozpoznać. Podniecenie i strach. Pragnienie.
 - Nie rozumiem Flynn, dlaczego nie jesteś najlepszy w klasie – rozległ się jakiś szorstki głos w jej głowie. – Jesteś zbyt głupi, żeby być w Ravenclawie.
Obraz się zmienił.
- W twoim wieku byłem już kapitanem drużyny. A ty nawet dobrze na miotle nie potrafisz się utrzymać.
 Zobaczyła wizję Flyna, który zaszył się w największej bibliotece jaką widziała. Była większa nawet od tej w Hogwarcie. Chodził między regałami, aż w końcu wyjął jedną z bardzo starych książek. W sumie był to zeszyt. W środku były napisane zdania ręcznym, kaligraficznym pismem: Dziennik Mariusa Castlerighta. I motto: uważnie dobieraj wiedzę, którą chcesz posiąść.

  Razem z Flynem poznawała tajne zapiski profesora Caslerighta. W końcu trafiła na fragment: pamiętam Medeę jako cudowne dziecko. Tak zdolne, że aż przerażało. Może gdybym nie zachęcał jej do spełnienia marzeń nie próbowałaby podbić świata. Zrobiła się pyszna i bezczelna. Zrobiła się zła. Nie mogę jej uratować, ale nie potrafię jej zabić, bo wciąż widzę w niej tę słodką dziewczynkę o inteligentnych oczach. Mam nadzieję, że któryś z moich potomków, którym zostawiam ten dziennik, będzie potrafił zrobić to, do czego ja nie byłem zdolny. PRAWDZIWA WIEDZA JEST WE WNĘTRZU.

3 komentarze:

  1. Hej,
    ten mecz był bardzo zaciekły, ale go wygrali, och James osłonił Arthemis, a ona bardzo się martwi, okazuje się, że to Flynn otworzył tamtą komnatę i w końcu są w niej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  2. Mecz był ciekawy. Zawsze lubiłam czytać o rywalizacji Gryfonów ze Ślizgonami. Oby nic poważnego sie Jamesowi nie stało , ale tak jak Albus powiedział nie takie rzeczy Pani Pomfrey składała . W końcu dowiedzieliśmy się kto chodzi do tej komnaty i kto jest faktycznym sprawca tej całej sytuacji 😁

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniale, i tak mecz ti był bardzo zaciekły... ale gryfindor wygrał, och James osłonił Arthemis... okazuje się, że to Flynn otworzył tą komnatę i w końcu są w niej..
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń