N
|
a peronie tłoczyły się setki przemoczonych
uczniów. Przez ulewę przebijał się słaby odgłos rżenia koni i pohukiwania sów.
A gdzieś w oddali słuchać było basowy głos, który dudnił: „Pirszoroczni!
Pirszoroczni do mnie!”.
Jakże
chciała być teraz jedną z nich. Wszystko byłoby o wiele prostsze, gdyby poszła
do szkoły, wtedy kiedy był jej czas.
Zamiast
tego stała zmarznięta, rozglądając się nerwowo. Gdy w końcu przestała odczuwać
palce z zimna, a większość ludzi zaczęła się rozjeżdżać w powozach kierujących
się do zamku, rozległ się za nią cichy głos.
- Panna North jak mniemam.
Arthemis podskoczyła na kilka cali i odwróciła się.
Pierwszą
jej myślą było to, że rozumie dlaczego Rose się w nim podkochuje. Miał złociste
włosy, był wysoki i miał przejrzyste niebieskie oczy. Według Arthemis bez
ryzyka mógł kandydować na okładkę najnowszego egzemplarza miesięcznika
„Czarownica”.
- Pan profesor…
Skinął
głową i wskazał jej kierunek, w którym mieli iść. Po przejściu połowy drogi,
uśmiechnął się do niej lekko i powiedział:
- Niestety nie będziesz mogła wziąć udziału w
uczcie. Po przejściu ceremonii przydziału, zabierze cię, któryś z opiekunów
domu. Nie chcemy wzbudzać niepotrzebnych sensacji.
- Rozumiem - powiedziała, gdy wsiadali do
powozu zaprzężonego w niewidzialne dla niej tesrale.
Nie
rozmawiali, ale Arthemis miała wrażenie, że nauczyciel wpatruje się w nią z
nieprzyjemną intensywnością. Sama starała się za wszelką cenę nie myśleć o
twardym węźle, w który zamienił się jej żołądek.
Gdy
dojechali do wrót szkoły wszyscy uczniowie już gdzieś znikli. Mijając Salę
Wejściową, usłyszała gwar rozmów wywnioskowała więc, że pozostali studenci
znajdują się w sali za ogromnymi dębowymi drzwiami. Jednak profesor poprowadził
ją prosto.
- Proszę tędy, panno North - powiedział,
wskazując jej schody na pierwsze piętro.
Mijając
kolejne korytarze, Arthemis była coraz bardziej zafascynowana. Po drodze
widziała tyle schodów, że zastanawiała się jak można się tu nie zgubić. Nigdy
wcześniej nie widziała tylu obrazów na raz. Postacie z portretów machały do
niej, a kilka nawet opuściło swe ramy, by zobaczyć dokąd zaprowadzi ją
profesor.
Zatrzymali
się dopiero na czwartym piętrze, przed drzwiami, na których widniała tabliczka:
Septima Vector. ZASTĘPCA DYREKTORA.
Nauczyciel
obrony przed czarną magią stuknął różdżką w drzwi, który po chwili stanęły
otworem ukazując oświetlone świecami wnętrze.
-
Tutaj cię zostawię - uśmiechnął się pokrzepiająco, widząc jej niepewną minę. -
Jestem pewny, że niedługo ktoś się tu zgłosi. Może przyślę tutaj coś do
jedzenia? Chyba jesteś głodna?
Arthemis
była zdolna jedynie pokiwać głową, ale profesor zyskał u niej kilka punktów za
troskę.
- Nie dotykaj niczego - dodał surowo, a
Arthemis przez ułamek sekundy zastanowiła się, czy on wie o jej
umiejętnościach, a po chwili dotarło do niej, że przecież ojciec musiał powiedzieć
o wszystkim dyrektorowi i ciału pedagogicznemu. Przytłoczyło ją na chwilę, że
nie jest taka jak wszyscy. Smutno pokiwała głową.
- Dziękuję - wykrztusiła przez zaciśnięte z
nerwów gardło.
- Dasz sobie radę. Wyglądasz na twardą duszę -
powiedział i poklepał ją po dłoni. Chwile później ogarnęło ją jakieś
zamieszanie, a po chwili mglisty obraz profesora. Ale zamazany, jakby widziała
go wśród mgły. Wydawał się w tym obrazie… młodszy. Po chwilę zmęczona tą
niewyrazistością całkowicie odrzuciła obraz. - Do zobaczenia na lekcjach.
Pokiwała
głową i przekroczyła próg. Gdy tylko to zrobiła drzwi z hukiem się za nią
zatrzasnęły, przyprawiając ją niemal o zawał serca. Przez chwilę przyglądała
się podejrzliwie wszystkim przedmiotom, jakby była pewna, że coś zaraz na nią
wyskoczy. Na Merlina, była córką człowieka, który poszukiwał przedmiotów o
wyjątkowych magicznych właściwościach, podejrzliwość miała w genach. Gdy w
końcu upewniła się, że nic nie zagraża jej bezpieczeństwu, pozwoliła sobie na
rozluźnienie i nawet się cicho roześmiała.
I
wtedy coś strzeliła, huknęło, a ona wrzasnęła.
-
Przepraszam, przepraszam panienkę. Mam nadzieję, że panienki nie wystraszyłam -
rozległ się skrzekliwy, piskliwy głosik.
Arthemis
przez chwilę nie mogła zlokalizować źródła dźwięku. Dopiero gdy opuściła wzrok,
zauważyła najmniejszego domowego
skrzata, jaki istniał. Uszy istotki sięgały do kolan Arthemis, a reszta postaci
ukryta była za ogromną srebrną tacą, na której piętrzyły się kanapki i sok.
Dojście
do siebie zajęło Arthemis kilka sekund, po których zreflektowała się i powiedziała do zaniepokojonej jej
milczeniem skrzatki:
- Pozwól, że ci pomogę.
- O nie, panienko - zaprotestowała skrzatka
stanowczo. - Miłka, da sobie radę.
I
rzeczywiście po chwili taca stała na biurku nauczyciela, a sok sam lał się do
szklanki.
- Miłka przeprasza, że panienkę wystraszyła -
zaskrzeczała, kłaniając się.
- Nic się nie stało - Arthemis zdołała się
uśmiechnąć. - Po prostu mnie zaskoczyłaś.
- Miłce jest bardzo przykro z tego powodu. Miłka
ma nadzieję, że jedzenie będzie panience smakować. Gdyby czegoś było potrzeba,
Miłkę zawołać wystarczy i Miłka na pewno się zjawi.
Po czym skłoniła się głęboko po raz kolejny i
zniknęła.
Nieco zażenowana swoją reakcją Arthemis upadła
na fotel i natychmiast otoczyły ją wspomnienia setek uczniów siedzących z
minami winowajców w tym fotelu, ale po chwili i one ustały. Przez to wszystko
zrobiła się strasznie roztrzepana. Na co dzień była osobą bardziej opanowaną.
Musiała być w jej sytuacji. Zaskoczenie jej, czy wywołanie jakiejkolwiek
reakcji poza jej kontrolą było naprawdę trudne. Te wszystkie zmiany musiały mocno
nadszarpnąć jej koncentrację i równowagę.
Westchnęła i sięgnęła po kanapkę. Gdy
zaspokoiła pierwszy głód zamiast kanapek na talerzu pojawiły się muffinki,
którymi z ochotą się poczęstowała.
Jednakże, gdy w końcu się najadła ogarnęło ją
znużenie i przyjemne otępienie. Bardzo chciała, by ktoś w końcu po nią
przyszedł. Rozejrzała się po gabinecie. Był raczej zwyczajny - no jej ojciec na
pewno miał w swoim pokoju więcej dziwacznych przedmiotów.
Ręce zaczęły ją świerzbić, by czegoś dotknęła,
ale przecież Forsythe ostrzegał ją wyraźnie, by tego nie robiła. Przecież nie
miała zamiaru łamać zasad już pierwszego dnia.
Po kilku kolejnych minutach znudzenie wzięło
górę i już wyciągała rękę po książkę leżącą na biurku, gdy otworzyły się drzwi.
- Proszę mi wybaczyć, że tak długo to trwało,
ale rozumie pani, że rzadko w Hogwarcie mamy do czynienia z takimi sytuacjami.
Zwyczajnie zapomniałam…
Do
gabinetu wparowała, bo trudno to inaczej określić, starsza ciemnowłosa
czarownica, której energiczny chód przeczył sędziwemu wiekowi wypisanemu na
twarzy. Uśmiechnęła się jednak lekko do Arthemis. W rękach trzymała bardzo
starą, wysłużoną tiarę. Tiarę Przydziału.
- Na szczęście zajmie nam to tylko chwilę!
- Cóż, więc nie ma co zwlekać - powiedziała
Arthemis, starając się robić dobrą minę do złej gry.
- Rozsądne podejście, może trafisz do
Ravenclawu - pochwaliła ją profesor Vector i znienacka włożyła jej na głowę
Tiarę.
Hmm… - usłyszała Arthemis w swojej głowie. -
Dość trudne. Dawno nie spotkałam tak skomplikowanego umysłu… każdy dom by cię
rozwinął… A może mi podpowiesz? Gdzie chciałabyś się znaleźć?
Dla Arthemis odpowiedź była tak jasna, tak
oczywista… z resztą kto by nie chciał trafić do Gryffindoru. Najwięksi
czarodzieje pochodzili z Gryffindoru. I tam są ci wszyscy, którzy okazali się
dla niej tak mili w pociągu…
- A więc niech będzie… GRYFFINDOR! - wrzasnęła
na cały głos Tiara.
-
Ach, cóż… jednak trochę szkoda, że nie trafiłaś do mojego domu. Wyglądasz na
kogoś, kto ma olej w głowie. A tak mamy kolejnego Gryfona. – podsumowała
profesor Vector.
Oszołomiona Arthemis była w stanie myśleć
tylko o jednym: „Jestem w Gryffindorze!” . Dopiero po chwili uśmiechnęła się
szeroko. Super!
-
Co teraz? - zapytała ją Vector, a Arthemis zrobiła wielkie
oczy. - Ach tak! - odpowiedziała sobie natychmiast i postukała się w czoło.
Podeszła do kominka i wrzuciła do niego proszek.
- Profesorze Longbottom, proszę na chwilę do
mojego gabinetu.
Kilka
minut później z kominka wyszedł wysoki przysadzisty czarodziej z dobrotliwym,
trochę nieśmiałym uśmiechem na ustach.
- Pani profesor mnie wzywała? - ukłonił się
profesor.
-
Och, Neville czasem zapominam, że kiedyś
byłeś uczniem - westchnęła, kręcąc głową. - Oddaję ci w ręce nową Gryfonkę.
Arthemis North, profesor Neville Longbottom, opiekun Gryffindoru - przedstawiła
ich sobie.
Profesor Longbottom spojrzał z sympatią na
Arthemis.
- Wspaniale. W takim razie musisz poznać resztę
Gryfonów - spojrzał pytająco na profesor Vector.
- Tak, tak zabierz ją - ponagliła ich
wicedyrektorka.
- Do widzenie - pożegnała się Arthemis,
pośpiesznie wyprowadzana przez nauczyciela z gabinetu. Wyszli na korytarz.
Profesor nieopatrznie trzasnął drzwiami, robiąc przy tym zabawnie przestraszoną
minę.
- Wyglądasz na odrobinę zalęknioną -
powiedział. - Nie ma potrzeby. Gryfoni szybko cię zaakceptują.
Niepewnie pokiwała głową.
- Pokój Wspólny - wyjaśnił - jest na siódmym
piętrze, czyli musimy iść tymi schodami. Nie przejmuj się, jeżeli nie
zapamiętasz -uspokoił ją - ja gubiłem się przez pierwsze trzy lata.
Źle
odczytując jej milczenie, zaczął ją przekonywać.
- Teraz wydaje ci się to straszne, ale nie
będzie tak źle. Szybko się rozeznasz, a i rąk do pomocy nie zabraknie. W
Gryffindorze szybko zdobywa się przyjaciół na dobre i na złe - dodał z
nostalgią w głosie, jakby coś sobie przypominał.
Arthemis
po kilku minutach jego paplaniny uznała, że profesor Longbottom jest bardzo
sympatyczny. Trochę roztrzepany, ale sympatyczny. Uśmiechnęła się do niego. Uznając
zapewne, że ją przekonał pokiwał głową z aprobatą.
- Gdybyś miała jakiś problem zawsze możesz
zgłosić się do któregoś z profesorów, do mnie, czy któregoś z prefektów
Gryffindoru. Ale pewnie poradzisz sobie i bez tego, Gryfoni to nie mięczaki -
wypiął dumnie pierś.
Stanęli
przed portretem Grubej Damy w różowej sukni. Przez chwilę się na nią patrzyli.
- Jak to było… - mruczał do siebie Profesor. -
Nadal mam z tym problem... - westchnął. -
Ach! Już wiem. Hasło to: Bellerofont. Radzę ci je zapamiętać, bo inaczej Gruba
Dama cię nie wpuści.
Arthemis
pokiwała głową na znak, że rozumie, a osoba z portretu skinęła im głową i
odsłoniła wielką dziurę w ścianie za ramą. Z Pokoju Wspólnego dobiegały śmiechy,
krzyki i gwar rozmów, tak intensywne, że Arthemis miała wrażenie, jakby weszła
do ula.
- Cisza! Cisza! - próbował przekrzyczeć tłum
profesor Longbottom, jednak z miernym skutkiem.
Arthemis
zachwiała się lekko od nadmiaru emocji, ale po chwili ostrość widzenia wróciła.
W tłumie zobaczyła Jamesa Pottera, z całej siły klepiącego jakiegoś wysokiego
chłopaka i krzyczącego:
- Szukałem cię w całym pociągu!! Co ty na
hipogryfie przyleciałeś?
Dostrzegła
ciemnowłosego Albusa, znów z książką w ręku, i Rose szczebioczącą na kanapie z
Lily i innymi dziewczynami. W całym tym rozgardiaszu nikt nie zwracał uwagi na
nią i profesora. Dopiero omiatające pokój oczy Jamesa Pottera zatrzymały się na
niej. Pozdrowił ją zdawkowym ruchem głowy, ale po chwili widząc bezowocne wysiłki
profesora Longbottoma wszedł na stolik i w bardzo efektowny sposób zagwizdał na
palcach.
W
pokoju zaległa cisza.
- Spokój ludzie - krzyknął James - mamy gości.
Jak
na zawołanie wszystkie oczy zwróciły się w kierunku dziury za portretem.
Arthemis miała wrażenie, jakby oślepiły ją reflektory.
Dzięki
ci, Potter! - pomyślała gniewnie, niezbyt dobrze czując się w centrum uwagi.
- Dziękuję, James - wygłosił jej myśl profesor
Longbottom, z niedokładnie taką intonacją jaką obmyślała w swojej głowie.
- Nie ma sprawy, psorze - rzucił chłopak i
płynnie zeskoczył ze stołu. Arthemis
zauważyła, że kilka dziewczyn patrzy na niego cielęcym wzrokiem.
Przez
chwilę wszyscy czekali aż profesor Longbottom się odezwie.
-
Więc… przyprowadziłem wam koleżankę - wyjaśnił profesor w końcu. - Arthemis
North, będzie w czwartej klasie. Rose, w waszym dormitorium powinno być jeszcze
miejsce…
Dziewczyna
skinęła głową.
- Wspaniale. Arthemis, Rose ci wszystko pokaże.
Trzymaj się jej -dodał po cichu. - Ona i Albus wszystko ci pokażą. Chciałabyś
coś jeszcze wiedzieć?
- Eeee… - Arthemis była trochę zażenowana tym,
że wszyscy na nich patrzą. - Nie to chyba wszystko. Dziękuję, panie profesorze.
- Nie ma za co. Dobranoc Gryfoni! - krzyknął,
odchodząc.
- Dobranoc, panie profesorze - ryknęli wszyscy
chórem.
Gdy tylko za
profesorem zamknął się portret, dla Arthemis rozpętało się piekło. Wszyscy na raz
zaczęli się jej przedstawiać i chcieli wiedzieć dlaczego dopiero teraz przyszła
do szkoły. Arthemis miała wrażenie, że
jej skóra zrobiła się przezroczysta i przepuszczalna jak sito. Tysiące emocji
bombardowało jej zmysły.
Ktoś położył
jej rękę na ramieniu, już chciała ją strząsnąć, gdy usłyszała:
- Trochę zbladłaś. - Zbladła? Miała wrażenie,
że mózg zacznie wypływać jej zaraz uszami. - Chodź zabiorę cię stąd zanim cię
zakraczą na śmierć.
Delikatna
dłoń Lily Potter zamknęła się na jej nadgarstku i pociągnęła przez tłum. Po
chwili dołączyła do nich rudowłosa Rose Weasley.
Z dala od
Pokoju Wspólnego Arthemis odetchnęła.
- To było straszne! - wyrwało jej się.
- Przejdzie im - uspokoiła ją Rose. - Będziesz
sensacją przez jakiś tydzień. Chociaż Lily była przez dwa - dodała, gdy
wspinali się po schodach do dormitorium.
- Czemu? - zapytała natychmiast Arthemis,
ciekawa wszystkich spraw związanych ze szkołą.
- Nieważne - rzuciła szybko Lily.
- Lily jest gwiazdą - powiedziała zamiast niej
Rose. - Gwiazdą quidditcha. Już w pierwszej klasie została szukającą
Gryffindoru.
- Jak to możliwe Rose, że ciotka Hermiona jest
tak małomówna, a ty taka gadatliwa? - zapytała Lily z nutą ironii w głosie.
- Odziedziczyłam po matce intelekt a nie
małomówność - odgryzła się Rose.
- To tutaj - powiedziała Lily, otwierając drzwi
bez żadnej kartki, czy napisu. - Trafia tu każdy, kto nie m po prostu miejsca
gdzieindziej. Rose, a teraz ty też, jest z czwartego roku, ja chodzę do drugiej
klasy, a nasza współlokatorka Eliza do piątej. Są dwa wolne łóżka więc możesz
sobie wybrać - powiedziała, wskazując na łóżko najbliżej drzwi i drugie na
końcu pokoju pod oknem. - Tu śpi, Eliza. Ta część sypialni to jakby to
powiedzieć... jej królestwo.
- Czemu mam wrażenie, że nie bardzo ją lubisz? -
zapytała Arthemis, czując jej irytację.
Wolno
podeszła do okna.
- Teraz tego nie widać, ale mamy ładny widok -
powiedziała Rose.
Poza
niewyraźnym zarysem jeziora i lasu przez kurtynę deszczu niewiele było widać.
Arthemis
rozejrzała się po pokoju z pięcioma łóżkami, szafeczkami i dwiema dziewczynami
wpatrującymi się w nią z zaciekawieniem.
- O mój kufer już tu jest! - ucieszyła się.
- No jasne - wzruszyła ramionami Lily -
pojawiają się tu wcześniej niż my.
- No bo… - Rose otwierała już usta, by
dokładnie wyłuszczyć jej, jak to się dzieję, ale Lily nie dała dojść do głosu.
- Tak, Rose, doskonale wiemy, że możesz nam to
wszystko wyjaśnić - przerwała jej szybko Lily.
- Gdybyś tylko przeczytała Historię Hogwartu…
- A nie zamierzam…
- Historię Hogwartu? - zainteresowała się
Arthemis.
- To taka książka… - zaczęła Rose.
- Wielkości mojej poduszki… - wpadła jej w słowo
Lily, rzucając rzeczoną poduszką w Rose.
Obserwując je
Arthemis wyczuwała bardziej ich rozbawienie niż rozdrażnienie. Jakby często
dochodziło pomiędzy nimi do takich sprzeczek.
- Dobrze się znacie, co? - rzuciła, starając
się stłumić iskierkę tęsknoty za taką znajomością.
Rose machnęła
nonszalancko ręką.
- Och, znam Lily od kiedy latała po domu w
pieluchach.
- Od kiedy tylko Rose wygłosiła swoje pierwsze
wyszukane zdanie zostawiali mnie z nią, bo tylko ja mogłam wytrzymać słuchanie
tych mądrości. Notabene nie rozumiałam ani słowa z tego, co mówiła. Czy ty
wyobrażasz sobie co, to za koszmar? Do tej pory mam tiki nerwowe…
Arthemis i
Rose roześmiały się.
- Jesteśmy kuzynkami - wyjaśniła w końcu Rose,
siadając na swoim łóżku.
- Moja mama i jej tata są rodzeństwem - dodała
Lily głosem stłumionym przez to, że górną połową ciała zagłębiona była w swoim
kufrze i wypakowywała rzeczy.
- Opowiedzcie mi coś więcej - poprosiła. - To
dla mnie kompletna nowość.
- Myślałam, że pochodzisz z rodziny
czarodziejów - zdziwiła się Rose. - Nie żeby to miało jakieś znaczenie. Moi
dziadkowie ze strony mamy są mugolami - dodała szybko.
- Moi rodzice są czarodziejami. Chodziło mi o
to, że posiadanie dużej zżytej rodziny to dla mnie kompletna nowość.
Nagle narosła
w niej tak wielka potrzeba opowiedzenia komuś czegokolwiek o sobie, że nie
mogła jej opanować. Po raz pierwszy miała do czynienia z kimś w swoim wieku.
Miała szansę zdobyć przyjaciół, ludzi którzy ja znają i lubią.
- Po śmierci mamy - powiedziała, wpatrując się
w swoje dłonie - tata stał się raczej odludkiem. Jego rodzina jest rozsiana po
całym świecie i rzadko ktoś do nas zagląda. Gdy żyła jeszcze moja mama czasami
przyjeżdżali do nas jej rodzice i brat. Wujek Ariel jest czarodziejem, ale moi
dziadkowie to mugole. Nie utrzymują z nami kontaktu. - Nie dodała, że rodzina
matki obwinia ojca za jej śmierć.
- Przykro mi - powiedziała cicho Lily.
Arthemis
wzruszyła ramionami.
- Często zagląda do nas przyjaciel ojca - Marcel
Mars….
- Och! On jest często w książkach twojego ojca.
- No tak- powiedziała Arthemis do Rose, - bo na
wyprawy z reguły jeżdżą razem.
- Ich przygody są świetne. I te fascynujące
momenty gdy…
- Tak Rose, nie wątpię, że możesz nam dosłownie
zacytować, co jest takiego fascynującego, ale odpuść, dobra? - powiedziała
przeciągle Lily, a potem zwróciła się do Arthemis
- Mnie to nie przeszkadza Lily. Jak Rose chce
to poproszę tatę o specjalne egzemplarze dla niej.
- No, teraz narobiłaś - westchnęła Lily, gdy
Rose zaczęła piszczeć z uciechy i turlać się po łóżku. Arthemis uśmiechnęła
się.
- Do tej pory uczył cię tata? - zapytała Lily,
próbując przekrzyczeć pogrążoną w euforii kuzynkę.
Arthemis
skinęła głową.
- I naprawdę dobrze mu wychodziło. Szczególnie,
że wyznaje raczej praktyczne podejście. Wiecie dużo ćwiczeń, dużo zaklęć i dużo
padania na tyłek.
- To super. Tu będziesz najpierw musiała
wypisać setki pergaminów zanim ci pozwolą użyć różdżki - skrzywiła się Lily.
- No, bo teoria też jest ważna… - wykrztusiła
Rose, a Lily przewróciła oczami, rozśmieszając Arthemis.
- Opowiedzcie mi coś o waszej rodzinie. Harry
Potter jest twoim ojcem? - zwróciła się do Lily.
- Taaak. A ty, jak na osobę, która zdaje sobie z
tego sprawę, zachowujesz się zaskakująco normalnie - uśmiechnęła się krzywo.
- Twój ojciec jest wielkim czarodziejem -
szepnęła z podziwem Arthemis.
- Wszyscy tak mówią, ale dla mnie jest przede
wszystkim tatą, który potrafi spojrzeć na mnie tak, że od razu wszystko mu
powiem. Mama też jest w tym niezła, jak czasami strzeli spojrzeniem to nawet
James ma się na baczności. A jak się coś przeskrobie to nie wolno patrzeć
ciotce Hermionie w oczy, bo ona od razu wszystko wyczuje.
- Dlatego - dołączyła do opowieści Rose, - jak któreś z nas coś przeskrobie i trzeba się
w końcu przyznać, biegnie do mojego taty.
- Taak… na wujka Rona zawsze można liczyć - na
twarzy Lily zagościła nostalgia.
- No, ale wujek Harry też potrafi zrobić
wszystko tak, żeby ciocia Ginny i mama się o niczym nie dowiedziały. Pamiętasz
jak James uciekł z domu, bo dostał szlaban na latanie na miotle? Wujek złapał
go dopiero w połowie drogi do domu Teddy’ego.
- Taak - Lily uśmiechnęła się, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Mama się
nigdy o tym nie dowiedziała.
- To wspaniałe móc poznać waszą rodzinę -
powiedziała zafascynowana Arthemis. - Czytałam biografię twojego ojca, napisaną
przez… - zamrugała, bo coś jej nagle wpadło do głowy. - Ciotka Hermiona…
Hermiona… Hermiona Granger!
- Moja mama! - Rose uniosła wysoko rękę.
- Serio? To ona napisała biografię Harry’ego
Pottera?
Lily
usiadła po turecku obok swojego kufra.
- Po pokonaniu Voldemorta, rozpętało się
straszne zamieszanie - wyjaśniła Lily. - Do taty zaczęły napływać setki sów, z
czego co najmniej połowa dotyczyła opisania jego historii. W końcu poprosił
ciocię Hermionę, żeby to spisała, żeby wszyscy mieli święty spokój.
- Co i tak nie na wiele się zdało - dodała
Rose.
- Arthemis, jakbym miała ci opowiadać
genealogie całej naszej rodziny zajęłoby nam to pół roku - roześmiała się Lily.
- Ale trochę mi opowiecie? - zapytała z
nadzieją.
Obie w identyczny sposób wzruszyły ramionami.
- No, więc mój tata - Ron Weasley poznał
Harry’ego Pottera w pierwszym dniu w pociągu do Hogwartu. No i, jakoś tak się
zdarzyło, że szybko się zaprzyjaźnili. Śmieszne, bo na początku wcale nie
lubili mojej mamy.
- No, ale po śmierdzącej potyczce z trolem
górskim stali się najlepszymi przyjaciółmi. No i, towarzyszyli tacie we
wszystkich jego przygodach - wyjaśniła Lily. - I nawet po skończeniu szkoły
byli nierozłącznymi przyjaciółmi.
- Nasi rodzice pobrali się w tym samym dniu -
powiedziała Rose z uśmiechem.
- Fajnie - Arthemis nie mogła oderwać od nich
oczu. - Więc jesteście prawie rodzeństwem.
Dziewczyny
roześmiały się.
- No. Mamy ogromną rodzinę. Wiesz mój tata miał
ośmioro rodzeństwa - powiedziała Rose.
- Ośmioro? - Arthemis aż zatkało z wrażenia.
- No, tak. Ale tylko siedmioro z nich przeżyło -
dodała cicho. - Wujka Freda zabił śmierciożerca, a wujek Georgie bardzo długo
nie mógł się z tego otrząsnąć.
- Byli bliźniakami - wyjaśniła Lily.
- To straszne - szepnęła Arthemis, a do jej
osobistego smutku dołączył też żal Rose i Lily.
- Tak. Ale i tak jest nas bardzo dużo. Wujek
Bill, Charlie, Percy, George - wymieniała Lily.
- No i, mamy sporo kuzynów. Victoire jest
najstarsza, już skończyła Hogwart - wyjaśniła Rose. Wujek Percy ma dwie córki
Lucy i Molly na pewno je spotkasz, Lucy jest w trzeciej klasie razem z Roxanne,
córką wujka Georga, a Molly jest w szóstej klasie razem z Dominique, drugą
córką wujka Billa.
- Jest jeszcze Louise - zachichotała Lily – od
razu go poznasz. Jak zobaczysz chłopaka z trzeciej klasy, który ma wygląd
półboga to on. To chyba wszyscy, co? A!
Jeszcze Fred!
- Następny jest James. Jest na piątym roku. Po
kilku tygodniach zauważysz, że jest dość… znaną postacią. Mama zawsze się
śmieje, że zbyt często zostawał z wujkiem Georgem, jak był mały.
- Wujek George razem ze swoim przyjacielem Lee
Jordanem prowadzi sklep z Magicznymi Dowcipami. - dodała Lily. - W każdym bądź
razie uważaj na Jamesa… i nie wierz we wszystko co mówi - ostrzegła ją i chwilę
potem potężnie ziewnęła.
- Trochę się pogubiłam.
- Skrócę ci to – zaproponowała Rose. – Dominique,
Molly i Fred klasa 6, James rok piąty, Albus i ja czwarty, Roxanne, Lucy i
Louise są na trzecim, a najmłodsi aktualnie są Lily i Hugo na drugim roku. Jest
jeszcze Victoire, ale ona już skończyła szkołę. Sama zobaczysz, że z czasem
poznasz nas wszystkich. I wtedy zacznę ci współczuć.
- To musi być wspaniałe, mieć tak liczną
rodzinę… - szepnęła zamyślona.
- Na pewno jest wesoło - powiedziała Rose,
przebierając się w piżamy.
Nagle
dało się słyszeć głosy, krótki śmiech i po chwili drzwi się otworzyły. Do
dormitorium weszła wysoka blondynka o oszałamiająco niebieskich oczach i z
lekko za szerokim uśmiechem na twarzy.
- Lily, twój brat jest po prostu przezabawny -
powiedziała, chichocząc głupawo i zaczęła wyrzucać rzeczy ze swojego kufra na
puste łóżko.
Lily
przewróciła oczami i zrobiła głupią minę za plecami Elizy, w ostatniej chwili
udało jej się zmienić ją na wyraz uprzejmego zainteresowania.
- Naprawdę jest uroczy i ma taki przesłodki
uśmiech, prawda? Mogłabyś nas umówić. Wiesz… jako koleżankę z pokoju… -
przesłała jej sztucznie miły uśmiech.
- Zobaczę co da się zrobić - odparła Lily.
- Wspaniale! - powiedziała Eliza, a gdy tylko
pokazała plecy Lily, ta odwróciła się do Arthemis i udała, że próbuje
powstrzymać wymioty, a potem wymieniła z zakopaną pod kołdrą Rose
porozumiewawcze spojrzenie.
Arthemis
wybuchła śmiechem.
Dopóki
tego nie zrobiła Eliza nie zdawała sobie sprawy z tego, że ma nową
współlokatorkę. Dopiero teraz okręciła się wokół własnej osi i obrzuciła ją
spojrzeniem. Arthemis widziała w jej oczach i wyczuwała, że początkowe
zainteresowanie zmieniło się w lekką drwinę, gdy dziewczyna zauważyła jej mokre
przyklejone do głowy włosy i przemoczone ubranie. Wcześniej Arthemis nawet nie
zauważyła, że jeszcze się nie wysuszyła. Eliza zapewne doszła jednak do
wniosku, że Arthemis nie stanowi dla niej żadnego zagrożenia, bo rozpłynęła się
w uśmiechu, którego szczerość, podobnie jak jej następne słowa, aż powaliła
Arthemis.
- To wspaniale, że zamieszkałaś z nami. Na
pewno będziemy się świetnie dogadywać. Jak będziesz miała jakiś problem to wal
do starszej koleżanki.
Jej
miłe słowa nie były dla Arthemis istotne. Bardziej interesował ją wyraz oczu
dziewczyny, który w wolnym tłumaczeniu znaczył: „Wejdź mi tylko w drogę a
zmiażdżę cię jak glistę na eliksirach”.
Uśmiechnęła
się z pewnym oporem, a Eliza uznając to, za początek pięknej znajomości porwała
różową koszulę nocną z łóżka i ruszyła do łazienki.
Arthemis
miała skonsternowaną minę.
- Nie przejmuj się - powiedziała Rose - ona
jest po prostu…
- … głupia… - wpadła jej w słowo Lily.
- Nie, jest…
- … bezczelna?
- Nie, ona…
- … jest po prostu słodką idiotką.
Przyzwyczaisz się. Najlepiej jest ją ignorować. Zresztą przez większość czasu i
tak nie zwraca na nas uwagi. - Weszła do łóżka. - I nie słuchaj Rose, jak
będzie ci mówiła, że jest inaczej…
- Hej! - zaprotestowała przytłumionym głosem
Rose.
- Wybacz, ale James ma rację mówiąc, że na siłę
starasz się być miła dla wszystkich. Muszę go ostrzec… - mruknęła jeszcze do
siebie cicho i zaczęła zaciągać zasłony w swoim łóżku.
- Nie martw się niczym - powiedziała jeszcze
cicho Rose do Arthemis. - Nie można nie lubić Hogwartu.
Arthemis
uśmiechnęła się, bo Rose powiedziała dokładnie to, o czym teraz myślała.
Spojrzała przez okno.
- Chciałabym
wysłać sowę do taty - wymknęło jej się cicho.
- Nie radzę ci teraz iść do sowiarni - mruknęła
Rose. - Wyślesz sowę rano.
-
Możesz spróbować w Pokoju Wspólnym, ktoś może mieć sowę w dormitorium -
powiedziała Lily, zapadając powoli w sen.
Jednak
Arthemis nie była senna. Nigdy nie potrzebowała dużo snu, a po taki dniu i tak
by nie zasnęła. Jej nowe koleżanki już zasypiały, a perspektywa pozostania sam
na sam z Elizą nie budziła w niej specjalnego entuzjazmu. W swoim, jeszcze
nietkniętym, kufrze znalazła pióro, pergamin i atrament, i cichcem wyszła z
pokoju.
Hej,
OdpowiedzUsuńArtemis miło została przyjęta w Gryfindorze i zaprzyjaźniła się z Lili i Rose...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hej,
OdpowiedzUsuńoch jak wspaniale, Artemis miło została przyjęta w Gryfindorze i od razu zaprzyjaźniła się z Lili i Rose... ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Fragment z Miłką jest super dodatkiem do opowiadania, a sceny w dormitorium i szybko streszczona historia Harry'ego i całej rodziny Weasleyów była bezbłędna 😁
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńcudnie, bardzo miło Artemis została przyjęta w Gryfindorze i już zaprzyjaźniła się z Lili i Rose... ;) ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia