Następnego dnia Albus nie doczekał się Arthemis w Pokoju Wspólnym, więc
pogodził się z myślą, że spotka się z nią dopiero przed pierwszą lekcją. Był
niesamowicie ciekaw, co takiego stało się wczoraj w lesie. Chociaż pewnie nie
było to nic specjalnego… przecież gdyby było to by mu od razu powiedziała,
prawda?
Wraz z Jessym zszedł do Wielkiej Sali.
Ostatnio się do tego przyzwyczaił gdyż Arthemis raczej nie jadała śniadań, ani
innych posiłków razem z pozostałymi Gryfonami. Domyślał się dlaczego.
Był już w połowie stołu, gdy spostrzegł czarną
czuprynę Jamesa, który jak miał to w zwyczaju czarował jakąś dziewczynę.
Żartował i uroczo się do niej uśmiechał.
-… po, co w ogóle jesz owsiankę?
Równie dobrze mógłbyś podsunąć sobie samą cukierniczkę. Wyszłoby na to samo –
usłyszał głos dziewczyny i aż przystanął ze zdziwienia.
- Owsianka bez cukru to
najstraszniejsza rzecz o jakiej słyszałem- na dowód tego wzdrygnął się. -
Trochę cukru jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
- James… wsypałeś tam pół
cukierniczki.
- Och, Arthemis,- powiedział James
przesadnie cierpliwym tonem- jak widzisz to jedyna słodka rzecz na tym stole… a
ja naprawdę lubię słodycze – dodał sugestywnie poruszając brwiami.
- Nie wiem, jakim prawem nadal jesteś
taki chudy… - mruknęła z naganą.
- Cały czas rosnę – odparł, wkładając
do ust pierwszą łyżkę przesłodzonej zupy.
Albus zmarszczył brwi spoglądając to na jedno to na drugie. Ze
zdziwieniem przysłuchiwał się tej przyjacielskiej wymianie zdań mając świeżo w
pamięci ich bardzo agresywne względem siebie zachowanie z wczorajszego
wieczoru. Jedno miało ochotę przegryźć gardło drugiemu.
- Eee… to jak? Już ze sobą
rozmawiacie? – zapytał, marszcząc brwi.
- Cześć, Albus.- Arthemis przesunęła
się spokojnie, robiąc mu miejsce. – No, więc próbowałam właśnie uświadomić
twojemu bratu, że jeżeli nadal będzie się tak odżywiał to skończy jako bezzębny
25-latek… z nadwagą.
- Ona przesadza- zaprotestował James
z pełnymi ustami.
- Zachowuj się- powiedział Al,
klepiąc go w głowę, odwrócił się do Arthemis. - Od kiedy ze sobą gadacie?
Arthemis wzruszyła ramionami.
- Od kiedy udowodniłam mu, że jest
idiotą – oznajmiła, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.
- Jeju?! Naprawdę?! Staram się to
zrobić od czternastu lat, ale z marnymi efektami!
- Moje życie było takie piękne zanim
się pojawiłeś Al…- westchnął rozmarzony James.
- W każdym razie wczoraj w nocy
powiedzieliśmy sobie kilka rzeczy- wyjaśniła Arthemis.
- Wczoraj w nocy? Przecież miałaś
szlaban…- zdziwił się Al.
Przyjrzał jej się uważnie. Na twarzy nadal miała wyblakłe już blizny.
Szramy widniały też na jej dekolcie i dłoniach… Arthemis udała, że nie
dostrzega jego chłodnego, uważnego spojrzenia.
- No właśnie i jak wróciłam… no,
James udzielił mi tak jakby, pierwszej pomocy.
- Mówiłaś, że nic ci nie jest-
powiedział z wyrzutem Al. – Siedziałem i czekałem cały czas, a ty mnie po
prostu spławiłaś…
- Nie, Al, naprawdę!- Arthemis wydawała się być zrozpaczona nagłym
obrotem spraw. – Nie chciałam, żebyś się martwił. Nic mi się nie stało…
- Ona kłamie- powiedział James.- Była
cała poobijana, a wyglądała tak jakby ktoś zamknął ją w klatce z ognistymi
salamandrami.
Arthemis posłała mu mordercze spojrzenie.
Później się z nim policzy.
- Sorry, koleżanko, ale to prawda…
Albus posłał jej rozgniewane,
wyczekujące spojrzenie, przez które Arthemis poczuła się jak mała dziewczynka.
- Nic mi nie było! Przecież pani
Pomfrey by mnie nie puściła gdyby wszystko nie było ok., prawda? – miała
nadzieję, że tym rozsądnym stwierdzeniem zdoła udobruchać Ala.
- Z twoją siła perswazji?- powiedział
chłodno Albus. - Wątpię… Okłamałaś mnie!
- Nie chciałam, Al… nic takiego się
nie stało, a ty od razu chciałbyś lecieć do Zakazanego Lasu, a po drodze pewnie
sam dostałbyś szlaban. Poza tym gdybyś mnie wtedy zobaczył, narobiłbyś
strasznej paniki.
Albus prychnął. On? Paniki? Przecież był ostoją spokoju! Nie widać?!
- Przepraszam, Al.- mruknęła
Arthemis.- Nie jestem przyzwyczajona, że ktoś się o mnie martwi. Mój ojciec do
tej pory zawsze uważał, że dam sobie radę…
Albus i James posłali jej drwiące,
niedowierzające spojrzenia, pewni, że kłamie.
- Och, no dobra! Może się martwi, ale
raczej tego nie okazuje. Po prostu wie, że gdy będę potrzebowała pomocy, to o
nią poproszę.
Albus nadal wydawał się zagniewany, ale ciekawość w nim zwyciężyła. Z
resztą czy mógłby się na nią gniewać gdy patrzyła na niego tymi
zaniepokojonymi, przepraszającymi oczami? Jakby myślała, że to koniec ich
przyjaźni. Westchnął.
- To, co w końcu stało się w tym
lesie?
- Właśnie o to pytałem, gdy Arthemis
doczepiła się tego, że lubię cukier- wtrącił James.
- James, jeżeli kiedyś polubisz jakąś
dziewczynę tak jak lubisz cukier poproś ją o rękę. Będziecie kochać się nad
życie!
James pokazał jej język.
Ponaglana spojrzeniem Albus, Arthemis opowiedziała wszystko co się stało
odkąd Hagrid zabrał ich ze zamku do Zakazanego Lasu.
- Te zadrapania to tylko od gałęzi.
Wpadłam na… kilka. Szalony wybryk Hardodzioba, który stwierdził, że zrobi sobie
bieg z przeszkodami, ciągnąc mnie za sobą. Więc rozumiesz, Al, że nie było się
o co martwić.
Albus wciąż nie wyglądał na przekonanego, ale odpuścił. Zamiast tego
zwrócił głowę w drugą stronę ze złośliwym wyrazem twarzy.
- A więc James, przyznajesz, że
jesteś kretynem?- zagadnął słodko brata.
- Może trochę za szybko wygłaszam
opinię- mruknął James w swój talerz, a jego policzki poróżowiały. Zerknął
szybko w stronę Arthemis. - Porozmawiam z Lily i Rose… one cały czas… to raczej
ja je podburzałem- wyszeptał całkowicie pochłonięty swoim jedzeniem.
Albus spojrzał na niego z naganą i powagą
wręcz zatrważającą u czternastoletniego chłopca.
- Przestań!- powiedział James.
- Ale co? – zapytał ze złośliwie
niewinnym uśmiechem na twarzy Al.
- Tak patrzeć… wydaje, mi się jakbym
był na dywaniku u ojca.
Al prychnął i pokazując kciukiem na Jamesa,
zwrócił się do Arthemis.
- Widzisz… to jego wina.
Arthemis wzruszyła ramionami.
- Nie spodziewałam się innej reakcji-
powiedziała spokojnie przez, co James jeszcze bardziej skurczył się w sobie i
posłał jej przepraszające spojrzenie. - To raczej ty mnie zaskoczyłeś.
Albus aż pojaśniał z dumy. Odchrząknął.
- Tak. Cóż… to może pójdziemy już na
tę opiekę?
Wieczorem tego samego dnia, Arthemis poszła do dormitorium by przynieść
dla Albus swoje wypracowanie z eliksirów do sprawdzenia. Gdy tylko otworzyła
drzwi wpadła na nią burza rozwichrzonych rudych włosów i zalała ją fala żalu i
ulgi.
- Arthemis, przepraszam! Tak bardzo,
bardzo cię przepraszam! Byłyśmy takie głupie.
- Spokojnie. Już dobrze, Lily-
wydusiła zaskoczona Arthemis.- Nic się nie stało…
- Stało się- powiedziała ponuro Rose,
podchodząc do nich.- Nie powinniśmy cię tak łatwo skreślać. James też nie.
Nawet cię nie zapytaliśmy, co tak naprawdę potrafisz.
Arthemis wyplątała się z rąk Lily i podeszła do swojego łóżka.
- Na waszym miejscu zrobiłabym to
samo.
Przekopywała stratę książek w poszukiwaniu właściwego pergaminu,
nieświadoma, że Lily i Rose wpatrują się ze zdumieniem w jej plecy. Wymieniły
zdziwione spojrzenia.
- Naprawdę się nie gniewasz?-
Zapytała niepewnie Rose.
- Daj spokój- Arthemis machnęła
ręką.- Jestem wybrykiem natury. Z moimi zdolnościami mogłabym się stać naprawdę
wrednym czarnoksiężnikiem… Chociaż pewnie wtedy ojciec sprałby mnie na kwaśne
jabłko swoją starą miotłą - wzdrygnęła się jakby to sobie wyobrażała.
Jednak gdy dziewczyny nadal miały pełne poczucia winy, niewyraźne miny,
westchnęła:
- Wierzcie mi. Będziecie wiedziały kiedy będę naprawdę
zła- w jej oczach zabłysły stalowe sztylety, co potwierdzało jej słowa.-
Dziewczyny, wiem dużo o ludziach, uczuciach i emocjach. O psychice… Więcej niż
muszę i chcę wiedzieć. Dlatego rozumiem waszą postawę. Jestem w stanie pojąć,
czemu tak myślałyście i żeby już nigdy nie doszło do dyskusji na tym tle
wytłumaczę wam jak to działa- przerwała jakby chciała zebrać myśli.- To nie
jest tak, że na odległość potrafię poznać wasze wspomnienia i myśli. Muszę was
dotknąć… a nawet wtedy nie wiem od razu wszystkiego. Ludzki umysł to jest
skomplikowana rzecz…
- A jak my byśmy chciały ci przekazać
jakąś myśl?- zapytała Rose zaciekawiona.
Arthemis zmarszczyła brwi.
- No moja bariera jest już
praktycznie tak silna, że nie wiele zdoła się przez nią przedostać- zawahała
się. Pomyślała o Jamesie, tego pierwszego dnia w pociągu i o Alu, który często
przekazywał jej swoje myśli przez dotyk. Nie powinno tak się dziać. Nie gdy
działała bariera.- Ale niektórym się udaje. Możesz spróbować- wyciągnęła do
niej dłoń.
- Co mam zrobić?- zapytała Rose
patrząc jak zahipnotyzowana na jej rękę.
- Dotknij i pomyśl o czymś- zaśmiała
się Arthemis.
Rose z wahaniem położyła palce na jej
otwartej dłoni. „Czy to działa?” usłyszała Arthemis.
- Działa - powiedziała spokojnie.-
Ale to naprawdę dziwne. Dziwne, że jak ty robisz to specjalnie to blokada nie
działa. To tak jakbyś mówiła wprost do mojego umysłu i on o tym wiedział.
- Upiorne - mruknęła Lily.
- Ale użyteczne. Nawet nie wiecie jak
zabawnie jest z Alem na lekcjach - Arthemis wyszczerzyła zęby. – Czasami nie
mogę powstrzymać śmiechu. - Więc już
wszystko ok.?- upewniła się.
- Tak, ale i tak jest nam przykro.
Jamesowi też…- powiedziała Lily.- On się czuję za nas odpowiedzialny chociaż
stara się to ukrywać za wszelką cenę.
- Lily…- Arthemis spojrzała na
przepraszającą minę dziewczyny.- James mi wczoraj pomógł. Wcale nie musiał… a
mimo tego wszystkiego… jednak mi pomógł.
- Twój szlaban!- krzyknęła Rose, gdy
dotarły do niej jej słowa.- To znaczy mój szlaban… Al. mi powiedział… Dzięki
Bogu, że nic ci nie jest. To musiało być straszne.
Widząc rozhisteryzowaną Rose, Arthmis zaczęła się śmiać.
- Wspaniała przygoda- powiedziała
Arthemis przypominając sobie ciszę, spokój i wolność Zakazanego Lasu. – A Albus
przesadza. Cholernik stał się nadopiekuńczy- mruknęła do siebie.
Lily i Rose spojrzały na nią wielkimi oczami, a potem wybuchły śmiechem.
Tak więc dla Arthemis wszystko wróciło do
normy. Więzy stworzone podczas kryzysu z Albusem pozostały nienaruszone. W
końcu tylko on jeden jej nie zawiódł, gdy był całkowicie pewna, że zostanie
zupełnie sama. Jednak przyjemnie było spędzać długie noce na plotkowaniu z
dziewczynami, pomimo tego, że Eliza głośno narzekała, żeby w końcu się
zamknęły. Jednego razu tak zdenerwowała Rose, że ta rzuciła na nią „Silencio!”.
- No, ktoś musiał- skomentowała
później, gdy Eliza pobiegł poskarżyć się prefektowi Gillian Conroy, która
odjęła im za to, aż 10 punktów.
- Co?! Przecież to strata Gryffindoru!-
krzyknęła oburzona Lily.
- Trzeba było pomyśleć wcześniej,
panno Potter- powiedziała napuszonym tonem Gillian.
- To nie nasza wina, że Eliza jest
głupią krową- warknęła Lily, co Arthemis uznała za całkiem niezłe posunięcie
dopóki Rose nie dotknęła jej dłoni i nie przesłała jej w myślach: „one są
przyjaciółkami. Eliza i Gil.”
No to pięknie, pomyślała ironicznie Arthemis.
Zrobiła krok w stronę starszych dziewcząt.
- Gillian, Rose wcale nie chciała
trafić w Elizę. Po prostu ćwiczyła zaklęcie, a ono się odbiło- powiedziała
wymyślając na bieżąco.
Ale wiedziała, że nawet gdyby to była prawda,
to Gillian by to zlekceważyła, bo wyczuwała bijącą z niej złośliwość i
pokręcona satysfakcję. Co za idiota, zrobił ją prefektem?!
- Ona kłamie- powiedziała Eliza, stojąca z
Gillian.- Po prostu nie dają mi spać i gadają całe noce.
Arthemis posłała jej chłodne spojrzenie, przez
które Eliza zrobiła kilka kroków w tył.
- Gillian, po co nam strata punktów.
Przecież nic takiego się nie stało- powiedziała cicho Arthemis kładąc jej bez
zastanowienia rękę na ramieniu.
„ Macie. To za moją niedoszłą randkę z
Jamesem. Kretyn. Jego siostrzyczka jeszcze dostanie za swoje!”
Arthemis zdążyła to usłyszeć zanim Gillian wyszarpnęła rękę. Arthemis
posłała jej spod zmróżonych powiek ostrzegające spojrzenie.
- Myślę, że we trzy powinniście być
pod nadzorem- powiedziała złośliwie.- Poproszę profesora Longbottoma o
przeniesienie do tej sypialni. W końcu macie wolne łóżko.
- Ćwiczenie zaklęć nie jest zakazane-
powiedziała gniewnie Lily.
- O ile się nie mylę to nie jest
zaklęcie na wasz poziom- powiedziała przesłodzonym głosem.
- Proszę, powiedz któremuś
nauczycielowi, że ćwiczymy zaklęcia z wyższej klasy. Jestem bardzo ciekawa,
który nas za to ukaże- mruknęła cicho Arthemis nie spuszczając z niej wzroku.
Nie wiedziała czemu, ale miała nadzieję, że to ona sprawiła, że Gillian
straciła część ze swojego rezonu.
- Myślę, że przeniosę swoje rzeczy
jutro. A dzisiaj ma już być spokój, bo postaram się o szlaban dla was-
zagroziła, a Eliza wyszła za nią na korytarz.
Rose jęknęła.
- One dwie? To będzie koszmar.
- Ale będzie zabawa- powiedziała Lily
zacierając ręce.
- Zabawa?- Arthemis nadal wpatrywała
się w drzwi.- To będzie regularna wojna.
Gillian i Eliza będą wrzodem na tyłku,
Arthemis to wiedziała. Do tego trzeba jakoś zabezpieczyć Jamesa, skoro Gillian
chciała się mścić na Lily, to dla Jamesa pewnie ma przygotowany cały arsenał.
Co prawda trzeba będzie mu pogratulować dobrego gustu. W końcu wygląd Gillian
mógł wielu zmylić i z tą myślą Arthemis położyła się do łóżka.
Pomimo tego, że głównie Gillian i Eliza ignorowały ja, Rose i Lily, z
Arthemis nie opadło napięcie. Nadal bardzo uważała na wszystko i wszystkich.
Jednak mając przy sobie swobodna Lily i zapatrzoną w książki Rose, oraz James,
który co chwila próbował im zrobić jakiś kawał nie mogła mieć oczu dookoła
głowy.
Szczególnie, że James wziął sobie właśnie ją
na celownik, gdy tylko spostrzegł, że nie dała się nabrać na żaden jego kawał,
nie uwierzyła w żadne kłamstwo, przejrzała wszystkie złośliwe niespodzianki i
ani razu nie udało mu się jej wystraszyć.
Żeby chwilę odpocząć od jego wybryków, chroniła się w bibliotece. Od
razu przybiegła do niej Rose. Uwielbiała to, co Arthemis umiała robić z
książkami, ale Arthemis wyczuwała w niej też odrobinę złośliwej satysfakcji i
ulgi, że z praktyką nie idzie jej tak łatwo i czasem musi poświęcić o wiele
więcej czasu by nauczyć się zaklęcia niż Rose.
Ponieważ w grudniu śnieg zaczął padać w ogromnych ilościach Lucs z
zawiedzioną miną odwołał treningi. Był to szczęśliwy zbieg okoliczności, gdyż z
powodu nadchodzących świąt wszyscy się rozleniwili i wieczory spędzali w sumie
na niczym w ciepłym Pokoju Wspólnym.
Tylko James i Lucas co jakiś czas robili
zamieszanie wybuchając głośnym śmiechem w otoczeniu kilku dziewczyn w tym, co z
niepokojem zauważyła Arthemis, Gillian i Elizy.
Po prostu wiedziała, że te dwie coś knują. Jednak zbliżały się święta
więc nie przejmowała się tym zbytnio.
Na ostatniej przed przerwą świąteczną lekcji zielarstwa profesor
Longbottom powiedział coś co dało Arthemis wiele do myślenia. Zbyt wiele
słyszała od ojca o czarnej magii, żeby tak jak inni się tym nie przejąć. Było
zbyt dużo tych zbiegów okoliczności jak na jedną szkołę i jeden rok szkolny.
Sowy, drzewa, chory Hardodziob, umierająca Wierzba Bijąca.
Wychodzili właśnie z cieplarni nr trzy , gdy profesor Longbottom
zmartwionym wzrokiem spojrzał na błonia, gdzie rosła wierzba.
- Nic nie da się zrobić. Próbowaliśmy
wszystkiego… wszystkiego. Nic nie pomaga. Jakby coś wysysało z niej życie.
„ Wysysało z niej życie…”, to zdanie poruszyło coś dziwnego w Arthemis i
zapadło jej głęboko w pamięć. Jednak profesor Longbottom otrząsnął się po chwili
i zagadnął do Ala:
- Wracacie do domu na święta?
- Jasne. Mama by nam nie przepuściła.
- Pozdrów ją ode mnie… i resztę też.
Po czym poklepał go po ramieniu i
odszedł zasmucony.
- On naprawdę przejmuje się tym
starym konarem- mruknęła Rose.
- A wy naprawdę nie widzicie w tym
nic dziwnego?- zapytała ich Arthemis ostrożnie. Wpatrywała się w czerniejący
pień wierzby. – Może coś naprawdę wysysa z niej życie…
- Daj spokój- Rose wzdrygnęła się.-
Jest po prostu stara.
- Tak silne drzewo nie może po prostu
zwiędnąć- upierała się Arthemis.
- Nic się nie dzieję- powiedział
Albus ale niezbyt pewnym tonem.- Ktoś by to zauważył. Któryś z nauczycieli…
dyrektor… a jakby nie oni to na pewno Hagrid.
- Chyba, że myślą tak jak wy… że jest
po prostu stara- powiedziała zjadliwie Arthemis.
- Arthemis- powiedział Albus
cierpliwie, obejmując ją ramieniem i skierował ją w stronę zamku,- ty po prostu
nie lubisz się nudzić. Chcesz, żeby coś się działo i na siłę starasz się
wymyślać jakieś niebezpieczeństwa.
- To nie jest normalne- obstawała
przy swoim Arthemis.
- Ależ oczywiście, że nie- zgodził
się z nią Albus.- Ale też nie jest jakoś specjalnie podejrzane.
Arthemis niechętnie, ale musiała się
z nim zgodzić.
Weasleyowie, Potterowie i Arthemis wsiedli do
pociągu, który miał ich zawieść do Londynu. Wszyscy we wspaniałych nastrojach,
że wracają do domu, Arthemis nawet podwójnie, bo straszliwie tęskniła za ojcem.
Grali w eksplodującego durnia, kiedy nagle Arthemis, powiedziała patrząc
Jamesowi w oczy:
- Mógłbyś?
- Ale co?- zapytał kompletnie nie
rozumiejąc o co jej chodzi.
- Wyjąć tego zmutowanego kreta z
mojego kufra, bo pewnie już mi zniszczył połowę ulubionych rzeczy.
James ryknął śmiechem. Poderwał się z siedzenia i złapał Arthemis w
objęcia, ściskając ją mocno.
- Jezu, będzie mi ciebie brakowało!
Nikt tak jak ty nie potrafi zmusić mnie do knucia nowych coraz bardziej
wrednych intryg!
- Cała przyjemność po mojej stronie-
mruknęła cicho Arthemis uśmiechając się kącikami ust, ale jej oczy jaśniały.
- Muszę wymyślić coś, czego nigdy nie
zgadniesz- zapalił się James.- Będę o tym myślał całe święta!
- Tak i tym razem bardziej się
postaraj- powiedziała opadając na fotel.
- Hej!- powiedział oburzony, ale
nadal uśmiechnięty James.- To było bardzo złożone zaklęcie.
Jak to odkryłaś?
- O czym wy dwoje mówicie?- zapytał w
końcu Albus patrząc na nich znad okrągłych okularów.
Arthemis popatrzyła na niego.
- James, chciał mi znowu zrobić
kawał.
- Sama mnie prowokujesz- roześmiał
się James.- Gdyby udał mi się choć jeden to bym ci dał spokój.
- Uważaj, bo ci uwierzę- odparła
swobodnie i znowu zwróciła się do Ala.- Chciał mi podsunąć wrednego, co to
miało być?
- Nieśmiałek- powiedział uśmiechnięty
James.
- Tymczasowa transmutacja?- upewniła
się Arthemis.
- Mhm. Miał się zamienić dokładnie po
48 godzinach. Jak się skapnęłaś?
Uniosła protekcjonalnie brew.
- Zazwyczaj, gdy dotykam książki to
dowiaduję się co w niej jest i nie słyszę bicia jej serca. No i nie mówiąc już
o tym, że nigdy nie wypożyczyłabym z biblioteki egzemplarza: „Eliksirów
miłosnych na każdą okazje”.
- Szukałem czegoś babskiego- James
wzruszył ramionami.
- Jasne. Widocznie nigdy nie
widziałeś Arthemis na eliksirach- parsknął Al.
James spojrzał pytająco najpierw na
Albusa, a potem na Arthemis aż w końcu mu wyjaśniła:
- W moim wykonaniu każdy eliksir
byłby trucizną.
- Hmmm… to świadczy o tym, że
naprawdę najpierw należy rozpracować wroga. Muszę pogadać w wujkiem Georgem-
powiedział do siebie.
- Na twoim miejscu bym się bała- mruknęła jej na ucho Lily.
Ale Arthemis tylko się roześmiała.
Dojeżdżali na peron 9 i ¾ na którym
czekali już na nich rodzice.
Arthemis wyskoczyła z pociągu i
pobiegła wprost do ojca. Uśmiechnięty łagodnie pogłaskał ją po włosach.
- Gotowa?
- Jeszcze nie- powiedział i odwróciła
się by popatrzeć na radosnych, krzyczących przyjaciół, witających się z
rodzicami. Poczuła krótkie ukłucie żalu na widok Lily Potter w ramionach
rudowłosej kobiety, która musiała być jej matką.
Nagle spojrzał na nią Albus, powiedział coś do
ojca i podszedł do nich.
- Tato, to jest AL…- powiedziała
uśmiechnięta.
- Miło mi ciebie poznać, chłopcze-
pan North uścisnął jego dłoń.- Wiele o tobie słyszałem.
Albus i Arthemis równocześnie się
zaczerwienili, ale zanim któreś zdążyło coś powiedzieć Rose ciągnąc ojca za
rękę podeszła do nich z całą resztę. Jednak gdy stanęła przed nimi, zaczęła
wpatrywać się w ojca Arthemis bez słowa.
- Tato, to jest Rose- wyjaśniła
szybko Arthemis.
- Ach, tak- powiedział, przyglądając
się jej spod uniesionych brwi.- Bardzo się cieszę, że w końcu cię spotkałem.
Rose spłonęła rumieńcem.
- Widzę, że wie pan o naszych
dzieciach więcej niż my o pańskiej córce, choć potencjalnie mamy więcej źródeł
informacji- powiedziała czarownica z burzą rudych włosów. Podała mu dłoń.-
Hermiona Weasley.
- Tristan North.
Oczy pani Weasley rozszerzyły się.
- Czytałam pańskie książki.
Fenomenalne.
- Ty to czytasz wszystko.- wtrącili
równocześnie wysoki rudy czarodziej i człowiek, w którym Arthemis rozpoznała
Harry’ego Pottera, bo Albus był do niego niesamowicie podobny.
- Proszę się nie przejmować- oni
zawsze tak robią- powiedziała pani Potter.- Proszę mi mówić, Ginny. Mam
wrażenie, że będziemy się często widywać.
Pan Weasley
zachichotał i rzucił rozbawione spojrzenie na Albus i Arthemis.
- Ron!- syknęła na niego Hermiona.
- Ron Weasley?- upewnił się pan
North.- Uwielbiam pana artykuły.
Ron oblał się rumieńcem jak niedawno
Rose, a Harry Potter ryknął śmiechem, waląc go po plecach.
- Mnie też miło pana poznać- pan
Potter wyciągnął rękę do ojca Arthemis.- To wspaniale móc poczytać o przygodach
kogoś innego.
Wszyscy się roześmiali.
- A więc ty musisz być Arthemis-
zwrócił się po chwili do dziewczyny.- Miło mi w końcu spotkać cię osobiście.
Arthemis uśmiechnęła się nieśmiało.
Emanował takim… dogłębnym poczuciem spełnienia, że miała ochotę zamknąć oczy i
zanurzyć się w tym uczuciu.
- Mnie również- zdołała w końcu
wykrztusić.
Stali i gawędzili aż w końcu Ginny Potter ze zgrozą zawołała, że jest
tak późno i muszą się zbierać.
- Mama nas przeklnie jeżeli jej nie
pomożemy- jęknęła.
Arthemis została uściskana przez Rose
i Lily, pomachała Jamesowi i Hugonowi, a na koniec uśmiechnęła się do Albus,
gdy wszyscy zaczęli się oddalać.
- Mili ludzie- skomentował pan
North.- Mam nadzieję, że można im ufać…
- Tato!- sapnęła Arthemis- To Harry
Potter I jego rodzina. Czy to ci nie wystarczy?
Pan North uśmiechnął się i podał jej
rękę.
- Do domu?
Pokiwała głową i nagle poczuła ostre
szarpnięcie, a pochwali stała przed wysoką, zieloną bramą.
- Myślałam, że zdejmiesz
zabezpieczenia…
- Chyba śnisz- parsknął i przeszli
przez bramę.
Arthemis ogarnęło cudowne uczucie ciepła, lecz nie dane jej było się nim
długo cieszyć, gdyż zagłuszyło je głośne szczękanie. Padła na kolana, na zimny
śnieg by objąć sprawcę hałasu.
- Archer- szepnęła, obejmując psa za
szyję.
Pies skomlał cicho najwyraźniej nie
mogąc się zdecydować, którą część jej twarzy wylizać najpierw.
O, tak, pomyślała Arthemis, naprawdę miło jest wrócić do domu.
Na
Arthemis pobyt w domu bardzo dobrze wpłynął. Cudownie było usiąść przy pianinie,
pobiegać z Archerem, dyskutować godzinami z ojcem, opowiadając mu do późna o
wszystkim co się działo w szkole.
Arthemis przeszukała wszystkie książki z biblioteki ojca oraz te
pochowane w pudłach na strychu i piwnicy. Ponieważ większość z nich była historyczna, miała nadzieję, że znajdzie
w jednej z nich jakąś wzmiankę o podobnych objawach czarnej magii jakie według
niej miały miejsce w Hogwarcie. Jednak żadna z nich nie pomogła jej ani trochę.
Gdy przygotowywała świąteczne ciasta z tatą, który w końcu się wyrobił,
bo po śmierci mamy żyli głównie na przypalonych, niedogotowanych lub
przesolonych daniach, Arthemis pomimo tego, że nie wymagało to od niej
niespotykanej cierpliwości również musiała nauczyc się gotować. Miała nadzieję,
że Albus się nigdy o tym nie dowie, bo musiałaby się przed nim tłumaczyć z tego
w jaki sposób umiejąc gotować nie potrafi przyrządzić nawet najprostszego
eliksiru.
Stojąc ramię w ramię z ojcem w kuchni,
zapytała:
- Tato, czy istnieje coś takiego, co
potrafi wysysać życie?
Pan North zmarszczył brwi i fantazyjnie układał kandyzowane owoce na cieście.
Pan North zmarszczył brwi i fantazyjnie układał kandyzowane owoce na cieście.
- Masz na myśli dementorów?
-Nie. Oni wysysają dusze. Mnie chodzi
o coś takiego, co może odebrać komuś siłę witalną.
- Hmm, o niczym takim nie słyszałem.
Ale oczywiście to nie znaczy, że jest to niemożliwe.
- A gdyby coś lub ktoś, by to
potrafił… to, co to mogłoby być? – rzuciła mimochodem.
- Logicznie rzecz biorąc- pan North
machnął różdżką a trzepaczka zaczęła ubijać ciasto,- byłoby to coś takiego, co
samo nie wytarza takiej siły lub potrzebuje jej, żeby się wzmocnić. Jakiś
demon… albo nie wiem, coś w rodzaju ducha. No a w takim wypadku szczególnie
atrakcyjne byłyby dla niego jakieś stworzenia, czy inne obiekty silnie
magiczne.
- Silnie magiczne?- Arthemis
natychmiast się ożywiła.
- Powszechnie wiadomo, że jednorożce,
smoki, czy inne magiczne stworzenia… mają bardzo potężną siłę magiczną.
Blaszka wypełniona jabłkową tartą wypłynęła z
piekarnika, zastąpiona przez sernik.
- Oczywiście ta rozmowa jest czysto
teoretyczna? – Pan North spojrzał na nią znad blatu i niespodziewanie zapytał.
- Jest jakiś powód, czemu cię to interesuje?
- Wierzba bijąc umiera… - powiedziała
spokojnie, ale spochmurniała na widok rozbawionej i lekko kpiącej miny ojca.
- Wierzba, Arthemis? To drzewo… drzewa
zazwyczaj po jakimś czasie więdną – odparł jakby tłumaczył to niezbyt
rozgarniętemu czterolatkowi.
- Mówisz jak Albus i Rose-
rozgniewała się. - A widziałeś, żeby ta wierzba chociażby zachorowała? To
przecież nie jest zwyczajne drzewo!
- I co? Jakiś tajemniczy,
roślinożerny wampir obrał ją sobie na cel? - wyśmiał ją.
-Tracisz swoją detektywistyczną
żyłkę, tato- powiedziała dziewczyna, otrzepując się z mąki. - Zbyt długo
siedziałeś w domu.
- Wszyscy mi to powtarzają- zaśmiał
się.
- Więc powinieneś ich posłuchać.
Kolejna wspaniała przygoda sama się nie opisze. Nie mówią już o zachwycie fanów
- pokazała mu język i roześmiała się myśląc o reakcji Rose.
- Posprzątaj lepiej salon. Marcel
powinien tu być za dwie godziny – zmienił szybko temat.
Prychnęła oburzona.
- Potem możesz się zająć swoim
drzewem – dodał, patrząc z uśmiechem na jej zawziętą minę.
- Mówicie sobie co chcecie, ale z tym
drzewem coś się dzieję - dodała na odchodnym, wychodząc z kuchni.
Albus
usiadł na kanapie obok ojca, podczas gdy James, Teddy i Hugo grali w
eksplodującego durnia, Lily i Rose siedziały z babcią w kuchni, a jego matka z
ciotką Hermioną rozmawiały o czymś cicho w kącie.
Albus podał ojcu jedno z dwustronnych
lusterek.
- Dziękuję- powiedział.
Harry Potter rozejrzał się czy aby
nikt im się zbytnio nie przygląda. Nie chciał zdradzać tajemnic syna. Chociaż
jakby nie patrzeć sam o nich nie za wiele wiedział.
- Nie napisałeś po, co ci było
potrzebne – mruknął pytająco.
- Arthemis miała szlaban w Zakazanym
Lesie – wyjaśnił Albus.
Harry uniósł brwi.
- Już? Wcześnie zaczyna jak na
pierwszy rok nauki w szkole.
- No w sumie to Rose miała szlaban…
Ale Arthemis wystawiła się Viciousowi i poszła za nią. A że ma to szczęście być
najbardziej przez niego znienawidzonym uczniem to na to przystał, chociaż
wiedział, że to Rose narozrabiała.
- Co ty nie powiesz - szepnął nagle
Ron, siadając obok nich.- Czemu Rose o tym nie napisała?
- Pewnie chciała, ale potem był ten
mecz i ta sprawa z Lily i ten atak…
Albus zbyt późno zrozumiał, że powiedział za
dużo. Poczuł wszystko widzący wzrok ojca świdrujący go od wewnątrz, a gdy
próbował od niego uciec, napotkał naglący, ciekawski wzrok wujka Rona.
- Jaka sprawa z Lily?- zapytał Harry
Albusa zwodniczo spokojnym tonem.
Albus przełknął ślinę, zastanawiając się ile
może powiedzieć i ile będzie musiał za to zapłacić.
- No, myśleliśmy, że Neville ci
napisał… - odparł wymijająco.
- Nie napisał, ale z nim policzę się
później - szepnął gniewnie Harry i spojrzał wyczekująco na Albusa.
- Oj tato! – jęknął Al., nie mogąc
się dłużej opierać. - No, wiesz jaki
jest Quidditch. Wpadł w nią taki wielki Krukom, no i spadła z miotły…
- Spadła?!- Harry zbladł, a jego
wzrok błyskawicznie pobiegł do najmłodszego dziecka, jakby próbował znaleźć
najmniejsze nawet skaleczenie.
- No tak- powiedział szybko Albus,
bagatelizując sprawę, machnięciem ręki.- Wtedy Arthemis wpadła na boisko i
walnęła w nie jakimś zaklęciem i Lily się od niego odbiła. Nawet zadrapania nie
miała… - wyrzucił z siebie błyskawicznie Albus, widząc zaniepokojone i
zdenerwowane spojrzenie ojca.
- A czemu ja o tym nie wiem?- zapytał
uprzejmym, niebezpiecznie wręcz tonem.
- No bo wszyscy o tym zapomnieli…
- Zapomnieli?- syknął.- Że mało nie
zginęła?
- Tato, przecież nic jej się nie
stało, a poza tym, wypadło nam wszystkim z głowy, bo Arthemis miała ten atak…
- Jaki atak?- zapytał niecierpliwie Ron.
- No, chyba nie mogę powiedzieć-
zająknął się Albus, a na jego twarzy pojawił się upór.
- Nie możesz? – zapytał groźnie Harry.
- Nie możesz? – zapytał groźnie Harry.
- Nie, chyba nie. Wiesz, to jest jej
sprawa i nie mogę wam powiedzieć bez jej zgody - powiedział nienaturalnie
dojrzałym głosem.
Przez chwilę dwie pary identycznie zielonych
oczu, w takich samych okrągłych okularach mierzyły się stanowczym wzrokiem.
- No dobrze - odpuścił na razie
Harry.- Ale nie podoba mi się, że dopiero teraz się o tym dowiaduję.
Albus westchnął z ulgą.
- Poszła za Rose do lasu?- upewnił
się Ron.
- No tak. Vicious jej nie cierpi i
uwziął się na nią i gdy nadarzyła się
okazja, żeby jej dopiec to chętnie się zgodził, a Arthemis wiedziała, że Rose
prędzej umrze ze strachu niż wejdzie tam gdzie jest tyle zwierząt. Zresztą
wszyscy się na nią obrazili, że im nie powiedziała o…. – Albus zrozumiał, że
trochę się zapędził ze swoimi wyjaśnieniami, odchrząknął i zająknął się -
…o … o swoim sekrecie i pewnie dlatego
nikt wam o niej nie napisał.
- Ona biega, żeby utrzymać was w
jako-takiej kondycji, a wy się na nią obrażacie? Kto was wychowywał?- zapytał
oburzony Ron, patrząc na niego z niedowierzaniem.
Albus wzruszył ramionami.
- Mnie do tego nie mieszaj. Zresztą
już się wszystko wyjaśniło.
W tym momencie dziadek Weasley
zawołał wszystkich na deser, a Albus odetchnął z ulgą, że przesłuchanie się
skończyło i szybko zszedł ojcu z oczu.
W Nowy Rok Arthemis dostała list:
Arthemis,
Cieszę się, że czuwasz na naszymi dziećmi.
Szczęśliwego Nowego Roku.
H. Potter
Uśmiechnięta przycisnęła list do
piersi. To było cudowne - czuć się przydatną.
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, miło, że się pogodzili, Albus ty to się pilnuj o mało co się nie wygadałeś się i reakcja Harrego jak usłyszał, że Lili była zagrożona, piękny widok takiego potępiającego wzroku Albusa...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, dobrze, że się pogodzili, Albus ty się pilnuj, o mało co się nie wygadałeś się i ta reakcja Harrego jak usłyszał, że Lili była zagrożona ;) piękny widok potępiającego wzroku Albusa... ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Podczas tej rozmowy przy stole ciężko było powstrzymać uśmiech 😁 super ze się wszystko wyjaśniło i wszyscy teraz żyją w zgodzie 😁 to spotkanie na King's Cross było bezbłędne 😂
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, dobrze, że się pogodzili... Albus ty się pilnuj, o mało co się nie wygadałeś się i ta reakcja Harrego jak usłyszał, że Lili była zagrożona ;) piękny widok potępiającego wzroku Albusa... haha ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia