poniedziałek, 22 stycznia 2018

Boże Narodzenie (Rok IV, Rozdział 9)

  Następnego dnia Albus nie doczekał się Arthemis w Pokoju Wspólnym, więc pogodził się z myślą, że spotka się z nią dopiero przed pierwszą lekcją. Był niesamowicie ciekaw, co takiego stało się wczoraj w lesie. Chociaż pewnie nie było to nic specjalnego… przecież gdyby było to by mu od razu powiedziała, prawda?
 Wraz z Jessym zszedł do Wielkiej Sali. Ostatnio się do tego przyzwyczaił gdyż Arthemis raczej nie jadała śniadań, ani innych posiłków razem z pozostałymi Gryfonami. Domyślał się dlaczego.
 Był już w połowie stołu, gdy spostrzegł czarną czuprynę Jamesa, który jak miał to w zwyczaju czarował jakąś dziewczynę. Żartował i uroczo się do niej uśmiechał.
-… po, co w ogóle jesz owsiankę? Równie dobrze mógłbyś podsunąć sobie samą cukierniczkę. Wyszłoby na to samo – usłyszał głos dziewczyny i aż przystanął ze zdziwienia.
- Owsianka bez cukru to najstraszniejsza rzecz o jakiej słyszałem- na dowód tego wzdrygnął się. - Trochę cukru jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
- James… wsypałeś tam pół cukierniczki.
- Och, Arthemis,- powiedział James przesadnie cierpliwym tonem- jak widzisz to jedyna słodka rzecz na tym stole… a ja naprawdę lubię słodycze – dodał sugestywnie poruszając brwiami.
- Nie wiem, jakim prawem nadal jesteś taki chudy… - mruknęła z naganą.
- Cały czas rosnę – odparł, wkładając do ust pierwszą łyżkę przesłodzonej zupy.
  Albus zmarszczył brwi spoglądając to na jedno to na drugie. Ze zdziwieniem przysłuchiwał się tej przyjacielskiej wymianie zdań mając świeżo w pamięci ich bardzo agresywne względem siebie zachowanie z wczorajszego wieczoru. Jedno miało ochotę przegryźć gardło drugiemu.
- Eee… to jak? Już ze sobą rozmawiacie? – zapytał, marszcząc brwi.
- Cześć, Albus.- Arthemis przesunęła się spokojnie, robiąc mu miejsce. – No, więc próbowałam właśnie uświadomić twojemu bratu, że jeżeli nadal będzie się tak odżywiał to skończy jako bezzębny 25-latek… z nadwagą.
- Ona przesadza- zaprotestował James z pełnymi ustami.
- Zachowuj się- powiedział Al, klepiąc go w głowę, odwrócił się do Arthemis. - Od kiedy ze sobą gadacie?
Arthemis wzruszyła ramionami.
- Od kiedy udowodniłam mu, że jest idiotą – oznajmiła, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.
- Jeju?! Naprawdę?! Staram się to zrobić od czternastu lat, ale z marnymi efektami!
- Moje życie było takie piękne zanim się pojawiłeś Al…- westchnął rozmarzony James.
- W każdym razie wczoraj w nocy powiedzieliśmy sobie kilka rzeczy- wyjaśniła Arthemis.
- Wczoraj w nocy? Przecież miałaś szlaban…- zdziwił się Al.
  Przyjrzał jej się uważnie. Na twarzy nadal miała wyblakłe już blizny. Szramy widniały też na jej dekolcie i dłoniach… Arthemis udała, że nie dostrzega jego chłodnego, uważnego spojrzenia.
- No właśnie i jak wróciłam… no, James udzielił mi tak jakby, pierwszej pomocy.
- Mówiłaś, że nic ci nie jest- powiedział z wyrzutem Al. – Siedziałem i czekałem cały czas, a ty mnie po prostu spławiłaś…
- Nie, Al, naprawdę!-    Arthemis wydawała się być zrozpaczona nagłym obrotem spraw. – Nie chciałam, żebyś się martwił. Nic mi się nie stało…
- Ona kłamie- powiedział James.- Była cała poobijana, a wyglądała tak jakby ktoś zamknął ją w klatce z ognistymi salamandrami.
 Arthemis posłała mu mordercze spojrzenie. Później się z nim policzy.
- Sorry, koleżanko, ale to prawda…
Albus posłał jej rozgniewane, wyczekujące spojrzenie, przez które Arthemis poczuła się jak mała dziewczynka.
- Nic mi nie było! Przecież pani Pomfrey by mnie nie puściła gdyby wszystko nie było ok., prawda? – miała nadzieję, że tym rozsądnym stwierdzeniem zdoła udobruchać Ala.
- Z twoją siła perswazji?- powiedział chłodno Albus. -  Wątpię… Okłamałaś mnie!
- Nie chciałam, Al… nic takiego się nie stało, a ty od razu chciałbyś lecieć do Zakazanego Lasu, a po drodze pewnie sam dostałbyś szlaban. Poza tym gdybyś mnie wtedy zobaczył, narobiłbyś strasznej paniki.
  Albus prychnął. On? Paniki? Przecież był ostoją spokoju! Nie widać?!
- Przepraszam, Al.- mruknęła Arthemis.- Nie jestem przyzwyczajona, że ktoś się o mnie martwi. Mój ojciec do tej pory zawsze uważał, że dam sobie radę…
Albus i James posłali jej drwiące, niedowierzające spojrzenia, pewni, że kłamie.
- Och, no dobra! Może się martwi, ale raczej tego nie okazuje. Po prostu wie, że gdy będę potrzebowała pomocy, to o nią poproszę.
  Albus nadal wydawał się zagniewany, ale ciekawość w nim zwyciężyła. Z resztą czy mógłby się na nią gniewać gdy patrzyła na niego tymi zaniepokojonymi, przepraszającymi oczami? Jakby myślała, że to koniec ich przyjaźni. Westchnął.
- To, co w końcu stało się w tym lesie?
- Właśnie o to pytałem, gdy Arthemis doczepiła się tego, że lubię cukier- wtrącił James.
- James, jeżeli kiedyś polubisz jakąś dziewczynę tak jak lubisz cukier poproś ją o rękę. Będziecie kochać się nad życie!
  James pokazał jej język.
  Ponaglana spojrzeniem Albus, Arthemis opowiedziała wszystko co się stało odkąd Hagrid zabrał ich ze zamku do Zakazanego Lasu.
- Te zadrapania to tylko od gałęzi. Wpadłam na… kilka. Szalony wybryk Hardodzioba, który stwierdził, że zrobi sobie bieg z przeszkodami, ciągnąc mnie za sobą. Więc rozumiesz, Al, że nie było się o co martwić.
  Albus wciąż nie wyglądał na przekonanego, ale odpuścił. Zamiast tego zwrócił głowę w drugą stronę ze złośliwym wyrazem twarzy.
- A więc James, przyznajesz, że jesteś kretynem?- zagadnął słodko brata.
- Może trochę za szybko wygłaszam opinię- mruknął James w swój talerz, a jego policzki poróżowiały. Zerknął szybko w stronę Arthemis. - Porozmawiam z Lily i Rose… one cały czas… to raczej ja je podburzałem- wyszeptał całkowicie pochłonięty swoim jedzeniem.
 Albus spojrzał na niego z naganą i powagą wręcz zatrważającą u czternastoletniego chłopca.
- Przestań!- powiedział James.
- Ale co? – zapytał ze złośliwie niewinnym uśmiechem na twarzy Al.
- Tak patrzeć… wydaje, mi się jakbym był na dywaniku u ojca.
 Al prychnął i pokazując kciukiem na Jamesa, zwrócił się do Arthemis.
- Widzisz… to jego wina.
 Arthemis wzruszyła ramionami.
- Nie spodziewałam się innej reakcji- powiedziała spokojnie przez, co James jeszcze bardziej skurczył się w sobie i posłał jej przepraszające spojrzenie. - To raczej ty mnie zaskoczyłeś.
 Albus aż pojaśniał z dumy. Odchrząknął.
- Tak. Cóż… to może pójdziemy już na tę opiekę?


  Wieczorem tego samego dnia, Arthemis poszła do dormitorium by przynieść dla Albus swoje wypracowanie z eliksirów do sprawdzenia. Gdy tylko otworzyła drzwi wpadła na nią burza rozwichrzonych rudych włosów i zalała ją fala żalu i ulgi.
- Arthemis, przepraszam! Tak bardzo, bardzo cię przepraszam! Byłyśmy takie głupie.
- Spokojnie. Już dobrze, Lily- wydusiła zaskoczona Arthemis.- Nic się nie stało…
- Stało się- powiedziała ponuro Rose, podchodząc do nich.- Nie powinniśmy cię tak łatwo skreślać. James też nie. Nawet cię nie zapytaliśmy, co tak naprawdę potrafisz.
  Arthemis wyplątała się z rąk Lily i podeszła do swojego łóżka.
- Na waszym miejscu zrobiłabym to samo.
  Przekopywała stratę książek w poszukiwaniu właściwego pergaminu, nieświadoma, że Lily i Rose wpatrują się ze zdumieniem w jej plecy. Wymieniły zdziwione spojrzenia.
- Naprawdę się nie gniewasz?- Zapytała niepewnie Rose.
- Daj spokój- Arthemis machnęła ręką.- Jestem wybrykiem natury. Z moimi zdolnościami mogłabym się stać naprawdę wrednym czarnoksiężnikiem… Chociaż pewnie wtedy ojciec sprałby mnie na kwaśne jabłko swoją starą miotłą - wzdrygnęła się jakby to sobie wyobrażała.
  Jednak gdy dziewczyny nadal miały pełne poczucia winy, niewyraźne miny, westchnęła:
- Wierzcie  mi. Będziecie wiedziały kiedy będę naprawdę zła- w jej oczach zabłysły stalowe sztylety, co potwierdzało jej słowa.- Dziewczyny, wiem dużo o ludziach, uczuciach i emocjach. O psychice… Więcej niż muszę i chcę wiedzieć. Dlatego rozumiem waszą postawę. Jestem w stanie pojąć, czemu tak myślałyście i żeby już nigdy nie doszło do dyskusji na tym tle wytłumaczę wam jak to działa- przerwała jakby chciała zebrać myśli.- To nie jest tak, że na odległość potrafię poznać wasze wspomnienia i myśli. Muszę was dotknąć… a nawet wtedy nie wiem od razu wszystkiego. Ludzki umysł to jest skomplikowana rzecz…
- A jak my byśmy chciały ci przekazać jakąś myśl?- zapytała Rose zaciekawiona.
Arthemis zmarszczyła brwi.
- No moja bariera jest już praktycznie tak silna, że nie wiele zdoła się przez nią przedostać- zawahała się. Pomyślała o Jamesie, tego pierwszego dnia w pociągu i o Alu, który często przekazywał jej swoje myśli przez dotyk. Nie powinno tak się dziać. Nie gdy działała bariera.- Ale niektórym się udaje. Możesz spróbować- wyciągnęła do niej dłoń.
- Co mam zrobić?- zapytała Rose patrząc jak zahipnotyzowana na jej rękę.
- Dotknij i pomyśl o czymś- zaśmiała się Arthemis.
Rose z wahaniem położyła palce na jej otwartej dłoni. „Czy to działa?” usłyszała Arthemis.
- Działa - powiedziała spokojnie.- Ale to naprawdę dziwne. Dziwne, że jak ty robisz to specjalnie to blokada nie działa. To tak jakbyś mówiła wprost do mojego umysłu i on o tym wiedział.
- Upiorne - mruknęła Lily.
- Ale użyteczne. Nawet nie wiecie jak zabawnie jest z Alem na lekcjach - Arthemis wyszczerzyła zęby. – Czasami nie mogę powstrzymać śmiechu. -  Więc już wszystko ok.?- upewniła się.
- Tak, ale i tak jest nam przykro. Jamesowi też…- powiedziała Lily.- On się czuję za nas odpowiedzialny chociaż stara się to ukrywać za wszelką cenę.
- Lily…- Arthemis spojrzała na przepraszającą minę dziewczyny.- James mi wczoraj pomógł. Wcale nie musiał… a mimo tego wszystkiego… jednak mi pomógł.
- Twój szlaban!- krzyknęła Rose, gdy dotarły do niej jej słowa.- To znaczy mój szlaban… Al. mi powiedział… Dzięki Bogu, że nic ci nie jest. To musiało być straszne.
  Widząc rozhisteryzowaną Rose, Arthmis zaczęła się śmiać.
- Wspaniała przygoda- powiedziała Arthemis przypominając sobie ciszę, spokój i wolność Zakazanego Lasu. – A Albus przesadza. Cholernik stał się nadopiekuńczy- mruknęła do siebie.
  Lily i Rose spojrzały na nią wielkimi oczami, a potem wybuchły śmiechem.


 Tak więc dla Arthemis wszystko wróciło do normy. Więzy stworzone podczas kryzysu z Albusem pozostały nienaruszone. W końcu tylko on jeden jej nie zawiódł, gdy był całkowicie pewna, że zostanie zupełnie sama. Jednak przyjemnie było spędzać długie noce na plotkowaniu z dziewczynami, pomimo tego, że Eliza głośno narzekała, żeby w końcu się zamknęły. Jednego razu tak zdenerwowała Rose, że ta rzuciła na nią „Silencio!”.
- No, ktoś musiał- skomentowała później, gdy Eliza pobiegł poskarżyć się prefektowi Gillian Conroy, która odjęła im za to, aż 10 punktów.
 - Co?! Przecież to strata Gryffindoru!- krzyknęła oburzona Lily.
- Trzeba było pomyśleć wcześniej, panno Potter- powiedziała napuszonym tonem Gillian.
- To nie nasza wina, że Eliza jest głupią krową- warknęła Lily, co Arthemis uznała za całkiem niezłe posunięcie dopóki Rose nie dotknęła jej dłoni i nie przesłała jej w myślach: „one są przyjaciółkami. Eliza i Gil.”
 No to pięknie, pomyślała ironicznie Arthemis.
 Zrobiła krok w stronę starszych dziewcząt.
- Gillian, Rose wcale nie chciała trafić w Elizę. Po prostu ćwiczyła zaklęcie, a ono się odbiło- powiedziała wymyślając na bieżąco.
 Ale wiedziała, że nawet gdyby to była prawda, to Gillian by to zlekceważyła, bo wyczuwała bijącą z niej złośliwość i pokręcona satysfakcję. Co za idiota, zrobił ją prefektem?!
 - Ona kłamie- powiedziała Eliza, stojąca z Gillian.- Po prostu nie dają mi spać i gadają całe noce.
 Arthemis posłała jej chłodne spojrzenie, przez które Eliza zrobiła kilka kroków w tył.
- Gillian, po co nam strata punktów. Przecież nic takiego się nie stało- powiedziała cicho Arthemis kładąc jej bez zastanowienia rękę na ramieniu.
 „ Macie. To za moją niedoszłą randkę z Jamesem. Kretyn. Jego siostrzyczka jeszcze dostanie za swoje!”
  Arthemis zdążyła to usłyszeć zanim Gillian wyszarpnęła rękę. Arthemis posłała jej spod zmróżonych powiek ostrzegające spojrzenie.
- Myślę, że we trzy powinniście być pod nadzorem- powiedziała złośliwie.- Poproszę profesora Longbottoma o przeniesienie do tej sypialni. W końcu macie wolne łóżko.
- Ćwiczenie zaklęć nie jest zakazane- powiedziała gniewnie Lily.
- O ile się nie mylę to nie jest zaklęcie na wasz poziom- powiedziała przesłodzonym głosem.
- Proszę, powiedz któremuś nauczycielowi, że ćwiczymy zaklęcia z wyższej klasy. Jestem bardzo ciekawa, który nas za to ukaże- mruknęła cicho Arthemis nie spuszczając z niej wzroku.
  Nie wiedziała czemu, ale miała nadzieję, że to ona sprawiła, że Gillian straciła część ze swojego rezonu.
- Myślę, że przeniosę swoje rzeczy jutro. A dzisiaj ma już być spokój, bo postaram się o szlaban dla was- zagroziła, a Eliza wyszła za nią na korytarz.
 Rose jęknęła.
- One dwie? To będzie koszmar.
- Ale będzie zabawa- powiedziała Lily zacierając ręce.
- Zabawa?- Arthemis nadal wpatrywała się w drzwi.- To będzie regularna wojna.
 Gillian i Eliza będą wrzodem na tyłku, Arthemis to wiedziała. Do tego trzeba jakoś zabezpieczyć Jamesa, skoro Gillian chciała się mścić na Lily, to dla Jamesa pewnie ma przygotowany cały arsenał. Co prawda trzeba będzie mu pogratulować dobrego gustu. W końcu wygląd Gillian mógł wielu zmylić i z tą myślą Arthemis położyła się do łóżka.



  Pomimo tego, że głównie Gillian i Eliza ignorowały ja, Rose i Lily, z Arthemis nie opadło napięcie. Nadal bardzo uważała na wszystko i wszystkich. Jednak mając przy sobie swobodna Lily i zapatrzoną w książki Rose, oraz James, który co chwila próbował im zrobić jakiś kawał nie mogła mieć oczu dookoła głowy.
 Szczególnie, że James wziął sobie właśnie ją na celownik, gdy tylko spostrzegł, że nie dała się nabrać na żaden jego kawał, nie uwierzyła w żadne kłamstwo, przejrzała wszystkie złośliwe niespodzianki i ani razu nie udało mu się jej wystraszyć.
  Żeby chwilę odpocząć od jego wybryków, chroniła się w bibliotece. Od razu przybiegła do niej Rose. Uwielbiała to, co Arthemis umiała robić z książkami, ale Arthemis wyczuwała w niej też odrobinę złośliwej satysfakcji i ulgi, że z praktyką nie idzie jej tak łatwo i czasem musi poświęcić o wiele więcej czasu by nauczyć się zaklęcia niż Rose.
  Ponieważ w grudniu śnieg zaczął padać w ogromnych ilościach Lucs z zawiedzioną miną odwołał treningi. Był to szczęśliwy zbieg okoliczności, gdyż z powodu nadchodzących świąt wszyscy się rozleniwili i wieczory spędzali w sumie na niczym w ciepłym Pokoju Wspólnym.
 Tylko James i Lucas co jakiś czas robili zamieszanie wybuchając głośnym śmiechem w otoczeniu kilku dziewczyn w tym, co z niepokojem zauważyła Arthemis, Gillian i Elizy.
  Po prostu wiedziała, że te dwie coś knują. Jednak zbliżały się święta więc nie przejmowała się tym zbytnio.
  Na ostatniej przed przerwą świąteczną lekcji zielarstwa profesor Longbottom powiedział coś co dało Arthemis wiele do myślenia. Zbyt wiele słyszała od ojca o czarnej magii, żeby tak jak inni się tym nie przejąć. Było zbyt dużo tych zbiegów okoliczności jak na jedną szkołę i jeden rok szkolny. Sowy, drzewa, chory Hardodziob, umierająca Wierzba Bijąca.
  Wychodzili właśnie z cieplarni nr trzy , gdy profesor Longbottom zmartwionym wzrokiem spojrzał na błonia, gdzie rosła wierzba.
- Nic nie da się zrobić. Próbowaliśmy wszystkiego… wszystkiego. Nic nie pomaga. Jakby coś wysysało z niej życie.
  „ Wysysało z niej życie…”, to zdanie poruszyło coś dziwnego w Arthemis i zapadło jej głęboko w pamięć. Jednak profesor Longbottom otrząsnął się po chwili i zagadnął do Ala:
- Wracacie do domu na święta?
- Jasne. Mama by nam nie przepuściła.
- Pozdrów ją ode mnie… i resztę też.
Po czym poklepał go po ramieniu i odszedł zasmucony.
- On naprawdę przejmuje się tym starym konarem- mruknęła Rose.
- A wy naprawdę nie widzicie w tym nic dziwnego?- zapytała ich Arthemis ostrożnie. Wpatrywała się w czerniejący pień wierzby. – Może coś naprawdę wysysa z niej życie…
- Daj spokój- Rose wzdrygnęła się.- Jest po prostu stara.
- Tak silne drzewo nie może po prostu zwiędnąć- upierała się Arthemis.
- Nic się nie dzieję- powiedział Albus ale niezbyt pewnym tonem.- Ktoś by to zauważył. Któryś z nauczycieli… dyrektor… a jakby nie oni to na pewno Hagrid.
- Chyba, że myślą tak jak wy… że jest po prostu stara- powiedziała zjadliwie Arthemis.
- Arthemis- powiedział Albus cierpliwie, obejmując ją ramieniem i skierował ją w stronę zamku,- ty po prostu nie lubisz się nudzić. Chcesz, żeby coś się działo i na siłę starasz się wymyślać jakieś niebezpieczeństwa.
- To nie jest normalne- obstawała przy swoim Arthemis.
- Ależ oczywiście, że nie- zgodził się z nią Albus.- Ale też nie jest jakoś specjalnie podejrzane.
Arthemis niechętnie, ale musiała się z nim zgodzić.



 Weasleyowie, Potterowie i Arthemis wsiedli do pociągu, który miał ich zawieść do Londynu. Wszyscy we wspaniałych nastrojach, że wracają do domu, Arthemis nawet podwójnie, bo straszliwie tęskniła za ojcem.
   Grali w eksplodującego durnia, kiedy nagle Arthemis, powiedziała patrząc Jamesowi w oczy:
- Mógłbyś?
- Ale co?- zapytał kompletnie nie rozumiejąc o co jej chodzi.
- Wyjąć tego zmutowanego kreta z mojego kufra, bo pewnie już mi zniszczył połowę ulubionych rzeczy.
  James ryknął śmiechem. Poderwał się z siedzenia i złapał Arthemis w objęcia, ściskając ją mocno.
- Jezu, będzie mi ciebie brakowało! Nikt tak jak ty nie potrafi zmusić mnie do knucia nowych coraz bardziej wrednych intryg!
- Cała przyjemność po mojej stronie- mruknęła cicho Arthemis uśmiechając się kącikami ust, ale jej oczy jaśniały.
- Muszę wymyślić coś, czego nigdy nie zgadniesz- zapalił się James.- Będę o tym myślał całe święta!
- Tak i tym razem bardziej się postaraj- powiedziała opadając na fotel.
- Hej!- powiedział oburzony, ale nadal uśmiechnięty James.- To było bardzo złożone zaklęcie.
Jak to odkryłaś?
- O czym wy dwoje mówicie?- zapytał w końcu Albus patrząc na nich znad okrągłych okularów.
  Arthemis popatrzyła na niego.
- James, chciał mi znowu zrobić kawał.
- Sama mnie prowokujesz- roześmiał się James.- Gdyby udał mi się choć jeden to bym ci dał spokój.
- Uważaj, bo ci uwierzę- odparła swobodnie i znowu zwróciła się do Ala.- Chciał mi podsunąć wrednego, co to miało być?
- Nieśmiałek- powiedział uśmiechnięty James.
- Tymczasowa transmutacja?- upewniła się Arthemis.
- Mhm. Miał się zamienić dokładnie po 48 godzinach. Jak się skapnęłaś?
Uniosła protekcjonalnie brew.
- Zazwyczaj, gdy dotykam książki to dowiaduję się co w niej jest i nie słyszę bicia jej serca. No i nie mówiąc już o tym, że nigdy nie wypożyczyłabym z biblioteki egzemplarza: „Eliksirów miłosnych na każdą okazje”.
- Szukałem czegoś babskiego- James wzruszył ramionami.
- Jasne. Widocznie nigdy nie widziałeś Arthemis na eliksirach- parsknął Al.
James spojrzał pytająco najpierw na Albusa, a potem na Arthemis aż w końcu mu wyjaśniła:
- W moim wykonaniu każdy eliksir byłby trucizną.
- Hmmm… to świadczy o tym, że naprawdę najpierw należy rozpracować wroga. Muszę pogadać w wujkiem Georgem- powiedział do siebie.
- Na twoim miejscu bym  się bała- mruknęła jej na ucho Lily.
Ale Arthemis tylko się roześmiała.
Dojeżdżali na peron 9 i ¾ na którym czekali już na nich rodzice.
Arthemis wyskoczyła z pociągu i pobiegła wprost do ojca. Uśmiechnięty łagodnie pogłaskał ją po włosach.
- Gotowa?
- Jeszcze nie- powiedział i odwróciła się by popatrzeć na radosnych, krzyczących przyjaciół, witających się z rodzicami. Poczuła krótkie ukłucie żalu na widok Lily Potter w ramionach rudowłosej kobiety, która musiała być jej matką.
 Nagle spojrzał na nią Albus, powiedział coś do ojca i podszedł do nich.
- Tato, to jest AL…- powiedziała uśmiechnięta.
- Miło mi ciebie poznać, chłopcze- pan North uścisnął jego dłoń.- Wiele o tobie słyszałem.
Albus i Arthemis równocześnie się zaczerwienili, ale zanim któreś zdążyło coś powiedzieć Rose ciągnąc ojca za rękę podeszła do nich z całą resztę. Jednak gdy stanęła przed nimi, zaczęła wpatrywać się w ojca Arthemis bez słowa.
- Tato, to jest Rose- wyjaśniła szybko Arthemis.
- Ach, tak- powiedział, przyglądając się jej spod uniesionych brwi.- Bardzo się cieszę, że w końcu cię spotkałem.
 Rose spłonęła rumieńcem.
- Widzę, że wie pan o naszych dzieciach więcej niż my o pańskiej córce, choć potencjalnie mamy więcej źródeł informacji- powiedziała czarownica z burzą rudych włosów. Podała mu dłoń.- Hermiona Weasley.
- Tristan North.
Oczy pani Weasley rozszerzyły się.
- Czytałam pańskie książki. Fenomenalne.
- Ty to czytasz wszystko.- wtrącili równocześnie wysoki rudy czarodziej i człowiek, w którym Arthemis rozpoznała Harry’ego Pottera, bo Albus był do niego niesamowicie podobny.
- Proszę się nie przejmować- oni zawsze tak robią- powiedziała pani Potter.- Proszę mi mówić, Ginny. Mam wrażenie, że będziemy się często widywać.
 Pan Weasley  zachichotał i rzucił rozbawione spojrzenie na Albus i Arthemis.
- Ron!- syknęła na niego Hermiona.
- Ron Weasley?- upewnił się pan North.- Uwielbiam pana artykuły.
Ron oblał się rumieńcem jak niedawno Rose, a Harry Potter ryknął śmiechem, waląc go po plecach.
- Mnie też miło pana poznać- pan Potter wyciągnął rękę do ojca Arthemis.- To wspaniale móc poczytać o przygodach kogoś innego.
 Wszyscy się roześmiali.
- A więc ty musisz być Arthemis- zwrócił się po chwili do dziewczyny.- Miło mi w końcu spotkać cię osobiście.
Arthemis uśmiechnęła się nieśmiało. Emanował takim… dogłębnym poczuciem spełnienia, że miała ochotę zamknąć oczy i zanurzyć się w tym uczuciu.  
- Mnie również- zdołała w końcu wykrztusić.
  Stali i gawędzili aż w końcu Ginny Potter ze zgrozą zawołała, że jest tak późno i muszą się zbierać.
- Mama nas przeklnie jeżeli jej nie pomożemy- jęknęła.
Arthemis została uściskana przez Rose i Lily, pomachała Jamesowi i Hugonowi, a na koniec uśmiechnęła się do Albus, gdy wszyscy zaczęli się oddalać.
- Mili ludzie- skomentował pan North.- Mam nadzieję, że można im ufać…
- Tato!- sapnęła Arthemis- To Harry Potter I jego rodzina. Czy to ci nie wystarczy?
Pan North uśmiechnął się i podał jej rękę.
- Do domu?
Pokiwała głową i nagle poczuła ostre szarpnięcie, a pochwali stała przed wysoką, zieloną bramą.
- Myślałam, że zdejmiesz zabezpieczenia…
- Chyba śnisz- parsknął i przeszli przez bramę.
  Arthemis ogarnęło cudowne uczucie ciepła, lecz nie dane jej było się nim długo cieszyć, gdyż zagłuszyło je głośne szczękanie. Padła na kolana, na zimny śnieg by objąć sprawcę hałasu.
- Archer- szepnęła, obejmując psa za szyję.
Pies skomlał cicho najwyraźniej nie mogąc się zdecydować, którą część jej twarzy wylizać najpierw.
  O, tak, pomyślała Arthemis, naprawdę miło jest wrócić do domu.



  Na Arthemis pobyt w domu bardzo dobrze wpłynął. Cudownie było usiąść przy pianinie, pobiegać z Archerem, dyskutować godzinami z ojcem, opowiadając mu do późna o wszystkim co się działo w szkole.
  Arthemis przeszukała wszystkie książki z biblioteki ojca oraz te pochowane w pudłach na strychu i piwnicy. Ponieważ większość z nich  była historyczna, miała nadzieję, że znajdzie w jednej z nich jakąś wzmiankę o podobnych objawach czarnej magii jakie według niej miały miejsce w Hogwarcie. Jednak żadna z nich nie pomogła jej ani trochę.
  Gdy przygotowywała świąteczne ciasta z tatą, który w końcu się wyrobił, bo po śmierci mamy żyli głównie na przypalonych, niedogotowanych lub przesolonych daniach, Arthemis pomimo tego, że nie wymagało to od niej niespotykanej cierpliwości również musiała nauczyc się gotować. Miała nadzieję, że Albus się nigdy o tym nie dowie, bo musiałaby się przed nim tłumaczyć z tego w jaki sposób umiejąc gotować nie potrafi przyrządzić nawet najprostszego eliksiru.
 Stojąc ramię w ramię z ojcem w kuchni, zapytała:
- Tato, czy istnieje coś takiego, co potrafi wysysać życie?
Pan North zmarszczył brwi i fantazyjnie układał kandyzowane owoce na cieście.
- Masz na myśli dementorów?
-Nie. Oni wysysają dusze. Mnie chodzi o coś takiego, co może odebrać komuś siłę witalną.
- Hmm, o niczym takim nie słyszałem. Ale oczywiście to nie znaczy, że jest to niemożliwe.
- A gdyby coś lub ktoś, by to potrafił… to, co to mogłoby być? – rzuciła mimochodem.
- Logicznie rzecz biorąc- pan North machnął różdżką a trzepaczka zaczęła ubijać ciasto,- byłoby to coś takiego, co samo nie wytarza takiej siły lub potrzebuje jej, żeby się wzmocnić. Jakiś demon… albo nie wiem, coś w rodzaju ducha. No a w takim wypadku szczególnie atrakcyjne byłyby dla niego jakieś stworzenia, czy inne obiekty silnie magiczne.
- Silnie magiczne?- Arthemis natychmiast się ożywiła.
- Powszechnie wiadomo, że jednorożce, smoki, czy inne magiczne stworzenia… mają bardzo potężną siłę magiczną.
 Blaszka wypełniona jabłkową tartą wypłynęła z piekarnika, zastąpiona przez sernik.
- Oczywiście ta rozmowa jest czysto teoretyczna? – Pan North spojrzał na nią znad blatu i niespodziewanie zapytał. - Jest jakiś powód, czemu cię to interesuje?
- Wierzba bijąc umiera… - powiedziała spokojnie, ale spochmurniała na widok rozbawionej i lekko kpiącej miny ojca.
- Wierzba, Arthemis? To drzewo… drzewa zazwyczaj po jakimś czasie więdną – odparł jakby tłumaczył to niezbyt rozgarniętemu czterolatkowi.
- Mówisz jak Albus i Rose- rozgniewała się. - A widziałeś, żeby ta wierzba chociażby zachorowała? To przecież nie jest zwyczajne drzewo!
- I co? Jakiś tajemniczy, roślinożerny wampir obrał ją sobie na cel? - wyśmiał ją.
-Tracisz swoją detektywistyczną żyłkę, tato- powiedziała dziewczyna, otrzepując się z mąki. - Zbyt długo siedziałeś w domu.
- Wszyscy mi to powtarzają- zaśmiał się.
- Więc powinieneś ich posłuchać. Kolejna wspaniała przygoda sama się nie opisze. Nie mówią już o zachwycie fanów - pokazała mu język i roześmiała się myśląc o reakcji Rose.
- Posprzątaj lepiej salon. Marcel powinien tu być za dwie godziny – zmienił szybko temat.
Prychnęła oburzona.
- Potem możesz się zająć swoim drzewem – dodał, patrząc z uśmiechem na jej zawziętą minę.
- Mówicie sobie co chcecie, ale z tym drzewem coś się dzieję - dodała na odchodnym, wychodząc z kuchni.


  Albus usiadł na kanapie obok ojca, podczas gdy James, Teddy i Hugo grali w eksplodującego durnia, Lily i Rose siedziały z babcią w kuchni, a jego matka z ciotką Hermioną rozmawiały o czymś cicho w kącie.
 Albus podał ojcu jedno z dwustronnych lusterek.
- Dziękuję- powiedział.
Harry Potter rozejrzał się czy aby nikt im się zbytnio nie przygląda. Nie chciał zdradzać tajemnic syna. Chociaż jakby nie patrzeć sam o nich nie za wiele wiedział.
- Nie napisałeś po, co ci było potrzebne – mruknął pytająco.
- Arthemis miała szlaban w Zakazanym Lesie – wyjaśnił Albus.
Harry uniósł brwi.
- Już? Wcześnie zaczyna jak na pierwszy rok nauki w szkole.
- No w sumie to Rose miała szlaban… Ale Arthemis wystawiła się Viciousowi i poszła za nią. A że ma to szczęście być najbardziej przez niego znienawidzonym uczniem to na to przystał, chociaż wiedział, że to Rose narozrabiała.
- Co ty nie powiesz - szepnął nagle Ron, siadając obok nich.- Czemu Rose o tym nie napisała?
- Pewnie chciała, ale potem był ten mecz i ta sprawa z Lily i ten atak…
 Albus zbyt późno zrozumiał, że powiedział za dużo. Poczuł wszystko widzący wzrok ojca świdrujący go od wewnątrz, a gdy próbował od niego uciec, napotkał naglący, ciekawski wzrok wujka Rona.
- Jaka sprawa z Lily?- zapytał Harry Albusa zwodniczo spokojnym tonem.
 Albus przełknął ślinę, zastanawiając się ile może powiedzieć i ile będzie musiał za to zapłacić.
- No, myśleliśmy, że Neville ci napisał… - odparł wymijająco.
- Nie napisał, ale z nim policzę się później - szepnął gniewnie Harry i spojrzał wyczekująco na Albusa.
- Oj tato! – jęknął Al., nie mogąc się dłużej opierać. -  No, wiesz jaki jest Quidditch. Wpadł w nią taki wielki Krukom, no i spadła z miotły…
- Spadła?!- Harry zbladł, a jego wzrok błyskawicznie pobiegł do najmłodszego dziecka, jakby próbował znaleźć najmniejsze nawet skaleczenie.
- No tak- powiedział szybko Albus, bagatelizując sprawę, machnięciem ręki.- Wtedy Arthemis wpadła na boisko i walnęła w nie jakimś zaklęciem i Lily się od niego odbiła. Nawet zadrapania nie miała… - wyrzucił z siebie błyskawicznie Albus, widząc zaniepokojone i zdenerwowane spojrzenie ojca.
- A czemu ja o tym nie wiem?- zapytał uprzejmym, niebezpiecznie wręcz tonem.
- No bo wszyscy o tym zapomnieli…
- Zapomnieli?- syknął.- Że mało nie zginęła?
- Tato, przecież nic jej się nie stało, a poza tym, wypadło nam wszystkim z głowy, bo Arthemis miała ten atak…
- Jaki atak?- zapytał niecierpliwie Ron.
- No, chyba nie mogę powiedzieć- zająknął się Albus, a na jego twarzy pojawił się upór.
- Nie możesz? – zapytał groźnie Harry.
- Nie, chyba nie. Wiesz, to jest jej sprawa i nie mogę wam powiedzieć bez jej zgody - powiedział nienaturalnie dojrzałym głosem.
 Przez chwilę dwie pary identycznie zielonych oczu, w takich samych okrągłych okularach mierzyły się stanowczym wzrokiem.
- No dobrze - odpuścił na razie Harry.- Ale nie podoba mi się, że dopiero teraz się o tym dowiaduję.
Albus westchnął z ulgą.
- Poszła za Rose do lasu?- upewnił się Ron.
- No tak. Vicious jej nie cierpi i uwziął się  na nią i gdy nadarzyła się okazja, żeby jej dopiec to chętnie się zgodził, a Arthemis wiedziała, że Rose prędzej umrze ze strachu niż wejdzie tam gdzie jest tyle zwierząt. Zresztą wszyscy się na nią obrazili, że im nie powiedziała o…. – Albus zrozumiał, że trochę się zapędził ze swoimi wyjaśnieniami, odchrząknął i zająknął się - …o  … o swoim sekrecie i pewnie dlatego nikt wam o niej nie napisał.
- Ona biega, żeby utrzymać was w jako-takiej kondycji, a wy się na nią obrażacie? Kto was wychowywał?- zapytał oburzony Ron, patrząc na niego z niedowierzaniem.
Albus wzruszył ramionami.
- Mnie do tego nie mieszaj. Zresztą już się wszystko wyjaśniło.
W tym momencie dziadek Weasley zawołał wszystkich na deser, a Albus odetchnął z ulgą, że przesłuchanie się skończyło i szybko zszedł ojcu z oczu.


 W Nowy Rok Arthemis dostała list:


Arthemis,
       Cieszę się, że czuwasz na naszymi dziećmi.
        Szczęśliwego Nowego Roku.
                                         H. Potter


Uśmiechnięta przycisnęła list do piersi. To było cudowne - czuć się przydatną.

4 komentarze:

  1. Hej,
    wspaniale, miło, że się pogodzili, Albus ty to się pilnuj o mało co się nie wygadałeś się i reakcja Harrego jak usłyszał, że Lili była zagrożona, piękny widok takiego potępiającego wzroku Albusa...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniale, dobrze, że się pogodzili, Albus ty się pilnuj, o mało co się nie wygadałeś się i ta reakcja Harrego jak usłyszał, że Lili była zagrożona ;) piękny widok potępiającego wzroku Albusa... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Podczas tej rozmowy przy stole ciężko było powstrzymać uśmiech 😁 super ze się wszystko wyjaśniło i wszyscy teraz żyją w zgodzie 😁 to spotkanie na King's Cross było bezbłędne 😂

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, dobrze, że się pogodzili... Albus ty się pilnuj, o mało co się nie wygadałeś się i ta reakcja Harrego jak usłyszał, że Lili była zagrożona ;) piękny widok potępiającego wzroku Albusa... haha ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń