Arthemis się z nim zgadzała.
Najgorsze było milczenie, które wbijało się wnich jak zaklęcia obezwładniające,
gdy zostali sprowadzeni po schodach. Gdy już byli na korytarzu, profesor
Forsythe spojrzał na Arthemis, wyczekująco. Wiedziała o co mu chodzi. Chciał z
nią porozmawiać. Skinęła głową. Usatysfakcjonowany odszedł.
- Porozmawiam sobie z wami później –
powiedział ostro Neville, patrząc na nich z naganą.
- Zostaw to mnie – rzekł cicho Harry,
klepiąc go po ramieniu.
- Właśnie, Neville. Poradzimy sobie z
nimi – dodała zbyt spokojnym głosem Ginny.
Arthemis słyszała jak Albus głośno przełknął
ślinę.
- No, dobra – mruknął profesor i
powoli zaczął się oddalać korytarzem.
Arthemis właśnie stwierdziła, że
chętnie oddałaby życie za Albusa. Nie miałaby z tym najmniejszych problemów.
Ale pewne sytuacje przerastały więzy przyjaźni. To była jedna z nich.
- Ja, muszę… - powiedziała szybko.
- Stój tu – przerwał jej pan Potter,
wskazując palcem miejsce, w którym stała. Arthemis zatrzymała się jakby wrosła
w ziemię.
Państwo Potter wpatrywali się w nich, milcząc,
co było znacznie, znacznie gorsze od krzyków. Arthemis miała ochotę nawet
przestać oddychać, żeby za bardzo nie zwracać na siebie uwagi.
Ginny Potter nagle powiedziała:
- Do diabła z tym - i
gwałtownie ich uściskała. – Tak się cieszę, że nic wam nie jest – szepnęła.
Arthemis zrobiło się bardzo miło. Pani Potter
ślicznie pachniała. Łagodnie i kobieco. Pocałowała w policzek najpierw Albusa,
potem Arthemis i puściła ich.
Albus patrzył na nią, a na jego twarzy
odmalował się głęboki szok. Nie miał takiego wyrazu twarzy nawet, gdy zobaczył
w lustrze Medeę.
- Nie… nie jesteście źli? – wyjąkał.
- Jesteśmy – powiedział Harry, a na
jego twarzy zakwitł szeroki uśmiech. – Jesteśmy wściekli jak diabli.
Albus patrzył na nich skonsternowany.
- Ale przecież… - chyba nie mieściło
mu się to w głowie.
- Zrobiliście coś głupiego i
niebezpiecznego, ale w dobrej sprawie – powiedział Harry.
- I pomyśleć, że miałam pretensję do
swojej matki, za każdym razm, gdy mówiła, że coś jest zbyt niebezpieczne dla
mnie – powiedziała Ginny. – A przecież robiliśmy o wiele gorsze rzeczy –
mruknęła do Harry’ego.
- My też kiedyś chodziliśmy do tej
szkoły i robiliśmy głupie rzeczy – dodał Harry, uspokajająco.
Albus zmarszczył brwi i wziął się pod boki.
- Ale za każdym razem, gdy na Jamesa
przychodzą skargi, robicie mu awantury!
- Dla zasady – odparła Ginny,
wzruszając ramionami. – On o tym z resztą dobrze wie. Jak widzisz nasze krzyki
nie dają żadnych efektów…
- Jednak – powiedział Harry i
przestał się uśmiechać. – Wolałbym, żeby to nie weszło wam w nawyk.
- Żartujesz?! – krzyknął Albus. – Już
nigdy więcej nie spojrzę w żadne lustro!
- To możę dać ciekawe efekty –
powiedziała Ginny, patrząc na jego bujną czuprynę.
- Swoją drogę ciekawe ile jeszcze
takich sekretów kryje Hogwart – mruknął Harry. – Bazyliszek, teraz to… Pełno tu
ukrytych komnat…
- Nie chcę więcej o tym słyszeć –
powiedział zdenerwowany Albus. Odwrócił się błyskawicznie do Arthemis. –
Natychmiast przestań!
- Ale co? – zapytała kompletnie zaskoczona,
robiąc niewinną minę.
- Zastanawiać się nad tym! Żadnych
więcej psychicznych czarownic, spacerów po lesie, halucynogennych szlabanów i Bóg
jeden wie, czego jeszcze! Koniec z tym! Rozumiesz?!
- Ale Al., przecież ja nie…
Spojrzał na nią tak, że natychmiast zamilkła.
- Już ja cię znam… - pogroził jej
palcem, - gdy tylko usłyszysz, że coś jest sprzeczne z normą, od razu poczujesz
nieodpartą potrzebę dowiedzenia się: dlaczego? Co? Jak? Gdzie? I po, co?
Zresztą do spółki z Jamesem! –coraż bardziej podnosił głos.
- Więc musisz być wtedy z nimi, żeby
im przemówić do rozsądku – rzekła łagodnie Ginny, odgarniając mu włosy do tyłu.
- Nie łudź się – dodał Harry. –
Jesteś Potterem. Nie wytrzymasz, jeżeli będziesz mógł pomóc. Tak to już jest.
Albus westchnął zrezygnowany.
- Ale nie szukajcie problemów na siłę
– przestrzegła ich pani Potter.
- To nie tak Ginny – powiedział Harry
biorąc ją za rękę. – To kłopoty zazwyczaj będą trafiać na nich.
- To ten typ, co nie – odparła. –
Idźcie do skrzydła szpitalnego. I nie chcę już w tym roku słyszeć o tym, że
zrobiliście coś niebezpiecznego – dodała groźnie.
- Tak, jest – powiedziali
jednocześnie Albus i Arthemis.
- Zajrzyjmy jeszcze do Neville’a –
zaproponował pan Potter i zaczęli oddalać się korytarzem. Gdy Arthemis już
niemal odetchnęła, Harry odwrócił się i powiedział: - Arthemis, jeżeli nie
napiszesz o tym ojcu, osobiście mu powiem…
Jednak nie miała takiego szczęścia... Smętnie
pokiwała głową.
- Jezu, ten zamek nic się nie
zmienia, prawda? – usłyszeli jeszcze, oddalający się głos Ginny Potter.
Albus i Arthemis udali się w przeciwną stronę
w kierunku skrzydła szpitalnego. Gdy już nie musieli się niczym martwić i
opadło z nich napięcię, dotarło do Arthemis, że boli ją głową. Strasznie. I
chyba wiedziała dlaczego.
- Co jest? – zapytał zaniepokojony
Albus, gdy została trochę w tyle i masowała dłonią skronie.
- Chyba w końcu dostałam za swoje –
odparła.
- Chodź, pani Pomfrey ci pomoże –
powiedział i pociągnął ją w kierunku szpitala.
- Nie sądzę – odparła. – Weszłam w
jego umysł z premedytacją.To jest kara. Musi samo przejść.
- Pleciesz bzdury – powiedział Albus.
- Nie, Al. Nie powinnam tego robić…
- Nie miałaś wyjścia!
- Ale to i tak nie jest właściwe.
- Mam to gdzieś – odburknął Albus. –
Ważne, że żyjemy, Medea smaży się w piekle, a Krukoni i Clare wyzdrowieją.
Gdybyś nie musiała nie zrobiłabyś tego – dodał z przekonaniem.
Westchnęła i pokiwała głową.
- Jak myślisz, co mu się stanie? –
zapytała.
- Latimerowi? Pewnie wyleci… -
odpowiedział cicho.
- Mam nadzieję, że go nie wyrzucą –
oznajmiła.
- Zwariowałaś? Przecież to przez
niego…
- On chciał tylko zwrócić na siebie
uwagę ojca – mruknęła. – Byłam w jego umyślę Al. Widziałam jego wspomnienia,
czułam to, co on… Wierz mi, nie zasłużył, żeby wylecieć.
Albus wzruszył ramionami, ale minę miał już
mniej zaciętą niż przed chwilą.
- Co zrobi twój ojciec gdy się dowie?
– zapytał.
- Pewnie zamknie mnie na całe lato w
szafie – roześmiała się. Ale na myśl o reakcji ojca wcale nie było jej do
śmiechu.
Doszli do drzwi skrzydła szpitalnego. Kilku
Krukonów właśnie z niego wychodziło. Pokiwali im wesoło, nie mając pojęcia co
im groziło jeszcze kilka godzin temu.
- Szybko wracają do zdrowia –
ucieszyła się Arthemis i otworzyła drzwi.
Pani Pomfrey pochylała się nad bladą postacią
Jamesa. Podniosła na nich wzrok.
- No, w końcu! – powiedziała. –
Neville mi powiedział, że przyjdziecie.
Chociaż była już starszą czarownicą podeszła
do nich żwawo.
- Pewnie przeżyliście szok –
stwierdziła. – Trochę maści na siniaki, eliksir uspokajający i spokojny sen pod
moim okiem i jutro będziecie jak nowi.
- Nic nam nie jest pani Pomfrey –
powiedział Al.
- Mogliście nawet nie zauważyć, że
coś wam jest. Nie kłóć się ze mną chłopcze i przebieraj się w piżamę.
- Ale jest dopiero piąta –
zaprotestował Albus.
Pani Pomfrey spojrzała na niego
groźnie.
Albus i Arthemis spojrzeli na siebie i
równocześnie wzruszyli ramionami. W sumie nie mieli powodu, żeby się kłócić z
pielęgniarką. Albus posłusznie zrobił, co mu kazała, a Arthemis usiadła na
łóżku i dała się opatrzyć.
Nie sądziła, że rany na ramieniu i udzie są
takie bolesne dopóki pani Pomfrey ich nie dotknęła. Skrzywiła się.
- Szok ustępuję. Zaraz zaczniecie się
oboje trząść – pokręciła niezadowolona głową.
I rzeczywiście Arthemis miała nieprzyjemne
dreszcze i dopiero zaczął chwytać ją strach. A gdyby nie zauważyła tego
obrazu?!
- Boli cię głowa – zacmokała pielęgniarka.
– Widzę po oczach. Zaraz coś na to poradzimy. Ty też się przebierz.
Zostali posadzeni do łóżek po obu stronach
Jamesa.
- Żebyście mi nie gadali – pani
Pomfrey pokiwała im palcem. I każdemu podała eliksiry w buteleczkach.
- Co jest z Jamesem? – zapytał Albus
z niepokojem patrząc na nieruchomego brata.
- Przez jakiś czas będzie
nieprzytomny. Poleży tu jakiś tydzień zanim płuco się zregeneruję i będzie mógł
swobodnie oddychać. Miał szczęście – dodała.
Arthemis patrząc na Jamesa cały czas słyszała
okropny trzask i widziała jego oczy uciekające w głąb czaszki. Przez to będzie
miała gorsze koszmary niż przez tą cholerną komnatę luster.
Posłysznie wypiła wszystkie eliksiry z
kolorowych buteleczek i pięć minut później spała już jak zabita.
Lucas i Fred po cichu wkradli się do skrzydła.
Mając Mapę Huncwotów nie było to zresztą takie trudne, ale łażenie w środku
nocy po zamku niosło z sobą pewne ryzyko. Albus, James i Arthemis spali.
- Obudź, Ala. On nam powie. Z resztą
wygląda na najzdrowszego – mruknął Lucas.
- Te rozcięcia były naprawdę paskudne
– stwierdził Fred, patrząc na plaster na twarzy Arthemis i bandaż na jej
ramieniu.
Podeszli do szpitalnych łóżek i zapalili
świece przy łóżku Albusa i Jamesa.
James się poruszył, chyba musiała go zaboleć,
bo nagle otworzył oczy i jęknął.
- Hej stary – wyszeptał Fred.-
Kiepsko wyglądasz.
James spojrzał na niego troche
nieprzytomnie.
- Nie możesz oddychać zbyt głęboko –
poradził mu Lucas. – Żebra niemal przebiły ci płuca.
James nabrał powietrza przez nos i od
razu straszliwie się skrzywił.
- Mówiłem – rzekł Lucas przemądrzale,
ale patrzył na kumpla współczująco.
- Arthemis – wychrypiał powoli James.
– Dostała?... Nie zdążyłem… odbić… tłuczka…
- Odbiłeś go własną klatą – poprawił
go Fred. – Nie pamiętasz?
James zaprzeczył.
- Boli, jak jasna cholera –
powiedział przez zaciśniete zęby.
- To nie mów – zaproponował Lucas.
- Możemy iść po pielęgniarkę –
powiedział Fred, siadając na brzegu łóżka kuzyna.
James pokręcił głową.
- Wygraliśmy? – wydusił z siebie.
- O tak – uśmiechnął się Lucas. –
Twoja siostra złapała znicza w tym samym momencie, w którym wypadłeś z gry.
Miałeś szczęście, że Arthemis złapała cię zanim spadłeś z miotły.
- To… Flint – przy każdym słowie
James okropnie się krzywił.
- Przestań gadać to nie będzie tak
boleć – powiedział surowo Lucas. – A Flinta dorwiesz, jak będziesz mógł wstać.
Pewnie za jakiś tydzień. Jak pozwolą wyjść ze szpitala Arthemis, to pewnie ci
pomoże. Po meczu wyglądała jakby miała go zabić gołymi rękami.
- Zamknij się Luke – powiedział Fred,
patrząc na niego z naciskiem. Wolał nie denerwować Jamesa, gdy był w takim
stanie.
- Co… ona… - James mówił urywanie i z
wyraźnym trudem.
- Luke’owi się coś pomyliło –
powiedział szybko Fred.
James spojrzał na niego zmrużonymi oczami.
- Nie… nie rób… ze mnie… idioty…
- Stary, nie wolno ci się denerwować
– Lucas próbował uratować sytuacje.
James zaparł się rękami o brzeg łóżka i
próbował się podnieść.
- Dobra, dobra – powiedział szybko
Fred. – Powiemy ci wszystko, tylko leż i siedź cicho. Zgoda?
James skinął głową.
- Teraz słuchaj uważnie. Nic im nie
jest – powiedział wyraźnie wymawiając każde słowo. – Jeżeli zrozumiałeś to
kiwnij głową.
James zgromił go wzrokiem.
- Nie denerwuj się – Fred podniósł
ręce do góry. – No więc, po swojej lewej masz Arthemis – James błyskawicznie
zwrócił głowę w tym kierunku. Spała na prawym boku, więc widział wyraźnie jej
twarz i ramię z białymi opatrunkami. Spojrzał na Fred.
- Co… - zaczął, ale Fred mu przerwał.
- Chodzi ci o bandaże? Czarownica ją
pocieła – oznajmił niemal beztrosko, jednak gdy James wybałuszył oczy, dodał: -
Nic jej nie jest. Dostała środki nasenne. Ale to jeszcze nic, bo po twojej
prawej leży Albus.
Tym razem głowa Jamesa obróciła się w drugą
stronę. Jednak nie widząc żadnych poważnych obrażeń u brata uspokoił się.
- Pewnie chcesz wiedzieć, jak oni tu
trafili? – zapytał beztrosko Fred.
James spojrzał na niego jakby zaraz miał mu
zrobić bardzo bolesną krzywdę.
- Przestań go drażnić Fred –
powiedział Lucas. – Grunt w tym James, że my do końca nie wiemy, co się stało,
więc będziesz musiał poczekać, aż oni sami ci wszystko opowiedzą.
- Ale coś tam wiemy – dodał Fred. – Na
przykład to, że przyłapaliśmy Latimera w komnacie luster.
James spojrzał na niego nierozumiejąc.
- No, wiesz… to ten czwartoklasista,
który gra jako obrońca u Krukonów.
James skinął głową.
- Przyłapaliśmy go na Mapie –
opowiadał Fred. – A ponieważ wszyscy byli zajęci tobą, Arthemis pobiegła go
dorwać.
James wywrócił oczami.
- Tak wiem – powiedział Fred,
dokładnie rozumiejąc uczucia kuzyna. – Mogła zaczekać, co nie?
- No i Albus pobiegł za nią – dodał
Lucas.
- Nie wiemy, co się działo w
międzyczasie, ale jak wpadliśmy tam z Rose, to oni byli zaklęci w lustrze, a
Latimer związany i nieprzytomny leżał na ziemi – ciągnął Fred. - Szukali czegoś
w tamtej komnacie i chyba się kłócili. A po chwili kazali nam biec po jakiegos
nauczyciela. Dorwaliśmy tylu ilu się dało i wróciliśmy do tej komnaty, a tam
jakaś baba właśnie się kurczyła, krzycząc i złorzecząc. A Arthemis stała nad
nią jak jakaś bogini zemsty. A potem dostałem zawału – powiedział teatralnie.
- Fred – zganił go Luke, gdy
zobaczył, że James robi się czerowny ze złości.
- Naprawdę! Cały tamten pokój zaczął
znikać a z nim Arthemis i Albus. Lustro stało się na powrót lustrem, a oni
znikneli. Rose zaczęła ryczeć. Nauczyciele byli w szoku i nikt nic nie zrobił,
a tu nagle spada ze ściany inne lustro, a za nim z jakiegoś tunelu wychodzą Al.
i Arthemis. I gadają sobie jakby nic się nie stało!
- Potem zabrali ich do dyrektora –
wyjaśnił Luke.
- A po drodze spotkaliśmy twoich
rodziców, którzy chcieli zobaczyć co z tobą, więc pewnie dostało im się też od
nich.
- Z tego co wyciągnęliśmy z pani
Pomfrey nic im nie jest. Zostawiła ich tylko na obserwacji.
James skinął głową i skrzywił się, gdy wziął
za duży haust powietrza.
- Zawołam pielęgniarkę – powiedział
Lucas widząc jego minę.
James pokręcił głową.
- Spadajcie – powiedział. – Sam ją…
zawołam…
- Dzięki, bracie – mruknął Fred i
zdmuchnął świeczki. Razem z Lucasem wyszli z skrzydła, gdy szli korytarzem
usłyszeli dźwięk uderzenia czegoś o podłogę a za drzwiami Sali szpitalnej
zapaliło się światło.
Pani Pomfrey podeszła do Jamesa.
- Myślałam, że będziesz dłużej
nieprzytomny –stwierdziła. – Ale to bardzo dobrze. Musi cię boleć jak diabli,
ale to znaczy, że się goi…
Podeszła do stolika z medykamentami i
przyniosła małą czarkę.
- Jak to wypijesz, będziesz spał co
najmniej trzy dni. W tym czasie zregeneruje się twoje płuco i już nie będzie
cię bolało.
James spojrzał niechętnie na wywar. Co za
różnica, kiedy i tak w końcu to z nich wyciągnie, pomyślał mając oczywiście na
myśli Albusa i Arthemis.
Wypił eliksir.
Obudziło go jasne światło, którym wypełnione
było skrzydło szpitalne. Nic przez nie nie widział. Chwilę zeszło zanim się do
niego przyzwyczaił. Ostrożnie odetchnął i niemal krzyknął z radości, gdy nie
sprawiło mu to bólu.
Rozchylił powieki.
- Witaj, śpiochu.
Na brzegu jego łóżka siedziała Arthemis i
uśmiechała się do niego łagodnie. Nie była już ubrana w szkolne szaty więc pewnie
już było po południu. Przyjrzał jej się uważnie. Rozcięcie na jej policzku już
bladło, ale na ramieniu nadal miała bandaż.
- Znowu jesteś poharatana –mruknął
ochryple.
- Ty też nie wyglądasz najlepiej,
asie – odparła dziarsko. Lecz po chwili spoważniała. Nadal był strasznie blady.
Spojrzała na jego nieruchomą rękę leżącą na prześcieradle. Położyła na niej
delikatnie swoją dłoń. – Ten tłuczek był dla mnie… - szepnęła.
- Ślizgoni nigdy nie grają fair. A Flint
to pozbawiony mózgu imbecyl, z którym mam na pieńku od kiedy go ujrzałem – powiedział tylko James. Mówił ochryple,
jakby jego struny głosowe się od tego odzwyczaiły.
Powoli
podniosła na niego wzrok.
- Uratowałeś mnie – rzekła cicho. - Pewnie leżałabym teraz z pękniętą czaszką,
gdybyś nie…
- Przestań – zganił ją łagodnie.
Przełknęła ślinę.
- Nigdy nie sądziłam, że poznam kogoś
takiego jak ty… Albo Al. Jak cała wasz rodzina – roześmiała się z
niedowierzaniem. – To dla mnie… - nie umiała znaleźć odpowiednich słów. Nie
wiedziała jak ma powiedzieć, że są wspaniali. Że cieszy się, że stali się
częścią jej życia. I umarłaby gdyby im się coś stało. Że jest mu wdzięczna za
każdy głupi żart, który jej robi, bo to oznacza… przywiązanie. – Dziękuję –
powiedziała więc tylko.
James odwrócił swoją dłoń, na której spoczywała
jej ręka tak, że się połączyły. Uśmiechnął się szelmowsko.
- Nie ma za, co – odpowiedział.
Patrzyli sobie w oczy. Gdy nieznośnie ciężkie
milczenie się przedłużało, zerwała się z łóżka i z szerokim uśmiechem
powiedziała:
- Mam coś dla ciebie…
- Tak? – ucieszył się.
Schyliła się i w nogach jego łóżka
postawiła ogromny koszyk wypełniony najlepszymi słodyczami.
- Pewnie jak stąd wyjdziesz
dostaniesz tego tony, więc chciałam być pierwsza.
Ucieszył się jak mały chłopiec, który nie może
się doczekać żeby zjeść wszystkie cukierki z choinki na święta. Usiadł na łóżku
i chciał sięgnąć po kosz, ale skrzywił się przy tym boleśnie.
- Jeszcze kilka dni potrwa zanim
będziesz mógł się gwałtownie ruszać – powiedziała współczująco.
- Proszę cię… daj mi trochę czekolady
– spojrzał na nią błagalnym wzrokiem.
Roześmiała się i wyjęła z kosza największą
tabliczkę najlepszej czekolady z Miodowego Królestwa o smaku toffi. Podała mu
ją mówiąc:
- To chyba nie powinien być twój
pierwszy posiłek od trzech dni.
- Żartujesz? Cukier od razu postawi
mnie na nogi - z wyraźną przyjemnością
włożył do ust kostkę. – Och, boże!
Patrząc na niego nie mogła się nie śmiać.
Zerknął na nią i podał jej tabliczkę.
- Chcesz?
Pokręciła głową.
- Lepiej weź, bo nie mam zamiaru cię
stąd wypuścić dopóki mi wszystkiego nie opowiesz – zaznaczył.
- Ale o czym? – zapytała zdziwiona.
Zmrużył oczy. I wskazał na jej policzek.
- Fred i Lucas powiedzieli mi tylko
część.
- Jak mogli ci cokolwiek powiedzieć,
skoro byłeś nieprzytomny – zapytała.
- To ja tu zadaję pytania – odrzekł,
wskazując na nią tabliczką czekolady. – I lepiej, żebyś zdążyła dokończyć tę
opowieść zanim mi się skończą słodycze, bo mogę się stać niemiły…
Arthemis westchnęła i zdała mu relację ze
wszystkiego, co działo się od chwili gdy opuścili z Albusem boisko w sobotnie
popołudnie. James jej nie przerywał tylko słuchał uważnie, a pierwszym pytaniem
jakie padło z jego ust, gdy skończyła, było:
- I mój ojciec nic wam nie zrobił?!
Gdy pokręciła głową, krzyknął:
- To niesprawiedliwe! – założył ręce
na piersi. - Jestem ciekawy, czy byłby taki spokojny,gdybym to ja był na
miejscu Albusa!
Arthemis postanowiła mu nie powtarzać
wszystkiego co powiedział Harry Potter.
- Takie życie – odparła tylko.
Jamesowi się to nie podobało.
- A ty już napisałaś do swojego
ojca?- zapytał złośliwie.
- Eeee… - odwróciła wzrok. – Muszę
już iść…
- Lepiej to zrób. Tak nie może być,
że tylko ja dostaję ochrzany…
- Nie wyobrażasz sobie, co może
zrobić mi mój ojciec, gdy się o wszystkim dowie…
- To się zawsze tak wydaje a potem
nie jest tak źle. Wiem z doświadczenia – powiedział lekko. – Więc leżę tu już
trzy dni, tak?
- Prawie cztery – poinformowała go. –
Mecz był w sobotę, a dzisiaj mamy wtorek.
Arthemis wstała.
- Pójdę już.
- Och… - zrobił rozczarowaną minę. –
Zanudzę się tu na śmierć.
- Przyślę kogoś – powiedziała. – Pani
Pomfrey zamyka drzwi na klucz, żeby nie pałętało się tu zbyt wiele osób.
- To, jak ty tu weszłaś?
Na jej twarzy rozkwitł cwaniacki uśmiech.
- Powiedziałam, że boli mnie głowa i
chce mieć trochę spokoju. Wiesz te wszystkie emocje mają prawo na mnie źle
wpływać…
- Cwaniura – zacmokał James.
Szła już do wyjścia, ale nagle odwróciła się
do niego.
- James… - zaczęła z wahaniem, - powiedz Albusowi, żeby przyniósł ci pelerynę
niewidkę, jak będziesz wychodził.
- Po, co? – zdziwił się.
- Pod tymi drzwiami codziennie czeka
co najmniej pół tuzina dziewcząt, żeby się tu dostać.
- Serio? – z przerażeniem spojrzał na
drzwi. – Chyba nie mam ochoty ich widzieć.
- Nie wiesz co się działo, jak
sprowadziliśmy cię na ziemię – powiedziała wywracając oczami. – Zapanowała
masowa histeria…
I wyszła.
- Ha! – powiedział kilka godzin potem
Lucas. – Łatwo jej mówić, a sama była blada jak ściana i trzęsły jej się ręce.
- Zupełnie ją sparaliżowało –
potwierdził Albus.
- No, ale nie był to ładny widok –
przyznał Luke, dorzucając kartę do kupki, leżącej na nogach Jamesa.
- Weźcie dajcie jej spokój –
powiedział Fred. – To był jej drugi mecz, a już musiała ściągać nieprzytomnego
Jamesa na ziemię. Nic dziwnego, że ją wzięło… Może już nigdy nie wsiądzie na
miotłę – dodał mimochodem.
- Wypluj te słowa – powiedział ze
zgrozą Lucas. – Co do meczu, wygraliśmy o 150 punktów. Malfoy nie miał szans z
Lily. Całkiem nieźle nam szło…
- Jakby grała Clare to by poszło
lepiej – powiedział Albus.
- Świetnie sobie radziłeś, jak na
kogoś kto nie znał naszych trików – pocieszał go Lucas.
- To jaka jest klasyfikacja? –
zapytał James.
- Puchar Quidditcha pewnie trafi tym
razem do Slytherinu… - mruknął ponuro Luke. – Krukoni z nimi nie wygrają.
Latimer jest zawieszony, a nie mają czasu, żeby wyszkolić nowego obrońcę.
- Czyli za rok odbierzemy Puchar
Ślizgonom. Tym większa będzie wygrana – James się rozmarzył. – A więc Latimer
został zawieszony?
- Tak, do końca tego semestru. Musiał
wracać do domu – wyjaśnił Albus. – Arthemis, jest go szkoda.
- Zwariowała? – zapytał Fred,
dorzucając kartę do kupki.
Albus wzruszył ramionami.
- Uważa, że Flynn ucierpi jeszcze
bardziej z powody ojca, niż przez wszystko co mu zrobiła Medea.
- Przecież to on zaczął to piekło –
zaznaczył Lucas.
- Też tego nie rozumiem, ale Arthemis
wie o nim więcej niż my razem wzięci, więc się z nią nie kłócę. Czasami
zachowuje się tak, że to nie pojęte… Wiecie, że obwiniała się, za to, że
przeszukała jego umysł? Gdyby tego nie zrobiła pewnie Medea wyssałaby nas jak
pijawka. Tłumaczę jej to, ale ona swoje… Jednak lepiej, żeby więcej tego nie
robiła –dodał.
- Czemu? – zapytał Luke.
- Dostała takiego bólu głowy, że nie
wiedziała gdzie jest. Potem to już chyba tylko adrenalina ją trzymała na nogach
– wyjaśnił.
James się zamyślił.
- Trzymajcie ją z daleka od Flinta –
powiedział nagle.
- Myślisz, że będzie chciał jej coś
zrobić – zaniepokoił się Lucas.
- Nie, myślę, że to ona może chcieć
coś zobić jemu – odparł spokojnie. – A on jest mój – dodał mściwie. – McDowell
też.
Fred odchylił się na krześle.
- Musi ci się tu nudzić tak całe dnie
– rzucił mimochodem, ale wzrok miał skupiony. – Pewnie już masz wymyślonych kilka…
niespodzianek, dla naszych drogich kolegów.
Na twarzy Jamesa rozkwitł upiorny uśmiech.
- Nawet nie wiesz, jak będą
zaskoczeni…
Super rozdział 😁 Harry jest super ojcem 😂 całe szczęście że Jamesowi sie nic nie stało poważniejszego, i to jak Arthemis przekupiła go słodyczami 😂
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńnie było tak źle z państwem Potterów, o tak James i słodkości...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hej,
OdpowiedzUsuńdobry rozdział,no nie było wcale tak źle z państwem Potterów ;) James i słodkości nic tego chyba nie pobije...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga