poniedziałek, 22 stycznia 2018

W pociągu do Hogwartu (Rok IV, Rozdział 2)


P
oranek pierwszego września był mokry, szary i przygnębiający, jakby pogoda chciała odwzorować jej nastrój.
    Arthemis zwlokła się z łóżka i stanęła przed lustrem. Spoglądało na nią sto sześćdziesiąt centymetrów chudej zaspanej nastolatki. Jej ciemne włosy barwy gorzkiej czekolady opadały aż do pasa. Spod zmróżonych powiek wyglądały oczy o głębokiej szafirowej barwie.
    Spojrzała z niesmakiem na swoją rozwichrzoną czuprynę i chwyciła za szczotkę. Po zaciekłej walce ze złośliwymi lokami udało jej się spiąć je spinką.
Następnie chwyciła różdżkę i już chciała spakować kosmetyki za pomocą czarów, gdy w ostatniej chwili przypomniała sobie, że już jej tego robić nie wolno. Westchnęła i zgarnęła wszystko do kufra.
    Wzięła do ręki jedną z fotografii, których było pełno w jej pokoju. Przedstawiała jej matkę, jako siedemnastoletnią czarownicę, idącą za rękę z młodym łobuzem - Tristanem Northem. Postaci machały do niej uśmiechnięte, ale po chwili zajęły się sobą.
    Kto by przypuszczał, że wyrośnie z niego taki porządniś, pomyślała Arthemis. Arthemis ostrożnie włożyła zdjęcie do kufra. Właśnie rozglądała się uważnie, aby się upewnić, że niczego nie zapomniała, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
    -   Arthemis jesteś gotowa?
    -   Chyba tak - odpowiedziała, zamykając kufer. Wiedziała jednak, że tak naprawdę wcale nie czuła się gotowa.
    W pośpiechu i milczeniu Arthemis i Tristan zjedli śniadanie, po którym zaczęło się znoszenie kufrów, ostatnie pośpieszne przygotowania, a dla Arthemis także… pożegnania.
    Obeszła dokładnie cały dom, poganiana niecierpliwymi spojrzeniami ojca. Z ciężkim sercem zamykała drzwi swojej sypialni, a gdy odwróciła się od nich spostrzegła, że na końcu korytarza z oklapniętymi uszami, siedzi jej pies.
    - Och, Archer… - szepnęła przyklękając na jedno kolano i obejmując psa za szyję. - Przecież nie wyjeżdżam na zawsze… - Ale nadal czuła bijące od zwierzaka nieufność i poczucie porzucenia. -  Pilnuj taty - nakazała psu surowo,- i zostaw te grządki nagietek w spokoju, choćby nie wiem ile gnomów tam było - poczochrała Archerowi sierść i zmusiła się by wstać. Ten wyjazd coraz mniej się jej podobał, miała jednak nadzieję, że jest to tylko stan przejściowy.
    W salonie dołączyła do ojca. Oboje ubrani byli w mugolskie ubrania, co dla Arthemis było normą, ale pan North widocznie nie był do tego przyzwyczajony.
    - Polecimy Siecią Fiuu do Dziurawego Kotła, a stamtąd już prosto na King’s Cross - wyjaśnił jej krótko pan North, podając jej puszkę pełną szmaragdowego proszku. Cóż mogła zrobić… po prostu skinęła głową, biorąc szczyptę.
    Jej ojciec zaczarował jeszcze jej kufry, które po chwili zniknęły, a ona wroczyła w szmaragdowozielone płomnienie, by po chwili wyjść w zatłoczonym pubie. Za nią pojawił się jej ojciec. Porozmawiał krótko z barmanem i wyszedł na zewnątrz, by w magiczny sposób natychmiast złapać mugolską taksówkę. Arthemis była niemal pewna, że skonfundował kierowcę tak, że ten nawet nie zapytał o ciężki kufer, czy klatkę z prawdziwą, żywą sową.
Cisza w taksówce była niemiłosiernie ciężka, więc pomimo zbliżającego się rozstania, Arthemis odetchnęła z ulgą, gdy w końcu zajechali na dworzec za 15 jedenasta.
    Niezauważeni przeszli przez barierkę, by po sekundzie zmaterializował się przed nimi peron numer 9 i ¾, zapełniony już uczniami, rodzicami, zwierzętami i parą, ulatującą z komina lokomotywy.
    - No, oto jesteśmy na miejscu - powiedział siląc się na wesołość pan North, chociaż wiedział, że Arthemis nie da się oszukać.
    Po raz pierwszy od tygodni Arthemis poczuła iskierki podniecenia na myśl o szkole. Rozglądała się zachwycona. To miejsce tak bardzo różniło się od wszystkiego, co znała. Nigdy nawet nie widziała tylu czarodziejów w jednym miejscu.
    - Tato tu jest… - szukała słowa, które by to wszystko opisało.
    Pan North czuł się winny z powodu żalu, który go ogarnął, gdy patrzył na zachwyconą córkę. Tak trudno było mu dać jej tę odrobinę wolności…
    -   Gdy dojedziesz do Hogwartu - powiedział szybko, zanim zdążył poprosić ją, żeby została - odnajdzie cię profesor Gaelen Forsythe. Jest nauczycielem obrony przed czarną magią. Zabierze cię do zamku i przeprowadzi przez ceremonię przydziału. Reszta już sama się potoczy…
    Arthemis trochę zbladła, ale skinęła głową.
    Zanieśli jej kufry do ostatniego przedziału w ostatnim wagonie, który był jeszcze pusty. Arthemis miała wrażenie, że ojciec chce jej coś powiedzieć, ale nie może mu to przejść przez gardło. Zamiast tego stali tak i patrzyli na siebie w kompletnym milczeniu, aż nagle rozległ się przeciągły gwizd i Arthemis jakby czekając na ten znak rzuciła się w ramiona pana Northa.
    -   Pisz do mnie, dobrze? - szepnęła w jego koszulę.
    -   Oczywiście. Hej… - powiedział, kiedy nadal mocno ściskała jego koszulę, - nie daj się złamać. Uważam, że bardzo dobrze robisz, a ja niedługo przyzwyczaję się do myśli, że już nie będę jedyną ważną osobą w twoim życiu.
    Spojrzała na niego ze smutkiem, wdzięczna za te słowa, chociaż oznaczały epilog jakiegoś rozdziału jej życia.
    -   Teraz ruszaj ku nowej przygodzie - powiedział z uśmiechem i pogłaskał ją po długich włosach.
    Wskoczyła do wagonu i, jak setki innych uczniów, spojrzała na stojącego na peronie rodzica.
    -   Może ruszysz na nową wyprawę? - rzuciła do ojca.
    -   Może - odpowiedział, machając do niej.
    Pociąg powoli ruszył, a ojciec zniknął nagle z jej oczu, pozostawiając ją troszkę samotną, troszkę przerażoną i okropnie ciekawą. Jej samotność jednak nie trwała długo. Do jej przedziału wpadł zdyszany chłopiec, ciągnąc za sobą ciężki kufer i klatkę z sową. Miał rozczochrane kruczoczarne włosy i promieniste zielone oczy.
    - Część - powiedział ledwo na nią spojrzawszy. - Niemal się spóźniliśmy - wyjaśniłm ustawiając kufer i wyjmując jakąś książkę.  Zanim jednak Arthemis zdołała mu cokolwiek odpowiedzieć, był już pogrążony w lekturze.
    Pomimo tego, że miała wiele pytań i była to jej pierwsza okazja do ich zadania, Arthemis postanowiła nie przeszkadzać chłopcu. Patrzyła więc na przesuwające się za oknem krajobrazy i od czasu do czasu tylko zerkała na swojego małomównego towarzysza podróży. Przez większość czasu starała się wymyślić jakąś ciekawą formę rozpoczęcia rozmowy. Kilka nawet jej się udało: „Czytałam tę książkę, bardzo ciekawa” - co było kłamstwem, albo „Hej jak masz na imię?”, bo „W jakim domu jesteś?" odrzuciła gdy tylko spostrzegła złoto-szkarłatne emblematy na jego kufrze, co świadczyło, że ma przed sobą prawdziwego Gryfona. Ostatecznie nie powiedziała nic.
    Na szczęście nie musiała spędzić całej podróży w milczeniu. Kilka godzin później do ich przedziału zajrzała niska dziewczyna o wyglądzie chochlika, rudych włosach i brązowych oczach, które migotały wesoło. Za nią kroczyło jeszcze kilka innych osób, których jednak Arthemis nie widziała dokładnie z miejsce, gdzie siedziała.
    -   Tutaj jesteś, Albusie - rzucił chochlik swobodnie do chłopca. - I jak zwykle zaczytany… - wkroczyła do przedziału i wyrwała mu książkę.
    - No, od razu lepiej. Niedługo będziesz miał cały rok, by się uczyć tych swoich eliksirów. A teraz korzystaj z ostatnich godzin wakacji - rzuciła się na siedzenie obok niego. Za nią do przedziału wkroczyło jeszcze dwoje uczniów.
Chochlik spojrzał na Arthemis jakby dopiero ją zauważył.
  - Albus, przedstaw nam swoją koleżankę - powiedziała, szturchając chłopca łokciem.
    Albus podniósł wzrok i wydawał się trochę zażenowany i skonsternowany tym pytaniem.
    -   Eeee…. To jest…. Hmmm….
    Rudowłosy chochlik zmarszczył brwi.
    -   Nie zapytałeś o imię, ty gburze?
    -   Ja…
    -   Och! - poderwała się zirytowana i wyciągnęła rękę do Arthemis. - Jestem Lily Potter, a ten niewychowany troll to mój brat- Albus. - Chłopiec uśmiechnął się przepraszająco. - Tu siedzi Rose Weasley - wskazała na równie ogniście rudą, jak ona sama dziewczynę o szarych oczach - i jej brat, Hugo - wysoki chudy chłopiec, o krótkich brązowych włosach, pomachał jej ze swojego miejsca.
    - Jestem Arthemis - przedstawiła się i uścisnęła dłoń dziewczyny po nanosekundzie wahania i z ulgą stwierdziła, że jej blokada działa.
    -   Z jakiego domu jesteś? - zagadnął ją Hugo. - My wszyscy należymy do Gryffindoru.
    -   Ja jeszcze nie wiem - odpowiedziała z pełnym zażenowania uśmiechem.
    - Nowa, co? Tak mi się wydawało, że cię wcześniej nie widziałam - powiedziała Rose Weasley.
    -   Jesteś strasznie wysoka jak na pierwszoroczną- zauważyła Lily, lekko zazdrosnym głosem.
    -   Tak ci się tylko wydaje, bo jesteś mała jak skrzat domowy - zaśmiał się Hugo.
    Arthemis stwierdziła, że każdy moment jest odpowiedni, żeby nawiązać znajomość i z lekkim zdenerwowanie, wyjaśniła:
    -   Nie mam jedenastu lat.
    -   Nie?! - wszyscy wyglądali na zdziwionych, nawet cichy Albus spojrzał na nią z ciekawością.
    -   Nie. Mam czternaście. Zaczynam czwarty rok.
    -   Fajnie. My też- powiedziała Rose, wskazując na siebie i Albusa.
    -   Czemu idziesz dopiero teraz? - Lily, po chwili, zadała pytanie, które nurtowało wszystkich.
    -   Lily, to nie nasza sprawa - skarcił ją Albus z naciskiem.
    -   Nic się nie stało - powiedziała szybko Arthemis, zadowolona, że ma z kim rozmawiać. Nie musiała nawet specjalnie starać się blokować daru, bo chyba była tu najbardziej rozemocjonowaną osobą. Uśmiechnęła się lekko do Albusa, co spowodowało, że się zarumienił. - Tata wolał, żebym do tej pory uczyła się w domu. Ale w końcu po kilku latach mojego narzekania, zgodził się puścić mnie do szkoły. Musiałam go zostawić samego i wiem, że mu przykro, ale mam nadzieję, że teraz zaplanuję kolejną wprawę. Od lat na żadnej nie był i wiem, że za tym tęskni.
    -   Wyprawę? - zapytał zaintrygowany Hugo.
    -   Jest Łowcą Artefaktów… wiecie poszukiwaczem.
    Rose aż podskoczyła, gdy to usłyszała.
    -   Serio? A zna może Tristana Northa? Uwielbiam jego książki. Jest taki inteligentny, sprytny i dzielny…
    -   Mój ojciec to właśnie Tristan North - powiedziała szybko zażenowana Arthemis,  zanim Rose zaczęła wymieniać kolejne cudowne cech charakteru jej ojca. Ze zgrozą zastanawiała się, czy panna Weasley czasem nie podkochuje się w jej tacie.
    Rose mało nie wyskoczyła z siebie.
    -   Żartujesz?! - krzyknęła. - Jego przygody są niesamowite… Czy on to naprawdę przeżył?? Jak wtedy w Chinach wpadła w tą zasadzkę… albo…
    W tym momencie otworzyły się drzwi. Do przedziału wszedł wysoki, chudy chłopak, którego roześmiane oczy miały barwę roztopionej czekolady. Rozczochrane hebanowe włosy sterczały mu na głowie, a w uchu miał najprawdziwszy kolczyk - małe srebrne kółeczko, które jednak dawało porażający efekt. Do tego miał w sobie pewną nonszalancję i leniwą pewność siebie, która zapewne sprawiała, że miał tabuny wielbicielek.
    -   Tak mi się zdawało, że słyszałem twój słodki głosik, Rosie - powiedział wolno, uśmiechając się troszkę złośliwie.
    -   James, James! Czy ty wiesz, kto to jest?! - zapytała z przejęciem, wskazując palcem Arthemis. - To jest córka Tristana Northa!
    James przyglądał się Rose przez chwilę, jakby ta informacja nie wiele go obchodziła. Jednak gdy zwrócił wzrok na Arthemis coś rozbłysło w jego spojrzeniu.
    -   To świetnie… kimkolwiek on jest. A jak ma na imię wasza nowa koleżanka, jeżeli można wiedzieć? - zapytał, nie spuszczając z niej wzroku.
    -   Arthemis North – przedstawiła się.
    -   James Potter - powiedział, podając jej rękę.
    Gdy tylko ich dłonie się zetknęły, ogarnęło ją silne zaciekawienie i lekkie rozbawienie, i dopiero po chwili uprzytomniła sobie, że te uczucie nie należą do niej. Przerażona wyrwała dłoń.
    James podniósł brew, ale nie dał po sobie poznać, że zauważył jej dziwną reakcję.  Rozejrzał się, a potem bezceremonialnie wepchnął się pomiędzy brata i siostrę.
    -   A więc, co cię do nas sprowadza… Arthemis?
    -   Nauka jak mniemam - powiedziała z ledwo wyczuwalną ironią w głosie. Nadal nie mogła pogodzić się z myślą, że przedarł się przez jej barierę. Jeżeli teraz to się stało, to co będzie dalej - myślała przerażona. Poza tym miała wrażenie, że swoboda chłopaka jest tylko pozą… no i drażniło ją, że tak jakoś dziwnie się jej przygląda. Ale nawet mimo tego wszystkiego nie mogła oderwać od niego wzroku.
    -   Nauka w szkole… kto by pomyślał - odpowiedział w podobnym tonie, nie dając się zbić z tropu.
    -   Dla ciebie to na pewno ekstrawagancja, James - powiedział złośliwie Albus znad okrągłych okularów.
    -   Ach, Al, szkoła ma tyle do zaoferowania, a ty przejmujesz się, akurat nauką - westchnął James, jakby to było takie oczywiste, a Albus zbyt głupi by to zrozumieć.
    Albus widocznie zamierzał już mu coś odpowiedzieć, ale Lily znudzonym tonem powiedziała:
    -   Zamknijcie się obaj… Wystarczy, że musiałam was znosić przez całe wakacje.
    -   Przecież my sobie tylko tak żartujemy - James wzruszył ramionami i mrugnął do Arthemis. – Uwielbiamy się - dodał, czochrając już i tak sterczące włosy brata.
    -   Spadaj - burknął Albus, poprawiając okulary. Lily ponownie rzuciła im ostre spojrzenie mówiące: „ Tylko nie zaczynajcie”.
    James zwrócił się ponownie do Arthemis.
    -   Więc jak to się stało, że do tej pory cię nie widziałem?
    Arthemis właśnie myślała o tym, że wygląda na takiego, co przygląda się każdej dziewczynie. Rozbawiło ją to szalenie, ale zanim zdążyła otworzyć usta, wyjaśnienia posypały się ze wszystkich stron. Po kilku minutach James wiedział już wszystko.
    -   No więc, w jakim domu jesteś? - zapytał James.
    -   Ona nie wie - powiedział szybko Hugo.
    -   Ach, więc będziesz mogła wybrać? Zapraszamy do Gryffindoru - wykonał zamaszysty gest ręką.
    -   To nie tak. Będę miała osobną ceremonię przydziału.
    -   Ale fajnie - westchnął Hugo. - Wiesz, przy mnie na cały głos Tiara zapytała: ile jeszcze będzie tych Weasleyów. To było żenujące.
    -   Pamiętam to - parsknęła Lily.
    -   Ma po mnie przyjść profesor Gaelen Forsythe - spojrzała na nich, ale tylko po jej lewej stronie rozległo się westchnienie Rose, podobne do tego, które wydała, gdy mówiła o jej ojcu.
    Lily zachichotała.
    -   Rose uważa, że jest przesłodki - wyjaśniła, czym rozpętała prawdziwą burzę. James, Albus i  Hugo, jak jeden mąż ryknęli śmiechem, a Rose zrobiła się cała czerwona.
    - Lily! - krzyknęła Rose, ale zanim zdążyła pacnąć dziewczynę, na co miała wyraźną ochotę, drzwi od ich przedziału ponownie się otworzyły.
    - Och, to wy - powiedział cicho, przeciągając sylaby, wysoki chudy, blady chłopiec. Jego uśmiech wcale nie wydawał się Arthemis przyjemny, ale jego uczucia nie były przytłaczająco negatywne.
    Jednak jej towarzyszy podróży ogarnął delikatny chłód.
    -   Chciałbyś czegoś Scorp? - zapytał James, a Albus rzucił bratu ostrzegawcze spojrzenie.
    -   Ależ nie macie nic czego bym potrzebował - odparł chłodno blondyn.
    -   Och, dajcie już spokój chłopaki - powiedziała Rose i spojrzała najpierw na Jamesa, potem na chłopaka w drzwiach. - Jak minęły ci wakacje, Scorpiusie?
    Przez chwilę wpatrywał się w nią nieodgadnionym wzrokiem, a jego uczucia  były tak zagmatwane, że nawet Arthemis nie potrafiła ich zrozumieć. Po chwili tylko prychnął cicho i opuścił ich przedział.
    -   Rose stara się niesłusznie być miła dla wszystkich - wyjaśnił Hugo, patrząc niezadowolony na siostrę.
    -   Kto to był? - zapytała Arthemis resztę.
    -   Ślizgon- prychnął James.
    -   Przez to właśnie w szkole jest tak agresywnie, bo cały czas wywlekacie na wierzch te wszystkie różnice i podziały między domami - wygarnęła oburzona Rose, patrząc gniewnie na Jamesa.
    -   Nie moja wina, że wszyscy Ślizgoni to dupki - odparł James, wzruszając ramionami.
    -   To był Scorpius Malfoy - wyjaśniła w końcu jasno Arthemis, Lily.
    -   Nasi rodzice się znali… no i, nie lubimy się raczej z zasady - powiedział Albus.
    -   Mów za siebie - mruknął James.
    -   Właśnie - poparł go Hugo.
    -   Scorpius nie jest taki zły - zaczęła Rose, ale żaden z chłopaków nie chciał jej słuchać. Zwróciła się zatem do Arthemis. - Naprawdę… Nie czepia się nas i raczej w ogóle się do nas nie odzywa, a biorąc pod uwagę znajomość naszych rodziców z jego ojcem… cóż... mogło być o wiele gorzej.
    -   No, a James, Albus, no i Hugo nie cierpią go raczej właśnie, dlatego- dodała Lily.
    -   Nie mieszaj mnie w to - mruknął cicho Albus.
    -   Zdrajca - powiedział James, szturchając Ala, a potem już poważniej zwrócił się do dziewczyn. - Wy w ogóle nie rozumiecie… jesteście dziewczynami…
    Lily zrobiła się czerwona z oburzenia.
    -   Chodzi mi o to, że jesteście za miękkie - upierał się James, nie dając dojść do słowa Lily. - Nie pamiętacie? Co robił jego dziadek? A jego ojciec? Twoja mama też nie miała łatwego życia z Draconem Malfoyem - zwrócił się do Rose nieco zbyt gwałtownie.
    Jednak Rose wcale nie dała się zbić z tropu. Przeciwnie - na gwałtowność James odpowiedziała gwałtownością.
    -   Wiem. I nie usprawiedliwiam… Uważam, że to straszne i dobrze o tym wiesz… Ale według mnie to niesprawiedliwe, że obwiniacie Scorpiusa, za coś co zdarzyło się na długo przed jego urodzeniem. A może chcesz mi powiedzieć, że popierasz te wszystkie bzdury o tym, że zła krew zawsze się ujawni?
    -   Rose, posuwasz się za daleko - zwrócił jej cicho uwagę Albus.
    -   Powiedz, że nie mam racji Al… - rzuciła odważnie, patrząc na niego ostro.
    -   Za bardzo to uogólniasz - powiedział porozumiewawczo James, - nie twierdzę, że skoro jego dziadek był szumowiną, a ojciec zwykłym dupkiem on stanie się nowym Czarnym Panem… ale przecież musisz przyznać, że czasami jest wrzodem na tyłku.
    -   Jesteśmy w dwóch różnych obozach - Hugo mówił do Rose spokojnym tonem, jak do dziecka, zadowolony, że może chociaż raz pouczyć starszą siostrę. - Z pewnych oczywistych powodów… no wiesz… nie staniemy się nagle najlepszymi przyjaciółmi…
    James pokiwał energicznie głową.
    -   To głupie - powiedziała Rose, zakładając ręce na piersi z zaciętym wyrazem twarzy.
    -   Cóż, takie jest życie - Lily wzruszyła ramionami i wstała. - Chyba pójdę się przebrać, niedługo będziemy na miejscu.
    W  szyscy się z nią zgodzili. Tak więc, Arthemis ponownie została sama z Albusem. Gdy już złożyli czarne szkolne szaty, Arthemis powiedziała głośno o to, co jej leżało na sercu.
    - A jak ja trafię do Slytherinu, też staniemy po różnych stronach barykady. Wiesz, oprócz was nikogo tu nie znam…
    Al spojrzał na nią.
    - To nie jest tak, że bezwarunkowo nienawidzimy się ze Ślizgonami. No poza quidditchem i niektórymi sytuacjami, ale przecież to nie znaczy, że nagle znajdziesz się na naszej czarnej liście…. - zaśmiał się nerwowo. - Rzeczywiście większość ludzi ze Slytherinu jest miła tylko dla siebie… no… trudno to wyjaśnić… więc…
    Gdy Arthemis nadal patrzyła na niego nieodgadnionym wzrokiem odchrząknął i powiedział:
    -   Jak nie chcesz trafić do Slytherinu, powiedz to Tiarze… Mój tata twierdzi, że ona słucha...
    Arthemis tylko milcząco pokiwała głową. Gdyby ich nie poznała, nie poczuła do nich sympatii, nawet do specyficznego Jamesa, nie straszny byłby jej jakikolwiek dom. Jednak teraz nie chciała być w domu, który większość nich uważa za zaciekłych przeciwników.
    Na jej szczęście nie miała jednak za dużo czasu na zamartwianie się o to, gdyż Express zaczął zwalniać, a po chwili zatrzymał się na stacji Hogsemeade.
Gdy stanęła na mokrym peronie, zimne krople deszczu zaatakowały jej postać. Rozejrzała się za kimś, kto by na nią czekał.
    -   Do zobaczenia - usłyszała niespodziewanie cichy szept prosto na ucho - mam nadzieję w Pokoju Wspólnym.


    Gdy odwróciła się zobaczyła, oddalające się plecy Jamesa Pottera i usłyszała jego ciche pogwizdywanie, lecz po chwili zniknął, zostawiając ja na lodowatym zacinającym deszczu.

4 komentarze:

  1. Hej,
    cudnie, rozbawił mnie tekst, ile jeszcze będzie tych "Weslay'ów" wszyscy miło przyjęli Artemis...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniale, cudownie, fantastycznie... bardzo mnie rozbawił tekst, "ile jeszcze będzie tych Weslay'ów" ;)  no i wszyscy miło przyjęli Artemis w swoim gronie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Poznawanie nowych osób musiało być bardzo stresujące dla Arthemis z powodu jej daru lecz poradzila sobie lepiej niz ja 😂 Niesamowity opis pożegnania się z rodzicem i rozpoczęcia nowego rozdziału w życiu 😉

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniale, fantastycznie... miałam ubaw z tekstu, "ile jeszcze będzie tych Weslay'ów" wszyscy miło przyjęli Artemis w swoim gronie...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń