P
|
oranek pierwszego września był mokry,
szary i przygnębiający, jakby pogoda chciała odwzorować jej nastrój.
Arthemis
zwlokła się z łóżka i stanęła przed lustrem. Spoglądało na nią sto
sześćdziesiąt centymetrów chudej zaspanej nastolatki. Jej ciemne włosy barwy
gorzkiej czekolady opadały aż do pasa. Spod zmróżonych powiek wyglądały oczy o
głębokiej szafirowej barwie.
Spojrzała
z niesmakiem na swoją rozwichrzoną czuprynę i chwyciła za szczotkę. Po
zaciekłej walce ze złośliwymi lokami udało jej się spiąć je spinką.
Następnie chwyciła różdżkę i już chciała
spakować kosmetyki za pomocą czarów, gdy w ostatniej chwili przypomniała sobie,
że już jej tego robić nie wolno. Westchnęła i zgarnęła wszystko do kufra.
Wzięła
do ręki jedną z fotografii, których było pełno w jej pokoju. Przedstawiała jej
matkę, jako siedemnastoletnią czarownicę, idącą za rękę z młodym łobuzem - Tristanem
Northem. Postaci machały do niej uśmiechnięte, ale po chwili zajęły się sobą.
Kto
by przypuszczał, że wyrośnie z niego taki porządniś, pomyślała Arthemis.
Arthemis ostrożnie włożyła zdjęcie do kufra. Właśnie rozglądała się uważnie, aby
się upewnić, że niczego nie zapomniała, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
- Arthemis jesteś gotowa?
- Chyba tak - odpowiedziała, zamykając kufer.
Wiedziała jednak, że tak naprawdę wcale nie czuła się gotowa.
W
pośpiechu i milczeniu Arthemis i Tristan zjedli śniadanie, po którym zaczęło
się znoszenie kufrów, ostatnie pośpieszne przygotowania, a dla Arthemis także…
pożegnania.
Obeszła
dokładnie cały dom, poganiana niecierpliwymi spojrzeniami ojca. Z ciężkim
sercem zamykała drzwi swojej sypialni, a gdy odwróciła się od nich spostrzegła,
że na końcu korytarza z oklapniętymi uszami, siedzi jej pies.
-
Och, Archer… - szepnęła przyklękając na jedno kolano i obejmując psa za szyję. -
Przecież nie wyjeżdżam na zawsze… - Ale nadal czuła bijące od zwierzaka
nieufność i poczucie porzucenia. - Pilnuj
taty - nakazała psu surowo,- i zostaw te grządki nagietek w spokoju, choćby nie
wiem ile gnomów tam było - poczochrała Archerowi sierść i zmusiła się by wstać.
Ten wyjazd coraz mniej się jej podobał, miała jednak nadzieję, że jest to tylko
stan przejściowy.
W
salonie dołączyła do ojca. Oboje ubrani byli w mugolskie ubrania, co dla
Arthemis było normą, ale pan North widocznie nie był do tego przyzwyczajony.
-
Polecimy Siecią Fiuu do Dziurawego Kotła, a stamtąd już prosto na King’s Cross -
wyjaśnił jej krótko pan North, podając jej puszkę pełną szmaragdowego proszku.
Cóż mogła zrobić… po prostu skinęła głową, biorąc szczyptę.
Jej
ojciec zaczarował jeszcze jej kufry, które po chwili zniknęły, a ona wroczyła w
szmaragdowozielone płomnienie, by po chwili wyjść w zatłoczonym pubie. Za nią
pojawił się jej ojciec. Porozmawiał krótko z barmanem i wyszedł na zewnątrz, by
w magiczny sposób natychmiast złapać mugolską taksówkę. Arthemis była niemal
pewna, że skonfundował kierowcę tak, że ten nawet nie zapytał o ciężki kufer,
czy klatkę z prawdziwą, żywą sową.
Cisza w taksówce była niemiłosiernie
ciężka, więc pomimo zbliżającego się rozstania, Arthemis odetchnęła z ulgą, gdy
w końcu zajechali na dworzec za 15 jedenasta.
Niezauważeni
przeszli przez barierkę, by po sekundzie zmaterializował się przed nimi peron
numer 9 i ¾, zapełniony już uczniami, rodzicami, zwierzętami i parą, ulatującą
z komina lokomotywy.
-
No, oto jesteśmy na miejscu - powiedział siląc się na wesołość pan North,
chociaż wiedział, że Arthemis nie da się oszukać.
Po
raz pierwszy od tygodni Arthemis poczuła iskierki podniecenia na myśl o szkole.
Rozglądała się zachwycona. To miejsce tak bardzo różniło się od wszystkiego, co
znała. Nigdy nawet nie widziała tylu czarodziejów w jednym miejscu.
-
Tato tu jest… - szukała słowa, które by to wszystko opisało.
Pan
North czuł się winny z powodu żalu, który go ogarnął, gdy patrzył na zachwyconą
córkę. Tak trudno było mu dać jej tę odrobinę wolności…
- Gdy dojedziesz do Hogwartu - powiedział
szybko, zanim zdążył poprosić ją, żeby została - odnajdzie cię profesor Gaelen
Forsythe. Jest nauczycielem obrony przed czarną magią. Zabierze cię do zamku i
przeprowadzi przez ceremonię przydziału. Reszta już sama się potoczy…
Arthemis
trochę zbladła, ale skinęła głową.
Zanieśli
jej kufry do ostatniego przedziału w ostatnim wagonie, który był jeszcze pusty.
Arthemis miała wrażenie, że ojciec chce jej coś powiedzieć, ale nie może mu to
przejść przez gardło. Zamiast tego stali tak i patrzyli na siebie w kompletnym
milczeniu, aż nagle rozległ się przeciągły gwizd i Arthemis jakby czekając na
ten znak rzuciła się w ramiona pana Northa.
- Pisz do mnie, dobrze? - szepnęła w jego
koszulę.
- Oczywiście. Hej… - powiedział, kiedy nadal
mocno ściskała jego koszulę, - nie daj się złamać. Uważam, że bardzo dobrze
robisz, a ja niedługo przyzwyczaję się do myśli, że już nie będę jedyną ważną
osobą w twoim życiu.
Spojrzała
na niego ze smutkiem, wdzięczna za te słowa, chociaż oznaczały epilog jakiegoś
rozdziału jej życia.
- Teraz ruszaj ku nowej przygodzie - powiedział
z uśmiechem i pogłaskał ją po długich włosach.
Wskoczyła
do wagonu i, jak setki innych uczniów, spojrzała na stojącego na peronie
rodzica.
- Może ruszysz na nową
wyprawę? - rzuciła do ojca.
- Może - odpowiedział,
machając do niej.
Pociąg
powoli ruszył, a ojciec zniknął nagle z jej oczu, pozostawiając ją troszkę
samotną, troszkę przerażoną i okropnie ciekawą. Jej samotność jednak nie trwała
długo. Do jej przedziału wpadł zdyszany chłopiec, ciągnąc za sobą ciężki kufer
i klatkę z sową. Miał rozczochrane kruczoczarne włosy i promieniste zielone
oczy.
-
Część - powiedział ledwo na nią spojrzawszy. - Niemal się spóźniliśmy -
wyjaśniłm ustawiając kufer i wyjmując jakąś książkę. Zanim jednak Arthemis zdołała mu cokolwiek
odpowiedzieć, był już pogrążony w lekturze.
Pomimo
tego, że miała wiele pytań i była to jej pierwsza okazja do ich zadania,
Arthemis postanowiła nie przeszkadzać chłopcu. Patrzyła więc na przesuwające
się za oknem krajobrazy i od czasu do czasu tylko zerkała na swojego
małomównego towarzysza podróży. Przez większość czasu starała się wymyślić
jakąś ciekawą formę rozpoczęcia rozmowy. Kilka nawet jej się udało: „Czytałam
tę książkę, bardzo ciekawa” - co było kłamstwem, albo „Hej jak masz na imię?”,
bo „W jakim domu jesteś?" odrzuciła gdy tylko spostrzegła złoto-szkarłatne
emblematy na jego kufrze, co świadczyło, że ma przed sobą prawdziwego Gryfona.
Ostatecznie nie powiedziała nic.
Na
szczęście nie musiała spędzić całej podróży w milczeniu. Kilka godzin później
do ich przedziału zajrzała niska dziewczyna o wyglądzie chochlika, rudych
włosach i brązowych oczach, które migotały wesoło. Za nią kroczyło jeszcze
kilka innych osób, których jednak Arthemis nie widziała dokładnie z miejsce,
gdzie siedziała.
- Tutaj jesteś, Albusie - rzucił chochlik
swobodnie do chłopca. - I jak zwykle zaczytany… - wkroczyła do przedziału i wyrwała
mu książkę.
-
No, od razu lepiej. Niedługo będziesz miał cały rok, by się uczyć tych swoich
eliksirów. A teraz korzystaj z ostatnich godzin wakacji - rzuciła się na
siedzenie obok niego. Za nią do przedziału wkroczyło jeszcze dwoje uczniów.
Chochlik spojrzał na Arthemis
jakby dopiero ją zauważył.
-
Albus, przedstaw nam swoją koleżankę - powiedziała, szturchając chłopca łokciem.
Albus
podniósł wzrok i wydawał się trochę zażenowany i skonsternowany tym pytaniem.
- Eeee…. To jest…. Hmmm….
Rudowłosy chochlik zmarszczył brwi.
- Nie zapytałeś o imię, ty
gburze?
- Ja…
- Och! - poderwała się zirytowana i wyciągnęła
rękę do Arthemis. - Jestem Lily Potter, a ten niewychowany troll to mój brat-
Albus. - Chłopiec uśmiechnął się przepraszająco. - Tu siedzi Rose Weasley -
wskazała na równie ogniście rudą, jak ona sama dziewczynę o szarych oczach - i
jej brat, Hugo - wysoki chudy chłopiec, o krótkich brązowych włosach, pomachał
jej ze swojego miejsca.
-
Jestem Arthemis - przedstawiła się i uścisnęła dłoń dziewczyny po nanosekundzie
wahania i z ulgą stwierdziła, że jej blokada działa.
- Z jakiego domu jesteś? - zagadnął ją Hugo. -
My wszyscy należymy do Gryffindoru.
- Ja jeszcze nie wiem - odpowiedziała z pełnym
zażenowania uśmiechem.
-
Nowa, co? Tak mi się wydawało, że cię wcześniej nie widziałam - powiedziała
Rose Weasley.
- Jesteś strasznie wysoka
jak na pierwszoroczną- zauważyła Lily, lekko zazdrosnym głosem.
- Tak ci się tylko wydaje,
bo jesteś mała jak skrzat domowy - zaśmiał się Hugo.
Arthemis stwierdziła, że każdy moment jest odpowiedni, żeby
nawiązać znajomość i z lekkim zdenerwowanie, wyjaśniła:
- Nie mam jedenastu lat.
- Nie?! - wszyscy
wyglądali na zdziwionych, nawet cichy Albus spojrzał na nią z ciekawością.
- Nie. Mam czternaście.
Zaczynam czwarty rok.
- Fajnie. My też-
powiedziała Rose, wskazując na siebie i Albusa.
- Czemu idziesz dopiero teraz? - Lily, po
chwili, zadała pytanie, które nurtowało wszystkich.
- Lily, to nie nasza sprawa - skarcił ją Albus
z naciskiem.
- Nic się nie stało - powiedziała szybko
Arthemis, zadowolona, że ma z kim rozmawiać. Nie musiała nawet specjalnie
starać się blokować daru, bo chyba była tu najbardziej rozemocjonowaną osobą.
Uśmiechnęła się lekko do Albusa, co spowodowało, że się zarumienił. - Tata
wolał, żebym do tej pory uczyła się w domu. Ale w końcu po kilku latach mojego
narzekania, zgodził się puścić mnie do szkoły. Musiałam go zostawić samego i
wiem, że mu przykro, ale mam nadzieję, że teraz zaplanuję kolejną wprawę. Od
lat na żadnej nie był i wiem, że za tym tęskni.
- Wyprawę? - zapytał
zaintrygowany Hugo.
- Jest Łowcą Artefaktów…
wiecie poszukiwaczem.
Rose aż podskoczyła, gdy to usłyszała.
- Serio? A zna może Tristana Northa? Uwielbiam
jego książki. Jest taki inteligentny, sprytny i dzielny…
- Mój ojciec to właśnie Tristan North -
powiedziała szybko zażenowana Arthemis,
zanim Rose zaczęła wymieniać kolejne cudowne cech charakteru jej ojca.
Ze zgrozą zastanawiała się, czy panna Weasley czasem nie podkochuje się w jej
tacie.
Rose
mało nie wyskoczyła z siebie.
- Żartujesz?! - krzyknęła. - Jego przygody są
niesamowite… Czy on to naprawdę przeżył?? Jak wtedy w Chinach wpadła w tą
zasadzkę… albo…
W
tym momencie otworzyły się drzwi. Do przedziału wszedł wysoki, chudy chłopak,
którego roześmiane oczy miały barwę roztopionej czekolady. Rozczochrane
hebanowe włosy sterczały mu na głowie, a w uchu miał najprawdziwszy kolczyk -
małe srebrne kółeczko, które jednak dawało porażający efekt. Do tego miał w
sobie pewną nonszalancję i leniwą pewność siebie, która zapewne sprawiała, że
miał tabuny wielbicielek.
- Tak mi się zdawało, że słyszałem twój słodki
głosik, Rosie - powiedział wolno, uśmiechając się troszkę złośliwie.
- James, James! Czy ty wiesz, kto to jest?! -
zapytała z przejęciem, wskazując palcem Arthemis. - To jest córka Tristana
Northa!
James
przyglądał się Rose przez chwilę, jakby ta informacja nie wiele go obchodziła.
Jednak gdy zwrócił wzrok na Arthemis coś rozbłysło w jego spojrzeniu.
- To świetnie… kimkolwiek on jest. A jak ma na
imię wasza nowa koleżanka, jeżeli można wiedzieć? - zapytał, nie spuszczając z
niej wzroku.
- Arthemis North –
przedstawiła się.
- James Potter -
powiedział, podając jej rękę.
Gdy
tylko ich dłonie się zetknęły, ogarnęło ją silne zaciekawienie i lekkie
rozbawienie, i dopiero po chwili uprzytomniła sobie, że te uczucie nie należą
do niej. Przerażona wyrwała dłoń.
James
podniósł brew, ale nie dał po sobie poznać, że zauważył jej dziwną
reakcję. Rozejrzał się, a potem
bezceremonialnie wepchnął się pomiędzy brata i siostrę.
- A więc, co cię do nas sprowadza… Arthemis?
- Nauka jak mniemam - powiedziała z ledwo
wyczuwalną ironią w głosie. Nadal nie mogła pogodzić się z myślą, że przedarł
się przez jej barierę. Jeżeli teraz to się stało, to co będzie dalej - myślała
przerażona. Poza tym miała wrażenie, że swoboda chłopaka jest tylko pozą… no i
drażniło ją, że tak jakoś dziwnie się jej przygląda. Ale nawet mimo tego wszystkiego
nie mogła oderwać od niego wzroku.
- Nauka w szkole… kto by pomyślał -
odpowiedział w podobnym tonie, nie dając się zbić z tropu.
- Dla ciebie to na pewno ekstrawagancja, James -
powiedział złośliwie Albus znad okrągłych okularów.
- Ach, Al, szkoła ma tyle do zaoferowania, a ty
przejmujesz się, akurat nauką - westchnął James, jakby to było takie oczywiste,
a Albus zbyt głupi by to zrozumieć.
Albus
widocznie zamierzał już mu coś odpowiedzieć, ale Lily znudzonym tonem
powiedziała:
- Zamknijcie się obaj… Wystarczy, że musiałam
was znosić przez całe wakacje.
- Przecież my sobie tylko tak żartujemy - James
wzruszył ramionami i mrugnął do Arthemis. – Uwielbiamy się - dodał, czochrając
już i tak sterczące włosy brata.
- Spadaj - burknął Albus, poprawiając okulary.
Lily ponownie rzuciła im ostre spojrzenie mówiące: „ Tylko nie zaczynajcie”.
James zwrócił się ponownie do Arthemis.
- Więc jak to się stało,
że do tej pory cię nie widziałem?
Arthemis
właśnie myślała o tym, że wygląda na takiego, co przygląda się każdej
dziewczynie. Rozbawiło ją to szalenie, ale zanim zdążyła otworzyć usta,
wyjaśnienia posypały się ze wszystkich stron. Po kilku minutach James wiedział
już wszystko.
- No więc, w jakim domu
jesteś? - zapytał James.
- Ona nie wie - powiedział
szybko Hugo.
- Ach, więc będziesz mogła wybrać? Zapraszamy
do Gryffindoru - wykonał zamaszysty gest ręką.
- To nie tak. Będę miała osobną ceremonię
przydziału.
- Ale fajnie - westchnął Hugo. - Wiesz, przy
mnie na cały głos Tiara zapytała: ile jeszcze będzie tych Weasleyów. To było
żenujące.
- Pamiętam to - parsknęła Lily.
- Ma po mnie przyjść profesor Gaelen Forsythe -
spojrzała na nich, ale tylko po jej lewej stronie rozległo się westchnienie
Rose, podobne do tego, które wydała, gdy mówiła o jej ojcu.
Lily
zachichotała.
- Rose uważa, że jest przesłodki - wyjaśniła,
czym rozpętała prawdziwą burzę. James, Albus i
Hugo, jak jeden mąż ryknęli śmiechem, a Rose zrobiła się cała czerwona.
-
Lily! - krzyknęła Rose, ale zanim zdążyła pacnąć dziewczynę, na co miała
wyraźną ochotę, drzwi od ich przedziału ponownie się otworzyły.
-
Och, to wy - powiedział cicho, przeciągając sylaby, wysoki chudy, blady
chłopiec. Jego uśmiech wcale nie wydawał się Arthemis przyjemny, ale jego
uczucia nie były przytłaczająco negatywne.
Jednak jej towarzyszy podróży ogarnął delikatny chłód.
- Chciałbyś czegoś Scorp? -
zapytał James, a Albus rzucił bratu ostrzegawcze spojrzenie.
- Ależ nie macie nic czego
bym potrzebował - odparł chłodno blondyn.
- Och, dajcie już spokój chłopaki - powiedziała
Rose i spojrzała najpierw na Jamesa, potem na chłopaka w drzwiach. - Jak minęły
ci wakacje, Scorpiusie?
Przez
chwilę wpatrywał się w nią nieodgadnionym wzrokiem, a jego uczucia były tak zagmatwane, że nawet Arthemis nie
potrafiła ich zrozumieć. Po chwili tylko prychnął cicho i opuścił ich
przedział.
- Rose stara się niesłusznie być miła dla
wszystkich - wyjaśnił Hugo, patrząc niezadowolony na siostrę.
- Kto to był? - zapytała
Arthemis resztę.
- Ślizgon- prychnął James.
- Przez to właśnie w szkole jest tak
agresywnie, bo cały czas wywlekacie na wierzch te wszystkie różnice i podziały
między domami - wygarnęła oburzona Rose, patrząc gniewnie na Jamesa.
- Nie moja wina, że wszyscy Ślizgoni to dupki -
odparł James, wzruszając ramionami.
- To był Scorpius Malfoy -
wyjaśniła w końcu jasno Arthemis, Lily.
- Nasi rodzice się znali… no i, nie lubimy się
raczej z zasady - powiedział Albus.
- Mów za siebie - mruknął
James.
- Właśnie - poparł go
Hugo.
- Scorpius nie jest taki zły - zaczęła Rose,
ale żaden z chłopaków nie chciał jej słuchać. Zwróciła się zatem do Arthemis. -
Naprawdę… Nie czepia się nas i raczej w ogóle się do nas nie odzywa, a biorąc
pod uwagę znajomość naszych rodziców z jego ojcem… cóż... mogło być o wiele
gorzej.
- No, a James, Albus, no i Hugo nie cierpią go
raczej właśnie, dlatego- dodała Lily.
- Nie mieszaj mnie w to - mruknął cicho Albus.
- Zdrajca - powiedział James, szturchając Ala,
a potem już poważniej zwrócił się do dziewczyn. - Wy w ogóle nie rozumiecie…
jesteście dziewczynami…
Lily
zrobiła się czerwona z oburzenia.
- Chodzi mi o to, że jesteście za miękkie -
upierał się James, nie dając dojść do słowa Lily. - Nie pamiętacie? Co robił
jego dziadek? A jego ojciec? Twoja mama też nie miała łatwego życia z Draconem
Malfoyem - zwrócił się do Rose nieco zbyt gwałtownie.
Jednak
Rose wcale nie dała się zbić z tropu. Przeciwnie - na gwałtowność James
odpowiedziała gwałtownością.
- Wiem. I nie usprawiedliwiam… Uważam, że to
straszne i dobrze o tym wiesz… Ale według mnie to niesprawiedliwe, że
obwiniacie Scorpiusa, za coś co zdarzyło się na długo przed jego urodzeniem. A
może chcesz mi powiedzieć, że popierasz te wszystkie bzdury o tym, że zła krew
zawsze się ujawni?
- Rose, posuwasz się za daleko - zwrócił jej
cicho uwagę Albus.
- Powiedz, że nie mam racji Al… - rzuciła
odważnie, patrząc na niego ostro.
- Za bardzo to uogólniasz - powiedział
porozumiewawczo James, - nie twierdzę, że skoro jego dziadek był szumowiną, a
ojciec zwykłym dupkiem on stanie się nowym Czarnym Panem… ale przecież musisz
przyznać, że czasami jest wrzodem na tyłku.
- Jesteśmy w dwóch różnych obozach - Hugo mówił
do Rose spokojnym tonem, jak do dziecka, zadowolony, że może chociaż raz
pouczyć starszą siostrę. - Z pewnych oczywistych powodów… no wiesz… nie staniemy
się nagle najlepszymi przyjaciółmi…
James
pokiwał energicznie głową.
- To głupie - powiedziała Rose, zakładając ręce
na piersi z zaciętym wyrazem twarzy.
- Cóż, takie jest życie - Lily wzruszyła
ramionami i wstała. - Chyba pójdę się przebrać, niedługo będziemy na miejscu.
W szyscy się z nią zgodzili. Tak więc, Arthemis
ponownie została sama z Albusem. Gdy już złożyli czarne szkolne szaty, Arthemis
powiedziała głośno o to, co jej leżało na sercu.
-
A jak ja trafię do Slytherinu, też staniemy po różnych stronach barykady.
Wiesz, oprócz was nikogo tu nie znam…
Al
spojrzał na nią.
-
To nie jest tak, że bezwarunkowo nienawidzimy się ze Ślizgonami. No poza
quidditchem i niektórymi sytuacjami, ale przecież to nie znaczy, że nagle
znajdziesz się na naszej czarnej liście…. - zaśmiał się nerwowo. - Rzeczywiście
większość ludzi ze Slytherinu jest miła tylko dla siebie… no… trudno to
wyjaśnić… więc…
Gdy
Arthemis nadal patrzyła na niego nieodgadnionym wzrokiem odchrząknął i
powiedział:
- Jak nie chcesz trafić do Slytherinu, powiedz
to Tiarze… Mój tata twierdzi, że ona słucha...
Arthemis
tylko milcząco pokiwała głową. Gdyby ich nie poznała, nie poczuła do nich
sympatii, nawet do specyficznego Jamesa, nie straszny byłby jej jakikolwiek
dom. Jednak teraz nie chciała być w domu, który większość nich uważa za
zaciekłych przeciwników.
Na
jej szczęście nie miała jednak za dużo czasu na zamartwianie się o to, gdyż
Express zaczął zwalniać, a po chwili zatrzymał się na stacji Hogsemeade.
Gdy stanęła na mokrym peronie, zimne
krople deszczu zaatakowały jej postać. Rozejrzała się za kimś, kto by na nią
czekał.
- Do zobaczenia - usłyszała niespodziewanie
cichy szept prosto na ucho - mam nadzieję w Pokoju Wspólnym.
Gdy
odwróciła się zobaczyła, oddalające się plecy Jamesa Pottera i usłyszała jego
ciche pogwizdywanie, lecz po chwili zniknął, zostawiając ja na lodowatym
zacinającym deszczu.
Hej,
OdpowiedzUsuńcudnie, rozbawił mnie tekst, ile jeszcze będzie tych "Weslay'ów" wszyscy miło przyjęli Artemis...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, cudownie, fantastycznie... bardzo mnie rozbawił tekst, "ile jeszcze będzie tych Weslay'ów" ;) no i wszyscy miło przyjęli Artemis w swoim gronie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Poznawanie nowych osób musiało być bardzo stresujące dla Arthemis z powodu jej daru lecz poradzila sobie lepiej niz ja 😂 Niesamowity opis pożegnania się z rodzicem i rozpoczęcia nowego rozdziału w życiu 😉
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, fantastycznie... miałam ubaw z tekstu, "ile jeszcze będzie tych Weslay'ów" wszyscy miło przyjęli Artemis w swoim gronie...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia