poniedziałek, 22 stycznia 2018

Konfrontacja z Viciousem (Rok IV, Rozdział 6)

Dni w Hogwarcie mijały Arthemis szybko. Oprócz kilku scysji z profesor Alexander, kilku upomnień ze strony profesora Forsytha i kilkunastu morderczych planów dotyczących Viciousa życie w szkole była cudowną odmianą.
   Co do Quidditcha, sprawdziły się przypuszczenia Albusa. Pomimo tego, że Lucas co trening musiał stoczyć z Jamesem bój, uparł się by ten był pałkarzem. Arthemis uważała, że kłócą się bardziej dla zasady niż naprawdę.
  Albus osiągnął małe zwycięstwo, gdyż zdołał przekonać Lucasa, że z powodu nauki nie będzie mógł poświęcić czas na treningi więc został tylko rezerwowym pałkarzem.
  Ani Arthemis ani Rose nie dały się wciągnąć na miotłę, więc Luke dał im spokój. Jednakże co tydzień w sobotni ranek wraz z Albusem siadały na trybunach by obserwować swoją drużynę. Czasami towarzyszył im Hagrid, a pewnego razu przysiadł się do nich nawet profesor Longobottom.
- Lubię sobie popatrzeć na Quidditcha,- powiedział.- Nigdy nie byłem dobry w lataniu. Nie to, co Harry. Od kiedy tylko dotknął miotły był gwiazdą. Nie dziwię się, że Lily i James tak dobrze grają, w końcu mając takich starych… Ty też powinieneś być w drużynie- rzucił nagle w kierunku Albus, który udał, że uważnie obserwuje zamach Jamesa.
  W weekendy Arthemis nie tylko oglądała Quidditcha. Często wałęsała się po zamku poznając jego tajemnice i historię. Czasami zaglądała do biblioteki, ale na krótko by nie ulec pokusie dotknięcia wszystkich książek za jednym zamachem.
  Wielką niespodzianką było dla niej, że jej blokada wytrwała. A co więcej, zdawało jej się, że im dłużej jest  narażona na odpieranie dużej ilości emocji tym bardziej bariera w jej umyśle sama się hartuje.
  Jednak im więcej dni mijało tym mniej czasu miała Arthemis. Musiała się zmierzyć z największą jak dotąd abstrakcją: zadaniami domowymi.
  Eseje, wypracowania, prace badawcze, tabele, wykresy i Bóg jeden wie co jeszcze, spadły na jej głowę.
  Rose nie rozumiała jej rozdrażnienia, nawet Albus uważał, że przesadza tak strasznie narzekając.
  No, ale dla nich te wszystkie prace były utrwalaniem wiedzy, a dla niej niepotrzebną stratą czasu. No, bo przecież znała to na pamięć, gdy tylko dotknęła podręczników i nawet gdyby chciała nie mogła tego zapomnieć.
  Dlatego też musiała podwójnie uważać, żeby w swoich wypracowaniach dosłownie i bezwiednie nie cytować książek co nieodmiennie kończyło się bólem głowy.


  Pierwszy tydzień października rozpoczął się wybuchem barw. W poniedziałkowy poranek siedzieli przy stole Gryfonów debatując z Maksem Moorem i Stevenem Hamiltonem o zbliżającym się meczu Quidditcha. Obaj chłopcy z klasy Jamesa uważali, że Krukoni nie mają szans by wygrać.
- Nie szafuj zwycięstwem Maks- powiedziała jego siostra bliźniaczka, Justine- wszystko się może zdarzyć.
  Między Albusa i Arthemis wepchnął się James.
- Co słychać?- rzucił, nakładając sobie górę tostów na talerz.
  Justine jak na zawołanie rozświetliła się w uśmiechu i zaczęła debatować nad pewnym zwycięstwem ich drużyny.
  Rose nachyliła się do Arthemis i szepnęła jej na ucho:
- To normalne. Wszystkie wariują, gdy się do nich zbliży.
  James uśmiechnął się do niej krótko i nachylił do Arthemis.
- Wiesz, że nasz pokoik narcyzów zniknął?- powiedział cicho.
  Arthemis odwróciła się do niego i zdziwiła się jak blisko jego twarzy znajduje się jej twarz. Mogła dostrzec jasne plamki zieleni w jego ciemnobrązowych oczach.  
- Serio?
 Do Jamesa dopiero po chwili dotarło, że coś powiedziała.
- Ach, tak. Byłem niedaleko i zajrzałem, żeby się jeszcze raz przyjrzeć, ale jest tam tylko mur- powiedziała smarując obficie ostatni tost dżemem.
- A byłeś na pewno w tym samym miejscu?
 James spojrzał na nią pobłażliwie i wstał zabierając ze sobą cały talerz jedzenia.
- Jak ty jeszcze mało wiesz dziewczynko… Znam tę szkołę lepiej niż własną kieszeń.
  Arthemis pokazałam język, na co James uśmiechnął się szeroko i odszedł do miejsca, w którym siedział Lucas.
- O czym on mówił?- spytał Albus.
Arthemis rzuciła szybkie spojrzenie na zaczytaną Rose.
- Później ci powiem- mruknęła.
Nagle do sali wleciały sowy. Również przed Arthemis pojawiła się Aurora. Dziewczyna zdziwiła się wyglądem sowy. Była bardzo chuda i jakby… skołowana. Do tego brakowało jej dużej ilości piór. Arthemis zlitowała się nad nią i odwiązała od jej nóżki ciężką paczkę. Sowa spojrzała na nią żałośnie.
  - Proszę- powiedziała do Rose.- To następny egzemplarz.
 Rose błyskawicznie rozerwała papier i zapiszczała z uciechy. Z nabożną czcią wzięła ją do ręki.
- Czy ona nie wygląda na chorą?- zapytała Arthemis Albusa.
- Nie- odpowiedział spokojnie.- Rose zachowuje się całkiem normalnie jak na nią.
- Nie Rose- powiedziała niecierpliwie Arthemis.- Aurora.
 Albus przyjrzał się uważnie sowie zza okrągłych okularów.
- Hmmm…- mruknął.- Rzeczywiście wygląda trochę nietęgo. Możemy ją zabrać do Hagrida, będzie wiedział co robić.
  Tak więc trochę wcześniej wyszli z zamku na lekcję opieki nad magicznymi stworzeniami, by zapukać do chatki Hagrida.
  Zdziwiony, że widzi ich tak wcześnie wpuścił ich do chatki i zapytał:
- Cożeście nie mogli wysiedzieć w zamku?
- Arthemis, ma chorą sowę- wyjaśnił Albus.
Arthemis ostrożnie wyciągnęła do niego sowę, która spojrzała na nią z głębokim wyrzutem. Po dokładnym obejrzeniu Aurory, Hagrid zamyślił się.
- Co jej jest?- zapytała w końcu Arthemis.
- A no właśnie nie wiem- mruknął.- Przypętało się do niej jakieś choróbsko, ale grunt w tym, że to nie pierwszy taki przypadek. W ostatnim czasie już kilka sów tak zmarkotniało. Muszę poprosić panią Carmanthen o jakiś eliksir czy cóś…
  Albus i Arthemis patrzyli na nią z niepokojem.
- Spróbujemy coś poradzić. Możesz ja u mnie zostawić- powiedział.- No, ale teraz szybko się na lekcję spóźnimy. Nic specjalnego, ale musimy przerobić te gumochłony.
  Pomimo tego, że kolory zachwycały pogoda była nieprzyjemna przez porywisty wiatr. Dlatego uczniowie stłoczyli się w małych grupkach na padoku. Dookoła nich latały różnobarwne liście.
  Hagrid rozdał im sałatę i po gumochłonie, którego mieli karmić. Po pierwszej godzinie wszyscy wydawali się tak znudzeni, że  Hagrid im odpuścił.
- No, to pokażę wam hipogryfa- powiedział tonem, który miał świadczyć, że to oczywiście wielka nagroda.- Tylko, że Hardodziob jest już stary i niewiele robi- i poprowadził ich na tyły swojej chatki.
- Tylko pamiętajcie, że do nich trzeba z szacunkiem- zagrzmiał.
Albus jakby dobrze znał procedurę, bez strachu podszedł do zwierzęcia i ukłonił mu się.
Arthemis patrzyła zafascynowana na hipogryfa, który łaskawie pozwoliło się dotknąć Alowi. Pomimo wieku nadal było pełne majestatu. Była nim tak zauroczona, że uczyn iła przed nim pełen dworski ukłon.
 Tu i ówdzie rozległy się chichoty, jednak Hardodziob  mruknął i odkłonił jej się. Powoli do niego podeszła i pogłaskała go po lśniących piórach.
- Jesteś piękny- szepnęła.
Żadna inna dziewczyna chyba nie podzielała jej opinii. Zarówno Krukoniki  jak i Gryfonki stały w bezpiecznie oddalonej grupce. Jednakże chłopcy przybliżali się by po kolei pokłonić się hipogryfowi.
- Jak długo go masz?- zapytał jeden z Krukonów, Flynn Latimer, którego Arthemis znała już z hagridowych lekcji.
  Był to niski dobrze zbudowany chłopiec w prostokątnych okularach i opadającymi na oczy ciemnymi blond włosami.
- Już jakiś czas- odparł Hagrid drapiąc się po zmierzwionych włosach.- Wiele chłopina przeszedł- spojrzał z czułością na Hardodzioba.
  Chłopiec patrzył na hipogryfa z niemałym zainteresowaniem. Arthemis w pełni rozumiała jego fascynację. Było to cudowne zwierzę. Hagrid opowiadał im o innych Hipogryfach, a było to tak interesujące, że nie zauważyli  jak szybko minęła im lekcja.
  Jednak, gdy zabrzmiał dzwonek, sympatia Arthemis do Hagrida zmalała, gdyż zadał im wypracowanie na temat poprawnego sposobu obchodzenia się z hipogryfami.
  Arthemis jeszcze chwilę chciała zostać z Hardodziobem i gdy zdała sobie sprawę, że kiż jest tak późno, pośpiesznie ruszyła do zamku. Idąc obok chatki Hagrida nie zauważyła leżącego na ścieżce kamienia i potknęła się.
- Hej, nic ci nie jest?- zapytał Flynn, który wyszedł tuż za nią zza chatki.
 Uśmiechnął się do niej im podał rękę by pomóc wstać.
  Ujęła ją bez wahania.
„ Ona musi spaść z miotły…”- zabrzmiał w jej głosie kobiecy głos. Ale natychmiast pojawiła się jej blokada i nic więcej nie zobaczyła.
  Arthemis wstała i podejrzliwie spojrzała na chłopaka, ale on nadal się uśmiechał i zagadnął ją, co myśli o tym hipogryfie. Przez całą drogę do zamku odpowiadała mu półsłówkami. To wspomnienie… tych słów było takie wyraziste, lecz nie niosło ze sobą, żadnego obrazu. Jakby dla chłopca ważne było tylko ich znaczenie. Próbowała sobie przypomnieć co wtedy czuł, ale było to tylko słabe uczucie podniecenia.
  No i kto miał spaść z miotły? Kiedy? O co chodziło?
  Gdy doszli do zamku Flynn pożegnał się z nią i odszedł w kierunku lochów. Arthemis odprowadzała go podejrzliwym wzrokiem.
  Przecież nie mogła pozwolić by komuś coś się stało. Z drugiej strony nie mogła podzielić się swoimi podejrzeniami z kimś innym, bo na pewno padłyby nie wygodne pytania.
  Zniechęcona powlokła się na lekcję transmutacji.
  W czasie obiadu nadal była pogrążona w myślach. Poszukała wśród Krukonów Flynna. Rozmawiał z jakimś wysokim chłopakiem z szóstego roku, a na twarzy miał trochę nieobecny uśmiech.
  W końcu nie wytrzymała i zwróciła się do Albusa, który sprawdzał jej wypracowanie na eliksiry.
- Słuchaj, czy ten Latimer gra w Quidditcha?- zapytała.
Albus spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem.
- Flynn? Tak, jest obrońcą.
- Myślisz, że obrońca może kogoś zwalić z miotły?
- Tylko jeżeli przeciwnik sam w niego wleci. Ale musiałabyś zapytać Lucasa. Wiesz, w Quidditchu, wszystko jest możliwe- dodał po chwili i powrócił do jej pracy domowej.
  Arthemis odtworzyła w pamięci głos ze wspomnienia Flynna. Damski głos!
- Słuchaj…
Albus spojrzał na nią niecierpliwie.
-… a w drużynie Krukonów są jakieś dziewczyny?
- Jest jedna, Melinda Satin. Jest kapitanem, a co ciebie tak nagle zainteresowała drużyna Krukonów?
Arthemis zmieszała się.
- A no… jestem ciekawa jakie mamy szanse.
  Albusowi chyba wystarczyło takie wyjaśnienie, bo burknął:
- Pogadaj z Lukiem, albo Jamesem- i dał jej spokój.
  Przy najbliższe okazji zapytała Lily mimochodem, która to Melina Satin i gdy tylko się dowiedziała, zaczęła ją bacznie obserwować.
  Była to dziewczyna z siódmego roku w typie chłopaczycy, omiatajaca wszystko bystrymi oczyma. Według Arthemis wyglądała na taką co może kogoś zrzucić z miotły bez zmrużenia oka.
  Zasięgnęła nawet opinii u specjalisty, to jest- Lucasa.
- Jest w porządku. Dzięki niej od dwóch lat Ravenclaw zdobywa Puchar Quidditcha. Ale w tym roku to się zmieni- dodał szybko, jakby podejrzewał, że może myśleć inaczej.
  Jednakże pomimo usilnych prób Arthemis, uczucia Melindy, gdy obok niej przechodziła nie wzbudzały w niej podejrzeń. W końcu musiała dać za wygraną i czekać na rozwój wypadków.
  Sprawa Melindy tak bardzo odciągnęła Arthemis od codziennych zajęć, że nawet jej niechęć do Viciousa jakby trochę zbladła. Ale ostatnia październikowa lekcja transmutacji sprawiła, że nienawiść do profesora wybuchła z nową siłą.
  Viciuos, żeby się na niej zemścić, co lekcję dawał im o wiele trudniejsze zajęcia niż powinni mieć. Jak powiedział Albus, Arthemis znalazła się w nieciekawej sytuacji. Bo jeżeli nie poradziła sobie z jakimś zadaniem to obniżał jej dziesiątki punktów, a jak poradziła to wymyślał dla całej klasy coraz to gorsze ćwiczenia. Tego dnia mieli skomplikowane zadanie z szóstego poziomu, które polegało na zamianie swoje ławki w prosięta.
  Rose i Arthemis ćwiczyły na końcu sali cały czas uważanie obserwowane przez Viciousa, który kazał Albusowi ustawić się tuż przy swoim biurku.
  Profesor co chwilę podchodził do Arthemis komentując pogardliwie jej mierne próby i pełny uciechy mieszał ją z błotem. Arthemis jednak znosiła to ze stoicką cierpliwością, co widocznie źle działało na nerwy profesora.
  Prawda była taka, że chociażby nie wiadomo jak się starała nie mogła tego zrobić. Nawet jeszcze nie miała szansy dotknąć podręcznika dla szóstoklasistów, a co dopiero rzucać tak skomplikowane zaklęcie bez praktyki.
   Rose pomstowała na Viciousa. Wiedziała, że za niepowodzenie karą będzie strata punktów. A nie zanosiło się na to by komuś miało się udać.
- On to robi celowo! Wie, że nikomu się nie uda.- Wściekle wymachiwała różdżką.- Żałuję, że nie miotnęłaś go jakimś urokiem jak chciałaś. Och, jak ja go nie cierpię!- I nagle z jej różdżki wydobył się niebieski promie, który odbił się od jej ławki i  uderzył Myrona Johna, który zamienił się w najprawdziwszego, różowego prosiaka.
  Myron zbaraniał.
  Jednakże jego oszołomienie nie trwało długo. Ogarnęła go panika. Kwicząc przeraźliwie biegał między ławkami wywracając je, umykając wszystkim rękom, które chciały go schwytać. Wszystkie delikatne przedmioty pozlatywały z półek i porozbijały się w drobny mak. A potem ruszył na Viciousa…
  Profesor przez chwilę się cofał, ale potem chyba mu się przypomniało, że jest czarodziejem bo wyciągnął różdżkę i odczarował chłopaka.
  Myron przez chwilę wydawał się zdezorientowany, rozbieganymi oczami patrzył po wszystkich a potem wrzasnął gdy w jednym z okien odbiła się jego postać nadal posiadająca świński nos.
   - Idź do skrzydła szpitalnego- rzucił tylko Vicious.
 Co nie umiesz go odczarować?- zapytała złośliwie w myślach Arthemis. Jednak gdy tylko za Myron zamknęły się drzwi przestało być jej do śmiechu. Wszyscy uczniowie zamarli z przerażenia.
 Arthemis wiedziała i wiedział zapewne też Albus, że Vicious ze swojego miejsca dokładnie widział skąd przyleciało zaklęcie. I rzeczywiście powolne kroki  profesora zwróciły się w kierunku Rose. Stanął przed nią i zbliżył swój nos do jej nosa. Albus i Arthemis wymienili przerażone spojrzenia. Znając Viciousa wiedzieli, że wymyśli coś paskudnego.
- Skoro tak cię ciągnie do zwierząt- powiedział złowieszczym głosem do trzęsącej się Rose.- To zapewne noc w Zakazanym Lesie nie będzie dla ciebie problemem.
  Albus wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale Arthemis wyglądała minimalny ruch głową. Ze swojego miejsca widziała okropną, złośliwą radość na twarzy profesora i przerażenie na twarzach kolegów. Ale przede wszystkim widziała śmiertelnie bladą Rose. Kochaną, biedną Rose, która tak strasznie bała się zwierząt. Zdając sobie sprawy z tego, że skazuje się na wieczne tortury z Viciousem, powiedziała:
- Nie może pan tego zrobić! To było moje zaklęcie.
 Profesor odwrócił się do niej jak fryga. Ale to nie wystarczy pomyślała Arthemis gorączkowo, on musi zapomnieć o Rose.
- A w ogóle to uważam, że to pana wina- dodała hardo. Klasa jęknęła.
- Słucham?- zagrzmiał oburzony, gdy jego zaczerwienione ze złości oczka zwróciły się na Arthemis..
- Tak- nie ustępowała Arthemis.- To pana wina. -Kątem oka dostrzegła jak Albus zrezygnowanym gestem zasłania dłonią twarz, żeby tego nie wiedzieć.- To był pana pomysł z tym zadaniem. Z zadaniem, do którego jeszcze nie dorośliśmy, a poza tym co pan sobie myślał? Gdyby wszystkim się udało to w klasie byłoby ponad dwadzieścia prosiaków. Uważa pan, że to mądre? To pana nieodpowiedzialne zachowanie sprawiło, że klasa została zdemolowana. Nie mam takich umiejętności, żeby kontrolować swoje zaklęcia.
  Nawet jej brewka nie zadrżała, gdy wygłaszała swoją tyradę. Natomiast oczy Viciousa niemal opuściły oczodoły, gdy jej słuchał.
- Bezczelność! Niesubordynacja! Nie będziesz gówniaro oceniała moich metod nauczania.
- Owszem będę, jeżeli są do bani- Arthemis miała świadomość, że pogrąża się coraz bardziej, ale sprawiało jej to przewrotną satysfakcję. Cokolwiek się stanie, będzie miała chociaż frajdę, że dogryzła Viciousowi.
- A więc szlaban panno North!
- I dobrze! Mam nadzieję, że będzie w czasie lekcji transmutacji, bo więcej takiej nudy nie zniosę.
  Viciousa wściekły wyszarpnął z kieszeni różdżkę. Arthemis rzuciła na nią okiem a na jej wargach wykwitł uśmiech.
- Niech pan spróbuje- szepnęła zbliżając do niego twarz.- Zobaczymy kto będzie leżał na podłodze.
  Nikt oprócz niego tego nie dosłyszał i o to Arthemis chodziło. Vicious nie wiedział, czy Arthemis jest w stanie poniżyć go przed całą klasą.
  Notabene była.
  Vicious zrobił się czerwony na twarzy. Żyła na szyi niebezpiecznie mu pulsowała. Arthemis widziała jak gorączkowo szuka wyjątkowo dotkliwej kary.
- Miesięczny szlaban- wysyczał.- I żeby było sprawiedliwie minus pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru- uśmiechnął się do niej przerażająco, uśmiechem pozbawionym radości i Arthemis była pewna, że jej szlaban nie będzie dziecinną zabawą. Jednak osiągnęła to co chciała: Vicious zapomniał o Rose.
   Gdy zabrzmiał dzwonek Arthemis wyszła z klasy jako pierwsza. Nadal unosiła się na fali adrenaliny. Bała się, że może się nie opanować i jednak walnąć Viciousem o ścianę, chociażby za to, że był taki brzydki.
Chwilę później dogonił ją Albus. Był bledszy niż Rose, gdy na nią patrzył, w jego oczach można było dostrzec przerażenie.
- Zwariowałaś?! Zupełnie oszalałaś?! Wiesz co on ci teraz zrobi?
Arthemis szła dalej nawet nie zatrzymawszy się.
- Al naprawdę mnie to nie obchodzi.
- A powinno… - złapał ją za ramię i siłą odwrócił do siebie.- Vicious potrafi być nieprzyjemny.
- Ja też- warknęła, wyszarpnęła ramię i odetchnęła głęboko. W tym momencie Albus był pewien, że ona wie co mówi. Arthemis wyczuła wahanie przyjaciela. Westchnęła.- Al nie widzisz, że on zapomniał o Rose?
- O czym?
  Arthemis uśmiechnęła się. Nikt nie pamiętał. Wspaniale… Albus dopiero po chwili zmarszczył brwi, a w jego oczach pojawiło się zrozumienie.
- Ach…
- Mówię ci. Dogadanie Viciousowi, to wspaniałe przeżycie- powiedziała ze złośliwym uśmiechem.- Musisz kiedyś spróbować.
- Ty chyba naprawdę nie lubisz swojego życia- powiedział Albus z niedowierzaniem kręcąc głową.
  Przybiegła  do nich zdyszana wciąż nieco blada Rose.
- Dziękuję ci… Zakazany Las… To co zrobiłaś było głupie… dziękuję… on cię wykończy… Zakazany Las…- o i tak w kółko. Rose zupełnie nie wiedziała co się wokół niej dzieje, tak była wdzięczna, że nie musi iść do lasu, do tego w nocy.
   Ponieważ widocznie było, że dziewczyna jeszcze nie skończyła, Arthemis postanowiła jej przerwać, zanim rzuci się jej do stóp.
- Daj spokój, Rose. Gdybym nie wkurzyła Viciousa wcześniej w ogóle nie zadałby tego ćwiczenia, więc w gruncie rzeczy to moja wina. Poza tym ty się boisz zwierząt, a dla mnie to nie problem.
  Rose rzuciła jej przerażone spojrzenie.
- Ty nie wiesz jakie potwory żyją w Zakazanym Lesie- powiedziała cicho.
- Mam nadzieję, że przerażające, bo zaczyna mi się nudzić w tej szkole- rzuciła Arthemis w przypływie wisielczego humoru.
- Na pewno pójdzie z nią Hagrid- uspokoił Rose Albus.- Nic jej się nie stanie.
Ale wyglądał tak, jakby starała się przekonać samego siebie. Albus był bardzo wdzięczny Arthemis, bo Rose prawdopodobnie umarłaby na samą myśl, że ma wejść do tego lasu. Miał nadzieję, że Arthemis wyjdzie na tym odważnym czynie bez szwanku.


   Ona sama zdawała się bardziej przejmować tym, że teraz Vicious będzie ją dręczył jeszcze bardziej, niż tym co ją czeka w Zakazanym Lesie. 

4 komentarze:

  1. Hej,
    zastanawiam się czy dyrektor nie zauważa jak naucza Vicous? on to chyba jedt gorszy od Snape... wojowniczo, czyżby z tą sową to sprawka tego tajemniczego pokoju...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział,  czy dyrektor w ogóle nie zauważa jak naucza Vicous? wojowniczo, czyżby z tą sową to sprawka tego tajemniczego pokoju, który znaleźli?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda Aurory 😕 Krukoni coś kombinują 😑 Wielki szacun dla Arthemis, która wzięła na siebie gniew Vicousa i szlaban Rose 😁

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, ale czy dyrektor to w ogóle nie zauważa spodobu naucza Vicous'a?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń