Dni w Hogwarcie mijały Arthemis
szybko. Oprócz kilku scysji z profesor Alexander, kilku upomnień ze strony
profesora Forsytha i kilkunastu morderczych planów dotyczących Viciousa życie w
szkole była cudowną odmianą.
Co do Quidditcha, sprawdziły się przypuszczenia Albusa. Pomimo tego, że
Lucas co trening musiał stoczyć z Jamesem bój, uparł się by ten był pałkarzem.
Arthemis uważała, że kłócą się bardziej dla zasady niż naprawdę.
Albus osiągnął małe zwycięstwo, gdyż zdołał przekonać Lucasa, że z
powodu nauki nie będzie mógł poświęcić czas na treningi więc został tylko
rezerwowym pałkarzem.
Ani Arthemis ani Rose nie dały się wciągnąć na miotłę, więc Luke dał im
spokój. Jednakże co tydzień w sobotni ranek wraz z Albusem siadały na trybunach
by obserwować swoją drużynę. Czasami towarzyszył im Hagrid, a pewnego razu
przysiadł się do nich nawet profesor Longobottom.
- Lubię sobie popatrzeć na
Quidditcha,- powiedział.- Nigdy nie byłem dobry w lataniu. Nie to, co Harry. Od
kiedy tylko dotknął miotły był gwiazdą. Nie dziwię się, że Lily i James tak
dobrze grają, w końcu mając takich starych… Ty też powinieneś być w drużynie-
rzucił nagle w kierunku Albus, który udał, że uważnie obserwuje zamach Jamesa.
W weekendy Arthemis nie tylko oglądała Quidditcha. Często wałęsała się
po zamku poznając jego tajemnice i historię. Czasami zaglądała do biblioteki,
ale na krótko by nie ulec pokusie dotknięcia wszystkich książek za jednym
zamachem.
Wielką niespodzianką było dla niej, że jej blokada wytrwała. A co
więcej, zdawało jej się, że im dłużej jest
narażona na odpieranie dużej ilości emocji tym bardziej bariera w jej
umyśle sama się hartuje.
Jednak im więcej dni mijało tym mniej czasu miała Arthemis. Musiała się
zmierzyć z największą jak dotąd abstrakcją: zadaniami domowymi.
Eseje, wypracowania, prace badawcze, tabele, wykresy i Bóg jeden wie co
jeszcze, spadły na jej głowę.
Rose nie rozumiała jej rozdrażnienia, nawet Albus uważał, że przesadza
tak strasznie narzekając.
No, ale dla nich te wszystkie prace były utrwalaniem wiedzy, a dla niej
niepotrzebną stratą czasu. No, bo przecież znała to na pamięć, gdy tylko
dotknęła podręczników i nawet gdyby chciała nie mogła tego zapomnieć.
Dlatego też musiała podwójnie uważać, żeby w swoich wypracowaniach
dosłownie i bezwiednie nie cytować książek co nieodmiennie kończyło się bólem
głowy.
Pierwszy
tydzień października rozpoczął się wybuchem barw. W poniedziałkowy poranek
siedzieli przy stole Gryfonów debatując z Maksem Moorem i Stevenem Hamiltonem o
zbliżającym się meczu Quidditcha. Obaj chłopcy z klasy Jamesa uważali, że
Krukoni nie mają szans by wygrać.
- Nie szafuj zwycięstwem Maks-
powiedziała jego siostra bliźniaczka, Justine- wszystko się może zdarzyć.
Między Albusa i Arthemis wepchnął się James.
- Co słychać?- rzucił, nakładając
sobie górę tostów na talerz.
Justine jak na zawołanie rozświetliła się w uśmiechu i zaczęła debatować
nad pewnym zwycięstwem ich drużyny.
Rose nachyliła się do Arthemis i szepnęła jej na ucho:
- To normalne. Wszystkie wariują, gdy
się do nich zbliży.
James uśmiechnął się do niej krótko i nachylił do Arthemis.
- Wiesz, że nasz pokoik narcyzów
zniknął?- powiedział cicho.
Arthemis odwróciła się do niego i zdziwiła się jak blisko jego twarzy
znajduje się jej twarz. Mogła dostrzec jasne plamki zieleni w jego
ciemnobrązowych oczach.
- Serio?
Do Jamesa dopiero po chwili dotarło, że coś
powiedziała.
- Ach, tak. Byłem niedaleko i
zajrzałem, żeby się jeszcze raz przyjrzeć, ale jest tam tylko mur- powiedziała
smarując obficie ostatni tost dżemem.
- A byłeś na pewno w tym samym
miejscu?
James spojrzał na nią pobłażliwie i wstał
zabierając ze sobą cały talerz jedzenia.
- Jak ty jeszcze mało wiesz
dziewczynko… Znam tę szkołę lepiej niż własną kieszeń.
Arthemis pokazałam język, na co James uśmiechnął się szeroko i odszedł
do miejsca, w którym siedział Lucas.
- O czym on mówił?- spytał Albus.
Arthemis rzuciła szybkie spojrzenie
na zaczytaną Rose.
- Później ci powiem- mruknęła.
Nagle do sali wleciały sowy. Również
przed Arthemis pojawiła się Aurora. Dziewczyna zdziwiła się wyglądem sowy. Była
bardzo chuda i jakby… skołowana. Do tego brakowało jej dużej ilości piór.
Arthemis zlitowała się nad nią i odwiązała od jej nóżki ciężką paczkę. Sowa
spojrzała na nią żałośnie.
- Proszę- powiedziała do Rose.- To następny egzemplarz.
Rose błyskawicznie rozerwała papier i
zapiszczała z uciechy. Z nabożną czcią wzięła ją do ręki.
- Czy ona nie wygląda na chorą?-
zapytała Arthemis Albusa.
- Nie- odpowiedział spokojnie.- Rose
zachowuje się całkiem normalnie jak na nią.
- Nie Rose- powiedziała niecierpliwie
Arthemis.- Aurora.
Albus przyjrzał się uważnie sowie zza
okrągłych okularów.
- Hmmm…- mruknął.- Rzeczywiście
wygląda trochę nietęgo. Możemy ją zabrać do Hagrida, będzie wiedział co robić.
Tak więc trochę wcześniej wyszli z zamku na lekcję opieki nad magicznymi
stworzeniami, by zapukać do chatki Hagrida.
Zdziwiony, że widzi ich tak wcześnie wpuścił ich do chatki i zapytał:
- Cożeście nie mogli wysiedzieć w
zamku?
- Arthemis, ma chorą sowę- wyjaśnił
Albus.
Arthemis ostrożnie wyciągnęła do
niego sowę, która spojrzała na nią z głębokim wyrzutem. Po dokładnym obejrzeniu
Aurory, Hagrid zamyślił się.
- Co jej jest?- zapytała w końcu
Arthemis.
- A no właśnie nie wiem- mruknął.-
Przypętało się do niej jakieś choróbsko, ale grunt w tym, że to nie pierwszy
taki przypadek. W ostatnim czasie już kilka sów tak zmarkotniało. Muszę
poprosić panią Carmanthen o jakiś eliksir czy cóś…
Albus i Arthemis patrzyli na nią z niepokojem.
- Spróbujemy coś poradzić. Możesz ja
u mnie zostawić- powiedział.- No, ale teraz szybko się na lekcję spóźnimy. Nic
specjalnego, ale musimy przerobić te gumochłony.
Pomimo tego, że kolory zachwycały pogoda była nieprzyjemna przez
porywisty wiatr. Dlatego uczniowie stłoczyli się w małych grupkach na padoku.
Dookoła nich latały różnobarwne liście.
Hagrid rozdał im sałatę i po gumochłonie, którego mieli karmić. Po
pierwszej godzinie wszyscy wydawali się tak znudzeni, że Hagrid im odpuścił.
- No, to pokażę wam hipogryfa-
powiedział tonem, który miał świadczyć, że to oczywiście wielka nagroda.-
Tylko, że Hardodziob jest już stary i niewiele robi- i poprowadził ich na tyły
swojej chatki.
- Tylko pamiętajcie, że do nich
trzeba z szacunkiem- zagrzmiał.
Albus jakby dobrze znał procedurę,
bez strachu podszedł do zwierzęcia i ukłonił mu się.
Arthemis patrzyła zafascynowana na
hipogryfa, który łaskawie pozwoliło się dotknąć Alowi. Pomimo wieku nadal było
pełne majestatu. Była nim tak zauroczona, że uczyn iła przed nim pełen dworski
ukłon.
Tu i ówdzie rozległy się chichoty, jednak
Hardodziob mruknął i odkłonił jej się.
Powoli do niego podeszła i pogłaskała go po lśniących piórach.
- Jesteś piękny- szepnęła.
Żadna inna dziewczyna chyba nie podzielała
jej opinii. Zarówno Krukoniki jak i
Gryfonki stały w bezpiecznie oddalonej grupce. Jednakże chłopcy przybliżali się
by po kolei pokłonić się hipogryfowi.
- Jak długo go masz?- zapytał jeden z
Krukonów, Flynn Latimer, którego Arthemis znała już z hagridowych lekcji.
Był to niski dobrze zbudowany chłopiec w prostokątnych okularach i
opadającymi na oczy ciemnymi blond włosami.
- Już jakiś czas- odparł Hagrid
drapiąc się po zmierzwionych włosach.- Wiele chłopina przeszedł- spojrzał z
czułością na Hardodzioba.
Chłopiec patrzył na hipogryfa z niemałym zainteresowaniem. Arthemis w
pełni rozumiała jego fascynację. Było to cudowne zwierzę. Hagrid opowiadał im o
innych Hipogryfach, a było to tak interesujące, że nie zauważyli jak szybko minęła im lekcja.
Jednak, gdy zabrzmiał dzwonek, sympatia Arthemis do Hagrida zmalała,
gdyż zadał im wypracowanie na temat poprawnego sposobu obchodzenia się z
hipogryfami.
Arthemis jeszcze chwilę chciała zostać z Hardodziobem i gdy zdała sobie
sprawę, że kiż jest tak późno, pośpiesznie ruszyła do zamku. Idąc obok chatki
Hagrida nie zauważyła leżącego na ścieżce kamienia i potknęła się.
- Hej, nic ci nie jest?- zapytał
Flynn, który wyszedł tuż za nią zza chatki.
Uśmiechnął się do niej im podał rękę by pomóc
wstać.
Ujęła
ją bez wahania.
„ Ona musi spaść z miotły…”-
zabrzmiał w jej głosie kobiecy głos. Ale natychmiast pojawiła się jej blokada i
nic więcej nie zobaczyła.
Arthemis wstała i podejrzliwie spojrzała na chłopaka, ale on nadal się
uśmiechał i zagadnął ją, co myśli o tym hipogryfie. Przez całą drogę do zamku
odpowiadała mu półsłówkami. To wspomnienie… tych słów było takie wyraziste,
lecz nie niosło ze sobą, żadnego obrazu. Jakby dla chłopca ważne było tylko ich
znaczenie. Próbowała sobie przypomnieć co wtedy czuł, ale było to tylko słabe
uczucie podniecenia.
No i kto miał spaść z miotły? Kiedy? O co chodziło?
Gdy doszli do zamku Flynn pożegnał się z nią i odszedł w kierunku
lochów. Arthemis odprowadzała go podejrzliwym wzrokiem.
Przecież nie mogła pozwolić by komuś coś się stało. Z drugiej strony nie
mogła podzielić się swoimi podejrzeniami z kimś innym, bo na pewno padłyby nie
wygodne pytania.
Zniechęcona powlokła się na lekcję transmutacji.
W czasie obiadu nadal była pogrążona w myślach. Poszukała wśród Krukonów
Flynna. Rozmawiał z jakimś wysokim chłopakiem z szóstego roku, a na twarzy miał
trochę nieobecny uśmiech.
W końcu nie wytrzymała i zwróciła się do Albusa, który sprawdzał jej
wypracowanie na eliksiry.
- Słuchaj, czy ten Latimer gra w
Quidditcha?- zapytała.
Albus spojrzał na nią nieobecnym
wzrokiem.
- Flynn? Tak, jest obrońcą.
- Myślisz, że obrońca może kogoś
zwalić z miotły?
- Tylko jeżeli przeciwnik sam w niego
wleci. Ale musiałabyś zapytać Lucasa. Wiesz, w Quidditchu, wszystko jest możliwe-
dodał po chwili i powrócił do jej pracy domowej.
Arthemis odtworzyła w pamięci głos ze wspomnienia Flynna. Damski głos!
- Słuchaj…
Albus spojrzał na nią niecierpliwie.
-… a w drużynie Krukonów są jakieś
dziewczyny?
- Jest jedna, Melinda Satin. Jest
kapitanem, a co ciebie tak nagle zainteresowała drużyna Krukonów?
Arthemis zmieszała się.
- A no… jestem ciekawa jakie mamy
szanse.
Albusowi chyba wystarczyło takie wyjaśnienie, bo burknął:
- Pogadaj z Lukiem, albo Jamesem- i
dał jej spokój.
Przy najbliższe okazji zapytała Lily mimochodem, która to Melina Satin i
gdy tylko się dowiedziała, zaczęła ją bacznie obserwować.
Była to dziewczyna z siódmego roku w typie chłopaczycy, omiatajaca
wszystko bystrymi oczyma. Według Arthemis wyglądała na taką co może kogoś
zrzucić z miotły bez zmrużenia oka.
Zasięgnęła nawet opinii u specjalisty, to jest- Lucasa.
- Jest w porządku. Dzięki niej od
dwóch lat Ravenclaw zdobywa Puchar Quidditcha. Ale w tym roku to się zmieni-
dodał szybko, jakby podejrzewał, że może myśleć inaczej.
Jednakże pomimo usilnych prób Arthemis, uczucia Melindy, gdy obok niej
przechodziła nie wzbudzały w niej podejrzeń. W końcu musiała dać za wygraną i
czekać na rozwój wypadków.
Sprawa Melindy tak bardzo odciągnęła Arthemis od codziennych zajęć, że
nawet jej niechęć do Viciousa jakby trochę zbladła. Ale ostatnia październikowa
lekcja transmutacji sprawiła, że nienawiść do profesora wybuchła z nową siłą.
Viciuos, żeby się na niej zemścić, co lekcję dawał im o wiele
trudniejsze zajęcia niż powinni mieć. Jak powiedział Albus, Arthemis znalazła
się w nieciekawej sytuacji. Bo jeżeli nie poradziła sobie z jakimś zadaniem to
obniżał jej dziesiątki punktów, a jak poradziła to wymyślał dla całej klasy
coraz to gorsze ćwiczenia. Tego dnia mieli skomplikowane zadanie z szóstego
poziomu, które polegało na zamianie swoje ławki w prosięta.
Rose i Arthemis ćwiczyły na końcu sali cały czas uważanie obserwowane
przez Viciousa, który kazał Albusowi ustawić się tuż przy swoim biurku.
Profesor co chwilę podchodził do Arthemis komentując pogardliwie jej
mierne próby i pełny uciechy mieszał ją z błotem. Arthemis jednak znosiła to ze
stoicką cierpliwością, co widocznie źle działało na nerwy profesora.
Prawda była taka, że chociażby nie wiadomo jak się starała nie mogła
tego zrobić. Nawet jeszcze nie miała szansy dotknąć podręcznika dla
szóstoklasistów, a co dopiero rzucać tak skomplikowane zaklęcie bez praktyki.
Rose pomstowała na Viciousa. Wiedziała, że za niepowodzenie karą będzie
strata punktów. A nie zanosiło się na to by komuś miało się udać.
- On to robi celowo! Wie, że nikomu
się nie uda.- Wściekle wymachiwała różdżką.- Żałuję, że nie miotnęłaś go jakimś
urokiem jak chciałaś. Och, jak ja go nie cierpię!- I nagle z jej różdżki
wydobył się niebieski promie, który odbił się od jej ławki i uderzył Myrona Johna, który zamienił się w
najprawdziwszego, różowego prosiaka.
Myron zbaraniał.
Jednakże jego oszołomienie nie trwało długo. Ogarnęła go panika. Kwicząc
przeraźliwie biegał między ławkami wywracając je, umykając wszystkim rękom,
które chciały go schwytać. Wszystkie delikatne przedmioty pozlatywały z półek i
porozbijały się w drobny mak. A potem ruszył na Viciousa…
Profesor przez chwilę się cofał, ale potem chyba mu się przypomniało, że
jest czarodziejem bo wyciągnął różdżkę i odczarował chłopaka.
Myron przez chwilę wydawał się zdezorientowany, rozbieganymi oczami
patrzył po wszystkich a potem wrzasnął gdy w jednym z okien odbiła się jego
postać nadal posiadająca świński nos.
- Idź do skrzydła szpitalnego- rzucił tylko Vicious.
Co nie umiesz go odczarować?- zapytała
złośliwie w myślach Arthemis. Jednak gdy tylko za Myron zamknęły się drzwi
przestało być jej do śmiechu. Wszyscy uczniowie zamarli z przerażenia.
Arthemis wiedziała i wiedział zapewne też
Albus, że Vicious ze swojego miejsca dokładnie widział skąd przyleciało
zaklęcie. I rzeczywiście powolne kroki
profesora zwróciły się w kierunku Rose. Stanął przed nią i zbliżył swój
nos do jej nosa. Albus i Arthemis wymienili przerażone spojrzenia. Znając
Viciousa wiedzieli, że wymyśli coś paskudnego.
- Skoro tak cię ciągnie do zwierząt-
powiedział złowieszczym głosem do trzęsącej się Rose.- To zapewne noc w
Zakazanym Lesie nie będzie dla ciebie problemem.
Albus wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale Arthemis wyglądała
minimalny ruch głową. Ze swojego miejsca widziała okropną, złośliwą radość na
twarzy profesora i przerażenie na twarzach kolegów. Ale przede wszystkim
widziała śmiertelnie bladą Rose. Kochaną, biedną Rose, która tak strasznie bała
się zwierząt. Zdając sobie sprawy z tego, że skazuje się na wieczne tortury z
Viciousem, powiedziała:
- Nie może pan tego zrobić! To było
moje zaklęcie.
Profesor odwrócił się do niej jak fryga. Ale
to nie wystarczy pomyślała Arthemis gorączkowo, on musi zapomnieć o Rose.
- A w ogóle to uważam, że to pana
wina- dodała hardo. Klasa jęknęła.
- Słucham?- zagrzmiał oburzony, gdy
jego zaczerwienione ze złości oczka zwróciły się na Arthemis..
- Tak- nie ustępowała Arthemis.- To
pana wina. -Kątem oka dostrzegła jak Albus zrezygnowanym gestem zasłania dłonią
twarz, żeby tego nie wiedzieć.- To był pana pomysł z tym zadaniem. Z zadaniem,
do którego jeszcze nie dorośliśmy, a poza tym co pan sobie myślał? Gdyby wszystkim
się udało to w klasie byłoby ponad dwadzieścia prosiaków. Uważa pan, że to
mądre? To pana nieodpowiedzialne zachowanie sprawiło, że klasa została
zdemolowana. Nie mam takich umiejętności, żeby kontrolować swoje zaklęcia.
Nawet jej brewka nie zadrżała, gdy wygłaszała swoją tyradę. Natomiast
oczy Viciousa niemal opuściły oczodoły, gdy jej słuchał.
- Bezczelność! Niesubordynacja! Nie
będziesz gówniaro oceniała moich metod nauczania.
- Owszem będę, jeżeli są do bani-
Arthemis miała świadomość, że pogrąża się coraz bardziej, ale sprawiało jej to
przewrotną satysfakcję. Cokolwiek się stanie, będzie miała chociaż frajdę, że
dogryzła Viciousowi.
- A więc szlaban panno North!
- I dobrze! Mam nadzieję, że będzie w
czasie lekcji transmutacji, bo więcej takiej nudy nie zniosę.
Viciousa wściekły wyszarpnął z kieszeni różdżkę. Arthemis rzuciła na nią
okiem a na jej wargach wykwitł uśmiech.
- Niech pan spróbuje- szepnęła
zbliżając do niego twarz.- Zobaczymy kto będzie leżał na podłodze.
Nikt oprócz niego tego nie dosłyszał i o to Arthemis chodziło. Vicious
nie wiedział, czy Arthemis jest w stanie poniżyć go przed całą klasą.
Notabene była.
Vicious zrobił się czerwony na twarzy. Żyła na szyi niebezpiecznie mu
pulsowała. Arthemis widziała jak gorączkowo szuka wyjątkowo dotkliwej kary.
- Miesięczny szlaban- wysyczał.- I
żeby było sprawiedliwie minus pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru- uśmiechnął
się do niej przerażająco, uśmiechem pozbawionym radości i Arthemis była pewna,
że jej szlaban nie będzie dziecinną zabawą. Jednak osiągnęła to co chciała:
Vicious zapomniał o Rose.
Gdy zabrzmiał dzwonek Arthemis wyszła z klasy jako pierwsza. Nadal
unosiła się na fali adrenaliny. Bała się, że może się nie opanować i jednak
walnąć Viciousem o ścianę, chociażby za to, że był taki brzydki.
Chwilę później dogonił ją Albus. Był
bledszy niż Rose, gdy na nią patrzył, w jego oczach można było dostrzec
przerażenie.
- Zwariowałaś?! Zupełnie oszalałaś?!
Wiesz co on ci teraz zrobi?
Arthemis szła dalej nawet nie
zatrzymawszy się.
- Al naprawdę mnie to nie obchodzi.
- A powinno… - złapał ją za ramię i siłą odwrócił do siebie.- Vicious potrafi być nieprzyjemny.
- A powinno… - złapał ją za ramię i siłą odwrócił do siebie.- Vicious potrafi być nieprzyjemny.
- Ja też- warknęła, wyszarpnęła ramię
i odetchnęła głęboko. W tym momencie Albus był pewien, że ona wie co mówi.
Arthemis wyczuła wahanie przyjaciela. Westchnęła.- Al nie widzisz, że on
zapomniał o Rose?
- O czym?
Arthemis uśmiechnęła się. Nikt nie pamiętał. Wspaniale… Albus dopiero po
chwili zmarszczył brwi, a w jego oczach pojawiło się zrozumienie.
- Ach…
- Mówię ci. Dogadanie Viciousowi, to
wspaniałe przeżycie- powiedziała ze złośliwym uśmiechem.- Musisz kiedyś
spróbować.
- Ty chyba naprawdę nie lubisz
swojego życia- powiedział Albus z niedowierzaniem kręcąc głową.
Przybiegła do nich zdyszana wciąż
nieco blada Rose.
- Dziękuję ci… Zakazany Las… To co
zrobiłaś było głupie… dziękuję… on cię wykończy… Zakazany Las…- o i tak w
kółko. Rose zupełnie nie wiedziała co się wokół niej dzieje, tak była
wdzięczna, że nie musi iść do lasu, do tego w nocy.
Ponieważ widocznie było, że dziewczyna jeszcze nie skończyła, Arthemis
postanowiła jej przerwać, zanim rzuci się jej do stóp.
- Daj spokój, Rose. Gdybym nie
wkurzyła Viciousa wcześniej w ogóle nie zadałby tego ćwiczenia, więc w gruncie
rzeczy to moja wina. Poza tym ty się boisz zwierząt, a dla mnie to nie problem.
Rose rzuciła jej przerażone spojrzenie.
- Ty nie wiesz jakie potwory żyją w
Zakazanym Lesie- powiedziała cicho.
- Mam nadzieję, że przerażające, bo
zaczyna mi się nudzić w tej szkole- rzuciła Arthemis w przypływie wisielczego
humoru.
- Na pewno pójdzie z nią Hagrid-
uspokoił Rose Albus.- Nic jej się nie stanie.
Ale wyglądał tak, jakby starała się
przekonać samego siebie. Albus był bardzo wdzięczny Arthemis, bo Rose
prawdopodobnie umarłaby na samą myśl, że ma wejść do tego lasu. Miał nadzieję,
że Arthemis wyjdzie na tym odważnym czynie bez szwanku.
Ona sama zdawała się bardziej przejmować tym, że teraz Vicious będzie ją
dręczył jeszcze bardziej, niż tym co ją czeka w Zakazanym Lesie.
Hej,
OdpowiedzUsuńzastanawiam się czy dyrektor nie zauważa jak naucza Vicous? on to chyba jedt gorszy od Snape... wojowniczo, czyżby z tą sową to sprawka tego tajemniczego pokoju...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, czy dyrektor w ogóle nie zauważa jak naucza Vicous? wojowniczo, czyżby z tą sową to sprawka tego tajemniczego pokoju, który znaleźli?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Szkoda Aurory 😕 Krukoni coś kombinują 😑 Wielki szacun dla Arthemis, która wzięła na siebie gniew Vicousa i szlaban Rose 😁
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ale czy dyrektor to w ogóle nie zauważa spodobu naucza Vicous'a?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia