poniedziałek, 22 stycznia 2018

Lustrzany pokój (Rok IV, Rozdział 17)

 Arthemis rozejrzała się trochę nieprzytomnie po pokoju. Głowa bolała ja niemiłosiernie. I nadal do cholery nie wiedziała co zrobić. Minęły może z dwie minuty.
- I co? Mam  uwierzyć, że masz jakieś tajemne zdolności, które pozwalają ci poznać jego myśli.
 Albus widząc trochę nieprzytomny wzrok Arthemis, pomógł jej się podnieść. Przy okazji przekazał jej myśl: Mam nadzieję, że nie zrobisz nic głupiego, bo osobiście skopię ci tyłek.
- Myśli, wspomnienia – Arthemis wzruszyła ramionami. – Twój brat zostawił w dzienniku wskazówki jak cię zniszczyć.
 Madea nie przejęła się jej słowami, za to patrzyła na nią jak na bardzo łakomy kąsek.
- Byłabyś cennym okazem w mojej kolekcji – mruknęła. – Może przyjdziesz tu do mnie…
- Chyba śnisz – rzucił Albus.
- Aaaa… nie śpiesz się tak chłopcze – zganiła go łagodnie. – Mam coś, na co chętnie wymienisz mi swoją przyjaciółkę.
 Podeszła do ołtarzyka. Podniosła jakiś włosek i udała smutną minkę.
- Oooj, ta mała Krukonka ma dopiero jedenaście lat… szkoda. O, a ten blond kosmyk należy chyba do waszej koleżanki. Flynn przyniósł mi go niedawno… A to – podniosła do góry poskręcany, gruby lok – to moja najnowsza zdobycz. Siła pół olbrzyma da mi to czego potrzebuje, by w końcu zdjąć tę klątwę!
 Roześmiała się okrutnie.
- Hagrid! – krzyknął przerażony Albus.
- Oddam wam je wszystkie – powiedziała i spojrzała na Arthemis. – Ale ty… musisz ze mną zostać.
- Oddasz mi je tak czy inaczej – powiedziała Arthemis i zanim Albus zdążył ją powstrzymać wbiegła do lustra.
- Arthemis! Nie! Coś ty zrobiła?! – krzyknął przerażony. Widząc ją w lustrze niemal zemdlał, ale zamiast tego wszedł tam za nią.
- Zabiję cię idiotko! – wrzasnął, gdy znalazł się po drugiej stronie.
 Czarownicy nigdzie nie było.
- Al., wracaj – powiedziała do niego. – Zabierz to wszystko i wracaj! Zawołaj dyrektora, kogokolwiek!
- Już nie trzeba -  powiedział, patrząc na pokój. Właśnie wbiegli do niego Fred i Rose.
- Nie wiem, czy wiecie – rozległ się wokół nich, dobiegający z nikąd głos, - ale stąd nie ma wyjścia.    
- Nie ma wyjścia dla ciebie – krzyknęła Arthemis w sufit.
- Arthemis, mam nadzieję, że masz jakiś plan – powiedział zdenerwowany Albus.
- Prawie - odparła. Zagarnęła wszystkie włosy z ołtarzyka i wyrzuciła je przez lustro prosto pod nogi Rose i Freda – Są już bezpieczni – powiedziała.
- No, to wyłaźcie stamtąd do cholery – krzyknął Fred, ale jego głos dobiegał jakby spod wody.
 Rose po prostu oniemiała. Stała nic nie mówiąc i patrzyła na wizerunki Albusa i Arthemis zamkniętych w lustrze.
- Za chwilę – powiedziała niemal wesoło Arthemis. – Jak się ma James?
Albus spojrzał na nią jak na obłąkaną.
- Jesteśmy zamknięci w lustrze – powiedział powoli, lecz w jego głosie pobrzmiał histeryczny ton. – Z 500-letnią niepoczytalną czarownicą, która wysysa życie z żywych istot, a  TY MARTWISZ SIĘ O JAMESA?!
- Pani Pomfrey powiedziała, że nic mu nie będzie, ale przez jakieś trzy dni będzie nieprzytomny – powiedział Fred. – A teraz, czy moglibyście się pośpieszyć? Bo dłonie mi się pocą ze zdenerwowania, a tego nie lubię.
 Albus już się odwracał, żeby mu powiedzieć, gdzie może sobie wsadzić tę informację, ale Arthemis zaczęła krążyć po pokoju, coś do siebie mrucząc. Podszedł do niej.
- Co jest? – zapytał cicho.
- On tu gdzieś ukrył sposób jak ją zniszczyć –odparła szeptem. – Ale ona o tym nie wie. Nie wierzyła w to, że byłby zdolny do czegoś takiego.
- Czego mam szukać?
- Czegoś, co ci się skojarzy z wiedzą, ostrzeżeniami albo małą dziewczynką.
- Super – powiedział kwaśno. Potem spojrzał, na Rose i Freda w Sali luster.  – Nie stójcie tak, tylko idźcie po kogoś – krzyknął.
 Oboje wybiegli.
 Obok niego zmaterializowała się czarownica.
- Uuups –zachichotała i go dotknęła.
Padł zemdlony, zanim Arthemis zdołała choćby krzyknąć.
- Nareszcie same – powiedziała. – Powiedz mi coś o sobie – mruknęła.
- Po, co? – odparła Arthemis uważnie obserwując pokój. – Zaraz będziesz wspomnieniem…
- Jesteś bardzo pewna siebie… ja też taka jestem. Będziemy się świetnie dogadywać…
- Petriculus totalus – krzyknęła Arthemis, celując w nią różdżką.
Jednak zaklęcie jej dotknęło i nic się nie stało.
- Nie jesteś rzeczywista – mruknęła Arthemis.
- Jestem jak najbardziej rzeczywista – ryknęła i nieprzytomna postać Albusa, runęła na ścianę.
- Może pozostało w tobie trochę magii – powiedziała Arthemis, wzruszając ramionami, chodź musiała się siłą powstrzymywać, żeby nie podbiec do Albusa. – Ale jesteś tylko cieniem…
 Wściekła Medea, ruszyła ręką a z jej ręki wysypały się sztylety, które pofrunęły w Arthemis. Padła na podłogę, ale nie dość szybko. Miała brzydkie rozcięcie w poprzek policzka i w kilku miejscach cięcia na ramionach i nogach. Skrzywiła się.
 Medea szalała po całym pokoju, rzucając w nią czym popadnie. Arthemis leżała skulona na podłodze, nagle została poderwana do góry i rzucona o ścianę. Gdy się po niej osuwała zobaczyła wiszący nad kominkiem magicznego pokoju, obraz. Była na nim namalowana dziewczynka z długim warkoczem w czarnej szacie z godłem Ravenclawu i książką, zbyt ambitną jak na jej wiek.
 Uważnie dobieraj wiedzę, którą chcesz posiąść…
 Dla Caslerighta Medea, pozostała małą niewinną dziewczynką, którą musiał chronić.
 Arthemis poderwała się z miejsca i chwyciła z podłogi jeden ze sztyletów. Rzuciła nim w obraz. Sztylet wbił się w miejsce, gdzie powinno bić serce dziewczynki. Z tym, że Medea nie miała serca…
 Czarownica, rzucała właśnie serią szklanych przedmiotów stojących na regale z księgami. Nagle chwyciła się za pierś. Arthemis patrzyła jak po chwili pada na kolana.
 Nie była żadnych innych oznak, że umiera. Krwi. Urywanego oddechu. Po prostu zaczęła się kurczyć.
- Złamałaś mu serce, gdy stałaś się zła – powiedziała Arthemis i różdżką zdjęła portret znad kominka. Za nim pokazała się dziura. W głębi duszy Arthemis niemal płakała z wdzięczności, patrząc na ich drogę ewakuacyjną.
 Podeszła do zmniejszającej się Medei i pokazała jej portret.
- Tak trudno było ci pozostać tym dzieckiem, które kochał? To pycha się zabiła – dodała jeszcze i mruknęła: - Disendio!
 Portret stanął w płomieniach. Odrzuciła go na bok i podeszła do Albusa.
- Al.! – potrząsnęła nim. – Al.?
Arthemis poczuła kurz. Pokój zaczął się kurczyć i kruszyć tak jak Medea.
- Al.! – oblała go wodą z różdżki.
 Obudził się.
- Co? Gdzie ona jest?!
- Szybko! Zanim się zawali, a my tu utkniemy!
Al. zerwał się na nogi.
- Stąd nie ma wyjścia!- krzyknął.
 Ale Arthemis już podsuwała jeden z ciężkich foteli pod kominek.
- Szybko Albus, trzeba wejść na gzyms – powiedziała i zaczęła wspinać się po oparciu. Al. był zaraz za nią.
Weszła do niewielkiego tunelu i wyciągnęła rękę do Albusa.
- Szybciej!
Wciągnęła go w ostatniej chwili zanim pokój przestał istnieć.
Znajdowali się w normalnym korytarzu. To już nie była iluzja. Tunelik był niski, tak, że musieli iść zgięci.
- Zrób jeszcze raz taki numer – mruknął Albus. – I sam cię wykończę.
- Nie wiedziałam, że pójdziesz za mną – odparła. – Wiedziałam, że trzeba wejść do tego lustra.
- Naprawdę myślałaś, że za tobą nie pójdę? – zapytał spokojnie, ale Arthemis i tak wyczuła jego gwałtowny gniew.
- Przepraszam – szepnęła. – Nie znam się jeszcze na przyjaźni.
 Albus odchrząknął.
- Gdzie ten tunel prowadzi? – zapytał od niechcenia.
- Nie wiem. Idziemy dopiero dwie minuty.
- Castleright sam nie mógł jej wykończyć? –zapytał Albus. – Albo chociaż jasno napisać jak to zrobić?
- Nie mógł – odparła. –Kochał ją. Gdyby napisał prosto jak ją zabić i tak czułby się odpowiedzialny za jej śmierć.
 Doszli do końca.


 Rose, Fred i połowa nauczycieli wpadła do pokoju luster w momencie, gdy Arthemis mówiła:
- To pycha cię zabiła.
Potem pokój zaczął się załamywać i kruszyć. Pojawiło się pełno kurzu, tak, że przestali widzieć Albusa i Arthemis. W końcu tamten dziwny pokój zniknął. Lustro odbijało przerażoną twarz Rose, która podeszła i dotknęła tafli.
- Al.?
 Po jej policzku spłynęła łza.
 Profesorowie patrzyli na siebie z przerażeniem. W pewnym momencie tafla lustra pękła na pół.
- Trzeba coś zrobić! –krzyknął nagle Fred. – Trzeba ich stamtąd wyciągnąć!
 Ocucony Flynn Latimer zaczął płakać.
 W Sali zapanowała grobowa cisza. Po chwili usłyszeli łupnięcie. I znowu. Lustra zadrżały. Jedno z nich na wysokości dwóch metrów nagle spadło w dół i z hukiem się roztrzaskało. Z otworu za nim wyglądały na nich zakrwawione i brudne twarze Albusa i Arthemis.
- To znowu ta cholerna sala – jęknęła Arthemis.
- Co? – odpowiedział jej podobnie Albus. – Nie mogliśmy wyjść gdzieś na wyspach na środkowym Pacyfiku?
- Życie byłoby wtedy zbyt piękne – mruknęła.
- Złaźcie stamtąd – krzyknęła Rose przez łzy. Jej głos się załamał. – Złazić!
Albus i Arthemis spojrzeli w dół. Wpatrywało się w nich ze sześciu profesorów z różnymi minami na twarzach oraz Rose i Fred ze wzrokiem mówiącym, że jak tylko zejdą na dół to dostaną potężny łomot.
- Ale mamy przechlapane – mruknął Albus.
- Przecież jesteśmy bohaterami – jęknęła Arthemis. – To niesprawiedliwe.
 Profesor Vecotr wyczarowała im drabinę.
- Zejdźcie na dół- powiedziała głosem nie znoszącym sprzeciwu.
 Albus westchnął.
- Czy, któreś z was wymaga natychmiastowej pomocy medycznej – zapytała Vector, gdy już bezpiecznie stanęli na ziemi.
 Jednocześnie pokręcili głowami.
 W tym czasie profesor Forsythe przykucnął przy Latimerze i ocucił go.
- Nie mogę uwierzyć, że miałeś z tym, coś wspólnego Flynn – powiedziała profesor Vector, kręcąc głową. – Cała trójka idzie ze mną do dyrektora.
- Ale za, co? – jęknęła Arthemis.
- Na razie jeszcze nie wiem, czy zostaniecie ukarani, czy nagrodzeni – powiedziała szorstko wicedyrektorka. – Jednak nie wątpię, że dyrektor będzie chciał wiedzieć, co się działo w tej szkole przez ostatnie dziewięć miesięcy.
 Rozejrzała się i jej wzrok spoczął na Fredzie i Rose.
- Weasley  i … Weasley, zróbcie coś ze sobą – rozkazała im. – Gaelenie myślę, że twoja wiedza przyda się, gdy poznamy całą tę historię. Neville… ty też chodź z nami.
 Albus westchnął ciężko.
 Poprowadzono ich do gabinetu dyrektora. W takim miejscu jeszcze nie była. Zafascynowana patrzyła na portery dyrektorów wiszących na ścianach i różnych dziwacznych przedmiotach stojących na pólkach. Za biurkiem wisiał obraz Albusa Dumbeldora, a po jego prawej stronie, patrzył na nich z ironicznym wyrazem twarzy, człowiek o czarnych włosach i ziemistej cerze. Złotymi literami podpisany był: Severus Snape.
 A więc tak wyglądali ludzie, po których Albus odziedziczył imiona.
- Gabrielu – powiedziała profesor Vector, do patrzącego na zgromadzonych w jego gabinecie ludzi. – Zdarzyło się coś przedziwnego.  
- Co takiego?
- Mam nadzieję, że zaraz się tego dowiemy – powiedziała i popchnęła do przodu Flyna, Albusa i Arthemis.
- Mogłem się domyślić, że będzie miał z tym związek jakiś Potter – rozległo się drwiące zdanie Severusa Snape’a.
- To takie ekscytujące, prawda? – odpowiedział mu wesoło portret Dumbledore’a. – Jakbym widział Harry’ego. Miło mi cię w końcu poznać chłopcze – zwrócił się do Albusa. 
 Ten rozdziawił usta. Arthemis zachichotała.
- O co właściwie tu chodzi? – zapytał dyrektor Deveraux. Była to potężna postać, która bardziej przypominała wojownika niż dyrektora. Był ciemnoskóry i miał bardzo przenikliwe ciemnobrązowe oczy.
 - Chętnie posłucham – powiedziała profesor Vector i wskazała uczniom fotele przed biurkiem.
 W tym momencie drzwi się otworzyły i stanęli w nich Harry i Ginny Potter.
- Mam przerąbane – jęknął Albus.
- Byliśmy sprawdzić jak się ma James, gdy dowiedzieliśmy się od Rose, że Albus jest u dyrektora – wyjaśnił wolno Harry patrząc zza szkieł na Albusa. – Dyrektorze – skinął głową Deverauxowi.
- Robi się coraz ciekawiej – zachichotał profesor Dumbledore i zatarł ręcę, jak cieszący się czterolatek.
- To może ja zacznę – powiedziała z westchnieniem Arthemis, patrząc przepraszająco na państwa Potterów – Zaraz na początku szkoły James pokazał mi gdzie jest sowiarnia – pominęła fakt, że było to w środku nocy. – Weszliśmy w jedno z tajnych przejść i w pewnym momencie moja ręka przeniknęła przez ścianę… weszliśmy do środka. Były tam same lustra.
- I nie uznaliście, że ktoś powinien o tym wiedzieć – zapytał surowo dyrektor.
 Arthemis wzruszyła ramionami.
- Przecież w Hogwarcie jest pełno dziwacznych miejsc – powiedział szybko Albus. – Skąd mieliśmy wiedzieć, że jest tam coś złego.
- Później przez długi czas o tym nie pamiętałam – dodała Arthemis. – A wejście do komnaty znikło…
 Opowieść potoczyła się dalej. Wierzba bijąca. Castleright… Gdy doszła do momentu, w którym zginął Hardodziob, musiała się zatrzymać, żeby oczyścić gardło. Spojrzała na Forsytha.
- To nie mogła być choroba. Hardodziob nie miał siły. W ogóle. Na nic. Jakby znikła cała jego energia… Później połączyłam to wszystko z Caslerightem.
- I wtedy zaczęliśmy jej wierzyć – dodał Albus. – Wszystko miało sens. A potem uczniowie zaczęli chorować, a my wpadliśmy w panikę. Nie mieliśmy, żadnych dowodów, a poza tym baliśmy się, że jeżeli to wyjawimy, nigdy nie zdołamy odkryć, jak zatrzymać ich umieranie. Te lustra były naszą jedyną wskazówką, szczególnie po rozmowie z Prawie Bez Głowym Nickiem. Z tym, że nie wiedzieliśmy jak tam znowu wejść.
- Ale znaleźliśmy hasło – dopowiedziała Arthemis. Odwróciła się do Flynna, który patrzył na nich z przerażona miną. – Upuściłeś kartkę z runami. James ją znalazł tamtego pierwszego dnia…
- Hasło było w dzienniku Caslerighta – powiedział Flynn. – Chciałem ją zniszczyć! – rzekł nagle gwałtownie. – Chciałem ją zniszczyć, żeby ojciec w końcu przestał mi wmawiać, że nie jestem godny być w Ravenclawie. Ale ona… ona była taka miła… Pomagała mi. Uczyła mnie.
- Bałem się, że do tego dojdzie. Medea potrafiła być urocza, gdy było jej to na rękę – rozległ się ochrypły głos gdzieś spod sufitu. Portret profesor Castlerighta, przetarł dłonią twarz, jakby był bardzo znużony.  – Nie sądziłem, że zachowa siłę. Wybaczcie mi, że naraziłem szkołę i tyle osób na takie niebezpieczeństwo, ale… nie byłem w stanie jej zabić…
- A co się stało dalej? – zapytał Arthemis, profesor Deveraux.
- Gdy weszliśmy ponownie do tej Sali, już wiedzieliśmy, że to coś w lustrze zabija te wszystkie istoty. Ale nadal nie mieliśmy pojęcia, kto mu pomaga.
- Arthemis, chciała tam od razu wparować i zabrać te wszystkie cząstki, z których wysysano życie – powiedział Albus, patrząc na nią gniewnie, jakby dopiero teraz uświadomił sobie, co mogło się stać, gdyby to wtedy zrobiła. – Ale James ja powstrzymał.
- Bardzo dobrze zrobił – powiedział profesor Forsythe. – Medea mogła wciągnać ją do środka i już nie wypuścić.
- Nie mogliśmy nic zrobić, więc chcieliśmy dorwać Flyna. Chociaż wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to on… - powiedziała Arthemis.
- Zaczęliśmy obserwować to miejsca, - Albus wymienił z ojcem porozumiewawcze spojrzenie. – Ale dopiero dzisiaj zauważyliśmy Flynna.
- Chcieliśmy, żeby nam powiedział, jak ją zniszczyć – dodała Arthemis.
- Ale on się dziwnie zachowywał. Raz chciał nam powiedzieć i przepraszał, a raz był… - Albus szukał słów. – Jak nie on. Mówił innym głosem i w ogóle.
- To możliwe, że Medea przejęła nad nim do pewnego stopnia kontrolę. Pewnie wtedy, gdy odmówił jej przyniesienia kolejnego fantu – stwierdził profesor Forsythe.
- Opętała go? – zapytał Harry, patrząc na Forsytha z zamyśleniem.
- Na tyle na ile mogła – nauczyciel popatrzył na Flyna. – Musiałeś mieć luki w pamięci.
 Flynn spuścił głowę.
- To i tak moja wina. Chciałem tego co mi dawała. Znałem wszystkie odpowiedzi. Ludzie pytali mnie o różne rzeczy, podziwiali mnie. Nawet w drużynie stałem się kapitanem – pokręcił z niedowierzaniem głową. – Mój ojciec był ze mnie dumny – zakrył twarz rękami. Po chwili spojrzał błyszczącymi oczami na Arthemis. – Ale nie rozumiem skąd wiedzieliście co było w dzienniku Castlerighta. Bez niego nie wiedzielibyście jak ją zniszczyć. Chociaż jego wskazówki i tak były beznadziejne – dodał, patrząc ze złością na portret dyrektora.
- Zgadzam się – mruknęła Arthemis.
 Wszyscy na nią spojrzeli. Domyślili się jak się dowiedziała, co było w dzienniku. Żeby odwrócić uwagę Flynna, Albus powiedział:
- Ta idiotka wbiegła w lustro.
- Co zrobiła?! – krzyknęli profesorowie.
- Boże! Przecież i tak ktoś musiałby to zrobić – Arthemis wzruszyła ramionami, ale spuściła wzrok pod surowym spojrzeniem dyrektora. Jednak to było nic w porównaniu z tym jak patrzyli na nią Potterowie. Miała nadzieję, że jej ojciec się nigdy o tym nie dowie…
- Rozumiem, że wbiegłeś za nią – stwierdził pan Potter, patrząc na Albusa, jakby to było oczywiste.
- Jasne – Al spuścił wzrok.
- Typowy Potter – Dumbledore z portretu zaklaskał w dłonie. Snape zrobił drwiącą minę.
 Harry spojrzał na portret swojego dyrektora i uśmiechnął się szeroko.
- Miło mi pana widzieć, panie profesorze – powiedział.
- Mi ciebie też chłopcze. Mi ciebie też…
- A mnie interesuje co się zdarzyło w lustrze – rzekł profesor Longbottom.
- Medea, chciała dorwać Arthemis -  Albus na niego spojrzał. – A dalej nie wiem…
- Zrobiła mu coś –dodała Arthemis. – A później wpadła w furię -  wskazała na swój policzek z krwawym rozcięciem. – Ale dopóki tego nie zrobiła, nie zauważyłam portretu. To była jedyna rzecz w całym lustrzanym pokoju, która nie była związana z wiedzą, tylko z… - spojrzała na portret Caslerighta, - … uczuciem. Były tam księgi, magiczne przedmioty… i ten portret. Mottem dziennika było: ostrożnie dobieraj wiedzę, którą chcesz posiąść. A Medea, chociaż była najwyżej dwunastoletnią dziewczynkę, miała w ręku książkę, która wykracza znacznie ponad wiedzę, którą powinno posiadać dziecko. A źle użyta wiedza może mieć tragiczne skutki… Kochał ją pan – zwróciła się do portretu. – Bo pamiętał pan ją jako inteligentną dziewczynkę.
 Castleright pokiwał smutno głową.
- Przebiłam serce na portrecie – powiedziała Arthemis.
- Powiązałem jej życie z tym portretem – wyjaśnił dyrektor. – To straszna, czarna magia. Dzięki temu zachowała swoją młodość i kształ, ale niestety też magię...
- Za portretem ukryte było wyjście – powiedziała Arthemis. – Wyszliśmy przez nie z Albusem.
- No, to tyle – zakończył Albus i spojrzał z lękiem na rodziców i dyrektora. – Teraz już wszczyscy wyzdrowieją – dodał z nadzieją, że to uczyni ich karę lżejszą.
 Dyrektor Deveraux ciężko westchnął.
- I co ja mam z wami zrobić? – zapytał, patrząc na Albusa i Arthemis.
- Sądzę, że zasłużyli na nagrodę – powiedział wesoło Dumbledore. – W końcu ocalili kilkunastu uczniów.
- A ja myślę, że nauczka, za łamanie regulaminu byłaby lepsza – stwierdził Severus Snape.
 Deveraux przewrócił oczami. Arthemis niemal się roześmiała. Z tymi wszystkimi portretami musiał mieć tu wesoło. Dyrektor wstał i podszedł do innego portretu.
- Minerwo, a co ty o tym sądzisz? – zapytał portret Minerwy McGonagall.
- Myślę, że ich zasługi są nieporównywalnie większę do ich przewinień – powiedziała dziarskim głosem.
- To było oczywiste, że to powie – zaprotestował Snape. – To Gryfoni… są z jej domu.
- Severusie – westchnął Dumbledore.
- Myślę, że Minerwa ma rację – powiedział profesor Deveraux. – Otrzymacie po sto punktów dla Gryffindoru każdy. Ale następnym razem wolałbym znać te wasze przypuszczenia – dodał, patrząc na nich surowo.
 Skwapliwie pokiwali głowami.
- Możecie odejść – powiedział. – Ty nie, Flynn – dodał, gdy zobaczył, że Latimer też się podnosi z fotela. – Septimo, myślę, że musimy odbyć z tym chłopcem poważną rozmowę.
 Wicedyrektorka skinęła głową.
 Profesor Longbottom i profesor Forsythe otworzyli drzwi. Harry i Ginny patrzyli z niecierpliwością na Albusa i Arthemis.

- Teraz będzie najgorsze – szepnął Al. 

3 komentarze:

  1. Hej,
    akcja pięknie przeprowadzona, po Albusie to bym się nie spodziewała, że wbiegnie do tej komnaty za Arthemis, Severus jak zwykle dogryzający, czyżby Albus był pierwszy raz w gabinecie dyrektora? a ile razy bywał James?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  2. No to było coś. Nadal jestem pod wrażeniem twojej kreatywności 😍 wszystko się pięknie wyjaśniło i dobrze skończyło. A te docinki słowne z portretów dyrektorów najlepsze 😂

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniała akcja, Albus zawsze taki grzeczny a tutaj wbiega do tej komnaty za Arthemis, uuuuu... Albus pierwszy raz w gabinecie dyrektora? a ciekawe ile razy bywał tam James?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń