Arthemis rozejrzała się trochę nieprzytomnie
po pokoju. Głowa bolała ja niemiłosiernie. I nadal do cholery nie wiedziała co
zrobić. Minęły może z dwie minuty.
- I co? Mam uwierzyć, że masz jakieś tajemne zdolności,
które pozwalają ci poznać jego myśli.
Albus widząc trochę nieprzytomny wzrok
Arthemis, pomógł jej się podnieść. Przy okazji przekazał jej myśl: Mam
nadzieję, że nie zrobisz nic głupiego, bo osobiście skopię ci tyłek.
- Myśli, wspomnienia – Arthemis
wzruszyła ramionami. – Twój brat zostawił w dzienniku wskazówki jak cię
zniszczyć.
Madea nie przejęła się jej słowami, za to
patrzyła na nią jak na bardzo łakomy kąsek.
- Byłabyś cennym okazem w mojej
kolekcji – mruknęła. – Może przyjdziesz tu do mnie…
- Chyba śnisz – rzucił Albus.
- Aaaa… nie śpiesz się tak chłopcze –
zganiła go łagodnie. – Mam coś, na co chętnie wymienisz mi swoją przyjaciółkę.
Podeszła do ołtarzyka. Podniosła jakiś włosek
i udała smutną minkę.
- Oooj, ta mała Krukonka ma dopiero jedenaście
lat… szkoda. O, a ten blond kosmyk należy chyba do waszej koleżanki. Flynn
przyniósł mi go niedawno… A to – podniosła do góry poskręcany, gruby lok – to
moja najnowsza zdobycz. Siła pół olbrzyma da mi to czego potrzebuje, by w końcu
zdjąć tę klątwę!
Roześmiała się okrutnie.
- Hagrid! – krzyknął przerażony
Albus.
- Oddam wam je wszystkie –
powiedziała i spojrzała na Arthemis. – Ale ty… musisz ze mną zostać.
- Oddasz mi je tak czy inaczej –
powiedziała Arthemis i zanim Albus zdążył ją powstrzymać wbiegła do lustra.
- Arthemis! Nie! Coś ty zrobiła?! –
krzyknął przerażony. Widząc ją w lustrze niemal zemdlał, ale zamiast tego
wszedł tam za nią.
- Zabiję cię idiotko! – wrzasnął, gdy
znalazł się po drugiej stronie.
Czarownicy nigdzie nie było.
- Al., wracaj – powiedziała do niego.
– Zabierz to wszystko i wracaj! Zawołaj dyrektora, kogokolwiek!
- Już nie trzeba - powiedział, patrząc na pokój. Właśnie wbiegli
do niego Fred i Rose.
- Nie wiem, czy wiecie – rozległ się
wokół nich, dobiegający z nikąd głos, - ale stąd nie ma wyjścia.
- Nie ma wyjścia dla ciebie –
krzyknęła Arthemis w sufit.
- Arthemis, mam nadzieję, że masz
jakiś plan – powiedział zdenerwowany Albus.
- Prawie - odparła. Zagarnęła
wszystkie włosy z ołtarzyka i wyrzuciła je przez lustro prosto pod nogi Rose i
Freda – Są już bezpieczni – powiedziała.
- No, to wyłaźcie stamtąd do cholery
– krzyknął Fred, ale jego głos dobiegał jakby spod wody.
Rose po prostu oniemiała. Stała nic nie mówiąc
i patrzyła na wizerunki Albusa i Arthemis zamkniętych w lustrze.
- Za chwilę – powiedziała niemal
wesoło Arthemis. – Jak się ma James?
Albus spojrzał na nią jak na
obłąkaną.
- Jesteśmy zamknięci w lustrze –
powiedział powoli, lecz w jego głosie pobrzmiał histeryczny ton. – Z 500-letnią
niepoczytalną czarownicą, która wysysa życie z żywych istot, a TY MARTWISZ SIĘ O JAMESA?!
- Pani Pomfrey powiedziała, że nic mu
nie będzie, ale przez jakieś trzy dni będzie nieprzytomny – powiedział Fred. –
A teraz, czy moglibyście się pośpieszyć? Bo dłonie mi się pocą ze zdenerwowania,
a tego nie lubię.
Albus już się odwracał, żeby mu powiedzieć,
gdzie może sobie wsadzić tę informację, ale Arthemis zaczęła krążyć po pokoju,
coś do siebie mrucząc. Podszedł do niej.
- Co jest? – zapytał cicho.
- On tu gdzieś ukrył sposób jak ją
zniszczyć –odparła szeptem. – Ale ona o tym nie wie. Nie wierzyła w to, że
byłby zdolny do czegoś takiego.
- Czego mam szukać?
- Czegoś, co ci się skojarzy z
wiedzą, ostrzeżeniami albo małą dziewczynką.
- Super – powiedział kwaśno. Potem
spojrzał, na Rose i Freda w Sali luster.
– Nie stójcie tak, tylko idźcie po kogoś – krzyknął.
Oboje wybiegli.
Obok niego zmaterializowała się czarownica.
- Uuups –zachichotała i go dotknęła.
Padł zemdlony, zanim Arthemis zdołała
choćby krzyknąć.
- Nareszcie same – powiedziała. –
Powiedz mi coś o sobie – mruknęła.
- Po, co? – odparła Arthemis uważnie
obserwując pokój. – Zaraz będziesz wspomnieniem…
- Jesteś bardzo pewna siebie… ja też
taka jestem. Będziemy się świetnie dogadywać…
- Petriculus totalus – krzyknęła Arthemis,
celując w nią różdżką.
Jednak zaklęcie jej dotknęło i nic
się nie stało.
- Nie jesteś rzeczywista – mruknęła
Arthemis.
- Jestem jak najbardziej rzeczywista
– ryknęła i nieprzytomna postać Albusa, runęła na ścianę.
- Może pozostało w tobie trochę magii
– powiedziała Arthemis, wzruszając ramionami, chodź musiała się siłą
powstrzymywać, żeby nie podbiec do Albusa. – Ale jesteś tylko cieniem…
Wściekła Medea, ruszyła ręką a z jej ręki
wysypały się sztylety, które pofrunęły w Arthemis. Padła na podłogę, ale nie
dość szybko. Miała brzydkie rozcięcie w poprzek policzka i w kilku miejscach
cięcia na ramionach i nogach. Skrzywiła się.
Medea szalała po całym pokoju, rzucając w nią
czym popadnie. Arthemis leżała skulona na podłodze, nagle została poderwana do
góry i rzucona o ścianę. Gdy się po niej osuwała zobaczyła wiszący nad
kominkiem magicznego pokoju, obraz. Była na nim namalowana dziewczynka z długim
warkoczem w czarnej szacie z godłem Ravenclawu i książką, zbyt ambitną jak na
jej wiek.
Uważnie dobieraj wiedzę, którą chcesz posiąść…
Dla Caslerighta Medea, pozostała małą niewinną
dziewczynką, którą musiał chronić.
Arthemis poderwała się z miejsca i chwyciła z
podłogi jeden ze sztyletów. Rzuciła nim w obraz. Sztylet wbił się w miejsce,
gdzie powinno bić serce dziewczynki. Z tym, że Medea nie miała serca…
Czarownica, rzucała właśnie serią szklanych
przedmiotów stojących na regale z księgami. Nagle chwyciła się za pierś.
Arthemis patrzyła jak po chwili pada na kolana.
Nie była żadnych innych oznak, że umiera.
Krwi. Urywanego oddechu. Po prostu zaczęła się kurczyć.
- Złamałaś mu serce, gdy stałaś się
zła – powiedziała Arthemis i różdżką zdjęła portret znad kominka. Za nim
pokazała się dziura. W głębi duszy Arthemis niemal płakała z wdzięczności,
patrząc na ich drogę ewakuacyjną.
Podeszła do zmniejszającej się Medei i
pokazała jej portret.
- Tak trudno było ci pozostać tym
dzieckiem, które kochał? To pycha się zabiła – dodała jeszcze i mruknęła: -
Disendio!
Portret stanął w płomieniach. Odrzuciła go na
bok i podeszła do Albusa.
- Al.! – potrząsnęła nim. – Al.?
Arthemis poczuła kurz. Pokój zaczął
się kurczyć i kruszyć tak jak Medea.
- Al.! – oblała go wodą z różdżki.
Obudził się.
- Co? Gdzie ona jest?!
- Szybko! Zanim się zawali, a my tu
utkniemy!
Al. zerwał się na nogi.
- Stąd nie ma wyjścia!- krzyknął.
Ale Arthemis już podsuwała jeden z ciężkich
foteli pod kominek.
- Szybko Albus, trzeba wejść na gzyms
– powiedziała i zaczęła wspinać się po oparciu. Al. był zaraz za nią.
Weszła do niewielkiego tunelu i
wyciągnęła rękę do Albusa.
- Szybciej!
Wciągnęła go w ostatniej chwili zanim
pokój przestał istnieć.
Znajdowali się w normalnym korytarzu.
To już nie była iluzja. Tunelik był niski, tak, że musieli iść zgięci.
- Zrób jeszcze raz taki numer –
mruknął Albus. – I sam cię wykończę.
- Nie wiedziałam, że pójdziesz za mną
– odparła. – Wiedziałam, że trzeba wejść do tego lustra.
- Naprawdę myślałaś, że za tobą nie pójdę?
– zapytał spokojnie, ale Arthemis i tak wyczuła jego gwałtowny gniew.
- Przepraszam – szepnęła. – Nie znam
się jeszcze na przyjaźni.
Albus odchrząknął.
- Gdzie ten tunel prowadzi? – zapytał
od niechcenia.
- Nie wiem. Idziemy dopiero dwie
minuty.
- Castleright sam nie mógł jej
wykończyć? –zapytał Albus. – Albo chociaż jasno napisać jak to zrobić?
- Nie mógł – odparła. –Kochał ją. Gdyby
napisał prosto jak ją zabić i tak czułby się odpowiedzialny za jej śmierć.
Doszli do końca.
Rose, Fred i połowa nauczycieli wpadła do
pokoju luster w momencie, gdy Arthemis mówiła:
- To pycha cię zabiła.
Potem pokój zaczął się załamywać i
kruszyć. Pojawiło się pełno kurzu, tak, że przestali widzieć Albusa i Arthemis.
W końcu tamten dziwny pokój zniknął. Lustro odbijało przerażoną twarz Rose,
która podeszła i dotknęła tafli.
- Al.?
Po jej policzku spłynęła łza.
Profesorowie patrzyli na siebie z
przerażeniem. W pewnym momencie tafla lustra pękła na pół.
- Trzeba coś zrobić! –krzyknął nagle
Fred. – Trzeba ich stamtąd wyciągnąć!
Ocucony Flynn Latimer zaczął płakać.
W Sali zapanowała grobowa cisza. Po chwili usłyszeli
łupnięcie. I znowu. Lustra zadrżały. Jedno z nich na wysokości dwóch metrów
nagle spadło w dół i z hukiem się roztrzaskało. Z otworu za nim wyglądały na
nich zakrwawione i brudne twarze Albusa i Arthemis.
- To znowu ta cholerna sala – jęknęła
Arthemis.
- Co? – odpowiedział jej podobnie
Albus. – Nie mogliśmy wyjść gdzieś na wyspach na środkowym Pacyfiku?
- Życie byłoby wtedy zbyt piękne –
mruknęła.
- Złaźcie stamtąd – krzyknęła Rose
przez łzy. Jej głos się załamał. – Złazić!
Albus i Arthemis spojrzeli w dół.
Wpatrywało się w nich ze sześciu profesorów z różnymi minami na twarzach oraz
Rose i Fred ze wzrokiem mówiącym, że jak tylko zejdą na dół to dostaną potężny
łomot.
- Ale mamy przechlapane – mruknął
Albus.
- Przecież jesteśmy bohaterami –
jęknęła Arthemis. – To niesprawiedliwe.
Profesor Vecotr wyczarowała im drabinę.
- Zejdźcie na dół- powiedziała głosem
nie znoszącym sprzeciwu.
Albus westchnął.
- Czy, któreś z was wymaga
natychmiastowej pomocy medycznej – zapytała Vector, gdy już bezpiecznie stanęli
na ziemi.
Jednocześnie pokręcili głowami.
W tym czasie profesor Forsythe przykucnął przy
Latimerze i ocucił go.
- Nie mogę uwierzyć, że miałeś z tym,
coś wspólnego Flynn – powiedziała profesor Vector, kręcąc głową. – Cała trójka
idzie ze mną do dyrektora.
- Ale za, co? – jęknęła Arthemis.
- Na razie jeszcze nie wiem, czy
zostaniecie ukarani, czy nagrodzeni – powiedziała szorstko wicedyrektorka. –
Jednak nie wątpię, że dyrektor będzie chciał wiedzieć, co się działo w tej
szkole przez ostatnie dziewięć miesięcy.
Rozejrzała się i jej wzrok spoczął na Fredzie
i Rose.
- Weasley i … Weasley, zróbcie coś ze sobą – rozkazała
im. – Gaelenie myślę, że twoja wiedza przyda się, gdy poznamy całą tę historię.
Neville… ty też chodź z nami.
Albus westchnął ciężko.
Poprowadzono ich do gabinetu dyrektora. W
takim miejscu jeszcze nie była. Zafascynowana patrzyła na portery dyrektorów
wiszących na ścianach i różnych dziwacznych przedmiotach stojących na pólkach.
Za biurkiem wisiał obraz Albusa Dumbeldora, a po jego prawej stronie, patrzył
na nich z ironicznym wyrazem twarzy, człowiek o czarnych włosach i ziemistej
cerze. Złotymi literami podpisany był: Severus Snape.
A więc tak wyglądali ludzie, po których Albus
odziedziczył imiona.
- Gabrielu – powiedziała profesor
Vector, do patrzącego na zgromadzonych w jego gabinecie ludzi. – Zdarzyło się
coś przedziwnego.
- Co takiego?
- Mam nadzieję, że zaraz się tego
dowiemy – powiedziała i popchnęła do przodu Flyna, Albusa i Arthemis.
- Mogłem się domyślić, że będzie miał
z tym związek jakiś Potter – rozległo się drwiące zdanie Severusa Snape’a.
- To takie ekscytujące, prawda? – odpowiedział
mu wesoło portret Dumbledore’a. – Jakbym widział Harry’ego. Miło mi cię w końcu
poznać chłopcze – zwrócił się do Albusa.
Ten rozdziawił usta. Arthemis zachichotała.
- O co właściwie tu chodzi? – zapytał
dyrektor Deveraux. Była to potężna postać, która bardziej przypominała
wojownika niż dyrektora. Był ciemnoskóry i miał bardzo przenikliwe
ciemnobrązowe oczy.
- Chętnie posłucham – powiedziała profesor
Vector i wskazała uczniom fotele przed biurkiem.
W tym momencie drzwi się otworzyły i stanęli w
nich Harry i Ginny Potter.
- Mam przerąbane – jęknął Albus.
- Byliśmy sprawdzić jak się ma James,
gdy dowiedzieliśmy się od Rose, że Albus jest u dyrektora – wyjaśnił wolno
Harry patrząc zza szkieł na Albusa. – Dyrektorze – skinął głową Deverauxowi.
- Robi się coraz ciekawiej –
zachichotał profesor Dumbledore i zatarł ręcę, jak cieszący się czterolatek.
- To może ja zacznę – powiedziała z
westchnieniem Arthemis, patrząc przepraszająco na państwa Potterów – Zaraz na
początku szkoły James pokazał mi gdzie jest sowiarnia – pominęła fakt, że było
to w środku nocy. – Weszliśmy w jedno z tajnych przejść i w pewnym momencie
moja ręka przeniknęła przez ścianę… weszliśmy do środka. Były tam same lustra.
- I nie uznaliście, że ktoś powinien
o tym wiedzieć – zapytał surowo dyrektor.
Arthemis wzruszyła ramionami.
- Przecież w Hogwarcie jest pełno
dziwacznych miejsc – powiedział szybko Albus. – Skąd mieliśmy wiedzieć, że jest
tam coś złego.
- Później przez długi czas o tym nie
pamiętałam – dodała Arthemis. – A wejście do komnaty znikło…
Opowieść potoczyła się dalej. Wierzba bijąca.
Castleright… Gdy doszła do momentu, w którym zginął Hardodziob, musiała się
zatrzymać, żeby oczyścić gardło. Spojrzała na Forsytha.
- To nie mogła być choroba.
Hardodziob nie miał siły. W ogóle. Na nic. Jakby znikła cała jego energia…
Później połączyłam to wszystko z Caslerightem.
- I wtedy zaczęliśmy jej wierzyć –
dodał Albus. – Wszystko miało sens. A potem uczniowie zaczęli chorować, a my
wpadliśmy w panikę. Nie mieliśmy, żadnych dowodów, a poza tym baliśmy się, że
jeżeli to wyjawimy, nigdy nie zdołamy odkryć, jak zatrzymać ich umieranie. Te
lustra były naszą jedyną wskazówką, szczególnie po rozmowie z Prawie Bez Głowym
Nickiem. Z tym, że nie wiedzieliśmy jak tam znowu wejść.
- Ale znaleźliśmy hasło –
dopowiedziała Arthemis. Odwróciła się do Flynna, który patrzył na nich z
przerażona miną. – Upuściłeś kartkę z runami. James ją znalazł tamtego
pierwszego dnia…
- Hasło było w dzienniku Caslerighta
– powiedział Flynn. – Chciałem ją zniszczyć! – rzekł nagle gwałtownie. –
Chciałem ją zniszczyć, żeby ojciec w końcu przestał mi wmawiać, że nie jestem
godny być w Ravenclawie. Ale ona… ona była taka miła… Pomagała mi. Uczyła mnie.
- Bałem się, że do tego dojdzie.
Medea potrafiła być urocza, gdy było jej to na rękę – rozległ się ochrypły głos
gdzieś spod sufitu. Portret profesor Castlerighta, przetarł dłonią twarz, jakby
był bardzo znużony. – Nie sądziłem, że
zachowa siłę. Wybaczcie mi, że naraziłem szkołę i tyle osób na takie
niebezpieczeństwo, ale… nie byłem w stanie jej zabić…
- A co się stało dalej? – zapytał
Arthemis, profesor Deveraux.
- Gdy weszliśmy ponownie do tej Sali,
już wiedzieliśmy, że to coś w lustrze zabija te wszystkie istoty. Ale nadal nie
mieliśmy pojęcia, kto mu pomaga.
- Arthemis, chciała tam od razu
wparować i zabrać te wszystkie cząstki, z których wysysano życie – powiedział
Albus, patrząc na nią gniewnie, jakby dopiero teraz uświadomił sobie, co mogło
się stać, gdyby to wtedy zrobiła. – Ale James ja powstrzymał.
- Bardzo dobrze zrobił – powiedział
profesor Forsythe. – Medea mogła wciągnać ją do środka i już nie wypuścić.
- Nie mogliśmy nic zrobić, więc
chcieliśmy dorwać Flyna. Chociaż wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to on… -
powiedziała Arthemis.
- Zaczęliśmy obserwować to miejsca, -
Albus wymienił z ojcem porozumiewawcze spojrzenie. – Ale dopiero dzisiaj
zauważyliśmy Flynna.
- Chcieliśmy, żeby nam powiedział,
jak ją zniszczyć – dodała Arthemis.
- Ale on się dziwnie zachowywał. Raz
chciał nam powiedzieć i przepraszał, a raz był… - Albus szukał słów. – Jak nie
on. Mówił innym głosem i w ogóle.
- To możliwe, że Medea przejęła nad
nim do pewnego stopnia kontrolę. Pewnie wtedy, gdy odmówił jej przyniesienia
kolejnego fantu – stwierdził profesor Forsythe.
- Opętała go? – zapytał Harry,
patrząc na Forsytha z zamyśleniem.
- Na tyle na ile mogła – nauczyciel
popatrzył na Flyna. – Musiałeś mieć luki w pamięci.
Flynn spuścił głowę.
- To i tak moja wina. Chciałem tego
co mi dawała. Znałem wszystkie odpowiedzi. Ludzie pytali mnie o różne rzeczy,
podziwiali mnie. Nawet w drużynie stałem się kapitanem – pokręcił z
niedowierzaniem głową. – Mój ojciec był ze mnie dumny – zakrył twarz rękami. Po
chwili spojrzał błyszczącymi oczami na Arthemis. – Ale nie rozumiem skąd
wiedzieliście co było w dzienniku Castlerighta. Bez niego nie wiedzielibyście
jak ją zniszczyć. Chociaż jego wskazówki i tak były beznadziejne – dodał,
patrząc ze złością na portret dyrektora.
- Zgadzam się – mruknęła Arthemis.
Wszyscy na nią spojrzeli. Domyślili się jak
się dowiedziała, co było w dzienniku. Żeby odwrócić uwagę Flynna, Albus powiedział:
- Ta idiotka wbiegła w lustro.
- Co zrobiła?! – krzyknęli profesorowie.
- Boże! Przecież i tak ktoś musiałby
to zrobić – Arthemis wzruszyła ramionami, ale spuściła wzrok pod surowym
spojrzeniem dyrektora. Jednak to było nic w porównaniu z tym jak patrzyli na
nią Potterowie. Miała nadzieję, że jej ojciec się nigdy o tym nie dowie…
- Rozumiem, że wbiegłeś za nią –
stwierdził pan Potter, patrząc na Albusa, jakby to było oczywiste.
- Jasne – Al spuścił wzrok.
- Typowy Potter – Dumbledore z
portretu zaklaskał w dłonie. Snape zrobił drwiącą minę.
Harry spojrzał na portret swojego dyrektora i
uśmiechnął się szeroko.
- Miło mi pana widzieć, panie
profesorze – powiedział.
- Mi ciebie też chłopcze. Mi ciebie
też…
- A mnie interesuje co się zdarzyło w
lustrze – rzekł profesor Longbottom.
- Medea, chciała dorwać Arthemis - Albus na niego spojrzał. – A dalej nie wiem…
- Zrobiła mu coś –dodała Arthemis. –
A później wpadła w furię - wskazała na
swój policzek z krwawym rozcięciem. – Ale dopóki tego nie zrobiła, nie
zauważyłam portretu. To była jedyna rzecz w całym lustrzanym pokoju, która nie
była związana z wiedzą, tylko z… - spojrzała na portret Caslerighta, - …
uczuciem. Były tam księgi, magiczne przedmioty… i ten portret. Mottem dziennika
było: ostrożnie dobieraj wiedzę, którą chcesz posiąść. A Medea, chociaż była
najwyżej dwunastoletnią dziewczynkę, miała w ręku książkę, która wykracza
znacznie ponad wiedzę, którą powinno posiadać dziecko. A źle użyta wiedza może
mieć tragiczne skutki… Kochał ją pan – zwróciła się do portretu. – Bo pamiętał
pan ją jako inteligentną dziewczynkę.
Castleright pokiwał smutno głową.
- Przebiłam serce na portrecie –
powiedziała Arthemis.
- Powiązałem jej życie z tym
portretem – wyjaśnił dyrektor. – To straszna, czarna magia. Dzięki temu
zachowała swoją młodość i kształ, ale niestety też magię...
- Za portretem ukryte było wyjście –
powiedziała Arthemis. – Wyszliśmy przez nie z Albusem.
- No, to tyle – zakończył Albus i
spojrzał z lękiem na rodziców i dyrektora. – Teraz już wszczyscy wyzdrowieją –
dodał z nadzieją, że to uczyni ich karę lżejszą.
Dyrektor Deveraux ciężko westchnął.
- I co ja mam z wami zrobić? –
zapytał, patrząc na Albusa i Arthemis.
- Sądzę, że zasłużyli na nagrodę –
powiedział wesoło Dumbledore. – W końcu ocalili kilkunastu uczniów.
- A ja myślę, że nauczka, za łamanie
regulaminu byłaby lepsza – stwierdził Severus Snape.
Deveraux przewrócił oczami. Arthemis niemal
się roześmiała. Z tymi wszystkimi portretami musiał mieć tu wesoło. Dyrektor
wstał i podszedł do innego portretu.
- Minerwo, a co ty o tym sądzisz? –
zapytał portret Minerwy McGonagall.
- Myślę, że ich zasługi są
nieporównywalnie większę do ich przewinień – powiedziała dziarskim głosem.
- To było oczywiste, że to powie –
zaprotestował Snape. – To Gryfoni… są z jej domu.
- Severusie – westchnął Dumbledore.
- Myślę, że Minerwa ma rację –
powiedział profesor Deveraux. – Otrzymacie po sto punktów dla Gryffindoru
każdy. Ale następnym razem wolałbym znać te wasze przypuszczenia – dodał,
patrząc na nich surowo.
Skwapliwie pokiwali głowami.
- Możecie odejść – powiedział. – Ty
nie, Flynn – dodał, gdy zobaczył, że Latimer też się podnosi z fotela. –
Septimo, myślę, że musimy odbyć z tym chłopcem poważną rozmowę.
Wicedyrektorka skinęła głową.
Profesor Longbottom i profesor Forsythe
otworzyli drzwi. Harry i Ginny patrzyli z niecierpliwością na Albusa i
Arthemis.
- Teraz będzie najgorsze – szepnął
Al.
Hej,
OdpowiedzUsuńakcja pięknie przeprowadzona, po Albusie to bym się nie spodziewała, że wbiegnie do tej komnaty za Arthemis, Severus jak zwykle dogryzający, czyżby Albus był pierwszy raz w gabinecie dyrektora? a ile razy bywał James?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
No to było coś. Nadal jestem pod wrażeniem twojej kreatywności 😍 wszystko się pięknie wyjaśniło i dobrze skończyło. A te docinki słowne z portretów dyrektorów najlepsze 😂
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńwspaniała akcja, Albus zawsze taki grzeczny a tutaj wbiega do tej komnaty za Arthemis, uuuuu... Albus pierwszy raz w gabinecie dyrektora? a ciekawe ile razy bywał tam James?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga