Arthemis wieczorem usiadła na plaży.
Archer nie opuszczał jej na krok. Śmiała się rzucając mu różne przedmioty, za
którymi z ochotą gonił. Nawet nie wiedziała, jak bardzo tęskni za tym miejscem.
Wiatr rozwiewał jej włosy,gdy rozkoszowała się ostatnimi promieniami, zachodzącego
słońca.
Usłyszała chrzęst. Odwróciła się i zobaczyła idącego w jej stronę ojca.
Usiadł obok niej.
- W końcu musimy porozmawiać –
powiedział cicho.
- Wiem – odparła.
- Powiem ci co zrozumiałem, gdy
przyjechałaś do domu na Boże Narodzenie.
Spojrzała na niego.
- Chciałem cię mieć tylko do siebie,
w miejscu, w którym nikt nigdy nie będzie mógł zrobić ci krzywdy, ale dotarło
do mnie, że nie mogę. Jesteś w Hogwarcie szczęśliwa…
- Tatooo… oczywiście, że jestem. Ale
tutaj też. Chodzi o to, że zachłysnęłam się zbyt szybko wszystkim co mogę
zrobić. I chciałam sobie i tobie udowodnić, że umiem radzić sobie sama. No… z
pomocą przyjaciół – poprawiła się.
- Arthemis, to, że będę wiedział co
się dzieję, nie znaczy, że od razu zacznę się w to wtrącać. Jednak wolałbym
mieć wiedzę o tym, że ktoś się znęca nad moim dzieckiem – dodał surowo. – Gdy
będziesz miała własne dzieci sama to zrozumiesz.
- Wiem.
- Jednak – zaczął powoli, - gdzieś w
zakamarku mojego umysłu istnieje głosik mówiący mi, że pewnie zachowałbym się
tak samo.
Uśmiechnęła się do niego.
- Rozumiem, że nie lubicie siedzieć z
założonymi rękami, gdy coś się dzieję, ale… proszę cie bądź ostrożna, dobrze?
- Tato, już nie musisz się o mnie tak
martwić – powiedziała, kładąc głowę na jego ramieniu. – Mam teraz dużą ilość
przyjaciół, którzy robią to równie dobrze. Nie jestem sama.
- Dzięki Bogu – westchnął. – Cieszę
się, że masz przyjaciół.
- I to bardzo dobrych. Tato, oni są
wspaniali. Wszyscy. Rose… jest taka spokojna i zrównoważona. A Lily taka
wesoła. I Albus… Tato, nie sądziła, że ktoś może mnie rozumieć tak dobrze. A
poza tym jest taki… rozsądny…
- Chociaż ktoś – mruknął pan North.
- Opiekujemy się sobą nawzajem tato –
powiedziała, patrząc mu poważnie w oczy. – Żaden z nas nie pozwoli, żeby
drugiemu stała się krzywda.
- Powiedzmy, że mnie uspokoiłaś –
powiedział z westchnieniem i wstał. – Chodź. Zrobimy kolacje.
Minął lipiec. Albus i Arthemis pisali do
siebie co najmniej raz na tydzień. Dostawała nawet list od Rose i kilka słów od
Lily. Wakacje mijały zadziwiająco szybko. Bardzo ją to cieszyło. Nie mogła się
doczekać kiedy wróci do Hogwartu i znowu będzie mogła używać czarów.
Poza tym nie mogła narzekać na nudę. Ojciec po
prostu robił jej wycieczki po świecie w tak różne miejsca, że nie sądziła, że
mogą istnieć.
Mieli aktualnie pierwszy tydzień tylko w domu.
Tristan North spacerował po przydowomowym
parku, gdy usłyszał delikatny sygnał oznajmujący, że przed bramą ktoś stoi.
Zdziwiony poszedł to sprawdzić. Otworzył bramę trzymając różdżkę w pogotowiu.
Jednak gdy zobaczył kto stoi za nią natychmiast ją opuścił.
- A to mi niespodzianka – powiedział
i uśmiechnął się.
- Byliśmy w pobliżu i dzieciaki
chciały sprawdzić, czy może jesteście w domu – powiedziała uśmiechnięta Ginny
Potter. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy.
- Ależ oczywiście, że nie –
powiedział Tristan i otworzył szerzej bramę. – Zapraszam, Arthemis oszaleje z
radości.
- Niezłe ma pan tu zabezpieczenia –
powiedział James Potter oglądając wszystko dookoła z zainteresowaniem.
- Cóż, gdy blokada Arthemis była
jeszcze bardzo słaba wolałem nie ryzykować, zbyt wielu gości. Chodźcie,
chodźcie!
- Całkowicie zrozumiałe – powiedział
James, przypominając sobie mimowolnie jak blokada Arthemis znikła podczas
Święta Duchów.
Potterowie weszli za Tristanem na parkową
alejkę.
- Urocze miejsce – zauważyła Ginny,
rozglądając się po parku.
- Dziękuję. Przeprowadziliśmy się ty
sześć lat temu. Praktycznie sami wszystko urządziliśmy…
Nagle rozległo się ogłuszające szczekanie i
warczenie. W ich kierunku biegł wielki jasnobrązowy pies.
- Stój! – krzyknął pan North.
Pies się zatrzymał, ale nadal warczał.
- Spokój, Archer, to przyjaciele.
Na dźwięk tego słowa pies od razu
zmienił swoją postawę. Wyszczerzył zęby w psim uśmiechu i zaczął energicznie
machać ogonem. Podszedł do Lily i oparł się o jej nogi całym ciężarem ciała.
- Och, jaki on słodki – zagruchała
Lily, przyklękając i drapiąc za uszami wniebowziętego psa.
- To pies, Arthemis – wyjaśnił pan
North, patrząc na zwierzaka z niesmakiem. – Strasznie go rozpieściła. Nie mogę
go znieść gdy nie ma jej w domu.
Ruszyli do domu. Lily co chwilę rzucała psu
jakiś patyk, który z ochotą jej odnosił.
Albus i James rozglądali się ciekawie dookoła.
Dom wyglądał na stary, ale zadbany, podobnie jak ogród, a w oddali widać było
ciągnące się morze.
- Ginny, czego się napijesz? –
zapytał Tristan, wprowadzając ich do holu. – Możecie iść do Arthemis – zwrócił
się do Ala, Jamesa i Lily, otwierając drzwi. – Jest w salonie. Pierwsze drzwi
po lewej. Będzie miała niespodziankę…
Pan North zabrał ich matkę do jakiegoś innego
pokoju. Sami ciekawie się rozglądając ruszyli korytarzem. Na ścianach wisiały
pamiątki z licznych podróży pana Northa. Skądś dobiegały łagodne dźwięki
muzyki.
Przeszli przez szerokie drzwi do zalanego
słońcem jasnego salonu. Naprzeciw nich wejścia stał fortepian, przy którym
siedził nikt inny tylko Arthemis, wygrywając jakąś wolną melodię.
Albus otworzył ze zdziwienia usta. James
zresztą też.
Arthemis miała zamknięte oczy i tak była
pochłonięta muzyką, że w ogóle ich nie widziała.
- Mogłaś nam powiedzieć! –
powiedziała nagle radośnie Lily.
- Ty grasz?! – zawołał Albus.
Arthemis natychmiast otworzyła oczy,
a potem rozchyliła usta ze zdumienia. A potem zerwała się z krzykiem:
- Lily! – padły sobie w objęcia i
wymieniały się radosnymi uwagami na widok zmian w ich wyglądzie. Potem padła w
ramiona Jamesa.
- Cześć, mała! – powiedział i
ściskając ją, uniósł kilka cali nad ziemię.
- Al! - Objęła Albusa. – Na Merlina,
co wy tu robicie?!
- Byliśmy na meczu w Glasgow. I namówiliśmy
mamę, żebyśmy wpadli – wyjaśnił Al.
- To wspaniale! Musicie mi wszystko
opowiedzieć!
- Chodźmy się przejść – zaproponowała
Lily. – Podoba mi się twój pies…
- Archer? Daj mu herbatnika, a
zostanie twoim niewolnikiem. Nie jest wymagający – powiedziała ze śmiechem
Arthemis i otworzyła drzwi na taras. - Możemy się przejść na plażę.
Albus i Lily stali obok niej gawędząc o jakis
nieistotnych rzeczach, natomiast James nie mógł oderwać od niej wzroku.
Już nie
była uroczym czternastoletnim dzieckiem. Jak mogła się tak zmienić w ciągu
miesiąca?!- zastanawiał się. Jej twarz się wydłużyła i była bardziej kobieca.
Była wyższa i bardziej no… dorosła.
Czy Rose też się tak zmieniła? – przyszło mu
do głowy, gdy patrzył na jej postać. W końcu spojrzał na jej stopy. Była na
boso. O boże, co mu się stało, że gdy patrzył na jej nieobute stopy, nagle
poczuł się zawstydzony.
- Idziesz, James? – zapytał Albus,
wychodząc na taras.
- Czekajcie, gdzieś tu były moje
buty! – powiedziała ze śmiechem i wróciła do pokoju. – Jestem taka zaskoczona!
Dajcie mi chwilę aż się przyzwyczaję do was. - Założyła sandały i uśmiechnęła
się do Jamesa. – Dostałeś wyniki?
- Co? – zapytał trochę nie
ogarniając.
- Dostałeś wyniki z SUMÓW? –
powtórzyła i wyprowadziła go na taras, skąd mogli wyjść na ogród.
- Ach… - zajarzył. – No, tak. Oblałem
historię magii, ale reszta jakoś poszła. Dostałem wzorowy z transmutacji i z
obrony przed czarną magią – pochwalił się.
- Jakżeby inaczej – powiedziała.
Lily szalała z Archerem, który chyba znalazł
właśnie swoja jedyną miłość, a Albus i James spacerując opowiadali Arthemis, co
się działo.
- Rose i Hugo pojechali z dziadkami
do wujka Charliego do Rumunii – powiedział James. – Znając Hugo wujek będzie
musiał pilnować, żeby nie wlazł na jakiegoś smoka.
Arthemis parsknęła śmiechem.
- A co u Freda? – rzuciła ze
śmiechem.
- Czaruje klientki w sklepie swojego
ojca – odpowiedział jej Albusa.
- A rzeczywiście, widziałam go tam,
jak byłam z ojcem na Pokątnej. Ale był zbyt zajęty – dodała ze złośliwym
uśmiechem.
- Tak, wymyśla coraz to nowe gorsze
Magiczne Dowcipy – uśmiechnął się Al. – James się przez to nudzi. Zazwyczaj
spędzają razem większość wakacji.
- Nawet Teddy mnie zawiódł –
westchnął teatralnie James. – Na okrągło gada tylko o Victoire. Nie ma co z nim
gadać…
- Macie wieści od Lucasa? –zapytała
Arthemis.
- Byliśmy u niego tydzień temu.
Pograliśmy chwilę – zawołała Lily. – Jeszcze bardziej mu odbiło. Za wszelką
cenę, chce zdobyć puchar w tym roku!
- Musiałem mu wyperswadować pomysł
wakacyjnych treningów – mruknął James. – Byłby do tego zdolny.
- A ty co robiłaś? – zapytał Albus
Arthemis.
- No, więc byłam w Indiach i Turcji –
powiedziała Arthemis. – Ojciec szuka informacji na temat jakiegoś nowego
artefaktu. Jeździliśmy po różnych starszych czarodziejach i wypytywaliśmy ich o
najmniejsze plotki. Pojutrze wyjeżdżamy do Mołdawi. W ogóle to przywiozłam wam
prezenty, ale jeszcze ich nie zapakowałam, więc dostaniecie je dopiero we
wrześniu.
- A co dostaniemy? – zapytał
natychmiast James.
- Zobaczysz – klepnęła go w ramie. –
Wiecie już coś o nowym nauczycielu transmutacji?
- Rodzice coś wiedzą, ale nie chcą
nam powiedzieć – rzuciła Lily, głaszcząc psa.
- Ale za to wiemy coś o Viciousie –
powiedział James.
- Tata wyszperał, że chodził do
Durmstrangu, ale nie wiele więcej o nim wiadomo. Ciotka Hermiona, powiedziała,
że napiszę do Victora Kruma, żeby poprosić, żeby się czegoś dowiedział – dodał
Albus.
- Moim zdaniem on jest po prostu
niepoczytalny – Arthemis wzruszyła ramionami. - Po, co wiedzieć więcej? Mam
nadzieję, że już nigdy się na niego nie natknę i wszystko.
- Dostałaś już listy podręczników? –
zapytał mimochodem Albus.
- Albus, chce się pochwalić –
roześmiała się Lily.
- Tak? – Arthemis spojrzała na niego
pytająco.
- Został prefektem – poinformował ją
James, czochrając mu włosy. – Wszyscy jesteśmy z niego tacy dumnie –
zaszczebiotał jak do dziecka.
- Spadaj – Al, odepchnął jego rękę.
- Drugim prefektem jest Rose – dodała
Lily.
- Można było się tego spodziewać. To
jakby wymarzona funkcja dla niej – stwierdziła Arthemis.
- Ty też mogłaś zostać prefektem –
zauważył Albus. – Byłaś jednym z najlepszy uczniów w klasie.
Spojrzała na niego pobłażliwie.
- Al… ja? Przecież ja się do tego nie
nadaje… W ciągu swojego pierwszego roku nauki dwa razy wylądowałam u dyrektora
i to nie z powodu błahostki.
- Yeah! – mruknął James i przybił z
nią piątkę. – Moja krew!
Gawędzili jeszcze, śmiejąc się co chwilę.
Dobrze było mieć ich znowu przy sobie.
- Dzieciaki! – rozległ się od domu
krzyk pani Potter. – Idziemy!
Wolnym krokiem ruszyli do domu. Pani Potter
przyglądała się przez chwilę Arthemis.
- Zmieniłaś się Arthemis –
powiedziała, ściskając ją krótko i energicznie.
Dziękuję ci mamo!- krzyknął w duchu James. –
Już myślałem, że zwariowałem.
- Tak? – zdziwił się Albus, patrząc
na Arthemis. – W którym miejscu?
- Chłopcy – powiedziała
protekcjonalnie Lily, kręcąc w głową.
Odprowadzili ich do bramy.
- Zobaczymy się pierwszego września w
Londynie – krzyknęła Lily, machając im gdy się oddalali.
- Tęskniłam za nimi – powiedziała
Arthemis, patrząc na oddalających się przyjaciół.
- To mili ludzie – odparł jej ojciec,
zamykając bramę.
- Nie tylko – szepnęła do siebie. Bo
Potterowie byli jak rodzina.
KONIEC
CZĘŚCI PIERWSZEJ
No lepiej tej części zakończyć sie nie dało 😁 chyba miłość rośnie wokół nas 😂
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńmiły, no James zauważyłeś zmiany pięknie..., ciekawe kto będzie nowym nauczycielem transmutacji...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hej,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, o James zauważył zmiany... ale kto będzie nowym nauczycielem transmutacji teraz?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga