Następnego ranka
rozpoczęły się zajęcia. Arthemis szybko stwierdziła, ,że przez wakacje
nauczyciele zdążyli zdziwaczeć jeszcze bardziej. Był drugi września, a oni już
zaczęli gadać o egzaminach, które miały być w maju. Powariowali?
Drugim obowiązkowym tematem był wybór kariery
zawodowej. Jakby nauczycieli spodziewali się, że od pierwszej klasy mają już
wybrany wybór zawodu a reszta to tylko formalność.
Arthemis za bardzo się tym nie przejmowała.
Ale Rose chyba już pierwszej nocy w szkole nie zmrużyła oczu. Odzwyczajona
trochę od tak bliskiej obecności cudzych myśli, Arthemis po trzech godzinach
odpierania jej niepokoju, a wręcz depresji miała szczerą ochotę dać jej coś na
wyluzowanie.
Gdy w końcu zasnęła, niemal natychmiast się
obudziła, bo jej sen był tak wyraźny i zawstydzający, że miała wrażenie, że
działo się to wszystko na jawie. Była na siebie wściekła. To, że zobaczyła
Jamesa po miesiącu, to nie jest od razu powód, żeby o nim śnić!
Sfrustrowana wyszła z dormitorium i usiadła w
Pokoju Wspólnym, ćwicząc nowe zaklęcia z obrony przed czarną magią. Pewnie
powinna poćwiczyć transmutacje, ale o trzeciej nad ranem nie miała na to najmniejszej
ochoty.
Gdy tylko przez okna wpadły pierwsze kolory
świtu, poszła się przebrać w szkolne szaty, a gdy pozostali uczniowie zaczęli
robić hałas w dormitoriach, zabrała torbę i poszła na śniadanie.
Chwilę potem znalazł ją Albus podekscytowany
rzucił się na krzesło, ale zamiast tak jak ona ponuro pochylić się nad miseczką
owsianki, nachylił się do niej i z przejęciem zaczął opowiadać:
- Arthemis, nie
spałem całą noc! Czytałem tą książkę. Nie masz pojęcia jak wielkie i potężne
eliksiry zawiera. Jednym z nich mógłbym rozwalić cały ten zamek! Niektóry z
tych składników i receptur są tak skomplikowane, że musiałem przeczytać je z
dziesięć razy zanim zrozumiałem o co chodzi! A inne są w innych językach, ale
ilustracje są imponujące!
Arthemis słuchała go jednym uchem, pogrążona w
myślach i trochę zmęczona. A poza tym Al nie powinien mówić o tej książce zbyt
głośno.
Jednak w końcu Albus zauważył, że Arthemis
niemal go nie słyszy. Zmarszczył brwi i przyjrzał się jej uważnie.
- Co ci jest?
Arthemis nawet nie zauważyła, że zadał jej
pytanie. Albus stuknął ją w ramię ze zniecierpliwieniem.
- Ziemia do
Arthemis! Co ci jest?
- Co? –
spojrzała na niego trochę nieprzytomnie. – Ach… Nic. Nie mogłam zasnąć.
- Czemu? –
zapytał Albus grzecznie.
Arthemis
zgrzytnęła zębami. Nie bardzo pasowały jej te niewygodne pytania. Szczególnie,
że powód był tak idiotycznie żenujący…
- Cześć!
Arthemis
zrezygnowanym gestem przymknęła oczy.
Dlaczego? –
zapytała los.
James usiadł
naprzeciwko niej. Albus nadal wpatrywał się w nią ciekawie.
Cholera! Zaklęła
w myślach.
- Czemu się nie
wyspałaś? – powtórzył Albus, jakby myślał, że znowu nie usłyszała.
- Nie wyspałaś
się? - zdziwił się James. – Czyżbyś znowu łaziła nocą po zamku? – zapytał z
sugestywnym uśmiechem.
Arthemis przypomniał się nagle kawałek snu.
Zalała się rumieńcem i spuściła wzrok.
- Naprawdę?!
Beze mnie?! – krzyknął oburzony James, uznając, że rumieńce świadcząc o jej
winie.
Arthemis zerwała się z krzesła.
- Będę robić co
mi się podoba! – powiedziała ostro i odeszła szybko korytarzem, po drodze
zabierając plan zajęć od Rose, która spojrzała na nią zdziwiona.
Gdy Rose doszła do chłopców, spojrzała na nich
z wyrzutem i zapytała:
- Co wyście jej
zrobili?
- Dlaczego od
razu uważasz, że to nasza wina? – zapytał oburzony Albus. – Po prostu ma zły
nastrój – dodał trochę mniej pewnie.
James milczał patrząc za Arthemis
podejrzliwie. On też dzisiaj nie mógł spać. No, ale przecież to nie istotne,
dlaczego prawda? – dodał w myślach szybko. Mimo wszystko zachowanie Arthemis
było podejrzane.
Zbyt podejrzane, żeby zostawić to w spokoju…
Arthemis popsuła sobie jeszcze bardziej humor
własnym zachowaniem i przeczytaniem planu lekcji. Dwie godziny transmutacji ze
Ślizgonami i dwie godziny eliksirów przed południem.
Za jakie grzechy, westchnęła i poczłapała na
trzecie piętro do sali transmutacji. Trochę jej się poprawił nastrój gdy
zobaczyła Scorpiusa w równie podłym nastroju, siedzącego pod ścianą.
Usunęła się po ścianie obok niego.
- Ciężka noc? –
zapytała tylko.
- Miałem nadzieję,
że tak szybko cię nie spotkam – odparł beznamiętnie.
- Też miałam
ciężką noc – pocieszyła go.
- Jednak łatwiej
jest wymądrzać się na temat cudzych uczuć, hę? – mruknął złośliwie.
- O wiele
łatwiej – zaskoczyła go, zgadzając się z nim. – Jak wakacje?
Wzruszył ramionami.
- Zwyczajnie.
- Cieszysz się,
że wróciłeś do szkoły? – zapytała podchwytliwie.
- Ani trochę –
odpowiedział szybko.
Czyli tak, odpowiedziała sobie Arthemis.
- A więc jesteś
prefektem… - mruknęła.
- Taa… - odrzekł
z kwaśną miną.
- Współczuję ci…
- położyła mu na chwilę rękę na ramieniu.
- Czemu? –
zdziwił się.
- Rose też jest
prefektem. Pomimo tego, że nie pochwalam twojego podejścia, rozumiem je. Więc
będzie ci ciężej stykając się z nią na każdym kroku.
- Nie obchodzi
mnie kto jest prefektem Gryffindoru i nie potrzebuje twojej pochwały – odparł
zimno i wstał.
Arthemis też się podniosła i wzruszyła
ramionami.
- I tak ci nie
wierzę.
- Wkurzasz mnie
– powiedział ostro.
- I dobrze-
mruknęła w odpowiedzi.
- Mam ochotę
skopać ci tyłek od pierwszego dnia.
- Pojedynek o
siedemnastej w Sali historii magii – zarządziła.
- Będę – obiecał
i jednocześnie odwrócili się w przeciwne strony.
Och, Boże tak
dobrze będzie znowu użyć magii, westchnęła Arthemis z wdzięcznością.
- A tu jesteś
Arthemis – Albus stanął przed nią. – Co ci odbija?
- Już nic –
odpowiedziała szybko, i zmieniła temat. – Chodź, sala jest już otwarta.
Arthemis pomimo niezadowolonej miny Albusa,
uparła się, że usiądzie z tyłu. Mogła tutaj swobodnie obserwować nie tylko
wszystkich uczniów, ale również nauczyciela.
Zupełnie niespodziewanie drzwi się otworzyły i
wpłynęła przez nie eteryczna, blond włosa postać z anielsko niebieskimi oczami
i trochę nieprzytomny wyrazem twarzy.
- Cześć
dzieciaki! – rzuciła na wstępie, szokując wszystkich. Jak na profesora była
wyjątkowo otwarta. – Jestem profesor Scamander. Będę was uczyć tylko przez rok,
ale mam nadzieję, że nie zniszczę wam życia, bo szczerze mówiąc Transmutacja to
nie jest mój ulubiony przedmiot. Ale postaram się wam wytłumaczyć wszystko jak
najlepiej umiem. Jednak musicie mi zadawać pytania, bo czasami coś, co jest dla
mnie oczywiste dla was może być niezrozumiałe. Jesteście na piątym roku, więc
większość zadań i tak będzie praktyczna. Wyglądacie na zdolne dzieciaki, wiec
na pewno pójdzie wam jak z płatka.
I uśmiechnęła się promiennie.
Arthemis uderzyła czołem w biurko. Cudownie,
pomyślała ironicznie, jeszcze mi tego brakowała, żebym po raz kolejny miała
nauczyciela, który mnie nie potrafi nauczyć transmutacji. A w tym roku są sumy…
Dlaczego?!, pytała w myślach.
- Będzie
świetnie – mruknął Albus, zacierając ręce z uśmiechem.
Arthemis po raz kolejny uderzyła głową w blat.
Zaraz po tym jak wyszła z totalnie nieudanej
lekcji transmutacji, na której zamiast zmienić kanarka w kubek, zamieniła go w
śpiewającą książkę, ogarnęły ją czarne myśli.
Czemu kiedyś radziła sobie tak doskonale? Ach
tak… po pierwsze miała nieograniczoną ilość czasu do ćwiczeń, po drugie uczył
ją cierpliwy do bólu ojciec, a po trzecie… ta głupia transmutacja kojarzyła się
jej teraz z Jamesem, przez co jej nie wychodziła…
Westchnęła sfrustrowana. Cóż, pozostawało jej
ćwiczyć aż do skutku…
Poczłapała na dół do lochów, gdzie czekały ją
dwie godziny beznadziejnie nudnych eliksirów, z beznadziejnie nudną
nauczycielką.
To totalnie nie był jej dzień…
Na eliksirach zresztą też jej nie poszło. Po
dodaniu drugiego składnika trzeba było piętnaście minut poczekać, aż się
pogotuje. Gdy na to czekała zasnęła na ławce, a obudził ją gwałtowny wybuch.
Jakby to powiedzieć, wybuch z jej kociołka....
Musiała zacząć wszystko od początku, ale to
nie denerwowało jej tak bardzo jak współczujące spojrzenia Albusa.
Ostatnia wyszła z klasy.
Gdy doszła do stołówki usłyszała jak Albus
cicho mówi do Jamesa.
- Nie denerwuj
jej, jeżeli nie chcesz stracić kilku kończyn. Przeżyła właśnie 2 godziny
eliksirów… - dodał gwoli wyjaśnienia.
- Al, to, że
jestem zmęczona, nie znaczy, że jestem głucha – powiedziała cicho, sprawiając,
że Albus podskoczył i spuścił głowę z miną winowajcy.
- Zmęczona? Arthemis,
jest pierwszy dzień szkoły – zaśmiał się Fred.
Arthemis nie odpowiedziała tylko, popatrzyła
na swój talerz, a potem wstała.
- W sumie to nie
jestem głodna – mruknęła cicho i odeszła.
- Zachowuje się
dziwnie – stwierdził Albus.
- Może się po
prostu zakochała – rzucił Fred, a potem wybuchnął śmiechem, gdy James
zakrztusił się sokiem owocowym.
- Idę ją wkurzyć
– oznajmił James. – Może jej przejdzie, gdy się na kimś wyżyje…
- Cóż za
poświęcenie… – mruknął ironicznie Fred.
- James, -
powiedział Albus uroczyście. – Jest to pewnie nasze ostatnie spotkanie, więc
chcę żebyś wiedział, że pomimo tego, iż jesteś totalnym kretynem, kocham cię.
James zrobił kwaśną minę.
- Idioci –
oznajmił na odchodnym.
Wykorzystując kilka tajnych przejść, dopadł
Arthemis na czwartym piętrze. W bardzo stylowy sposób. Podstawił jej nogę. Więc
wylądowała twarzą na podłodze. Pogratulował sobie pomysłu. Pierwszy krok do
wkurzenia jej, został wykonany. Miał już naprawdę dosyć jej ponurego nastroju.
Wolał jak chodziła po szkole zadziorna i gniewna, a każdy bał się do niej
podejść.
Jednak gdy Arthemis odwróciła się i
podpierając się na łokciach spojrzała na niego wściekle, stwierdził, że to
wcale nie był taki dobry pomysł.
Jej spódniczka podjechała trochę do góry i
wydawała się nadzwyczaj… kusząca. I wściekła. Była wręcz zaróżowiona z
wściekłości.
- Prosisz się o
śmierć Potter – oznajmiła spokojnie, patrząc na niego spode łba.
James dopiero po chwili zdołał oderwać wzrok
od jej nóg. Do cholery, chciał ją przecież tylko wkurzyć, żeby wykrztusiła co
jej jest. Nie chciał, żeby teraz nawiedzały go jej obrazy… Zanim się obejrzał
machnęła różdżką tak, że został przyklejony do ściany.
Powoli wstała.
- Czego chcesz?
- Spytać cię z
kim, bądź dla kogo szwędasz się nocą po zamku? – odparł spokojnie, chociaż
teraz to ona wkurzyła jego, gdy go unieruchomiła.
Arthemis zrezygnowana spuściła głowę.
- Nie mogłam
zasnąć, bo twoja stuknięta kuzynka pół nocy myślała o swoim przyszłym zawodzie,
a gdy już zasnęłam miałam strasznie głupi sen. Gdy się z niego obudziłam już
nie mogłam zasnąć… Zadowolony? To właśnie była moja wycieczka po zamku…
Znowu machnęła różdżką, a James z hukiem opadł
na ziemię.
- Jezu, co
takiego musiało ci się śnić, że nie mogłaś po tym zasnąć? – mruknął,
rozcierając kolano.
Arthemis skamieniała i siła powstrzymała
wpływający na jej policzki rumieniec.
- Nie pamiętam –
skłamała szybko i zaczęła iść w stronę klasy numerologii.
Gdy była już przy schodach, usłyszała
wypowiedziane ze śmiechem.
- Policzę się z
tobą za tą ścianę, Arthemis.
- Czekam z
niecierpliwością – odparła i po raz pierwszy tego dnia lekko się uśmiechnęła.
Arthemis o siedemnastej stawiła się w klasie
historii magii uważając, żeby Al i nie daj Boże, Rose zobaczyła, co i z kim
chce zrobić.
Gdyby Rose zobaczyła, że prefekt bierze udział
w pojedynku dostałaby zawału. To samo Al, gdyby zobaczył, o jakiego prefekta
chodzi.
Zaraz za nią do klasy wszedł Scorpius.
- Widzę, że nie
możesz się doczekać – stwierdził i zdjął bluzę.
Arthemis poczekała aż wyjmie różdżkę.
Zupełnie nagle ich zaklęcia zaczęły świstać w
powietrzu. Scorpius był dobry. Naprawdę dobry. Ale nie był tak szybki, ani tak
sprawny jak Arthemis. Obydwoje zdawali sobie z tego sprawę, jednak walka
sprawiała im tak autentyczną przyjemność, że bawili się ze sobą.
Nawet jeżeli jedno z nich zostało draśnięte
drugie się nie przejmowało. Pod wieloma względami było to dobre.
W końcu Arthemis zakończyła to, lewitując
Scorpiusa w powietrze. Gdy wisiał pod sufitem przytrzymywany przez jej magię,
zaśmiała się i zapytała:
- Poddajesz się?
Scorpius zaczął się śmiać. Zaczął się tak
śmiać, że wypuścił różdżkę z ręki. Przez to wszystko Arthemis również cicho
zaczęła się śmiać i uwolniła go spod zaklęcia.
- Czuję się już
lepiej – oznajmiła ocierając krew z rany na przedramieniu.
- Do usług –
odparł Scorpius. – Jesteś naprawdę fenomenalna… I diabelnie szybka.
- Praktyka czyni
mistrza – odparł, i schyliła głową z wdzięcznością.
Obydwoje
rozejrzeli się po sali i zmarszczyli brwi. Wszystko było porozwalane.
- Reparo!-
mruknęła Arthemis wskazując na najbliższą ławkę. – Trzeba tu posprzątać.
Scorpius wzruszył ramionami i bez słowa zaczął
też naprawiać sprzęty.
Gdy skończyli bez słowa się rozeszli.
Arthemis w o wiele lepszym nastroju weszła do
dormitorium. Teraz na pewno będzie mogła zasnąć…
Albus spojrzał na zegarek.
- Rose, idziemy
na kolacje, widziałaś Arthemis?
- Ja ją
widziałam – powiedziała Lily schodząc ze schodów do dormitorium dziewcząt. –
Śpi jak aniołek w swoim łóżku.
- Chyba
naprawdę, nie mogła spać – mruknęła cicho Rose.
- Przestań tyle
myśleć to będzie mogła – oznajmił James, mijając ją.
- A co to niby
miało znaczyć? – syknęła oburzona Rose i pobiegła za nim.
- Czyli wszystko
wróciło do normy – mruknęła Lily do Albusa.
Nazajutrz
Arthemis już czuła się lepiej. Co nie uratowało jej od drwin Jamesa i Freda
oraz ich upierdliwego dociekania, co ją wczoraj ugryzło.
Przy obiedzie
Lucas zarządził trening już następnego popołudnia, co wywołało gwałtowny
sprzeciw u Jamesa. Jednak Lucas był nieprzejednany. Arthemis nie miała nic
przeciwko temu. Miło będzie znowu wsiąść na miotłę i widać było, że Lily też
się do tego pali.
Obok nich usiadła Rose. Miała lekko pobielałą
twarz. I milczała, jakby była w szoku.
Arthemis zmarszczyła brwi przyglądając jej
się.
- Rose? –
zapytała.
- Byliście już w
bibliotece? – głos Rose był dziwnie cichy.
- Nie. Po, co?
Jest drugi dzień szkoły – odparł Fred, jakby to było oczywiste.
- A co się
stało? – zapytał ciekawie Albus, nakładając sobie drugie danie.
- Nowa
bibliotekarka – odparła tylko Rose.
- Co z nią? –
zapytał James.
- Jest… straszna
– wyszeptała dziewczyna.
- Gorsza niż
Pince?! – krzyknął z niedowierzaniem Albus.
- Zależy jak na
to spojrzysz…
- Więc co jest z
nią nie tak?
- Nie potrafię
tego opisać… - wyszeptała Rose.
- Wiedziałam, że
to się tak skończy – mruknęła Arthemis, odkładając widelec i zaczęła się
zbierać od stołu.
- Co robisz? –
Albus spojrzał na nią ciekawie.
- Idę sprawdzić,
o czym ona mówi.
- To ja też! –
odparł, wstając.
- Ja też jestem
ciekaw – powiedział James.
Arthemis wzruszyła
ramionami i zaczęła iść w stronę wyjścia z sali, podczas gdy reszta krzyczała
za nią, żeby zaczekała. Dogoniła ja nawet Rose.
Arthemis wiedziała, że coś się dzieje już w
połowie korytarza, na którym znajdowała się biblioteka. Zmarszczyła brwi.
- Dlaczego tam
jest taki hałas? – zapytał Albus.
Rose spuściła
głowę i nie odpowiedziała.
Arthemis pchnęła
drzwi do biblioteki i otworzyła szeroko oczy.
W bibliotece
było zaledwie kilkanaście osób, ale robiło taki hałas, że wydawało się, iż pół
szkoły się tu znalazło. Poszukała wzrokiem bibliotekarki i otworzyła usta ze
zdumienia.
- To tamta
dziewczyna? – zapytał ją cicho James.
- Chyba tak –
odpowiedziała i pokręciła z niedowierzaniem głową.
Nowa bibliotekarka – panna Chloe Tate - mogła
mieć najwyżej dwadzieścia dwa lata, była bardzo niska, miała krótkie blond
włosy i była hojnie obdarzona przez naturę, co eksponował jej mocno
wydekoltowany, pasteloworóżowy sweter.
Trzech starszych chłopców opierało się o jej biurko uśmiechając się do niej
słodko, czego w ogóle nie zauważała, zupełnie zaczytana w jakieś romansidło, od
którego aż rumieniły się jej policzki.
- Tego nie można
tak zostawić – powiedziała zrozpaczona Rose, ciągnąc Arthemis błagalnie za
ramię.
James chichotał za nimi jak najęty, z trzech
idiotów przed biurkiem bibliotekarki. Musiał natychmiast powiedzieć o tym
Fredowi.
Arthemis z groźną miną pomaszerowała do
biurka.
- Spadać,
pajace! – warknęła.
Jeden z nich już
otwierał usta, żeby jej coś odpowiedzieć, gdy drugi kopnął go w kostkę.
- Mick, nie
pamiętasz, Arthemis? Przeprowadzała fajne pojedynki na dodatkowych zajęciach w
zeszłym roku… - zaśmiał się histerycznie trzeci.
Arthemis uniosła
brew, mówiąc:
- Chcę przejść.
Chłopcy
rozstąpili się przed nią niczym Morze Czerwone. Albus za nią zachichotał.
Arthemis oparła z hukiem dłonie na biurku i chrząknęła.
Bibliotekarka gwałtownie wypuściła z rąk
książkę i spojrzała na nią.
- Nie uważa
pani, że jest tu trochę za głośno? – zapytała chłodno.
Bibliotekarka
się zarumieniła.
- Cóż,
powiedziałam im, żeby byli cicho, ale mnie nie posłuchali. To pierwszaki.
Arthemis uniosła
brwi.
- Pierwszaki?
Nie posłuchały pani pierwszaki? – zapytała z niedowierzaniem.
- Arthemis, nie
musisz być taka surowa! – krzyknął jeden z wielbicieli panny Tate.
Arthemis powoli
na niego spojrzała.
- Nie musicie
przez przypadek gdzieś iść? – zapytała słodko. Jednak nikt się nie nabrał.
Każdy wiedział, że pod tą słodyczą kryje się groźba śmierci.
- A właśnie…
cóż, za chwilę będą lekcje i… To my już pójdziemy… - wyjąkał i razem z kolegami,
patrząc tęsknie na bibliotekarkę, wyszli na korytarz.
- Och, oni są
tacy uroczy, prawda? – zachichotała panna Tate.
Arthemis
zazgrzytała zębami. Ta dziewczyna była chyba całkowicie pozbawiona mózgu. Czy
nie wiedziała, jaka wiedza, jak wiele niebezpiecznych książek jest
zgromadzonych w tej bibliotece? A nowi uczniowie Hogwartu zachowywali się jakby
mieli zamiar urządzić tu zaraz dyskotekę.
- Naprawdę
powinna pani ich uspokoić – odezwał się Albus belferskim tonem.
- Ja… - zaczęła
bibliotekarka, po czym jej oczy gwałtownie się rozszerzyły, gdy spojrzała na
Albusa, a Arthemis poczuła falę gorąca przez bijące od niej uczucia. Bujna
wyobraźnia pokazała jej serduszka latające wokół głowy dziewczyny.
Panna Tate zerwała się na nogi i uśmiechnęła
przesłodko do Albusa.
- Chciałbyś może
jakąś książkę? A może pomóc ci w czymś innym? – zapytała błagalnie.
- Eeee… - Albus
zarumienił się gwałtownie i schował za Arthemis. – Nie, dziękuję.
Bibliotekarka zrobiła zawiedzioną minę.
Arthemis zdusiła
w sobie chęć wybuchnięcia śmiechem. Natomiast Rose chyba już nie wytrzymywała.
Jej szkolny azyl został poważnie zagrożony.
- Już ci
powiedziałam, co zrobić z pierwszakami – szepnęła jej na ucho Arthemis.
Rose zacisnęła rękę na różdżce i gwałtownie
się odwróciła. Uniosła różdżkę i rozległ się huk. W bibliotece zaległa cisza.
Wszyscy spojrzeli na Rose, która wyglądała na naprawdę wściekłą. Arthemis była
z niej dumna.
- Słuchajcie,
robaki – warknęła Rose. – To jest biblioteka! Ma być cisza! Jeżeli usłyszę
chociaż jeden głos głośniejszy od szeptu wylecicie stąd z dożywotnim zakazem
wytatuowanym na tyłku moim butem, JASNE?!
Wszyscy otworzyli usta ze zdziwienia, oprócz
Arthemis, która uśmiechnęła się kącikiem ust. A po chwili pierwszaki jak jeden
mąż, krzyknęły:
- Tak jest,
proszę pani! – i usiadły w zupełnym milczeniu, wymieniając między sobą
przestraszone spojrzenia. Mogło być to spowodowane zarówno słowami Rose, jak i
tym, że Arthemis w dość sugestywny sposób bawiła się różdżką, siedząc na biurku,
panny Tate, która nadal zauroczonym wzrokiem wpatrywała się w Albusa.
- A pani, panno
Tate, niech się weźmie do pracy – warknęła Rose, odwracając się do niej.
- T-tak –
wyjąkała osłupiała bibliotekarka, gdy ruszyli do drzwi. – Odwiedź mnie jeszcze
kiedyś! – krzyknęła, gdy wychodzili. Nikt nie miał wątpliwości, że było to
skierowane do Albusa.
Za drzwiami zderzyli się z Jamesem i Fredem.
- Co się stało?
– zapytał James.
- Słyszeliśmy
jakieś krzyki – dodał Fred.
- Spokojnie –
odparł Albus. – To tylko Arthemis, przeciągnęła Rose na złą stronę mocy.
Rose się
zarumieniła, spuściła głowę i powiedziała:
- Strasznie mnie
wkurzyli.
- Nie masz się
czym przejmować – uspokoiła ją Arthemis. – Świetnie ci poszło jak na pierwszy
raz. Groźby słowne wychodzą ci nawet lepiej niż mnie.
- Bo ty nie
potrzebujesz słów. Wystarczy jedno spojrzenie – stwierdził Albus.
- Cóż, też
powinieneś się tego nauczyć, jeżeli chcesz ocalić swoją cnotę przed panną Tate…
- rzuciła Arthemis i swobodnie zaczęła iść korytarzem na następną lekcję, w
myślach odliczając: cztery, trzy, dwa…
Na korytarzu rozległ się wybuch śmiechu, od
którego zadrżały ściany. Fred leżał na ziemi nie mogąc się podnieść, rechocząc
jak opętany, a James ocierał właśnie kąciki oczu, chichocząc jak wariat.
- JAAAAK
MOOOOOGŁAAAAŚ!!!!???? – krzyknął na cały hol załamany Albus.
Oczywiście chłopcy Albusowi nie odpuścili ani
na jotę. Żartom nie było końca, dopóki Albus nie zdenerwował się i nie zagroził
Jamesowi i Fredowi, że poda im eliksir na owrzodzenie. Wtedy się opamiętali, co
nie zmieniało faktu, że Albus trzymał się od biblioteki z daleka, jakby czaił
się tam jakiś demon.
Natomiast, gdy tylko Rose odwiedzała
bibliotekę, wszyscy łącznie z panną Tate mieli się na baczności. Wśród
pierwszaków nastąpił podział. Część z nich uważało ją za sztywną i zbyt zasadniczą
– byli to głównie chłopcy, a druga część uważała, że jest idealnym prefektem –
były to głownie dziewczyny.
W Gryffindorze była jeszcze jedna grupa
pierwszorocznych, która niczym zaklęta wzięła sobie za honor uważne
obserwowanie Arthemis North uważając ją za tajnego agenta. Arthemis uważała, że
to na pewno jakiś głupi żart Freda, który rozpuścił jakąś plotkę wśród
pierwszaków. Jednak nie byli znowu tacy uciążliwi, bo wystarczyło jedno jej
spojrzenie lub niezadowolona mina, a znikali jak kamfora.
Pod koniec tygodnia Potterowie, Weasleyowie,
Lucas i Arthemis zostali wezwani do Hagrida. Ścisnęli się jakoś na niewielkiej
przestrzeni i zostali poczęstowani herbatą i twardymi jak kamień ciastkami.
Arthemis ze śmiechem słuchała opowieści Lily i
Rose o tym, co się działo u nich w domu podczas wakacji. Jednak Hagrid wydawał
się jednocześnie zainteresowany ich opowieścią i pogrążony w myślach. Co chwilę
wpatrywał się bez słowa w okno ze zmartwioną miną.
Nie tylko ona to zauważyła, bo James zapytał:
- Coś się stało
Hagridzie?
Hagrid powoli na
niego spojrzał.
- Tydzień temu
zaginęło dwóch młodych ludzi z wioski. Żona jednego z nich przyszła i prosiła
mnie bym przeszukał las. Ale nic tam nie ma. Szukałem jakichkolwiek śladów, ale
nic nie znalazłem. Chyba już nie ma dla nich nadziei.
- Zaginęli? –
zdziwił się James. – Jak to?
- Po prostu
wyszli wieczorem i nigdy nie wrócili.
- Może nie kryje
się za tym nic niebezpiecznego – wyraził nadzieję Albus. – Może to był po
prostu wypadek.
- Też tak
myślałem, Al. – westchnął Hagrid. – Ale teraz już nie jestem taki pewny… Wydaje
mi się, jakby stworzenia w lesie drżały w oczekiwaniu na zło…
Rose zadrżała, Lily ją objęła cicho
zapewniając, że nie ma się co martwić na zapas.
Natomiast wzrok Albusa natychmiast powędrował
do Arthemis, która z tajemniczym, skupionym spojrzeniem wpatrywała się w
Hagrida.
Z rezygnacją walnął głową o blat stołu.
- Tylko nie to…
- jęknął. – Nie znowu… Nie na początku roku!
- O co mu
chodzi? – zapytał zaniepokojony Fred.
Albus poderwał głowę i oskarżycielsko wskazał
palcem na Arthemis.
- Ona już znowu
ma ten wzrok!
Arthemis
zamrugała zaskoczona.
- Jaki wzrok?
- Ha, ha, ha… -
zaśmiał się ironicznie Albus. – Nie oszukasz mnie. Wiem, że myślisz już, żeby
odkryć, co za tym stoi!
Arthemis zmarszczyła brwi.
- Zwariowałeś
Al? To mógł być wypadek. Prawdopodobnie ta dwójka się urżnęła, poszła do lasu i
wpadła na jakąś akromantule. Albo co bardziej prawdopodobne, walnęli głową w
jakąś kłodę i już się nie obudzili… Co w tym tajemniczego?
- Jesteś okropna
– syknęła Lily.
Arthemis
wzruszyła ramionami.
- Dopóki to się
nie powtórzy, nie ma dowodu na to, że to coś niezwykłego. Myślałam raczej o
tym, żeby pomóc Hagridowi przeszukać las, jeszcze raz. Może chociaż znajdziemy
dowód na to, że tam byli. Wszystko jest lepsze od niepewności, co naprawdę się
z nimi stało…
Jednak Albus nadal wpatrywał się w nią
podejrzliwie. Dla Arthemis nie istniała większa pokusa, niż nierozwiązana
tajemnica. Musiał się z tym pogodzić.
- Cóż, może to
być ciekawa wyprawa - stwierdził cicho Fred. – Dawno nie widziałem Zakazanego
Lasu od środka.
Arthemis widziała. I nie były to przykre
wspomnienia.
- Nie wiem, czy
to dobry pomysł – oznajmił z wahaniem Hagrid. – Zakazany Las nawet za dnia może
być bardzo niebezpieczny.
- Daj spokój
Hagridzie – odparł James. – Wiesz, że nie odpuścimy.
- Uważam, że
Lily nie powinna iść – oznajmiła stanowczo Rose.
Lily natychmiast
się od niej odsunęła i spojrzała na nią wściekle.
- To raczej ty
nie powinnaś iść – odparła ostro. – Wystarczy, że zobaczysz małą jaszczurkę i
dostaniesz zawału…
Rose spuściła głowę.
- To zbyt
niebezpieczne, Lily –nie ustąpiła.
- Dziewczyny nie
kłóćcie się – poprosił cicho Albus. – Ja też uważam, że Lily nie powinna iść.
- Zdrajca! -
wrzasnęła Lily.
- Wybacz Lily,
ale będziesz tylko przeszkadzać – dodał Fred.
Lily krzyknęła sfrustrowana. Spojrzała
błagalnie na Arthemis.
- Nie zgadzam
się z nimi, uważam, że dałabyś sobie radę – oznajmiła Arthemis, Lily krzyknęła
z radości, ale jej ręce, zaraz opadły, gdy usłyszała: - Jednak jeżeli
pójdziesz, Albus i reszta będzie się o ciebie tak zamartwiać, że żaden z nich
pożytek.
- OOchh!
Jesteście niemożliwi! – oznajmiła Lily i ze złością wypadła z chatki.
- Myślę, że z
nią zostanę – oznajmiła cicho Rose i wyszła za Lily. A Arthemis zrozumiała, że Rose
czuje się winna, że z nimi nie pójdzie. Że czuje się tchórzem. Pokręciła głową
z niedowierzaniem. Przecież nie miała wpływu na swój strach. Nie mogła nagle
przestać się bać czegoś, czego bała się od lat. W głowie Arthemis powoli rodził
się plan oswojenia Rose z co bardziej
przyjaznymi stworzeniami. Ale po chwili oderwała się od tych myśli, gdy
usłyszała:
- No, to co
Hagridzie? Jutro rano? – zapytał podekscytowany James.
- Nadal nie
uważam, że to jest dobry pomysł – oznajmił Hagrid, zbierając kubki ze stołu z
ciężkim westchnieniem. – Ale może zauważycie to, czego ja nie widzę…
Witamy pannę Rose po ciemnej stronie mocy 😂 cała sytuacja w bibliotece była przekomiczna, nie mogłam powstrzymać śmiechu a jako wisienka na torcie ten komentarz Arthemis 😂
OdpowiedzUsuńPojedynek jako sposób na poprawę humoru - interesujące 😁
Hej,
OdpowiedzUsuńmoże teraz jakoś pójdzie jej transmutacja, ta walka ze Scorpiusem, aż dziwne, że nie sprawdzili na mapie gdzie jest... ta nowa bibliotekarka to się zupełnie nie nadaje i Albus bosko...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ta walka ze Scorpiusem :) ale dziwię się, że nie sprawdzili na mapie gdzie jest... nowa bibliotekarka to się zupełnie nie nadaje na to stanowisko i podrywa nam Albus'a bosko...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga