środa, 24 stycznia 2018

Pamiętnik Althei (Rok V, Rozdział 13)

 Tydzień później Arthemis znowu natknęła się na Jamesa przeszukującego zamek. Czego ten kretyn, w którym była zakochana szukał?
 Zakochana… cholera, dziwne słowo. Nie czuła się jakoś inaczej. Po prostu było jej cieplej na sercu, gdy o nim myślała. Nie miała zamiaru nic z tym robić. Wszystko było dobrze tak jak było. Zakochanie prowadziło do zerwania, a poza tym, James miał dziewczyn na pęczki. To by się nie udało… z jakiegoś niezrozumiałego powodu takie myśli ja uspokajały. W końcu to tylko chwilowe zauroczenie, przez te wszystkie ostatnie wydarzenia. Opiekował się nią, więc jej trochę odbiło. Jak odpocznie i wróci po świętach do domu całkiem jej przejdzie. 
 Zostawiła go ze swoimi sprawami i poszła do klasy obrony, gdzie czekał na nią Forsythe.
- Już opanowałaś? – zapytał ją. – Byłem trochę zdziwiony twoją wiadomością.
Arthemis położyła piórko na książce leżącej na jego biurku i cofnęła się kilka kroków. Wyciągnęła lewą rękę i wykonała ruch nadgarstka, mówiąc:
- Wingardium Leviosa!
Owszem piórko się uniosło. Ale razem z leżącą pod nim książką. Arthemis pozwoliła jej dolecieć do sufitu i opuściła ją na zaskoczone kolana profesora Forsytha.
- Szybko ci poszło – powiedział.
- Szybko jak szybko – odparła. – Po nocach nie dawało mi to spokoju.
- Czemu jest to dla ciebie aż tak ważne? – zdziwił się Forsythe.
- Po prostu interesuje mnie wszystko, co mnie może w jakiś sposób obronić – odpowiedziała, wzruszając ramionami. Pewnie dlatego, że tak często jako dziecko byłam bezradna, dodała w myślach.
- No dobrze. Myślę, że zaklęcie Expeliarmus będzie na początek bezpieczniejsze. Jeżeli będę pewien, że dajesz sobie z nim radę, poćwiczymy zaklęcie tarczy, ok?
 Arthemis skinęła głową zadowolona. Stanęła naprzeciwko Forsythe’a. Ponieważ już wiedziała jak to działa, miała nadzieję, że pójdzie jej szybko i sprawnie. Myliła się. Pomimo tego, że zaklęcia różniły się ledwie jednym poziomem, było to niemal niewykonalne. Dopiero po półtorej godziny udało jej się lekko poruszyć różdżkę, w rękach Forsythe’a.
- Już prawie, ci się udało! – powiedział zachwycony Forsythe. Arthemis oparła się ciężko o ławkę. Była zadziwiająco wyczerpana. – Jesteś zawzięta jak diabli! – zaśmiał się. – Szkoda, ze twoja matka cię teraz nie widzi! – powiedział.
Arthemis spojrzała na niego zdziwiona, a on spoważniał.
- Wybacz – powiedział cicho. – Po tylu latach nadal mi trudno zrozumieć, co się stało…
- Mnie też – wyznała i stanęła gotowa do dalszych ćwiczeń.
- Na dzisiaj już wystarczy – powiedział jednak Forsythe. – Jutro są normalne lekcje, więc nie możesz się tak Forsować. Tak zaawansowana magia wymaga dużej ilości energii.
- Ale został już tylko tydzień do świąt! – zaprotestowała Arthemis.
- Więc będziesz ćwiczyć sama – powiedział Forsythe. – Dasz sobie radę…
- Chociaż zaklęcie tarczy…
- Dopiero jak będę miał pewność, że nie zrobi ci krzywdy – powiedział zadziwiająco twardym tonem. – Uciekaj już…
- Dobrze – westchnęła. – Dziękuję, panie profesorze.


 Arthemis jak poprzednim razem bawiła się zaklęciem, podczas lekcji próbując niepostrzeżenie wytrącać podczas ćwiczeń czyjeś różdżki. Nie szło jej za dobrze. No i Albus pokrzyżował jej szyki, bo miała zamiar ćwiczyć całą lekcję eliksirów. Zamiast tego twardym i nieustępliwym gestem wskazał jej palcem odpowiednią recepturę w książce. Arthemis ciężko westchnęła. Rose wbiegła do klasy, krzycząc przeprosiny za spóźnienie. Usiadła obok nich i szybko zaczęła wyjmować wszystko z torby.
- Wiecie co robi James? – zapytała. – Zachowuje się jak idiota. Chodzi po piątym piętrze i zagląda od drzwi do drzwi…
- Czegoś szuka – oznajmiła Arthemis i spojrzała na Albusa. – Wiesz, czego?
Albus odwrócił wzrok.
- Wiesz, czego! – krzyknęła z pewnością. – Powiedz mi!
- Nie.
- Czemu?
- Bo nie. To jego sprawa.
- Ale to irytujące – powiedziała Arthemis.
Albus wpadł na szatański pomysł.
- Powiem ci co wiem – odparł spokojnie i znowu położył palec na recepturze eliksiru. – Pod warunkiem, że uwarzysz ten eliksir na Powyżej Oczekiwań.
- Co? – zdziwiła się Arthemis. – Dobrze wiesz, że ja…
- Więc się nie dowiesz…
- Ale…
- Warunek! – Albus był nieustępliwy.
Arthemis zmrużyła oczy. Pewnie jej się nie uda, ale co jej tam. Spróbować można.
- Dobra! – uścisnęli sobie dłoń.
Arthemis z uporem maniaka wczytywała się w każdą najmniejszą linijkę receptury eliksiru. Wokół niej utworzyła się czarna chmura zawziętości.
 Trzy razy w lewo raz w prawo – przeczytała. Co to za idiotyzm? Jakby to miało jakieś znaczenie…
 Zajęło jej to całe dwie godziny zajęć, a gdy skończyła zestawiła kociołek z ognia i opadła ciężko na krzesło. Od ciepła buchającego z kociołka była cała spocona. Profesor Carmanthen krążyła między stolikami sprawdzając zawartość kociołków. Jak zwykle większość czasu zajęło jej wychwalanie Albusa, po czym stanęła nad wywarem Arthemis, a w jej oczach zaszkliły się łzy.
 Znowu porażka, pomyślała Arthemis.
- Arthemis… - wyjąkała. – To… to jest… udało ci się!
Arthemis wytrzeszczyła na nią oczy.
- Jestem z ciebie taka dumna.
- Naprawdę?
- Cóż eliksir ma trochę inny zapach i za gęstą konsystencję, ale ogólnie jest to jak na razie twój najlepszy wynik. Normalnie zasługujesz na Zadowalający, ale dam ci Powyżej Oczekiwań. Tak na zachętę…
 Arthemis triumfalnie zerwała się z krzesła i odwróciła do Albusa.
- Wygrałam! Gadaj co wiesz! – wskazała go palcem.
Nauczycielka spojrzała na nią jak na wariatkę i czym prędzej się ulotniła.
Albus spokojnie pozbierał swoje rzeczy i przełożył torbę przez ramię.
- Nic.
- O czym ty gadasz? – zdziwiła się Arthemis. – Miałeś mi powiedzieć czego szuka James!
- Nie. Miałem ci powiedzieć na ten temat, co wiem, a nie wiem nic.
Arthemis otworzyła usta z oburzenia.
- Jaja sobie ze mnie robisz?!
- Ani trochę. I nie bądź taka oburzona. Udało ci się uwarzyć eliksir. – Klepnął ją w tył głowy. – To znaczy tyle, że zazwyczaj jesteś zbyt leniwa, żeby się skupić!
Arthemis przewróciła oczami.
- To było nie w porządku…
- A było w porządku jak wkurzyłaś Rose na zaklęciach? – odparł z cwanym uśmiechem.
Arthemis opadły ramiona, gdy ruszyli w kierunku drzwi.
- Jak tak bardzo chcesz się dowiedzieć, to czemu go nie spytasz? – zapytała Rose.
- Bo obiecałam mu, że nie będę drążyć. Mam związane ręce…
- Na pewno znowu wpadł na jakiś idiotyczny pomysł. Nic ciekawego.
- Tak, chyba tak – przyznała Arthemis, ale wcale jej to nie zadowoliło.

 Zajęcia z Forsythem nie przynosiły spodziewanych rezultatów, więc Arthemis ćwiczyła jeszcze mocniej i dłużej. Miała tę niewielka swobodę, że nauczyciele im trochę odpuścili przed świętami. Ale ponieważ za kilka dni mieli rozjechać się do domów, Arthemis pogodziła się z myślą, że już więcej Forsythe jej nie nauczy i jest zdana na siebie. Tyle, że trudno ćwiczyć zaklęcie tarczy jak nikt cię nie atakuje…
 Jednak z pozostałymi rzeczami było dobrze. Rose i Albus porzucili temat empatii, jak obiecali. A eliksiry też jej jakoś poszły. Już nie dostała Powyżej Oczekiwań, ale wprawiła się na tyle dobrze, żeby zaliczyć przedmiot. Może nawet na Sumach. Albus promieniał z dumy, jakby była jego małą córeczką. Kretyn…
 Była trochę markotna na myśl, że nie będzie ich wszystkich dwa tygodnie widziała, ale wizyta w domu też jej dobrze zrobi. Tylko, czy po świętach będzie do czego wracać?
 Dadzą radę, pomyślała Arthemis. A jak moja szkoła przez nich zniknie, to osobiście skopie im tyłki, pomyślała zawzięcie. Nie wyobrażała sobie już nauki w domu, bez przyjaciół będących cały czas przy jej boku.
 Dzień przed wyjazdem była już spakowana i gotowa do powrotu do domu. Rose i Lily były już w prawdziwie świątecznych nastrojach, co widać było w ich rozchichotanych postaciach.
- Arthemis, pozwól się uczesać! – błagała Lily, patrząc na nią błagalnie.
- A co jest złego z moimi włosami? – odparła ostrożnie Arthemis.
- Nic. Ale nigdy nie miałaś starszej siostry, więc nikt cię nigdy nie czesał…
- Chciałabym zaznaczyć, że żadna z was nie miała starszej siostry – odparła trochę zaniepokojona Arthemis.
- Jak nie? Victoire, Dominique, Molly… - wyliczyła Rose na palcach. – W wakacje jak wszystkie dzieciaki zjeżdżały do dziadków, dziewczyny się nami zajmowały. Szczególnie Victoire, bo jest najstarsza. Czasami robiły nam tak wymyślne fryzury, że wyglądałyśmy jak księżniczki…
- Wcale nie chce wyglądać jak księżniczka! – powiedziała Arthemis, przerażona samym pomysłem.
- Oj, nie bądź taka! Przecież nic ci się nie stanie – jęczała Lily.
- A poza tym cały czas nosisz upięte wysoko włosy i nawet rzadko je rozpuszczasz…
- Żeby nie przeszkadzały – broniła się Arthemis.
Lily zbliżała się do niej ze szczotką w ręku.
- Obiecuję, że nie będziesz wyglądała słodko…
- Lily, odłóż to – powiedziała Arthemis, wyciągając różdżkę.
- Niech to będzie mój prezent na gwiazdkę.
- Twoim prezentem na gwiazdkę było to, że pomogłam ci się nauczyć zaklęcia Patronusa, bo tak bardzo chciałaś…
- To niech to będzie mój prezent! – zaśmiała się triumfalnie Rose i delikatnie wyjęła różdżkę z zaciśniętych palców Arthemis. – Zacieśnimy siostrzane więzy…
- Tylko wspólna walka może pomóc zacieśnić więzy – odparła Arthemis i zanim się obejrzała już została popchnięta i posadzona na łóżko.
- Po prostu się nie martw – poradziła jej Rose, a w tym momencie Lily rozpuściła jej włosy i zaczęła czesać.
- Łatwo ci powiedzieć – burknęła Arthemis. – Przysięgam, że jeżeli będę wyglądała jak laleczka, to zniszczę to w kilka sekund!
- Oj, Arthemis… jutro będziesz miała nas na jakiś czas z głowy, więc daj nam trochę radości – odparła Rose i wzięła w ramiona, grubego, szmaragdowego perskiego kota. Zaczął mruczeć tak głośno, że nic innego nie było słychać.
 Arthemis przewróciła oczami.
- Niech wam będzie – westchnęła. – Zabierasz go do domu? – zapytała, wskazując głową Gina. W tym momencie Lily pociągnęła ją za włosy. – Ałaaa…
- Nie ruszaj głową! – pouczyła ją.
- Oczywiście, że biorę go do domu! – powiedziała Rose, przytulając twarz do futerka kota. – Tylko błagam nie zmieniaj się w nic groźnego, dobrze? – zajęczała, a Arthemis zastanawiała się, czy kot jej posłucha, czy zrobi na złość.
 Poczuła dziwne pociąganie włosów i aż się bała, co z tego wyniknie. Na samą myśl dostawała zawału.
- Rose, podaj mi gumki i kokardę.
- W życiu!! Żadnych wstążek! Ani jednej, jasne!!– krzyknęła przerażona Arthemis i chciała zerwać się z miejsca, ale Lily pociągnęła ją za włosy. – Ałłaaaa…
- Dobrze, żadnych wstążek – obiecała Lily. – Tylko się nie ruszaj.
Rose podeszła i podała Lily gumki.
- Gotowe! – powiedziała zachwycona Lily, kilka minut później i zadowolona z siebie zeskoczyła z łóżka. Pobiegła do swojego kufra i zanim się Arthemis zorientowała zaczęła jej pstrykać zdjęcia.
- Przestań!
Rose przyniosła jej swoje lusterko. Arthemis otworzyła usta ze zdumienia. Miała kitki. Dzięki Bogu nie było ich jakoś specjalnie widać, bo Lily zrobiła je z tyłu, ale i tak włosy spadały jej za ramiona, do tego w jakiś magiczny sposób były poskręcane.
- Wyglądam jak dziecko – zajęczała.
- Wyglądasz inaczej – poprawiła ją Lily. – Nie tak groźnie jak zwykle…
- To źle – powiedziała Arthemis.
- To dobrze – nie zgodziła się z nią Rose. – Gdybyś miała krótkie włosy to rzeczywiście mogłabyś wyglądać dziecinie, ale że sięgają ci aż do połowy pleców, wyglądasz inaczej.
- No, to chodźmy na kolacje – powiedziała Lily radośnie.
- Nie wyjdę w tym! – krzyknęła Arthemis.
- Wyjdziesz, bo nas kochasz i będziesz za nami tęskniła przez te dwa tygodnie, więc miło spędzimy ten ostatni wieczór – powiedziała Rose, patrząc na nią psotnie.
 Arthemis westchnęła ciężko.
- Ja się chyba zabiję – powiedziała, kładąc rękę na czole. – Może chociaż założę bluzę z kapturem?
- Nie! I żadnej tiary! – powiedziała gniewnie Lily. We dwie zaczęły ją ciągnąć do wyjścia. – Nie umiesz się bawić, Arthemis. Odpuść sobie. Nie zawsze musisz wyglądać, jakbyś zaraz miała rzucić się w wir walki.
- Ale mnie to pasuje… - zaprotestowała Arthemis.
- Bla, bla, bla… - przerwała jej Rose.
Aż do Wielkiej Sali nie dały jej dojść do głosu.
 Gdy usiadły naprzeciw Albusa przy stole, ten podniósł wzrok i na widok Arthemis, wypluł sok, który miał w ustach. A potem zaczął się śmiać.
- Ratuj! – krzyknęła Arthemis. – Otoczyły mnie we dwie! Nie miałam żadnych szans…
- Wy dwoje się nie znacie! – prychnęła gniewnie Lily.
- Dać ci zabawki do piaskownicy, Arthemis? – zapytał ze śmiechem.
- Zamknij się, Al, albo pożałujesz – mruknęła groźnie Rose, wyciągając różdżkę.
- Kiedy to takie zabawne…
- Wcale nie jest zabawne – oburzyła się Arthemis. – Tylko tragiczne!
- Dobra. Udam, że jesteś po prostu chwilowo niepoczytalna – powiedział i nałożył sobie placek śliwkowy.
- Nie drażnij mnie – odparła Arthemis.
Przez resztę kolacji przekomarzali się wesoło w czwórkę, racząc się słodkościami zrobionymi przez domowe skrzaty. Posłuchali przemowy dyrektora o tym, że nie ma się, co niepokoić i że ministerstwo na pewno się wszystkim zajmie. Potem ruszyli tłumnie w drogę powrotną do swoich domów. Idąc w tłumie Gryfonów przez pierwsze piętro, ktoś nagle złapał ją za rękę i usłyszała:
- Chodź ze mną.
James przedarł się przez tłum idąc pod prąd w przeciwnym kierunku i ciągnąc za sobą Arthemis. Weszli w jedno z tajnych przejść.
- Co jest?! – zapytała Arthemis, zdyszana od kluczenia między ludźmi.
- Minęła chwila zanim cię rozpoznałem – zaśmiał się James.
- Te cholerne kitki to wina twojej siostry – powiedziała obrażona. – Wyglądam jak dziecko. Nawet Al tak twierdzi.
- Nie zna się – powiedział niespodziewanie, przyglądając jej się trochę nieprzytomnie, jakby był pogrążony w myślach. – Nie wyglądasz, jak dziecko. Wyglądasz… - zastanawiał się nad odpowiednim słowem. - … niegrzecznie.
- Niegrzecznie? – zapytała z niedowierzaniem, a potem zmrużyła powieki. – Jesteś zboczony…
- Trochę – przyznał.
- No, to czego chcesz? – zapytała, żeby pokryć rozbawienie z jego odpowiedzi.
- Chcę ci coś pokazać – odparł tajemniczo i zaczął wchodzić po zdewastowanych schodach tajnego przejścia.
- To, coś czego szukałeś?
- Mhm.
- A co to jest?
- Zobaczysz.
- A do czego służy?
- Zobaczysz.
- Czemu tego szukałeś?
James wydawał się nagle skonsternowany tym pytaniem.
- Tak, po prostu – odpowiedział w końcu.
- Nie powiesz mi nic na ten temat? – zdziwiła się Arthemis.
- Cierpliwości – powiedział James.
Przeszli do końca tajnego przejścia. Weszli na trzeci piętro, a potem innym tajnym przejściem, na piąte. Potem schodami na szóste. I korytarzami, aż w końcu James się zatrzymał i wprowadził ją do jakiejś starej sali. Arthemis jeszcze tu nie była. Nic jednak nie mogła dostrzec, bo było tu zbyt ciemno. Jedno okno nie dawało żadnego światła o tej godzinie.
- Co to za miejsce? – zapytała, marszcząc brwi. Odpowiedziało jej echo własnego głosu.
James wyszeptał zaklęcie i wszystkie lampki w pokoju i świeczki nagle się zapaliły.
 Arthemis otworzyła szerzej oczy. W sali znajdowało się pełno przeróżnych, starych, często zepsutych instrumentów muzycznych.
- To jest…
- Stara sala muzyczna – wyjaśnił James. – Gdy uczył to profesor Flitwick, prowadził chór. Po jego odejściu wszystko zostało zamknięte w tej sali. Profesor Vector opowiadała nam coś na numerologii i wspomniała o tym.
- Szukałeś tej sali? – zdziwiła się. – Ale po, co?
Uśmiechnął się i pociągnął ją za rękę na tył klasy, którego nie było stąd widać, zza wszystkich sprzętów. Arthemis roześmiała się, gdy poprowadził ją do starego fortepianu.
- Nie jestem pewien, czy działa – mruknął i odwrócił się do niej. – Wiem, że wracasz do domu i będziesz mogła tam sobie grać, ale od teraz możesz sobie też pograć jak będziesz w szkole…
 Arthemis westchnęła zachwycona i dotknęła klawiszy. Nacisnęła kilka z nich.
- Niesamowite. Nadal jest nastrojone – wyszeptała i usiadła na ławeczce. Poklepała miejsce obok siebie. James zaskoczony usiadł obok niej.
- Nie umiem zbyt wielu utworów, grać bez nut – powiedziała cicho. – Ale... – mruknęła i położyła dłonie na klawiaturze i zaczęła grać. – Jak byłam dzieckiem moja matka każdego wieczoru zanim położyła mnie spać grała mi tę melodię…
 Wolna, nastrojowa melodia kojarzyła mu się ze słonecznym dniem, spokojnym miejscem, delikatnym wiatrem i jej zapachem…
 Jej palce po prostu odruchowo naciskały odpowiednie klawisze, pływając po czarno-białej klawiaturze. Mogłoby go to zafascynować, gdyby nie to, że nie mógł oderwać wzroku od jej twarzy. Miała zamknięte oczy i rozchylone usta. Jakby w ogóle nie było jej w pomieszczeniu. Wziął w garść opadające jej na ramiona włosy i przeciągnął je między palcami. A potem zanim pomyślał, zdjął gumki z jej głowy i rozpuścił ciemną falę jej włosów. W tym samym momencie Arthemis skończyła grać. Przez bardzo długą chwilę milczała, a uczucia w niespodziewany sposób po prostu zaczęły ją rozsadzać.
 James wziął jej rękę w dłoń i złożył na niej gumki do włosów, mówiąc cicho:
- Chyba jednak do ciebie nie pasują.
Wpatrywała się w gumki na swojej dłoni i wyczuwała ciepło jego ręki. Nie rozumiała dlaczego jej płuca zacisnęły się nagle, jakby nie mogła oddychać. Co się działo?
- Zagraj coś jeszcze – powiedział James.
 To mogła zrobić. Szczególnie, że pomagało jej to oddychać… Schowała gumeczki do kieszeni spodni i chwilę zastanawiała się nad następnym utworem.
James mógłby tam siedzieć całą noc. Pewnie dlatego, że gdy zaczynała grać zupełnie zapominała, że obok niej siedział, a wtedy mógł jej się przyglądać.
- To bardzo odprężające… - mruknął po kilku minutach następnej melodii.
- To kołysanka – zaśmiała się cicho Arthemis.
- Chcesz mnie uśpić?
- Tak – odparła z uśmiechem, nadal mając zamknięte oczy.
- Czemu? – zdziwił się.
- Żebyś przestał na mnie patrzyć.
Nigdy nie przestanę na ciebie patrzyć – pomyślał odruchowo, ale wiedział, że by jej się to nie spodobało. Więc powiedział żartobliwie:
- Denerwuje cię to?
- Dekoncentruje – poprawiła.
- A więc cel osiągnięty…
Arthemis się roześmiała i przestała grać. Spojrzała na klawisze, a James na jej dłonie.
- Nie wiem co powiedzieć – wyznała cicho. – Naprawdę mi tego brakowało… Ja… dziękuję ci – szepnęła i ponieważ była teraz rozluźniona i szczęśliwa, nachyliła się do niego, żeby go pocałować w policzek, jako podziękowanie. Bo było to normalne, a ona się czuła teraz normalnie.
 Jednak w tym samym momencie, James odwrócił się w jej stronę, więc zamiast policzka dotknęła jego ust.
 James zamrugał zaskoczony, ale ona w tym samym momencie odskoczyła, wylądowała na ziemi, mówiąc histerycznie:
- Jezu, przepraszam! To był…
James uśmiechnął się szeroko.
- Przypadek – dokończył za nią. Wstał i pomógł jej się podnieść. – Nie przepraszaj mnie za coś takiego – roześmiał się.
 Ponieważ ona była totalnie zszokowana sytuacją, postanowił nie dać po sobie poznać, jak to lekki muśnięcie jej ust, naprawdę na niego wpłynęło. Jeszcze trochę cierpliwości, przekonywał sam siebie.
- Naprawdę nie chciałam – powiedziała przepraszająco.
- Jak nie przestaniesz to się obrażę – mruknął z łagodną groźbą. – Nie zachowuj się jak dziecko…
- Bawi cię to? – zapytała groźnie.
- Bawi mnie to, że jesteś tak totalnie zawstydzona.
- Zapomniałam, że jesteś takim idiotą – powiedziała, zakładając ręce na piersi. – Dobrze wiesz, że nie znam się na tych wszystkich waszych grach…
- To urocze – zaśmiał się.
- Cicho! – powiedziała.
Roześmiał się na dobre, ale objął ją ramieniem i poprowadził do wyjścia.
- W każdym bądź razie możesz tu przychodzić, kiedy chcesz – powiedział, gasząc różdżką światła. – Ale teraz już lepiej wracajmy, zanim reszta zacznie się zastanawiać, gdzie znikliśmy.
- W tym pokoju nic nie zaszło! – powiedziała twardo, gdy zamykał drzwi.
- A coś zaszło? – zapytał zaskoczony i zachichotał na widok jej miny. – Powiedziałam, żebyś się tym tak nie przejmowała. Słyszałem, że w Rosji całowanie wśród przyjaciół jej czymś zupełnie normalnym. Nawet faceci się całują…
- Zamknij się! – powiedziała, nie chcąc o tym słyszeć. – My się nie całowaliśmy!
- Skoro tak twierdzisz…
- Nie lubię cię! – odparła, chociaż ani przez chwilę nie starała się uwolnić od obejmującego ja ramienia.
- Gadaj se gadaj ja swoje wiem – mruknął protekcjonalnie.
 Arthemis nie mogła się powstrzymać i też się roześmiała.
 Poczekam na ciebie jeszcze trochę, Arthemis, pomyślał James, słuchając jej śmiechu.
 Powoli wrócili do wieży Gryffindoru.



  Arthemis po kilku dniach w domu stwierdziła, że czegoś jej brakuje. Łapała się nad tym, że w połowie rozmowy z ojcem zaczyna gapić się w okno. Jednak dla bezpieczeństwa własnej psychiki wolała nie wnikać, w to, o co dokładnie chodzi.
 Dostała od Rose list, w którym opisywała, wybryki Gina. Dopóki był kotem wszystko było ok, ale bardzo spodobał mu się śnieg i zaczął zmieniać się w szmaragdowozielonego pingwina. Jej matka musiała wymazać pamięć jednej z sąsiadek, która zagroziła, że zadzwoni, do obrońców prawa zwierząt (jakiejś mugolskiej organizacji), za to, że pomalowali pingwina na zielono.
 Ojciec Arthemis zaśmiewał się do łez gdy mu to opowiadała.
 Z kolei Albus napisał jej, że oprócz nazwiska głównodowodzącego obroną Hogwartu i Hogsmead, rodzice nic więcej mu nie chcą powiedzieć. Arthemis zapytała ojca o Sylfida Delco, ale nic na jego temat nie wiedział. A gdy w wigilię przyjechał do nich Marcel, oznajmił tylko, że to taki napakowany koleś z szerokim wąsem, zdolny do poświęcenia wszystkiego, byle by się coś udało i przyniosło mu dobry wynik w pracy. Nie dlatego, że był bezwzględny tylko głupi…
 Arthemis stwierdziła, że dla niej nie musi być to aż takie złe. Szczególnie, jeżeli da się to wykorzystać do jej celów.
 We trójkę, a w sumie we dwójkę, bo Marcel po prostu udawał, że coś robi, przygotowali jedzenie na świąteczne dni.
 W Boże Narodzenie Arthemis dostała kilka prezentów. Ojciec jak zwykle przesadził. Z każdego miejsca, które odwiedził w przeciągu ostatnich sześciu miesięcy coś jej przywiózł. Ten człowiek był zakupocholikiem… Dostała perfumy, nowe książki dotyczące zaklęć ofensywnych i defensywnych, kolczyki w kształcie sfinksów i nie wiadomo co jeszcze. Jednak jeden z prezentów sprawił, że zamilkła na resztę dnia i prawie nie wychodziła z pokoju przez resztę ferii świątecznych.
 Pod koniec dnia, gdy już wszystkie prezenty były rozpakowane, a Marcel leżał pod choinką z butelką ginu i głośno śpiewał kolendy, przy akompaniamencie Arthemis, usiadł przy niej ojciec i przez chwilę wpatrywał się w jej palce.
- Masz dłonie identyczne jak Althea… - mruknął jakby do siebie.
- Teraz brakuje ci jej jeszcze bardziej, prawda? – odparła Arthemis. – Kiedy nie ma mnie w domu…
- Cóż… tak. Ale nie przejmuj się. Jestem pochłonięty badaniami i nie zbyt dużo czasu pozostaje mi na użalaniem się nad sobą – powiedział ze śmiechem. – Poza tym myślę, że niepotrzebnie przez tyle lat cię chroniłem za wszelka cenę. Im bardziej jesteś narażona tym bardziej twój umysł się wzmacnia. Jakby się tak zastanowić to jest to logiczne. Twój instynkt samozachowawczy działa automatycznie.
- Wiem. Już to zauważyłam. Poza tym… jakby co to mam tysiąc rąk do pomocy…
- Tak. Ta wasza banda… - westchnął Tristan. – Jesteś jakby to powiedzieć przywódcą gangu…
- Nie, to James jest – powiedziała szybko. – Znaczy… chyba nie mamy… To nie działa tak… Po prostu…
- Po prostu ty i on zawsze pchacie się pierwsi… - dokończył za nią. – Dlatego reszta podąża za wami.
- Raczej… my idziemy na przód a oni są niezbędnym składnikiem. Każdy z nas ma jakąś niezbędną funkcję. Albus nas leczy, Rose odpowiada za naszą wiedzę, Lily nas wspiera, Fred i Lucas nas osłaniają... Gdyby któregoś zabrakło to… byłoby ciężko – dokończyła w końcu z westchnieniem.
- Arthemis zagraj coś weselszego!!! – krzyknął z pod choinki Marcel. Zmieniła melodię, a w pokoju rozległ się grzmiący śpiew, jej ojca chrzestnego. – O Christmas tree! O christmas tree…!
Arthemis parsknęła śmiechem.
- Słuchaj – zaczął jej ojciec nieśmiało. – Wiesz, masz już piętnaście lat i chodzi do szkoły, i no, niedługo będziesz dorosła, i…
- Do czego zmierzasz? – zapytała Arthemis podejrzliwie.
- No, na pewno nie długo zacznie ci się ktoś podobać i…
- Tato… - Arthemis ostrzegawczo uniosła brew.
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć…
- Więc nie mów…
- Ale Arthemis musisz wiedzieć…
- Co muszę wiedzieć? – zapytała, a jej palce wybijały nuty coraz szybciej tak, że Marcel nie nadążał ze śpiewaniem.
- Nie miałaś przecież starszej siostry, a kontakt z ludźmi masz dopiero od jakiegoś czasu…
- Uważasz, że jestem ograniczona?
- Nie oczywiście, że nie! Ale są rzeczy, który nie można się nauczyć z książek…
- I ty mi powiesz, co to za rzeczy? – zapytała zaniepokojona.
- Eeee, nie… to znaczy… mógłbym, ale chyba prędzej umarłbym z zawstydzenia, a poza tym jesteś dziewczyną, a wy macie inne pojęcie o tym wszystkim…
- Czy powinnam spytać co masz na myśli?
- Nie. Chodzi o to, że mam dla ciebie jeszcze jeden prezent.
- Och, tato…
- Nie martw się, nie kupiłem tego. Raczej znalazłem. Nie wiem gdzie są pozostałe, bo wiem, że było ich więcej… - Wyciągnął zza pleców książeczkę, a raczej zeszyt.
- Co to jest? – zapytała, przestając grać i poczuła uścisk w żołądku.
- To jeden z pamiętników twojej matki. Widząc daty stwierdzam, że to z okresu kiedy miała szesnaście-siedemnaście lat. Czyli mniej więcej tyle ile ty teraz. Może jakoś ci to pomoże…
- Mogę to przeczytać? – zapytała szeptem.
- Myślę, że tak. Mama pewnie opowiedziałaby ci to wszystko osobiście, gdyby zdążyła – dodał z pewnym smutkiem. – Mam nadzieję, że nie ma tam jakiś żenujących rzeczy na mój temat… - roześmiał się. – Zalaminowałem strony, więc możesz czytać bez obawy. Myślę, że będziesz tak wolała zamiast dowiedzieć się wszystkiego od razu, prawda?
- Tak – mruknęła trochę nieprzytomnie, wpatrując się w pamiętnik.
- Możesz go wziąć – powiedział ze śmiechem, widząc jej minę. Włożył jej go w ręce. – No, leć – dodał jeszcze, a ona jak strzała wystrzelona z łuku, wypadła z salonu i wbiegła po schodach, z depczącym jej po piętach psem. Usłyszał jeszcze zatrzaśnięcie drzwi.
- Arthemis, gdzie muzyka?!! – krzyknął Marcel, z zamkniętymi oczami.
 Pokręcił z westchnieniem głową i podszedł, żeby pomóc mu się podnieść z pod choinki.
- Już wystarczy – powiedział i zarzucił sobie jego ramię na szyję. – Pójdziemy cię położyć spać.
- Jesteś miłym człowiekiem Tristan – westchnął Marcel. – Ale ta twoja córka… mała diablica, ale ma złote serce. Mówiłem ci, jak mnie obudziła? Bezczelna…


 Arthemis pozapalała lampy w swoim pokoju i rzuciła się na łóżko z mocno bijącym sercem. Była trochę rozczarowana wielkością zeszytu, gdyż nie mógł mieć więcej niż 100 stron, ale za to miał ładną inkrustowaną okładkę i kłódkę. Otworzyła ją.
 I nagle okazało się, że pamiętnik ma więcej stron. Tylko tak nie pozornie wyglądał… Z dat na pierwszej stronie widać było, że pamiętnik opisuje od piątego do siódmego roku Hogwartu. Na widok ręcznego pisma matki, Arthemis załaskotało coś w gardle. To było w pewien sposób jak słuchanie opowiadanych przez matkę wspomnień.
 Pamiętnik rozpoczynał się słowami.
„W moim sercu nadal jest wielka dziura. Nie mogę uwierzyć, że już nigdy nie zobaczę Joan.”
Arthemis wiedziała, że Joan była najlepszą przyjaciółką jej matki.
„Wiem, że pochodziła z rodziny mugoli tak jak ja. Czemu więc rodzice jej nie ukryli? Czemu? Czemu musiała zginąć? Czemu uparła się, żeby wrócić do Hogwartu po tym jak ministerstwo upadło? Czemu mnie nie posłuchała? Czemu nie chciała się ukryć ze mną, gdy jej to proponowałam?
 Chociaż po części ją rozumiem. Była na zabój zakochana w Gaelenie, chociaż ten idiota nie zdawał sobie z tego sprawy.”
A czy ty zdawałaś sobie sprawę, że on jest zakochany w tobie, mamo? – zapytała w myślach Arthemis.
Jak mógł tego nie widzieć, skoro patrzyła na niego z różową mgiełką w oczach? Wróciła z nim do Hogwartu i wróciła dla niego! Nie umiem jej tego wybaczyć. A może nie umiem wybaczyć sobie tego, co jej powiedziałam, podczas naszego ostatniego spotkania. Chciałam otworzyć jej oczy. Chciałam, żeby zobaczyła, że Gaelen jej nie kocha i się ukryła. Ale ona nie chciała.
 Czasami nienawidzę mojej matki za to, że siłą powstrzymała mnie przed powrotem do szkoły. Podczas gdy oni walczyli i ginęli, ja siedziałam zamknięta w jakiejś chacie we Francji, bo przecież według mojego ojca w Anglii nie było dostatecznie bezpiecznego miejsca…
  Dlatego cieszę się, że mogłam wrócić do szkoły. Jestem taka szczęśliwa, że wszystko dobrze się skończyło. Tęskniłam za Hogwartem, który znałam.
  Tak wiele się tu zmieniło, ale dyrektor McGonagall sprawnie zarządza całą szkołą i wszystko wraca do normy. Budują dodatkowe pomieszczenie w Izbie Pamięci, ku pamięci obrońców Hogwartu. A pani Sprout ma stażystę. Młodego chłopaka, który też uczestniczył w bitwie o Hogwart. Ma na imię Neville i jest naprawdę uroczy.
 Wielką sensację wzbudza niejaka Hermiona Granger, przyjaciółka Harry’ego Pottera, która wróciła do Hogwartu, by ukończyć ostatni rok szkoły. Chodzi po szkole razem z rudą Ginny Weasley, która też jest tu całkiem znana. Czasami ją obserwuje i wydają się być nagle zasmucone, jakby coś je przytłaczało.
 Szczerze mówiąc smutek nadal wyczuwa się tu w powietrzu, a mury zdają się być przeciążone od krwi, która w nie wsiąkła. Część ludzi nadal się nie otrząsnęła po tym wszystkim, szczególnie ci, którzy uczestniczyli w walce. Ale mam wrażenie, że coraz więcej z nich się uśmiecha.
 Nie odnaleziono kilku osób z Ravenclawu. Część z nich nawet pamiętam…”
 Było tego o wiele więcej. Jej matka rzeczywiście opisywała każdy dzień. Jakby specjalnie dla niej… Pierwszy rok, dotyczył głównie naprawy szkoły i odbudowywania wszystkiego. Przyzwyczajania się do myśli, że wszystko wróciło do normy. Było to fascynujące.
 Bawiły ją relacje matki z Gaelenem. Byli jak wiecznie kłócące się rodzeństwo. Jednak pod względem naukowym dogadywali się idealnie. Oboje byli dobrzy w zaklęciach i eliksirach i cały czas wynajdywali jakieś nowości, które chcieli testować. Szaleni naukowcy…- myślała o nich z rozbawieniem Arthemis.
 A potem zaczęły się wpisy, które sprawiły, że Arthemis nie spała przez około czterdzieści osiem godzin, dopóki ojciec nie zagroził, że jej pamiętnik odbierze.
 A zaczęło się tak:
 „ 19 marca.
  Spojrzał na mnie! Jestem pewna, że na mnie spojrzał! Patrzył przez pełną minutę!”
Arthemis uniosła ze zdziwieniem i lekką zgrozą brwi. Potem Arthemis chichotała jak oszalała.
„ Ma takie cudownie niebieskie oczy. Wydaje mi się, jakby odzwierciedlały dokładny kolor nieba tuż po zachodzie słońca w środku lata. Kristen powiedziała, że on ma na imię Tristan.”
 Arthemis na chwilę przestała się śmiać. Wpatrywała się w imię ojca. A potem jeszcze raz przeczytała cały wpis. I wybuchła śmiechem.
 Kolor nieba po zachodzie słońca w środku lata?!
 Jeżeli taki sposób myślenia charakteryzował zakochanie, to nie miała się czego obawiać, bo zakochana na pewno nie była.
 Potem było trochę opisów Tristana Northa z perspektywy jej lekko zbzikowanej na jego punkcie mamy.
Jakie to urocze, że wszędzie ciągnie ze sobą tego niezdarnego Marcela. Traktuje go jak młodszego, nieporadnego brata i zawsze go pilnuje. Są skrajnie różni. On jest popularny, a Marcel, raczej nie, ale Tristanowi zdaje się to nie przeszkadzać. Szkoda, że nie umiem się do niego odezwać…”
 „10 kwietnia.
  Myślałam, że umrę! Ze szczęścia oczywiście!
  Szłam sobie spokojnie korytarzem, jakiś szalony koleś chyba uciekał przed Filchem i mnie potrącił. Upadłam, a wszystkie moje książki wypadły mi z torby. Byłam wściekła! I nagle ktoś wyciągnął do mnie rękę. Spojrzałam w górę. I ON tam stał!
- Nic ci nie jest? – zapytał mnie. Ma taki delikatny głos. Taki głęboki.
Nie mogłam wykrztusić z siebie słowa. Chyba się tym zaniepokoił, bo przykucną obok mnie.
- Dobrze się czujesz?
Pokiwałam głowę. Ale zupełnie zapomniałam przy nim jak się mówi.
- Jesteś Althea, prawda?
Znał moje imię!!! Myślałam, że mi serce wyskoczy z piersi.
- Tak – odpowiedziałam mu cicho.
- Mam na imię Tristan – powiedział i podciągnął mnie do góry.
- Wiem – odpowiedziałam zanim zdążyłam pomyśleć i zalałam się rumieńcem. Czemu to powiedziałam?
 Jednak on tylko się uśmiechnął. I pomógł mi pozbierać książki.
- Idziesz na czwarte piętro? – zapytał mnie.
- Tak.
- Ja też. Może cię odprowadzę?
Z wrażenia zabrakło mi tchu. Dosłownie. Szybko pokiwałam głową.
Wszystko byłoby tak pięknie! Tak cudownie! Przeszlibyśmy razem całą klatkę schodową! Gdyby nie ten idiota Gaelen! I tak szliśmy w trójkę nie odzywając się do siebie. Na końcu Tristan powiedział tylko „Do zobaczenia!” i poszedł sobie.
 Byłam wściekła na Gaelena, a on udawał jakby nie wiedział jakiej zbrodni się dopuścił! Kiedy trafi mi się drugi raz taka szansa?!”
 Jej mama była nieźle pokręcona. Arthemis już miała zacząć czytać następny wpis, kiedy ktoś zapukał do jej drzwi, a do pokoju wszedł ojciec. Zamrugał gwałtownie widząc dopalające się świeczki.
- Czytałaś całą noc? –zapytał z niedowierzaniem.
- Jak widać… - odparła Arthemis.
Jej ojciec tylko westchnął z rezygnacją.
- Chodź na śniadanie.
Arthemis stoczyła ze sobą krótką bitwę, chcąc czytać dalej, ale szczerze mówiąc powinna dostarczyć sobie jakieś paliwo i się wykąpać.
 Zeszła do kuchni, gdzie siedział już Marcel opierając głowę na rękach. Hałaśliwie rozstawiła talerze na stole.
- Zlituj się! – jęknął cicho.
- Czyżbyś, za dużo wypił Marcel? – zagruchała złośliwie.
- Złośliwa jak zwykle – odparł.
- Nie powinnaś być tak żywa, skoro nie spałaś całą noc – zganił ją ojciec.
- Całą noc? – zdziwił się Marcel. – Co ty robiłaś? Wymknęłaś się na jakieś potajemne spotkanie, tak? Nie powiem, twój ojciec też miał co nieco za uszami…
- Serio? –zainteresowała się Arthemis. – No, to macie szczęście bo ja jestem grzeczna. Tylko czytałam…
- Mam nadzieję, że na razie nie ma tam nic żenującego… - mruknął do siebie jej ojciec.
- Cóż, mam była w tobie na zabój zakochana. Trochę mnie to przeraża… - odparła Arthemis. – Jestem w momencie, jak pierwszy raz się do niej odezwałeś. Totalnie zaniemówiła…
- Pamiętam to – zaśmiał się Marcel. – Ten głupek kazał mi ją przewrócić, żeby mógł zgrywać bohatera…
Arthemis uniosła drwiąco brwi i spojrzała na ojca.
- Musiałem jakoś do niej zagadać – odpowiedział zawstydzony. – To wcale nie takie łatwe…
- Czy wszyscy faceci muszą używać sztuczek, żeby pogadać z dziewczyną? Nie można po prostu podejść i powiedzieć pierwszego zdania? – zapytała z niedowierzaniem.
- Ha! Teraz tak mówisz, a jak ci się ktoś spodoba, zobaczymy, czy nie zaczniesz kombinować, jak do niego zagadać – odparł triumfalnie Marcel.
- Jasne – prychnęła Arthemis. – Z tym, że nie ma kolesia, który by mi się podobał… - dodała, mając dziwne wrażenie, że mija się z prawdą. -  A poza tym ja się do tego nie nadaje…
- Wszyscy się nadają – zbył ją ojciec. – A wracając do twojego pytania. Owszem trudno jest znaleźć odpowiednią sytuację, żeby pogadać z dziewczyną, więc trzeba mieć kilka trików w zanadrzu. Na przykład… - nagle jej ojciec zamilkł. – Nie powinienem ci tego mówić.
- Czemu? To bardzo ciekawe…
- Nie wątpię.
- Z resztą znając te wasze szowinistyczne męskie sztuczki, będę mogła je rozpoznać, gdy ktoś spróbuje je na mnie zastosować…
- Cóż… - do jej ojca chyba trafił ten argument i pewnie już miał zamiar jej opowiedzieć kilka ciekawych rzeczy, kiedy wtrącił się Marcel, mówiąc:
- Nie daj się na to nabrać Tristan! Przecież to oczywiste, że ta jędza z siódmym zmysłem, od razu wszystkich facetów rozgryzie. Żadne sztuczki na nią nie zadziałają.
 „ Oczywiście, że tego nie robię. Bo żadna z nich by na ciebie nie zadziałała. W twoim przypadku musiałem obrać zupełnie inną taktykę”, rozległy się w jej głowie słowa Jamesa. Czy to znaczy, że wcale wtedy nie żartował? A jeżeli nie żartował to o co mu chodziło?
- Arthemis, zawiesiłaś się – ojciec puknął ją w ramię.
- Pewnie kombinuje, jakim mnie zaklęciem potraktować – powiedział zaniepokojony Marcel.
Zamrugała gwałtownie.
- Nie mogę używać czarów poza szkołą – przypomniała mu Arthemis, siadając do stołu.
- Co za ulga – westchnął. – Chociaż trochę brakuje mi tych czasów kiedy wchodziłem do domu i nie wiedziałem jakim zaklęciem zostanę potraktowany. Twój ojciec traktował mnie jako obiekt sprawdzający twoje umiejętności… Cieszę się, że nie doznałem żadnych trwałych uszczerbków na zdrowiu.
 Tristan się roześmiał i razem z Marcelem zaczęli opowiadać sobie co śmieszniejsze historię. Nie zauważając, że Arthemis znowu pogrążyła się w myślach. Zjadła śniadanie jak najszybciej mogła i od razu pobiegła do łazienki. Wzięła szybki prysznic i ponownie zamknęła się w pokoju.
 Szybko przeczytała kolejne przesłodzone wpisy na temat przypadkowych spotkań jej rodziców. I w bardzo subtelny sposób ta cała cukierkowa aura, która otaczała jej matkę, przekształcała się w coś delikatnego i poważnego. Niektóre z jej wpisów budziły w Arthemis jakieś nieokreślone do końca skojarzenia.
 „ Gdy bierze mnie za rękę albo chociaż dotknie lekko, moje serce, zaczyna przyśpieszać…”, „Jestem pewna, że gdyby nie ten głupi Filch Tristan by mnie pocałował. Był już tak blisko, że mogłam dokładnie policzyć plamki na jego źrenicach. Przytłaczała mnie jego bliskość, a jednocześnie czułam się zupełnie naturalnie, będąc tak blisko niego. Chociaż brakuje mi tchu, gdy się do mnie zbliża nie jest to złe uczucie”, „Czuje się bezpiecznie gdy jest blisko mnie”, „Pocałował mnie po raz pierwszy. Nie potrafię tego opisać. Może później, gdy moje serce przestanie walić, jakby miało zaraz do niego pofrunąć”.
 Arthemis powoli, trochę oszołomiona odłożyła książkę na łóżko. Położyła się na plecach i wzięła uspokajający oddech, chociaż w niepokojący sposób nadal drżały jej ręce. Wszystko to co opisała jej matka… Każde odczucie… Znała te objawy. Zamknęła oczy, jakby była zmęczona. Doskonale znała te objawy… Miała je. W pewnym okolicznościach i tylko przy jednym chłopaku.
 Ale przecież się nie starała zakochać, prawda? Nie interesowała się nim, prawda? Był jej przyjacielem. A to się po prostu stało… Dlaczego? I dlaczego ją to tak martwiło?
 Spójrz prawdzie w oczy, powiedziała sobie w myślach, jesteś w nim zakochana. Martwisz się o niego, interesuje cię to, co myśli, a twoje serce mało nie staje za każdym razem, gdy cię dotknie.
 No, dobrze. Ale co to niby zmieniało? Skoro była zakochana, to była tylko jej sprawa i nikt nie musiał o tym wiedzieć. To nie była sprawa, którą można załatwić machnięciem różdżki.
 Westchnęła ciężko i żeby zająć czymś myśli, ponownie wzięła do rąk pamiętnik matki. No, więc nadeszły wakacje i Althea umierała z tęsknoty za Tristanem. Co jakiś czas dostawała od niego list. I jeszcze bardziej chciała wrócić do szkoły, co jeszcze bardziej drażniło jej babkę.
 Potem znowu nadszedł pierwszy września i znowu go zobaczyła.
 „Bałam się tak strasznie, że to już nie będzie to samo, co wtedy. Jednak gdy tylko znalazł mnie na peronie, wiedziałam, że on też za mną tęsknił”.
 Jednak dalsze wpisy z pamiętnika nie tylko nie oderwały jej myśli od problemu, ale spowodowały w nich jeszcze większy mętlik.
 „ Wiem, że on mi tego nie powie, bo jest zbyt skryty, czy nieśmiały. Albo po prostu jest chłopakiem, ale wiem, że on też coś do mnie czuje. Szuka mnie wzrokiem, i bardzo nie lubi, gdy jest koło mnie jakiś innych chłopak. No oprócz Gaelena, ale to przecież prawie mój brat. Poza tym mam wrażenie, że wszystko robi z myślą o mnie. I krzyczy na mnie, gdy zrobię coś jego zdaniem, głupiego. Może to pobożne życzenie, ale moim zdaniem, to oznacza uczucie.”
 W umyśle Arthemis nastąpiło spięcie, a dziennik wypadł jej z rąk.
 Spokojnie, Arthemis – nakazała sobie w myślach. W jej umyśle nastał chaos. Przypominała sobie różne wydarzenia z całego roku.
 Jak wściekł się o Viciousa. Jak spotkali się w wakacje. Jak pokłócili się w lesie.
„Słowo daję czasami mam taką ochotę ci wtłuc, że aż mnie ręce świerzbią. Kto jak kto, ale ty powinnaś umieć rozpoznać blef, gdy masz go przed sobą!”
 „Nie potrafisz uwierzyć w to, że komuś naprawdę może na tobie zależeć…”
Jak przefarbował jej włosy. Jak pojawił się Gin.
 „Mogę cię albo rozśmieszać albo wkurzać. Tylko te dwie rzeczy sprawiają, że przestajesz mieć tą minę.”
 Jak się za każdym razem wścieka, gdy ona coś zrobi.
„Trochę odpowiedzialności, idiotko!”
„Jeżeli nie przestaniesz się tak forsować, jak Boga kocham, osobiście cię za to ukażę, Arthemis.”
„To on zrobił z tego osobistą sprawę, gdy cię dotknął!”
„Taki jest z tobą problem. Nigdy nie wiem, co znowu odwalisz, żeby narazić swoje zdrowie.”
„Ile jeszcze razy będę musiał z twojego powodu przez to przechodzić?!”.
„Skoro mamy udawać zakochanych, przynajmniej zróbmy to dobrze…”
Jej serce zabiło szybciej, gdy sobie to przypomniała.
„Jesteś ślepa.”
Jego słowa rozbrzmiewały w jej głowie jak jakaś upiorna melodyjka, sukcesywnie rozwiewająca iluzję, którą z taką łatwością stworzyła, żeby nie widzieć prawdy.
 Naprawdę była ślepa. No, ale przecież większość jego słów mogła łatwo dopasować do tego, że byli przyjaciółmi, prawda? Prawda?!
 Czemu miała teraz przed oczami jego twarz? Uśmiech. Oczy.
 Czemu jednocześnie ściskało jej się serce i miała uśmiech na twarzy?
 Arthemis dotknęła palcami swoich warg.
 Jakby to było, gdyby wtedy Fred im nie przeszkodził? Albo bliźniaki? Co by się stało?
 Arthemis z krwią krążącą szybciej w żyłach i myślami rozbijającymi się o granice jej umysłu, z pamiętnikiem jej matki leżącym na brzuchu, niespodziewanie zasnęła.


 Obudziła się kilka godzin później, nadal unoszona jakąś dziwną lekkością. Przetarła dłońmi oczy i rozejrzała się po pokoju. Musiała pozapalać świece, bo nastał zmierzch. Spojrzał na dziennik matki. Rzeczywiście jej pomógł, chociaż pewnie nie w taki sposób, jak myślał jej ojciec. Pozostało jej jeszcze sporo stron…
 Usiadła na łóżku i zaczęła czytać dalej, patrząc teraz na opowieść jej matki z trochę innej perspektywy. Doszła do momentu, kiedy jej rodzice zostali parą i co się działo potem. Praktycznie nic się nie zmieniło, poza tym, że częściej się widywali i robili… różne rzeczy.
 I kilka godzin później przekonała się, że to nie koniec jej rozważań. Najgorsze były dopiero przed nią.
 Jednak zanim zdążyła przewrócić następną stronę, coś zapukało do jej okna, wywołując oburzające szczekanie Archera. Spojrzała przez okno. Pewnie nieźle zmarznięta sowa uchatka, stukała dziobem w szybę.
 Arthemis pośpieszenie otworzyła okno. Pogłaskała sowę i pozwoliła jej się ogrzać wewnątrz. Był to Zefir, puchacz Jamesa. Arthemis wzięła od niego list, uważając żeby się nie pozbawić przyjemności przeczytania go.
Rozwinęła pergamin. Przesiąknięty był jakąś drobną nutą niezręczności.
Już pierwsza linijka sprawiła, że uśmiechnęła się szeroko:

 Arthemis,
 Nie umiem pisać listów, wiec ani słowa na ten temat, jasne? Uważam to za kompletnie nie sprawdzający się sposób komunikacji.
 Żadnych uwag na temat mojego pisma również!
 W każdym razie wyciągnąłem od ojca, że obrona Hogwartu w grudniu będzie całkowicie szczelna. Co wiele nam nie da, bo ci ludzie nie dowiedzą się z czym przyjdzie im walczyć w następnym miesiącu… Ponieważ nie ma w szkole żadnych uczniów otoczyli zamek i okolice oraz całą wioskę, ogniową zaporą. Jedynym środkiem transportu do Hogsmead pozostaje sieć Fiuu, bo każdy kto spróbuje się tam teleportować zostanie usmażony. Przecież ci ludzie są skrajnie nieodpowiedzialni! My to przynajmniej byliśmy pewni, że wybiliśmy większość z nich… Jak tak dalej pójdzie to w styczniu dostaniemy kumulację, a ci idioci nadal będą uważać, że świetnie dadzą sobie radę. Mój ojciec się ze mną zgadza, ale nic nie może zrobić.
 Mam nadzieję, że odpoczniesz w te święta dobrze, bo po Nowym Roku wracamy do szkoły i będziemy mieli co robić.  
 Trzymaj się,
                                                                       James

No tak. Zgadzała się z nim. To naprawdę byli idioci. A ten cały Delco? Zrobili dokładnie to czego robić nie powinni.
 Ale teraz miała związane ręce. Nic nie mogła na to poradzić. Musiała ostrzec Marcela, bo przecież ten nierozgarnięty człowiek, na pewno zapomni, że nie wolno mu się teleportować.


 James,
 Dziękuję za wiadomość.
Na razie nic nie poradzimy, ale zobaczysz, że nie będą mieli wyjścia i będą musieli wezwać dodatkowych ludzi, a wtedy my będziemy na miejscu.
 Jednak przecież nie możemy walczyć z tym czymś do końca świata. Trzeba rozwalić je od wewnątrz, a na razie nie wiemy jak… Tego nie zabronili nam robić. Więc nie do końca jesteśmy tacy bezsilni.
 Nie obiadaj się za bardzo słodyczami, bo nie będziesz mógł biegać podczas warty.
 Pozdrawiam,
                                                        Arthemis
P.S. Masz koszmarne pismo…

 Zeszła na kolacja i ojciec namówił ją, żeby posiedziała trochę z nim i z Marcelem, więc zanim się obejrzała była już północ. Wyszła jeszcze na spacer z psem. Na dworze było zimno, ale za to nie było wiatru, ani nie padał śnieg. Dobre warunki, więc postanowiła, że może wysłać list dzisiaj. Nakarmiła jeszcze sowę i przyczepiła jej swoją odpowiedź do nóżki. Przez chwilę patrzyła jak znika w ciemności.
 Potem ponownie zabrała się do czytania.
 Już niemal minęła szósta klasa Althei. Już byli niemal rok razem. Przeżyli kilka kłótni i kilka słodkich chwil. I pewnego razu po jednej z takich kłótni, Althea napisała w dzienniku:
„To już nie jest zwykłe zakochanie, czy zauroczenie. Potrafię to poznać i myślę, że on też dlatego tak często się kłócimy o takie błahe sprawy. Przestało być słodko i przyjemnie. Zaczynam się bać, tak strasznie bać. Gdyby coś się teraz stało, a jego by zabrakło… Gdyby on nagle stwierdził, że to już nie jest to czego on chce… Gdyby powiedział, że mu nie wystarczam… A jeżeli zrobię coś przez co mnie znienawidzi?
 Czasami nachodzą mnie takie myśli. Osaczają mnie ze wszystkich stron, tak, że nie umiem się z nich wyrwać. Dlatego cały czas wystawiam go na próby, żeby się upewnić, że nic nie jest w stanie go ode mnie oderwać.
 A potem ganię się za takie idiotyczne myśli. Wiem, że on też mnie kocha i też się boi tak samo jak ja. Wszystko będzie dobrze. Nawet jak jego już nie będzie w szkole, przetrwam jakoś ten ostatni rok, a potem będziemy razem. Nie może być inaczej…”
 „Powiedział, że nigdy go nie zawiodę, ale to nieprawda. Wydaje mi się, że mogę go zawieść w każdej chwili, w każdej sytuacji.”
Widziałam dzisiaj jak rozmawia, z inną dziewczyną. I myślałam, że mi serce stanie. Chociaż wiem, że to jego koleżanka z klasy. Że zna ją nawet dłużej niż mnie, ale gdy pomyślę o tym wszystkim co ona ma, a czego mnie brakuje, ogarnia mnie paraliżujący strach. Przecież on mógłby należeć do niej.”
„Kocha mnie, prawda? Wiem to, czuję to. Ale czy on o tym wie? Czy zdaje sobie z tego sprawę? Czy boi się tak jak ja? A jeżeli nie? Jeżeli tego wszystkiego nie wie, to co powstrzyma go przed rzuceniem mnie?”
Coś zmuszało Arthemis do tego, żeby czytać szybciej. Żeby wiedzieć jak to się skończy…
„Nakrzyczał na mnie. Nakrzyczał na mnie tak strasznie, że zaczęłam płakać. Powiedział, że jestem głupia, że nic nie rozumiem. Był taki wściekły… Zmusił mnie, żebym mu przyrzekła, że nigdy już nie pomyślę, że na niego nie zasługuję, że nigdy nie pomyślę, że potrafiłby zastąpić mnie kimś innym. Powiedział wszystko to, co musiałam usłyszeć, żeby nigdy więcej nie zwątpić w jego uczucia. A potem powiedział, żebym nie płakała i tulił mnie aż przestałam.
 Wiem teraz. Wiem już, że będzie wszystko dobrze. Wierzę mu, a on powiedział, że nigdy nie będzie w jego życiu nikogo innego.”
 Arthemis chciała wiedzieć. Chciała wiedzieć wszystko. Dlatego miała zamiar jeszcze tej nocy skończyć cały pamiętnik.
 Jej ojciec skończył szkołę i udał się na pierwszą z wypraw. Matka kończyła właśnie ostatni rok w Hogwarcie. Rzadko się tamtego roku widywali, ale i jednak się widywali. Althea poświęcała dużo stron na opis każdego z tych spotkań. Arthemis po pierwszym zastanawiała się, czy powinna czytać dalej, ale jednak ciekawość w niej zwyciężyła.
Ta bliskość między nami... Mam wrażenie, że potrafię przeniknąć przez jego skórę i poznać najskrytsze myśli. Moje dłonie potrafią poznać jego uczucia. A gdy usta się spotkają…”
Arthemis przestała czytać. Zerwała się z łóżka i zaczęła niespokojnie krążyć po pokoju.
 Poznać uczucia… poznać myśli… Bliskość…  „A jeżeli zrobię coś przez co mnie znienawidzi?”, „Wydaje mi się, że mogę go zawieść w każdej chwili, w każdej sytuacji”.
 Słowa matki wbijały się w jej mózg jak igiełki, przekłuwając balon euforii, który zagnieździł się tam wczoraj. Ręce Arthemis zaczęły drżeć. Ona była zakochana, może nawet z wzajemnością, ale co z tego? Nigdy nie powinna pozwolić, żeby ktoś znalazł się tak blisko niej. W jej przypadku, gdyby poczuła się na tyle swobodnie, żeby dotykać kogoś, przyniosłoby to katastrofę. W jej przypadku to nie byłyby tylko wyobrażenia. Ona naprawdę mogłaby poznać czyjeś uczucia przez dłonie. Ona naprawdę mogła poznać czyjeś myśli bez trudu. Radzili sobie razem tak dobrze, a ich grupa była tak zgrana, bo sobie ufali. Gdyby nagle jedno z nich, oczywiście miała na myśli Jamesa, straciłoby do niej zaufanie… Nie poradziłaby sobie z brakiem zaufania.
 A więc dobrze. Nie będzie o tym myśleć. Nie będzie o tym nawet wspominać...
 Po prostu będzie się zachowywać jak do tej pory. Może i James zakochał się w niej, ale na pewno szybko mu przejdzie, tak jak ze wszystkimi dziewczynami. Musiała tylko przetrwać. Musiała tylko sobie wmówić, że bardziej się boi niż chce tego wszystkiego, co opisała jej matka. Nie musiała przecież przeżyć wszystkiego, co dostępne było innym dziewczynom. Była inna i musiała się z tym pogodzić.
 Jednak nie mogła spać. Chociaż była niesamowicie zmęczona, nie mogła zasnąć. Miała wrażenie, że wszystkie lęki wtedy ją otoczą.
 Chciałaby porozmawiać ze swoją matką, która powiedziałaby jej co powinna zrobić. Chciałaby, żeby choć jedna myśl w jej głowie, powiedziała jej pewnie: nie masz się czym martwić. Albo: twoje obawy są śmieszne.
 Ale nie były śmieszne. W zeszłym roku uważała Jamesa za przyjaciela, ale gdy dowiedział się co potrafiła, odwrócił się od niej na jakiś czas. Gdyby teraz to się powtórzyło, gdyby z powodu jej zdolności, odwrócił się od niej ponownie…
 Nie dopuści do tego! Nic nie zmieni jej decyzji. Nic.


 Przez resztę świątecznej przerwy Arthemis nie wychodziła z pokoju. Wpatrywała się w sufit i przeklinała los. Czy w przeszłym życiu zrobiła coś bardzo złego?
 Po kilku dniach ojciec zapukał do drzwi.
- Nadal nie chcesz nic zjeść? – zapytał niezadowolony.
- Nie jestem głodna – odparła.
- Tak. Ktoś, kto nie jadł od trzech dni, na pewno nie jest głodny… - prychnął ironicznie.
- Przecież mówię.
- Co było w tym pamiętniku takiego, że po jego przeczytaniu zachowujesz się jakby ktoś umarł?
- Nic.
- Cóż… przyszedł do ciebie list – powiedział obrażony jej zachowaniem ojciec i rzucił jej na łóżko białą kopertę.
 Arthemis spojrzała na nią nie zainteresowana i mało się nie rozpłakała, kiedy zobaczyła, że jest od Jamesa.
- Arthemis, powiedz mi, co ci jest! – zażądał ojciec.
- Nic mi nie jest.
- Ależ absolutnie nic, skoro od trzech dni gapisz się w sufit z podkrążonymi oczami… - powiedział ironicznie jej ojciec, podchodząc z nieustępliwą miną do jej łóżka.
 Nie spojrzała na niego, tylko wpatrywała się uparcie w okno.
- Bałeś się, że zrobisz jej krzywdę? – zapytała po chwili.
- Co? – zdziwił się.
- Czy bałeś się, że ją skrzywdzisz? – powtórzyła. - Czy bałeś się, że cię znienawidzi?
Tristan z westchnieniem usiadł na krześle przy jej biurku.
- Nie. Nie bałem się, że ją skrzywdzę. Nie byłbym wstanie. Była dla mnie wszystkim. Nigdy nie zrobiłbym czegoś, co by ją skrzywdziło… A co drugiego pytania. Też nie. Wiedziałem, że mnie kocha i nie potrafiłaby mnie znienawidzić nawet gdyby chciała. Była zbyt otwarta, zbyt  szczera.
- Skoro się nie bałeś żadnej z tych rzeczy nie możesz mi pomóc i nie możesz mnie zrozumieć – powiedziała Arthemis gorzko. – Jeżeli bym się kiedyś w kimś zakochała… nie miałabym pewności, że go nie skrzywdzę i nie wiedziałabym, czy mnie nie znienawidzi…
- Arthemis, o czym ty mówisz? – zapytał zaskoczony Tristan.
- Nawet przez przypadek mogę się włamać do czyjegoś umysłu. Mogę poznać jego uczucia. Mogę go szpiegować. Wszystko co potrafię może dziać się bez mojej woli, czasami nie panuję nad umiejętnościami… To wszystko może się obrócić przeciwko mnie, a przecież nie mogę tego zmienić.
- Arthemis…
- Nie. Wiem, że tak jest. Zgodzisz się ze mną, gdy to przemyślisz…
- Pozwól mi…
- Nie. Możesz mnie zostawić?
Tristan z westchnieniem wstał.
- Dobrze. Ale jeszcze wrócimy do tematu…
- Nie. Już nie – mruknęła Arthemis, gdy zamknęły się za nim drzwi.
 Pół godziny później przemogła się i wzięła do ręki list. Tym razem James, kiedy go pisał był rozbawiony.


 Arthemis,
 Ty sobie kiedyś nagrabisz, dziewczyno! Jak tylko cię zobaczę to obiecuję, że spiorę ci tyłek… Przyznaj się lepiej, że za mną tęsknisz…
                                                                             James

Pod spodem narysował wytykającą język buźkę.
Arthemis zadrżały usta. Nie będzie płakać. Płacz nie pomoże…
Wzięła do ręki pióro i kartkę. Dłoń jej się zatrzęsła. Pozwoli sobie na to tylko ten jeden jedyny raz. Będzie to dla niej taki noworoczny prezent. Napisała po prostu:

 Masz rację. Tęsknię.
                       Arthemis

Jednak nigdy tego liściku nie wysłała. Podarła karteczkę, a na innej napisała:

Jesteś kretynem.
                       Arthemis


Tak. To do niej bardziej pasowało. Chciałaby napisać coś innego, ale gdyby raz weszła do tego labiryntu, nigdy by się z niego nie wydostała.

3 komentarze:

  1. Przepiękny rozdział, pełen słodko - gorzkich uczuć

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    no i wyjasniło się czego poszukiwał James, bardzo wspaniały prezent od niego, no i mamy pamiętnik Althei i w końcu zdała sobie sprawę, że jest zakochana...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka,
    wspaniały rozdział, ale i wyjasniło się co takiego poszukiwał James, to jest bardzo wspaniały prezent od niego, no i mamy pamiętnik matki Arthemis -  Althei, no i w końcu zdała sobie sprawę, że jest zakochana... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń