Arthemis
zostawiła chłopców ze skołowanymi Rose, Scorpiusem i Albusem, a sama z Jamesem
następnego dnia udała się ponownie na szkolenie.
Jednak prawdziwa praca rozpoczynała się dla
nich dopiero po południami, gdy kończyły się zajęcia dla początkujących
aurorów. Rozdzielali się, będąc łącznikami między Hogwartem a Ministerstwem
Magii. W końcu jednak ustalono spotkanie wszystkich zainteresowanych. Miało się
odbyć następnego dnia wieczorem. Wszyscy zostali wprowadzeni w sytuację, więc
spotkanie miało charakter narady wojennej.
Godzinę przed oficjalnym spotkanie miała
się spotkać rodzina, żeby przeżyć swój pierwszy szok.
Harry mało nie wyzionął ducha próbując
powstrzymać Ginny od pofrunięcia na Arran i przywitania się z wnukami....
Przeskoczyła od chwilowego szoku do podekscytowanej radości z szybkością
rozbłyskającej błyskawicy.
A Ron... Harry nadal się wzdrygał. Stan
Rona przechodził od żądzy krwi do płaczliwej histerii. Nawet Hermiona była już
nim trochę zmęczona. Ginny natomiast miała niesłabnący ubaw widząc rozpacz
brata.
Dlatego, gdy następnego wieczoru Harry był
psychicznie wyczerpany, Hermiona naukowo zaciekawiona i osobiście zdenerwowana,
ale sądząc po minach Arthemis i James nawet w połowie nie byli tak zmęczeni jak
oni...
Harry myślał, że jest przygotowany. Był o
tym przekonany. Ale gdy zobaczył tę trójkę nogi się pod nim ugięły i poczuł
dziwna ekscytację.
Pochód zamykał Tristan. Podszedł do niego i
położył mu zmęczona dłoń na ramieniu.
- Teraz
twoja kolej, żeby ich pilnować - rzucił i opadł na krzesło.
Deviln poklepał go po ramieniu i uśmiechnął
się szeroko do Harry'ego. Jego podobieństwo do Jamesa było uderzające. Obok niego
stanął Camden, przewyższający o głowę Albusa. Patrzył na niego jego oczami.
- Patrz,
Dev, rzeczywiście nie kłamał jak mówił, że kiedyś miał zupełnie czarne włosy -
rzucił bezczelnie, kładąc łokieć na ramieniu kuzyna.
- Tak,
tak... podobno zanim przez nas osiwiał...
Harry przełknął ślinę.
- Muszę
usiąść - mruknął, a Ginny podsunęła mu krzesło.
- Cześć!
- rzucili jednocześnie, nachylając się do Ginny. Jeden pocałował ją w policzek
z jednej strony, a drugi z drugiej. Ginny zachichotała i pogłaskała jednego i
drugiego po głowie.
- Jak
Ron? - zapytał Harry, żeby zająć czymś myśli.
Wszyscy jednocześnie spojrzeli w stronę
Rona. Rose patrzyła na niego z niepokojem, gdy zbliżał się do nich dziwnie
dziarskim krokiem.
- Co
mu daliście? - zapytał Albus.
- Trochę
eliksiru rozweselającego - skrzywiła się Ginny. - Ale chyba za dużo
pociągnął...
Patrzyli jak Ron ignorując wszystkich
obecnych, którzy próbowali mu stanąć na drodze zmierza prosto w kierunku
Scorpiusa. Ten spiął się cały, ale nie drgnął.
Ron objął go ramieniem za szyję i
powiedział uśmiechając się przyjacielsko:
- Słuchaj,
młody, dotknij chociaż raz mojej dziewczynki, a utnę ci ręce..
W tym czasie Nicholas puknął palcem w jego
ramię, żeby zwrócić na siebie jego uwagę.
- Na
to trochę za późno, dziadku - rzucił. - Nie martw się, będziemy się razem
świetnie bawić...
Ron zmarszczył brwi, a potem puścił
Scorpiusa i uściskał Nicholasa.
- Dziadku,
powiadasz? Nie wydaje mi się to do końca złe... - objęci odeszli w stronę
Harry'ego. Hermiona poszła za nimi, po drodze dotykając ramienia Scorpiusa i
posyłając mu uspokajający uśmiech.
Rose stanęła obok Scorpiusa.
- Na
moje szczęście twój ojciec jest nawalony - mruknął.
Uśmiechnęła się.
- Nie
będzie tak źle... Zakochał się w Nicku. Wóz albo przewóz. Jak chce mieć wnuki
musi cię brać pod uwagę...
Scorpius posłał Rose przeciągłe spojrzenie
i pokręcił z niedowierzaniem głową.
Wtedy do sali konferencyjnej wszedł
Minister Magii, generał Galloway, dyrektor Hogwartu i profesor Lucian.
- Stwierdziliśmy,
że nie ma po co ściągać wszystkich Strażników - stwierdził Deveraux, zamykając
drzwi.
- Słusznie.
Im mniej wtajemniczonych tym sprawniej możemy działać - rzucił Galloway.
- Nie
zgodzę się z tym - odpowiedział Harry. - Potrzebujemy ludzi. Zaufanych ludzi.
- Chcemy
włączyć w to naszych - rzekł James. - Freda, Lucasa, dziewczyny... Musimy mieć
ludzi do zbierania informacji, którzy w każdej chwili będą gotowi nam pomóc.
- Nie
prowadzi się wojny z niedoświadczonymi żołnierzami! - rzucił Galloway.
- Normalnie
bym się z tobą zgodził, ale mam prawo podejrzewać, że wróg znacznie przewyższa
nas liczebnie - zauważył Minister Magii.
- Nie
sądziłam, że to kiedyś powiem - westchnęła Hermiona, - ale musimy mieć armię.
Każdy czarodziej się liczy.
- To,
co jest teraz to zrobienia możemy zrobić w wąskim gronie - Camden wychylił się
przez stół. - Ale w ostatecznej bitwie będziemy potrzebować rzeszy ludzi.
Galloway odchylił się na krześle.
- Wiecie,
że nigdy nie prowadzono poboru czarodziejów z cywila...
- Rozpropagujemy
program szkolenia samoobronnego - wysunęła propozycję Ginny. - Będziemy szkolić
ludzi, ale w taki sposób, żeby nie wzbudzić paniki.
- Niektórzy
się będą zastanawiali, co jest grane... - zauważył Minister Magii.
- Jakoś
sobie damy radę - westchnęła Hermiona. - Musimy szkolić wszystkich, bo nie
umiemy wyselekcjonować kto jest z nami, a kto przeciw nam... Morganiści nie
różnią się od nas żadnymi symbolami, czy znamionami...
- Potrzebujemy
na to trochę czasu, ale chyba będziemy mogli tu pomóc - powiedział Nicholas. -
Ale musimy mieć swobodny wstęp do szkoły...
- I
tym już rozmawialiśmy - dyrektor wymienił spojrzenie z Arthemis. -
Przeniesiecie się na stałe do szkoły. Wasza trójka. Jako nowi uczniowie...
- CO?!
- Camden zerwał się z miejsca, patrząc z wyrzutem na Arthemis.
- Proszę
pamiętać, że my z czasem znikniemy i zastąpią nas inni - zauważył rozsądnie
Nick. - Jak Pan to wytłumaczy uczniom?
- Będziecie
studentami z wymiany... Harmonogram waszego pobytu w Hogwarcie zostanie
ustalony wg regulaminu itd... - Rose machnęła ręką. - Przemyśleliśmy to...
- Szkoda,
że nie zapytaliście nas o zdanie - prychnął Devlin, zakładając ręce na piersi.
- Próbujecie nas uwięzić w szkole!
- Będziecie
w szkole, bo tam jesteście potrzebni - odparła chłodno Arthemis.
- A
wy, co będziecie robić? - zapytał bojowo nastawiony Camden.
- Pilnie
musimy znaleźć następnego Strażnika - rzucił Lucian. - Bez 13 i tak nic nie
zrobimy... Arthemis musi znaleźć kolejnego...
- Więc
będziesz gdzieś na drugim krańcu świata, a my utkniemy w szkole?
- Siadaj,
Cam - polecił cicho Albus.
Camden dopiero po chwili ciężko usiadł.
- Wiemy,
że macie swoje zadania - rzuciła łagodnie Rose do chłopców. - Nikt nie będzie
wam przeszkadzał w ich wykonaniu. Ale chcemy, żebyście byli w miejscu, w którym
cały czas ktoś czuwa i może wam pomóc, albo chociaż zareagować. Nawet jeżeli
będziecie musieli co jakiś czas opuszczać szkołę. Hogwart będzie bazą dla
wszystkich...
- Nie
dla wszystkich - burknął Devlin.
- Arthemis
i James też przeniosą się do szkoły - westchnął Deveraux. - I niech Bóg ma mnie
w opiece, gdy wy wszyscy znajdziecie się pod jednym dachem - mruknął, patrząc w
sufit.
- Przeniesiemy
się do Hogsmead - uściśliła Arthemis. - Ale rzeczywiście będziemy cały czas w
Hogwarcie.
Chłopcy pokiwali głową.
- To
znaczy, że wasze szkolenie zostaje zawieszone na czas nieokreślony - westchnął
Galloway, patrząc na Arthemis i James. Machnął ręką. - I tak to czysta
formalność - mruknął pod nosem.
- Dziękujemy
- Arthemis uśmiechnęła się do niego pięknie.
- W
takim razie jutro odstawimy wszystkich do Hogwartu i ruszymy na poszukiwania
kolejnego strażnika - powiedział James.
- Zanim
wyruszycie, Oleandra chce cię widzieć - rzucił Lucian do Arthemis.
Zmarszczyła czoło.
- Profesor
Caprifolia?
- To
chyba coś bardzo ważnego, bo... nie była sobą - mruknął.
Arthemis skinęła głową.
- A
co wy będziecie robić? - zapytał
Scorpius, patrząc groźnie na Camdena, Nicka i Deva.
- Nick
zajmie się w Hogwarcie badaniem systemu obronnego - zaczął Camden.
- A
Cam i Dev zajmą się Morganą - dodał Nick.
- Spokojnie.
Doskonale wiemy, po co tu jesteśmy - uśmiechnął się Devlin.
- Gdzie
ich rozlokujemy? - zapytała Rose dyrektora.
- Mamy
swoją sypialnie - przerwał jej Nick. - Więc chyba tam będzie nam
najwygodniej...
- Przypominamy,
że już skończyliśmy Hogwart - Camden wyszczerzył zęby. - Więc życie w
dormitorium mamy już za sobą...
- Eeeh...
nie wiem czy się cieszę, że wracam do widzenia waszych podłych mord, jak tylko
otwieram oczy - mruknął Devlin, przeciągając się.
- Devlin
tak chrapie, że kilkakrotnie byliśmy o krok o wyrzucenia go z wieży - zaśmiał
się Nick.
- Z
wieży? - zapytał ostrożnie Scorpius. - Z jakiej wieży?
- Z
wieży Gryffindoru. Tam jest nasze dormitorium... - odparł Camden.
- Z
wieży. Gryffindoru. - powtórzył tępo Malfoy.
Nicholas uśmiechnął się pod nosem. Devlin
poczochrał mu ułożone włosy i zacmokał.
- Nasz
mały Malfoy jest prefektem Gryffindoru.
- Malfoy.
Prefektem Gryffindoru - mruknął do siebie Scorpius. - Gdzie popełniłem błąd?
Nick zaśmiał się radośnie.
- Zawsze
chciałem zobaczyć wyraz twojej twarzy, gdy czytałeś list ode mnie po ceremonii
przydziału. To mi niemal to wynagradza...
Ron objął Nicholasa i powiedział tylko:
- HA!
- uśmiechając się do Scorpiusa. Przestał się uśmiechać i westchnął ciężko, kręcąc
głową z politowaniem, gdy zobaczył, jak Rose nachyla się do Scorpiusa i całuje
go w policzek. - Cóż... - zwierzył się Nickowi. - Taki już mój los widocznie...
Harry wstał i rozejrzał się po zebranych.
Wszystkich nagle przeszyło poczucie powagi sytuacji.
- Dobra.
Zaczynajmy te igrzyska...
Następnego dnia Camden, Devlin i Nick byli
już gotowi do drogi. Nie mieli ze sobą zbyt dużo dobytku, więc pakowanie nie
zajęło im wiele czasu.
Rose, Scorpius i Albus nadzorowali
przygotowania sypialni dla nich w dormitorium Gryffindoru.
Arthemis pakowała się u siebie, czekając na
Jamesa. W ciągu godziny musieli wyruszyć do Hogwartu.
Sprawdzała, czy zabrała potrzebne na
tydzień rzeczy do plecaka. Na łóżku leżały porozkładane jej bronie i uprzęże.
Właśnie zaczęła je zapinać we właściwych miejscach, gdy usłyszała ciche pukanie
do drzwi.
Camden stanął w drzwiach i założył ręce na
piersi, opierając się o framugę. Arthemis zauważyła, że często tak właśnie
robił. Jakby nie do końca pewny, czy może przekroczyć próg, a jednocześnie nie
mogąc się powstrzymać przed przebywaniem z nią.
- Jak
długo was nie będzie? - zapytał, siląc się na obojętność.
- Maksymalnie
do końca tygodnia. Ustaliliśmy, że musimy tu być gdy... cóż wrócicie do siebie
i nastąpi zmiana.
- Nie
używaliśmy na razie czarów, więc to może rzeczywiście nastąpić z końcem
tygodnia, ale Strażnik Czasu ostrzegał nas, że im częściej będziemy korzystać z
magii tym szybciej będziemy musieli wracać do swojego czasu...
- Jak
szybko? - zapytała Arthemis.
- Noramalnie
bez czarów możemy tu przebywać około 7-9 dni. Jeżeli będziemy w normalny sposób
ich używać czas się skróci do 5-7 dni. Jeżeli natamiast będziemy często używać
silnych zaklęć nasz piasek czasu wyczerpie się w 3 dni.
Arthemis kiwnęła głową.
- Na
razie wrócimy pod koniec tygodnia, potem spróbujemy wracać częściej. Wiele
zależy od tego jak będą szły poszukiwania - dodała wkładając noże do pochew.
Camden kiwnął głową i milczał przez chwilę,
obserwując ją jak jastrząb.
Arthemis wzięła się pod boki i próbowałą
zdecydować, czy wziąć płaszcz, czy kurtkę. Nie wiedzieli jeszcze gdzie ruszą.
Postanowili, że ich pierwszym przystankiem będzie Mołdawia, a tam mogło być
różnie.
Zdecydowała się w końcu na skórzany płaszcz
do kolan.
- Dlaczego
to zawsze jesteś ty? - rzuciła. - Wyobrażałabym sobie, że normalnie to Devlin
stałby tutaj w ten sposób...
Camden spojrzał na czubki swoich butów i
wzruszył ramionami.
- Dev
jest... pewniejszy...
- Domyślam
się, że setki razy widział jak się pakujemy - westchnęła Arthemis. - Musiało
być mu ciężko.
- Szczerze
mówiąc to nawet jeżeli było im ciężko to tego po sobie nie pokazują -
powiedział Camden. - Wychowali się z założeniem, że ich rodzice są niepokonani
i niezniszczalni...
- A
ty nie?
- Ja
jestem dzieckiem uzdrowiciela, który was składał do kupy, więc raczej
przychylam się do teorii, że jesteście niezniszczalni... - uśmiechnął się
ironicznie.
- No,
więc o co chodzi?
- Arthemis
zawsze była matką Devlina. I nic co by zrobił, nie mogło tego zmienić... - Jego
nagłe przeskoczenie na mówienie o niej w osobie trzeciej zdezorientowało
Arthemis i jednocześnie pozwoliło jej na trochę dystansu.
- I
martwisz się, że ciebie to nie dotyczy?
Wzruszył ramionami. Arthemis miała
wrażenie, że atmosfere można kroić nożem. Ale nie wiedziała, co powiedzieć.
Mogła się jednak założyć, że Camden nigdy nie powiedział tego dorosłej
Arthemis. Więc może szukał jakiegoś potiwerdzenia u niej. Z jednej strony nie
mogła mu takiego potwierdzenia dać. Mogła jednak powiedzieć mu coś, co sprawi,
że poczuje się lepiej. Już otworzyła usta, kiedy rzucił z szerokim uśmiechem,
jakby nic się nie stało:
- Po
prostu korzystam z każdej możliwej chwili, żeby być blisko pięknych kobiet...
- Nie
przeginaj, młody - usłyszeli głos zza drzwi. James pojawił się w polu widzenia
i klepnął Camdena w tył głowy. Zerknął na Arthemis. - Gotowa?
Kiwnęła głową, zakłądając płaszcz.
- Twój
ojciec powiedział, że otworzyli sieć Fiuu w gabinecie profesor Alexander.
Możemy jej użyć, jak tylko będziemy spakowani - James rzucił pytające
spojrzenie Camdenowi.
- Spakowani.
- Posprzątaliście
po sobie? - James rzucił mu groźne spojrzenie.
Camden odchylił głowę do tyłu i ryknął
śmiechem. Poklepał Jamesa po ramieniu, jakby usłyszał doskonały żart.
- Wyczułeś
nas, co? Dev to zwykły śmieciarz... Pozostawia po sobie chlew, gdziekolwiek się
znajdzie... Ja, sprzątam tylko wtedy, kiedy zaczynam zauważać, że nie ma
miejsca na kolejny kubek, ale Nick... Nicky to pedant. Zawstydziłby każdą
gospodynię domową. Serio... technik czyszczenia mebli to uczył się chyba od
skrzatów domowych... Tylko dzięki temu w naszym dormitorium nie zagnieździły
się szczury...
Arthemis skrzywiła się odruchowo. Powinna
zapamiętać na przyszłość, żeby bardziej pilnować Devlina przy sprzątaniu...
Znaleźli się w Hogwarcie w ciągu pół
godziny. Zza biurka profesor Alexander patrzyła na nich uważnie. Towarszyszyła
jej profesor Carter, jak zwykle rozczochrana sprawdzając coś na swoim magicznym
zegarku.
Rose przyszła, żeby zabrać chłopaków do
dormitorium, a Scorpius miał odprowadzić Arthemis i Jamesa do szklarni profesor
Caprifolii.
- Co
oni w ogóle mają tutaj robić? - zapytał Malfoy, gdy już wyszli z zamku.
- Chyba
wiedzą to lepiej niż my - odparła spokojnie Arthemis. - I sądzę też, że jeżeli
będą chcieli opuścić zamek to powinni móc to zrobić bez przeszkód. Widocznie
potrzebujemy tego, czego oni szukają...
Scorpius pokręcił z niesmakiem głową. James
wpatrywał się w jego blond włosy.
- Czego?
- zapytał opryskliwie.
- Lubisz
sprzątać? - rzucił.
- Nie
lubię żyć w brudzie, jeżeli o to pytasz - odparł wyniośle Scorpius.
- To
wiele wyjaśnia - mruknął James do siebie.
- Co
wiele wyjaśnia?
- Już
nic... Hej, już się nie boisz, że zobaczy nas ktoś z tobą?
- Jestem
profektem naczelnym. Mogę robić co mi się podoba. Łącznie z pilnowaniem
podejrzanych typów kręcących się po szkole.
- Podejrzane
typy? Kurcze, nie rzucaj takimi komplementami, bo się zarumienię!
- Profesor
Caprifolia jest w szklarni, czy w podziemiach? - zapytała Arthemis. - Nie wolno
nam wchodzić do podziemi bez niej...
- A
od kiedy to przestrzegasz zasad? - rzucił ze śmiechem James.
- Od
kiedy wiem, co te rośliny mogą zrobić - odparła cicho Arthemis i ucieszyła się
widząc profesor Caprifolię przy jednym ze stołów przesadzającą rośliny. - Pani
Profeosor...
- Wejdźcie
proszę. Dziekuję Panie Malfoy - dodała, odprawiając Scorpiusa z gracją.
- Chciała
się Pani z nami widzieć - zaczęła Arthemis.
Oleandra zdjęła rękawice i kiwnęła głową.
Zaprosiła ich do oranżerii, gdzie czekały przygotowane szklanki z wodą, w której
pływały płatki błękitnej rośliny.
- To
kwiaty bławatka. Chodowane w świetle księżyca wspomagają koncentrację -
wyjaśniła, zapraszając ich do stołu. - Nie przeciągając dłużej... wiem, kto
jest następnym strażnikiem - oświadczyła.
Jamesowi opadła szczęka.
Arthemis zmarszczyła brew.
- Jak?
- Znam
go... A raczej... znałam go dawno temu - powiedziała cicho. Przez długi czas
milczała, pogrążona w myślach. - Nazywa się Nathaniel Redwolf.
- Skąd
pewność, że to on? - zapytał James.
- Arthemis
potrafi rozpoznać klucze, dzięki swoim mocą. Strażnicy potrafią rozpoznać
innych Strażników, przez to kim są, chociaż nie tak szybko. W tamtym czasie
jeszcze nie czułam, że jestem Kluczem. Ale wyczuwałam rezonans, gdy razem
używaliśmy mocy.
- Skoro
go Pani zna, czemu wcześniej go Pani nie wezwała?
Podczas gdy James prowadził przesłuchanie,
Arthemis skupiła się na twarzy profesor Caprifolii. Zwykle spokojnej. Teraz...
bardzo starającej się ten spokój utrzymać.
Oleandra wzruszyła ramionami.
- To
niekoniecznie musi być on. Tak myślałam na początku. Gdy pojawił się Ikarius,
Ptolemeusz, czyValentina pomyślałam, że powinien sam tu przybyć, jak pozostałe
klucze. Teraz natomiast kończy nam się czas, a jego nadal nie ma... - Delikatne
dłonie zacisnęły się na szklance.
- W
takim razie może lepiej będzie jeżeli to Pani go znajdzie? - zapytał James, ale
Arthemis wyczuła zanim usłyszała to z jej ust, zanim Oleandra powiedziała:
- Jestem
ostatnią osobą, którą chciałby widzieć. - Jej uśmiech był jednocześnie
drapieżny i rzewny. - Boję się, że nie przyjedzie tu, żeby mi na złość
zrobić...
- Dlaczego?
- zapytał James.
- Nie
twoja sprawa, chłopcze...
- Jeżeli
mogę przez przypadek natrafić na potężnego czarodzieja, który z niewiadomo
jakiego powodu będzie wkurzony, to z całym szacunkiem, to jednak moja sprawa,
proszę pani.
Oleandra przez chwilę przypatrywała mu się
w skupieniu, a potem uśmiechnęła kątem ust.
- Wygląda
na to, że masz nie tylko ładną buźkę, co? Zdradziłam go. To wszystko. Tylko
tyle. I aż tyle. Dokonałam wyboru i muszę teraz z nim żyć. Co? - zapytała,
zauważywszy skupiony na sobie wzrok Arthemis.
- Po
prostu nie sądzę, żeby to było aż takie proste - Arthemis wzruszyła ramionami.
- Rozczarowałam
cię swoją historią? Jakże mi przykro - głos profesor Caprifolii aż ociekał
drwiną.
- Jedno
zdanie nie liczy się, jako historia, więc nie mogę powiedzieć, że mnie
rozczarowała - odparła spokojnie Arthemis. - Uważam, że zdrada jest łatwa. W
gruncie rzeczy bardzo łatwa. Jeżeli ktoś dopuszcza się zdrady to znaczy, że tak
naprawdę nigdy mu nie zależało na tym, co zdradził. Jeżeli natomiast został
zmuszony do tej zdrady... podjął decyzję w oparciu o własne przekonania. Czy
żałował potem tej zdrady? Wątpię, skoro według niego była to jedyna decyzja
jaką mógł podążyć. Tak, więc zdrada jest prosta. Pani natomiast prosta nie
jest... - dodała cicho.
Oleandra wpatrywała się w pływające w
szklance płatki bławatka. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale
szybko je zamknęła.
- Wracając
do naszej rozmowy sprzed kilku miesięcy - ciągnęła Arthemis. - Jak pani się stała, tym kim jest
teraz?
- Czy uważasz mnie za damę? - zwróciła się
niespodziewanie Oleandra do Jamesa.
James zbaraniał
na sekundę, a potem odchrząknął. Zerknął na elganckie delikatne filiżanki i
piękne, zadbane dłonie, który Oleandra trzymała złożone na kolanach długiej
spódnicy. Przyjrzał się misternie splecionym włosom i wyprostowanej sylwetce.
- Cóż... tak... - zawyrokował w końcu.
- Arthemis? - zapytała o to samo, zwracając
się do dziewczyny.
- Wiem, że się nią Pani nie urodziła. Ale
stała się nią Pani. I jest Pani damą, gdy jest to Pani na rękę...
Oleandra
uśmiechnęła się gorzko.
- Jak siedzieć. Jak stać. Jak trzymać,
cholerną filiżankę - dłoń Oleandry wzięła zamach i strąciła kosztowną
porcelanową zastawę ze stolika. - O czym rozmawiać. Jak myśleć. Jak jeść. O
czym śnić. Co należy do obowiązków żony, a co jest prawem męża... - Zza plecami
Oleandry ogromne cierniste róże zaczęły pęcznieć i tracić płatki. Spadały
dookoła niej jak lekkie zwiewne krople krwi. Ona sama wpatrywała się w
przestrzeń ponad nimi, jakby przeniosła się myślami w odległy czas i miejsce. -
Szkolą cię, jak psa aż zaczynasz zapominać kim i czym jesteś... I pewnego
dnia... Pewnego dnia... wszystko o czym możesz myśleć to mieć ich ciepłą krew
na rękach...
Arthemis
wyczuwała tak wiele... bólu, wstydu i strachu w jej mrocznych słowach, że czuła
w koniuszkach palców, że nie wolno jej otwierać tej puszki Pandory. Wstała,
więc energicznie i rzuciła Jamesowi szybkie spojrzenie, żeby zrobił to samo.
Oleandra skupiła
na niej wzrok.
- Z tego, co słyszę coś udało się Pani ocalić,
a przede wszystkim udało się Pani przetrwać. To jest to w co będę wierzyła.
Pozostaj mi więc tylko dowiedzieć się, gdzie mogę zacząć szukać przyszłego
profesora Redwolfa.
- Jak myślisz, czego będzie uczył? - zastanowił
się nagle James.
- Transmutacji - odparła cicho profesor
Caprifolia. - Będziecie wiedzieć dlaczego, gdy go znajdziecie... Jest Apaczem.
Mieszkał w jednym z rezerwatów w południowych Stanach Zjednoczonych.
- Czy wszyscy Indianie to czarodzieje? -
zaciekawił się James.
Oleandra
pokręciła głową.
- Szamani mieszkają w rezerwatach z dala od
mugolskich rezerwatów, aczkolwiek nie w takiej asymilacji jak rasy europejskie...
- Gdzie powinniśmy zacząć?
- Ostatni raz przebywał nad Jeziorem Black
Canyon, w Arizonie.
Pokiwali głową.
- Dziękujemy Pani Profesor - rzucili na
odchodnym.
Gdy tylko
zamkneły się za nimi drzwi szklarni James nachylił się do Arthemis.
- Gdzie do cholery jest Arizona?
- Jeszcze nie wiem - odpowiedziała Arthemis,
grzebiąc w jednej z bocznych kieszeni plecaka. - Tym lepiej, że dostałam od
ojca na Boże Narodzenie ten niezwykle przydatny drobiazg. - Wyjęła małą piłkę,
wyglądającą jak miniaturowy ziemski glob. - Ariona Black Canyon Lake -
powiedziała, a z globusa wystrzelił hologram pokazujący mapę stanu i cichy głos
podający podstawowe dane. Potem nastąpiło przybliżenie i pojawiło się samo
jezioro i otaczający je teren. - To na jakimś odludzi - stwierdziła Arthemis. -
Niedaleko jest rezerwat Apaczów. Najbliższe miasteczko to Heber-Overgaard.
Chyba czeka nas spanie w namiocie...
James się
przeciągnął.
- Nie ma tego złego, co by na dobre nie
wyszło...
- Ruszamy?
- Jasne. W drodze do bramy wyślę współrzędne
do naszych ojców - powiedział James, gdy skierowali się drogą prowadzącą do
Hogsmead. - A tak w ogóle. Dałaś znać Marcelowi, że wykopujesz go z mieszkania?
- Nie. Niech ma niespodziankę...
- To wredne. Może po prostu zamieszkamy obok?
Arthemis rzuciła
mu spojrzenie, mówiące: Chyba żartujesz!
- Ma jechać z ojcem na misję. W ten sposób nie
będzie miał wyjścia...
- Skoro jest tylko balastem, to po co twój
ojciec go zabiera?
- Nie wiesz? - Arthemis uśmiechnęła się
szeroko. - Marcel zna siedemnaście języków. To jego jedyny prawdziwy talent.
Poza tym... zna mnóstwo szemarnych typów i całą rzeszę informatorów. Wiesz...
ciągnie swój do swego... - zamyśliła się. - Może powinniśmy go zabrać? A nuż
zna jakiś dialekt indian...
- Nie ma mowy - zaprotestował stanowczo James.
- Ja i ty w namiocie w zupełności wystarczy...
Arthemis westchnęła.
- Masz rację. Pewnie musielibyśmy zwiewać, bo
zbałamuciłby jakąś bogu ducha winną Indiankę...
Brama Hogwartu
zamknęła się za nimi z głośny metalicznym zgrzytem.
Wysoko nad błoniami, z okien Wieży Gryffindoru w odległy
punkt wpatrywał się Devlin Potter. Wcześnie zapadający zmrok sprawił, że nic
już nie było widać. Mimo tego ciemne oczy kierowały się w stronę bramy
Hogwartu. O szyby uderzyły pierwsze krople mroźnego deszczu.
Devlin wyczuł za
sobą ruch, ale się nie odwrócił.
Camden stanął za
nim w lekkim oddaleniu.
- Wyjechali?
- Tak - westchnął Devlin. - Są już poza moim
zasięgiem.
Kątem oka
dostrzegł, że obok Cama stanął Nick.
- Zabieramy się do pracy?
Devlin się
odwrócił z ciemnymi poważnymi oczami.
- Pora zwiedzić lochy...
- A pozostali? Rose, Scorpius, Albus? -
upewnił się Camden.
- Będziemy wiedzieć, kiedy będą się tu zbliżać
- uspokoił ich Devlin. - Lepiej zaczynajmy. Nie mamy zbyt wiele czasu... Musimy
zrobić jak najwięcej się da zanim zjawią się pozostali...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz