Arthemis nie widziała Jamesa od dwóch
tygodni. Ona i ojciec znowu co chwilę wyjeżdżali, a i James wyjechał z
rodzicami na wakacje do Rumunii, odwiedzić jednego z wujów. Dlatego pierwszego
września cieszyła się nie tylko z powodu tego, że znowu wolno jej używać
czarów. Przez te wakacje przyzwyczajali się do siebie i teraz gdy będą znowu
pod obstrzałem uczniów i nauczycieli będzie im trochę ciężko.
Jej ojciec szybko się z nią pożegnał, bo się
śpieszył więc uściskała go i pomachała mu gdy odchodził. Przez chwilę musiała
się skupić, bo w takim tłumie jej zdolności działały zdecydowanie wolniej. W
końcu ruszyła w odpowiednim kierunku, ciągnąc za sobą wózek z kufrem. W końcu
zauważyła jakiś tłum dziewcząt. Pewnie gdzieś za nim był James. Zanim jednak
zdecydowała, czy powinna do niego podejść, usłyszała:
- A więc jednak mu uległaś? –
zapytała Valentine. – Nie zdążyłam cię o to zapytać przed wakacjami.
- Bardziej chyba uległam sobie –
wyznała Arthemis.
- Jako niezależna osoba, możesz mi
teraz powiedzieć, że on nie ogranicza twojej wolności? – zapytała.
- Sądzę, że pytanie powinno być
odwrotne – zauważyła Arthemis. – Czy ja nie ograniczam jego? Ale, nie. Po
prostu granice naszej wolności się przesunęły. Teraz się zazębiają, wiec musimy
się z tym pogodzić. Nie odczuwam tego. Pytasz mnie, bo zastanawiasz się czy
dobrze zrobiłaś?
- Teraz to i tak już nie ważne –
oznajmiła Valentine.
A więc nie wie, że Fred będzie
jeszcze w szkole, pomyślała Arthemis. Nie zamierzała jej tego mówić. Lekki szok
dobrze jej zrobi. Skoro minęło tyle czasu, a ona nadal nie przestała o nim
myśleć.
- Nie powinnaś krzyknąć czegoś w
stylu: Odsuńcie się od niego? – zapytała Valentine.
- Po, co?
- Żeby go tak nie otaczały… –
odparła, jakby było to oczywiste.
Arthemis spojrzała w stronę tłumu.
Każda dziewczyn chciała coś do Jamesa powiedzieć. Cóż nic dziwnego. Po tym jak
James w zeszłym roku miał dziewczynę, a po zerwaniu z nią w tydzień znalazł
inną, pewnie myślały, że mają szanse.
- Nie – odpowiedziała Arthemis. - Po
pierwsze: ufam Jamesowi, a po drugie: sprawia mi niesamowitą radochę
rozwiewanie ich złudzeń. Każda z nich myśli, że to jest z góry stracone, bo nie
jestem dziewczęca, słodka, urocza i kochana. Ale żadna z nich nie rozumie,
przez co przechodziliśmy w zeszłym roku przez moją głupotę – wyjaśniła cicho,
patrząc na Jamesa, których chyba zaczynał się powoli niecierpliwić.
Gdy nagle sfrustrowany podniósł wzrok i ją
zobaczył, wszystkie przekrzykujące się dziewczyny zamilkły. Było jasne, że
James widzi tylko Arthemis. Jakby wszyscy nagle zniknęli. Przeszedł obok nich,
a wszystkie wydały nagle jęk zachwytu, pomieszanego z zawodem, gdy podszedł,
położył jej ręce na biodrach i przyciągnął do siebie. Pocałował lekko jej
pobłażliwie uśmiechnięte usta.
- Czyżbyś się za mną stęsknił,
Potter? – mruknęła powoli, otwierając oczy.
Splótł z nią palce i szepnął jej na
ucho:
- Zabierz mnie stąd.
Roześmiała się, pomachała z lekką
drwiną dziewczynom.
- Witaj, Valentine – powiedział.
- Cześć, James. Zdałeś egzamin na
teleportację?
- Tak. Na początku wakacji.
- Ja też – uśmiechnęła się Valentine.
– To bardzo ułatwia życia.
- Nie mogę się tego doczekać –
westchnęła Arthemis.
- Ja już chyba pójdę znaleźć Mariannę
– rzuciła Valentine i oddaliła się. Chyba tak bardzo chciała ich zostawić
samych, że zapomniała, że ani Molly, ani Marianny już nie ma w szkole.
- Nie widziałam jeszcze twoich
rodziców – powiedziała Arthemis.
- No to chodźmy ich poszukać.
Spotkali się z państwem Potterów i
państwem Weasleyów, gdzie byli też Rose, Lily i Al.
- Jestem ciekawa jak zareagujecie na
nowinę – rzuciła na ich widok Hermiona.
- Jaką nowinę? – zapytał natychmiast
James.
- Dyrektor wam powie. My wiemy tylko
dzięki Neville’owi…
- Ale o co chodzi? – zapytała
zniecierpliwiona Rose. – Mówisz tak od tygodnia, chyba tylko po to, by mnie
doprowadzić do szału…
- Dowiecie się dziś wieczorem –
powiedział pan Potter.
- Co to? Znowu urządzają Turniej
Trójmagiczny? – rzucił ze śmiechem Albus.
Żaden z dorosłych nie odpowiedział,
więc Al otworzył ze zdziwienia usta.
- Serio?
- Zobaczycie – zaśmiał się Ron
Weasley.
- Jesteście niemożliwi! – krzyknęła
Rose. – Jedźmy już do tego Hogwartu, bo zwariuje!
Dorośli się zaśmiali, a potem zaczęli
się z nimi żegnać i zaganiać ich do wagonu. Arthemis pomachała pani Potter.
- Tylko uważajcie na siebie – rzuciła
jeszcze Hermiona i zaczęła im machać, gdy pociąg zaczął przyśpieszać.
- O co im chodzi? – rzucił ze
zmarszczonymi brwiami Albus. – Mogłabyś nam powiedzieć! – dodał, klepiąc
Arthemis w ramię.
- Zwariowałeś? Chcesz, żebym się
włamała do mózgu twoich rodziców? – zapytała przerażona samą myślą.
- Znajdźmy jakiś przedział – rzuciła
Lily.
- Tylko ani słowa o ślubie –
powiedział szybko Albus. – Już mam dosyć.
- A myślisz, że ja nie? – odparła
Lily. – Na początku to było zabawne, ale teraz to już przesada.
- A jak Luke? – zapytała Arthemis.
- Jeszcze go urabiam. Ale w
ostateczności zagrożę mu, że jak mi Hugo podepczę stopy to nie będę mogła latać
na miotle.
- Co to w ogóle za idiotyzm z tymi
tańcami – westchnął James.
- I jeszcze mnie w to wrobili –
przyznała mu rację Arthemis. – Zbłaźniłam się przed ojcem prosząc, żeby mnie
nauczył tańczyć.
- Ty zbłaźniłaś się tylko przed
ojcem. My przed jakimś kretynem z wąsami i francuskim akcentem – burknął Albus,
siadając ciężko w przedziale.
- A mnie się nawet podoba –
powiedziała Rose. – Tylko, że Albus jest wiecznie tak wkurzony, że nie da się z
nim tańczyć.
- Spadaj – odpowiedział Al.
Arthemis tymczasem wzięła do ręki różdżkę i
wycelowała nią w Jamesa.
- Obiecałeś mi…
- Arthemis, zwariowałaś?! – krzyknęła
Rose.
- Myślałem, że zrezygnujecie z tych
głupot, gdy już zaczniecie się zajmować czymś innym – dodał z naciskiem Fred,
który akurat stanął w drzwiach.
- Nie używałam czarów przez dwa miesiące, nie
irytuj mnie Fred, bo zaraz go zastąpisz – odparła spokojnie Arthemis.
- A róbcie sobie co chcecie –
stwierdził wchodząc do środka. – Bylebym nie dostał zaklęciem…
- Nie uważacie, że tu jest za mało
miejsca?! – krzyknęła Rose ze strachem, widząc, że James też sięga za siebie by
wyciągnąć różdżkę. Siedzący na jej ramieniu szmaragdowy motyl, zmienił się w
maleńką myszkę i schował w jej rękawie.
- Właśnie wyjdźcie sobie na korytarz
– powiedział Albus, wyciągając z torby książkę.
- Co to?! – zapytał James wskazując
na okno. Wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku, jednak za oknem nic nie było. A
gdy Arthemis znowu spojrzała na Jamesa, ujrzała tylko puste siedzenie. Drzwi
przedziału się otworzyły. – Masz dziesięć minut, żeby dotrzeć do wagonu bagażowego,
kochanie – usłyszeli głos Jamesa.
- Potter zapomniałeś, że znajdę cię i
bez wzroku? – krzyknęła Arthemis, zrywając się na nogi. Wybiegła.
- Oni na pewno nie są normalną parą –
westchnęła Lily.
Arthemis biegła wąskim korytarzem,
odbiła zaklęcie. I wycelowała.
- Nie fair! – krzyknął James.
- To, że jesteś niewidzialny jest nie
fair! – odkrzyknęła.
- Ale tak jest zabawniej!
Z przedziałów wyglądały ciekawskie głowy, żeby
zobaczyć, kto robi taki hałas. Jeszcze tylko dwa wagony i dotrą do celu. Arthemis
za pomocą swoich zdolności potrafiła powiedzieć, gdzie jest James, ale nie z
taką dokładnością, żeby móc w niego wycelować. Dopiero gdy on rzucał zaklęcie,
mogła mu oddać. To jej załatwił rozrywkę, prawda?
Uwielbiała go.
Wpadła do wagonu pełnego kufrów i toreb.
Zamknęła za sobą drzwi. Nie miała zamiaru pozwolić Jamesowi, wyjść stąd bez jej
wiedzy.
- Ok. To teraz już możesz zdjąć
pelerynę – powiedziała.
- Po, co? – usłyszała i odwróciła się
w stronę, z której dochodził głos.
James rzucił zaklęcie. W ostatniej
chwili je odbiła. Były to proste zaklęcia, które nie mogło jej zrobić krzywdy.
Niech się dziewczyna pobawi.
W jego stronę poleciało zaklęcie, więc odsunął
się o metr, żeby go nie trafiło. Bawili się tak ze sobą przez długi czas.
Jednak Arthemis to nie irytowało. Skupiała się nad odpowiednio szybkim
reagowaniu. Zaklęcia świstały, odbijając się od kufrów i ścian wagonu. Było tu
o wiele ciemnej niż gdzie indziej. Nadleciał urok, więc odbiła się od ziemi i
chwilę posiwiała w powietrzu dzięki swoim ulubionym butom i opadła na ziemię,
strzelając zaklęciem w miejsce, w którym według niej stał James.
- Chybiłaś. I to dobre dwa metry.
- Nie umiesz grać uczciwie…
- Co? Znudziło ci się już? Sprawdzam
po prostu jak celne są te twoje nadnaturalne wskaźniki – powiedział i rzucił w
nią zaklęciem. Nie zdążyła go odbić i powalił ją atak zniewalających łaskotek.
Po chwili czar został cofnięty. Arthemis zerwała się na nogi.
- Ja ci dam ty oszuście! – Skupiła
się i zamknęła oczy.
- Z zamkniętymi oczami dużo nie zrobisz
– zaśmiał się James. Ale Arthemis teraz nic nie rozpraszało, widziała czerwoną
wstęgę, która wskazywała jej miejsce gdzie stał James. Nadal z zamkniętymi
oczami rzuciła zaklęcie. James odbił je w ostatniej chwili. No dopiero teraz
zaczęła się zabawa. Arthemis już nawet nie starała się celować. Po prostu
prowadziła pojedynek z niewidzialnym Jamesem za pomocą swoich zmysłów. Tak było
sprawiedliwiej. Gdy James został trafiony i osunął się na jeden z kufrów,
powiedział z trudem:
- Nieźle, naprawdę nieźle.
Arthemis otworzyła oczy. James nadal
nie zdjął peleryny.
- Chyba powinniśmy już wrócić –
powiedziała zadowolona z siebie. Usłyszała kroki, były coraz bliżej.
- Wiesz, czemu cię tu ściągnąłem? –
zapytał James bardzo cicho.
- Bo tu jest więcej miejsca.
- Nie. Nie, dlatego – usłyszała i
poczuła dotyk na ustach. Trochę ją to zaskoczyło. Zamrugała i westchnęła. Jego
usta całowały jej wargi. To niezwykłe uczucie być całowanym przez kogoś
niewidzialnego. Poczuła dotyk jego języka na dolnej wardze i rozchyliła usta. Gdy
James ją objął, ściągnęła z niego pelerynę niewidkę, James uniósł ją trochę
wyżej, całkowicie do niej przylegając.
O cholera, westchnęła w myślach Arthemis.
Najpierw załatwił jej pojedynek, a potem ją tak całował, gdzie znalazłaby
takiego drugiego faceta?
Rozłączyły się ich usta, ale tylko na
milimetry. Przez chwilę wpatrywali się w swoje oczy, a James delikatnie opuścił
ją na ziemię.
- To zawsze ty całujesz mnie…-
szepnęła z drżącym oddechem. – Zamknij oczy.
James pewnie by się uśmiechnął, gdyby
nie to, że bał się, że serce mu z piersi wyskoczy. Gdy zamknął oczy wszystko
nabrało trochę innego wymiaru. Wyraźnie poczuł jej zapach. Inny niż ostatnio.
Czym ona pachniała? Przez ten aromat w jego umyśle pojawiały się niepokojące
wizje. Ale potem wszystko znikło, gdy poczuł delikatny dotyk jej warg na
ustach. Nadal była trochę nieśmiała, nadal trochę niepewna, ale do cholery to
było jeszcze bardziej podniecające. Gdy zakończył się ten boleśnie słodki
pocałunek, odsunęła się od niego trochę.
- Chyba powinniśmy wracać –
powiedziała cicho.
James przyciągnął ją do siebie.
- Nie. Jeszcze nie.
Jeszcze zostało im zaledwie pół
godziny drogi, gdy wrócili do przedziału. Siedział tam teraz też Lucas.
Spojrzał na nich bystro Albus.
- Nie jesteście zakrwawieni – zauważył.
- Bo ty myślisz, że oni się tam bili
– prychnął Fred.
- Nie chcę wiedzieć – powiedział
niemal natychmiast Albus, spoglądając z pretensją na Arthemis.
- Mógłbyś dorosnąć – rzuciła mu
drwiąco Rose.
- Przebierzcie się lepiej w szkolne
szaty – powiedziała Lily. – Luke, naprawdę nie chcesz się zgodzić?
- To nie jest dobry pomysł Lily –
odpowiedział jej, patrząc w okno.
Wiesz, że nie wolno spoglądać w te
proszące oczy, prawda? – pomyślała z rozbawieniem Arthemis, gdy na niego
spojrzała.
- Czemu? Wiem, że jestem o wiele
niższa…
- Nie o to chodzi – powiedział
szybko.
- … i młodsza – kontynuowała Lily.
- To nie ma znaczenia.
- Więc jeżeli o to nie chodzi, to o
co? – zapytała sfrustrowana.
- Po prostu, nie. Nie będę tańczył na
weselu, nie jestem członkiem rodziny.
- A Arthemis tańczy! – krzyknęła
Lily.
- Bo nie dali mi wyboru – mruknęła
ponuro Arthemis.
- Arthemis jest w innym położeniu…
- A niby czemu? – zapytała oburzona
Lily.
- Jest dziewczyną Jamesa – powiedział
Lucas, jakby to wszystko wyjaśniało.
- To nie ma nic do rzeczy!
- A właśnie, że ma… - mruknęła
Arthemis do siebie.
- Po prostu nie, Lily – powiedział
twardo Lucas.
- Hugo, mnie poturbuje! Ma dwie lewe
nogi i ciągle robi sobie jaja! – krzyknęła rozpaczliwie Lily.
- Ma dwa miesiące, nauczy się –
uspokoił ją Lucas.
- Ale…
- Lily, daj mu już spokój – pouczył
ją Albus. – Jeżeli nie chce z tobą tańczyć to przecież go nie zmusisz.
Lily lekko się zarumieniła i ponuro spojrzała
w okno, a Arthemis poczuła jej gorzki zawód i dziwne poczucie winy Lucasa.
Spojrzała na niego z zastanowieniem. Przypatrywał się profilowi Lily z jakąś
bardzo głęboko skrytą tęsknotą.
Czy tylko ja to widzę? – zastanawiała się
Arthemis.
- Boże, jesteśmy na miejscu! –
krzyknęła z radością Rose. – W końcu się dowiem, o co chodziło rodzicom!
Pierwsza wyskoczyła z wagonu. A potem cała
drogę narzekała, czy nie można jechać szybciej.
- Rose, nie podniecaj się tak.
Prawdopodobnie i tak będziemy musieli czekać do końca uczty. A przecież jest
jeszcze ceremonia przydziału – powiedział Fred.
Rose opadły ramiona i zrobiła zawiedzioną
minę.
- To na pewno nic takiego – rzuciła
pocieszająca Arthemis. Była raczej zaniepokojona milczeniem Lily i jej ponurym
nastrojem. To było coś niezwykłego jak na jej przyjaciółkę.
Dotarli do zamku i razem z tłumem uczniów
Hogwartu ruszyli do stołów w Wielkiej Sali. Po drodze Arthemis i Jamesowi
machali różni ludzi, których znali z zeszłorocznych zajęć. Pomachali
dziewczynom i chłopakom z roku. Fred wlókł się za nimi. Właśnie miał zamiar
usiąść, gdy usłyszał za sobą jak czyjś pusty puchar uderza o kamienną podłogę
Wielkiej Sali. Obejrzał się za siebie.
Arthemis uśmiechnęła się w myślach do siebie.
Gdy Fred spojrzał chłodnym wzrokiem na Valentine, która patrzyła na niego jakby
zobaczyła ducha. Pochylił się, podniósł puchar i postawił go przed nią bez
słowa, po czym jakby nigdy nic, usiadł naprzeciw Arthemis. Nachyliła się do
niego i szepnęła:
- Dobra taktyka…
Fred spojrzał na nią spokojnie, ale w
jego wzroku coś zabłysło.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Oczywiście, że nie wiesz – zgodziła
się z nim potulnie i odwróciła się w kierunku stołu prezydialnego, gdzie właśnie
ustawiono Tiarę Przydziału.
- Dość sporo tych pierwszaków w tym
roku – zauważył Albus, gdy przechodziły przez salę zastępy pierwszorocznych.
- Ale teraz mamy innych prefektów,
więc my nie musimy się z nimi bawić – westchnęła Rose z ulgą.
- A w sumie, kto jest u nas
prefektami? – zapytała Arthemis.
- Lucy… wujek Percy chodzi dumny jak
paw. Molly nigdy nie była prefektem. A drugim prefektem jest Timothy Robinson.
- Myślę o tym, żeby wkręcić do
drużyny młodego Wooda – powiedział Lucas. – Teraz gdy już nie ma Jacka i
Jessici, brakuje nam pałkarza i ścigającego, więc i tak musimy przeprowadzić
nabór. Co o tym myślisz, Lily?
- Mhm – odpowiedziała mu mimochodem,
obserwując z fanatycznym zainteresowaniem, ceremonię przydziału. Lucas zrobił
niezadowoloną minę, a Arthemis zmarszczyła brwi. Lily zazwyczaj się tak nie
zachowywała. Ale Arthemis wyczułaby gdyby była obrażona. Nie. Ona była po
prostu… trudno było to jednoznacznie określić... była zmieszana.
- Na razie mamy ośmiu Gryfonów – stwierdziła
Rose. – Najwięcej jak na razie jest w Hufflepuffie, ale sporo trafiło też do
Slytherinu.
- Ilu ich jeszcze jest? – zapytał ze
zniecierpliwieniem James. – Jestem głodny.
Arthemis przewróciła oczami.
- Jeszcze tylko kilku – powiedział
Albus.
- Jesteście niemożliwi – westchnęła
Rose. – Możecie myśleć tylko o jednym.
- Wiem, wiem – mruknął z szerokim
uśmiechem James, nawijając sobie włosy Arthemis na palec. Rose zmrużyła oczy, gdy
zrozumiała o co mu chodzi.
- Nie to miałam na myśli.
- Nie? – udał szczere zdziwienie. –
To, co?
- Nie rób ze mnie idiotki – prychnęła
Rose.
- Ok, są przy Z – powiedział Albus,
zacierając ręce. – Frank Zara trafił do Ravenclawu.
- Nie ciesz się tak – zgasił go Fred.
– Dyrektor wstał.
- Są jacyś nowi nauczyciele? –
zapytała Arthemis i wyciągnęła szyję, żeby się przekonać.
- Luny nie ma, więc musi być jakiś
nauczyciel od transmutacji – oznajmił Al.
- Profesor Lovegood nie ma? –
uświadomiła sobie Arthemis i obejrzała się za siebie, żeby spojrzeć na stół
Krukonów. – Widzę, że bliźniaki też już poczuły powiew swobody – Lorcan i
Lysander właśnie lewitowali nad stołem puste półmiski. Tylko czekać, aż ich
złapie profesor Vector.
- Moi drodzy, witam was wszystkich na
progu nowego roku szkolnego. Przetrwaliśmy zeszły rok i jestem pewien, że ten
nie będzie owocował w tego typu zdarzenia. – Arthemis westchnęła rozczarowana,
przez co Albus spojrzał na nią zmrużonymi oczami. – Przypominam, że nie należy
wchodzić do Zakazanego Lasu. Tyczy się to zarówno starszych jak i młodszych
uczniów. – Dyrektor rzucił szybkie spojrzenie na stół Gryffindoru. Arthemis i
James jednocześnie spojrzeli w zaczarowany sufit, robiąc absolutnie niewinne
miny. – Dodatkowo mam zaszczyt wam przedstawić nowego nauczyciela transmutacji,
Grigoriego Axelroda.
Zza stołu wstał wysoki, postawny mężczyzna w
czarnym surducie i lekko za długimi jak na nauczyciela, czarnymi włosami.
Wyglądał jak wyjęty z XIX wieku. Brakowało mu tylko cylindra i laski w ręce.
- Laluś – mruknął Fred.
Profesor się ukłonił i usiadł.
- Jestem pewien, że profesor Axelrod
szybko przyzwyczai się do zasad jakie u nas panują, a wy nie będzie sprawiać mu
problemów – dodał dyrektor. – A teraz myślę, że już jesteście głodni, więc nie
czekajmy dłużej.
- I nadal nic nie powiedział –
westchnęła Rose sfrustrowana.
- Uprzedzałem cię – powiedział Fred,
nakładając sobie na talerz potrawy, które pojawiły się z nikąd.
- Jestem ciekaw, czy ktoś ze szkoły
coś wie – mruknął Albus.
Zajęli się jedzeniem, tylko czasami
wymieniając się jakimiś uwagami na temat Ministerstwa Magii, ostatnich wydarzeń
sportowych bądź wspominając zeszłoroczne wydarzenia. Zanim się obejrzeli główne
dania znikły, a pojawiły się desery. Puddingi, ciasta, lodowe bloki, czekolady,
cukierki, owoce i wszystko, co mogło zamarzyć się nawet najwybredniejszym
łasuchom.
- Myślicie, że jak spytamy Neville’a
to nam powie? – zapytała Rose.
- Rose, - mruknął znużonym tonem
Albus – jak chwilę poczekasz, to dyrektor sam ci powie…
Rozejrzał się po stole w poszukiwaniu
znajomych twarzy i zmarszczył brwi, gdy Lisbeth uśmiechnęła się do niego
słodko. Odwrócił wzrok. Coś było nie tak…
- Jezu, nie wiem, za co się zabrać –
westchnął James, wpatrując się w tortownice z ciastami.
- Weź cokolwiek – odpowiedziała mu
krótko Arthemis. Sama miała na talerzyku sernik, oblany dodatkowo karmelową
polewą.
- Ale potem nie będę miał siły zjeść,
czego innego – stwierdził James.
Albus przewrócił oczami. Jego brat
był idiotą. Miał nadzieję, że Arthemis trochę go wyprostuje i zacznie
zachowywać się poważniej, a tu minęły cztery miesiące, a on nadal był kretynem.
Do tego dziecinnym.
- A twoje jest dobre? – zapytał ją James
chwilę potem, nadal nie mogąc się zdecydować.
- James, wszystko na tym stole jest
dobre – powiedział zniecierpliwiony Albus, ale brat chyba nie miał zamiaru
wierzyć mu na słowo. Al otworzył szeroko oczy, gdy James wziął nadgarstek
Arthemis i skierował jej widelczyk z kawałeczkiem ciasta do własnych ust,
patrząc jej przy tym głęboko w oczy. Arthemis się zarumieniła, nie mogąc
oderwać od niego wzroku.
- Dobry jest. Skubany, jest dobry –
mruknął obok Albusa, Fred. – Ona nie przy nim żadnych szans…
Albus miał wrażenie, że usłyszał
zbiorowe westchnienie, żeńskiej części domu Gryffindoru, które z całą pewnością,
potwierdzało słowa Freda. Jego brat-idiota wszystko to zaplanował, czy po
prostu tak mu wyszło?
Arthemis chyba nagle zdała sobie
sprawę, że gapi się na nich połowa Gryfonów.
- Wiesz już? – zapytała ironicznym, zniecierpliwionym
tonem, wyjmując widelczyk z jego ust.
James zmarszczył brwi i przez chwilę
nic nie mówił.
- Dobre – skinął głową, jak gdyby
nigdy nic. – Ale chyba wezmę owocowy…
- Moglibyście nie robić tego
publicznie? – syknął na nich Albus.
Arthemis spojrzała na niego
spokojnie, lecz miał wrażenie, że z całej siły powstrzymuje wpływający na
policzki rumieńce. Za to James w ogóle nie zwrócił na niego uwagi.
- A niby co oni takiego robią? –
rzuciła Rose.
- No… nie widzisz? – zapytał
wstrząśnięty, że nawet ona nie jest po jego stronie, Albus.
- Ja na razie widziałam raptem raz
jak się całowali i dwa razy jak trzymali się za ręce – powiedziała Rose. Albus
się nad tym zastanowił. Rzeczywiście Arthemis bardzo pilnowała, żeby raczej
nikt ich nie widywał w takich sytuacjach, a James nie miał nic przeciwko temu.
Rose znowu coś powiedziała, więc skupił się na niej.
– Zacznie mi to przeszkadzać, jak będą
wyprawiać to, co tamci… - wskazała głową odległy brzeg stołu, z dala od oczu
profesorów, gdzie jeden chłopak z siódmej klasy właśnie próbował za wszelką
cenę językiem zbadać gardło swojej dziewczyny, a ta próbowała znaleźć się na
jego kolanach.
Fred się roześmiał, a Albus zmrużył oczy. To
chyba nie jest normalne…
- Cicho! – powiedziała
niespodziewanie Rose. – Dyrektor wstał!
Wszyscy się skupili na profesorze
Deveruxie.
Arthemis kopnęła pod stołem Jamesa. Za karę.
Roześmiał się cicho.
Kretyn.
- Drodzy uczniowie – powiedział
Deveraux. – Mam dla was jeszcze jedno ogłoszenie.
- No, szybciej… - mruknęła do siebie
Rose.
- Otóż, przez następne dwa miesiące
oprócz nauki, niektórzy z was będę mieli również inne zajęcia, gdyż będą
odbywać się szkolne eliminacje do Międzynarodowej Olimpiady Młodzieży
Czarodziejskiej. Turniej rozgrywa się w kilkunastu konkurencjach według
ustalonego regulaminu i wierzę w to, że każda z konkurencji zostanie obsadzona
najlepszymi uczniami naszej szkoły. Eliminacje przeprowadzać będą nauczyciele z
danych przedmiotów. Na jutrzejszych lekcjach dowiecie się od każdego z
nauczycieli, jakie są zasady brania udziału w Olimpiadzie. Początkowe zawody
rozpoczynają się w listopadzie, więc do tego czasu musimy mieć już gotową
kadrę. Muszę jednak ostrzec uczniów, którzy będą brali udział w konkurencji Dziesięcioboju,
gdyż jest to rozległe i niebezpieczne wyzwanie, polegające na wykazaniu się
umiejętnościami szybkiego reagowania, obrony, walki, błyskawicznego myślenia i
znajomości najróżniejszych technik magicznych. – Arthemis i James jednocześnie
podnieśli ręce do góry i przybili sobie piątkę. - Za tę konkurencję odpowiadać będzie profesor
Forsythe, który udzieli wam szczegółowych informacji… Co więcej i mówię to z
ciężkim sercem, olimpiada jest ogólno młodzieżowa i nie przewidziano w niej
żadnego ograniczenia wiekowego. Każdy kto posiada różdżkę, skończył jedenaście
lat i jeszcze chodzi do szkoły może wziąć w niej udział.
Fred cicho gwizdnął.
- Proszę was o dokładne przemyślenie
decyzji, zanim weźmiecie udział w eliminacjach i olimpiadzie. A teraz ponieważ
czeka nas od jutra mnóstwo nauki, życzę wam miłych i spokojnych snów.
- Spokojnych? Akurat – prychnął
Albus. – Wszyscy teraz będą mogli myśleć tylko o tym…
- Ja tam idę spać, bo zwariuje dopóki
się nie dowiem od nauczycieli, o co w tym dokładnie chodzi – burknęła Rose.
- Hej, a wy dwoje pomyśleliście, że
jeżeli weźmiecie w tym udział, to będzie musieli walczyć przeciwko sobie? –
rzucił wesoło Fred idąc za Jamesem i Arthemis.
Jednocześnie przystanęli i na siebie
spojrzeli.
- Ja pojadę na pewno! – krzyknęli
równiutko jak w zegarku.
Arthemis wydęła usta.
- Jeszcze o tym pogadamy – mruknęła,
popychana przez tłum.
- Nie ma o czym gadać, jestem starszy
i zdolniejszy – odpowiedział James, ciągnąc ją za włosy.
- Zobaczymy – rzuciła tylko.
- Ale jak ja pojadę to się nie dąsaj
– powiedział szybko.
- A jak ja pojadę to nie przejmuj się
tymi wszystkimi wielkimi chłopami, z którymi będę musiała się zmierzyć i z
którymi będę się zadawała, bo przecież rywalizacja ma na celu nawiązanie więzi
– rzuciła lekko Arthemis.
James zmrużył oczy. Przez chwilę trawił jej
słowa.
- Nie jedziesz!! – powiedział
stanowczo.
Rzuciła mu drwiące spojrzenie przez
ramię.
- Spróbuj mnie powstrzymać…
- Chyba nie myślisz, że się na to
zgodzę!
- Nie sądzę, żebyś miał coś do
powiedzenia na ten temat – odrzekła lekko.
- Arthemis! – powiedział groźnie
James.
- Jejku, jeszcze nic nie wiecie, a
już się kłócicie. Opanujcie się – mruknęła niezadowolona Rose. – Może pozwolą
jechać dwóm osobom…
James i Arthemis jednocześnie prychnęli.
W tym roku beda mieli rece pelne roboty co bylo do przewidzenia. Super pomysl z ta olimpiada
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńnowy rok i już tutaj zapowiada się na barrzo ciekawy, a ta reakcja Valentine na pojawienie się Freda boska...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastyczne, nowy rok szkolny i już zapowiada się na bardzo ciekawy i pełen wrażeń, a ta reakcja Valentine na pojawienie się Freda była boska...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga