czwartek, 25 stycznia 2018

Igrzyska Czarodziejów (Rok VI, Rozdział 3)

Arthemis nie widziała Jamesa od dwóch tygodni. Ona i ojciec znowu co chwilę wyjeżdżali, a i James wyjechał z rodzicami na wakacje do Rumunii, odwiedzić jednego z wujów. Dlatego pierwszego września cieszyła się nie tylko z powodu tego, że znowu wolno jej używać czarów. Przez te wakacje przyzwyczajali się do siebie i teraz gdy będą znowu pod obstrzałem uczniów i nauczycieli będzie im trochę ciężko.
 Jej ojciec szybko się z nią pożegnał, bo się śpieszył więc uściskała go i pomachała mu gdy odchodził. Przez chwilę musiała się skupić, bo w takim tłumie jej zdolności działały zdecydowanie wolniej. W końcu ruszyła w odpowiednim kierunku, ciągnąc za sobą wózek z kufrem. W końcu zauważyła jakiś tłum dziewcząt. Pewnie gdzieś za nim był James. Zanim jednak zdecydowała, czy powinna do niego podejść, usłyszała:
- A więc jednak mu uległaś? – zapytała Valentine. – Nie zdążyłam cię o to zapytać przed wakacjami.
- Bardziej chyba uległam sobie – wyznała Arthemis.
- Jako niezależna osoba, możesz mi teraz powiedzieć, że on nie ogranicza twojej wolności? – zapytała.
- Sądzę, że pytanie powinno być odwrotne – zauważyła Arthemis. – Czy ja nie ograniczam jego? Ale, nie. Po prostu granice naszej wolności się przesunęły. Teraz się zazębiają, wiec musimy się z tym pogodzić. Nie odczuwam tego. Pytasz mnie, bo zastanawiasz się czy dobrze zrobiłaś?
- Teraz to i tak już nie ważne – oznajmiła Valentine.
A więc nie wie, że Fred będzie jeszcze w szkole, pomyślała Arthemis. Nie zamierzała jej tego mówić. Lekki szok dobrze jej zrobi. Skoro minęło tyle czasu, a ona nadal nie przestała o nim myśleć.
- Nie powinnaś krzyknąć czegoś w stylu: Odsuńcie się od niego? – zapytała Valentine.
- Po, co?
- Żeby go tak nie otaczały… – odparła, jakby było to oczywiste.
Arthemis spojrzała w stronę tłumu. Każda dziewczyn chciała coś do Jamesa powiedzieć. Cóż nic dziwnego. Po tym jak James w zeszłym roku miał dziewczynę, a po zerwaniu z nią w tydzień znalazł inną, pewnie myślały, że mają szanse.
- Nie – odpowiedziała Arthemis. - Po pierwsze: ufam Jamesowi, a po drugie: sprawia mi niesamowitą radochę rozwiewanie ich złudzeń. Każda z nich myśli, że to jest z góry stracone, bo nie jestem dziewczęca, słodka, urocza i kochana. Ale żadna z nich nie rozumie, przez co przechodziliśmy w zeszłym roku przez moją głupotę – wyjaśniła cicho, patrząc na Jamesa, których chyba zaczynał się powoli niecierpliwić.
 Gdy nagle sfrustrowany podniósł wzrok i ją zobaczył, wszystkie przekrzykujące się dziewczyny zamilkły. Było jasne, że James widzi tylko Arthemis. Jakby wszyscy nagle zniknęli. Przeszedł obok nich, a wszystkie wydały nagle jęk zachwytu, pomieszanego z zawodem, gdy podszedł, położył jej ręce na biodrach i przyciągnął do siebie. Pocałował lekko jej pobłażliwie uśmiechnięte usta.
- Czyżbyś się za mną stęsknił, Potter? – mruknęła powoli, otwierając oczy.
Splótł z nią palce i szepnął jej na ucho:
- Zabierz mnie stąd.
Roześmiała się, pomachała z lekką drwiną dziewczynom.
- Witaj, Valentine – powiedział.
- Cześć, James. Zdałeś egzamin na teleportację?
- Tak. Na początku wakacji.
- Ja też – uśmiechnęła się Valentine. – To bardzo ułatwia życia.
- Nie mogę się tego doczekać – westchnęła Arthemis.
- Ja już chyba pójdę znaleźć Mariannę – rzuciła Valentine i oddaliła się. Chyba tak bardzo chciała ich zostawić samych, że zapomniała, że ani Molly, ani Marianny już nie ma w szkole.
- Nie widziałam jeszcze twoich rodziców – powiedziała Arthemis.
- No to chodźmy ich poszukać.
Spotkali się z państwem Potterów i państwem Weasleyów, gdzie byli też Rose, Lily i Al.
- Jestem ciekawa jak zareagujecie na nowinę – rzuciła na ich widok Hermiona.
- Jaką nowinę? – zapytał natychmiast James.
- Dyrektor wam powie. My wiemy tylko dzięki Neville’owi…
- Ale o co chodzi? – zapytała zniecierpliwiona Rose. – Mówisz tak od tygodnia, chyba tylko po to, by mnie doprowadzić do szału…
- Dowiecie się dziś wieczorem – powiedział pan Potter.
- Co to? Znowu urządzają Turniej Trójmagiczny? – rzucił ze śmiechem Albus.
Żaden z dorosłych nie odpowiedział, więc Al otworzył ze zdziwienia usta.
- Serio?
- Zobaczycie – zaśmiał się Ron Weasley.
- Jesteście niemożliwi! – krzyknęła Rose. – Jedźmy już do tego Hogwartu, bo zwariuje!
Dorośli się zaśmiali, a potem zaczęli się z nimi żegnać i zaganiać ich do wagonu. Arthemis pomachała pani Potter.
- Tylko uważajcie na siebie – rzuciła jeszcze Hermiona i zaczęła im machać, gdy pociąg zaczął przyśpieszać.
- O co im chodzi? – rzucił ze zmarszczonymi brwiami Albus. – Mogłabyś nam powiedzieć! – dodał, klepiąc Arthemis w ramię.
- Zwariowałeś? Chcesz, żebym się włamała do mózgu twoich rodziców? – zapytała przerażona samą myślą.
- Znajdźmy jakiś przedział – rzuciła Lily.
- Tylko ani słowa o ślubie – powiedział szybko Albus. – Już mam dosyć.
- A myślisz, że ja nie? – odparła Lily. – Na początku to było zabawne, ale teraz to już przesada.
- A jak Luke? – zapytała Arthemis.
- Jeszcze go urabiam. Ale w ostateczności zagrożę mu, że jak mi Hugo podepczę stopy to nie będę mogła latać na miotle.
- Co to w ogóle za idiotyzm z tymi tańcami – westchnął James.
- I jeszcze mnie w to wrobili – przyznała mu rację Arthemis. – Zbłaźniłam się przed ojcem prosząc, żeby mnie nauczył tańczyć.
- Ty zbłaźniłaś się tylko przed ojcem. My przed jakimś kretynem z wąsami i francuskim akcentem – burknął Albus, siadając ciężko w przedziale.
- A mnie się nawet podoba – powiedziała Rose. – Tylko, że Albus jest wiecznie tak wkurzony, że nie da się z nim tańczyć.
- Spadaj – odpowiedział Al.
 Arthemis tymczasem wzięła do ręki różdżkę i wycelowała nią w Jamesa.
- Obiecałeś mi…
- Arthemis, zwariowałaś?! – krzyknęła Rose.
- Myślałem, że zrezygnujecie z tych głupot, gdy już zaczniecie się zajmować czymś innym – dodał z naciskiem Fred, który akurat stanął w drzwiach.
 - Nie używałam czarów przez dwa miesiące, nie irytuj mnie Fred, bo zaraz go zastąpisz – odparła spokojnie Arthemis.
- A róbcie sobie co chcecie – stwierdził wchodząc do środka. – Bylebym nie dostał zaklęciem…
- Nie uważacie, że tu jest za mało miejsca?! – krzyknęła Rose ze strachem, widząc, że James też sięga za siebie by wyciągnąć różdżkę. Siedzący na jej ramieniu szmaragdowy motyl, zmienił się w maleńką myszkę i schował w jej rękawie.
- Właśnie wyjdźcie sobie na korytarz – powiedział Albus, wyciągając z torby książkę.
- Co to?! – zapytał James wskazując na okno. Wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku, jednak za oknem nic nie było. A gdy Arthemis znowu spojrzała na Jamesa, ujrzała tylko puste siedzenie. Drzwi przedziału się otworzyły. – Masz dziesięć minut, żeby dotrzeć do wagonu bagażowego, kochanie – usłyszeli głos Jamesa.
- Potter zapomniałeś, że znajdę cię i bez wzroku? – krzyknęła Arthemis, zrywając się na nogi. Wybiegła.
- Oni na pewno nie są normalną parą – westchnęła Lily.


Arthemis biegła wąskim korytarzem, odbiła zaklęcie. I wycelowała.
- Nie fair! – krzyknął James.
- To, że jesteś niewidzialny jest nie fair! – odkrzyknęła.
- Ale tak jest zabawniej!
 Z przedziałów wyglądały ciekawskie głowy, żeby zobaczyć, kto robi taki hałas. Jeszcze tylko dwa wagony i dotrą do celu. Arthemis za pomocą swoich zdolności potrafiła powiedzieć, gdzie jest James, ale nie z taką dokładnością, żeby móc w niego wycelować. Dopiero gdy on rzucał zaklęcie, mogła mu oddać. To jej załatwił rozrywkę, prawda?
 Uwielbiała go.
 Wpadła do wagonu pełnego kufrów i toreb. Zamknęła za sobą drzwi. Nie miała zamiaru pozwolić Jamesowi, wyjść stąd bez jej wiedzy.
- Ok. To teraz już możesz zdjąć pelerynę – powiedziała.
- Po, co? – usłyszała i odwróciła się w stronę, z której dochodził głos.
James rzucił zaklęcie. W ostatniej chwili je odbiła. Były to proste zaklęcia, które nie mogło jej zrobić krzywdy. Niech się dziewczyna pobawi.
 W jego stronę poleciało zaklęcie, więc odsunął się o metr, żeby go nie trafiło. Bawili się tak ze sobą przez długi czas. Jednak Arthemis to nie irytowało. Skupiała się nad odpowiednio szybkim reagowaniu. Zaklęcia świstały, odbijając się od kufrów i ścian wagonu. Było tu o wiele ciemnej niż gdzie indziej. Nadleciał urok, więc odbiła się od ziemi i chwilę posiwiała w powietrzu dzięki swoim ulubionym butom i opadła na ziemię, strzelając zaklęciem w miejsce, w którym według niej stał James.
- Chybiłaś. I to dobre dwa metry.
- Nie umiesz grać uczciwie…
- Co? Znudziło ci się już? Sprawdzam po prostu jak celne są te twoje nadnaturalne wskaźniki – powiedział i rzucił w nią zaklęciem. Nie zdążyła go odbić i powalił ją atak zniewalających łaskotek. Po chwili czar został cofnięty. Arthemis zerwała się na nogi.
- Ja ci dam ty oszuście! – Skupiła się i zamknęła oczy.
- Z zamkniętymi oczami dużo nie zrobisz – zaśmiał się James. Ale Arthemis teraz nic nie rozpraszało, widziała czerwoną wstęgę, która wskazywała jej miejsce gdzie stał James. Nadal z zamkniętymi oczami rzuciła zaklęcie. James odbił je w ostatniej chwili. No dopiero teraz zaczęła się zabawa. Arthemis już nawet nie starała się celować. Po prostu prowadziła pojedynek z niewidzialnym Jamesem za pomocą swoich zmysłów. Tak było sprawiedliwiej. Gdy James został trafiony i osunął się na jeden z kufrów, powiedział z trudem:
- Nieźle, naprawdę nieźle.
Arthemis otworzyła oczy. James nadal nie zdjął peleryny.
- Chyba powinniśmy już wrócić – powiedziała zadowolona z siebie. Usłyszała kroki, były coraz bliżej.
- Wiesz, czemu cię tu ściągnąłem? – zapytał James bardzo cicho.
- Bo tu jest więcej miejsca.
- Nie. Nie, dlatego – usłyszała i poczuła dotyk na ustach. Trochę ją to zaskoczyło. Zamrugała i westchnęła. Jego usta całowały jej wargi. To niezwykłe uczucie być całowanym przez kogoś niewidzialnego. Poczuła dotyk jego języka na dolnej wardze i rozchyliła usta. Gdy James ją objął, ściągnęła z niego pelerynę niewidkę, James uniósł ją trochę wyżej, całkowicie do niej przylegając.
 O cholera, westchnęła w myślach Arthemis. Najpierw załatwił jej pojedynek, a potem ją tak całował, gdzie znalazłaby takiego drugiego faceta?
 Rozłączyły się ich usta, ale tylko na milimetry. Przez chwilę wpatrywali się w swoje oczy, a James delikatnie opuścił ją na ziemię.
- To zawsze ty całujesz mnie…- szepnęła z drżącym oddechem. – Zamknij oczy.
James pewnie by się uśmiechnął, gdyby nie to, że bał się, że serce mu z piersi wyskoczy. Gdy zamknął oczy wszystko nabrało trochę innego wymiaru. Wyraźnie poczuł jej zapach. Inny niż ostatnio. Czym ona pachniała? Przez ten aromat w jego umyśle pojawiały się niepokojące wizje. Ale potem wszystko znikło, gdy poczuł delikatny dotyk jej warg na ustach. Nadal była trochę nieśmiała, nadal trochę niepewna, ale do cholery to było jeszcze bardziej podniecające. Gdy zakończył się ten boleśnie słodki pocałunek, odsunęła się od niego trochę.
- Chyba powinniśmy wracać – powiedziała cicho.
James przyciągnął ją do siebie.
- Nie. Jeszcze nie.


Jeszcze zostało im zaledwie pół godziny drogi, gdy wrócili do przedziału. Siedział tam teraz też Lucas.
 Spojrzał na nich bystro Albus.
- Nie jesteście zakrwawieni – zauważył.
- Bo ty myślisz, że oni się tam bili – prychnął Fred.
- Nie chcę wiedzieć – powiedział niemal natychmiast Albus, spoglądając z pretensją na Arthemis.
- Mógłbyś dorosnąć – rzuciła mu drwiąco Rose.
- Przebierzcie się lepiej w szkolne szaty – powiedziała Lily. – Luke, naprawdę nie chcesz się zgodzić?
- To nie jest dobry pomysł Lily – odpowiedział jej, patrząc w okno.
Wiesz, że nie wolno spoglądać w te proszące oczy, prawda? – pomyślała z rozbawieniem Arthemis, gdy na niego spojrzała.
- Czemu? Wiem, że jestem o wiele niższa…
- Nie o to chodzi – powiedział szybko.
- … i młodsza – kontynuowała Lily.
- To nie ma znaczenia.
- Więc jeżeli o to nie chodzi, to o co? – zapytała sfrustrowana.
- Po prostu, nie. Nie będę tańczył na weselu, nie jestem członkiem rodziny.
- A Arthemis tańczy! – krzyknęła Lily.
- Bo nie dali mi wyboru – mruknęła ponuro Arthemis.
- Arthemis jest w innym położeniu…
- A niby czemu? – zapytała oburzona Lily.
- Jest dziewczyną Jamesa – powiedział Lucas, jakby to wszystko wyjaśniało.
- To nie ma nic do rzeczy!
- A właśnie, że ma… - mruknęła Arthemis do siebie.
- Po prostu nie, Lily – powiedział twardo Lucas.
- Hugo, mnie poturbuje! Ma dwie lewe nogi i ciągle robi sobie jaja! – krzyknęła rozpaczliwie Lily.
- Ma dwa miesiące, nauczy się – uspokoił ją Lucas.
- Ale…
- Lily, daj mu już spokój – pouczył ją Albus. – Jeżeli nie chce z tobą tańczyć to przecież go nie zmusisz.
 Lily lekko się zarumieniła i ponuro spojrzała w okno, a Arthemis poczuła jej gorzki zawód i dziwne poczucie winy Lucasa. Spojrzała na niego z zastanowieniem. Przypatrywał się profilowi Lily z jakąś bardzo głęboko skrytą tęsknotą.
 Czy tylko ja to widzę? – zastanawiała się Arthemis.
- Boże, jesteśmy na miejscu! – krzyknęła z radością Rose. – W końcu się dowiem, o co chodziło rodzicom!
 Pierwsza wyskoczyła z wagonu. A potem cała drogę narzekała, czy nie można jechać szybciej.
- Rose, nie podniecaj się tak. Prawdopodobnie i tak będziemy musieli czekać do końca uczty. A przecież jest jeszcze ceremonia przydziału – powiedział Fred.
 Rose opadły ramiona i zrobiła zawiedzioną minę.
- To na pewno nic takiego – rzuciła pocieszająca Arthemis. Była raczej zaniepokojona milczeniem Lily i jej ponurym nastrojem. To było coś niezwykłego jak na jej przyjaciółkę.
 Dotarli do zamku i razem z tłumem uczniów Hogwartu ruszyli do stołów w Wielkiej Sali. Po drodze Arthemis i Jamesowi machali różni ludzi, których znali z zeszłorocznych zajęć. Pomachali dziewczynom i chłopakom z roku. Fred wlókł się za nimi. Właśnie miał zamiar usiąść, gdy usłyszał za sobą jak czyjś pusty puchar uderza o kamienną podłogę Wielkiej Sali. Obejrzał się za siebie.
 Arthemis uśmiechnęła się w myślach do siebie. Gdy Fred spojrzał chłodnym wzrokiem na Valentine, która patrzyła na niego jakby zobaczyła ducha. Pochylił się, podniósł puchar i postawił go przed nią bez słowa, po czym jakby nigdy nic, usiadł naprzeciw Arthemis. Nachyliła się do niego i szepnęła:
- Dobra taktyka…
Fred spojrzał na nią spokojnie, ale w jego wzroku coś zabłysło.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Oczywiście, że nie wiesz – zgodziła się z nim potulnie i odwróciła się w kierunku stołu prezydialnego, gdzie właśnie ustawiono Tiarę Przydziału.
- Dość sporo tych pierwszaków w tym roku – zauważył Albus, gdy przechodziły przez salę zastępy pierwszorocznych.
- Ale teraz mamy innych prefektów, więc my nie musimy się z nimi bawić – westchnęła Rose z ulgą.
- A w sumie, kto jest u nas prefektami? – zapytała Arthemis.
- Lucy… wujek Percy chodzi dumny jak paw. Molly nigdy nie była prefektem. A drugim prefektem jest Timothy Robinson.
- Myślę o tym, żeby wkręcić do drużyny młodego Wooda – powiedział Lucas. – Teraz gdy już nie ma Jacka i Jessici, brakuje nam pałkarza i ścigającego, więc i tak musimy przeprowadzić nabór. Co o tym myślisz, Lily?
- Mhm – odpowiedziała mu mimochodem, obserwując z fanatycznym zainteresowaniem, ceremonię przydziału. Lucas zrobił niezadowoloną minę, a Arthemis zmarszczyła brwi. Lily zazwyczaj się tak nie zachowywała. Ale Arthemis wyczułaby gdyby była obrażona. Nie. Ona była po prostu… trudno było to jednoznacznie określić... była zmieszana.
 - Na razie mamy ośmiu Gryfonów – stwierdziła Rose. – Najwięcej jak na razie jest w Hufflepuffie, ale sporo trafiło też do Slytherinu.
- Ilu ich jeszcze jest? – zapytał ze zniecierpliwieniem James. – Jestem głodny.
Arthemis przewróciła oczami.
- Jeszcze tylko kilku – powiedział Albus.
- Jesteście niemożliwi – westchnęła Rose. – Możecie myśleć tylko o jednym.
- Wiem, wiem – mruknął z szerokim uśmiechem James, nawijając sobie włosy Arthemis na palec. Rose zmrużyła oczy, gdy zrozumiała o co mu chodzi.
- Nie to miałam na myśli.
- Nie? – udał szczere zdziwienie. – To, co?
- Nie rób ze mnie idiotki – prychnęła Rose.
- Ok, są przy Z – powiedział Albus, zacierając ręce. – Frank Zara trafił do Ravenclawu.
- Nie ciesz się tak – zgasił go Fred. – Dyrektor wstał.
- Są jacyś nowi nauczyciele? – zapytała Arthemis i wyciągnęła szyję, żeby się przekonać.
- Luny nie ma, więc musi być jakiś nauczyciel od transmutacji – oznajmił Al.
- Profesor Lovegood nie ma? – uświadomiła sobie Arthemis i obejrzała się za siebie, żeby spojrzeć na stół Krukonów. – Widzę, że bliźniaki też już poczuły powiew swobody – Lorcan i Lysander właśnie lewitowali nad stołem puste półmiski. Tylko czekać, aż ich złapie profesor Vector.
- Moi drodzy, witam was wszystkich na progu nowego roku szkolnego. Przetrwaliśmy zeszły rok i jestem pewien, że ten nie będzie owocował w tego typu zdarzenia. – Arthemis westchnęła rozczarowana, przez co Albus spojrzał na nią zmrużonymi oczami. – Przypominam, że nie należy wchodzić do Zakazanego Lasu. Tyczy się to zarówno starszych jak i młodszych uczniów. – Dyrektor rzucił szybkie spojrzenie na stół Gryffindoru. Arthemis i James jednocześnie spojrzeli w zaczarowany sufit, robiąc absolutnie niewinne miny. – Dodatkowo mam zaszczyt wam przedstawić nowego nauczyciela transmutacji, Grigoriego Axelroda.
 Zza stołu wstał wysoki, postawny mężczyzna w czarnym surducie i lekko za długimi jak na nauczyciela, czarnymi włosami. Wyglądał jak wyjęty z XIX wieku. Brakowało mu tylko cylindra i laski w ręce.  
- Laluś – mruknął Fred.
Profesor się ukłonił i usiadł.
- Jestem pewien, że profesor Axelrod szybko przyzwyczai się do zasad jakie u nas panują, a wy nie będzie sprawiać mu problemów – dodał dyrektor. – A teraz myślę, że już jesteście głodni, więc nie czekajmy dłużej.
- I nadal nic nie powiedział – westchnęła Rose sfrustrowana.
- Uprzedzałem cię – powiedział Fred, nakładając sobie na talerz potrawy, które pojawiły się z nikąd.
- Jestem ciekaw, czy ktoś ze szkoły coś wie – mruknął Albus.
Zajęli się jedzeniem, tylko czasami wymieniając się jakimiś uwagami na temat Ministerstwa Magii, ostatnich wydarzeń sportowych bądź wspominając zeszłoroczne wydarzenia. Zanim się obejrzeli główne dania znikły, a pojawiły się desery. Puddingi, ciasta, lodowe bloki, czekolady, cukierki, owoce i wszystko, co mogło zamarzyć się nawet najwybredniejszym łasuchom.
- Myślicie, że jak spytamy Neville’a to nam powie? – zapytała Rose.
- Rose, - mruknął znużonym tonem Albus – jak chwilę poczekasz, to dyrektor sam ci powie…
 Rozejrzał się po stole w poszukiwaniu znajomych twarzy i zmarszczył brwi, gdy Lisbeth uśmiechnęła się do niego słodko. Odwrócił wzrok. Coś było nie tak…
- Jezu, nie wiem, za co się zabrać – westchnął James, wpatrując się w tortownice z ciastami.
- Weź cokolwiek – odpowiedziała mu krótko Arthemis. Sama miała na talerzyku sernik, oblany dodatkowo karmelową polewą.
- Ale potem nie będę miał siły zjeść, czego innego – stwierdził James.
Albus przewrócił oczami. Jego brat był idiotą. Miał nadzieję, że Arthemis trochę go wyprostuje i zacznie zachowywać się poważniej, a tu minęły cztery miesiące, a on nadal był kretynem. Do tego dziecinnym.
- A twoje jest dobre? – zapytał ją James chwilę potem, nadal nie mogąc się zdecydować.
- James, wszystko na tym stole jest dobre – powiedział zniecierpliwiony Albus, ale brat chyba nie miał zamiaru wierzyć mu na słowo. Al otworzył szeroko oczy, gdy James wziął nadgarstek Arthemis i skierował jej widelczyk z kawałeczkiem ciasta do własnych ust, patrząc jej przy tym głęboko w oczy. Arthemis się zarumieniła, nie mogąc oderwać od niego wzroku.
- Dobry jest. Skubany, jest dobry – mruknął obok Albusa, Fred. – Ona nie przy nim żadnych szans…
Albus miał wrażenie, że usłyszał zbiorowe westchnienie, żeńskiej części domu Gryffindoru, które z całą pewnością, potwierdzało słowa Freda. Jego brat-idiota wszystko to zaplanował, czy po prostu tak mu wyszło?
Arthemis chyba nagle zdała sobie sprawę, że gapi się na nich połowa Gryfonów.
- Wiesz już? – zapytała ironicznym, zniecierpliwionym tonem, wyjmując widelczyk z jego ust.
James zmarszczył brwi i przez chwilę nic nie mówił.
- Dobre – skinął głową, jak gdyby nigdy nic. – Ale chyba wezmę owocowy…
- Moglibyście nie robić tego publicznie? – syknął na nich Albus.
Arthemis spojrzała na niego spokojnie, lecz miał wrażenie, że z całej siły powstrzymuje wpływający na policzki rumieńce. Za to James w ogóle nie zwrócił na niego uwagi.
- A niby co oni takiego robią? – rzuciła Rose.
- No… nie widzisz? – zapytał wstrząśnięty, że nawet ona nie jest po jego stronie, Albus.
- Ja na razie widziałam raptem raz jak się całowali i dwa razy jak trzymali się za ręce – powiedziała Rose. Albus się nad tym zastanowił. Rzeczywiście Arthemis bardzo pilnowała, żeby raczej nikt ich nie widywał w takich sytuacjach, a James nie miał nic przeciwko temu. Rose znowu coś powiedziała, więc skupił się na niej.
 – Zacznie mi to przeszkadzać, jak będą wyprawiać to, co tamci… - wskazała głową odległy brzeg stołu, z dala od oczu profesorów, gdzie jeden chłopak z siódmej klasy właśnie próbował za wszelką cenę językiem zbadać gardło swojej dziewczyny, a ta próbowała znaleźć się na jego kolanach.
 Fred się roześmiał, a Albus zmrużył oczy. To chyba nie jest normalne…
- Cicho! – powiedziała niespodziewanie Rose. – Dyrektor wstał!
Wszyscy się skupili na profesorze Deveruxie.
 Arthemis kopnęła pod stołem Jamesa. Za karę.
 Roześmiał się cicho.
 Kretyn.
- Drodzy uczniowie – powiedział Deveraux. – Mam dla was jeszcze jedno ogłoszenie.
- No, szybciej… - mruknęła do siebie Rose.
- Otóż, przez następne dwa miesiące oprócz nauki, niektórzy z was będę mieli również inne zajęcia, gdyż będą odbywać się szkolne eliminacje do Międzynarodowej Olimpiady Młodzieży Czarodziejskiej. Turniej rozgrywa się w kilkunastu konkurencjach według ustalonego regulaminu i wierzę w to, że każda z konkurencji zostanie obsadzona najlepszymi uczniami naszej szkoły. Eliminacje przeprowadzać będą nauczyciele z danych przedmiotów. Na jutrzejszych lekcjach dowiecie się od każdego z nauczycieli, jakie są zasady brania udziału w Olimpiadzie. Początkowe zawody rozpoczynają się w listopadzie, więc do tego czasu musimy mieć już gotową kadrę. Muszę jednak ostrzec uczniów, którzy będą brali udział w konkurencji Dziesięcioboju, gdyż jest to rozległe i niebezpieczne wyzwanie, polegające na wykazaniu się umiejętnościami szybkiego reagowania, obrony, walki, błyskawicznego myślenia i znajomości najróżniejszych technik magicznych. – Arthemis i James jednocześnie podnieśli ręce do góry i przybili sobie piątkę. -  Za tę konkurencję odpowiadać będzie profesor Forsythe, który udzieli wam szczegółowych informacji… Co więcej i mówię to z ciężkim sercem, olimpiada jest ogólno młodzieżowa i nie przewidziano w niej żadnego ograniczenia wiekowego. Każdy kto posiada różdżkę, skończył jedenaście lat i jeszcze chodzi do szkoły może wziąć w niej udział.
 Fred cicho gwizdnął.
- Proszę was o dokładne przemyślenie decyzji, zanim weźmiecie udział w eliminacjach i olimpiadzie. A teraz ponieważ czeka nas od jutra mnóstwo nauki, życzę wam miłych i spokojnych snów.
- Spokojnych? Akurat – prychnął Albus. – Wszyscy teraz będą mogli myśleć tylko o tym…
- Ja tam idę spać, bo zwariuje dopóki się nie dowiem od nauczycieli, o co w tym dokładnie chodzi – burknęła Rose.
- Hej, a wy dwoje pomyśleliście, że jeżeli weźmiecie w tym udział, to będzie musieli walczyć przeciwko sobie? – rzucił wesoło Fred idąc za Jamesem i Arthemis.
Jednocześnie przystanęli i na siebie spojrzeli.
- Ja pojadę na pewno! – krzyknęli równiutko jak w zegarku.
Arthemis wydęła usta.
- Jeszcze o tym pogadamy – mruknęła, popychana przez tłum.
- Nie ma o czym gadać, jestem starszy i zdolniejszy – odpowiedział James, ciągnąc ją za włosy.
- Zobaczymy – rzuciła tylko.
- Ale jak ja pojadę to się nie dąsaj – powiedział szybko.
- A jak ja pojadę to nie przejmuj się tymi wszystkimi wielkimi chłopami, z którymi będę musiała się zmierzyć i z którymi będę się zadawała, bo przecież rywalizacja ma na celu nawiązanie więzi – rzuciła lekko Arthemis.
 James zmrużył oczy. Przez chwilę trawił jej słowa.
- Nie jedziesz!! – powiedział stanowczo.
Rzuciła mu drwiące spojrzenie przez ramię.
- Spróbuj mnie powstrzymać…
- Chyba nie myślisz, że się na to zgodzę!
- Nie sądzę, żebyś miał coś do powiedzenia na ten temat – odrzekła lekko.
- Arthemis! – powiedział groźnie James.
- Jejku, jeszcze nic nie wiecie, a już się kłócicie. Opanujcie się – mruknęła niezadowolona Rose. – Może pozwolą jechać dwóm osobom…

 James i Arthemis jednocześnie prychnęli.

3 komentarze:

  1. W tym roku beda mieli rece pelne roboty co bylo do przewidzenia. Super pomysl z ta olimpiada

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    nowy rok i już tutaj zapowiada się na barrzo ciekawy, a ta reakcja Valentine na pojawienie się Freda boska...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    fantastyczne, nowy rok szkolny i już zapowiada się na bardzo ciekawy i pełen wrażeń, a ta reakcja Valentine na pojawienie się Freda była boska...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń